Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-03-2011, 22:02   #21
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Albrecht spoglądał na ciało, podczas gdy Cierń zabrała się za czynności śledcze. Nie widział powodu by jej przeszkadzać. Podobnie jak nie widział powodu, by przeszkadzać kapłanom którym służył wcześniej. Będzie potrzebny, zostanie wezwany.
Spoglądał w górę... Z tego Trzmiela to już był kawał chłopa. „Nawrócony” się zastanawiał ilu ludzi i musiało by go wciągnąć, na górę. Kilku, kilkunastu? Mały kult?
Nie był zbytnio obeznany w praktykach religijnych, ale ta śmierć mocno zmieniała sytuację. Bo co mieli ze sobą wspólnego: dziedziczka Kredy i miejscowy głupek?
Nic. Dzielił ich wiek, pochodzenie, przynależności społeczna.
Żadnych wspólnych cech. Przypadkowe ofiary?
Na to mogłoby wyglądać. Ale na Aspekty, po co ściągać na siebie uwagę zabijając Nathaniellę właśnie? Jakiż to sens? Gdzie tu logika?
No właśnie... nie było logiki. A dzieło wyglądało na robotę szaleńca. Tyle, że o ile Nawrócony skłonny był uwierzyć w jednego wariata. O tyle trudno mu było uwierzyć w zorganizowaną szajkę złodziei kończyn?
Może to ślepy zaułek? Próba odwrócenia uwagi?
Zagadka. Tym było to morderstwo. Albrecht mógł teraz snuć wiele teorii, ale żadna z nich nie musiała być prawdziwa.
Wzrokiem wędrował po pomieszczeniu, aż natrafił na obficie zakrwawiony pieniek. A więc na nim to obcinano kończyny.

Kapłanka skończyła przeszukiwać miejsce, a „Nawrócony” przetarł okulary, by rzec.- Ciało trzeba zdjąć.
Zupełnie nie rozumiał wysiłku osób, które uczestniczyły w zbrodni. Po co bawić się w wieszanie ciał. Czy nie lepiej...od razu zostawić je gdzieś na widoku? Efekt taki sam, a wysiłku mniej.
W umyśle alchemika tworzyły się kolejne obrazy ilustrujące przebieg zdarzeń. Oprawcy zaciągnęli tu Trzmiela i zabili, podwiesili u góry by ściekła w dół krew. A potem... poczekali, aż ciało będzie gotowe, do kolejnego makabrycznego umiejscowienia w widocznym miejscu.
Tym razem jednak, zostali ubiegnięci.

I kapłanka wydała odpowiednie polecenia. A ciało trafiło do najbliższego miejsca w którym Nawrócony mógł przeprowadzić badania.
Osłonięte rękawiczkami dłonie Albrechta wędrowały po zwłokach, prowadzone jego spojrzeniem ukrytym za zimnym spojrzeniem okularów.
Obejrzał ciało i rany. Po czym szybko spisał notatkę podając ją po chwili kapłance.
Cytat:
Śmierć nastąpiła tak samo jak w przypadku poprzednim. Wykrwawienie się na wskutek odrąbania kończyn, za pomocą, prawdopodobnie dużego topora.
Z uwagi na ciało obecnej ofiary i grubość jej kończyn, oprawca był bardzo silnym człowiekiem. Mógł być też orkiem.
Morderca zabił na miejscu, zabierając kończyny. Udział osób trzecich był prawdopodobnie niezbędny. Oczy wydłubano sztyletem, wycięto też język. W przeciwieństwie do Nathanielli, na ciele możesz też znaleźć ślady przemocy czyli sińce i wybroczyny. Najwyraźniej ofiara opierała się swym mordercom.
Podając kartkę kapłance rzekł bardzo cichym głosem.- Wycięli język tym razem. I znowu chcieli by ciało zostało znalezione. Nie znam się na sług Maraji, ale możliwe że usuwając język... chcieli mieć pewność, że nic nie powie. Rozetnę jeszcze ciało, by sprawdzić, czy zażywał narkotyki tak jak Nathaniella. Może to będzie ich łączyło?
Po czym sięgnął po jeden ze skalpeli. Pocieszał się tym, że tym razem nie będzie musiał się starać maskować szwów.

Myślami nie mógł się jednak oderwać od innego aspektu sprawy.
Ork. Masywne kłębowisko mięśni o wyglądzie zarośniętego wysokiego człowieka z charakterystycznymi kłami. Tępe stworzenie żyjące daleko na północy, na tak zwanych Pustkowiach Taskaru. Alchemik widział je kilka razy w życiu, jako że ork stanowiły w imperium niewolniczą siłę roboczą. Albrecht nie chciałby stanąć oko w oko z taką bestią. Niemniej pasował do zbrodni. Idealnie nadawałby się do roli oprawcy i kata. Ale byłby tylko narzędziem w rękach prawdziwego mordercy. Nawrócony postanowił pogrzebać po powrocie w księgach, w celu znalezienia jakiejś mocnej trucizny na potencjalne spotkanie z orkiem. Ze względów bezpieczeństwa.
Badanie wnętrza trupa przerwało wezwanie kapłanki do kolejnych zwłok. Tym razem wśród nich była Ayra.
-Tym razem twa siła nie wystarczyła, co?- westchnął smutno zerkając na świeże trupy i zajął się swoja robotą. Najpierw ogólne oględziny, a potem...ewentualnie badania wewnątrz trzewi. Beznamiętnie i spokojnie... w końcu ile ją znał? Kilka dni?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-03-2011 o 23:05. Powód: niezbędne poprawki
abishai jest offline  
Stary 06-03-2011, 14:21   #22
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Muchy. Rojąca się chmura, wirująca nad padliną. Nad wzdętymi, odkształconymi zwłokami. Minie jeszcze trochę czasu, nim ktoś na nie natrafi na takim odludziu. O ile wcześniej nie ubiegną go wilki. Nie ubiegnie cieniostwór polujący w okolicznych wzniesieniach. Nie ubiegną leśne gremliny, by z kości i zębów trupa zrobić swoje dziwaczne amulety i precjoza. Nie ubiegnie banda zdziczałych psów, które od pewnego czasu nawiedza okolicę. Nie ubiegnie stara, obłąkana wiedźma, którą miejscowi uważają za czarownicę, a która jest jedynie nieszkodliwą wariatką.
Cóż. Mogło się okazać, że gnijące na pustkowiu zwłoki zainteresują po śmierci więcej osób, niż przed śmiercią. Ironia losu, czy może ponury żart Maraji.

Tymczasem jednak powróćmy do Kredy, gdzie zaczynał się kolejny dzień. Zaczynał spiekotą, zapachem wysychających rynsztoków i smrodem pocących się ciał. Do popołudnia świeżość, jaką po sobie pozostawiła nocna burza, ustąpi pola zwyczajnemu smrodowi miasta. Gdyby się nad tym poważniej zastanowić, chyba nic nie wygra ze smrodem. Wróćmy, zatem do zakurzonych i wąskich zaułków miasteczka i do kamiennej, masywnej twierdzy, która góruje nad okolicą niczym ponury tyran.

Bo do wieczora zdarzą się tutaj rzeczy, które bardowie powtarzać będą do końca świata.


Miasto Kreda, okolice centralnego placu handlowego


Anah zwana Dzierzbą


Mówi się, że każdy ptak, wracając do gniazda, w którym się wykluł, czuje tą dziwną wieź. Czuje to niewytłumaczalne ukłucie nostalgii w sercu.
Ty czułaś jedynie smród, którego nie zdołała spłukać nawet wczorajsza ulewa. I charakterystyczny zapach wypalanych w piecach na obrzeżach Kredy cegieł.
Ulice nie zmieniły się prawie wcale. Miasto, w odróżnieniu od jego mieszkańców, było dość stałym tworem. Mijałaś te same straszące dziurami rudery, te same obskurne czynszowe kamieniczki, te same ponure speluny. Nawet szyldy nad sklepami i wyszynkami były te same.
Mijałaś ludzi.

Mieszczki, które wędrowały po wodę do rzeki. Stare kumy, które plotkowały o wszystkich i o wszystkim. Mężczyzn, śpieszących do pracy na wyrobiskach, lub siedzących okrakiem na dachach domostw próbując mozolnie poprawić uszkodzenia po burzy.
Ktoś przeklinał, na czym świat stoi, kiedy walnął się młotkiem w paluch. Ktoś inny śmiał się z niego. Jakieś maluchy prały się kijami na którymś z mijanych podwórek. Standardowa zabawa w ludzi i nieludów. Nieludem był zawsze najmniejszy z maluchów, a zabawa często kończyła się dla niego sporymi siniakami. Ty nigdy nie byłaś nieludem.

Było zbyt wcześnie, by napić się piwa gdzie indziej, niż w namiocie postawionym na rynku. Nosiło on nazwę „Piwna przystań” i prowadził go sprytny człowiek o imieniu Łyczek. Miał on zawsze dobre układy z drobną szlachtą i kupcami. I prawo sprzedaży i warzenia piwa w mieście. Przy tym nie oszukiwał za bardzo na cenach i nie rozwadniał napitku, jak czynili to inni. Jeśli chciałaś posłuchać wiadomości czy plotek przed wieczorem to tylko tam.

Skierowałaś konia w stronę ulicy Okrężnej, która najszybciej doprowadziłaby cię do celu i wtedy zobaczyłaś małą procesję pojawiającą się zza rogu.

Orszak prowadził kapłan Maraji w drewnianej, pomalowanej w czerń i biel masce. Niósł wysoki kij zakończony ludzką czaszką. Dzięki mocy modlitwy z ust czerepu dobywało się żałobne, ponure mruczenie, w którym rozpoznać było można imię Aspektu Życia i Śmierci.
Za kapłanem szli żałobnicy. Ponad dwudziestoosobowa grupa mężczyzn, kobiet i dzieciaków. Wszyscy w żałobnej czerni i z pomalowanymi sadzą twarzami. Biała glina wykreślała na tych czarnych obliczach uśmiechy w dół. Zwodniczy uśmiech Śmierci.

Ulica była dość szeroka. Nieliczni przechodnie cofali się pod ściany, by przepuścić kondukt pogrzebowy. Jednak tobie z koniem sprawi to większą trudność.

Poza tym wydarzyło się coś jeszcze. Czaszka niesiona przez kapłana przestała śpiewać.

- Jesteś moja – wydobył się z niej głuchy, dudniący głos. – Moja, Anah. Upomnę się o ciebie. Pamiętaj!
Potem czaszka znów zaczęła pogrzebowy zaśpiew. I procesja zaczęła cię mijać.


Miasto Kreda, w pobliżu gospody „Pełen Kufel”


Althea zwana Cierniem


Przewodnik, którego ci dano, był wysoki, kościsty i całkiem łysy. Szedł, starając się nie popatrywać w twoją stronę. Najwyraźniej obecność kapłana Varunatha przerażała go dużo bardziej, niż innych żołnierzy. A może strach potęgował fakt, że zmuszony był przebywać z tobą sam na sam, jeśli nie liczyć towarzyszącej ci ochrony.

Zaprowadził cię do wąskiej ulicy prowadzącej z dzielnicy, którą uznać mogłaś za jeszcze przyzwoitą, do takiej, która dochodziła do rzeki i na pewno nie należała po zmroku do najbezpieczniejszych. Ulica była długa na trzydzieści kroków i nawet w dzień zacieniona. Śmierdziała uryną i ekskrementami, czyli najwyraźniej służyła miejscowym, jako wygódka, kiedy nie chciało się im biegać do sławojek ustawionych przy rzece. Paskudne miejsce. Ale nic nie wnosiło do prawy.

Postałaś chwilę oglądając pnące się ściany budynków, pomiędzy którymi prowadziła droga. Zwykłe, nadal w niezłym stanie domy. Kilka nierówno rozmieszczonych okien. Wyżej sznury do wywieszenia prania. Uliczka, jakich wiele.

Pozwoliłaś sobie przez chwilę pomyśleć jak Arya.

Siedziała w gospodzie. Mijałaś ją po drodze. Miała zbierać dla ciebie informacje. Jednak coś skłoniło ją do wyjścia z karczmy. Coś skłoniło ją do skierowania swoich kroków w stronę tego zaułka. Trzy przecznice. Góra dwieście kroków. Niewiele. Wystarczająco wiele by spotkać się ze śmiercią.
Walczyła. Tego byłaś pewna. Z kim? Z tą zabitą dwójką mężczyzn, których znaleziono obok niej? Czy zginała z ręki ich kamrata lub wspólnika? Czy też zdarzyło się tutaj coś jeszcze?

Za mało danych, by odpowiedzieć na te pytania. Ktoś jednak podniósł ręką na Świątynię. Uczynił to świadomie lub też nie, prawdopodobnie raczej nie, co jednak nie zmieniało faktu, że złamał w ten sposób jedno z twoich ostrzy. I to te ukryte w rękawie.

Po kilku chwilach było wręcz pewne, że już niczego więcej nie powie ci ten śmierdzący zaułek. Choćbyś wpatrywała się weń kolejne godziny.

Kolejny krok był logiczną decyzją.


* * *


Dowódca straży miejskiej miał niechlujny zarost na twarzy i kulfoniasty, przecięty na pół nochal. Na twoje pytanie podrapał się po drugim, zarośniętym podbródku i ciężko westchnął. Przynajmniej miałaś taką nadzieję, ze to było westchnienie, bo chwilę później poczułaś dość nieprzyjemną, skwaśniałą woń wypełniającą wąską przestrzeń jego gabinetu.

- Tak, wasza kapłańska mość – Nochal nie patrzył ci w oczy, jak większość ludzi. – Wiemy, kim był jeden z zabitych w zaułku. Nazywał się Cegła. Mieszkaniec Kredy od urodzenia. Pracował, jako ochrona budowy świątyni Maraji na Wzgórzu Snów. Wielu pracowników z tej budowy wraca na wieczór do miasta.

- Wzgórze Snów? – zapytałaś zimno.

- Tak. To niedaleko od Kredy. Godzinę pieszo. Pierwsze wzniesienie, zaraz za lasem. Przy ładnej pogodzie z wysokiego dachu widać budowę.

- Dla kogo pracował? Dla Świątyni?

- Nie, wielebna kapłanko – szybko odpowiedział Nochal. – Dla mistrza Kielni. To jeden z ważniejszych murarzy w mieście i jeden z rajców – dodał strażnik nie pytany.



Miasto Kreda, posterunek straży miasta



Albrecht zwany Nawróconym


Dla twoich potrzeb ciało przewieziono na tutejszy posterunek Straży Miejskiej. Do pracy udostępniono ci salę przesłuchań, w której nie czułeś się zbyt pewnie. Nie była może izba tortur, ale solidne łoże z pasami i szafka, w której zamknięto różne pejcze i narzędzia do wyciągania z podejrzanych odpowiednich zeznań, za bardzo nadawała pokojowi ten charakter.
Ciało Trzmiela, a w zasadzie to, co z niego zostało, spoczęło na wcześniej pobrudzonym plamami starej krwi łożu. Potem strażnicy wyszli, zostawiając cię samego. Tak jak lubiłeś najbardziej.

Trzmiel, jak na włóczęgę, był zadziwiająco dobrze odżywiony. W zawartości brzucha znalazłeś suty posiłek. Mięso, raki, rzepa i wino. Posiłek zjedzony najwyżej dwie godziny przed tragicznym końcem. Ale samo ciało było zdrowe. Silne i zdrowe, co jak na człowieka żyjącego jedynie z pracy dorywczej było naprawdę zastanawiające. Nie znalazłeś żadnych śladów narkotyków, ale trafiłeś na coś, co zmroziło ci krew w żyłach. Pewnie ktoś mniej biegły w sztuce patologii przeczyłby ów fakt. Ty też prawie to zrobiłeś.

Pod skórą na brzuchu trupa znajdowały się dziwne, małe otworki. Zbadałeś je delikatnie i wtedy z ciała wysunęły się jakieś kolce, jak u cholernego jeża. Cofnąłeś palce i owe wypustki schowały się. Nacisnąłeś, i wysunęły z powrotem. Było to nie tylko straszne, ale i na swój sposób ekscytujące.

Wiedziałeś, co może oznaczać taka mutacja. Czasami, kiedy czarownik władający mocami Nieświata przywoływał na swe usługi upiory i duchy egzystujące na tamtej płaszczyźnie, by pomagały mu czynić magię, płacił za to cenę związaną ze zmianą jego ciała. Te maleńkie kolce mogły być właśnie taką zapłatą. Raz na jakiś czas zadawały ból Trzmielowi. Ból, którym karmił jakiegoś upiora. Cena za moc. Cena za nieudany czar.
Czyżby Trzmiel był prawdziwym czarownikiem. Człowiekiem, który rodzi się ze straszliwą skazą umożliwiającą mu kontakt z Nieświatem i czerpanie mocy z tego przerażającego miejsca, poprzez którą potrafi czynić zmiany w prawdziwym świecie. Mówi się, że wielkość tych zmian ogranicza tylko wola czarownika i jego biegłość w rzucaniu klątw.

Wejście posłańca od Cierń przerwało dalsze badania Trzmiela.

Miałeś kolejne ciała do zbadania. Przykryłeś Trzmiela i ruszyłeś za strażnikiem do piwnic.

* * *

Arya. I dwóch obcych mężczyzn.

Tutaj sekcja raczej nie będzie potrzebna. Wystarczą oględziny. Doszło do walki. Jeden z mężczyzn zginął szybko. Głębokie pchnięcie w okolice serca. Krótki i wąski miecz. Grymas zdziwienia i bólu zastygł na brodatej twarzy ofiary. Drugi z mężczyzn był torturowany. Odniósł ranę w nogę – ciecie przecięło mu ścięgna. Potem ktoś obciął mu ucho i trzy palce u lewej ręki. Po kolei, o czym świadczyły różne odległości cięcia. Gdyby stracił palce w walce byłby to tylko jeden cios. Na koniec krótki sztych w gardło. Bardziej jak egzekucja, niz rana zadana w potyczce.

Na koniec Arya. Wojowniczka na pewno walczyła. Oberwała dwa razy. Jeden cios w lewą rękę na wysokości bicepsa, drugi – śmiertelny – zadany pchnięciem z doskoku – prosto w serce. Podobnie jak w przypadku pierwszej ofiary. Ale atak nie był przeprowadzony z zaskoczenia, lecz w walce. Ta sama klinga. Zapewne ten sam człowiek, który zabił pozostałą dwójkę. Kimkolwiek był, zasługiwał na chwilę uznania. Wiedziałeś, że Arya była naprawdę dobrym szermierzem. Że niewielu ludzi w Domu Sprawiedliwości dałoby stawić jej czoła w bezpośredniej konfrontacji. Jednak ten szermierz z zaułka wyraźnie był lepszy. Zabił ją szybko, być może nawet bez większych problemów. To było przerażające. Równie przerażające, jak ork – współsprawca zabójstw.
W swoim podręcznym bagażu nie miałeś silnych toksyn. Ale wiedziałeś, jak takie wydestylować. Potrzebowałeś tylko jeden specjał, niezbyt łatwy do dostania. Korzeń rośliny zwanej „palcami demona”, która rosła na podmokłych terenach. Ekstrakt z korzenia w połączeniu z kilkoma posiadanymi składnikami alchemicznymi doskonale nadawał się na zrobienie jadu, który bardzo szybko podziałałby również na orka.

Możliwe, ze powinieneś za czymś takim się rozejrzeć nim bardziej zagłębisz się w śledztwo. Jeśli ktoś z taką łatwością zabił Aryę, to ile czasu potrzebowałby na wypatroszenie chudziutkiego alchemika.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 06-03-2011 o 14:25.
Armiel jest offline  
Stary 09-03-2011, 22:02   #23
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Skupienie...
Przez cały czas Albrecht był skupiony na swej pracy. Starał się zapomnieć gdzie jest, a skupić na tym co robi. Inaczej... miałby problemy.
Drżałyby mu ręce, serce waliło ze strachu, a wzrok zaszedłby mgłą. Zemdlałby.
Skupiając się na pracy, mógł trzymać swój największy lęk w ryzach.
Dobrze że to nie była sala tortur.
Albrecht otarł rękawiczką spocone czoło i zaczął pierwsze nacięcie. Od mostka do krocza. Rozwarcie skóry i badanie...
To co znalazł, lekko go zdziwiło. A więc miejscowy głupek okazał się być czarownikiem?
Jakie jeszcze niespodzianki szykuje Kreda?
Sądząc po zawartości żołądka i mocarnych barach Trzmiel nie był tak głupi, za jakiego go uważano. Nie był też przypadkową ofiarą. Czarownicy nigdy nie giną przypadkiem.
Gdzie jest punkt wspólny tych zbrodni?
Albrecht przymknął oczy. Nie był w stanie myśleć. Nie w tym miejscu.
Skupienie...
Tego potrzebował. Zrobić sekcje zwłok i wyjść z tego miejsca. Jak najszybciej.
Kolejne zwłoki, kolejne fakty.

Arya i pozostałe zwłoki.
Niemal widział sytuację. Mężczyzna zapędzony w kozi róg, może z ochroniarzem. A może nie tylko Arya usłyszała okrzyki torturowanej osoby?
Wywiązała się pewnie walka, szybka i dramatyczna. Gwałtowna. Mężczyzna padł pierwszy. Arya walczyła dłużej. Ale i ona uległa.
Krótki i wąski miecz.
Kto takich używał? Albrechtowi nikt w tej chwili nie przychodził do głowy. Ale to miejsce utrudniało mu myślenie. A także zagrożenia. Ork i szermierz. Miał ochotę by się napić wina. Dużą ochotę.
Ręce mu drżały, czoło rosił pot. Coraz trudniej było mu zachować spokój.
Przestał badać zwłoki. Trzeba napisać raport. Wziął jeden z pergaminów i zaczął pisać tekst.
Litera po literze: „Badanie Trzmiela wykazało, że...”
Każda kolejna litera przychodziła mu z trudem. Oddech. Zaczęło mu brakować oddechu. Dusił się. Dłoń mu drżała, kolejne litery przychodziły mu z trudem.
W końcu nie zdołał się opanować. Pióro którym pisał raport przecięło zygzakiem pergamin. Medyk wyszedł chwiejnym, acz szybkim krokiem z posterunku, blady niczym zjawa.

Dopiero na świeżym powietrzu, zaczął oddychać głęboko. Dopiero wtedy opanował atak paniki. Oparł się o ścianę i przymknął oczy.
Miał ochotę się upić. Miał ochotę się schlać do nieprzytomności, by zapomnieć.
O trupach, o orku, o szermierzu... a przede wszystkim o koszmarach z swej własnej przeszłości.
Powoli serce się uspokajało. Oddech wracał do normy. Albrecht otarł pot z czoła.
Spojrzał w niebo. Zastanawiał się... tym razem na zimno. Czy śmierć Aryi miała coś wspólnego ze śledztwem? Może tak. Może nie.
Na całą tą rozróbę, mogła napatoczyć się przypadkiem. Kpina losu. Śmierć z przypadku, śmierć bez znaczenia.
Co innego Trzmiel. To kim był, czyniło jego śmierć ważną. Czarownik. Martwy czarownik.
Kim był? Co o nim wiedziano? Gdzie mieszkał? To było ważne. Tego Albrecht był pewien.

Alchemik wrócił do posterunku i podszedł do kapłanki by złożyć raport.
Cichym i zmęczonym nieco tonem głosu opowiedział co odkrył na temat śmierci Aryi.- Zginęła w walce z lepszym od siebie szermierzem, podobnie jak brodaty mężczyzna. Trzecia ofiara, była torturowana przed śmiercią. I pewnie podczas tych tortur oprawca został przyłapany przez dziewczynę. Można by spytać maraistów, czy będą w stanie dowiedzieć się czegoś więcej. Nie odkryłem, żadnego związku pomiędzy jej śmiercią, a sprawą Nathanelli.
Co do Trzmiela.- tu głos Albrechta stał się cichym szeptem.- Odkryłem w jego ciele ślady świadczące o tym, że był... czarownikiem. Co oczywiście sprawia, że należy się zainteresować nim w szczególności. Chciałbym też, udać się na poszukiwanie ziół, które...- znów chwilę milczał, szukając odpowiednich słów.- Jeśli na twej drodze stanie uzbrojony ork, pani. Siła miecza Kary może nie wystarczyć. Mogę jednak uwarzyć truciznę, która wyrówna szanse, przy takim spotkaniu. Na wszelki wypadek. Będę jednak musiał przeszukać sklepiki tutejszych zielarzy. A jeśli nie znajdę... udać się do lasu i na bagniska, by zdobyć odpowiednie składniki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 12-03-2011, 05:03   #24
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację

Czasem, kiedy Kotwica wypił zbyt wiele, by mieć ochotę na rżnięcie panienek, opowiadał o swoim domu. Mówił o tęsknocie, której śpiew nieodmiennie przyzywał go do rodzinnego miasta niczym mityczne pieśni syren. Mówił o wschodach słońca, które nigdy nie były bardziej urzekające niż oglądane z jednej ze świątynnych wież. Mówił o pomostach, które słoneczne promienie rozpinały ponad ciasnymi ulicami jego miasta. Mówił o morskiej bryzie, która nigdzie indziej nie była bardziej rześka niż właśnie tam. Mówił o jasnych uśmiechach kobiet, które przeznaczone były tylko dla niego – słodkich jak sekretnie podarowane owoce. Mówił o rzece czasu i zdradliwych piaskach przeszłości. Nazywał się łowcą ścigającym marzenie, żeglarzem życia szukającym portu, w którym mógłby zarzucić kotwicę. Mówił o bezpiecznej przystani.

Bronn Kotwica. Wielki mężczyzna, o szerokiej, pękatej piersi porośniętej czarnymi włosami; o dużych, zawsze czystych, białych dłoniach; o palcach obciążonych pierścieniami, które potrafiły zniszczyć twarz jakiejś bezmyślnej dziwki skuteczniej niż kastet; o tubalnym śmiechu, nienasyconym apetycie i wrodzonym talencie do wysługiwania się innymi.

Tak, pięknie mówił w takich momentach. O tęsknocie, nostalgii, sennym powabie wspomnienia, wierności ulotnemu marzeniu.

Mówił o rzeczach, których Anah nie rozumiała. Skoro nie dało się ich przekuć na brzęczącą walutę, nie dało się napchać nimi brzucha, zaspokoić prozaicznych potrzeb ciała, jaki był sens ich roztrząsania? Żaden. Nieodmiennie nazywała to „zawracaniem dupy”. Na trzeźwo Kotwica nawet się z nią zgadzał.

Był falą odpływu, która pozwoliła jej odpłynąć z Kredy.
Okazał się także przypływem, który przygnał ją tu z powrotem.

Dlatego teraz wracała do rodzinnego miasta tak, jak dwa lata temu je opuszczała – bez zapowiedzi, bez uprzedzenia, bez pożegnania czy nadziei na powitanie, bez żalu czy radości.

Nie oglądając się za siebie.


* * *


Mijając stragan z owocami, zrzuciła z siebie luźną opończę i przytroczyła do końskiego grzbietu. Przechodząc ponad pochyłym, wypełnionym skrzepłą juchą rynsztoku ulicy Rzeźników, posłała w jej ślad kamizelę. Kruki unosiły się ponad miastem żywiąc rzucanymi przez nich resztkami mięsa i ciałami skazańców. Pot łaskotliwym strumykiem spływał w dół pleców, skraplał na czole, szyi, ponad górną wargą. Mrużyła oczy w południowym skwarze.

Owinięta w kolorową chustę ręka cuchnęła gnijącą padliną.

Kreda. Nogi same odnajdywały drogę pośród ciasnych ulic, buty wystukiwały lekki, sprężysty rytm na nierównym bruku. Te same kamienne budynki, te same stare szyldy, z których odłaziła spękana słońcem farba, ten sam zapach wypalanych cegieł. Tu brama, w której pozwoliła się wziąć Sierpowi, tu zaułek, w którym dwa dni później przejechała mu nożem po gardle i wycięła język. Nie donosi się na swoich. Nie ucieka z kieszeniami pełnymi nieswojego błysku. Tu ponura speluna, którą kiedyś prowadził Krata. Przesuwa wzrokiem po tych samych krzywych trochę drzwiach, po wydrążonych na szarej ścianie znakach. Nie zatrzymuje się, by sprawdzić czy wciąż mieszka tam przeszłość, którą pamięta.

Kreda. Miasto z kamienia i ludzi.

Z każdym postawionym krokiem ma wrażenie, że Kreda wżera się znowu w jej ciało swoim smrodem, pyłem, który osiada powoli w rozprażonym, nieruchomym powietrzu; że to przeklęte miasto lepi się do niej jak druga skóra. Jakby to nie ona zagłębiała się w jego wnętrzu, ale ono próbowało wniknąć do niej.


* * *


Co myśli Dzierzba niczym ptak powracająca do rodzinnego gniazda?
Że, kurwa, nic się nie zmieniło.
A gniazdo jest tak samo obsrane jak kiedyś.


* * *


- Maaaaaaraaaaaaajaaaaaaaa... Maaaaaaraaaaaaajaaaaaaaa...

To upiorny dźwięk. Głuchy, zniekształcony nieokreślonym echem, jakby dobiegający z daleka, już z drugiej strony. Szept, zawołanie, mantra, która zdaje się rozbrzmiewać nie tylko w uszach, ale także gdzieś w środku. Rezonując, jątrząc. Dzierzba odruchowo potrząsa głową, jakby chciała się pozbyć tego niechcianego, odpychającego brzmienia. Ale imię Aspektu odbija się jej w uszach, buczy basową nutą jak jakiś opętańczy burdon i jest jednocześnie dźwiękiem paznokci drapiących w wieko trumny, i szorstkim odgłosem zasuwającego się ponad człowiekiem kamienia, i szumem krwi w uszach, gdy na szyi zaciska się ciasna pętla.

Budzi strach.

Czaszka, trzymana przez kapłana idącego na czele niewielkiej procesji, szczerzy żółtawe, nieliczne zęby, zza których dobywa się monotonny zaśpiew. A gdy milknie, Anah czuje, że już drugi raz tego cholernego dnia podnoszą jej się włosy na karku. Ta cisza jednak jest gorsza. Bardziej pusta. I później gotowa będzie przysiąc, że w tej nagłej ciszy czaszka popatrzyła prosto na nią

- Jesteś moja - kolejne słowa padają nieśpiesznie. Głośne, wyraźne, mające ciężar nagrobnego kamienia, zamykające w sobie pewność właściwą śmierci. - Moja, Anah. Upomnę się o ciebie. Pamiętaj!

Słońce praży. Ubranie lepi się do rozgrzanej, spoconej skóry. Jest jej zimno. Dzierzba stoi nieruchomo, wpatrzona w bezimienny, odarty z mięsa czerep. Powinna usunąć się z drogi, ale jej stopy jakby stopiły się w jedno z ulicznym brukiem. Piecze wciąż czerwonawa blizna na szyi. Pieką podobne blizny na nadgarstkach. Pieką blizny po kolcach cierniowca. To tylko pot podrażnił, tylko pot, szepcze rozsądek. Nikt nie zmylił kroku, nikt nie przerwał modlitwy, nikt nie podniósł wzroku. To tylko dotyk południcy, słoneczne szaleństwo, dopowiada. Zwid. Majak. Ale ona wie, że to nieprawda.

- Maaaaaaraaaaaaajaaaaaaaa... - czaszka podejmuje swoją pieśń.

Anah powoli mruży szeroko otwarte oczy. Nie odrywa spojrzenia od czarnych oczodołów. Zaciska palce. Zaciska zęby. Mocno.

- Ile? - niski, charkotliwy szept niknie w melodii wyśpiewywanych modłów.

Wciąż nie odstąpiła miejsca. W jej bezruchu jest zaskoczenie, niedowierzanie, był strach. I bunt. I kiełkujący gniew. Musi być, kurwa, jakaś możliwość wykupu. Jakiś odpust. Jakaś ofiara, którą można złożyć ciemnej stronie Maraji. Jakaś ilość śmierci, która zrównoważy tą jedną, odroczoną.

- Za jedno. Ile żyć?

I znów nikt nie przerwa modlitwy. Krok za krokiem procesja prze do przodu, pogrążona w żałobnym obrządku, ślepa na wszystko. Jak sama pieprzona śmierć. Ominęła stojącą na środku ulicy Dzierzbę bez słowa. Jak milcząca rzeka o czarnych, skrzywionych białymi uśmiechami twarzach.

Trzęsła się z zimna w cholernym ukropie.
I co teraz?

Ponury zaśpiew cichł za jej plecami. Nie odwróciła się, by zobaczyć jak odchodzą. Splunęła przez suche usta i zamiast tego odprowadziła wzrokiem wyliniałego szczura dopóki jego łysy ogon nie zniknął w pęknięciu jednej z podmurówek.

I co teraz?
To, co zawsze. Ruszyła przed siebie.

Jej świat zawsze był prosty. Wypełniały go sprawy, które mogła załatwić, sprawy, którymi w danym momencie zająć się nie mogła i sprawy, z którymi gówno mogła zrobić. Niepokojący czerep wahał się pomiędzy drugą i trzecią kategorią. Wsadziła głowę w beczkę z deszczówką, wyjęła po kilku sekundach, odrzuciła w tył mokre włosy. Pozwoliła napić się ciągniętemu za uzdę koniowi, jednym uchem wysłuchując wiązanki przekleństw, która poleciała od mężczyzny naprawiającego dach. Wyszczerzyła zęby we wściekłym grymasie.

Co teraz?
To, co zawsze. Zamierzała skupiła się na rzeczach, które mogła zrobić.

Mogła się napić.


* * *


Przez dwa lata jej nieobecności w mieście Łyczek dorobił się nowego namiotu, rozpychającego portki brzuszyska i siwizny w brązowych włosach. Powodziło mu się. Pan i władca tego miejsca, jeleń na rykowisku. Jego głos z łatwością przebijał się pełnymi zadowolenia nutami ponad inne.

- Nie masz pojęcia, moja droga - tokował do soczystej dziewki, której obfite wdzięki wylewały się białymi półkulami zza błękitnej sukienki - ile ja musiałem wydać na kłącza pięciornika! Ileż mnie to kosztowało! Ileż nerwów! Ileż złota! Pytałem się ich: czy znacie Magdalę o włosach jak płomienie? Znacie? Więc zafarbujcie mi ten namiot, zarazy jedne, na kolor jej włosów. Ileż ja się naczekać, mój skarbie, musiałem. Ale patrz - owinął sobie rudy kosmyk wkoło palca, pociągnął leciutko - w końcu nawet niebo nade mną ma kolor twojego warkocza.

Dzierzba wcięła się w ten sielski obraz i niski, zachęcający śmiech kobiety dłonią, którą uderzyła mocno o drewnianą ławę. Niewielkie oczy Łyczka najpierw powędrowały ku rozchełstanemu dekoltowi jej koszuli lepiącej się do lśniącej od potu skóry. Szybko porównał zawartość obydwu dekoltów, ciaśniej obłapił rudowłosą i do dalszych oględzin nieznajomej przystąpił już ze znacznie mniejszym entuzjazmem. Przesunął wzrokiem po bliznach na nadgarstkach, na szyi, po rozczochranych włosach, trójkątnej twarzy i skrzywionych lekko ustach.

- Czego chce? - burknął, sięgając po naczynie.
- Pyłówki.
- Ile?
- Na dwie cegły.
- Hę? Ty tutejsza?
- zdziwił się. - Znam cię?

Pokręciła przecząco głową, uśmiechając się szerzej, mrużąc jasne oczy, o których później Łyczek powie, że widział w nich dotyk południcy.

To była głupia, odruchowa odpowiedź. Głupia, jeśli możliwie długo chciała pozostać anonimowa. Tylko miejscowi nazywali mocno rozwodnioną nalewkę pyłówką, za robotnikami pracującymi w kamieniołomach oraz przy wypalaniu cegieł. Pyłówka była napitkiem, którym spłukiwali oni pył zalegający w ustach i który rzekomo posiadał prawdziwie dobroczynne działanie na pylicę płuc. Pito ją więc profilaktycznie. I w dużych ilościach. A że alkohol był zazwyczaj podłej jakości szybko stał się popularny w biedniejszej części miasta. Ale i tam - wzorem kamieniarzy - pito ją “na cegły”, określając ilość płynu ich grubością.

- Najpierw pieniądz - oznajmił mężczyzna, stawiając przed nią naczynie.

Rzuciła na ławę dwie drobne monety i od razu przyłożyła kufel do ust. Wypiła prawie połowę zanim otarła wargi i westchnęła z ulgą. Ciepławy, kwaskowaty napój był jak błogosławieństwo Lyrii. Łyczek po zgarnięciu błysku stracił nią zainteresowanie, wciskając ponownie łapy między cycki Magdali. Dzierzbie to pasowało. Siadła pośrodku namiotu. Z przyjemnością wyprostowała nogi i spod półprzymkniętych oczu przyglądała się ludziom kryjącym się przed południowym upałem pod czerwonym namiotem.

“...ataki sidhe na pograniczu coraz częstsze... coraz więcej krwi się leje... najemników zwołują ponoć... tak, żelazo drożeje...” mówił gruby kupiec, wycierając twarz białą, koronkową chustką. “Lord Taravelli spiskuje z... wyobraź sobie... przeciwko samemu Imperatorowi” to siedzący niedaleko młodzik o wystającej jak u gęsi grdyce. “Co? Własny kraj chcą zakładać? Doprawdy...” i jego kompan, któremu zaschła piwna piana na górnej wardze. Ostry, kobiecy głos pełen świętego oburzenia i wyrzutu “...zbrzuchacili ją! Noż mówię przecież. Rutkę z ulicy Studni, choć babinie siedemdziesiąta wiosna minęła”.

Dzierzba chichotała cicho, gardłowo.

„...cała rodzina. Jednej nocy. Wieczorem wszystko w porządku, a rankiem wszyscy ślepi.... Dziwne rzeczy dzieją się teraz na Rudzianej...” ciche słowa wiotkiego starca. Skóra łuszczyła się na jego łysej głowie. „A słyszeliście, że koboldy z Metalowej wyznają krwawą wiarę?” pytała ciężkim od słodyczy głosikiem dziwka swojego klienta. “Ponoć do stali dodają krwi. Zamordowanych. Ciężarnych. Kobiet...” aż trzęsła się z przejęcia. “...widziano dwugłowego demona... Deska mówił, że łaził po okolicy portu i zaczepiał ludzi...” tym razem robotnik. Ceglany pył osiadł na jego ubraniu, wżarł się głęboko w skórę. Ale Anah z rozleniwioną przyjemnością patrzyła na jego mocne plecy, tyłek, silne ręce. Dopiero imię Pazura rozszerza jej oczy, spina wszystkie mięśnie, odbija się gorącem pomiędzy udami.

Pazur. Wszyscy o nim słyszeli. Nikt nie wiedział jak wygląda. Może oprócz samego thara. Pazur. Sumienny, okrutny, doskonały wojownik. Niektórzy mówili, że to weteran walk w położonym daleko na południu Roghirze. Jeden z Krwawych Aniołów Lorda Wojny Gavryjella, oddziału, który zasłynął rzeziami na góralskich buntownikach - masakrach wiosek i wycinaniem w pień każdego, kto stanął mu na drodze. Inni utrzymywali, że to były Żołnierz Domu, którego opiekun został pochłonięty przez Wojnę Dworów. Jeszcze inni byli przekonani, że Pazur nie żyje, że to twór kapłanów Maraji. Zły duch zamknięty w ludzkim ciele. Istnieli się także zwolennicy teorii jakoby miał być elfem, mieszańcem sidhe, który po prostu lubi widok krwi na swoich rękach. Ludzie mieli naprawdę wiele dziwnych pomysłów na jego tożsamość, wszyscy jednak zgadzali się w jednym - był naprawdę dobry w tym co robił. Zabijaniu ludzi na zlecenie.

Niedaleko niej wybucha kłótnia o to, kto pierwszy dopadnie morderców tharowej córy. Pazur czy kapłan Varunatha.

- Kolczasta Maska - zażywny kupiec o wiewiórczej twarzy jako jedyny ze zgromadzonych zdawał się mieć tego pewność. - Zabił już tych nieszczęśników w porcie. Oni widzą przez człowieka na wylot, ci Varunathowi słudzy. Wszystkie grzechy i inne. I w myślach czytają.
- Zgłupiałeś, Derka. To Pazur ich zarezał.
- Ale nie on wezwał burzę.
- Burzę
... - wywrócił oczami chudy, przygarbiony mężczyzna w wytartym ubraniu. - A co tu może kapłan? Nawet Pomniejszego Domu thar tu nie postawił. A Pazur to... Pazur – dokończył, używając ostatecznego argumentu w dyskusji.

Dzierzba słuchała uważnie, ale myślała tylko o tym, że chce go spotkać, że musi go spotkać. Zacisnęła palce na drewnianym kuflu.

Musi. Potrzebuje.


* * *


Zanim rzuciła naczyniem z resztką pyłówki w uciekającego złodzieja i zanim aresztowała ją straż, dowiedziała się, że mieszkańcy Kredy nie wiedzieli w zasadzie nic o Althei zwanej Cierniem. Ani imienia, ani płci, ani tego, na ile faktycznie zbliżyła się do zabójców. Nazywali Kolczastą Maską i bali się jej. Bali się, wierząc, że starczy jej popatrzeć przelotnie na człowieka, by zdobyć wgląd w jego duszę i popełnione przez niego grzechy - każde oszustwo, każde krzywoprzysięstwo, każde cudzołóstwo; że skoro oczy to zwierciadła duszy, to czyta z nich jak z otwartej księgi. Bali się, wierząc, że przyzwała burzę i obwiniając (choć bardzo cicho) o poczynione przez deszcz i wiatr zniszczenia. Bali się, wierząc, że sposób w jaki tropi morderców jest nadnaturalny. Bali się w końcu, przekonani, że to z jej ręki padły trupy w porcie. Bezkarna, mówili.

A jednak większość w wyścigu po łaskę thara obstawiała Pazura, stawiając zimną stal ponad moc wiary.

Być może Dzierzba usłyszałaby imię tego, który przyjmował zakłady i już teraz sama dorzuciła trochę drobnego błysku do puli, gdyby nie przyuważyła ciemnowłosego chłopaka majstrującego przy jukach jej konia. Nie minęły od tego dwa uderzenia serca, gdy już przesadzała ławę z jasnego drewna a kufel płaskim łukiem leciał w kierunku chłystka. Trafiła. Ale za słabo - tylko syknął, drgnął nagle, rozejrzał się dookoła. Zobaczył ją. Zaczął uciekać, unosząc to, co zdążył odciąć od jej sakw. Podłużny pakunek zawinięty w kolorową chustę. Kurwa. Chciała krzyknąć, że to chędożony złodziej, z gardła jednak dobył się tylko zduszony, nieokreślony, charkotliwy dźwięk. Kurwa. Nie potrafiła przyzwyczaić się do tego. Nie zatrzymując się, chwyciła dzban stojący koło robotnika i wprawnym ruchem utrąciła od niego ucho.

Biegnie.
Biegną obydwoje.

Jest szybki. Nie wie czy udałoby się jej go dopaść, gdyby nie odwinął chusty, nie zwolnił odruchowo, z obrzydzeniem nie odrzucił swojego łupu. Przedmiot upadł na bruk. Napuchłe, gnijące powoli palce nieśmiało wyglądają spod materiału, oskarżycielsko wskazują młodego, który rzyga zaraz obok.

Dzierzba nie waha się nawet momentu. Nie zastanawia, nie kalkuluje, bo i nie ma czego kalkulować. Chciał ukraść coś, co należy do niej. Makabryczny prezent dla Althei: część jej wykupu, część nadziei na rozgrzeszenie, odroczenie wyroku. Przerzuca w palcach ostro ułamane ucho dzbanu, poprawia chwyt i przejeżdża mu nim po twarzy - na ukos przez policzek, usta i brodę - odruchowo znacząc, gdyby jakimś cudem udało mu się uciec. Zaraz potem wbija go z całej siły w rękę, którą chłopak próbuje się zasłonić. Twarda glina z impetem przechodzi na wylot - rozrywa żywe mięso, rozpycha kości i klinuje pomiędzy nimi. Anah podnosi pakunek z bruku, szarpie chłopaka za przebitą dłoń, zmusza, by wstał.

On drze się na całe gardło. Głośno, płaczliwie.
Ona prawie syczy jak wściekła żmija,

Ludzie kręcą się wkoło jak sępy nad padliną. Nikt jednak nie podejdzie, nie pomoże, nie przeszkodzi. Dopóki nie pojawia się straż. Wtedy nagle wszyscy mają wiele do powiedzenia. Że ona winna. Że na bezbronnego. Że tam jakieś plugastwo kryje. Anah chowa wpół wyjęty z pochwy nóż. I wie, że nie jest dobrze. Przez chwilę zdaje się, że wszyscy wrzeszczą: niedoszły złodziej, gapie, strażnicy. Wszyscy oprócz niej, bo ona wrzeszczeć przecież, zaraza, nie może. Może tylko przekręcić delikatnie tkwiący w ciele młodego uchwyt, nachylić się do jego ucha i wycedzić powoli przez boleśnie ściśnięte gardło:

- Powiedz im - wskazała na strażników - żeś złodziej. Nieudolny. Powiedz. - Krew chłopaka poplamiła jej własną rękę, spłynęła ciemną linią przez nadgarstek, w kierunku łokcia. - Krzycz, że Kolczastej Maski szukam. Wiadomość mam. Dobrowolnie pójdę. Ona osądzi. Mów.

Puszcza go dopiero, gdy młody powtarza niewyraźnie jej słowa przez poranione wargi. Dopiero wtedy odsuwa się od niego, wsadza pakunek pod pachę i rozkłada dłonie od ciała na znak, że pokazując, że nie chowa w nich żadnej broni.

Jest bardzo spokojna, prawie łagodna.
I na tle rozdygotanego, zalanego własną juchą chłystka, wygląda na winną jak zaraza.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 12-03-2011 o 14:32. Powód: stylistyka
obce jest offline  
Stary 18-03-2011, 00:29   #25
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
post we współpracy z Obce, Abishaiem i oczywiście MG

Cierń przeszła się drogą, którą noc wcześniej musiała podążać dwójka zabitych mężczyzn i Arya a jej myśli płynęły swobodnie szukając punktu zaczepienia. Na razie pozostawiła sprawę Aryi a skupiła się na mężczyznach. Rzecz zaczęła się w karczmie inaczej Arya nie poszłaby za nimi a kapłanka pamiętała jaką odzież wojowniczka nosiła dzień wcześniej. Teraz miała na sobie inne odzienie, czyli dotarła do karczmy. Tam zmieniła szaty na suche i wypełniała swoje zadanie słuchając plotek. Mężczyźni opuścili gospodę i udali się w ten zaułek. Dlaczego? Jeśli się czegoś obawiali taka trasa była jak najmniej trafnym wyborem. chyba że...Althea stąpała lekko wpatrując się w ziemię, zwróciła się do swego przewodnika z pytaniem. Na szczęście mężczyzna wiedział, w których miejscach pozostawiono ciała i wskazał je kapłance. Cierń odnotowała sobie to w pamięci i zawróciła w kierunku Strażnicy. Na miejscu wysłuchała raportu Strażnika odnośnie jednego z zamordowanych mężczyzn a później zwróciła swe kroki ku Albrechtowi. Wysłuchała, co z kolei alchemik miał jej do powiedzenia i sprawdziła naocznie zmiany na ciele Trzmiela. Dopiero po chwili odpowiedziała alchemikowi na jego prośbę.

- Właściwie to “Nawrócony” nie miałabym nic, przeciwko aby jednym z zabójców okazał się ork, takiego stwora łatwo wypatrzeć i wyłuskać z tłumu. Co do twoich obaw to nie podzielam ich. Ork to tylko jeden z nie-ludzi, który rzeczywiście może okazać się utrapieniem, ale nie powinniśmy żyć w strachu tylko, dlatego iż to stworzenie posiada siłę przekraczającą ludzką. To człowiek dominuje nad innymi rasami i nigdy nie powinniśmy dać im o tym zapomnieć. Jeżeli zebranie owych substancji pozwoli Ci poczuć się pewniej i spokojniej oczywiście masz na ich zdobycie moje przyzwolenie, ale pamiętaj, że człowiek ma inne zdolności, z których może skorzystać w konfrontacji z mocniejszym przeciwnikiem. Innymi słowy nie chciałabym abyś w kryzysowej sytuacji uznał swoją miksturę za jedyną rzecz zdolną przechylić szalę na twoją stronę.

Kobieta wpatrywała się przez chwilę w swego rozmówcę chcąc zorientować się jak przyjął i wytłumaczył sobie jej słowa. Przez moment zdawało się, iż miała zamiar dodać coś jeszcze, ale hałas, jaki się podniósł w pomieszczeniu obok przerwał krótkotrwały nastrój intymności. Kara z właściwym sobie wdziękiem wtoczyła się do pokoju przeznaczonego na kostnicę i zwróciła się do Cierń:

- W mieście wybuchła bijatyka a ujęty sprawca zażyczył sobie byś jego sprawę rozsądziła Ty Pani.

- Najwyższy czas przekonać Ushmajela D’Naghar do ustanowienia Domu Varunatha na jego włościach. Jak widać poddani thara łakną Sprawiedliwości takiej jaką może zapewnić im tylko narzędzie Aspektu – głos Althei brzmiał głucho spod maski i ciężko było ocenić czy sobie kpi czy też mówi śmiertelnie poważnie. Tylko Albrecht podążający za kapłanką do drugiej komnaty mógł usłyszeć wyszeptane przez kobietę słowa:
- Pytanie tylko czy na taką Sprawiedliwość są gotowi.

Cierń wysunęła się przed Karę, zaraz po tym jak wojowniczka weszła do pomieszczenia. Kapłanka szybko zlustrowała grupę zgromadzoną na miejscu. Jeden ze strażników próbował wyjaśnić zajście, ale kobieta szybko mu przerwała:

- Jestem przekonana, iż macie teraz ważną pracę do wykonania. Nie przeszkadzajcie sobie. – Chwilę trwało zanim do mężczyzn dotarło, co oznaczały słowa zamaskowanej kobiety. W końcu jednak zrozumieli i opuścili komnatę.

Wtedy Cierń przerzuciła spojrzenie na wysoką kobietę i chudego chłopaczka, który starał się trzymać jak najdalej od niej. Na pierwszy rzut oka mogliby być rodzeństwem. Obydwoje czarnowłosi, jasnoocy, zbliżeni wiekiem, ubrani w spłowiałe, znoszone ubrania i podobnie szybcy w ruchach, przypominali trochę dwa zdziczałe dachowce. Z których jeden niedawno dostał mocno po pysku. Twarz młodego z jednej strony zalana była krwią, a on nie do końca wiedział czy trzymać się za rozpłatany policzek i usta, czy za dłoń, w której ciągle tkwiło solidne ucho dzbana. Dzierzba zaś nie wyglądała na specjalnie przejętą jego krzywdą. Od drzwi skłoniła się głęboko przed Cierń, kiwnęła głową Karze, błysnęła krótkim, ostrym uśmiechem ku medykowi i usunęła w kąt, jakby podkreślając swój dystans do całej sprawy.
Pojawienie się nowej twarzy na moment wywołało uśmiech Albrechta. Kobieta była jedną z jego nielicznych pacjentek po nawróceniu. I dla odmiany, ratował jej życie, a nie otwierał wnętrzności po śmierci. Od tamtej pory widział ją może raz czy dwa, jak przemykała korytarzami świątynnymi. Ale ją zapamiętał. Łatwo mu by było zapamiętać swych pacjentów po nawróceniu. Niewielu ich było, a kobiet jeszcze mniej.

- Możesz mówić? – Cierń zwróciła się do chłopaka.

- Nu co mum gudać...nu pobiłla mnie … - powiedział chłopak niewyraźnie.

-Więcej niż pobiła. Poharatała - wtrącił Nawrócony, spoglądając z niewielkim zainteresowaniem na dzieło Dzierzby.

- Dałeś jej powód do takiego zachowania? - Cała uwaga Cierń poświęcona była w tym momencie chłopakowi, pomimo tego, że kapłanka od razu rozpoznała twarz Dzierzby i wiedziała, z kim ma do czynienia.

- Taaak - patrzył na maskę kapłanki z przerażeniem. - Ja. Ukhradłem jehj … pakhunek. Myślahłem, że ma tam mnienso. Rodzhina głodnaaaa, panhhhi ….

- Wiesz, jaka jest zwyczajowa kara za kradzież? - Althea postąpiła krok w stronę przesłuchiwanego.

- Ni wiem.

- Odcięcie dłoni - kobieta zrobiła jeszcze jeden krok i nagle krzyknęła na cały głos - Straż!
Strażnicy weszli wezwani przez kapłankę.
- Jeśli jeszcze raz przyłapiecie go na kradzieży utnijcie mu dłoń - szybkim ruchem złapała chłopaka za rękę, w której tkwił kawałek ułamanego ucha - Tą dłoń. A teraz zabierzcie go sprzed moich oczu.

Zdziwiła Albrechta tym wyrokiem. Przez moment zaskoczenie było widoczne na jego twarzy. Przez moment jedynie. Potem skrył swe myśli za maską spokoju i obojętności.

Odwróciła się w stronę czarnowłosej kobiety.
- A twoja wersja?
Nawrócony postanowił zainterweniować. Znając problemy swej “pacjentki”, wtrącił się słowami.-Mówienie sprawia jej trudność.

Zapytana odruchowo machnęła ręką, w kierunku drzwi, za którymi zniknął młody. Dla kogokolwiek innego musiałoby to starczyć za całą odpowiedź. Ale to była Cierń. Dlatego zmrużyła oczy i syknęła w alchemika. Krótko, ostrzegawczo.

- Taka sama, sprawiedliwa - powiedziała swoim zniszczonym głosem. - Złodziej. Nieudolny – skrzywiła usta, poruszyła ramieniem zsuwając z niego rzemień, na którym dyndał podłużny pakunek i pas skórzanej sakwy. - Nie wie, komu kraść. I gdzie. Wpadnie.

- Otrzymał ostrzeżenie. Teraz to już jego wola czy z niego skorzysta. Jakieś szczególne okoliczności sprowadziły cię w te strony? - Althea stała blisko wyjścia i łatwo było się domyślić, że zależy jej na szybkim powrocie do jej obowiązków.

Dzierzba od razu skinęła głową, wyciągając z torby dwie ściśle dopasowane i mocno ściągnięte lnianą taśmą drewniane płytki.

- Mam list. Od Jego Sprawiedliwości. Od Czystego. - Rozwiązała sprawnie węzeł, wyjęła spomiędzy płytek wiadomość i podała ją kapłance. Dziwnie wyglądał w jej dłoni prostokąt śnieżnobiałego pergaminu. Na tle blizn, rozchełstanej, znoszonej koszuli lepiącej się do spotniałego ciała, niedbale związanych włosów i paskudnie zakrzywionych noży, które nosiła przy pasie. - Mam też polecenie. By zostać i służyć ci pomocą, sprawiedliwa. I prezent. Dla ciebie. Na jego ręce – wskazała podbródkiem Albrechta. - Dać?

Althea odebrała pismo i skinęła głową przyjmując do wiadomości słowa Anah a potem zagłębiła się w lekturze. Dzierzba zaś, widząc gest kobiety, bez większego namysłu sięgnęła po pakunek, gwizdnęła przez zęby, żeby zwrócić na siebie uwagę medyka i rzuciła mu go przez długość prawie całego pomieszczenia.
Nie złapał. Zareagował zbyt wolno. Chwycił zbyt niepewnie. Ładunek upadł na ziemię.
Podniósł go. Był opleciony chustą i obwiązany sznurem. Z ust alchemika wyrwało się pytanie.-Co to?

Dziewczyna popatrzyła na niego przez ramię i wzruszyła ramionami. Uniosła na moment lewą rękę.

-Kolejny złodziej?- Prychnął w irytacji Albrecht.

Odpowiedziało mu kolejne wzruszenie ramion Dzierzby, która sadowiąc się wygodnie na jednym z topornych, solidnych krzeseł, wyciągała z sakwy na wpół pełny bukłak.
Nawrócony wsunął pakunek pod pachę. Nie miał teraz ochoty, na analizę ręki trupa.
Coś go nagle tknęło. Odwinął nieco pakunek. Przyjrzał się i spytał.- Gdzie ją znalazłaś?
Sama ręka była mało ważna. Dużo ważniejsze było miejsce, w którym została znaleziona.

- Godzina konno - otarła ręką, mokre usta. - Nad rzeką. Dwie nogi. Dwie ręce. Kobiece. Wzięłam jedną. Z glinianego straszydła - wyjaśniła chrapliwie, patrząc nie na medyka, ale na lśniącą maskę kapłanki. Podrapała czerwony ślad po ugryzieniu komara na policzku. - Wyrzucić?

Cierń zwinęła pismo i przyjrzała się uważnie dziewczynie.
- Mówią na ciebie Dzierzba, tak?

Powoli skinęła głową, przesuwając spojrzeniem pomiędzy Cierń i Karą. Nagle spięta i czujna.
- Tak.

- Wczorajszej nocy straciliśmy jedną z współpracujących z nami osób. Od teraz przejmiesz jej obowiązki. – Jeszcze raz spojrzała na Anah i przypomniała sobie inne miano, którym ją nazywano, oczywiście za jej plecami. Odcięta Ze Stryczka. Blizna na gardle dziewczyny odcinała się od reszty ciała. Cierń zastanawiał fakt, dlaczego Czysty tuż po śmierci Aryi przysłał jej pomoc. Althea nie wierzyła w zbiegi okoliczności, za to ufała znakom zsyłanym przez Varunatha. Kapłan musiał otrzymać znak. Pan Sprawiedliwości i Kary ofiarował jej wsparcie. To oznaczało nie mniej ni więcej, iż będzie jej ono potrzebne.

Podeszła bliżej stołu na powrót poświęcając się prowadzonej sprawie i przyjrzała się podarunkowi od Anah.

- Czy to jedna z JEJ kończyn? - Pytanie skierowane było do alchemika.

-Możliwe.- Odparł Albrecht przyglądając się bardziej znalezisku.- To kobieca ręka, raczej szlachcianki niż chłopki. I na pewno dzieło...- Tu zamilkł przez chwilę szukając odpowiedniego określenia.- ...naszego topornika.

- Jak wyglądało owo gliniane straszydło?- Tym razem pytanie skierowała do kobiety zmuszając ją do ponownego wysiłku i walki ze swoją słabością.

Dzierzba z wyraźną przykrością podniosła się z krzesła, odłożyła bukłak i wzięła jedną deseczek, które wcześniej chroniły list od Czystego. Nożem wydrapała na niej trochę krzywy rysunek i podsunęła kapłance.
- Czaszka psa. Kamienie. Gałęzie. Ręce. Nogi. - wskazywała czubkiem ostrza kolejne elementy, oszczędzając na słowach, jakby były to złote monety. - Tak wysokie - uniosła dłoń na wysokość około pięciu stóp. - Była burza, a jednak glina sucha. I w znakach. Białka z Pokrzywki też widziała. Zielarka - wyjaśniła krótko. - Kazałam trzymać mordę na skobel.

Althea z niedowierzaniem oglądała prosty rysunek sporządzony przez Dzierzbę. Nie spodziewała się ponownie tego oglądać. A jednak ktoś odtworzył podobiznę Nienazwanego. Nikt z prostych, niewykształconych ludzi nie powinien wiedzieć, co ów szkaradzieństwo miało przedstawiać, a nawet większość tych wyedukowanych nie miało prawa nigdy się z tym zetknąć. A jednak ktoś wiedział. I co gorsza składał mu hołd. Cierń rozejrzała się po komnacie. Nikt z tu obecnych nie rozumiał, co oznaczał ten stwór. Teraz kapłanka wiedział, że jej pierwsze podejrzenie było trafne. Ręce Nathanelli nie zaginęły, zabrano kończyny by je wykorzystać. W takim celu. Ramiona Trzmiela także mogły posłużyć do budowy ołtarzyka. Powietrze było suche i gorące a szaty kapłańskie ciężkie i szczelne, mimo to Althae poczuła powiew chłodu na skórze, gęsia skórka pokryła jej ramiona.

- Chcę to zobaczyć. Zabierzesz mnie tam. Masz wierzchowca jak sądzę? Spotkamy się za pół dzwonu przy bramie wyjazdowej. - Słowa padały szybko jakby kobieta nie czekała na żaden rodzaj potwierdzenia ze strony Dzierzby a potem zawołała jednego ze strażników miejskich. Wzięła go na stronę i cichym głosem wydawała polecenia. Potem skinęła na Albrechta i Karę i wyszła z budynku Strażnicy.

Na zamku wezwała sługi i nakazała przygotować konie dla siebie i jej towarzyszy. Potem zgodnie z rozkazami wydanymi strażnikowi posłała człowieka z wozem by zabrał ciała Trzmiela i Aryi a także kończynę dziedziczki do twierdzy i złożył je w chłodnych kryptach. Kara dostała polecenia towarzyszenia „Nawróconemu” i jego ochrony. Na razie jednak alchemik zamierzał towarzyszyć kapłance i wraz z nią opuścić miasto. Cierń to nie przeszkadzało, ona sama chciała jak zweryfikować swoje obawy a alchemik mógł w tej chwili rozporządzać swoim czasem. Będzie potrzebny dopiero wtedy, kiedy zwieziona zostanie na zamek druga kobieca ręka by dopasować ją i tę wcześniejszą do ciała córki thara.
Kiedy spotkali dziewczynę przy bramie Althea w krótkich słowach nakreśliła Dzierzbie sytuację, wyjaśniając zwięźle wydarzenia, jakie miały miejsce w rodzimym mieście Anah a potem kapłanka zapadła milczenie ignorując zupełnie nie tylko swych towarzyszy ale jak się zdawało i cały świat dookoła.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 18-03-2011 o 20:20. Powód: ręce i nogi
Ravanesh jest offline  
Stary 18-03-2011, 09:37   #26
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Strzeż się Szczura, co przynosi Zarazę.
Strzeż się Szczura, co zsyła Choroby.
Trędowaty oddaje mu część, gubiąc kawałki ciała.
Chory na krwawy kaszel oddaje mu cześć krwawymi plwocinami.
Kaleka oddaje mu cześć, cierpiąc męki swej ułomności.
Strzeż się Szczura, bo jest nienasycony.
Strzeż się Szczura, bo ten nigdy nie ma dość.

Nieznana piosenka, chętnie śpiewane w mieście Szczur przez uliczników. Zakazana przez Świątynię Mrocznej Szóstki.



Lina napinała się z trzaskiem. Trójka mężczyzn z wysiłkiem unosiła sieć wypełnioną towarami w górę, by podnieść ładunek na wysokość poddasza szopy, na której zamierzali składować towar. Stękali z wysiłku, napinając twarde, nawykłe do ciężkiej pracy mięśnie.

Nagle jeden z nich zaczął wrzeszczeć i puścił linę. Ładunek, z trudem unoszony przez trzech ludzi, poleciał w dół. Pozostała dwójka nie dała rady utrzymać go w powietrzu sama. Beczki runęły na ziemię. Przetrzymywane w nich cenne farby, rozbryznęły się wielobarwną tęczą wokół.

- Oż, ty w żyć chędożony przygłupie – obserwujący pracujących mężczyzn właściciel barwiarni wstał z miejsca. – Przez rok będziesz, kutasie, odrabiał straty.

Jednak robotnik nic sobie nie robił z krzyków pryncypała. Wił się po ziemi i wrzeszczał z bólu.

- Co mu jest – farbiarz podszedł bliżej pracownika mijając pozostałą dwójkę robotników przyglądających się koledze ze zgrozą i osłupieniem.

Farbiarz zerknął i szybko zrobił znak Szóstki na piersi.

- Niech ktoś wezwie kapłana.

Niefortunny pracownik wił się i kopał agonalnie ziemię. Cały we krwi. Na jego twarzy, rękach, nogach i nagim torsie pojawiały się dziesiątki ran. Oderwane kawałki ciała, krwawiły i odsłaniały głębokie rany. Wyglądało to tak, jakby nieszczęśnika opadło stado niewidzialnych gryzoni i rozszarpało na strzępy.

- Klątwa – wyszeptał przerażony farbiarz cofając od pracownika, który już się nie miotał, leżał jedynie w ogromnej, rozbryźniętej kałuży krwi.

Powoli życiodajna struga złączyła się z mozaiką rozmazanych, wielobarwnych farb uzupełniając wzór na twardym klepisku przed warsztatem farbiarza o imieniu Mighal.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EGIrE190z3I&NR=1&feature=fvwp[/MEDIA]

OKOLICE MIASTA KREDY


Wszyscy

Imperium Cienia. Imperium Talladuriańskie. Nazwane tak od trzech ogromnych jezior, nad którymi wzniesiono stolicę – Tron. Od jeziora Tal (Wielkiego), jeziora Lad (Średniego) i Uria (Małego). Talladurian. Słowo, której jeszcze sto lat temu wzbudzało grozę w barbarzyńskich krajach wokół. Imperium Cienia.

Na leśnym dukcie, którym podążała piątka ludzi, faktycznie panował półmrok. Gałęzie drzew zachodzące nad szlakiem dawały przyjemny cień latem, ale teraz, burzliwą i niezbyt ciepłą wiosną, potęgowały jedynie uczucie niepokoju.
Las pachniał po burzy. Wilgotną glebą, grzybnią, pleśnią i zgniłymi liśćmi. A także mułem i rzeką, która meandrowała w pobliżu.

Konie jechały niespokojnie, strzygąc co jakiś czas uszami. Zapewne odganiały w ten sposób komary, które stanowiły tutaj prawdziwe utrapienie. Ale mogło się też wydawać, że reagują tak na inne odgłosy dochodzące z gęstwy – trzeszczenia drzew, skrzeki ptactwa, niespokojny chlupot wody.

W końcu Dzierzba rozpoznała charakterystyczne, rozwidlone i porośnięte bluszczem drzewo, do którego dowiązała konia. Dalej musieli iść pieszo. Przez rozmiękłą ziemię, przez gęste poszycie i przeciskając się pomiędzy omszałymi, wąskimi pniami smukłych drzewek zarastających przyrzeczne tereny zalewowe.

Althea wyczuwała to, zbliżając się przez zarośla. Miejsce emanowało mocą. Słabą, lecz wyczuwalną z daleka. Niedawno rozdarto tutaj granicę pomiędzy światem żywych a Nieświatem. Zostawiono znak, jaki odciska magia lub modlitwa. Plugawienie lub konsekracja. Zawsze zastanawiała ją ta niewielka różnica pomiędzy mocą modlitw dawaną przez Aspekt, a czynienie czarów dokonywane przez Przeklętych.

Kiedy kapłanka zobaczyła szkaradzieństwo, nie miała już wątpliwości, że jej wcześniejsze przypuszczenia były trafne. Dzierzba dobrze opisała to, co widziały jej oczy. A teraz obraz ten zostanie utrwalony przez doskonałą pamięć Cierń. Zapamiętany na zawsze. Wyryty pod powiekami i w jej mózgu.
Dwie pary kończyn. Dwie ludzkie nogi, blade i gnijące, oraz jedna ręka – zapewne stanowiąca komplet z tą, która została przekazana na zamek. Reszta wykonana z patyków. Znaki – tajemnicze symbole nie, mówiące nic nawet kapłance. Poza jednym.



Szóstka i Dziewiątka. Cierń doskonale wiedziała, co oznacza ten symbol. Stojący obok niej Albrecht zachował kamienną twarz, ale i jemu znak powiedział więcej, niżby tego chciał. Tylko Dzierzba wolna była od rozterek, jakie towarzyszyły jej towarzyszom. Większą uwagę skupiała na okolicy, niż na paskudnej rzeźbie, którą już przecież widziała wcześniej.

I może właśnie, dlatego to ona zauważyła coś po drugiej stronie rzeki. Jakiś ukradkowy ruch. Drgniecie gałązki. A potem zobaczyła jego lub ją. Postać stojącą pomiędzy drzewami. Niewyraźną i chyba zamaskowaną.



I Anah dostrzegła łuk w ręce zamaskowanego. Szybko oszacowała odległość. Szerokość strumienia wody jakieś trzydzieści kroków, do tego przybrzeżne chaszcze po obu stronach i lekka skarpa, na której stał strzelec – jakieś kolejne dziesięć kroków. Strzał na czterdzieści kroków wcale nie był taki trudny. I nie trzeba było być geniuszem, aby zorientować się, że celem jest kapłanka nosząca kolczastą maskę.

Cierń również to poczuła. Zimny powiew wiatru znad rzeki, jakiś nieokreślony niepokój, który oznaczał zawsze tylko jedno, że jej życie zostało wystawione na niebezpieczeństwo. Tu i teraz. Nad tą rzeką.



Rzeka szumiała płynąc na spotkanie odległemu morzu. Cięciwa łuku zamaskowanego napięła się w pełni. Grot zalśnił w słońcu. Czas zatrzymał się w miejscu ....
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 18-03-2011 o 09:52. Powód: zmiana muzyki
Armiel jest offline  
Stary 23-03-2011, 18:58   #27
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Albrecht z kamienną twarzą wysłuchał wypowiedzi Cierń na temat orków. Przytakiwał jej słysząc „To człowiek dominuje nad innymi rasami i nigdy nie powinniśmy dać im o tym zapomnieć.”... i podobne wypowiedzi. Dobre dla teologów i kaznodziei. Ale nijak przystające do rzeczywistości. Bowiem ork był prymitywną, acz zwierzęco sprytną maszyną do zabijania. Dużą górą mięsa, która opiera się na instynktach. Która nie padnie ze strachem przed kolczasta maską. Tylko wgniecie ją bruk, wraz z twarzą za nią się kryjącą.
No i najważniejszy fakt jej umknął. Orki to dzikus. A dzikus zabija szybko. Ork może i zabił, ale sposób w jaki to uczynił, świadczył o tym, że zabił na czyjeś polecenie. Wedle wskazówek człowieka. I to on będzie kierował poczynaniami owej bestii.
Nie należało tej kwestii lekceważyć. Niemniej rozmowę przerwały kolejne wydarzenia i odkrycia. Pojawienie się Dzierzby i informacje o idolu z gliny przez nią znalezionym.
Ręce najmniej interesowały medyka. O wiele bardziej był ciekaw rzeźby i podekscytowany możliwością zdobycia brakującego składnika do trucizny.

Załatwiwszy prozaiczne sprawy w zamku ruszyli w piątkę na spotkanie z figurą z gliny. Kara, Althea, Anach i on sam. Oraz strażnik zamkowy.
Alchemik trzymał się pośrodku kolumny grupy, mało uwagi poświęcając towarzyszącym mu ludziom. A więcej otoczeniu. Zastanawiał się czy w tym lesie, znajdzie potrzebne mu zioła.
„Palce demona”... paskudna nazwa dla paskudnej rośliny. Ale oddająca sedno sprawy.
Czyż można przeżyć, będąc dotkniętym Palcem demona? Raczej nie.
Był to nawet przyjemny dzień na przejażdżkę. Zawsze takie są po ulewnym deszczu.
Albrecht jechał zamyślony i milczący. Nie zaczynający rozmów, ale odpowiadający na pytania. Jakoś... cel wyprawy, nie nastrajał alchemika do towarzyskiej pogawędki.
A może były i inne powody? Jakiekolwiek by były. Skrywało je przenikliwe spojrzenie patrzące zza szkieł okularów.

Dotarli na miejsce, zostawiając piątego przy koniach. Alchemik ruszył za Dzierzbą i Altheą w kierunku potwornej rzeźby. Potworek był pokryty znakami, z których jeden szczególnie przykuwał uwagę. Symbol dziewiątki. Symbol z czasów gdy wyznawano więcej niż sześć Aspektów. Symbol sprzed 300 lat, gdy sześć Aspektów postanowiło wypowiedzieć wojnę pozostałym trzem. Wtedy to, w czasie Wojen Uzurpacji w Imperium zniszczono 3 świątynie i wiarę w nie. Jak widać, nie do końca. Albrecht przesunął dłonią po glinianym korpusie, przymknął oczy wyobrażając sobie mozolne lepienie go, rycie na nim znaków. Może były jakieś tańce i śpiewy towarzyszące tym rytuałom? Może składano przed nim ofiary?
Uśmiechnął się blado otwierając oczy. Jakież to tajemnice znali twórcy tej rzeźby?
Przesunął palcem po znaku dziewiątki, rozważając nad tym jak zmienia sytuację fakt odnalezienia tego idola.
W Kredzie istniał kult zakazanego Aspektu. „Kult” oznaczał kilkuosobową grupę. Co najmniej jednego kapłana i kilku wyznawców. Od jak dawna istniał? Trzeba by spytać marajistów. Zapytać, czy znajdowano wcześniej okaleczone trupy.
Niestety nie przypominał sobie, by w kronikach Rodu D’Naghar były wzmianki o heretykach.
A szkoda...
Niezwykle intrygujący byłby kult istniejący nieprzerwanie od czasów Wojen Uzurpacji. A gdyby jeszcze prowadzili kroniki. Alchemik aż rozmarzył się nad takim konceptem. Bowiem jakże intrygującym dla niego było móc spojrzeć na Aspekt z innego niż oficjalnie propagowany, punktu widzenia.

Jęk. Kobiecy jęk przerwał rozmyślania Albrechta. Spojrzał w kierunku źródła jęku i zobaczył Karę ze strzałą wbitą w jej bark.
”Jesteśmy atakowani!” -panika wypełniła głowę Nawróconego. Nie widział napastników, co tylko dodatkowo przyspieszyło bicie jego serca. Zdołał zachować tylko tyle zimnej krwi, by sięgnąć do pasa, po niespodziankę, przygotowaną na takie okazje. Gliniany słoiczek starannie zapieczętowany woskiem, i z wystającym sznurkiem. Wystarczyło pociągnąć za sznurek, by zerwać zabezpieczenie. Potrząsnąć, by reagenty w środku się wymieszały i cisnąć. I tak też zrobił. Gliniany słoik rozbił się, a z niego wydobywały się gęste opary czarnego dymu, zasnuwające okolicę rzeźby. I otulające kobiety oraz Albrechta czarną mgłą. I o to alchemikowi chodziło. By utrudnić kolejne strzały. Alchemik kucnął obok posągu, opierając się dłonią osłoniętą rękawiczką o gnijącą nogę, drugą zaś sięgnął po sztylet.
Nie zamierzał walczyć. Nigdy nie czuł się wojownikiem, a rycerskie odruchy stracił wraz z siłą w sali tortur. Przykucnął i czekał, trzymając sztylet. Swego życia nie zamierzał oddać łatwo, a Cierń miała dwóch oddanych ochroniarzy płci pięknej.
Albrecht skupił się nasłuchiwaniu... Jęk naciąganej cięciwy. Świst lecącej strzały. Nie usłyszał ani jednego, ani drugiego. Czyżby zabójca dał sobie spokój?
Chlupot wody, gdzieś z okolicy. Czarne opary nie pozwalały przebić wzrokowi Nawróconego. Więc czekał.

W końcu dym się rozwiał i alchemik zobaczył ranną Karę, obok niej Cierń. I Anah znikającą pomiędzy drzewami na drugim brzegu rzeki. I co, najważniejsze, żadnego potencjalnego zagrożenia. Alchemik podszedł do rannej Kary i rzekł.- Usiądź.
Po czym sztyletem odciął wystający z pancerza fragment strzały. I usunął następnie sam pancerz. Po czym rozciął sztyletem szatę wojowniczki, by mieć dostęp do rany.
-Teraz zaboli.- rzekł mężczyzna. I nieco poszerzył sztyletem ranę, by wyjąć grot. Pozwolił na krwawienie podczas wyjmowania i po wyjmowaniu strzały z rany. Co prawda upływ krwi nieco osłabi Karę, ale jeśli strzała była zatruta, to większość trucizny wypłynie z krwią. A alchemik nie był pewien, czy zdołałby na czas przygotować odtrutkę. Następnie założył prowizoryczny opatrunek, dodając.- W Kredzie opatrzę cię ponownie. Do tego czasu, to powinno wystarczyć.
Skończył tuż przed powrotem Dzierzby i jej krótkim meldunkiem.- Zwiał.
Alchemik podszedł do rzeki i obmył dłonie z krwi Kary, przy okazji mówiąc do Cierń.-Wasza Sprawiedliwość. Chciałbym poszukać ziół przydatnych na... orki. I nie tylko. Są bowiem w Kredzie osoby, które nie respektują sług Aspektów. – po czym wskazał palcem ranną Karę.- Niemniej, ze względu na owego łucznika, proszę o kogoś, kto by mi pilnował pleców podczas zbierania ziół.- i spojrzenie alchemika powędrowało na Dzierzbę. – O nią.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-03-2011 o 19:15. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 29-03-2011, 23:02   #28
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
ponownie post stworzony z pomocą Obce, Abishaia i niewielkim wkładem MG :-)

Czy gorliwie wierzący powinien bać się śmierci? Czy kapłanem danej religii zostaje osoba, która gorąco wierzy? Raczej tak. W każdym bądź razie, kiedy on lub ona zostanie już przez dany Aspekt wybrany i obdarzony Iskrą to nie ma innego wyjścia musi wierzyć. Jakżeby inaczej skoro cząstka bóstwa tkwi wtedy w nim samym. W Imperium powiadają, iż kapłani Mrocznej Szóstki nie są ludźmi i rzeczywiście jest w tym wiele prawdy. Człowiek zmienia się nieodwracalnie, kiedy dotknie absolutu.

Dlatego właśnie Althea nie bała się umierania. Lęku tego nie pozbawił jej jednak fanatyzm religijny, który pozwalał także innym wiernym patrzeć śmiało w kierunku Drugiej Strony. Ani nawet duma, która sprawiała, że ludzie honoru śmiali się swoim oprawcom w twarz i opuszczali ten padół łez z miną pełną triumfu zamiast wyrazu przerażenia. Prawda wyglądała tak, że Althea nie potrafiła już obawiać się śmierci. W zakamarkach jej duszy mieszkał okruch jestestwa Varunatha, który nie tylko pozwolił kobiecie zrozumieć, że tam po Drugiej Stronie czekał na nią sam Pan Sprawiedliwości i Kary, ale sprawiał, że Cierń łaknęła tego spotkania jak spragniony wody, głodny pokarmu, dziecko zabawki a kochanek pieszczoty. Mały odprysk znów chciał się stać integralną częścią całości.

Althea wpatrywała się w posążek sklecony z gliny. Przedstawiał dokładnie to, czego się spodziewała. Anah pomimo swej ułomności przekazała bardzo wierny opis istotnych cech stylizowanej na szczura statuy.

Batar. Plugawiec. Roznoszący choroby sparszywiały szczur. W nim zamocowane dwie kobiece nogi i jedna ręka oraz ślad gdzie Dzierzba usunęła drugą górną kończynę. Pozostałe nogi ręce wykonane z patyków. Czy to tylko tymczasowe rozwiązanie aż do momentu, kiedy zostaną wymienione na odrąbane członki Trzmiela czy dzieło zostało ukończone a kończyny czarownika miały posłużyć do wykonania podobnego posążku gdzie indziej?

Cierń powoli schodziła ku szkaradzieństwu. Człowiek thara, który ruszył z nimi na polecenie władcy został przy koniach. Ukształtowanie terenu uniemożliwiało dostanie się na brzeg rzeki korzystając z wierzchowców. Jednak jej ochrona znalazła się przy podobiźnie Plugastwa wraz z kapłanką, nawet Albrecht . Wcześniej nie zastanawiała się nad ich obecnością, ale teraz poczuła zaniepokojenie czy dobrze postanowiła. Spojrzała na towarzyszących jej ludzi. Kobiety więcej uwagi poświęcały otoczeniu niż stworowi, ale alchemik... No właśnie czy wiedział, czym był ów niewydarzeniec. Zanotowała w pamięci by to sprawdzić. Ponownie skupiła uwagę na szczurze. Wyczuwała słabą moc płynącą od rzeźby. Ktoś nie tylko stworzył ten posąg, ale i poświęcił go Batarowi. Kapłan? Nikt taki nie powinien już istnieć. Ci od Narsiliara i Lyrii sumiennie pozbyli się choroby toczącej Imperium. A jednak ktoś wiedział jak go obudzić. I to używając Czystej Krwi Reva, dziedziczki Rodu D’Naghar. Teraz wydawało się to takie oczywiste. Tylko odpowiednio silna krew mogła obudzić Batara.

Nagle to poczuła. Delikatne dotknięcie umysłu. Tak Varunath ostrzegał ją przed niebezpieczeństwem. Świat na chwilę zamierał a później szybko ruszał w pędzie. Tak jak teraz.
Zlustrowała wzrokiem otoczenie. Jedyną rzeczą, która znajdowała się według jej oceny nie na miejscu był ten gliniany stwór. Althea zdecydowała się szybko i postąpiła krok w jego stronę wychodząc naprzeciw tej konfrontacji. Wtedy ktoś z ciężkim łomotem zwalił się na kobietę wywracając ją na plecy. Najpierw stęknięcie bólu a potem dłoń wpijająca się w bark Cierń. Zapach błota i świeżej krwi. Kapłanka wysunęła się spod nabitego mięśniami ciała i zobaczyła pierzaste drzewce strzały wystające z pleców Kary. Wojowniczka mruknęła przeprosiny i zabrała rękę, którą wcześniej zacisnęła na ramieniu przełożonej. Obie przez chwilę leżały płasko nasłuchując. Usłyszały cichy brzęk a później dźwięk rozchlapywanej wody.

Cierń poderwała się na nogi starając się ogarnąć sytuację. Widziała leżącą na boku Karę, ale wiedziała, że byle postrzał kobiecie takiej jak ona nie za wiele był w stanie zrobić.
Odszukała wzrokiem Albrechta skulonego za rzeźbą. Nie mogła dostrzec Dzierzby a okolicę zaczął spowijać ciemny dym, który utrudniał jej rozeznanie. Próbowała zejść bliżej rzeki, ale gęsty opar nie pozwalał ani na znalezienie drogi ani na rozejrzenie się po okolicy.

Dopiero, kiedy rzeczna bryza rozwiała dym Althea dostrzegła sylwetkę Anah znikająca w lesie po drugiej stronie rzeki. Przepatrywała linię brzegową po tamtej stronie, ale nic niepokojącego nie rzuciło jej się w oczy. Tymczasem Albrecht zajął się raną Kary. Kiedy wyjął strzałę Cierń zabrała ją i zeszła w dół ku rzece. Obmyła grot z krwi i chwilę przyglądała się dwóm kawałkom strzały. Wyrób broni i strzał nie był zunifikowany, więc produkty rzemieślników różniły się między sobą. Jeśli ów strzałę wykonał tutejszy zbrojmistrz istniała szansa dotarcia do niego i zdobycia informacji, kto takie strzały u niego nabył. Poza tym Cierń miała własne, kapłańskie metody posłużenia się pozostawionym przez zamachowca pociskiem.

Alchemik uwinął się szybko i sprawnie opatrując Karę. Althea pomogła kobiecie ukryć opatrunek pod ubraniem. Nie zdecydowała jeszcze czy powiadomić thara o tym zdarzeniu, więc człowiek przydzielony przez władcę Kredy nie powinien oglądać świeżo założonego
bandaża na ramię członka jej świty.

Po niedługim czasie Anah przeprawiła się przez rzekę i zdawkowo zdała raport o ucieczce napastnika. Wtedy też alchemik wystąpił ze swoją prośbą o ochronę podczas szukania ziół. Najwidoczniej atak na osobę kapłanki przeraził go do tego stopnia, iż zażądał najsprawniejszej pod względem bojowym osoby w okolicy. Cierń nie zastanowiła się nad ewentualnymi konsekwencjami odesłania Anah do pilnowania pleców mężczyzny, bo wróciła już myślami do obiektu, który ją tutaj przywiódł, więc odrzekła tylko:

- Mam tutaj jeszcze jedną rzecz do zrobienia, więc nie mitrężcie czasu. Spotkamy się przy koniach. Uważaj na niego – powściągliwym gestem dłoni, tak pasującym do beznamiętnego tonu głosu, wskazała Albrechta. - Może i jest przeraźliwie chudy, ale dobry łucznik i w takiego trafi.

- Pierdolenie – warknęła Dzierzba, mocując się z cholewą mokrego buta. - Do ciebie strzelali, sprawiedliwa – zaśmiała się chrapliwie, podnosząc się z ziemi jednym, pełnym zwierzęcego niemal wdzięku ruchem. - Ona – machnęła ręką w kierunku Kary – nie powalczy już za ciebie. Zioła można kupić. A on... - Rozkaszlała się sucho, boleśnie. Nie dokończyła tego, co chciała powiedzieć. - Idiotyzm – prychnęła w końcu, nawet nie kryjąc irytacji. - Podeszłabym drugą stroną, sprawiedliwa. - Dokończyła. - Mam iść?

-Takich ziół nie można kupić. Takie zioła trzeba znaleźć. A przy koniach jest jeszcze strażnik, zdrowy - wtrącił Albrecht z irytacją. Po czym dodał poprawiając okulary. - Mi zajedno z kim pójdę, ale sam nie mogę.

Anah zignorowała słowa medyka, wpatrując się w widoczne zza maski oczy kapłanki. Pozornie. Cierń widziała nagle napięte mięśnie, nieznaczne przechylenie głowy, wysuwający się do przodu podbródek. Gdyby Dzierzba była kotem, to właśnie przyczajałaby się w trawie, spinała do skoku, ogonem mocno uderzałaby na boki, wysuwała pazury. Była zła. I zniecierpliwiona. I choć mogła to kryć, Althea widziała.

- Przyjęłam do wiadomości wasze uwagi - w głosie Cierń w przeciwieństwie do jej rozmówców nie pobrzmiewało zniecierpliwienie.
- W sumie Kara nie okaże się pomocna przy tym, co mam zamiar zrobić, Anah wykazuje godną podziwu troskę o moje bezpieczeństwo a “Nawrócony” obawia się zagłębić w okoliczne zarośla nie będąc chronionym - wyliczała zebrane informacje - Hmmm - zamyśliła się podpierając jedną ręką podbródek. Obecni mogli odnieść wrażenie, że podeszła do tego jak do rozpatrywania wyroku.
- Karo zabierz “Nawróconego” do miejsca gdzie pozostawiliśmy konie. Popilnujesz wierzchowców, rana nie będzie ci w tym przeszkodą a wojownik wysłany przez thara będzie pilnował pleców Albrechta. W końcu, jeśli Ushmajel tak nalegał na towarzystwo tego człowieka niech teraz okaże się on pomocny. My natomiast - zwróciła się do Dzierzby - bierzmy się za posążek.

Cierń sama dobyła sztyletu i zajęła się usuwaniem jednej z rozkładających się kończyn ze szczura, zostawiając miejsce z drugiej strony rzeźby dla Anah.
Nawrócony tylko skinął głową. Jemu wszystko jedno było, kto będzie pilnował pleców. Byle ów strażnik był sprawny w machaniu mieczem. Podszedł do Kary i upewnił się, że opatrunek trzyma się na miejscu. Po czym ruszyli w kierunku koni.

Kapłanka z wyraźną niechęcią mocowała się z usuwaniem kończyn. Tylko, że to nie śmierdzące kawałki ciała tak ją odrzucały. Dotykała ich na tyle na ile to było konieczne. To sama gliniana konstrukcja szczura zdawała się źle na nią wpływać. Kiedy usunięto już zamocowane kończyny Cierń zaczęła badać naniesione na korpus symbole. Wodziła palcami nad wyrzeźbionymi znakami nie dotykając ich. W końcu przyjrzała się podstawie posążka i zwróciła się do Anah o pomoc. Obie kobiety naparły na szczura barkami, każda ze swojej strony i po chwili wzmożonego wysiłku udało im się wywrócić statuę.
Potem zawlekły ją nad rzekę i wrzuciły do wody. Althea przez chwilę wpatrywała się w porwany nurtem przedmiot i po chwili wyraźnie się odprężyła. Moc zgromadzona w idolu zaczęła się rozpraszać, glina musiała nasiąknąć wodą i cała konstrukcja zwyczajnie się rozpadała.

Zawróciła w kierunku miejsca gdzie powinna znajdować się Kara z końmi po drodze zabierając nogi i rękę.

- Miałaś okazję przyjrzeć się łucznikowi? - Zapytała towarzyszącą jej wojowniczkę.

Dzierzba potrząsnęła głową.
- Maska. Chyba. Zęby - nakreśliła w powietrzu trójkątny kształt. Ostre. Może spiłowane. - Łysy. Blady. Znaki tutaj - przesunęła palcami po czole i grzebie nosa. - Albo cienie. Był konno. Sam. Wrócimy inną drogą.

Wrócili inną drogą. Zabierając po drodze alchemika i jego eskortę. Pod murami miasta zgodnie z własną sugestią i zgodą Cierń Dzierzba odłączyła się od reszty i wmieszała w tłum. Kapłanka już na zamkowym dziedzińcu zwolniła strażnika a Karze nakazała udać się do ich komnat. Albrechta czekało kolejne badanie zwłok Nathanelli i dopasowywanie przywiezionych kończyn. Althea zamierzała zadbać o to by przy tej czynności towarzyszył im także akolita Maraji Świeca lub inny wyznaczony przez niego kapłan.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 30-03-2011, 14:32   #29
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Wypuściła go.
Cierń, mająca prawo do noszenia dwóch Sztyletów Prawdy, kapłanka pieprzonego Varunatha, wypuściła złodzieja.
Okazała łaskę.

W dzielnicy biedoty łaska było słabością głupców, za którą Dzierzba węszyła jak wygłodniały pies za zapachem padliny. Miłosierdzie, dobre serce, chęć pomocy, wiara w ludzi. Bzdury, które sprytny człowiek potrafił wykorzystać. Wypuściła go. Z ostrzeżeniem jedynie. A jednak w Althei nie wyczuwała tej głupoty. Nie rozumiała.

Wbijała więc wzrok w plecy jadącej przed nią kobiety, mrużyła oczy i dziwiła się.

Ludzie na Wyrobisku mieli długie jęzory i jeśli potrafiło się słuchać można było mieć wrażenie, że kłapią mordami cały czas. Ona potrafiła. W sali jadalnej, na niewielkim placu ćwiczebnym, w pomieszczeniach służby i kaplicach, które zawyczaj omijała możliwie szerokim łukiem, w stajniach. Gadali także o Cierń, jak o każdym ze sług Aspektu, który na stałe zakrył swoją twarz maską, a przeszłość kapłańskim habitem. To budziło niepokój, strach. I w cholerę ciekawości.

Mówiono, że jest szlachcianką, nieślubną córką Lorda Samerdiego – chuja i skurwysyna pierwszej klasy - a może nawet samego Imperatora. Mówiono, że jej matka, wdowa po pomniejszym, zubożałym ghunie, odwiedza córkę kilka razy w roku. Mówiono, że jej nienawiść do nieludów bierze się z jej własnej krwi mieszanej i gwałtu jej rodzicielce zadanej wiele lat temu. Bzdura, myślała Anah, przesuwając spojrzeniem po prostej sylwetce Althei, ściągniętych ramionach, uniesionej głowie. Mówiono, że zawzięta jest jak wygłodniała wesz, że jest jak cierń w dupie, gdy się czegoś uczepi.

Jedną z ciekawszych opowieści usłyszała od podstarzałego, świątynnego znachora. Gdzieś pomiędzy miętoszeniem i obślinianiem jej piersi w spoconych łapach a żałośnie nieudaną próbą zerżnięcia jej, zarzekał się, że opatrywał kiedyś człowieka, którego dopadła kapłanka. Niezwykle obrazowo przedstawił ropę wypływającą z rozjątrzonych ran, powyrywane do kości kawałki żywego mięsa, czerniejącą, gnijącą za życia tkankę. Ranny bredził ponoć coś o raniących kolcach, o biczu, z którego wyrastały ciernie. Dzierzba obserwowała ponad ramieniem medyka rąbiącego drwa na opał służącego i kiwała głową ze zrozumieniem. Nawet nie pomyślała żeby doszukiwać się w tym mistycznych i nadprzyrodzonych mocy. Althea potrafiła posługiwać się biczem, a dziewczyna widziała raz człowieka, który dostał z lamii w twarz. Nie był to widok, który łatwo dałoby się zapomnieć.

Była jednak jeszcze jedna pogłoska. Najbardziej soczysta, którą – szczególnie mężczyźni – przekazywali tonem pełnym skrytego podniecenia: że Jej Sprawiedliwość Cierń, kolczasta służka Aspektu, uprawiała kiedyś zbójnicką bandyterkę po gościńcach prowincji. Dokładnie tak, jak jej kochanka. Jak Kara.

Prawie zabawna była świadomość, że świątynia Aspektu Sprawiedliwości i Kary wypełniona jest szumowinami.
Prawie pocieszająca.

Nikt nie był czysty.
Nawet tam.


* * *


Czekała na nich za bramą, na granicy lasu. Rozłożona wygodnie w cieniu jednego z drzew, zagryzając małe, zielone i kwaśne jak zazdrosna kobieta jabłka. Sok spływał jej po brodzie, jedna kropla ściekła na dekolt. Otarła ją niefrasobliwie, oblizała palce. Wyrzuciła kolejny ogryzek na mech, obok innych.

Niechętnie wsiadła na konia, bardzo niechętnie. Od siodła bolał ją tyłek, robactwo próbowało ją użreć chyba w każdy odsłonięty kawałek skóry, koń śmierdział koniem, ona też śmierdziała koniem. A do tego po lakonicznych wyjaśnieniach wszyscy zamilkli i udawali, że się nie widzą. Na uroczystościach pogrzebowych marajistów już było weselej.

Nie wytrzymała w końcu. Trąciła wałacha piętami, wyrównała do reszty.

- Pazur? - spytała niecierpliwie.
- Łowca wynajęty przez thara – medyk wzruszył ramionami. - Konkurencja.
- I niezły cwaniak -
uzupełniła Kara.

Anah rzuciła jej zaciekawione spojrzenie. Rzadko się słyszało żeby ktoś określał go w ten sposób. Podkreślając jego spryt a nie siłę, sprawność czy okrucieństwo.

- W całej prowincji nie ma lepszego najemnego miecza – dodał milczący do tej pory człowiek przydzielony Cierń przez D'Naghara.
- Wiadomo jak wygląda? Jak go znaleźć?
- Tylko thar to wie
– uciął temat.

Tylko thar. Tylko, kurwa, thar. Spochmurniała jeszcze bardziej. Zamilkła jak inni.
I tak dobierze mu się do tyłka, obiecała sobie, mrużąc oczy w południowym słońcu.


* * *


Na polanie nie zmieniło się nic. Szczur stał jak stał, ciężkie, prawie widocznie ożarte gównem i padliną muchy tańczyły wkoło zgniłych nóg i ręki, komary i ważki z cichym bzyczeniem przecinały powietrze pachnące wilgotną gliną i rozgrzanym igliwiem.

Nudziła się.

Więc gdy zobaczyła skrytą pomiędzy zaroślami postać, było to jak prezent od losu. Maska na twarzy. Tańczące cienie. Promień słońca odbity od grotu celującego w kapłankę. Dzierzba zareagowała odruchowo – pchnęła zaskoczoną Karę na szczupłą postać Althei. Mocno, brutalnie, czyniąc z niej żywą tarczę. Sama zaraz też odskoczyła, usuwając się z linii strzału. Solidne buty rozorały wilgotną jeszcze ziemię. Zachwiała się, podparła ręką. Tak, mogłaby sama zasłonić kapłankę, mogłaby odepchnąć ją samą. Ale to naraziłoby jej własną skórę na niebezpieczeństwo, a w Anah nie było chęci do samopoświęcenia.

Bezgraniczna lojalność i oddanie były – obok łaskawego serca – kolejnym snem głupców.

Biegła już kiedy znikąd pojawiły się kłęby czarnego dymu. Wstrzymała oddech, wypadła na powietrze. Nie odwróciła się, żeby sprawdzić kto został ranny i jak bardzo, czy wszystko z nimi w porządku. Biegła. Kilka długich susów, skok w zimny nurt płytkiej rzeki, unoszącej z sobą drobiny piasku i gliny. Potem grząska, osypująca się skarpa. Wiedziała, że nie ma szans go złapać, a jednak biegła dalej. Chciała go dopaść i rozpruć jak świątecznego wieprzka. Czyż nie zasłużyła na odrobinę rozrywki? Wpadła pomiędzy zarośla i dalej - między drzewa. Nic. Nikogo. Wytłumiony przez las i odległość, oddalający się tętent końskich kopyt.

Syknęła wściekła, rozczarowana. Przeszukała jeszcze linię brzegową, rozejrzała się bez większego przekonania za pozostawionymi przez strzelca śladami. Nie znalazła nic. Wróciła w końcu do reszty grupy, wciąż skupionej wkoło szczura. Prychając mulistą wodą, klnąc i krzywiąc z niesmakiem usta. Kiwnęła głową rannej Karze na wpół pytająco, na wpół z aprobatą, ale utrzymała od niej dystans. Obserwowała ją czujnie, nieufnie, spodziewając się odwetu.

- Zwiał – warknęła tylko, zanim nie usiadła na ziemi i ściągnęła buty, żeby wylać z nich wodę.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 11-04-2011 o 22:27.
obce jest offline  
Stary 30-03-2011, 21:58   #30
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=H9klzJQPHHA&NR=1[/MEDIA]

Twierdza Kreda, siedziba thara Ushmajela D’Naghar

Althea zwana Cierniem i Albrecht zwany Nawróconym

Drugi raz od przybycia do miasta Cierń i Nawrócony stali w zimnej, podziemnej komnacie. Tym razem towarzyszył im jeszcze sam władca zamku, kapłan Świeca i trzymający się w stosownym oddaleniu Balthazar.
Ciało zamordowanej umyto, pokryto woskiem, na którym wymalowano inskrypcje poświęcającą duszę Nathanelli Pani Życia i Śmierci. Ciężko było powiedzieć, co myślał thar, kiedy widział szczątki swej pierworodnej uzupełnione o brakujące kończyny. Nawet jeden mięsień nie drgnął na jego ponurej, surowej twarzy.

Pod swoją czarno – białą maską kapłan Świeca też wydawał się być nieporuszony. Jednak widać było, że coś mu jest nie na rękę. Niewypowiedziane pytanie zawisło w zimnych, piwnicznym powietrzu.

- Potrzebuję więcej czasu, szlachetny tharze – powiedział w końcu Świeca, poprzedzając wypowiedź ponurym westchnieniem. – Muszę przygotować pana córkę ... kompletną. To wymaga kolejnych modlitw. Kolejnych sigili poświęcenia.

- Ciało mojej córki spocznie w grobowcu dzisiaj po zachodzie słońca – w głosie thara nie wyczuwaliście gniewu czy emocji, to było proste, niepodważalne wydanie polecenia. – Już zbyt długo oczekiwała po tej stronie na uścisk Aspektu.

- Nie zdajesz sobie sprawy, panie ..... – zaczął kapłan.

- Nie chcę słuchać kazań wcześniej, niż na ceremonii pogrzebowej – uciął thar. – Zacznij się modlić. Poślij po innych kapłanów. Dzisiaj moja córka spocznie w grobowcu rodziny. A jak nie dasz rady, wezwę narsiliaristów. Stos pogrzebowy ustawia się o wiele szybciej.

To była mocna groźba. Każdy, kto choć troszkę orientował się w relacjach miedzy świątyniami Mrocznej Szóstki wiedział, że Nasriliar i Maraja nie przepadały za sobą do tego stopnia, że dochodziło nawet do ... krwawych incydentów. Gdyby nie starania pozostałych czterech świątyń, różnica poglądów, mogłaby zakończyć się krwawą i wyniszczającą wojną.

Nie dając czasu na reakcję Świecy Ushmajel ruszył ku wyjściu. Balthazar ruszył za nim, niczym cień.

- Sprawiedliwa – szlachcic zwrócił się do Cierń stojąc już w progu. – Chciałbym zamienić z tobą kilka słów, jeśli można.

Ten ton nie pozostawał wątpliwości, ze tharowi zależy na rozmowie niezwłocznie. I że raczej nie widzi przy niej sług. Althea ruszyła za władcą twierdzy. Nawrócony został sam z kapłanem Maraji. Jedno spojrzenie jednak na zamaskowanego duchownego powiedziało alchemikowi, że o wiele lepiej będzie dla niego, jeśli zniknie z oczu marajiscie, którego thar upokorzył na oczach sługi innej świątyni.


Miasto Kreda, okolice placu handlowego


Anah zwana Dzierzbą


Robiło się naprawdę gorąco. Do Kredy wróciliście bliżej pierwszej. Kapłanka dała ci cztery godziny na wyjaśnienie kilku spraw. W mieście wielkości Kredy cztery godziny równało się niemal wieczności.

Szwendałaś się uliczkami poznając rozkład ulic i zapamiętując zmiany, jakie zaszły w bocznych zaułkach i na podwórzach, które kiedyś stanowiły drogę ucieczki przed pościgiem. Na szczęście czas, jaki minął, nie wywarł zbyt wielu zmian. To było „twoje” miasto. „Twoja” Kreda. W razie, czego dałabyś sobie radę.

Najlepszym łuczarzem w mieście był ponury typek zwany Antałkiem. Nie z racji skłonności do napitku, ale raczej z racji sylwetki, jaką obdarzyły go Aspekty. Był niski, pękaty – złośliwi szeptali, że jego babka musiała dać dupy koboldowi, tym bardziej, że Antałek miał zadziwiającą siłę w rękach oraz zwinne palce.

W mieście takim jak Kreda, gdzie większość mieszkańców zajmowała się wyrobem cegieł i rzemiosłem murarskim, łuczarz był potrzebny tak, jak trzecie oko. Zatem jego warsztat, mieszczący się w bocznej ulicy przy rynku, zaopatrywał niewielu klientów. Ale ci, co poznali umiejętności Antałka chętnie wracali po jego doskonałe strzały.

Antałek sam obsługiwał klientów. Szczególnie, kiedy usłyszał brzęk imperorów.

Pokazałaś mu strzałę, a łuczarz ujął ją delikatnie w palce. Jego kanciastą, brzydka twarz przecięła bruzda zamyślenia.

- Nie moja – powiedział po chwili.

- Wiesz czyja? – wychrypiałaś z trudem, bo upał i kurz były morderstwem dla twojego gardła.

Antałek spojrzał na ciebie dziwnie. Nie wiadomo – zaskoczony pytaniem czy sposobem, w jakim zostało zadane. Pokręcił głową i znów spojrzał na dowód rzeczowy.

- To strzała sithów – powiedział spokojnie. – Brzechwa jest roboty leśnych demonów. Trzpień zrobiony idealnie. Grot jest ludzki. Dobrej roboty. To strzała z kontrabandy.

- Kontrabandy? – wychrypiałaś.

- Tak. Od tak zwanych Przemykaczy. Handlują z sithami. Ryzykowne, jak diabli. Ale ponoć zyskowne.

- Przemykacze? – pierwszy raz słyszałaś tą nazwę. – Powiesz coś więcej?

Uśmiech Antałka powiedział ci więcej, niż słowa.



Twierdza Kreda, siedziba thara Ushmajela D’Naghar



Althea zwana Cierniem


Z podziemnych sal udaliście się do sali, w której pierwszy raz przyjął was thar. Tym razem Ushmajel nie bawił się w teatralne gesty. W siadanie, wskazywanie miejsca, ukłony i tego typu ceremoniały, jakże ważne wśród cywilizowanych ludzi. Nie.

Ona zwyczajnie spojrzał na ciebie z twarzą przemienioną w maskę obojętności. Tylko jego oczy pozostały czujne i spięte – jak oczy drapieżnika.

- Doniesiono mi, że zginął ktoś jeszcze. Niżej urodzony. Że poszatkowano go, jak moją córkę. Że zrobiono to wczorajszej nocy, chociaż wiadomym było, że kapłani Varunatha przejmują śledztwo.

Przez chwilę milczał wpatrując się w ciebie z kamiennym spokojem. Odpowiedziałaś tym samym, niewzruszona w swojej sile.

- Czy świątynia Aspektu Kary faktycznie daje sobie radę z tą sprawą?

Pytanie było tak nieoczekiwane, że w innym przypadku uznałabyś je za afront. Ale Ushmajel nie popełniał afrontów. Był na to za dobrym politykiem.

- Chciałbym, byś poznała mojego człowieka, Pazura. Czeka w komnacie obok, wasza sprawiedliwość. Myślę, że czas połączyć wasze siły i wymienić się informacjami.


Twierdza Kreda, siedziba thara Ushmajela D’Naghar



Albrecht zwany Nawróconym

Opuściłeś podziemia z przyjemnością. Na schodach dogonił cię Balthazar. Nawet stary sługa poruszał się szybciej, niż ty. Wi8dać jednak, że śpieszył się, aby ciebie dogonić.

- Wybacz, Nawrócony – wydyszał starzec zrównując z tobą krok. – Czy znalazłbyś dla mnie chwilkę. Chodzi o sprawę dziedziczki. Przypomniałem sobie chyba coś ważnego.

Takiej prośbie nie mogłeś odmówić. Stary sługa poprowadził cię przez główny dziedziniec twierdzy, aż do zewnętrznego mury, gdzie siedliście na ławce ustawionej w chłodnym cieniu wielkich kamieni. Z tego miejsca doskonale widzieliście sam dziedziniec, stajnie, bramę wjazdową. Przez tą ostatnią wkraczała właśnie osobliwa procesja. Kilkunastu zakurzonych zbrojnych w ciemnych brązach przetykanych zielonymi, ukośnymi pasami.
Znałeś te barwy z czytanej ostatnio w księgocjum pozycji. Przybył Vurnehal D’Naghar.

Wokół jeźdźców zrobiło się od razu zbiegowisko i rejwach. Balthazar westchnął i spojrzał na ciebie zmęczonym wzrokiem.

- Porozmawiamy po pogrzebie, jeśli znajdziesz czas. Obowiązki....

Wstał z trzaskiem kolan, a ty już chciałeś zaproponować mu jakąś maść, kiedy twój wzrok powędrował w stronę bramy. Za grupą konnych wchodziło jeszcze dwóch pieszych. Wysokie na ponad dwa metry, ważące najmniej sto pięćdziesiąt kilogramów, masywne i pełne siły orki. Ich kły były spiłowane – znak niewolnika i oba targały potężne ładunki na grzbietach. Stały za końmi obserwując wszystko obojętnym, prawie znudzonym wzrokiem i oczekiwały na polecenia.







Z konia zeskoczył wysoki, podobny do thara mężczyzna o takich samych czarnych włosach i szczupłej, sprężystej sylwetce. Nie miałeś wątpliwości, ze to nikt inny, jak sam Vurnehal D’Naghar – nowy dziedzic Kredy.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 30-03-2011 o 22:17.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172