Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-01-2011, 23:51   #11
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- Eeee, togo, zaraz! A zaliczka na koszta? –
- Jaka kurwa zaliczka? –
- No przecież trza mi języka pozyskać, nie? –
- Toż Ty myślisz, że ja cię nie znam? Na kurwy wszystko wydasz! –
- A znasz lepszy sposób na pozyskanie języka odpowiedniego? –

*****

Kosztowało to trochę marudzenia, ale w końcu Conor dostał to czego chciał. Z jednej strony dobrze, z drugiej oznaczało to, że musi wziąć się za robotę. Poszedł więc na górę, gdzie trzymał swoje graty i przywdział skórzany pancerz. Dwa miecze znały miejsce na jego plecach, podobnie jak kusza. Pałka wesoło podrygiwała, przyczepiona do pasa, paląc się do roboty. Reszty widać nie było, ale była na swoim miejscy. Zostało jeszcze pożegnać się z Lottą przed oczekiwaną podróżą a że nie lubił zbędnej gadaniny, to szybko zajął jej czymś usta. Nikt nie narzekał.

*****

Jakiś czas później Conor stał już na przeciw biur rzeczonej kopani. Nie spieszyło mu się, bo i kolejka duża i skręta jeszcze nie skończył. Trzeba było trochę ruszyć głową, coby wszystko dobrze zacząć. W miarę jak dym miarowo wypełniał i opuszczał jego płuca w głowie Storma układał się porządek dzisiejszego dnia. Co jak co, ale porządek kurwa, musi być. Na obserwacji budynku i tłocznych się przed wejściem ludzi, zeszło mu parę minut. W końcu jednak zdeptał niedopałek i ruszył ku kolejce podobnych jemu rzezimieszków. Jak przypuszczał na początek będą chcieli, coby im wytłuszczyć swoje kwalifikacje. Tak więc nie spiesznie przepchał się na sam początek kolejki i przypierdolił pierwszemu, który miał wejść do biura. Dale poszło już z płatka.

****

Jakieś dwie godziny później był bogatszy o rozcięta wargę, parę siniaków i zadrapań, ale przede wszystkim o nowego pracodawcę. Był też bogatszy o dwóch nowych znajomych. Olek i Jonasz pracowali dla kompani, jak i on teraz, ale już od dłuższego czasu. Nie byli żadnymi szychami, bo i do tych nie miał na razie dojścia, ale mogli mu powiedzieć to i tamo. Ot chociaż najnowsze plotki chodzące w firmie i kto jest kim w kompani. To było ważne, bo determinował dalsze kroki i znajomości Storma.

Wszyscy trzej gościli (na jego koszt) w „Rozpustnej Elfce”, zaprzyjaźnionym lokalu Conora, racząc się towarzystwem dziewcząt. Conor uśmiechał się do Jonasza i Olka, widząc jak dwie dziwki wyprowadzają ich na górę. Monic i Eleonora, czy jak tam miały aktualnie na imię, znały się na tej robocie jak mało kto, więc prawie im zazdrościł. Ważniejsze było jednak to, że z Conorem tez się dobrze znały i wiedział, że za parę godzin powiedzą mu wszystko, co tylko udało im się wyciągnąć z tej dwójki. A że w ciągnięcie są niezrównane, to Storm był pewien, że dobrze zainwestował pozyskaną zaliczkę.

Sam tym czasem mógł cieszyć się życiem, leniwie głaskając po głowie Valę, ochoczo złamująca się jego przyrodzeniem. Czyż życie nie jest piękne?
 
malahaj jest offline  
Stary 22-01-2011, 23:56   #12
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Gwint był jakby nie patrzeć ulubioną rozrywką Ginnara. Zresztą krasnolud w życiu robił na poważnie tylko dwie rzeczy, prał ludzi po mordzie, albo grał w gwinta. Zresztą, Modi parał się szlachetnym fachem najemnika, a o opinie trzeba dbać, krasnolud najemnik musi być hazardzistą. Ze stereotypami się nie walczy. Tyle, że w karty Ginnarowi szło jak krew z nosa. Ragnar odszedł od stołu, Modi już chciał iść za nim, bo krasnolud wyglądał jakby miał zacząć rzucać kuflami i ciężkimi słowami po kontach. Jednak, zaczęła się nowa kolejka gwinta, a nie dyskutuje się z krasnoludami grającymi w karty, bo można skończyć bez zębów.

Wzmianka o robocie spodobała się Ginnarowi, nie lubił zostawać gdzieś długo, robił sobie wtedy wrogów, poza tym miasta cuchną, nie są takie jak się je przedstawia, mnóstwo w nich złodziei, no i psia mać biurokracja, nawet na wyjście do wychodka trzeba prosić straż o pozwolenie, nic nie wolno.

-No to idziemy z Ragnarem chłopaki, powodzenia, obyśmy się kiedyś jeszcze spotkali, najlepiej w karczmie takiej jak ta.

Kolejka do zapisów była długa, ale krasnolud ma łokcie na optymalnej wysokości do przepychania się przez tłum ludzi, ścigany okrzykami bólu i przekleństwami Ginnar przebił się do człowieka który dokonywał zapisów.

- Zapewne wy wiecie jak się powinno machać mieczem. - rzekł
człowiek.
-Nie tylko mieczem, nawet toporem!- Odrzekł Modi po czym złożył niezwykle koślawy podpis na dokumencie.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 23-01-2011, 00:04   #13
Wiedźmin Właściwy
 
Draugdin's Avatar
 
Reputacja: 1 Draugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputację
Następnego dnia rano zwlókł się w łóżka. Zapomniał już w jak charakterystyczny sposób Novigrad śmierdział. Dlatego też rzadko tu gościł i krótko tu gościł. Miał wrażenie, że po kilku dniach pobytu w tej – jak to miasto dumnie nazywano – stolicy świata, smród był wszechobecny. Wdzierał się w każdy zakamarek, odzieży, we włosy, w skórę.

Ubrał się z zamiarem zjedzenia posiłku oraz zajrzenia do swojego konia w stajni zszedł na dół do głównej sali oberży.
Jadło właśnie śniadanie gdy nijaki do bólu jegomość postawił mu zimne piwo i dosiadł się do jego stolika z propozycja zatrudnienia dla Kompani Delty Pontaru.

Draug był nie co zdziwiony choć z jego twarzy nie można było oczytać żadnych uczuć. W najśmielszych nawet snach nie sądził, że zlecenie znajdzie go same. Przynajmniej dawno już coś podobnego go nie spotkało.
- Panie... Nie usłyszałem imienia?. – Odezwał się wiedźmin.
- Wystarczy że pracuję dla Kompanii. To powinno wystarczyć na ta chwilę.
- Powiadacie, że znikają całe statki razem z załogą i to bez śladu? Do tego trzeba by co najmniej krakena. Nie przypominam sobie jednak, żebym kiedykolwiek słyszał o pojawianiu się tych bestii w tych rejonach. Poza tym kraken nie jest zbytnio subtelną bestią i zostały by zazwyczaj jakieś szczątki okrętów.

Wiedźmin zamilkł. Skończył posiłek. Odsunął od siebie pusty talerz i rozparty niedbale na krześle delektował się bonusowym zimnym piwem.
Obserwował przez chwilę swojego rozmówcę. Facet był perfekcyjnie nijaki. Ten dla kogo pracował musiał niezwykle cenić tą właśnie cechę bezimiennego posłańca. Ciekawe gdzie znajdują takich osobników.
- Skoro sami przychodzicie do mnie – wiedźmina – z ofertą pracy musicie dobrze widzieć, że wiedźmini nie parają się zleceniami jako najemnicy. Najemnicy są potrzebni do zabijania ludzi – ja natomiast eliminuję potwory.

Draug łyknął piwa i kontynuował.
- Przyjmę to zlecenie –jak toście celnie określili – żeby sprawdzić czy to nie sprawka jakiejś bestii wodnej. Dziękuję za piwo.
Wiedźmin wstał. Rzuciła na blat należność za śniadanie i skierował się do wyjścia. Mijając drzwi oberży rzucił przez ramię.
- Idę teraz zająć się moim koniem. Gdzie i kiedy mam się stawić?
 
__________________
There can be only One Draugdin!

We're fools to make war on our brothers in arms.

Ostatnio edytowane przez Draugdin : 23-01-2011 o 19:20.
Draugdin jest offline  
Stary 23-01-2011, 14:06   #14
 
Aarine's Avatar
 
Reputacja: 1 Aarine nie jest za bardzo znanyAarine nie jest za bardzo znany
Płomienie rozpalonego z wielkim trudem ogniska dałoby się dostrzec już ze znacznej odległości.Na tle bijącej w niebo jasnoczerwonej łuny majaczyły leniwie sylwetki dwóch postaci otulonych szczelnie w grube płaszcze.Co raz to jedna z nich energicznym ruchem ciskała w rozpalony żar grube polana wzbijając tym samym pęk iskier wznoszący się ponad głowy obozowiczów.W oddali z cicha parskały uwiązane konie wyraźnie czymś zaniepokojone,spoglądające panicznie w nieprzeniknioną czerń lasu.
Jeden z mężczyzn,znacznie starszy od swego towarzysza siedział cieżko,oparty oburącz o pękate podróżne sakwy,jego pokryta zmarszczkami twarz lśniła od potu.Długie siwe włosy swobodnie opadały na ramiona,a jego spieczone usta wykrzywiał grymas bólu.Mężczyzna co raz to pociągał z pokaźnej wielkości antałka trzymanego kurczowo w lewej ręce.–Mówie ci,jestem już na to za stary.-westchnął starzec,chwytając za ramię pochylonego nad nim towarzysza.Ten jakby zamyslony,skupiony nad tym co robi zdawał się nie zwracać uwagi na to co do niego mówiono.Około trzydziestoletni,rosły mężczyzna znacznej postury o jasnych błękitnych oczach i czarnej zmierzwionej czuprynie pieczołowicie zaciskał świeży opatrunek na piersi towarzysza.Co raz tylko przytakiwał głową mrucząc coś pod nosem,bez reszty pochłonięty tym co robi.-Tyle żeśmy razem zwojowali,młody,dobra była z nas para.-ciągnał starzec,spluwając siarczyście w światło ogniska.-A tu proszę,przyszła na mnie pora,szlag by to trafił,może i łeb siwy ale do miecza ręka pewna-Zacisnął gwałtownie dłoń na skórzanym bukłaku,by nastepnie cisnąć go między drzewa,poza światło obozu.-Leż spokojnie Braiwhor,wyliżesz się z tego,a bo to chyba pierwszy raz cie tak poharatali.-Starzec zaśmiał się donośnie, a na jego ustach na przemian gościł wymuszony uśmiech oraz wykrzywiony grymas bólu.Brego,zamyślony usiadł cieżko na skórzanej derce wzrok wbijając w żar ogniska.-Cholerna robota-pomyślał,przeszli taki kawał drogi na darmo,tłukąc się tygodniami przez lasy i wąwozy,tylko po to aby dostać szypem w pierś.Cholerny informator z którym mieli się spotkać okazał się podstawionym zabójcą.Ktoś najwyraźniej ma tutaj jakieś rachunki do wyrównania.A szkoda,bo to była podobno dobrze płatna robota,łatwa,lekka i przede wszystkim opłacalna.-Brego chwycił odruchowo skromną sakiewkę macając palcami kilka znajdujących się w środku monet.Trudno było ostatnio o jakąś sensowną prace,nawet dla najemników.-Przeczesał dłonią gęste tłuste i mokre od potu włosy.Szukając jakiejś alternatywy zaczerpnął nieco języka w przydrożnych karczmach,słyszac to i owo o tutejszych okolicznych problemach.Podobno w Novigradzie kroi się jakaś wieksza afera,to zaledwie kilka dni drogi stąd.Brego nienawidził wręcz miejskiego zgiełku i tłoku,smrodu rynsztoków tłumów na jarmarkach,ale cóż-pomyślał-taka praca,a innego wyjścia raczej nie widać.Na dodatek jego towarzysz od miecza jest cieżko ranny,a w mieście zapewne znajdzie się pomoc.Stary dobry Braiwhor,to on go wszystkiego nauczył,zarówno fachu jak i fechtunku,był dla niego prawie jak ojciec.Nie mogę zatem narażać jego życia-pomyślał,wizyta w Novigradzie jest zatem wskazana.


Przedarcie się przez głowną bramę było dla nich nie lada klopotem,niewielki oddział strażników na wejściu dokładnie przeszukiwał przyjezdnych,przez co tłoczący się w tym miejscu ludzie tworzyli ogromną kolejkę mającą swój koniec aż w dolnym mieście.Najwyraźneij czegoś,lub kogoś poszukiwali,atmosfera robiła się nerwowa.Tuż przed nimi kilku „mundurowych” w kolczugach i spiczastych hełmach bezlitośnie okładało drewnianymi pałkami mężczyzne który się zbytnio gorączkował.Kiedy opadł już bez ruchu na brukowaną drogę,zbrojni bez słowa powlekli go w stronę strażnicy.Brego beznamiętnie odprowadził ich wzrokiem po czym mocniej ścisnął w dłoni wodze spiętych ze sobą objuczonych koni.Głownia oburęcznego miecza przytroczonego do boku wierzchowca sprawiała że ludzie z dystansem,szepcząc coś między sobą torowali im droge.
-Skąd i dokąd to włóczęgo?-poczuł na swym ramieniu zbrojną rękawicę,po czym szybkim ruchem uwolnił się z uścisku nieznajomego.Odwracając się na pięcie zmierzył wzrokiem stojacego przed sobą chudego,pryszczatego strażnika,komicznie wręcz prezentującego się w spiczastym szyszaku.
-Do miasta,mój toważysz ranny-Wskazał ruchem głowy siedzącego na jednym z koni chwiejącego się mężczyznę.Dopiero teraz kątem oka zauważył dwóch zbrojnych szperających starannie po sakwach i jukach.Nagle odeszła mu ochota na jakiekolwiek stawianie oporu,kiedy to przed oczami stanął mu obraz tłuczonego przed kilkoma chwilami awanturnika.
-Nie macie czego szukać panowie,prosto ze szlaku wracam,pozwólcie przejść dziesiętniku bo mi kompan zaraz zemrze.-Brego wbił wzrok w zakłopotanego chudzielca zerkającego co raz na chwiejącego się półprzytomnego Braiwhora.
Dziesiętnik gestem odprawił zbrojnych,niesfornie poprawiając opadający na oczy hełm.-Widze żeście rębacze,nie szukacie może aby roboty?Przełożony kazał mi co tęższych wojów werbować,kawał grosza można zarobić podobno,eh gdyby nie służba to sam bym się do tej kompaniji zaciągnął,ale cóż,przysięga przysięgą..
-Obiło mi się conieco o uszy,prowadzcie zatem do przełożonego ,pierwej jednak medyka co rychło mi tu dajcie.
-Mówie wam,nie pożałujecie ,a kompana na nogi w mig się postawi-Pokraśniał nagle na twarzy pryszczaty ruchem głowy wyprawiając swoich ludzi-nie takie to rany nasz fleczer łatał,to i nim się zajmie.Za mną zatem.
Nastepnego ranka,tuż po zapisach Brego po raz pierwszy od dawna obudził się w miękkim łożu,czystej pościeli,jego nozdrza miło drażnił zapach strawy dobywający się z parteru oberży.Rekrutacja do rzekomej wyprawy organizowanej przez Kompanie Delty Pontaru poszła wyjątkowo gładko,bez zbędnych pytań,szczegółów,w sumie nie wszystko było dla niego do końca jasne,coś tutaj tęgo śmierdzi-pomyslał Brego przewracając się na lewy bok wbijając wzrok w przymkniete okiennice przez które do pokoju wpadało światło wstającego dnia.Pozostało mu jedynie czekac na rozpoczęcie akcji i stawic się w wyznaczonym terminie i wyznaczonym miescu.
 
__________________
-Bo ja też cię kocham głupku.A co to byłaby za miłość,gdyby kochającego nie było stać na trochę poświęcenia.-"Miecz Przeznaczenia"

Ostatnio edytowane przez Aarine : 25-01-2011 o 19:44.
Aarine jest offline  
Stary 24-01-2011, 00:24   #15
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Na horyzoncie ukazały się zabudowania Novigradu oświetlane przez zachodzące powoli słońce. Młody, dobrze zbudowany blondyn dosiadający gniadej klaczy przemierzał pustoszejący już o tej porze gościniec. Cały dzień w kulbace mocno dawał o sobie znać, żyć piekła niemiłosiernie, a nastrój psuło znużenie podróżą. Miasto było celem, a właściwie miejscem gdzie cel znajdować się powinien. Człowiek, który jest celem, przypuszczalnie zaciągnął się do szukającej rębajłów Kompanii Delty Pontaru. Szukanie tej nic nie znaczącej persony, w metropolii takiej jak Novigrad nie będzie zadaniem łatwym. Jednak spora sakiewka wypełniona dźwięcznie śpiewającymi monetami była wystarczającą zachętą. Jedynym tropem była owa Kompania. Sprawa śmierdziała, zamiast zaprawionych wilków morskich, do pracy dla Kompanii Delty Pontaru przyjmowani byli najemnicy, lądowe szczury takie jak Dallan czy człowiek, którego głowę miał zdobyć.
Wielkie miasto przywitało go unoszącym się w dusznym, wilgotnym powietrzu smrodem. Zostawił swego konia w jednej z miejskich stajni, zdjął przytroczoną do siodła tarczę i łuk, opłacił stajennego i udał się do najbliższej karczmy. Prestiż lokalu był marny. Brudne stoły, stare ławy, podłoga upstrzona treścią żołądkową odwiedzających gości i ściany zroszone rozrzedzonym przez alkohol moczem. Niestety pobyt w lepszym miejscu był niemożliwy, sakiewka Dallana była prawie pusta. W takim miejscu można było wyłowić wiele informacji, których próżno szukać w oberżach o lepszej renomie. Lyrijczyk znalazł wolne miejsce, zrzucił torbę, plecak oraz chroniący głowę kapalin i czekał, aż oberżystka krzątając a się między stołami i równocześnie z godną podziwu wprawą opędzająca się od wścibskich łap ochlaptusów podejdzie do niego. Prawdę mówiąc, nawet gdyby ich dłonie przebiły się do celu, satysfakcja byłaby marna. Nie było ani za co złapać, ani oka zawiesić.
– Piwo.
- Jakie?
- Najtańsze.
- Coś jeszcze?
- Noclegu szukam. Powiadają, że ta speluna ceni się ponad miarę, ale wyboru nie mam. A i plątać się po cuchnących rynsztokach, które nazywacie ulicami zamiaru dziś już nie mam.

Mówił lakonicznie, burkliwie. Nie był wykształcony w etykiecie, potrafił dukać, kreślić koślawe runy. Doskonale za to znał się na wojaczce. Dallan finezyjnie wysławiał się jedynie za pomocą miecza. A zmęczenie i dupa piekąca jeszcze od siedzenia w twardej kulbace dawała się we znaki. Karczmarka obdarowała go jedynie krzywym spojrzeniem, po czym przyniosła piwo i klucz do izby. Piwo było tanie, słabe, obrzydliwe, jednak krzepiące po ciężkiej podróży. Łowca nagród sącząc trunek ze zgiełku pijackich śpiewów i bełkotów wyławiał użyteczne informacje. Dowiedział się o lokalizacji siedziby kompanii. Zaczął obmyślać dalszy plan poszukiwań. Plan był prosty i dawał szanse na zarobienie kilku denarów więcej. Polegał on na zaciągnięciu się w szeregi Kompanii Delty Pontaru, odszukać człowieka, którego ścigał od pewnego czasu i zakończyć jego marny żywot.
Następnego dnia Dallan miał lepszy humor, czuł że człowiek, którego szuka jest już bardzo blisko, gdzieś w murach tego cuchnącego miasta. Przywdział skórznie, miecz, łuk z kołczanem i tarczę. Zarzucił przez ramię torbę podręczną a na plecy zarzucił sakwę. Świecące intensywnie słońce odbijało się od jego kapalinu. Nie tracąc czasu udał się do siedziby kompanii. Zrezygnował nawet z posiłku, bo i żreć nie było już za co.
– Jestem Dallan z Lyrii, najemnik i łowca głów. Podobno potrzeba wam takich jak ja.
- Co potrafisz?
- Bić się umiem, strzelam też nienajgorzej. Tropić i radzić sobie w drodze też umiem.
- Pokaż.

Lyrijczyk wyjął miecz i płazem klingi zmiażdżył wielką tłustą muchę która siadła na dębowym blacie biurka. Po czym obtarł ostrze w nogawkę spodni schował broń.
Urzędnik podsunął mu do podpisania kontrakt, dzięki bogom treściwy, bo przy czytaniu Dallan potem się cały pokrył. Następnie zanurzył pióro w inkauście i złożył swój podpis, cienki, koślawy i rozchwiany jak pajęczyna na wietrze. Następnie Dallan otrzymał sakiewkę wypełnioną denarami.
– To zaliczka. Powiedz jeszcze gdzie można cię znaleźć. Gdy będziesz potrzebny przyjdziemy po ciebie. Nie opuszczaj miasta.
- Jeszcze jedna rzecz jest. Szukam człowieka, muszę mu osobiście list dostarczyć. Słyszałem że tu się przyjął, bo chłop pono w mieczu tęgi a bieda do życi mu zaglądać zaczęła. Zbliż się pan, to powiem jak się nazywa, bo sprawa jest sekretna...
 

Ostatnio edytowane przez Rychter : 24-01-2011 o 10:30.
Rychter jest offline  
Stary 25-01-2011, 23:21   #16
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Kompania Delty Pontaru została założona niecałe dziesięć lat temu przez novigradzko-kovirsko-redańską spółkę kupiecką.
Kompania rozwijała się szybko dzięki niemałym nakładom finansowym i wiarygodności gwarantowanej przez rządy Redanii, Koviru i Novigradu.
Ugruntowawszy swą pozycję, Kompania zajęła się konkurencją. Na początek wykupiła wszystkie spółki, które dały się wykupić, potem te które nie chciały, a wyjątkowo oporne albo splajtowały albo zostały zniszczone, w niektórych przypadkach dosłownie.
Tak powstały twór z miejsca stał się monopolistą w handlu i transporcie rzecznym na Pontarze. Pozycję swą utrzymuje od lat, dzięki ogromnemu majątkowi, wpływowi na władze miejskie i bezwzględnym tłamszeniu wszelkich prób mających powołać do życia podobną spółkę. A także mało subtelnej przychylności Redanii i Koviru.
Na istnieniu i pozycji Kompanii zależy zwłaszcza królowi Vizimirowi, bowiem Kompania Delty Pontaru jest głównym transporterem redańskiego zboża przez Pontar.
Stąd też niosąca się po Wolnym Mieście plotka, jakoby Kompania miała by być ekspozyturą redańskiego wywiadu. Nie jest to prawda, gdyż Dijkstra dostał wyraźne polecenie od króla, by zostawić ją w spokoju i zabezpieczyć jej interesy. Ale tego plotka już nie głosi.
Jedynym niezadowolonym z tej sytuacji jest oczywiście władca Temerii, któremu solą w oku jest istnienie tak potężnej spółki. A w każdym razie póty, póki sam nic z tego nie ma.
Temerscy kupcy wielokrotnie próbowali włączyć się w interes, po cichu i otwarcie wspierani przez Foltesta, ale Redańczycy, Kovirczycy i Novigradczycy solidarnie trzymają sztamę i ani myślą dopuszczać do podziału w zyskach kogokolwiek.

Główna siedziba Kompanii Delty Pontaru znajduje się na Starym Mieście. Jest to zamczysta kamienica z jasnego kamienia, bez żadnych zdobień i ekstrawagancji.
Zdobienia i ekstrawagancje są w środku, razem z marmurowymi kolumnami i poręczami, szlachetnym drewnem na panelach i boazeriach, tapiseriami i dziełami sztuk wszelakich.
Do budynku, rzecz jasna, nie można wejść z ulicy. Zaraz za wielkimi, dębowymi drzwiami wejściowymi znajduje się niewielki przedsionek, gdzie rezyduje paru elegancko ubranych ludzi, którzy uprzejmie pytają wchodzącego, czy jest umówiony. Jeśli twierdzi, że jest, sprawdzają jego nazwisko na liście. Jeśli go nie ma, kierują go do wyjścia. Jeśli nie chce wyjść, elegancko ubrani ludzie mu w tym pomagają. Ludzie ci są uzbrojeni, na wypadek wyjątkowo nierozsądnych petentów, w noże i sztylety. Oprócz dwóch par dębowych drzwi, z których jedna prowadzi na ulicę, a druga do właściwego wnętrza budynku, w przedsionku są też zwykłe, małe drzwi, prowadzące do dużego pokoju, gdzie obija się kilkunastu zaprawionych w bojach najemników, uzbrojonych w kusze i miecze. Na wypadek, gdyby nierozsądny petent przyprowadził ze sobą innych nierozsądnych.

W Porcie natomiast, w dużym drewnianym magazynie, mieści się biuro Kompanii, w które zajmuje się mniej ważnymi i nie zawsze legalnymi sprawami. Tam właśnie odbywa się obecny werbunek.

***

Wszyscy

Każdy chętny, a było ich niemało, po złożeniu podpisu bądź krzyżyka otrzymywał kilka koron zadatku i polecenie, by stawić się w tym samym budynku jutro z samego rana.
Mieli więc ponad pół dnia byczenia się na koszt Kompanii.

Marina Crest

Mężczyzna wyłożył niewielką sumę na blat. Niewielką, ale wystarczającą na pokój, żarcie, a nawet kąpiel, jeśli oferowano tu takie usługi.
- Nie ma potrzeby ani rozmowy z moim szefem, ani wymyślania mu historyjek. Nie ma to dla niego znaczenia. Ma zaś wykonanie zadania, które jest następujące: dowiedzieć się, po co Kompanii najemnicy, jakie zleci się im misje i co z tego wyniknie. Od ciebie oczekiwać będziemy odpowiedzi na te pytania. Uwierz mi, opłaci ci się. Moi szefowie bywają bardzo hojni.
Radzę zgłosić się do punkt werbunkowego z samego rana, rekrutacja, jak słyszałem, wkrótce się zakończy. Jeśli to już wszystko, to do zobaczenia jutro.


Tom Czekierda

Los postanowił obdarować go jeszcze jednym, malutkim, acz nie do pogardzenia, łutem szczęścia: wykonywanie uczciwej i nielekkiej pracy, co wywoływało u niego dreszcz obrzydzenia, zacząć miał dopiero nazajutrz rano. No, zawsze to dodatkowy dzień bumelowania.

Dallan z Lyrii

- Ano, jest taki. – oświadczył urzędnik, gdy poznał imię, a część zaliczki wróciła do niego. – Gdzie tera jest, to ci nie powiem, ale jak chce roboty, to będzie tu jutro ze wszystkimi. Jak i ty będziesz, to zoczysz, któren to, na sprawdzaniu listy.

Brego

Tuż po wyjściu z biura Kompanii dostrzegł zbliżającą się szybko trójkę strażników. Co ciekawe, zdawali się kierować prosto w jego stronę.
- To wy przybyliście dziś do miasta, wraz z rannym starcem? – zapytał opryskliwie dowódca.
- Tak.
- Tedy pójdziecie z nami. Nie przeciwcie się, chyba, że w pętach chcecie pójść, w łeb uprzednio oberwawszy.


Strażnicy doprowadzili go do najbliższej kordegardy, a tam wrzucili do pokoju przesłuchać. Różnił się on od celi tylko tym, że miał drewniane drzwi zamiast krat.
W środku stały dwa krzesła, jedno przykręcone do podłogi, z rzemieniami na ręce i nogi, a drugie było proste, drewniane. Krzesło z rzemieniami ktoś zajmował.
- Proszę spocząć, jeśli ma pan ochotę. – odezwał się siedzący, krótkowłosy mężczyzna ze szpiczastą bródką.
- Jeśli strażnicy niczego nie pokręcili i sprowadzili właściwego człowieka, to musi pan nazywać się Brego i dopiero co przybył pan do miasta razem z ranionym towarzyszem, tak?
Brego skinął głową, nie bardzo wiedząc o co chodzi.
- I właśnie zaciągnął się pan na służbę Kompanii Delty Pontaru? Jak mniemam, w celu zdobycia środków na leczenie kompana?
- Owszem. Skąd o tym wiecie?
- Wieczny Ogień
- uśmiechnął się mężczyzna. - obdarze swe sługi różnymi łaskami, w tym wiedzą o bliźnich. Ale przejdźmy do rzeczy. Zajmiemy się pańskim przyjacielem i z łaską Wiecznego Ognia uzdrowimy. W zamian proszę o rzecz prostą i nieskomplikowaną: będzie pan informował mnie co do celów i przebiegu akcji prowadzonej przez Kompanię.
- A jeśli odmówię?
- Wolno wam. Ale wie pan, że w wieku pańskiego towarzysza nawet lekkie urazy mogą doprowadzić do zgonu, a co dopiero postrzał. Zaryzykuje pan jego zdrowie? A kiedy wyjdzie pan stąd, niech pan nie pędzi do karczmy. Nie ma go już tam. Jak powiedziałem, zajmiemy się nim.
 

Ostatnio edytowane przez Cohen : 26-01-2011 o 00:14.
Cohen jest offline  
Stary 25-01-2011, 23:57   #17
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Amavet skrzywił się lekko, siedząc w balii ciepłej wody w łaźni karczmy Trzy Pływy. Bez większego entuzjazmu namydlił się i umył, po czym sięgnął do swojej torby leżącej przy drewnianej kadzi i wyjął z niej "książkę". Heh, książka to akurat trochę za dużo powiedziane! Kupa listów gończych związanych sznurkiem. Eilhart zawsze uważał żeby nie wypadaść z interesu, dlatego też pieczałowicie zbierał wszystkie listy gończe ze słupów i tablic każdego miasta jakie odwiedził.
Tretogor, Okxenfurt a dziś rano jeszcze Novigrad. Do tego jeszcze starsze i nowsze, pochodzące z Poviss, Caingorn, Kaedwen, Aedrin i Temerii. Jedni zbierali monety, inni kamienie, Amavet Eilhart zaś listy gończe, łącząc robotę z przyjemnością.
Przeglądanie podobizn wysoko ocenianych skurwysynów nieco odciągnęło myśli łowcy nagród od ponurego faktu że za kąpiel, wypranie jego cichów i noc w sali głównej Trzech Pływów oddał praktycznie całą zaliczkę. Cholera, był sknerą ale po dwóch tygodnaich w siodle nie mógł wytrzymać sam ze sobą w jednym pomieszczeniu.
W planach miał wykupienie kufla piwa za denara, przegryzienie trunku racją podróżną i odespanie nieprzespanych nocy na szlaku. Tak, jutro robota, trzeba się wyspać. I może uda mu się w końcu kogoś naciągnąć na kupno Pieruna za którego boks w stajni zapłacił jeszcze dodatkowo denara. W Novigradzie wszystko było drogie.
Sen nie przychodził długo, gdy Amavet leżał na sienniku w parnej i tłocznej sali wspólnej. Ktoś śpiewał za ścianą, całkiem ładnie. Kobieta albo dziewczyna. Może elfka. Elfki mają ładne głosy i ogółem są niebrzydkie. Ale mają małe piersi. Ale nie za małe... Myśli mężczyzny krążyły jeszcze przez chwilę wokół przyjemnych rzeczy. W końcu dopadł go sen.
Poranek na nabrzeżu powitał go skwarem, tłokiem i zapachem ryb. Tutaj przynajmniej nikt nie wylewał nieczystości przez okna. Tutaj przede wszystkim stały składy i składziki. Eilhartowi odpowiadało to, gdy siedział na ławce przy brzegu i czekał, obserwując budynek pod którym miał się stawić.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 26-01-2011 o 18:35. Powód: Muszę.
Makotto jest offline  
Stary 26-01-2011, 10:20   #18
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Mężczyzna śmiał się tak, że aż łzy płynęły mu z oczu, żłobiąc głębokie bruzdy w brudzie pokrywającym policzki. Uderzał rekami w uda, a tłusty brzuch trząsł się, obijając się o stolik, przy którym siedzieli werbownicy.

- I czym się byś chciała zajmować, dziecko? – zapytał w końcu, kiedy udało mu się złapać oddech – Kurew nasza Kampania nie zatrudnia, przynajmniej oficjalnie – puścił do Mariny oko.

- Nie znam się na kurestwie – wyjaśniła Marina i zadbało o to, żeby na jej twarzy pojawiło się zażenowanie. Zarumieniła się tez lekko.
Było to prawdą, przynajmniej w większej części – zdarzało jej się, po prawdzie, sypiać z mężczyznami, którzy się jej nie podobali, ale zawsze wynosiła z tego jakąś korzyść. Choć nigdy finansową.

- Potrafię za to walczyć – powiedziała głośno i z zapałem. Teraz już wszyscy werbownicy zwrócili na nią spojrzenie.

Po kąpieli i wygodnej nocy spędzonej w najlepszej izbie gospody dziewczyna była czysta, wypoczęta, włosy miała starannie rozczesane i upięte wysoko przy pomocy mnóstwa zapinek. Wyprała koszulę, wychodząca spod kamizelki i teraz w słabym swietle magazynu wyglądała ona na prawie białą; rozpięła ją też możliwie głęboko, eksponując piersi. Buty miała wyglancowane, ubranie oczyszczone z kurzu i błota, a sztylet schowany pod ubranie. Rzemyk przytrzymujący poły kamizelki związała tak ściśle, ze ta opinała jej ciało prawie jak gorset.
Generalnie wyglądała jak przebrana panienka z dobrego domu, która zapragnęła bawić się z wojaczkę.

- Pozwólcie, że wam pokażę, panie.
Mężczyzna, ciągle z rozbawieniem malującym się na twarzy, wyszedł zza stolika. Teraz już większość zgromadzonych tam ludzi (nieludzi zresztą też) patrzyła na nich. Rozstąpili się, żeby zrobić trochę miejsca.

- Zaatakujcie mnie, panie – poprosiła. A nawet zażądała.
Mężczyzna spojrzała na nią, już poważny. Był o dwie głowy wyższy niż Marina i ze dwa razy cięższy. Nie uśmiechało mu się bicie tej panienki na oczach tłumu. Ale skoro już wstał, to nie miał wyboru, musiał się odnaleźć w tej sytuacji. Zamachnął się, lekko, nie zamierzał przecież trwale jej uszkodzić. Marina odskoczyła. Zamachnął się jeszcze raz, celując w żołądek. Jego pięść znów przecięła powietrze.
- Uniki masz opanowane – mruknął rozzłoszczony – a co z walką?
Okrążył ją i ustawił się w taki sposób, żeby Marina za plecami miała stolik, a z boku ścianę magazynu. Nadspodziewanie szybko, jak na jego tusze, ruszył w kierunku dziewczyny. Marina znów usunęła się z drogi jego pięści, a kiedy mijał ją w rozpędzie uderzyła go czubkiem buta w łydkę. Są miejsca na ciele człowieka, których umiejętne uderzenie, nawet stosunkowo lekkie powoduje wiele bólu. Mężczyzna wrzasnął, miesień łydki odmówił mu posłuszeństwa i upadł na kolano. Próbował chwiejnie wstać, ale Marina przyskoczyła i wbiła czubek buta w miejsce, które – w zależności od potraktowania – potrafi przysporzyć mężczyźnie równie wielu bólu, co rozkoszy.

Werbownik zawył. – Trzymajcie tą dziwkę! - wrzasnął. Mężczyźni zawahali się, co dało Marinie czas na reakcję.
- Spokojnie panie – powiedziała – potrafię jeszcze coś lepszego niż walka.
Dotknęła jego skroni i coś wymruczała. Ból minął natychmiast. Mężczyzna spojrzał na nią, zdziwiony, ale i wdzięczny – choć przecież to ona była sprawczynią jego cierpienia.
- Potrafię leczyć rany. Nawet takie, które wyglądają na śmiertelne. Pilnować, żeby się nie zakaziły, a także zwalczać zakażenie. Koić ból.

Mężczyzna bez słowa usiadł na powrót przy stoliku i podsunął Marinie papier. Przeczytała go szybko i podpisała się we wskazanym miejscu. Przesunął w jej stronę pieniądze, które ta schowała do sakiewki.

- Tam jest punkt zbiórki – machnął ręka wskazując kierunek.

Marina poszła we wskazanym kierunku, a werbownik wbijał wzrok w jej plecy.
- Marina Crest – przeczytał podpis – No, Marino Crest , nie zamierzam zapomnieć ci tego upokorzenia.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 26-01-2011, 13:25   #19
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Dallan pozbył się części swoich pieniędzy, ale nie miał wątpliwości, ze trafił na właściwy trop. Ten człowiek jest już bardzo blisko, prawie w zasięgu jego miecza. A teraz cały dzień wolny. Szaleć było niewskazane, nie było za co. Poza tym, nie wiadomo jak blisko był moment kluczowy w realizacji jego zlecenia, ale zbliżał się, wielkimi krokami. Już jutro przyjdzie mu owego nieszczęśnika zobaczyć, później trzeba będzie tylko wybrać moment by go ubić.
Dallan poszedł do karczmy, w której się zaczepił. Kiszki grały mu marsza, postanowił wydać niewielką część zaliczki na jakieś skromne śniadanie. Następnie udał się do swojego pokoju i zajął się przygotowywaniem swojego rynsztunku. Sztylet i miecz potraktował osełką. Skórznia została dokładnie zakonserwowana jakimś specyfikiem, a wszystkie zapięcia dokładnie sprawdzone. Dallan sprawdził stan okuć swojej tarczy, zrewidował naciąg łuku po czym zajął się czynnością najbardziej żmudną. Oceniał stan wszystkich strzał, upierzenie, brzechwa, grot. Wszelkie defekty od razu usuwał. Dallan uważał, że perfekcyjne przygotowanie to połowa sukcesu. Nie wiedział kiedy przyjdzie mu się zmierzyć z celem, ale wolał być na to gotowy. Do końca dnia czasu miał jeszcze dość. Zajął się rutynowymi ćwiczeniami fizycznymi i doskonaleniem umiejętności władania mieczem. Nadszedł wieczór. Łowca nagród zamówił kąpiel i skromny posiłek. Po kąpieli udał się na spoczynek, przed zaśnięciem zastanawiał się, jakież to niespodzianki szykuje dla niego jutro.
 
Rychter jest offline  
Stary 26-01-2011, 16:21   #20
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Cała procedura zaciągnięcia się do Kompanii poszła jak z płatka. Otrzymał nawet kilka novigradzkich koron zaliczki, które nieco obciążyły jego pustawą sakiewkę. I tak pewnie zaraz będzie je musiał wydać, ale łatwo przyszło - łatwo pójdzie. Opuścił wielki magazyn, w którym odbywał się zaciąg i niespiesznie ruszył w stronę... No właśnie, gdzie miał pójść. Przecież nie miał nic do roboty. Skierował więc swoje kroki na nabrzeże, usiadł na jakiejś skrzynce i wpatrywał się w wejście do wielkiego, gwarnego portu. Na wodzie unosiła się znaczna liczba statków, łodzi, kryp i barek. Gorące powietrze cuchnęło rybami. Wszędzie pełno było przeklinających dokerów i marynarzy. A nad wszystkim unosiły się stada krzyczących mew. Shimko siedział i patrzył jak sporych rozmiarów koga, zaopatrzona w jeden maszt wchodzi do portu. Marynarze uwijali się właśnie zwijając żagiel, a w stronę pękatego korabiu płynęła niewielka łódka, pełna celników. Widział jak celnicy przeskakują na pokład i zaczyna się jakaś awantura. Chwilę potem odwrócił wzrok, przyciągnięty okrzykami dochodzącymi z pomiędzy magazynów.

Pięciu mężczyzn odzianych w czarne kubraki, w okrągłych skórzanych czapkach na głowach, okładało długimi pałkami jakiegoś nieludzia. Shimko wstał i wolno ruszył w tamtą stronę, chcąc przyjrzeć się zajściu z bliska. Bity krasnolud wył niemiłosiernie, ale strażnicy nie przestawali go tłuc. Jeden z nich, ten z białą naszywką na rękawie, dał znak i pozostali odsunęli się.
- Za urąganie Wiecznemu Ogniowi poniesiesz karę, gnido - powiedział zimno. - Słyszano jakeś mówił słowa, których nie godzi mi się, Strażnikowi Wiecznego Ognia powtarzać. Zatem pójdziesz w pęta i do ciemnicy. A za dwa dni sąd Cię czeka, Brullu Viscere. Związać!
Krasnolud wył dalej i wyrywał się, ale strażnicy sprawnie nałożyli mu pęta i zabrali, powłócząc nim po nieczystościach zalegających na ulicy, głownie ptasim gównie i rybnych odpadkach. Tak oto Shimko poznał się z zasadami działania straży świątynnej. Po tym doświadczeniu udał się do swojej karczmy, coś przekąsić i przepłukać gardło piwem.

Wrócił do gospody „Oko Smoka”, zlokalizowanej na Nowym Mieście i zamówił garniec piwa, pieczony udziec i miskę kaszy. Posiłek zabrał na górę, do pokoiku. Nie lubił jeść w towarzystwie, w ogóle nie lubił towarzystwa. Po skończonym posiłku, rozwalił się wygodnie na łóżku i zaczął zastanawiać, co też przyniesie nowe zajęcie. Z pewnością było inne od tego, czym zajmował się do tej pory. Ale przynajmniej nie będzie miał do czynienia z ghulami. Niecierpiał sukinsynów, nawet bardziej od ludzi. Gorzej cuchnęły i mogły zarazić jadem.

Noc przespał spokojnie, zresztą jak zwykle. Rankiem zjadł jajecznicy na śniadanie, zapłacił karczmarzowi i wyruszył do portu, na miejsce zbiórki. Dzień zapowiadał się gorący, na niebie nie było ani jednej chmurki.
 
xeper jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172