21-08-2011, 07:50 | #51 |
Administrator Reputacja: 1 | Czy ten gest był gestem przyjaźni? A może była to, za pomocą znaków wyrażona, prośba o pomoc czy też wbicie strzały w podającego ją Kushytę? Tingis postanowił, mimo pewnych wewnętrznych oporów, uwzględnić wersję pierwszą. Jednak bez tłumaczki, smacznie śpiącej, mógł ograniczyć się - tak jak i Gamba - tylko do gestów. Wskazał na strzałę i pokazał, że Kushyta ma ją położyć na piasku. Następnie położył palec na ustach, pokazał śpiącą Learę i ponownie położył palec na ustach. Miał nadzieję, że gest ten będzie w dostatecznym stopniu zrozumiały. A potem równie uniwersalnym gestem polecił Gambie cofnąć się o parę kroków. Dokładnie o trzy. Ten pokiwał głową, nie spuszczając wzroku z chłopaka, ułożył pocisk między nimi i cofnął się o krok. Znów wskazał broń Hyrkańczyka - tym razem palcem - po czym ponaglająco machając dłonią, cofnął się o jeszcze kilka kroków. Tingis, nie spuszczając Kushyty z oczu, podniósł strzałę a potem wyciągnął tulwar. - Idź przodem - powiedział, popierając słowa gestem. Gamba wykazał zadziwiająco dużo dobrej woli, grzecznie prowadząc Hyrkańczyka do swojej makabrycznej konstrukcji. Na miejscu wcale udanie odegrał przyspieszone patroszenie tuszy za pomocą wyimaginowanego ostrza, po czym popatrzył wyczekująco na koczownika. - Duży kurczak - mruknął Tingis. - Ty chcesz to jeść? Nie miał zamiaru uczestniczyć w czymś taki. ‘Kurczak’ Gamby za bardzo przypominał mu człowieka, a ludożerstwo, nawet rytualne, zawsze napawało go niesmakiem. - Nie ma mowy - pokręcił głową. - Toż to niemal człowiek. Gamba powtórzył całą pantomimę, szczególny nacisk kładąc na element wypuszczania wnętrzności zawieszonego na słupie stworzenia oraz przewidywane w takim wypadku doznania węchowe. Gdyby wciągnął jeszcze trochę powietrza, niechybnie uniósłby się nad ziemię. Niełatwo bez słów przekazać myśl, która mu przyświecała, ale zachęcony względnymi postępami w komunikacji, zabrał się z nadzieją do dzieła. Kilkakrotnie i na różne sposoby wskazał trupa, potem zadarł głowę, żeby z narażeniem zdrowia rozglądać się po ciemnym niebie, wreszcie w teatralnej bezradności rozrzucił ramiona, rzucając rozmówcy bardzo znaczące spojrzenie. Trudno było określić, czy Gamba chce się upewnić, że jego kurczak nie odfrunie, czy też może obawia się, że z nieba spadnie więcej takich latających stworów. - Chcesz to jeść? - spytał Tingis. Tym razem poparł słowa gestami - udał, że ucina potworowi rękę, a potem zaczyna ją jeść. Czarnoskóry pokręcił energicznie głową, ukazując w uśmiechu zęby, które prawdopodobnie mogłyby sobie z taką przekąską poradzić. Potem wykonał nieokreślony gest dłonią i wzruszył ramionami. - A zatem chcesz, żebym mu rozciął brzuch? - Tingis pytanie poparł demonstracją. Wskazał na tulwar, potem na brzuch uskrzydlonego stwora, a na koniec udał, że rozpruwa stworowi brzuch. |
21-08-2011, 21:40 | #52 |
Reputacja: 1 | z Tingisem Gamba z zadowoleniem i wyraźną ulgą pokiwał głową. Żeby nie pozostawić żadnych wątpliwości, sięgnął w górę, po czym podsunął Tingisowi pod nos uwalane gęstniejącą posoką palce. Drugą ręką zatoczył łuk obejmujący mniej więcej połowę okolicy. - Chcesz tu ściągnąć wszystkie drapieżniki z całej okolicy? - zdumiał się Tingis. W odpowiedzi uzyskał tylko skinienie i radosny uśmiech, nie najlepiej świadczący o językowych zdolnościach Gamby. Bez względu na to, co planował Kushyta, ostateczny efekt byłby właśnie taki, jak to przewidywał Tingis - każde żądne krwi stworzenie z całej okolicy przybiegłoby tu w ciągu kilku chwil, a po chwili doszłyby do słusznego wniosku, że niedaleko znajdują się kolejne zapasy smakowitego jedzonka... Jego obiekcje objawiły się najwyraźniej dosyć jednoznacznie, bo Gamba, zdobywając się na niewyobrażalną wręcz empatię, westchnął ciężko i przystąpił do uciążliwych wyjaśnień kwestii zupełnie oczywistych. Najpierw spróbował oburącz objąć ciemny masyw lasu, na zmianę powarkując groźnie i węsząc, potem popatrzył w stronę ledwie widocznej w ciemności dziewczyny, gwałtownie pokręcił głową i triumfalnie odwrócił się do cierpliwie wiszącego na pniaku trupa. Na koniec przygarbił się drapieżnie, z nieskrywaną satysfakcją wystrzelił w swojego "rozmówcę" z nieistniejącego łuku i przyjrzał mu się pytająco. |
21-08-2011, 23:09 | #53 |
Administrator Reputacja: 1 | Tingis o mały włos chwyciłby się za głowę... Gdyby nie trzymany w dłoni tulwar, to pewnie by to zrobił. Już potrafił sobie wyobrazić całą sytuację. On by rozpruł brzuch potworowi, drapieżniki z okolicy by się zbiegły. Wtedy Gamba wdrapałby się na jakieś drzewko i poczekał do rana, a mięsożercy zżarliby i Tingisa, i Learę, którzy nie zdołaliby się obronić przed głodną watahą. Na migi pokazał, że krew sprowadzi jednego, dwa zwierzaki, a z nimi sobie poradzą. Po rozpruciu brzucha... Tu pokazał, jak przychodzi drapieżników więcej, dużo więcej, a potem atakują i zjadają ludzi. - Nie, nie, nie - powiedział. - Jedną bestię - naszkicował na piasku zwierzaka z kłami - zabiję - pokazał łuk i dorysował strzałę wbitą w ciało bestii. - Kilkanaście zwierzaków - narysował ponad dziesięć symbolicznych drapieżników - zjedzą nas. To ostatnie pokazał gestami - wielką paszczę najpierw jedzącą Gambę, potem jego. Nie czekając na ciąg dalszy przekazu poszedł pilnować Leary. Kushyta za jego plecami rozłożył ręce w akcie niemej bezradności. Popatrzył z żalem na swoją wspaniałą przynętę, klepnął ją dłonią, splunął, potarł kark i poszedł za niedoszłym łowcą w to niezwykłe miejsce, które ten z jakichś powodów wybrał był na obozowisko... Jeden z tych powodów - któż wie, czy nie jedyny zresztą - przykuł uwagę, gdy tylko niewyraźny kształt wyłonił się z mroku. Sam widok obiecywał rozkosze, o jakich Gamba - odkąd poczuł pod stopami szorstkie deski Morskiej Wiedźmy - nawet nie marzył. Podszedł zdecydowanie, pochylił się, ujął w mocne dłonie, szarpnął ku sobie i oddał się rozkoszy. Głośno, entuzjastycznie, bez zahamowań. Gdy zaspokoił wreszcie potrzebę, ułożył się wygodnie na piasku i momentalnie zasnął. Tingis przez moment obserwował pijącego Kushytę, a gdy ten położył się na piasku Hyrkańczyk poświęcił całą uwagę obserwacji okolicy. |
27-08-2011, 02:00 | #54 |
Reputacja: 1 | Pośrodku skrytej w trzewiach góry komnaty stał spowity ciemnością, kamienny tron. Jakaś postać w powłóczystych szatach przysiadła nań, lecz cień był zbyt głęboki by jakikolwiek człek, dostrzegł jej twarz. Blade dłonie o delikatnych, wąskich palcach i długich, zabarwionych na ciemny kolor paznokciach, nerwowo tańczyły po szerokich oparciach. Chrobot zgrzytających o kamień paznokci, zdawał się odbijać echem w pustej sali. Wąskie blade usta szeptały bezgłośnie bluźnierstwa w dawno umarłym języku. Aż nagle dłoń zacisnęła się w pięść i niczym młot spadła na oparcie tronu. - Do mnie! - Rozległo się z ciemności skrzekliwe zawołanie. - Do mnie! Gdyby jakiś człowiek zdołał zakraść się, do tej skrytej w trzewiach ziemi komnaty, uznałby pewnie, że to sama ciemność odpowiedziała na wezwanie głosu. Bo zdawało się, że liczne sylwetki jakie powoli zbliżały się do tronu, tym właśnie były - ciemnością. Były bezgłośne i czarniejsze niż bezksiężycowa noc. Na wąskich ustach skrytego w mroku tronu mężczyzny pojawił się okrutny uśmiech. Powoli powstał i rozchyliwszy dłonie, jakby chciał objąć nimi wszystkie stworzenia, które doń przyszły, począł szeptać rozkazy martwym języku Acheronu. A gdy skończył cienie rozpłynęły się w nocy, by wypełnić wolę swego pana. *** Tłum zafalował i zaszemrał, by po chwili ryknąć niczym rozjuszone zwierzę. Nie tego się spodziewali obserwujący walkę ludzie. Nie krwi dziwacznego małpoluda łaknęli. Skandowali głośno, a raz po raz na głowy ocalonych spadały ciskane kamienie. Nijak nie można było znaleźć schronienia przed wściekłym tłumem. Marcello ruszył szybko wraz z aesirskimi braćmi do kolejnej komnaty. Tym razem wybrali kierunek wschodni i czujnie wypatrywali ukrytych pułapek. Ale tych tym razem nie było. Jeszcze w wąskim przejściu poczuli straszliwy swąd rozkładu i śmierci, ale dopiero gdy weszli do środka dopiero poczuli go w pełnej mocy. Pośrodku pomieszczenia leżała sterta przemieszanych szczątków, ludzkich i zwierzęcych. Jedne były świeże, a inne na poły rozłożone i zgniłe. Fetor był nie do zniesienia, a widok przerażał, bo w ułożeniu trupów wypatrzeć można było pewną prawidłowość. W jednym miejscu leżały łby ubitych stworzeń, a w drugim ludzkie dłonie i zwierzęce łapy. Lecz to nie makabryczny widok najbardziej przykuł uwagę uciekinierów, a trupi odór nie zdołał zniechęcić. Bo oto w północnej ścianie komnaty dostrzegli przejście inne niż te, przez które dotychczas przechodzili. Było to okratowane wejście, do szerokiego ciemnego korytarza. Za kratą stała jakaś ledwie widoczna w mroku sylwetka. Tajemniczy nieznajomy gestem przywoływał uciekinierów do siebie, choć nie wydał z siebie żadnego głosu. A może to ryk tłumu zagłuszał jego wołania? Kolejny kamień świsnął koło głowy Marcella wyrywając go przy tym ze zdumienia. I w samą porę, bo oto po przeciwnej stronie okrągłej komnaty właśnie zrzucono z góry solidny kawał liny. Pomiędzy tłumem widzów pojawili się zbrojni wojownicy, o zamaskowanych twarzach, którzy już gotują się do zejścia na arenę. Tajemnicza postać raz jeszcze dała ucieknierom znak. *** Najpierw troje rozbitków na plaży obudził wilgotny chłód poranka. Nad intensywnie zielonym lasem królowała szara i lepka mgła, która śmiało przedzierała się przez zawoje wszelkiego odzienia. Po niebie pędziły niskie, szare chmury, w których powoli dojrzewał deszcz. Z lasu dobiegały liczne głosy zwierząt, które ciężko było sobie choćby wyobrazić, a na pewno nikt nie miał ochoty ich spotykać. Ale ściskający żołądek głód i gnębiące gardło pragnienie było przepowiednią rychłej wyprawy w zielone ostępy. Tu, na szerokiej piaszczystej plaży, nijak nie widać było nic co nadawało by się do zjedzenia, czy choćby ugaszenia pragnienia. Poza nieustającymi w szturmie na ląd falami i parą krwisto czerwonych krabów, biegnących po piasku, na plaży nie widać było żadnego ruchu. Leary już nie trawiła śmiertelna gorączka, choć dziewczyna wciąż była słaba niczym nowo narodzony kocię. Mogła wstać tylko dzięki przyjacielsko wyciągniętej dłoni, ale patrzyła świadomie i czujnie, na świat i towarzyszy. Dziewczyna zdawała się być drobniejsza niż kilka dni temu, gdy to pierwszy raz spotkał ją młody koczownik. Widać choroba zostawiła na niej trwały ślad, po swych kościstych szponach. Zanim padło choć jedno słowo między rozbitkami w harmider poranka wdarł się niepokojące warczenie bębna. Ich dźwięk był dziwnie szybki i urywany, niczym oddech uciekającej zwierzyny. Niósł w sobie ostrzeżenie i strach...
__________________ "Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?" "To co zwykle Pinki - podbijać świat..." by Marrrt Ostatnio edytowane przez Avaron : 27-08-2011 o 16:01. |
29-08-2011, 22:26 | #55 |
Administrator Reputacja: 1 | Świt. Dziwnym trafem w nocy nich ich nie zjadło, żaden stwór nie zleciał z nieba, by porwać któreś z nich. Zapewne Gambę, bo sądząc po wieczornych odgłosach i woni, jaka od niego leciała, ilość alkoholu, jaką w siebie wlał, musiała być bardzo, ale to bardzo duża. Leara jeszcze spała, gdy Tingis, po cichu, podszedł do beczki. Nie miał pojęcia, czy gamba wszystko wlał w siebie, czy też może część porozlewał... W każdym razie w dość pojemnej baryłeczce niewiele zostało. Ledwo dno było przykryte. Można było zwilżyć usta, ale o napiciu się do syta mowy być nie mogło. Przechylił nieco beczkę i wykorzystując muszlę zaczerpnął nieco wina. Było może trochę za ciepłe, ale poza tym całkiem niezłe. Jeszcze. Rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Po plaży biegało kilkanaście krabów. Pieczone kraby? Może i byłyby dość smaczne, ale były takie malutkie, że pewnie setkę trzeba by było, by zapełnić żołądek jednego z nich. Chyba rzecz niewarta zachodu... Spojrzał na morze. Rybakiem nie był, ale zawsze miał wrażenie, że trzeba nieco odpłynąć od brzegu, by móc coś złapać. Czy raczej złowić. Jakiś haczyk zapewne zdołaliby skombinować, ale łódkę? Wypłynięcie na morze na tratwie zdało mu się rzeczą mało sensowną. Jednak kraby? Nim Leara otworzyła oczy, Hyrkańczyk zdołał upolować prawie trzydzieści niewielkich stworzonek. Ziarnko do ziarnka, krabik do krabika... Zapewne Leara by się ucieszyła ze śniadanka podanego do łóżka, lecz zanim Tingis zaczął gromadzić drewno na opał z oddali napłynęły niepokojące dźwięki. Gdyby nie Leara, która wyglądała, jakby ją miał przewrócić pierwszy z brzegu podmuch wiatru, Hyrkańczyk ruszyłby brzegiem, na północ, tak szybko, jak tylko by się dało. - Musimy stąd jak najszybciej odejść - powiedział do Leary. Gamba i tak nie zrozumiałby jego słów. - Upieczemy te kraby, zjesz coś, a ja w tym czasie sprawdzę, co da się zrobić z resztek żagla. |
30-08-2011, 15:54 | #56 |
Reputacja: 1 | Prawdopodobnie czarnoskóra banda dzikusów kompletnie nie zgadzała się ze zwycięstwem trójki przybyszów. Bracia barbarzyńcy niewątpliwie mieli ich gdzieś, właściwie mieliby, gdyby nie fakt, że to tamci byli na górze, zaś oni na dole. - Pokażemy im, co to znaczy prawdziwy wojownik – mruknął obolały Gunar do brata. Do Brythuńczyka raczej się nie zwracał bez koniecznej potrzeby. - Odwaga – Sigurd walnął się wielka niczym bochen grabą, jakby podkreślając swoje zdecydowanie. Tymczasem biegnący obok Marcello myślał raczej, jak uniknąć walki. Tamtych niewątpliwie było zbyt wielu. Liczył pierwej, że ubicie potwora będzie stanowić test, którego przejście da im prawdziwą wolność. Musieli jednak dalej uciekać, zaś przyglądający się tłum próbował raczej obrzucać ich kamieniami niżeli jakkolwiek pomagać. Gunar dostrzegł nieznajomego. Mógł pragnąć walki, ale głupkiem nie był. Skinął więc oraz wskazując na możliwość pomocy skoczył we wskazaną stronę. Potem ruszyła reszta grupy. |
31-08-2011, 15:31 | #57 |
Reputacja: 1 | Intensywna gimnastyka, której oddawał się zapamiętale praktycznie od momentu przebudzenia, rozgrzała Gambę na tyle, że mógł spokojnie wsłuchać się w tajemnicze bębnienie. Z początku próbował uchwycić jakiś znajomy motyw, ale zaraz zrozumiał, że najważniejszy, jeśli nie jedyny istotny przekaz trafia bezpośrednio w trzewia i wcale nie wymaga tłumaczenia. Niepokój Hyrkańczyka sugerował pewne podobieństwo ich odczuć. Z drugiej jednak strony, koczownik najwyraźniej nie zamierzał z tego powodu zmieniać najbliższych planów, dlatego Gamba dalej stał bez ruchu niczym hebanowy pomnik ku czci cielesności, próbując określić kierunek, z którego dobiegało bębnienie. Na jego młodej acz mocno rysowanej twarzy, podkreślonej teraz rzadką bródką, która – podobnie jak raczej symboliczna fryzura – była niezbyt urokliwą pochodną kilkunastu co najmniej dni bez dostępu do jakichkolwiek ostrzy, wyraźnie malowało się skupienie. Przez chwilę. Bo ani muskulatura, ani opinająca ją ciemna skóra nie chroniły dostatecznie przed chłodem poranka. Poza tym, sądząc po pewności i precyzji jego ruchów, sprawności czy wreszcie samej budowie, poranne ćwiczenia były kilkuletnim już nawykiem. |