Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-03-2012, 20:13   #261
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Orientując się w zamiarach tajemniczej kobiety Endymion postanowił pokazać iż mogą się na coś z Salahem przydać.

- Co zamierzasz pani? - zapytał Endymion i nie czekając na odpowiedź dodał - jeśli mogę coś zauważyć to nieroztropnie było by tu zostać na noc..... w ruinach latarni, o której wspomniał mój towarzysz powinniśmy bezpiecznie spędzić noc.

- Rozumiem, że zdążyliście poznać już tę wyspę? - zabrzmiało to jak pytanie, ale mogło byś równie dobrze stwierdzeniem. - Cóż, zaryzykuje uwierzyć ci na słowo. - Odwróciła się do swoich ludzi i wydała odpowiednie polecenia. - Prowadźcie więc do ruin. Na razie pozostaniecie spętani. Ale jeśli okaże się, że wasze intencje są w porządku szybko się tego pozbędziemy - wskazała na pęta na nadgarstkach Endymiona.

- Rozumiem......ruszajmy zatem – odparł Endymion.

Ruszyli w kierunku ruin wierzy. Dla Endymiona jak i Salaha wyspa przyniosła wiele nieoczekiwanych zdarzeń. Nie warto było ryzykować, i spędzać nocy w nie do końca pewnym miejscu. Po chwili namysłu Endymion stwierdził iż jedynym bezpiecznym miejscem jaki znał na tej wyspie to właśnie ruiny latarni. Ze względu na poprzedniego lokatora ruin żadne żywe stworzenie nie powinno się tam zapuścić. Wędrówka przez las była forsowna i mecząca toteż Endymion specjalnie nie podkręcał tępa. Miał szczęście idąc pierwszy nie miał problemu z młodymi gałązkami wpierw odpychanymi rękoma a następnie lądującymi z impetem na twarzy idącego z tyłu. A jęki i przekleństwa świadczyły iż giętkie gałązki nader często dosięgały celu. Po dłuższej chwili marszu pojawili się zwiadowcy, którzy potwierdzili istnienie ruin latarni co powinno sprawić iż przywódczyni tej hałastry żeglarzy dotrzyma słowa i ich uwolni. Marsz w końcu dobiegł końca, na widok znajomych ruin wierzy Endymion się ucieszył, bowiem jak na dzisiejszy dzień nie miał już ochoty na dalsze spacery.

- Wygląda na to że jesteśmy na miejscu - oznajmił - tu możemy bezpiecznie przeczekać noc, odpocząć, a rano możesz pani znów szukać tego co cię tu przywiodło. Cokolwiek to by nie było?
 
ThRIAU jest offline  
Stary 26-03-2012, 06:06   #262
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Gdzieś na wybrzeżu, sierpień 251 roku


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=B1ySs-05mrc[/MEDIA]



Finluin w Dorinem ze śmiechem w podskokach wybiegli z ruin starożytnej twierdzy. Meneldor życzliwym okiem patrzył na młodego elfa i człowieka z wyraźną ulgą. Elfi bard umorusany na bladej twarzy, z pajęczyną we włosach, wyglądał na kogoś kto przeżył istotną w jego życiu przygodę. Kto wie może jej początek na przyszłość? A pęk pobrzękujących kluczy przypięty do pasa oraz ciemnozielona peleryna były pamiątka po spotkaniu z duchem Easterlinga Uldora. Tego co zdradził panów na Himringu przed Morgothem, przynosząc elfom klęskę, śmierć i zniszczenie.

Wkrótce szybowali na zachód zostawiając za sobą wyspę Himling. Im bliżej lądu tym wiatr przybierał na zimnie. Dopiero kiedy orzeł zniżył lot Dorin przestał szczękać zębami. Na kilkunastu milach, które Meneldor pokonał bardzo szybko, wylądowali na wybrzeżu stałego lądu.

- Uważajcie na siebie przyjaciele. – odezwał się szlachetny ptak zbierając się do odlotu. – Zagraj na swym flecie panie elfie w trudnej godzinie, a przybędę ci z pomocą, jeśli móc będę. – obiecał. – A ty narwany strażniku coś przyjaciela stracił na wyspie, obejmij tego, którego los ci zesłał w zastępstwie. Chroń go na szlaku, bo droga przed wami trudna. Cień nadchodzi.

Chyba nie lubił Meneldor czułych rozstań, bo bez zbędnej zwłoki oderwał się od trawiastej łąki jaka porastała pagórkowaty teren i wzbił się kilkoma potężnymi uderzeniami majestatycznych skrzydeł i po chwili był już malejącym puntem na szarzejącym niebie. Wracał do swej żony i niewylęgniętych dzieci na urwisku przy Tol Fuin, który był jego domem.

Wiatr od morza zacinał niemiłosiernie, kiedy elf z człowiekiem przemierzali górzysty teren nabrzeża. W oddali zobaczyli las u stóp pokrytych śniegiem gór. To czego Dorin nie mógł z takiej odległości dostrzec to chata, pod lasem z której komina sączył się siwy dym. Finluin prowadził, a człowiek podążał za bardem. Za wzgórka dobiegło ich beczenie a potem setki owiec przelały się leniwie przez wzniesienie. Dookoła stada wesoło biegały dwa, młode kudłate psy poszczekując i zamiatając energicznie ogonami. Dorin nie mógł wkrótce oderwać wzorku od młodych pasterek o wydatnych biustach, które wnioskując po urodzie musiały być bliźniaczkami. Od tej pory wędrując w kierunku chaty w zasięgu chichotu wiejskich dziewczyn, co zakrywajjąc usta śmiały się szepcąc sobie nawzajem najwyraźniej pod adresem mężczyzn uwagi, człowiekowi nie schodził z ust szeroki uśmiech. Twarz przystojnego strażnika królewskiego zdawała się być wielce rozpogodzona.

Mimo środka lata było chłodno i elfi podróżnik zdawał sobie spawę, że to dlatego, że są na dalekiej północy. Kiedy byli już niedaleko zabudowania otoczonego niewielkim płotem, za którym zdawał się być ogródek, zobaczyli schodzącą ze wzgórza ku im postać. Był to młody mężczyzna około dwudziestu pięciu wiosen, w białej, czystej koszulinie z zakasanymi rękoma i długimi, rozwianymi blond włosami. Sylwetkę miał dobrze zbudowaną i trzymał się prosto i dumnie, z podniesioną głową bez cienia lęku czy wahania wychodząc naprzeciw obcym. W ręku trzymał długi niczym włócznię, solidny, sękaty kij pasterki, który spoczywał nieruchomo na jego barczystym ramieniu.

Dorin, kiedy był już w stanie przyjrzeć się twarzy nadchodzącego człowieka znieruchomiał i na pytająco zaintrygowane zachowaniem nowego przyjaciela spojrzenie elfa, wyszeptał ze szczerym zdumieniem, jakby nie wierząc własnym oczom.

- Beleg syn Adrahilasa, książę Dol Amroth...

Cóż, była to zaiste niemała rewelacja, bo pasterz w prostym wiejskim ubraniu o gęstej, długiej brodzie, wcale nie wyglądał na szlachetnie urodzonego syna Gondoru. Dopiero jednak po tych słowach, których obiekt tytułu dosłyszeć nie mógł, w jego posturze kryła się jakby szlachetna dostojność, która chcąc niechcąc, może i wbrew temu człowiekowi nawet, zupełnie naturalnie biła od niego charyzmatycznym blaskiem.

- Kim jesteście dobrzy wędrowcy, co w gościnę do nas przybywacie? – zapytał wprost przyjaznym, choć nieco podejrzliwym głosem, uważnie przyglądając się z daleka dwóm obdartusom, niedawnym rozbitkom, których tak odzienie, jak i zmęczenie na ich twarzach, wyraźnie odbijały się w ich wyglądzie trudami podróży.











Bezimienna Wyspa przy Tol Fuin, sierpień 251 roku



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xHwag0dpKds[/MEDIA]



Dia badając ruiny latarni oraz kamiennego kręgu na wzniesieniu szybko odkryła jego tajemnicę.
Potem zdecydowanym krokiem podeszła do dwójki mężczyzn.

- Czy w latarni był kryształ?

Salah z Endymionem niemal równocześnie spojrzeli po sobie, lecz to Umbardczyk był tym, który odezwał się pierwszy.

- Tak pani.
- Gdzie on teraz jest?
- Obawiam się, że poza ludzkim zasięgiem morska pani. – odrzekł spokojnie łysy. – Jest tam na urwisku, w gnieździe, do którego nie ma bezpiecznego zejścia.

Kobieta dłuższą chwilę oceniła Salaha, po czym podeszła dobywając miecza i zdecydowanym cięciem uwolniła go z krępujących przeguby rąk pęt.

- Będą ci potrzebne do wspinaczki. – uśmiechnęła się lekko wydymając wargi. – A ty Gondorczyku, pomożesz nam postawić ten powalony kamień do pionu. – wskazał na leżący w środku kręgu obelisk z wydrążoną dziurą.

Tak jak powiedziała, tak się stało. Po chwili Salah w obstawie dwóch marynarzy ociągając się z nietęgą miną ruszył w kierunku urwiska, a reszta załogi w liczbie kilkunastu ludzi wraz z Endymionem i przyglądającej się ich trudom Dii, poczęła czynić starania do dźwignięcia obelisku. Ich trudy zostały nagrodzone po wielu nieudanych próbach, za pomocą lin marynarskich oraz drewna z lasu, które odegrały kluczową rolę w podnoszeniu ciężkiego kamienia.

Wkrótce potem na polanie zjawił się Salah umorusany w lepkiej cieczy, którą był wysmarowany dokumentnie od czubka łysej głowy po zniszczone buty.

- Jaja. – bąknął na uniesioną brew Endymiona. - Wpadłem w cholerne jaja. - I choć wcale nie było Umbardczykowi do śmiechu, to korsarze ryknęli gromkim rechotem poklepując go po plecach.

Na rozkaz kobiety kryształowa kula owinięta dotąd w szmatę została umiejscowiona w wydrążonym w obelisku otworze, a słońce zrobił resztę. Tym razem jego promienie nie rozświetlały okolicy na wszystkie, przypadkowe strony jasnym, olśniewającym blaskiem, lecz wręcz przeciwnie - z kryształu wystrzeliły strumienie skupionego światła, które kolejno padało na runy wyryte w tworzących krąg poszczególnych kamieniach. Tajemniczo wyglądające znaki w kontakcie z blaskiem, rozświetlały się magiczną poświatą. Kolejność padającego na runy strumienia, choć mogła wydawać się przypadkowa, takową nie była. Promienie wydobywające się z kryształu padały w takiej samej sekwencji na wciąż te same runy w niekończącym się cyklu. Pewnie, jednostajnie i niezmiennie.

To wystarczył aby Endymion zapamiętał dokładnie kolejność runicznego zapisu, który ułożył się w niezrozumiały dla człowieka wyraz.




I wtedy stało się to, czego wypatrywał Salah od dłuższego czasu. Endymion również był na to przygotowany bardziej aniżeli korsarze, którzy dopiero co wyjęli kryształ z obelisku i wrzucili go do wora. Z nieba spadł bez żadnego ostrzeżenia cień, który przykrył ich niemal w tym samym momencie co olbrzymie szpony uderzyły o grupkę marynarzy stojących obok swojej przywódczyni.

Salah przywarł plecami do kamienia wyglądając na niebo. To nie był ten sam ptak! Pomimo, że był mniejszy to furia z jaką zaatakował była przeogromna, a jego rozmiary wystarczające aby poradzić sobie z kilkunastoma ludźmi. Klnąc pod nosem Umbardczyk kolejny raz obejrzał swoje ubranie lepkie od śluzu z rozbitych orlich jaj, w które wpadł w niefortunnym zejściu na dół, mimo ubezpieczającej go liny korsarzy.

Endymion również schował się za kamieniem obserwując jak rzuceni z impetem ludzie, poszarpani przez szpony, roztrzaskali kości i czaszki o obeliski. Reszta korsarzy złożyła się do strzału chwytając za kusze, kiedy ptak nadlatywał po raz drugi. Bełty jednak wcale nie zwolniły furii skrzydlatego przeciwnika, któremu te co go ubodły, zdawały się nie wyrządzać żadnej krzywdy. Wtedy to życie straciło kolejnych trzech ludzi a reszta wraz Dią rzuciła się biegiem w kierunku ruin. Ptak ruszył ich śladem przykrywając biegnącym cieniem, gdy zniżał się do ofiar. Salah zanurkował między głazy po splamiony krwią worek skrywający kryształ.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 27-03-2012, 07:30   #263
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Góry Mgliste, lipiec 251 roku



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bGkBHKaGM5w[/MEDIA]



Wejście do podziemi zionęło zbitą czernią. Mroczną czeluścią nie do przebicia dla ludzkiego oka. Skwiercząca pochodnia oświetlała kilkanaście stóp całkiem nieźle, natomiast pozostałych kilka już znacznie słabiej. Poza okręgiem blasku panowała zawieszona w przestrzeni ciemność. Chropowate skały pokryte były mchem, lecz im głębiej schodzili wąskim tunelem podziemnej rozpadliny ściany były nagie i wyczuć można było pod palcami wilgoć.

Cadarn szedł w środku tuż za jeńcem, z przodu zaś Dunlandczyk z pochodnią. Pochód zamykał drugi z jego ludzi. Ilekroć dochodzili do rozwidlenia lub, gdy korytarz miał więcej jak dwie odnogi, Półork bez namysłu ruchem ręki wskazywał drogę. Dopiero teraz barbarzyńca zdał sobie sprawę, że pozostawienie szpiega przy życiu okazało się nieocenionym kluczem, bez którego eksploracja podziemi byłaby niemożliwa, a w każdym razie wymagałaby znacznie większych nakładów ludzkich, niż trójka Dunlandczyków oraz bardzo dużo czasu, którego nie mieli.

W pewnym miejscu korytarz zwężał się do tego stopnia, że dalsza wędrówka wymagała poruszania się bokiem. Kiedy z trudem rośli barbarzyńcy przecisnęli się przez szczelinę blask pochodni rozświetlił olbrzymią jaskinię o wysoko zawieszonym sklepieniu. Pierwszy z ludzi Cardana o mało sie spadł w przepaść po wyjściu z rozpadliny, gdyż ta kończyła się pionową ścianą. Zachwiał sie nie tracąc jednak równowagi. Aż strach pomyśleć co by się mogło stać gdyby zabrakło pochodni. Atmosfera w podziemiach nie była przyjazna i wszyscy Dunlandcy wojowie zdawali sobie sprawę, że nie należą do tego miejsca. W dole stało, niczym nieskazitelna tafla czarnego lustra, martwe jezioro. Cisza jaka wypełniała grotę zdawała się krzyczeć piskliwym dźwiękiem w ludzkich uszach. Ani jedna z kropelek, jakie wcześniej słyszeli często, nie mąciła jakby zawieszonego w bezruchu krajobrazu.

Półork ostrożnie, nie robiąc gwałtowanych ruchów ręką wskazał na skalną półkę, która łagodnie opadała wzdłuż ściany. Zejście nie było szerokie i umożliwiało poruszanie się z przyklejonym ciałem do nagiej skały, a oparcia dla stóp było w sam raz i ani krztyny więcej. Zważywszy na to, że znajdowali się tak wysoko nad dnem groty, że nie było widać dokładnie jej dna, Cadarn zawahał się zanim ponaglił kolumnę do zejścia.

Półork, jakby czytając w jego myślach, wskazał daleko na lewo, w kierunku ich planowanej wędrówki.

- Tam, dwieście stóp dalej, jest wejście do tunelu, który zaprowadzi do ruin. – powiedział skwapliwie potrząsając głową, którą nieco przekrzywił przyglądając się bez zmrużenia powiek dla Dunlandczyka.

Barbarzyńca wypuścił ciężko powietrze z potężnej piersi. Teraz już wiedział do czego potrzebne były półorkowi wolne ręce. Bez dodatkowego wsparcia się nimi o szczeliny w skalnej ścianie dalsze przemieszczanie się w celu pokonania tego trudnego odcinka szlaku, byłoby samobójstwem. Musiał jednak podjąć decyzję.











Derenhelm wraz z trójką Rohirimów i młodym Gondorczykiem, który przewodził ich wyprawie, po godzinie opuścili na końskich grzbietach Isengrad. Krótkowłosy prowadził zbrojnych pewnie w znajomym sobie kierunku. Galopowali wzdłuż lasu u podnóża góry, później za wzniesieniem pokonali strumyk i wkrótce zwolnili, bo kopyta wierzchowców grzęzły w rozmytej nocną ulewą łące, która kończyła się bagnistą knieją. Jechali stępa pomiędzy drzewami omijając zdradzieckie rozlewiska. Po kilku godzinach marszu, podczas którego niejednokrotnie musieli schodzić z siodeł, znaleźli się u podnóża znajomej Derenhelmowi góry. Ruszyli za przewodnikiem, który póki co bez wahania wybierał drogę, która była całkiem świeża w jego pamięci. Konie z coraz większym trudem poruszały się w pochyłym terenie.

Wspięli się na szlaku wijącym się między głazami na tyle wysoko, aby w dole mieć przed sobą ciemnozielone korony gęstego lasu, który ciągnął się jak przepastne morze. Derenhelm zdawał sobie sprawę,że wkrótce dotrze do miejsca, w którym zaniechał dalszego tropu. Po kilkunastu minutach wędrówki znalazł się dokładnie w tym punkcie u rozwidlenia zastanawiając się, którą odnogę wybrać teraz. Sięgając pamięcią zdawał sobie sprawę, że ten tren był zaznaczony na mapie w Isengardzie, którą podejrzał podczas wcześniejszej rozmowy.

- To tutaj zawrócił z powrotem. – przemówił po raz pierwszy od czasu wyruszenia z Isengardu.

Młody Gondorczyk rozwinął przed sobą pergamin i przyglądał się mu przez dłuższą chwilę. Potem skonsultował się z jednym z tropicieli i obaj potrząsając głowami byli w czymś zgodni.

- Idźmy w lewo. – powiedział dowódca.

Był to kierunek, który Derenhelm wybrałby również, gdyby miał pewność co do tego, czyim tropem podążał rano. Więc jednak wybrałby dobrze. Musieli mieć tę mapę w komnaty lorda. A rano to nie była kozica górska, co tędy przeszła. Ruszyli gęsiego dalej.

Po pewnym czasie, gdy dalsza podróż w towarzystwie koni zaczynała się być wręcz niemożliwą dla czworonożnych stworzeń przywitało ich niespokojne rżenie. Za zakrętem uwiązany do korzenia górskiego pnącza stał uwiązany czarny rumak. Pościg zrobił tak samo z wierzchowcami i tym razem wszyscy byli pewni, że są na dobrym tropie. Pieszo podjęli już teraz niemal wspinaczkę, którą dalsze przemieszczanie się pod górę zaczęło przypominać.

Im oczom ukazał się szerszy szlak, na który się wdrapali. Biegł równolegle do pionowej ściany, która wyrosła przed nimi. Wkrótce szli wzdłuż urwiska i nim doszli do miejsca gdzie skalna półka zakręcała, pochód zatrzymał się na znak oficera. Przyglądał się mapie. Na kamieniach widoczne były ślady świeżej krwi, które nie umknęły tropicielom i Derenhelmowi.

- Tam! – wskazał ręką dowódca w kierunku niewielkiej rozpadliny w skałach, która zdawała się być wejściem do jaskini.

Jeden z tropicieli ostrożnie ruszył śladem kropel krwi, które zraszały głazy. Zatrzymał się niedaleko za skałą jak wryty po czym odruchowo odwrócił głowę z wyraźnym obrzydzeniem. Wszyscy dobywając mieczy dobiegli na to miejsce. Zastali tam zmasakrowane trupy, w których od razu rozpoznali Dunlandzkich górali. Trupy potężnych wojowników miały odrąbane ręce i nogi, a z ich tułowi wykrojone były mięśnie piersi i boki, z których wystawały okrwawione żebra. Cierpienie zastygłe na nieruchomych twarzach barbarzyńców jakby nasuwało na myśl, ze musieli być długo przytomni podczas umierania. Smród jaki teraz uderzył z bliska ich nozdrza był nie do wytrzymania. Człowiek kryje w sobie niesamowicie wiele paskudztwa, które teraz wylało się z rozprutych flaków. Aż dziwnym było, że padliną nie zainteresowały się jeszcze żadne zwierzęta. Patrząc na niebo Derenhelm dostrzegł kołujące nad nimi na niebie stado kruków.

- Dziękujemy ci za pomoc Derenhelmie. – odezwał się do niego Gondorczyk. – My ruszamy do jaskini, którą mam rozkaz zbadać. Jeżeli chcesz możesz iść ze mną lub wracać z jednym z ludzi z powrotem do Isengardu. Co mówisz?











Harondor, sierpień 251 roku



Kiedy fala opadła jak po wielkiej bitwie kurz, to na ile się dało, przeszukano wyspę i znaleziono w zniszczonym lesie setki, jeśli nie tysiące trupów. Ciała Haradrimów jak i Gondorian leżały razem w bagnie, którym stał się po rozlanej wodzie ten fragment lądu na rzece. Nigdzie jednak wśród niech nie znaleziono elfów, których Andaras kazał wypatrywać w sposób szczególny.

Wiadomym było, że tysiące zbrojnych leży w zbrojach na dnie rzeki, którego przepatrywanie zajęłoby niesamowicie dużo czasu, którego Haradzki król nie chciał tracić. Rannych załadowano na tabory, które daleko na tyłach armii wcale nie odniosły szkód, gdyż fala choć wysoką była, to ograniczoną masę wody posiadała i rozlała się całkiem; wytrąciła, nim poważniej zaszkodziła rozciągniętej na kilkanaście mil armii Haradu, co przetaczała się przez wąwóz. Im głębiej w dół rzeki, tym mniejsze spustoszenie magiczna ściana wodnego żywiołu zrobiła. Mimo wszystko tysiące koni i ludzi których Andaras stracił dotknęły go o tyle mocno, że to były jego najwierniejsze klany. Sól pustyni, plemiona jego przybranego ojczyma jak i Nizara, które łącząc się były trzonem, sercem i duszą Bliskiego Haradu. Zdawał sobie jednak sprawę, że mogło być znacznie gorzej. Mimo wszystko mógł nazwać tę niespodziewaną na taką skalę bitwę, zwycięstwem. Żałował tylko, że Trolharta nadal była nieprzytomna, a ciała jej brata, Kashira nie odnaleziono. Wiedział, że przyjdzie mu wspominać dawne dni i napisać bardzo smutny list do samego ich ojca, który sam był na łożu śmierci. Bał się myśleć co się stanie jeśli starego Haradrima dobije tragiczna nowina utraty syna. Czy wystarczy mu siły tchu w piersiach by wydmuchać z Głosu Południa jedność tamtych klanów?



W podróży przez otwarte przestrzenie pustynnego krajobrazu niegościnnego Harondoru, w krainie, gdzie ziemia jeśli nie była pustynią, to ubita i spękana, rozważał w myślach słowa Dagoratha, z którym się rozmówił przy wysyłaniu specjalnego kruka do Herumora.

- Małżeństwo z Trolhartą po śmierci jej ojca dałoby ci silniejsza pozycję na południu królu. - zauważył kapłan grobowym głosem.

Taka opcja była kusząca i odpychająca zarazem.

Zwiadowcy w piątym dniu po przekroczeniu wąwozu, o zmierzchu przynieśli wieści, że przed nimi w stronę miasta, które z marszu miała zdobyć armia Haradu, ciągną uciekinierzy z granicznej twierdzy. W większości kobiety, starcy i dzieci z niewielką liczbą zbrojnych. Kilka oddziałów lekkiej jazdy miało szanse ich dogonić nim tamci ludzie dotrą do miejsca przeznaczenia.

Tego wieczoru Trolharta na dłużej ocknęła się słaba i zielona na wyniszczonej twarzy chorobą. Jej przekrwione oczy były całe czerwone w miejscu białek i a usta miała spuchnięte jakby ją szerszeń w wargi ukąsił, gdy prosiła skrzeczącym głosem o wodę.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 02-04-2012, 23:17   #264
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Rewelacja jaką "poczęstował" elfa strażnik, zaskoczyła go bardzo, ale tak naprawdę to Dorin sprawiał wrażenie zbitego z tropu. W ciągu ostatnich kilku dni Finluin okazał się o wiele rozsądniejszym od niego , więc teraz, uważnie przyglądając się pasterzowi, czekał na odpowiedź elfa.
- Witaj! Jestem Finluin, a to jest Dorin. Jesteśmy rozbitkami, którzy cudem uniknęli śmierci.
Kiedy ten podszedł bliżej, dostrzegł w Finluinie elfa i początkowa ostrożność rozwiała się z miejsca.
- Zapraszam zatem w nasze skromne progi. - wskazał w kierunku chaty. - Obmyjecie trudy podróży z zmęczonych ciał. Posilicie się i odpoczniecie. Potrzebujecie nowych ubrań. - dodał wesoło ruszając przodem. - Jam jest Earendil.

- Jestem pewny, że to Beleg. - szepnął Dorin pospiesznie do ucha elfa rozglądając się nieufnie na boki.
- Sza! - cicho nakazał elf, a potem podszedł do Earendila-Belega i rzekł - Nie wiele dobytku nam zostało, nie będziemy mieli czym zapłacić za gościnę.
- Nie dla zapłaty pomożemy wam dobry panie elfie. - wypalił gromkim głosem młodzieniec sprężystym krokiem przemierzając wśród traw. - Wszak prawo nakazuje troszczyć się o tych, których Beleriand zwrócił.
- Dziękuję bardzo! Czy możesz nam powiedzieć Earendilu gdzie dokładnie się znajdujemy?

I ten niezwykły pasterz opisał Finluinowi ich obecne położenie. Okazało się że nie byli zbyt daleko od zatoki Forochel, która choć nie była celem samym w sobie, stanowiła punkt zaczepienia w poszukiwaniach Palantiru. W między czasie podeszli bliżej pod zabudowania i mogli się bliżej przyjrzeć pasterskiej chacie. Solidne ściany z grubych drewnianych bali, uszczelnione mchem i trzcinowa strzecha z pewnością stanowiły dobre zabezpieczenie przed północnymi, zimnymi wiatrami. Wnętrze jak się okazało, mimo prostoty, urządzone było bardzo przytulnie. Efekt taki uzyskano dzięki dużej ilości wyprawionych baranich skór, które zdobiły ściany lub stanowiły wyściółkę na drewnianych ławach przy stole. Earendil kazał się rozgościć wędrowcom, a sam podszedł do kamiennego pieca, by nalać gościom gulaszu z baraniny, który tam grzał się w glinianym garnku. Poszukiwaczom magicznego kryształu od dawna nic tak bardzo nie smakowało, jak ta prosta potrawa jedzona z miski drewnianą łychą, zagryzana ciemnym razowym chlebem i popijana cienkim jęczmiennym piwem.

- Dokąd zmierzacie dalej Finluinie?- zapytał pasterz, kiedy Dorin, który zbyt łapczywie pochłaniał jedzenie, musiał nagle wyjść wychodka.
- Chcemy dotrzeć jeszcze bardziej na północ do Lodowej Zatoki.
- Niegościnne to tereny. - pokiwał głową mężczyzna. - Tak przynajmniej słyszałem. - zaczął grzebać w kufrze. - To przyda się wam niechybnie. - wygrzebał płaszcze ze skór górskich niedźwiedzi i futrzane czapy.
- Dziękuję jeszcze raz, a te tereny niegościnne tylko ze względu na pogodę?
- Rodzina, która mnie przygarnęła, opowiadała mi o plemionach Lossotów, które ze skutej lodem północy schodzą aż w północe okolice Niebieskich Gór. Jam nie widział i nie spotkał do tej pory żadnego, lecz opowieści o ich wojowniczym nastawieniu do obcych chyba nie są wyssane z palca do straszenia dzieci. - powiedział spokojnie.
- Razem z Dorinem będziemy musieli uważać. Hmm, wspomniałeś, że przygarnęła cię rodzina, nie jesteś stąd, jeśli oczywiście można zapytać?
- Jestem rozbitkiem, którego wyrzuciło morze półmartwego rok temu. Skąd i gdzie płynąłem, oraz kim byłem, niestety nie pamiętam. Przybrani rodzice pochowali mnie nawet w górach, lecz los jednak chciał inaczej. Podobno wróciłem z drugiej strony, ostatecznie wygrawszy walkę o życie. I teraz to jest mój dom, więc stąd pochodzę. - rzekł Earendil.
- Mój przyjaciel Dorin rozpoznał w tobie człowieka, pochodzącego z bardzo szlachetnego rodu Gondoru, a i twoja postawa świadczy o tym że nie jesteś zwykłym pasterzem. Proszę cię porozmawiaj z moim towarzyszem i powiedz mu o sobie to co powiedziałeś mnie, możliwe że ta rozmowa przywróci ci utraconą pamięć.
 
Komtur jest offline  
Stary 03-04-2012, 13:08   #265
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Po bitwie tam gdzie się dało ciała zostały zasypane w masowych grobach. Nie było czasu na obrządki, czas naglił. Na pamięć,hołd i żałobę czas przyjdzie po wojnie. O ile dożyjemy przy takich stratach już na początku-gorzko pomyślał Andaras. Czas wysłać listy... Były ich dwa, choć Andaras wiedział że musi wysłać trzeci. Pierwsze były zaadresowane do Herumora i Xante. Z kolei ostatni miał trafić do władcy wszak już nie króla, Południa. Tylko co Andaras właściwie mógł mu napisać? Twoja córka otruta, syn utopiony? Ale jakby co to nie moja wina, wcale a wcale. Mój ojciec i brat również ot tak sobie umarli... Trzeba to było jakoś naprostować. Piasek się jeszcze nie rozsypał. Jedynie "lekko" go rozwiało. Plan był prosty i jak każdy plan okazał się tylko taki w założeniu. Po pierwsze, drugie dziecko umrzeć nie mogło. Co prawda kobiety nie mogły sprawować władzy, na południu ani na północy samodzielnie. Jednak była ona ważnym symbolem. Gdyby zachowała życie i została żoną bądź siostrą krwi Andarasa. Pozory zostałyby zachowane. Każdy i tak nazywał go już "Czarną Żmiją". W świecie ludów ciemności należałoby być bezlitosnym. Zatem każdy z wodzów o czarnym sercu zrozumiałby tą czystkę. Ironią było, że nie dokonał jej Andaras. Dowodów nie było wszak to nie on. Jedynie poszlaki czy domysły... Każdy w zależności od punktu widzenia interpretował to inaczej. Jednak eliminacja wszystkich zagrożeń w drodze po najwyższą władzę, jakiej nikt od dawna nie sprawował w Haradzie była logiczna... Bezlitosna, bezduszna ale logiczna ze wszechmiar. Munthanna, Skały, Kashira najważniejszych konkurentów. Każdy klan który myślałby o odejściu spod jego sztandaru, miał teraz jasny i czytelny sygnał. Skoro zabił ich bezbłędnie pewnie z pomocą czarów, ich najpotężniejszych wśród Haradczyków. Co zrobi zemną? Każdy miał też przed oczami obraz buntowników na palach. Z drugiej strony, dokonywał rzeczy pozornie nie możliwych. Wrócił z pustyni gdzie pokonał dwakroć liczniejszego wroga. Uzdrawiał dotykiem, po obozie krążyło wielu ludzi wszystkich klanów, uleczonych przez jego moc. A teraz doszła nowa legenda wraz z Kapłanem odparli 100 stopową falę. Andaras puścił wszak w obieg prawdziwą wieść o tym, że stworzyło ją trzech elfów władających mocą. Informację tą otrzymali od przesłuchiwanego jeńca. Nim dał gardło wraz z wszystkimi innymi. W wielkim rytuale na chwałę zwycięstwu. W przypadku takiego oporu, jaki dali Gondorczycy nie mogło być litości. Zbyt wielu Haradczyków przez nich zginęło. Zatem moc Króla Zjednoczonego Haradu była większa niż elfów! Takie szepty rozeszły się po obozie. I tylko Andaras wiedział, że miał zwyczajne szczęście. Równie dobrze mogli utonąć... Powstał jednak obraz wodza twardego i bezlitosnego. A z drugiej strony z wielkimi sukcesami. Gdyby nawet południowcy chcieli podnieść bunt Andaras wiedział, że nie zrobią tego wszyscy. Po pierwsze miał Głos Południa, z którym się nie rozstawał. A skoro miał insygnia władzy i powierzono mu ją, oporni byliby buntownikami. I on i oni wiedzieli, że na każdego kto wystąpi przeciw, znajdzie się inny południowiec lojalista. Oczywiście lojalista nie z przekonania, mógłby myśleć o nim nawet najgorzej...
Zwyczajne korzyści... Zresztą do końca wojny bunt mu raczej nie grozi.

Wracając jednak do spraw personalnych. Jeśli uda mu się ocalić córę Południa. Będzie mógł z nią porozmawiać. Dać jej zaszczyty, władzę i pozwoli zachować życie. Będzie przemawiała w jego imieniu, ba da jej trochę swobody pozwoli szeptać do ucha rady, wysłucha ich i wielokrotnie zrobi jak będzie mówiła. Co cześciowo spełni jej oraz Xante marzenie o większej roli kobiet. Siostra/Żona- Namiestnikiem Południa. Bez ryzyka utraty głowy i rozlewu krwi. Choć kto wie co myśli ta olbrzymka. Należało powiedzieć Trollharcie o jej losie jej brata. I tak ktoś jej powie, gdy padnie to z ust Andarasa przynajmniej nikt nie oskarży go o zatajanie faktów.

Na wstępie podał jej wodę. Gdy spękanymi wargami o nią poprosiła.

- Jesteś pani w namiocie obok mojego. Otruto cię, jednak twoje końskie zdrowie utrzymał cię na tyle długo przy życiu, bym mógł ci pomóc moją magią.

- Khę? Struto mnie? - ciężko opadła na siennik. - A myślałam, że to tylko niemoc po biesiadna... -wypiła dużo wody, duży dzbanuszek wychyliła od ręki od razu, potem wzięła się za kolejne.

-Długo byłaś nieprzytomna. Wydarzyło się wiele rzeczy o których musisz wiedzieć. Po pierwsze zginął mój ojciec i brat.-Andaras specjalnie podkreślił, że to jego rodzina.- Ktoś ich otruł, nie wiadomo kto ale mam podejrzenia. I zapłaci mi za to swoją głową. Gdy tylko się upewnię i nadejdzie odpowiedni czas. Ciebie zapewne otruto przypadkiem byłaś blisko nich na uczcie.

- Co!? - wybałuszyła przekrwione oczy nie odrywając ich od bladej twarzy Andarasa. - Przykro mi. Mnie struć się nie da, bo ojciec zadbał, by od maleńkości jego dzieci podawane miały stopniowo coraz większe dawki trucizn... To co innych zabija, mi objawia się niestrawnością... Tylko jeden specyfik mógł tak podziałać i był to korzeń z mojej ojczyzny. Bardzo rzadko spotykana substancja. Jeżeli się nie mylę, to inna trucizna musiał być podana w przeogromnej ilości. - mówiła powoli, zachrypnięta. - Do rodziny mej gońców wysłałeś?

-Trucizny musiała być najmocniejsza z możliwych. Nie będę cie oszukiwał, umierałaś. Dopiero moja magia przywróciła cię do nas, a nawet to trochę trwało. Goniec był zbędny, przybył Kashir i wręczył mi koronę południa. Twój ojciec uznał że lepszym dla Haradu byłoby zjednoczenie. Byłaś dość długo nieprzytomna w międzyczasie odbyła się bitwa. Gondorskie psy zastawiły na nas pułapkę w dolinie. Trzech elfichich czarodziei, wywołało trzydziesto metrową falę. Wiesz co to oznacza w takiej dolinie. Śmierć dla wszystkich, całej armii nikt nie uszedłby żywy. Udało mi powstrzymać falę, z pomocą Daregotha. Wszak i my biegli w sztuce magicznej jesteśmy. Woda w ograniczony sposób ale jednak się rozlała. Twój brat jak przystało na wojownika południa był z przodu. Wraz z czterema tysiącami moich ludzi. I połową mojego Khas. Ludzi przeżyło czterystu. Wojownik z Khas jeden. Twój brat, przykro mi, oboje ponieśliśmy straty.

Kobieta słuchała z przymkniętymi powiekami ciężko dysząc,a kiedy usłyszała ostatnie słowa zerwała się z posłania wyciągając swoją długą rękę w stronę Andarasa. Ten zaś początkowo chciał odskoczyć. Jednak gdy zobaczył, że Trolica się zachwiała i zaraz upadnie pozostał na miejscu. Gotów jej pomóc bądź unikać nadchodzącego ciosu.

-Spokojnie wiem jak boli taka strata.-Andaras zapanował nad odruchem.

Olbrzymka jednak zebrała się w sobie. I zamiast upaść chwyciła Andarasa za ubranie. Przyciągnęła się do niego i uderzyła głową w twarz. Towarzyszył temu dźwięk łamanego nosa. Trollharta zaś opadła na kolana, opierając się na łokciach a nawet na nich się chwiała. W tym momencie członkowie Khas Andarasa i Trollharty chwycili za broń. Naruszenie nietykalności cielesnej króla oznacza śmierć. Zatem pierwszy z gwardzistów Trolicy rzucił się osłonić ją własnym ciałem, przed śmiercią. Drugi był również był szybszy od gwardzistów Andarasa. Przystawił sztylet do szyi pierwszego z ludzi północy. Drugi przyboczny czarnoksiężnika już odskakiwał w bok by przeszyć tamtego mieczem i uwolnić kompana.
Gdy rozległ się zdecydowany głos:
-Dość- to upadły teraz nawet dosłownie półelf doszedł do siebie.
Śmierć grozi również za nie słuchanie rozkazu. A Królem był jakby nie było, wszystkich tu obecnych. Członkowie Khas Trollharty i tak słuchali tylko jej. Jednak była to jedyna szansa na wyjście z tego cało. I ocalenie również swej pani. Zatem wszyscy schowali broń.
-Nie doceniłem żalu, jaki spadł na jej serce. Odebrała jej rozum, a ja wszak mogłem ją lepiej do tego przygotować.-rozległ się chrzest nastawianego nosa.- Jesteś przyjaciółką mojej żony, towarzyszką mej rodziny. Ten jeden raz daruje ci. Trollharta już go nie słyszała, odnoszona na łoże przez gwardzistę.

Andaras wyszedł zasłaniając twarz haradzka chustą. Nikomu nie było trzeba mówić, że to wydarzenie nie miało miejsca. Wszyscy zrozumieli. Jakiekolwiek próby jakie podjął w desperacji nic nie dawały. Z Trolicą nie było kontaktu. Jedynie na widok króla się ożywiała wpadając w złość. W innych okolicznościach wpadała w melancholię. Opuszczała ją chęć życia.

Andaras zawołał do swojego namiotu Raela.

-Trolica słabo zniosła wieść o śmierci brata.- rzekł z uśmiechem król, trochę go to jednak bawiło. Lubił nieprzyjemne sytuacje obracać w żart w śród bliskich.

-Widzę panie- wszak czarnoksiężnik właśnie go sobie opatrywał.

-Mogłem to rozegrać trochę lepiej. Zadbaj oto by podano jej coś na uspokojenie skołatanego serca. Oczywiście tylko za zgodą i akceptacją dowódcy jej przybocznych. Wytłumacz mu też sytuację. O wydarzeniach w dolinie słyszał już każdy. Czego by nie myśleli o mnie nawet Południowcy. Nie zabiłbym czterech tysięcy swoich jeźdźców i połowy swego Khas. By uśmiercić jednego Południowca. Choćby nie wiem jak ważnego. Myślę, że chwila wytchnienia i głos jej ludzi mogą tu coś zdziałać. Dam jej kilka dni. Powiadom mnie jak tylko dojdzie do siebie. Muszę też porozmawiać z Daregothem. Zapewne zgodzi się zemną, że wieść o utracie syna powinna pójść do króla południa w zestawieniu z czymś pozytywnym. Na przykład braterstwem krwi czy moim ślubem z jego córką. Zresztą ślub sam mi sugerował. Wolałbym jednak więzy krwi. Niefortunnym byłoby wysłanie kruka z tak złymi wieściami. Porozmawiaj z nim w moim imieniu, poinformuj też gdy córa południa będzie gotowa do rozmowy. Ma też pewnie jakiegoś doradcę tu prócz ochrony. Jemu również daj do zrozumienia co trzeba. Chyba nikt tu nie chce wojny domowej...-odprawił Raela. Ten zaś potwierdził dyspozycje skinieniem głowy. I wyszedł do nowych zadań.

Jeszcze raz przeczytał list do Herumora

Panie,
Jam jest Andaras syn Munthana. Dziedzic północnego Haradu a z błogosławieństwa samego Morgotha również południa. Harad zjednoczył się pod moimi sztandarem. Na cześć i chwałę Króla Orków i wszystkich połączonych z nim ludów. Spisuję ten list panie własnoręcznie albowiem uważam, że to właśnie z mych ust powinny wyjść te wieści. Przekroczyliśmy zgodnie z rozkazami granice Harondoru. Napotkaliśmy jednak na opór i elfią pułapkę niespotykanych rozmiarów. W dolinie prowadzącej na te tereny trzech elfów władających olbrzymią mocą powołało do życia falę. Wysoko na 100 stóp, która miała sprawić byśmy nigdy nie uświadczyli piasku pod stopami po drugiej stronie.Na szczęście wspólną mocą wraz z Dagorathem udało nam się zapobiec tragedii. Fale odwróciła swój bieg. I straty naszę ze śmiertelnych potencjalnie, obróciły się w dotkliwe. Jednak akceptowalne przy tak ciężkim boju. Wróg rozbity i wybity do nogi. Kierujemy się na stolicę Harondoru, tam połączymy się z wojskami Umbaru. Po jej zdobyciu z Khadczykami i synami południa. By wspólnie pomaszerować na Minas Tirith. Niepokoi mnie jednak fakt aktywności Głosu Saurona. Jest on wrogiem naszych wrogów jednak obawiam się, że w ostatecznym rozrachunku postanowi on sięgnąć po najwyższą władzę. Ponieważ jako jedyny dysponuje tak dużą mocą by rzucić ci wyzwanie. Władzę należną tobie panie! Jako wierny i lojalny Haradczyk, mój los połączony jest z twoim na dobre i złe. Aż do śmierci... Powiem więcej spodziewam się iż w odpowiednim czasie, spróbuje on skłonić bądź zmusić mnie do przejścia na jego stronę. Mam nadzieję, że mój osąd i obawy są błędne. Jeśli jednak nie... Chciałbym wiedzieć jak pokonać tak antycznego i potężnego przeciwnika. Z twoją pomocą panie będę w stanie stawić mu czoło.

Tym czego Andaras nie dopisał było to, że wiedza jaka byłaby mu dana. Może posłużyć do walki w razie konieczności, również z Herumorem. Kiedyś miał marzenie, unicestwić ich obu. Obecnie sądził, że to mało realne. Sam zaś będzie elastyczny, w odpowiednim czasie wybierze stronę. Pozostawało list podpisać, zalakować i dać kapłanowi. Musiał jeszcze nanieść kilka poprawek na list do Xante. Wyszedł mu jakoś dziwnie oschły. Potem poszedł jeszcze pomóc jak codzień swemu wiernemu słudze. On też miał dla Gondorczyków niespodziankę...
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 03-04-2012 o 13:13.
Icarius jest offline  
Stary 03-04-2012, 15:03   #266
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Olbrzymia pustka jaskini zdawała się pochłaniać płomień, zabranej od jednego ze zwiadowców pochodni, kiedy Cadarn próbował oświetlić jej wnętrze. Próbował objąć wzrokiem jej rozmiary, nie potrafił jednak przeniknąć mroku, poza kręgiem światła rzucanego przez trzymane w dłoni łuczywo. Pod jego stopami rozciągała się, wydawać by się mogło, bezdenna przepaść. Dopiero gdy, rzucony przez Dunlandczyka, niewielki kamień z charakterystycznym pluskiem wpadł do wody, zorientował się, że pod nimi znajduje się podziemne jezioro. Z miejsca w którym stał faktycznie odchodziła niewielka półka skalna, szeroka może na niecałą stopę, opadająca łagodnie wzdłuż ściany. Jeśli pół ork miał rację było to jedyne przejście do ruin, w których znajdzie Dorlaka. Oczywiście miało to sens, było to dobrze ukryte miejsce, w sam raz dla spiskowców. Było to jednak również miejsce, w którym jedna osoba mogła zatrzymać całą kolumnę, szczególnie jeśli była tak silna jak prowadzący ich mieszaniec. Było to wyjątkowo nieprzyjazne miejsce i nawet tak twardy wojownik jak on, wolałby być teraz gdzie indziej. Z zadowoleniem zobaczył, że na twarzach jego dwóch zwiadowców również widnieje jedynie zacięty wyraz determinacji.

- Oto prawdziwi synowie gór. - Pomyślał. - Prędzęj zginą niż okażą słabość.

Cadarn splunął w przepaść, zastanawiając się co dalej. Jeśli cała grupa zaczęłaby wspinać się po niewielkim występie, pół ork mógł próbować ich zepchnąć, być może sam ryzykując przy tym upadek...lecz on nie miał przecież nic do stracenia. Postanowił zaryzykować raczej pozostanie w tym miejscu z pół orkiem sam na sam.

- Ty i ty - wskazał głową dwóch zwiadowców, zejdziecie na dół i sprawdzicie ten tunel. Mówił nie spuszczając wzroku z pół orka. Jeśli będzie w porządku, uderzycie dwa razy kamieniem w ścianę.

Podobnym sygnałem mieli posłużyć się zostawieni przed wejściem zwiadowcy, aczkolwiek tylko w sytuacji wyjątkowego zagrożenia, gdyby takie zbliżało się do groty, którą eksplorował. Żaden z nich nie chciał oczywiście narazić się na gniew swojego dowódcy, więc jednooki władca Dunlandu nie spodziewał się ich usłyszeć.

Gdy tylko jego ludzie z pochodniami w dłoniach zaczęli przesuwać się wzdłuż ściany, Cadarn grotem włóczni nakazał pół orkowi stanąć przy krawędzi korytarza, a sam, nie spuszczając z niego wzroku w milczeniu oczekiwał na sygnał od swoich ludzi. Czas wlókł się niemiłosiernie, każda minuta spędzona na czekaniu w tym napięciu ciągnęła się w nieskończoność, jednak w dalszym ciągu do uszu barbarzyńcy nie dochodził oczekiwany przez niego znak. Po piętnastu minutach zaczął robić się nerwowy, wytężał słuch coraz bardziej, lecz zamiast umówionego odgłosu wciąż otaczała go jedynie cisza, przerywana jedynie pochrząkiwaniem i mamrotaniem stojącego przed nim mieszańca. Po kolejnych kilku minutach, jego cierpliwość była już na wyczerpaniu. W myślach już wyobrażał sobie jak karze swoich ludzi za opieszałość, kiedy dostrzegł migotliwy blask światła z korytarza, którym prowadził ich pół ork.

Cadarn nie zastanawiał się długo. Skoro nie byli to jego ludzie, a przecież nie dali znaku, mogły to być jedynie orki, albo poplecznicy Dorlaka. Ostatnią rzeczą jaką by chciał, było znalezienie go tutaj wraz z pół orkiem. To prostu nie wróżyło niczego dobrego, nawet gdyby wciąż próbował ich przekonać, że sam pracuje dla Dorlaka. Nie było się gdzie ukryć, a nie był pewien czy zdąży dotrzeć do tunelu zanim tu nie przyjdą. Poza tym, skoro on widział ich światło, oni pewnie widzieli jego, nie było szans na podchody.

To oznaczało również wyrok śmierci dla stojącego przed nim orczego pomiotu. Nie mógł sobie pozwolić na konfrontacje jego słowa ze swoim, jeśli orki ich dogonią. Jednym ruchem złapał włócznie w obie dłonie obracając ją w poprzek na poziomie swojej klatki piersiowej, jednocześnie upuszczając żagiew pod nogi. Zanim sługa Dorlaka zorientował się w jego zamiarze, uderzył go w klatkę piersiową na poziomie mostka, wkładając w uderzenie więcej siły niż zamierzał. Usłyszał chrupnięcie kiedy uderzony w splot słoneczny pół ork, zachwiał się próbując jeszcze zachować równowagę rozpaczliwie machając ramionami. Jednak siła uderzenia spowodowała, że wypadł za krawędź, nie mogąc wydobyć nawet jednego dzwięku z pogruchotanego mostka. Po krótkiej chwili Cadarn usłyszał dzwięk ciała roztrzasującego się o skały...jezioro najwyraźniej nie wypełniało całego dna.

Szybkim ruchem podniósł pochodnie i tak szybko jak potrafił zaczął przemieszczać się w stronę tunelu, w którym zniknęli, wysłani przez niego na zwiady, Dunlandczycy. Kiedy był w połowie drogi, usłyszał nadbiegające kroki, to zmotywowało go do przyspieszenia. Niestety, był już zaledwie kilka kroków od celu, kiedy usłyszał zza pleców znajomy głos, którego zupełnie nie spodziewał się w tym miejscu.

- Stój! - krzyknał uratowany przez niego gondorski oficer: Aldric.

Cadarn zatrzymał się dopiero gdy dotarł do wejścia do tunelu, nie miał ochoty zostawać na półce ani chwili dłużej. Uniósł brwi w wyrazie zdumienia i odrzekł.

- Niezbyt to mądre, krzyczeć w jaskini, gdzie mogą czaić się wrogowie, Gondorczyku. - Odpowiedział, gdy tylko postawił stopy w przedsionku tunelu. - To nie jest miejsce dla was. Nie powinniście tu przychodzić. - Rzekł ponuro.

Nie miał pojęcia w jaki sposób Gondorczyk wraz z kilkoma Rohańczykami dotarli tu tak prędko. Jeszcze niedawno sam cieszył się, że ma przewodnika, gdyż bez niego błądziłby pewnie do tej pory. To jednak nie miało teraz znaczenia. Musiał przyznać przed samym sobą, że to mocno komplikowało jego sytuację. Nie miał wątpliwości, że został rozpoznany, dlatego kiedy usłyszał, że Aldric wraz ze swoimi ludźmi podążają za nim po półce, którą sam przeszedł, postanowił zaczekać. Miał tylko nadzieję, że wbrew oczekiwaniom nie spotkają tu Dorlaka...
 
Fenris jest offline  
Stary 03-04-2012, 21:04   #267
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
- Pójdę z wami. Ciekawość, zawsze była moją... słabością. Po za tym, może tam być niebezpiecznie. Moje miecze mogą się przydać. - wejrzał na trupy a nastepnie skupił wzrok na krukach - Przynajmniej one zjedzą w spokoju. - rzucił do ogółu mrużąc oczy. Wciąż był zmęczony, a wspinaczka tylko go dobijała, ale póki co czuł się na siłach by iść dalej. Wszak ciekawość go nie opuściła.
~ Kureskie życie... ~ wzdychnął w duchu.
- Wracaj do Isengardu, powiedz, co żeśmy widzieli i przyprowadź więcej ludzi. Spiesz się. - Oficer zwrócił się do jednego z rohirimów, który bez mrugnięcia okiem, odwrócił się na pięcie i odszedł. Skromna grupka ruszyła w głąb jaskini. Człek z Gondoru dość często przypatrywał się mapie, którą trzymał w ręku. Derenhelmowi było to jak najbardziej na rękę, wszak nie miał zamiaru stracić się w tej posępnej jamie.

Marsz śliskimi i wąskimi korytarzami nie należał do przyjemnych. Cały czas, trzeba było uważać by nie skręcić kostki, by się nie pośliznąć, lub nie wpaść na osobę przed sobą. Derenhelm szedł na samym końcu trzymając pochodnię. Podobnie jak jego rodak, zaś oficer tylko ściskał w dłoni mapę. Kiedy któryś już raz z rzędu Mąż studiował rozrysowany pergamin Derenhelm z nudów wejrzał przed siebie. Przez moment zdawało mu się, że dostrzegł jakieś światło przed grupą.
- Tam! - syknął półszeptem do dwójki mężczyzn wskazując palcem kierunek, w którym świeciło światło.
Gondorczyk błyskawicznie skierował swoje spojrzenie w tamtym kierunku i bez namysłu dobył miecza.
- Mamy go! - rzucił półgłosem przez ramię. Rohirimski tropiciel ruszył za nim posłusznie. Derenhelm wziął głęboki wdech, pokręcił głową i również za nimi pobiegł.

Wąski korytarz kończył się przepaścią głęboko w dół. Derenhelm na szczęście biegł na samym końcu i upadek jego towarzyszy niedoli ostrzegłby go. Na szczęście nikt nie spadł. Niestety, droga, która im pozostała była dość... Skromna, jeśli można to tak było nazwać. Wojownik otwarł oczy ze zdziwienia i potrząsnął głową.
~ Żart jakiś? Mam tędy iść?~ warknął w myślach.
- Stój! - krzyknął Gondorczyk, wyrywając Derenhelma z zamysłu. Dopiero teraz dostrzegł na ów skromnej, skalnej półce postać z pochodnią. Miała długie włosy, przez co niezwykle trudno było dopatrzeć się jej twarzy. Odpowiedź osobnika nie zdziwiła Rohirima. To jego głos najbardziej podziałał na wyobraźnię wojaka. Bez problemu rozpoznał w głosie porywczego Cadarna, który ocalił mu życie. Barbarzyńca właśnie chował się w szczelinie w skale, przy której kończyła się wąska półką. Derenhelm ruszył za dwójką mężów, na samym końcu, znając porywczość Cadarna i wiedząc na co stać tego człeka...
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 03-04-2012, 21:09   #268
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Marynarze uciekali w stronę ruin. Orzeł gonił ich. Salah rzucił się w stronę worka, który był przy jednym z rozszarpanych korsarzy. Endymion pozostał miedzy głazami, rozejrzał się czy nie ma w pobliżu jednej z kusz, czy jakiejkolwiek innej broni. Strażnik przepuszczał iż ptak nie odpuści po tym jak Salah zrobił sobie jajecznice. Komplikowało to strasznie całą sytuację w której oczyma wyobraźni Endymion widział siebie i Salaha odpływającego statkiem tajemniczej pani kapitan z tej przeklętej wyspy.
Dwie kusze leżały przy rozprutych ciałach. Endymion miał świadomość iż jest przeogromne stworzenie i żeby mu zaszkodzić to trzeba strzelać włóczniami albo trafić idealnie w najczulsze punkty, które nie są pokryte piórami, czyli np w oko. Ale lepsza kusza niż nic. Endymion spróbował się zorientować ile czasu zajmuje nawrót ptaka, przed kolejnym atakiem.

- Salah! lepiej będzie jeśli zdejmiesz te jajkowe wdzianko z siebie - krzyknął do Salaha - chyba, że chcesz odciągnąć uwagę ptaka żebyśmy mogli uciec? hee?

Salah obejrzał się na uciekających ludzi, na których właśnie spadł orzeł dogniatając do ziemi dwóch mężczyzn.

- Pomyślę o tym, jak będzie na to czas. - rzucił w biegu zrywając się do sprintu w stronę lasu.

- Żebyś tylko tego nie żałował - rzucił mimochodem Endymion łapiąc kusze leżącą przy jednym z trupów oraz w drugą rękę strzały i rzucił się za łysielcem co sił w nogach.
Biegł za Salahem lecz z boku oddalony na tyle żeby ptak nie mógł ich jednocześnie dorwać. miał nadzieje, że Salah wymazany w jajach będzie pierwszym wyborem w razie ewentualnego ataku orła.

Dopadli linii drzew zbiegając na łeb na szyję po zboczu wzniesienia. W oddali dało się słyszeć przerażające krzyki, które po chwili umilkły przynosząc złowrogą ciszę. Widać niektórym nie udało się dotrzeć do ruin.

- Tutaj możemy spokojnie poczekać - mocno dysząc powiedział strażnik, przykucając na kolana z wyczerpania po karkołomnym biegu - bez tego - spojrzał na zawiniątko, które trzymał Salah - nie ruszy się z tond. to nasza moneta za którą się wydostaniemy z tond.

Krzyki ucichły zatem Endymion postanowił zaryzykować
- Zobaczę co tam się dzieje a ty na razie tu poczekaj - zwrócił się do Salaha - jakbyś go wypatrzył to krzycz.

Ruszył. Biegł mocno przygarbiony, szybko, zwinnie. Wykorzystywał ukształtowanie terenu. Patrzenie pod nogi i w niebo jednocześnie nie było proste. Ale jakoś szczęśliwie dotarł do wzgórza. Wychylił głowę zza krawędzi wzgórza przywarty do ziemi. Zobaczył orła siedzącego na obeliskach. Ptak patrzył w stronę ruin na drodze do których leżały cztery poszarpane ciała. W oddali na niebie zobaczył nadlatujący póki co jeszcze punkcik drugiego orła. Wycofał się do lasu, nie ryzykował. Następnie zdał relację Salahowi z tego co zobaczył.

- Tak jak mówię sytuacja jest niewesoła. Może uda się ściągnąć tych z okrętu? - Zastanawiał się głośno Endymion nad tym jak pomóc uwięzionym w wierzy.

Salah wysłuchał a potem powiedział.

- Okręt prędko nie odpłynie, lecz my musimy mieć coś godnego karty przetargowej, aby załoga zrezygnowała z poszukiwań ich kapitana... - powiedział obracając w rękach kryształ w worku. - Znamy już kombinację, może warto sprawdzić jakie skarby są za tymi kamiennymi wrotami w lesie? - zapytał z błyskiem w oku.

- Nienajgorszy pomysł - odparł strażnik po chwili namysłu - ale pośpieszmy się
 
ThRIAU jest offline  
Stary 04-04-2012, 13:07   #269
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Ukochana, wodo mej pustyni.
Muszę ci przekazać tragiczne wieści. Po uczcie, poprzedzającej nasze inwazje na Harandor. W nocy zmarł nasz ukochany ojciec, oraz mój umiłowany brat Skała. Chwała ich sile i honorowi. Podziw ich mądrości i odwagi. Żal i pustka po ich odejściu... Zmarli nagle. Tak naprawdę oficjalna wersją, której będziesz się trzymać razem zemną. To śmierć naturalna. To niestety konieczność ponieważ odczuwam, że różne siły wewnątrz Haradu chciałyby mnie wrobić w ten haniebny czyn. Morderstwo jest jednak pewne. Źródłem była rzadka trucizna z Południa. Południowcy są jednak poza kręgiem podejrzeń jako takich. Bowiem również Trollharta padła jej ofiarą. Jednak dzięki swemu nadzwyczajnemu wigorowi, oraz mojej magi przeżyła. Na czyje zlecenie to się dokonało, gwiazdo mego życia? Wątpię by byli to Gondorczycy. Szczerze powiedziawszy nie będę cię okłamywał, to bardzo dziwny spisek. Podejrzewam odwet Umbardzich skrytobójców. Z którymi wszak przepychaliśmy się o władzę. A na skutek moich posunięć, została im odebrana. Naturalnie były ku temu podstawy, zabili wszak kilku naszych zwolenników w Umbarze. I nie mogło im to ujść na sucho. Skrytobójca który dokonał tego mordu. Przynajmniej według naszych informacji. Był przez nas obserwowany, mało tego podjęliśmy próbę zwerbowania go przed tą tragedią. Pozornie udaną, jednak Rael miał go mieć na oku i wysłać do Umbaru. Ludzie Raela zostali zabici, truciciel zbiegł. Wydaje mi się, że nie mógł tego dokonać bez pomocy kogoś wewnątrz. Podejrzewam każdego...
Cała sytuacja przysporzyła nam też dziwnym trafem korzyści. Choć oddałbym wszystko, by odzyskać ich obu. Jednak stało się, Ojciec i Skała oczekiwaliby ode mnie pragmatyzmu. Otóż Król Południa poinformowany o tych wydarzeniach przez Daregotha. Przysłał tu Kashira by oddać mi Głos Południa. Myśli, że wziąłem Trollhartę na zakładniczkę. A rodzinnych konkurentów o koronę zabiłem. Obawiając się moich czarów i dalszych posunięć... Dokonał jedynego słusznego wyboru. Zatem moje słońca i gwiazdy jesteś Królową zjednoczonego Haradu. A my staliśmy się jednością z naszymi braćmi, pierwszy raz od setek lat. Wiedz jedno i przysięgam to na miłość swoją i życie. I mimo, że wiem iż nie muszę tego pisać powiem to. Nie podniosłem ręki na jedynych ludzi, jacy prócz ciebie byli mi rodziną w mym życiu.

Przekroczyliśmy granicę Harandoru, dolina jaką wybrał ojciec na trasę naszego przemarszu, okazał się elfią pułapką. Stu stopowa fala miała zatopić nasze szeregi. Odparłem ją z najwyższym trudem, wraz z Daregothem. Jednak straty nasze były znaczące, choć to nic w porównaniu z tym co mogło się stać. Woda pochłonęła i Kashira, co na trzykroć przeklętych Gondorczyków sprawi, że zjednoczenie może się zachwiać jeśli nie wykona się odpowiednich ruchów. Nikt na szczęście mordu mi nie zarzuci, nawet gdyby chciał. Zginęła wraz z nim połowa mego Khas. I pięć tysięcy ludzi. Musisz zrobić wszystko by wraz z doradcami ojca w stolicy, zjednać nam jak najwięcej południowych klanów. Gdy będą tam przedstawiciele tego czy tamtego klanu. Dajcie też znać wszystkim klanom, które ojciec miał za przyjaciół północy i naszej rodziny. Przekaz ma być jasny, pod naszymi rządami ich gwiazdy wzejdą wysoko. To zapewni nam ich wzmożoną czujność i dodatkową lojalność.

Kocham cie i więdnę bez blasku twej obecności. Twój Andaras.

Wystarczająco ciepło chyba-pomyślał Andaras kończąc list. Kilka słów przemycił tam z konieczności. Bowiem jego serce nie było już takie jak dawniej. Oczywiście kochał ją ale czuł, że coś się zmieniło czegoś tej miłości zaczynało brakować. Sam również podejmie kroki, by ich przyjaciele na południu wierzyli, że nadeszła ich godzina chwały.

-Dasz to zaufanemu gońcowi. Tylko dyskretnie. Na statku popłynie rzeką do naszej pierwszej twierdzy, na nowo zdobytych ziemiach. Daj mu czterech piechociarzy jako obstawę. Z twierdzy do stolicy, list do rąk osobistych królowej. List zniszczyć w razie zagrożenia.- co prawda król nie podejrzewał by ktoś dybał na ten list. Ale ostrożność przede wszystkim.

Potem przyszedł zwiadowca i wieść o Gondorskich uchodźcach. Andaras zebrał pięć tysięcy swojej jazdy. I ruszył ich tropem. Dopadli ich pół dnia drogi od miasta. Wyjeżdżając wieczorem na płaskowyż Andaras zobaczył w oddali kilkutysięczny tłum zbity w gromadę długiej kolumny, za którą unosił się kurz i pył gdy przemierzali spękaną ziemię Harondoru wzdłuż koryta rzeki. Udało się im ich otoczyć formacja, przypominającą U. Gdzie jedyna nie obstawiona droga była rzeką. A nawet po tamtej stronie, czyhało trzystu jeźdźców. Król miał jedną podstawę planu. Unikać walki ze znaczącymi siłami Gondoru, gdyby tak owe się pojawiły. Jedyne co było mu potrzebne teraz, to dodatkowe straty. Jeśli ma walczyć to tylko z pełną armią u boku. Uchodźcy jednak byli łakomym kąskiem, więc wypadało spróbować. Jako jeńcy byliby przydatni przy oblężeniu najbliższego miasta. Które miał zamiar zdobyć szybko, niemal z marszu. A oni by to ułatwili. Gdyby stawili opór tym lepiej. Łaknął ich krwi i krzyków, nadal mieli nie wyrównane rachunki z doliny. Wszak Godnorczyków zginęło tam tylko tysiąc pięciuset. I tych trzech cholernych elfów, miejmy nadzieję. Choć któryś z nich mógł ocaleć tak samo jak Kashir zostawił dwustuludzi by ich szukali. Elfów,ksiąg,kosturów syna południa innych ocalonych. Kto wie może wytrwałość w poszukiwaniach coś przyniesie.

Gdy zostali otoczeni o świcie przemówił z siłą tysięcy głosów:

-Mieszkańcy Harandoru. Haradcy dawni panowie tych stron, przybyli odzyskać swoje ziemie. Oddajcie się w nasze ręce a zachowacie życia. Stawcie opór a zginiecie i nie będzie dla was litości.-tylko mnie sprowokujcie, nie potrzeba wiele.

Jeśli się nie zgodzą, zasypie ich płonącymi strzałami. Żadnej walki wręcz. Czysta nie ubłagana masakra bez strat. Dostrzegał jak ufortyfikowali swoje pozycje wozami. A broń trzymał niemal każdy kto był ją w stanie unieść. Kobiety, starcy, podrostki... Daremny opór w obliczu jego taktyki.
Już miał wydać rozkaz do ataku, gdy podjechał do niego zwiadowca.

-Królu Gondorczycy gnają tu na złamanie karku. Konni, kilka tysięcy ich będzie.
-Kila znaczy dwa czy bliżej naszej liczby?
-Więcej niż dwa ale bliżej nie wiem, nie narażałem się czujki nie przyjaciela.
-Dobrze, informujcie mnie dajcie znak gdy będą już bardzo blisko. Tak byśmy zdążyli odskoczyć. Nie zamierzam z nimi teraz walczyć. Zbyt nieprzewidywalne pole bitwy. A nasze siły rozciągnięte.

I tak było nieźle. To pierwszy raz kiedy jego człowiek wrócił z meldunkiem. Podczas pamiętnej potyczki, na pustyni z buntownikami oraz niedawno w dolinie. Jego zwiadowcy ginęli niczym muchy. Tym razem przynajmniej na nich nie spadną z zaskoczenia.

-Decyzja? Wasz czas się skończył. Czas krwi i śmierci dla waszych kobiet i dzieci. Czy poddacie się?- rzekł tysiąc głosów w kierunku obrońców.

Od strony wozów, za którymi kryli obrońcy wyjechał jeździec. Jechał powoli, stępa wyprostowany w siodle. Kierował się w stronę głównej Haradzkiej chorągwi.- jak na złość jedzie tak wolno, jakby kupował sobie czas. Andaras miał precyzyjną informacje, w jakim czasie dojadą tu Gondorczycy. Jadąc dalej w maksymalnym tempie. Miał go pewien zapas i pod to ułożył sobie dokładne posunięcia.

Gdy tylko dostrzegł, że jeździec jedzie wolno głos rzekł.
-Kolana należy zginać szybko by zachować głowę. Inaczej ktoś może ci pomóc przyśpieszyć.

Wyjechał w stronę Gondorczyka z sześcioma ludźmi ze swego Khas. Nie żeby bał się jednego jeźdżca był to kwestia obyczaju. Jeździec zatrzymał się w połowie drogi, między wozami a linią konnych Andarasa i cierpliwie czekał.
Nie zsiadł z konia. Koń jeźdźca z pochyloną głową parsknął i zamachał ogonem. Jeździec zaś się nie ruszył patrząc w stronę wojsk Haradu.

Król zatrzymał się przed nim jego ludzie u jego boku.
-Jaka jest wasza odpowiedź Gondorczyku?

- Panie. - odezwał się dojrzały mężczyzna wyglądający na weterana lub oficera. - Z nami są kobiety, dzieci i starcy. Nie czyńcie im krzywdy i odstąpcie. - powiedział smutno.

-Nie zamierzam dyskutować. Poddajecie się bez warunkowo natychmiast. Zachowacie życia. Inaczej bez mitręgi czasu, zaleje was morze strzał. By mieć pewność, że nie spróbujecie sztuczek. Podczas waszego pojmania tak jak ta w dolinie.

- Zauważ panie, że życie w niewoli nim nie jest. Wiemy co się stanie z kobietami i dziećmi. - powiedział Gondorczyk.

Oczywiście zniewolimy was. Ty to wiesz, ja to wiem. Będą jednak i tacy co chwycą się fałszywej nadziei. A nawet ci którzy nie mają złudzeń, być może będą liczyć na ratunek Gondoru za jakiś czas. Każde życie lepsze od śmierci, być może nie dla starego weterana. Ale to tłum przecież...

-Harondor zostanie przyłączony do Haradu. Daje wam słowo że zachowacie życia. I będziecie wolni po zakończeniu wojny. To albo śmierć w męczarni płonących stosów i ciał.

- Panie Gondor oddał te ziemie Haradowi. Mamy rozkazy wycofać się zostawiając tę ziemię. Walczyć o nią już nie trzeba, bo... - dodał nieustępliwie lecz zamilkł widząc zmienioną twarz Andarasa.

-Dość- warknął Andaras. Po czym kontynuował dalej-W dolinie straciłem wielu żołnierzy. Nie wierzę ci i nie zamierzam kontynuować dyskusji. Jeśli mówisz prawdę, wasze życie będzie gwarantem dotrzymania tego co mówisz.- naszła go oczywista myśl. Nie zostało was w Hontondorze zbyt wielu. Wszystkie siły skierowaliście do Gondoru. Pewnie był rozkaz, by w razie porażki planu w dolinie, ewakuować mieszkańców i oddać te ziemię. Gdyby było inaczej, przysłalibyście wysłannika. Wszak oddanie tych ziem, bez powiedzenia o tym samym zainteresowanym to dość niezwykłe posunięcie.

- Zatem pozwól mi naradzić się ze starszymi. - pochylił głowę nieznacznie.

-Żadnych narad macie chwile albo morze strzał. Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę.-rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Nie jest to moją intencją panie.

Zatem oddal się macie tylko chwilę i ma stać się jak rzekłem.

- Zanim zaatakujesz niewinnych, chciałbym abyś wiedział, że jest wśród nas złapany przez naszych ludzi człowiek. Który twierdzi, że zgładził Ambasadora Muthanna. - rzekł stalowym głosem patrząc Andarasowi prosto w oczy.

-Króla Munthanna. Ma biec razem z resztą jako zakładnik. A teraz ruszaj macie jedynie chwilę-informacja była piorunująca. O ile nie kłamie. Jednak nie może pozwolić by uczynił z tego swój atut.

Członkowie jego Khas chwycili za miecze, wyciągając je do połowy i czekając na potwierdzenie ścięcia bluźniercy. Nazwanie Króla ambasadorem i jakieś słowa o morderstwie, to było dla nich zbyt wiele. Dyscyplina to jednak całe ich życia. Zatem w czytelny sposób, nie narażając się przy tym zbytnio, dali znać co sądzą o całej sprawie.

-Ma zanieść słowa.-Król gestem ich zatrzymał. Jeśli by go ścieli z jakichkolwiek układów nici.

-On zginie pierwszy jeśli zaatakujecie. - powiedział weteran zawracając konia.

-Słyszę to z radością. Choć wolałbym to zrobić własnoręcznie. A teraz znikaj.-kupuje czas może wie, że już po nich jadą.

- Andarasie! - odezwał się jeden z najstarszych z Khas Sulfyana. - Nasz pan i król Muthann zostali otruci? - w jego głosie słychać było niebezpieczną nutę.

No tak jeszcze tego brakowało pomyślał czarnoksiężnik. Wszak obecnie połowę jego Khas stanowili ludzie z obstawy jego Ojca i Skały. I gdyby morderstwo było udowodnione. Mieli za zadanie zabić winnego, a potem podążyć za swym panem do krain Morgotha. Andaras jednak stwierdził, że szkoda marnować taki potencjał. A skoro i tak oficjalnie nie było to morderstwo. Pozostawił ich przy życiu, zwyczaj dawał taką możliwość.

-Gondorczyk kłamie, by zyskać czas. Ta rozmowa miała dać im chwilę, niezbędną by dojechali tu jeźdźcy z miasta. I ocalili ich głowy. Ponadto to świetny pomysł, by zasiać w mej głowie zamęt. Przyjąłem jego słowa, by nie wypowiadał ich więcej. - Andaras odwrócił się w jego stronę i mówi kolejne słowa patrząc mu w twarz- Zmarli we śnie. Widziałem tyle co wy, straciłem zaś więcej. Ukochanego brata i ojca. Me myśli podążały w różnych kierunkach. Jak zawsze gdy strata dotyka serca. Do dnia dzisiejszego, badam tą sprawę. Albowiem zawsze trzeba dopuszczać każdą możliwość. Wiem, że pilnowałeś swego pana całym sercem, tak samo jak robili tu ludzie mego ojca. Nie wierzę, że coś umknęło waszej uwadze. Nie wierzę, że ktoś minąłby was na drodze po ich życie. Khas jest tarczą chroniąca nasze życia. Gdybym wątpił nie dostąpiłbyś zaszczytu bycia moją tarczą. Nie dostąpiłbyś nawet zaszczytu kolejnego oddechu. Zgodnie ze zwyczajem i moją wolą. Zapewniam cię jednak dla spokoju twego ducha. Jeśli kiedyś coś w tej materii się zmieni, w co niewierze. Pozwolę ci dopełnić ślubów. Zwątpieniem nie mogą was napawać żadne słowa. W żadnej sprawie nie tylko tej. Jako moje Khas jednak możecie do mnie przyjść, bym jako ojciec i Król rozwiał wątpliwości mych dzieci. To były jedynie słowa Gondorskiego psa. Plugawe by ocalić głowę. Nawet gdybyś był zabójcą, poszedłbyś by powiedzieć to Gondorczykom już na wstępie swej podróży? Czy poczekałbyś, aż powiesz to komuś bardzo ważnemu kto cię wynagrodzi? Słyszałeś oddają nam ziemię nie trzeba walczyć?! W dolinie przecież kilka dni temu witali nas kwiatami. Połowa twych braci z Kas padła od ich zapachu. Nie wspominając, o wielu znakomitych synach pustyni. Nie przyjacielu Gondorczycy uciekają, zapewne mieli takie rozkazy. Oddać te tereny na wypadek porażki w dolinie. A teraz do naszych sił ile tchu. Czas wypuścić pierwsze strzały by zrozumieli, że się niecierpliwie.
 
Icarius jest offline  
Stary 11-04-2012, 07:24   #270
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Bezimienna wyspa, sierpień 251 roku



Endymion z Salahem ostrożnie lecz sprawnie i szybko poruszali sie przez las w drodze ku znajomej sadzawce. Po przekroczeniu kamiennego mostku zatrzymali się przed wrotami zarośniętej lasem budowli. Endymion oddał Umbardczykowi zdobyczną kusze do przytrzymania, a sam obiema rękoma zaczął przesuwać bloki skalne, aż wyryte na nich runy ułożyły sie w zadowalającą go kolejność. Salah marszcząc czoło biegał wzrokiem to od tajemniczych i niezrozumianych mu znaków do twarzy Gondorczyka, to do za plecy na otaczający ich w milczeniu las.

Endymion ze skupieniem, lekko mrużąc oczy, wyczekiwał kiedy ostatni sześciościenny blok skalny ułożył się w szereg run, ustalony wcześniej przez rozświetlone w takież same znaki w obeliskach kamiennego kręgu na wzgórzu.

- No i ? – łysy okazał nutę zniecierpliwienia.

Ranger nic nie odpowiedział nie odrywając wzroku od skalnych wrót.
Nagle runy zaświeciły się jasnoniebieskim blaskiem a potem masywna zapora bezszelestnie odsunęła się ukazując mroczną czeluść. Wpadające przez gęste korony drzew światło dnia wpadło na dwa kroki do wnętrza budowli skąd wiało nieprzyjemnym chłodem. Takim od którego człowiek dostaję gęsiej skórki.

Salah rozejrzał się dookoła i oddawszy towarzyszowi kuszę, do której mieli tylko dwa bełty, rozdzierając swą nadwyrężoną do granic możliwości koszulinę, która cudem trzymała się jego karku, zrobił z nich prowizoryczną pochodnię owinąwszy materiał na ułamanym konarze świeżego drzewa. Po tym jak Endymion wykrzesał ogień, z podpaloną już pochodnią, ostrożnie przekroczyli próg wchodząc do wnętrza posępnej budowli.

Wnętrze miało dosyć niskie, przysadziste sklepienie, wysokie na osiem stóp. Od wejścia wgłab prowadził szeroki na dwadzieścia kroków, prosty korytarz. Ściany, prócz tego, że były nagie i gładkie, nie miały żadnych otworów ani szczelin między osadzonymi ciasno, jeden na drugim, kamieniach.

Szli ostrożnie czując, że schodzą coraz niżej. Robiło się zimniej i o ile to było możliwie, jeszcze mroczniej. Nagle tunel skończył się przed nimi wyrośniętą pionowo ścianą. Płonąca żywo prowizoryczna pochodnia kopciła się skwiercząc. W kamiennym murze, na środku korytarza, był otwór drzwi wielkości wysokiego człowieka i szeroki na ramiona barczystego krasnoluda. Pochodnia płonęła wolniej a Salah i Endymion wiedzieli, że wkrótce zgaśnie, być może żarząc się dalej, lecz ten skąpy poblask z pewnością nie oświetli nawet ich twarzy, a co dopiero drogi przed nimi tak jakby tego chcieli.

- Pusto tu, i nic tu nie ma. – mruknął po cichu Salah. – To chyba nie był dobry pomysł. - rzucił zaglądając w czarny tunel jaskinii w głąb ziemi.

Endymion zauważył w podłożu jaskini wydrążony wąski rowek, który po zbadaniu wypełniony okazał się być gęstą oleistą cieczą. Zaczynał się przed wejściem do samotnych drzwi w ścianie blokującej przejście i znikał w czarnym tunelu.











Harondor, sierpień 251 roku



Haradrimowie z khas schowali wyciągnięte do połowy miecze i patrząc spode łba na obóz gondorskich uchodźców niechętnie zawróciłi konie w ślad za królem. Andaras wiedział, że po cienkiej linie stąpa okłamując tych, którzy uniesieni honorem swoim zabiją go bez wahania, gdy odkryją, że otrucie ich patronów miał miejsce i za wiedzą następcy tronu. Nim odbiorą sobie życie podążając na swymi panami, wydrą je też zabójcy mszcząc seniorów. Co do tego, że właśnie jego zaufanie zostało poważnie nadwyrężone nie miał wątpliwości. Jak długo utrzyma ich w ryzach i wręcz przekona do swojej, słusznej jakby nie było niewinności, czas miał pokazać, lecz podejrzewał, że jeśli prawda ujrzy światło dnia, to wojownicy z kas odbiorą sobie życie, a ci którzy tak nie uczynią, nie spoczną nim nie pomszczą prawdziwego zbrodniarza. Jeden jego rozkaz w dniu ogłoszenia śmierci mógł ten dodatkowy, niepotrzebny problem wymazać na zawsze i wraz z ciałem ojczyma i przyjaciela oddać w zaświaty. Teraz jednak kolejny powód do paranoicznej nieufności i wręcz obsesji zagrożenia, które jak pokazały ostatnie miesiące, nie były do końca bez pokrycia, miały nową pożywkę.

Andaras długo nie czekał z wydaniem rozkazu. Płonąca zasona kilku tysięcy strzał poszybowała wysoko nad spękaną równinę w stronę rzeki. Tam, z plecami zwróconymi do szerokiego nurtu spokojnej wody, byli mieszkańcy Harodnodu. Kobiety i dzieci, starcy, którzy zbyt wiele wiosen przeżyli i młodzi, którzy jeszcze niedawno maminej spódnicy się trzymali. Kryli się pod osłoną wozów i niezadowalającej liczby zbrojnych, razem z dobytkiem i tabunem niespokojnych koni. Deszcz pocisków spadł na nich tak jak zapowiedział to czarnowłosy Haradrim o zakrytej chustą twarzy,. Ten, który posłużył się Gondorską mową bezbłędnie i bez twardego akcentu ludu pustyni.

Gondorski oficer, weteran wielu przygranicznych skirmiszy i stróż prawa gromiący bandy rozbójników Harondoru, nakrył sie tarczą osłaniając nią siebie i skulona kobietę z dzieckiem. Ci co mieli czym robili podobnie. Reszta kładła się pod wozy. Kryła za końmi, wchodziła do wody. Przylegali do wozów licząc na to, że je ochronią przed śmiercionośnymi pociskami.

Nim płonące strzały spadły na półokrąg broniących się ludzi, od strony konnych z Haradu słychać było wrzaski, zgiełk i harmider. Armia Haradu na tyłach robiła sztuczna wrzawę na rozkaz króla.

Andaras spokojnie patrzył jak przy rzece ginęli ludzie. Wiedział, że wozy naszpikowane płonącymi pociskami wcześniej czy później zajmą się ogniem. Liczył na to. Jęki i pełne bólu krzyki umierających i zajętych ogniem ludzi wznosiły się nad równiną wraz z rżeniem i rykiem spanikowanych koni, które stawały dęba. Wiele spośród ich miało zady i karki naszpikowane drzewcami. Lada chwila uciekną do rzeki lub stratują wozy wyrywając się na wolność.

Zza zaczynających zajmowac się ogniem wozów wysypywały się strzały. Może nie tak liczne jak te haradzkie, lecz również płonące. Ponadto ze świstem uderzały w zastępy lekkiej jazdy Andarasa krótsze bełty kusz. Ludzie ginęli po stronie cywili wraz ze zwierzętami a kto żyw to albo wodą oblewał wozy lub gasił kocami płonących rodaków lub krył się jak mógł a nieliczni odgryzali się całkiem celnie pustynnym jeźdźcom. Reszta umierała w cierpieniach.

Rzeka wkrótce spłynęła czerwienią, gdyz strzały dosięgły tych kryjących się w rzece. Nawet nurkujący pod wodę ludzie nie wolni byli od przeszywających ją z impetem pocisków. Kilka setek jazdy po drugiej stronie koryta również wypuściło jedną salwę. Szybko przekonawszy się, że są poza zasięgiem, przynajmniej trzymali uchodźców w szachu przy próbie przepłynięcia na drugi brzeg.

Na płaskiej krawędzi, kilka mil z zachodu, ukazała się wielka chmura kurzu. Jakby burza piaskowa zbliżała sie rozwijającym się, kłębiącym dywanem. Spękana, ubita ziemia lekko drżeć się poczęła a przykładający uszy do gruntu ludzie wyraźnie słyszeli dudnienie ogromnej liczby koni. O ile oni widzieli chmarę kurzu w oddali, półelf z niesmakiem obserwował gondorskich konnych. Oszacował ich siły na porównywalne do jego pięciotysięcznego oddziału, a może nawet i większe, gdyż ile naprawdę szeregów zbrojnych na tyłach armii Harondoru wyjechało na ubita ziemię, nie widział dokładnie. Byli bliżej niż się spodziewał i na to liczył. Zdawał sobie sprawę, że jeśli wyśle ludzi do ataku wozów i uwikła się w rzeź gondorskich obrońców, to zostanie niechybnie związany z walce również z Harondorską odsieczą.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172