Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-03-2011, 17:26   #1
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Przeklęta Wyprawa

PRZEKLĘTA WYPRAWA



muzyczka




ZA MURAMI MIASTA. TYMCZASOWY OBÓZ – POŁUDNIE


Wszyscy z wyjątkiem Rosaliny

Obóz namiotowy pod miastem stołecznym powstał w błyskawicznym tempie, gdy zaczęli napływać pierwsi śmiałkowie. Nikt nawet nie rozważał możliwości zakwaterowania ich w samej stolicy. Z całego kontynentu zaczęło, bowiem spływać największe skurwysyństwo, któremu brakowało gotówki. Część z nich jeszcze niedawno rabowała okoliczne trakty. Oprócz całej masy przeciętniaków, wybijały się jednostki wyjątkowo zdolne, ale też nad wyraz paskudne. Oczywiście istniały też pozytywne wyjątki, ale dla bezpieczeństwa mieszkańców stolicy postanowiono nie wpuszczać najemników wewnątrz murów. Zbieranina była wyjątkowo różnorodna, stanowiła przekrój wszelkich profesji. Przedstawicieli nieludzi było niewielu, starczało palców jednej ręki żeby ich wszystkich zliczyć. W obozie niczego nie brakowało, były karczmy, stragany co bardziej przedsiębiorczych handlarzy i jeden burdel. Co prawda przybytek rozpusty nie cieszył się dobrą opinią, lecz klientów nigdy tam nie brakowało.

Sama wyprawa wciąż owiana była tajemnicą. Krążyły o niej plotki i spekulację. Wiadomo było jedynie, że dowódcami wyprawy miało być dwóch bardzo ważnych ludzi w królestwie. Jednym z nich był bliski doradca króla i sławny rycerz Corwin Crom zwany „Krwawym Krukiem”, którego brutalność i skuteczność owiane były już legendą. Drugą personą był sam najwyższy mag królestwa Ann, Marcus Alabaster, ostatni żyjący człowiek, który mógł tytułować się mianem „Zabójcy Smoka”. Staruszek brał udział w wyprawie, która zabiła ostatniego gada.

Towarzystwo gnuśniało kolejny już tydzień, ale właśnie tego dnia nadszedł wiadomość z zamku. Dosłownie nadeszła, ponieważ wszystkie cenne informację ogłaszał miejski krzykacz. Nikczemnego wzrostu młody chłopiec o aparycji tak mrocznej, że w ciemnym zaułku byłby w stanie wystraszyć niejednego dorosłego mężczyznę. Był żywym przypomnieniem, że nie tylko nad królestwem, ale i nad samą wyprawą będzie ciążyła klątwa.


- Uwaga, uwaga! - zaskrzeczał chłopak, gdy tylko wydrapał się na stos beczek znajdujących się pośrodku obozowiska. Barwy jego głosu nie dało się określić żadnym pozytywnym epitetem. Była irytująca do tego stopnia, że aż prosiło się żeby ktoś przypieprzył wyrostkowi ze wszystkich sił uciszając go na dobre. Niemniej jednak sprawiała, że każdy w pobliżu zwracał na niego uwagę.

- Nadeszła oczekiwana przez wszystkich chwila. Dnia jutrzejszego, w południe po nabożeństwie w katedrze Najświętszej Panienki, nasza krucjata rozpocznie się. Niestety zaledwie jedna trzecia z zebranych tu ochotników będzie mogła przystąpić do tej świętej misji. Reszta będzie musiała obejść się smakiem hahaha... - przerwał na chwile czując na sobie dziesiątki gniewnych spojrzeń. – Wszystkim zebranym nasz miłościwy gospodarz, król Edward, w ramach podziękowania za przybycie ofiaruję siedem wozów wypełnionych najlepszym trunkiem! Marna rekompensata według mnie, co nie szlachetni panowie?!


Wiadomość o alkoholu nieco uspokoiła hołotę, niestety to nie wystarczyło.

- Jak to kurwa! A co z resztą?!
– krzyknął anonimowy, zakapturzony najemnik, po czym cisnął nadgryzionym jabłkiem w młokosa, który uchylił się przed atakiem. Co prawda trajektoria lotu pocisku od początku nie wskazywała na to żeby młodzieniec miał oberwać, ale niewielu zwróciło na to uwagę. Owoc wylądował na twarzy jakiegoś zbira, a ten odruchowo uderzył człowieka stojącego najbliżej siebie. Dalszy przebieg wydarzeń był prosty do przewidzenia. Wystarczyła maleńka iskra żeby wywołać pożar. Wszyscy zaczęli się okładać, początkowo pięściami, a dopiero później przerzucili się na bardziej niebezpieczne sprzęty. Zapowiadała się długa i krwawa młócka.

Zamieszki rozpoczęły się na dobre i w szybkim tempie objęły cały obóz. Miały co prawda bardziej charakter pijackiej burdy niż poważnej walki, co nie zmieniało faktu, że można było solidnie oberwać i stracić… głowę. Nie był to może subtelny sposób selekcji, ale w dość krótkim czasie pozwalał on na wyłonienie najlepszych.


ZAMEK. KRÓLEWSKIE POKOJE – WIECZÓR


Rosalinda de Villon

Król od kilku dni jej unikał, dokładnie od momentu, gdy powiedziała mu o chęci udziału w wyprawie. Był przeciwnikiem tego szalonego, jak sam go określał, pomysłu. Długo próbował wybić go z głowy Rosalindy, lecz w pojedynku na argumenty z piękną kobietą, z góry był skazany na porażkę. Co prawda zgodził się niechętnie, ale nie mógł dłużej przebywać w towarzystwie faworyty i patrzyć w jej oczy. Choć darzył ją uczuciem, to jednak nigdy nie dał jej nawet cienia nadziei, że będzie dla niego równie ważna co zmarła przed laty żona.

Był chłodny wieczór. Kobieta czyniła ostatnie przygotowania przed jutrzejszym wymarszem. Sama znał sporo szczegółów dotyczących misji jak jej trasa i potencjalne zagrożenia. Wszystko to wydawało jej się jednak zbyt naiwne. Plotki jakoby w Górach Szarych natknięto się na ślady smoka były mało prawdopodobne. Równie dobrze można było najpierw wysłać niewielki oddział zwiadowczy bez potrzeby zbierania całej gromady podejrzanych typów. Udział samego Marcusa świadczył jednak o czymś zupełnie przeciwnym, wszakże stary mag nie opuszczałby swojej wieży bez powody. Stowarzyszenie nie pozostawiło jej wyboru i wydało bezpośredni rozkaz wzięcia udziału w wyprawie.

Wyczuła, że ktoś pojawił się w jej komnacie. Odwróciła wzrok i ujrzała wysokiego mężczyznę stojącego przy uchylonym wyjściu na balkon. Był ubrany w luźne, czarne szaty. Nie rozpoznała jego twarzy. Chłodnym spojrzeniem bezczelnie taksował piękne ciało nałożnicy króla, nie śpiesząc się przy tym zbytnio.


- Możesz nazywać mnie Eliah. Król kazał przekazać ci wiadomość, że będę twoim cieniem na wyprawie. – miał elektryzujący, niski głos. Nie zmieniało to kilku faktów, których nie dało się nie zauważyć. Po pierwsze zwrócił się do niej bezpośrednio jakby byli równi sobie. Po drugie król nawet nie był łaskaw z nią porozmawiać osobiście i to w ostatnią noc przez wyprawą. A po trzecie wysłał do niej najskuteczniejszego agenta w królestwie, który miał ją ochraniać? Nie spotkała tego człowieka wcześniej, lecz jego fałszywe imię było wymieniane często przy kłopotliwych sprawach.

Eliah przybliżył się do kobiety, która wyczuła w nim zarówno pożądanie jak i odrazę wobec niej. Następnie mężczyzna wyciągnął prawą dłoń chcąc najwyraźniej przeczesać włosy Rosalindzie.

Nagle do jej głowy dotarł silny impuls.

Krótka myśl mężczyzny:

„Zabić.”
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 23-03-2011 o 15:59.
mataichi jest offline  
Stary 22-03-2011, 21:15   #2
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
Unik. Lecąca deska o mało co nie trafiła go w głowę.
Chaos jaki zapanował, nie zdziwił go mocno i nie wywarł większego wrażenia. Bardziej martwił się o psa. Wilk nie wiedział co się dzieje, rzucał się na smyczy, nie wiedział czy atakować czy stać w miejscu, wariował.
Vernon klęknął i poklepał go po boku.
- Spokojnie psino, zaraz pójdziemy w jakieś bezpieczniejsze dla Ciebie miejsce.
Wziął wilka za smycz, założył kaptur starego, burego płaszcza i kierował się na zewnątrz kręgu walczących, aby wydostać się szybko z tłumu, nie żałował łokci, pięści i kopniaków, sam zachęcał psa do kąsania coraz to bardziej natrętnych.
"Może ten dąb? Dość widoczne miejsce i niezaludnione. Tutaj powinni mnie znaleźć." - zdjął i wyrzucił do palącej się beczki ze smołą płaszcz, patrzył na potężne i spróchniałe drzewo.
-Tutaj poczekamy. - powiedział do psa, poklepując go i spuszczając ze smyczy. Sam zaś siadł przy drzewie, zdejmując torbę, chowając sztylety do niej, i wszystko co miał na sobie. Torbę, razem z kocami owiniętymi rzemieniami i kurtką oparł o drzewo. Poprawił rękawice, zacisnął ich pasek. Spojrzał jeszcze raz na niby żarzące się płytki cestusa.
"Nie będę nawet musiał nawet ich używać. Ha! Ciekawe jaka tym razem ułoży się wyprawa i kogo mam w oddziale..."
Wiedział, że jest otaczany. Już w tłumie ich zauważył, wyczuł że na niego patrzyli i poszli za nim.
-Wstawej knypie! Wyskakuj z łachów, ino już!
Wstał.
Dookoła było sześciu obdartych, cuchnących szczynami i bóg wie czym jeszcze, tępych rabusiów, jakich niemało przyciągnęła okazja do zarobku.
Wszyscy w zardzewiałych, niekompletnych częściach uzbrojenia, zdartych zapewne z trupów lub skradzionych skrajnie biednemu kowalowi. Trzymali w łapach głównie sztylety i okute pałki.
-Co się tak gapis!? Głuchyś?! - ten co wrzeszczał, śmierdzący, miał na sobie pokryty pleśnią lisi kołpak. Muchy zdawały się tworzyć aureolę nad jego łbem. W ręku dzierżył stare i przeżarte rdzą kukri.
-NA NIEG...!! - nie zdążył dokończyć.
Vernon był już przy nim. Przechwycił rękę Króla Much wznoszoną do ataku. Wykręcił, trzymając za nadgarstek i prześlizgnął się pod nią za plecy marudera. Silnym uderzeniem z góry złamał ją w łokciu.
Nim kołpak zaskowyczał i upadł na ziemię, już był przy kolejnym, po jego lewej stronie.
Reszta chwilowo oniemiała, ale to wystarczyło.
Potężnym kopnięciem w jaja, odebrał wolę do walki kolejnemu. Poprawił prostym kopnięciem z buta w twarz. Śmierdziel upadł bezgłośnie na ziemię.
Gdy unikał pchnięcia sztyletem, wybijał klingę z rąk i kolejnego brudasa z równowagi, Vernon usłyszał histeryczny wrzask za plecami.
Barry robił swoje.
Jak czarna błyskawica, bezgłośnie dolatywał, kąsał i odskakiwał od dwóch zaskoczonych śmierdzieli, dobierających się do jego rzeczy. Wilk nie dawał się nawet dotknąć panicznym wymachiwaniom pałek i noży.
Vernon uśmiechnął się kącikiem ust. Wybitą klingę wbił w udo pozbawionemu równowagi maruderowi. Po samą gardę. Słychać było tylko chrupnięcie kości.
-Aaaaaaaaaaaaa!!!!! - wrzask uniósł się ponad zgiełk walczącego obozu.
Ostatni z sześciu wspaniałych nie czekał. Wziął nogi za pas, jak i jeden z zakrwawionych i pociętych kłami wilka, któremu udało się wyrwać spod kłów. Kuśtykając nad wyraz sprawnie, oddalali się od dębu aż się kurzyło.
Barry stał z pełnym garniturem kłów jeden cal nad twarzą leżącego i bladego jak śmierć rabusia. Nie śmiał nawet jęknąć, gdyż czuł oddech zwierzęcia na twarzy, po twarzy leciały mu tylko wielkie jak grochy łzy rozmazując brud.
Vernon podszedł do psa, poklepał go delikatnie po głowie i karku.
-Dobry piesek. Chodź, idziemy. - Vernon nawet nie miał przyspieszonego oddechu. Całe zajście trwało trochę ponad pół minuty.
Podszedł do gościa płaczącego pod drzewem. Błyskawicznie się schylił, wyciągnął ręce do jego głowy, ten jęknął żałośnie i zamknął oczy w strachu przed najgorszym. Ale Vernon wziął tylko swoje rzeczy, które wcześniej położył pod drzewem.
Założył torbę na pas, tam gdzie jej miejsce, kurtkę. Przełożył rzemień koców przez głowę, gwizdnął na psa i ruszył szukać swojego oddziału, ignorując zupełnie całe zdarzenie, jakby nie miało ono wcale miejsca.
 

Ostatnio edytowane przez potacz : 24-03-2011 o 08:03.
potacz jest offline  
Stary 23-03-2011, 14:58   #3
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Wszyscy święci... – zaklął Castelar, na rysujący się w oddali obóz; już z tej – Mam do tej wyprawy dołączyć?
- Tak.
- Zdradzę się! I w łachmanach jestem od większości...


Odpowiedzi już nie było – zakonnik popędził konia do galopu, zostawiając Castelara Fernandeza Ramiro de Vivara samemu sobie. Zostało mu tylko wykrzywić twarz i iść naprzód. Zresztą, wycofać się nie mógł. Aby nikt nie rozpoznał w nim ściganego wielmoży, odział się w łachmany, ubrudził twarz, pozwolił, aby włosy pokryły się warstwą brudu... Wystarczało to, aby ukryć pozostałości szlacheckiego wyglądu. Ba!, starczyło nawet na zyskanie miana typa spod ciemnej gwiazdy, któremu nikt w królestwie dobrowolnie nie pomógłby.

Czyniło to tożsamość „Gilberta z Pchlego Zadka”, notorycznego rzezimieszka, całkiem prawdopodobną – szkoda tylko, że takowa szumowina zdawała się być o klasę porządniejsza od zgromadzonych indywiduów.

***

Przed wystąpieniem chłystka zajął miejsce pośrodku najciaśniejszego zgromadzenia. W zamierzeniu miało go to uchronić przed niechcianą atencją, lecz plany obróciły się przeciw niemu. Nie minął nawet okres jednej modlitwy od początku wystąpienia chłystka, a już zaczęły się burdy. Vivar nie był nikczemnej postury i umiałby się wybronić z większości sytuacji, lecz nie był też największym siłaczem znanego świata. Kiedy więc dostępna mu przestrzeń raptem skurczyła się do ledwie kilku centymetrów, a walka oparła się całkowicie na sile, postawiony został w bardzo niekrzystnej pozycji. Nie trzeba było długo czekać, nim zacisnęły się na nim łapy jakiegoś zbira, mszczącego się za wyimaginowane uderzenie.

Zresztą, powody nie były ważne. Ważny był za to ponaddwustufuntowy osiłek, który swą masą przewrócił go i próbował zadusić. Dlatego wił się jak wąż, wierzgał i intensywnie próbował zrzucić z siebie większego oponenta. Mógłby rozwiązać całą sprawę zdecydowanie szybciej i skuteczniej – krótkie ostrze i sztylet byłyby wielce pomocne, lecz przelewanie krwi niedługo tuż nabożeństwem byłoby grzechem ciężkim. Musiałby skorzystać z dyskrecji spowiednika, a zanadto nie wierzył, aby zwyczaj zachowywania tajemnicy spowiedzi był w okolicy rozpowszechniony.

Oczywiście, takie dylematy ostro traciły na znaczeniu podczas zażartej walki o utrzymanie oddechu. Rozwiąza przyszłonie z konieczności dość szybko – chwycił jakiś przedmiot, który walał się po zakamarkach jego łachmanów, i uderzył nim w łeb dusiciela, ad maiorem Dei gloriam rozbijając mu głowę. Wielkolud najwyraźniej omdlał, a jego cielsko zsunęło się z Castelara. Vivar zamierzał się zmyć, nie tracąc czasu na jego cucenie czy cokolwiek innego. Zrealizowana została głównie druga część. Szybko nadlatujący kopniak pochłonął całą atencję, wymuszając natychmiastowe zasłonięcie się... I tak, dopiero po obaleniu dwóch zbirów i zainkasowaniu przypadkowego sierpowego zdołał wydostać się poza obóz.

Dopiero wówczas mógł sprawdzić stan improwizowanej „broni”, którą pozbawił przytomności niefortunnego opryszka. „Broń” to była niepospolita, bowiem oko człowieka zaznajomionego z dewocjonaliami bez trudu rozpoznałoby relikwiarz. I to bardzo ważny relikwiarz – co było łatwe do ustalenia, zważywszy na zdobienia z kamieni szlachetnych. Piękny obrazek psuł tylko jeden detal – plama krwi w rogu, znamionująca miejsce, które zetknęło się z niegodnym takiego zaszczytu zbirem.

Z zupełnie nieprzystającą do jego nowego imidżu bogobojnością Castelar począł czyścić plamę krwi. Uwinął się dość szybko, po czym schował relikwiarz pod grubą warstwą liści. Nie była to najlepsza kryjówka, lecz przecie i przedmiot nie miał pozostać ukryty długo. Vivar planował zabezpieczyć przyszłość przedmiotu tej samej nocy, tyle, że... no, ozdobną szkatułkę trudno było ukryć przy sobie, jeśli się pozostało na zwykłego rzezimieszka. A w jukach swej szkapiny zostawić go nie mógł – patrząć na standardy moralne zgromadzonego towarzystwa, nie zdziwiłby się, gdyby nigdy już nie miał ujrzeć ani juków, ani chabety.

W imię Najjaśniejszej Panienki bronić maluczkich i niewinnych przed żarłoczną bestią, taaak...? Pięknie. Ale byłoby jeszcze piękniej, gdyby maluczcy i niewinni nie zdawali się bardziej chciwi i kłótliwi od bestii.” - pomyślał z ironią, słysząc z obozu szczęk oręża. Widocznie ktoś wpadł na pomysł, aby wreszcie dobyć stali... Ale to już nie był jego problem – paragraf o bronieniu słabszych w takich sytuacjach nie obowiązywał. Planował zwyczajnie przeczekać całą awanturę, oparty o drzewko.
 
Velg jest offline  
Stary 23-03-2011, 20:07   #4
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Obudził się kole południa, o dziwo jakoś znalazł nawet drogę w pijackim widzie do swojego namiotu, bo w kącie zobaczył babkę Miłkę mamroczącą coś pod nosem swoim zwyczajem. Podniósł się na łokciach, łeb pękał w szwach.
- Jakby w środku czaszki cwałowało stado rogatych demonów.

Jęknął Balric, popatrzył na Miłkę i zarechotał. Tak rodzinny żarcik. Dziewka którą najwyraźniej wyobracał ostatniej nocy, poderwała się z siennika słysząc basowy, zapijaczony głos. Spojrzała wokół, napotkała wzrok babuni, a następnie zaczęła z panice ubierać się i uciekać z namiotu. Oglądnęła się jednak tuż przy wyjściu i zasłaniając cycki rozchełstanym giezłem wyszczerzyła do niego białe ząbki. Balric zerknął na nią średnio widzącym wzrokiem i chwycił za wiadro z wodą. Wypił ćwiartkę, odsapnął. Zwlókł się w pryczy i podszedł do płachty zasłaniającej wyjście. Kiedy zgrabny tyłeczek biegnącej dziewczyny zniknął wreszcie z widoku, odwrócił się do wnętrza namiotu.
- Dwie niedziele już mijają. - Powiedział w końcu do babki – Nic ino gorzałka, ruja i poróbstwo. Nie żebym się skarżył, ale smoków żadnych nie widać.
Pierwsze oznaki kaca mordercy zaczęły pojawiać się jak czterej jeźdźcy apokalipsy. Ścisnął lekko głowę, jakby bojąc się że się rozleci za chwilę, po czym przymilniejszym już głosem powiedział.
- Co? Babuniu? Ileż do kurwy nędzy będziemy tu jeszcze siedzieć?
- Aleś niecierpliwy, wnusiu -
zaskrzeczała starucha ukazując poczerniałe zęby. - Wielkie czyny wymagają przygotowań. Idź lepiej toporem pomachaj aby ci się mięśnie nie zastały. Tylko się nie zgrzej bo dostaniesz kataru.
Zakręciła się przy swoich tobołach, wyjęła stamtąd jakąś flaszkę i pociągnęła solidny łyk.

- Reflektujesz? To sprawdzona receptura Miłki co by na kaca zaradzić.
Popatrzył na przezroczystą ciecz w orypanej flaszcze, ale ufał babce na tyle aby wychylić do dna. Jakby chciała go otruć miała tysiące okazji...
- Uuuuch dobre, aż krew w żyłach szybciej krąży. – Zamlaskał językiem starając się rozeznać składniki likworu. – Mocne, z czego to pędzone? A zresztą nie mów, nie chcę wiedzieć. - Wzdrygnął się ukradkiem. - Grunt że działa. Cholera, już mi lepiej.
- Spirytusik jeno - odparła. - Plus ingrediencja magiczne, poprawiające wigor. Jądra salamandry, język łosia, włos łonowy wisielca, koniecznie o północy wyrwany...
- Babka zlituj się, dość! –
przerwał wymienianie tych „pyszności”. – Bo się głodny zaczynam robić.
Zaśmiał się i posłał Miłce lekkiego kuksańca.
Babina zaśmiała się rubasznie i starczą dłonią złapała policzek barbarzyńcy mocno go podszczypując.

**

Nuuuda. Po drodze już było ciekawiej. Jechali we trojkę z Issą prawie miesiąc z Doliny Szeptów, zła droga i pogoda, ale przynajmniej coś się działo. A to babkę chciały jakieś kmiotki golić, do beczki wsadzać i pięty przypalać czerwonym żelazem bo myśleli, że wiedźmą była. A to rabusie ich napadli, a to z miejscowymi w karczmie się deczko pobili, no kupa śmiechu po prostu. A teraz nic tylko... ech, jak jej było? Malwina? Marysia? A kto by tam spamiętał...
Wyszedł w końcu pokrzepiony ratującą życie miksturą przed namiot. Przeciągnął się, mięśnie i ścięgna aż zagrały pod skórą. Zimno mu nie było, w końcu pochodził z północnych dolin, ale narzucił na ramiona płaszcz z niedźwiedziej skóry. Oparł się na dwuręcznym bojowym toporze i popatrzył co to za zbiegowisko zaczęło się niedaleko w centrum obozu. Postanowił że warto się temu przyjrzeć, więc zarzucił stylisko na ramię i ruszył przepychając się naprzód.

Przysłuchiwał się chwilę pokurczowi gadającemu z beczek i szybko doszedł do wniosku, że władca jest bardzo sprytnym i rozsądnym człowiekiem. Po co się użerać z całą tą hałastrą kiedy można podjudzić ich na siebie i wyłonić najlepszych. Niestety nie przewidział tylko entuzjazmu tłumu, podsycanego przez takich ludzi jak Balric. Nareszcie można się poruszać, przegnać zastój z mięśni, pokazać waleczność i ochotę dowództwu. Sierżant Cykor, który miał dowodzić nimi będzie wniebowzięty. Od razu rozpozna kto do czego się nadaje. Barbarzyńca uśmiechnął się od ucha do ucha, po czym jak tylko zaczęła się zabawa wyrżnął w pysk stojącego obok osiłka. Facet wyłożył się jak długi, dając sygnał do ogólnowojskowej zadymy. Balric ryknął po czym ściągnął sobie z pleców pokurcza , który na nie wskoczył i usiłował sięgnąć do jego gardła, po czym złapał go za kark i hajdawery. Rzucił go pięknym lobem w grupkę jego znajomków, kładąc ze czterech pokotem na ziemi. Zaśmiał się z udanego żartu i rozglądnął się szukając jakiegoś wyzwania. Wokół zrobiło się trochę luźniej, bo jakoś nikt się nie kwapił z atakiem na wielkoluda. Do czasu. Poprzewracani na ziemię koleżkowie kurdupla podnieśli się i nie znając najwyraźniej zasad kulturalnej bójki, dobyli noży. Upewnił się tylko że babce nic nie grozi, ale kobiecinka nie po to 117 lat przeżyła by się dać teraz zabić. Malowniczy widok, babuleńka wdrapująca się na drzewo. Wielkolud chwycił więc topór i machnął krzyż na próbę.
- Hej Issa! – ryknął by przekrzyczeć wrzawę czynioną przez dwie setki gardeł. – Pójdziemy na ostre? Trzeba pokazać tym skurwielom jak to u nas w Dolinie Szeptów się robi!
Zamachnął się z łokcia aż topór zafurkotał w powietrzu i uderzył. Facecik z nożem, któremu widocznie gorzałka przesłoniła instynkt samozachowawczy zarobił cięcie przez bark. Kość obojczyka chrupnęła przyjemnie, półkoliste ostrze odwaliło prawie całe ramię. Nożownik wrzasnął i padł na ziemię. Ech, nie ma jak porządna bitka. Rozejrzał się w koło i od razu zobaczył kilku takich co uważali podobnie.

** *

Najlepszy dzień od półtora miesiąca! Brakowało mu tego od dawna. Zapachu krwi i potu, szału ogarniającego walczących. Przypominały się stare czasy... Dwie płytkie rany to dobra cena za trochę rozrywki. Przerzedzili trochę konkurencji, Issa okazała się niezłą wariatką. Szybko dogadali się z jednookim facetem, choć nie zamienili z sobą ani słowa. Wielkolud zrobił dobre i solidne wrażenie choć walczył włócznią. Każdy ma swoje dziwactwa, pomyślał Balric stając plecami do niego, po tym jak nieznajomy przebódł skurwiela, który zachodził barbarzyńcę z flanki i szykował się z wrednym ciosem, do którego Balric mógł nie zdążyć z zastawą. Spojrzał na Issę którą wystrzelił na dach, dziewczyna wyjęła łuk z sajdaka i zaczęła pruć, aż miło było popatrzeć.
Powoli tłum wokół nich rzedł. Oprychy przekonały się szybko, że można znaleźć łatwiejszych przeciwników. Balric zaniepokojony solidnie o babkę, ruszył szybko pod drzewo i pomógł zgramolić jej się na dół. Siadła mu na barana, wielkolud zaś wymachując toporem podbiegł do włócznika. Scenka ta musiała robić dość przednie wrażenie, bo na widok dwumetrowego chłopa z pomarszczoną staruszką siedzącą mu na ramionach, ludzie uciekając panicznie w próbie ratowania swojego życia przystawali na chwilę, przecierając oczy ze zdumienia. Nie wiedział w sumie kto wpadł na pomysł by poszukać jakiejś szarży. Z tego co pamiętał miał nimi dowodzić sierżant Cykor. Był jednak pewien, że przez ten cały rejwach jaki narobili wokół siebie, wcześniej czy później wpadną jakoś na niego.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 23-03-2011 o 20:46.
Harard jest offline  
Stary 23-03-2011, 21:07   #5
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Pierwszym objawem obwieszczającym światu wszem i wobec obecność najemniczego obozu był smród. Fetor niósł się na dobrych kila mil, nikt bowiem z organizatorów, ani tym bardziej uczestników tego mityngu, nie pomyślał choćby o wykopaniu dołów kloacznych.

Setki gardeł, żołądków przerabiały co dzień fury ziemniaków, kapusty i mięsiw wszelakich. Gwar, hałas i pijackie okrzyki były drugim ze symptomów. Nie mniej nieprzyjemnym. Z każdą godziną przebywania między tym pospolitym ruszeniem, ze wszystkich stron królestwa, Uno co raz bardziej rozumiał władcę, który nie pozwolił najemnikom postawić nawet nogi za bramami miejskimi.

Co bardziej przedsiębiorczy mieszkańcy metropolii otwierali prowizoryczne stragany z jadłem i wyszynkiem. Nieźle prosperował nawet burdel. Ten ostatni najgoręcej rozpalał chyba głowy wszystkich zebranych, co rusz bowiem nieopodal niego rozgrywały się przepychanki i bójki, jeden z najmitów nawet rękę stracił w siekaninie.

Węszyciel trzymał się na uboczu, przy jednym z wielu rozpalonych ognisk. Od czasu przybycia wczesnym rankiem do obozu, nie zdążył jeszcze zawrzeć jakichś konkretniejszych znajomości. Zresztą na pierwszy rzut oka, większość zebranej tłuszczy, nie warta była nawet splunięcia, a co dopiero podania ręki. Jednak rozkaz Lorda Intgara był jednoznaczny.
Pogranicznik opuścił swoją ojczyznę, jego niecodzienne umiejętności i talenty, miały wspomóc wyprawę. Nomesta w coraz czarniejszych barwach widział jednak ten pomysł.

Całe swoje życie spędził w niegościnnych ziemiach Marchii Szeinarskiej. Która w dzisiejszych plugawych latach, stała się jeszcze mniej niż zazwyczaj, przyjazna ludziom. Mówiono, że każdy szeinarczyk pogodzony jest za życia ze śmiercią… i tak faktycznie było.
Tropiciel musiał zamknąć swój umysł na setki wizji i sygnałów wysyłanych przez tak wiele osób. Czasami jego dar był cholernym przekleństwem, niejednokrotnie jednak ratował życie.

*****

Każdy, kto przyglądał się Uno z boku, mógł dostrzec wiele szram i blizn, na niestarej, bo około trzydziestoparoletniej twarzy. Z nich najbardziej rzucająca się w oczy, biegnąca z czoła aż ku policzkowi. Zapewne to jej powstaniu szeinarczyk zawdzięczał utratę oka. Czarna opaska, z czerwonym runicznym znakiem oka, dodawała mu tylko jeszcze groźniejszego wyglądu. Głowę miał ogoloną na gładko, z zostawionym mocnym i grubym czubem włosów na szczycie czaszki. Pasma włosów splecione rzemienną plecionką, tworzyły „ganto” – oznaczały wojownika.

Starannie wykonana skórznia, wzmacniana gdzieniegdzie koszulką kolczą i stalowymi naramiennikami, w wielu miejscach już zarysowanymi, czy wręcz wyszczerbionymi, świadczyła, że właściciel nie należał do lubiących puchowe pierzyny domatorów. Podobnie jak pokrowiec na plecach, z którego wystawały lśniące groty kilku oszczepów, oraz włócznia, o której akacjowe stylisko opierał się teraz jej właściciel. Ciężki, zielony płaszcz złożył w kostkę i rzucił wraz z sakwą pod pień drzewa, przy którym zamierzał spocząć.

To miejsce nużyło go i nieco przerażało. Wrzało nienawiścią, a ludzie, którzy w nim przebywali niejeden grzech mieli na sumieniu. On to czuł, jego Zmysł chciał oszaleć, ale resztkami silnej woli utrzymywał go w ryzach. Nie mógł się doczekać jakichkolwiek informacji z miasta. Ponoć codzienne obwieszczenia władcy rozgłaszał herold, jak się zdążył dowiedzieć. Czekał… oparty o włócznię. Bardziej przypominał jednak gotowego do skoku szarego wilka, niż znudzoną potulną owieczkę.

*****

Posłaniec króla niepokoił go. Aura brudu, błota pokrywającego całą jego postać nie wróżyła nic dobrego. Wręcz przeciwnie, zwiastowała podłość i nieszczere zamiary. Zresztą… „kto kurwa w tych parszywych czasach wie co to szczerość…” – zaśmiał się gorzko do siebie Uno.

Obwieszczenie nie było z gatunku tych przynoszących dobre wieści. Skurwysyństwo szerzyło się we wszystkich kręgach, władzy widocznie też. Choć znalazł się na liście mających zgłosić się do niejakiego sierżanta Cykora, to jednak najpierw z tego co poruszało tłuszczę, wywnioskował, że musi dożyć tej chwili.

Rozróba zaczęła się bowiem na dobre. Wystarczyło parę gniewnych zdań, parę wyszeptanych w odpowiednie uszy słów, ktoś komuś dał w mordę i zaczęło się pandemonium. Festiwal zezwierzęcenia i śmierci.

Uno ze stoickim spokojem zrzucił płaszcz i chwycił włócznię, poprawił futerał z oszczepami, tak by w każdej chwili móc dosięgnąć je do rzutu.
Choć trzymał się na uboczu placyku, przy którym stał burdel, wkrótce paru oprychów zainteresowało się jednookim wojownikiem. Ruszyli na niego ławą, by potem spróbować zajść go z boku, Nie dał im na to szansy. Ruszył energicznie ku nim, łamiąc ich szyki. Wraz z pierwszym mocnym pchnięciem włóczni wydał okrzyk bojowy, długie ostrze grotu zazgrzytało o kręgosłup i wylazło paskudnie z tyłu pleców herszta samozwańczej bandy.

Nie pozwolił by jego ciało upadając, zablokowało jego broń. Wyrwał silnym ruchem ramienia broń i potężnym uderzeniem drzewca w głowę ogłuszył kolejnego obdartusa zachodzącego go z boku. Nawet z odległości kilku stóp, nie pozwalał bowiem bliżej im podejść, czuł kwaśną woń kiepskiej jakości wina i jeszcze kiepściejszej jakości tytoniu. Obstąpili go w kilkunastu, a on sam na środku niczym dumny szary wilk z Północy, otoczony prze zgraję kundli. Co rusz stalowe żądło jego włóczni znajdowało drogę do ciał nędzników chcących mierzyć się z szeinarskim Węszycielem.

Nagle z pomocą przyszedł mu potężnie umięśniony mężczyzna zmiatając jednym ciosem obosiecznego topora kilku przeciwników. Uno zarejestrował jedynie sprawność i siłę, z jaką posługiwał się ciężkim orężem. Dwóch niespodziewanych sprzymierzeńców stanęło do siebie plecami, kontynuując morderczy taniec. Choć diametralnie się od siebie różnili, to jednak trupów wokół ich rubieży przybywało.

Jeden milczący, zadający śmierć niczym ukąszenie wilka, drugi wręcz przeciwnie, z entuzjazmem przyjmujący zakończone życie kolejnych pokonanych i pokrzykujący raz po raz, do urodziwej łuczniczki, szyjącej z łuku na dachu prowizorycznego budynku burdelu.

Krętw bitwy trwał jeszcze jakiś czas, ale wkrótce zrobiło się wokół nich jakby luźniej. Tłuszcza doszła do wniosku, że znajdzie sobie łatwiejsze cele. Zauważył jak fortecę łuczniczki szturmuje kilku obwiesiów, widocznie uznając ją, za łatwiejszy cel niż duet wojowników. Zdążył tylko mocarnym rzutem oszczepu dosłownie oderwać od krawędzi dachu jednego z najbliższych jej przeciwników, reszcie ona sama nie dała najmniejszych szans.

*****

Kiedy bitwa nieco zelżała, ruszyli we czwórkę. Okazało się bowiem, że wielkolud ma jeszcze jedną towarzyszkę, choć Uno musiał przyznać, że prędzej by się demona spodziewał niźli zasuszonej staruszki, sztorcującej wojownika. Szli przez pobojowisko, gdzie jeszcze toczyły się walki, cały czas nie tracąc czujności.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 24-03-2011 o 19:48. Powód: muszę zacząć czytać posty po napisaniu;)
merill jest offline  
Stary 23-03-2011, 21:37   #6
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Rosalinda zadrżała – wieczór był naprawdę zimny - i spróbowała się szczelniej owinąć swoim koronkowym dessous. Wyglądała w nim zjawiskowo, ale ponieważ jego rolą było odsłanianie marzła nieprzeciętnie.

Edward nie przyszedł. Nawet dziś, w wieczór poprzedzający jej wyjazd… Tęsknota połączona z wściekłością wypełniały każdą komórkę jej ciała. Tęskniła do jego spokojnej, pewnej obecności, jego słonawego smaku, ciepłych palców, tak dobrze znających każdy zakamarek jej ciała, zręcznego języka … "Dość!" Rozkazała sama sobie, gwałtownie zrywając się zydla. "Dość głupich sentymentów! Masz swoją powinność i jesteś winna posłuszeństwo Stowarzyszeniu."

Stowarzyszenie.. oddała mu połowę swojego życia. Ono zapewniło jej pozycję, o której nawet nie śniła. Od.. od tak dawna niczego specjalnego od niej nie wymagało. Ot, przekonać Edwarda, aby podpisał jakiś traktacik. Wytłumaczyć, dlaczego to księstwo będzie lepszym sojusznikiem niż inne. Przetrzymać kilka chwil w łożnicy, żeby nie zdążył na tą, czy inną audiencję. Proste sprawy. Dla kobiety z jej umiejętnościami i wdziękiem – banalne. Nie przewidziano tylko jednego – że z czasem emocje wejdą im w paradę. Ona też nie spodziewała się, że zacznie przedkładać Edwarda nad swoje oddanie Stowarzyszeniu. Strzegła tej wiedzy jak najświętszej tajemnicy obawiając się – pewnie słusznie - że mogła by zostać obrócona przeciwno niej, lub co gorsze Edwardowi. Dlatego chowała głęboko swoje uczucia. Ale czasem.. jak teraz.. z trudem dawała radę je powściągnąć.

Miała opuścić dwór i z grupą śmiałków niespełna rozumu wyjechać szukać Smoka. Brzmiało to jak marny żart, nawet zaśmiała się słysząc polecenie od samej Malite; ale po sekundzie śmiech uwiązł jej w gardle. Skłoniła się więc tylko. I wtedy.. po raz pierwszy przemknęła przez jej umysł myśl „A jeżeli rozkażą mi skrzywdzić Edwarda?” Przeraziła się tak bardzo, ze aż zbladła, co nie umknęło uwadze Malite, która natychmiast spróbowała wyskandować jej umysł. Jednak lata szkolenia nie poszły na marne – Rosalinda była naprawdę dobra w maskowaniu swoich myśli i uczuć.

Dużo lepsza niż w czytaniu, ale myśl Eliaha „Zabić” usłyszała wyraźnie. Od kilkunastu sekund zastanawiała się gorączkowo, czy Edward mógłby przysłać jej kogoś takiego. Mężczyzna nie okazywał jej należnego szacunki. Czuła jego pożądanie. Przejechała wzrokiem po jego smukłej, umięśnionej sylwetce… mocne ręce, kawałek jakiegoś ostrego żelastwa w jednej dłoni, zimne oczy, umysł obwarowany jak twierdza… Kiedy wyciągał dłoń - "Dlaczego bez ostrza?!" - Rosalinda odskoczyła w bok, upadła na bark i przetoczyła miękko. Po chwili zerwała się na nogi dbając o to, żeby za plecami mieć ścianę. Mężczyzna tylko stał, patrząc na nią z odrazą i jakimś.. rozbawieniem.

Rosalinda krzyknęła i rzuciła się do drzwi komnaty.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 23-03-2011 o 21:48.
kanna jest offline  
Stary 23-03-2011, 22:02   #7
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Przzzzeklęta! Przzzzzzzeklęta! - starczy głos, niczym zawodzenie z zaświatów niósł się przed świtaniem po obozowisku. - Po stokroć przeklęta nich będzie ta wyprawa!

Złowieszczy to był głos. Upiorny. Kolejnego dnia miano rozpowiadać, że brzmiał jak szczęk trupich łańcuchów! Jak syk bezliku żmij! Jak oddech samej Kostuchy! Jak...

- Babciuuu... – zagaił Chłystek wciąż zaspanym głosem. - Może sobie darujesz przekleństwa? Trochę to prowokujące zważywszy kim jesteś. Oskórują nas nim wyprawa się zacznie w ogóle.
Miłka prychnęła.
- Zatwardzenie mam gówniarzu! Przeklinanie idzie z tym w parze.
- Babciuuu...
- Hę?
- A to prawda, że wiedźmy jedzą dzieci? Możeś jakie zjadła i ci zaszkodziło?
- Żadnego nie jadłam! Ale ciebie ze smakiem przeżuję, jeno cię wpierw podtuczę, niewdzięczne nasienie...
Znów stęknęła, zaklęła i ciągnęła tyradę.
- Ehhh, nie lubię na starość mojej chatki opuszczać. Nie to co za młodu. Jak się wtedy zrywałam z łańcucha to, hehe, melinowałam się w mieście na długie tygodnie.
- Babciuuu...
- Hę?
- A coś tedy robiła?
- Co robiłam? - zaniosła się skrzeczącym śmiechem. - Głupiś... Się dupczyłam bez opamiętania, oczywiste.
Chłopaka zatkało. Chłystek miał dziesięć lat i swoje o dupczeniu już wiedział ale temat ten nieprzerwanie go krępował.
- Co? Że nie wierzysz? - oburzyła się stara. - Ładniutka byłam jak rajskie jabłuszko, szczylu ty jeden...
Chłystek prędko postanowił zmienić temat. Przeto babcia tylko o jednym lubiła gadać bardziej niż o swojej kolorowej młodości.
- Babciuuu...
- Hę?
- A ten twój znak wypalony. Czemu oko akurat?
- Bo widzę szczeniaku.
- Phi! Ja też widzę przecie.
- A gówno tam widzisz! - prychnęła kpiąco.
- A czemu każda z was musi takie piętno nosić?
- A czemu żołnierz nosi pagony? Żeby cieć, który stanie naprzeciw generała wiedział, że ma mu dupę lizać. Z nami jest podobnie...
- Babciu.... - Chłystek zaryzykował ostatnie pytanie. - A ty jesteś ciurą czy generałem?
- Ja, gówniarzu, jestem Ministrem Wojny.
N
a moment zapadła cisza przerwana szelestem materiału.
- A teraz odpal kulasy i przynieś mi kawałek pergaminu...


Gęstwina krzaków poruszyła się, zafalowała. Gałązki chrząstnęły i zza kurtyny zieleni wytoczyła się korpulentna starowinka o gębie kartofla. Ubrana była w powłóczystą szatę wyszywaną w gwiazdy, postrzępioną i wytartą, głowę zaś, niczym wiśnia na torcie, wieńczył egzotyczny turban. Nawet ten jednak nie mógł w pełni ukryć wypalonego znaku oka pokrywającego środek pobrużdżonego czoła.

Gdy wracali do namiotu mijali grupkę obwiesiów o mordach brzydszych niż Miłkowa dupa. Większość na widok starowiny reagowała atakiem śmiechu, niedowierzaniem bądź drwiną. W końcu wokoło same rębajły a tu nagle... babka.

- Aby się babciu nie zgubiłaś? - zagadnął jeden ukazując braki w uzębieniu.
- Szukasz grabarza? - drążył drugi. - Bo wyglądasz jakbyś miała zaraz kopyta wyciągnąć.
Rechot rozbawionych łapserdaków ucichł gdy dojrzeli znamię na czole staruchy.
- Patrzta, wiedźma... - uśmiechy im na gębach pogasły.
- Coś ty, tak pośród ludzi?

Jeden z drugim złapali za miecze, trzeci nie zdążył buźki jeszcze zamknąć. Jak zahipnotyzowany lustrował babuleńkę, to znów oczy przecierał i mrugał nerwowo.
I wtedy szum posłyszeli. Zadarli łby ku górze by dostrzec ptaszysko ogromniaste, kołujące nad drzewami.

Łachudra przysiadł na płocie burdelu, nieopodal Miłki. Wielkości był dorodnego psa, dziób miał ostry, wygięty, a okiem tak łypał, że krew się sama mroziła.
Głowę łysą pochylił, szyję akrobatycznie wygiął i skrzydła rozpostarł złowrogo, a miały one długości przynajmniej pięć łokci.

Mężczyźni gapili się to na Miłkę, to na Chłystka to znów na ptaszysko. W końcu splunęli tylko i odeszli.
- Ejj, Łachudra – boczyła się starowina – swoim szpetnym pyskiem mi każdego amanta płoszysz. Jeden był nawet milusi...
- Miiiiiilusi, Miiiiiiiiilusi – zaskrzeczał ptak w ślad za babką.

* * *

Wreszcie nadeszły wieści. Miłka przebiła się przez tłum gapiów wymachując gorliwie kosturem aż oczom jej ukazał się szczeniak nadający irytującym falsetem.

- ...dnia jutrzejszego, w południe po nabożeństwie w katedrze Najświętszej Panienki...

Babka oczy w słup postawiła wydawszy z siebie charczący odgłos. Wciągnęła nosem zalegającą gęstą flegmę i splunęła pod buty pacholęcia.
- Że co? Nabożeństwo? Do stu tysięcy zaropiałych kurwich wagin, chyba nie obowiązkowe?

Słuchanie krzykacza mocno Miłkę wycieńczyło. Miała właśnie wrócić do namiotu i drzemkę sobie zafundować kiedy ruchawka się wszczęła. Ludzie się lali po pyskach, okładali po zadach a nawet krwi sobie upuszczali. Zero kultury...

To nie był czas na myślenie a na ewakuację.
Chłystek pomógł się Miłce wdrapać na gałąź drzewa. Nie lada to było wyzwanie choć gałąź ta sięgała babuni zaledwie do piersi. Wyżej wspinać się nie zamierzała.

Przesiedzieli tam całą bitkę, obstawiając zakłady.
- Roczny urobek stawiam na Balrica. Wnusiu im gnaty połamie, oj połamie.
- A ja dam srebrnika na tego brodatego! - krzyczał chłopak.
- Cichaj gówniarzu. Przecie każdy wie, że nie masz ni miedziaka.

Pomimo żarliwości bijatyki nikt tej dwójki nie zaczepił. Nikt na nich nie wpadł ani nie zawadził. Ba, jakby ich nie było wcale. Cud jakiś. Albo magia.

Wnuś i Issa się trochę rozruszali i uśmiechy nie schodziły im z pysków. Oczywiste, młodzież wszak musi jakieś rozrywki mieć. A starym tylko reumatyzm pisany, psia jucha...

Balric podniósł ją bez najmniejszego wysiłku i posadził sobie na ramionach. Trzęsło trochę ale chociaż girami nie musiała przebierać. Poklepała barbarzyńce po włosach i rozmarzona szepnęła do Issy.
- Patrzaj jaki słodziutki. I taki dobry dla babuni...
 
liliel jest offline  
Stary 23-03-2011, 23:34   #8
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Zgłupiałaś – siedząca w kucki na gałęzi drzewa postać splunęła łuską słonecznika.
- A szkoda, takie to by piękne było. Zdrowiutkie i zręczne... - tuż obok zadzierającej okrągłą jak stara spleśniała bułka gębę babiny łupnęła na ziemię połówka wyjedzonego do ostatniego ziarnka słonecznika. W ślad za nią z drzewa zeskoczyła dziewczyna. Niewiele od babki wyższa, o ciemnych, splątanych włosach.

Część ubrania rozpadła się jej już na grzbiecie. Jedynie przewieszone przez chude ramię narzędzia pracy prezentowały się schludnie. Nóż, łuk, wypełniony strzałami kołczan. Cała reszta jej rynsztunku dawała świadectwa poglądowi, jakoby życie w cywilizowanej części świata stanowiło niechętnie przez Issę podejmowane wyzwanie. Co tam plotki! Zawiść, jak powszechnie wiadomo, ze wszystkich cech ludzki dojrzewa najszybciej – Cóż więc mogli gadać jeden z drugim, którym lepiej było kozy paść niż iść z Issą w zawody? A co jedna z drugą, które w całym swoim życiu nosa nie wychyliły znad balii z mydlinami i pieluch? Człowiek się boi tego, czego nie zna. Boi się, to gada, byle jak i głupio. Ot, takie życie. Sama wybierała.

- Niech Cię szlag, babko – burknęła bezszelestnie lądując obok Miłki w idealnej, niezwykłej wręcz dla ludzi równowadze.
- Nie ma za co, słodziutka – starowina wykrzywiła swoją szczerbata gębę w pełnym samozadowolenia uśmiechu – nie ma za co!

*

Podróż dłużyła się przeokrutnie. Nawet ją, pod koniec drogi, od siodła Kasztanki zaczął boleć tyłek. Prowadziła ich pewnie, nie zawsze traktem. Po kilku kłótniach ustalili, że na polowania chodzi sama. Styl wnuczka Miłki, choć widowiskowy, nie sprawdzał się na zwierzynie tak drobnej jak króliki, o czym przekonali się na własne oczy trawiąc trzy godziny na próbach obrania ze skóry zeskrobanych z topora resztek.
Trzeci dekadzień miał się ku końcowi, gdy z oddali zobaczyli mury miasta. Wstrzymała Kasztankę. Już na pierwszy rzut bystrego oka dziewczyny, widać było, że rozwijający się wraz z kolejnymi napływami najemnych obóz to zupełny pierdolnik. Nie była w stanie określić tego inaczej, gdy przekazywała swoje odczucia Miłce i jej wnuczkowi.
Im bliżej podchodzili, tym bardziej przekonana była o trafności pierwszego wrażenia.

Każdy spędzony w tym miejscu dzień był wielką stratą czasu, czego nie omieszkała wypominać Miłce z godną podziwu regularnością. Starała się spędzać poza obozem jak najwięcej czasu i pewnie byłaby przegapiła burdę, gdyby nie jakieś dziwne przeczucie.

*

Walki objęły tłum z łatwością, z jaką płomienie trawią suche szczapy. Zaczęło się podobnie. Od małej iskry. Iskry wielkości ogryzka.
Piekło otworzyło się całkiem niedaleko.
Nie trzeba ich było namawiać do udziału w tym tańcu.

- Hej Issa! – ryknął by przekrzyczeć wrzawę czynioną przez dwie setki gardeł Balric. – Pójdziemy na ostre? Trzeba pokazać tym skurwielom jak to u nas w Dolinie Szeptów się robi!

Zamachnął się z łokcia aż topór zafurkotał w powietrzu i uderzył. Facecik z nożem, któremu widocznie gorzałka przesłoniła instynkt samozachowawczy zarobił cięcie przez bark. Kość obojczyka chrupnęła przyjemnie, półkoliste ostrze odwaliło prawie całe ramię. Nożownik wrzasnął i padł na ziemię. Ech, nie ma jak porządna bitka. Rozejrzał się w koło i zobaczył kilku takich co uważali podobnie. W odpowiedzi dziewczyna roześmiała się dziko, wyszarpując znad obojczyka jakiegoś szczęśliwca wbity aż po rękojeść nóż.
- Uważaj na moją głowę - stłumiła chichot, w ostatnim momencie unikając pędzącego w jej stronę miecza.
- Dwa! - krzyknęła w kierunku Balrica, wyskakując w powietrze jak żmija i tnąc na odlew przez pysk tak brzydki, że właściwie bez połowy głowy wyglądał trzy razy lepiej.
- Konkursik, co?- Zastawił się przed kolejnym ciosem, po czym naparł na skrzyżowane bronie i masą ciała odrzucił przeciwnika do tyłu. Silny cios znad głowy i hełm na wrażym łbie pękł na dwoje razem z zawartością. – To lubię!
Ryknął śmiechem, po czym zerknął na zbliżającego się w ferworze walki olbrzyma z jednym okiem. Odcinał się kilku obwiesiom na raz. Balric podbiegł kilka kroków w ich kierunku, po czym topór świsnął w płaskim cięciu. Popis nie udał się zbytnio, tylko jeden łeb pofrunął do góry w fontannie posoki, drugi skurwiel był wyższy i ostrze zaryło w bark, przewracając go na ziemię.
- A tak umiesz? – ryknął znów do dziewczyny.
- To nie fair - wrzasnęła, przekrzykując tumult bitwy. Przecisnęła się bliżej niego. - Porównujesz nóż z tym?! To coś Ci pokażę! Podrzuć mnie! - Wskazała dach oddalonego o kilka ładnych metrów burdelu. Balric ledwo uchylił się przed kolejnym ciosem. Zaczynało się zagęszczać wokół nich, największa zadyma skupiała się akurat tutaj. Z płytkiej rany na ramieniu sączyła się krew, barbarzyńca nakręcał się coraz bardziej. Był w swoim żywiole, zgiełk bitwy był dlań jak muzyka dla uszu barda. Piękne kojące tony skrzekliwych dud i świstawek. Kontrolował się jednak, nie poddawał szałowi. Przyklęknął szybko na kolano, wysuwając rękę do tyłu. A kiedy poczuł stopę Issy na swoim ramieniu poderwał się i kobieta wystrzeliła w powietrze jak z katapulty. Wywinęła się w powietrzu jak wstążka i z gracją wylądowała na pokrytym obruszonym gontem dachu.
Sięgnęła za siebie i płynnym ruchem umieściła na cięciwie szaropiórą strzałę. Nie musiała specjalnie celować, jak okiem sięgnąć gęstwa ludzkiego robactwa wiła się jak w ukropie. Uniosła łuk na wysokość piersi i jedna za drugą, zaczęła szyć z taką prędkością, że co wrażliwsze ucho złowić mogło w jęku cięciwy cichutką melodię. Krew śpiewała jej w żyłach. Tak się zapamiętała w swojej sztuce, że nie zauważyła zagrożenia. Opanowała się dopiero gdy jeden z rozochoconych najmitów odpadł z krawędzi dachu, dźgnięty włócznią. Odcięła się nożem jego wspólnikowi. Nie dostrzegła trzeciego. Chwycił ją za kostkę i zwlókł z dachu, prosto w kałużę. Zdzieliła go przez pysk łukiem i zerwała się na równe nogi. Walka dogorywała, gdy znana już z osobliwych środków transportu Miłka wjechała pomiędzy trupy na ramionach wnuka.

- Patrzaj jaki słodziutki. I taki dobry dla babuni...

Splunęła pod nogi, puszczając mimo uszu bziakanie Miłki. Uśmiechnęła się jedynie do staruchy kwaśno, w myślach życząc jej ciężkiej biegunki. Stara wyszczerzyła się w odpowiedzi. Tak, to byłoby cudowne remedium na co najmniej połowę jej kłopotów.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me

Ostatnio edytowane przez hija : 24-03-2011 o 12:44. Powód: eksterminacja powtórzeń
hija jest offline  
Stary 23-03-2011, 23:48   #9
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
ZAMEK. KRÓLEWSKIE POKOJE – WIECZÓR

Rosalinda de Villon


Nie miała szans na ucieczkę.

Mężczyzna podciął jej nogi nim dobiegła do drzwi. Obraz przed jej oczami obrócił się niebezpiecznie szybko i zatrzymał dopiero, gdy kobieta leżała bezbronna na plecach. Zabolało. Mimo jej krzyku żaden strażnik nie wkroczył do środka. Eliah błyskawicznie znalazł się obok niej. Przyklęknął na prawym kolanie pochylając się nad Rosalindą. Nieuzbrojoną ręką złapał jej dwa nadgarstki przyciskając je do ziemi tuż nad głową kobiety.

- Cichutko. – wyszeptał czule zbliżając jednocześnie do jej warg ostry przedmiot. – Nie chcemy żeby ktoś nas usłyszał ani żeby komuś stała się krzywda prawda? Mam ci ważną wiadomość do przekazania i lepiej weź ja sobie do serca.

Przybliżył się niebezpiecznie blisko. Przez moment ich spojrzenia spotkały się. W jego ciemnych oczach widać było odbicie jego duszy, morderczą maszynerie tworzoną przez lata treningu. Czarodziejka wyczuwała w nim jednak niewielki okruch człowieczeństwa i może to on kazał mu zjawić się tej nocy w jej komnacie.

Przybliżył się jeszcze bliżej aż jego usta znalazły się obok prawego ucha czarodziejki. Jego zarost delikatnie drapał jej policzek. Przez słaby zapach męskiego potu przebijała się woń jabłek.

- Jesteś słaba. Zrezygnuj z wyprawy, Nie nadajesz się. Zresztą tych wszystkich głupców czeka wyłącznie śmierć, a nie chce żebyś zginęła. Jeszcze nie pora na to...

Podnosząc się puścił ręce Rosalindy, a następnie zrobił kilka kroków w kierunku balkonu. Odrzucił ostry przedmiot.

- Liczyłem na coś więcej. - powiedział nie oglądając się za siebie. – Zrezygnuj, zrób to dla siebie i dla mnie.

Zabójca wyszedł na balkon rozczarowany.
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 24-03-2011 o 00:20.
mataichi jest offline  
Stary 24-03-2011, 02:23   #10
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Wyskoczyła na mnie z krzaczorów, żem ledwo ją zauważył. Cholera smagnęła mnie pazurami, mówię wam – chudy jak patyk młodzieniec wyraźnie już wstawiony trunkiem, który udało mu się wydębić od naiwnych słuchaczy gestykulował niemiłosiernie. Wstał nawet, podkasał połataną koszulinę i prezentował wszem i wobec biegnącą od mostka po żebrach aż do pachwiny bliznę - tu mnie dziabnęła, ledwom uciekł życie ratując. Południca, mówię wam Południca jako żywa. Blada niczym śmierć li tylko w białej halce. Gnała za mną aż pod mostek na Wilijce, ten kamienny na trakcie zachodnim. Gdyby nie wstawiennictwo Jedynej Panienki nie byłoby mnie tutaj – wszystko mówił na jednym oddechu wyrzucając z siebie słowa jak katarynka. Przerwał nagle, chwycił kufel przechylił spijając resztki pozostałe na dnie razem z osadem.

– [i]ech! /I]– sapnął teatralnie – w gardle mi zaschło od tego gadania.
- To przestań już gadać – do ławy przy której siedział chudzielec podszedł wysoki, barczysty mężczyzna. Sam był już mocno wstawiony i chyba nieskory do wysłuchania się w opowieść młodziana. Pochylił się nad nim opierając potężnie zbudowane ramiona na blacie stołu i dodał – Pierdolisz jak połamany o jakiś płonicach i naciągasz frajerów na piwo. Już! Zabieraj dupę w troki bo połamię ci te chude kulasy.

Czyjaś ręka odepchnęła natręta posyłając go na spotkanie z przeciwległą ścianą. Głuche uderzenie głową o drewno, ciche stęknięcie i znieruchomiałe ciało zakończyło spór u źródeł jego powstania. Cykor przystawił sobie krzesło, usiadł na nie okrakiem i postawił kufel przed nosem przestraszonego chłopaka.

- Chętnie wysłucham dalszego ciągu . Twoja opowieść bardzo mnie zaciekawiła – powiedział z autentycznym zainteresowaniem.

Chwile trwało zanim gawędziarz przystosował się nowej sytuacji. Z jednej strony niebezpieczeństwo minęło i do tego miał co pić. Z drugiej, wybawca jakby się zdawało, przerażał go jeszcze bardziej. W życiu nie widział tak potężnego mężczyzny, miał chyba z pięć łokci wzrostu do tego masywny i kudłaty. Posłał tamtego na deski jednym machnięciem, jakby opędzał się od muchy a najgorsze w tym wszystkim było to, że na w sumie łagodnej i sympatycznej twarzy malował się wyraz bezgranicznego zaufania i autentycznego zaciekawienia. Ten facet na prawdę chciał usłyszeć co było dalej a jeśli się zorientuje, że to wszystko wymysł z pewnością urwie mu łeb i nasika do gardła. Przecież nikt nie mógł być taki naiwny. A jednak.

Chłopak gadał z sensem i do tego ciekawie. Dreszcze przeszły go na samą myśl co by było gdyby to jego zaatakowała Południca. Dużo się o nich słyszało ostatnimi czasy.

"Klątwa, jak nic klątwa, prędzej czy później pożre nas wszystkich".

Były drobne zakłócenia, ale w końcu udało mu się uzyskać od chłopaka dalszy ciąg opowieści. Trzy piwa to znów nie tak duży wydatek jak na ogrom wiedzy jaki zdobył wsłuchując się jego historię, teraz już wiedział co czynić w razie spotkania tej przeraźliwej istoty grasującej na traktach. Może dowiedziałby się i więcej gdyby nie zamieszanie jakie wywołał krzykacz swoim obwieszczeniem. Coś tu było cholernie nie w porządku. Przecież doskonale wiedział, że na wyprawę idą wszyscy, bez wyjątku. Ferment jaki zasiał informacja o selekcji przerodził się powoli w bijatykę a wszystko wskazywało na to, że i rzeź.

"Zedrą ze mnie pasy jeśli nic nie zrobię" – pomyślał przerażony kiedy zobaczył pierwszą rozbijana czaszkę.

Mógł spokojnie ewakuować się na bezpieczną odległość. Ławy przy których zasiadał ustawione były w pobliżu dużego namiotu gdzie podawano jadło, na samym skraju prowizorycznego obozu. Nie byłoby problemu. Panienka raczy wiedzieć czemu nie uczynił tego przy nadarzającej się okazji, jak większość tu obecnych. Do tego musiał ich zawrócić, potrzebował wsparcia. Zrobili go tym cholernym sierżantem i gdzieś tam byli jego ludzie.
Jedyna niech ma ich w swojej opiece, połowa albo i więcej na pewno padnie.
Sromota i zgryzota, czuł się złamany, zrezygnowany i przerażony tą całą sytuacją. Nikt tego już nie zatrzyma, takie marnotrawstwo, a jednak ktoś musiał to zrobić.

- Stać Kurwa!!! – wrzasnął na całe gardło.
- Było rozejść się!? – o dziwo wielu spośród uciekinierów zatrzymało się spoglądając niepewnie na zwalistego mężczyznę.
- Nie było! Nie ma żadnej selekcji, wszyscy idą! Ja wam to mówię! A teraz trzeba tę hołotę uspokoić i to jest nasze zadanie! Każdemu kto spróbuje spierdolić osobiście rozwalę łeb, zrozumiano?!

Rozległ się pomruk akceptacji wśród siłą wcielonych do żandarmerii, być może sens słów sierżanta dotarł do ich otumanionych łbów. On sam stawiał raczej na przykład z nieprzytomnym awanturnikiem.

- Ilu z was odbyło służbę w armii? – mówił już spokojniej i zdecydowanie ciszej. Wystąpiło kilku. Wypytał ich o imiona i polecił objąć dowództwo nad mniejszymi grupkami. Miał jakiś dwudziestu ludzi. Pójdą w trzech grupach, uzbrojeni w odwrócone piki i znalezione naprędce tarcze. Każdy napotkany osobnik miał być wcielony do zwartego szeregu lub rozbrojony. Gdyby stawiał opór ogłuszony, w ostateczności dopuszczał ostrzejsze środki, ale przestrzegał przed nadużywaniem bo inaczej… konsekwencję były powszechnie znane.

Wcale nie było łatwo, mimo, że rośli w siłę inne grupy też się organizowały tyle że w innym celu. Zdarzyło się musieli rozbić taką grupę a chłopaki nie zapanowali nad emocjami i zatłukli większość na śmierć. Nim zdążył zareagować, z ludzkich ciał pozostawała tylko krwawa miazga. Wyryczał raz jeszcze wytyczne, do tego tylko się ograniczył. Nie było sensu wyciągać konsekwencji, nie chciał łamać ducha. W jedności stanowili siłę i tylko tak mogli działać.

Na polu walki pozostało niewielu aktywnych graczy. Połączył swój oddział z sierżantem Wąsikiem i Lebiegą. Spacyfikowali już większość i liczebne nie mieli już konkurentów. O to przecież chodziło. Większość zbirów albo leżała i kwiczała z przetrąconymi kulasami albo posłusznie dźwigała pikę i tarczę siejąc pokój i zgodę. Cykor miał tylko nadzieję, że udało mu się uniknąć eskalacji.

Wprawdzie toczyły się jeszcze pojedyncze potyczki, ogrom pola był już spokojny, przynajmniej ten w zasięgu wzroku. Ze strony wzgórza schodziła ku nim jedna z większych grupek jaka się jeszcze zachowała. Cykor musiał przetrzeć oczy ze zdumienia. Widok był doprawdy niespotykany. Co go tak zaniepokoiło? Faktem było że mężczyzna z toporem w łapach prawie dorównywał mu wzrostem, ale to nie to. Ten jednooki też do ułomków nie należał, do tego coś w jego postawie kazało trzymać się na baczności. Potrafił kąsać i to boleśnie. Kobieta z łukiem nie wzbudzała strachu, ale to świadczyło tylko na jej korzyść. Z doświadczenia wiedział jakie spustoszenie może siać dobrze ulokowany strzelec. Coś innego przykuło jego uwagę i wprawiło w palpitację serca. Na ramionach mężczyzny, który dzierżył topór zasiadała babulinka. Pomarszczona, korpulentna starowinka. Coś jednak w jej spojrzeniu, wrednym i cynicznym zmroziło krew w żyłach sierżanta. Za bardzo przypominała mu Hakate. Jedno słowo cisnęło się na usta, Wiedźma. Kilkoro z jego ludzi chyba też wpadło na ten koncept bo po szeregu przeszedł szmer niepokoju i narastającego wkurwienia. Poczuł się obowiązku zareagować, w końcu tamci nie brudzili a oni byli tu tylko aby posprzątać. Miał za sobą prawie pól setki ludzi. Wystąpił przed nich i zawołał do nadchodzących aby się zatrzymali.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172