Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-01-2011, 22:27   #11
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Mógł podziękować im za uratowanie życie. Jeszcze chwilę temu wisiał nad oszalałymi falami, a przez głowę przechodziły mu najróżniejsze scenariusze niezbyt miłej śmierci. Jednak przeżył tą sytuację. Ponownie znalazł się na pokładzie. Chociaż na chwilę miał spokój, ale jednak okręt powoli zanurzał się w falach. Był to koniec tej łupinki. Morze postanowiło upomnieć się o swoją daninę, a Sigurd obawiał się, że to oni mogą być jej częścią.

Zrezygnował jednak z przeprosin. Brat wiedział co czuł, on pomógł by mu niezależnie od tych przeprosin, a ich towarzysz? Ten nie miał wyboru. Byli do siebie przykuci. Nie mógł go poświęcić. Gdyby tamten człowiek nie chciał mu pomóc, to sam chwilę później skończyłby w falach pociągniętych jego ciężarem. W tym momencie nie potrzeba było mu dziękować, bo może w innej sytuacji, tamten kopnąłby go w rękę, aby Vanira szybciej pochłonęły fale?

Nie wolno było się jednak tym zbyt długo przejmować. Było minęło. Nie pierwszy raz znalazł się o krok od śmierci. Można było powiedzieć, że już nie raz patrzył jej w twarz. I jak do tej pory nie mrugnął, nie ugiął się pod jej wzrokiem. Jeszcze nie nadszedł dzień, w którym miała go zabrać. Jeszcze miał wiele do zrobienia.

W tym momencie zaczynała się jednak walka. Dwójka marynarza postanowiła ich wykończyć. Z jednej strony można było podziwiać ich determinację, z drugiej musieli nie należeć do tej inteligentniejszej części morskiej braci, bo w takim wypadku opuścili by już dawno ten okręt.

Ich współwięzień widząc co się szykuje ruszył do ataku. W niezbyt przemyślany sposób. Gdy tamten wykonywał wślizg, a Sigurd i jego brat zaryli o pokład i zaczęli sunąć w jego dół, w głowie pojawiły mu się różne myśli. Przede wszystkim przeklinał tego zapalczywego człowieka. Pomyśleć, że to oni byli nazywani barbarzyńcami. A ten tutaj popędził do przodu, jakby nic od niego nie zależało. Z pewnością nie należał do tych myślących taktycznie. Podbiec i uderzyć ... niewiele było w tym finezji, a skutek był taki, że omalże łańcuchy nie pociągnęły ich ku pewnej śmierci. Szczęściem kop ich towarzysza dosięgnął klejnotów rodzinnych marynarza. Tamten jęknął, wypuścił swoją broń i zaczął zjeżdżać w dół pokładu.

Sigurd podniósł się na równe nogi i ruszył do ataku. Nie była to szarża, starał się jednak ruszać na tyle szybko, aby przeciwnik nie mógł odpowiednie zareagować. Jego bolączką był brak broni. Próbował podciąć przeciwnika zarzucając mu na nogi łańcuch. Ten jednak przeskoczył nad tą pułapką i wymierzył cios skierowany w korpus barbarzyńcy. Przeciwnik nie był jednak wyszkolonym szermierzem. Vanir uniknął ciosu, odpowiednio skręcając ciało. Jednocześnie zauważył, że przykuci do niego zjechali kilka metrów w dół śliskiego pokładu. Walka zdawała się rozkręcać na całego. Krzyki kopniętego w cojones marynarza zaalarmowały kolejnego wroga, który zaczął wspinać się po pokładzie. Wyraźnie nie zatrudniano ich ze względu na inteligencję, ale trudno było się temu dziwić.

Zaś jego brat pochwycił kawałek rozbitego masztu. Solidna laga miała posłużyć mu jako broń i w takiej roli użył jej, inwestując sporo siły w cios skierowany w głowę znajdującego się przy Sigurdzie człowieka. Ten okazał się jednak bardzo zwinny. Być może kątem oka zauważył cień, a może zareagował odruchowo? Koniec końców, przyklęknął a cios minął jego głowę. Zaatakowany zareagował odruchowo. Obrócił się na pięcie ciąć zamaszyście nożem. Gunar znajdował się zbyt blisko, aby zareagować. W powietrzu pojawiła się krew, a na piersi jego brata pojawiła się rana. Dwójka pozostałych marynarzy postanowiła dopaść jedynego wśród nich z prawdziwą bronią. Pierwszy z nich rzucił się na niego, chcąc go powalić. Atak został jednak z łatwością uniknięty. Ostatni z przeciwników chciał powtórzyć atak swojego kolegi. Jednak i mu nie wyszło to na zdrowie. Towarzysz ich niedoli okazał się być zręczniejszy od marynarzy. Ich towarzysz zaatakował wroga. Ręka z nożem zmierzała ku piersi trzeciego marynarza, aby w błyskawicznym zwodzie uderzyć tego, który zaatakował Gunara. Cios był celny, a ranny marynarz jęknął i przyklęknął na pokładzie. Drugiego zaś cios raził tylko w ramię.

Gunar ponownie wykorzystał trzymaną w rękach pałkę. Marynarz jednak uniknął jego ciosu. Na twarzy jego brata pojawiła się złość i irytacja. Sigurd wiedział, że ich przeciwnik będzie musiał zginąć ... nie ważne ile to potrwa. Tymczasem i on musiał zareagować. Uderzył swojego przeciwnika z całej siły w grdykę. Ten odsunął się łapiąc oddech i próbując dojść do siebie. Barbarzyńca żałował, że jego cios nie był mocniejszy, wtedy może pozbył by się tego przeciwnika .... a w tym momencie wyglądało na to, że walka będzie jeszcze trwała ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 21-01-2011, 23:21   #12
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Pokład chwiał się i kołysał, deszcz siekł ich w twarze, gnany silnym sztormowym wiatrem. Resztka galery szybko tonęła, a oni skuci we trójkę, razem łańcuchami, z trudem utrzymywali równowagę, na pokładzie śliskim o spienionej wody morskiej.

W Gunarze narastała wściekłość… trzymał w ręce ułomek masztu, na tyle jednak długi i ciężki, by mógł posłużyć za prowizoryczną broń. Szczęście jednak nie było po jego stronie. Spudłował już dwa razy, a rana na piersi zadania pirackim nożem, podsycała tylko jego żądzę walki. Teraz wznosił muskularne ramię po raz trzeci, chcąc rozwalić łeb, podłemu, zawszonemu piratowi.

Potężny cios, tym razem doszedł celu, twarde, masztowe drewno spadło na skroń marynarza, posyłając go z głuchym jękiem na deski pokładu. Leżał, podrygując nogami, ale wydawał się już wyłączony z walki. Z boku śmignął nóż, ale mężczyzna, który razem z nimi dzielił niewygodę niewoli, uchylił się, drugi, trafiony wcześniej przez Sigurda, trzymał się za gardło, nie mogąc złapać tchu.

Brat Gunara schylił się po nóż, który upuścił uderzony przez niego marynarz i z rozpędu chciał go wbić w bok rannego wroga. Lekki przechył tonącego kadłuba i cios chybił celu, przeszywając ze świstem skotłowane powietrze. Trzeci niewolnik zmierzył się nożem na oszołomionego marynarza i zatopił ostrze w e wnętrznościach tamtego. Ciało osunęło się bezwładnie na mokre deski pokładu. Gunar kątem oka zauważył, że pływający dotąd na beczce marynarz, wspina się na pokład.

Cała ich trójka uderzyła z furią na jedynego trzymającego się jeszcze na nogach przeciwnika, jednak ich ciosy, oby Ymir obdarzył ich łaską, chybiły. Nieznajomy ponownie uderzył jak błyskawica, zatapiając szeroki nóż, aż po rękojeść w gardle stojącego jeszcze na nogach wroga.

Vanir nie czekał i z całej siły trzasnął podnoszącego się z desek, ogłuszonego wcześniej marynarza, ten z głuchym jękiem opadł powrotem na pokład. Brat dobił go celnym uderzeniem. Ostatni z załogantów, który zmierzał w ich kierunku, widocznie przestraszył się, widząc jaki los spotkał jego towarzyszy i rzucił się za burtę w spienione fale.

Trójka zdyszanych, obciążonych łańcuchem mężczyzn, trzymała się czegokolwiek, patrząc jak pirat szamotał się, próbując rozpaczliwymi ruchami rąk pokonać targające nim fale. Nagle zniknął pod wodą, by znowu się pojawić, a jego przenikliwy krzyk, przebił się nawet przez huczący wiatr, woda zakotłowała się i zaczerwieniła. Szara, trójkątna płetwa, mignęła przez chwilę między resztkami statku pływającymi w szkarłatnej od krwi wodzie.
Nie chcieli, by taki sam los spotkał ich trójkę.

Spojrzeli po sobie, nie wymieniając nawet jednego zdania, bo i po co. Nie było czasu, a byli od siebie zależni, z racji położenia. Sigurd odcinał wszystkie dostępne kawałki liny, jakie udało mu się znaleźć. Gunar złapał turlającą się po bujającym się pokładzie beczkę, po chwili udało mu się złapać drugą. Rozbił denko z jednej strony i przewrócił ją, wylewając wodę, gdzieś niedaleko trzeci mężczyzna, robił to samo. Musieli na siebie uważać, a szarpiący ich przy gwałtownych ruchach łańcuch, nieustannie im o tym przypominał. Statek tonął, a oni zdążyli tylko wskoczyć do beczek i przywiązać je prowizorycznie linami.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 22-01-2011, 11:35   #13
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Blaithinn & Kerm

To, co zapowiadało się jako może niezbyt komfortowe, ale szybkie przemieszczenie się z jednego portu do drugiego niespodziewanie zamieniło się w rejs na pokładzie zdecydowanie gorzej skonstruowanej jednostce pływającej, której bardzo daleko było do dumnego miana tratwy. Co prawda towarzystwo było wspaniałe, co było dokładnie widać po dzięki znanym na cały świat właściwościom mokrego muślinu, ale owo towarzystwo miało w oczach coś co sugerowało, że na pierwszy gest Tingisa jest w stanie skoczyć do wody...
- Nie interesuje mnie twoje piękne ciało - zapewnił Tingis swą towarzyszkę podróży. Całkiem szczerze. - Przynajmniej w tym momencie - dodał z równą szczerością. Miał na głowie sprawy z pewnością nie przyjemniejsze, ale jednak ważniejsze.
- Dziękuję za szczerość... - odparła ponuro dziewczyna. - Ale gdybyś jednak się nim zainteresował... - zaczęła powoli przeciągając słowa i nie skończyła. Spojrzenie jednak wyraźnie mówiło, że zainteresowanie może skończyć się czymś nieprzyjemnym.
Szczerze powiedziawszy Leara sama nie była pewna, co by zrobiła, ale wiedziała jedno - nie zamierzała pozwolić się dotknąć nikomu bez jej zgody. Już nigdy więcej...

- Tingis - przedstawił się, nadrabiając wcześniejsze zaniedbanie.
- Leara... i dziękuję za pomoc... - zrobiło jej się trochę głupio, że wcześniej nie podziękowała, ale pomimo tego, iż Hyrkańczyk ją uratował, to wierzyć w jego dobre chęci nie zamierzała.

Widząc spojrzenie, jakim go wcześniej obdarzyła, powinien po prostu powiedzieć "Drobiazg". Pewnie sobie tylko wziął kłopot na głowę.

- Troszkę liny mamy. - Teraz dopiero odpowiedział na wcześniejsze pytanie Leary. - Ale na początek proponowałbym podpłynąć tam.
Wskazał głową w stronę masztu. A raczej jego górnej części, która pływała sobie niezbyt daleko od nich. Solidny kawał drewna, chociaż nieco nadpalony, zaopatrzony był w resztki bocianiego gniazda oraz w liny, które mogłyby być przydatne przy wiązaniu w większą całość pływających tu i ówdzie kawałków drewna.

Zaczął wiosłować ręką, chcąc zbliżyć się do masztu. Leara wnet dołączyła do tych działań, najpierw używając, podobnie jak Tingis, ręki, potem wykorzystując zamiast wiosła kawałek ściany, do którego był przymocowany jej łańcuch. To wystarczyło, by kiepska imitacja tratwy miast płynąć do przodu zaczęła obracać się w kółko, co w najmniejszym stopniu nie zmniejszyło dystansu dzielącego ich od masztu.

- Chyba jednak lepiej będzie, jak jedna osoba zacznie wiosłować... I mogę to być ja. - Zamoranka spojrzała na deskę przy ręce. - Z tym będzie mi łatwiej.

Odczekała chwilę, by upewnić się, że Tingis nie będzie jej przeszkadzał i zaczęła sama. Tratwa jednak uparcie nie chciała płynąć tam, gdzie chciała Leara. Zaklęła cicho i to tak jak panna z dobrego domu zdecydowanie nie powinna nawet słyszeć, więc pewnie taką panienką nie była.
Tingis udał, że nie słyszy.
W końcu udało mu się chwycić kawałek unoszącej się na falach deski. Zaczęli wiosłować równocześnie, co - ze względu na leżącą pozycję, jaką przyjęli, szło im z pewnymi oporami.
- Na zmianę. Powinno pójść lepiej - odezwała się dziewczyna.
Zgodnie z sugestią zaczęli wiosłować raz jedno raz drugie i tym razem szło lepiej. Maszt powoli, bardzo powoli zaczynał się przybliżać. Wokoło zaczęło robić się tłoczno od resztek okrętu. Musieli uważać na beczki i deski pływające w okolicy. W końcu jednak udało im się dopłynąć w miarę blisko.
- Spróbuj sięgnąć - powiedziała Leara nie chcąc w przemoczonej bluzeczce odrywać się od drzwi.
Tingis poczekał chwilkę, aż jakaś dobroduszna fala obróciła nieco drzwi i ustawiła równolegle do masztu. Odległość nie była zbyt wielka. Niemalże na wyciągnięcie ręki. A do masztu, w tym akurat miejscu, przywiązana była lina. Wystarczyło się ciut wychylić.

Bywają dobre fale, bywają złe fale.
Ta, która tym razem dotarła do pływających drzwi nie spisała się najlepiej. Tratwą zakołysało w najmniej sprzyjającym momencie i Tingis, nie spodziewający się tego, iż nagle to, na czym leżał, przechyli się i zacznie spod niego uciekać, omal nie zsunął się do wody. Tylko dzięki szybkiemu położeniu się i pomocnej dłoni Leary nie wylądował w wodzie.
- Przeklęte fale! - mruknął po hyrkańsku.

Dziewczyna westchnęła cicho, fala która o mały włos nie wywróciła jej towarzysza odsunęła ich również od celu. Musieli znowu zabrać się za wiosłowanie. Tym razem Leara ustawiła ich prowizoryczną tratwę tak, by to ona mogła sięgnąć. Starając się nie myśleć o tym co ma na sobie, uniosła się ostrożnie i kiwając zgodnie z nadchodzącymi falami sięgnęła po linę. Bardzo powoli zaczęła ją ciągnąć. Niestety uparta rzecz nie chciała puścić.
- Obawiam się, że kąpiel będzie konieczna, by zabrać tą linę... - powiedziała kładąc się szybko na płasko, chwilę później jakaś większa fala nimi mocniej zakołysała.

- Trzymaj i nie puszczaj - powiedział Tingis. Po hyrkańsku, co spotkało się ze zdziwieniem, jakie pojawiło się na twarzy dziewczyny. Szybko więc powtórzył to samo po argosańsku. - Jeśli przywiążemy nasze drzwi do tego masztu, to się będziemy lepiej trzymać na wodzie.
Sam by to zrobił, ale w tym celu musiałby się na niej położyć, a to mogłoby się spotkać z pewnym brakiem aprobaty.
Przywiązał do resztek skobla jeden koniec zabranej ze statku liny, drugi podał Learze.

Chwyciła podany kawałek, odczekała przejście kolejnej fali i ponownie się uniosła. Przyciągnęła szarpnięciem linę zwisającą z masztu i zaczęła wiązać. Sprawdziła czy węzeł dobry i szybko ponownie się położyła.
- Mam nadzieję, że to rzeczywiście pomoże... a nie pogorszy sytuację - westchnęła i zerknęła na tobołek, który miała pod sobą. Po chwili dało się słyszeć burknięcie jej żołądka.

Tingis przez moment zaczął się zastanawiać, czy nie podać Learze swojej kurtki. W końcu musiałby być ślepym by nie zauważyć, jak dziewczyna stara się, bez większego powodzenia, ukryć swe niewątpliwe wdzięki. Po chwili jednak doszedł do wniosku, że z takimi ofertami może poczekać.
- Zgłodniałaś? - spytał nieco zaskoczony. On sam nawet nie pomyślał o czymś tak prozaicznym jak głód. Może też dlatego, że był po śniadaniu. Kapitan Yosuaf karmił swoich pasażerów.

Dziewczyna pokiwała lekko głową.
- Bo pachnie mi pod nosem... - odpowiedziała wymijająco. Nie sądziła, by Tingis mógł zrozumieć, to jak niewiele ostatnio jadła. Wierciła się przez chwilę zsuwając jedzenie bardziej pod kształtny biust. - Teraz powinno być lepiej.

- Lepiej coś byś zjadła, zamiast się tak gimnastykować
- stwierdził Tingis. - A potem zamienimy się miejscami. Postaram się mocniej złączyć nasze drzwi i ten maszt.
Drzwiami jakby mniej kiwało. Albo fale się zmniejszyły, albo też nowa konstrukcja spełniała swe założenia.
- Potem warto by upolować jeszcze kilka beczek albo skrzyń. Im więcej drewna, tym lepiej pływa. Tak przynajmniej sądzę.
Kiedyś widział, jak dzieci wspinały się na pływającą beczkę, która obracała się natychmiast, a one lądowały z pluskiem i śmiechem w wodzie. Jemu by było mniej śmiesznie, gdyby wylądował w morzu. Przymocowany do drzwi maszt nie powinien się obracać....

- Wolę być głodna, a nie wpaść do wody. Trzymanie się jedną ręką przy niektórych falach, może nie być dobrym pomysłem. - Zamilkła na chwilę. - A jak już chcesz coś dołączać, to lepiej skrzynie. Beczki mają paskudną zdolność przekręcania się w najmniej odpowiednim momencie.

Tingis zaniemówił.
Skoro Leara tak się bała fal, to musiała być jeszcze większym szczurem lądowym od niego. W co doprawdy trudno było mu uwierzyć. Ale skoro wolała się głodzić...
Co do beczek też nie do końca miała rację. Nie zamierzał wszak płynąć na beczce, tylko ją przywiązać. A coś, co przywiązane, nie ma prawa się obracać. Tak przynajmniej sądził.
- W takim razie leż i nie ruszaj się. Ale ja się muszę dostać do masztu, a przymocowaliśmy naszą tratwę w nieodpowiedni sposób, bo ja się znajduję w złym miejscu. Muszę przejść drugą stronę. - Najkrótsza droga prowadziła prosto przez, można by tak rzec, ciało Leary. - Najlepiej będzie, jeśli zamienimy się miejscami i zrobimy to równocześnie - ty tu, a ja tam. Trzymaj się liny i przekulnij, a ja przejdę górą.

Przeprawa, z pozoru łatwa, skomplikowała się nieco w połowie drogi, ale na szczęście zakończyła się powodzeniem.
Tingis zaczął przywiązywać drzwi do masztu. Na szczęście nie musiał robić w drzwiach dziur, bowiem pozostały jeszcze zawiasy, znajdujące się akurat po odpowiedniej stronie.

Dziewczyna przyglądała się krytycznie poczynaniom towarzysza, ale gdy powoli całość zaczynała przypominać tratwę w choć pewnym stopniu, w jej spojrzeniu pojawiło się coś na kształt uznania.
Brzuch zaczynał coraz donośniej domagać się jakiegoś posiłku. Leara w końcu się poddała i powoli odwinęła zawiniątko. Wyciągnęła dwa kawałki mięsa, podała jeden Tingisowi, drugi wsadziła do ust i zaczęła zawiązywać tobołek z powrotem. Po czym w tempie wskazującym na spory głód pochłonęła mięsiwo.

Żeby móc żeglować najlepiej jest mieć coś, co ma pokład (najlepiej nie zalewany przez fale), oraz wiosła lub maszt i żagle.
To, co udało się zbudować Tingisowi w zasadzie nie spełniało ani jednego z tych warunków. Każda większa fala wchodziła na pokład bez zaproszenia, maszt był, i to nawet z żaglem. Tyle tylko, że był dużo za duży i radośnie pluskał się w falach wraz z tym, co pozostało z wielkiego żagla. Za to po przywiązaniu trzech skrzynek i jednej beczki istniała pewna szansa, że nie pójdą na dno. Przynajmniej w ciągu najbliższych paru godzin.
No i mieli wiosło. A dokładniej połowę wiosła, bo tyle akurat wypłynęło na powierzchnię niedaleko nich. Można było więc wiosłować, albo też spróbować zrobić prymitywny żagiel. Trochę materiału pływało w wodzie...

Tingis ściągnął kurtkę i położył ją na jednej ze skrzynek, dopilnowawszy wcześniej, że nie spadnie. Po chwili dołączyły do niej buty. Warto było skorzystać ze słońca i podsuszyć nieco swoje rzeczy.
Żałował tylko trochę, że Leara z pewnością nie pójdzie w jego ślady.
- Na twoim miejscu - powiedział w końcu - zrzuciłbym te mokre szmatki i zawinąłbym się w obrus.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-01-2011, 18:22   #14
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
- Ten materiał ma jeszcze jedną dobrą stronę - szybko wysycha. - odparła spokojnie Leara. - Dobra robota. - pochwaliła po przyglądnięciu się prowizorycznej konstrukcji. - Może nie wygląda zbyt imponująco, ale powinno się utrzymać.
Dziewczyna ostrożnie spróbowała usiąść w pozycji klęcznej uznawszy, że w ten sposób będzie się w stanie utrzymać.
- Tak więc mamy tratwę... Można by uzgodnić co zrobimy po przybiciu na brzeg. - powiedziała patrząc uważnie na Tingisa.

Do brzegu był jeszcze ładny kawałek, ale na razie, prawdę mówiąc, i tak nie mieli nic lepszego do roboty niż snucie planów.
- Dzielimy się łupem - wskazał na obrożę i złoty łańcuch Leary. - Dla ciebie troszkę więcej niż połowa. Ale wcześniej trzeba będzie zdobyć dla ciebie jakiś przyodziewek, bo inaczej będziesz się musiała kijem opędzać przed adoratorami. - Uśmiechnął się. Materiał, który Leara zachwalała, nie sechł aż tak szybko.
- A później, to nie wiem. Wszystko zależy od tego, co los podsunie. Chcesz wrócić do domu? - spytał.
- Obawiam się, że trzeba będzie kowala odwiedzić, by to zdjąć. - tu wskazała obrożę. - A co za tym idzie dać mu też kawałek i upilnować, by nie wziął więcej... - westchnęła cicho i przyjrzała się Tingisowi. - Masz jeszcze jakąś broń oprócz tej szabli? Może się przydać.

Spojrzenie chłopaka zsuwające się na jej piersi nie uszło uwadze dziewczyny, ale mówił prawdę. Uparty materiał ciągle pozostawał mokry. Mogła owinąć się obrusem, ale on był tłusty od mięsiwa, a poza tym w razie gdyby wpadli do wody, zostałaby naga.
- Co do ubrania całkowicie się zgadzam... A dom? - Do tej pory zajęta własnym losem nawet nie pomyślała o Jaerze, a jeśli ten drań ją wyrzucił? W jej oczach pojawiła się czysta nienawiść, zaraz się jednak opanowała. Musiała ich znaleźć. - Tak... - powiedziała powoli. - Mam tam coś do załatwienia... A Ty? Co los podsunie? Dość niesprecyzowane plany biorąc pod uwagę, że płynąłeś "Morską wiedźmą".

- Los zesłał mi 'Morską Wiedźmę' - odparł Tengis - gdy szukałem czegoś, co zawiezie mnie jak najdalej od Stygii. Chciałem uniknąć spotkania z paroma osobami. Dość natrętnymi i mało przyjaznymi. Mam nadzieję, że na jakiś czas będę mieć spokój.
- Jak się dobrze wysuszymy, to mój łuk, który w tej chwili nie nadaje się nawet na wędkę, pokaże, na co go stać. No i, jak widziałaś, mam jeszcze ten sztylet. Użyczę ci go w razie potrzeby.
Trochę przesadzał. Hyrkańskie łuki były tak skonstruowane, że mogły przetrwać kąpiel, nawet dłuższą, ale zbyt szybkie użycie po zbyt długim przebywaniu w wodzie mogło łukowi zaszkodzić.
- No tak.. w takim wypadku, to się nie dziwię, że Wiedźma okazała się potrzebna. - odpowiedziała spokojnie.
Sztylet Learę zainteresował najbardziej, uważnie przyjrzała się gdzie Tingis go trzyma.
Miała nadzieję, że Hyrkańczyk mówi prawdę i nie będzie musiała zdobyć broni kosztem właściciela.
- Niezły ekwipunek. - uśmiechnęła się lekko. - Czyli z kowalem nie powinno być problemu.
- Kowala lepiej by było ominąć z daleka - powiedział Tingis. - Ludzie lubią plotkować, a ta błyskotka nie wygląda na jakiś naszyjnik.Zobaczę, czy uda mi się coś z tym zrobić.
- Ty, jak widać, nie do końca z własnej woli zostałaś pasażerką Wiedźmy. - W tym oczywistym stwierdzeniu kryło się równie oczywiste pytanie.

Spojrzała na tonące resztki statku i przez dłuższą chwilę milczała. Kiedy wydawało się, że zignoruje chłopaka usłyszał jej cichy, smutny głos.
- Naraziłam się niewłaściwemu człowiekowi, który zażądał w ramach zadośćuczynienia moją osobę... Nikt oczywiście nie spytał się mnie o zdanie i nie miałam tyle szczęścia by uciec... - skrzywiła się delikatnie na wspomnienie. - Właściciel - słowo zostało niemal wyplute. - jednak nie nacieszył się mną zbyt długo, bo moje zachowanie odbiegało od tego co sobie wymarzył... - uśmiechnęła się ponuro. - By jednak dopełnić swojej zemsty sprzedał mnie Yosuafowi...
Oderwała spojrzenie od wraku i skierowała na Tingisa.
- To chyba tyle. - odparła już normalnie.
- A i owszem, że nie wygląda, szczególnie z tym łańcuchem. - uśmiechnęła się lekko.
- Miałaś mniej szczęścia, niż ja - skomentował Tingis. - Za to teraz jesteś wolna i bogata.
Pokiwała lekko głową.
- To złoto się bardzo przyda, szczególnie, że będę musiała wrócić do Stygii.
- Zechcesz podejść troszkę bliżej?- spytał Tingis. - Rzucę okiem na to cacko, które masz na szyi.
Podejrzliwości we wzroku Leary nie zauważyć się nie dało.
- Na brzegu będzie zdecydowanie wygodniej i bezpieczniej. - odparła lekko.
- Na Erlika. - Tingis wzniósł oczy ku niebu. - Chociaż niewolenie niewiast należy do chlubnej tradycji wielu naszych szczepów, to ja jednak wolę, gdy oddają mi się same. Jakoś nie kusi mnie powrót do obyczajów szczepów. I zapewniam cię, że potrafię odróżnić słowo 'nie', od 'tak'. I nie uważam 'nie' za kokieterię.
- Ale masz rację. jeszcze łańcuch wpadłby do wody i nasz majątek by przepadł.
- Wybacz... Dość ciężko mi w tej chwili znaleźć w sobie zaufanie, szczególnie do mężczyzn. Ale jestem Ci wdzięczna.
- na twarzy dziewczyny pojawił się cieplejszy uśmiech.
- W gruncie rzeczy wcale ci się nie dziwię. - Tingis skinął głową. - Umiesz łowić ryby? - spytał, nagle zmieniając temat.
- Nie bardzo, kiedyś próbowałam w strumieniu, ale efekty tego były mało zadowalające, a tu mamy troszkę więcej wody niż w strumieniu.
- Słyszałem, że to bardzo przyjemny relaks - powiedział Tingis. - Ale skoro masz inne doświadczenia, to skupimy się na udoskonalaniu naszej tratwy. Powinniśmy wyciągnąć trochę tego płótna żaglowego. Jutro może się okazac, że nie kochasz słońca aż tak bardzo.
Chłopak miał rację, skóra Leary choć powinna, nie była przyzwyczajona do długiego przebywania na słońcu. A daszek z płótna wydawał się dobrym rozwiązaniem. Dziewczynie zrobiło się nagle głupio, że Tingis myśli o wszystkim, a ona jak na razie to niewiele zrobiła. Rozejrzała się za wspomnianym materiałem i oceniła odległość.
- Trzeba będzie trochę powiosłować w tamtym kierunku. - wskazała na fragment, który wydawał się większy od innych.
Podpłynęli już bez większych problemów i Leara trzymając się jedną ręką tratwy wychyliła się, by sięgnąć po płótno. Lekką trudnością było chwycenie materiału, ale w końcu udało się i dziewczyna mocnym szarpnięciem wyciągnęła płótno. Niestety trochę za mocnym - zachwiało nią i poleciała na plecy w kierunku Tingisa.
Młodzieniec bardzo lubił, gdy piękne kobiety rzucały mu się w objęcia. Nawet jeśli robiły to w nieco nietypowy sposób.
Nie spodziewał się jednak takiego zachowania Leary i gdyby nie stanowiąca fragment tratwy skrzynia, która łaskawie stanęła mu na drodze, wylądowałby w wodzie. Skrzynia była twarda i kanciasta, w przeciwieństwie do Leary, której wadze i figurze nic nie można było zarzucić.
- Nic ci się nie stało? - spytał po sekundzie, potrzebnej na nabranie oddechu. Łokieć Leary trafił go na wysokości mostka.
- Przepraszam... - Leara ostrożnie nie chcąc spowodować większych szkód wracała do normalnej pozycji. - To chyba ja powinnam spytać. Wszystko w porządku? - spytała gdy już bezpiecznie usadowiła się po swojej części tratwy.
- Nie, nie - zapewnił ją Tingis, upewniwszy się, że jedynie trochę bolą go kości w miejscu, gdzie zetknął się ze skrzynią. - Świetnie, że ci się udało - powiedział, ostrożnie przeciągając dość spore resztki żagla w stronę masztu.
- Oto zalążek naszego żagla, a i namiot da się zrobić. Ale - uprzedził, nie chcąc za bardzo rozbudzać optymizmu Leary - szczerze powiem, że moje umiejętności żeglowania są dosyć mizerne.
- Z całą pewnością są lepsze od moich. - uśmiechnęła się lekko. - I jak widać niewiele jestem tutaj w stanie zdziałać. - westchnęła cicho. - Ale chociaż z tą płachtą pomogę.
Wspólnymi siłami poszło im sprawniej i nawet zdołali osłonić się trochę materiałem od słońca. Leara odetchnęła z ulgą, gdy schowała się przed palącymi promieniami.
- Jedzenia nam na trochę starczy. Gorzej z wodą, jedynie tyle co w owocach. - rozejrzała się uważnie. - Nie wiadomo ile jeszcze będziemy mieli przyjemnośc bujać się na tych falach.
Rozmowę przerywa nagły plusk wpadającego do wody ciała. Mężczyzna stara się płynąć jak najdalej od pokładu tonącego statku. Wyraźnie przed czymś ucieka. Lecz nigdy nie udaje mu się odpłynąć daleko. Nie mija wiele chwil gdy powietrze przeszywa jego świdrujący wrzask, a on sam znika pod powierzchnią wody, która szybko nabiera szkarłatnej barwy. W przerażeniu dostrzegacie opodal miejsca gdzie znikł marynarz szarą, trójkątną płetwę, która zanurza się pod powierzchnią tak szybko jak się pojawiła.
- Na Erlika... - wyszeptał Tingis, odruchowo chwytając za swój łuk. - Pan Ognia tym razem nam sprzyjał - dodał.
Po chwili przestał się wpatrywać w niknącą powoli czerwoną plamę na wodzie i przeniósł wzrok Learę, której twarz gwałtownie zbladła.
Odłożył łuk, a następnie wyciągnął sztylet. Starannymi, przemyślanymi ruchami przywiązał go do wyłowionej wcześniej połówki wiosła.
- Ta rybka jest za duża, by ją łowić na wędkę - powiedział.
Dziewczyna przysunęła się troszkę bardziej do środka tratwy, na tyle by nie zaburzyć jej równowagi.
- Sztylet na taką rybkę może być troszkę za mały...
- Większego nie mam
- odparł Tingis. Samo ostrze miało dobre piętnaście cali. - W ogóle mam nadzieję, że nie nabierze na nas apetytu... Dokoła... - Nie dokończył.
- Nie lepiej zaryzykować jednak użycie szabli? Lepiej chyba stracić broń niż życie...
Tingis pokręcił głową.
- Taka włócznia, chociaż prymitywna, ma większy zasięg - powiedział - a proste ostrze wbije się głębiej, niż zakrzywione. Ale i tak mam nadzieję, że się nami ta szaropłetwa bestia nie zainteresuje.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 23-01-2011, 23:20   #15
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny


Morze falowało. Powolnie i uspokajająco. Siła oceanu wznosiła, uczepione strzaskanych skrawków Morskiej Wiedźmy ludzkie drobinki, by po chwili mogły osunąć się delikatnie ze szczytu stromej fali. Słońce przerwało zasłonę chmur, jaskrawym blaskiem kładąc się po powierzchni morza. Zawoje chmur nikły w oczach rozwiewane lekkim wiatrem, a po chwili i on ucichł jakby drwiąc z rozbitych szczątków galery. Nic już po za nimi samymi nie świadczyło o tragedii jaka miała tu miejsce. Między resztkami okrętu unosiły się zanurzone w wodzie ciała marynarzy, a tuż przy nich krążyły szare kształty drapieżników.



Woda zakotłowała się opodal prowizorycznej tratwy. Morska woda zmieszana z krwią zachlapała wszystko w koło. Tuż obok przepłynął bezgłowy, poharatany ludzki zezwłok. Morskie stwory przybywały na żer ze wszystkich stron. Co raz, jakiś wielki kształt przesuwał się blisko powierzchni, a wątła drewniana konstrukcja trzeszczała pod dotykiem czegoś niewypowiedzianego. Strach powlekł się w cielesną formę, trójkątnej płetwy i skrytych pod wodą ostrych zębów. Zacisnąwszy dłonie na fragmentach desek wygłaszaliście w duchu odwieczną modlitwę rozbitka, która w obliczu strasznego morza kierowana jest do wszelkich słuchających bogów i diabłów tamtego świata. A morze falowało niezmiennie.

Morze falowało. Miłe ciepło słonecznego blasku, nie wiedzieć kiedy stało się palącym kark nieprzyjacielem. W ustach spuchnięty z pragnienia język domagał się wody. Słodkiej. Morze falowało. W powolnym, leniwym rytmie. W górę i dół. Powoli. Jeszcze wolniej i senniej...

Zmęczenie podstępnie mąciło zmysły i niewidzialnymi więzami oplatało zbolałe członki. Powieki ciężkie niczym ołowiane kotary opadały powoli, a ciało rozluźniało się w złudnym poczuciu bezpieczeństwa. Cisza i falowanie...

Huk wody tuż obok! Dwa potężne szaro-błękitne kształty starły się w krótkiej, acz intensywnej potyczce o kolejny poszarpany zezwłok. Znikło zmęczenie, serce załomotało niczym małe przestraszone zwierzątko, a dłonie znów zacisnęły się kurczowo na drewnie. Nie spać, na bogów! Nie teraz, gdy wszędzie wokół czai się ostropłetwa śmierć!

Morze falowało. Wyczekująco i cierpliwie.

Namiot cyrkowy. Wielokolorowy, cuchnący tłum widzów. Słowa w setce języków splatają się w jeden niezrozumiały szum. Wszyscy czekają w napięciu. Nóż w ręku. Skupienie i rzut...

Woda! Jej chłód był niczym dotknięcie samej śmierci. Oczy otworzyły się szeroko by w przerażeniu szukać złowieszczego kształtu trójkątnej płetwy. Morze falowało. Beznamiętne i okrutne. Tak w gniewie, jak i w spokoju.

Noc przyniosła ulgę. Morderczy krąg słońca najpierw przygasł, zalewając fale szkarłatem, by zniknąć szybko za krawędzią horyzontu i ustąpić pola wszechogarniającej ciemności. Zdawało się, że chłód jeszcze bardziej wzmógł dręczące pragnienie. Pragnienie stało się panem wszelkich myśli. Woda. Strumień zimnej, krystalicznie czystej, cudownie słodkiej wody! Na wszystkich bogów światła i ciemności! Oddać duszę to mało, choćby i za nędzny łyk. Morze falowało. Kojąco.

Ostry blask słońca wyrwał ze snu. Gdzieś opodal dziko krzyczały ptaki. Zmrużone oczy z trudem rozpoznawały barwy i kształty. Wszystko kołysało się leniwie. Powoli wracały wspomnienia minionego dnia i nieludzkie wprost pragnienie, które na wiór wysuszyło gardło i język. Zdrętwiałe ciało ledwo słuchało poleceń otępiałego umysłu. I te wściekle nawołujące się ptaki! Niech je Ymir wydusi!


Mokry piach w dłoni. I w ustach, i wszędzie wokół. Fala raz za razem zalewa twarz. Wesprzeć się na łokciach i rozejrzeć. Ciało nie chce wykonywać poleceń. W swym odrętwieniu wydaje się obce i odległe. Dłonie wciąż zaciśnięte są kurczowo na fragmencie pokładu Morskiej Wiedźmy i za nic nie chcą go wypuścić. Na około wszędzie pełno podobnych. Tuż obok fala co raz popycha oderwane od reszty ciała ramię. Dwie mewy zażarcie o nie walczą, wyrywając sobie co lepsze kąski. Gdzieś dalej widać jakieś poruszenie. Do brzegu brną trzej mężczyźni skuci łańcuchem. Morze faluje, powoli i leniwie.
 
Avaron jest offline  
Stary 25-01-2011, 16:33   #16
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Jeśli ktokolwiek zna jakiś lepszy sposób na najgłupszy sposób pływania, niż trzy powiązane beczki, musi mieć wielgaśną wyobraźnię. Dla Marcello taniec beczek na falującym oceanie, kręcenie się niczym na cyrkowej karuzeli, oznaczało desperacką walkę, kiedy wreszcie dostrzegli brzeg. Chyba wszyscy modlili się do Mitry czy innych bóstw, żeby tylko sznury nie puściły. Niepowiązane ze sobą beczki trzymałyby się tylko łańcuchami umocowanymi do szyj byłych niewolników. Kolejną sprawą było przeciekanie, jeszcze inną krople fal wdzierające się od czasu do czasu do ich nietypowych łodzi. Trzeba było wylewać ją po prostu dłońmi. Skóra pokrywała się solą, słońce grzało, mięśnie padały powoli od wiosłowania deską. Niemniej przybliżający się ląd skutecznie poczwarzał siły dopingując cała trójkę. Niewątpliwie przybysze północy, pewnie wiele silniejsi niżeli Marcello, mieli łatwiej, ale cóż, radzić sobie musieli wszyscy.
- Marcello – przedstawił się, bowiem przecie jakoś musieli się do siebie zwracać. Zresztą, byli wspólnie spętani łańcuchami. - Aquilończyk, choć kawał czasu tam nie byłem.

Szczęśliwie trafili na porę przypływu. To ułatwiło pracę, spienione morskie fale goniły ich w stronę wybrzeża. Kolejny fart wobec tego, co ich spotkało. Rozbicie statku podczas dziwacznej burzy, która nagle się pojawiła oraz szybko gdzieś uleciała. Większość załogi, marynarze, niewolnicy wreszcie, którym nie można było pomóc, choć chciałby, ale jak mógłby, skoro sam był ciągle skuty. Wreszcie dziewczyna, która przypominała mu Learę. Miał przynajmniej nadzieję, że to nie ona, że jest tylko podobna.
- Przecież widziałem ją tylko chwilkę – wmawiał sobie na tyle skutecznie, że wreszcie był o tym całkowicie przekonany. Bardzo chciał uwierzyć, że ta nieznajoma, młoda kobieta, to nie ona. - Może się uratowała? - przeleciało mu, ale naprawdę trudno było uwierzyć, by można się było wydostać ze strzaskanej galery. Jednak skoro udało się trójce, może także mieli szansę inni? Wprawdzie większą dawał marynarzom, ale niektórzy dowiedli, że dla nich ważniejsze było dobicie jeńców niżeli rozsądna ucieczka. Fanatycy, wariaci, lub bardziej bali się swoich oficerów, którzy wtłukli im batami ślepą dyscyplinę. Nie mniej, bardzo chciałby, żeby ta nieznajoma dziewczyna tak podobna do kogoś, kogo kiedyś polubił, ocalała podobnie do nich.

Zastanawiał się.
- Ciekawe, co teraz robi sama Leara? - myślał przypominając sobie ich pierwsze spotkanie w cyrku, kiedy pokazywała swoje niezwykłe sztuczki z nożami. Urocza dziewczyna i jeszcze urodziwa, należała do głównych atrakcji zamorańskiego handlarza rozrywką. Do jej głównych numerów należało rzucanie nożami wokoło widza, który dobrowolnie zgodził się poddać tej próbie. Tak właśnie się poznali. Natomiast dalej, nieważne, Leara pewnie przebywała gdzieś daleko, obrysowując swoimi nożami sylwetkę jakiegoś innego mężczyzny, który uległ jej tajemniczemu uśmiechowi, tak jak właśnie Marcello.


- Ech, lepiej skupić się na wiosłowaniu, miast dziewczynie, która pewnie dawno go już chyba zapomniała.

Ziemia, ląd suchy. Bujające się beczki precz. Szalona radość tłumiąca inne odruchy. Nie ważne, że byli powiązani, ale dotarli do lądu. Piaszczysta plaża ciągnęła się daleko, omywana wodami oceanu stanowiła granice pomiędzy nim, a gorącą, ogrzewana słońcem dżunglą. Na niej wylądowali radośnie wyłażąc z beczek, przynajmniej Marcello cieszył się, ale nie wierzył, żeby jego towarzysze także nie odczuwali ulgi, choć wszyscy wiedzieli, że przedstawiciele ludów północy słyną z siły woli oraz niespotykanej odwagi.

Przez chwilę zastanawiali się co robić, na szczęście jeden z owej dwójki wpadł na doskonały pomysł, żeby przeszukać brzeg. Wszam morze mogło wyrzucić coś z rozbitego statku. Oczywiście najbardziej pożądane byłyby narzędzia służące do rozkucia, ale trudno byłoby wymagać takiego farta. Nie mniej, każda rzecz: trochę jedzenia, jakaś broń, mogła okazać się przydatna. Tak jak szabla, którą miał przy sobie marynarz leżący tuż obok na plaży w kępie nadmorskich traw. Wyglądało, jakby trochę już jego ciało spoczywało na tym brzegu. Jednak szabla była jak najbardziej przydatna.
- Który z was weźmie? Ja mam nóż, wprawdzie wolałbym to, ale jakby nie było, lepiej żeby każdy z nas był jakkolwiek uzbrojony.

Szabli towarzyszyła wiśniowa skrzyneczka wypełniona papierami. Uważnie otworzył ją spodziewając się, że mogło się coś tam zagnieździć, lub że sprytny właściciel przygotował jakąś pułapkę. Jednakże niczego takiego nie było, zaś skrzynkę wypełniały papiery, większość w nieznanych mu językach, chociaż znał doskonale styghijski, shemicki i argosański, oprócz swojego rodzinnego. Ponadto część dokumentów została mocno podniszczona przez wodę, niektóre były zamazane, inne rozlazłe, inne jeszcze totalnie posklejane. Wydawały się dotyczyć, przynajmniej niektóre, jakiś rachunków. Wahał się jakiś czas, wreszcie zdecydował, że bierze skrzynkę pod pachę. Któż wie, skoro nie mieli nic, może dokumenty z niej okażą się cokolwiek warte? Nawet pokaźna była oraz dosyć ciężka, ale wlazła pod jedną grabę. Jeśli nie dałoby się nieść, zawsze można wyrzucić, póki co jednak planował dźwigać.

Wtedy dostrzegli dwójkę innych na plaży. Uciekać, kryć się, atakować? Myśli przelatywały niczym błyskawice. Tamci byli daleko, ale jakimś sposobem poznał tą osobę.
- To niemożliwe. To jednak była ona. Jednak ocalała – wręcz nie mógł się przez chwile pozbierać, nie tyle zadziwiony, co zszokowany. Ale jednakże naprawdę na bardzo radosny sposób.
- To moja … znaczy znamy się, znam jedną osobę spośród tamtej dwójki.
Pomachał kawałkiem gałęzi.
- Leara! Hej Leara! - krzyknął obawiając się, żeby nie uciekła gdzieś nie poznawszy go pod świdrujący blask słoneczny. Nie było co obawiać się, że zawiadomi kogoś innego. Jeśli bowiem tu ktoś był, to doskonale wie o ichniejszej obecności.
 
Kelly jest offline  
Stary 27-01-2011, 18:47   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Blaithinn & Kerm

Z niespokojnej drzemki zbudziła Tingisa zmiana sposobu, w jaki poruszała się tratwa.
Odsunął się od przytulonej do niego Leary i wystawił głowę spod prowizorycznego namiotu, w którym wraz z dziewczyną schronili się przed słońcem.
- Learo... - powiedział. - Jesteśmy na brzegu. Na jakimś brzegu... - sprecyzował.
Równie dobrze mógł to być stały ląd, jak i zapomniana przez bogów i ludzi wysepka. No, wyspa. To, co widział, było zdecydowanie za duże, jak na małą wysepkę.
- Wstawaj. Koniec podróży - powtórzył.
Sen daje zdrowie, ale dłuższe przebywanie na tratwie zdało mu się kiepskim pomysłem. Skoro dobiła, to może i odpłynąć...
Poza tym warto by znaleźć jakąś wodę...
Rozejrzał się jeszcze raz. Plaża ciągnęła się w obie strony tak daleko, jak okiem sięgnąć. Przed nimi, może jakieś trzysta metrów, zaczynał się las. I może tam była woda...
Niestety nie byli na plaży sami. Ze dwieście metrów od nich ktoś wychodził z wody na plażę. Marynarze?
Nie widział ich dokładnie pod słońce, ale i tak nie był zachwycony spotkaniem. Nie sądził, by ktokolwiek z załogi zdołał zapomnieć, że Leara była niewolnicą ich kapitana. A niewolnik pozostaje niewolnikiem...

Tuż obok tratwy, wśród wielu śmieci, pływała sobie baryłka. A dokładniej - obijała się o piaszczyste dno. I nie była pusta.
Ustawił ją w pionie, a potem wystarczyło jedno uderzenie rękojeścią, by denko puściło. Wokół rozniósł się aromat wina. Dobrego wina. Nawet bardzo dobrego... Niestety Leara nie pomyślała o tym, by wraz z jedzeniem zabrać jakiś puchar czy choćby kubek.
Napił się prosto z beczki. Białe, półwytrawne, akwilońskie. Cudownie działało na wyschnięte gardło. Tylko nie bardzo miał jak dostarczyć je Learze. W garści? Tradycyjny sposób, przetoczenie beczki, raczej odpadał.
Rozwiązanie problemu napatoczyło się samo. Ogromna muszla, która jakimś cudem znalazła się pod nogami Tingisa, była pusta.


Co się stało z jej mieszkańcem, to już Tingisa nie obchodziło. W tej chwili nadawała się idealnie jako puchar.
Opłukał ją w falach, napełnił winem i wylał do wody. A potem ponownie napełnił i ruszył w stronę Leary.
- Musimy się stąd ruszyć - powiedział, podając jej wino. - Mamy gości.

Woda, płynęła szerokim strumieniem, Leara już już do niej dobiegała, gdy nagle ktoś ją zawołał i krystaliczny płyn rozwiał się niczym mgła. Dziewczyna otworzyła powoli oczy dopuszczając do siebie rzeczywistość. Spierzchnięte wargi, wysuszone gardło i palące pragnienie. Wyszła powoli za Tingisem i pierwsze co przykuło jej uwagę, to las. Woda! Nie patrząc na nic chciała ruszać w tamtym kierunku, gdy chłopak podał jej konchę wypełnioną białym płynem o charakterystycznym aromacie.
Przy innych okolicznościach z pewnością przemyślałaby skutki tak nagłego wypicia wina, ale teraz liczyło się tylko, że to co piła było mokre. Płyn wlał się do wysuszonego gardła przynosząc ulgę. Piła długo opróżniając całą muszlę, w głowie zaszumiało, zachwiało nią lekko, ale myśli przynajmniej oderwały się od jednej rzeczy i mogła spojrzeć na zbliżającą się trójkę. Mężczyźni, tylko tyle było widać przy oślepiającym słońcu. Tingis miał rację należało się stąd zbierać.
- Dziękuję. - oddała konchę. - Chodźmy...
Nim jednak chwiejnie ruszyła w kierunku zbawiennej ściany lasu do jej uszu doleciał znajomy głos:
- Leara! Hej Leara!
Odwróciła się zdziwiona nie mogąc uwierzyć. Nikt z załogi z całą pewnością nie znał jej imienia, sam Yosuaf zapewne go nie pamiętał, a teraz słyszała, jak ktoś ją woła po imieniu i to z charakterystycznym brythońskim akcentem. Marcello? Przecież to niemożliwe... Za dużo wina?
Spojrzała na Tingisa.
- Ty też to słyszysz?
Wołanie? Słyszał. Ale i tak nie widział, do kogo należy głos.
- Znasz kogoś w tych okolicach? - spytał. - Bo jeśli nie, to lepiej na nich nie czekajmy.
Broń, niejako profilaktycznie, trzymał już w dłoniach.
- Znam wiele osób z różnych miejsc... Ale ten ktoś zna moje imię, choćby z tego powodu wypadałoby sprawdzić o co tu chodzi... - zerknęła na sztylet. - Mogę? Tak na wszelki wypadek...
- To chyba głupota dawać broń komuś, kto patrzy na mnie spode łba
- powiedział Tingis z bardzo krzywym uśmiechem - ale może mi nie poderżniesz gardła już pierwszej nocy. Drugiej, powiedzmy, bo pierwszą mamy już za sobą. Ty nie ufasz mi, czemu ja miałbym zaufać tobie? - zadał rzeczowe pytanie.
Leara uśmiechnęła się lekko.
- Nie miewam w zwyczaju zabijać we śnie, tym bardziej kogoś, kto mi pomógł - powiedziała spokojnie. - Poza tym, jeśli tamci rzeczywiście by nas zaatakowali, bardziej się przydam z bronią w ręku. Ale decyzja i tak należy do ciebie. - Wzruszyła lekko ramionami, jakby ją to niewiele obchodziło.
- Proponowałbym najpierw, przed tym spotkaniem - wskazał na idących powoli plażą ludzi - przejść się kawałek. Może znajdziemy coś, co pomoże w uwolnieniu cię od tej ozdóbki. A potem, jako wolny człowiek, możesz z nimi porozmawiać.
Ubrał buty i zabrał broń.
- Jak chcesz jeszcze wina, to tam jest prawie pełna baryłka. - Wskazał dłonią kierunek i podał Learze muszlę.
Dziwna dziewczyna. Jemu nie ufała za grosz, a chce czekać na trzech facetów. Albo marynarze, albo galernicy. Jeszcze bardziej spragnieni kobiet niż żeglarze.

Skinęła głową trochę zawiedziona, gdyż liczyła że jednak dostanie sztylet. Czułaby się z nim znacznie pewniej. Wyglądało jednak na to, że Tingis rzeczywiście jej nie wierzył. W sprawie obroży miał jednak rację. Trzeba się było jej pozbyć. Tym bardziej jeśli wśród zbliżających się mężczyzn znajdował się Marcello, nie chciała by wiedział jaki los ją spotkał. A jeśli go tam nie było? Jeśli jej umysł zmęczony i zamroczony winem podsuwał znajomy głos, by dać złudne poczucie bezpieczeństwa? Wtedy i tak lepiej stawić tamtej trójce czoło od razu, by później nie musieć chować się po lesie.

Leara, z pewnym ociąganiem, ruszyła za Tingisem wzdłuż brzegu. Ominęli beczkę, na widok której Leara pokręciła przecząco głową. Albo nie lubiła ciepławego wina, albo zachowała dość dużo rozsądku.
Kilkanaście metrów dalej, wśród wyrzuconych na brzeg resztek Morskiej Wiedźmy, królowała niezbyt duża skrzynka. Ominięcie jej byłoby szczytem głupoty, nawet w obliczu potencjalnego pościgu.
Ostrze sztyletu wystarczyło, by podważyć wieko.
- Umiesz szyć? - spytał Tingis, na widok wysypujących się na piasek rzeczy. Kawałki płótna, różnych rozmiarów igły, szpule grubych nici, nożyczki, coś na kształt szydła - wszystko to świadczyło o tym, że trafili na dobytek żaglomistrza.

Igłę w dłoni miała tylko wtedy, gdy trzeba było zszyć sobie ubranie bądź zrobić nowy strój ze starego. Nie przepadała za tym.
- Średnio... - mruknęła. - Poza tym to nam na niewiele się na obecną chwilę przyda... - zamyśliła się na moment. - No chyba, że obroża ma zameczek, a Ty umiałbyś go otworzyć igłą. - Uśmiechnęła się z lekka kpiną.
- A chcesz zaryzykować? - Tingis wziął do ręki największą igłę i pokazał ją Learze. - Raz, dwa, trzy i będziesz wolna.
Przez dłuższą chwilę wpatrywała się z nieodgadnionym wyrazem twarzy w oczy chłopaka, w końcu skinęła głową.
- Pochyl trochę głowę. - Tingis obrócił obrożę tak, by zawias znalazł się na karku dziewczyny. Podłożył kawałek złożonego płótna, przyłożył igłę...
Leara zesztywniała.
- Spokojnie - powiedział Tingis. - Nie zamierzam wbijać jej w ciebie.
Wystarczyły trzy lekkie stuknięcia, by sztyft spajający zawias wysunął się.
- Na wiele sposobów można obedrzeć panterę ze skóry - uśmiechnął się Tingis.
Położył łańcuch na leżącym na piasku kawałku belki. Mocny cios zadany tulwarem i jedno ogniwo łańcucha pękło.
- Trzymaj. - Podał dziewczynie obróżkę z kawałkiem łańcucha.
Ulga jakiej doznała, gdy obroża zsunęła się z szyi, była niezwykła. Wolna! Wolna! Gdyby nie ciągła niepewność co do dalszy losów zapewne zakrzyknęłaby z radości.
- Dziękuję - powiedziała więc tylko i obdarzyła Hyrkańczyka swym pięknym uśmiechem odbierając swoją część łańcucha.
Zerknęła w stronę zbliżających się mężczyzn. Ryzykować, uciekać? Nie bardzo wiedziała na co się zdecydować. Jeśli tam był Marcello mogła mieć pewność, że będzie bezpieczna od napastowania. W końcu zapamiętała go dlatego, że nie próbował po wspólnej kolacji zaciągnąć ją do łóżka. Tylko, że nawet jeśli, nie był sam... I co w ogóle robił na "Morskiej Wiedźmie"?
Rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś co mogło służyć za broń.
- W dalszym ciągu uważam, że lepiej na nich zaczekać i w razie czego od razu rozwiązać problem - zwróciła się do Tingisa. - Chyba, że wolisz potem chować się po lesie.
- Potem
- Tingis podkreślił to słowo - nie będzie już przed kim się chować. Jeśli oczywiście coś pójdzie nie tak - wyjaśnił.
Podał dziewczynie sztylet, a sam sięgnął po łuk.
- Zostaniesz honorową parlamentariuszką - powiedział. - Spróbuj ich powstrzymać przed głupimi postępkami. Na widok kobiety wyjdzie na jaw ich prawdziwa natura - dodał.
Przysiadł na skrzynce, którą przed chwilą otworzył.
Trudno było nie zauważyć, że podaną broń chwyciła w sposób świadczący o tym, iż doskonale sobie z nią radzi.
- Dziękuję. - Skinęła głową. - Możemy schować się do lasu, ale i tak nas widzieli i sądząc po okrzyku wiedzą kim jestem. Zatem jeśli będą chcieli dać pofolgować swej naturze, to i tak ruszą za nami.
- Nie mam ochoty być ściganą zwierzyną. - Tingis pokręcił głową. - Może tak, na wszelki wypadek, weźmiesz którąś z tych szmatek - wskazał na leżące na ziemi kawałki, niektóre dość spore, materiału. - Słońce mniej cię przypiecze - dodał. Nie tylko słońce mając na myśli.
Skrzywiła się lekko na widok skrawków, ale nic nie powiedziała i zaczęła szukać jakichś większych, by się w nie zawinąć. Starała się to robić szybko, by zbliżający się mężczyźni widzieli jak najmniej. Końcowym efektem jej starań była króciutka sukienka, spod której spływał słynny już muślin. Przyjrzała się sobie z namysłem.
- Chyba trochę lepiej...
Tingis z pewnym rozbawieniem pomyślał, że Leara wygląda równie wspaniale, jak poprzednio, chociaż odrobinę mniej prowokująco, jako że nie ma na czole wypisane "Weź mnie".
- Jeśli ja, choć z trudem, się oparłem, to może i im się uda - powiedział.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-01-2011 o 11:25.
Kerm jest offline  
Stary 30-01-2011, 11:14   #18
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Przeżyli. Sztorm, rozbicie jednostki, swoje pojmanie. Byli wolni. Wolni! Pierwsze uniesienie euforii. Barbarzyńca był szczęśliwy i nie myślał, o dalszych krokach. Jeszcze do niedawna ucieczka wydawała się odległą perspektywą. Przykuci łańcuchami niczym zwierzęta. Zdradzeni, bez możliwości wywarcia zemsty na człowieku, który doprowadził do ich porwania.

Teraz jednak wszystko się zmieniło. Wolność miała najsłodszy smak. Teraz wszystkie możliwości stały przed nimi otworem. Mieli wreszcie realną możliwość znaleźć ich wroga. Mieli szansę wrócić do domu i zaprowadzić tam porządek. Uśmiechnął się na wyobrażenie zaskoczenia na twarzach macochy i przyrodniego brata. Ich intryga okazała się niewystarczająca, żeby zniknęli z ich życia. Powróci prawowity władca, a okowy skuwające umysły jego współziomków pękną. "Strzeż się wiedźmo!" przebiegło mu przez myśl.

Jednakże mimo tych zdecydowanych plusów, ich sytuacja nie była za wesoła. Zagadką pozostawało miejsce ich pobytu. Czy była to jakaś wyspa? Kontynent? Czy mieszkali tu ludzie, a jeżeli tak, to kto był ich władcą? Vanir lekko spochmurniał, gdy zadał sobie te pytania. Nadal nie wyszli z lasu. Jeżeli będą nieostrożni, to ich wolność może się szybko zakończyć. Oczywiście, o ile można było powtarzać, że lepiej umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach, to w tym momencie Sigurd nie miał w planach umierać. Zbyt wiele rzeczy było jeszcze do zrobienia.

Szli wzdłuż plaży, patrząc na rozbite fragmenty "Morskiej Wiedźmy". W pewnym sensie był to zbyt dobry koniec dla tego statku i jego kapitana. Niech go piekło pochłonie! Jego brat znalazł jakąś lepszą broń i wziął ją do ręki. Sigurd nadal zostawał z marynarskim nożem, nie był to najlepszy oręż, ale z pewnością lepszy niż jego brak.

Panująca tu temperatura powodowała odrętwienie i otępienie. Nie chciało się iść zbyt daleko. Poza tym zmęczenie ostatnimi wydarzeniami też odciskało swoje piętno. Musieli jednak iść, znaleźć jakieś lepsze miejsce do złożenia głowy niż ta plaża. Nagle z rozmyślań wyrwał go głos, skutego do nich mężczyzny. Ten darł się próbując zwrócić uwagę, dwójki uzbrojonych osób, które widzieli z naprzeciwka. Nie mogło się to dobrze skończyć. Nie wiadomo jakie były ich zamiary.

-Niech tu podejdą, jeżeli chcą rozmawiać - powiedział Sigurd, zatrzymując się w miejscu. Marynarski nóż znalazł się w miejscu. Trzeba było radzić sobie z tym czym mieli, niezbyt pokaźne oręże ... cóż może nieznajomi, nie byli lepiej uzbrojeni od nich ... wtedy mieli szanse ... duże szanse.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 30-01-2011, 21:26   #19
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Współpraca Kerm i Blaithinn

Trójka mężczyzn stanęła w pewnej odległości i nie ruszyła się dalej. Najwyraźniej byli równie ostrożni jak oni. Leara już chciała zwrócić się do Tingisa z zapytaniem co proponuje gdy nagle rozległ się donośny krzyk.
- Leara. to ja, Marcello! - Ktoś darł się tak, że ptaki z okolicznych drzew umykały stadami.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Co jak co, ale jej znajomość z Brythończykiem nie była szeroko znana, a nawet gdyby przy ilości poznanych przez nią mężczyzn postronnej osobie imię Marcella z pewnością by umknęło. Nie podejrzewała więc oszustwa.
- Tego wrzeszczącego rzeczywiście znam... - zwróciła się do Tingisa. - Co prawda nie mam pojęcia co tu robi, ani kim jest pozostała dwójka, ale Marcella obawiać się nie musimy.
Tego jednego mogła być pewna, Brythończyk posiadał swoje zasady, których się twardo trzymał.
Określenie 'obawiać się nie musimy' było co najmniej dwuznaczne. Czyżby ów Marcello był jakimś ofermą, niegroźną dla nikogo? A może Leara jako 'my' rozumiała siebie? Czy też Marcello nie był nią zainteresowany i dlatego uznała go za niegroźnego?
- Skoro tak mówisz... - W tych słowach Tingis umieścił całe morze sceptycyzmu. - Ale jest jeszcze tamta dwójka.
Skinęła głową i ponowie spojrzała w stronę trójki mężczyzn osłaniając oczy przed słońcem.
- Chyba są czymś połączeni... ale nie jestem pewna... Oho... jakieś poruszenie między nimi. Chyba okrzyki się reszcie nie spodobały. - zwróciła się do Tingisa. - Powiem tak... Nie ufam tamtym dwóm i podchodzenie nieszczególnie jest mi na rękę, ale jest tam osoba, którą znam. Co daje nam pewną przewagą, gdyby się burzyli.
- Też by mi się nie podobało, gdyby ktoś mi wrzeszczał nad uchem - powiedział Tingis. - Ale może chodziło im też o niezwracanie na siebie uwagi. W obcym kraju lepiej uważać.
Widząc, że tamta trójka zatrzymała się, wstał i podszedł do Leary.
- Jeśli masz ochotę z nimi porozmawiać, to trzeba będzie podejść do nich bliżej - powiedział. - Oni są ostrożni. I słusznie.
- My też powinniśmy... - westchnęła. Na jej twarzy widać było, iż wcale nie jest całkowicie przekonana do swojej decyzji. Świadomość zbliżenia się do trójki mężczyzn, nawet jeśli był wśród nich znajomy napełniała ją lekką obawą. - Podejdźmy na bliższą odległość, by przynajmniej móc ich zobaczyć.
Ruszyli powoli w stronę tych, co - podobnie jak ich dwójka - ocaleli po zatopieniu "Morskiej Wiedźmy".
- Mam nadzieję - powiedział Tingis - że nie masz do mnie pretensji o to, że w nocy nie okazałem twojej osobie należytego zainteresowania.
Leara błyskawicznym ruchem odwróciła głowę w stronę chłopaka.
- Wyobraź sobie, że mam dość okazywania mi jak to ładnie ująłeś "należytego zainteresowania".
- Cieszę się. - Skinął głową. - Nie wybaczyłbym sobie. - Leara nie była w stanie powiedzieć, czy Tingis sobie żartuje, czy nie. - Ale chyba się nie dziwisz, że mężczyźnie są tobą zainteresowani i okazują to? W taki czy inny sposób.
- Najlepiej im powiedz - wskazał głową tamtą trójkę - że jesteś zajęta - dodał po chwili. - Może dadzą ci spokój.
- Dziwić się nie dziwię... - zerknęła lekko na Tingisa. - Niewielu jest takich, którzy potrafią panować nad swoimi żądzami... Ale nie znaczy to, że musi mi się to podobać, szczególnie gdy nie raczą nawet zastanowić się nad tym, że i ja mam coś do powiedzenia. - przy ostatnim stwierdzeniu towarzysza spojrzała na niego jak na szaleńca. - Tak i myślisz, że to coś pomoże?
- Nie spróbujesz, to się nie dowiesz - stwierdził filozoficznie. - Pożyjemy, zobaczymy, jak mawiają moi ziomkowie.
Mruknęła coś pod nosem o naiwności, ale nie skomentowała na głos.
Po chwili byli już na wysokości ich tratwy. Nie odpłynęła jeszcze, była nawet chyba troszkę głębiej na plaży. Learze nagle przypomniało się o obrusie.
- Chyba wezmę jednak obrus. - powiedziała Tingisowi i przykucnęła, by szukać materiału pod ochronnym daszkiem. Po chwili wstała z radosnym okrzykiem trzymając w ręce poplamiony obrus.
- Mam! - zerknęła w stronę tamtych mężczyzn by się co do odległości upewnić, po czym odwinęła swoja "sukienkę" i zaczęła owijać się obrusem. Lekko się skrzywiła trafiając na tłuste plamy, ale nie zamierzała narzekać. Przecięła po jednym boku materiał do połowy uda, by strój nie krępował jej ruchów i stanęła zadowolona przed Tingisem.
Tingis, patrzący na podświetloną promieniami słońca postać Leary, ponownie doszedł do wniosku, że los zesłał mu na towarzyszkę rejsu niezłą dziewczynę. Doceniając gust kapitana Yosuafa żałował nieco, że rejs skończył się tak szybko...
- Od razu lepiej - powiedział, widząc spojrzenie dziewczyny. - Oczywiście jeśli chodzi o tłumienie zainteresowania - dodał.
- Możemy zatem ruszać. - uśmiechnęła się lekko. Była troszkę pewniejsza ubrawszy się kompletniej.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 01-02-2011, 19:53   #20
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Post wpólny

Marcello krzyknął co sił w płucach:

- Leara. to ja, Marcello! - Krzyk był tak donośny, że z pobliskich zarośli pierzchło stado wielobarwnych ptaków, które z furkotem skrzydeł zniknęły w głębi lasu.

Sigurd szarpnął łańcuchem, który łączył całą trójkę.

- Zamknij się - syknął. - Chcesz na nas sprowadzić wszystkich mieszkańców tej wyspy?

Gunar stał nieco z tyłu, nie zdążył niestety zareagować kiedy trzeci z nich, zaczął drzeć się wniebogłosy. Sigurd zdążył go ostudzić, a starszy brat dodał od siebie:
- Nie znamy Cię, tym bardziej ich. Ten mężczyzna był członkiem załogi, nie można mu ufać. Nie krzycz, bo nie wiemy co siedzi w tym lesie. Na Ymira, czy wszyscy mieszkańcy południa są głupsi od brudnych Piktów? Życie Ci niemiłe? Nam jest, chcę jeszcze zobaczyć białe klify Vanheimu. - Uniósł szablę znacząco. - Dopóki jesteśmy do siebie przywiązani, nie rób głupot. Nie zapominaj, że jest nas dwóch...

- Powiedziałem ci, że znam tą osobę, naprawdę oraz dobrze. Głuchy byłeś? Może mają coś, żebyśmy się mogli rozkuć. Chcesz tak siedzieć, cały czas, geniuszu jeden? Możemy na nich poczekać, jeśli wola, ale nie mam zamiaru uciekać, zwłaszcza, że właśnie mogą nam pomóc. Zaś jeśli mieszkańcy nie są głupi czy ślepi, to statek dawno widzieli, nas także. - No cóż, widocznie barbarzyńca grożący nie miał wiele honoru, skoro zapomniał, jak na statku Marcello ratował pewne wpadające do wody życie zaś teraz tamten groził mu, że ich jest dwóch.

- Chcesz jeszcze coś powiedzieć “przyjacielu”? Są różne sposoby na wydostanie się z łańcucha, ale debilne zachowanie na pewno nie pomoże. - Facet zachowywał się tak jakby zjadł wszystkie rozumy. Widocznie był jednym z tych, którzy wszystko wiedzieli najlepiej. Zaufanie do niego jeszcze bardziej opadło. Tym bardziej nie chciał bliżej poznawać się z jego znajomymi. Nie wiadomo co im strzeli do głowy.

Gunar czekał, aż brat skończy mówić... ten nieznajomy działał już mu na nerwy. Jasne, że walczyli ramię w ramię na statku, ale teraz nie zamierzał robić wszystkiego, co tamten mu każe. Nie na jego życzenie byli ze sobą “połączeni”, sam chętnie by się wyrwał z tego łańcucha.
- Nie masz do czynienia z głupim barbarzyńcami, Aquilończyku - prawie wypluł to słowo z pogardą - rodzina potrafi zdradzić, a co dopiero oni... Sigurd rozejrzyj się za czymś do jedzenia, najpierw zaspokoimy głód. Na towarzyskie spotkania przyjdzie czas potem... więc wstrzymaj swoje zapędy Marcello... żebyśmy z bratem o swoim honorze nie zapomnieli. Wiedz, że z synami jarla masz do czynienia...

- Rozumiem, że to honorowy syn jarla wspominał o tym, że jest was dwóch, a ja jeden. Jasne, tak trzymać. Powiedziałem, że znam tamtą osobę oraz chcę się z nią spotkać, bowiem wiem, że jest przyjacielem. Natomiast potem, kiedy się rozkujemy, chętnie pójdę w inną stronę niżeli ty, synu jarla - odpowiedział Marcello. Nawet nie chciało mu się odpowiadać na inne obelgi. Widać, że jeśli byli braćmi, żaden nie potrafił docenić osoby, która ratowałą go, ani nie cenił wspólnej walki.

Gdy Leara z Tingisem znaleźli się w odległości pozwalającej im w końcu lepiej się przyjrzeć całej trójce, przystanęli na chwilę. Rzeczywiście był tam Marcello i dwójka potężnie zbudowanych mężczyzn, jeden z nich trzymał nóż, a drugi szablę. Teraz też mogła zobaczyć, że wszyscy byli skuci ze sobą łańcuchem. Sytuacja nie rysowała się zbyt pokojowo.
Uniosła w pokojowym geście rękę, w której nie trzymała sztyletu.
- Nie chcemy kłopotów - powiedziała donośnym głosem, tak by była słyszalna, ale żeby nie krzyczeć.

Gunar stanął z boku i nieco z tyłu za sprawiającym kłopoty Aquilończykiem, to samo zrobił Sigurd po drugiej stronie. Gdyby Marcello coś kombinował, dostałby stalą pod żebro i po kłopocie. Kiedy nieznajoma odezwała się, on sam zabrał głos:
- My też. To ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy... dzisiaj. - Vanirski wojownik obrzucił nieznajomych wzrokiem. Młody mężczyzna, dość szczupłej budowy ciała, był chyba członkiem załogi, a zaczerwieniona skóra na szyi kobiety, świadczyła o tym, że również niedawno była zakuta w jakąś obrożę czy łańcuch.

Uwadze Zamoranki nie uszło ostatnie słowo, mogące sugerować, że w innym przypadku byłoby inaczej.
- Jesteście skuci z mym znajomym - odezwała się jednak spokojnie i leciutki uśmiech powędrował w stronę Marcello. - Możemy spróbować pomóc się Wam rozkuć i potem rozejdziemy się w swoje strony... - Zerknęła na Tingisa, czy odpowiada mu propozycja.

Reakcją Marcello na Learę było, no waśnie, nic specjalnego, ot, skinięcie oraz proste witaj, miło cię znowu widzieć, choć niemiło przy takich okolicznościach. Uznał, że swoje zrobił, że teraz mają jakąś szanse na rozkucie, natomiast co do braci, cóż, rozejdą się to przestaną być kłopotliwym towarzystwem. Póki co, trzeba było wszystkich znosić. Natomiast co do Leary, postanowił kontynuować jej obojętne podejście. Chyba miała jakieś zasadnicze powody, on bowiem widząc znajomą twarz tak daleko oraz tak niespodziewanie, cieszył się szalenie, ale skoro przybrała kamienne oblicze, postanowił naśladować dziewczynę. Lepiej porozmawiać, czy ucieszyć się spotkaniem, jeśli można się cieszyć, biorąc pod uwagę okoliczności, kiedy będzie można spotkać się na osobności.

Trudno by było, żeby Tingis nie poznał trzech mężczyzn, których widział poprzednio na pokładzie. Widać Garm, wysyłając ich na pokład, mimo woli przyczynił się do ocalenia ich życia. Mieli szczęście. Ale łańcuchów nie zdołali się pozbyć.
- Zdaje się, że i tak mamy dosyć kłopotów - Tingis wskazał na resztki statku - by nie stwarzać niepotrzebnie dodatkowych. A to, że chodzenie w łańcuchach nie wszystkim odpowiada, to rozumiem i mogę zobaczyć, co da się zrobić. Ale nie gwarantuję, bo nie jestem specjalistą od łańcuchów.
- Chcecie przepłukać gardło?
- spytał, zmieniając nagle temat. - W ramach nawiązywania znajomości.

- Może najpierw spróbuj nas rozkuć. Tylko nie próbuj żadnych sztuczek... - Vanirczyk zamanifestował dystans pomiędzy nimi i to, że nie ufa mu jeszcze do końca.
- Gdybym miał jakieś głupie myśli, to bym was naszpikował strzałami z bezpiecznej odległości - odparł Tingis. - A niewolnicy mi nie są potrzebni.
Podszedł do Marcella, by obejrzeć jego okowy. Leara powoli ruszyła za nim czujnie obserwując dwójkę stojącą za jej znajomym.

- Na demony... Kowal by był potrzebny. Albo choćby dłuto - powiedział po chwili Tingis. - Co wyście zrobili, że ta tłusta świnia, Garm mu chyba było, zakuł was w coś takiego?
Łańcuchy łączące szyję z rękami (i kolejnym mężczyzną) były wyjątkowo solidne. A obroże nie miały żadnych zamków.
- Czyli nie dasz rady nas rozkuć? - bardziej stwierdził, niż spytał Gunar. - Może uda się gdzieś znaleźć jakiś większy kamień i drugi podobny, zadziałałby jak młot i kowadło, chociaż byśmy rozerwali łańcuchy, bo obroże to chyba tylko narzędziami da się zdjąć?
- To proponuję przenieść się do lasu, tam coś prędzej znajdziemy, a i chłodniej będzie
- powiedziała Leara.
Tingis skinął głową.
- Może znajdziemy wodę. I coś do zjedzenia. Ptaki znają się na tym, co jest zdatne do jedzenia. Tak przynajmniej słyszałem - sprecyzował.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172