Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-05-2012, 13:14   #281
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Endymion zamarł w bezruchu. Sytuacja wdawała się trudna, pokusa wyjrzenia za róg była ogromna. Lecz strażnik wiedział, że nie może tego zrobić. Patrzył jak zahipnotyzowany na cienie tańczące po ścianie. To co dostrzegł można było zinterpretować na setki sposobów. Wydawało się jakby postacie weszły do tunelu i zbliżały się. Delikatnie szturnął Salaha w rękę wskazując ciemny tunel za nimi. Salah posłusznie i cicho ruszył.
Przebiegli na paluszkach do zakrętu i potem dalej w labirynt. Płomienie były coraz mniejsze, gdzieniegdzie pełzający po oleju płomyk pykał paląc się ostatkiem sił. Oleju w zagłębieniu wzdłuż ściany było coraz mniej. Zarówno Salah jak i Endymion odnieśli wrażenie, że nikt ich już nie gonił. Zaczęli kierować się stronę wyjścia. Przynajmniej tak się im wydawało. W rzeczywistości trudno było im utrzymać w kluczeniu rozeznanie położenia. Niemniej klucząc dobiegli do miejsca, gdzie labirynt jakby się kończył, bo korytarzyk, który ich tam wywiódł wpadał w obszerną salę. Do sufitu sklepienia nie dosięgnie się. Obszerna sala w kształcie prostokąta nie ma podłogi. Zamiast niej były filary na równi z podłożem na którym stali. Było ciemno i nie widzieli ani dna ani przeciwległej ściany pomieszczenia. Ogień już ledwie się kopcił na skraju urwiska nad którym stanęli. Ściany nie były wydrążone w skale, ale murowane z głazów i kamieni. I jak to w podziemnych budowlach były chłodne wręcz zimne. Przez co odnieśli wrażenie, że są w podziemiach lub lochach jakiegoś zamku. Na ścianach przy wejściu do tunelu były dwa kamienne posągi przedstawiające zakapturzone postacie trzymające w rękach przed sobą misy. Rozmiarami posągi były niewiele większe od przeciętnego człowieka. W misach był olej. Salah wpadł na pomysł przeniesienia ognia do mis. Tak też uczynił. Pomieszczenie rozświetliło się blaskiem dwu sporych rozmiarów płomieni. Rozświetlone posągi wdawały się teraz dwoma demonami po cielskach, których ganiały się świetlne rozbłyski ognia i cienia. Endymion patrzył w drugi koniec sali. Teraz mógł dostrzec iż jest tam wejście do korytarza. Jednak aby się tam dostać należało przeskoczyć po kolumnach wyrastających z otchłani. Kolumn było dużo, ale nie są blisko siebie, według szacunków Endymiona trzeba było wykonać około 7-8 skoków. Gdy zrobiło się jaśniej dostrzegli, że w przepaści były ostre, drewniane pale a na niektórych były wbite zbroje w których gdzieniegdzie bielały kości. Endymion otarł ręce z oleju, którego przed chwilą dotykał. Ostrożnie wszedł na pierwszy filar. Wdawał się być stabilny. Popatrzał na miejsca gdzie leżą truchła, próbując wyczytać, z którego filaru spadł nieszczęśnik. Wykonał kilka skoków, do pokonania został ostatni odcinek, za to najtrudniejszy. Jego przeskoczenie wymagało niemałego wysiłku i skoncentrowania, jednak strażnik dokonał tego i stanął na drugim końcu. Salah przerzucił mu kryształ na drugą stronę, i sam z ogromną wprawą i zwinnością zaczął przeskakiwać z kolumny na kolumnę. Strażnik był pod wrażeniem zwinności łysielca. Byli na drugiej stronie. Tutaj nie było ognia ani wyżłobienia z olejem. Był to nie mały problem bowiem tunel nikł w ciemnościach. Endymion wziął strzałę owinął ją strzępem własnego ubrania i podpalił od krzesiwa. Była to bardzo prowizoryczna pochodnia, która na zbyt długo nie zapewni oświetlenia, ale innego pomysłu nie mieli i to musiało wystarczyć. Ruszyli w głąb tunelu, po chwili marszu doszli do rozwidlenia. Wybrali lewą odnogę. Szybko trafili na drzwi zabierające całą szerokość korytarza. To nie były wahadłowe drzwi a korytarz jest szeroki na półtorej metra. Salah ostrożnie pociągnął za wielkie koło zaczepione na drzwiach, które wyglądało jak kołatka, tylko większa. Drzwi z kamiennym pomrukiem otworzyły się na oścież. Zanim przekroczyli próg zobaczyli, że przed nimi są drugie identyczne drzwi. Ostrożnie weszli do pomieszczenia. Ściany były gładkie, żadnych szczelin. Endymion złapał za koło jak przed chwilą Salah i pociągnął z całej siły, lecz drzwi ani drgnęły. Nie było widać żadnych mechanizmów czy otworów na klucze. Długo kombinowali, próbowali je sforsować lecz wszystko to na nic się zdało.
-Dawaj kule – powiedział już rozzłoszczony strażnik do Salaha – może ona coś tu da. Spróbować nie zaszkodzi.
Salah wyjął kule z szmat i o dziwo pomieszczenie od razu rozbłysło jej blaskiem. Odbijający się w kuli słaby płomień prowizorycznej pochodni rozświetlił pomieszczenie z nową mocą. Salah zauważył, że pierwsze drzwi mają także od strony wewnętrznej koło do ciągnięcia. Zamknęli je zatem. Teraz spróbowali otworzyć drugie drzwi. Ustąpiły. Ich oczom ukazał się kolejny korytarzyk i kolejne takie same drzwi. Wiedzieli już co mają zrobić. Więc zamknęli za sobą drugie drzwi i podeszli do trzecich. Złapali razem za kolejną przerośniętą kołatkę i pociągnęli…drzwi ustąpiły….
 
ThRIAU jest offline  
Stary 02-05-2012, 15:21   #282
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Runiczna tablica w niejasny sposób niepokoiła jednookiego Dunlandczyka, lecz gdy zauważył poruszenie w pobliżu kamiennej płyty, która, jak przypuszczał, mogła blokować wyjście, porzucił myśli o krasnoludzkich runach i podszedł do reszty towarzyszy. którzy chyba odkryli jakieś pomieszczenie.

Cały kompleks pomieszczeń w którym się znaleźli wydawał się niepokojący...Cadarn czuł, że coś mu umyka.
Kiedy już rozebrali ścianę, na tyle, aby można było wejść się do środka, przepchnął się obok pozostałych i garbiąc się, przecisnął do środka. Miał nadzieję, że może dźwignie będą miały jakieś oznaczenia. Zerknął też w stronę koryta, aby zorientować się do czego było używane. a wszystko po to, aby znaleźć jakąś wskazówkę prowadzącą do wyjścia.

Na dźwigniach zauważył co prawda krasnoludzkie oznaczenia, ale niewiele mu one mówiły, samo koryto, było puste, a swoją budową nie dawało żadnej wskazówki do czego mogło być używane wcześniej. Wydawało się logiczne, że dźwignie mogą służyć za mechanizm otwierający drogę na powierzchnie. Przez chwilę walczył z pokusą, żeby poprzestawiać mechanizm w losowy sposób, jednak ostrożność podpowiadała Cadarnowi, że lepiej będzie sprawdzić resztę kompleksu zanim zaczną działać. Może i był niecierpliwy, ale rozumu mu nie brakowało.

- Zanim nie sprawdzimy całego pomieszczenia niech nikt nie tknie tych dźwigni, może znajdziemy coś co powie nam jak je ustawić. Jebane krasnoludy mogły to jakoś zapułapkować. - Rzucił do reszty, której już od nadmierne używanie mózgu nie podejrzewał. Dernhelm i Aldric może i głupi nie byli, z tym, że ten pierwszy zdawał się mieć strasznego pecha w życiu...odkąd go poznał, Rohańczyk zawsze trafiał środek największego bagna. Cadarn nadal nie wiedział, co myśleć o jego obecności w tym miejscu, ostatnio ciągle na niego wpadał, a nie wierzył w zbiegi okoliczności. Och, gdyby zapytał wprost na pewno usłyszałby przekonującą wersję splotu wydarzeń na które Dernhelm nie miał wpływu, pytanie tylko czy to była prawda. Ten drugi z kolei, mimo, że na codzień wydawał się być rozgarnięty, miewał momenty totalnego zaciemnienia.

Cadarn porzucił myśli o towarzyszach i wrócił do eksploracji krasnoludzkiej budowli. Niestety zamiast odpowiedzi, jedyne co znaleźli to jeszcze więcej zagadek. Ściana, w miejscu w którym oleista ciecz przesączała się do pomieszczenia w którym stał, wyglądała jakby miała się rozpaść. Zawołał więc do Dernhelma zajętego obłupywaniem kawałków Mithrilu z jednego z posągów:

- Rohańczyku! Zostaw te błyskotki i sprawdź czy za tą ścianą nie ma ukrytego jeszcze jakiegoś pomieszczenia. - A wy mu pomóżcie. - Rzucił do ocalałych podwładnych Aldrica.

Kiedy z pomocą Dernhelma udało się wyciągnąć kilka cegieł zmurszałych od wilgoci, reszta nie stanowiła już większego problemu. W środku znaleźli kilka garńców z olejem oraz księgę, która w zamyśle pewnie miała być instrukcją, dla nich była jedynie kolejnym elementem niezrozumiałej myśli krasnoludzkich architektów. Była to przedwieczna kniga, z metalowymi okuciami, której strony rozpadały się w pył przy nawet najlżejszym poruszeniu. Dernhelm został aby spróbować się czegoś dowiedzieć z gąszczu runicznego pisma, gęsto okraszonego rysunkami, ale nawet to nie zbliżyło ich do wymyślenia jak wyjść z pułapki, w której się znaleźli.

Na ziemi obok jednego z posądów, Cadarn znalazł rysy, jakby posąg poruszał się o własnych siłach, co według słów Rohańczyka było również zaznaczone w księdze. Po chwili przykucnął u jego podstawy wraz z pozostałym przy życiu zwiadowcą, próbując poruszyć statuę olbrzymiego wojownika, gdy oślepił go mrok tak gęsty, że wydawało się, że nie ma na świecie nic poza nim. Mrok ten, przenikał w głąb ciała, mrożąc krew w żyłach, docierając aż do samej duszy, którą jakby starał się pochłonąć. Cadarn miotał się pośród ciemności, krzycząc i wzywając kogokolwiek, aby stawił się przed nim, lecz odpowiadała mu tylko cisza.
Po chwili zobaczył światło, niewielki punkt pośród ciemności, który zdawał się rozrastać, jakby jedynie to światło mogło pokonać ciemność. Gdy poszedł w tym kierunku usłyszał dochodzący zza pleców głos swego ojca:
- Chcesz zabić mnie po raz drugi synu? - Jego trupia twarz rozciągnęła się w parodii uśmiechu, powodując odpadnięcie kilku kawałków zgniłego ciała.
- Nie da się zabić czegoś co już nie żyje! - Wykrzyczał w złości syn Amrotha, po czym odwrócił się od widma, ścigany jego trupim śmiechem, który zdawał się dochodzić z każdego miejsca jednocześnie. Nadal kierował się w stronę światła które, okazało się dobywać zza kamiennej tablicy pokrytej runami.

Gdy wrócił do rzeczywistości nadal klęczał przy krasnoludzkim posągu a wokół niego
zebrali się jego towarzysze krzycząc do niego coś czego nie rozumiał, popatrzył na nich tępym wzrokiem.
- Zamyśliłem się. - Powiedział kierując swój wzrok na tablicę.

Chwilę później ścigany podejrzliwymi spojrzeniami towarzyszy podszedł do runicznej tablicy aby przyjżeć się jej po raz ostatni. Nadal nie wierzył, że jego majaki są czymś innym niż wytworami jego chorego umysłu, nie miał jednak nic do stracenia. Kiedy spojrzał z bliska zauważył, że niektóre z run, były jakby pogrubione, Cadarn wyciągnął maczetę i zaczął przy jednej z nich majstrować kiedy, pod wpływem jego dotyku jedna z nich wsunęła się głębiej, niczym klocek, który wskoczył na swoje miejsce...nic się jednak nie wydarzyło. - Pewnie trzeba je wcisnąć w odpowiedniej kolejności - Pomyślał.

Próbował nawet podpalić olej który znalazł wlewając go częściowo do koryta, jednak poza wypełnieniem pomieszczenia gryzącym dymem również nic nie osiągnął. Zdenerwowany kopnął z całej siły w posąg, aby dać upust swoim emocjom.
Może chociaż Rohańczyk się do czegoś przyda i znajdzie wyjście....
 

Ostatnio edytowane przez Fenris : 02-05-2012 o 15:26.
Fenris jest offline  
Stary 04-05-2012, 14:19   #283
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Król Haradu gdy przystąpił do oblężenia, złapał się za głowę. Okazało się, że armia jest kompletnie nie przygotowana do oblężeń. Nie posiadali prawie w ogóle machin oblężniczych. To co mieli było ilością śmieszną. Kilka katapult, trzy wieże oblężnicze, i cały jeden Trebusz. Dla porównania Gondorczycy posiadali ich na murach przynajmniej dwanaście. Tylko od frontu stały cztery. Obrońcy posiadający więcej machin niż oblegający. Doprawdy rzadki widok.
Jakim cudem jego rodzina planowała to wygrać? Ojciec i Skała może i posiadali jakiś plan działania. Ale okazał się on tak tajny, że nawet Andarasa syna, brata i ich dziedzica nie wtajemniczono. Nie mówiąc już o kimkolwiek innym. Nikt nic nie wiedział. Doradcy,przyboczni... Ciekawe jaki mieli plan? Zada im to pytanie gdy spotka ich w czeluściach Morgotha. Trafi tam pewnie niebawem. Gondorczycy mogli zaś umrzeć co najwyżej ze śmiechu... Czarnoksieżnik jednak nie poddał się, musi być jakiś sposób. Porady na naradzie wojennej, dostał w zasadzie żadne. Haradczycy byli niezrównanymi jeźdzcami pustyni. Ale jeśli chodzi o oblężenia, ich plan kończył się na dojściu pod miasto. Każdy kolejny etap w ich radach skończyłby się olbrzymimi stratami, ewentualnie rzezią lub totalną anihilacją armii.

Poszedł zatem do kapłana. Była to dla nich szansa ratunku i jakaś alternatywa. Pytał czy posiada moce, które mogłyby się im przydać? W końcu mrok był potężny. I wydawało się Andarasowi, że przynajmniej cześć czarów będzie ofensywna. W końcu kultyści to nie animiści... A najwyższy kapłan prawdopodobnie przewyższał mocą Andarasa. Moc! Teraz czas użyć naszych mocy, to przechyli szalę musi- z taką myślą siedział przed kapłanem. Gdy kapłan odparł mu, że nie posiada żadnego czaru który mógłby się przydać przy oblężeniu.... Andaras zamarł i czuł już smak porażki w ustach. Był też zawiedziony, wydawało mu się że potęga mroku... Cóż widać kapłan jednak nie był taki potężny. Elfy załatwiłyby ich w dolinie trzydziesto metrową falą. Oni zaś nie posiadali nic, co można by wykorzystać przy obleganiu pośledniej twierdzy. Co zatem zrobią pod stolicą prowincji? Skoro już tu nie dają sobie rady.

Postanowił wykorzystać to co ma. W końcu jeśli chciał zdobyć miasto nic innego mu nie zostało. Andaras był zniesmaczony. A to uczucie pogłębiło się jeszcze bardziej... Nie wydał rozkazu ataku. Jakiś nadgorliwiec najwyraźniej chciał się popisać. Ahh te pomniejsze klany. Teraz było już za późno. Rozkaz odwrotu, pochłonąłby zbyt wiele ofiar. I tak straci kilka setek. W bezsensownej rzezi. Mało tego, gdyby chciał zapłacić za swój plan krwią swoich ludzi. Nie kryłby się za machiną, tylko wykorzystując zamieszanie łatwo umieścił bomby zapalające z pomocą magi na machinach oblężniczych. A tak krew poleje się na darmo.... Może uda się chociaż wysadzić bramę, albo dotrzeć tymi machinami blisko i wykorzystać bomby zapalające. Mimo, że teraz byli bardziej na mierzalnym celem, to jednak zamieszanie było duże. Może się uda...

Wpierw rozwalono osłonę Andaras wraz z jego ładunkami zapalającymi. Chwilę potem, to samo stało się u najwyższego kapłana. Nie udało im się dotrzeć na odpowiednią odległość. Liczył, że do bramy dotrze chociaż dwóch jeźdźców. Trzymających między sobą naczynie, napełnione mocą Króla Haradu. W tym czasie, chwycił się ostatniego pomysłu. Wysłał go z pomocą magi również kapłanowi. Pochwycił jeden z płonących leżących głazów. Uniósł go na mur. I zaczął przesuwać go wzdłuż blank. W miejscu gdzie stali Gondorscy łucznicy. Kilku spłonęło, kilku zeskoczyło z murów, kilku unikajać głazu odsłoniło się i dosięgły ich strzały. Kilku wrogów mniej, teraz przyszedł czas na machinę. Głazy obu mrocznych istot zbliżały się do celów. I wtedy nastała eksplozja. Obaj się przewrócili, a ich głazy runęły na ziemie. Kolejna porażka tego dnia... Andaras nie rozumiał co tak eksplodowało? Ładunki zapalające na wozach zapalały a nie wybuchały. Choć sam do końca wszystkiego o nich nie wiedział. A może wybuchały? Ładunek z jego mocą zaś, powinna być gdzieś z przodu... Czyżby i on nie dotarła do celu, krzyżując mu kolejne plany...
 
Icarius jest offline  
Stary 25-06-2012, 02:28   #284
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Harondor, lipiec 251 roku



Olbrzymia machina wojenna ciągnięta przez półnagich niewolników, których plecy wyginały się pod ciężarek olbrzymiej liny u końca której zaczepiony był trebuchet. Czarne niebo jak komety przecinały łagodnym lobem płonące głazy miotane z baszt pustynnej twierdzy. Miasto choć niewielkie, fortyfikacje miało doprawdy imponujące. Setki lat walki o te tereny między Haradrimami, Umbardczykami a Gondorem wpłynęły na kształt architektury Harondoru.

Kiedy ognista kula spadała na ziemię toczyła się po piachu zostawiając w swym śladzie pas ognia. Jeśli na drodze spotkała ludzi miażdżyła ich kości. Szeregi niewolników posłusznie dalej ciągnęły machinę a na ich plecy spadały razy haradzkich pejczy. Żaden z miotanych głazów nie dosięgnął wojennej maszyny i kiedy znalazła się ona poza zasięgiem katapult miasta, Andaras odrywając wzrok pod płonących dachów twierdzy udał się szybkim krokiem do swego namiotu.

Przed świtem król Haradu wysłuchał raportu zwiadowców, którym kazał przeczesać okoliczne groty. Podziemne tunele z północy wiły się w kierunku miasta przez kilka mil i teraz pierwsze dokładne meldunki wskazywały niezbicie, że podziemne wody były źródłem studni oblężonego miasta.





Góry Mgliste, lipiec 251 roku



Cadarn dysząc ze złością przyjrzał się żelaznemu posągowi, któremu wymierzył przed chwilą siarczystego kopniaka. Ziemia zadrżała a z sufitu posypał się pył. Niemiłosiernie piskliwy zgrzyt rozległ się wraz z narastającym natężeniem barwy tego dźwięku. Cadarn zdołał uskoczyć. Drugi Dunlandczyk niemiał tyle szczęścia. Potężny oręż stalowego posągu krasnoluda spadł zamaszyście niczym wahadło tnąc od szyi aż po miednicę przez ciało górala. Powracającym ruchem korpus człowieka, który zginał na miejsce wylądował z impetem na ziemi, kiedy odbił sie od sklepienia na które golem cisnął je uwalniając swoją broń od ludzkiego balastu. Cadarn rzucił się do ucieczki kiedy stalowy Khazad ruszył przed siebie z furią zamiatając młynki jakby na oślep.

Derehelm poprawiając swój mithrillowy łup zamknął zakurzoną księgę i czym prędzej ruszył w kierunku dymiącego się korytarza. Aldrik, który był w pomieszczeniu razem z nim, cofnął się odcięty przez golema. Cadarn z Derenhelmem wbiegli do zakopconej komnaty. Gryzący nozdrza i gardła dym zbierał się kłębami pod sufitem pomieszczenia. Z każdym krokiem stalowego posągu zaprawa i odłamki sklepienia kruszyły się spadając na ich głowy i barki. Głazy w ścianie przed którą stali drgały. Kiedy potężny huk dobiegł ich zza pleców jeden z kamieni wysunął się i upadł na ziemię odsłaniając czarną przestrzeń z której wiał podmuch zimnego powietrza. Dym z pomieszczenia ochoczo pełzł po scianie znikając w otworze Tymczasem ożywiony golem, który parł przed siebie rozbił się o kamienną tablicę z krasnludzkimi runami. Na chwilę zapanował cisza. Na tyle długo aby mężczyźni wysunęli swoje głowy z komnaty z korytem. Po drugiej stronie korytarza wśród pyłu stał młody gondorski oficer wpatrując się na znieruchomiały posąg. Olbrzym wbił się po do połowy w ścianę, która częściowo się zawaliła. Nie widzieli na co patrzył dokładnie lecz na jego twarzy malowało się zdumienie wymieszane z zachwytem. Aldrik zareagował na dudnienie dobiegające z dalszej części ruin dużo wolniej niż jego towarzysze. Otrząsnął się i rzucił pędem w ich stronę. Zza jego pleców wyrósł drugi stalowy krasnolud z tarcza i mieczem i końcem ostrza dosięgał ramienia gondorskiego wojownika. Aldrik padając na brzuch rozłorzył się plackiem na posadzce i spojrzał przed siebie zadzierając głowę wprost na Derenhelma i Cardana.

- Uciekajcie!





Harondor, sierpień 251 roku



Andaras stał na murze zdobytego miasta obserwując rzeź jaka dokonywała się pod jego stopami. Trupy piętrzyły się stosami dookoła w swojej kolejce na spalenie. Gondorczycy nie zdążyli pozbyć się setek gnijących ciał. Zanim obrońcy zdołali się zorientować, że woda którą piją jest źródłem zaraz, która zabijała po kilkunastu godzinach, było juz za późno. Zdrowi wyczerpani i odwodnieni nie mieli szans odparcia kolejnego szturmu murów. Teraz Andaras stał na murze pod czerwonym sztandarem w którego polu pełzł czarny wąż. Spokojnie przyglądał się jak jego poddani dobijają rannych, zakuwają żywych w kajdany i plądrują miasto.

- Wśród martwych i żywych nie ma człowieka, którego głowe obiecałem przynieść panie. Trucicel musiał opuścić miasto wraz z innymi. Przed oblężeniem. – Rael pochylił głowę czekając na rozkazy. Wiedział, że jeśli jego król nie zdecyduje inaczej, honor wymagał raz danym ślubem, aby odebrał sobie życie.

Andaras omiótł wzrokiem wiernego sługę jego ojca zatrzymując uwagę na niewolnikach, którzy ustawali w komnacie obok zrabowane przedmioty. Ich długi szereg niósł złote i srebrne kielichy, puchary, misy, wazy oraz klejnoty. Było tez kilka obrazów i właśnie jeden z nich nie zdołał umknąć uwadze upadłego elfa.



Naszyjnik. Amulet. Jego amulet.




Na dziedziniec zdobytego miasta ze stukotem kopyt wjechało kilku konnych drąc się na całe gardło z silnym akcentem szczepów Khanadu.

- Bunt Uruk-hai!





Bezimienna wyspa, sierpień 251 roku



Endymion pchnął drzwi przed siebie i znalazł się w takim samym pomieszczeniu jak kilka poprzednich. Korytarze po około ośmiu metrach kończył się identycznymi drzwiami. Tym razem jednak zdarzył się cos nieoczekiwanego. Ściany i ziemia zadrżały razem z kamiennym sklepieniem. Strużki pyłu posypały się jak popiół na łysa głowę Salaha. Komnata w tunelu zaczęła się wraz z całym korytarzem przemieszczać. Stawać dęba. Endymion wraz z Umbardczykiem zaczęli zsuwać się na dół w kierunku wciąż zamkniętych drzwi. Zgrzyt i trzęsienie ustąpiły gdy tunel ustawił się w pionie. Teraz zamknięte drzwi były ich podłogą a dyndające u góry jak wahadło pojedyncze pióro wrót, którymi weszli dyndało na zawiasach nad ich głowami.

Dokąd prowadziły drzwi w podłodze? Oczywiste pytanie malowało się na twarzy Salaha. Wiedzieli jednak, że aby sie tego przekonać muszą zamknąć te u sufitu, które było wysoko poza ich zasięgiem. Gładkie ściany wykluczały możliwość wspinaczki a osiem metrów okazało się przeszkoda nie od pokonania. Czy to będzie ich grobowiec? – jak echo przemknęło przez myśl Endymiona to co Salah powiedział na głos.

- Zdechniemy z pragnienia w siedem dni jak stąd nie wyjdziemy...

Kamienną komnatę, którą teraz był szeroki na dwa metry korytarz przycinający studnię wypełniało migające, bladozielone światło kryształu.





Zatoka Forochel, sierpień 251 roku



Rejs wzdłuż wybrzeża przebiegał spokojnie. Woda nie była ani wzburzona ani spokojna lecz w sam raz. Wiatr wesoło dmuchał na północ nadymając żagiel łodzi. Dziewczyna okazała się być wytrawnym sternikiem, który udzielając kilku instrukcji zrobił z Finluina i Dorina całkiem niezłych majtków co ciągali za szoty i balansowali na burtach podczas przechyłów. Wraz z upływem przesuwającego się krajobrazu na lądzie zmieniało sie oblicze przyrody. Pogórze ustępowało miejsca wysokim urwiskom i skałom północy. Wiatr stał się zimny a dla ludzi wręcz lodowaty. W oddali widać było bielące się brzegi pokryte śniegiem. Finluin widział wyraźnie, że śnieg był brudny i skażony szaroczarna mazią. Czy był to obraz podobny temu, który widział w palantirze Tequilliana? Mógł nim być. Byli na dobrej drodze.

Wieczorem szóstego dnia rejsu, nim słońce zaszło nad sinym morzem, dziewczyna oznajmiła towarzyszom, że wpływają do zatoki Forochel. Nim mrok przykrył białą okolice cieniem mroku nawet towarzysze Finluina dostrzegli to co elf zobaczył pierwszy. Przy brzegu, za jedną ze skutych lodem zatoczek, wystawały nagie słupy masztów. Okręt. Do uszu elfa dobiegły dźwięki rozkazów w języku piratów z Umbaru, którego nie rozumiał dokładnie, wraz w odgłosami uderzeń młotów i zgrzytu pił tnących drewno.

Zachowując ostrożność, pod osłona nocy, trójka żeglarzy przepłynęła niezauważenie chowając się za górzystym cyplem. Tam, w jednej z zatoczek ukryli łódź i wyszli na ląd.

- Wieś z której pochodziła moja matka jest tak. – wskazał ręką w głąb lądu.

To była ziemia Lossotów, którzy skute lodem tereny nieprzyjaznej północy nazywali swoim domem.

Omijając łukiem załogę okrętu, która mimo zapadającego zmroku nadal uporczywie pracowała nad naprawą uszkodzonego zapewne podczas sztormu statku, Finluin wraz z towarzyszami udali sie do wsi.

Zastali tam sterczące ku niebu zgliszcza. Niektóre popioły były wciąż ciepłe. Trupy zdobiły okolicę a śnieg czego nie ludzie nie mogli dostrzec był czerwony od krwi poległych. Elf po obejrzeniu ruin szybko wyciągnął kilka wniosków. Ślady wyraźnie wskazywały, że napastnicy przyszli od strony morza. I tam też odeszli prawie wszyscy. Prawie, gdyż kilku ludzi, trzech lub czterech, zgodnie ze śladami odciśniętych w śniegu butów i stróżki krwi, ruszyło na północ wzdłuż brzegu zatoki w kierunku samotnych skał.

Ruszyli ostrożnie ludzkim tropem z bronią w gotowości. Klucząc w labiryncie, jaki tworzyły nadbrzeżne głazy pokryte śniegiem, wkrótce ślady na śniegu, które odczytywał elfi bard, zaprowadziły ich przed wejście do groty. Po uważnym przyjrzeniu się jaskini Finluin stwierdził, ze nie była ona naturalną częścią krajobrazu i jej ostateczny kształt i oblicze zawdzięczało pracy ludzkich rąk jak przyrodzie. Grota okazała się być efektem ułożonych kamieni i skalnych bloków, które teraz przesypane białym puchem nadawały jej wyraz naturalnej jaskini. Z wejścia dobiegał migoczący blask, który tańczył na zakręcie ściany tunelu. W kamieniach przy wejściu wyryte były różnorakie symbole. Wykute prymitywnymi narzędziami przedstawiały niebo i księżyc, słońce i gwiazdy, ogień a wszystko opisane w okręgi.

Elf ostrożnie wyjrzał w tunelu za zakręt skąd dobiegał blask. Pochodnia leżała na ziemi wciąż kopcąc się dogasającą resztką ognia. Przed nim rozpościerała się owalna komnata, której dwie ściany były naturalną częścią zatoki, natomiast reszta wraz ze sklepieniem była efektem pracy rąk ludzkich. Na środku pomieszczenia na kamiennych piedestałach z równo ociosanych bloków skalnych spoczywały dwie kryształowe lub szklane kule. Jedna wielkości przeciętnego koła u wozu a druga, olbrzymia o średnicy niemal dwóch metrów.

Palantiry? Przed kulistymi artefaktami, które kłębiły w sobie różnorakie kolory leżały w kałuży zastygłej krwi, ciała trzech ludzi.

Po zbadaniu trupów okazało się, że są wciąż ciepłe. Piraci, bo nimi okazali się polegli, naszpikowani byli krótkimi bełtami, które starczały z ich piersi i szyi. Dorin ręką wskazał na małe otwory w piedestałach, które zdobiły kamienne kolumny na wysokości półtorej metra, biegnąc dookoła ich obwodu.





Bezimienna wyspa, sierpień 251 roku



Salah mimo wszystko próbował swoich sił lecz gładkie ściany uniemożliwiały wspinaczkę. Zrezygnowany usiadł patrząc na żelazne koło, które jeszcze przed chwilą było kołatką.

- A jeśli tera drzwi nie muszą być zamknięte, żeby otworzyć kolejne? - Umbardczyk uniósł lekko brew a na zamyślonej, szpetnej twarzy malował się zastygły wyraz usilnego pobudzenia szarych komórek.

Drzwi, które były teraz podłoga wypełniały ja niemal całkowicie zostawiając ledwie wystarczające oparcie dla ludzkich stóp przy framugach, czyli w kątach pomieszczenia.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 12-07-2012 o 07:16.
Campo Viejo jest offline  
Stary 03-07-2012, 22:57   #285
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Nad czym tu się zastanawiać pomyślał strażnik mając nadzieję iż to już koniec niespodzianek. Co jeszcze gorszego mogło ich w tej przeklętej budowli spotkać?. Złapał za kołatkę w podłodze, spojrzał na twarz Salaha i otworzył kurczowo ściskając oburącz kołatkę. Endymion liczył się z tym iż drzwi się otworzą w dół, a on zawiśnie na kołatce. Tak też się stało drzwi otwarły się a on zawisł, tak jak się spodziewał. Jednak szarpnięcie spadającego bezwiednie ciała przeszyło całe ramiona bólem. Salah stał na krawędziach framugi drzwi przyklejony do ściany swoim ciałem. Pod Endymionem była studnia, z której dało się słyszeć szum. Spojrzał w dół. Szyb zaczynał wypełniać się szybko spieniona wodą. Jej poziom podnosi się bardzo szybko.

Endymion z nieukrywanym zdziwieniem i niedowiarzaniem spoglądał raz do góry na otwarte drzwi raz w dół w kipiącą kipiel wznoszącej się tafli wody zastanawiając się co począć. Widząc podnoszącą się wodę rzucił do Salaha.

-Wyniesie nas do góry......

Jednak wyraz twarzy i zachowanie łysielca zdradzały iż cała ta sytuacja delikatnie mówiąc nie podobała mu się. Po chwili woda porwała ich do góry przez pomieszczenie i otwarte drzwi nad nimi, lecz zbliżali się do następnych a te były zamknięte.

Gdy woda uniosła ich tak wysoko aby dosięgnąć kołatki próbowali otworzyć drzwi. Ale te ani drgnęły. W tym momencie Endymion już nie na żarty się przestraszył iż to miejsce może zostać jego grobem. Drzwi u sufitu były zamknięte. Bezskuteczne okazały się wszelkie próby ich otwarcia. Zanim woda zakryła ich całkiem Endymin nabrał powietrza i zanurkował w czarną toń. Nieprzeniknione ciemności ogarnęły go niczym mgły na prastarych kurhanach niosące zapach trupów spod warstwy ziemi. Wykonał zwrot i popłynął ponownie ku łysielcowi. Musiał wziąć od niego kryształ aby tam na dole w głębi studni mógł cokolwiek dostrzec. Jednocześnie pokazał Salahowi wymownym gestem dłoni iż zamierza sprawdzić co znajduje się na dnie studni.
 

Ostatnio edytowane przez ThRIAU : 04-07-2012 o 07:23.
ThRIAU jest offline  
Stary 11-07-2012, 14:32   #286
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Cadarn zatrzymał się na chwilę kiedy Aldric do nich krzyknął, Dernhelm stał tuż za nim, a przed nimi otworzyła się kolejna droga donikąd. Był ciekaw, czy to faktycznie on sprawił, że żelazny wojownik ożył...Odwrócił się aby po raz ostatni spojrzeć na leżącego oficera, jego obecność tutaj była mu nie na rękę, ale choć trudno było mu to przed sobą przyznać, nawet polubił gondorczyka. Cieszył się, że to nie on musi go zabić...Kiedy miecz żelaznego olbrzyma zatopił się w jego ciele, Cadarn odwrócił się w stronę nieznanego wcześniej korytarza.

- Za mną. - Krzyknął do Logana i pobiegł przed siebie.

Już po chwili gorączkowo próbowali poszerzyć wyrwę w murze prowadzącą zdala od żelaznego giganta, ten jednak zbliżał się nieubłaganie. Cadarn oczami wyobraźni już widział siebie nabitego na jego miecz, kiedy niemal w ostatniej chwili udało im się przecisnąć przez wyłom i uciec, przynajmniej na chwilę, poza zasięg mechanicznego wojownika. Głuche i potężne uderzenie, które wstrząsneło ścianą działową gdy tylko przeszli na jej drugą stronę, dawało wyobrażenie jak olbrzymią siłą musiał dysponować golem.

Zbiegli schodami, które znajdowały po drugiej stronie skalnego wyłomu, byle dalej od żelaznego koszmaru, A kiedy się skończyły zatrzymali się na chwilę nasłuchując i łapiąc oddechy. Na szczęście oprócz gryzącego dymu, który sączył się z pomieszczenia, z którego właśnie uciekli, nic więcej nie próbowało się wydostać. Wyglądało na to, że golem nie będzie ich ścigał. Pomieszczenie na dole, otwierały potężne kolumny, znajdujące się u wejścia na schody, a w całym pomieszczeniu unosił się smród jak z dołu kloacznego.
Zwiedzili pobierznie pomieszczenie, ale oprócz źródła smrodu nie znaleźli nic sensownego. Cała południowa część kompleku pokryta była gównem, które sięgało powyżej kostek, Cadarn wysłał Dernhelma, aby sprawdził, czy nie ma tam przejścia dalej, a sam zajął się eksploracją północej części. Wydawało się, że jedyną drogą naprzód, była kolejna wyrwa w ścianie naprzeciwko schodów, gdyż tamtędy właśnie wydostawał się dym.

Korytarz rozszerzał się po chwili w naturalną grotę z której, z oddali dobiegał szum wodospadu. Cadarn zatrzymał się gwałtownie, Dernhelm krzyczał coś koło jego ucha, on jednak skoncetrował wszystkie zmysły na nowym zagrożeniu, które właśnie oblizało się oblbrzymim językiem i rzuciło się na nich wymachując, na ile pozwalał korytarz, potężną, zrobioną z pnia drzewa maczugą.

Cadarn rzucił się do ucieczki, nie patrząc nawet na towarzysza, wbiegł na schody licząc na to, że Troll pobiegnie za nimi, potem tylko przedostanie się obok golema i przy odrobinie szczęścia zaczną walczyć między sobą. Potężny hum dobiegający z za jego pleców spowodował, że Cadarn odwrócił się na chwilę. Ujrzał potężne, nabite mięśniami ciało trolla, próbującego przedostać się pomiędzy kolumnami, te jednak zdawały się nie zwarzać na jego usiłowania.

Dernhelm niewiele myśląc wbiegł na szczyt schodów, aby zwabić golema, Cadarn usłyszał kilka stuknięć, by po chwili usłyszeć, że olbrzym z żelaza przestał się ruszać. Faktycznie, kiedy Cadarn dotrał na szczyt schodów zauważył czarną kałużę u stóp mechanicznego wojownika. Miał tylko nadzieję, że nie ożyje po raz kolejny.

- Ani mi się waż kopać w to cholerstwo! - Rzucił gdy z należytą ostrożnością przeciskali się koło niego, aby wrócić do pomieszczenia z dźwigniami. - Gotowe ożyć jak ostatnio.
- Koło trolla nie przejdziemy, spróbujmy zatem zrobić użytek z tych dźwigni, może odkryją inną drogę. - Dodał po chwili.

Całe pomieszczenie wyglądało jak pobojowisko. Minęli zabitego Aldrica i dwóch gondorskich żołnierzy, cały czas zwracając uwagę czy golemy znowu nie zechcą na nich zapolować. Na szczęście nic takiego się nie stało. Pierwszy golem, swym mieczem rozkruszył runiczną tablicę, nad którą Cadarn główkował jeszcze kilkadziesiąt minut temu, odsłaniając zawartosć niszy, która była tam ukryta. W powietrzu unosił się tam w jasnoniebieskiej poświacie dwuręczny miecz lekko obracając się w pionie.

Cadarn stał jak zaklęty patrząc na miecz, przypomniał sobie swoją ostatnią wizję.

- A więc miałeś rację ojcze...Miecz Światła. Broń, która może zmienić oblicze wojny. - Powiedział bardziej do siebie niż do kogoś innego. Odrzucił swoją starą wysłużoną włócznie, która ratowała mu życie tyle razy. I podszedł do wnęki, w której znajdował się miecz, kiedy z zamyślenia wyrwał go głos Dernhelma.

-Znając krasnoludy nie tylko runy pilnują, by broni nikt nie skradł... Pewnie gdzieś tu jest jeszcze dziesiątka innych pułapek strzegących miecza przed intruzami...- burknął.

- Cadarn warknął. - Możesz mieć rację Rohańczyku. - Splunął pod nogi, wciąż walcząc z pokusą, żeby chwycić miecz. - Ale jeśli tu są i tak nie potrafimy ich odnaleźć. - stwierdził przyglądając się wnęce, szukając czegoś co mogłoby przypominać mechanizm obronny. - Szkoda czasu. - splunął raz jeszcze, tym razem w dłonie i sięgnął po miecz.

Cadarn nie miał zbyt wiele doświadczenia z takim orężem, wydawał się nieporęczny, lecz gdy tylko chwycił rękojeść, poczuł, że miecz jest świetnie wyważony i lżejszy niż wynikało to z jego budowy. Mimo, że był to dwuręczny miecz, można nim było wywijać młynki jedną ręką jak dziecienną zabawką, a ostry był jak brzytwa.

Góral uśmiechął się szeroko. - Przeszukaj Aldrica, może ma przy sobie jakieś rozkazy. - Rzucił mimochodem, cały czas patrząc na miecz, który lśnił w jego dłoniach. - I sprawdźmy co ta broń potrafi. - Powiedział patrząc w kierunku z którego wciąż dobiegały odgłosy wściekłego trolla.
 
Fenris jest offline  
Stary 11-07-2012, 15:22   #287
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Finluin nie był zadowolony. Pojawienie się piratów skomplikowało wszystko i chociaż udało im się znaleźć kamienie, to nie byli w stanie ich ruszyć bez czyjejś pomocy. Elf dobrze zbadał pomieszczenie by nie nadziać się na pułapki tak jak piraci i gdy upewnił się, że wszystko jest w porządku, podszedł do naszpikowanych strzałami ciał i pobieżnie przeszukał. Znalazł przy nich nie wiele, biżuterię i monety, głównie pochodzące z Gondoru.

- Bez pomocy chyba nie damy rady przenieść kamieni. - zwrócił się Finluin do strażnika i dziewczyny - poza tym obawiam się, że kamraci tych tutaj niedługo zaczną ich szukać. Ibalissi czy była to jedyna wioska Lossotów w tej okolicy?
- Nie wiem tego Finluinie. Jeśli jakaś jest to zapewne na północnym wschodzie. - odpowiedziała dziewczyna.
- Huh. - Dorin podrapał się w głowę. - Ale może tego małego chociaż damy radę we trójkę?
- Najważniejszy jest ten wielki. Nie wiem, może uda mi się do niego dostroić i sprowadzić pomoc, co ty na to Dorinie?
- Spróbuj. Tequillian nic nie mówił o niezaglądaniu w kryształ. - odpowiedział strażnik po chwili namysłu.

Elf ostrożnie zbliżył się do największego kamienia. Miał nadzieję że uda mu się skontaktować z Kirdianem w Szarej Przystani. Raz, że tylko on mógł zorganizować szybką pomoc, dwa nie był pewny czy rzeczywiście mógł ufać Tequillianowi. Ziarno niepewności zasiane przez Andarasa poprzez Endymiona, zakorzeniło się w sercu Finluina, zresztą zachowanie Dorina też wymagało od niego ostrożności.

Elf spojrzał w szarą i mglistą toń kryształu. Wizja przyszła nagle. Zobaczył czerwoną od krwi rzekę, później wizja przeskoczyła na statek piracki. Jakiś mężczyzna wysyłał podwładnych w stronę wioski. Kolejne przeniesienie, tym razem zobaczył dziedziniec jakiegoś miasta i Andarasa kroczącego wśród trupów. Gdzieniegdzie tliły się stosy nagich ciał, widok był obrzydliwy. Nie udawało mu się panować nad kryształem tak jak sądził, ostatni przeskok połączył go z Tequillianem, który musiał również zajrzeć w panatir po drugiej stronie.
Udało się! - usłyszał elf w swojej głowie głos niewidomego starca - Brawo panie elfie! Królestwo otoczone jest niemal z każdej strony przez hordy wrogów! Spieszcie się! Wracajcie z palantiri do Minas Tirith.

Gdyby to było takie proste.

Wizje się skończyły, Finluin spojrzał na obje towarzyszy.
- Musimy się spieszyć, do wioski wysłano czterech piratów, zapewne szukają ich - pokazał na trupy.

- Musimy ich powstrzymać, gdyby chcieli dotrzeć tutaj - Elf przygotował łuk i ruszył w stronę wyjścia.
 
Komtur jest offline  
Stary 14-07-2012, 14:53   #288
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
-Mam wrażenie, że jakieś paskudne kurestwo tu żyje... W końcu kto by tu tle nasrał?- rzucił Rohirim spoglądając z niesmakiem na ubrudzone po kolana nogi. Smród go dobijał. Jego słowa szybko się potwierdziły, kiedy wraz z Cadarnem dostrzegli trolla.
-Kurwa! Troll!- niemal krzyknął rozdziabiając gębę. Nigdy takiego stwora na żywo nie widział, miał nadzieję, że będzie jeszcze miał okazje o tym opowiadać -Co robimy?!- wejrzał na barbarzyńcę. Derenhelm nie czuł się na tyle pewnie by walczyć z takim stworem.
Mężczyźni prędko zdecydowali, że walka z bydlakiem nie ma sensu. Szkoda było ginąć gdy tak wiele się osiągnęło. Prędko uciekli z powrotem do pomieszczeń, nieopodal znieruchomiałego golema. Na szczęście kompleks jaskiń był tak usytuowany, że bestia w pewnym momencie zablokowała się między dwiema kolumnami. Byli chwilowo bezpieczni. Derenhelm wejrzał na Cadarna biorąc głęboki wdech. Serce waliło mu jak kowalski młot a nogi zdawały się jak z zbutwiałego drewna.

-Czekaj tu...- rzucił chłodno do górala, po czym udał się na górę schodów gdzie znajdował się unieruchomiony golem. Jaskinia, w której się znajdowali była pełna tajemnic i rzeczy, o których istnieniu Derenhelm nie miał pojęcia. Słyszał wiele legend o golemach, machinach strażniczych i temu podobnych, ale nie wyobrażał sobie tak perfekcyjnej roboty.
Zadanie było dość proste. Zbudzić golema i nasłać na trolla. Właściwie to nie, nie było w ogóle proste. Mimo to, Rohirim musiał je wykonać. Początkowo próbował na odległość. Kilka kamieni trzasnęło z odległości kilku metrów w twarda jak skała konstrukcję golema.
-Cholera...- Derenhelm pokręcił głową. Wiedział, że musi podejść nieco bliżej -Kureskie życie...- marudził, a kiedy był już dość blisko wyciągnął z pochwy miecz i jego ostrym krańcem stuknął maszynę. Nic to nie dawało. Rozzłoszczony posłał solidnego kopniaka. Wojak aż wytrzeszczył oczy z bólu. Nie popisał się intelektem w tej chwili.
-Tfu!- splunął z pogardą na golema, po czym wrócił do Cadarna o wszystkim mu opowiedzieć.

Rohirim bez zastanowienia wykonał polecenie barbarzyńcy. Cały czas miał świadomość, że zawdzięczał wielkoludowi życie i czuł się zobowiązany nie tylko nie wchodzić mu w drogę ale i pomagać jak tylko była możliwość. Podczas gdy góral próbował swój nowy miecz, Derenhelm przyklęknął obok trupa Gondorczyka i dokładnie go przeszukał.
-Kilka złociszy...- burknął spoglądając do sakwy -No i srebrniki.- wzruszył ramionami, chowając sakwę za pas.
-Rozkazów nie ma, ale jest jakaś mapa...- dodał rozciągając pergamin. Przez chwilę przyglądał mu się z uwagą -To mapa tej jaskini- stwierdził po chwili wzruszając ramionami. Raczej nie była im potrzebna, ale nic nie stało na przeszkodzie by Rohańczyk schował pergamin tak na wszelki wypadek.
-Jak myślisz... Ten miecz, to pewnie jakieś cacko krasnoludów? - wojownik nigdy nie słyszał o takiej broni ale fakt, że była ukryta jak prawdziwy skarb sprawiał, że musiał być niezwykłą bronią.
-Spróbujmy zaczaić się na trolla. Ja go wywabię i skupię jego uwagę na sobie a Ty wypróbujesz broń- zaproponował.

Mężczyźni udali się do okolic miejsca, gdzie troll nie potrafił przejść. - Dobra, schowaj się. Ja skupie jego uwagę na sobie a Ty... Ty nie pozwól żeby mnie zmiażdżył – Rohańczyk wziął głęboki wdech, dobył drugiego miecza i powoli ruszył w stronę kolumn gwiżdżąc cicho pod nosem. Miał nadzieję, że opowiastki o głupocie trolli są prawdziwe. Oby stwór nie wywęszył podstępu.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 11-08-2012, 02:52   #289
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Bezimienna wyspa, sierpień 251 roku



Endymion płynął w głąb czarnej toni. Woda była zimna. Lodowaty prąd przenikał jego ciało mrożąc je do szpiku kości. Gdyby nie emanujący światłem kryształ strażnik znajdowałby się we wszechogarniających ciemnościach. A tak przynajmniej widział tych kilka stóp dookoła. A widok ten nie był wesoły. Choć woda czysta, jeżeli brak roślinności może być tego opisem, to prócz bąbelków powietrza i małych zawirowań jakie tworzyły się pod wpływem jego ramion, kiedy miarowo i metodycznie zagarniał wodę, krajobraz był niezmienny. Płynął juz długo i póki co widział, że prowadzi go to niestety do nikąd. Wszak parł wciąż w dół studni, która choć po pewnym czasie zmieniła się w tunel, w którym gładkie, ociosane skalne ściany, ustąpiły chropowatej powierzchni jaskini, to panika rodząca się w żołądku, chwytała go teraz rozpaczliwie za gardło. Za późno było by wracać na górę. Zostać w tym miejscu przyspieszy śmierć. Miał się poddać?

Strażnik Królewski rozpaczliwie płynął dalej, gdy nagle poziom uczucia zagrożenia i beznadziei sięgnął zenitu. Kryształ bladł jak dogasając świeca! Wraz z wypalającym się blaskiem gasły resztki nadziei tego pewnego siebie młodzieńca. Przerażająca, czarna czeluść zimnej wody pochłonęła go wraz z ostatnim promykiem światła. Zamykała się nad Endymionem. Póki siły miał nogach, rozpaczliwie odpychał się od ściany podwodnej rozpadliny, wzdłuż której przyszło mu płynąć. Jednak nagle i tego skalnego oparcia, co ułatwiało mu dotąd szybkość poruszania się, zaczęło brakować. Błogość zagościła w sercu odpędzając rozpaczliwie kłujący strach. Miłe uczucie senności ogarnęło strażnika. Przyjemne ciepło omiotło jego wyczerpane ciało. Jasne światło na końcu tunelu nieśmiało jak świetlik nocny zamigotało nad głową. Brama do nieba? Zasypiał? Majaczył?

Obrazy z przeszłości nawiedziły go niczym sen na jawie. Karczma przy Ostatnim Moście, spuchnięte od płaczu oczy córki karczmarza, którą zostawił na śmierć z ręki orków... Jak ona miała na imię? Płonący pal ze znajomą twarzą przyjaciela, co nim spokojnie przymknął powieki, przebaczającym wzrokiem objął ich wszystkich, zatrzymując się na nim najdłużej... Ostatnie, pełne bólu i pogardy spojrzenie bohaterskiego do końca Kh’aadza Żelaznorękiego... Zdziwione oczy nieoczekiwanego druha Salaha, który zaufał mu własnym życiem zostając tam na górze... Odprowadzały go z tej ziemi ostatnie wejrzenia zmarłych? Drogą jego życia usłaną trupami? Tych którzy mu zaufali... Tymczasem cos oplotło noge przy kostce. Wierzgnął z całej siły instynktownie. Czyżby umarli wyciągali po niego sztywne ręce? A miłe ciepło kolejny raz omiotło jego twarz spokojnym prądem. Zaraz! To woda jest cieplejsza. Otworzył oczy!

W oddali to nie tunel do świata umarłych pokazuje drogę lecz słońce! Dookoła niego ciemności podwodne ustąpiły granatowi nieco jaśniejszej toni! Wypuścił kryształ z rąk. Kryształowa kula powoli opadała w kierunku z którego wypłynął, aż wreszcie rozbłysła blaskiem i już zapalona zniknęła z widoku zostawiając za sobą, malejącą plamę światła.

Pośród porośniętych gąszczem dzikiej roślinności budynków, posągów i bielejących kości w lśniących zbrojach, stała woda w marmurowym basenie. Przez usta czterech kamiennych ryb, połowy wynurzonych znad tafli, spokojnie wylewały się lśniąca w słońcu, czyste strumyki. Ptaki nawoływały wesołe trele. Kolorowy motyl przysiadł na krawędzi marmuru. Niezmącona na środku basenu lustro wody nagle poruszyło się. Rozbił się o nią pojedynczy pęcherzyk powietrza. Za nim drugi. Potem kolejny. Wypływały. Równomierne koła zaczęły rozchodzić się powoli w stronę brzegów basenu martwej fontanny.






Góry Mgliste, lipiec 251 roku



Derenhelm z obiema mieczami w dłoniach zbiegł ostrożnie po schodach nie wywołując przy tym żadnych dźwięków. Na dole było ciemno. Korytarz który wiódł do dolnej części twierdzy tonął w mroku. Smród nieopisany wypełniał ten poziom, zamieniony przez trola w latrynę. Musiał odkryć ruiny twierdzy jakich czas temu, o czym świadczyła wyrwa w ścianie, która łączyła podziemny kompleks z naturalną jaskinią.

W oddali zza trzech masywnych kolumn, które oddzielały korytarz od reszty komnat, prześwitywała szara poświata. Były to zapewne strzępy blasku dnia, które wpadał do jaskini, zza wyrwy w murze. Trol stał przed kolumnami i choć nie usłyszał Derenhelma, to odniósł łeb w jego stronę. Czyżby przez swąd spalenizny jaki mieszał się z odorem fekaliów był w stanie poczuć zapach ludzkiego potu? Derenhelm nie wiedział, ale mokra strużka spływała mu z czoła, przez policzek na brodę, kapiąc niczym łza. Przyklejony plecami do ściany ostrożnie stąpał w stronę kolumn. Ich masywna konstrukcja zapewniała mu bezpieczeństwo. Nie było mowy, aby ten olbrzym przecisnął się między filarami. Kransoludzcy inżynierowie projektując twierdzę zatroszczyli się o to, aby to przejście oprócz niewątpliwie ważnego elementu architektury budowli, który podtrzymywał wysokie sklepienie całej twierdzy, służył również od strony militarnej. Garstka krasnoludów w wąskich przejściach mogła długo odpierać napór przeważającej liczby napastników, umożliwiając reszcie przegrupowanie na wyższe poziomy.




Derenhelm był już całkiem blisko szarego trola, kiedy tamten ruszył w jego stronę. Po chwili maczuga, wielka i tęga w swoim zakończeniu niczym trzon wiekowego dębu, spadła z głuchym łomotem na korytarz. Trol łomotnął nią wysuwając ramię najdalej jak potrafił przez przejście między kolumnami. Derenhelm uskoczył odruchowo mimo, że był kilka kroków poza zasięgiem bestii. Zdawało mu się, że całe skalne podłoże podskoczyło pod brutalnym uderzeniem. Mężczyzna przebiegł w kierunku filarów skosem na drugą stronę tunelu. W ostatniej chwili uchylił się przed ciosem maczugi. Trol zamiatał korytarz szerokimi, powracającymi łukami. Rohirim przywarł plecami do środkowej kolumny nie spuszczając wzroku z masywnego ramienia trola. Masywna kupa mięśni obciągnięta grubą skórą, jakby niemożliwą do spenetrowania niczym naturalna zbroja. Bestia wkręcała młynki przykucnięta. Łeb wcisnęła między filary i dyszała przy tym wściekle niskimi pomrukami.

Tymczasem Cadarn, ze zdobycznym mieczem w dłoni, stanął u góry schodów. Był gotowy do zejścia. Broń nie emanowała już blaskiem jak kiedy wisiała zawieszona w przestrzeni, nim ją wydobył z ukrytej niszy za runiczną tablicą. Miał nadzieję, że krasnoludzkie machiny stalowych golemów, były jedynymi strażnikami tego artefaktu. Magia musiała działać tu wielka. Wszak tylko ona mogła ruszyć z posad posągi olbrzymów tchnąc w nie życie. Raz jeszcze barbarzyńca przyjrzał się w mroku stalowemu ostrzu. Nie czuł nic co wskazywałoby na najmniejszy choćby przejaw czegokolwiek nadprzyrodzonego. Żadnych sensacji, ani nienaturalnych wrażeń. Stal była zimna tak jak ją lubił najbardziej. Tylko wspomnienie i dziwna lekkość broni przypominały mu czego był świadkiem i czym jest pradawny oręż wykuty w ogniach krasnoludzkich kowali. Do uszu dobiegł go dochodzący z dołu łomot. Derenhelm rozpoczął taniec z trolem. Ze sklepienia tynk sypał się cieniutkimi strużkami pyłu. Cadarn ruszył na dół.

Zobaczył jak Derenhelm uskakiwał na boki tnąc na przemian scięgna i podkolana trola. Nie tak wybobrażali sobie obaj odwrócenie uwagi olbrzyma, ale koniec końców, póki co metoda działała. Trol stał plecami do kolumn zajęty Rohirimem. Cadarn rozpędził się i odpijając się od pozostawionej w wykroku łydki trola potężnym susem wskoczył na jego pochylone plecy. Z całej siły wbił oburęczny miecz w kark brutala. Tamten wyprostował się. Zachwiał i wierzgnął. Cadarn poszybował niczym wystrzelony z katapulty. Rozbił się na kolumnie ciężko spadając na skalne podłoże. Trzask świadczył o połamanych co najmniej dwóch żebrach.

Rohirim kolejny raz ciął pod kolano i trol upadł na kolano wspierając się na maczudze, którą dzierżył w prawej łapie. Lewa zaciśnięta pieść jak grom z jasnego nieba spadła na Derenhelma. Uniknął ciosu o włos. Przeturlał się na bok. Wstał i widząc zamachującego się przeciwnika, wziął głęboki oddech i chwycił miecz oburącz. Z grymasem na twarzy cisnął nim biorąc zamach zza ucha. Obracający się oręż z furkotem ciął powietrze, kiedy maczuga dosięgła człowieka. Leżąc z policzkiem przyklejonym do gładkiej i zimnej skały, kojąco kontrastującej ze wzbierającym uczuciem ciepła, Derenhelm zza wzmagającej się mgły widział trol kiwał się charcząc. Z szyi, wbity do jednej trzeciej swojej długości, sterczał miecz Rohirima. Powieki ciążyły, nie czuł bólu, jedynie senność ogarniała go całego a początkowe ciepło od pulsującej skroni teraz poddało się dla chłodu. Zimny dreszcz przeszył na wskroś leżącego z twarzą w kałuży własnej krwi. Srogi mróz jak lód skuwający taflę wody przenikał jego ciało od kończyn po tułowiu. Lodowaty chłód zbliżał się do serca. Patrzył mrugając ciężkim powiekami. Cadarn wstał i nie zważając na ból z impetem barkiem wpadł na klęczącego trola. Zwiotczały gigant padł na pysk. Barbarzyńca rzucił się na niego i docisnął wystający z pleców bestii dwuręczny miecz. Olbrzym wierzgnął. Dunlandczyk obiema nogami skoczył mu na potylicę. Miecz Derenhelma po rękojeść zanurzył się w podgardlu trola. Znieruchomiał. Krótkowłosy Władca Koni, spokojnie zamknął oczy. Nie czuł już zimna.





Zatoka Forochel, sierpień 251 roku



Elf szybko podjął decyzję ukrycia się w kamiennym terenie zatoki. Wybrali na to miejsce trudno dostępny zakamarek za sporym głazem, który górował nieznacznie nad okolicą przyklejony do ściany stromego klifu. Strome podejście prowadziło w to miejsce a oparcia dla stóp i rąk było dla najwyżej dwóch ludzi idących obok siebie. Jedyną wadą kryjówki był brak drogi ucieczki. W razie odkrycia nie mieli innego wyjścia jak bronić się w tym miejscu do końca lub oddać się w niewolę. Był to jednak świetny punkt obserwacyjny na wejście do groty z palantirami, oraz okolicę, która widoczna była jak na dłoni.

Nie czekali długo. Tak jak zapowiedział elf, wkrótce ujrzeli skradające się na lekko ugiętych nogach sylwetki kilku piratów. Z bronią gotową do strzału i podjęcia przesuwali się ostrożnie tropem który zostawili wcześniej ich martwi towarzysze, a potem trójka ukrytych za skałą bohaterów. Potem w odległości zza kamieni od strony zatoki wychynęły przyczajone sylwetki kolejnych czterech, nie, pięciu piratów. Obchodzili kierunek wędrówki ich towarzyszy podążających topem szerokim łukiem. Tylko dzięki swemu położeniu Finluin z ludźmi byli w stanie zobaczyć oskrzydlających.

Dorin cierpliwie czekał ze strzałą wparta na cięciwie. Ich towarzyszka również. Oddychali spokojnie biała parą. Smutne oczy dziewczyny, które ukradkiem obserwowały zdeterminowanego strażnika, zostały złapane bystrym spojrzeniem Rycerza Fontanny. Uśmiechnął sie nieznacznie kącikiem ust i puścił ku niej oczko, co wywołało dwa śliczne dołeczki na czerwonych od mrozu policzkach młodej kobiety.

Bard wyjął długi flet i ujął go oburącz przykładając do warg. Kiedy usta zamknęły się na jego końcówce pociągnął niespodziewanie rzewną, czystą i przepiękna nutę, która jakby nagle wypełniła wszystko dookoła. Góry, skały i płatki śniegu, który zaczął poruszyć leniwie opadając z nisko zawieszonych chmur.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yOaoUx0Mc0Q[/MEDIA]


Melodia przenikała do serca, jakby wypełniała okolicę, która nasiąkała jej barwą. Była tu i teraz, tak piękna i czysta. Dziewczynie wielka kropla słynęła po policzku zatrzymując się na brodzie. Czyżby była to ostatnia melodia, która słyszeli przed śmiercią? Czy w jej brzmieniu mieli walczyć z tymi bezdusznymi ludźmi? Zdecydowanie dodawała ludziom otuchy oraz wiary w dobro i prawość, że warto umierać w imię honoru i wolności wszystkich ludzi Śródziemia.

Nadchodzący zbrojni zatrzymali się jak jeden mąż i wszyscy bez wyjątku odwrócili głowy w kierunku odwrotnym od ich kryjówki. Musieli również usłyszeć elfi flet. Obrócili się powoli plecami do ukrytych ludzi i przytuleni do mokrego śniegu podjęli wspinaczkę pod wzniesienie. Byli tak blisko nich, że i byle chłopaczyna dorzuciłby do niech kamieniem.

Zdziwienie i podziw na ludzkich twarzach towarzyszy elfiego barda, zastąpiły nostalgiczny patos jaki jeszcze przed chwilą malował się na ich obliczu. Finluin nie przestawał grać kiedy Dorin spokojnie naciągnął cięciwę i przymierzył. Ibalissi uczyniła tak samo. Ostatni z piratów obrócił się i kiedy juz zobaczył wychylonego strażnika dostał strzałę w piersi. Dwóch następnych zamykających szereg Umbardczyków, jeden po drugim, niezauważeni przez kamratów, stoczyli się bez słowa i jęku po śniegu w dół. Pozostała gromada korsarzy jakby w transie, zdeterminowanie posuwała się przed siebie. Delikatny świst strzał i miękki upadek na śnieg, utonęły w rzewnej melodii fletu, gdy trzeci mężczyzna zatoczył się. Upadł twarzą w biały puch, co po chwili pęczniał dookoła rozrastającą się plamą czerwieni. Kolejny pocisk chybił jednak celu a dokładniej ugodził pirata, lecz w łydkę. Powalił krępego mężczyznę, który we wznieconym białym tumanie zamiatał rękoma na wszystkie strony staczając się w dół. Darł się przy tym wniebogłosy. Kamraci obrócili się natychmiast i widząc poległych żeglarzy, przykucnęli między kamieniami szukając wzrokiem źródła zagrożenia. Na szczęście ukrytego elfa połowa z nich zajęła pozycje obronne jakby spodziewali się ataku zza wzniesienia pod które się wspinali. W stronę kryjówki Finluina patrzyły tylko dwie pary oczu. Bard niewzruszenie ciągnął nutę a Dorin nerwowo poprawił uchwyt zmarzniętej dłoni zaciśniętej kurczowo na łuku. Jak długo mieli wyczekiwać? Okazało się, że do czasu, aż trójka korsarzy ostrożnie zaczęła się przemieszczać w ich stronę. W kierunku skąd musiały paść strzały, które dosięgły poległych. Ranny korsarz stękał na dole nieopodal wejścia do groty z palantirami. Cofał się na łokciach do jaskini w ręku ściskając krótki, lekko zakrzywiony miecz. Wskazując nim w kierunku strzelców nawoływał głośno do towarzyszy.

Nie mieli innego wyjścia. Finluin odłożył flet i sięgnął po łuk. We trójkę położyli trupem wspinających się ku nim korsarzy. Pozostali widząc swoją bezsilność przyczaili się za głazami przypileni pociskami barda i strażnika. Czas płynął szybko, choć dla nich dłużył się w nieskończoność. Nagle rozległ się donosny sygnał rogu, który poniosły góry zwielokrotnionym echem. Zawtórował mu złośliwy śmiech i obelgi w obcym języku. Korsarze wzywali odsieczy z plaży. Dorin wiedział, że jeżeli nie wydostaną się stamtąd, to wkrótce nie będą mieli żadnych szans. Wyciągnąwszy miecz rzucił się w dół. Finluin wciąż z łukiem w dłoni pobiegł za nim. Ibalissi również. Dorin zwarł się z korsarzem w walce, gdy elf położył trupem wybiegającego pirata, który targnął się na głazy rzucony impetem uderzenia strzały. Dziewczyna chybiła celu. Dwóch pozostałych przy życiu napastników zaciekle atakowało Gondorczyka. Strażnik poradził sobie z jednym odnosząc ranę. Elf cudem uniknął zamaszyste cięcie simitara i błyskawicznie wbił miecz w odsłonięty kark wroga. Nie tracąc czasu trójka zbiegła na dół do groty. Nie mogli zostawić świadka. Nie mogli też tam zostać.

Dorin bezceremonialnie dobił wroga a elf wiedział, że od tego zależało ich życie. Piraci mogą ale nie muszą podejmować pościg. Wszystko zależy od tego jakimi informacjami będą dysponowali.
Finluin kolejny raz przyjrzał się grocie. Nie byli w stanie zawalić dachu budowli, aby pogrążyć palantiry pod kupą głazów i śniegu. Nie było również czasu na próbę zabrania ciężkich, magicznych kól. Musieli uciekać na północ lub schować się w okolicy.
Gęsty opad białego puchu przybierał na sile. Nie byli pewnie czy zatrze ślady nim reszta załogi dotrze tu z zatoki.
Elf ujrzał pierwszy, czarnego gada, którego łuski pokryte były lodowym szronem.




- Zimny Smok! – krzyknął bard popychając Ibalissi w stronę groty.

Z szybkością i zwinnością polnej jaszczurki, masywny gad spadał na nich, ledwie odbijając się krótkimi kończynami od śniegu. Przeskakiwał głazy, lądując wzniecał białą ścianę. Wszyscy rzucili się do komnaty z palantirami, rozmiary wejścia której dawały nadzieję, że powstrzyma gada. Ranny Dorin na oczach Finluina zniknął w paszczy smoka. Wokół olbrzymiego łba pojawiła się czerwona mgiełka, gdy krew trysnęła na boki. Rycerz Fontanny nie zdążył krzyknąć.





Góry Mgliste, lipiec 251 roku



Cadarn trzymając się za bok wyszedł z krasnoludzkiej twierdzy przekraczając wyrwę w murze. Jaskinia trola była jego legowiskiem. Szum wody był wodospadem, który spadał z pionowej ściany urwiska. Słońce spadał z zenitu. Było już po południu. Klucząc miedzy głazami, które osunęły się z urwiska szedł wzdłuż koryta rzeki. Na zakręcie znalazł rozpostarte na ziemi ciało gondorskiego sierżanta. Jego nienaturalnie wykręcone ciało roztaczało intensywny smród. Trup był nadgryziony, zapewne przez kruki, lecz nawet trol brzydził się gnijącym truchłem zostawiając je w spokoju. Dunlandczyk ominął go przestępując nad zwłokami.

Kilka godzin później wspiąwszy się na górki trakt stanął twarzą w twarz z gromadą czarnych Uruk-hai. Czekali na niego. Musieli go obserwować od dłuższego czasu. Cadarn dumnie stanął na szeroko rozstawionym nogach wznosząc oburęczny miecz w postawie bojowej. Oki nie atakowały. Zza ich pleców wyszła zakapturzna postać. Dorlak.

- Góra z górą się nie zejdą. – wesoło zasyczał Numenoryjczyk zbliżając się do Cardana lecz stając w bezpiecznej odległości poza zasięgiem miecza. – Chodź ze mną przyjacielu. Mamy wiele do obmówienia. Wykonało się! Mój pan jest wielki. Herumor nie żyje. Armia Uruk-hai jest z nami. – mówił dumny. – Tak jak Khand, Umbar, Harondor i cały, cały Zjednoczony Harad.

Cadarn przekrzywił głowę mrużąc oczy. Nigdy na polityce nie znał się tak dobrze jak jego ojciec. Kim jednak był ten, który pokonał Króla Orków?

- Kto?

Dorlak zaśmiał się.
- Zrobił porządek w Umbarze. Na tron wyniósł upadłego elfa Andarasa, tylko po to by go zmiażdżyć jak robaka, gdy tamten odegrał już swą nieocenioną rolę. Komendant Dol Guldur. Kapitan Barad-dur. Najwyższy Kapłan Morgotha. Głos Saurona!
Po tych słowach orki przez długi czas potrząsnały orężem wyjąc ku niebu.

Nadchodził czas Uruk-hai.









KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ










 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172