Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-03-2011, 12:33   #41
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Za zakrętem rzeki było jej rozwidlenie w kształcie litery Y. Na cypelku zaś wzgórze porośnięte drzewami, elf widział też zarys kamiennej budowli. Po drugiej stronie rzeki była dość wysoka skarpa ta sama na której Animista coś widział wczoraj wieczorem. Teren po drugiej stronie był podniesiony na jakieś 15 metrów zakończonych urwiskiem. Rzeka na oko w rozwidleniu bardzo szeroka, koryto poszerzone, zalane wystającą z brzegów wodą przez topniejące śniegi.
- O tam je widziołem! - Umbarth pokazał na skarpę po drugiej stronie Mitheithel. Elf zaś wiedział że i on przecież coś tam widział. Zaczął też łączyć fakty, być może zniknięcie kapitana miejscowej strażnicy miało też coś wspólnego z tymi goblinami. Przecież skoro zniknął jakiś czas temu musiało mu się coś stać. A przyczyny mogły ale nie musiały być naturalne.
- No gospodarzu wzrok to rzeczywiście macie bardzo dobry. Ja bym z tej odległości nocą, nawet jasną nocą, mógł co najwyżej pomarzyć o tak wielu spostrzeżeniach. Chyba trochę dodaliście od siebie.... co gospodarzu?- powiedział sceptycznie Endymion. Wychodząc z założenia że to faktycznie mogło być przywidzenie.
- Ekh... Toć jakie gobliny som, każdy wie... Zapewniam, żem je widział. To one na pewno! A gdybym w karczmie powiedział, że widziałem ale z daleka, to byś ta mi uwierzyli i poszli to zbadać, he? Wiem co mówię, to były orki na wilkach jak moją starą kocham! - mówił bijąc się przy ostatnim zdaniu w piersi.
Typowe dla ludzi pomyślał Andaras naginanie faktów do własnych potrzeb.
- Inaczej niż łodzią na drugą stronę dostać się nie sposób, woda jeszcze zbyt zimna. Chyba, że jest tu w okolicy jakaś przeprawa promowa? - zapytal Kh’aadz zaglądając do na poły wyrzuconej na brzeg łupiny.
- Gospodarzu jakieś możliwości przedostania się alternatywne znacie? - dorzucił elf.
- W gorze rzeki za wyspa jest bród, koryto płytsze tam, ale na niższą wódę trza by poczekać. Oj zimna strasznie. Kąpiel odradzam. Razu pewnego mało siem nie utopił, jak lód pękł pode mną przy przeręblu.
Kransoluda przeszły ciarki. Przypomniał sobie zapewne swoją niedawną przygodę z udziałem równie zimnej wody. I zapewne za żadne skarby nie chciałby jej powtórzyć.
-Od tamtej pory nawet łodzią sam nie wypływam zimą na Mitheithel. I Bartowi zabraniam. Za kilka dni rzeka winna opaść na tyle, by się przeprawić bez nurtu narowistego na koniu, jakby kto chciał się nie zmoczyć. Promu tutaj nie ma w okolicy. Jest Ostatni Most rzecz jasna. Ja łodzi używam jak chcem na drugą stronę. - wyjaśniał Umbarth.

- Zatem na drugi brzeg.- zarządził z uśmiechem elf. Jemu jako jedynemu cała wyprawa się podobała, pozwoliła rozprostować kości.
- I zaczekamy tam wieczora. Nikt nie wyraził sprzeciwu elf zatem wziął to za akceptację jego pomysłu. Umbartha z synem zamierzali odesłać do domu z przykazaniem że na zmianę mają warty trzymać w nocy. A gdyby nagle psy zaczęły szaleć ale szaleć nie zwyczajnie szczekać. Mieli rzucić pochodnię nawet jeśli nic nie widzą. Znaczyłoby to przecież że w okolicy będzie wilk lub warg. Umbarth z synem zgodził się na takie rozwiązanie.
Podeszli do łódki. Wszystkim rzucił się w oczy widok rośliny w jej środku. A przecież podobno nikt z niej nie korzystał zimą. Zgodnie ze słowami gospodarza....
- Skąd te śmieci w łodzi o tej porze? - zapytał krasnolud unosząc z dna kilka suchych liści i kawałek jakiegoś uschniętego pnącza.
- To powój, trochę podwiędły ale powój, tak mi się wydaje...... chyba...., któryś z was mógł to tutaj zgubić? Endymion wygłosił swą ocenę nie pewnie. Nie będąc pewnym najwyraźniej czy ma rację.
- Masz rację to powój, pewno rośnie gdzieś w okolicy- skwitował elf.
- Mówiłem, że to ten jełopa łódkę brał! - machnął Barta po uchu. - I co tera,dalej będziesz w zaparte brnął chłopcze? - zapytał Umbarth rzucając listkiem w syna. - He?! Gdzieś żeś łaził i kiedy?!
- Tatko dajcie mi spokój..- bąknął Bart odsuwając się na bezpieczną odległość - Jużem mówił, że nie ja. Może orki? - pochwycił chłopak patrząc to na ojca to na resztę.

Może chłopak mówił prawdę i faktycznie łódki nie brał. A może jedynie chciał uchronić się przed ojcowskim gniewem... Tego Andaras nie mógł rozstrzygnąć.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 09-03-2011 o 16:46.
Icarius jest offline  
Stary 13-03-2011, 01:19   #42
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Fornost, "Siedem Flaszek", Marzec 251 roku





Na górze karczmy “Siedem Flaszek” wszystkie pokoje były wynajęte. A jakże. Dearbhail codziennie słyszała przy barze tę samą śpiewkę karczmarza, który najpierw odmawiał gościnny szukającym noclegu przybyszom, a później klął pod nosem siarczyście niepocieszony, widząc plecy kolejnego kupca opuszczającego karczmę. Tego wieczoru nie było inaczej.

- Chory, nie chory, dłużej darmozjada trzymać nie będę! O, nie! Co to, to nie! Przebrała się miareczka!– warknął jakby to miał być ten dzień, w którym kropla przelała czarę.

Cierpliwość karczmarz miał na wyczerpaniu od kiedy okazało się, że szanse przykutego do łoża gościa malały z każdą nocą wprost przeciwnie do jego zadłużenia. Kredytu z którym on zostanie jak tamten wyciągnie nogi.

Jakby na potwierdzenie wołając dziewkę, by stanęła za barem, ruszył naburmuszony na górę. Tym razem chyba postanowił wprowadzić w życie pogróżki. Jeden z pokoi zajmował chory krasnolud, który już jak ględził karczmarz niemal na stale zamieszkał w karczmie.Widać musiał narazić się komuś jesienią, bo cudem wyrwał się śmierci z rąk truciciela, co potwierdził medyk, którego właściciel zajazdu opłacił po części z dobroci serca, po tej większej jednak z nadziei zysku. Ginar, bo tak nazywał się krasnolud, obiecywał gospodarzowi uregulowanie kredytu, a jak wiadomo wszem i wobec słowo Khazada droższe od złota. Trzeci miesiąc mijał a stan zdrowia chorego wcale nie poprawiał się mimo zabiegów kilku miejskich animistów i zielarzy. Każdy jednak mówił rozkładając ręce, że nic nie poradzi, dziwiąc się, że Ginar przeżył, gdy jego kompan z którym do “Siedmiu Flaszek” zawitał pod koniec ubiegłego roku już nigdy nie obudził się ze snu. Krasnolud, okradziony i struty, uparcie trzymał się krawędzi życia.

Wkrótce do uszu Dearbhail dobiegł z pietra wyżej, wprawdzie stłumiony, lecz rozpoznawalny, ostry ton wściekłego karczmarza, którego nie dała rady zagłuszyć wieczorna wrzawa gości.

Ginar leżał w łożu sąsiedniego pokoju i młoda Rohirimka od kilku dni nie przespała całej nocy przez dobiegające zza ściany jęki słabego, choć wciąż donośnego i głębokiego głosu Khazada. Juz po drugiej nocy nie wytrzymała i składając wizytę choremu zaczęła się później co nieco opiekować chorym, którego początkowa gburowatość wkrótce stajała jak ostatnie śniegi na szlaku, ukazując szlachetne serce dumnego wojownika z Morii.

Trzask drzwi na korytarzu oznajmił koniec, niemal już codziennego, rytuału karczmarza dającego upust frustracji. Młoda wojowniczka wstając od baru, co skwitowane zostało pomrukiem niezadowolonego westchnienia kompanów przy piwie, mijając na schodach wściekłego karczmarza, po chwili stała pod drzwiami pokoju Ginara. Zapukała pospiesznie i nie czekając na odzew weszła do komnaty.

Krasnolud leżał jeszcze bardziej blady niż wczoraj, z dnia na dzień tracąc kolory. Przekrwione, podkrążone oczy ze smutkiem wpatrywały się w przybyłą kobietę w męskim stroju.

- Podejdź dziecko. – zachrypiał. – Mam ci coś do powiedzenia...

Bez słowa usiadła na brzegu łoża uśmiechem tuszując wrażenie jakie robiło pogarszające się od dwóch dni, wyraźnie wymalowane na twarzy Ginara, zdrowie. Twarzy, której policzki zapadały się dawno straciwszy kolory, ginęła w gęstej czuprynie przetłuszczonych włosów, krzaczastych brwi i imponującej, bujnej brody. Dearbhail nie wiedziała co powiedzieć nie mając złudzeń, że krasnolud przegra ze śmiercią. Zazwyczaj jak to mawiał Eoghan, gęba się od dziecka nie zamykała dziewczynie, w czym po prawdzie było trochę racji, bo nie raz przysłuchiwała się rozmyślając nad potokiem słów wyrzucanych z siebie przy niejednej okazji. Tym razem gardło, od tygodnia płukane piwem po spontanicznych śpiewach przy akompaniamencie fujarek, wyschło na wiór. Ten dzień jednak był szczególny. Dało się to czuć w powietrzu.

- Karczmarz mnie nie wyrzuci, – zaczął powoli – bo jutro wybieram sie do Mahala. – oświadczył potrząsając dobitnie bujnym wąsem. - Nie chcę jednak nikogo być dłużnikiem i póki tu jestem… wszystko będzie załatwione jak trza!

- Słuchaj uważnie Dearbhail, córko Rohanu. Okradły mnie nie łotry i obwiesie pospolite trupem kładąc mojego kuzyna Bofura... I nie tylko z diamentów okradł mnie. Nie tylko... – z trudem mówił, ciszej, lecz wzrok wbijając przytomnie w zielono-szare oczy wojowniczki o twarzyczce dziewczęcia. – Z Bofurem weszliśmy w posiadanie przesyłki… ważnej i cennej… którą skradł nam chytry… człowiek… - po kilku płytkich oddechach ciągnął dalej – Szuja cholerna okręcił nas wokół palca, fircyk.. perfumowany... że nie szło obok usiedzieć! - zaczął podnosić głos niemal podrywając sie z poduszek, lecz opadł ciężko natychmiast. - Mniejsza o szczegóły… - rzucił krótko zamykając oczy na chwilę.

Leżał tak jakiś czas poruszając bezgłośnie wargami, a kiedy otworzył powieki wzrok miał błędny, mętny i dobiegający z bardzo daleka.

- Zapłać mój rachunek… - wyszeptał chwytając za dłoń Rohirki. – Nie pożałujesz dziecko... Będziesz wie…

Nie dokończył. Umarł. Ot tak.

Kiedy Dearbhail wysunęła dłoń z wciąż ciepłych rąk Khazada trzymała w niej pierścień. Ze srebra lub białego złota sprawiał wrażenie solidnej sztuki jubilerskiej. Nie miała jednak Rohirka pojęcia ile taka biżuteria może być warta, za to dobrze wiedziała, że za pobyt krasnoluda z wydatkami leczenia i teraz jeszcze pogrzebu z jej kiesy z pewnością zabraknie. Przybliżając rękę do świecy przyjrzała sie podarkowi od zmarłego, nowo poznanego przyjaciela. Pierścień zdobiony był pięknym grawerem, który rzeźbił statek w kształcie ptaka z rozpostartymi zamiast skrzydeł żaglami. Zgrabny ptak przypominał łabędzie, które widziała po raz pierwszy w życiu dawno temu w tharbadzkich sadzawkach, marmurowych fontannach rzecznego miasta, pływające dostojnie po Gwathlo.









Tharbad, Marzec 251 roku




W Tharbadzie każdy mógł się czuć jak u siebie.

Valamir Telasaar wysiadł na brzeg w północnej części miasta, gdzie gdy tylko zszedł z trapu prowadząc konia, od razu wtopił się w kolorowy tłum dzielnicy portowej. Ulokował się w znajomej karczmie, w mniej ruchliwej części obrzeża Tharbadu, niedaleko murów Północnej Bramy Głównej. Później ruszył pieszo przez miasto. Po kilku godzinach spędzonych na zapoznania sie z topografią dzielnicy portowej, w “Umbardzkiej” czekał na spotkanie z umówionym kurierem. Zalakowany list, który przypłynął razem z nim z Umbaru, rozpalał ciekawość Valamira, przez okoliczności w jakich został wręczony. Popijając z kielicha, przez okno karczmy obserwował opasły nurt niosący barki, kutry i statki handlowe. Mitheithel, rzeka, której źródło biło z Gór Mglistych, wpadając przed Tharbadem do Bruinen, przeplywając przez miasto zmieniała nazwę na Gwathlo. Nabrzmiała po brzegi spływającą z północy wodą, była jednak wolna od lodu, przez co żegluga odbywała się niezakłócona ustepującą srogą zimą. Dbały o to gildie kupieckie i miejscowe władze nie szczędząc starań, aby natura nie odcisnęła piętna na zyskach wszystkich stron zainteresowanych. Papier opatrzony pieczęcią przez Mistrza Gildii w jego obecności miał być użytecznym dodatkiem do wyprawy, jak został przy okazji poinformowany. W Ubmarzerozbiło się ciasno, co zdążył odczuć na własnej skórze, zatem rozkaz opuszczenia miasta przyjął bez zdziwienia licząc jednak na jakikolwiek szczegóły. Konkretne wyjaśnienia nie padły, a o ciągnąć za język zwierzchnika po prostu delikatnie mówiąc nie wypadało. Jeśli stary lis znał powody zatrzymał je dla siebie. Ponad ciekawość Perła kochał własny język, a od języka kochał bardziej życie, więc choć przeleciało mu to nie raz przez głowę podczas wielodniowej żeglugi, przy pieczęci nic nie kombinował.

Po kilku godzinach, kiedy mgła rozlała się na wąskie uliczki, a latarnie blado zabłysły na tle ciemnej nocy, do stolika przysiadł się starszy jegomość o długich siwych włosach i wyblakłych, niegdyś błękitnych oczach. Ogorzała, pomarszczona twarz, wysmagana ciepłym wiatrem i spalona słońcem w młodości, zdradzała marynarza lub kogoś, kto wiele lat spędził na dalekim południu. Powymianie umówionego znaku, który dla niewtajemniczonych obserwujących byłby nic nie znacząc gestem, Valamir rzucił na stół o kilka miedziaków więcej, godnych obiadu i przedniego wina, za którym tęsknił, racząc sie na statku częstowanym przez marynarzy rumem. Wychodził lżejszy o list na ciemne miasto. Zaczął padać deszcz.

Kroki skierował ku północnej części dzielnicy umbardzkiej mijając sztuczne wodospady przy zgrabnych basenach wkomponowanych w park, który tonął w leniwej mgle. W Tharbad Perła był już po raz drugi, lecz znał to miasto tyle o ile, bo choć pierwszy pobyt trwał dość długo, to większość czasu spędził raczej w tunelach “pod” jak “na” jego ulicach. Co prawda było to również dość dawno. Niemniej pewnym, lekkim krokiem kierował się w obranym kierunku mijając znajome kształty tych bardziej charakterystycznych budynków i ulicznych szyldów.

W połowie drogi nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest obserwowany. Pewności nie miał, lecz znajome uczucie rzadkokiedy go zawiodło. Mimo dyskretnego, starych sztuczek na wykrycie ogona nie potwierdził naocznym dowodem rodzącego się z przeczucia niepokoju. Do czasu, gdy w mijanej bocznej uliczce dostrzegł cień. Mógł być to kot, żebrak, ladacznica, pijak lub po prostu miejski obwieś liczący na łatwy, nocny grosz. Mogła to być też gra światła migoczącej latarni. Dopiero kiedy dwie równoległe przecznice dalej dostrzegł podobny ruch po drugiej stronie wyłożonej kamieniami wznoszącej sie krętej ulicy, przyśpieszył kroku i niespodziewanie skręcił w boczną odnogę, w pomiędzy budynki, przechodząc w koci sprint. W zalanej ciemnością wąskich przejściach, roztaczającymi znajomy odór gnijących odpadów i cuchnących ryb, prócz czmychających pod jego nogami szczurów nie było nikogo. Skręcił w prawo kilkakrotnie cofając się w stronę rzeki, klucząc w zaułkach jak w labiryncie. Stojąc przyparty do muru w zacienionym rogu ulicy, którą przemierzał będąc najwyraźniej śledzonym, obserwował okolicę. Deszcz rozbijał się miarowo o bruk, a woda wartko spływała rynsztokiem, niosąc przeróżne śmierci jakie znalazła na drodze.


Od portu jechał leniwie wóz kupiecki. Kołysał się miarowo, ciągnięty przez zmoczonego karego. W momencie, gdy mijał zaułek, Telasaar zwinnym susem wskoczył na pakę, wykorzystując nierówność bruku. Woźnica nie odczuł tego, może przez wybój, koń za to zorientował się szybko zwalniając wyraźnie, za co oberwał po grzbiecie lejcami. Po chwili wyrównał leniwe tempo wspinając się wznoszącą ulicą. Perła przykrywszy się kocem, ze sztyletem w ręku, obserwował z wnętrza mroku wozu krajobraz ulicy. Po ujechaniu dwóch minut zobaczył najpierw jedną, a poźniej drugą postać wychodzące z pomiędzy przydrożnych domów. Zakapturzone cienie rozglądały się na wszystkie strony, po czym jednocześnie zniknęły we mgle ignorując wóz niczego nie świadom kupca.









Rhudaur, okolice Trollshaws, Kwiecień 251 roku



Poprzeprawieniu się na drugi brzeg Endymion z elfem dokładnie zbadali okolicę. Przy brzegu nie zmącony niczym śnieg wyraźnie wskazywał, że przynajmniej zeszłej nocy nikt do rzeki się nie zbliżał. Na skarpie Strażnik znalazł zasypane śniegiem ślady, zbyt zniekształcone do odgadnięcia kto miałby je tam zostawić. Niewyraźny trop na skałkach, który wiódł prosto w stronę lasu został niepodjęty. Zamiast tego przeczesali okolice brodu za wyspą nie odkrywając niczego podejrzanego. Farmer widząc zainteresowanie tropicieli chwastem powoju stwierdził ze zdziwieniem, ze przecie rośnie wszędzie, zwłaszcza na polach, łąkach, ich ogródku i nawet pnie się po ścianach chałupy co wprowadza małżonkę do furii.

- Kiedy kwitnie, to nawet znośnie wygląda. – stwierdził obojętnie. – Chwast jak chwast, o tyle szkodliwy, że nie raz podtruł mi owce… Czasem nawet kilka małych owieczek padło, co ich psy nie zdążyły upilnować. Idę o zakład, że pod śniegiem, dookoła nas wszędzie pełno jego korzeni psia mać. Powoja nie tak łatwo wypielić…

Później Umbarth dalej raczył wszystkich opowieściami, tym razem krążącymi wokół ruin na wyspie, pozostałości po starożytnej budowli Minas Aren. Strażnicy, która w zamierzchłych czasach wojny z Angmarem, jak i zagrożeń ludności przed trolami i goblinami z Trollshaws, była ważnym punktem strategicznym Rhuduaru. O tym, że farmer podobnie jak jego przodkowie w dzieciństwie walczył z wymyślonymi orkami marząc o byciu wojownikiem.

Andaras wysłał farmera wraz z synem do odprowadzenia rodziny do Ostatniej Karczmy. Po powrocie przed zmierzchem mieli zająć się jeszcze ułożeniemstosów chrustu i drewna wokół farmy, które mieli zająć ogniem z płonących strzał w razie wypatrzenia jakiegokolwiek zagrożenia.

- Jeśli odeślemy gospodarza z synem na farmę, to zostaniemy po tej stronie rzeki, bez możliwości powrotu, bo łódź będzie po ich stronie... Dlatego odradzałbym takie rozwiązanie, bo jak przyjdzie co do czego, to zostaniemy przyparci plecami do wody. Jednak znając Ciebie i twój głupi upór i tak wezmę się od razu za przygotowanie kryjówki – skwitował zarządzenie elfa krasnolud podkręcając nerwowo wąsa za każdym razem, gdy oglądał się na leniwy nurt Mitheithel.

Pokilku godzinach Umbarth wraz synem wysadzeni na drugim brzegu przez Endymiona zajęli się wyznaczonymi zadaniami. Natomiast Kh’aadz w miejscy wybranym przez Andarasa z koców i namiotów rozpostartych ponad wykopaną wcześniej jamą, zbudował prowizoryczna kryjówkę. Z oddali od strony Trollshaws wyglądała jak wielka zaspa śniegu, niczym nie różniąca się od innych licznie wyrastających na nierównym, pagórkowatym nadrzeczu. Popowrocie do elfa i khazada strażnik przytroczył linę łodzi gospodarza do wystających z ziemi korzeni pochylonego nad rzeką drzewa.

Wieczorem mieli dużo czasu, więc siedząc przyczajeni w jamie na pamięć wykuli krajobraz okolicy. Wnosząca się na wyspie kamienna budowla była siedliskiem rzecznych ptaków, które krążyły nad nią z krzykiem.




Nastała ciemna noc podczas, której w jamie nie wydarzyło sie nic godnego uwagi nie licząc puszczonych przez Kh’aadza wiatrów. Z nastaniem poranka wypogodziło się. Ku uciesze zwłaszcza elfa zapowiadał się pierwszy naprawdę piękny słoneczny dzień roku.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 13-03-2011 o 09:10.
Campo Viejo jest offline  
Stary 16-03-2011, 22:39   #43
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
W „Siedmiu Flaszkach”, karczmie, w której przebywała ostatnimi dniami, czuła się świetnie. Piwo mieli tu dobre, jedzenie, mimo nieprzyjaznej pory roku, dość sute i smaczne a ludzie! Dearbhail prawie każdy wieczór spędzała na śpiewach i tańcach. Zdążyła zaprzyjaźnić się z mieszkającymi chwilowo w karczmie podróżnymi, gdy tylko ci przemogli się do tej ‘baby w gaciach’ jak ją nazywali. Zapewne, gdyby paradowała w sukni, nie podchodzili by do niej jak do jakiegoś dziwadła. Ale wiedziała, że w damskich fatałaszkach wygląda śmiesznie. Ze swoim wzrostem przekraczającym nieznacznie przeciętny kobiecy oraz dosyć chłopięcą sylwetką w sukni wyglądała po prostu nie na miejscu. A w męskim stroju czuła się naturalnie i swobodnie.

Podobało się jej tutaj i to bardzo. Tak bardzo, że przedłużała swój pobyt w tym miejscu jak długo tylko mogła. Kiesa jeszcze nie świeciła pustkami więc dziewczyna mogła sobie pofolgować. A później? Gdy zabraknie pieniędzy? Do głowy przychodziły jej najprzeróżniejsze pomysły począwszy od pomagania w karczmie za nocleg i wyżywienie, przez połączenie sił z miejscowym grajkiem – który dumnie nazywał się bardem – i dawanie razem występów na robocie w stajni kończąc. Jak zwykle, pomysłów miała mnóstwo.

Jej humor ważyła tylko jedna sprawa.

Ginar.

Na początku zebrała się w sobie i postanowiła, że nie będzie w to ingerować. To nie jej biznes, kropka!
Drugiego dnia nie wytrzymała. Jej pokój sąsiadował z pokojem krasnoluda i złożyła mu wizytę. Dalej, jak to zresztą zawsze było, poszło już gładko. Dearbhail zaprzyjaźniła się z wojownikiem z Morii. Krasnolud, na początku przyjemny jak koci język po kilku rozmowach okazał się być całkiem ciekawym kompanem. Rohirce serce krajało się, gdy patrzyła na jego stan i żałowała, że nie spotkała krasnoluda w innych okolicznościach. Wiedziała, że wtedy na pewno by się dogadali i spędzali wieczory na wspólnym piciu piwa i śpiewaniu piosenek.

Ale z Ginarem było gorzej z dnia na dzień. Tego wieczora, gdy karczmarz wykonał swój codzienny rytuał wrzeszczenia na krasnoluda postanowiła odwiedzić chorego przyjaciela.
Wchodząc po schodach rozmyślała, co zrobić. Jak zwykle jej duszą targały sprzeczne myśli. Z jednej strony nie chciała opuszczać Fornost i „Siedmiu Flaszek” – dobrze się tu czuła, świetnie bawiła i z jakiegoś powodu wydawało się jej, że jest zobowiązana do pomocy Ginarowi. Jednak jej niespokojny charakter nie pozwalał jej siedzieć w jednym miejscu tyle czasu. Chciała osiodłać konia, zabrać manatki i wyruszyć dalej w świat. Gdzie? Wszystko jedno! Byle by do przodu, byle by znaleźć coś ciekawego.

Przerwała rozmyślania, gdy znalazła się przed pokojem Ginara. Z uśmiechem wparowała do środka. I chociaż krasnolud wyglądał bardzo źle, nie dała po sobie poznać, że poruszył ją ten widok. Wesoła podeszła do leżącego.

To, co wydarzyło się później, nie mieściło się w jej głowie. Gdy Ginar wyzionął ducha, Dearbhail z przestrachem zerwała się z łóżka i wybuchła płaczem. Czuła się rozbita – pierwszy raz widziała martwą osobę, pierwszy raz ktoś umarł na jej rękach. Myśli dziewczyny absurdalnie dla całej sytuacji zaczęły krążyć wokół duszy krasnoluda. Przecież miał jakąś ważną i cenną przesyłkę, z której go okradziono. A jeśli jego dusza nie zazna spokoju? I jeszcze dał jej jakiś pierścień, jeśli będzie ją prześladować?

Niepewnie, trzymając go na wyciągniętej dłoni, spojrzała na pierścień. Był... piękny! Nie znała się na biżuterii, ale nawet na jej chłopski gust był cudowny. Tak ładnie grawerowany, przypominał łabędzia. Dearbhail podobały się te ptaki. Widziała je tylko raz, ale zachwyciły ją.

W pierwszym odruchu pomyślała, że taki pierścień może być wiele wart. Nie miała tylu pieniędzy, żeby opłacić siebie i wszystkich wydatków związanych z pobytem i pogrzebem Ginara.

Otarła oczy z łez, pociągnęła nosem. Rzuciła się do drzwi a potem pędem na dół. Rozejrzała się za karczmarzem.

- Panie Mablung! – zawołała. – Mogę pana prosić na chwilkę?

- No co tam się urodziło?! - zapytał pochodząc.

- Proszę za mną na górę - powiedziała już ciszej, gdy karczmarz się z nią zrównał. - Pan Ginar... Ekhm... on zmarł - słowa ledwo przechodziły jej przez gardło. - Ja wiem, że on miał u pana dług. Ile on wynosił?

- Przeszło pięć sztuk złota! - złapał się za głowę blady widząc trupa w łóżku.

Przygryzła wargę.

- Zapłacę ten dług. Proszę mi tylko powiedzieć, macie tu w mieście jakiegoś jubilera? Albo kogoś, kto zajmuje się biżuterią? Gdzie ma warsztat?

- Mamy tu jubilera, warsztat nazywa się “Złota Rybka”...

Rzucając krótkie: “Dziękuje” Dearbhail udała się szybkim, zdecydowanym krokiem w stronę drzwi.

- Ale proszę pani! Nie wie pani jeszcze jak tam dojść!

Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku. Na jej policzki wystąpił rumieniec. Jak zwykle narwana, nie pomyślała o tym, żeby poczekać aż karczmarz wytłumaczy jej drogę.

- Racja. Przepraszam, po prostu chciałam już tam iść.

- Ale jest wieczór... dziś jubiler już nie pracuje.

Zrezygnowana Dearbhail pokiwała głową. Wysłuchała, jak ma dojść do jubilera, po czym przeprosiła karczmarza i udała się do swojego pokoju. Leżąc w ciemnościach na wygodnym łóżku jej myśli błądziły wokół spraw życia i śmierci. Ale i słowa Ginara nie dawały jej spokoju. W pierwszej kolejności musiała zapłacić jego dług. Nie chciała, żeby jego dusza nie zaznała spokoju i nękała potem dziewczynę po wsze czasy. Nie miała pieniędzy, a zdecydowanie nie tyle.

Pozostało jej tylko jedno! Wymienić pierścień na złoto jak najszybciej i uregulować rachunek. Za tą srebrną błyskotkę dostanie pewnie z 5 sztuk złota!

Następnego dnia rano udała się pod wskazany adres zaraz po szybkim śniadaniu. Zakład „Złota Rybka” to było coś. Karczmarz nie wysłał jej do podrzędnego pasera, ale do prawdziwego jubilera. Dearbhail z podziwem oglądała wnętrze zakładu. Stojący za ladą staruszek od razu skradł jej serce, tak sympatyczne wyglądał. Z ciężkim sercem oddała miecz ochroniarzowi, po czym podeszła do lady, uśmiechając się przyjaźnie.

- Dzień dobry! Przyszłam do pana z prośbą o pomoc w pewnej sprawie. Czy zajmuje się pan może wyceną biżuterii? A w tym temacie będąc to również jej skupem. W każdym bądź razie, mam tu taki pierścień i chciałabym żeby rzucił pan na niego okiem, czy to jest coś warte? - podeszła do lady i pokazała jubilerowi pierścień, który dostała od Ginara.

Jubiler bez słowa przez długi czas przyglądał się pierścieniowi, później jeszcze dłużej lustrował Dearbhail.

- Zanim przejdziemy do konkretów panienko powiedz skąd masz ten sygnet? - staruszek zapytał uprzejmie, ale bez nuty służalczości. - Pamiątka może rodzinna? - dodał wyjmując z oczodołu lupkę z powiększającym szkłem.

- Nie... To nie do końca pamiątka rodzinna. Otrzymałam go w spadku. Ale przecież to tylko pierścień. Ładny, to fakt. Srebrny, bo srebrny ale pierścień - zakończyła prostodusznie.

- Taaak.. Spadek. Wartość tego jest względna. - odpowiedział rzeczowo. - Dla jednych pięć sztuk złota, ale dla właściciela to może i pięćset albo i więcej... Ale cóż to za herb na nim? Hm? - zapytał z udawanym zaskoczeniem i jakby wcale nie oczekiwał odpowiedzi ciągnął dalej - Nie wiesz? - stwierdził raczej opierając się na ladzie - Ha! Tak jak nie wiesz, że to jest nietypowe i rzadko wyrabiane, lecz zapewniam cię panno, złoto. Prawda? Taaak. - pokiwał siwą głową. - Masz szczęście, że do szanującego się rzemieślnika trafiłaś, a nie jak do pasera. Albo pecha... Teraz mów jeszcze raz, bo więcej nie zapytam, a straż miejską zawołam. On kogo masz ten pierścień? - zapytał spokojnie uśmiechając się miło - Gdyby to był spadek dziewczyno, to byś do mnie z nim nie przychodziła, pytając czy to jest coś warte... A to dlatego, że to pierścień rodu książęcego Dol Amroth. Panienka z Rohanu zapewne wysoko urodzona... - powątpiewając zmierzył wojowniczkę od stóp do głów. - Na złodziejkę nie wyglądasz, ale wybacz... na arystokratkę... zważywszy na wszelkie okoliczności, bynajmniej również. Zatem słucham i niech to będzie tym razem prawda, bo nie przed mną zaraz tłumaczyć się będziesz. - mrugnął poufale pokazując w uśmiechu dwa złote zęby na przedzie i ręką przykrył pierścień na blacie.

Słuchała jego wywodu z rosnącym przerażeniem. Tego się nie spodziewała - myślała, że to zwykła błyskotka, którą wymieni na pieniądze i zapłaci dług Ginara. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że skoro krasnolud sam nie dał karczmarzowi tego pierścienia jako zapłaty to znaczyło, że sygnet jest ważny. Kiedyś zabije mnie ten mój brak rozumu, pomyślała Dearbhail, zła na samą siebie.

- Proszę pana, złodziejem nie jestem i nie mam zamiaru nic ukrywać. Mieszkam chwilowo w tutejszej karczmie, “Siedem Flaszek” się zwie. Przebywał tam też pewien krasnolud z Morii, pan Ginar. Zeszłej jesieni został napadnięty i otruty i od tamtego momentu leżał chory. Przez ostatnie dni zaprzyjaźniliśmy się, chciałam mu pomóc. Ale było dla niego za późno - tu przełknęła ślinę - i wczoraj pan Ginar zmarł. Zanim umarł powiedział mi, że napaść i otrucie były spowodowane tym, że miał w posiadaniu jakaś ważną przesyłkę, którą mu zabrano. Poprosił też, żebym spłaciła jego dług u karczmarza Mablunga, dając mi ten pierścień.

Tak więc to, co powiedziałam jest prawdą. Jaki by nie był, dla pana Ginara był to majątek i przekazał go mi, z prośbą o zapłatę długu. - patrzyła jubilerowi prosto w oczy, bez cienia strachu czy zakłopotania.

- Masz dziecko szczęście, że znam się na ludziach. I na krasnoludach też, bo to moi najlepsi klienci. Tak się składa, że Ginara znałem... - posmutniał - A w twoich słowach fałszu nie czuję. Mogę ci zapłacić dwieście złotych monet - powiedział odkrywając sygnet. - Lepiej chyba nigdzie nie znajdziesz.

Dearbhail zamrugała oczami. Sytuacja robiła się coraz ciekawsza. Nigdy nie pomyślałaby, że TAKĄ cenę otrzyma za ten pierścień! Ale z drugiej strony... Jubiler sam powiedział, że to pierścień rodu książęcego. Nie widziała powodu, żeby mu nie wierzyć. I chociaż nie była chciwa, to pokiwała głową, na zgodę.

- Ale ród książęcy Dol Amroth? - Zapytała z nie dowierzaniem. - Niesamowite!

- Zgadza się. To flaga księcia. Zatem przejdźmy do konkretów. - powiedział wyjmując papier i pióro - Umiesz pisać? - zapytał podsuwając przedmioty w stronę Dearbhail - Napisz mi tu wszystko cos mi zeznała i podpisz się, a ja ci wypłacę sto koron. Drugie tyle odbierzesz od mojego partnera w Bree skoro w mieście jesteś przejazdem. Wręczysz mu list ode mnie i wypłaci pozostający balans. Albo czekaj w Fornoscie zanim sprawdzę kilka ważnych informacji, to potrwa ze dwa tygodnie co najmniej, bo choć wierze, że prawdę mówisz, to zanim sam sobie kłopot na głowę ściagnę sam muszę się zabezpieczyć. Umowa stoi?

Dearbhail uśmiechnęła się przepraszająco.

- Przykro mi, ale nie bardzo umiem pisać w waszym języku. Ale mogę się podpisać pod gotowym dokumentem! I poza tą drobną nie dogodnością umowa stoi.

Jubiler wystawił papier z oświadczeniem i podał jej do podpisania, razem z pokwitowaniem za przyjęcie sygnetu oraz oświadczenie dla Dearbhail, że przyjęła zaliczkę w wysokości 100 złotych monet.

Podpisała oba dokumenty, uprzednio czytając je na tyle, na ile była w stanie. Zastanowiła się chwilę. Podróż do Bree? Ciekawy pomysł.

- Ile zajmuje podróż z Fornostu do Bree? - zapytała. Wolała spędzić te dwa tygodnie na podróżowaniu w tę i z powrotem, niż siedzeniu w “Siedmiu Flaszkach”

-Koniem kilka dni.

Dearbhail jakby nie słuchała jego odpowiedzi, pogrążona w swoich myślach. Co chwila mruczała coś pod nosem.

- W porządku. Rozumiem pana sytuację i to, że chce pan sprawdzić co nie co - zwróciła się bezpośrednio do jubilera. - Ale dwa tygodnie to dużo. Zwłaszcza, jeśli to miałyby być co najmniej dwa tygodnie. Dlatego też umówmy się tak - ten czas jest wystarczający, aby obrócić w tę i z powrotem z Fornostu do Bree. Wyskoczę na te kilka dni a potem wrócę, aby pokazać się panu. Będzie pan miał czas na sprawdzenie, czego pan tam potrzebuje a i ja nie będę się kisić w pokoju w “Siedmiu Flaszkach”.

- Nie wiem czy zrozumiałem dobrze coś masz na myśli, - odpowiedział zbity z tropu jubiler - tak szybko mówisz panienko, że wolę się upewnić. Znaczy, że do mojego partnera jedziesz po resztę gotówki, a później tak czy inaczej wracasz do mnie? Niech i tak będzie. Myślałem, żeś na szlaku to ułatwić obu stronom chciałem. Jak chcesz wrócić to będę może wiedział już więcej, jak chcesz się upewnić, jak ja, skąd Ginar wszedł w posiadanie pierścienia. Jeśli sygnet trafił w ręce Ginara będąc wcześniej skradzionym, to ja odzyskam swoje pieniądze z nawiązką, które ty otrzymałaś wtedy jako znaleźne. W obu przypadkach nikt stratny nie będzie. - uśmiechnął się zabierając pierścień. - W czymś jeszcze mogę ci służyć? Może biżuterię mogę zaoferować? - zapytał przez ramię w drodze na zaplecze, a wróciwszy po dwóch minutach wręczył Dearbhail pokaźny mieszek brzęczących monet. - Mam piękne naszyjniki i bransolety w sam raz pasujące do takiej ładnej dziewczyny.

Uśmiechnęła się.

- Dokładnie tak. Sama z ciekawości dowiem się, jaka była historia tego pierścienia, skoro okazał się być tak szlachetny. A nie ma sensu, żeby siedzieć w karczmie i życie marnować na czekaniu. Kilka dni podróży dobrze mi zrobi. Nie, dziękuję – odparła na jego propozycję kupna jakiejś błyskotki – biżuterię zostawmy kobietom, które są jej warte i mają się nią jak pochwalić. Do widzenia więc, pokażę się panu, jak tylko wrócę!

Wychodząc pomachała jeszcze staruszkowi na do widzenia i odebrała swoją broń od siedzącego przy drzwiach ochroniarza.

Drogę do „Siedmiu Flaszek” przebyła w rekordowym tempie. Skierowała się od razu do swojego pokoju. Przebrała w czyste ubranie, na które założyła zbroję, spakowała porozrzucane po pomieszczeniu rzeczy. Dopiero gdy upewniła się, że wszystko ma, porozdzielała otrzymane pieniądze na kilkanaście mniejszych części i pochowała w różnych miejscach garderoby i juków.

Opuściła bez żalu pokój. Zatrzymała się tylko na korytarzu i spojrzała ze smutkiem na drzwi pokoju, w którym jeszcze wczoraj mieszkał Ginar. Stała przez chwilę w ciszy, po czym żwawym krokiem ruszyła na dół.

Zapłaciła karczmarzowi za swój pobyt, oraz zgodnie z obietnicą uregulowała dług Ginara z nadwyżką prosząc Mablunga, żeby urządził krasnoludowi zacny pogrzeb. Gdy kwestie finansowe były już rozliczone udała się do stajni. Osiodłała Hazelhoof’a i nucąc pod nosem wesołą piosenkę skierowała konia w kierunku Gościńca a tam już prosto do Bree. Plan był prosty – żeby nie jechać na próżno postanowiła odebrać od tamtejszego jubilera resztę należności. A może i nocleg w Bree? Gospoda „Pod Rozbrykanym Kucykiem” zostawiła u niej miłe wspomnienie z ostatniego pobytu w mieście. A w końcu po kilkudniowej podróży Hazelhoof’owi należeć się będzie odpoczynek i porządny posiłek.

Wiedziała, że planowanie czegokolwiek bardzo dokładnie nie ma sensu. Dlatego postanowiła skromnie – do Bree, spędzić tam dzień, odebrać należność a potem z powrotem do Fornostu. A co wyjdzie po drodze, to się już zobaczy.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Zekhinta : 19-03-2011 o 00:51.
Zekhinta jest offline  
Stary 17-03-2011, 15:25   #44
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Ulice Tharbadu

Jego serce nadal biło jak szalone, a w głowie kłębiły się setki myśli, kiedy Valamir ukryty w wozie, mijał dwóch zakapturzonych nieznajomych. Ledwo pojawił się w mieście a już wszystko było nie tak. W pierwszej chwili myślał, że to nic innego jak zwykły zbieg okoliczności, że jakieś zbiry liczyły na łatwy zarobek, ale ich ruchy i zachowanie zdradzały umiejętności będące daleko poza zasiegiem zwykłych rabusiów. Nie, to musieli być profesjonaliści, tylko dlaczego chcieli czegoś właśnie ode mnie...?, pomyślał Perła.
Co prawda, już w Umbarze dało się odczuć ciężką atmosferę po ostatnich zadaniach, ale nie spodziewał się, że w Tharbadzie znajda go tak łatwo i szybko, a to oznaczało, że ktoś musiał ich naprowadzić. Oprócz kuriera, który odebrał list, o tym gdzie jest wiedział tylko jego zwierzchnik i może jeden bądź dwóch jemu równych. Na razie nie miał powodu by ich podejrzewać, a przynajmniej nie bardziej niż zwykle, dlatego pierwszym logicznym krokiem było znalezienie tego starego marynarza, bądź jego zleceniodawcy, a kiedy ich już znajdzie, będą musieli odpowiedzieć na kilka trudnych pytań...
Nie liczył na zbyt wiele kiedy wracał do "Umbardzkiej", ale wypadało sprawdzić, czy nie uda się dowiedzieć czegoś w miejscu spotkania.

Karczma “Umbardzka”

Kiedy dotarł na miejsce, rozejrzał się po oklicy, o ile potrafił stwierdzić, nikt nie obserwował karczmy. Stojąc w ciemności zaułka, zajrzał dyskretnie do środka, niestety zgodnie z przewidywaniami, stolik zajęty był już przez kogoś innego. Postanowił przynajmniej zasięgnąć języka, więc po chwili wszedł do środka.
Kiedy otworzył drzwi uderzył go zgiełk i kłęby dymu z fajek tytoniowych, przeszedł środkiem izby, po drodze wymijając jakiegoś pijanego jegomościa i podszedł prosto do szynku.

- Dobry wieczór szynkarzu, kieliszek dobrego wina i chwilę Twojego czasu jeśli łaska - Powiedział Valamir uśmiechając się przyjaźnie.

- Nie od dziś wiadomo, że osoby na Twoim stanowisku wiedzą więcej,niż inni dlatego powiedz mi...ten człowiek z którym spotkałem się tu godzinę temu, często tu bywa? - Pytanie zadał tak niewinnie jak tylko potrafił, przy okazji podsuwając kilka miedziaków w stronę szynkarza.

- a może mógłbyś mi pomóc przekazać mu wiadomość? - Zapytał.

- Nie znam człowieka o którym mówicie i nawet pewny nie jestem czy o tym samym mówimy. A jak wyglądał? - zapytał zezując na miedziaki.

- Podstarzały jegomość, miał charakterystyczne długie siwe włosy, znać po nim, że spędził sporo czasu na słońcu, pochodził z dalekiego południa, był tutaj nie dalej jak godzinę temu, na pewno widziałeś, siedział przy tamtym stoliku - Valamir wskazał stolik, przy którym siedział kilka chwil wcześniej, jednocześnie sięgając po kolejnych kilka miedziaków, aby usprawnić pamięć karczmarza.

- No coś zaczynam kojarzyć... - powiedział zagarniając wszystkie miedziaki. - Bywa tu czasem. Ale nie znam imienia. Żebym to ja miał wszystkich gosci spamietac to by mi glowa spuchła. Prosty człek jestem. Zostaw wiadomosc - powiedzial podsuwajac papier i pióro - to przekaże jak przyjdzie, za drobna opłatą rzecz jasna, bo ja tu karczme prowadze a nie pocztę. - spojrzał wymownie nalewajac wina. - Winko na koszt zakładu.

- Zacny z Ciebie człowiek, pomogłeś mi, za co Ci dziękuje. - Powiedział Valamir oddając wiadomość i dopijając ostatni łyk cienkusza, którego tutaj nazywali winem.
- A to za fatygę... - Dodał, rzucając na ladę jeszcze pare miedziaków...

- Wszystko przekażę jak zleciliscie panie - zapewnił łapiąc turlające się po szynkwasie monety.

Ulice Tharbadu

Perła wyszedł na ulice i zaczerpnął głęboko powietrza, jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, przynajmniej wyeliminuje niektóre tropy, a w najlepszym razie znajdzie ten jeden konkretny. Musiał tylko zabezpieczyć się na wypadek gdyby napastnicy wiedzieli więcej niż by chciał. Potrzebował kogoś, kto przyciągnie uwagę ewentualnych agresorów, na szczęście z karczmy wychodził właśnie chłopak, trochę młodszy od Perły, ale podobnej postury. Postanowił spróbować.

- Hej, młody, mam dla ciebie propozycje nie do odrzucenia, zapewniam, że będzie Ci się opłacało. - Zaczął rozmowę.

Perła nie sprawiał wrażenia groźnego, wysoki, w swoim karmazynowym płaszczu i szytym na miarę, porządnym ubraniu z bufiastymi, zdobionymi, rękawami, ze srebrnym naszyjnikiem i sygnetem na palcu wyglądał bardziej na kupca, bądź na ubogiego arystokratę niż na kogoś z kim lepiej nie wchodzić w ciemne interesy. Śniada cera zdradzała południowe pochodzenie, a wiecznie uśmiechnięta, raczej przystojna, twarz, budziła zaufanie, jedynie niewielka blizna na lewym poliku mogła zadawać kłam jego sympatycznej powierzchowności. Na pierwszy rzut oka nie widać aby nosił broń, ot synalek jakiegoś bogatego ojca.

- Że niby co miałbym robić? - Młodzieniec zapytał podejrzliwie.

- Słuchaj sprawa jest trochę nietypowa, ale dam Ci zarobić na dobrą popijawę jeśli się zgodzisz. Chodzi o to, żebyś założył mój płaszcz i udał się do zajazdu "Grota" a będąc na miejscu, wynajął pokój najbliższy pierwszego pokoju od lewej patrząc od schodów. Ojciec mnie o to prosił, powiedział, że sprawdzi czy wywiązałem się z zadania, karczmarz mam nadzieje nie zapamięta twarzy, ale mój płaszcz już na pewno. Dostaniesz 6 miedziaków. Co ty na to? Pomożesz mi? - Zapytał z nadzieją w głosie.

- 6 miedziaków za spacer do knajpy i wynajęcie pokoju? Pewnie, że się zgadzam. Pokiwał głową z entuzjazmem. Tylko czemu nie możesz tego zrobić sam? - Chłopak zapytał zdziwiony.

- Więc, pewnie mógłbym gdyby nie to, że znajduje się tam pewna dama, której mogłem opowiedzieć kilka nieprawdziwych rzeczy aby zaciągnąć ją do łóżka. - Mrugnąl porozumiewawczo.

- Zaczekam na Ciebie w pobliskim zaułku, gdzie jeśli mi pomożesz, otrzymasz drugą część zapłaty. - Oznajmił Perła.

- Umowa stoi. - Powiedział młodzieniec zakładając na siebie płaszcz Perły i biorąc od niego pieniądze.

- Nie oszukaj mnie a w przyszłości dam Ci jeszcze zarobić.

Tymi słowami Valamir zakończył rozmowę a chłopak ruszył w stronę wskazanego przez niego zajazdu.Plan był prosty, Perła zakładał, że nawet jeśli znają jego wygląd, to w wieczornym półmroku nikt się nie zorientuje, że to nie on, a to pozwalało rozpoznać ewentualnych napastników zanim oni rozpoznają jego. Sam dostał się na dach najbliższego budynku aby móc spokojnie obserwować okolicę i podąrzył śladem chłopaka. Na szczęście nie zauważył, żeby był śledzony, ale ostrożności nigdy za wiele. Młody na szczęście zrozumiał, że bardziej opłaca mu się wykonać zadanie niż zabrać to co już dostał i zwiać gdzie pieprz rośnie dlatego dostał jeszcze dwa miedziaki ekstra. Był na tyle zadowolony, że powiedział Perle gdzie może go znaleźć, gdyby byl jeszcze do czegoś potrzebny, po czym uciekł do domu.

Zajazd "Grota"

Zajazd "Grota" może nie był szczytem luksusu, ale był na uboczu, a przecież Valamir nie chciał za bardzo rzucać się w oczy. Dodatkowym atutem była łatwa dostępność do okolicznych dachów oraz bliskość północnej bramy jeśli musiałby szybko uciekać.
W środku nie było tłoczno, ot kilku stałych klientów w mniejszym bądź większym stanie upojenia. Niestety nie udało się wynająć pokoju sąsiadującego z pokojem w którym się zatrzymał, ale nie było to nic z czym by sobie nie poradził. Zamówił stawe i karafkę wina i udał sie do pokoju. Teraz pozostawało tylko czekać.

Słysząc w sąsiednim pokoju jakiś ruch Valamir postanowił sprawdzić, czy uda mu się przekonać sąsiada, żeby przeniósł się jednak trochę dalej, ostatniej nocy głośne odgłosy chędożenia skutecznie spędzały sen z jego powiek. Uzbroił się w swój najbardziej niewinny uśmiech i zapukł do drzwi sąsiada.

- Przepraszam, że przeszkadzam dobry człowieku, - nieśmiało zagaił rozmowę - ale chciałbym poruszyć delikatną sprawę Pana wczorajszych ekscesów. Nie ukrywam, że spędzał mi Pan sen z powiek. A swoim jakże udanym wieczorem, trochę zepsuł Pan mój. Nie chce być nietaktowy i wiem, że nie mam prawa Pana poczuać, ale mam dla Pana propozycję. Tak się składa, że mam wynajęty jeszcze jeden pokój w tym miejscu, znajduje się na końcu korytarza, więc miejsce jest trochę bardziej dyskretne, a przynajmniej nie będzie mnie korciło aby podglądać, bo choć jestem człowiekiem spokojnym i kulturalnym, zauważyłem niewielką dziurkę w ścianie, która odkrywa sekrety Pana alkowy. Pokój jest opłacony na cały tydzień, więc może wygodniej by było gdybyśmy po prostu się zamienili? Bardzo by mi to pomogło. - Valamir uśmiechnął się przepraszająco...

- Jak panu taką niedogodność stanowię, - odpowiedział poczerwieniały z przesadną uprzejmoścą - to proszę się samemu przenieść na koniec korytarza, jak już wynajął pan sobie drugi pokój! - dokończył ponosząc ton głosu i trzasnął z hukiem drzwiami przed nosem Valamira.

- Na jaja Morgotha! czemu proste pomysły nigdy się nie udają?!? - Perła siarczyście zaklął pod nosem. Wiedział, że ten pokój jest mu potrzebny, ale teraz kiedy spróbował miękkich technik, każda następna próba będzie już tylko bardziej irytowała tego cholernego chudzielca. Trudno, będzie musiał sięgnąć po mniej subtelne metody.

Schodząc po na dół, Valamir miał w już w głowie inny plan, Było już dość późno, ale jeszcze nie na tyle, żeby zajazd opustoszał. Wezwał służebną dziewkę i zamówił karafkę przedniego wina, wraz z delikatną przekąską w postaci sera. Tak przygotowany począł wracać na górę po drodze przyprawiają wino środkiem własnego przepisu, cóż, jeśli wszystko pójdzie tak jak to zaplanował, jego sąsiad nie obudzi się nawet jeśli po jego pokoju biegało będzie stado koni.

Wchodząc po schodach na górę Perła słyszał rozpętaną awanturę dobiegającą w któregoś pokoju. Okazało się, że kłótnia ma miejsce u chudego sąsiada i nad wywracane meble, tudzież wściekłe wycie dało sie słyszeć wyraźnie podniesione głosy.

- Nie kłam! I wiem, że chłopa miałaś! – darł się mężczyzna. – Sąsiad mi wszystko powiedział!
- Kłamie! Ja bym cię nigdy, ty mój skarbeń…! – błagał kobiecy głos.
- Łżesz! To koniec!
- Nie!!! – łkała żałośnie.
- Precz!

Valamir pomyślał, że może jednak nie trzeba będzie korzystać z wina...zostawił je w pokoju a sam czym prędzej wrócił do głównej izby aby wyżalić się właścicielowi zajazdu. Znalazł go kiedy wychodził z kuchni wycierając ręce o fartuch.

- Mój drogi Panie, to co się dzieje w tym miejscu, woła o pomstę do nieba!!! Najpierw wczoraj nie mogłem zmrużyć oka, bo przez pół nocy za ścianą słyszałem odgłosy kopulacji, a dziś jakby tego było mało, awantury i demolowany pokój. Żądam aby usunięto stamtąd tych Państwa, sam zapłacę za pokój jeśli to dla Pana zbyt wielka strata, ja swój spokój cenie sobie wyżej niż parę miedziaków! - Wyniosłym i podniesionym głosem rugał właściciela.

- Oh... Psiakrew... Kiedy oni dwa dni temu przeszło miesiąc z góry opłacili! Demolowanie pokoju?! - wrzasnął chwytając za drewniną pałę. - Zaraz się wyjaśni sprawa. - dodał już rozsądniej - jak pokryją szkody to za kłótnie, czy chędożenie nocne, starych klientów na zbity pysk wyrzucać nie mogę.

I poczłapał na górę zostawiając narzekającego Perłę na dole. Ten nie widząc już innego rozwiązania wrócił do swojego pokoju. Słyszał rozmowę włąciciela zajazdu z sąsiadem. Tamten, oczywiście obiecał zapłacić za połamany fotel. Po kilkunastu minutach słyszał wyprowadzającą się, płaczącą kobietę. Wygląda na to, że pomysł z karafką jednak jeszcze się przyda, pomyślał. Nie spodziewał się, że sąsiad opuści lokal.... Zabrał ze sobą karafkę i po tym jak właściciel opuścił izbę raz jeszcze zapukał do sąsiada.

- Najmocniej przepraszam, wiem, że to zły moment, ale nie mogłem nie usłyszeć co zaszło, ubolewam nad tą sytuacją, bo mam wrażenie, że to wszystko moja wina, bądź więc łaskaw przyjąć ode mnie ten skromy poczęstunek Panie...Liczę, że przynajmniej on poprawi Ci nastrój.

Pozbycie się go z tego pokoju będzie jednak bardziej kłopotliwe niż myślałem, cóż, trudno, dziś jakoś sobie poradzę, a jutro coś wymyślę, a w ostateczności zmienie lokal..., pomyślał Perła wkurzony. Nie lubił przegrywać...
Chudzielec przyjął nalewkę zawstydzony ale już opanowany, podziękował i zniknął za drzwami swojego pokoju.

Perła nie mając nic lepszego do roboty poszedł do swojego pokoju, aby poczynić pewne przygotowania. Zapalił lampę oliwną stojącą na stole, zrzucił z siebie trochę przepocone ubranie i założył strój roboczy. Okno zostawił lekko uchylone...zabrał ze sobą potrzebne rzeczy i czekał aż za ścianą usłyszał głośne chrapanie chudego. Zgasił lampę, upewnił się, że na korytarzu nikogo nie ma, po czym wyszedł na okno. Dachy w tej części miasta były dość nisko, jednak żeby dostać się do sąsiedniego okna musiał się trochę nagimnastykować. Okno nie było na szczęście poważnym problemem, otworzył je zręcznie i wśliznął się do pokoju sąsiada. Pokój po ostatniej kłótni wyglądał jak pobojowisko, karafka którą wcześniej przyniósł leżała obok łóżka częściowo opróżniona, krzesło leżało w drzazgach pod ścianą, a pozostałe meble były poprzewracane. Chudy "rogacz" nawet nie zdołał się rozebrać, teraz leżał z nogami na podłodze, jakby próbował wczołgać się na łóżko. Do rana nie trzeba było się nim przejmować. Zajął miejsce przy wywierconym poprzedniego wieczora otworze i czekał. Sam nie wiedział czego się spodziewać, nie sądził, że jego prześladowcy pojawią się tak szybko, ale jako, że nie miał w tej chwili lepszych pomysłów, postanowił że jednak warto spróbować. Szczęście się jednak od niego nie odwróciło. Kiedy bardziej usłyszał niż zobaczył jak drzwi do jego pokoju powoli się uchylają, serce zabiło mu mocniej. "To był wasz drugi i ostatni błąd przyjaciele, pierwszym było przyjęcie zlecenia..." Pomyślał Perła i uśmiechnął się w ciemności jednocześnie śięgając po sztylet.
 

Ostatnio edytowane przez Fenris : 21-03-2011 o 12:51. Powód: poprawiony opis postaci.
Fenris jest offline  
Stary 17-03-2011, 17:45   #45
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Okolice Ostatniego Mostu przy Trollshaws nad Mitheithel

Tego rześkiego poranka prastare ruiny strażnicy pamiętającej dawne czasy, królestwa, królów i nawet zwykłych zjadaczy czerstwego chleba były niemym świadkiem niecodziennego zjawiska. Oto wraz z nastaniem świtu, z prowizorycznie przygotowanej jamy na świat gramoliły się trzy niezwykłe postacie.

- I co lepiej Ci? Żeś zamiast w cieple przy kominku cztery litery w tej dziurze odmrażał całą noc?- narzekaniom Kh`aadza nie było końca.

- Ano ciut lepiej- odparł Andaras - Za dnia chciałbym jeszcze rzucić okiem na te ruiny tam w oddali. I ewentualnie las. Potem możemy wracać. Nie jęcz... Poprzedniej nocy sam coś tu widziałem to nie tylko majaki tego farmera. Kapitan miejscowych też gdzieś zaginął. W okolicy zapić można tylko w karczmie więc mogło coś mu się stać... Albo ktoś mógł mu coś zrobić pokręcimy się jeszcze i wracamy do ostatniego mostu. Potem prosto do Tharbardu. Mi tam zimno przesadnie nie było....

- Tharbard? - krasnolud nie wyglądał na pocieszonego - Jakiż tam masz pilny interes? Zresztą jaki by on nie był, to wątpię, żeby nasz stróż prawa i porządku miał wielką ochotę w obecnej sytuacji zapuszczać się jeszcze bliżej granic Dunlandu...

Od momentu przybycia Kh`aadza do karczmy Endymion zdążył przyzwyczaić się do sposobu bycia i narzekania krasnoluda, jednak gdy ten używał zwrotu struż prawa czy śledczy to Endymionowi natychmiast zaczynała krew w żyłach bulgotać. Choć starał się tego nie okazywać to strasznie go to drażniło, i tym razem postanowił odpuścić po prostu darować sobie. W tej sytuacji jedyne na co się zdobył to przypomnienie krasnoludowi że też w tej historii ma swoje miejsce.

- Ha ha ha bardzo śmieszne, ale o ile pamięć mnie nie myli to ciebie też szczególną sympatią nie darzyli. Zaris na pewno wspomni o tobie i o tym jak go swoim dziubadełkiem urządziłeś.

- Ale Zaris nie był wodzem...- bronił się krasnolud.

- A co to zmienia? jak zapałają zemstą to mam wrażenie że jedziemy na tym samym wozie. Najpierw zaczną kosić stalą, potem będą zadawać pytania kto, co, kogo, po co. Nie wiem czy zauważyłeś ale wtedy, gdy Zaris trzymał nóż przy gardle Amei, zwracał się do ciebie z niechęcią wręcz z niekrywaną pogardą i nienawiścią, a to ja zabiłem Thurga.

- Bo do mnie miał osobistą urazę, ale zemsta polityczna spadnie na Twoją głowę, jeśli nie razem z nią.

- A wspomniany przez Ciebie elfie kapitan, mógł zapić w karczmie i wracając utonąć pod lodem, znajdą go za kilka tygodni w dole rzeki. Wszędzie szukasz dziury w całym i zapominasz, że to często najprostsze rozwiązania są najlepsze.

- A widziałem na skarpie co pewno zająca? – lekko oburzonym tonem odparł Andaras.- Zresztą idę sprawdzić te ruiny potem las jak mówiłem. Co do Tharbardu mam tam rzecz do załatwienia. Endymion może iść choć wcale nie musi z nami. Rozumiem jego sytuację ale zmieniać własnych planów ze względu na to nie zamierzam. Inną rzeczą jest że on się chyba powinien wyspowiadać z ostatnich wydarzeń... Przed jakimiś przełożonymi a najbliższe duże miasto to właśnie Tharbard.

- I na to przyjdzie czas - odrzekł krótko Endymion przygotowując się do opuszczenia nocnej kryjówki i wycieczki w stronę ruin.

Po spędzeniu nocy leżąc w prowizorycznej jamie, każdy ruch czy najdrobniejszy krok był walką z obolałym ciałem, i skostniałymi mięśniami. Dzień zapowiadał się piękny, słoneczny, toteż pomimo zdrętwienia całego ciała Endymion chętnie opuszczał nocną kryjówkę.

- Albo Fornost, droga prawie taka sama... - rzucił krasnolud otrzepując szary wełniany koc ze śniegu i przytraczając go ponownie do plecaka, który powoli dopinał przed wyruszeniem dalej za elfem w stronę ruin strażnicy.
- A co Cię tak do Tharbadu ciągnię he? - zapytał oceniając odległość do ruin i zastanawiając się, czy opłaca się mocować z rakietami śnieżnymi, czy jednak brnąć ten odcinek przez zaspy... Koniec końców dał sobie spokój z rakietami.

WYSPA

Po przeprawie na wyspę okazało się, że wyspa była niewielka, jedno wzgórze, kilka drzew, krajobraz uzupełniała prosta roślinność i kamienne mury a właściwie ich pozostałości czyli ruiny. Na wyspie było znacznie mniej śniegu.

- Z zielarzem miałem umówione spotkanie już dawno. W Tharbardzie mieszka, świetne rzeczy kupić można u niego. A tak się składa że kilku rzeczy od niego potrzebuje. Zresztą obiecałem mu już dawno że przyjadę. Potem mogę ci towarzyszyć choćby do samotnej góry przyjacielu.

- Spójrzcie na to, wygląda na świeże... - zakomunikował krasnolud unosząc z pomiędzy połamanych trzcin przy brzegu elegancko wyglądający, posrebrzany guzik ze zwisającym strzępkiem czarnej nitki...
- Długo tu nie leżał, wciąż się błyszczy jak psu jajca na zimę.

- To co panowie najpierw górne poziomy i parter. Później ewentualnie piwnice. Miejscie oczy otwarte...

Andaras będąc przezornym profilaktycznie dobywa łuk.

- Ja tam raczej zejdę do piwnic- zakomunikował Kh`aadz - jeśli jakiekolwiek plugastwo miało by tu być, to za dnia siedziałoby pod ziemią.

- Kh`aadz ma rację - rzekłwszy to Endymion schylił się by podnieść z ziemi listki takich samych roślin jakie wcześniej widział w łodzi. Powój, bo o nim mowa walał się wszędzie na podłodze, piął się dziko po ścianach, choć teraz był zasuszonych mrozem- widzicie pełno tu tego.

- Masz. - krasnolud odezwał się do strażnika rzucając mu drobny guzik.
- Jak znajdziesz kogoś z brakującą sztuką, to ... A zresztą, bystry jesteś, resztę sobie wydedukujesz - dokończył z lekkim przekąsem w głosie przedzierając się dalej przez chaszcze w stronę ruin dawnej strażnicy.

- Łódka którą przypłynęliśmy dobijała już wcześniej do tego brzegu. Zaraz po przypłynięciu do brzegu wyspy zauważyłem, że trzciny i chaszcze przy brzegu są pochylone bardziej ku wodzie. Przyglądając się im dokładniej zobaczyłem, że pod wodą są złamane. Tak około długości łokcia pod poziomem wody. A powój znaleziony w łódce jest tylko potwierdzeniem moich wniosków. Ciekawe kto to mógł być, bo przecież na razie nie ma podstaw żeby twierdzić iż syn Umbartha kłamie.

- Może najpierw sprawdźmy dokładnie parter a potem się ewentualnie możemy rozdzielić. Jeśli ktoś tu był, lub nadal jest, to tu powinno być najwięcej śladów.
 

Ostatnio edytowane przez ThRIAU : 17-03-2011 o 22:24.
ThRIAU jest offline  
Stary 18-03-2011, 00:51   #46
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
- Zatem do piwnic – zakomenderował elf i zaczął rozglądać się za jakimś zejściem na dół, ku swojemu zdziwieniu jednak nie dostrzegł w okolicy żadnych schodów ani klapy.

Kh’aadz może i nie był zawodowym rzemieślnikiem, ale tak jego dziad jak i ojciec ukształtowali w swoich żywotach nie jeden kamień, tak więc krasnolud miał całkiem niezłe pojęcie o tej robocie. Rozejrzał się po ruinach dawno zapadniętej wierzy, sterczące jeszcze ze ścian nad ich głowami kikuty belek stropowych obrastały mchem i gromadziły na sobie pokłady ptasich odchodów, Część ścian trzymała się jeszcze jako tako, poprzetykana pnącymi się po nich pędami bluszczu i innych chwastów. W kilku miejscach, jedynie stare, dawno zatarte ślady po wmurowanych w ziemię belkach świadczyły, że tędy przebiegały krótkie korytarze, czy wydzielone były małe pomieszczenia. Kh’aadz rozglądał się na około, wyobrażając sobie jak ta wzniosła niegdyś budowla górowała dumnie nad okolicą w czasach swojej świetności. Krasnolud wyobraził sobie rozkład pomieszczeń, z których obecnie jedynie dwa zachowały więcej niż dwie ściany i wiedziony na pół instynktem, a na pół kamieniarskim fachem, z ręką przy ścianie skierował się w miejsce, w którym gdyby to on budował wierzę, umieścił by zejście do fundamentów. Endymion wraz z Andarasem rozglądali się dalej na około bez szans na powodzenie, nagle Kh’aadz szurający dłonią po solidnej kamiennej ścianie wyczuł że coś jest nie tak… Być może to minimalnie wyższa temperatura skały, za którą znajduje się komora z zastałym powietrzem, lub jakaś zmiana faktury świadcząca o częstym obmacywaniu tego fragmentu zwróciły uwagę krasnoluda. Kh’aadz zatrzymał się i przyjrzał dokładnie, niemal na pierwszy rzut oka dostrzegł prawie idealnie prostokątny obrys w szczelinach z których wykruszała już dawno zaprawa… Lub jej tam w ogóle nie było. Podniósł swój nadziak i przykładając ucho do kamiennej powierzchni stuknął lekko nasłuchując „mowy skał”. Przesunął się odrobinę i znowu. Nie miał wątpliwości, po drugiej stronie i to w cale nie głęboko jest pusta przestrzeń. Z braku młoteczka geologicznego, szpicem nadziaka wydłubał resztki luźnej zaprawy i kilka pnączy z coraz wyraźniej widocznej szczeliny odrzwi, odgarnął grudki ziemi i drobnych kamyczków z podłoża przed ścianą i wprawnym okiem po wyślizganych nierównościach sprawnie ocenił w którą stronę otwierają się te kamienne wrota. Jeszcze raz ocenił kierunek otwierania, musiał naprzeć na odpowiedni punkt, aby kamienna płyta odchyliła się od reszty ściany, żeby można ją było ruszyć. Naparł na drzwi, z towarzyszącym wysiłkowi sapnięciem zaparł się mocno nogami o ziemię i pchnął barkiem. Jakże dobrze znany dźwięk kamienia zgrzytającego o kamień, oznajmił mu, że wszystko zrobił jak należy, po chwili zejście do piwnic stało otworem.

- A co to za dziwactwo? – zapytał elf przyglądając się drewnianej szkatułce, z wyrytymi na jej powierzchni znakami runicznymi pochodzącymi z kilku różnych języków, wyciągniętej ze sprytnej skrytki w podłodze, na którą przed chwilą natrafił Kh’aadz.
- Runy w kilku językach. Jakiś mechanizm do otworzenia potrzebny... Pewno run odpowiednich trza użyć ciekawe kto to tu zostawił... – Andaras myślał na głos.
- Obejrzyjmy do końca piwnice potem się nad tym zastanowimy. – Elf jakby stracił na chwilę zainteresowanie znaleziskiem, być może licząc na prawo serii, że skoro krasnolud coś znalazł, to być może i on coś znajdzie.
- Znalazłem tylko pochodnie niedawno używana. – zakomunikował wróciwszy po niespełna minucie.
- Dobra panowie jakieś pomysły co to jest? Albo jak to otworzyć bez użycia siły. Jeśli nie macie nic przeciwko to z pomocą Endymiona chciałbym podjąć trop ze wzgórz...

- W środku jest coś bardzo cennego, inaczej nikt nie zadawał by sobie trudu umieszczenia tego w tak skomplikowanym pojemniku. – zaczął Kh’aadz, który nieustannie przyglądał się tajemniczemu znalezisku i badał je obracając w rękach.
- Podejrzewam, że kluczem jest tutaj fraza, lub całe zdanie które należy ułożyć ze znaków umieszczonych na szkatułce. A frazę tą naj prawdopodobniej znają jedynie dwie osoby, nadawca i odbiorca. To misterna robota i nie zdziwiłbym się gdyby próba otwarcia na siłę była równoznaczna ze zniszczeniem zawartości. To są grube sprawy i nie jestem pewien czy chcemy się w nie mieszać... Z tego mogą wyniknąć tylko kłopoty. - krasnolud perorował, jednocześnie obracając tajemnicze pudełko w dłoniach i ważąc na oko, mając nadzieję, że nawet tak drobne szczegóły jak masa mogły by dać choćby znikomą wskazówkę co do zawartości.

- Niedawno używana pochodnia? Znaczy ile temu? Godzinę, dwie, dzień ? - krasnolud domagał się od elfa bardziej konkretnej odpowiedzi.

- Raczej w tygodniach trzeba liczyć. Co do pudełka zachowajmy je póki co. Może wpadniemy na jakiś trop później... – zasugerował elf.

- Albo właściciele tego cacka wpadną na nasz trop... Jak chcesz to targać ze sobą to proszę Cię bardzo, ale nos mi podpowiada, że nic dobrego z tego nie wyniknie... – Kh’aadz zawinął szkatułkę na powrót w skóry w które była obwiązana, zanim ją znalazł.

- A gdzie twoja chęć przygód? – Andaras zakpił jednocześnie sięgając po tajemnicze znalezisko.
- Czyli jednak coś się świeci, nawet ty to czujesz przyjacielu. To może mieć coś wspólnego z tymi orkami. Ruszmy się do lasu sprawdzić ten trop. Endymionie dasz radę iść po śladach od tamtego pagórka gdzie je widziałeś? Bo ja powiem szczerze wprawy dużej nie mam... – Elf nadal planował spędzić ten dzień ganiając po zaspach.

- Spróbuję zobaczymy co da się zrobić. – odparł strażnik, który nie widząc zbyt dobrze w panujących w piwnicy ciemnościach przytrzymywał się ściany.

- Chęć przygód, jest dobra dla awanturników i znudzonych ludzi, którzy nie wiedzą co ze sobą zrobić i szwędają się bez ładu i składu. Ja mam cel i zadanie, z którego muszę się wywiązać, nie potrzebuję wplątywać się jeszcze bardziej w jakieś podejrzane gierki. - krasnolud odparł nieco bardziej emocjonalnie niż zamierzał.

- Sam widzisz jakie to lekkie, a to znaczy jedno, w środku najpewniej są jakieś dokumenty albo coś w tym rodzaju, a jeśli papiery są na tyle ważne, żeby zamykać je w czymś takim... To na moje oko to sprawa przynajmniej kalibru porządnego księstwa, jeśli nie korony. Po co Ci się mieszać w takie afery? Jedyne co można w takich sprawach, to po łbie dostać... - Kh’aadz kontynuował swoją przemowę wspinając się po schodach za elfem z powrotem na górę.

- A jedyny który widział te Twoje przeklęte orki, to farmer o sokolim wzroku, który widzi po nocy jak kot... Rzeczywiście, źródło godne zaufania... - parsknął z przekąsem.
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."

Ostatnio edytowane przez Wroblowaty : 18-03-2011 o 01:47.
Wroblowaty jest offline  
Stary 18-03-2011, 11:29   #47
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
- Też coś widziałem po drugiej stronie na skarpie. I małe to nie było... A wzrok mam z nas najlepszy. Jak z resztą widać wycieczka przyniosła nam niespodziankę i była zdecydowanie warta zachodu. Ale masz rację rzucimy jeszcze okiem na trop. Jak nas zaprowadzi donikąd pojedziemy do Tharbardu. A potem dostarczyć twój super ważny i tajny list.- skwitował elf z uśmiechem.

- Właśnie... Coś. Czyli z samej definicji słowa nic konkretnego. A co do mojej sprawy, to proszę Cię bardzo, kpij sobie do woli, twoja rzecz, mnie to nie rusza, ale jedno Ci powiem. Zdrowiej Ci wyjdzie jak nie będziesz za dużo mielił o tym ozorem. - ton krasnoluda może nie niósł ze sobą jawnej groźby, ale był dostatecznie poważny, aby nie mieć wątpliwości co do tego, że warto rozważyć jego słowa.

-Sami swoi w koło. Nie musisz być taki wiecznie poważny.- zaczął Animista

- Nie chciał bym wam przerywać pogawędki ale na parterze są ślady.-wtrącił się Endymion.

-Ale jakie świeże jakieś? Czy też sprzed bardzo dawna?-zapytał zaciekawiony Andaras.

-Raczej sprzed kilku dni

-Prowadzą pewnie maksymalnie do łódki. Nie znam się na tropieniu jest jakaś szansa podjęcia tego śladu. Choć kilka dni to chyba za duża przewaga?- elf czuł się lekko winy ostatnim dołowaniem Endymiona. Sprawą Dunladczyków... Postanowił zatem lekko ogłupieć i dać się wykazać strażnikowi. By nabrał poczucia wartości. Obecność starych las mogła go onieśmielać również. Nie były one podatne na wiele ludzkich słabości.

- Warunki pogodowe zrobiły swoje, ciężko będzie ale czy się uda nie wiem.

-Specjalistą nie jestem ale skąd wiesz gdzie podjąć trop poza ruinami? Tu przecież wszędzie woda w koło.- powoli subtelnie.

- Są to ślady normalnej wielkości buta, przeciętny rozmiar, trop ludzki lub elfi, ale bardziej pasujących do człowieka. Kogoś, kto raczej nie spędził wiele czasu w ruinach, bo nie ma śladów dłuższego pobytu. Ktokolwiek tu był to dostał się tu łodzią i mniej więcej w tym kierunku należy szukać, wszak jak zauważyłeś wszędzie woda. To jedyna możliwa droga.

-Dobra w takim razie nic tu po nas tak? Prowadź Endymionie.- lekkie rozchmurzenie widoczne na obliczu Endymiona było dobrą nagrodą. Elf pomyślał że lubi swoich towarzyszy. Miał nadzieję że sytułacja nie zmusi go do uśmiercenia ich.

- No to chodźmy. A co do tego guzika który znalazł Kh`aadz w pobliżu miejsca gdzie przybiliśmy to podejrzewacie kto to mógł być??? czyja to zguba?

-Bo ja wiem człowiek bez guzika? A tak na poważnie pokaż go no może ma jakieś znaki szczególne.

Endymion podał guzik Andarasowi. Guzik był dobrej roboty miedzianym guzikiem, posrebrzanym, z kawałkiem czarnej nitki, zapewne z eleganckiego płaszcza lub mankietu rękawa. Nie mniej jednak był również tylko guzikiem który nic nie mówił elfowi.

- Ja mam podejrzanego, wprawdzie jest martwy ale co zrobić, jest nim impresario trupy aktorskiej.

- Ten śmierdziel? Niech mu ziemia lekką będzie... W sumie elf mówił, że chciał na niego jakiś sakramencki urok rzucić, tak więc rzeczywiście niezbyt pospolity zestaw umiejętności jak na wędrownego aktorzynę...- zauważył w swoim stylu krasnolud.

-Po powrocie można karzmarza spytać gdzie są ciuchy impresario i sprawdzić czy jest tam coś bez tego guzika. O ile ich jeszcze nie spalił. Trop to bardzo marny. Choć w sumie to jedyny oficjalny ciemny typ jakiego znamy. Ale to nie oznacza że nie ma ich tu więcej.- Animista cieszył się z coraz to nowych rzeczy i informacji każda może okazać się cenna.

- A runy na pudełku, nie będą się układały jakoś z runami na fragmencie ostrza znalezionym w rzeczach Makhlera?- zapytał jeszcze strażnik.

- Nie bardzo... To zupełnie inne słowa.

- Szkoda.

Uznając oględziny za zakończone wrócili z powrotem do łódki. Przeprawili się na drugą stronę rzeki. Podjeli przy skarpie trop o którym rozmawiali...
 
Icarius jest offline  
Stary 21-03-2011, 08:20   #48
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Greenway, Marzec 251 roku



Równiny Fornostu ciągnęły się jak okiem sięgnąć po obu stronach Wielkiego Gościńca Północno-Południowego. Im dalej na południe białe prześcieradło ze śniegu przykrywające ziemię z każdą milą ukazywało gdzieniegdzie połacie szaro-brązowych trawy. Droga do Bree była niemal pusta i po wielu godzinach samotnej jazdy nie było widać żywej duszy, nie licząc saren wyglądających z obrzeży nieruchomych lasów i zajęczych tropów przecinających zasypany trakt. Hazelhoof ochoczo stąpał w sypkim śniegu. Puszczając kłęby pary wysoko podnosił pęciny w kłusie i Rohimirka spełniając życzenie rumaka przechodziła co jakiś czas do spokojnego galopu. Bezczynne tygodnie spędzone w stajni "Siemdiu Flaszek" dały się we znaki gorącej krwi karego. Hazelhoof był wyjątkowym ogierem, nie tylko przez czarne, rzadko spotykane umaszczenie pośród koni Rohanu. Jego pięć serc, czyli to właściwe i cztery tętnice w kopytach, pompowały w nim krew dostojnych mearas, które względem zwykłych koni były starą rasą, jak elfy były doskonalsze od ludzi.

Pierwszego dnia podróży tylko dwa wozy, kilku jeźdźców i żaden wędrowny piechur dzielił z Rohirką szlak łączący Bree z Fornostem. Późnym wieczorem korzystając z gościny wieśniaka w jednej z nielicznych wsi przy gościńcu, Dearbhail przy kominku słuchała opowieści starego dziada i w zamian dzieliła się legendami Rohanu. Kolejne dwa ostatnie dni podróży wojownicza spędziła w siodle, robiąc dłuższe przystanki podczas których rozprostowywała kości i karmiła Hazelhoofa suszonymi jabłkami. Na szczęście śnieg nie padał a w ciągu dnia temperatura była na tyle znośna, że podróż nie była, aż tak uciążliwa jak się spodziewała. Tylko nocą, która oświetlała gościniec bladym blaskiem gwiazd było nieprzyjemnie mroźno.

Nim w oddali zamajaczyły pierwsze większe skupiska farm zapowiadających peryferia miasta, obecność siedlisk ludzkich zapowiedział bardziej wzmożony ruch na trakcie, bo co jakiś czas mijała to toczący się powoli wózkupiecki, to sunace sie sanie. Obok ludzi mijała również hobbitów, podróżujących na małych furmankach lub kucach, choć większość z nich dreptała dziarsko przed siebie na boso, i do tego widoku wciąż było dziewczynie z zielonych równin ciężko się przyzwyczaić.




Bree, Marzec 251 roku




Bree przywitało strudzonego wędrowca i konia wysokim kamiennym murem, który otaczał te dość spore miasteczko, które rozkwitło głównie dzięki położeniu na głównym szlaku handlowym Królestwa jak i granicy z Shire. To głównie w Bree można było spotkać Hobbitow, którzy zasiedlali je do społu z ludźmi i głównie tam dostępne były: hobbicia kuchnia w licznych karczmach i zajazdach, hobbicie wyroby tytoniowe i trunki, możliwe do zakupu w innych częściach Śródziemia tylko z eksportu. Zabudowa Bree była w większości drewniana, choć nie brakowało domów i kamieniczek murowanych. Tak jak niższe budynki z okrągłymi oknami i drzwiami, tak i wyższe zabudowania, wymieszane na przemian ze sobą w naturalnej harmonii krajobrazu miasteczka, zdradzały pochodzenie dwóch rodzajów jego mieszkańców, żyjących w zgodzie obok siebie od wieków.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=CTTwpZ3noFA[/MEDIA]


Pierwsze kroki Hazelhoofa Dreabhail skierowała do stajni Prancing Ponny. Karczma pod Wierzgającym Kucykiem kojarzyła się jej z samymi dobrymi wspomnieniami, jako że już raz miała przyjemność się w niej zatrzymać w wędrówce na północ, gdzie miała nadzieję przeżyć, podobnie jak jej czarny rumak, choć jedną przygodę. Przy stołach ludzie jedli i pili, hobbici spożywali kolację, ostatni z siedmiu halflingdzkich posiłków.

Tak więc późnym wieczorem trzeciego dnia wędrówki Karczma przywitała ją gorącą atmosferą gwaru, śpiewu, wznoszonych toastów, śmiechu i wesoło trzaskającego ognia w kominkach.Przy jednym ze stołów odbywała się niemal uczta, bo uginał się pod ciężarem dzbanów, mięsiwa z warzywami i kilku tańczących na nim młodych hobbitów trzymających w garściach gliniane kufle i puchary.

Rankiem udała się do wspólnika jubilera z Fornostu. Sklep w Bree znajdował się tak jak mówiłstaruszek po drugiej stronie ulicy głównej. Szyld nad okazałym budynkiem głosił:

Archibald - Jubiler.
Skup i Sprzedaż - Wyroby i Naprawy


Dearbhail upewniwszy się, że wąsaty mężczyzna po drugiej stronie lady, odgrodzonej od części dla gości pięknie zdobioną kratą,jest właścicielem zakładu, wręczyła mu zalakowany list. Jubiler przeczytał dokument co najmniej dwukrotnie. Późnej zmierzył Rohirimkę szybkim, lecz przenikliwym spojrzeniem. Sięgnął pod ladę i odmierzywszy sto złotych monet podał je wojowniczce wzrokiem omiatając ulicę za wąskim na wysokość, lecz dość szerokim, zbrojonym solidnymi prętami wmurowanymi w kamienną ścianę oknem na ulicę.

- Proszę. Oto reszta. Możesz przeliczyć. - oznajmił obojętnie. - Ze też nie strach ci tak kobieto samej, z takim majątkiem podróżować... - westchnął z nutą zdziwienia w głosie.

Wychodząc na szeroką aleję baczniej przyjrzała się otoczeniu. Na porannej ulicy przejeżdżał leniwie wóz. Kilka sklepików dalej hobbit otwierał drewniane okiennice piekarni i widząc dziewczynę uchylił rąbek futrzanej czapy na "dzień dobry", kilku mężczyzn rozmawiało u progu karczmy i nie licząc przechodniów oraz roześmianych dzieci rzucających się śnieżkami, było jeszcze spokojnie. Bree budziło się do przeżycia kolejnego dnia. Deabrhail pamiętała jednak krajobraz ulicy po zmierzchu, kiedy można na niej było łatwiej usłyszeć przekleństwo i beknięcia pijanych typów spod ciemnej gwiazdy niż uprzejme "dobry wieczór".

Późnym popołudniem "Pod Wierzgającym Kucykiem" pojawił się osiłek o znajomej twarzy. Dearbhail przez chwilę ważyła w myślach kim jest mężczyzna i gdy przypomniała sobie, tamten ruszył do zatłoczonego baru. Nieogolony i brudnym ubraniu podróżnym ochroniarz ze "Złotej Rybki" basowym głosem zamówił dzban grzańca rozpychając wcześniej od niechcenia na boki gwarną gawiedź torując sobie w ten sposób drogę.

- Robotę w Fornost straciłem przez przeklętą smarkulę z pierścionkiem! - ryknął zamawiając drugi dzban. - Stary polazł rozpytywać o towar, który sprzedała dziewka w gaciach. Pierw przyszli po niego strażniki miejskie, później przyszli znowu te same strażniki, żeby mnie powiedzieć, żem już nie pracuje tam. Cholera! - wyjaśniał komuś gromkim basem. - Bo staremu zmarło sie na serce! O tak nas urządziła dziewka we zbroi!

Dearbhail przy szynkwasie z kuflem piwa, odwrócona plecami do pijącego kilkanaście stóp dalej ochroniarza, słyszała wyraźnie każde słowo. W karczmie było tłoczno i często goście łokciami się rozpychali jednak albo jej się wydawało albo jegomość o cuchnącym oddechu obok właśnie próbował ją obmacać czyteż może raczej sięgnąć w poszukiwaniu łatwego grosza. A może to tylko przewrażliwienie?

Kiedy obróciła się człowiek z niewinną miną uśmiechnął się krzywo i zamówił grzańca. W zacienionym kącie karczmy dojrzała siedzącego samotnie z fajką, zakapturzoną postać, która jak miała wrażenie bacznie ją obserwowała.

A halflingi tańczyły i śpiewały.












Tharbad, Marzec 251 roku




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=137xoq_DFwA[/MEDIA]


Zza bezgłośnie uchylonych drzwi ostrożnie wychyliła się zacieniona postać. Jak kot wsunęła się za nia druga. Perła po chwili nie miał wątpliwości, że miał do czynienia z tymi samymi ludźmi, którzy zeszłej nocy tak bardzo chcieli spotkać go na ulicy. Jako, że uniknął ich towarzystwa, najwidoczniej dzisiaj postanowili złożyć mu wizytę. Szybko zorientowali się, że pokój jest pusty a widząc uchylone okno jeden wyjrzał na zewnątrz, a drugi wymieniając się porozumiewawczo gestami rąk z towarzyszem zniknął na korytarzu. Pozostały w pomieszczeniu osobnik dokładnie przeszukał pomieszczenie nie omieszkując nawet badać podłogi w poszukiwaniu skrytek. Później zniknął z pola widzenia lecz nieruchome drzwi zdradziły Valamirowi jego obecnośćw pokoju. Mijały godziny wyczekiwania podczas których nie wydarzyło się nic poza jęczeniem nieprzytomnego sąsiada. Na około godzinę przed świtem, kiedy noc jeszcze nie straciła nic na swojej czerni czekający na Telasaara nieproszony gość bezgłośnie opuścił pokój, zostawiając go w nienaruszonym stanie.

Perła ostrożnie uchylił okno w kilku ruchach zwinnie przylegał do spadzistego dachu zajazdu, gdzie oceniwszy sytuację czmychnął na drugi jego koniec mając tym widok na okno korytarza. Tak jak podejrzewał dwa cienie opuściły nim zajazd i rozdzielając się ruszyli w miasto. Valamir wybrał sobie niższego osobnika, który cierpliwie wcześniej rozgościł się na dłużej w jego pokoju i z bezpiecznej odległości kryjąc się pod osłoną nocy czmychał po dachach za oddalającą się na południe, ledwie dostrzegalną sylwetką.

Po kwadransie śledzenia, podczas którego wystraszył kota spiącego na koninie, który zdążył prychnąć nim z piskiem sturlał się by zniknąć za krawędzią dachu, kilka razy zdawało się Perle, że stracil trop. Jednak za każdym razem odnajdywał znajome plecy zakapturzonej sylwetki w ostatniej chwili nim znikała za rogiem kolejnego zaułka. I wtedy stało się coś czego Telasaar przewidzieć nie mógł, choć jak zawsze liczył na takie ryzyko. Dach, na którym się znajdował, oddalony był od następnego budynku o dystans, którego pokonanie nie mieściło się w bezpiecznych ramach pomyślnego skoku. Zmuszony do zejścia na ziemię przyśpieszył kroku udając się w obranym kierunku z nadzieją dogonienia tego, którego stracił z oczu. Na szczęście ulice były wciąż puste, a śledzony musiał przestać zachowywać nadmiernych środków ostrożności, bo Perła dogonił go kroczącego spokojnie przed siebie kilka przecznic dalej na ulicy, którą podążał uprzednio.

Byli już na terenie dzielnicy portowej, nieopodal rzeki, kiedy niższy z prześladowców Telasaara, skręcił za rogiem jednego z budynków w boczną zacienioną uliczkę. Gdzieś niedaleko przed Valamirem zaskrzeczała mewa. Gdzieś trzasnęły drzwi. Perła ostrożnie podążył za zakapturzonym osobnikiem dostrzegając go znikającego w kolejnej odnodze między domami.

Odnodze, która okazała się ślepym zaułkiem zakończonym murem. Coś nie było tak jak być powinno. Zorientował się o tym błyskawicznie cudem unikając ciosu kiedy brał zakręt. Wiedziony instynktem skoczył w głab uliczki w ostatniej chwili słysząc szum ciętego powietrza. Ciosu, który był przeznaczony na jego powitanie.Otoczony z trzech stron murowanymi ścianami przed sobą miał znajomego z widzenia nieznajomego. W ręku trzymał długi zakrzywiony sztylet. Nie byłoby tak źle, gdyby za jego plecami nie pojawił się ten drugi. Wyższy z nocnych gości, w rękach którego błysnęły dwa ostrza noży.

Gdzieś w oddali zapłakała mewa.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 22-03-2011 o 05:05. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 22-03-2011, 05:02   #49
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Trollshaws, Kwiecień 251 roku




Przybijając łodzią na wschodni brzeg rzeki Endymion i Andaras dziarsko wspięli się na skarpę, by podjąć trop na skałkach, który ragner wypatrzył poprzedniego dnia. Kh’aadz podążył za nimi bez większego entuzjazmu, choć pewnie równie ciekawy co mogą tam znaleźć.

Przy chacie Umbarth z synem odprowadzali ich zaciekawionym wzrokiem marszczac nosy przed rażącym słońcem.

- Czemu psów nie wzięli tatku? Musi idą tropić do lasu?

Ojciec wzruszył tylko ramionami.

- To nie obszczywęgły to pewno wiedzą co robią. Ty lepiej czep się roboty pożytecznej, a nie mędrkujesz po próżnicy od rana! – zganił syna lecz na jego twarzy malowało się takie samo zatroskanie.

Endymion podjął przeszukiwanie okolicy. Śnieg na skarpie częściowo stopniał w wesołym słońcu, lecz świeże zarysowania pozostały takie same. Minęła dobra godzina wracania się i kluczenia po skałkach zanim oświadczył towaryszom, że są na dobrej drodze. Uszli wtedy raptem kilkaset stóp, niemniej wprost w stronę Trollshaws.




W lesie było juz troche łatwiej wypatrywać znaków, bo zacienione obszary skalistych pagórków i płaskich głazów poukładanych jeden na drugim niczym czyjąś ręką, wznoszących się, to opadających z nierównościami terenu, wciąż były przykryte gdzieniegdzie śniegiem. Światło słoneczne wpadało do mrocznego, nago-iglastego boru tylko dzięki szkieletom powykręcanych drzew ogołoconych z liści. Z kolei połacie Trollshaws, gęsto porośnięte świerkami skutecznie w tych obszarach zatrzymywały blask dnia, trzymając go jak na smyczy przy koronach rozłożysto, szpiczastych, olbrzymich choinek. Wnętrze lasu tonęło we mgle. Ranger w końcu nie miał wątpliwości, kiedy oznajmił elfowi i krasnoludowi, że idą śladami co najmniej dwóch wilków. Gigantycznych co więcej, wnioskując po wielkości i głębokości odciśniętych łap, nie wykluczając możliwości przypuszczenia, że mogły być rzeczywiście dosiadane przez orków. Trop nie był świerzy. Wilki przeszły na oko Endymiona dwa dni wcześniej tak w stronę do, jak i od rzeki. Mimo pewności i wyraźniejszych odcisków na śniegu, który nawet Kh’aadz widział bez większego problemu, nie obyło sie bez kluczenia po lesie, zwłaszcza, gdy wilki wchodziły na skały, przecinały strumyki, czy wpinały się na powalonych olbrzymich pniach wiekowych buków, średnicy których wszyscy trzej nie byliby w stanie objąć wspólnymi siłami.

Kh’aadz wyraźnie zaczynał się nudzić krajobrazem lasu. Przegryzał suszony boczek jaki dostał na wyprawkę od Umbarthowej spode łba mierząc otoczenie. Trzon nadziaka ściskał mocno zadzierając głowę ku rozłożystym konarom gigantycznych drzew.

Endymion nabierając wprawy widać wiedział czego szukać, bo wytrwale parł do przodu oglądając się za popołudniowym słońcem z nietęgą miną. Jako jedyny dokładnie wiedział gdzie się znajduje i gdyby chciał zostawić w środku lasu na noc krasnoluda z elfem nie mieliby tamci szans na łatwy powrót na farmę, inny jak cofanie sie po własnych śladach przy sprzyjających okolicznościach przyrody. Mała zawierucha lub gęsty opad śniegu mógłby szybko pokrzyżowaćim plany, tak się na kluczyli za przewodnictwem Strażnika w labiryncie skał i podobnie wyglądających na pierwszy rzut oka posępnej plątaniny drzew.

Andaras zaś, choć zwinnie stąpał po Trolshaws niczym młody jelonek w głębi ducha wiedział, że każdy wychowany wśród swoich elf obserwujący go z boku nie mógłby wyjść ze zdumienia, że ktoś mógłby się bawić w elfiego przebierańca w lesie. Andaras zdecydowanie bardziej improwizował jak czuł komunię z łonem leśnej natury, w głębi ducha marząc o otwartych piaszczystych przestrzeniach i wąskich uliczkach wysoko zabudowanych miast. Wychowanie, nawyki i przyzwyczajenia brały górę nad dziedzictwem starej rasy po jednym z rodziców. Zwłaszcza w tym mało przytulnym lesie nie czuł się swojo. Co prawda zwracał uwagę na skąpą, dopiero budzącą się do życia po zimie, o ile w tym miejscu to było możliwe, roślinność poszycia, ale raczej ze względów zainteresowania przydatnością ziół, grzybów i korzeni do własnych celów. Tych leczniczą i tych zgoła przeciwnych zarazem. Mało tego, aż wstyd było mu się do tego głosno przyznać lecz bukowy las zalatywał mu nieznacznie, bliżej nieokreślonym smrodem, którego nie mógł za bardzo przypisać do niczego w swojej pamięci.

Endymion zatrzymał się wpatrzony w wysokie rumowisko skał i oznajmił towarzyszom, że noc się zbliża i zamiast spędzać noc z wilkami zamierza wracać na farmę, by podjąć trop od tego miejsca o poranku.

Andaras nie chciał tym słyszeć.

- Endymionie - odpowiedział elf. - Jeśli mamy ich znaleźć nie możemy rezygnować z tak błahych powodów jak zapadnięcie nocy. Ja idę dalej a i ty jako obrońca królestwa powinieneś.

I to powiedziawszy, na potwierdzenie wypowiedzianych słów, ku rozgoryczeniu Kh’aadza, ruszył ochoczo przed siebie nie oglądając się za siebie. Krasnolud ciskając w elfa spojrzeniami, niczym dzbankiem grzańca w łeb Turga, poczłapał za nim marudząc.

- Najpierw cała noc odmrażania dupska pod jakąś cholerną zaspą, a teraz nocne spacery po lesie. Po prostu pięknie... Mam nadzieję, że wzięliście swoje żarcie, bo ja moim nie mam zamiaru się dzielić.

Endymion stal chwilę obserwując jak elf z Khazadem prą do przodu i kręcąc na boki głową, westchnął i ruszył za nimi. Niechybnie przyjdzie im nocować w lesie, lecz z Rangerem przynajmniej na właściwym tropie. W najlepszym przypadku mogli towarzysze zbłądzić, w najgorszym paść ofiarą watahy wilków, bo choć dwa nie robią stada, lecz nikt nie powiedział, że nie ma ich więcej w okolicy. Kwestia orków również dawała do myślenia. W tym momencie przynajmniej połowa rewelacji Umbartha okazała się prawdą.

Słysząc chrzęszczący pod nogami rangera śnieg, elf odwrócił się z kryjącym się w kącikach warg uśmiechem w stronę towarzyszy, gdy nagle idąc za nim Kh’aadz wypuścił z wrażenia kawałek boczku z półotwartej gęby. Sensacja jaką odczuł przy tym zagrała na wszystkich nerwach krasnoluda zmuszając go do przykucnięcia z nadziakiem gotowym do ataku lub obrony. Tylk przed czym? Przed równie zdziwionym elfem, który wcale jakoś nie wyglądał na strojącego sobie magiczne żarty kosztem krasnoluda?


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wt-NF_Cyafk[/MEDIA]


Spod płaszcza Andarasa wydobywał się bladoniebieski emanujący blask. Zimny lecz zyskujący z każdą chwilą na intensywności. Półelf odruchowo odkrył połę zaalarmowany nieoczekiwanym zjawiskiem. Błękitnawe, migotliwe światło biło od kawałka połamanego ostrza, które przytoczył sobie tamten do pasa. Na dodatek niosący fragment oręża Andaras poczuł nieznaną, śmierdzącą woń towarzyszącą zjawisku, która również wzmagała się na intensywności.

Endymion, który został nieco w tyle miał całkiem dobre pole widzenia i zaciekawiony przyspieszył biegnąć w stronę Kh’aadza i elfa I chyba jako pierwszy dostrzegł to czego tamci jeszcze nie widzieli.

Moment później, z osłupienia wyrwał ich ryk jaki rozdarł ciszę lasu. Zza głazu w połowie rumowiska u którego stóp zatrzymała się grupka tropicieli, z dzikim wrzaskiem szarżowała wprost na ich głowy, dziwaczna postać z prostym mieczem o zakrzywionym końcu, dosiadająca wielkiego wilka. Sekundę później wyskoczył drugi takiż sam jeździec i nim bliżej zdołali, zaskoczeni tym niespodziewanym widokiem ataku, przyjrzeć się im mało wyszukanej, prostej zbroi i goblinowatym twarzom, rodem z rycin i jaskiniowych obrazków, gdy kłapiący wściekle szczękami, najeżonych gęsto długich, żółtych kłów, wilczy pysk znalazł się po przejściu do lotu po sprężystym skoku, niebezpiecznie blisko Andarasowego gardła. Po tym jak z impetem przednimi łapami lądując na plecach tamtego przewrócił go twarzą w śnieg. Drugi worg wylądował zwinnie tuż za leżącą pod ciężarem towarzysza ofiarą i z miejsca złożywszy się do oddania susa, z uzbrojonym we włócznię, wykrzywionym w nienawistnym grymasie orkiem na grzbiecie, leciał w stronę Kh'aadza.







 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 22-03-2011 o 05:27. Powód: literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 25-03-2011, 11:39   #50
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Elf w lesie czuł się dziwnie. Było to bardzo specyficzne odczucie. Z jednej strony niepewność, zmieszanie nowym dla niego krajobrazem. Z drugiej jednak mimo braku "obycia" w lesie druga cześć jego natury czuła się tu jak w domu. Każdy jednak kto w domu nie był od dawna czuje niepokój. Naturalne było że myśli powędrowały ku gorącym piaskom pustyni i ciasnym uliczką miast Haradu. Gdzie elf spędził całe życie... Tak tam tego niepokoju by nie czuł. Byłby u siebie. Jednak w lesie było to coś... co dawało Andarasowi te dziwne wrażenia. Zarówno pozytywne jak i negatywne. Gdyby nie ten smród który zidentyfikował na początku mylnie jako naturalny zapach lasu. Byłoby całkiem miło. Chyba z czasem by się odnalazł w takich miejscach- pomyślał.

Szli już od dłuższego czasu. Towarzysze Andarasa niezdarnie czy raczej naturalnie jak dla ich ras. Animista nie wytykał im jednak że idą przez to wolniej, dodatkowo czyniąc hałas brnąc w śniegu. Przecież i tak nic nie mogli na to poradzić. Elf delektował się nowo poznawanym miejscem. Sądził że na wiosnę w lasach musi być naprawdę pięknie. Wybierze się kiedyś z pewnością, by zakosztować natury w jej najpierwotniejszej formie.-rozważał Tylko pójdzie do innego lasu koniecznie. Smród w tym lesie nie dawał spokoju jego wrażliwym nozdrzom. Wypytywał też Endymiona o sekrety tropienia, co prawda bez treningu praktycznego niewiele to dawało. Ale namiastkę już miał a kiedyś może będzie mu dane tą umiejętność rozwinąć.

Sielankę choć towarzysze Animisty z pewnością nazwaliby to inaczej, przerwał upadek boczku. Zapoczątkował on serię bardzo dziwnych zdarzeń....
Kransolud zaczął się patrzeć na Andarasa jak gdyby wyrosła mu właśnie trzecia ręka. Z racji jednak że to wydarzenie nie miało miejsce, elf zaczął się zastanawiać o co chodzi? Sekundy później jego oczom zaczął się ukazywać blask spod płaszcza. Wprost od ostrza jakie niedawno znaleźli. Animista zastanawiał się co to może oznaczać. Poczuł też że nagle smród nabrał intensywniejszego zapachu. Całe jego ciało zostało postawione w stan alarmu. Coś się wydarzy, coś musi się wydarzyć. Tyle wiedział by pewnie i średnio inteligentny chłop. Elf instynktownie zacisnął ręke na łuku....

To co było dalej pozostanie dla elfa zagadką na wiele kolejnych lat. Z osłupienia bowiem wyrwał całą grupę towarzyszy ryk, jakiego nigdy nie słyszeli. Zza skały w połowie rumowiska przy którym byli szarżowała na nich postać. Istna szkaradność, dosiadająca wilka największego jakiego w życiu widział. Andaras w końcu dowiedział się co tak śmierdziało mu w tym lesie. To te paskudy.... W tym ich oczom ukazał się drugi jeździec. Doprawdy był to nowy, i odrażający widok. Zaskoczył ich całkowicie, i chyba w tym szoku należy upatrywać całkowitego braku reakcji. Elf jedynie zdołał odwrócić się instynktownie chciał uskoczyć chyba. Ale wielki wilk wylądował mu na plecach dotkliwie je raniąc. Wbity twarzą w śnieg Animista miał dobrą chwilę by zastanowić się nad ową zagadką czemu nie strzelił? Czasu było chyba dość. Ryk który usłyszał zwrócił przecież jego uwagę. Wcześniej był już i tak w stanie dużego napięcia na skutek owego blasku. Szok to z pewnością to, pierwszy raz w życiu ale nie mogło to być nic innego. Teraz Andarasowi pozostała już tylko desperacka walka o życie. Czuł oddech zbliżającego się końca, w postaci szczęk worga które lada moment pozbawią go życia. Elf chciał chwycić ostrze ale leżał przygnieciony. Nie było jak go wyciągnąć. Nawet wyślizgnąć się spod worga mimo całej zręczności nie było jak. Zbliżał się kres.... Który jednak odroczył któryś z towarzyszy. Animista poczuł jak cielsko przygniata go jeszcze bardziej. Stwór najwyraźniej jednak padł nieżywy, bowiem uczucie przypominało jakby leżał na elfie bardzo duży worek. Andaras odczuł też że dodatkowy ciężar najpewniej będący jeźdźcem zniknął a raczej spadł z niego. Elf zdołał się wyślizgnąć było już nieco łatwiej, chwycił błyskawicznie łuk nałożył strzałę. Rozejrzał się po otoczeniu....
Widział jak jeden worg z orkiem na grzebiecie znikał miedzy drzewami uciekając. Strzelił bez zastanowienia tym razem, miał nadzieje że wejdzie mu to już w krew. Brak zdecydowania może go kosztować życie. A akurat tej cechy nigdy dotąd mu nie brakowało. Stwór i paskuda uszli chyba ale trafił. Nie słyszał by strzała trafiła w drzewo z drugiej strony nie słyszał jęku bólu oznaczającego trafienie. Będzie to trzeba sprawdzić.

Kh'aadz wstawał właśnie cały obtaczany w śniegu. Włócznia wbita w tarczę na plecach świadczyła że i dla krasnoluda nie był to łatwy pojedynek. Goblinowaty stwór zaś leżał przy stopach Endymiona pod mieczem ociekającym krwią. Strażnik okazał najwyraźniej również męstwo i refleks w tym pojedynku. Tylko elf najwyraźniej się nie wykazał. Zrobiło mu się głupio bowiem to on ciągnął ich tutaj. Wciąż zachodził w głowę jakim cudem to się stało....

- Czy ktoś jest ranny- zapytał obowiązki wzywały.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 25-03-2011 o 11:41.
Icarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172