Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-04-2012, 08:07   #271
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację







Góry Mgliste, lipiec 251 roku


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EtrLUVTZ4gk[/MEDIA]


Cadarn stał z włócznią czekając na Aldrika. Pierwszy w otworze jaskini, schodząc ze skalnej półki, pokazał się Gondorski zwiadowca z pochodnią. Na widok barbarzyńcy dobył miecza nie robiąc ani kroku dalej. Zanim przyszedł młody oficer a na jego twarzy malowały się dwa uczucia. Ulgi, gdyż najwyraźniej oficer niezbyt dobrze znosił stąpanie na dużej wysokości, oraz zdziwienia. Podejrzliwego zaskoczenia przy tym, gdyż raczej nieufnie, a może tylko ostrożnie zmierzył wzorkiem znajomego Dunlandczyka.

- Co tutaj robisz? – zapytał bez ogródek.
- Uważaj jak do mnie mówisz Gondorczyku! Nie jestem twoim podwładnym. – po czym dodał mniej arogancko. – Byłem w okolicy, to sprawdzam jaskinię, która jest podejrzana.
- Ciekawe, że akurat tą. – zauważył Aldrik. – Inna misję miałeś w górach do wykonania. Idziemy tropem szpiega a spotykamy ciebie. Może to twymi śladami szliśmy, eh?
- To ja wam o nim mówiłem, tak?– splunął na ziemię – Dorlaka tutaj tropię. Ludzi mam z przodu. – kiwnął głową w głąb tunelu.

Słysząc te słowa Gondorczyk wyraźnie odetchnął i schował miecz do pochłwy podchodząc do barbarzyńcy.

- Na szlaku twoich ludzi martwych znaleźliśmy.– rzekł spokojnie.
- Co!? Gdzie!? – ryknął Cadarn.
- Przed jaskinią.
- I co to nie była wasza sprawka? – barbarzyńca zmrużył zdrowe oko zaciskając dłoń na włóczni.
- Nie. – przecząco pokręcił głową oficer. – Orki. Ale...

Jego słowa przerwał jęk Gondorskigo zbrojnego, który upuściwszy pochodnię zachwiał się przy krawędzi korytarza i runął w przepaść. Kolejnych kilka strzał wzniecając iskry odbiły się od skał przy miejscy gdzie stali.

Derehelm, który wraz z drugim Rohirimem sprawnie zeszli ze skalnej półki podczas rozmowy Aldrika z Cardanem, teraz widząc co się stało odskoczyło od przejścia przylegając do nagiej ściany. Z olbrzymiej groty z niezmąconym jeziorem na dnie, co najmniej dwóch łuczników posyłało w ich kierunku czarne strzały o niewyszukanych lotkach z kruczych piór.
Wszyscy spojrzeli po sobie.
Rohirim ostrożnie wyjrzał zza krawędzi w stronę półki i korytarza skąd oni wszyscy przyszli znajdując się w tym tunelu.

- Gobliny – krzyknął i i zatoczył się targnięty do tyłu aż mu głowa bezwładnie odskoczyła na bok. Upadł na ziemię w kałuży szybko zbierającej się krwi, a czarny drzewiec strzały sterczał mu ze zdruzgotanej kości policzkowej

Wszyscy mieli dwa wyjścia. Zostać przy półce i bronić się przed napastnikami wiedząc, że mogą pojedynczo pojawiać się w tunelu, gdyż szerokość skalnego gzymsu tylko pod parę stóp ledwie na raz wystarczała, lub uciekać w głąb korytarza wiodącego prosto w nieznany im, podziemny szlak.

- Ruszajmy! – zdecydował Cadarn podejmując bieg.

Derenhelm, ten krótkowłosy Rohirim, co nie odzywał się do tej pory ani słowem, a którego Dunlandczyk udawał przed gondorskim oficerem, że nie poznał, pierwszy ruszył w ślady barbarzyńcy. Aldrik poprawiając za pasem pergamin mapy nie zamierzał zostawać w tyle. Dobywając miecza i chwyciwszy w garść porzuconą pochodnię ruszył za oddalającymi się ludźmi.

Przebiegli spory kawałek korytarza, który łagodnie wił się szeroki na rozpostarcie rąk rosłego człowieka i wysoki na tyleż samo. Wtem Cadarn zatrzymał ich wszystkich, bo pierwszy zobaczył przed sobą w oddali blask migającego światła, który stawał się coraz jaśniejszy. Padając na skalne ściany rozpraszał mrok, który cofał się posłusznie odkrywając wilgotne,popękane ściany naturalnego tunelu. Dunlandczyk ruszył przed siebie robiąc kilka kroków z gotowym, w razie zagrożenia, do walki orężem.

- Stój! – syknął Aldrik rozglądając się na boki jakby szukał miejsca do odparcia wroga.

Za nimi słychać było coraz wyraźnie, dalekie jeszcze, lecz przybierające na sile odgłosy pościgu.
Cadarn splunął na słowa Gondorczyka.

- Mówiłem, że nie jestem sam, tak czy nie? – mruknął pod nosem okiem łypiąc przed siebie.

Końcem włóczni zastukał dwa razy w skałę. Odpowiedziało mu takie samo, zwrócone jak echo podwójne uderzenie.
Teraz już i Derenhelm razem z Adrikiem pobiegli za oddalającym się długowłosym. Na prostej za nimi, oglądający się przez ramię Rohirim, zobaczył w blasku swej pochodni, jak strzała ze świstem nadlatując, odbiła się od kamiennej ściany i potoczyła koziołkując po ziemi. Orki były blisko i nie potrzebowały do poruszania się w spowitym mrokiem tunelu żadnego światła.

Wkrótce zdyszani ludzie spotkali się z dwoma zwiadowcami Cardana, którzy na widok ich wodza w towarzystwie innych ludzi zdumieli się równie wielce jak na widok goniących ich odgłosów, które przybierały na sile i dźwiękach, wśród których dominowały wysokie tonacje dziwacznego, dzikiego zawodzenia i niskiego mrukliwego, zezwierzęconego, gardłowego warczenia.
Dwa zdania wymienili Cadarn ze swymi ludźmi w ich ojczystej dunlandczkiej mowie i pobiegli wszyscy dalej prowadzeni przez spotkanych górali. Wkrótce stanęli na rozstaju dróg, gdyż korytarz biegł dalej, o od niego na lewo zaczynał się wydrążony w skale tunel, podparty drewnianymi palami.


Strzał targnęła czarnowłosym zwiadowcą z Dunlandu. Górali warknął ze złością przylegając do muru. Dostał w udo, zaraz nad kolanem i z każdym poruszeniem nogi jego grymas na twarzy zdawał się być jeszcze większy. Wykute w przejściu były schody, co wiodły pod górę. Cadarn ruszył pierwszy, za nim Derenhelm, następnie Aldrik a kiedy drugi z zwiadowców dunlandzkich w końcu posłuchał odpychającego go od siebie kolegę, też pobiegł na górę rzucając pochodnię na ziemię. Dzięki jej blasku unieruchomiony barbarzyńca mógł przyczajony u wejścia na schody zaatakować nabiegające gobliny.

Ten, kto obejrzał się pokonując strome schody zobaczył jak na dole rosły mężczyzna nabił na drzewiec pierwszego, niewielkiego orka a potem cisnął nim w stonę nabiegających. W zamieszaniu na dole słychać było ryk wściekłości i bólu górala, odgłosy uderzeń łamanych czaszek o skałę, gdy rozjuszony człowiek chwycił jednego z wstających goblinów w swoje ręce. Potem zamachnął się jeszcze kilka razy krótkim mieczem i padł zalany pod falą strzał i ciosów napierających na blokującego przejście człowieka. Przygarbione, dużo niższe od Dunlandczyka sylwetki napastników miały okrągłe jak ryby oczy osadzone w obciągniętych ciemnoszarą skórą czaszkach. Z bezduszną zajadłością rąbały upadłego obrońcę schodów na krótkich, krzywych kończynach spode lab patrząc na górę. Będący już na szczycie ludzie ku swojemu zdziwieniu w dogasającym na dole blasku pochodni zobaczyli obserwujące ich nienawistne, pomrukujące gobliny, które jednak nie ruszały naprzód czając się w mroku. Było ich zbyt wiele, aby trójka ludzi miała jakiekolwiek szanse wyjścia z tego starcia z życiem. Mimo wszystko trwały u podnóża wschodów co raz posyłając niecelne strzały przed zagrożeniem ktorych odsunęli się tamci na bok po wyjściu na górę.

Przed nimi stała otworem droga do krasnoludzkich ruin twierdzy, o której dowiedział się Cadarn od półorka, nim go zrzucił w przepaść. Do miejsca do którego najwyraźniej wiodła mapa Aldrika, gdyż nie zdawał się być zaskoczony widokiem trwającej w ciszy, jakby martwej, opuszczonej wieki temu. khazadzkiej budowli.


Jeden z szeregu posągów krasnoludzkich postaci wykutych w skale był powalony między kości szkieletów odzianych w zbroje. W miejscy gdzie stać powinien ukazany był czarny otwór. Przejście zapewne do wnętrza ruiny. Korytarz, którym było, wnioskując po kształcie czaszek, orcze cmentarzysko, wiódł wzdłuż skały z rzędem khazadzkich, nieruchomych posągów opadając później w dół dość stromym zboczem z masywnym schodami, które kończyło się zawalonym nad szeroką na dwadzieścia stóp rozpadliną z zawalonym mostem. Zostały z niego kolumny u wejść na zawieszony niegdyś nad przepaścią kamienny pomost. Po drugiej stronie była jaskinia wgłąb której prowadził korytarz przypominający rozmiarami ten, którym uciekali przed goblinami znad jeziora.











Wybrzeże Lindonu, sierpień 251 roku




W chacie pod lasem gospodarz ze zdziwieniem słuchał melodyjnego głosu barda, zdając się próbować zrozumieć co znaczą jego słowa.

- Chyba mnie pomyliście jednak dobry panie elfie z kim innym. – z niedowierzaniem pokręcił głową jasnowłosy pasterz wodząc wzrokiem od Finluina do Dorina.

Strażnik Królewski co właśnie wrócił z wychodka słysząc bezpośrednie wyłożenie sprawy przez barda rozdziawił usta kładąc ręka na rękojeści miecza.

- Beleg jesteś panie, a nie żaden inny Earendil. – dobitnie stwierdził Gondorczyk. – Syn Księcia Dol Amroth.
- Kogo? – otworzył usta zdziwiony rozmówca.
- Księcia Adrahilasa, imię ojca twego nic ci nie mówi?
- Nic. – rzucił krótko. – Nie wiem nic o sobie, ponadto com usłyszał od tych co mi życie uratowali. – cofnął się widząc otwartą wrogość Dorina. – Nie znam krainy o której mówisz, wiem tylko tyle co mi bliźniaczki i rodzice nim ich do grobu złożyłem.

Jasnowłosy cofając się doszedł do pieca o który oparty stał jego kostur. Chwycił go pewnie w dłonie.

- Już jednych zbójców przegoniłem, ale żeby w was psubratów poznać – nie odrywał wzroku od strojącego groźne miny człowieka – to się nie spodziewałem. O elfach lud prosty jak ja dobrze się wysławia i choć pierwszym jesteś panie jakiego na oczy widzę. – zwrócił się do Finluina. – to dlatego zaufałem wam pod dach przyjmując jak tradycja nakazuje!

Mężczyzna zdawał się być poruszony wiadomością, jednak oskarżycielski ton Dorina i jego niezbyt przyjazne zamiary, które ustąpiły noszonej do tej pory masce odgrywanej roli, trzymały gospodarza na dystans. Atmosfera w chacie zdawała się zagęszczać kiedy ludzie mierzyli siebie badawczym wzorkiem, obaj gotowi do obrony lub ataku gdyby zaszła taka potrzeba.

- Książę, zdrajcą jesteś i wrogiem Zjednoczonego Królestwa. – wycedził Dorin. – Z twego działania skradziony został prastary manuskrypt z biblioteki Białego Miasta. Kultystą jesteś czczącym Morgotha i prawo takich jak ty nakazuje zabijać na miejscu w czas wojny.
- Jakiej wojny? – mruknął zdający się niewiele z tego wszystkiego rozumieć młodzieniec.
- Tej, do której rozpętania żeś rękę przyłożył! – odburknął Dorin. – Wierzyć mam ci, że nic nie pamiętasz?
- Z kim innym mnie mylicie! – odkrzyknął jasnowłosy. – jakbym w sobie zło jakie mi przypisujecie nosił, to bym je czuł w sobie niechybnie! Życia swego i sióstr moich bronić będę.
- Z nami pójdziesz, bo ojciec twój po całym królestwie i wybrzeżu rozsyła gońców. Aż dziw, że żaden tu jeszcze nie dotarł by cię odnaleźć. Grobu jednak twego szuka zgodnie z testamentem krasnoluda.
- Krasnoluda? – młodzieniec usiadł na ławie tracąc na buńczucznym nastawieniu.
- Dwóch mnie z morza wyciągnęło. Myśleli żem umarł nim na szlak poszli dalej. Rodzice moi... Przybrani to jest – poprawił się. – też tak myśleli, alem wrócił do żywych, gdy szans mi już nikt nie dawał...
- A co się stało z właścicielami tej chaty? – zapytał równie spokojniej Dorin.
- Zmarło im się późną jesienią... Wędrowny szarlatan pod przebraniem kupca zawitał w nasze progi i sprzedali im lekarstwa, bo suchoty i kręcenie w kościach męczyły obydwojga. Dał nawet trunek przedni za gościnę. Staruszkom się zmarło po jego wizycie. Kiedyśmy z siostrami wrócili na obiad, oboje już byli zimni... Lekarstwo zapewne, które im zhandlował łajdak, zgasiło w nich życie...






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 16-04-2012, 22:32   #272
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Sytuacja robiła się nieprzyjemna i Finluin musiał zareagować.
- Uspokój się Dorinie! - zawołał - I ciebie Earendilu także proszę o spokój. Wybacz że nie uszanowaliśmy twej gościny. Sprawy o których mówi Dorin słabo mi są znane, więc nie chcę ich rozstrzygać. Wdaje mi się że mówisz prawdę, dlatego proszę was o pohamownie gniewu.

Obaj ochłonęli wyraźnie na słowa Finluina patrząc jednak po sobie spode łba.
- Więc co proponujesz panie elfie? - zapytał domniemany Beleg.
- My potrzebujemy, odpoczynku i zaprowiantowania, ty chcesz tylko żyć w pokoju. Pomóż nam, a my damy ci słowo, że nikt się nie dowie o tobie i podejrzeniach Dorina względem ciebie.
Jasnowłosy milczał przez moment wzrokiem mierząc gości.
- Pomogę.

Gdy emocje opadły trochę z ludzi Finluin zwrócił się ponownie do pasterza - Earendilu czy jest tu gdzieś w pobliżu port lub wioska rybacka, gdzie można znaleźć kogoś kto zabrałby nas łodzią na północ?
- Ja mam łódź, którą mogę wam pożyczyć, ale proszę zwróćcie mi ją, bo to jedyna jaką mamy. - odrzekł - Najbliższa wioska rybacka jest na południu dzień drogi stąd.
-I jeszcze jedno, choć wiem że to dla ciebie bolesne, opowiedz nam dokładnie o szarlatanie i o okolicznościach śmierci twych przybranych rodziców - elf jakoś dziwnie czuł że te dwie śmierci nie były przypadkowe, a może tylko mu się wydawało.
- Tak jak mówiłem. - zaczął smutnym tonem pasterz. - Staruszkom zmarło się podczas mej i bliźniaczek nieobecności... Ten wędrowny kupiec musiał maczać w tym palce, bo prócz reumatyzmu to rodzice nie byli tak schorowani aby odejść razem w zaświaty. Śladu po nim nie było, więc to jego obwiniam za to. Mógł się zestrachać skutków szarlatańskich specyfików... - westchnął. - Za słaby byłem aby w pogoń ruszać za nim. Ciekawski był i wypytywał o wszystko, to pamiętam.
- Rozumiem i przykro mi z powodu ich śmierci, natomiast co do łodzi, to obietnicy że ją zwrócimy dać nie mogę. Hmm, gdyby ktoś był w stanie nas zawieźć jak najdalej, a potem wrócić, byłoby to dobrym rozwiązaniem.
- Żeglarz i rybak ze mnie wciąż słaby, choć pływam świetnie. - pokiwał głową młody mężczyzna już całkiem spokojny a i Dorin się udobruchał. - Zostawić stada i dziewcząt jednak i tak nie mogę, ruszając na północ w nieznanej i obcej mi spawie. Zostaw więc panie elfie coś w zastaw łodzi. Dla nas to być może duża strata.
- W imieniu króla Edariona prawo mamy łodź zabrać ze sobą. - Dorin wystawił przed siebie sygnet z insygniami Rycerzy Fontanny. - Ziemie te są z królestwem sprzymierzone i jest wojna. Lord Lindonu nie dowie się jeszcze, że syn lorda Adrahilasa mieszka w jego domenie. W przyszłości jednak raport stosowny zdać musiał będę dla swego króla. Kłamać mu nie mogę i chcę. Obietnicę Finluin składać może w imieniu własnym, żeby jasnym to było.

Elf westchnął, strażnik był uparty i chyba nie rozumiał powagi sytuacji, przecież bez odpowiedniego zaopatrzenia nie dotrą zbyt daleko. Szczęściem był szczerym człowiekiem i może Beleg-Earendil to doceni.
- Dorinie pohamuj się, nie zamierzam przemocą zabierać cudzej własności, a poza tym nie wiadomo czy w ogóle będzie nam ta łódź potrzebna. Potrafisz żeglować po morzu? Bo ja szczerze powiedziawszy nie za bardzo.

Dorin zmarszczył czoło.
- Pójdziemy pieszo i tyle. - wzruszył ramionami. - Albo cofnijmy się na południe. Może najmiemy kogoś tam.
- Chyba jednak pójdziemy pieszo, nie mamy czym zapłacić za wynajem.

Podróż morzem byłaby lepszą opcją, ze względu na szybkość i bezpieczeństwo podróży, ale niestety chyba nie była w tym momencie osiągalna. Finluin czekał teraz na odpowiedź pasterza, w końcu od jego decyzji zależało, czy zdołają przetrwać na mroźnej północy.
 
Komtur jest offline  
Stary 17-04-2012, 15:09   #273
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Cholerni głupcy pomyślał Andaras, gdy pierwsze strzały poleciały przed wozy uchodźców. Nie poddali się, mimo iż ich sytuacja była beznadziejna. Chyba, że wiedzieli że konni Gondoru są tóż,tóż.... Andaras nie zamierzał wdawać się w bitwę z jazdą. Liczył że weźmie uchodźców do niewoli, czy choćby zdobędzie zakładników. Nim tamci tu dotrą. Nic z tego miejsca nie miało. Nakazał obstrzał wozów. Ciekawe czy zabójca jego rodziny, człowiek którego tak bardzo chciał dostać w swoje ręce przeżyje?

Gdy jeden z jego zwiadowców dał znać, że trzeba już wiać. Nakazał odwrót. Ale nawet w takiej chwili oddawali kolejne salwy w stronę wozów. Tak długo jak byli wstanie. Gondorczycy spłacą ten dług krwi, który zaciągnęli w dolinie.

Powrócił do swych wojsk. I pomaszerowali w kierunku miasta. Był ciekawy czy Gondorczycy znów się wycofaja. Czy może zostawią jakiś kontyngent w mieście. Ludzi gotowych na pewną śmierć. Gdy dotarli do miejsca niedawnej rzezi, jedyne co ich przywitało to martwe konie i wypalone szczątki wozów. Z koni wycięto to co nadawało się do jedzenia. W końcu uchodźcy stracili na tych wozach dobytek swojego życia. Zachowując tylko to ostatnie a to również nie wszyscy.

Po dalszym marszu armia dotarła w końcu do miasta. Ich oczom ukazała się twierdza dwakroć większa niż pierwsza jaką zdobyli. Jednak będąca z pewnością mniejszą niż stolicy prowincji. O największych miastach Gondoru nie wspominając.



I co teraz zastanawiał się Andaras? Z raportów dowiedział się jedynie że miasto jest obsadzone. W nocy odpłynęło stąd 8 statków możliwe, że większa ich ilość kursowała na tej linii w ramach ewakuacji. Zabudowania przed miastem okazały się oczywiście puste.

Rozstawić miotacz i machiny. Przygotować obóz, umocnić... Wszystkie rutynowe czynności zostały podjęte. Andaras przeprowadził rozmowę z kapłanem. Liczył, że skoro w dolinie zaskoczono go magią. To może teraz najwyższy kapłan okazałby się użyteczny. Niestety nie, miał co prawda użyteczne moce ale nic co mogłoby zakończyć to oblężenie szybko. I zminimalizować straty. Miał co prawda Umbardczyków niemal trzy tysiące w dolinie wszak stracił ich niewielu. Ale wytracenie ich tu nie miało sensu. Potrzebowali informacji. Takich typowo szpiegowskich. Liczba obrońców, położenie machin oblężniczych, ich zapasy i rozkazy. Dokładny rozkład miasta i wiele innych trywialnych pytań. Odpowiedź na każde z nich to mniej utraconej krwi. Szpiega nie mieli, zastąpić go mógł jedynie jeniec. Problem polegał na tym, że jedyni kandydaci na takowych znajdowali się na szczycie dość wysokich murów. Czarna Żmija miał jednak pomysł, Haradzki Król postanowił udać się na mały wypad.

W nocy wziął dziesięciu ludzi. Pięciu Haradczyków i pięciu Umbardczyków by w końcu zakosztowali akcji. Jego Khas mimo licznych protestów musiało zostać na linii domów. Ostatecznie jego Umbardczyka zastąpił Org. Ciężkozbrojny z jego Khas. Tradycji stało się zadość... Wygłuszając swoje ruchy szmatami grupa dotarła pod mury nie zauważona. Andaras który widział w nocy od niedawna jeszcze lepiej nawet niż kiedyś, dostrzegł strażnika bez trudu. Wypowiedział zaklęcie. Pochwycił mocą jego ciało i chciał go przenieść za mur prosto do swoich stóp. Ponoć najprostsze rozwiązania są najlepsze. Niestety czar nie dokońca wyszedł jak chciał i upuścił Gondorczyka na dziedziniec. Ups... Człowiek o ile przeżył z pewnością dotkliwe się połamał. Andaras wypatrzył kolejnego. Miał jeszcze moc pochodzącą z tej szkoły zaklęć. Ale szanse były już mniejsze niż za pierwszym razem. Chwycił kolejnego strażnika. O dziwo udało mu się go sprowadzić za mury. Upadł niedaleko Andarasa. Upadek do lekkich nie należał ale mężczyzna najwyraźniej był cały... Wtem nastały krzyki, najwyraźniej ich dostrzeżono.

Poleciały za mury palące się pochodnie. Jego cieżkozbrojni utworzyli żółwia z masywnych i dużych tarcz. Obstrzał w pierwszych chwilach był jednak tak wielki że przygwoździł ich do ziemi. Kilka strzał i bełtów się przedarło. Te drugie okazały się na tyle skuteczne, że stracił ludzi. Ilu? Nawet nie patrzył, nie było czasu. Udało im się jednak wstać i ruszyć w kierunku jeńca. Ten szczęśliwie nie został trafiony żadną przypadkową strzałą. Jednak szok minął i zaczął uciekać. Andaras wymamrotał zaklęcie. Jednak nie odniosło ono skutku. Sięgnął po pewniejszą metodę, ściągnął łuk. W pogoń za jeńcem rzuciło się dwóch jego ludzi. Osłaniając się tarczami, Andaras pod osłoną reszty oddał skuteczny strzał w nogę zbiega. Pochwycili go i przystąpili do odwrotu. W ich stronę zmierzały nie tylko strzały i bełty. Również głazy i garnce gorące i płonące. Głazy szczęśliwie ich ominęły, tarcze zaś zaczeły płonąć ale dały im jeszcze chwilę osłony. Niezbędnej by zachować głowy. Gdy dotarli do zabudować widział radość w ochach swego Khas oraz uznanie w oczach Umbardczyków. W końcu mało który Król wyrabia takie rzeczy, z narażeniem życia. Nade wszystko jednak cieszył się sam Andaras. Dowie się tylu przydatnych rzeczy. Niebawem otrzymał pierwsze informacje z przesłuchania. Gondorczyków były trzy tysiące. Świetnie przygotowane do obrony. Liczne zapasy oraz liczne katapulty na murach sprawiały że oblężenie nie będzie łatwe. Cywili oczywiście ewakuowano.

-Dowiedzcie się gdzie są stanowiska katapult. Są dość duże wiec pewne miejsca sami moglibyśmy wytypować. Mając jednak dokładna informacje, skierujemy na nie ostrzał z miotacza głazów. Zaczniemy ich powoli nękać z bezpiecznej odległości. Zniszczymy ich stanowiska broni oblężniczej. Nocna zmiana zaś niech nęka mury. Nasze katapulty żeby prowadzić skuteczny obstrzał, musiałby wejść w zasięg ich. Póki nie zniszczymy z bezpiecznej odległości ich stanowisk, skierujemy połowę z nich w stronę rzeki. Tak by na wypadek jakiegoś ruchu na niej móc wspomóc nasze statki. Pozostałe tak by zdusić ewentualną wycieczkę z miasta. Blokujemy port od rzeki, powiedzcie mi też czy cumują tam jakieś statki? Jeśli nie nasze mogą przepłynąć trochę w górę rzeki tam by zablokować dopłynięcie do portu. Trzymajcie się z dala od ich machin. Do póki ich nie zneutralizujemy. Dopytajcie też na serum więźnia czy oni nie mają nam jak zaszkodzić? Rozejrzyjcie się w pobliżu miasta za tunelami. I dowiedzcie się czy nie mają czegoś, co mogłoby ciskać pocisków na tak znaczącą odległość jak nasz miotacz. Co prawda nie wyobrażam sobie tego ale lepiej wiedzieć.- wszak ich machina była ogromna i posiadali jedynie jedną. -Zabezpieczcie też ją dobrze.
Postanowił zasiać, i zobaczyć co z tego wyrośnie.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 17-04-2012 o 15:15.
Icarius jest offline  
Stary 17-04-2012, 21:39   #274
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Daj mi to - powiedział do Salaha, biorąc od niego pochodnię.

Nie trudno było skojarzyć do czego służy oleista maź. Endymion przyłożył ogień do mazi.
Płomyk zatańczył na powierzchni i potem wystrzelił wąską ścieżką w głąb tunelu oświetlając jego ściany. Biegł prosto wydrążonym w skale tunelem a potem zakręcił w lewo, biegł dalej prosto rozgałęziając się na skrzyżowaniach. wyglądało to tak, jakby był to prosty korytarz, który gdzieś daleko w oddali tonie w ciemności. A z niego odchodzą daleko przed bohaterami odnogi tuneli, których jest po kilka z każdej strony. Olej spala się wydzielając nieprzyjemną woń i lekko kopci wypalając kurz i osad jaki go zanieczyścił. co dziwne mimo swojego stanu musi być albo stosunkowo świeży albo przeczy prawom natury.

Endymion oddał pochodnię Salahowi, poprawił chwyt kuszy i ostrożnie ruszył do przodu rozglądając się dokładnie po ścianach tunelu. W takich budowlach może się aż roić od różnych wymyślnych niespodzianek dla nieproszonych gości. Strażnik miał tego świadomość.

- Ruszajmy zobaczyć co ta budowla skrywa wewnątrz – powiedział do Salaha - Patrz pod nogi, może być tu trochę niespodzianek dla nieproszonych gości. Dziwne, że ten olej tak długo tu przetrwał...nie sądzisz?

- Nie znam się, ale chłodno tu. Może magiczny jak te runy przy wejściu... - odrzekł Salah. - To idź pierwszy. - powiedział wyrzucając dogasający badyl.

- Choć nie marudź, wolisz zostać tu sam? Nie wspomnę, że to był twój pomysł aby zbadać te ruiny - Strażnik odświeżył pamięć Salahowi po czym dodał - a zimno jak to w podziemiach.

- Masz kusze, to idź przodem - Salah teatralnie ukłonił się ręką wskazując ku wejściu w wąski tunel, pod pacha trzymając kryształ w worku i dygocąc lekko zębami, bo był rozebrany do pasa tracąc koszulinę na rzecz pochodni.

Po wejściu do tunelu szybko przekonali się, że to labirynt zawilgłych i zatęchłych ścian. Niezbyt skomplikowany lecz jednak. Stojące powietrze przeciągnięte wonią grzyba pleśni nadawało specyficzny zapach temu miejscu. Zaczęło im schodzić coraz więcej czasu na kluczenie po pustych takich samych korytarzach. Dużo ślepych zaułków, ale nie było żadnego zagrożenia, ludzkich kości czy niczego niepokojącego. Szwendali się chyba z godzinę, Endymion stracił rachubę czasu, lecz udało się wyjść tą samą odnogą, którą weszli w to samo miejsce korytarza prostego. Trochę się zmachali a Salah potrząsał się z zimna. Olej zaczynał płonąć coraz mniejszym blaskiem. Zostały dwa niezbadane korytarze. Nagle z bardzo daleka doszedł ich uszu głos ludzkiej mowy, pogwałcający niezmąconą ciszę tego miejsca.

-Słyszałeś? - Salah nastawił ucha.

Zarówno strażnik jak i Salah przyjęli czujne postawy, nasłuchując, z której strony dochodzą odgłosy. Niezrozumiałe i jakby z bardzo daleka, niosło je echo korytarzy, nie wiadomo, z której strony. Endymion wskazał ruchem ręki chyba z prawej. Po czym pokazał Salahowi znak ciszy przykładając palec do ust. Poprawił chwyt kuszy. Rozpalony ogień i badyl wyrzucony przez łysielca zdradzał ich obecność w tunelach. Endymion miał nadzieję iż w ostatniej chwili uda im się z Salahem przyczaić w którejś z odnóg a następnie podążyć za głosami.
 
ThRIAU jest offline  
Stary 18-04-2012, 11:50   #275
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Wszystko było nie tak, zamiast odnaleźć Dorlaka, tak jak planował, stracił trzech dobrych zwiadowców, a sam uciekał przed tym plugastwem. Przeklinał swoją głupotę i niecierpliwość, Dorlaka równie dobrze można było znaleźć na własnym terenie.Cadarn rozejrzał się po pomieszczeniu, nie wiedział co myśleć o tym miejscu, spodziewał się, że znajdzie tu jakiś obóz, a nie cmentarzysko. Orki dały im chwile wytchnienia, ale chyba nie tylko jemu wydawało się to, na swój sposób, dużo bardziej złowrogim zachowaniem. Krzyknął w swoim ojczystym języku do ostatniego zwiadowcy, który mu pozostał aby pilnował szczytu schodów, na wypadek, gdyby te brudne sukinsyny zmieniły zdanie.Przeszukał pobieżnie pomieszczenie, ale wyglądało na to, że mieli przed sobą tylko jedną drogę. Przez chwilę zastanawiał się nawet czy nie spróbować sforsować przepaści, wspinając się po zboczach, jednak zrzucając z krawędzi jedną z pochodni, przekonał się, że ten pomysł może nie wypalić. Był to zbyt duży dystans nawet dla tak wytrawnego wspinacza jak on.

- Zna któryś język tych pokurczów? - Zapytał nikogo w szczególności, przyglądając się ruinom, nawet nie spodziewając się twierdzącej odpowiedzi. - Nie? W takim razie, jeśli żaden z was nie ma skrzydeł - Przerwał na chwilę by pociągnąć łyk wody z bukłaka. - Najwyższy czas ruszać dalej.

Jego wzrok omiótł pozostałych, na chwilę zatrzymując się na Dernhelmie, jednak nie na tyle długo, aby wywołać podejrzenia, że może go znać. Obecność Rohirrima była wielką zagadką, a Cadarn nie bardzo wierzył w zbiegi okoliczności. Będzie musiał przy najbliższej okazji sprawdzić jego lojalność. Wezwał swojego człowieka, aby szedł za nim, co dla innych brzmiało niczym gardłowe warknięcie, trochę przypominające to, które słyszeli na dole schodów, a sam skierował się w stronę korytarza. Zwiadowca podszedł bliżej i szepnął do swego dowódcy:

- Przeklęte to miejsce - kiwnął głową w stronę czarnego otworu przejścia w ścianie.
Jednooki Dunlandczyk tylko pokiwał głową twierdząco. - Nie mamy innej drogi. - Powiedział, a jego twarz przybrała wyraz determinacji.

Cadarn ze starych szmat i orczych kości zrobił pochodnie, wylewając na nie olej z lamp, wiszących na ścianie. Zastanawiał się przez chwilę czy mógł to być świerzy olej, ale nie umiał tego stwierdzić. Powietrze stawało się coraz bardziej stęchłe gdy zagłębili się w korytarze krasonludzkiej budowli. W pomieszczeniu w którym się znaleźli pierwsze co rzucało się w oczy to postacie żelaznych olbrzymów, w ciężkich zbrojach powyginanych od wielokrotnych uderzeń. Obok jednego z nich znajdowała się sporych rozmiarów tablica z wykutymi przez krasonludzkich budowniczych, runami. Zastanawiał się przez chwilę co mogą znaczyć te starożytne napisy.

- Znajdźcie jakieś wyjście. - Rzucił do swoich towarzyszy, po czym sam zaczął przeczesywać pomieszczenie w poszukiwaniu wyjścia Dorlaka, czy czegokolwiek, co pomoże im się stąd wydostać.
 
Fenris jest offline  
Stary 18-04-2012, 19:31   #276
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Derenhelm wejrzał pytająco na Cadarna. Rohirim dyszał po dość intensywnej wspinaczce po schodach. Mimo wszystko, czuł, że tutaj gdzieś spotkają coś, co przyprawi go o dreszcze na ciele. Gobliny, które ich ścigały obawiały się wejścia do komnaty, za uciekinierami. To znaczy, że musiały mieć powód. Z pewnością nie byle jaki. Nie oddalając się zbytnio od dwójki towarzyszy niedoli, Derenhelm rozglądał się po pomieszczeniu (o ile to takim można było nazwać). Ciekaw był, czy znajdzie jeszcze coś wartego uwagi, nim Dunlandczyk podejmie jakąś decyzję.
Wszędzie pod jego nogami walały się resztki orkowych trupów, broń, elementy zbroi. Wszystko to składało się na jakąś przeklętą rzeź zielonoskórych. Rohirim pochylił się nad jednym z trupów biorąc czaszkę orka w dłoń. Pierwszy raz taką widział i nieco go zainteresowała. Po chwili jednak rzucił ją niedbale za siebie, po czym zajął się oglądaniem całego pobojowiska.

Szukał pobieżnie. Nie wierzył, że uda mu się tu znaleźć coś cennego, wartego uwagi, jednak kto szuka ten znajdzie, jak to się powiada. Nogami odkopywał na bok pordzewiałe napierśniki, czy większe kości ofiar mordu.
Tak jak podejrzewał, nie było tu nic ciekawego. Rohirim spojrzał na Cadarna, kiedy ten w końcu się odezwał. Najwyższy czas. Mieli za plecami bandę zielonoskórych, w starciu z którymi nie mieli większysz szans, nawet w tak doborowej grupce wojaków jak silny Cadarn, zwinny Derenhelm czy opancerzony dość dobrze Aldrik. Derenhelm skinął tylko głową, kiedy Dunlandczyk podjął decyzję by dalej iść, nie tracąc czasu. Milczał, bo i tak nie miał w tej sytuacji nic do powiedzenia. Po przejściu przez przewrócony posąg, kompani znaleźli się w tajemniczym pomieszczeniu.

Wojownikowi, od razu w oczy rzuciły się srebrzyste zdobienia na pancerzach krasnoludzkich posągów. Podszedł do jednego z nich z zainteresowaniem mu się przyglądając. Dopiero teraz doszło do niego, że ów zdobienie nie było srebrem a mithrilem. Derenhelm potarł oczy ze zdumienia. Słyszał o tym niezwykle cennym kruszcu, lecz nie spodziewał się, że kiedykolwiek ujrzy go na własne oczy. Rohirim błyskawicznie wrócił się do miejsca pogromu orków i zabrał stamtąd zardzewiały miecz. Nie tracąc czasu podszedł do posągu, który wcześniej oglądał i odłożył lampę pod nogi żeby wszystko dobrze widzieć. Derenhelm przyłożył ostrze miecza do mithrilowego zdobienia próbując znaleźć jakąś szparę, tak by móc chociażby próbować odłączyć białe srebro od bezwartościowej reszty. Musiał się spieszyć, bo Cadarn na niego czekać nie będzie, a okazja ustawienia sobie życia mogła się więcej nie powtórzyć...
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 24-04-2012, 08:12   #277
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Bezimienna wyspa, sierpień 251 roku



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=IJWgUUc-oNE[/MEDIA]


Ogień przygasał i nie spalał sie już tak żywym i intensywnym płomieniem. Endymion i Salah skryli się w cieniu odnogi korytarza, gdzie ognista ścieżka oleju wypalała się niebieskimi kłębami pełzającymi po powierzchni łatwopalnej mazi. Głosy zbliżały się niesione długimi tunelami. Echo niosło je w cichy tego miejsca.

W milczeniu obaj mężczyźni czaili się za rogiem kamiennego korytarza. Wkrótce niezrozumiałe dźwięki przypominające ludzką mowę stały sie wyraźniejsze. Ktoś zbliżał się powoli i metodycznie w ich kierunku z głębi labiryntu. Do ich uszu nie dochodziły jednak żadne kroki. Wkrótce byli już niemal pewni, że ktokolwiek się zbliżał zaraz będzie na ich wysokości.

Endymion poprawił kusze upewniając sie, że bełt jest naładowany. Salah nawinął sobie na rękę worek na którego dnie spoczywał kryształ i sprawdzając ciężar potrząsnął jego zawartością jakby sprawdzając przydatność zamachową tej jakby prowizorycznej broni.

To co zobaczyli było dziwaczne. Cień na głównym tunelu przemknął powoli na ścianie odnogi za rogiem której sie skryli. Cos poruszało sie po suficie. Czarna plama zniekształconego migotliwym blaskiem cienia przeszła pomrukując i odpowiedział jej podobny odgłos. Drugi osobnik wszedł w pole widzenia i wtedy oba zlały się w jedną czarną, plamę cienia. Zatrzymały się. I wtedy ludzie zobaczyli na rzucanym na ścianę korytarza cieniu, jak przypominająca człowieczy profil głowa stwora o jakby długich strąkowych włosach, obróciła się w kierunku ich kryjówki. Potem ze zbitego kształtu wyłonił się mniejszy. Bezszelestnie i ostrożnie, a może tylko powoli, poruszył się w stronę zakrętu za którym byli ludzie. Doszedł po suficie do połowy drogi i nagle jakby zamarł przyczajony.












Góry Mgliste, lipiec 251 roku



Stalowe posągi Kahazadów były imponująco duże. Cadarn był najwyższym z obecnych w ruinie ludzi lecz i on nie sięgał im wyżej jak do wysokości piersi. Krasnoludzcy wojownicy w pełnym rynsztuku bojowym trwali niewzruszeni. Jeden stał z toporem i tarczą na końcu pomieszczenia, drugi zaś z obnażonym mieczem jakby patrzył wprost na tablicę zawieszoną na ścianie.

Cadarn stojąc przed khazadzkimi napisami z tępa miną wpatrywał się w rzędy wyrytych w kamieniu run.

Potem zaczął szukać wyjścia z budowli, lecz przyglądanie sie tabletowi nie dało mu spokoju, bo w pewnym momencie zbiegł ze schodów przykrytych kamienna płytą i energicznie podszedł do khazadzkiego pisma. Niektóre spośród run były jakby pogrubione.


W tym czasie Derenhelm zawzięcie dłubał w zbroi khazadzkiego woja starając sie odłupać od stali w którą były wpisane mithrilowe wstawki. Zerkał co robi Cadarn, aby być gotowym do drogi a resztę swojej uwagi poświęcał znalezisku. W końcu ozdobny fragment z koszulki kolczej posągu dał sie odłamać i spocony Rohirim z błyskiem w oku przyjrzał się zdobyczy z bliska stojąc pod stalową broda nieruchomego olbrzyma. Kawałek cennego kruszcu był jego. Wystarczył go tylko schować do plecaka i przywłaszczyć.

Aldrik jakiś czas walczył napierając na płytę,której wcześniej nie mógł dźwignąć Cadarn. Wyglądało na to, że schody na górę były blokowane nie bez powodu. Po przeszukaniu okolicznych ścian korytarza Gondorczyk oznajmił, ze jeżeli jest, to mechanizm otwierający to być może być na górze, gdziekolwiek te schody wiodą.

Cadarn,który zainteresował się czarną, oleistą plamą w jednym z pomieszczeń stwierdził po krótkim zbadaniu ściany, że płyn wylał się sącząc z pomiędzy kamieni i tak w rogu zebrał się w kałużę. Podobna oleista ciecz była przy posągu jakby wydobywając sie spod niego. Tego, który Derenhelm obrał sobie za łup.

Dunlandzki zwiadowca, co z Aldrikiem macał głazy szybko zwrócił uwagę oficerowi, że jedna ze ścian jest jakby zmurszała a zaprawa luźna. Oficer nie zastanawiając sie długo zarządził wyjęcie luźnych kamieni i wkrótce przed nimi ukazała się czarna dziura. Po oświetleniu przez szparę wsuniętą do środka pochodnią, ukazała się im komnata. Wsuwając ostrożnie do środka głowę młody oficer powiadomił resztę, że nie licząc kilku żelaznych wajch dźwigni wystających ze ściany oraz jakby kamiennego koryta po przeciwległej stronie, pomieszczenie było puste.









 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 25-04-2012, 08:51   #278
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Wybrzeże Lindonu, sierpień 251 roku


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XDOhBONYtYg[/MEDIA]



Dorin i Finluin w podziękowaniu za gościnę oraz w wyrazach szacunku odwiedzili wraz z jasnowłosym młodzieńcem miejsce pochówku przybranych rodziców. Na łagodnym górskim zboczu, mały kurhan z usypanych kamieni porastał trawą i górskimi, żółtymi kwiatami. Bard uraczył wszystkich piekną melodia na flecie a wiatr rozwiewał im włosy niosąc dzwięki po zielonych łąkach.

W ciągu kilku dni gościny w chacie pod lasem, bohaterowie odzyskali witalne siły, których potrzebował zwłaszcza człowiek, po spotkaniu z gigantycznym krabem. Magiczne jagody, którymi nakarmił go elf dzięki Menealdorowi zrobiły swoje lecząc obrażenia, lecz chwile spędzone w gościnę przydały się im obydwu. W tym czasie Finluin całkowicie doszedł do siebie po ciosie nożem zadanym przez Endymiona. Rany na elfie zawsze goiły sie nad wyraz szybko lecz wspomagane leczniczym owocem znikały z dnia na dzień.

Strażnik królewski z oczu nie spuszczał domniemanego Belega gryząc się w sobie co nie uszło uwadze elfa. Widać było rozdarcie tego człowieka, który nie widział w co wierzyć i czy decyzja o pozostawieniu zdrajcy na wolności jest słuszna. Jego zachowanie względem człowieka, który zwał się Earendilem było oschłe i mrukliwe, a nawet względem nowego przyjaciela barda był mało wylewny, skryty w sobie i małomówny.

Wojownik i bard mieli okazję poznać bliżej przybrane siostry Belega. Przedstawione im wcześniej jako córki staruszków, bliźniaczki były młodymi kobietami w wieku około dwudziestu lat i już po krótkiej rozmowie okazało się, że w zasadzie były wnuczkami zmarłych, czy tez raczej strutych gospodarzy.

Nazywały się Unaycia i Ibalissi. Obie miały długie gęste włosy, jasną, wręcz bladą, podobną Finluinowi cerę oraz delikatnie skośne, koloru chabrów oczęta. Gdy uśmiechały się na policzkach wykwitały zgrabne dołeczki a pełne, wydatne wargi odsłaniały zadbane i mocne białe zęby. Były młode, silne i zdrowe. Po ich obyciu, i zachowaniu widać było, że górska pogoda i pasterskie życie nie rozpieszczały ich i że siostry umiały zadbać o siebie. Przy pasach przytroczone miały sztylety oraz proce. Były miłe i wesołe, a oddalone od ludzkich osiedli miejsce zamieszkania, objawiły się w skutkach trudnym do ukrycia zainteresowaniem ich gośćmi, ożywioną paplaniną i dopytywaniem o wszystkim co dotyczy odległych krain z których pochodzili wędrowcy i przygód jakie przyżyli ostatnio. Zwłaszcza Ibalissi okazała się być rządną przygód, dzielną dziewczyną, która już drugiego wieczoru oznajmiła, wyciągnąwszy z kufra biały kożuszek ze skóry upolowanego własnoręcznie przez nią wilka, że w podróż z Dorinem i Finluinem wybrać sie zamierza. Nim elf i człowiek zdołali wypowiedzieć swoje zdanie przybrany brat wyraził swoje niezadowolenie pomysłem a druga bliźniaczka nieco posmutniała na myśl o rozstaniu z siostrą.

- Wiecie, że żeglować umiem najlepiej z was wszystkich. – oznajmiła rodzinie. – Do Lodowej Przystani dopłynę w tam i z powrotem bez problemu trzymając się brzegu. Już tam byłam z rodzicami a w trudach i niebezpieczeństwach radzę sobie tak dobrze jak mężczyźni. Albo i lepiej. - dodała dobitnie Ibalissi.

Wtedy to Dorin z Finluine dowiedzieli się, że matka bliźniaczek pochodziła z Forodwaith i po śmierci żony, mąż z córkami popłynął do jej rodzinnej wioski, aby zgodnie ze zwyczajem Śnieżnego Ludu Północy pochować jej popioły u boki jej przodków w lodowym grobowcu. Rodzina dziadków z klanu Lossoth nigdy nie wybaczyła ojcowi bliźniaczek, że zabrał im jedyną córkę, choć po prawdzie to sama z nim uciekła. Po latach doceniając szacunek dla ich obyczajów, mimo niechęci i wręcz wcześniejszej wrogości, przyjęli zięcia wraz z córkami na kilka dni gościny, nie okazując jednak żadnych zażyłości i zalecając trzymanie się z daleka od ich stron. Lossotowie byli ludem prostym i intuicyjnym. Nie mieli żadnego innego kodeksu postępowania jak prawo natury. Na czele szczepów Śnieżnych Ludzi stała starszyzna pod przewodnictwem najstarszego z nich, który miał być najmądrzejszym i często sprawował funkcje znachora i kapłana. Jednym z członków starszyzny klanu miał być dziadek bliźniaczek, którego ostatni raz widziały ponad pięć lat temu. Względem obcych, jak słyszał Finluin, Lossotowie byli nieufni i wręcz wrodzy, co przysporzyło im sławy północnych barbarzyńców skorych do agresji i przemocy co było prawdą połowiczną.

Dorinowi pomysł przypadł do gustu co Finluin zauważył, bo Ibalissi wpadła strażnikowi w oko. Nie wiedział, czy strażnik królewski ma żonę, bo nigdy na ten temat nie rozmawiali, lecz ukradkowe spojrzenia i uśmiechy jakie posyłał bliźniczce nie zdołały umknąć jego uwadze. Dziewczę najwyraźniej odwzajemniało jego życzliwość, bo i ją przyłapał kilkakrotnie na spojrzeniach spod gęstych rzęs jakimi obdarzała Gondorczyka. Kryła sie z tym jednak i raczej miał pewność, ze nikt inny, tej wzajemnej adoracji jeszcze nie zauważył. Druga zaś z dziewcząt zalotnie zerkała na elfa i płoszyła się pod jego wzrokiem oblewając rumieńcami gdy do niej mówił.

- Decyzję zostawię naszym gościom.- stwierdził po kilku dniach Beleg widząc,ze dziewczyna gotowa dopiąć swego. – Jeśli zgodzą się przyjąć twą pomoc siostro. – dodał stanowczo być może licząc na ostateczny sprzeciw podróżnych.

- A jak my bez łodzi wrócimy z tymi kryształami elfie? – mruknął tak aby nikt ich nie dosłyszał. – Skorzystać z przewodnika w jej osobie chyba musimy, bo czyż przecie wedle słów Tequilliana nie miał ten mniejszy ważyć przeszło czterdzieści kilo a drugi ponad trzysta!?











Harondor, sierpień 251 roku



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=UvV-SE3dDZ0[/MEDIA]


Andaras opuścił kompleks jaskini, który zwiedził pięć mil na północ od oblężonego miasta. Prócz ciągnących się na południe i w głąb ziemi licznych tuneli, w których biły źródła zlewając sie w podziemną rzekę, nie znalazł tam nic ciekawego. Ot wiele węży, jaszczurów oraz skorpionów w towarzystwie których czuł sie wcale źle i z przyjemnością oddychał wigotnym powietrzem z dala od zgiełku armii, tłumów i leżących niczym balast na jego barkach obowiązków. Wracając do obozu zwiadowcy zapuścili się jaskinie aby spenetrować je dokładnie a Czarna Żmija wrócił do swej armii pod miasto stojące u rozwidlenia rzek.




Obrońcy nie zamierzali sie przed nim ukorzyć i otworzyć bram. Jego nawoływania wzmocnione siłą magicznego amuletu, dzięki któremu jego glos niósł się po pustyni jak pomruk boga, nie dali poznać po sobie słabości i trwogi.

Z jeńca wydobyto wystarczające informacje, aby potwierdziły się przypuszczenia, że miasto posiada wbudowane w mury i baszty machiny miotające głazy. Ich najbardziej obawiał się Andaras, który zdawał się jako jedyny w radzie wojennej Haradu martwić szczególnie o te katapulty. Doradcy wysuwali przed nim różnorakie pomysły, jednak on szukał innego, w pogardzie mając ich zdanie. Za wszelką cenę chciał pozbyć się zagrożenia katapult jakby miały one odegrać kluczową rolę przy obronie miasta. Na argumenty, że te machiny mają zasięg daleki i dla armi szturmującej jego bramę i blanki nie będą robić różnicy pod murami, a martwić raczej sie trzeba o inne środki obrony, Andaras w chłodny i wyrachowany sposób dał im do zrozumienia, że są głupcami. Innych porady miał w podobnym poważaniu wściekając się, że jego ojczym nie zatroszczył się o więcej jak jedną machinę oblężniczą ciskającą głazy. Pewnie nie doceniał nawet, że Muthannowi udało się zabezpieczyć przed wojną usługi inżyniera z Umbaru, który wybudował pierwszą dla Haradu machinę, którą tabory wojenne przenosiły w częściach po pustyni.

Przez kilka nocy armia przeprowadzała pozorowane ataki trzymając obrońców w pogotowiu. Nie szturmowali jednak murów, lecz wzniecali gwar i wrzawę bijąc w tarcze i kotły rozdzierając noc harmidrem tysięcy odgłosów. W ciągu dnia zaś na pustynią wisiała martwa cisza.

Pewnej nocy oczom hanondorskim strażników na murach ukazał się widok szarżującej na miasto konnicy przy dźwiękach tysięcy kopyt. W tym samym czasie na miasto spadać zaczęły z nieba głazy. Rozbijały sie o mur wyrywając kamienne bloki i zdmuchując stojących na blankach ludzi. Przebijały dachy domów miażdżąc śpiących mieszkańców. Konnica spotkał się natychmiast z ostrzałem łuczniczym. Haradzcy konni szarżowali wzdłuż murów w ogromnej liczbie posyłając strzały w kierunku obrońców chcą zmusić ich do ukrycia i nie wychylania się. Żniwo jakie zebrali w porównaniu do strat jakie ponieśli w ludziach i koniach było niezadowalające. Na jednego obrońcę, którego dosiągł lotny pocisk, od strzał spadało z koni trzech jeźdźców. Kilkuset Haradrimów straciło życie tej nocy lecz dzięki ich łuczniczym zdolnościom gondorczycy nie mogli jakby chcieli raczyć ich strzałami przyciśnięci do murów.

Kilka katapult zdążyło wypuścić na mknąca na miasto konnicę płonące głazy. Przetoczyły się po równinie drążąc w atakującej masie wyrwy a trafieni na drodze ludzie i konie ginęli miażdżeni ciężarem, szybowali na boki o zderzeniu z morderczym impetem uderzenia. Katapulta haradzka raz po raz ciskała na miasto głazy z ciemności.

Wtem z pomiędzy zabudowań pod miastem wyjechały szturmując dwa wozy na olbrzymich kołach, które z przodu osłaniały pchających je ludzi kilkoma warstwami szeregów drewnianych pali. Tych sporych rozmiarów tarcze na kołach toczyły się rozjeżdżając na swej drodze trupy i rannych mknąc i nabierając rozpędu w kierunku głównej bramy miasta. Andaras osobiście skrywał się za jedną z nich. Za drugą wsród Haradrimów był Dagorath.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 25-04-2012 o 09:10.
Campo Viejo jest offline  
Stary 29-04-2012, 18:13   #279
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Gdy zauważył poruszenie w pobliżu kamiennej płyty, Cadarn porzucił myśli o krasnoludzkich runach i podszedł do reszty towarzyszy, którzy rozbierając po kawałku ścianę, odkrywali nowe pomieszczenie. Okazało się ono skrywać dźwignie i kamienne koryto, poza tym nie było widać niczego więcej.
- Cholerne pokurcze, nie potrafią zbudować czegoś prostego - mruknął do siebie.
Cały kompleks pomieszczeń w którym się znaleźli wydawał się niepokojący... Dunlandczyk czuł, że coś mu umyka.
Kiedy już rozebrali ścianę, na tyle, aby można było wejść do środka, przepchnął się obok pozostałych i wszedł do środka. Miał nadzieję, że może dźwignie będą miały jakieś oznaczenia. Zerknął też w stronę koryta, aby zorientować się do czego było używane. a wszystko po to, aby znaleźć jakąś wskazówkę prowadzącą do wyjścia.

Tuż za nim był Derenhelm, a na końcu za towarzyszami niedoli pchał się Aldrik. Derenhelm pomacał dłonią swoją kieszeń by sprawdzić czy kawałek ukruszonego mithrilu ciągle tam jest. Czułby się (delikatnie mówiąc) niepocieszony, gdyby teraz w jakiś niefortunnych okolicznościach straciłby drogocenny kawałek żywego srebra.
Rohirim zaglądał głównie tam gdzie Cadarn, by nic mu nie umknęło. Koryto do którego zaglądali było puste i trudno było się spodziewać co dokładnie mogło nim płynąć niegdyś.
-Co robisz?- spytał Cadarna.
-Sprawdzam czy jakaś z run z tablicy pasuje do tych na dźwigniach.- odparł jednooki góral. Po chwili intensywnego badania barbarzyńca stwierdził, że piąta na tablicy runa pokrywa się z jedną z dźwigni. Mimo to w dalszym ciągu nie wiedzieli co powinni poczynić.

Cadarn wylał nieco oliwy do koryta, po czym podpalił go od pochodni. Pomieszczenie w mgnieniu oka wypełniło się gryzącym dymem. Kompani wybiegli kaszląc i próbując złapać nieco czystego powietrza, o ile takie mogło tu gdzieś w ogóle być. Derenhelm spojrzał na Cadarna unosząc brew, jakby chciał spytać czy był to dobry pomysł, ale nie odzywał się. Wolał nie denerwować barbarzyńcy.
Góral chwilę stał w miejscu zastanawiając się co dalej poczynić. W końcu barbarzyńca podszedł do ściany, która była w rogu nasiąknięta jakimś dziwnym płynem. Cadarn przykucnął obok plamy, przejechał ją palcem i posmakował. Po jego wyrazie twarzy można się było domyślić, że substancja była paskudna.

Cadarn prędko dostrzegł, że nasączone cieczą kamienie łatwo się kruszą. Barbarzyńca postukał kilka razy robiąc niewielką wyrwę w ścianie. Dzięki niej można było poruszać pozostałymi kamieniami i powiększyć dziurę. Już niedługo potem można było zajrzeć do środka. Jak się okazało było to dziwne i tajemnicze pomieszczenie. W oczy rzucał się spory garniec, a tuż obok niego drugi, pęknięty. To właśnie z niego musiała wyciekać ciecz, która stworzyła zaciek na ścianie. Kompani weszli do środka komnaty rozglądając się uważnie. Derenhelm spojrzał na liczne narzędzia znajdujące się w zasięgu jego wzroku. Były tu młotki, dłuta, oraz inne przedmioty, o których Rohirim nie znał przeznaczenia. Była też bardzo stara wilgotna księga. Cadarn otwarł okładkę i w ich oczy rzuciły się rysunki krasnoludzkich posągów, runy i dziwaczne obliczenia.

Kiedy Cadarn próbował przewrócić pierwszą kartkę ta rozpadła się w kawałki. Barbarzyńca spojrzał na Rohirima a ten odpowiedział góralowi podobnym spojrzeniem. Obaj wiedzieli, co się stanie, kiedy przewrócą kolejną.
- Sądzę, że powinniśmy przejrzeć tą księgę, może znajdziemy tu coś w rodzaju instrukcji jak stąd wyjść. - Cadarn zwrócił się do Aldrica.
- Nie mam zamiaru się spierać, to słuszna mysl. - odpowiedział Gondorczyk. Derenhelm również wiedział, że to może być rozwiązaniem ich problemu. Rohirim próbował dalej przeglądać księgę, robiąc to najostrożniej jak tylko się dało, podczas gdy Dunlandczyk z Gondorczykiem badali pozostałe posągi krasnoludów szukając pod nimi śladów przesuwania. Jak się szybko okazało fizyczna siła mężczyzn na nic tu się mogła zdać, gdyż posągi były zbyt ciężkie.
- Tu jest obrazek jakiejś dziwnej konewki wychodzącej z tyłu posągu... Być może to jakaś wskazówka. - Derenhelm głośno myślał. Rohirim miał zamiar przeglądać kolejne strony podczas kiedy jego kompani badali dźwignie.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 02-05-2012, 00:48   #280
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Z początku nie dotarło do Finluina to co właściwie powiedział szeptem strażnik, więc zwrócił się do Belega i drugiej bliźniaczki w sprawie decyzji ich siostry - Z wdzięcznością przyjmiemy pomoc Ibalissi - elf ukłonił się nisko - obiecuję że będziemy się nią opiekować jakby była naszą siostrą.

- Nie pożałujecie. - twarz dziewczyny rozświetliła się w szerokim uśmiechu.

Później jednak gdy zajęli się przygotowaniami do wypłynięcia, Finluin zaczął się niepokoić. Skąd Dorin właściwie wiedział ile powinny ważyć palantiry, czyżby był bardziej wtajemniczony w sprawę poszukiwań kamieni niż początkowo twierdził? Możliwości było sporo na przykład mógł być zaufanym agentem króla w tajemnicy sprawującym pieczę nad wyprawą lub wrogim szpiegiem, a może po prostu pod płaszczem wojownika, skrywał naukowy talent. Nie ważne jakie były tego przyczyny, elf postanowił baczniej uważać na swego towarzysza.

Smutna krzątanina zapanowała w pasterskiej chacie. Earendlil i Unaycia nie potrafili ukryć niepokoju o siostrę, choć ona cieszyła się bardzo, mogąc wreszcie przerwać monotonię swojego dotychczasowego życia. Gdy wreszcie zgromadzili zapasy żywności i futer i przenieśli je do łodzi, Finluin chcąc rozładować ponurą atmosferę w domu gospodarzy, postanowił zagrać na flecie. Robił to po raz pierwszy od czasu rozbicia okrętu, ale efekt wart był długiego czekania. Wesoła muzyka porwała domowników i Dorina do tańca, a ich śmiech, przytupy, oklaski trwały do samego wieczora.

Gdy wreszcie nadeszła pora snu, muzyka ucichła, a Finluin postanowił przewietrzyć się trochę. Noc była chłodna mimo że było lato. Elf przysiadł na pobliskim głazie i ponownie zagrał na instrumencie. Tym razem zamiast wesołych dźwięków z fletu wydobyła muzyka niosąca w sobie spokój z ledwie uchwytną dozą tęsknoty. Finluin tak zaangażował się we własne granie, że dopiero po dłuższej chwili zauważył że ma słuchaczkę. Przerwał grę zrywając się na nogi, a Unaycia gdyż ona to była, podeszła do niego i chwyciła za rękę. Elf dawno się tak nie czuł, a już na pewno nigdy nie czuł się tak w obecności ludzkiej kobiety. Ta rumieniąca się co chwila dziewczyna o oczach błyszczących niczym szafiry, poruszyła w nim coś co z dawna było uśpione. Finluin podniósł jej rękę do swojej twarzy i delikatnie przytulił ją do policzka, a potem odchylił włosy z jej twarzy i pocałował. Pierwszy raz nieśmiało, delikatnie, zaledwie muskając wargami jej usta, później mocniej, obejmując ją mocno rękami. Sami nie wiedzieli ile tak razem stali, całując się i przytulając w każdym bądź razie gdy wrócili do chaty wszyscy już spali.

Ranek był rześki. Poszukiwacze skarbów po sutym śniadaniu gotowi byli by wyruszyć dalej. Łódź skromna, ale solidna czekała w małej przystani.




Zbliżał się najmniej lubiany przez wszystkich moment pożegnania. Unaycia choć początkowo ukrywała przed bliskimi to co wydarzyło się między nią a elfem, w pewnym momencie nie wytrzymała i ze łzami w oczach rzuciła mu się na szyję. Finluin przytulił ją mocno i szepnął do ucha - Wrócę szybko.

Pogoda była idealna do żeglugi. Ibalissi zaganiając mężczyzn do pracy szybko wyprowadziła łódź z zatoczki i po pewnym czasie mknęli prosto na północ.
 
Komtur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172