Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-01-2012, 23:21   #101
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
- Ruszamy dalej. Ryś zostaje. Wola Varunatha - odzywa się Księga i Dzierzba odwraca się ku niemu.

Jego oczy są zimniejsze od lodu, a w twardym i ciężkim jak nagrobna płyta głosie nie ma cienia emocji, gdy wydaje wyrok, podejmuje decyzję. W tym krótkim momencie nienawidzi Księgi bardziej niż czegokolwiek innego. Narzędzie się złamało, narzędzie można wyrzucić. Nie myliła się co do niego. Słusznie się obawiała. Słusznie obawia się nadal. Najemnik jednak nie pokazuje po sobie gniewu, nie pokazuje żalu, nie pokazuje strachu czy wściekłości. Nie, Ryś – niczym lśniące Ostrze pieprzonej Świątyni – rozumie i za to Dzierzba nienawidzi go także.

Albrecht wzdycha cicho, potrząsa nieznacznie głową, na jego twarzy widać wyraz zwykłego, ludzkiego współczucia. Cierń jednak nie zdradza się żadnym dźwiękiem, żadnym gestem. Od jej maski tchnie okrutnym zimnem, pomimo ciepłego poblasku rozsiewanego przez pochodnie. Kara trzyma się jej pleców jak cień, tak samo pełna wyrazu jak tworzone przez koboldów mechaniczne marionetki.

A kierowana impulsem Dzierzba nachyla się nad najemnikiem i całuje go. Szybko, mocno, głęboko.

- Głupiec – szepcze cicho, z goryczą, odsuwając się od niego.

A głupiec mruga do niej porozumiewawczo i uśmiecha się blado, jakby wyszedł mu cholernie wyczerpujący, ale wyborny dowcip, którego puentę znają tylko oni.


* * *


Za ciasnym jak pizda dziewicy korytarzem, otwiera się przestronna sala, zbyt wielka, by blask pochodni i lamp przegnał zalegający w niej mrok. Cienie pożerają wysklepiony strop, lepią się do masywnych, grubych kolumn, zalegają w załomach i regularnych, geometrycznych zdobieniach. Pogłosem odbija się od omszałych ścian głęboki głos bębnów, z suchym trzaskiem pękają pod butami zaściełające posadzkę kości i przez moment Dzierzbie zdaje się, że znaleźli się w trzewiach lewiatana, w żołądku jakiegoś mitycznego stwora, na którego grzbiecie nieświadomi niczego ludzie postawili swoje miasto.

Ostrożnie, cicho stawia stopy. Wypatruje pułapek, wypatruje zwierząt, które na kościanym dywanie pozostawiły ślady swoich zębów, w jeziorze pożółkłej bieli rozgląda się za czymś, co mogłoby być jej przydatne.

Nie może pozwolić sobie na kolejny błąd.


* * *


Głos Rysia zagłusza nawet bębny, tnie nieruchome powietrze jak okrwawiony nóż. To nie jest krzyk – to nieludzkie wycie, wilgotny wrzask złej śmierci i dartego na strzępy mięsa.

Dzierzba oblizuje nagle wyschnięte wargi i poprawia chwyt palców na mieczu ryżego. Wbija złe spojrzenie w mrok, szuka przyczyny.

Zastyga w bezruchu, gdy spomiędzy cieni zaczyna wylewać się morze szczurów.


* * *


Wola Varunatha, powiedział Księga.
Kłamał.
W jego głosie był strach.


* * *


Tylko raz widziała coś podobnego.

Słońce przeglądało się wtedy w kałużach, skrzyło się na powierzchni ciemnego morza i krawędziach złotego imperora, który tańczył pomiędzy grubymi palcami Kotwicy. Z prawdziwie złodziejską cierpliwością czekali aż „Siódma Fala” zawinie do portu. Spłowiały granat ożeglowania, odarty z jaskrawej farby galion uformowany na kształt krakena, którego siedem ramion wbijało się bezlitośnie w burty statku, nienawistne ślepia utkwione w szarych skałach otaczających miasto. Widziała jak Kotwica mruży podejrzliwie oczy, jak krzaczaste brwi łączą mu się prawie w jedną tuż ponad nasadą wydatnego nosa.

- Widzisz? - spytał, kładąc jej rękę na ramieniu.

Widziała. Po chwili ona także widziała. Coś nienaturalnego w sposobie poruszania się nielicznych marynarzy na pokładzie, coś nienaturalnego w głosach, gdy okrzykiwali się z ludźmi znajdującymi się na nadbrzeżu.

- Przechędożyli stadnie niewłaściwą kurwę? - wykrzywiła się złośliwie. - Jak trypra złapali to i na gardziołka mogło im się rzucić. A i z opuchniętym kutasem trudno po olinowaniu popierdalać. A słyszałeś, że Piszczel tego karłowatego ghuna złośliwą francą właśnie umordował? Zachorzałą cipę mu podesłał i...

- Zawrzyj twarz
– warknął zirytowany, a srebrny ząb błysnął pomiędzy jego czarną jak smoła brodą jak spadająca gwiazda.

Odęła usta, prychnęła głośno, ale zamknęła się od razu. Milczeli przez chwilę, przyglądając się zaniedbanemu statkowi.

- Więc co? - spytała już poważnie. - Głód? Bunt?

- Gorzej, Drzazga, gorzej – powiedział cicho, przygryzając wąsa. - Oni tu śmierć przywieźli. Zarazę.

Z ładowni wylała się fala obżartych chorym mięsem szczurów.


* * *



„Siódma Fala” wraca do niej w obrazie szarej, kotłującej się masy drobnych ciał.
Siedem fal. Więcej nawet.

Chudzina rzuca w kierunku jednej z nich coś, co rozlewa się kałużą czerwonego ognia, ona chowa miecz do pochwy i doskakuje do alchemika jednym, długim susem. Chwyta go za nadgarstek, szarpie ku sobie, wskazuje kolejne cele, kolejne fale. Nie życzy sobie utonąć w tym piszczącym morzu, nie zamierza popełnić błędu Rysia i zdechnąć tak głupią, straszną śmiercią.

Księga biegnie. Biegnie Chudzina. Biegnie nawet Kara.
Tylko Cierń kroczy dumnym, zdecydowanym krokiem, niepomna jakby zupełnie ostrych zębów, które zaraz zaczną wgryzać się w jej świętobliwy tyłek.

Dzierzba chce biegnąć także.
Dzierzba potrzebuje jednak Cierń.
Zawraca.

Później za cholerę nie będzie potrafiła powiedzieć jak to zrobiła, nie będzie potrafiła powtórzyć tego prawie niemożliwego skrętu ciała, gdy uderza w kapłankę i przerzuca ją w żołnierskim chwycie przez plecy, gdy zwija się w miejscu i jak zwolniona sprężyna zaczyna pędzić ku drzwiom. Uwierają ją w kark dwa sztylety Cierń, w skórę wbijają się kolce jej żelaznej maski, haczą zdobienia szaty. To nie jest ważne. Ważne są uchylone drzwi i kałuże ognia, pomiędzy którymi trzeba lawirować. Ważny jest równy oddech i stopy, które pewnie uderzają o posadzkę.

I dwie fale, które za moment zaleją je rozżartą, piszczącą masą.
Nie zdążą.

Jej ostry, przenikliwy gwizd zlewa się w jedno z krótkim poleceniem Cierń: „Puść!” Dzierzba nie zatrzymuje się nawet, gdy bez wahania spełnia rozkaz i bezceremonialnie zrzuca ją na ziemię.

Jeszcze kilka metrów.
Obok pojawia się Kara, rzucając dziewczynie upuszczoną przez nią wcześniej pochodnię.

Jeszcze kilkanaście kroków.
Pochodnia i zakrzywiony, rzeźnicki nóż zaczynają zataczać krótkie, oszczędne łuki.

Jeszcze trochę...
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 20-01-2012 o 21:27. Powód: Błędy, literówki, niezgrabności i totalne bzdury :)
obce jest offline  
Stary 20-01-2012, 01:31   #102
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Nie lubiła podejmować szybkich decyzji. Czasem jednak musiała. Gdy się jednak nad tym głębiej zastanowiła to była zmuszona przyznać, że nigdy nie dostawała dość czasu na roztrząsanie wszystkich za i przeciw. Jak można szybko zdecydować o czyjejś winie i jak można prędko wybrać dla niego karę. Szybka sprawiedliwość rzadko bywała hm, no cóż sprawiedliwa. Za mało czasu, zawsze za mało czasu. Tylko starsi rangą Wybrańcy Varunatha mogli pozwolić sobie na luksus czasu przy podejmowaniu decyzji. Młodsi natomiast nie. Tylko, że młodzi lubili działać w pośpiechu a ich czyny i sądy nader często cechowała nieroztropność i chaotyczność.

Jeśli po tym właśnie można było rozpoznać czy ktoś był młody czy dojrzały to Cierń nigdy nie była młódką. Urodziła się już jako staruszka a podczas nauki w Świątyni usiłowano ją odmłodzić. Kapłan Varunatha powinien być pewny swego, bo za nim stał sam Pan Sprawiedliwości i Kary. Błądzić było od zawsze rzeczą ludzką, ale Varunath nigdy nie popełniał błędów, więc ufny w swego boga kapłan nie obawiał się swego osądu. Nie działał wszak według własnego ego, jego czynami kierował Aspekt i Ten nie pozwoliłby popełnić błędu gorliwemu wyznawcy.

Jeśli zatem Althea podjęła w pośpiechu decyzję o wyruszeniu w podziemia tak mało liczną grupą i pozostawieniu thara i jego ludzi za sobą to znaczyło, że Varunath tak chciał.

Skoro Ryś zaatakował w pojedynkę nieumarłego orka samemu przy tym padając, oznaczało to nie mniej nie więcej, iż Varunath tak chciał.

Księga zdecydował pozostawić sługę w korytarzu i wędrować dalej w piątkę a jako że był Wybrańcem Pana to nie pozostawiało żadnych wątpliwości, iż Pan Sprawiedliwości i Kary podjąłby taką samą wiążącą decyzję.

Masa szczurów ruszyła w ich kierunku i nie tylko ich jak się szybko okazało. Niektóre sprytne szczurzyska wybrały sobie inny cel. Taki, który już wabił aromatem świeżej krwi i zachęcał do poszerzenia dziury wyrwanej w jego ciele. Łatwy i bliski cel, naprawdę łakomy kąsek.

Księga wywrzeszczał sygnał do ucieczki i sam ruszył jako pierwszy. Althea odpasała przyczepiony do jej boku bicz, ale nie rozwinęła jego splotów. Usłyszała potworne wrzaski Rysia i odwróciła się w tamtym kierunku. Widziała scenę jakby sama stała tuż obok mężczyzny a ten był pożerany żywcem.

Na to też wyraziłeś zgodę Panie? Twój sługa cierpiał katusze z rąk nienawistnych Tobie wrogów. Gdybyś chciał mógłbyś uśmiercić szczury atakujące Rysia jednym wyrażonym pragnieniem Swej Woli. Nie zrobiłeś tego. Zatem zasłużył sobie, zatem taki był przygotowany dla niego los. Gdybym jednak zdecydowała ruszyć mu na pomoc i udałoby mi się tego dokonać to także byłby wyraz Twej Woli czyż nie? Gdybym zawiodła zostałabym pożarta wraz z nim a Księga mógłby nie sprostać sam wyzwaniu pokonaniu czarnoksiężników czekających w tych ruinach. Pozwoliłbyś mi na próbę i słabość, która mogłaby doprowadzić do naszej i Twojej przegranej w tej sprawie? Zawierzyłbyś mi pozwalając spróbować? „Niszcz magów” powiadasz, ale to nam pozostawiasz, w jaki sposób, kiedy i gdzie. Jak wiele zależy od nas samych a jak wiele od Ciebie?

Po krótkiej chwili, kiedy płomienie alchemicznego ognia Albrechta zaczęły lekko przygasać Cierń zwróciła się w stronę drzwi, do których uciekł Księga i ruszyła szybkim krokiem w tamtym kierunku. Zamaszystymi kopniakami częstowała szczury, którym udało zbliżyć się do niej i znalazły się w zasięgu jej nóg, a ci, co ją znali lepiej wiedzieli, że kapłanka była wściekła. Zostałaby w sali mordując przeklęte zwierzęta dopóki ostatni z gryzoni nie padłby trupem. Rozpętałaby cierniowe piekło odwołując się do wszelkich dostępnych jej modlitw aż wszystkie sparszywiałe zwierzęta i bestiary ległyby martwe u jej stóp. A potem weszłaby do leża wyznawców chaosu słaba i wyczerpana i doprowadziłaby do przegranej całej grupy. Przez swoją słabość. To by było szaleństwo. I nie zamierzała podążać tą ścieżką.

Dlatego nie użyła modlitw i nie szarpała się z Dzierzbą, kiedy ta siłą zaniosła ją pod drzwi. Dopiero, kiedy szczury falą odcięły ich od wyjścia rozkazała Anah postawić się na ziemi. Potrzebowały teraz wszystkich sił żeby przerąbać sobie drogę do wyjścia i nie mogła obciążać dziewczyny zmniejszając tym samym ich szanse. To było rozsądne. Zawsze w końcu tak postępowała. Rozsądnie i racjonalnie. Przedkładając jedne rzeczy nad inne. Te właściwie rzeczy nad te mniej istotne.

Wiedziałeś, że tak postąpię, prawda Panie? Moje serce i dusza należą do Ciebie, ale przede wszystkim mój umysł należy do Ciebie, więc wiedziałeś.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 20-01-2012, 11:23   #103
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Miasto Kreda, gdzieś w podziemiach pod miastem


Futrzana rzeka furii. Furii drobnych pazurków i ostrych siekaczy. Furii czerwonych, gorejących nienawiścią, paciorkowatych oczu.

Księga już jest przy wpółotwartych wrotach, prześlizguje się przez szeroką szczelinę, napiera na drzwi z drugiej strony ponaglając resztę krzykiem.

Bębny grają swoją melodię!

Dzierzba, Cierń i Kara próbują przedrzeć się przez czeredę gryzoni. Kopniakami, pochodnią, ostrzami miecza. Albrecht, już jest przy drzwiach i próbuje pomóc swoimi alchemicznymi pociskami. Flakonik rozbija się nieco za daleko, ale i tak robi swoje. Gwałtowny mróz ścina drobne ciała szczurów, a zapomnianą salę koboldów wypełniają piski ginących zwierząt. Tak!

Buty miażdżą małe czaszki! Kopniaki odrzucają kolejne gryzonie w dal! Ostrza mieczy broczą czerwienią! Ale to nie wystarcza. Drobne siekacze są ostrzejsze, niż się wydaje. Tną ubrania bez najmniejszego problemu, a skórzane pancerze po dłuższej szarpaninie. Znaczą ciała ludzi pierwszymi, na razie płytkimi ranami. Szczury skaczą wyżej i są szybkie i niezmordowane. Już nie tylko nogi, ale i ręce i twarze uciekających mogą stać się celem ataku. Jedno z dzikszych zwierząt wskakuje Cierń na jej kolczastą maskę. Siła skoku pozwala stalowemu kolcowi przebić ciałko i przez chwilę zdychający szczur wisi na twarzy kapłanki brocząc metal swoją krwią.

Albrecht nie może czekać dłużej! Przeskakuje na drugą stronę wrót i napiera na nie razem z Księgą.

Bębny zwalniają swój rytm!

W końcu i kobietom udaje się przedostać przez bramę. Pomagają mężczyznom zamknąć drzwi. Kara i Dzierzba odpychają, kroją i depczą nieliczne szczury, którym udaje się wśliznąć przez zamykane drzwi.

Łup!

Głuchy odgłos oznajmia, że wrota zostały zamknięte. Udało im się uciec przed morderczą falą gryzoni.

Oddechy zwalniają. Rany zadane szczurzymi zębami zaczynają piec w zetknięciu z potem. Kara ma zlepione krwią włosy. Jeden z gryzoni poszarpał jej kawałek lewego ucha. Lewy rękaw jej skórzni jest poszarpany i okrwawiony, ale to w większości krew gryzoni.
Dzierzbę pieką nogi. Kilka szczurów przegryzło się przez osłonę i pokąsało wojowniczkę po łydkach i udach. Jeden chapnął też prawą dłoń, z której cieknie strumyczek czerwieni.
Również Cierń oberwała. Kilka ugryzień na rękach, kilka na łydkach i udach.

Ale i tak mieli szczęście. Żyją. Chociaż Maraja była blisko.

Słyszą swoje przyśpieszone oddechy, słyszą stłumione piski i chrobotania szczurów próbujących bez skutku sforsować zatrzaśnięte im przed nosami drzwi. Właśnie.

Nie słyszą bębnów.

Rytmiczne - Łup! Łup! Bum! Bum! - ucichło.

Upewniwszy się, że są na razie bezpieczni przed szczurami, mogą w końcu zwrócić uwagę na to, gdzie się znaleźli.


* * *


W migotliwym świetle pochodni zorientowali się, że stoją na szczycie szerokich schodów. Zniszczone, spękane i wykruszone stopnie prowadziły w dół do kolejnej sali, tym razem nie aż tak dużej, jak ta, przez którą przebiegli, lecz i tak niemałych rozmiarów. Sala, jak mogli się zorientować, miała okrągły kształt. Na jej środku ujrzeli coś, co wzbudziło w nich zarówno dreszcz obrzydzenia, jak i grozy.

Statua. Posąg. Wysoki, jak dwóch mężczyzn, ciemny, niezbyt wyraźny. Posąg miał, to widzieli wyraźnie, łeb jakiegoś zwierzęcia, zapewne szczura, cztery rogi i cztery łapy. Bathar. Bez wątpienia. Stara podziemna budowla koboldów, zajęta później przez wyznawców upadłego Aspektu, stała się ich świątynią. Podczas wojen Uzurpacji – jak domyślali się Cierń i Nawrócony – zapewne została przeoczona przez zwycięzców. A teraz ktoś próbował obudzić jej dawną świetność.

Wokół posągu paliły się pochodnie. Ich blask był zimno-błękitny. Efekt domieszek alchemicznych, które Albrecht znał doskonale, albo praktykowania zakazanej magii, – o czym z kolei mogła wiedzieć Cierń. Obok pochodni stały bębny, ale nie było widać nikogo, kto by na nich grał.

Widzieli za to dwa ciała zwisające w zaciśniętych łapach posągu. Bezwładne, na pewno martwe.

Zachowując najwyższą ostrożność podeszli nieco bliżej, by przyjrzeć się ciałom. W każdej chwili spodziewali się jakiegoś ataku, nic więc dziwnego, że każdy ruchliwy cień, każde echo ich kroków, powodowało, że odwracali się gwałtownie w stronę zjawiska. Ale nikt nie zaatakował.

Światło pochodni padło na twarze ludzi trzymanych przez posąg w łapach. Spomiędzy szponiastych, zaciśniętych paluchów spływała ciepła jeszcze krew i skapywała dwoma strumyczkami w dół, by specjalnymi rynienkami wpływać do kratek u stóp posągu.
Jedną twarz znali wszyscy. Brodaty uciekinier, którego ścigał Ostrze i Cierń na targowisku tak wydawałoby się niedawno. Pogruchotany, zmiażdżony, jak orzech w wynalazku z południa służącym do miażdżenia jego skorupek. Drugiego trupa mogła zidentyfikować Dzierzba. Zachlapana, wykrzywiona agonią twarz należała do Kołtuna – jednego z szefów lokalnego podziemia, który tak nieelegancko potraktował Dzierzbę w burdelu u Migotki.

Łapy potwornego posągu przykuły ich uwagę. Od spodu nie przypominały rąk czy zwierzęcych odnóży. Ktoś pieczołowicie wyrzeźbił w nich twarze. Wąskie, lisie, skośnookie twarze. A krew ze zmiażdżonych ofiar wypływała powolną strugą przez otwory zastępujące oczy.

- Łzy duszy – miękki, kobiecy głos usłyszeli w tej samej chwili, co świt wypuszczanej strzały i jęk Księgi padającego na ziemię.

Z piersi kapłana sterczała brzechwa. Tym razem nie było jego ochrony, kogoś, kto przyjąłby na siebie grot.

Była tam. W tunelu jedynego wyjścia z komnaty. Postać w dziwacznej masce. Zapewne ta sama, która zaatakowała Cierń nad rzeką. Tym razem jednak nie miała zamiaru uciekać. Druga strzała opuściła kołczan w rozmazanym ruchu ręki, cięciwa napięła się, grot w mgnieniu oka skierował w stronę Cierń.

Ziemia pod ich stopami zadrżała gwałtownie......


* * *


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-f63MJjfmJg&feature=related[/MEDIA]

Krew. Łzy duszy.

Spływała w dół. Magiczna. Należąca do tych, których moc została przebudzona. Należąca do głupców zwiedzionych fałszywą obietnicą.

Naznaczono sanktuaria. Utworzono znak. Dopełniono ofiar.

Głupcy skonali w męczarniach roniąc magiczne, jakże pożywne łzy duszy.

Istota pod podłogą czuła, jak życiodajny strumień wypełnia zasuszone ciało. Jak zmumifikowane serce zaczyna znów bić. Powoli, pompując nowe życie z trudem, ale niedługo powinno przyśpieszyć, napełnić wyschnięte na wiór mięśnie mocą życia.

Oczy uwiezionego pod posągiem bytu zadrżały. Powieka otworzyła się z cichym szmerem ukazując sino fioletowe bielmo ślepych, lecz nie niewidzących oczu.

Istota westchnęła w swoim grobowcu ....

Od tego westchnienia zadrżała ziemia.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 20-01-2012 o 11:31.
Armiel jest offline  
Stary 01-02-2012, 14:03   #104
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nie przeszły. Gryzonie zatrzymały się za drzwiami. Nie przeszły. Nie przecisnęły. Nie próbowały nawet.
Jakaś niewidzialna bariera blokowała im przejście. Albo czyjaś wola.
Albrecht łapał oddech jak topielec niemal. Otarł wierzchem ręki spocone ze strachu czoło. Byli wszak bezpieczni. Na razie. Dopiero po chwili zorientował się, że sam siebie okłamuje. Nie byli bezpieczni!
Jedyne wyjście na zewnątrz jakie znali, blokowała horda krwiożerczych gryzoni. Nawet jeśli wymordują kultystów, to nadal nie znali drogi powrotnej na powierzchnię.
Butelka z piwem, winem, okowitą... z czymkolwiek! Jakże mu teraz brakowało alkoholu we krwi. Ten, którym kurował swe problemy w karczmie, skutecznie wypłoszył z jego krwi Księga.

Nerwy nerwami, a wyuczone wieloletnią praktyką odruchy zadziałały same. Dłonie sięgnęły od przepastnych kieszeni płaszcza, by wyjąć szmatkę, którą Alchemik sprawnie nasączył dwiema miksturami. Jedna odkażała rany, druga zwiększała krzepliwość krwi. Na pierwszy ogień poszła Kara, rana jej ucha była poważna.
-Już nie będziesz taka śliczna.- mruknął medyk opatrując jej ucho i odkażając rany. Kolejna była Dzierzba, medyk z odrazą przyglądał się jej zachowaniu, po czym burknął niczym do dziecka.- Pokaż dłoń.
Dziewczyna posłusznie wyjęła rękę z ust i uśmiechnęła się do niego okrwawionymi ustami. Niewielki krater wyrwanego ciała już wzbierał świeżą juchą, która spływała powoli wzdłuż palców, gromadząc się w gęstych kroplach na opuszkach palców.
Alchemik tylko pokiwał z dezaprobatą głową i docisnął do rany szmatkę nasączoną leczniczymi miksturami. Przez chwilę popiekło, ale efekt był od razu widoczny. Z rany przestała płynąć krew.
Albrecht nie zwrócił na to uwagi, kucnął i zaczął podwijać jej nogawki spodni, by odkazić i te rany. Wszak szczury są groźnie, nie tylko ze względu na zęby i pazury. Ale też i przez choroby które przenoszą. Dzierzba musiała także być tego świadoma, bo bez protestów poddawała się jego zabiegom. Może i nie powstrzymała gardłowego śmiechu, gdy zabierał się za jej spodnie, ale potem stała już spokojnie na lekko rozstawionych nogach i poprawiała oplot rzemieni na okrwawionej rękojeści. Nie drgnęła ani pod jego dotykiem, ani gdy medykamenty dotknęły żywego mięsa. Medyk szybko i bez większej delikatności przetarł drobne ranki na łydkach dziewczyny. Mruknął coś niezrozumiale pod nosem i wstał. Zabrudzoną szmatkę cisnął w kąt.
Na końcu tą samą operację powtórzył z Cierń, było podwijanie rękawów i nogawek i przetarcie ran świeżą szmatką nasączoną leczniczymi miksturami. Powolne, metodyczne działanie upartego medyka.
Po czym ruszył wraz ze wszystkimi w jedynym możliwym kierunku. W dół.

Widok jaki zastał na dole sparaliżował na moment medyka. Dłonie zaczęły mu drżeć. Twarz pokryła śmiertelna bladość. Zachwiał się, po czym lekko oparł dłonią o ścianę z trudem łapiąc oddech.
Trzymane ofiary w łapach posągu, niczym w szczękach imadeł. Torturowane. Jak kiedyś on.
Serce waliło jak młot, gdy wspomnienia wracały. Gdy ból łączył się z wizerunkiem kolczastej maski. I oczu patrzących przenikliwie i zimno. I podobnie artykułowanymi pytaniami.
Wspomnienia wracały. Wracał i strach. Albrecht siłą woli powstrzymywał mdłości.
-Łzy duszy.- dźwięk kobiecego głosu. Świst strzały. Charkot umierającego człowieka.
To pozwoliło się alchemikowi opanować swój lęk. Może nie tyle opanować, co przenieść go na inne zagrożenie.
Byli wszak atakowani, przez łuczniczkę w masce. Palce alchemika nerwowo grzebały wśród fiolek, by wreszcie złapać dwie z nich i cisnąć po kolei. Jedna miała zrobić zasłonę dymną, druga... była fiolką kwasu rzuconą do Dzierzby. Co by ją złapała i użyła. Albrecht nie łudził się. Nie potrafiłby celnie trafić w łuczniczkę. Nie na taką odległość. Nie przy tak zwinnym przeciwniku.

Cisnął fiolkami, najpierw jedną potem drugą, i po chwili zdał sobie sprawę z własnej pomyłki. W panice zamienił fiolki!
Ciśnięty do Dzierzby pojemnik rozbił się zasnuwając i ją i łuczniczkę gęstymi oparami dymu. A fiolka z kwasem trawiła kamień nie czyniąc nikomu większej szkody.
Albrecht zaklął głośno i ruszył do Księgi. Medyk zdawał sobie, że popełnił błąd, ale nie czas było się tym martwić. Księga konał.
Nie żeby alchemik żywił to tego bezlitosnego knypka jakiekolwiek ciepłe uczucia. Tak jak dla Księgi, ryży był narzędziem, takoż i Albrecht uważał kapłana za oręż, którego jeszcze nie mogli stracić.
Księga był potrzebny alchemikowi do przetrwania w tym miejscu. I dlatego musiał pożyć, jeszcze trochę.
Kątem oka zobaczył Karę popychającą Cierń i osłaniającą ją przed zagrożeniem. A kurka flaczek, kto jego będzie osłaniał?!
Albrecht kuląc się dopadł leżącego pacjenta. Ręce medykowi drżały. Nie było co bawić się w diagnozy. Księga konał. Potrzebny był cud. Znowu.
Potrzebna była ta sama mikstura która uratowała Dzierzbę. Alchemik wyrwał strzałę, nie bacząc na rozległe krwawienie jakie wywoła tym działaniem. Wyjął fiolkę ze swym skarbem. I zawahał się.

Spojrzał na jej zawartość . Co prawda rany nie były tak rozległe i mniej się jej na Księgę zmarnuje, ale... Jeśli teraz ją użyje, to mikstury starczy na jeszcze jeden cud. Ostatni.
Otwarł palcami ranę po strzale, nie bacząc ile boleści sprawia Księdze. Wkrótce kapłan i tak poczuje jeszcze większy ból. A ta myśl, sprawiała medykowi, pewną satysfakcję. Wlał miksturę wprost na otwartą ranę, po czym zerknął na walczącą Dzierzbę. Ona i jej przeciwniczka były jedynie dwoma cieniami w oparach gęstego dymu.
Zaś kapłanka przyciśnięta do posągu, podała prostą komendę Karze.- Przypilnuj go.
Sama zaś zajęła się badaniem statuy, za którą się kryła.

Obecność Kary, nieco podbudowała duchowo medyka który skupił się na obserwowaniu efektów działania cudownej mikstury.
Umierający dotąd kapłan niemalże zacisnął zęby z przeszywającego bólu i wił się na podłodze, ale rana zaczynała się zrastać, przerwane naczynia krwionośne i nerwy łączyć ze sobą. Księga żył, więc Albrecht uznał, że czas zadbać o swoje bezpieczeństwo.

Rozejrzał się nerwowo po sali. Kapłanka kręciła jakimś kołem, Dzierzba tańczyła ze śmiercią w oparach dymu. Brak wentylacji sprawiał, że opar, który na powierzchni dawno by się już rozwiał, tu nadal otulał kobiety swym całunem.
Kolejne sięgnięcie do przepastnych i licznych kieszeni swych szat. Upewnienie się, że fiolka którą wybrał zawiera to czego szuka. Smoczy oddech.
Albrecht upewnił się, że go ma i trzymając pochodnię czekał, aż... Księga mniej więcej dojdzie do siebie.
Nie zamierzał ruszać do boju. Nie był wojownikiem. Wolał się bronić, wolał czekać aż napastniczka ruszy na niego z nożami, pewna swych umiejętności. I wpadnie w pułapkę stożka ognia. Wtedy jej pewność siebie ją zgubi, a zwinność nie pomoże.
Ta jednakże nie wyszła oparów dymu. Dzierzba stawiła jej większy opór, niż się spodziewała.
Kapłan zaś wił i pojękiwał z bólu, pocąc się zapewne jak prosię na widok rzeźniczego topora. Otrzymywał to, co dawał innym. Ale wkrótce powinien móc działać.
Tymczasem bębny zaczęły dudnić. Czemu? Jak?
Ich dźwięk wzbudzał w alchemiku zarówno gniew jak i strach. Medyk rozejrzał się. Cierń kręciła kołem, Dzierzba walczyła, Księga powoli dochodził do siebie.
-Za mną. Ostrożnie.- Alchemik warknął niemalże do kary. I ruszył powoli mówiąc.- Trzeba zniszczyć te bębny.
Nie wiedział czemu. Nie wiedział po co. Ale wiedział, że nie powinny bębnić. Swym nienaturalnym zachowaniem owe instrumenty drażniły Albrechta i dlatego ostrożnie zbliżał się do nich, by je podpalić smoczym oddechem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-02-2012 o 16:35.
abishai jest offline  
Stary 01-02-2012, 19:33   #105
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Żyła i Czarno-Biała Suka mogła ją w rzyć pocałować.
Wykpiła się kolejny raz.


* * *


Natychmiast, gdy zaparła się plecami o zamknięte drzwi, wpakowała zranioną rękę do ust.

Pięć ugryzień na nogach nie było nawet wartych wzmianki. Spodnie przesiąkną juchą, przyschną do ranek, tymczasowo zatamują krwawienie. Odrywaniem materiału od żywego mięsa martwić się będzie później. Co innego jednak kawałek mięsa, który jeden ze szczurów wyrwał jej z prawej dłoni. Krew ściekała wzdłuż palców, wsiąkała w rzemienie, którymi obwiązana była rękojeść jej noża - a na śliską rękojeść i niepewny chwyt nie mogła już pozwolić.

Wysysała więc wzbierającą w rance juchę, wylizywała ją jak zranione zwierze, co jakiś czas spluwając krwawą plwociną na kamienną posadzkę. Była niespokojna. Bębny ucichły i nagła cisza wbijała się w uszy przeraźliwym brakiem dźwięków. A ona nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś - coś, czego nie zraniłby żaden z jej noży - dowiedziało się, że przeszli, że przedarli się przez morze szczurów, że już tu są. I teraz przyczaiło się w oczekiwaniu aż podejdą bliżej i znajdą się w pułapce. Rozciągająca się u podstawy schodów komnata przypominała jej ciemny zaułek pełen cieni i nieuchwytnych morderców.

Zaśmiała się cicho, chrapliwie, gdy Chudzina zaczął dobierać się jej do portek, choć zranione miejsca mógł przetrzeć i przez rozdarcia wyszarpane zębami gryzoni. Posłała mu szydercze spojrzenie, którego - skupiony na krwawiących miejscach - nawet nie zauważył. Ale była wdzięczna. Powstrzymała więc pełne złośliwości, szydercze uwagi i skupiła się na poprawianiu przeplotu rzemienia na rękojeści zakrzywionego noża.


* * *


Ostrożnie schodziła po spękanych, kamiennych schodach. Ostrożnie zbliżała się do posągu, do pochodni płonących zimnym, błękitnym ogniem. Nieufnie. Zmrużyła oczy na widok cichych, nieruchomych bębnów, odruchowo szukając niewidocznych bębniarzy. Wypatrywała zasadzki pośród cieni - ale jedynymi cieniami, które żyły w tej komnacie, były ich własne, groteskowo zniekształcone przez tańczące płomienie. Nie wierzyła w pozorny bezruch martwych, zmiażdżonych ciał.

Skrzywiła się, czując metaliczny smród juchy i zawartości popękanych jelit. Przypatrzyła się jednej stężałej w cierpieniu twarzy, przypatrzyła drugiej.

- Szycha - chrypnęła w kierunku Cierń, wskazując na zmasakrowane ciało Kołtuna. - Od Przemykaczy. I Białej Lisicy.

Jej usta ułożyły się w wyrazie ponurej uciechy i nie sposób było nie usłyszeć w jej głosie satysfakcji. Zdecydowanie nie miała do trupa żadnej sympatii i nie żywiła po nim żadnego żalu. Przeciwnie - jego śmierć była prezentem od losu, definitywnie zdejmujących jej z dupy jeden z problemów.
Wola Varunatha, skurwysynu, zaszydziła w myślach.

* * *


- Łzy Duszy - szepnął strzelec znad rzeki i jego cichy głos odbił się miękkim echem od zimnego kamienia.

Dzierzba znała ten głos, znała nieludzki, melodyjny akcent nie pasujący zupełnie do języka Imperium.
Lidia. Lisica. Suka jebana...
Nim przeszyte strzałą ciało Księgi runęło na posadzkę, Dzierzba była już w ruchu.


* * *


W opowieściach i bohaterskich anegdotach zawsze jest czas. Jest czas na zawadiackie komentarze, zjadliwe uwagi, uprzejme szyderstwa. Jest czas na taneczną pracę nóg, na składanie się w szermierczych pozycjach, saluty oddawane przeciwnikowi i inne zbędne gesty. Jest czas na spokojną ocenę sytuacji, wyłapanie pełnego kontekstu i monologi wewnętrzne - zależnie od charakteru - wzniosłe lub pełne cynizmu. Jest czas, więc walka przypomina teatralny spektakl pełen doskonale rozpisanych dialogów i zadziwiających rekwizytów.

Gówno.
W prawdziwej walce jest dużo potu, dużo juchy i bólu.
Nigdy jednak, nigdy nie ma czasu.


* * *


Rozmyty szybkością ruch ręki, niespodziewane tąpnięcie ziemi, dźwięk puszczanej cięciwy, druga strzała szybująca w kierunku Cierń. Mocne wybicie, szybkie, pewne kroki. Noże pewnie leżą w dłoniach, dobrze poprawiła rzemienie. Jeden z glinianych słoiczków Chudziny przeleciał tuż obok niej. I złapałaby go, gdyby to nie była prawdziwa walka, gdyby tylko miała choć odrobinę cholernego czasu. Ale czas zwinął się w kalejdoskop chwil krótkich jak mgnienie oka.

Jej zwierzęco gibkie przypadnięcie ku ziemi, jej okuty stalą but z całą siłą spotykający się z nogą Lidii. Syk bólu, nieludzka zwinność elfki, gdy obróciła łuk w rękach, zmieniła chwyt i w półpiruecie smagnęła nim przez twarz atakującą ją dziewczynę.

Strumyk krwi spływającej po policzku.
Dźwięk tłuczonej gliny i dym, który wypełnił naraz cały korytarz, przesłaniając wszystko i wszystkich.
W jedno uderzenie serca straciły się z oczu.

Dzierzba nie czekała aż Lisica przejmie inicjatywę. Sama była szybka i sprawna, ale elfia kurwa szybka i sprawna była wprost nieludzko. Anah skoczyła ku niej przez gęsty dym bez jednej zbędnej myśli, bez wahania, pozwalając prowadzić się czystemu instynktowi. Odbiła od ściany, zyskując dodatkowy impet. Kątem oka dostrzegła srebrzyste ostrze rozcinające kotarę siwego oparu i kierujące się ku niej, odchyliła się nieznacznie, wybiła w przeciwną stronę i chlasnęła na odlew. Miękki opór pod jej żelazem. Trafiła. Nie zdążyła jednak poprawić. Wygięła ciało w nagłym skręcie, unikając morderczej kontry. Odskoczyła w bok.

Walczyły w całkowitej ciszy. Obydwie bezszelestne, o płynnych ruchach urodzonych zabójczyń. Żelazo nie spotykało się z żelazem, nie dźwięczała stal, nie słychać było ciężkich kroków, głośnych posapywań. Z szarego dymu nie docierał żaden dźwięk. Liczył się tylko szelest ubrań, lekkie, tłumione oddechy, nieznaczne poruszenia dymu, z których obydwie starały się odczytać ruchy ciał. O tak, były do siebie podobne, ale to Lidia była pieprzonym sithem i gdy rozległ się przeraźliwy zgrzyt metalu a bębny na nowo podjęły swój gorączkowy rytm - zaatakowała pierwsza.

Wystrzeliła z dymu jak strzała i cięła - mocno, brutalnie. Dzierzba cudem zdążyła uniknąć wypatroszenia. Przeniosła ciężar na drugą nogę, odgięła się do tyłu, przypadła do ziemi i ostrze elfki zamiast rozpruć ja do kręgosłupa, otwarło jedynie długą ranę na jej piersi. Za maską oczy Lisicy rozszerzyły się nieznacznie. Myślała, że zabiła. Nie spodziewała się, że ludzka dziewczyna zdąży zareagować. Nie spodziewała się też, że ranna nie wrzaśnie z bólu, nie zatoczy się, łapiąc za ranę. Nie spodziewała się, że zamiast tego zaciśnie zęby, odsłoni je w zajadłym grymasie i skoczy ku niej jak zwolniona sprężyna.

Gdyby spodziewała się - zdążyłaby się osłonić.
Gdyby spodziewała się - Dzierzba pewnie zdychałaby już na zimnym kamieniu.

Zakrzywione, iście rzeźnickie ostrze noża wystrzeliło ku szyi Lydii, w rozbryzgu juchy rozcinając na jej boku skórę i mięśnie. Lisica zanurkowała w przerzedzający się opar i Anah dopiero wtedy zachwiała się lekko, podparła o ścianę odzyskując równowagę. Rana bolała jak zaraza, ale nie była śmiertelna. Nie czuła jeszcze na karku dyszenia Czarno-Białej Suki. W przeciwieństwie do elfiej kurwy, cacanej Córeczki Goblina, która na oko Dzierzby za niecałą minutę zostanie przez Maraję wyruchana w dupę do samego końca.

Nie miała zamiaru jednak popełnić błędu Rysia. Zbyt dobrze wiedziała, że odcięta głowa też może ugryźć, a pozornie martwy przeciwnik wsadzić kosę pod żebro. Już jako sześcioletnia smarkula opanowała tą naukę, wraz z płynącym z niej morałem, że rannych wrogów należy dobijać bez jakiejkolwiek litości.

Dlatego zacisnęła mocniej palce na rękojeściach noży i ruszyła za elfką, zdecydowana dopaść sukę zanim ta zdąży wyciąć jakiś pożegnalny numer.

Dopaść i wypatroszyć.
Oderżnąć główkę i rzucić ją Cierń pod nogi.
Wyrównać rachunki.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 02-02-2012 o 15:30. Powód: Jak zwykle - babole i literówki
obce jest offline  
Stary 02-02-2012, 23:57   #106
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Małe szczurze ciałko podrygiwało na masce kapłanki, kończąc tam swój krótki parszywy żywot, niczym heretyk w objęciach żelaznych kolców Varunatha. Niektórzy mogliby uznać to za omen, niektórzy powiedzieliby, że było w tym widoku coś pięknego wręcz poetyckiego. Większość uznałaby taki widok za wyjątkowo śmieszny.

Althea podskakiwała próbując przedostać się nad szczurami do kolejnej komnaty, gryzonie z kolei usiłowały przegryźć się przez gruby materiał jej ubrania. Dla Cierń ta walka była wyczerpująca. Rozdawała im kopniaki, miażdżyła je obcasami butów, kłuta i siekała ostrzem, próbowała opędzać się od nich jednocześnie za wszystkich czterech stron. Dla szczurów zaś walka była prawdziwie heroiczna i tylko nielicznym udało się podrapać i pogryźć jej nogi i ręce a największy szczurzy bohater umarł męczeńską śmiercią na kolcu, bo próbował sięgnąć tam gdzie żaden inny nie dał rady doskoczyć.

W końcu, w jednej chwili wszystko się skończyło jak ucięte nożem. Zamknęli szczurzyskom drzwi przed nosem a w miejscu, do którego się przedostali nie było kolejnej fali gryzoni. Dlaczego? Przecież druga rzeka futrzastych stworzeń prawdopodobnie zakończyła by ich żywoty. Jednak dalej było cicho i spokojnie. Zbyt spokojnie.

Althea próbowała dostrzec cokolwiek w chybotliwym świetle pochodni. Jej zmysły były napięte do granic możliwości, ale nastawione na to nieuchwytne coś ukryte przed wzrokiem kapłanki. Kobieta prawie nie zwróciła uwagi na działania Albrechta, który jako jedyny zadbał w takiej chwili o oczyszczenie i opatrzenie piekących ranek. Nie zwróciła uwagi na medyka gdyż wkrótce całą jej uwagę przykuł posąg ustawiony w środku komnaty. To, dlatego szczury nie wkraczały do tej sali, Bathar miał postać gryzonia, ale nie dopuszczał do siebie zwykłych przedstawicieli tego gatunku.

Cierń zbliżyła się do potwornej konstrukcji i natychmiast rozpoznała jednego z ludzi zamkniętych w miażdżącym uścisku łap Bathara. Mężczyzna umknął jej na targowisko by znaleźć inny okrutny koniec swego losu. Drugiego człowieka nie znała, ale zaraz usłyszała z ust Dzierzby, kim ów trup był. Krew tych dwojga mieszała się spływając dwoma rynienkami pod podłogę.

- Łzy duszy – zabrzmiał kobiecy głos a wraz z nim świt strzały i cichy krzyk drugiego kapłana Varunatha.

Księga jako starszy rangą został wyeliminowany pierwszy a później uwagę napastnika przyciągnęła także Althea. Kapłanka spojrzała na łuczniczkę i zrozumiała, że to prawdopodobnie ta sama istota, która już wcześniej posłała w jej kierunku strzałę. Wtedy pocisk przyjęła na siebie Kara, ale teraz Cierń nie mogła i nie chciała ryzykować życia i zdrowia swoich sług, więc spięła się i rzuciła w kierunku statuy. Założyła, że rzeźba osłoni ją skutecznie przed strzałami zamaskowanej kobiety a i tak chciała przyjrzeć się odrażającemu posągowi. Kara była tuż obok i sprawnie pchnęła Altheę tak, że kapłanka dotarła do posągu szybciej niż gdyby używała siły tylko własnych mięśni.

Dzierzba rzuciła się w kierunku wroga gotowa tym razem dopaść przeciwnika, który już raz jej umknął. Althea przypadła do upiornej statuy. Kapłanka rozłożyła jeden posąg Bathara na kawałki, ale ten tutaj umiejscowiony w podziemiach wydawał jej się po stokroć gorszy. Przez oprawę scenerii, przez krew ściekającą pod posadzkę. Intuicja podpowiadała jej, że to, co karmiono spływającymi już łzami duszy nie powinno się przebudzić.

Cierń spostrzegła jak Albrecht ukląkł przy Księdze próbując zatamować upływ krwi z rany kapłana. Wydała polecenie Karze, aby wojowniczka pilnowała pleców medyka. Część komnaty spowijała gęsta mgła i efektów ataków Anah na łuczniczkę można było się tylko domyślać po dochodzących z miejsca gdzie walczyły dźwiękach. Gdyby Dzierzba padła alchemik byłby odsłonięty i całkowicie bezbronny wobec strzał łuczniczki. Althea czuła się bezpieczna, skryta za posągiem. Podejrzewała jednak, jaki byt mógł się kryć tuż pod jej stopami. Czy czarownicy odkryli ukryte miejsce pochówku Grythela? Jeśli to starożytnego czarnoksiężnika karmili ofiarną krwią to poczucie bezpieczeństwa skończy się wraz ze wstaniem potwora z grobu. Wtedy żadna istota ludzka w Kredzie nie będzie bezpieczna a dwaj kapłani Varunatha stojący na drodze Grythela zostaną wyciśnięci tak jak te dwie ofiary złożone na ołtarzu Bathara.

Althea zaczęła dokładnie obszukiwać tę groteskową statuę, aby przerwać dopływ krwi składanej w ofierze zanim będzie za późno, jeśli już nie został przekroczony ten punkt w czasie. Szukała mechanizmu sterującego zaciskami przytrzymującymi ofiary na ich miejscach. Szukała aż znalazła ukryte pod łapą szkaradzieństwa koło. Napięła mięsnie i zaczęła kręcić mechanizmem sprawdzając czy zaczepy odchylały się we właściwym kierunku. Zgrzyt metalu zabrzmiał piskliwe i niepokojąco dla kapłańskich uszu Cierń, ale kamienne paluchy jednej z łap zaczęły się rozwierać. Fragment posągu z mlaśnięciem zaczął odrywać się od zmasakrowanego ciała. Bębny podjęły przerwaną melodię a Althea zrozumiała, że to duchy cały czas wybijały rytm. Kapłanka nie zastanawiała się, co to mogło oznaczać, nie zastanawiała się jak nagły hałas zadziała na polegającą obecnie głównie na słuchu Dzierzbę i nie zastanawiała się, co zrobią Albrecht i Kara słysząc to nieludzkie dudnienie. Kobieta walczyła z opornym mechanizmem starając się uwolnić połamane truchła i zrobić to jak najszybciej, bo upływy krwi i czasu wydawały jej się teraz szczególnie istotne.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 03-02-2012, 11:44   #107
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
„Daliśmy wam żar naszych serc. Daliśmy ciepło ognia w mroźną, zimową noc. Daliśmy wam moc naszych Pieśni. Wyciągnęliśmy dłoń w potrzebie, gdy byliście tylko zbłąkanymi uciekinierami ze zniszczonego świata. W zamian za to wy, ludzie, daliście nam ostrza swoich żelaznych mieczy, trujących nasze ciała. Daliście płomienie, które spopieliły nasze Gaje Harmonii. Daliście poznać smak cierpień i smutek nagłej, niespodziewanej śmierci. Nasza wdzięczność będzie wyśpiewaną Pieśnią i będzie miała barwę srebra i czerwieni”
Lament Sithy, dzieło anonimowego pieśniarza, tłumaczenie przypisywane Albrechtowi „Nawróconemu’

Cytat:
„Czas Dominacji Sithów to mroczny i na szczęście zamknięty rozdział w historii naszej ludzkiej rasy. Dwa tysiące lat niewolniczej służby nieśmiertelnym demonom. Dwa tysiące lat tyranii, podczas której życie człowieka zależało od kaprysu sithyjskiego władcy. Dwa tysiące lat magicznych eksperymentów na naszych ciałach, umysłach i duszach. Powiadam wam, bracia – ludzie. Ten czas nigdy nie wróci! Stworzymy bowiem Imperium naszej rasy, tak ogromne, że żaden sith, chociażby najpotężniejszy, nie odważy się rzucić mu wyzwania”
Narodziny Imperium, Sheithan I, Wielki Imperator, Piąty rok Założenia Imperium


Zapomniana świątynia, gdzieś w podziemiach pod miastem Kreda


Dzierzba bawiła się w śmiertelną grę w kota i myszkę. Czy raczej kota i szczura. Nie walczyła teraz o sprawiedliwość, nie walczyła dla Varunatha. Walczyła, by zabić. By dać upust swojej wściekłości i bólowi. Ślady kropel krwi rozbryzgnięte na posadzce były jej okruszkami chleba prowadzącymi w ciemność kolejnego korytarza.
Rana zadana przez zamaskowaną elfkę zdawała się palić żywym ogniem. Anah traciła sporo krwi, ale zamierzała zająć się tym dopiero wtedy, kiedy sukowata metyska zostanie pozbawiona głowy. Nie miała zamiaru popełnić błędu Rysia. Ale popełniła inny ... I miała za chwilę boleśnie przekonać się, jaki.

* * *

Bębny dudniły, mimo, że nie było rąk, które mogłyby w nie uderzać. Było ich dziesięć. Zrobionych z metalu i obciągnięte skórą. Smoczy oddech zadziałał, jak należy. Skóra zapłonęła od podmuchu ognia, pokryła się bąblami, sczerniała. Z potraktowanego ogniem instrumentu uniosły się kłęby dymu z których, w trzy szybkie uderzenia serca, uformowała się przysadzista, ludzka sylwetka. Trwała ona przez kolejne sześć uderzeń serca w powietrzu wydając z siebie zawodzący jęk, by rozpłynąć się w niebyt. Jeden z bębnów zamilkł, lecz reszta nadal wybijała swój niespokojny rytm. Alchemik przeskoczył do kolejnego powtarzając proces spalania. Miał nadzieję, że mieszanki alchemicznej starczy mu na wszystkie przeklęte bębny.

* * *

Cierń kręciła dziko mechanizmem, próbując otworzyć zaciśnięte łapska, uwolnić szczątki ofiar. Przyświecał jej jeden cel – jak najszybciej odciąć krew spływającą pod posąg. Jak najszybciej przerwać dopływ energii do czegoś, co budziło się ze swojego uśpienia. Czegoś, co stawało się coraz bardziej świadome.

* * *

Słyszał! Dźwięki z góry przebijały się do niego przez kamień! Łzy duszy spływały na jego wysuszone ciało dając mu wystarczający zapas sił. Wysuszony mózg odzyskiwał świadomość... odzyskiwał wspomnienia ... odzyskiwał utraconą, zapomnianą wiedzę.

- Grythel .... – istota wyszeptała swoje imię zeschniętymi wargami.

Szept poruszył misterne wstęgi mocy.

Pogrzebany w czasach Wojen Uzurpacji kapłan – czarnoksiężnik uśmiechnął się i skoncentrował swoją wolę na otaczającej go mistycznej energii.

O tak! Jeszcze tylko chwila, a dokona się! Znów zobaczy wschód słońca nad puszczami swojego domu.


* * *


Znalazła ją w korytarzu, na drugim stopniu wąskich, krzywych schodów prowadzących ostro w górę. Elfka nadal była w masce, ale upływ krwi zrobił swoje. Siedziała z metalicznie połyskującą maską skierowaną w stronę nadchodzącej Dzierzby. Ciche rzężenie, które nakierowało Anah w jej stronę przeszło w słaby, anemiczny śmiech.

- Szept .... demona ... – z ust śmiertelnie rannej popłynęły niewyraźne słowa.

Dzierzba zrozumiała. Zacisnęła wargi. Podeszła ostrożnie i zabiła tak, by dziwkę bolało najbardziej, jak się dało. Ale elfa nie krzyknęła. Ni słowem.

Zostało jej co najwyżej kilkaset uderzeń serca nim trucizna ją zabije. Splunęła i zaśmiała się dziko. Ziemia pod jej stopami zatrzęsła się lekko.


* * *

Ziemia zatrzęsła się, kiedy Cierń przeskakiwała do drugiego pokrętła, które mogło uwolnić zacisk lewej łapy demonicznego posągu Bathara. Kapłanka zbladła pod maską. Spojrzała w dół. Poczuła to i zimny strach wypełznął z jej podświadomości. Ktoś lub coś pod posągiem sięgnęło właśnie po moc, która wypełniała plugawą ś wiątynię. Spóźnili się!
W uszach kapłanki narastał dziwny dźwięk. Niczym lament uwięzionych dusz.
Układał się w jedno zapomniane imię.

Grythel!


* * *


Ziemia zadrżała, kiedy ogień uwalniał duszę w piątym bębnie. Nawrócony zamrugał powiekami. Łatwopalnej mieszanki pozostało zaledwie na jedno, dwa użycia. Oczywiście mógł później sięgnąć po bardziej tradycyjne metody – oliwę czy nawet zapalającą fiolkę, która doskonale sprawdziła się w ucieczce przed szczurami.
Obok Nawróconego z pomocą Kary Księga podnosił się na nogi. Oczy widoczne pod maską duchownego były spięte i czujne. Kapłan szybko odzyskał wigor i jak na kogoś, kto przed chwilą był bliski czarnych i zimnych objęć Maraji poruszał się i działał nad wyraz sprawnie.

- Nawrócony – spod kolczastej maski dało się słyszeć ochrypły jeszcze głos. – Cofnij się pod filar! Kara! Daj nam z Cierń czas. Nic więcej nie możecie zrobić.

Metalowa krata u stóp posągu, do której spływała krew odskoczyła z hukiem, wypchnięta niewidzialną siłą. Metal rąbnął w kamienny sufit dobre cztery metry nad ich głowami, odbił się od niego i poleciał w bok wypełniając komnatę potwornym hukiem.

* * *

Dzierzba spojrzała na zakrwawione rękawice, na krople gęstej czerwieni spływające w dół, po palcach i uśmiechnęła się dziko. Usłyszała wyraźny łoskot dobiegający z sali, w której pozostawiła resztę sojuszników. Przełknęła ślinę i odwróciła się widząc, jak komnatę wypełnia nagle jaskrawe światło, raniące nawykłe do mroku oczy.

* * *

Z dziury, którą zakrywała krata błysnęło jaskrawe, przeraźliwe, raniące oczy światło!
Odruchowo wszyscy zamknęli oczy, a kiedy je otworzyli zobaczyli, że nad dziurą lewituje .... sitha. Rasę przebudzonego poznać było można po szpiczastych uszach i smukłej sylwetce, bo reszta oblicza niespecjalnie przypominała cokolwiek poza czaszką.



Księga złożył ręce. Spod kolczastej maski kapłana słychać słowa modlitwy. Cierń rozpoznaje litanię. Haki kary. Więc starszy rangą kapłan podjął się nierównej walki z pradawnym czarownikiem. Sithą, jak się okazało. A może nie sithą. Może mieszańcem ludzkiej i sithyjskiej krwi. Sylwetka przebudzonego jest zbyt niska jak na przedstawiciela starożytnej, zniszczonej rasy. Może to jednak efekt uwiędłych mięśni, zasuszonej skóry? A może nie?

Czy to jednak jest ma znaczenie w obliczu nadchodzącej zagłady? Bo przecież dawny sojusz podczas Wojen Uzurpacji z jakiś powodów nie dał rady unicestwić Grythela. Czy więc dwójka kapłanów i ich pomocnicy mieli jakąkolwiek szansę?

Może, gdyby był z nimi thar i jego ludzie szanse byłyby większe.

Przebudzone zło kieruje czaszkę w stronę Księgi. Oczy kapłana spoglądają w bok, na Cierń.

O co może mu chodzić?

- Wyyyyy – syczy przebudzony czarownik. – Znów wyyyyyy. Kolczasssssssssssste masssssssski.

Wokół zmumifikowanej sylwetki zaczynają kłębić się cienie. A Cierń rozumie. Ostatni element układanki wskakuje na swoje miejsce.
To była pułapka. Na kapłanów Pana Prawdy i Kary. Wtedy, na rynku martwy czarownik z brodą wabił ją w to miejsce. Powód mógł być tylko jeden.

Jej krew. Ich krew. Kapłanów Varunatha. Aspektu, którego moc musiała być ściśle związana z uwięzieniem Grythela. A więc mieli szansę. Póki ich krew nie spadnie na jego ciało, nie połączy się z wysuszoną tkanką odwracając moc więżących go modlitw, mieli szansę zgasić jego magię i na powrót wepchnąć go do pułapki.

Tylko nie mogli dać się zranić no i musieli znaleźć sposób na to monstrum. Na razie czarownik dysponował jedynie szczątkową magią, ale z każdym kolejnym uderzeniem serca, będzie odzyskiwał jej coraz więcej i więcej.
 
Armiel jest offline  
Stary 05-02-2012, 15:12   #108
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Więc to teraz.
Nie w zimnych podziemiach z wyroku kapłanów Maraji, nie na szubienicy z wyroku kapłanów Varunatha. Nie w ciemnym zaułku, na rozgrzanym słońcem bruku, nie od miecza Pazura.
Więc to już.

Ciemniała gęstniejąc krew na szarym kamieniu, na skórzanych rękawicach, na chłodnej stali jej własnego noża, na stygnącym ciele Lisicy, na jej jasnych włosach, na oczach szeroko rozwartych po równi bólem i zaskoczeniem. Ciemniała gęstniejąc krew w jej własnych żyłach. Szept demona niedługo wstrzyma jej serce.
Więc to tu.

Uwierzyła jej. Uwierzyła umierającej elfce. Uwierzyła jej ostrzu. Uwierzyła równoległym do zbrocza żłobieniom. Oczy nie kłamały.
Tu i teraz - uwierzyła.

Tu i teraz po raz drugi w życiu Dzierzba dokonywała rozrachunku sumienia. Szybkiego. Niechcianego. Prawie nieświadomego. Pojawiającego się w błyskach obrazów, nieuchwytnych niemal splotach skojarzeń, burzy uczuć, której nie potrafiła opanować.

Dotknęła ją Maraja. Dotknął ją Varunatha. Dotknęła ją Lyria. Ją. JĄ!

Kobiece gnijące ręce. Walka. Ucho dzbana przebijające na wylot dłoń młodego złodzieja. Sprawne palce łuczarza, jego kutas, jej jęk. Język kapłanki Kolczastego Aspektu w jej ustach. Cykor. Miły uchu dźwięk z jakim twarz Cichacza spotkała się z dębowym stołem. Walka. Dwa trupy zostawione w zaułku. Sakiewka wpadająca w ręce portowej dziwki. Kołtun. Lidia. Próg jak wysklepiony obojczyk. Przywołane dusze, widmowy szereg tych, którzy zginęli z jej ręki: starcy, kobiety, chłopcy i mężczyźni, nawet płód, który wycięła z napęczniałego brzucha matki. Jej nóż wbity po rękojeść w brzuch kapłana Czarno-Białej Suki. Walka. Miecz Pazura wbity w jej pierś. Rozgrzany bruk ulicy pod plecami, gdy pada bezwładnie na ziemie, oślepiające słońce, które zdaje się wypalać z niej resztki życia. Albrecht i pierwszy cud. Twarz Cykora za maską Księgi. Rozjarzone oczy kapłanki-kurwy.
...krew...
...w wojowniku Narsilira...
Pożądanie, pragnienie. Drugi cud. Nie ma już zapachu róż i mleka. Uważne spojrzenie thara. Nie ma już smaku krwi Rysia na języku. Morze szczurów. Jego wrzask. Morze szczurów. I Lidia. I dym. Walka. Zabiła sitha i z ręki sitha zginęła.
Jeden dzień. Jedna doba. Zbyt wiele. Zbyt mało. Śmiała się. Ściskała w palcach włosy oderżniętej głowy Lisicy. Chciała więcej. Nawet jeśli to teraz.
Twój wybór.
Nawet jeśli to już. Za kilkaset uderzeń serca.
Nie wydarzy się więcej cudów.

Zawsze wiedziała, że jest jak pies, który potrzebuje pana, który potrzebuje smyczy i mocnej ręki. Bez tego była zagubiona - kolejny ślepiec w ciemnościach kierujący się kaprysem i prostymi pożądaniami chwili. Bez planu, bez żadnego zamysłu.

Jej wybór. Tu i teraz.

Korytarz zalało jaskrawe światło. Osłoniła przyzwyczajone do mroku oczu przedramieniem.
Mocniej zacisnęła palce na jasnym warkoczu. Przesunęła przewieszony przez pierś jak pendent pas Rysia.

Jej wybór.
Ruszyła w stronę rozświetlonej blaskiem komnaty.

W rzyci miała wyroki Czarno-Białej Suki. W rzyci miała przekupioną bękartami łaskę Lyrii. W rzyci miała wolę Varunatha, która pozwalała wojownikom zdychać jak zwierzętom. I w rzyci miała kapłanów, którzy tą wolą tyłki sobie podcierali przy każdej okazji, usprawiedliwiając nią każdy ze swoich zasranych kaprysów. W rzyci miała takiego pana.

Wyszarpnęła z pochwy miecz ryżego. Nie mogła przestać się uśmiechać. Dobrze leżał w dłoni. Pewnie. Właściwie. Jakby wrócił na swoje miejsce. Zawsze wszystko sprowadzało się właśnie do tego, prawda? Do śpiewu stali, tańca żelaza, do bicia serca, do pracy mięśni. Do walki. Do tej jednej jedynej rzeczy, w której była dobra, do której miała powołanie. “Dotknięta przez Narsiliara”, śmiał się Kotwica.

Więc to teraz. Już.
Po raz pierwszy wydało się to właściwe, słuszne. Całkowicie niezrozumiałe. Pełne zdziwienia i niedowierzania. Prawdziwe jak trzymany w dłoni miecz. Prawdziwe jak bezgłowe ciało elfki stygnące za jej plecami.

Pies potrzebował pana.
Pies odnalazł pana.


* * *


Weszła do sali szybkim, pewnym krokiem. Pilnowała oddechu, uspokajała bicie serca, krzywiła wargi w dziwnym uśmiechu. Trzymana za warkocz głowa Lidii poruszała się jak wahadło makabrycznego zegara. Na bladej, ślicznej twarzy ból i zaskoczenie, usta w pół otwarte, ze smukłej szyi sterczy pośród poszarpanych ścięgien i włókien mięśni fragment kręgosłupa. I jest coś obscenicznego w zderzeniu jasnowłosego piękna i tego okaleczenia, brutalnego rozdarcia ciała.

Nie zdechnie w kącie, w bezruchu - jak szczur, jak zwierzę.
Ogień i walka.
Jej wybór.
Ostatni Bastion.

Machnęła ręką w oszczędnym zamachu i odcięta głowa elfki potoczyła się pod nogi temu, co stało otoczone cieniami pośrodku komnaty, popatrzyła na niego niewidzącymi oczami. A Dzierzba przeciągnęła sztychem Rysiowego miecza po kamiennej posadzce, krzesząc skry i składając się do ciosu.
Patrz na mnie.
Patrz, jak się modlę.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 05-02-2012 o 15:25.
obce jest offline  
Stary 09-02-2012, 23:12   #109
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sith. Nawet nie Sith. Tylko jakaś pokraczna kreatura. Grythel. Potwór którym straszono dzieci i dorosłych. Tutaj?
Ani żywy, ani nieumarły. Pokraczna parodia czarownika.
Potwór sprzed lat.
Nawrócony drżał ze strachu. Co oni mogli mu zrobić? Nawet Księga.
Polowanie na kultystów to jedno, a starcie z niemalże mitycznym potworem to druga sprawa. Niemalże już szykował się do ucieczki, gdyby nie krótka myśl. –„Dokąd miałbym uciec? Jeśli ta kreatura wyjdzie z podziemi, to i tak jestem już martwy.
- Nic tu po was. Nie dajcie ujść przywódcy loży.- rzekła Cierń zwracając się i do Albrechta i do Kary.
Osobista ochrona kapłanki, niczym posłuszny piesek bezrefleksyjnie ruszyło wykonać rozkaz.
Ale Albrecht popatrzył na Cierń, jak na wariatkę. Mieli gonić za jakimś człowiekiem, podczas gdy ta bestia zagrażała miastu?
Tamten śmiertelnik nie był nawet w połowie takim zagrożeniem, jak bestia którą w swej głupocie przebudził.
-Nie.- niemalże warknął Albrecht sięgając dłonią do sakwy.- Jeśli tu polegniecie, a on przeżyje, nasza gonitwa stratą czasu będzie. Przywódca poczeka.
Znalazłszy właściwą fiolkę krzyknął.- A teraz odstąpcie od gadziny.

Ogień alchemiczny, jego nadzieja.
W końcu nieumarły miał ciało. A jeśli ono ulegnie spaleniu, to i sith powinien przestać istnieć. W końcu potrzebował ciała. Taka była teoria. A praktyka?
Ciśnięta fiolka uderzyła w stwora wybuchając gwałtownym płomieniem i... nic?
Ogień zgasł niemal momentalnie. A wraz z nim nadzieja alchemika. Dzierzba zaatakowała Grythela, ale równie dobrze mogłaby go kamykami obrzucać. Skutek byłby podobny.
Odpędził się od niej, jak od natrętnej muchy, którą de facto była. Ciśnięta ruchem powietrza niczym mały owad uderzyła o ścianę.
A kapłani kończyli swoje czary.

Albrecht nie darzył zbytnią atencją Varunatha, ale też i sam zaczął cicho błagać o pomoc... ale nie Pana Kaźni i Kary, a Lyrię.
I z tą modlitwą na ustach cisnął sztylet starając się trafić w oko starożytnego potwora. Chybił, acz lancet zagłębił się w piersi Grythela. Acz potwór nic sobie z tego nie robił. Albrecht chowając się za kolumną, miał nadzieję, że rozproszył uwagę tym sztyletem.

Co on w ogóle tu robił? Co napadło Nawróconego, że tu został?
Albrecht nie wiedział, czy to męskiego ego, zranione już parę razy przez nie rozumiejącą delikatną duszę alchemika Cierń. Bo któż rozumiał chimeryczny i egocentryczny charakterek Albrechta skryty za maską profesjonalizmu?
Biedna kapłanka nawet nie wiedziała, że uraziła Albrechta. A ten dotąd nie mogąc wykazać swej intelektualnej wyższości, więc wykazał ją teraz... w najgłupszym możliwym momencie.
Ale to nie był jedyny powód. Drugim była beznadzieja sytuacji.
Albrecht od pojawienia Grythela czuł się jak zagnany w kąt gryzoń. Nie widział, żadnej drogi ucieczki... jedynie walkę, ostatni desperacki akt oporu. Po to, by nie umrzeć bez walki.

Nie widział co się działo, ale mógł się domyślić... haki na łańcuchach wbijające się w ciało. Haki rozrywające owe ciało na kawałki. Tak jak orka.
Haki... zawiodły.
Grythel wydał z siebie wrzask... I to bynajmniej nie bólu.
Za to jego pisk sprawił straszliwy ból Albrechtowi. Alchemik niemalże upadł na podłogę zasłaniając uszy dłońmi w daremnej próbie uciszenia pisku, rozrywającego jego jaźń na strzępy.
Głosy. Setki głosów rozbrzmiewały w jego głowie. Szalona kakofonia szeptów rozsadzała mu mózg. A wśród nich ten jeden. Szepczący jak i one , ale mimo to wyraźny na tle pozostałych. Przenikliwy kuszący do... Albrecht starał się go nie słuchać wijąc na ziemi z bólu. Był bowiem pewien, że to był głos tego przeklętego sitha.
- Idź za Karą! Zawiadomcie Świątynie!
Wywarczony niemalże przez Cierń rozkaz wyrwał go z tego koszmaru. Albrecht podniósł się chwiejnie z podłogi. Mętnym wzrokiem obrzucił otoczenie i ruszył do ucieczki.

Nie myślał czemu ją słucha. Ile zasadności jest w jej decyzji. Prosty niemalże zwierzęcy instynkt „uciec od zagrożenia” kierował krokami Albrechta. Nogi poruszały się szybko. Trupa elfki ledwo zauważył kątem oka.
Dopiero kilkanaście metrów dalej, gdy ciało łapczywie łapało oddech, umysł odzyskał władzę nad ciałem. Jakimś cudem Albrecht niósł w dłoni pochodnię. Być może z powodu nawyku, a może w przebłysku inteligencji podniósł ją?
Nieważne to było. Dłoń Albrechta sięgnęła po zatruty lancet. Oczy skryte za szkłami okularów wypatrywały zagrożenia.
To że Grythel był największym zagrożeniem, nie oznaczało wszak że jest jedynym. Obecnie cel był jeden, dotrzeć do lyrianek i zawiadomić je. Dla Albrechta tutejszy kult Marai był wszak przykrywką dla sekciarzy Szczura.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-02-2012 o 23:29.
abishai jest offline  
Stary 17-02-2012, 09:41   #110
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Ostrze z impetem wgryzło się w zbutwiałe ciało i prawie spodziewała się wyrwać je wraz z fontanną próchnicowego pyłu i drobnego robactwa. Nie wyrwała go jednak wcale. Tkanka stwardniała nagle wokół stali – niczym kobiece uda tężejące w ostatnim spazmie. Grythel tylko popatrzył na nią, strasząc wytrzeszczonymi białkami oczu w pozbawionej skóry twarzy. Lekko, od niechcenia machnął ręką i Dzierzba zdążyła się tylko zdziwić iskrami alchemicznego ognia spływającymi jak krople wody po poszarpanych fałdach jego szaty.

Coś wydusiło z niej całe powietrze, prawie zmusiło do wypuszczenia z dłoni rękojeści Rysiowego miecza. Świat zawirował nagle, gdy jak szmaciana laleczka przekoziołkowała w powietrzu i przyrżnęła plecami w kamienną kolumnę. Krew z przygryzionego języka błyskawicznie wypełniła jej usta. Z kolejnym zdziwieniem splunęła juchą na ziemię. Nie krzepła jeszcze, nie zmieniała się w czarną maź. Jeszcze nie. Jeszcze miała czas.

Odcięta głowa Lydii zanosiła się bezdusznym, szyderczym śmiechem.
Dzierzba poderwała z ziemi upuszczony miecz.
Patrz jak się modlę.
Wzięła głęboki oddech. Rana piersi zapiekła żywym płomieniem.
Boli? To dobrze, to znaczy, że jeszcze żyje.

Jeden cios. I kolejny. I kolejny. I kolejny. Walczyła po wilczemu – doskakując, próbując ugryźć i odskakując. Traciła siły. Traciła oddech. Nie potrafiła go zranić. Raz za razem żelazo z jękiem protestu odbijało się od Grythela. Cierń krzyczała do Albrechta coś, czego dziewczyna nie była w stanie usłyszeć przez pulsującą w uszach krew, przez bicie własnego serca odmierzającego pozostały jej czas.

Nie mogła się zatrzymać.
Jeśli się zatrzyma – zginie.

Grythel. Biel białek w pozbawionych tkanek oczodołach.
Kościana biel odsłoniętych, ostrych zębów.
Haki przywołane przez Księgę smagające czarnoksiężnika.
No, kurwa, patrz!
Walczyła z jakimś maniackim uporem choć to, że to nie jej walka było równie pewne jak franca Daryi od Krzywej Pały. Żaden był z niej Pazur, żaden sługa Aspektu, żaden wybraniec pieprzonego losu. Gówno mogła skurwielowi zrobić i skurwiel o tym wiedział.

To, co jednak on mógł zrobić jej było całkowicie odmienną sprawą.

Kolejne spojrzenie pozbawionych powiek oczu, którego nie udało jej się ominąć. Aż przygięło ją do posadzki. W głowie eksplodowała gwiazda, jakby wciągnęła całą kreskę Śniegu lub dostała z końskiego kopyta prosto w potylicę. Wyprostowała się chwiejnie, z trudem. Splunęła krwią kolejny raz, przerzuciła miecz do lewej ręki.

Księga wciąż się modlił. Cierń znowu walczyła. Bicz wił się w jej dłoniach jak bezgłowy wąż, wgryzając się w ciało czarnoksiężnika z jadowitym sykiem, wypalając w mięsie dymiące szramy.

Więc jeśli nie żelazo to może ogień. Jeśli nie zwykły ogień Albrechta, to może pochodnie płonące zimnym błękitem. Dopadła do jednej z nich, wyrwała z uchwytu. Z rozbiegu, z wyskoku wepchnęła ją w ciemność kaptura. Prosto w oczy, prosto w usta. Skurwiel nawet nie drgnął. Pozwolił jedynie płomieniom spłynąć powoli po szacie, po skórze, ku kościstym palcom, które delikatnymi poruszeniami zaczęły formować je, kondensować na kształt kuli.

Czarnoksiężnik patrzył na Księgę.
Skurwiel patrzył na skurwiela.

Nie zdąży go odepchnąć. Nie zdąży go ostrzec. Nie zdąży go odciągnąć. Za moment Księga zgarnie płomieniami w tą swoją cholerną maskę i wszystko się skończy. Skończy się walka i Dzierzba umrze. Nie chciała tak. Jeszcze nie.

Skoczyła ku kapłanowi, sama nie do końca wierząc, że to robi. Stanęła pomiędzy nim a Grythelem. Obróciła miecz w dłoniach, gotowa płazem miecz zgarnąć nadlatujący ogień.
Jeśli chcą, byś spłonęła – spłoniesz.
Słowa Kotwicy powróciły do niej szyderczym echem.
Spłoniesz.
Spłoniesz.
Spłoniesz.
Zdechniesz.
Przynajmniej zrobi to na własnych warunkach. Przynajmniej tak jak ona wybrała.
Nawet jeśli to teraz.
Nawet jeśli to już.
Jej wybór.
Ogień i walka, tak?
No to patrz.
Zacisnęła zęby.
Patrz jak się modlę.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 17-02-2012 o 12:24.
obce jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172