lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [autorski, dark fantasy, 18+] ŁZY DUSZY (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/9502-autorski-dark-fantasy-18-lzy-duszy.html)

Armiel 09-12-2010 13:22

[autorski, dark fantasy, 18+] ŁZY DUSZY
 
Miasto Wyrobisko, świątynia Varunatha – Pana Sprawiedliwości i Kary, rok 656 Imperium


- Nie ma sprawiedliwości na tym nikczemnym świecie – rachityczny staruszek spojrzał bez lęku na kolczastą maskę noszoną przez kapłana z którym rozmawiał. Mimo, że przyjaźnił się z tym człowiekiem o szarych, spokojnych oczach od wielu lat, nigdy nie widział jego twarzy. – Jest tylko to, co wy uznaliście za sprawiedliwość. Zimna, często bezduszna, zrodzona w mrocznym sercu Sheithana I i zapisana na kartach Tradycji, której z takim poświeceniem chronisz, przyjacielu.

Kapłan pokręcił głową w zamyśleniu. Oderwał wzrok od staruszka, który siedział na wielkim krześle bacznie pilnowany przez milczącego Żołnierza Domu i spojrzał w niebo.

- Tam – powiedział miłym dla ucha głosem. – Widzisz te dwa kołujące myszołowy?

- Raczysz żartować, przyjacielu – zaśmiał się suchym śmiechem starzec. – Nawet jak zerkam miedzy własne nogi mam problem z wypatrzeniem mieszkającego tam cipkołowa. A ty chcesz, bym zobaczył jakieś punkty na niebie. Lecz wierzę ci, że tam są. Jakież mają znaczenie?

- Polują – odpowiedział kapłan. – Wypatrują gryzoni, które nie przestrzegają prawa Aspektów. Są czujne i sprawiedliwe, ptaki oczywiście. Ukarzą tylko te spośród myszy, które złamią prawo i wyjdą z nory.

- Albo te odważniejsze – zaśmiał się starzec.

- To niebezpieczna herezja, Dominiq.

- Eee tam. Starość jest niebezpieczna – zripostował starzec. – Ludziom bliskim ciemnej strony Maraji wolno mówić więcej. Zasłużyli.

Kapłan nie odpowiedział. Patrzył w zamyśleniu na myszołowy. Jeden z nich opadł gwałtownie w dół.

- Sprawa władcy Kredy – zauważył Dominiq. – O niej chciałeś porozmawiać.

- Tak. Doradzałeś świątyni wiele lat. Doradzałeś dobrze. Bardzo dobrze. Co o tym sądzisz?

- Zajmijcie się nią dobrze. Wyczuwam w tym ... drugie dno.

- Drugie dno?

- Przekonasz się, Czysty. Na razie nie mogę i nie potrafię powiedzieć nic więcej.

Kapłan skłonił się w milczeniu i z szacunkiem uściskał wątłą, pokrytą plamami dłoń starego przyjaciela.



Miasto Wyrobisko, świątynia Varunatha – Pana Sprawiedliwości i Kary, rok 656 Imperium


Arya

Świątynna polewka była niezbyt wyszukana, a przez to niesmaczna. Ale dawała siłę po treningu, a zmęczone ciało domagało się jedzenia.

Duchowni już dawno temu spożyli swoje posiłki, więc jadłaś w sporej sali zupełnie sama. Nawet ci to odpowiadało. Mimo, że służyłaś Świątyni Pana Sprawiedliwej Kary, to niezbyt dobrze czułaś się w towarzystwie małomównych kapłanów. Wolałaś czyny, niż gadanie o prawach i Tradycji.

Kiedy kończyłaś posiłek, zastanawiając się, jak wydębić od ospałego kucharza dokładkę, usłyszałaś kroki i ujrzałaś nowicjusza świątyni zmierzającego w twoją stronę. Nosił szary chałat świątynny, a jego twarz nadal nosiła blizny po rytuale pierwszego oczyszczenia. Chłopak stał najniżej jak to możliwe w hierarchii świątynnej. Nawet nie miał prawa malować sobie twarzy, nie wspominając już o noszeniu kolczastej maski.

- Kapłan Czysty chce cię widzieć, Mieczu Świątyni – zwrócił się do ciebie oficjalnym tonem młodzieniec. – Czeka na ciebie w wirydarzu.

Podniosłaś się z westchnieniem. O dokładce mogłaś jedynie pomarzyć.

Althea zwana Cierniem

Krew skapywała z twoich przedramion do ofiarnego naczynia. Ból – część kary za grzechy – te popełnione i te nie popełnione – był dobry. Pozwalał ci zapomnieć o ludzkich słabościach. Poczuć wolę Varunatha gdzieś tam, odrobinę dalej, o wyciagnięcie palców za niewidzialną, lecz wyczuwalną barierę.

Aspekt był zawsze w pobliżu, kiedy odprawiałaś modły. Czułaś go. Czułaś jego zadowolenie z twojej adoracji. Wiedziałaś, że dzięki łączącej ciebie i Aspekt więzi, zawsze będziesz jego narzędziem na tym paskudnym, pełnym niegodziwości świecie. Hakiem, który wbity w ciało wiarołomców i grzeszników da zadowolenie twemu Panu.

Pozwoliłaś, by ból oczyścił twój umysł, a po zakończonej modlitwie udałaś się do swojej celi, aby opatrzyć zranioną rękę.

W połowie drogi zatrzymał cię nowicjusz przekazując pokornie prośbę, że w kapitularzu czeka na ciebie Czysty. Jeden z bardziej poważanych i miłych Aspektowi kapłanów.

Nie zważając na krwawiącą rękę ruszyłaś na spotkanie.


Albrecht „Nawrócony”

Oczy rozbolały cię od drobnego pisma, którym rozpisano czytany pergamin. Pisma, czy raczej lepiej było powiedzieć, bazgroł. Koślawe znaki runiczne, kiepska znajomość gramatyki autora tego „dzieła” oraz straszliwy, nużący styl, powodował, ze miałeś ochotę rzucić pergamin w kat i zaprzestać daremnego trudu odczytania tego, co autor miał do przekazania światu.

A miał wiele. Bowiem, mimo że pisał kiepsko i jak pijany, to jednak jego wiedza o minerałach i ich alchemicznych właściwościach była godna podziwu.

Westchnąłeś i powróciłeś do żmudnej pracy.

Jakiś czas później w skryptorium pojawił się nowicjusz Świątyni i nakazał ci udać się na spotkanie z Czystym. nawet on – ledwie ogolony wyrostek o nadal jątrzących się ranach po pierwszym oczyszczeniu – stał wyżej od ciebie w hierarchii. Ale wiedziałeś, że już niedługo twoja pokuta dobrnie do końca i wtedy znów, jeśli kapłani okażą ci laskę, staniesz się panem własnego życia, na ile jest to możliwe w Imperium Cienia.



Twierdza Kreda, siedziba thara Ushmajela D’Naghar, wiosna, rok 656 Imperium.

Wszyscy

Ruszyliście w drogę do Kredy. Niewielkiego miasta górniczego położonego o dwa dni jazdy od Wyrobiska. By wyjaśnić sprawę zabójstwa córki władcy miasta. Więcej szczegółów nie mieliście – nawet kapłanka, której zlecono przeprowadzenie śledztwa i wymierzenia sprawiedliwości.

To właśnie ona dobrała sobie was, jako towarzyszy. Alchemika, którego kiedyś oskarżono o czary. Modlitwy kapłanów szybko wyjaśniły te nieporozumienie – chłopak nie miał w sobie energii, która wypełniała ciała i dusze czarnoksiężników, a którą bez trudu dało się wykryć w świątynnych warunkach. Był jednak winny innej zbrodni – żądzy wiedzy. grzechu, którego Świątynie nie wybaczały. Wszak napisano na kartach Tradycji – iż „wiedzą zajmować się będą jedynie szlachetnie urodzeni potomkowie Reva oraz ci, których Mroczna Szóstka wyznaczyła do roli kapłanów, albowiem tylko ich dusze zasługują na światło zrozumienia”.
Tak. Nie tylko ciało Nawróconego znaczyły blizny.
Drugą towarzyszką kapłanki była Arya. Dobrze zbudowana kobieta. Wojowniczka nosząca w sobie bez wątpienia domieszkę barbarzyńskiej krwi. Może cavennordzkiej, a może hariańskiej. Niedźwiedzia lub Kozła. Nie było to ważne. Ważne było, że miała służyć i zamierzała robić to najlepiej, jak potrafiła.


Do celu dotarliście bez niespodzianek i złych przygód, zdąrzając tuż przed burzą, kiedy pierwsze ciężkie krople spadały na dachy domów. Prowadziła kapłanka z zakrytą kolczastą maską twarzą, w szarych szatach Świątyni. Oblicze Aspektu, któremu służył śmiertelnik.

Przejechaliście niespiesznie po kamiennym moście oddzielającym zamek od miasteczka. Zaczynająca się burza i wieczór ukryły przed wami szczegóły Kredy. Bez wątpienia miasteczko było dość spore, a większość domostw wzniesiono z kamienia. tylko tyle zdołaliście zaobserwować przejeżdżając przez Kredę. Kopyta waszych wierzchowców dudniły po bruku, a może był to odgłos nadciągającej burzy.

Strażnicy nie zadawali wam pytań. Odsunęli się na boki, dając czysty przejazd. Konie po chwili znalazły się na wewnętrznym dziedzińcu, a wy mogliście w końcu zsiąść z ich grzbietów.

Niebo przecięła błyskawica.

W jej świetle – jakże dramatycznie – pojawił się władca zamku. Ubrany w żałobne szaty – czarne, z wysokim, szpiczastym kołnierzem. To, że wyszedł, aby osobiście was powitać świadczyło jedynie o tym, jak wiele od was oczekiwał. Był przecież tharem. Potomkiem Nieskalanych. Z woli Imperatora władcą okolicznych ziem, jakże daleko położonych od stolicy Imperium – od miasta Tron. Mógł zaczekać w swoim zamku. A jednak zdecydował się wyjść na coraz silniej padający deszcz.

- Witam w Kredzie – powiedział dając znak, by idąca za nim asysta – trzech uzbrojonych Żołnierzy Domu – została kilka kroków za nim. Kolejny znak szacunku i zaufania. – Cieszę się, że świątynia tak szybko odpowiedziała na moją prośbę.

Burza nadciągała coraz szybciej.

- Zapraszam na zamek.

Nie czekając na odpowiedź odwrócił się przyjmując rolę przewodnika.



Twierdza Kreda była typowym zamkiem północnej części Imperium Cienia. Dwa piętra, wysoka wieża centralna i mniejsze wieże narożne. Masywne, chłodne mury, wąskie okna z wykuszami, niezbyt szerokie korytarze i wejścia do komnat. Budowla wzniesiona z myślą o obronie dawniejszych granic Imperium. Potem jednak koła wojny potoczyły się dalej na północ. Legiony wkroczyły za rzekę Krętą i zaczął się podbój klanów górzystego i mroźnego Harianu. Granice przesunęły się, ale twierdza pozostała – pamiątka dawnych dni.

Ushmajel D’Naghar prowadził was przez parter, wprost do sali, której strzegło dwóch uzbrojonych Żołnierzy Domu. Otworzyli drzwi przed swoim panem i znaleźliście się w pokoju, który na pewno służył jako miejsce posłuchań. Ściany komnaty przyozdobiono trofeami z wojennych wypraw oraz pamiątkami Rodu – sztandarami, bronią i tarczami. Wprawne oko mogło rozpoznać znaki klanów hariańskich na większości ze zdobyczy. Ale wśród tych wszystkich militariów dostrzec można było również inne ozdoby – portrety, mapy oprawione w ramy jak obrazy, glejty i tego typu rzeczy. Znak, ze mimo wojennych tradycji Ród D’Naghar był również rodem wykształconym i ceniącym sobie przeszłość z innych powodów.

- Kazałem przygotować pokój dla waszej sprawiedliwości – oznajmił thar używając nieco sztywnego, aczkolwiek oficjalnego tytułu kapłanów Varunatha. – Jeśli wasza sprawiedliwość sobie życzy mieć blisko swoich ludzi, wybrana komnata ma drugą łączącą się z nią drzwiami zarówno z korytarza, jak też z komnaty głównej. Oczywiście, wasza sprawiedliwość, jeśli wasze życzenie jest inne, każe przygotować dla was i dla waszych ludzi inne miejsce pobytu.

Przez chwilę milczał wpatrując się w kolczastą maskę. Za oknem burza rozszalała się na dobre. Ulewa walczyła o prymat z grzmotami i piorunami.

- Czekałem na przyjazd waszej sprawiedliwości z niecierpliwością – kontynuował Ushmajel, kiedy pogoda na to pozwalała. – Moja córka ...czeka na pochówek. Chcę tradycyjnej ceremonii marajistycznej. Zaprzyjaźniony z rodziną kapłan już czeka, ale wiedziałem, że wasza sprawiedliwość zapewne zechce obejrzeć Nathanellę. Pozwoliłem sobie również rozpocząć własne dochodzenie. Wynająłem łowcę nagród zwanego Pazurem.

Wszyscy znaliście to imię. Było osławione w całej Prowincji. Z tym, że bardziej niż „łowca nagród” pasowało do niego określenie „zabójca”. Wszędzie, gdzie się pojawił ginęli ludzie. Ginęli w sposób straszliwy i bolesny. I o ile można było Pazurowi zarzucić nadmierne okrucieństwo, o tyle nie można mu było odmówić skuteczności.

Thar miał prawo do takiego działania. Niemniej jednak pojawienie się w Kredzie tego maniaka mogło nieco skomplikować wasze śledztwo.

- Mam nadzieję, że wasza sprawiedliwość nie ma nic przeciwko temu – uśmiechnął się Ushmajel zimno. – A teraz, jeśli raczycie, oddalę się do moich obowiązków. Mój osobisty sługa,. Baltazar, będzie do waszej dyspozycji.

Na dźwięk swojego imienia towarzyszący wam do tej pory niewysoki i lekko łysiejący człowieczek pokłonił się nisko. Juz na pierwszy rzut oka sprawiał kompetentne wrażenie.

- Do usług waszej świątobliwości – powiedział cichym, ledwie słyszalnym głosem. – I waszej również, szlachetni ludzie.

- Baltazar zna nie tylko zamek, ale miasto i okolicę – dodał thar zajmując miejsce za stołem. – Będzie wam służył jako przewodnik i źródło informacji.

abishai 28-12-2010 15:51

Szczupła dłoń o smukłych palcach wędrowała pałeczką po tekście. Spojrzenie szarych oczu, osłoniętych szkłem okularów podążało za nią.


Albrecht z irytacją przyglądał się tym bazgrołom, próbując odczytać z gramatycznych łamańców ukryty sens. Miał wrażenie, że twórca tej księgi, robił wszystko, by utrudnić życie potencjalnym czytelnikom.
Te mozolne próby przerwało pojawienie się nowicjusza o ciele pokrytymi ranami. Pogardliwie wymawiając imię Albrechta powiedział mu, że Czysty go wzywa. A alchemik uśmiechnął się ironicznie. Taki już był jego los. Sługi sług. Najbardziej pogardzali nim najniżej postawieni i neofici. Wyżsi rangą zapewne też, ale nie wysilali się by to okazywać. Nawrócony nie był warty ich uwagi. Bywał jedynie użyteczny.

Alchemik wstał i z niemal wystudiowaną uprzejmością odparł, że natychmiast się uda.Był wyższy od neofity, miał prawie dwa metry wzrostu. Pewnie robiłoby to większe wrażenie, gdyby nie to że Albrecht był przerażająco chudy. Prawdziwa tyczka. Czarne kręcone włosy otaczały wychudłą twarz w której za szkłami okularów tkwiły przenikliwe oczy.
Albrecht ubierał się w czarne luźne szaty, a na dłoniach zawsze nosił cienkie rękawiczki ze skóry. Z obojętnym wyrazem twarzy wędrował spojrzeniem po ranach nowicjusza, ciekaw czy któraś zaogniła się na tyle by wdał się zgorzel. Czasami kapłani i neofici (zwłaszcza neofici) w swym oddaniu Varunathowi i samookaleczeniu posuwali się za daleko. A wtedy to właśnie Albrecht spieszył z pomocą korzystając ze swej wiedzy medycznej. Jednakże musiał przyznać, że nigdzie nie dowiedział się tyle ranach co w świątyni Pana Kary i Kaźni.
Chłoptyś nie zaszczycił alchemika odpowiedzią i oddalił się do swych obowiązków.Tak jak się Albrecht spodziewał. Alchemik zamknął księgę i ruszył na spotkanie z Czystym.
Nie kwapił się by zamknąć pokój. Nikt z przebywających świątyni kapłanów nie poniży się do kradzieży. A złodzieje szerokim łukiem omijają świątynie Varunatha.

Albrecht ruszył w kierunku komnaty Czystego, musiał spieszyć, bo kapłan tej rangi nie lubił czekać. A alchemik szedł do jego komnaty okrężną drogą, obchodząc szerokim łukiem komnaty przesłuchań, będące de facto komnatami tortur. Nie lubił odgłosów z nich dochodzących, przerażały go one bardziej niż był w stanie znieść. Prześladowały w snach.
Do wszystkiego już się przyzwyczaił w świątyni Varunatha, poza komnatami przesłuchań.
Dlatego też się spieszył, pamiętając o uprzejmości wobec każdego kapłana jakiego spotkał niezależnie od rangi.

Czysty już czekał, Albrecht skłonił się i zaczął przepraszać za swe spóźnienie, jednocześnie zapewniając, że starał się przybyć jak najszybciej.
Kapłan uciął jego przemowę gestem dłoni i zaczął mówić.- Popełniono okrutny mord na zamku Kreda, w siedzibie thara Ushmajela D’Naghar. Zabito jego córkę.
Albrechta te słowa zaskoczyły. Milczał. A Czysty widząc jego milczenie zaczął kontynuować.- Do naszej świątyni dostarczono list, w którym to thar prosi zbadanie owej zbrodni i znalezienie winnego.
„Prosi”... lekki uśmieszek wykwitł na twarzy Nawróconego. Alchemik nie miał wątpliwości, że thar żądał.
-Wedle jego słów, zbrodnia była okrutna a ciało córki zbezczeszczono. Więc to sprawa która musi być rozwiązana delikatnie. I dlatego...- kolejne słowa kapłana miały zadecydować o roli Albrechta. - ...wysłana zostanie kapłanka Althea. A ty będziesz jej służył swą pomocą i wiedzą.
Althea? Tylko o niej słyszał. Także o jej przydomku. Cierń. Nie wiedział skąd go miała. Nie wnikał w to. Potwierdził zgodę na uczestnictwo w tej misji, skinięciem głowy. Zupełnie jakby jego zgoda miała jakiekolwiek znaczenie, zupełnie jakby miał wybór. Bo nie miał żadnego. Wszak jego zgoda była tylko formalnością.


Wyjechali we trójkę w pośpiechu. Czysty wspomniał, że ona dobrała sobie ich za towarzyszy. Czemu? Albrechta to ciekawiło, ale... nie wnikał w jej pobudki. Nie zamierzał o to pytać. Ani także o to czemu jechała także i ona. Arya miała na imię. I wyglądała na wojowniczkę.
Czyżby w okolicach Kredy było, aż tak niebezpiecznie, że nawet kolczasta maska kapłanki, nie stanowiła dla nich ochrony?
To dawało do myślenia. I skłaniało alchemika, do trzymania przy pasie, kilku lancetów.
One jechały z przodu, on z tyłu. Na najbardziej objuczonym wałachu. Otulony szarym płaszczem z szerokim kapturem, kryjącym jego twarz w wiecznym cieniu. Jedynie przenikliwe spojrzenie obserwowało obie kobiety. Na reszcie twarzy gościła obojętność, czasem jedynie rozpraszana przez ironiczny uśmieszek.
Nie było zbyt wiele czasu na rozmowy. Sytuacja wymagała pośpiechu. Nie zdążył więc poznać żadnej z nich bliżej, ale... sytuacja w jakiej się znalazł zmuszała go do rozmowy z Aryą. Co wieczór i co rano prosił ją o pomoc przy nakładaniu pakunków na swego wierzchowca. Niestety, przeszłość niczym pijawka wyssała siły z ciała Albrechta. I nie był już tak krzepki jak dawniej. Z pomocą Aryi pakowanie całego dobytku na konia szło szybciej, więc prędzej mogli się udać dalej. Tak więc co wieczór i co rano, Albrecht połykał swą męską dumę i prosił wojowniczkę o pomoc. Co wieczór zaparzał też ziółka na sen. Mógł się co prawda bez nich obyć, ale lubił ten cowieczorny rytuał.

A do samej twierdzy zagnała ich burza...

Albrecht nie miał okazji przyjrzeć się miastu. Czego niespecjalnie żałował. Zapewne jeszcze nie raz, nie dwa, przyjdzie mu przemierzać uliczki podążając za Altheą. Cień kapłana Varunatha, tym bywał w przeszłości i ta rola była mu i teraz przypisana.
Gdy thar mówił, Albrecht milczał. Był tylko sługą. Więc bezczelnością byłoby mu wchodzić w słowo komuś Czystej Krwi. Zwłaszcza, że bezczelność wobec szlachty zawsze była surowo karana.
Albrecht więc stał za Altheą i słuchał i obserwował. I wyciągał wnioski.
Pierwszy powód do rozważań był taki, że być może przyjdzie mu dzielić komnatę z Aryą. Sam nie wiedział czy się martwić czy cieszyć z tej wieści. Zerknął na dziewczynę, ciekaw jej reakcji na tą nowinę.
Drugim powodem rozważań były zwłoki... należało je dokładnie zbadać, by ustalić przyczyny i okoliczności zgonu. Czysty wspominał, że to była okrutna zbrodnia, ale Albrecht przywykł już do różnego rodzaju zwłok. Okaleczonych, w zaawansowanym stanie rozkładu, w częściach... zwłoki nie robiły na nim żadnego wrażenia.
Trzecim powodem był Pazur. Albrecht jeno się uśmiechnął ironicznie. Nie czuł ducha rywalizacji. Jemu wszystko jedno było, czy Pazur dopadnie mordercę przed nimi, czy oni przed nim. Tak czy siak, biedaka czeka okrutna męka przed śmiercią. No cóż, on tylko zamierzał sumiennie wykonywać swoje obowiązki i polecenia kapłanki, której obecnie podlegał.
Gdy już thar skończył przemowę, alchemik zwrócił się cicho do owego sługi, Baltazara.- Potrzebni będą słudzy do przeniesienia pakunków z wałacha na którym podróżowałem, do pokoju który przyjdzie mi zajmować.

Ravanesh 07-01-2011 00:34

Strzeż prawa Imperium
Dotrzymuj swych obietnic i pilnuj, by inni robili to samo
Karz winnych
Niszcz magów
Nauczaj prawa tych, którzy go nie słyszeli. Niszcz tych, którzy nie chcą go słuchać
Głoś sprawiedliwość i postępuj zgodnie z jej nakazami
Człowiek jest panem stworzenia i prawa. Inne rasy winne mu są posłuszeństwo

Ostrze gładko przecięło ciało. Prosta, czerwona kreska naznaczyła bladą skórę. Metaliczna klinga noża ześlizgnęła się w bok dopiero, kiedy jej krawędź natrafiła na starą bliznę. Zgrubienie, które tworzyła bliznowata tkanka uniemożliwiło poprowadzenie dalej prostego cięcia. Krew skapywała powoli ciężkimi kroplami do ofiarnej misy. Uczucie towarzyszące modlitwie kapłanki, kiedy wypełniła ją wola Aspektu było niemal jednoznaczne z fizycznym spełnieniem. Varunath dawał jednak więcej niż kiedykolwiek mógłby jej ofiarować zwykły kochanek.

Dopiero, kiedy odstąpiła od ołtarza wdziała szary kapłański strój i maskę. Przed Aspektem ukrywanie twarzy było zbędne. On także ukazywał jej Swoją twarz podczas Zespolenia. Nie istniała tajemnica pomiędzy Varunathem a Jego Wybranymi. Przypasała obydwa Sztylety Prawdy do boku, wyznaczniki jej hierarchii pośród kapłanów i ruszyła do swej komnaty. Zmieniła natychmiast kierunek marszu udając się na wezwanie Czystego, kapłana, który jako jedyny w tej świątyni miał prawo do noszenia pięciu Sztyletów Prawdy.

Althea weszła do pomieszczenia zajmowanego przez świeckich służących świątyni. Znalazła tam tą, której szukała. Wysoka i mocno zbudowana kobieta sprawdzała ekwipunek i broń. Wyglądała jakby szykowała się do drogi lub właśnie skądś powróciła.

- Kara – kapłanka zwróciła się bezpośrednio do kobiety – Zmiana planów. Miałaś ruszać do Ceglanki, ale zamiast tego pojedziesz do Kredy.

- Tak Pani – kobieta spojrzała bystrym wzrokiem na Altheę – Jakie masz dla mnie polecenia?

- Zajmiesz pokój w drugiej z kolei gospodzie położonej najbliżej warowni i posłuchasz, co pospólstwo ma do powiedzenia w sprawie śmierci córki thara Ushmajela D’Naghar.

- Córka thara nie żyje? – Wojowniczka pozwoliła sobie na pytanie.

- Zjawię się tam za trzy dni, prawdopodobnie wczesnym wieczorem. Wyjedziesz mi na spotkanie – kapłanka zignorowała zapytanie kobiety, ale po chwili dodała - Z woli Varunatha mam wyjaśnić okoliczności jej śmierci.

- Rozumiem Pani. Będę w Kredzie pół dnia przed Tobą. Zdążę w tym czasie posłuchać plotek.

Althea skinęła głową i wyszła wiedząc, że Kara wykona wszystkie jej polecenia. Wezwała sługę, któremu poleciła przygotowanie ekwipunku na drogę. Sam Czysty miał rozmawiać z resztą wybranych przez nią towarzyszy. Arya była idealnym uzupełnieniem Kary i niejednokrotnie pracowała już dla Cierń. Natomiast mężczyzna był kobiecie nieznany. To Czysty polecił go jako obeznanego w sprawach czytania śladów ze zwłok a Althea wierzyła tak jak i pozostali kapłani w jego osąd.

Ruszyli w drogę w trójkę. Kapłanka z Aryą z przodu a „Nawrócony” z tyłu. Żadne ślady nie wskazywały na to, że przed nimi tą sama droga jechała wcześniej Kara. Cierń znała ją dobrze i wiedziała, z jakiej gliny kobieta została ulepiona. Tak samo poznała już charakter Aryi. Ten, którego zwano Albrechtem stanowił dla niej zagadkę. Tajemnicę, którą postanowiła jak najszybciej rozwikłać. W Kredzie czekało na nią śledztwo, któremu miała oddać się w całości i nie mogła dzielić swej uwagi pomiędzy mniej znaczące sprawy. Dlatego podczas tej trwającej dwa dni podróży uważnie przypatrywała się mężczyźnie tak by poznać jego naturę i ocenić jego przydatność.

Pora roku sprzyjała Althei. Wiosna na tych terenach przychodziła późno a kiedy już nadeszła słońce ogrzewało delikatnie ziemię, a nawet latem nie prażyło bezlitośnie jak w Turgii czy Rantarii. Strój kapłański chronił dobrze przed tą odrobiną światła, która docierała do Talladurianu. Cierń zdawała się pogrążona we własnych myślach, ale jej kolczasta maska ukrywała przed wzrokiem towarzyszy fakt, że przypatrywała im się na każdym kroku. Nie rozmyślała nad sprawą, którą miała się zająć. Wszystkie wnioski, do których mogłaby dojść posiadając tak niewiele informacji byłyby pochopne i mogłyby tylko wprowadzić ją w błąd.

Dotarli do celu wędrówki tak jak założyła. Kreda przywitała ich wiosenną, gwałtowną burzą, która skryła ich postacie przed wścibskimi oczami mieszkańców miasteczka. Każdy, kto nie musiał przebywać na dworze skrył się pod dachem. Ci, co z jakiś powodów przebywali na zewnątrz podczas nieprzyjaznej aury i tak niewiele dostrzegali w padającym deszczu i zalegającej ciemności.. Sama Althea w ostatniej chwili dostrzegła postać, która oderwała się od ściany jednego z domów i wyszła jej na spotkanie. Kara zsunęła nieco kaptur i skinęła głową na powitanie. Okoliczności nie pozwalały na rozmowę, więc Cierń szybko podjęła decyzję. Wydała kilka poleceń Aryi. Dziewczyna uważnie wysłuchała, po czym zsiadła z konia i oddała go czekającej na nich kobiecie. Kara domyśliła się, o co chodziło, Althei więc podała Aryi nazwę gospody, w której się zatrzymała i wskoczyła na siodło konia.

- Porozmawiamy na zamku – Cierń ucięła wszelkie rozmowy skinieniem dłoni nakazując Karze jechać ze sobą.

Kara i Arya prezentowały niezwykłe podobieństwo jak na osoby nie związane ze sobą więzami pokrewieństwa. Obie gibkie i wysokie, mocno zbudowane. Subtelne różnice pomiędzy nimi uwidaczniały się lepiej dopiero przy dokładniejszym spojrzeniu. Kara była starsza od Aryi i jej włosy miały ciemniejszy bardziej kasztanowy odcień. Jednak dopiero poświecenie uwagi twarzom obu kobiet mówiło, że miało się do czynienia z dwoma różnymi osobami. Althea nie miała wątpliwości, iż Arya bez problemów zajmie miejsce zwolnione przez Karę i nikt nie zwróci na tę zamianę żadnej uwagi.

Nie zaprzątając sobie więcej głowy swoimi podwładnymi skupiła całą uwagę na władcy Kredy Ushmajelu. Wiedziała, że thar zdecydował się na osobiste powitanie między innymi, dlatego żeby ocenić jej osobę. Uznała taką postawę za całkowicie zrozumiałą. Sama postąpiłaby podobnie w takiej sytuacji. Skoro D’Naghar stworzył jej taką możliwość wykorzystała tę sposobność obserwując zachowanie oraz gesty i mimikę thara. Nie dostrzegła nic, czego nie miałaby oczekiwać w okolicznościach, w których znalazł się thar. Smutek i żałoba pokryte pragnieniem zemsty i gniewem na tego, kto ośmielił się potraktować tak członka rodziny D’Naghar. Wiedziała, że Ushmajel przyjrzał się jej szatom i masce a głównie Sztyletom. Zobaczył i zrozumiał. Drugi krąg wtajemniczenia. Siewca Prawdy. Nie mniej, nie więcej dla pozycji, którą zajmował. Po tym spostrzeżeniu z cynicznym uśmiechem poinformował o łowcy głów, którego zaangażował w sprawę. Wiedząc, że nie ma do czynienia z Sędzią ani nawet z Łowcą zapewne wypróbowywał cierpliwość Althei.

- Kara nie minie zbrodniarza i ktokolwiek jej dokona zawsze będzie miał w tym swój udział Varunath – powiedziała kobieta spokojnie i pokłoniła się oficjalnie oddając szacunek głowie rodu D’Naghar.

Cierń ruszyła za przewodnikiem oferowanym przez władcę na pokoje, w których miała się zatrzymać wraz ze świtą. Na miejscu nakazała Karze zająć się ulokowaniem ich ekwipunku na miejscu.

- Nathanella D’Naghar będzie pierwszym świadkiem, z którym się spotkamy – zwróciła się do Baltazara.

Starzec nieco zaskoczony uniósł brwi i zapytał:
- Spotkasz się Pani?

Odpowiedziało mu oblicze, zawsze nieruchomej i zawsze takiej samej, maski.

- Nie obawiaj się człowieku. Nie zamierzam zakłócać równowagi poprzez paranie się tym, do czego przeznaczono kapłanów innej religii. Osoba zmarłej potrafi sporo opowiedzieć, jeśli się wie jak patrzeć na znaki pozostawione przez zabójcę. Córka thara czekała już dostatecznie długo na pochówek, dlatego w pierwszej kolejności zobaczymy ją.

- „Nawrócony” – spojrzenie oczu zza maski padło na alchemika - Zbierz wszystkie niezbędne przyrządy.


- Baltazarze – ponownie zwróciła się w stronę przewodnika – Jak rozumiem jesteś władny przedstawić osobę, która odnalazła ciało Nathanelli? To będzie następna osoba, z którą chcę się spotkać po oględzinach córki thara Ushmajela.

Kiedy Alchemik stawił się ze swymi narzędziami Cierń rzuciła ostatnie spojrzenie Karze a potem skinęła Baltazarowi by doprowadził ich do miejsca złożenia zwłok szlachetnej Nathanelli D’Naghar.

Wilktoriaa 08-01-2011 00:56

Przestronna sala, ascetycznie umeblowana. Słońce zaglądające przez duże okna tchnie spokojem. Postawna ciemnowłosa kobieta spożywa posiłek. Je niespiesznie, przyjemnie zmęczona po treningu. Taki trening dobrze robi na umysł, pozwala się wyciszyć, zapomnieć. Arya ma o czym zapomnieć, więc ćwiczy wytrwale, wypacając codziennie litry wody. Jej wysportowana sylwetka sporo mówi o jej sile i sprawności, jednak niewiele o wnętrzu, ale może to i lepiej. Zbytnie odsłanianie się przysparza tylko smutku i niepotrzebnego bólu serca, a tego Arya chce już uniknąć za wszelką cenę.

„Nie myśleć... Tak, tak, żyć chwilą. Cieszyć się słońcem, ciszą, wysiłkiem i odpoczynkiem... Jak miło. Dobrze, że gospodarze mają własną robotę i nie patrzą mi na ręce. Posiłek w samotności to jest to, co regeneruje siły. Tak... Gdyby tylko tej zupy nie żałowali Ci przeklęci ....” – Nie dokończyła już myśli, ponieważ usłyszała zbliżające się kroki świątynnego nowicjusza.

- Kapłan Czysty chce Cię widzieć, Mieczu Świątyni. Czeka na Ciebie w wirydarzu. – powiedział i odszedł.

Z lekkim westchnieniem wojowniczka przełknęła ostatnią porcję zupy i podniosła się z miejsca, by udać się na spotkanie. Zadanie do wykonania to najlepsze co mogło teraz jej się przytrafić...


Wyruszyli w drogę. Tak, zadanie do wykonania, to teraz rzeczywiście najlepsze co mogło się jej przytrafić. Dość już miała miasta i jego smrodu. Wiatr we włosach, ciepło konia pod sobą i otwarta przestrzeń. Nie przeszkadzało jej wielogodzinne przemierzanie szlaku. W drodze czuła się dobrze. Tu nie dusiła jej specyficzna atmosfera miasta, nie ogłuszał gwar rozmów, nie denerwowała ciągła obecność wielu ludzi. Jedyne co jej przeszkadzało, to wrażenie czyjegoś ciągłego wzroku na plecach. Oczywiście nie musiała się odwracać, by wiedzieć czyj to wzrok. Alchemik i jego uśmieszek...

„Dziwny zestaw... Poza tym co to za mężczyzna, chuderlawy, wątły jakiś. Pewnie nie tylko z mojej perspektywy tak to wygląda, ale co mnie to w sumie obchodzi... Pewnie nie prosiłby mnie o pomoc przy bagażach, gdyby widział jak mi wczoraj jeden pakunek, dziwnie dzwoniący szkłem, wypadł z rąk. Heh może nic się nie stało, w końcu to tylko półtora metra...”

Powoli dotarli do celu wędrówki. Przestrzeń przestrzenią, ale wojowniczka miała już nadzieję na szybki ciepły posiłek, bo zgłodniała już porządnie, na suche ubranie i blask ognia. Deszcz, choć trudno było go nazwać ulewą, dał się jej już we znaki.

Nagle kapłanka zatrzymała konia. Arya dostrzegła kobietę wyłaniającą się z mroku. Z ust kapłanki wypłynęły polecenia dla wojowniczki. Ta zsiadła więc z konia i oddała uzdę przybyłej kobiecie. Arya współpracowała już wcześniej z kapłanką, znała zasady. Nie dyskutowała. Cieszyła się nawet, że jest od wykonywania, a nie wydawania poleceń. Tak było łatwiej. Ruszyła do gospody, której nazwę podała jej kobieta, odbierając konia. Oddalając się zastanowiła się nad podobieństwem nowo przybyłej do siebie samej. Zabawny wydał jej się ten fakt. Z doświadczenia wiedziała jednak, że działania kapłanki są zawsze przemyślane i dopracowane, nie zaprzątała sobie zatem tym głowy.

Weszła do gospody. Karczmarz przywitał ją spojrzeniem. Arya skinęła głową i uważnie się rozglądając, zastanowiła się, jak teraz odnajdzie „swój” pokój. Szczęście sprawiło, że po korytarzu kręciła się dziewka służebna. Arya oddała więc mały tłumoczek dziewczynie, która nie okazała zdziwienia i zaniosła bagaż do jednego z pokojów.

„Wreszcie czas na posiłek....” – uśmiechnęła się w duchu. Weszła do sali jadalnej, by posłuchać plotek, wedle rozkazu kapłanki. Oczywiście nie mogło się to obyć bez porządnego posiłku, wydało się to zatem Aryi nader przyjemną służbą świątyni Varunatha. Radości z gorącej strawy nie zepsuło nawet to, jak zwykle wyglądały jej posiłki i ile wysiłku musiała włożyć w sprawne posługiwanie się sztućcami. Jej ręce nie bardzo się przyjaźniły z tymi okropnymi narzędziami, ale trochę zamieszania wokół talerza chyba nikomu przeszkadzać nie będzie. W końcu nie jest to siedziba thara ani inne „wysokie” progi. Rozejrzała się po sąsiednich ławach i ze spokojem wzięła za jedzenie, nadstawiając uszu.

Armiel 08-01-2011 14:57

Miasto Kreda, wiosna, rok 656 Imperium

Wydawać by się mogło, że na Kredę spadł gniew Fearnostha – Aspektu Dziczy. Strumienie wody chłostały wcześniej zakurzone ulice, gwałtowne porywy wiatru zrywały dachówki z kamienic, strzechy z domostw biedniejszej części mieszkańców żyjących na obrzeżach miasta a nawet urywały niezabezpieczone okiennice. Kto żyw szukał schronienia wśród czterech ścian, pod dachem, nawet kiedy ów dach zaczynał przeciekać.
Tylko jedna osoba nadal stała na środku placu targowego obserwowana przez kramarzy i ciekawskich, którzy skryli się przed ulewą pod arkadami okalającymi wysoki budynek Domu Rzemieślników – jednego z nielicznych legalnych stowarzyszeń w Imperium Cienia. Władcy i sam Imperator uważali, że zrzeszanie się ludzi stwarza doskonały kamuflaż dla czarnoksięskich loży. Od dawna już powszechnie wiedziano, że czarownicy mogli zdziałać więcej wspierając się nawzajem własnymi mocami. Aby wykluczyć ewentualność konspiracji pod przykrywką legalnie działających organizacji Tradycja zakazywała zrzeszania się poza nielicznymi wyjątkami.

Ale wróćmy do stojącej na środku targowiska postaci.

Widzicie, jak rozłożyła ręce na boki zupełnie ignorując chłoszczące ją strumienie wody. Widzicie, jak podryguje dziwacznie, niczym obłąkany szaman czczący deszcz gdzieś w barbarzyńskich krainach poza Imperium. Jak podskakuje! Jak obraca się wokół swojej osi wirując niczym spadający liść klonu! Słyszycie, jak wyje, przekrzykując nawet chlupot wody i grzmoty piorunów!
Tak! Zapamiętajcie tą osobę, której łachmany przylegają do ciała! Zapamiętajcie ją dobrze. Ta pamięć jeszcze wam się przyda. Jej imię jeszcze pojawi się w tej opowieści.... Niedługo.

Na razie jednak szaleniec nie zdając sobie sprawy z tego, jaką rolę przyjdzie mu odegrać w nadchodzących wydarzeniach tańczy na deszczu, śmiejąc się jak niewinne dziecko. Zapamiętajcie ten śmiech. Warto ....


Twierdza Kreda, siedziba thara Ushmajela D’Naghar, w tym samym czasie

Althea zwana Cierniem i Albrecht „Nawrócony”

Burza za murami zamczyska rozszalała się na dobre. Błyskawice przecinające niebo oraz grzmoty piorunów dają wam niesamowitą wręcz oprawę, kiedy idąc za Balthazarem zmierzacie przez korytarze twierdzy, aby zobaczyć ciało zamordowanej dziedziczki.

Myśli każdego z was wędrują własnymi torami. Każde z was analizuje pierwsze chwile spędzone w Kredzie z przyzwyczajenia.

Althea zastanawia się nad zachowaniem thara. Coś w jego postawie, w sposobie mówienia poruszyło w jej kapłańskim, zimnym sercu, jakąś strunę niepokoju. Czy był to jego niesamowity wręcz spokój? Czy też może fakt, że opuścił tak szybko wasze towarzystwo? Że nie dopytywał o podroż? Nie narzekał na rangę przysłanego śledczego? Nie zadawał pytań, jakie zazwyczaj są zadawane w takiej sytuacji? Że milczał? Może. Nie wiedziała.

Albrecht myślał tymczasem o ciele, do którego zmierzali. O tym, w jakim będzie stanie. Co powiedzą mu zadane rany? Czy nie przybyli za późno, nim rozkład dokonał swojego. Nie wiedział, ale zaraz miał się przekonać

Stary sługa prowadził przez korytarze pewnie, lekko się garbiąc. Jego twarz pozostawała czujna i skupiona.




W końcu zeszliście do podziemi, gdzie grube skały przytłumiły dźwięki burzy szalejącej na zewnątrz.

Pod Kredą najwyraźniej mieścił się spory kompleks podziemnych korytarzy. Ciekawe, dokąd prowadziły te kazamaty, ile tajnych komnat i wyjść skrywały, co mieściło się w tych skrytych w wiecznych ciemnościach podziemiach? Pytania, które być może nie doczekają się odpowiedzi.

* * *

Ciało leżało na katafalku w jednej z bliżej położonych od schodów komnat. Pomieszczenie skrywał mrok, poza kilkoma łojowymi kagankami dającymi naprawdę niewiele światła. W woskowym blasku rzucanym przez knoty ciało Nathanelli wydawało się nierealne. Śmierdziało jednak jak najbardziej realnie, mimo wilgoci, jaka lśniła właśnie na ścianach komnaty.

Nathanella za życia była wysoka i szczupła. Teraz jednak jej ciało zdecydowanie straciło na wzroście. Nogi szlachcianki odrąbano pod kolanami. Również ręce w zgięciach łokci. Ciało musiało spędzić troszkę czasu w wodzie. Skóra pokryła się niezdrowym zabarwieniem i pomarszczyła od wilgoci. Niegdyś ładną, na szlachecką modłę twarz – szczupłą i drobną – teraz szpeciły dwie poczerniałe blizny po oczach. Ciemne otwory w czaszce wpatrywały się w sufit komnaty, z którego krople wilgoci spadały na nagie ciało. Czarne włosy zamordowanej rozsypały się wokół głowy, niczym macki na łbie gorgony.

Podeszliście do ciała bliżej i dopiero wtedy zorientowaliście się, że nie jesteście w komnacie sami. Czarne szaty gościa idealnie zlewały się z mrokiem w rogu pomieszczenia, gdzie stał, niczym posąg. Tylko jasna plama połowy białej maski zdradziła jego obecność.
Kapłan Maraji – Aspektu Życia i Śmierci - wyszedł z cienia. Dwie maski – kolczasta i biało – czarna – zwróciły się w swoją stronę.

- Nazywam się Świeca – powiedział zamaskowany duchowny suchym, zachrypniętym głosem. – Witam Waszą Sprawiedliwość w murach Kredy. Sprawca wiedział co robi. Zabrał oczy, byśmy naszymi modlitwami nie ujrzeli ostatnich chwil z jej życia. Zostawiam wam jej ciało i zaczekam przy schodach, aż opuścicie dom mej Matki.

Wyszedł prawie bezszelestnie pozostawiając za sobą słodkawy zapach ziół balsamicznych.

Zostaliście sami. Nawet Baltazar wyszedł, by ułatwić wam pracę.


* * *


Cichy chrobot pióra na pergaminie ucichł. Krótka notatka z oględzin ciała spisana przez Albrechta została zakończona i przekazana w ręce oczekującej Althei.

Cytat:

Śmierć nastąpiła w skutek wykrwawienia. Kończyny odrąbano jeszcze za życia. Czterema silnymi ciosami ostrej broni. Najpewniej topora. Następnie ciało zostało przewiezione nad rzeką i dowiązane do koła w opuszczonym młynie wodnym. Zgon nastąpił siedem do dziewięciu dni temu, trudno orzec precyzyjnie, bowiem dłuższe przebywanie w wodzie – przynajmniej całą dobę – utrudnia precyzyjne oględziny. Nie stwierdzono żadnych innych ran, śladów przemocy i tym podobnych rzeczy. Poza brakującymi oczami, co jednak mogło mieć zwykły charakter ostrożności
Wzrok kapłanki przebiegał po starannych literach wykaligrafowanych przez „Nawróconego”. Oględziny byłego alchemika potwierdzały jej własne przypuszczenia.

- Wasza Sprawiedliwość – Baltazar pukaniem obwieścił swoje nadejście. – Przyprowadziliśmy człowieka, którego chciałaś widzieć. Nazywa się Snopek i czeka w komnacie obok. Moj pan oraz świątobliwość Świeca zapytują, czy ciało jaśnie panny będzie jeszcze waszej sprawiedliwości potrzebne, czy już może kazać rozpocząć ceremonię pogrzebową.


Miasto Kreda, wiosna, rok 656 Imperium, gospoda „Pełen kufel”

Arya

Burza rozszalała się na dobre, co napędziło właścicielowi przybytku klienteli. Po chwili w niezbyt dużej izbie jadalnej zrobiło się naprawdę tłoczno i gwarno. Salę wypełnił hałas i bogaty smród – zapachy z kuchni mieszały się z naturalnym odorem ludzkiej ciżby.

Szybko się zorientowałaś, że karczma jest ulubionym miejscem spotkań miejscowych tragarzy, ceglarzy, murarzy i ludzi zajmujących się budowaniem domostw.

Wnętrze karczmy nie różniło się od tysiąca innych w całym Imperium. Kamienne ściany, proste ławy i stoły, szeroki szynkwas za którym stał beczkowaty gospodarz, na którego wszyscy wołali Prosiak. Bród, dym, smród i ciepła, niewyszukana strawa oraz napitki. Coś, co potrzebne jest zarówno miejscowym, jak i przyjezdnym.

Poza tobą w knajpie nie widziałaś kobiet. Nie licząc zony oberżysty, ale ta miała wąsa oraz kilku dość zmęczonych życiem dziwek, ale te bardziej przypominały woźniców niż kobiety. Cóż. Wiedziałaś, że twoja obecność może w końcu zwrócić uwagę jakiś podchmielonych i rozochoconych amantów, lecz twoja sylwetka i ostentacyjnie noszona broń najczęściej odstraszały podochoconych mężczyzn. Najwyraźniej ci z Kredy nie należeli do wyjątków, bowiem miałeś spokój i mogłaś zająć się jedzeniem i słuchaniem.

Piłaś mało, jadłaś więcej – jak zawsze i słuchałaś czujnie i uważnie – jak zawsze.

Strzepki rozmów. O kobietach.

- Mówię, ci że ona brała we wszystkie trzy dziury ! – zaklina się jakiś podpity murarz?

Ona? Zamordowana?


- Pierdolisz – odpowiada mu drugi – Łagodna?

- Tak. Ona.

- Ja pier ....

Dalej nie słuchasz.

- Szkoda jej? – ktoś inny zwierza się kumplowi nad kuflem ciemnego. – Dobra była.

- Najlepsza – zgadza się kompan smutno kiwając głową.

- No. Najlepsza. Szkoda jej.

- Może daj do zacerowania.

- Dobra myśl, Drabina, Dobra ...

I tak dalej. Każda rozmowa w zasięgu twego ucha, która wygląda obiecująco, w końcu okazuje się nieistotna. Dotyczy kobiet, których nie znasz. Życia osobistego, w tym tego najbardziej intymnego mieszkańców. Rzeczy często banalnych i zwykłych.

Ale nie byłabyś sobą, gdybyś wstała i poszła na górę. Wieczór dopiero się zaczyna, a ty masz rozkazy do wypełnienia. Więc słuchasz i obserwujesz. I po pewnym czasie orientujesz się, że nie jesteś w tym osamotniona.

Jakiś mężczyzna z twarzą pomalowaną jak pielgrzym Maraji siedział nad kawałkiem razowego chleba i pozornie pogrążony w modlitwie przysłuchuje się uważnie rozmowom ludzi, jak i ty.



Tacy pielgrzymi to częsty widok na traktach Imperium. Wędrują oni do miejsc pochówku swoich rodzin, by złożyć im hołd swoją pamięcią. Ten jednak nie wyglądał na kogoś pogrążonego w rozmyślaniach i cichej modlitwie. Raczej na kogoś, kto ma tutaj do wykonania jakąś poufną misję. Słuchając rozmów zwróciłaś też uwagę na fakt, iż od czasu do czasu nieznajomy lustruje też salę, zwracając baczną uwagę na dwóch mężczyzn siedzących w rogu izby. Obaj obserwowani przez „pielgrzyma” wyglądają niepozornie, jak większość bywalców „Pełnego kufla”. Ale i w ich przypadku jakiś szósty zmysł ostrzega cię, że nie są murarzami, za których pragną tak bardzo uchodzić. Wiesz, że siedzą tutaj już dłuższy czas i nie zamienili chyba ze sobą ani jednego słowa.

Dziwne. Bardzo dziwne.

abishai 11-01-2011 15:50

Na powierzchni szalała burza. Ale w podziemiach wykutych w skale, jedynie huk niektórych błyskawic docierał. I był ledwo słyszalny.


Podziemia to był inny świat. Wykute w skale korytarze wydawały się ciągnąć w nieskończoność. A każdy krok odbijał się wielokrotnym echem.
Schodzili co raz niżej i głębiej. A alchemik zastanawiał się czy one nie są odpowiedzią na pytanie: jakim cudem porwano córkę thara z zamku?
Korytarze mogły być odpowiedzią. Zapewne wiele z nich prowadziło poza zamek i pozwalało niepostrzeżenie się z niego wymknąć, lub do niego dotrzeć. Oznaczało to też że morderca lub mordercy znali zamek rodu D’Naghar.

Na końcu wędrówki był katafalk, na nim ciało i pilnujący je kapłan Maraji. Krótka rozmowa pozwoliła ustalić jedno. „Sprawca wiedział co robi.”
Niewątpliwie musiał wiedzieć, skoro porywał się na córkę thara i zostawił jej zwłoki niczym wyzwanie rzucone jemu i kapłanom Varunatha.
Albrecht wyszedł zza kapłanki, jak tylko zostali sami i nie czekając na rozkaz Althei zaczął obdukcji martwych zwłok. Widząc ich stan posmutniał. Współczuł nieco dziewczynie.
Ładna i zapewne pełna życia, raczej nie zasługiwała na tak okrutną śmierć i okaleczenie.
A oprawcy okazali wiele okrucieństwa, zadając dziewczynie powolną i bolesną śmierć przez wykrwawienie. Musiała krzyczeć z bólu. On by na jej miejscu krzyczał.
Wypisał na kartce ustalone przez siebie informacje i podał kapłance. Lecz były rzeczy, których nie wypisał, a powiedział. -Ktoś bardzo nienawidzi Ushmajela D’Naghar. I to ktoś na tyle bogaty i wpływowy, że mógł zorganizować porwanie i zabicie jego córki. Nie torturowano jej bardziej, niż wymagała tego sytuacja. Ta zbrodnia to zemsta na tharze, a nie na jego córce. I to dość wyrafinowana zemsta. Prawdziwego sprawcy szukałbym wśród jego wrogów.-

Uśmiechnął ironicznie się i dodał cicho.- Niewątpliwie Pazur złapie oprawców córki thara, ale ich zleceniodawca, jest poza jego zasięgiem.

Poprawił okulary myśląc.- „I zapewne poza twoim, pani. Myślisz, że dwa sztylety przy twym pasie wystarczą, by cię ochronić, gdy zaczniesz zaczepiać ogara szlachetnej krwi?”
Albrecht spoglądał na kapłankę czytającą jego notatkę. Patrzył jak przesuwa wzrokiem po papierze, a gdy była blisko końca tekstu, rzekł.- Nie znalazłem oznak, które sugerowały by przemoc podczas uprowadzenia. Czy mam więc twoje pozwolenie, na...- tu przez chwilę milczał.- otwarcie jamy brzusznej zabitej i poszukania oznak zatrucia? Możliwe że ją odurzono, by łatwiej porwać.

- Zrób tak "Nawrócony" - odpowiedziała bez chwili wahania - tylko pod warunkiem, że później doprowadzisz jej ciało do względnego porządku. Sprawdź też czy wydała już na świat potomstwo.

Po tych słowach odsunęła się nieznacznie i stanęła w miejscu z którego obserwowała wcześniejsze poczynania alchemika.
-Oczywiście Wasza Sprawiedliwość.- alchemik skłonił się kobiecie otworzył przyniesiony pakunek rozkładając narzędzia chirurgiczne.


Wybrał z nich odpowiednie narzędzie do tak precyzyjnej roboty i delikatnością oraz skupieniem zaczął nacinać skórę. Zrobił tylko kilka nacięć, by odsłonić to co się kryło pod skórą. Rozciął mięśnie brzucha i przyjrzał się wnętrznościom dziewczyny. Z narządów wewnętrznych, najbardziej zaintrygowała go wątroba, była powiększona i przebarwiona nieco. W połączeniu z podobnym przebarwieniem jelit łatwo było określić przyczynę. Haj, narkotyk trudno dostępny i drogi. Sądząc jednak po stanie uszkodzeń wątroby, dziewczyna jednak jakoś go zdobywała i to regularnie. Bo musiała go zażywać od przynajmniej kilku lat. Albrecht odruchowo poprawił okulary przyglądając się dziewczynie. Niewątpliwie stać ją było na haj, ale... Kreda nie wyglądała na miejsce w którym łatwo było kupić jakikolwiek narkotyk. O czymś tak ekskluzywnym jak haj, nie wspominając.
Następnie rozciął żołądek i nos alchemika uderzył smród pokarmów rozkładanych kwasami żołądkowymi. Pospieszne odciągnięcie rurką zawartości i analiza pozwoliły stwierdzić, że dziewczyna nie została otruta. Pozostało jednak badanie macicy, no i alchemik sprawdził też, czy kobieta była jeszcze dziewicą.
Ostatni etap był trudny, ale alchemik znał się na zwłokach i ich przygotowaniu. Ostatnio nie robił niczego innego. Wybrał igłę i bladoróżową nić i powoli zaczął zszywać skórę drobnym delikatnym ściegiem. Zadowolony z efektu szycia, użył łoju oraz pudru do zamaskowania blizny.
Przyjrzawszy zwłokom ocenił czy wystarczająco dobrze zamaskował nacięcia, po czym ruszył do kapłanki Varunatha. Tym razem nie zamierzał niczego notować. Drażliwych kwestii lepiej nie powierzać pergaminowi.-Nie została otruta, ale zażywała narkotyk o nazwie haj i to od wielu lat. Ten specyfik nie powinien być zbyt łatwo dostępny w Kredzie. Zapewne zaledwie jedna, może dwie osoby mogła go sprzedawać po cichu. Nie została otruta i nie nosiła dziecka pod sercem. Ale też i dziewicą nie była.-

Zmrużył nieco oczy dodając.- Obawiam się że thar nie przyjąłby takich informacji ze spokojem i godnością. Lepiej więc będzie nie informować go, o niektórych postępach w śledztwie, Wasza Sprawiedliwość.
Poprawił okulary pytając jeszcze.- Czy będę potrzebny podczas rozmowy ze Snopkiem?

Spojrzał na rozłożony sprzęt i zamyślił się. Jeśli kapłanka uzna, iż jego obecność nie jest potrzebna, zapewne dobrym pomysłem będzie się udanie do swoich komnat i rozpakowanie reszty pakunków. No i może Baltazar będzie mógł udostępnić rodowe kroniki D’Naghar, jeśli takie istniały oczywiście. Najnowsza historia rodziny obejmująca ojca i dziadka obecnego thara mogła być ciekawą lekturą. O historii samego Ushmajela już nie wspominając. O ile już zaczęto ją spisywać.

Ravanesh 19-01-2011 01:44

Spotkanie ze Świecą wytrąciło Altheę ze stanu skupienia i koncentracji. Podejście marajistów do aspektu śmierci było w mniemaniu Cierń mocno niepokojące. Traktowali oni każdą śmierć jako naturalną. Czy to był zgon ze starości czy to tak jak w przypadku córki thara morderstwo. Argumentowali, że śmierć niezależnie od jej przyczyn zawsze była, jest i będzie niezmienną częścią życia i istnienia. W ten sposób akceptowali umieranie jako część drogi życiowej i zaprzeczali jakoby jakiekolwiek okoliczności towarzyszące śmierci mogły uczynić z tego aktu wynaturzenie. W mniemaniu Althei natomiast każda śmierć będąca wynikiem złamania nadanych ludziom praw była wyrwą w ładzie i porządku świata. Tajemnicę należało wyjaśnić, zbrodniarza ująć, jeśli takowy był a następnie osądzić i ukarać należycie do jego przewin. Dopiero wtedy zmarły mógł spoczywać w spokoju. Nie wcześniej.

Nie spodziewała się kapłana tak blisko ciała Nathanelli. A powinna. Smród rozkładających się zwłok przytłumił zapach balsamicznych ziół, który otaczał posłannika Maraji. Słowa kapłana Maraji pogłębiły dodatkowo rezerwę Cierń do niego. Czy naprawdę spodziewał się spojrzeć w oczy zmarłej i wydrzeć jej w ten sposób sekret jej śmierci? Z resztą Świeca najpewniej nie zważał na ujawnienie w ten sposób sprawcy. Interesowało go za to na pewno pogłębienie jego kapłańskiej wiedzy o życiu i śmierci.

Oczy kapłanki zmrużone w dwie wąskie szparki obserwowały wyjście marajisty a zaciśnięte gniewnie usta rozluźniła dopiero, kiedy człowiek opuścił komnatę, zatęchłą i wilgotna kryptę, którą określił domem swej Matki.

Althea stanęła niedaleko swojego pomocnika tak by bacznie obserwować jego działania jednocześnie nie odbierając mu odrobiny światła, którego i tak zbywało w pomieszczeniu. Woń gnijącego ciała powitała wręcz z ulgą gdyż przegoniła ona aromat mieszanki słodkich ziół wyczuwalny od kapłana. Poza tym okaleczone ciało dziedziczki przywróciło uwagę Cierń do zadania i pozwoliło skupić się na najistotniejszych sprawach.

Stała nieruchomo podczas całego badania „Nawróconego” opuszczając swój posterunek tylko dwa razy, aby pomóc uczonemu odwrócić ciało na brzuch a później umieścić jej na powrót na plecach, z czym mężczyzna samotnie miał wyraźny kłopot. Zezwoliła mu na każde z badań, które chciał podjąć w kwestii dotarcia do istotnych jego zdaniem informacji. Tak, ciało zmarłych potrafiło mówić o swojej śmierci nawet, jeśli zostało pozbawione oczu.

Na koniec otrzymała od Albrechta notatkę ze wstępnych poczynionych przez niego wniosków oględzin zwłok. Przebiegła wzrokiem staranne pismo i postąpiła do ciała dziedziczki przyglądając się uważnie ciosom, które pozbawiły kobietę kończyn.

- Powiedz mi „Nawrócony” - zwróciła się do towarzysza – ten, kto zadał owe ciosy musiał posiadać sporą siłę w ciele? Gdyby uderzył niżej tam gdzie przeguby rak i nóg zmarłej były najcieńsze bez pomocy medyka dziewczyna także by się wykrwawiła?

Alchemik odpowiedział twierdząco na oba pytania. W tej samej chwili przerwał im Balthazar informując o doprowadzeniu człowieka, który jako pierwszy odkrył ciało. Althea odesłała Albrechta do komnat a słudze pozwoliła na wezwanie Świecy i rozpoczęcie przygotowań do ceremonii pogrzebowej.

W sąsiedniej izbie czekał człowiek z gminu i wyraźnie zdenerwowany swoja sytuacją i perspektywą rozmowy z kapłanem Varunatha początkowo plątał się w odpowiedziach, powitaniach i wyjaśnieniach. W końcu przywołany do porządku spokojnym i opanowanym głosem Althei zaczął składać sensowne odpowiedzi, chociaż jego język pozostawiał wiele do życzenia.

Przyznał, że mieszka w chacie niedaleko młyna wraz z całą swoją rodziną, która utrzymuje się z wypalania drewna na węgiel. Wszyscy członkowie jego rodziny jak i sam Snopek, co jakiś czas korzystają z bliskości rzeki i chadzają się tam kąpać. Tak właśnie postąpił pięć dni temu i wtedy odkrył ciało dziedziczki.

- No wienc szedł żem się wykupmać. Szedłżem, bo wczyśniej wypalałem drywno. I una tam była. Cała golusieńka. I żem pomyślał, że trza władze zawidomić i wysłałem chupaka do mijasta by struznikom powiedział. A putem siem ukazało ze to panienka jest jaśnie. Takowe nieszczęście. Takowe. Straszne- tłumaczył okoliczności znalezienia Nathanelli.
- Wisiała nu na tym kule, co to w wodem włazi i wyłazi – dodał wyraźnie wstrząśnięty zapamiętanym widokiem.

- Czy ktoś mieszka w młynie? – Althea odstąpiła od Snopka zwiększając dystans pomiędzy nią a jej rozmówcą, co chłop przyjął z widoczną ulgą.

- Nie mieszka. Tam straszy nucami – zniżył głos prawie do szeptu.

- To opuszczony budynek?

- Nu tylko zwierzaki żyjum panie, pani? Wasza ekscelencjo? ekstremencjo? eskterminencjo? – Widać było, że ma problem z odpowiednim tytułem.

- Jak blisko tego młyna mieszkasz?

- Nu niedaleko, kawaluntek.

- Nie widziałeś żeby w tamtym czasie ktoś się kręcił koło twojego domu czy dalszej okolicy?

- Nu tam druga niedaleko jezd. To i ludziska jeżdżom wasza esktraordynanyjność – Cierń ignorowała jego niewiedzę w kwestii tytułowania koncentrując się na rozmowie.

- Potrafisz sobie przypomnieć, kto wtedy tam jeździł? - Mina świadczyła, że się starał, ale niedostatki umysłu utrudniały mu sprawę.

- No kuopce i inne takije

- A ktoś, kogo znasz? – Kapłanka starała się wydobyć z człowieka wszystko, co się dało.

- No stary Sandał. Bajarz. Oraz druciarz Korzeń. No ich znum. No i stara Miotła i jej wnuczka, jak jej tam, Listek czy Kwiatek, cus takiego.

- A po nocy ktoś jeździł?

- Pu nocy to ciemno i nie widziołem. A i śpiem mocno, a pies nie szczekał. Wienc ni wiem.

- Kto przybył z zamku jak wezwaliście ich i co powiedział?

- Żułnierze. I nic nie mówili, jeno klęli

- Jak myślisz, kto zabił dziedziczkę? – zadała to pytanie chcąc sprawdzić co pospólstwo myśli o zbrodni.

- Bandziury? – Niepewna mina chłopa sugerowała, że nic innego nie postało mu i nie postoi nigdy w głowie

- A dlaczego ją tam powiesili?

- Nie wiem

- Jeszcze ostatnie pytanie, o jakiej porze dnia ją znalazłeś?

- Słuneczko już wysoko było, znaczy przed południem.

Odprawiła węglarza wiedząc, że w razie potrzeby można wezwać go ponownie na rozmowę. Mężczyzna pokłonił się i szybko umknął z komnaty jakby obawiając się, że kobieta może zmienić zdanie. Althea stanęła przy oknie obserwując zachmurzone niebo i gwałtowną ulewę. Nie lekką będzie miał drogę do domu Snopek. W końcu odwróciła się od okna i usiadła na jednym z krzeseł. Wskazała ręką stojące obok siedzenie zapraszając Balthazara by usiadł blisko niej. Sługa wszedł do komnaty pod koniec jej rozmowy ze Snopkiem, ale zatrzymał się blisko wejścia nie wtrącając się do konwersacji.

- Przeszukaliście teren włącznie z młynem, tak? – zapytała kiedy stary sługa usiadł.

- Tak. Niczego nie znaleźliśmy. Żadnych śladów a nawet Kot tropił – nie dopytywała, o kim mówił zostawiając sobie to na później.

- Ciało jest niekompletne. Szukaliście brakujących kończyn w wodzie? – Po chwili milczenia znów zwróciła się do Balthazara.

- Nie. Nurt jest tam bardzo zdradliwy i nawet, jeśli wrzucono by coś do wody to popłynęłoby dalej.

- Rozumiem – odpowiedziała jakby nieobecna, lustrując pokój za plecami sługi. Po chwili jednak spojrzenie bladoniebieskich oczu spoczęło na starszym mężczyźnie a kobieta nachyliła się do przodu i z naciskiem nakazała – A teraz Balthazarze opowiesz mi o wszystkim, co wiadomo ci o szlachetnej Nathanelli D’Naghar.

Światło świec sprawiło, że kolczasta maska nabrała jeszcze bardziej osobliwego wyglądu.

Wilktoriaa 20-01-2011 00:36

Deszcz, grzmoty, ciągle otwierane i zamykane drzwi... Wszystko to robiło spory hałas. Ludzie wchodzili częściej niż wychodzili. Zrobił się spory tłok, co nie poprawiało Aryi samopoczucia. Na dodatek naokoło, mimo że głośno, słychać było tylko nic nie znaczące fragmenty rozmów. Arya słuchała jednak dalej, rozkaz to rozkaz. Nie chciała uronić ani słowa, by nie przegapić niczego mającego znaczenie w sprawie. Musiała przyznać sama przed sobą, że zadanie do przyjemnych nie należało. Mężczyźni nie przebierali w słowach opisując swoje damsko- męskie przygody. Im więcej mężczyzn się pojawiało, im dłużej biesiadowali, tym ich opowieści nabierały więcej szczegółów i kolorów, których Arya nie miała ochoty podziwiać.


Jak się okazało, nie była w swym zadaniu osamotniona. Jakiś mężczyzna z twarzą pomalowaną jak pielgrzym Maraji siedział nad kawałkiem razowego chleba. Chyba pogrążony był w modlitwie, a przynajmniej takie chciał sprawiać wrażenie. Arya szybko jednak się zorientowała, że również przysłuchiwał się On uważnie rozmowom wokół. Wyglądał niegroźnie na pierwszy rzut oka, więc Arya nie poczuła się zagrożona, a zaciekawiona. Widać nie tylko wojowniczka miała dziś wątpliwą przyjemność z wysłuchiwania fantazji sąsiadów z ław obok. Mężczyzna od czasu do czasu omiatał spojrzeniem całą salę i jakby szczególną uwagę poświęcał dwóm jegomościom. Arya przyjrzała się mężczyznom.


Robotnicy? Murarze?... Jakoś tak mało murarscy.... – zastanawiała się kobieta. – Mogliby lepiej odgrywać swoje role... Jak przystało na ten przybytek kultury, mogliby choć udawać że piją, jedzą, no i rozmawiają. Ciekawe co ich tutaj naprawdę sprowadza... Z resztą niech żałują. Jadło dobre tu mają, a nie korzystają. Tak...Hmmm... Co by tu jeszcze... Może placek jakiś. Świetny pomysł! Może jabłecznik? – zaczęła się rozglądać za gospodarzem, nie przestając jednak lustrować sali.

Armiel 20-01-2011 14:23

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fIGDQLKvUMw&feature=related]YouTube - Vårvindar Friska by Falconer (Lyrics)[/MEDIA]


Samotny kamień stał na polu od niepamiętnych czasów. Miejscowi omijali go szerokim łukiem, szczególnie w nocy. Mówili, że przy nim straszy. Że widać dusze spętane klątwami Sithów, danych nieludzkich władców okolicznych ziem.

Gdyby ktoś teraz, w tą ciemną, przecinaną błyskawicami noc, przechodził obok, ujrzałby zjawę dziewczyny o bladej twarzy, która szybko jednak znikła w pobliskim lesie.

Miejscowi wierzyli w wiele rzeczy.

W to, że w porastających Wzniesienia Miedziowe puszczach nadal kryją się zapomniane skarby, których strzegą nieśmiertelni sithowie.
W to, że stara Gęgała ze wsi Skrzyp rzuca uroki i leczy niepłodność.
W to, że gładka Jagódka z Małego Siodła daje każdemu, kto chociaż gładszy od orka.
W to, że zniszczony młyn jest nawiedzony.
W to, że leśne gremilny zbrzuchaciły wdowę po Popiołku zamieszkującą wieś Palenisko.

Wierzyli w wiele rzeczy.

I czasami mieli rację.


Twierdza Kreda, siedziba thara Ushmajela D’Naghar



Albrecht „Nawrócony”


Służba thara przeniosła w międzyczasie wasze pakunki do wyznaczonych komnat. Pilnowała ich Kara – kolejna postawna kobieta, jakimi najwyraźniej lubiła otaczać się Cierń.

Przeznaczone do waszej dyspozycji pokoje miały dwa osobne wejścia z korytarza, ale były połączone wspólnymi drzwiami.

- Ten jest nasz – wyjaśniła Kara pokazując mniejszą kwaterę.

Skromnie umeblowana nadawała się idealnie na potrzeby osobistej służącej jakiejś szlachetnie urodzonej. Ściany pokryto bielonym wapnem, na którym widać było jednak niemało zabrudzeń i zacieków. Wasza komnata miała tylko jedno narażone okno, tak wąskie, że nawet ty miałbyś kłopot by się przecisnąć bokiem przez szczelinę. Zasłaniała ja drewniana okiennica, którą szarpał wiatr. Skobel był jednak mocny i mimo jego jękliwego zawodzenia deszcz nie wpadał do izby.

Pierwsza niemiła niespodzianka czekała na ciebie, kiedy rozpakowywałeś swój ekwipunek. Musiało to zdarzyć się w drodze, albo juz na zamku – nie miało to znaczenia – lecz część cennej aparatury wykonanej ze szkła, była potłuczona. Ubytek nie był zbyt duży, ale na tyle dotkliwy, że fakt ten popsuł ci nieco humor.

- Coś nie tak, Al – głos Kary wyrwał cię z ponurych rozmyślań nad stratą nie tyle natury finansowej, chociaż szkło nie było tanie, lecz bardziej natury organizacyjnej – wykonać tak dobre naczynia potrafili jedynie koboldcy rzemieślnicy z miasta Stal – stolicy prowincji Twravella, w której znajdowało się Wyrobisko. Na realizację zamówienie u nieludzi czekało się przynajmniej trzy miesiące.

- Nie – odpowiedziałeś zaskoczony jej zainteresowaniem. – Lepiej idź zobacz co z panią kapłanką.

Dziewczyna wyszła, a ty zająłeś się rozpakowaniem bagaży do końca.

* * *

Jakiś czas później cenna aparatura stała już na szafce. Pukanie do drzwi oznajmiło nadejście gościa. Po chwili przekonałeś się, że był nim Baltazar. Stary sługa uśmiechnął się widząc twój warsztat.

- Bimber? – zapytał z wyraźnym zainteresowaniem, a kiedy zaprzeczyłeś dodał – Życzył pan sobie przejrzeć kronikę rodu D’Naghar. Thar wyraził, rzecz oczywista, zgodę. Mam zaprowadzić pana do naszego księgocjum. Jest małe, ale na pewno się panu spodoba.

Wyszliście razem, tym razem schodami na górę. Nie rozmawiając, bo burza uniemożliwiała swobodną konwersację. Zbiór ksiąg, o którym wspominał sługa znajdował się, jak się okazało, na górze jednej z bocznych wież. Małe, okrągłe pomieszczenie było skromnie urządzone. Ujrzałeś pulpit do ksiąg, szerokie biurko z wygodnym krzesłem, oszkloną biblioteczkę w której znajdowało się ponad pięćdziesiąt ksiąg. Spory zbiór, jak na prowincjonalne miasteczko. Baltazar otworzył kluczem noszonym w pęku innych przy pasie biblioteczkę i chwile szukał właściwej pozycji.
Potem ułożył na biurku oprawioną w zieleń i czerń księgę o kutych mosiądzem rogach.

- To zapiski Rodu – wyjaśnił niepotrzebnie.

Przeczekał, aż minie echo wyjątkowo potężnego grzmotu. Piorun musiał uderzyć w rzekę przepływającą obok zamku.

- Tam jest lampa z koboldzkim kryształem. Innego źródła światła nie palimy w obrębie księgocjum.

Zamknął biblioteczkę.

- Ksiąg nie wynosimy na zewnątrz. Ten przywilej ma jedynie thar. Kiedy skończysz, zgaś lampę, proszę i zostaw księgę na biurku. Potem zawiadom mnie. Moja komnata znajduje się na parterze. Pierwsze drzwi za rzeźbą gargulca. Łatwo znaleźć.

Skinąłeś głową, na znak, ze uczynisz to, o co cię prosi. Nawyk wyniesiony z Świątyni.
- Miłej lektury – powiedział Baltazar i opuścił komnatę.



Althea zwana Cierniem


Pierwsze przesłuchanie było za tobą. Znałaś się na ludziach. Ów prostaczek, który teraz moknie w drodze powrotnej do swego domostwa nie kłamał. Nie potrafił by tego. Na pewno nie ukryłby prawdy przed kapłanką Varunatha.

Siedzący przed tobą sługa był jednak ulepiony z innej gliny. Miał wiele lat na karku i na pewno przez ten czas stał się powiernikiem licznych sekretów thara. Być może służył jeszcze jego ojcu, bo bez wątpienia było do swego pana znacznie starszy. Opanowana twarz, nad którą panował z taką łatwością, skrywała, co oceniłaś dość szybko, bystry umysł.

- Nathanella była dobrą panią – odpowiedział sługa ostrożnie dobierając słowa. – Bystra, piękna, posłuszna ojcu. Patrzyłam, jak się wychowuje i jak dorasta, wasza Sprawiedliwość. Byłem przy jej ojcu, kiedy przenosił ją przez próg komnaty, w której się urodziła. I mimo, ze tej samej nocy, jej matka, szlachetna Lahmia G’Warend oddała swe życie, zmęczona połogiem, twarz mego pana promieniała radością. Nathanella była jego jedynym dzieckiem, więc dziedziczyła tytuł thara i władzę nad Kredą. Nic więc dziwnego, że wychowywano ją, jak na dziedzica przystało. Uczono zarówno dworskiego obycia, jak też szermierki czy polowań, w których szlachetna Nathanella wszak tak się lubowała. Nie było z nie problemów, nie kaprysiła, rosła na silną, pewną siebie potomkinie Reva.

Spojrzał na ciebie, lecz poza kolczastą maską nie był w stanie dostrzec twojej reakcji na jego słowa. Zachęciłaś go gestem by mówił dalej.

- Cóż rzec, wasza Sprawiedliwość. Większość cieszyła się, że gdy Maraja zawezwie do siebie Ushamjela, to Kreda będzie miała tak godną następczynię, bo że godna będzie, nikt nie miał wątpliwości. Mam szczerą nadzieję, że sprawiedliwa kara spotka tego, kto odważył się na takie okropieństwo.

- „Kto przelewa krew moich potomków, przelewa krew moją” – zacytował słowa Tradycji, zapisane przed siedmioma stuleciami przez Sheithana Wielkiego, założyciela Imperium. – Nie ma więc wybaczenia. Ani dla sprawcy, ani dla jego rodzin i wspólników. Thar będzie nalegał na zbiorowy proces, kiedy sprawca zostanie ujęty.

- Szlachetnie urodzona Nathanella – przywołałaś go na główny nurt odpowiedzi.

- Oczywiście – przeprosił za swoje gadulstwo lekkim, pełnym szacunku ukłonem. – To była naprawdę dobra i szlachetna młoda kobieta. Nie wiem kto i dlaczego to zrobił. Naprawdę – głos załamał mu się pierwszy raz – nie wiem.

Potarł twarz, chcąc zapewne ukryć swoją słabość.

- Jeśli pani zechcesz, to pokażę ci jej komnaty. Niczego tam nie ruszaliśmy od ... wie pani. Poza tym znikła również jej osobista powierniczka, towarzyszka zabaw dziecięcych. Niżej urodzona, piata córka ghuna Verki U’Bardhy, władcy Kamiennej Zatoczki. Thar opiekował się nią, ponieważ jej ojciec to pijak i rozpustnik.

- Jak miała na imię? –za pytałaś, czując dotknięcie Varunatha na duszy znak, że dziewczyna odgrywała w tej zbrodni niemałą rolę.

- Amelia, pani – odpowiedział szybko Baltazar. – Ale w zamku i mieście wołano ją Skierką. Prowadzić na pokoje dziedziczki, czy ma wasza Sprawiedliwość, jeszcze jakieś pytania?


Miasto Kreda, wiosna, rok 656 Imperium, gospoda „Pełen kufel”


Arya

Burza nie ustępowała pola. Siedziałaś jedząc i pijąc, coraz bardziej zmęczona panującym wokół hałasem. Ludzie wrzeszczeli, coraz bardziej pijani. Wszetecznice, które pojawiły się nie wiadomo skąd, kusiły podochoconych mężczyzn swoim wdziękami. Kiepskiej jakości piwo oraz cienkusz, który udawał tutaj wino, lał się w takim tempie, jakby szedł w konkury z ulewą.

Obserwowany przez ciebie pielgrzym nie był już sam. Obok niego przysiadł się sporej tuszy mistrz murarki obłapiający hałaśliwie jaką dziwkę. Bez krępacji miętosił obfitą pierś nierządnicy wykrzykując jej do ucha sprośne kawałki, głosem tak donośnym, że słyszały je ze dwa okoliczne stoły. Z drugiej strony pielgrzyma dosiadł się ponury, brodaty typek opróżniający w rekordowym tempie dzbanek piwa. Widać było, że brodacz ma ochotę się ubzdryngolić. Pielgrzym siedział jednak nieporuszony i przeżuwał swoją kromkę chleba. Przypominał ci pająka przyczajonego w sieci. Jednak inni, mniej uważni mieszczanie, widzieli w nim jedynie człowieka odwiedzającego groby swoich bliskich gdzieś w odległym zakątku Imperium Cienia.

Dwaj obserwowani przez pielgrzyma mężczyźni w końcu podnieśli się ciężko i ruszyli do wyjścia. Na zwolnione przez nich miejsca momentalnie władowali się inni, stojący w ścisku ludzie. Wybuchła nawet jakaś przepychanka z tego powodu.

Ciekawiło cię, co zrobi pielgrzym poszturchiwany kuksańcami coraz bardziej rozpalonego grubasa i chichoczącą w sztucznym rozbawieniu nierządnicę. Ten siedział jeszcze przez chwilę, po czym spokojnie wstał i zwinnie omijając gości, co nie udawało się „murarzom”, ruszył do wyjścia.

Nie trzeba było być geniuszem, aby domyślić się, że „pielgrzym” idzie za tamtą dwójką. Ale pozostawało pytanie, czy iść za nim, czy też słuchać tego, co mają do powiedzenia ludzie.

Gwar i ścisk były coraz większe. Także koło ciebie siedli jacyś murarze i z zapałem, przekrzykując hałas, opowiadali sobie jakieś bzdury z pracy. Za oknem nagle zrobiło się jasno, a kilka chwil później grzmotnęło tak głośno, że niektóre dziewoje, ale też i mężczyźni, krzyknęli z przestrachem.

Kiedy grzmot wyciszył się śmiechy i krzyki znów wypełniły wnętrze „Pełnego kufla”.

abishai 26-01-2011 00:22

Przygotowanie nowej siedziby pod wymagania alchemika trochę trwało. Uszkodzone alembiki i fiolki były wielką stratą, ale cóż... Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, tudzież rozbitym szkłem. Najważniejsze to wykorzystać to co zostało. Na zaparzenie ziółek nie starczy czasu, ale na co innego już tak.
Nasypał nieco ziół, do małej ceramicznej miseczki. Zapalił je. I po chwili aromatyczny zapach zaczął wypełniać pomieszczenie. Owa mieszanka koi skołatane nerwy i choć Albrecht potrafił bez niej zasnąć. To zawsze wolał sypiać w luksusie. No i ten zapach sprawiał, że komnata wydawała się mu bardziej bliska. Bardziej przypominała dom.
A pojawienie się Baltazara i jego uwagi o bimbrze, wywołały nawet cień uśmiechu.

Kolejny cień uśmiechu wywołała nazwa "księgocjum". Co za pompatyczna nazwa dla małego pokoju z książkami. Baltazar wyłożył zasady panujące w tym pokoiku, alchemik skinieniem głowy potwierdził, że słyszał i zapamiętał. W końcu Baltazar wyszedł, a Albrecht mógł się zająć badaniami. Nie zaczął jednak od lektury położonej na stole księgi, a od przejrzenia spojrzeniem księgozbioru. Wzrok Albrechta przeskakiwał od jednego do drugiego traktatu historycznego. Zapewne nudnych jak flaki z olejem. Była tu Księga z Tradycją, bo zawsze jakaś jest w szlacheckiej posesji. Były też inne księgi religijne, głównie wykładnie teologiczne. Ale od religii to się alchemik starał się trzymać z daleka, więc zaczął przyglądać się pozostałym pozycjom. Bo były tu też księgi z zakresu zarządzania i taktyki. Księgi wydawały się nudne. Ale nawet tu trafiły się perełki, a było ich trzy: "Aspekty i ich wpływy - pióra arcymistrza Xavierra - przywódcy kultu Maraji, "Sithy opisanie" pióra Teoklesa z Tronu oraz "Księga szyfrów" pióra kapłanów Serenekhana.
Zapamiętał te tytuły, uznając że może mu się przydać wiedza o ich istnieniu. I by pamiętać o tym, że... trzeba by jakoś od Baltazara uzyskać nieograniczony dostęp do księgocjum.
Choćby dla zabicia nudy.

Ale tym miał zająć się później. Teraz główne danie tego wieczoru. Kronika rodu D’Naghar.


Księga była pisana prostym acz pompatycznym językiem. Ale tego akurat się Albrecht spodziewał. Kronika opisywała siedem pokoleń Rodu. Od momentu, kiedy z nadania Imperatora, zarządzali tymi ziemiami, stanowiąc bazę wypadową Imperium do kampanii przeciwko Hariańskim barbarzyńskim klanom.
Kronika była nudna i typowa. Kto z kim się ożenił, kto kiedy się urodził, wzmianki o ważnych dla Rodu chwilach. Początkowe strony Albrecht szybko przerzucił bez wczytywania się. Zamierzchła przeszłość niezbyt go interesowała. A sama księga była nużąca w swej powtarzalności i przewidywalności, by się w nią wgłębiać. Jedynie od czasu do czasu pojawiały się jakieś niespodzianki w postaci sukcesu militarnego, osiągnięcia na polowaniu itp. Także i zapiski na temat dziada i ojca obecnego władcy niewiele pomagały. Zresztą podobnie jak ostatnie zapiski dotyczące samego Ushmajela.
Oczywiście Rod jest uwikłany w słynną Grę Rodów, próbę uzyskania jak największych wpływów w Tronie i na samego Imperatora. Jednak niewiele znaczyli w tej rozgrywce - ot marginalny rod Tharów. W kronice pojawiały się wzmianki na temat trzech rodów – naturalnych antagonistów - najbliższy z nich, ród E'Warjagh, miał siedzibę w leżącym od cztery dni drogi stąd Gruzowisku.

Albrecht przeciągnął się na krześle. Ile już tu siedział? Stracił rachubę czasu. Przejrzał księgę jeszcze raz, zaglądając jedynie na jej końcówkę i wyszukując żyjących krewnych i potencjalnych spadkobierców Ushmajela. Kto by przejął władzę nad Kredą po jego śmierci. Motyw mało prawdopodobny, ale... możliwe, że o ile morderca miał zemstę na tharze w planach, o tyle jego mocodawca miał bardziej materialne ambicje. Niewątpliwie bowiem śmierć córki thara wymagała sporego nakładu środków finansowych.
W końcu zamknął księgę i wstał. Na dziś miał już dość badań.

Zgasił lampę i wyszedł. Jego kroki odbijały się słabym echem w korytarzach zamkowych.Zszedł na parter mijając ledwie parę osób. Było już bowiem bardzo późno. Albrecht miał nadzieję, że zastanie Baltazara w jego pokoju. Nie orientował się bowiem, gdzie ów zaufany sługa thara mógłby przebywać o tak późnej porze.
A potrzebował Baltazara do paru spraw. Po pierwsze był ciekaw opinii zaufanego sługi thara na temat rodu E'Warjagh. Po drugie chciał zapytać o możliwość dostępu do księgocjum na czas śledztwa, w razie gdyby wiedza z ksiąg była do czegoś potrzebna. Lub pozwalała zabić czas i nudę. Po trzecie, był głodny...i chciałby coś zjeść i napić się przed snem.
Bowiem Albrecht nie poczuwał się w obowiązku, siedzieć po nocach i szukać wskazówek dotyczących śledztwa. A i też nie otrzymał takowego rozkazu od Jej Sprawiedliwości Althei.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:20.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172