lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Savage Hyboria] Okowy Xaltotuna (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/9640-savage-hyboria-okowy-xaltotuna.html)

Avaron 09-01-2011 23:40

[Savage Hyboria] Okowy Xaltotuna
 
Początek - Wykucie Okowów




W najgłębszych i najczarniejszych przestrzeniach podziemnego świata, gdzie nigdy nie dotarło światło słońca a powietrze wypełnione było paskudną wonią siarki, działy się rzeczy niezwykłe i przerażające. Oto ciemności rozświetlił nagły blask pochodni niesionej przez przygarbionego człeka. Jakimiż ścieżkami dotarł ów nieszczęśnik do przedsionków tych piekieł? Cóż za straszliwe obowiązki sprowadziły go do tego przeklętego miejsca? Cienie o dziwnych, niepokojących kształtach ze wszystkich stron zlatywały się do wątłego światła pochodni, a prócz szurania obutych w sandały stóp mężczyzny, ten kto czujny, rozpoznałby ledwo słyszalne szepty i śmiechy. Lecz nieszczęśnik za nic miał cienie i głosy mrocznego plemienia. Z hardym wyrazem twarzy szedł przed siebie w mrok, jakby nie tylko o życie swoje się nie troszczył, ale i o duszę nie dbał.

W końcu mąż odziany w powłóczyste, czarne szaty uszyte ze szlachetnego, kithajskiego jedwabiu stanął u celu swej wędrówki. W ogromnej znalazł się pieczarze, gdzie z szerokich, cuchnących szczelin bił czerwony poblask i piekielny żar. Odrzucił precz pochodnię i zza pasa wydobywszy długi pergamin począł czytać pełnym przejęcia głosem:

- Ia! Ia! Nyarlathotep fhtagn! - Zawołał czarnoksiężnik, a echo jego głosu niosło się po wszystkich zakamarkach pradawnej pieczary. - Przez kamień i krew przyzywam! - Słowa wykrzyczane w pradawnym języku, zaginionej Atlantydy zdawały się budzić cienie do życia. - Przez ogień i słowo! - Cienie zaczęły nabierać na poły tylko ludzkich kształtów. - Rzecz, której być nie powinno! - Płomienie z hukiem uderzyły pod sklepienie jaskini, rozświetlając wszystko szkarłatem. - Pełzający Chaosie! - Wycie z samego dna piekła sprawiło, że skały poczęły się trząść, a ogień rozszalał się jeszcze bardziej. - Duszo bogów! Daj mi odpowiedź... - Spomiędzy ognistych języków wytchnął kształt potężniejszy, niźli wszystkie inne. Głos człeka urwał się jakby ucięty nożem.

- Czego chcesz śmiertelniku?

***


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=FB_HBlTzYFU[/MEDIA]



Słyszałem mórz czarnych przypływ pośród nocy,
Huku fal o brzegi nieznane byłem świadkiem,
Wśród raf, których ludzkie nie widziały oczy
I wiatru, co z żadnym nie ścigał się statkiem.

Waham się - jak własnym pokierować losem,
Gwiazd srebrny migot w czerni się zatraca,
A noc podpowiada bezimiennym głosem:
"Kto w Czarne się Morza wypuszcza - nie wraca...
Robert E. Howard





Pomiędzy szarymi chmurami przemykał czarny kształt wielkiego orła. Ptak powoli kołował ponad bezmiarem błękitnego oceanu, co raz to opuszczając się niżej, by po chwili kilkoma uderzeniami potężnych skrzydeł wznieść się między zasłony obłoków. Nagle orzeł począł opadać z wielką szybkością ku wzburzonej powierzchni morza, a jego triumfalny okrzyk przedarł się przez szum fal.

Morska Wiedźma pod pełnymi żaglami przedzierała się przez bezkres oceanu. Żagle łopotały od wiatru, który tego dnia gnał okręt przez morskie szlaki ze zdwojoną siłą. Po pokładzie niosły się podekscytowane głosy marynarzy. Przy takim wietrze będą w Argos nie później, niż za trzy dni. A jeśli tak będzie, to może dotrą tam jako pierwszy statek w tym sezonie. A wtedy... Na Ishtar i Mitrę! Wtedy srebro, a nawet i złoto, popłynie wartkim strumieniem do ich sakiewek. Będą pić najlepsze wino, zaznają najgładszych dziewek i... o Isztar! Niech ten wiatr się utrzyma!

Orzeł powoli kołował nad statkiem.

Tingis siedział na sporej stercie lin. Powoli zjadał soczysty i słodki owoc o ciemnoczerwonej skórce. Nie spieszyło mu się. Cieszył się morską bryzą i smakiem owocu. Sok spływał po ogorzałych, pokrytych odciskami dłoniach młodzieńca plamiąc jego skórzaną tunikę. Chłopak od dłuższego czasu wpatrywał się w niebo. Wodził wzrokiem za maleńkim punkcikiem, stale poruszającym się na tle szarego nieboskłonu.

Nagle tuż koło niego opadł na deski pokładu ciężki cebrzyk wypełniony po brzegi morską wodą. Tingis zerknął w górę, lecz oślepił go jaskrawy blask słońca. Widział jedynie ciemną sylwetkę rosłego męża, który stał nad nim. W nozdrza Tingisa uderzyła ciężka woń potu i kwaśnego wina. Znał ten zapach i podczas rejsu nauczył się go unikać. Tak cuchnął jedynie Garm, aesirski nadzorca niewolników. Tingis powstał, lecz i tak musiał unieść głowę, by móc spojrzeć w oczy Garma. Nadzorca wyszczerzył się w wielce niekompletnym uśmiechu a chłopaka owionął paskudny odór jego oddechu.

- Garm chce, żebyś ty przypilnował oni. - Wielką łapą wskazał za siebie i Tingis dopiero teraz dostrzegł trzech skutych ze sobą mężczyzn, których tamten prowadził. - Garm wróci zaraz do ciebie, a one niech szorują. Rozumie Garma?

Końcówka stalowego łańcucha wylądowała w dłoni chłopaka, a wielki nadzorca znikł pod pokładem. Tingis zerknął na trzech wychudzonych mężczyzn, których miał przed sobą. Mrużyli oczy w słonecznym blasku, a ich blade ciała cuchnęły nie gorzej niż oddech Garma. Niewolnicy z ładowni. Nim zdołał cokolwiek zrobić lub powiedzieć, powietrze rozdarł dudniący huk odległego gromu, który echem rozlał się po powierzchni morza.




Leara poderwała się gwałtownie wyrwana ze snu. Cieniutki, acz mocny złoty łańcuszek szybko pociągnął ją z powrotem na jedwabne poduchy legowiska, zaś obroża boleśnie wbiła się w jasną skórę jej szyi. Echo gromu już niknęło w oddali, lecz serce dziewczyny nijak nie chciało się uspokoić. To nie grom tak ją przeraził. Było coś we śnie, który przed chwilą śniła... Coś takiego, czego nie mogła sobie przypomnieć, a co przepełniało ją niezrozumiałym lękiem. Czuła, jakby jakaś potężna wola spoglądała wprost na nią poprzez zasłony czasu i odległości. Leara zadrżała jeszcze raz na myśl o minionym śnie i spróbowała się przesunąć w stronę obficie zastawionego jadłem stołu, lecz nagle potężne szarpnięcie posłało ją na kolana. Yosuaf wpatrywał się w nią przekrwionymi od wina i dymu kadzidła, oczyma. Na jego ustach pojawił się okrutny uśmieszek.

- Będziesz jeść wtedy, kiedy ci pozwolę. - Każde jego słowo było przepełnione złowrogą wesołością. - A pozwolę ci tylko wtedy, gdy będziesz grzeczniejsza dla swego nowego pana, dziewko. Mówiłem ci już, że zamierzam zatrzymać Cię? Dołączysz do mojej kolekcji...

Błyskawica ponownie rozdarła niebo, a zaraz po niej nadszedł potężny zew gromu. Okiennice kajuty trzasnęły, zamknięte nagłym podmuchem wichru a cały statek zdawał się mocno przechylać ku górze. Yosuaf zaklął po shemicku i poderwał się z łoża.

- Wrócimy do tej rozmowy. - Wyszeptał chwyciwszy ją mocno za włosy. - Obiecuję ci to.

I wybiegł na pokład klnąc wszystkich w koło i wykrzykując rozkazy.




Orzeł zakrzyczał, a jego wezwaniu odpowiedział grom. Jego czarne skrzydła uderzyły potężnie, a chmury wokół niego zawirowały rozdarte silnym wichrem. Ptak kołował nad Morską Wiedźmą, a z każdym zakreślonym przezeń kręgiem rosła siła i wściekłość burzy...

***

Gdzieś daleko, w niezbadanych głębinach pradawnych pieczar, rozległ się szalony śmiech czarnoksiężnika.

Kerm 10-01-2011 15:59

Malutka klitka raczej nie zasługiwała na miano kajuty. Ledwo mieściła się tu koja i niewielka szafka. O stoliku można było tylko pomarzyć, zaś solidna okiennica, zasłaniająca mikroskopijny otwór udający okienko, dawała się otworzyć tylko na parę centymetrów, co nie dopuszczało do środka odpowiedniej ilości świeżego powietrza. Aktualny lokator tego pomieszczenia przypuszczał, że był to kiedyś jakiś składzik, przerobiony obecnie na kabinę, do której dało się upchnąć jednego pasażera.
Ale pasażer nie narzekał. W lochach hrabiego Thethelesa byłoby znacznie mniej wygodnie.
Przeciągnął się, uważając, by nie zawadzić rękami o sufit, a potem zamknął okiennicę.
Zabrał ze sobą ciemnoczerwony owoc, lokalną, mającą znacznie mniej pestek, odmianą granatu, a potem wyszedł na pokład.

Bezkres wodnej toni przypominał Tingisowi równie bezkresne stepy jego ojczyzny. Wiatr był podobny, chociaż przynosił ze sobą inne wonie.
Ugryzł kawałek owocu i skrzywił sie lekko, gdy słodki sok kapnął na jego skórzaną bluzę. Natychmiast wyciągnął z kieszeni kawałek szmatki, by zetrzeć plamę. Nie bardzo go było w tej chwili stać na kupno nowej, a każdy, nawet największy głupek, wiedział, jakie znaczenie ma pierwsze wrażenie. Jeśli zakwalifikują cię do kategorii 'włóczęga' masz od razu mniejsze szanse. Nie tylko u kobiet. U strażników i karczmarzy również.
Poza tym lubił tę bluzę.

Wzrok młodzieńca przeniósł się z gnanych lekkim wiatrem fal na niewielki punkcik, krążący wśród chmur.
Albatros? Jaki inny ptak mógł szybować tak wysoko, z dala od lądu?
Marynarze ponoć uważali, że pojawienie się tego skrzydlatego podróżnika zapowiada jakieś zmiany. Mało kto twierdził, że były to zmiany na lepsze.
Skończył jeść i wytarł palce, po czym ponownie spojrzał w niebo.
Punkcik powiększył się nieco. Na tyle, że można było w przemierzającym przestworza wędrowcu rozpoznać orła.
W swej ojczystej Hyrkanii Tingis widział kilka takich ptaków. Niektórzy z jego pobratymców uważali je za święte, za posłańców bogów. Tingis uważał co prawda, że bogowie mają szybsze sposoby przekazywania wiadomości, ale nie dyskutował z nikim na ten temat. Niektórzy, zwłaszcza szamani, byli dosyć przeczuleni na tym punkcie.

Morski wiatr przynosił różne zapachy, ale smród, jaki dotarł do nosa Tingisa, nie należał do morskich woni. W stepie czasami trafiało się na padlinę, na morzu raczej było to rzadkością. Źródło owego zapierającego dech w piersiach, czy też raczej duszącego, tamującego oddech smrodu mógł być jeden tylko człowiek.
Dla Tingisa zagadką pozostawało, czemu Yosuaf trzyma tego tępego tłuściocha wśród załogi. Jako wioślarz Garm spisywałby się znacznie lepiej. Wioślarze nie muszą myśleć, natomiast trudno było powiedzieć, jakim cudem Garm w ogóle potrafił rozmawiać, skoro zachowywał się tak, jakby opary różnorakich alkoholi dawno już wyżarły mu umysł.

- Nie rozumieć - odparł w stronę pleców odchodzącego nadzorcy.
Brak znajomości języków niekiedy się przydawał, zwłaszcza gdy padały słowa niewygodne dla słuchającego.
Żeby ci Erlik oczy wypalił, rzucił niezbyt miłe życzenie pod adresem Garma, a potem spojrzał ponownie na swoich 'podopiecznych'.
Nieco było mu ich żal, ale nie na tyle, by cokolwiek dla nich zrobić. Nie miał najmniejszego zamiaru zostać ich sąsiadem - wolał swoją ciasną kajutę niż nieco bardziej przestronną, lecz cuchnącą i bardzo zatłoczoną ładownię, w której przebywali niewolnicy. Wolał życie mniej... skrępowane.

Przeciągły grzmot sprawił, że przestał rozmyślać o wadach i zaletach bycia niewolnikiem.
Owinął trzymany koniec łańcucha wokół słupka poręczy, a potem powiedział:
- Słyszeliście, co macie robić?
Użył swego ojczystego języka, potem powtórzył to samo po kothyjsku i argossańsku.
W gruncie rzeczy nie obchodziło go, czy będą pracować, czy nie. Nie był nadzorcą niewolników. Jeśli cenili sobie własną skórę i woleli pokład, niż ładownię, to chwycą za szmaty. Jeśli nie...

Kolejny huk gromu był znacznie głośniejszy, a towarzyszący mu błysk był w stanie porazić oczy patrzącego. Gwałtowny podmuch wiatru zakołysał statkiem, a tu i ówdzie rozległy się przestraszone okrzyki i parę wrzasków zachęcających członków załogi do przyłożenia się do pracy.
Gwałtowny podmuch wiatru przechylił nieco statek ma burtę. Tingis ledwo zdolał utrzymac się na nogach. Fale stały się większe, a cholerny orzeł zachowywał się tak, jakby chciał wszystkie wiatry i błyskawice ściągnąć w to właśnie miejsce. Akurat tu, gdzie znajdowała się 'Morska Wiedźma'.
Czym takim przysłużyli się bogom?

Od czasu pamiętnego rejsu przez Vilayet niezbyt lubił burze na morzu. A gdyby historia miała się powtórzyć, jego niechęć pewnie by wzrosła. Oczywiście gdyby zdołał przeżyć.
Tym razem ekwipunek miał pod ręką, ale przydałoby się jeszcze coś do pływania. Jakieś drzwi?
Rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Niezbyt mu się marzyło sprawdzanie, jak blisko jest do lądu. W dół.

Kelly 10-01-2011 21:44

Śmierdziało zatęchłą mieszanką ludzkiego potu z dużej ilości niemytych ciał. Do tego wyraźne zapachy krwi, kału, resztek zepsutego jedzenia, które dawano niewolnikom. Wszystko łączyło się tworząc jeden potworny odór, który dawniej powaliłby go na ziemię, niczym zbyt wielka porcja dobrego wina. Jednak obecnie przyzwyczajony, niemal nie odczuwał jakiejś specjalnej różnicy. Wcześniej wieźli go na innym statku, teraz na tym. Obydwa praktycznie niczym się nie różniły, będąc zbiorem ludzkich opowieści, które doprowadziły jego czy ją pod ten niski pokład. Stłoczeni niczym śledzie siedzieli tutaj, załatwiając swoje potrzeby przy wszystkich do niewielkiej dziury. Właściwie wszyscy już zobojętnieli na ten widok. Zresztą, pojęcie jakiejkolwiek prywatności nie istniało w przypadku niewolników. Byli własnością od stóp do głów jakiegoś pana, zaś ich intymność była mniej więcej tak samo ważna, jak dla garnka, czy stolika. Nawet jeśli planowali ciągle, jak się uwolnić, to na tą chwilę byli właściwie niemal nikim.

Obok niego siedział niejaki Shosheng silny, ciemnoskóry Kushyta, z którym porozumiewał się bardziej na migi, niż jakkolwiek inaczej. Marcello oprócz swojego rodzinnego aquilońskiego, biegle władał jeszcze trzema innymi, ale Kushyta znał tylko nieco styghijskiego i w tym języku rozmawiali od czasu do czasu jakimiś półsłówkami. Właśnie z tych opowiadań Marcello dowiedział się, że jego wioskę napadli piraci z Zingary porywając mu rodzinę oraz dobytek. Jego pana, półstyghijskiego szlachcica władającego okolicą, nie obchodziło, że chłopi są zupełnie zrujnowani oraz stracili swoich krewnych. Żądał zapłaty podatku, kiedy zaś nie mogli uiścić podjął decyzję, że sprzeda kilku, jako niewolników, by wyrównać straty. Łaskawie pozwolił na zgłoszenie się ochotników. Ludzkie było panisko. Na jego wspomnienie Shoshengowi ciągle same ręce zaciskały się w pięści wielkie, niczym bochny chleba. Kushyta samodzielnie się zgłosił. Był załamany utratą rodziny, jednak chciał oddać swoim sąsiadom jeszcze tą przysługę. Patrząc na jego niepowszednia siłę rzeczywiście można się było spodziewać, że właściciel dostanie za niego dobrą cenę. Marcello jednak wiedział, że Murzyn marzy tylko o tym, żeby paść w walce. Zostać kupionym, potem zaś, jeśli będzie możliwe, zdobyć miecz, czy choćby maczugę i zabrać ze sobą tylu wrogów, ilu się da. Statek niewolniczy nie dawał mu tej szansy. Był uznany za dzikusa i tak traktowany. Niektórzy biali, lub żółtoskórzy niewolnicy mający jakąś krzepę, bywali niekiedy wypuszczani na pokład, by wykonać najgorsze prace, typu zmywanie pokładu, czyszczenie z glonów, czy, dla kobiet, cerowanie żagli. Ale jednak Shoshenga nie wypuszczano nigdy. Może właściciel statku odkrył ponurą determinację napędzającą Murzyna oraz nie zamierzał ryzykować.

Jednakże Marcello nie miał takich skłonności, jak Shosheng. Zresztą był biały i zdecydowanie bardziej wolał myć pokład na świeżym, morskim powietrzy, niż siedzieć na dole. Dlatego wraz z innymi silnymi mężczyznami bywał kierowany do przykrych, ale przy takiej sytuacji, wyczekiwanych prac. Tutaj na górze wiała przyjemna bryza, widać było przesuwające się chmury, widać także było innych ludzi, niż najgorsza warstwa niewolników, do których należał on sam. Szorowanie pokładu należało do tych przeciętnych, trzeba jednak przyznać, ze załoga także się nie obijała. Słyszał, jak za burtę musiał zejść brodaty, mocarnie zbudowany pomocnik cieśli okrętowego, by sprawdzić, czy nie zrobiła się w kadłubie jakaś dziurka. Spodziewali się burzy, toteż nic dziwnego, że każdy rozsądny kapitan przewidywał taką możliwość, iż statek zostanie poddany silnym falom. Tym bardziej, że mężczyznę spuszczono po prostu na linie, potem zaś wciągnięto do góry. Okazało się, że wszystko w porządku i miejsce, które wydawało się być nieco nadwątlone, całkiem dobrze trzyma. Ucieszony cieśla dał mu kubek wina, później poszedł do właściciela statku z dobrymi wieściami.


Właściciel zresztą wyszedł ze swojej kabiny … może właśnie od niej. Właściwie nie wiedział, czy to na pewno ona. Learę zresztą poznał jakiś czas temu, jednak ładny kawałek się już nie widzieli. Czy więc była to ona? Może ktoś podobny, pocieszał się, nie życząc dziewczynie niewolniczego losu. Mignęła mu tylko przy wprowadzaniu na pokład. Naprawdę spoglądał przez moment na piękne oblicze Zamoranki. Jednak moment, kiedy widział dziewczynę, nie dawał mu absolutnej pewności. Jednak szczerze powiedziawszy, jak mógł zdobyć ową pewność szorując pokład. Wiedział, ze przynajmniej na razie to niemożliwe, jednak planował, jeśli okazja pozwoli, sprawdzić sytuacje, mając nadzieję, że jednak popełnił omyłkę.

Blaithinn 11-01-2011 18:59

Kajuta kapitana Morskiej Wiedźmy z całą pewnością należała do najwygodniejszych miejsc na okręcie. Leara jednakże chętnie wymieniłaby swoje posłanie z poduch i złoty łańcuszek na miejsce w ładowni, byle tylko znaleźć się jak najdalej od Yosuafa i jego spojrzenia.
Traktował ją jak cyrkowi poskramiacze dzikich zwierząt młode, które należy wytresować. Tylko, że nawet dzikie bestie zostawały same na noc. Ona tego prawa nie miała.
Uczepiła się jednak myśli, że gdy dopłyną do celu zostanie sprzedana komuś innemu i nie będzie musiała dłużej znosić kapitana Morskiej Wiedźmy. To pozwalało wytrzymać i nie dać się całkowicie zwątpieniu, które zdradziecko zaczynało ją oplatać.

***

Yosuaf wypadł na zewnątrz, a ona pozostała na kolanach, tak jak ją rzucił, zbyt oszołomiona usłyszaną wiadomością, by się ruszyć. Miała dołączyć do jego kolekcji? Do tej zbieraniny bab, otumanionej opium i haszyszem, czekającej, aż on, ich pan i władca, którąś z nich wybierze do łoża? Nie... na wszystkich bogów... NIE! Marazm w jaki popadła od czasu, gdy założył jej tą przeklętą obrożę i przykuł do ściany niczym psa, powoli słabł. Zerknęła na stół przepełniony jadłem.
- Kiedy Ty będziesz chciał, co? - mruknęła do siebie. - Albo kiedy nie będziesz widział... - dodała przesuwając się powoli do źródła jedzenia. Statek przechylił się gwałtownie w jedną stronę, ale nie przeszkadzało jej to. Zresztą najchętniej przywitałaby tą burzę balansując na pokładzie z wiatrem we włosach. Niestety, łańcuszek nie pozwalał nawet na zbliżenie się do okna, a co dopiero na wyjście na zewnątrz. Należało zatem skupić się na tym co mogła. Jej myśli ostatnio za bardzo błądziły, może to przez ten dym z kadzidła snujący się po kajucie... Zerknęła na drzwi wsłuchując się w odgłosy z zewnątrz. Wrzaski kapitana słychać było niemal na równi z grzmotami. Wzdrygnęła się na myśl do czego może być zdolny wściekły Yosuaf.
W końcu zapach jedzenia ściągnął jej uwagę ku ławie obficie zapełnionej zimnymi mięsiwami w korzennych sosach, świeżymi rybami i przeróżnymi owocami.
Zwalczając pokusę sięgnięcia po mięso Leara skupiła się na owocach, których częściowy ubytek był ciężki do zauważenia. Jedząc nasłuchiwała i spoglądała co chwilę na drzwi.

Tymczasem kołysanie okrętu stawało się coraz silniejsze i dziewczyna zaczęła zastanawiać się czy statek przetrzyma ten sztorm. Przerwała posiłek i przesunęła się do miejsca, gdzie jej łańcuch był umocowany. Wolała sprawdzić czy istniała jakakolwiek szansa na wyrwanie go ze ściany, tak na wszelki wypadek.

Hawkeye 14-01-2011 18:46

Ktoś mu kiedyś powiedział, że w każdym momencie życia, nie zależnie od sytuacji należy doszukiwać się dobrych stron swojego położenia. Uśmiałby się teraz pewnie po pachy, gdyby przyszło mu zmierzyć się z sytuacją Sigurda. Jednakże w tym szaleństwie była jakaś metoda. Na plus swojej niewoli mógł zaliczyć to, że nadal żył. Co więcej był tutaj z Gunarem, który miał się dobrze. Bardzo mu zależało na zdrowiu i dobrym samopoczuciu jego brata. Miał plan, ale żeby go zrealizować jego najstarszy brat potrzebny był mu w tak zwanej całej okazałości.

Żyli i odliczali dni, gdy będą mogli dokonać zemsty. Cóż Sigurd zjeździł kawał świata i chociaż słyszał, że zemsta jest dość prostym uczuciem, to jednak miał nadzieję, że uda mu się jej dokonać. Jakkolwiek brudna, brzydka i niska była o tym myśl. Jeden z podróżników powiedział mu, że zemsta to danie, które najlepiej smakuje podawane na zimno. W tym momencie nie obchodziła go temperatura tego dania, ważne że zostanie podane na stygnącym ciele pewnego zdradzieckiego szamana i jego opętanej przez złe moce matki.

I tutaj leżał cały problem tej zemsty. Jeżeli samą w sobie nie można by jej uznać, za dobrą to jednak cel jaki dzięki niej mogli osiągnąć taki był. Ich dom znajdował się pod kontrolą złej mocy. Ich współbratymcy mogli nie zdawać sobie z tego sprawy, ale taka była prawda. Jakiekolwiek moce dawały czarodziejom ich możliwości, większość z nich korumpowała i niszczyła ich dusze. Potrzeba było naprawdę wyjątkowego człowieka, aby pozostać dobrym, gdy spoglądało się w otchłań. Większość nie wytrzymywała turnieju wpatrywania się w nią i dawała jej całkowicie się pochłonąć.

Sigurd po raz kolejny zdziwił się, gdzie jego umysł potrafił wędrować. Był już w dalekiej, jak się wydawało przyszłości. Nie było to jednak złe, Vanir uważał, że to po części ratowało ich życie. Pierwszego dnia gdy znaleźli się w kajdanach, w różnych językach porozumiał się z dość dużą grupą więźniów i załatwił sobie i bratu spokój na resztę pobytu w tym miejscu. Nigdy nie myślał o sobie jako o poliglocie, ale w swoich podróżach nauczył się dobrze kilku języków, a znał słowa w wielu innych. Potrafił lepiej lub gorzej porozumieć się praktycznie ze wszystkimi niewolnikami.

Na szczęście w tym momencie znajdowali się na pokładzie okrętu. Sigurd cały czas obserwował Aesira pracującego jako ich nadzorca. Rozmawiali o nim z bratem i nie były to przyjemne rozmowy. Ich "kuzyn" był okrutnym człowiekiem i gdyby tylko nadarzyła się okazja, powinni pozbyć się go wrzucając do morza, lub w inny przemyślany sposób, a chmury jakie zbierały się nad okrętem mogły okazać się nad wyraz pomocne.

Sigurd podszedł do swojego brata -To co, pokażemy temu psiemu synu, dlaczego nie należy z nami zadzierać? - zapytał cicho w ojczystej mowie gestem wskazując na rudego człowieka ...

merill 15-01-2011 00:12

Gunar rozciągnął masywne barki, na tyle na ile pozwalały mu łańcuchy, krępujące go z bratem i jeszcze jednym niewolnikiem. Jego masywne i muskularne ciało, teraz było wychudzone parszywym jadłem, bardziej przypominającym pomyje niż posiłek. Odór odchodów, potu i zbutwiałej słomy służącej im za posłania pod pokładem, był nie do wytrzymania.

Dusza vanirskiego wojownika, przywykła do oddychania pełną piersią rześkim powietrzem iglastych lasów i ciemno-lazurowych fiordów, teraz cierpiała katusze. Syn jarla nie mógł wybaczyć sobie klęski i takiego upokorzenia. Duże, nawykłe do trzymania rękojeści miecza ręce, niejednokrotnie zaciskały się bezsilnie na stylisku wiosła.

Tym razem dane im było popracować na pokładzie. Kiedy wychodzili ku górze, morska bryza uderzyła go w nozdrza z siłą huraganu. Jego zmęczone ciało i otępiały od ciasnoty umysł ożywiły nowe siły. Wiatr idealne wydymał postawiony żagiel galery, zapowiadało się, że ci przy wiosłach nie napracują się dzisiaj zbytnio.

Szedł wyprostowany, z dumnie uniesioną głową i ogniami gniewu w oczach. „Jakim prawem ten aesirski pies, śmie ich tak traktować? Gdyby tylko miał wolne ręce, udusiłby to ścierwo gołymi dłońmi.”

Jego brat odezwał się przyciszonym głosem w ich ojczystej mowie:
- To co, pokażemy temu psiemu synu, dlaczego nie należy z nami zadzierać?
Czytał w jego myślach, od dawna zauważył i cenił tę jego umiejętność. Spierzchnięte wargi sprawiły, że jego głos nieco ochrypł. Spojrzał na boki na pilnującego ich, sądząc po rysach twarzy, hyrkańczyka a potem na skutego z nimi więźnia.

Nie wykazywali wielkiego zainteresowania ich osobami. Gdzieś tam na horyzoncie widzieli srożącą się burzę. Ściana ciemnych chmur wyrywała widnokrąg Słońcu, a padający ulewny deszcz, odcinał się wyraźnie na horyzoncie. Burza była coraz bliżej, zwiększając zamieszanie i krzątaninę na pokładzie. To mogła być ich szansa. Skoro nie mogli uciec… mogli wywrzeć pomstę na pomiatającym nimi aesirskim najemniku.

Odezwała się w nim natura łowcy i przywódcy. Spojrzał bratu wymownie w oczy i delikatnie potrząsnął łańcuchem, który krępował ich razem. Sigurd w lot zrozumiał o co chodzi. Teraz wystarczyło czekać, aż cel znajdzie się w zasięgu ich ramion. Oby Ymir dał siłę ich ramionom.

Avaron 15-01-2011 21:26




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2X7JDvTarqQ&feature=related[/MEDIA]


- Do żagli psy! - Yosuaf stał przy sterowym wiośle, mocując się z potęgą morskich fal. - Wiosła...

Nie zdążył wykrzyczeć polecenia, gdy fala wielka, niczym stygijska piramida, przelała się przez pokład zalewając wszystko wokół. Rękawem szaty przetarł podrażnione słoną wodą oczy. Zaklął plugawie w duchu. Fala prawie zmyła go z pokładu, ledwo zdołał się przytrzymać steru. Jego myśli biegły gorączkowo. Jak?! Na wszystkich bogów światła i ciemności! Jak taka burza mogła pojawić się znikąd w tak krótkim czasie? Obserwator niczego nie wypatrzył aż do chwili, gdy było za późno. Przecież nie omieszkał złożyć bogatej ofiary w świątyni Mitry przed wypłynięciem, więc dlaczego? Yosuaf gotów był załkać nad swym przeklętym losem, lecz nim zdołał to uczynić, kolejna fala uderzyła w rufę okrętu zalewając przerażonego kapitana Morskiej Wiedźmy. Yosuaf poczuł, jak potężne szarpnięcie wyrywa mu wyślizgany trzon sterowego wiosła z dłoni, a po chwili leciał porwany przez szalejący żywioł ku wściekłej kipieli za burtą.

- Kapitan za burtą! - Krzyczał któryś z marynarzy biegnąc ku rufie. - Porwało kapitana!

Zdawało się, że nic już nie panuje nad szaleństwem, jakie ogarnęło okręt. Ludzie biegali oszołomieni we wszystkie strony. Na gwałt ściągano z masztu żagiel, który z pełną szybkością ciągnął okręt wprost w objęcia sztormu. Wyciągnięto wszystkie wiosła, a pod pokładem dało się słyszeć monotonne dudnienie nadającego rytm bębna. Tylko, że nikt już nie sterował Morską Wiedźmą.

- Fala! - Krzyknął ktoś tuż przy uchu Tingisa. I bodaj uratował mu tym życie, bo gdyby młody hyrkańczyk nie schwycił się w porę jednej z lin, jak nic zmyłoby go w ślad za Yosuafem w morską toń.

Przez chwilę kipiel ogarnęła go całego, lecz fala szybko cofnęła się z pokładu. Bogowie morza muszą za nim nie przepadać, skoro już drugi raz dają mu do zrozumienia, że nie chcą by przemierzał morskie szlaki. Splunął słoną wodą rozglądając się wkoło przerażonym wzrokiem. Pokład wyglądał, jakby przegalopował po nim piekielny legion. Z różnych zakamarków powoli wyłaniali się ocalali, a zza burty dało się słyszeć przytłumione wycie porwanych przez falę. Tingis uświadomił sobie, że nie ma przy nim niewolników. Obejrzał się za siebie i szybko ich wypatrzył.

Garm zdychał. Gunar czuł, jak dusza aesirskiego nadzorcy niewolników powoli ucieka ze swego podłego naczynia. Aesir charczał z wywalonym językiem, próbując odciągnąć od gardła potężnie zaciśnięty łańcuch. Nie zdążył nawet krzyknąć, gdy Sigurd powalił go na deski pokładu, a i tak jego okrzyk umknąłby czyjejkolwiek uwagi w całym tym zamieszaniu. A teraz Gunar powoli wyciskał z niego ostatki żywotu. I pewnie by tego dokonał, gdyby nie kolejna fala, która wpadłszy na pokład posłała nadzorcę pod sam maszt galery. Teraz ociekający wodą Garm wskazywał na niewolników, próbując powiedzieć coś, na co nie pozwalało mu ściśnięte gardło. Lecz zanim ktokolwiek zwrócił na niego uwagę, dał się słyszeć grom silniejszy niż wszystkie inne.




Kto spojrzał w górę, ten oślepł od straszliwego blasku. Błękitny ogień spłynął wprost na maszt okrętu rozszczepiając drewno na sczerniałe drzazgi. Błyskawica dopadła do pokładu, by zatańczyć po nim wściekle. Zdawało się, że okręt jęknął niczym ranione śmiertelnie zwierzę, gdy pokład począł pękać pod dotknięciem niebiańskiej siły, dzieląc Morską Wiedźmę na dwie poszarpane części.

- Rozerwało pokład! - Krzyczał któryś z marynarzy. - Bogowie miejcie nas... - Nim zdołał dokończyć, kolejna fala porwała go w głębiny wraz z innymi wyjącymi ze strachu ofiarami.

Rozległ się trzask głośniejszy niż wycie wiatru i przednia część okrętu odłamała się od tylnej. Morska Wiedźma umierała powoli, opadając w bezmiar wód. Rufa wciąż unosiła się nad powierzchnią, lecz powoli przechylała się ku górze, tak, że sterowe wiosło ledwie już dotykało falującego szaleńczo oceanu.



Leara z całych sił starała się rozerwać okowy złotego łańcucha, lecz bezskutecznie. Jeszcze chwilę temu bała się, że się utopi, gdyż kabina powoli napełniała się wodą. Lecz nagle po tym przerażającym trzasku wszystko się przewróciło, a ona sama zaczęła się ześlizgiwać się w kierunku drzwi. Obroża, którą była przykuta, wbiła się mocno w skórę. Przestraszona dziewczyna uświadomiła sobie, że jeśli statek dalej będzie przechylał się w tym kierunku to już nie będzie musiała martwić się o morską wodę, bo zanim zdąży utonąć, zawiśnie na niewolniczym łańcuchu. Kolejne szarpnięcia nic nie dawały, łańcuch nie chciał ustąpić. I wtedy coś z głośnym hukiem uderzyło o drzwi kajuty. Te uchyliły się nieznacznie i dziewczyna dostrzegła smagłolicego młodzieńca o ostrych rysach, który ciśnięty przez falę wpadł do kabiny.

Sigurd wisiał nad szalejącymi falami. Wisiał jedynie dzięki łańcuchowi, którym przykuto go do brata i tego drugiego niewolnika. Próbował schwycić jakiś fragment poszycia, lecz za nic nie mógł utrzymać mokrego i śliskiego drewna. Byłoby to dość zabawne, gdyby zaraz nie miał zginąć. Ciekawe, czy przyjmą go do Walhalli po takiej śmierci? Miał co do tego nieliche wątpliwości.

Marcello zaparł się ze wszystkich sił. Jeden z barbarzyńców ciągnął go właśnie ku paskudnej śmierci w morskiej otchłani. Mięśnie zdawały się być rozrywane bólem, a on sam czuł się, jakby za chwilę miał rozpaść się tak samo jak cały statek. Chwycił mocniej łańcuch w spotniałe dłonie i pociągnął z całych sił ku górze, wykrzykując pod niebo całą swoją złość. Nagle poczuł szarpnięcie z drugiej strony. Drugi z barbarzyńców wspomagał go i razem napiąwszy swoje mięśnie z trudem wciągali tamtego na pokład. Tknięty nagłym przeczuciem Marcello obejrzał się za siebie. Powoli zmierzało ku nim dwóch marynarzy. Wspinali się po przechylonym pokładzie zręcznie niczym tresowane małpy, ściskając w zaciśniętych, pożółkłych zębach ostrza noży. Byli blisko, o wiele za blisko.


Orle skrzydła rozwiewały się niczym dym. Ptak z każdą chwilą tracił swój kształt rozrywany ostatnimi podmuchami wichru, aż w końcu niczym już nie różnił się od innych obłoków na niebie. Morze cichło, przez chmury przedarł się jasny blask słońca a obraz w kuli począł tracić na wyrazistości i w końcu znikł. Czary traciły swą moc, wszechobecne płomienie poczęły przygasać.

- Tak jak tego chciałeś śmiertelniku. - W wielkiej pieczarze rozległ się głos rodem z najczarniejszego koszmaru, lecz zadawało się, że dochodzi z niesłychanej dali. - Ich duszę są już twoje, lecz nie zapomnij o tym coś mi obiecał, bo drogo zapłacisz za zdradę...

Głos umilkł, a jedynym światłem w jaskini był wątły płomyk pochodni. Po chwili i on znikł zasnuwając wszystko ciemnością.

Kerm 16-01-2011 00:42

Zdecydowanie nie wyglądało to zabawnie.
Załoga miotała się jak szalona, kapitan wywrzaskiwał polecenia... dopóki solidniejsza od innych fala nie zmyła go za burtę, co zdecydowanie zmniejszyło szansę statku na wyjście cało z tej opresji. Bez sternika zdani byli całkowicie na łaskę fal. A nikt z marynarzy jakoś nie spieszył się, by zająć jego miejsce.
Tingis zresztą również. Jakoś nie wierzył, by w przeciągu paru sekund zdążył się nauczyć czegoś tak skomplikowanego, jak sterowanie statkiem, w dodatku w środku burzy.

Gdyby nie czyiś okrzyk Tingis podzieliłby los Yosuafa. W ostatniej chwili chwycił jakąś znajdująca się pod ręką linę. Na szczęście jej drugi koniec był solidnie przymocowany do jakiejś solidnej części statku, zatem kolejna fala opuściła pokład, w przeciwieństwie do Tingisa, który na nim pozostał.

Potężny grom niemal ogłuszył Hyrkańczyka.
W porównaniu z tym, co działo się teraz, sztorm na Morzu Vilayet był niewinną zabawą wiatru z falami. Odruchowo uniósł ręce do uszu, co źle świadczyło o jego rozsądku i o mały włos źle by się dla niego skończyło. Gwałtowny przechył statku zbił go z nóg i rzucił prosto w drzwi kapitańskiej kajuty.

Pomieszczenie było o wiele większe i przyjemniej urządzone, niż klitka którą on sam zajmował. I znajdowało się tam coś, co do w kajucie pasażerskiej z pewnością trudno byłoby znaleźć. A raczej ktoś... Szczupła brunetka o jasnej cerze wpatrywała się w niego zaskoczona. On zrewanżował się jeszcze bardziej zaskoczonym spojrzeniem. Nie spodziewał się, że w kajucie kapitańskiej są takie luksusy. Doskonale widoczne, bowiem biała sukienka więcej odsłaniała, niż zakrywała. Gdyby statek się nie rozpadał...
Dziewczyna coś krzyknęła.
Niestety, był to język, którego nie rozumiał. Pokręcił głową i wyciągnął do dziewczyny rękę, dając jej tym samym znak, że trzeba wyjść. Dopiero gest dziewczyny uzmysłowił mu problem, którego wcześniej nie zauważył - złoty łańcuch, łączący szyję dziewczyny ze ścianą kajuty.
Kolejny okrzyk dziewczyny był dla niego bardziej zrozumiały. Przynajmniej tak sądził.
- Zaraz ci pomogę - odparł po argosańsku.
Istniało kilka sposobów na rozprawienie się z łańcuchem. Na przykład poproszenie o pomoc kowala...

Tingis złapał łańcuch i szarpnął z całej siły.
Co prawda mógłby go przeciąć, ale jeśli był ze złota, to im dłuższy, tym byłby więcej wart. I stanowiłby pewien kapitał, po dotarciu na brzeg.
Łańcuch puścił. Wraz ze sporym kawałkiem ściany.
- Idziemy! - zawołał.
Dziewczyna jakby nie słyszała. Klęcząc na podłodze zawijała w obrus rozsypane po podłodze jedzenie.
- Szybciej... - powiedział, z większą dozą niecierpliwości.

Wreszcie posłuchała.
W tym czasie Tingis wymontował drzwi kapitańskiej kajuty. Yosuafowi nie były już potrzebne, a wyglądało na to, że na pokładzie 'Morskiej Wiedźmy' nie będzie potrzebny kolejny kapitan.
Gdy wydostali się z kajuty galera szła na dno. Co miało jedną dobrą stronę - nie musieli zbyt daleko skakać.
Drzwi z pluskiem wylądowały w wodzie. Dziewczyna rozejrzała się po pokładzie, jakby chciała po zapamiętać widok, a potem skoczyła do wody. Tingis odciął solidny kawał liny i podążył w jej ślady.

Drzwi zanurzyły się pod ciężarem dwóch osób, ale jakoś wytrzymały.
Warto by było załapać się na bardziej luksusowy środek lokomocji. Niestety, w pobliżu był tylko kawałek wraku, oraz unoszące się tu czy tam beczki, skrzynki, kawałki desek. I pół masztu, nadpalonego w poważnym stopniu.
Drzwi, lina, skrzynki...
- Umiesz budować tratwy? - spytał.

Blaithinn 16-01-2011 14:25

Wszystko wskazywało na to, że szans, by Leara wyrwała ten łańcuch nie było żadnych. Gdy jeszcze huknęło i wszystko się przewróciło ciągnąc ją w kierunku drzwi, wpadła w lekką panikę. Chwyciła się nogi stołu, by w razie gwałtowniejszego przechylenia nie zawisnąć od razu i ponownie spróbowała ciągnąć łańcuszek - bez rezultatu. Nie chciała umierać, szczególnie w takich okolicznościach z niewolniczą obrożą na szyi... Szarpała coraz silniej, gdyż strach dodawał jej energii, ale choć ręce zaczęły już boleć nic się nie zmieniało. Nic, poza coraz większym przechyleniem podłogi.
Nagle, coś z dużą siłą uderzyło w drzwi i do kajuty wleciał ciemnowłosy młodzieniec o hyrkańskich rysach twarzy. Jego ubiór - ciemnoszara skórzana zbroja, spodnie, bluza z kapturem i wysokie buty wybitnie świadczyły, że nie należy do załogi ani tym bardziej do niewolników.

Popatrzyli po sobie zaskoczeni. Dziewczyna widząc jak spojrzenie chłopaka zaczyna wędrować po jej ciele szybko krzyknęła nie chcąc dawać mu za wiele czasu do namysłu.
- Pomóż mi! - niestety, zamorański użyty zupełnie instynktownie w takim momencie, był dla przybysza niezrozumiały.
Wyciągnął rękę w jej kierunku jakby chciał pomóc wstać. Najwyraźniej skupiony na czymś zupełnie innym nawet nie zauważył, że Learze ucieczkę utrudnia obroża z łańcuchem.
- Pomóż mi go wyrwać! - wrzasnęła tym razem w aquilońskim i szarpnęła się mając nadzieję, że młodzieniec w końcu zauważy jej problem.
Tym razem zrozumiał, gdyż powiedział, że jej pomoże, podniósł łańcuszek, szarpnął i... po prostu wyrwał go ze ściany. Zamoranka spojrzała na swego wybawcę wielce zdziwionym spojrzeniem, nie spodziewała się przy jego posturze takiej krzepy.

Uwolniona poderwała się na nogi, zapominając, iż niewiele ostatnio miała okazji chodzić czy chociażby stać. Zakręciło jej się w głowie i o mały włos nie padłaby ponownie na ziemię. Zaklęła cicho utrzymując równowagę, jej wzrok spoczął na stole i porozrzucanym jedzeniu. Nie można było pozwolić by się zmarnowało. Szarpnęła za obrus zrzucając ocalałe półmiski na ziemię i zaczęła kłaść na niego mięsiwa i owoce. Poganiana zawiązała obrus w tobołek i zwróciła się w stronę Hyrkańczyka. Gdy ona pakowała jedzenie, chłopak wyciągnął drzwi od kajuty, co było całkiem rozsądnym pomysłem.

Kiedy ruszyła w kierunku wyjścia poczuła, że ciągnie za sobą coś jeszcze poza łańcuchem. Okazało się, że fragment deski pozostał na jego końcu. Świetnie, w razie czego będzie miała czym uderzyć. Okręciła łańcuch wokoło prawej ręki, tak by miała resztki deski po zewnętrznej stronie dłoni. Drugą chwyciła tobołek i tak gotowa wyszła na pokład, a w zasadzie na to co z niego zostało. Musiała zmrużyć oczy, by wychodzące słońce jej nie oślepiło. Morze powoli się uspokajało ukazając ogrom zniszczeń. Chłodny podmuch wiatru sprawił, że Leara lekko zadrżała, w końcu jej strój w większości składał się z muślinu, ale przywitała ten dreszcz z radością. Była wolna! Rozejrzała się szybko po pokładzie sprawdzając czy nikt ich nie widzi
i skoczyła do wody. Za nią podążył Hyrkańczyk.

Wejście na drzwi, tak by nie przewróciły się razem z nimi do wody, nie należało do najłatwiejszych, na szczęście, trochę dzięki jej świetnie wyszkolonemu zmysłowi równowagi, udało im się. Dziewczyna starała się leżeć, tak by nie dotykać młodzieńca, ale na tak niewielkiej przestrzeni, było to niestety niemożliwe.
- Umiesz budować tratwy? - pytanie Hyrkańczyka wyrwało ją z ponurych myśli dotyczących zbyt dużej bliskości pomiędzy nimi.
Rozejrzała się lekko oceniając do czego mogą się dostać.
- A mamy wystarczająco dużo liny? - odpowiedziała pytaniem.

Kelly 18-01-2011 12:28

Marynarz łgał niczym pieprzony Zingarańczyk. Może miał takich wśród swoich przodków. Burza, potworna burza. Wiatr huraganowy smagał kroplami słonego deszczu po wystraszonych twarzach oraz fale przelewały się nad pokładem. Marynarz mówił, że on po bohatersku w takich chwilach zachowywał spokój. Wielka brednia, na koronkowe majtki Isthar. Pokład się chwiał niczym gotowana galareta, fale przypominały nagle powstające domy swoją wielkością, potem zaś ze wściekłością gada rzucały się na chyboczący statek, którego dwie łupnięte piorunem połówki zaczynały się od siebie oddalać. Marcello, gdyby nie był tak zaskoczony, to byłby przerażony. Kurczowo trzymał się rękami łańcucha desperacko myśląc, co tu można jeszcze zrobić, żeby się uwolnić. Obroża przypięta do jego szyi, od której odchodził łańcuch, groziła najgorszym. Trząsł się, przynajmniej wewnętrznie. Prawdopodobnie nawet popuścił co nieco oraz dziękował wielkiemu Mitrze, że jest cały mokry, więc tego kompletnie nie widać.
- Jeśli wpadniecie do wody, łapcie jakiekolwiek okrągłe przedmioty, najlepiej beczki. One nie toną – rzucił obydwu kompanom przekrzykując straszliwy hałas burzy. Huk łamanych desek, świst wiatru, głuchy łomot fal oraz straszliwe serie uderzeń kropli deszczu, szybkich niby dzięcioł szukający korników, bywał jeszcze od czasu do czasu wzmocniony gwałtownym uderzeniem piorunu. Niebo cięła błyskawica, natomiast nagły grzmot pędził przez powietrze zagłuszając na chwilę nawet odgłosy burzy tak, ze aż uszy bolały.


- Zresztą właściwie, co to ma za znaczenie – opanował go wisielczy humor, kiedy zobaczył, że na pochylonym pokładzie, który podskakiwał na tańczących falach niczym baletmistrz na trampolinie, szło, lub raczej, próbowało dojść dwóch marynarzy. Byli chyba większymi wariatami niż ci, których zamykają w zamkniętym labiryncie Fend-koch w dalekiej Styghii. Zamiast bowiem próbować ratować się, uciekać na tratwie czy łodzi, szli do więźniów, którzy byli przyczepieni do statku. No cóż, twarze nieskażone jakimkolwiek przebłyskiem pomyślunku. Statek rozbity na pół. Nawet jeśli poszczególne części jeszcze trzymały się powierzchni wzburzonej fajerwerkami błyskawic wody, to raczej wyglądało to na kwestię czasu. Przez chwilę chciał pomóc reszcie niewolników w ładowni. Przynajmniej dać im jakąś szansę, rzucić jakiś łom, czy cokolwiek, ale ładownie już były okryte wodą. Zresztą co mógł uczynić samemu będąc przywiązanym do statku oraz mając jeszcze dwóch fanatyków na uszach, którzy wyraźnie się palili, żeby wypróbować swoje noże. Ogólnie on wraz z dwójką północnych barbarzyńców znajdował się bardziej na górze. Oczywiście słowo góra podczas sztormu stanowi pojęcie nad wyraz względne, kiedy fale sięgają wysokości drzewa. Identycznie oni, raz byli na górze, raz na dole, ale ogólnie, ponieważ to przeciwległa częścią tonęła połówka statku, na której się znajdowali, przeważnie stali nieco wyżej. Na śliskim, mokrym pokładzie skropionym słoną wodą, gdzie każdy ruch mógł oznaczać upadek. Dla nich, przywiązanych za szyje, miało to kapitalne znaczenie.

Jakakolwiek broń! Jednak nie miał jej, podobnie jak tamta dwójka. Ale on, żeby się utrzymać musiał używać całych sił, tamte chłopaki, imponujące siłą, mogli trzymać się jedną ręką, drugą zaś trzymać jakiś kawał dechy, czy innego pręta. Rozpaczliwie wierzgnął nogami, kiedy pierwszy spośród napastnik podszedł stosunkowo blisko wycinając mu kopa w jaja, przynajmniej próbując to zrobić.
- Jasny! - wyrwało mu się, bo akurat w tym momencie statek podskoczył na jakiejś fali niby rozwścieczony koń, którego ktoś usiłuje dosiąść. Szczęśliwie jego towarzysze niedoli tym razem utrzymali się na pokładzie. Jeszcze przed chwilą pomagał wytargać jednego z nich na górę, teraz zaś co? Miał jakąś desperacką nadzieję, że może obydwaj przybysze północy utłuką wrogich marynarzy. Może jego kopniak trafi w odpowiednie miejsce, może tamci durnie, ryzykując głupio na statku targanym falami, wypadną za burtę … Wtedy co ... trzeba jakoś wyrwać się z łańcuchów. Może zresztą łamiący się pokład pomoże im odrywając odpowiedni kawałek od reszty. Oraz trzeba mieć nadzieję, ze na tej oddalonej refie, która dryfowała, kobieta widziana przez niego nie była Learą. Bardzo chciał się pomylić, bowiem nie mógł już nic zrobić, by ją jakkolwiek ratować. Choć faktem jest, ze morze gwałtownie zaczęło się uspokajać, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Także statek przestał być miotany, niczym szalony, ale nie było się co łudzić, że rozwalone kawałki kadłuba utrzymają się długo. Jednak nie mniej, ci idioci dzierżący noże, którzy leźli do nich, mieli ułatwione zadanie, jednak także on mógł kopnąć łatwiej celując prosto w krocze pirata.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:28.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172