Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-02-2011, 23:37   #21
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zt_Loao00UE[/MEDIA]

W cieniu wiecznie zielonego lasu, między gęstymi i lepkimi oparami kleistej mgły, przez kolczaste zarośla z trudem przedzierała się piątka ludzi. Szli powoli, z trudem oddychając ciężkim, gorącym powietrzem. Mozolnie wynajdowali zdatną dla siebie ścieżkę w niekończącej się plątaninie gałęzi i kłączy. Trzymali się blisko siebie i to nie tylko z powodu długiego, niewolniczego łańcucha jakim skuto troje z nich. Trzymali się blisko, bo czuli się w tej dziewiczej dżungli obcy. I nawet ci spośród nich, którzy wychowali się pośród cywilizowanych ludzi czuli wiszącą w powietrzu, niewypowiedzianą grozę. Jakiś odziedziczony po, o wiele prymitywniejszych przodkach, głos co raz kazał im spoglądać z niepokojem za siebie i przebijać wzrokiem niekończącą się zieloną kurtynę. Lecz mimo usilnych starań niczego dostrzec, ani usłyszeć nie mogli. A jednak za ich plecami ptaki co raz zrywały się do lotu z krzykiem, a wołanie zaniepokojonych małp niosło się hen daleko. Jeśli coś rzeczywiście szło ich tropem, to musiało być bardzo przebiegłe i zręczne.




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VGEHYY8c8VM&feature=fvsr[/MEDIA]


Z każdym krokiem teren powoli się wznosił ku górze. Roślinność rzedniała, a wokół pojawiało się co raz więcej nagich głazów. I choć każde kolejne stąpnięcie, przepełnione było tępym bólem przeszywającym wszystkie mięśnie to jednak jedna rzecz ciągnęła ich dalej. Z początku był ledwie słyszalny dźwięk. Lecz szybko potężniał i rósł w siłę z kolejnym przebytym metrem. Szmer wody. Zdawał się wprost namacalny, tak jak namacalne było gnębiące ich pragnienie. Nie można powiedzieć, że nie znaleźli wody w niższych partiach lasu. A jakże było jej tam sporo. Wypełniała wszelkie zagłębienia i szczeliny. Lecz każda taka wodna szczelina cuchnęła wprost siarką, a wokół niektórych wprost biły niezdrowe opary. Jak bardzo były niezdrowe, łatwo było się przekonać spoglądając na kości ptaków i innych drobnych zwierząt, jakimi usłana była mulista ziemia wokół sadzawek. Taki widok powstrzymywał najsilniejsze nawet pragnienie, ale teraz zebrana w wielkich liściach deszczówka przestała wystarczać. Nagle zarośla rozstąpiły się, ukazując szczelnie otuloną gąszczami polanę, przez środek której żywo spływała wodna struga, rozbijając się na czarnych głazach. Woda miała żelazisty posmak. Ale kogo to obchodziło?


Promienie słońca beztrosko igrały sobie na połyskującym grocie strzały Tingisa. Hyrkańczyk stał nieruchomo w zasadzce. Wokół panowała cisza, zmącona jedynie wszechobecnym bzyczeniem natarczywych much i moskitów. W zaroślach było bardziej niż gorąco, Tingis czuł spływające mu po plecach krople potu. Czuł też obłażące go robactwo, obrzydliwie delikatne dotknięcia owadzich skrzydełek i piekący ból kolejnych ukąszeń. Ale nawet nie ważył się drgnąć. Wpatrywał się w cel. Małpa nie była duża, zdawała się być niewiele większa od stepowego królika. Siedziała między gałęziami powoli żując owoc o pomarańczowej skórce. Zdawała się poświęcać całą swoją uwagę pożywieniu. A Tingis czekał, bo strzał z tej pozycji nie był czysty, a małpa była pierwszym zwierzęciem, które dziś widział i obawiał się, że kolejnego może już dziś nie napotkać. Czekał cierpliwie, gotów w każdej chwili posłać śmiercionośną strzałę.

Nagle zwierzę podniosło łeb i poczęło intensywnie wpatrywać się gęstwinę. Małpa w jednej chwili odrzuciła wyjedzoną skorupę owocu i już miała czmychnąć z krzykiem między gałęziami gdy Tingis wypuścił strzałę. Z trzaskiem łamanych gałęzi przeszyte na wylot truchło padło u podnóża pnia grubego drzewa. Hyrkańczyk zaklął szpetnie szukając między gałęziami strzały. Nigdzie jej nie było widać. Łuk okazał się zbyt mocny jak na tak drobną zwierzynę. Zaklął raz jeszcze i przerzuciwszy zdobycz przez ramię ruszył z powrotem ku polanie. Gdzieś niedaleko ptaki z nagła zerwały się do lotu.




Tingis z daleka słyszał odgłos uderzania. Rytmiczny huk uderzających o siebie żelaza i skały. Gdy wychynął z gąszczy potężny Gunar po raz kolejny uderzał większym od pięści kamieniem w łączący go z bratem łańcuch. Bezskutecznie. Pot ciężkimi kroplami spływał po czerwonej twarzy Vanira. Barbarzyńca nawet ani nie klął, ani nie wzywał imion bogów. Był zbyt zmęczony. Opadł z jękiem na jeden z większych kamieni oblewanych wodą potoku. O zmęczeniu pozostałej dwójki najlepiej świadczyło to, że spali teraz w najlepsze, choć jeszcze nie umilkło echo kowalskiej roboty Vanira. Tingis dotarł do środka prowizorycznego obozowiska i zrzucił skrwawioną zdobycz opodal głazu po czym przysiadł na nim ciężko. I jemu zmęczenie dawało się we znaki. Szukał spojrzeniem zwiewnej Leary i szybko ją odnalazł. W pobliskich zaroślach zbierała owoce o intensywnie żółtej barwie. Hyrkańczyk westchnął ciężko i zabrał się za patroszenie małpy. Słońce szybko chyliło się ku zachodowi.


Noc była w pełni. Noc niezwykle cicha i spokojna. Duszące gorąco ustąpiło miłemu chłodowi, owady jakby przestały się naprzykrzać, a nawoływania zwierząt przycichły. Sen wyciągnął ramiona po utrudzonych rozbitków, czule ich obejmując. Ognisko płonęło leniwie, dym z wilgotnego drewna unosił się wątłą strużką ku górze. Szum strumienia przeplatał się z graniem cykad, uspokajał i wyciszał...

- NA MITRĘ, NIEEEEEEEEE! -Wrzask rozległ się gdzieś blisko. - NIEEEEEEEEE!!

Cisza zapadła nagle, a głos ucichł niczym ucięty nożem. Nagle w pobliskich zaroślach zapłonęło blado, zielone światło. Po chwili dołączyło do niego kolejne, a zaraz potem następne. Nie minęło kilka chwil a cały las zdawał się być pełen mdłych świateł, które poruszały się wprost w stronę polany. Gdzieś z oddali ciszę przerwało wściekłe warczenie bębnów.
 
Avaron jest offline  
Stary 02-02-2011, 14:07   #22
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tingis dość szybko zdecydował, że dżungli nie lubi.
Za mało przestrzeni dokoła, za dużo wody w powietrzu i za dużo hałasu.
Cholerna dżungla nie cichła nawet na moment, a świergot ptaszysk zagłuszał własne myśli, które z powodu upału i tak snuły się nad wyraz leniwie. Nawet nad strumykiem, na który w końcu udało im się trafić, nie było lepiej...
Na szczęście mimo wilgoci udało się w końcu rozpalić ognisko.

Płomyki leniwie pełgały po ustawionych w stosik drewienkach. Gunar, sądząc na pierwszy rzut oka, już tylko siłą woli walił kamieniem w ogniwo łańcucha. Zapach pieczonej małpy snuł się przy ziemi, sugerując, że już wkrótce będą mogli zjeść coś innego, niż owoce.
Tingis rzucił okiem na stosik pomarańczowo-żółtych kul, ułożonych starannie przez Learę na dużym, udającym talerz liściu.
- Możesz to trochę poobracać? - zwrócił się do Leary, wskazując na prymitywny rożen. - Zanim się przypiecze.


Rozgrzał nad ogniem końce sześciu przyciętych w szpic, dość długich kawałków bambusa.


Broń była z tego niezbyt doskonała, ale z braku czegoś lepszego musiały wystarczyć takie prymitywne ostrza. Drewno hartowane w ogniu było stosowane od wieków, a to, że w dzisiejszych czasach wykorzystywano już coś lepszego...
Zanurzone w strumieniu ostrza zasyczały, gwałtownie się chłodząc.
Dla opancerzonej bestii takie prymitywne włócznie nie stanowiłby zbyt dużego zagrożenia, ale na człowieka bez zbroi powinny starczyć... W zasadzie powinny wbić się na odpowiednią głębokość.
- Jeszcze dwa, trzy razy i będzie gotowe - powiedział.


Noc oznajmiła swoje przybycie nie tylko nadciągającym mrokiem i chłodem.
Owady, widocznie stworzenia lubiące ciepło lub też zmęczone ciągłym machaniem skrzydłami, opuściły odpoczywającą grupkę. Powietrze zrobiło się nieco przyjemniejsze. Można było wreszcie trochę odetchnąć pełną piersią.
Tingis ściął i ułożył na ziemi kilka kilka gałęzi. Dorzucił garść liści, a potem rozłożył na tym prowizorycznym posłaniu kawał płachty, zabrany z plaży fragment żaglowego płótna.
- Przysiądziesz się? - zwrócił się do Leary. - Tu będzie w miarę wygodnie...

Rozpaczliwy krzyk wyrwał go ze snu, w którym pogrążył się nie wiadomo kiedy. Zanim usiadł, trzymał w ręku broń.
Nie wierzył w Mitrę, jednak znał imię tego boga. Nawet gdyby nie znał, sama brzmiąca w okrzyku rozpacz poinformowałaby go o tym, że ten, kto krzyczał, znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Czy dopadło go to 'coś', czego się bał? Zwierzę, człowiek czy... coś innego? A może rozsądek skłonił go, by umilknąć?
Tingis nie miał zamiaru pchać się do dżungli by to sprawdzać. W dodatku w środku nocy. Być może był młody i głupi, ale nie do tego stopnia. Poza tym wyglądało na to, że już stali się obiektem czyjegoś zainteresowania. Zielone światełka nie przypominały mu niczego, z czym dotychczas się spotkał, lub choćby słyszał.
Magiczne sztuczki? Ogniki w charakterze psów gończych, naprowadzające łowców na zwierzynę? Ludzkich łowców zapewne, o czym świadczył głos odległych bębnów.

Odruchowo sprawdził, czy łuk jest pod ręką, a potem mocniej chwycił rękojeść tulwaru. Mówiono, że dobra stal poradzić sobie może nie tylko z człowiekiem czy z bestią, ale i z duchami czy demonami.
Niektórymi przynajmniej...
 
Kerm jest offline  
Stary 06-02-2011, 11:29   #23
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Czyli wyglądało to tak. Dżungla, jakieś bandy Murzynów hasających z dzidami ażeby tylko dopaść kogokolwiek innego. Właśnie zdaje się dopadli, bowiem ktoś wrzeszczał rozpaczliwie. Kolejny rozbitek pewnie, bo któż inny mógłby się tu znajdować. Ponieważ jednak nie miał zamiaru podzielić jego losu, zaś związany wkurzającymi do głębi łańcuchami z północnymi braćmi, niestety czy stety zależał od nich, trzeba było zwiewać wspólnie.

Nie było się co zastanawiać, jeśli mogli się uratować, to raczej dzięki sile mięśni oraz szybkości nóg, bo co do ukrycia się, przynajmniej tutaj, to pewnie ta wataha czarnych znała sto razy lepiej okoliczne tereny. Co innego, gdyby mieli jakiś obszar tabu czy cokolwiek, ale tak, trzeba było zwiewać, lub, jeśli nie wyjdzie, stanąć do walki, bo cóż więcej wymyślić.

- Leara, zwiewaj – rzucił mając nadzieje, że przynajmniej bliska znajoma się uratuje, choć póki co, nie mogli ani powitać się, ani porozmawiać tak, jakby chcieli.

Oczywiście także chciał prysnąć, ale bieganie w łańcuchach to wiele trudniejsza zabawa. Skoro zaś mieli takiego pecha, że nie udało im się zerwać kajdan, ich szanse oceniał chłodno na … przestał oceniać stwierdziwszy, że jeśli zacznie kombinować, dostanie napadu pesymizmu.

- Niech któryś z was prowadzi – rzucił do północnych przybyszy. - inaczej na tych łańcuchach biegnąc przez ciemny las. Niech ni któryś spróbuje przebiec po jednej stronie drzewa, zaś inny po drugiej. Jeśli zaś ktoś będzie prowadził, pozostali zaś biec mu po piętach, mamy jakąś szansę.

Zgłosił się jeden, który ponoć znał się na tropieniu i ogólnie na poruszaniu po dziczy. Cóż, całkiem możliwe, że barbarzyńskie plemiona północy rzeczywiście potrafiły takie rzeczy, ba, nawet musiały potrafić. Nie pozostawało więc nic innego, jak tylko zaufać mu biegnąc za nim ile sił w nogach.
 
Kelly jest offline  
Stary 07-02-2011, 18:00   #24
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Współpraca Blaithinn & Kerm


Spojrzała na przygotowane posłanie, zerknęła dyskretnie na śpiącego już Marcella i w końcu pokiwała głową.
- Tylko może trochę więcej liści przyniosę. - powiedziała ścinając te same, z których Tingis przygotował posłanie. - Tak będzie bardziej miękko. Tylko pamiętaj, co mówiłam o okazywaniu zainteresowania. - spojrzała krzywo na mężczyznę.
- W takim tłumie? - Tingis był rozbawiony. - Za kogo ty mnie uważasz...
Prawdę mówiąc w środku nocy, gdy wszyscy spali, świadków jako takich by nie było, ale mimo wszystko zawsze wolał więcej prywatności.
Zaśmiała się cicho.
- Niektórym taki daszek za prywatność by starczył, ale cieszę się, że Ty do nich się nie zaliczasz. - powiedziała z uśmiechem i ułożyła się na liściach przeciągając się lekko.
Jego urocza rozmówczyni była nie tylko kusicielsko pociągająca, ale i nieco przewrotna. Jeśli miała zamiar sprawdzic jego odporność na damskie wdzięki...
Dorzucił kilka gałązek do ognia. Kolejnych kilka kłębków dymu uniosło się do góry, płomyki łapczywie rzuciły się na nowe jedzenie, nieco rozjaśniając panującą dokoła ciemność.
Niewolnicy, a raczej byli niewolnicy, spali. Nawet Gunar dał spokój próbom rozbicia łańcuchów.
- Mam nadzieję - powiedział Tingis - że nie uciekniesz z krzykiem, gdy się przysunę bliżej. To posłanie, mimo licznych zalet, jest dość wąskie.
Z taką współlokatorką wąskość posłania była zaletą, ale o tym akurat nie chciał wspominać.
Leara widząc spojrzenie Tingisa, gdy się przeciągała, sklęła się w myślach. Pomyśleć, że po tym wszystkim, w dalszym ciągu zachowuje się, tak lekkomyślnie.
- Uciekać nie mam zamiaru, tylko pamiętaj by rączki trzymać przy sobie. - powiedziała z lekkim uśmiechem i pogładziła leżący tuż obok niej sztylet. - Choć jak pokazałeś na tratwie, umiesz się zachować, więc nie przewiduję problemów.
- Problemy mają to do siebie - powiedział Tingis żartobliwie - że się pojawiają zwykle wtedy, gdy sobie ich nie życzymy. Na tratwie spałaś przy mnie, przytulona, i nic się nie stało. Pamiętaj co mówiłem. Lubię z kobietami mile spędzać czas. A do mile - podkreślił słowo - potrzebne są dwie strony.
- Możesz więc spokojnie spać - dodał. - Co nie znaczy, że mi się nie podobasz - wyjaśnił ewentualne wątpliwości. - I nie preferuję chłopców - dorzucił szeptem, by rozwiać ewentualne wątpliwości.
Znów ten cichy śmiech.
- Nie twierdzę, że lubisz. I pamiętam co było na tratwie, dlatego mówię, że nie powinno być problemów. - powiedziała z uśmiechem. - To kładziesz się? - dodała po chwili klepiąc miejsce obok siebie.
- Jasne. - Tingis słowa wnet poparł czynem. - Możesz zamknąć śliczne oczęta i spokojnie spać. Przyda nam się troszkę odpoczynku po morskich przygodach.

***

Zasnęła nawet nie wiedząc kiedy. Ostatnią, rozpływającą się myślą było zastanowienie czemu w zasadzie nie przeszkadza jej bliskość Tingisa, umknęła ona jednak równie szybko jak jej świadomość.

Znajomy głos krzyczący z przerażeniem ocucił ją wyjątkowo szybko, w jej dłoni pojawił się chłodny sztylet uspokajając ją lekko. Wiedziała, że powinna rozpoznać właściciela głosu, ale na chwilę obecną jej uwagę zaabsorbowały zielone światełka. Pierwszym skojarzeniem były błędne ogniki, ale czy one występowały w dżunglach? Poza tym ogniki z całą pewnością nie biły w bębny. Czyli musieli wyśledzić ich tubylcy i to parający się magią. Te wszystkie myśli przeleciały przez głowę Leary niczym błyskawica. Chwilę później Marcello krzyknął, by uciekała. Szczerze powiedziawszy i tak nie miała zamiaru tu zostawać, ale bieg przez dżunglę w środku nocy groził połamaniem nóg. Rozejrzała się jeszcze lekko i oceniwszy, że światełka są zdecydowanie za blisko na kombinowanie zerwała się szybko i pobiegła w przeciwnym kierunku. Tuż za nią biegł Tingis który stracił chwilkę by zabrać brudno-szary fragment żagla, który przed chwilą służył im za posłanie. Parę metrów za nimi słychać było tupot pozostałych mężczyzn.

Uciekali ku morzu, co było o tyle łatwe, że musieli pamiętać tylko o tym, że trzeba schodzić w dół.
W lesie było ciemno jak u Kuszyty... pod koszulą. Gigantyczne liście uderzały po twarzy, pnącza próbowały przewrócić bądź zatrzymać, bose stopy co chwila coś miażdżyły. Dziewczyna wiedziała, że w taki sposób zbyt daleko nie pobiegnie. Zaczęła rozglądać się po bokach zastanawiając czy nie rzucić się gdzieś w krzaki i ukryć, przez co o mały włos się nie wywróciła. Podtrzymał ją Tingis i pociągnął dalej. Znowu szaleńczy bieg i nagle poczuła szarpnięcie w bok. Kompletnie zaskoczona poleciała z cichym okrzykiem prosto w paprocie, które zasłoniły ich przed nadbiegającą za nimi trójką. Przeturlali się przez nie i niespodziewanie wpadli prosto w jakiś wykrot. Nim Leara zdołała wysunąć z dołu głowę, by jakoś dać tamtym znać, już odbiegli. Zaklęła po zamorańsku i schowała się ponownie w chaszcze mając nadzieje, że przynajmniej i tubylcy ich nie zobaczą.
- Ciiii... - syknął Tingis prosto do ucha Leary.
Nagle poczuła na sobie jego rękę i już, już miała dać mu w zęby kiedy dotarło do niej, że przykrywa ją żaglową płachtą, mniej rzucającą się w oczy niż jej obrusowa szata.
- Dziękuję... - szepnęła okrywając się dokładniej. Martwiła się o Marcella, ale pozostawało mieć nadzieję, że szybko zorientują się co ona i Tingis zrobili i sami pójdą w ich ślady. Inaczej będą mieli spory problem z ponownym odnalezieniem się.

Skuleni, zachowując się ciszej niż mysz pod miotłą, starali się nawet nie oddychać, by jakimkolwiek szmerem nie ściągnąć sobie dzikich na kark.
Leara ściskała sztylet. Tingis trzymał rękojeść tulwara.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 07-02-2011, 21:52   #25
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Bębny w ciemnościach


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=iW2Ht2fuP2w&feature=related[/MEDIA]

Trzech spiętych łańcuchem mężów co tchu uciekało przez noc. Przez gęste kolczaste zarośla, przez ostre niczym stal łodygi wysokich traw i podstępnie grząskie bagniska. Biegli, dysząc ciężko, ścigani nieziemskim, zielonkawym światłem za swymi plecami i straszliwym łomotem bębnów. Bębny! Dziki ich zew rozbrzmiewał ze wszystkich stron wzywając na łowy! I dżungla odpowiedziała na wezwanie! Wyły na trwogę małpy w wysokich koronach drzew, krzyczały spłoszone ptaki i nawet drapieżniki z krzykiem umykały w noc. Pod bladym sierpowatym księżycem bębny obwieściły łowy, przed którymi skryć się chciało wszelkie żywe stworzenie.

Nagle umilkło wściekłe warczenie strasznych werbli i cisza zapadła pełna napięcia i grozy. Trzej zbiegowie zatrzymali się w miejscu i na wszystkie strony rzucając dzikim wzrokiem, zamarli. Jeno ich ciężkie oddechy rozbrzmiewały pośród niewielkiej polany, a pot obficie zrosił ich ciała. I wtedy dotarł ich głos, który każdemu cywilizowanemu człekowi zmroziłby krew w żyłach:

- Wawindaji na kuja!

Rozległo się samotne wezwanie wśród ciemności za nimi. I zaraz posłyszeli odpowiedź z dziesiątek głodnych krwi gardeł:

- Sisi ni karibu na!

Ponownie rozległ się pojedynczy głos przewodnika:

- Kunyakua kigeni!

Tym razem odpowiedziały głosy łowców, a bębny na nowo rozpoczęły swoją pieśń. Obudziły się prymitywne instynkty w braciach z dalekiej północy... z głuchym warknięciem Gunar szarpnął za łańcuch i pognał w ciemność przed sobą. Czekała tu na nich śmierć i tylko szybkie nogi mogły im uratować życie.

- Tutaweza kupata!

Do okrzyku dołączały kolejne, a zielone światła rozbłysły wszędzie wokół, pozostawiając zaledwie wąski szpaler przed umęczonymi zbiegami.

- Kifi! - Słyszeli za sobą.

- Kuua! - Rozległo się wokół.

Gdzieś w pobliżu dosłyszeli straszliwe chichoty i głos podobny szczekaniu psa. Coś pędziło w ich stronę łamiąc z trzaskiem gałęzie! Spomiędzy zarośli wypadł pokraczny kształt o cętkowanym szarym futrze i niezgrabnymi susami ruszył w ich stronę. Błysnęły wielkie, masywne kły w mdłym blasku księżycowej poświaty i owiał ich paskudny dech z rozwartej paszczy bestii.


Sigurd był jednak szybszy niźli straszliwy zwierz i nim przerażone serce zdążyło dwukrotnie uderzyć, cisnął zaostrzonym bambusem wprost w rozwarty pysk zwierza, który z bolesnym wyciem legł na ziemi.

- Kuua! - Wołali łowcy w pobliżu, a Gunar ponownie pociągnął za sobą pozostałą dwójkę. - Kifo!

Ścigały ich przerażające głosy łowców i złowieszcze chichoty ich zwierząt, a oni pędzili dalej, z trudem już łapiąc oddech i co raz potykając się o liczne kamienie i gałęzie. I nagle potężne szarpnięcie porwało ich w górę, a świst powietrza wypełnił im uszy. Coś z wielką siłą ścisnęło ich i skrępowało ruchy, a świat odwrócił się do góry nogami. Gęste oka sieci oplotły ich ze wszystkich stron.


Spomiędzy ciemności wypadły niby ludzkie sylwetki o wymalowanych biało ciałach i pokracznych wielkich łbach! Każda z tych demonicznych postaci ściskała w iście ludzkich dłoniach dzidy zakończone połyskującymi zielono grotami, których to upiorny blask rozlewał się teraz po całej polanie. Pierwszy z łowców, który zbliżył się do siatki, ryknął:

- Hawakupata! - A ze wszystkich stron odpowiedziało mu triumfalne wycie.



Tingis i Leara widzieli potworne, na poły jeno ludzkie postacie przemykające przez las. W blasku swych dziwnych włóczni bezszelestnie mijali skrytych tuż obok w wykrocie uciekinierów. Żaden z nich nie obejrzał się nawet w ich stronę, lecz mimo to ani hyrkańczyk, ani nożowniczka nie śmieli nawet wziąć głębszego oddechu, czy wyszeptać choć słowa. Bali się, że zdradzi ich straszliwie głośny łomot ich przerażonych serc. W końcu zniknęły w ciemności dziwne postacie o niekształtnych głowach i tylko od czasu do czasu z oddali dochodziły stłumione nawoływania myśliwych.


Już miał głębiej odetchnąć młody koczownik, już miała odrzucić płachtę smagła zamoreanka, by odetchnąć świeżym, nocnym powietrzem, gdy przy ich kryjówce pojawił się kształt ciemniejszy niźli noc. Był to jeden z dziwacznych łowców. Lecz ten nie biegł za umykającą ofiarą. Ledwie człapał przygarbiony do ziemi, ciężko wspierając się na swej włóczni. Mamrotał coś pod nosem w swej gulgoczącej mowie. Zdawał się odmienny od pozostałych. Przy każdym kroku pobrzękiwały niezliczone kościane naszyjniki na jego karku i szeleścił płaszcz z wielobarwnie połyskujących piór. Jego głowa zaś, choć potworna i wykrzywiona, bardziej przypominała ludzką niż bezkształtne czerepy innych łowców. Nagle szelesty i pobrzękiwania ucichły, a kołysząca się sylwetka zamarła w pół ruchu, o krok ledwie od kryjówki. Cisza zapanowała prawie zupełna, ledwie odległym warkotem bębnów zakłócona i w tej ciszy dało się słyszeć węszenie i cichy, złowróżbny szept:

- Mgeni...


 

Ostatnio edytowane przez Avaron : 07-02-2011 o 22:19.
Avaron jest offline  
Stary 10-02-2011, 12:35   #26
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Przypomniała właściwie się stara brythuńska pieśń nie wiadomego pochodzenia. Brzmiała mniej więcej tak:
Dwaj Murzyni na pustyni złapali grubasa,
Nie wiedzieli co mu zrobić ...

Potem było średnio kulturalnie, chociaż dosyć pasująco. Wprawdzie północni braciszkowie ani Marcello nie przypominali rzeczonych grubasów, ale niewątpliwie siedzieli w sieci schwytani przez Murzynów mogąc najwyżej wspominać wspaniałe zalety statku niewolniczego.

Wisieli sobie w siatce dyndając wesoło wedle tego, jak wiatr zawiał, nad nimi zaś przelatywały bajecznie kolorowe ptaszki wydając jakieś śpiewne trele. Byli praktycznie otoczeni przez tubylców przystrojonych maskami. Gdyby nie stali bardzo blisko, można było przeciąć sznury, opuścić się na ziemię oraz dalej uciekać. Teraz jednak dokładnie nie mieli wyboru. Mógł ocalić ich wyłącznie jakiś zbieg okoliczności. Liczyl na to, że kiedy ich opuszczą, może zdoła ukryć swój nóż. Wtedy można by zaryzykować. Może nagłym atakiem podłożyć go pod gardło jakiemuś wodzowi, czy lepiej, czarownikowi i mając zakładnika żądać wolności. Bowiem robić coś teraz, to Marcello nie widział sensu. Zresztą prosta sprawa, cokolwiek zrobią, mogą ich naszpikować owymi włóczniami. Ponieważ natomiast są skuci, nawet spadać musieliby bardzo harmonijnie, gdyby zrobili w sieci dziurę. Wiadomo bowiem co by było, gdyby którykolwiek pociągnął innych. Dlatego wedle niego najrozsądniejsze było czekać, ewentualnie dopiero na ziemi przystępując do ataku, lub wariackiej walki.
 
Kelly jest offline  
Stary 11-02-2011, 22:34   #27
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Współpraca Kerm & Blaithinn


Obco brzmiące słowa cięły ciszę nocną, krzyżowały się w powietrzu.
Ciemne sylwetki, z lekka tylko przypominające ludzi, przebiegały obok kryjówki, podążając w ślad za uciekającą trójką. Tak przynajmniej sądził Tingis.
Przez moment nic się nie działo, a potem triumfalne wycie wstrząsnęło dżunglą. Łatwo się było domyślić, co oznaczał ten wrzask.

Dokoła panowała cisza.
Tingis odetchnął z ulgą.

Gdy już wydawało się, że są bezpieczni ktoś stanął nad nimi. Leara usłyszała węszenie i niezrozumiały szept. Jeśli zaraz czegoś nie zrobią zostaną odkryci. Powoli, bardzo powoli zaczęła przyjmować pozycję pozwalającą na szybkie wstanie.

W tym lesie raczej nie mieli przyjaciół, a ledwo widoczny w mroku stwór nie wyglądał na przyjaciela zabłąkanych podróżnych. Raczej kojarzył się Tingisowi z kimś pamiętanym ze stepów, z kimś, kogo wolałby nie oglądać. W dodatku ten ktoś trzymał w dłoni włócznię, taką samą, jak inni uczestniczący w polowaniu tubylcy.
Nie zastanawiając się wiele Tingis rzucił się na dziwacznie wyglądającego osobnika.

Stało się to w momencie, gdy dziewczyna zastanawiała się co począć z okrywającą ją płachtą, ale wobec tak zdecydowanej akcji towarzysza postanowiła się nie przejmować i również zerwała się szybkim ruchem odrzucając materiał. Sztylet powędrował w rejony serca stwora.

Leara szybko niczym żmija uderzyła, a ostrze sztyletu zakosztowało krwi. Stwór ryknął przeraźliwie.
Lecz jego ryk urwał się ucięty przez zamaszysty cios Tingisa. Ostrze szabli z obmierzłym trzaskiem wbiło się w pokraczny łeb. Posoka rozlała się na wszystkie strony, a twarz istoty rozpadła się na fragmenty ukazując pomarszczoną, czarną gębę ukrytą pod zniszczoną maską.

- Neraka dan setan! - wyrwało się Tingisowi, gdy maska rozpadła się na kawałki. Leara nie zrozumiała z tego ani słowa, ale sądząc z intonacji nie były to słowa zachwytu.
Nikt co prawda nie zainteresował się wrzaskiem tutejszej wersji... szamana?, ale nie znaczyło to, że tak zostanie na zawsze.
- Ubierz to - powiedział do Leary, zdzierając z truposza ozdobiony piórami płaszcz. - I naszyjniki.

Leara wpatrywała się zafascynowana jak stwór pada na ziemię, dopiero słowa Tingisa sprawiły, że oderwała wzrok od ciała.
- Bez maski i tak się poznają... - odpowiedziała cicho, ale ściągnęła obrus z siebie i zarzuciła płaszcz, po czym ściągnęła z trupa naszyjniki i również je założyła. Potargała włosy, by w większym nieładzie opadały na twarz.
- Załóż też te resztki maski. Te z włosami - poradził Tingis. - Jeśli się pochylisz, podeprzesz dzidą... nikt cię nie rozpozna z daleka, a jak machniesz ręką, to nikt się nawet nie zbliży.
- Tak się zastanawiam... Uciekamy, spróbujemy uratować tamtych, czy też wejdziemy na jakieś drzewo i poczekamy do rana. Co sądzisz?

Skinęła głową i wzięła fragment z włosami krzywiąc się przy tym lekko. Założyła go, po czym sięgnęła do krwawiącej rany i wymazała sobie nią widoczną część twarzy. Zabrała też truposzowi dzidę.
- Można by się było zorientować w sytuacji tamtych. - odparła rozglądając się czy nikt się do nich nie zbliża. - Sądząc po okrzykach chyba ich złapali. W trakcie prowadzenia do wioski raczej niewielkie mamy szanse, by im pomóc. Ale w wiosce jak wszyscy posną... Chyba nie będą chcieli ich zabić od razu...

- W takim razie zaryzykujemy... Tylko spróbuję pozbyć się tego truposza...

Jak się wnet okazało, wspinanie się po dość gładkim pniu było nieco trudniejsze, niż wchodzenie po stromym zboczu lub wejście po ścianie na dach. Jednak próba wciągnięcia szamana nie powiodła i się. Podnoszony truposz runął na ziemię z gracją worka piachu, o mały włos nie pociągając za sobą Tingisa.
Kolejna próba przeprowadzona była nieco inaczej. Przerzuconą przez konar linę ciągnęła stojąca na ziemi Leara, oraz siedzący na konarze Tingis. Pomoc umięśnionej niewiasty okazała się nieodzowna i skuteczna. Zgodna współpraca i tym razem zakończyła się powodzeniem. A potem wystarczyło uciąć parę kawałków wszechobecnych lian...

- Dobry pomysł. - dziewczyna pokiwała głową patrząc na efekt ich starań. - Teraz możemy spróbować znaleźć resztę i zobaczyć gdzie ich zabiorą.

- Dorzuć, na wszelki wypadek, trochę ziemi na twarz i ręce - powiedział Tingis, gdy już przymocował truposza lianą do konara i zszedł na dół. - No i weź włócznię. Jak cię ktoś zaczepi, to nie podnoś głowy i machnij tym drągiem na znak, że ma iść precz.

- Dobra, dobra. - Mruknęła coś pod nosem i wzięła garść ziemi. Przyjrzała się jej czy nic się w niej nie rusza i dopiero wtedy przyłożyła do twarzy. - A o włóczni pamiętam, tylko jakoś musiałam Ci przecież pomóc. - co powiedziawszy chwyciła broń opartą wcześniej o drzewo.

- Ciekawe, co teraz się stanie - powiedział Tingis. - Sądzę, że chociaż to dzikusy, to potrafią zliczyć do pięciu i zdają sobie sprawę, że ktoś im się wymknął. Pewnie zaraz wpakujemy się w jeszcze większe tarapaty.

- Nie biegnijmy na oślep, to powinno ułatwić zachowanie ostrożności. Poza tym i tak musimy się ruszyć w którymś kierunku. - rozejrzała się lekko. - Ciekawe czy będą tędy wracać, czy wioska jest zupełnie z drugiej strony?

- Jak to powiadają w niektórych kręgach - panie przodem - zażartował Tingis. - Mniej więcej wiemy, gdzie są w tej chwili dzicy. Jeszcze ich słychać.
Z pewnej odległości dobiegały, nieco zniekształcone, głosy. Sugerujące - z natężenia i intonacji - że polowanie się udało. Ale tego wolał nie mówić głośno.

- Zatem, chodźmy. - skierowała się w stronę wskazaną przez Tingisa, ale po dużym łuku.
Szła ostrożnie i powoli, rozglądając się na boki i nasłuchując. Starali się szerokim łukiem obejść potencjalne miejsce pobytu dzikich i ich zdobyczy.

Przygarbiona, wsparta na włóczni i mrucząca niewyraźnie pod nosem Leara idealnie przypominała szamana. Tingis szedł parę kroków za nią, starając się bezszelestnie rozpłynąć w mroku.
Jeśli nie natkną się na większą grupkę tubylców, nie powinno być wcale tak źle...
 
Blaithinn jest offline  
Stary 27-02-2011, 21:55   #28
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Pośród parnej dżungli nie widzianej wcześniej przez cywilizowanego człowieka, w niesamowitym, mdłym blasku księżycowej poświaty zakończył się pościg. Urwały się z nagła dzikie nawoływania tubylców, ucichł złowieszczy warkot bębnów i nawet chichot strasznych hien umilkł w ciemności puszczy. Wokół wiszących dobre dziesięć stóp nad ziemią, jeńców zebrał się milczący tłum dzikich, o połyskujących w mroku ślepiach. Schodzili się ze wszystkich stron, wymachując groźnie, niesamowicie połyskującymi grotami włóczni. Było ich wielu. W otworach masek czujnie błyszczały ich drapieżne ślepia, gdy pokazywali sobie nawzajem schwytanych i dało się słyszeć ich ciche szepty.

W końcu jeden, z dzikich przyskoczył do pnia pobliskiego drzewa i uderzył weń toporkiem o kamiennym ostrzu. Pęd powietrza zaświstał w uszach schwytanych, a oni sami pomknęli z mimowolnym okrzykiem wprost na spotkanie gruntu. Spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych. Z głuchym łomotem opadli na ziemie, a wokół zaroiło się od dzikich, napierających ze wszystkich stron ze swoimi włóczniami. Łowcy działali szybko i sprawnie, jakby nie jeden już raz brali udział w podobnych łowach. W pętlę wieńczącą sieć wetknięto na szybko ściętą palmę i sześciu rosłych dzikusów zarzuciło ją sobie na ramiona.

- Sisi kwenda mjini - Zakrzyknął jeden z łowców wskazując gdzieś przed siebie, a wszyscy pozostali odpowiedzieli na jego zawołanie monotonnym zaśpiewem i powoli ruszyli przed siebie targając szamoczących się w siatce więźniów.

Z każdym krokiem wgłąb gęstwiny zdawało się, że pokracznych łowców przybywa. Dziwnie monotonna pieśń, zdawała się ich przyciągać z dżungli, niczym nawoływania drapieżników po udanych łowach. Co raz z zarośli wychynął kolejny myśliwy, dzierżący włócznię, odziany, w zdało by się jeszcze paskudniejszą niż inne, maskę. Nie wiedzieć kiedy pojawiło się kolejnych czterech, targających tyczkę, do której przytwierdzono sieć z inną ofiarą nocnej wyprawy. Ten szarpał się straszliwie, a przy tym nawoływał o zmiłowanie wszelkich znanych bogów, na przemian w mowie shemickiej i argosiańskiej. Przez oka sieci dało się dostrzec przybrudzone, choć niechybnie barwne szaty schwytanego, a czasami nawet smagłoskórą dłoń nieszczęśnika. Lecz łowcy zdawali się być głusi na jego błagania, jak i obojętni na jego wysiłki mające na celu wyrwanie się sieci. Widać, za nic sobie mając nieznanych bogów głęboko wierzyli w siłę splotów.

Nie wiedzieć kiedy dżungla przerzedziła się, a z porośniętych trawą wzgórz poczęły wyłaniać się ostre zębiska skał, które szybko przesłoniły wszelkie inne widoki. Szlak, którym szła cała gromada stał się węższy i począł piąć się stromo pod górę. Tubylcy zatrzymali się dotarłszy do tego miejsca i poczęli naradzać się ściszonymi głosami. Co raz przy tym spoglądali za siebie, jakby wyglądając czegoś w dżungli. Gdy na majaczące na zachodzie, czarne szczyty poczęły padać pierwsze promienie, wyłaniającego się z odległego oceanu słońca, podjąć musieli jakąś decyzję, bo szybkiej wymianie zdań kilku z nich ruszyło z powrotem w stronę lasu, a pozostali podjęli powolny marsz w górę ścieżki.

Góry rozrosły się wokół niczym bezimienni, milczący wartownicy, stojący na straży wąskiego szlaku. Ten prowadził najpierw po stromym zboczu, by potem zapaść w głęboką kotlinę, której wysokie ściany napierały ze wszystkich stron, jakby miały ją zamknąć zaraz za przechodzącymi. Skaliste ściany kotliny miały smoliście czarną barwę i zdawały się wprost pochłaniać wszelkie padające nań światło słońca. W najgłębszym jej odcinku jedynie zimna iluminacja bijąca z grotów włóczni, pozwalała zobaczyć coś w głębokiej ciemności rozpadliny. Wisiała w tym miejscu jakaś niewypowiedziana groźba, która sprawiała, że ucichły słowa pieśni tragarzy i przycichły wszystkie głosy, a hieny biegały wokół nóg swych panów podkuliwszy ogony w przerażeniu. Na każdy szelest dzicy unosili gotowe do ciosu włócznie jakby w każdej chwili gotowali się do śmiertelnych zapasów z niewidzialnym jeszcze wrogiem. Jednak nic ich nie zaatakowało i w spokoju przeszli przez to dziwne miejsce.


Padły na nich oślepiające promienie słońca, oblewające szeroką półkę skalną do której dotarli. Powietrze było rozgrzane i parne, a przez to z lekka przymglone. Ze skalnego występu dało się dostrzec równe rzędy uprawnych pól, poprzecinane wąskimi liniami kanałów i grobli i majaczące wśród oparów czarne mury, a za nimi wyrastającego wysoko w niebo wieżyce, układające się na kształt pokracznej, rozczapierzonej łapy godzącej w niebiosa. Nie dane im było się przyjrzeć bliżej tajemniczej cytadeli, bo dzicy szybko ruszyli w dalszą drogę. Wyciętymi w czarnej skale stopniami poczęli schodzić wgłąb otwierającej się przed nimi doliny.

Szlak prowadził wysoką kamienną groblą, prosto wzdłóż zarośniętego, mulistego kanału. Wokół kanału rozpościerały się wielkie, błotniste pola, na których trudziły się dziesiątki czarnoskórych mężczyzn i kobiet. Ich rytmiczny śpiew niósł się, aż do grobli, lecz nijak nie dało się rozpoznać słów. Nagle blask słońca znikł przesłonięty przez monstrualne mury, w cieniu których się znaleźli. Wysokość murów i sposób w jaki je zbudowano nie przypominało żadnej ludzkiej budowli jaką znaleźć można w hyboreańskich krainach. Zbudowane z wielkich bloków czarnej skały murów nijak nie pasowały do człowieczej miary, przygniatając swoim ogromem każdego kto na nie spojrzał. Wielkie spiżowe wrota były otwarte, a przy nich czekali strażnicy odziani w maski podobne do tych , które nosili łowcy, choć bardziej strojne i przyozdobione ptasimi piórami. Powitali wracających myśliwych okrzykami, a zza murów z nagła odezwały się bębny. Przekroczyli bramy w asyście strażników i weszli na wielki plac zalany promieniami stojącego w zenicie słońca.

Dziwne to było miasto i dziwni byli jego mieszkańcy. Pełne było posępnych, w większości pustych budowli wykonanych z równie czarnych co mury głazów. Wszystkie miały podobny, kopulasty kształt i wypełnione były okrągłymi otworami w połowie swej monstrualnej wysokości. Na wyłożonych czarnymi płytami ulicach panowała złowieszcza cisza, bo ludzie ledwie w niektórych gmachach mieszkali. Zamieszkane budynki zaopatrzono w drabinki i pomosty pozwalające się dostać do wysokich otworów, które musiały być jedynym do nich wejściem. Większość mieszkańców schodziła z drogi łowcom, nawet na nich spoglądając. Cisi byli i potulni, odziani w liche, workowate stroje i wszyscy o odkrytych twarzach. Ledwie czasem kondukt napotykał podobnych sobie wojowników o przystrojonych dziwnymi maskami głowach i jedynie z tymi rozmawiali.

Wszystkie gmachy zdawały się być nienaruszone zębem czasu, a przecież biła od nich milcząca powaga minionych tysiącleci. Minęli również kilka strzelistych wież, których szczyty nikły gdzieś wysoko w chmurach. Ściany każdej z nich pełne były przedziwnych płaskorzeźb przedstawiających pokraczne, skrzydlate istoty posiadające wiele odnóży i mackowate, nieforemne głowy niezwykle podobne do noszonych przez wojowników masek. Istoty te toczyły, na rytych w skale obrazach, walki z innymi, równie potwornymi stworzeniami, za pomocą przedziwnych, zapewne magicznych artefaktów. Każda z wież pokryta była takimi właśnie obrazami i na żadnej z nich nie przedstawiono ani jednej ludzkiej postaci. Jedynie rzezie bezimiennych istot, z pradawnej przeszłości świata.

Ponad wszystkimi innymi wielkością górowało wielkie zamczysko, do którego powoli zmierzali. Z daleka widać było, że jego olbrzymie, czarne ściany rozpościerają się nad wszystkimi innymi budowlami w mieście i nawet wysmukłe wieże-obeliski zdawały się przy nim wątłe i delikatne. Każdy krok niezmordowanych tragarzy przybliżał ich do tego miejsca, aż w końcu trafili na plac rozpościerający się wokół tej pradawnej fortecy. Pośrodku placu znajdowały się głębokie na trzech mężów, owalne w kształcie doły, wyłożone owym szklistym, czarnym kamieniem, z którego bodaj wszystko zrobiono w tej metropolii. Łowcy szybko zbliżyli się do jednego z owych dołów i nie wypowiedziawszy nawet słowa cisnęli weń jeńców. Przez chwilę dało się jeszcze słyszeć z góry podniecone głosy myśliwych, lecz później i one ucichły. Pozostał jedynie ból zdrętwiałego, poobijanego ciała i palące promienie słońca.

Był tam również ów tajemniczy jeniec, który wraz z pozostałymi wylądował w jamie. Cicho popłakiwał nawet nie starając się uwolnić z sieci.

- Dobry Mitro, zginiemy tu... - Mamrotał pod nosem i jakby w odpowiedzi na jego jęki z pobliża dało się słyszeć ryk żądnego krwi zwierza i zgrzytliwy dźwięk drapania pazurów o kamień.

***

Strzała przyszpiliła ciało dzikusa do drzewa. Nie zdążył krzyknąć, jedynie zagulgotał chwyciwszy za sterczące z piersi lotki i zamarł. Tingis podbiegł do ciała i mocnym szarpnięciem wyrwał zabójczy grot z wciąż ciepłego ciała. Krew popłynęła wartko, a ciało myśliwego opadło u podnóża grubego pnia drzewa. Młody koczownik rozejrzał się szybko, ale poza swoją towarzyszką odzianą w strój szamana, nie dostrzegł nikogo więcej. Mogli tylko dziękować bogom za to, że ich przeciwnicy rozdzielili się zaraz po wejściu do dżungli. Wyraźnie czegoś szukali i z łatwością dało można ich było wyłuskać jednego, po drugim. Ten był już trzeci, ciała poprzednich dwóch leżały skryte w gęstych zaroślach, nie do odnalezienia dla zwykłych ludzi.

Nagle dało się słyszeć gromkie dudnienie bębna. Było donośne i natarczywe, rytm był nierówny i niepokojący, niósł w sobie coś na kształt ostrzeżenia. Tignis wraz z Learą, ruszył w stronę, z którego dochodził natrętny warkot bębna. I omal przez to nie wpadł na łowców. Było ich pięciu, czterech niosło na szybko skleconych noszach martwe ciało zabitego szamana, a piąty dudnił bez wytchnienia na niedużych bębnach uczepionych do swego pasa. Zaraz też do tej dwójki dołączyło dwóch pozostałych przy życiu z dziesiątki, która zgłębiła się w dżunglę. Czujnie rozglądali się na wszystkie strony wypatrując pozostałych towarzyszy. Nie mogli wiedzieć, że nie zobaczą ich już żywymi. Każdy ich ruch śledził grot strzały Tingisa, napięty, kompozytowy łuk zatrzeszczał z cicha.
 
Avaron jest offline  
Stary 04-03-2011, 23:36   #29
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Niech to... - Tingis nie dokończył przekleństwa. I to by było tyle, jeśli chodzi o zrobienie dzikim niespodzianki. Niemiłej. - Musieli go znaleźć!?
Obserwowali, wraz z Learą, grupkę dzikich. Siedmiu, to było trochę dużo. Jak na nich.
- Są sprytniejsi niż myśleliśmy... - przyglądała się uważnie piątce na polanie. - Jak sądzisz ilu byś zdołał ustrzelić nim tutaj dobiegną?
- Dwóch, zanim się zorientują - powiedział Tingis, mierząc wzrokiem odległość dzielącą ich od dzikich. - I pewnie ze dwóch, zanim tu dobiegną. W takim razie dla ciebie zostanie najwyżej trzech - uśmiechnął się.
- Zatem atakujemy? - spytała spoglądając na towarzysza i powoli ściągając płaszcz z piór, by nie krępował ruchów.
- Rozbieraj się dalej - stwierdził Tingis, przenosząc wzrok na Learę - to zmienię plany. Świetnie ci to idzie.
Wymowne spojrzenie jakie Leara posłała Tingisowi mówiło wiele, ale z pewnością nie zachęcało do rezygnacji z ataku na dzikich. Płaszcz został powoli odłożony na ziemię, by nie robić hałasu.
- Dobra, dobra... - Tingis wzruszył ramionami. - Skoro żałujesz mi odrobiny przyjemności przed śmiercią...
Plan był co najmniej ryzykowny. Mogło im się nie udać. A czas, który mieli spędzić na walkach można było wykorzystać dużo przyjemniej.
- Nie ma jak optymizm... - westchnęła cicho. - Wolisz ich zostawić, by szukali nas po dżungli? Już wiedzą, że ktoś tu jeszcze jest, a szaman był chyba ważny...
- Bylibyśmy daleko, zanim by zaczęli - odparł Tingis.
Może i miał rację, ale przecież potem mieli udać się za resztą czarnoskórych, by spróbować uwolnić schwytaną trójkę. Tak więc ci tutaj mogli znaleźć się za ich plecami, co pogorszyłoby już i tak nienajlepszą sytuację. Z drugiej strony czy sami trafią na właściwą ścieżkę? Nim jednak wyraziła swą wątpliwość na głos, Hyrkańczyk
Odwrócił się w stronę powoli się oddalających dzikich. Strzelanie w plecy może nie było zbyt honorowe, ale...
Posłał strzałę w stronę tamtej siódemki. Dokładniej - w najbardziej hałaśliwego. Zaraz za nią powędrowała kolejna.

Strzała ze świstem pomknęła prosto ku bębniącemu nieustannie łowcy. Przeszyła jego czoło, wystrzeliwując z czaszki fontannę krwi zmieszanej z szarą masą mózgu dzikiego. Ten padł jak długi, a jego towarzysze porzuciwszy martwego szamana poczęli się rozglądać skąd padł śmiertelny strzał. Kolejna strzała przebiła na wylot ramię kolejnego z myśliwych, a on sam z wrzaskiem padł na ziemię. Pozostali biegiem ruszyli w stronę, z której padały strzały.
- Szykuj się - powiedział Tingis do Leary, posyłając w stronę biegnących kolejną strzałę. Dzicy byli bliżej. Przynajmniej teoretycznie powinno było łatwiej trafić. Oczywiście nie można było wystrzelać ich wszystkich, bo z każdą chwilą byli coraz bliżej, ale zmniejszenie ilości tych, którzy by do nich dobiegli miało kluczowe znaczenie dla przyszłości tak Leary, jak i Tingisa.
Dziewczyna ustawiła się na linii drzew, ale tak by nie było jej widać od strony biegnących, z zamiarem zaatakowania, gdy tylko znajda się w jej zasięgu. Wybieganie poza osłonę krzewów i drzew byłoby zwykłą głupotą.
Kolejna strzała Tingisa wbiła się z trzaskiem w korę drzewa, tuż obok głowy przebiegającego dzikusa.
- Membingungkan itu!
Hyrkańczyk, nie zważając na obecność płci pięknej, skwitował swój chybiony strzał stłumionym przekleństwem. Dzicy byli coraz bliżej, ale została jeszcze szansa na jeden, oddany w ostatniej chwili strzał.
Ledwo mająca niezbyt długą drogę do przebycia strzała opuściła łuk, Tingis sięgnął po tulwar.
Leara, jak przystało na tajną broń, siedziała cicho, nie zdradzając swej obecności i czekając, aż wrogowie podejdą bliżej.
Strzała pomknęła wprost w ciało najbliższego dzikiego. Krew wartkim strumieniem popłynęła ze zranionego boku, a on sam zatrzymał się w biegu. Zazgrzytało wydobywane na światło dnia szerokie ostrze tulwaru Hyrkańczyka.
Raniony strzałą pozostał z tyłu zawodząc przekleństwa w swojej cudacznej mowie, a pozostali biegiem dotarli do miejsca skąd nadeszła śmierć. Dzikus, który doskoczył do miejsca gdzie skrywała się Leara zamachnął się włócznią i uderzył nim dziewczyna zdołała mu przeszkodzić. Pchnięcie było jednak niecelne, a Leara bez wahania wykorzystała błąd przeciwnika szybkim, niczym ukąszenie żmii, pchnięciem rozdzierając muskularne ramię czarnego, który z jękiem cofnął się o kilka kroków. Drugi z przeciwników zaatakował Tingisa, lecz kamienny grot jego włóczni wbił się w konar drzewa. Dwaj pozostali nie ruszyli wprost, na ukrytą w zaroślach dwójkę, lecz spróbowali podejść do nich z boku.

Dziewczyna korzystając z okazji, iż pozostali przeciwnicy znajdowali się w lekkim oddaleniu postanowiła dokończyć rozpoczęte dzieło. Zrobiła szybki krok w kierunku cofającego się dzikusa i cięła sztyletem z zamiarem ugodzenia przeciwnika w szyję.

Pchnięcie o włos minęło gardło dzikusa, który wyszarpnął zza pasa kamienny nóż i przygotował się do ataku.
Tingis miał do wyboru albo uciekać, albo walczyć. Jako że Leara w miarę dawała sobie radę, zatem Tingis postanowił odpłacić pięknym za nadobne temu, który go zaatakował.
Ostrze tulwaru ze świstem przecięło powietrze i kilka lian, jednak z daleka minęło zręcznego dzikusa.
Dzicy ruszyli do ataku! Tingis zręcznie uniknął jednego pchnięcia, by uskoczyć przed drugim. Z boku zaszedł go kolejny łowca, mierząc mu w serce włócznią. Leara zamierzając się na krwawiącego przeciwnika nie zauważyła skradającego się za sobą przeciwnika. Tingis usłyszał wibrujący krzyk ranionej i odwróciwszy się zobaczył cofającą się przed górującym nad nią napastnikiem, dziewczynę. Krwawiła obficie z przebitego boku.

Raniony strzałą dzikus ryknął wściekle, złamał jej grot i wyrwał ją ze swego ciała! Z wściekłym okrzykiem skoczył naprzód nagotowawszy włócznię na Tingisa! Ten, który był raniony przez Learę również otrząsnął się z bólu i skoczył ku przeciwnikom. W łowców wstąpiła nowa siła, ruszyli na wrogów krzycząc i potrząsając włóczniami.
Trzy groty pomknęły na spotkanie zręcznego koczownika, lecz jemu udało się umknąć. Nie przewidział jednak, że drzewce włóczni może być równie groźne. Z głębokim westchnięciem wypuścił powietrze, gdy dzikus zdzielił go drzewcem w brzuch.
Leara nie miała tyle szczęścia. Choć udało jej się osłonić przed pierwszym pchnięciem, to drugie okazało się celne! Włócznia uderzyła celnie wprost w nią.

Zszokowany Tingis podziękował wszystkim bogom za to, że oberwał nieostrym końcem włóczni. Kamienny grot był równie niezdrowy dla żoładka, co stalowe ostrze. Takie, jak on sam trzymał w dłoni. Ale dzięki temu, że żył, miał szansę odpłacić się pięknym za nadobne. Zaatakował ponownie tego samego wroga, co poprzednio. Może tym razem dzikus będzie mieć mniej szczęścia...
Cios Tingisa był ciosem rozpaczy! Nie udało się trafić wroga, który wyszczerzywszy zęby w okrutnym grymasie ruszył dalej!
Leara otrząsnąwszy się z bólu i zobaczywszy ich beznadziejną sytuację wyprostowała się dumnie wypinając swoje walory i odrzuciła włosy do tyłu. Na twarzy dziewczyny pojawił się śliczny uśmiech skierowany w stronę dwójki dzikusów.
Obaj dzicy stanęli jak wryci wytrzeszczając oczy na kobietę, z otwartymi szeroko ustami.

Zapewne komuś wydałoby się to nudne, ale Tingis nie bardzo wiedział, co innego mógłby zrobić, oprócz zostawienia Leary, obrócenia się i dania nura w krzaki. Co prawda jego towarzyszka uparcie skąpiła mu swych wdzięków, ale to jeszcze nie znaczyło, że miałby ją i te wdzięki zostawić dzikusom.
Uniósł tulwar i ponownie zadał cios.
Cios, którym zdmuchnął głowę dzikusa, rozchlapując w koło jego ciepłą posokę!

Leara korzystając z wywartego wrażenia na przeciwnikach zaatakowała stojącego najbliżej.
Rany jednak zrobiły swoje, Leara nie była dość szybka by powalić łowcę. Jednak jej przeciwnicy nijak nie zdołali otrząsnąć się ze zdziwienia. Wciąż stali wpatrując się w nią w szoku.
Tingis również wyszedł obronną ręką ze starcia. Wykonał gwałtowny unik i włócznie jego wrogów ponownie chybiły!

Ostrze Tingisa kolejny raz zatoczyło łuk i następny przeciwnik osunął się na ziemię. Cios może nie był zbyt ładny, ale za to bardzo skuteczny, gdyż dziki padł, przytrzymując dłońmi swe umykające z ciała wnętrzności!
 
Kerm jest offline  
Stary 04-03-2011, 23:50   #30
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Dziewczyna spróbowała ponownie ugodzić sztyletem stojącego najbliżej dzikusa. Być może pomogło szczęście, a może to, że mężczyzna, zamiast skupić się na walce, skupił się na kształtnym biuście stojącej naprzeciw niego kobiety. A fakt, że ów biust był coraz bliżej niego tylko go ucieszył, miast ostrzec.
Ostrze długiego sztyletu gładko weszło tuż pod jego szczękę i podążyło ku skrytemu w cieniu maski mózgowi, którego właściciel padł podrygując przy tym niczym wyjęta z wody ryba.

Drugi z łowców na widok padającego kompana otrząsnął się z otępienia i zamierzył się włócznią na Learę, jednak chybił.
Ostatni z przeciwników Tingisa cisnął w niego włócznią i chybiwszy ruszył biegiem, w panicznej ucieczce.

Teoretycznie przynajmniej, dziki nie zając, nie ucieknie. przynajmniej zbyt daleko. Lepiej było (chociaż może ktoś by zarzucił Tingisowi, że myśli o ewentualnych przyszłych profitach) pomóc Learze. Dlatego też Tingis zaatakował dzikusa, który walczył z Learą.
Gdy tylko sztylet wysunął się z ciała czarnego wojownika Leara obróciła się w stronę drugiego przeciwnika i zaatakowała go wkładając w cios cały swój gniew.
Tulwar Tingisa nawet nie drasnął dzikiego, a i pchnięcie Leary minęło jego ciało. Ale sam łowca też się nie popisał. Pchnął dzidą na oślep w stronę Leary i pognał za swoim towarzyszem.
Pierwszy z łowców znikał w odległych zaroślach, a jego towarzysz usilnie starał sie go dogonić.

Dziewczyna podniosła włócznię należącą kiedyś do szamana i rzuciła ją w kierunku bliższego dzikusa.
Włócznia pomknęła za uciekającym dzikusem, lecz nie trafiła w cel. Czarny uciekał dalej.

Leara, jak zauważył Tingis, była pełna werwy. Co prawda nie pobiegła za uciekającym, ale przynajmniej zaatakowała. On sam nie zamierzał być gorszy. Tyle tylko, że nie miał zamiaru wykorzystywać włóczni. Łuk był pod ręką i wnet strzała została nakierowana na plecy pierwszego z uciekinierów.

Tingis napiął łuk do granic możliwości, wznosząc go wysoko w górę. Zatrzeszczało łuczysko i cięciwa. Strzała wyrwała się niczym polujący sokół. Pomknęła wprost za umykającym wrogiem. Elrik tego dnia musiał czuwać nad koczownikiem, bo strzała trafiła wprost w serce łowcy, które w jednej chwili przestało bić.

Dopiero gdy Leara zobaczyła jak czarnoskóry pada na ziemię odetchnęła z trudem. Ból w boku przypominał o zadanej ranie, a lekkie zawroty głowy świadczyły o upływie krwi. Dziewczyna zaklęła po zamorańsku i oparła się o najbliżej stojące drzewo. Jej spojrzenie powędrowało w kierunku Tingisa.
- Dziękuję... że nie uciekłeś. - powiedziała po chwili i skierowała wzrok na ranę, by ocenić swój stan. Z jej ust poleciała kolejna wiązanka.

Podziękowania Tingis skwitował skinieniem głowy, natomiast potoku słów nie skomentował, choć w lekkim uśmiechu uniósł kąciki ust.
Kolejna strzała opuściła kołczan, by po sekundzie wbić się w ramię ostatniego z dzikusów. Ten zatrzymał się na moment, ułamał strzałę, a potem, dużo już wolniej, ruszył dalej.
Hyrkańczyk zaklął, chociaż mniej barwnie, niż jego ranna towarzyszka. Nie miał zamiaru dopuścić do tego, by jakiś świadek walki dotarł do wioski. Nawet gdyby miał opowiadać o białym demonie, który krwawo rozprawił się z dziesiątką sprawnych wojowników. I o demonicy, z kształtnymi cyckami, pijącej krew pokonanych wrogów. Bardziej zależało mu na zachowaniu tajemnicy, niż na staniu się kimś, kim matki i babcie będą straszyć nieposłuszne dzieci.
Bo przyjdzie biały demon i was zje...
Z tulwarem w dłoni popędził za uciekinierem. Tamten, słysząc kroki za swymi plecami, usiłował przyspieszyć, ale odwlekła to jego śmierć tylko o parę uderzeń serca. Ludzka skóra nie jest w stanie stawić czoła ostrej stali. Ostatnim widokiem, jaki zarejestrował wzrok dzikusa, było zakrwawione ostrze wysuwające się z jego klatki piersiowej.

Leara spojrzała za oddalającym się Tingisem i pokręciła lekko głową. Nie uważała, by uganianie się za dzikusem po dżungli należało do najlepszych pomysłów, ale na chwilę obecną miała większe problemy w postaci krwawiącej rany.

Tingis upewnił się, że jego wróg nie żyje.
W zasadzie powinien teraz obejść pole walki i (w razie konieczności) dobić dogorywających wrogów, ale rzut oka na Learę powiedział mu, że tego typu przyjemności powinny poczekać. Dziewczyna siedziała pod drzewem, blada, usiłując powstrzymać płynącą z rany krew.
Głupotą byłoby zrobić opatrunek z przepasek biodrowych dzikusów, czy też z płaszcza szamana. Na szczęście Leara nie zostawiła wraz z ciałem szamana swej obruso-spódniczki i właśnie próbowała się nią sama opatrzyć, ale nie szło jej to najlepiej.
Co prawda Tingis był w stanie, w razie konieczności, przerobić na bandaże i swoją koszulę, i muślinową kreację swej towarzyszki, ale obrus był lepszy...
Kawał delikatnego płótna został wykorzystany przez Hyrkańczyka do zatamowania upływu krwi, a reszta, pocięta na długie, niezbyt szerokie pasy, posłużyła do należytego umocowania opatrunku.

- Posiedź chwilkę i odpocznij, a ja sprawdzę, czy czasem któryś nie przeżył - powiedział Tingis.

Zaciskała zęby podczas opatrywania by nie syczeć z bólu. Gdy Hyrkańczyk skończył uśmiechnęła się leciutko.

- Dziękuję... chyba ostatnio ciągle mi pomagasz... - westchnęła osuwając się kontrolowanie na ziemię opierając się przy tym plecami o drzewo. - I następnym razem jak będę mieć głupie pomysły, to mi o tym powiedz, a nie strzelaj od razu...

Wprawdzie przywykła, iż mężczyźni często postępują zgodnie z jej wolą, ale podatność Tingisa na jej propozycje w obecnej sytuacji mogła być kłopotliwa. Przecież nawet jej zdarzały się błędy.

- Do ciebie? Nie ma obawy - uśmiechnął się. - Nie strzelę.

- Nie do mnie... do tych dzikusów chociażby... - skrzywiła się lekko. - Miałeś rację, mogliśmy ich zostawić... - dodała ciszej.

- Jakoś nam się udało przeżyć, ale tobie zostanie blizna - stwierdził Tingis. - Za to nie bardzo wyobrażam sobie iść dalej za tymi dzikusami. Ich jest tam co najmniej dwa razy tyle, co tych tutaj.
Nie sądził, by zechcieli się ustawić w rządku, czekając, aż ich wystrzela. Nie mówiąc o tym, że przed końcem pracy musiałby iść do nich i poprosić o oddanie strzał.

Na myśl o bliźnie skrzywiła się lekko, ale w zasadzie powinna być wdzięczna, że przeżyła.
Jeśli wyjdzie z tego tylko ze szramą, to i tak będzie miała szczęście.
- Masz racje... - westchnęła. - Mamy raczej nikłe szanse by im pomóc... - nie podobało się jej zostawianie Marcella na pastwę dzikusów, ale nie miała innego wyjścia. Samobójczynią nie była, a rozsądek, przynajmniej niekiedy, działał. - Trzeba tylko zastanowić się, w którą stronę iść by gdzieś dotrzeć... Może z tych skał, przy których obozowaliśmy byłoby widać większy kawałek dżungli?

- Prawdę mówiąc, żeby coś zobaczyć więcej, to powinniśmy wejść tam. - Wskazał na szczyt góry. - Ale nie wiem, czy po drodze nie natknęlibyśmy się na dzikich. Poza tym nie wyglądasz w tej chwili na kogoś, kto byłby w stanie się wspinać.

- Nie jestem, aż tak delikatna - uśmiechnęła się lekko - ale w tamtym kierunku, o którym wspomniałeś zdecydowanie iść nie powinniśmy.

- W takim razie wróćmy na plażę - zaproponował Tingis. - Obejdziemy tę górę bokiem i pójdziemy szukać jakiejś cywilizacji.

Skinęła głową i powoli zaczęła się podnosić z ziemi.

- Zatem chodźmy, im szybciej opuścimy, to miejsce tym lepiej.

- Za chwilkę - Tingis powstrzymał ją gestem. - Muszę pozbierać strzały. Może któraś jeszcze jest zdatna do użytku. No i sprawdzę naszych wrogów.

Leara z ulgą ponownie zajęła swoje miejsce, a Tingis ruszył, by nie tylko odszukać strzały, ale by w razie konieczności dobić jakiegoś nie do końca zabitego dzikusa oraz obszukać zwłoki w poszukiwaniu czegoś cennego. Czegokolwiek...


Gdy wrócił do Leary ruszyli powoli w stronę morza, bacznie rozglądając się na wszystkie strony. Mógł im się trafić jakiś zabłąkany dzikus, a mógł też kolejny posiłek.
Leara, mniej pewna swych sił niż Tingis, podpierała się włócznią szamana. Uparcie jednak odrzucała wszelką pomoc ze strony Tingisa. Nie chciała polegać na mężczyźnie bardziej niż to było konieczne, nie chciała okazać słabości, ani zaciągać kolejnych długów.
 
Blaithinn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172