Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-06-2011, 15:45   #1
 
Kirył's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirył nie jest za bardzo znanyKirył nie jest za bardzo znany
Dawna Wiara

Nowy Świt



Biecz, Małopolska, 28 marzec roku 1038. Wczesny świt.


Karawana stała pod wschodnią ścianą palisady średnich rozmiarów warownego grodu, zwykli ludzie, poddani kasztelana Ottona przyglądali się dwudziestoosobowej grupie wojów, w której znajdowała się znana i szanowana pani Ludmiła, matka szanownego pana. Najwidoczniej zapowiadała się dłuższa wyprawa, gdyż podróżni zaopatrzeni byli w trzy wozy. Jeden pewnie z jadłem, wodą i piwem, drugi z bronią i amunicją, odkryty jakby była nagła potrzeba skorzystania. Trzeci, którego osobiście pilnował weteran wielu bitew, Wacław z Górki Dużym zwany, stwarzał niezliczoną ilość wymysłów w głowach prostaczków. Nikt prócz przywódcy straży, pani Ludmiły i Ottona oczywiście nie wiedział po co i gdzie jadą. Sam kasztelan jako niedawno rozesłał wici i teraz stał żegnając się z szanowną panią matką dwudziestką wojaków, samodzielnie przez siebie wybranych. Wśród nich był rycerz najemny z Cesarstwa, Górą zwany. Za sprawą wzrostu nie byle jakiego nad ludźmi górował i wraz z czterema swymi pachołkami awangardę ochrony stanowić mieli. Wśród wojów znaleźli się też Maćko ze Zboszyc, Przemysł Rudy, Lasota z Biecza, Lech Kamko, dzikus Bulan, zwany pomiotem diablim, a także Wszebor, przez chrześcijan Kryspinem nazywany, syn jedyny ostały Dziebora.
Brama się w końcu otwarła i oczom się ukazała ognista łuna, pierwsze promienie słońca ziemię poczęły oświetlać, jednak oni nie mogli oglądać tego boskiego cudu. Musieli ruszać. Wyjechali na drogę, która taką była tylko z definicji. Gdzieniegdzie zalegał jeszcze śnieg, wszędzie były kałuże i strumyki powstałe poprzez roztopy, nagie zaś drzewa zaczynały się już zielenić. Gdzie okiem nie sięgnąć tam co chwile jakieś pagórki zobaczyć można było albo drzewa, w oddali zaś unosił się dym. Następne sioło pewnie z dymem poszło...
Już nie wiadomo było czy to poganie wioski palą, bandyci, czy któryś z paniczyków chędożonych co to uznaje się udzielnym księciem to zrobili. Nie wiadomo było nawet czy wieśniacy narazili się komukolwiek na tym świecie? Wacław już za bramą wysłał przodem łowców coby sprawdzili co się tam dzieje i czy nie ma zagrożeń jakowyś na drodze. Nikt na pewno w jego kompetencje nie wątpił.
Na początku w ciszy jechali, jak to z rana często bywa, potem zaś na przedzie rycerscy pachołkowie gwarzyć poczęli między sobą i za ich przykładem większość poszła, wyłączając skośnookiekiego Bulana na jego małym koniku. Niektórzy tylko zerkali na jego ze zdziwieniem i podejrzliwością, inni żegnali się co chwile, plując przez ramie, na pewno jednak mało kto się dobrze w jego towarzystwie czuł. Skąd był? Czy go ludzka kobieta urodziła, czy go diabeł jakiś stworzył? Nikt nawet zgadywać nie próbował.

************************************************** ****************************

Wieś Brzostek, Podkarpackie, 28 marzec 1038. Wczesny świt.


Grupa zbrojnych ludzi właśnie zwijała obóz. Najemnicy z Wolina musieli robić to szybko, nikt nie wiedział jak teraz potraktują ich ci ludzie. Wierni czy nie wierni, nie mieli wyboru, musieli ugościć wysłanników Masława, samozwańczego księcia Mazowieckiego, mogli jednak powiadomić pana tych ziem, lub zebrać innych chłopów i napaść ich na trakcie. Wieźli w końcu cenny towar, dwa pełne wozy mieczy, toporów i grotów do włóczni ze stali. Jakby prostaczki dostali to w swoje ręce mogliby stawić opór niejednemu przeciwnikowi i napadaliby sąsiadów pewnie coby im bydło i inne dobra pozabierać.
Gdy wszystko pozałatwiane było dowódca, Bożywoj, wydał rozkaz do wymarszu. U jego boku jechało dwóch ludzi, syn pierworodny, Mścisław i Normański towarzysz, Tyrsson Ulvhjerte, utrzymujący że jego bóg, Tyr Jednoręki przemawia do niego. Wariat czy nie wariat, jego zdolności się przydawały. Kowal, Częstowoj, pilnował zaś jednego wozu z bronią, jako że ze względu na swoją profesję na niej znał się.
 

Ostatnio edytowane przez Kirył : 16-06-2011 o 17:20. Powód: Pomyłka w dacie
Kirył jest offline  
Stary 16-06-2011, 20:06   #2
 
Rock's Avatar
 
Reputacja: 1 Rock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znany
Mścisław idący na równi ze swym ojczulkiem i wojem normańskim Tyrssonem zachodził w łepetynę cóż począć by ich jazda była pewna i bezpieczna. Nie żeby stronił od dobrej bitki - wręcz przeciwnie - ale dobrze wiedział, że nieczyste fortele są najbardziej skuteczne. On sam chciawszy najechać ich karawanę zrobiłby to gwałtownie z jednej z flank. I zdawał sobie sprawę dobrze, że by mu się powiodło gdyby zrobił to umiejętnie. Trza było temu zapobiec. Nawet jeśli to tylko zwykłe wsioki. Ryknął więc donośnie w stronę swego ziomka Gnierata:
-Ee.. Gnierat! Chono tu, ino chyżo. - odparł chcąc poradzić się obieżyświata i łazika.
Gnierat podszedł do syna przywódcy i bez słowa popatrzył mu pytająco w oczy.
- Ogłoś no mi Ty czorci wszędy-będo co o ścierzkach tych wiesz? - odparł rychło.
-Pagórki wszędy, nie tak jak u nas na północy, bandyty się mnożą jak grzyby bo księcia niie ma, a panowie się biją między sobą. Ciężko tutaj żyje się tera.
- A dojść do ładu z tą czerdą to idzie jako? Czy to tępe kmiecie? Wśioki toć nam nie potrzebne ale dobrego zbója nigdy mało. - rzekł Mścisław spokojnie krocząc.
-Jak nie są chrześcijany to dobre i uczciwe.
-O czym tam gadacie młodzi?- podjechał do rozmawiających przywódca.
- Toć ojczulku myślę co by tych poczciwych zakapiorów z tych lasów nie przyłączyć do nas. W kupie siła a oni i broń trzymać umieją pewno i tarczą machnąć. - zrobił przerwę by przełknąc ślinę po czym dodał - A Gnierat rzecze, że jest ich tu garstka. A tak poza tym to wierzę, że dwóch szybkich i cichych wysłać trzeba by naszych boków i tyłów strzegli. Kto wie co temu chłopskiemu rozumowi do łepetyny trzaśnie.
-Że zwiad trza wysłać to wiadomo- pokiwał głową i gestem odesłał Gnierata- On będzie wiedział co robić. A jak o tych kmieciach mówisz to nie dostaliśmy roboty coby bandy jakoweś organizować. Mamy broń dostarczyć i uczyć jak ją trzymać tych co ich przyprowadzą.
- Jasna sprawa ino czasu można se zaoszczędzić znajdując takowych zbójców niż szkloić łachmytów od podstaw. - gawędorzył z chrypką a drugą część zdania rzekł cicho w ucho ojcu - A jak Ci nasi mości panowie nas w maliny wpuścić bedą chiały to i lud będzie po stronie naszej.
-Zawsześ chytry był, po matce chyba, jednak dużo nauczyć się musisz. Jak tu bunt zrobim to się pany czuć zagrożone będą i zjednoczą się, zaś mniejszą grupą łatwiej przedrzeć się.
- Ja ino przyspieszyć nieuniknionego chciałem, a jeśli bunt to trza pilnować co by pany się nie dowiedziały się wczasu a później to nic do gadania by nie miały - odparł ciągle ostając przy swoim.
-Zapłaci ci kto za to?- zadał fundamentalne pytanie.
- Ha! Tu najlepsze przeca, ich skarbce pełne monet na pewno są. A i przez ten zamęt powszechny ino łatwiej nam będzie. - odparował jakby miał to wszystko przygotowane już od dawien dawna.
-Kilka wsi ograbisz, jakiś kościół spalisz, może większy oddział pobijesz ale czy warowny gród zdobędziesz?
- Lud z wsi do budowy taranu się zapędzi oni i tak bunt w buncie wszczynają, nagabywać ich nawet nie będzie trzeba. Cza kogoś kto mówić umie i szkoli dobrze, a na czym jak na czym ale na tym się znamy. Nauczy się to wioskowe pospólstwo jak z łuku strzelać i wyśle co by taranu bronili. Jak bramy zwyciężą te chłopki to my wejdziemy i papkę z reszty zrobim. - przełknąć ślinę po raz wtóry i kontynuował - A jak im nie wyjdzie to nawet woja swojego nie stracimy. To szansa nasza jedyna taka broń mamy pod dostatkiem. Co o tym sądzisz ojczulku?
Ojciec Mścisława zaśmiał się pod nosem, pokiwał głową i rzekł:
-Oj synku, synku. Z bardzo ty pazerny na władze. Nawet nie wiesz że ludzie muszą znać cię żeby poprzeć. Kmiecie wolą w las się schować niż walczyć o swoje, dlatego tak wiele wsi dymi teraz.
- Zrobim co każesz, a chłopom nóż przy ich dziewek gardzieli zmieniłby zdanie. Choć może masz racje i jam pazerny. - odparł po czym poklepał staruszka po plerach.
 
Rock jest offline  
Stary 16-06-2011, 20:47   #3
 
Tyrsson Ulvhjerte's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyrsson Ulvhjerte nie jest za bardzo znanyTyrsson Ulvhjerte nie jest za bardzo znany
Tyrsson rozejrzał się uważnie i ostrożnie po okolicy. Tak naprawdę wcale nie interesowało go to gdzie się znajduje... Przynajmniej na razie. Znacznie większą uwagę przywiązał do towarzyszących mu wojów, patrząc na nich dłużej niż na wszystko inne, jakby starając się jak najlepiej ich wybadać. Zamyślił się po chwili i jakby wyłączył z otaczającej go rzeczywistości.

"Zastanawiam się co właściwie na nas czeka w drodze. Przecież nie wieziemy byle zboża, czy sukna z dalekich krain. O nie... Odpowiadamy za ładunek stokroć cenniejszy w tych czasach. W końcu..., nie od dziś wiadomo, że ten kto ma dość mieczy i toporów jest w stanie zapewnić sobie godziwy byt. Grabieżą, lub poprzez służbę u jakiegoś księcia, bądź podobnej persony. A tutaj jadą dwa wyładowane wozy. Dość by uzbroić wcale spory oddział, a z tego co mi wiadomo czekający na ten transport bojownicy dysponują niemałym zasobem chętnych do walki."

Gdy przestał rozmyślać zauważył, że został trochę z tyłu. Poprawił spoczywający na plecach potężny topór, tak, by nie kolidował z łukiem i strzałami, po czym sprawdził jeszcze, czy miecz dobrze leży i chwycił swoją tarczę. Na jej widok niektórzy mimowolnie się uśmiechali, nie wierząc, że tak mały puklerz może stanowić skuteczną ochronę. Jednak już z pewnych ruchów i sposobu w jaki wiking obnosił się ze swym ekwipunkiem dawał jasno do zrozumienia, że wie co robić, gdy dochodzi do orężnej rozprawy.

"Swoją drogą, muszę szybko okryć się jakimś kocem, lub futrami. Mój pancerz raczej rzuca się w oczy w tutejszych kniejach. Nie wierzę, by czerwień wełny nie zwróciła uwagi naszych potencjalnych wrogów, chociaż... zawsze miło jest posłać do diabłów kilku rycerzy..."

- Samtalen er ikke på plass min Far!- przerwał panujący spokój, nawet gwarzący z przodu wojowie obejrzeli się przez ramię, by sprawdzić co się dzieje na tyłach. Już mieli coś mu rzec, jednak nim zdążyli to zrobić usłyszeli głos wojownika.

- Bożywoju! Potrzebne mi jakieś skóry, lubo kawał tkaniny w barwie las na myśl przywodzącej! - zasygnalizował nie chcąc narażać misji na niepowodzenie. - I o czym żeście tak prawili, jakem rozmyślał samotnie o naszej pozycji?

- Takem myślał również -rzekł, nie czekając odpowiedzi -Iżby niegłupim było wysłać kogo przodem, cobyśmy pewni byli, czy nie ma nikogo przed nami. Głupio byłoby wszak panowie, gdybyśmy flanki i tyły chronili, nie wiedząc co z przodu czeka. A bo to jeden smok w tych puszczach grasuje? Jedna strzyga, lubo wilkołak żeru dla siebie szuka? Warto by również zapewnić sobie przychylność Bogów na czas tej wędrówki raz który. Tako moich, jak i Waszych, co lasy mają w swej mocy.- Ponownie nie czekając odpowiedzi oddalił się trochę wpatrując w dal.

-Czyż nie słyszycie tego?- rzucił tak, by słyszał go każdy z karawany - Bogowie żądają od nas krwi wrogów! Chryst przybył tutaj i kazał ścinać Wasze święte gaje! A w mojej ojczyźnie jawnie naplwał w twarz Bogom i ustami zdrajcy rzekł iż można czcić Dawnych Bogów, lecz skrycie! Niczym rzecz haniebną i niegodną! Toż nawet wojowie na drakkarze srają nie wstydząc się oczu drugiego!- gdy to mówił zdawał się potężnieć, drapieżnieć. Jego palce odruchowo zaciskały się na rękojeści miecza, jakby pragnąc wydrzeć go z pochwy i wbić w ciało wroga. - Jesteśmy tutaj, by zmienić ten stan rzeczy! Ten chędożony niby bóg z południa nie będzie nam tutaj rządził! Obcy jestem i wiecie o tym, lecz patrzcie. Walczę w Waszej sprawie! To znak od Bogów! Zwyciężymy! Ruszajcie śmiało! Wieziemy nie oręż, lecz narzędzia pomsty! Pomnijcie, iż zemsta jest świętym prawem pogan! I teraz będziemy się mścić!- tutaj przerwał, pozostawiając długą i efektywną pauzę.

- Tyś Ojcze dał nam nadzieję na lepszą przyszłość. Na pomstę! Bogowie Północy są tutaj i nam pomagają. Miłe im nasze czyny i dzięki im składam za to, że nas ze sobą zetknęli. Jeśli tak napisano sprawimy, że rzeki rude będą od krwi tych słabeuszy co wyrzekli się Prawdy, niczym tchórze! Zgięli karki gdy tylko ujrzeli krzyż. Hańba i mór za tych psubratów! Chwała Bogom!
 
__________________
Właśnie taki hełm nosi Tyrsson Ulvhjerte i tak się prezentuje :D

Ostatnio edytowane przez Tyrsson Ulvhjerte : 17-06-2011 o 13:17. Powód: Enter nie boli :P
Tyrsson Ulvhjerte jest offline  
Stary 17-06-2011, 14:02   #4
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Grubokoścista klaczka wzdychała ciężko pod niemałym ciężarem pani na Orzycu, a i sama Ludmiła nie była daleka od tego, by ulżyć biednej gadzinie i przesiąść się na znacznie wygodniejszy w dłuższej drodze wóz. Może z tuzin pacierzy dopiero jechali, a Ludmiła już przeklinała swoją dumę, która kazała jej opuścić synowe grodzisko z fetą i przytupem, spoglądając na prostaczków z wysokości konia. Już kiedy wspinała się na siodło z pomocą Wszebora, w złamanej nodze coś chrupnęło cicho, acz niepokojąco, a teraz rozchwierutane biodro promieniowało już na całe ciało przykrym, tępym bólem.

Jej rozdrażnienie potęgował fakt, że zupełnie się nie wyspała. Wpierw radzili do późna, po ciemnicy już, aż wszelka chęć do odpoczynku od niej odeszła, przegnana przez czarne myśli kłębiące się po głowie i niepokój o brata. Potem długo spać nie mogła, przewracała się z boku na bok, by w środku nocy wstać i pchnąć posłańca do Orzyca z kategorycznym rozkazem, by syneczki - Strzygonie same nie szlajały się po osadach za dziewkami, jak to miały w zwyczaju, ino doma siedzieli karnie, zbroili się, i, jak to zazwyczaj czynili w czas niespokojny, przeryli kanał od sąsiedniego potoku, zatapiając okolice grodziska w nieprzejezdnych błotach. Gdy wreszcie złożyła ciężką głowę na odpoczynek, przyśnił jej się żmij pełznący między drzewami w gęstwie. Czerwony był jako krew, i czarny jak spalenizna, a gdy łeb ku niej odwrócił, paszczę rozwierając uzębioną, dostrzegła, iż ma cztery oblicza, w każdą ze stron świata zwrócone, całkiem jak prasłowiańskie bogi, które księża po całym kraju palili i topili w bagnach.

A przecież do Biecza jechała się weselić! Żonę dobrą Ottonowi znaleźć, do rządzenia u boku syna ją przysposobić, pogodzić Dziebora z tą duszą rogatą, Wszeborem... a potem już tylko czekać na wnuki. Miała tych wnucząt co prawda już niemało, ale te Ottonowe szczególnie były wyczekiwane, tak jak i tego syna, którego nie wychowała własną ręką, szczególną miłością darzyła.

Pomału, zmęczenie przechodziło w gniew na tych, co jej marzenia i plany podeptali, nie dali żyć w pokoju. Ludmile zawszeć było zajedno, do kogo modlili się bartnicy i smolarze z podległych Orzycowi osad, tak długo, jak plastry miodu i smołowe bryły zjeżdżały do grodu w stosownej ilości i stosownym czasie. Życie dość jest ciężkie, pomocy zewsząd warto upatrywać. Co za różnica, kogo prosi się o urodzaj czy o zdrowie dziecka, jeśli ziemia rodzi a potomek wyzdrowieje? Dopóki kmiecie łbów nie podnosili za wysoko, dopóki dań płacili, Ludmiła - nawet gdy zoczyła gdzie ukrywane zazwyczaj skrzętnie posągi, chowane przed nią miseczki ze strawą dla bożąt domowych, nawet gdy zobaczyła, a nie rozglądała się nigdy za nimi szczególnie - odwracała się plecami. Każdy jest panem własnej duszy, choćby i kmieciem był. Nie nagnie się siłą do wiary, o nie. Ludmiła zresztą nawet nie chciała. Na co jej dusze kmieciów? Ani nimi komory nie zapełni, ani nie nażre się nimi na przednówku. Ale teraz, gdy pożoga pogańska ogarniała ziemie, Ludmiła widziała, że zbyt dobrotliwa była, zbyt łagodna i wyrozumiała. I obiecała sobie, że gdy doma powróci, porządek z tym rychło uczyni. Jak to jednak zrobi, przerastało na razie rozumowanie dumnej pani na Orzycu. I przed samą sobą ciężko jej było się przyznać, że strach jej tknąć posągi dawnych bóstw poukrywane przez lud na uroczyskach. Ludzi Ludmiła nie obawiała się wcale, człowiek to kości i krew, tak samo zemrze raniony poganin, jak i ten, co Boga i Chrysta chwali. Jak jednak ruszać na wojnę z bogami? Wiatr gonić? Z gromem ścierać się? Co by czarni księża nie bajali, Ludmiła nie wierzyła ich słowom, więcej wiary dawała opowieściom tych, co z wędrówek po borach samotnych wracali. Nie pomarły dawne bogi. W dziczy wciąż słychać było ich szepty, po lasach cuda i dziwy lęgły się, na zatracenie człowieka. Nie, nie pomarli, może jeno starsi i słabsi byli niż onegdaj. Jak i Ludmiła, której zaczynały już ciążyć przeżyte lata.

Nie, na bogów Ludmiła ręki nie podniesie. Za mała jest, i świadome swej wobec nich małości. I za dobrze pamięta oczy czeskiego mnicha, którego zima uwięziła onegdaj w Orzyca. Szczególnie na pogan był zawzięty, i gdy dojrzał czerwoną krajkę do kołyski Ludmiłowej córeczki dla odpędzenia mamun przewiązaną, nadął się jak świński pęcherz, Ludmile bałwochwalstwo zarzucał i wstążkę gniewnie szarpać począł.
- Bóg jest tylko jeden! - krzyczał z ogniem w głosie.
Ludmiła wykręciła mu dłoń i wysyczała, że owszem, jest jeden Bóg. Lecz diabłów są tysiące. I mnich zamilkł, a jego oczy ścięła bojaźń. Skoro on się bał, on, od dziecka do walki ze złem ćwiczon, jakże Ludmiła miałaby z lekkim sercem wypowiadać wojnę bogom?

"Kmieciów ścigać będę", zdecydowała. "Jak którego pochwycę na uroczysku, obwieszę dla przykładu. Posągów nie tknę, jeno ludzi, co chadzają do nich ofiary składać. I może nie za mojego życia, może nie za życia dzieci moich, ale ścieżki w dziczy wreszcie zarosną, robactwo przeżre drewno, próchno wyżre oczy dawnym bogom i wreszcie rozpadną się całe w pył".

Takie ponure myśli krążyły po głowie męczącej się wyraźnie w siodle Dowgirdowej żony. I nie było nikogo, z kim mogłaby się nimi podzielić. Ludmiła zawsze pokazywała ludziom twarz dumną i nieprzejedną, by jej siła udzielała się innym. Jeden wszakże widział. Bulan, druh zacny i towarzysz, choć na postronku przy koniu do Orzyca przywleczon, przez lata wierności się nauczył, a oczy jego, po diabelsku czarne i skośne, nauczyły się czytać w nastrojach swej pani tak jak cudzoziemscy księża czytali w swych księgach.

Bulan zrównał swego konia z Ludmiłową Jagódką, i zrazu tylko strzelał czarnymi oczyskami, ustami po dzikiemu posykując. Wreszcie wskazał Ludmile prawicą wyciągniętą stado ptaków, które do lotu zerwały się, spłoszone przez wojów przez Wacława przodem posłanych.


- Pani, pani... dobry los przed nami - oznajmił z zadowoleniem, głowę ku roślejszej Ludmile zadzierając.
- Co tam popiskujesz, pchło? - odwarknęła Ludmiła, nie mając dziś nastroju na Bulanowe krotochwile.
- Ptaki ze wschodu zerwały się. W jedno stado się zbiły i na zachód poleciały - wyjaśnił cierpliwie Bulan. - Dobry to omen dla nas.


Ludmile złośliwa riposta zamarła na ustach. Ku zachodowi spojrzała, bacznie kołującym ptaszyskom się przypatrując. Miała jednak pewne wątpliwości.
- A skąd ty to niby wiesz? - zapytała podejrzliwie.
- Ojciec mój w Boga jednego wierzył, ale matka moja z innego plemienia ród wiodła, do wiatrów i dusz zwierzęcych modliła się - ciągnął Bulan niezrażony, z twarzą kamienną. - Zawszeć mówiła mi: patrzaj synku uważnie na gadziny zachowanie, na koni i bydła kroki, i na lot ptactwa w niebiesiech. Znaki są w tym bowiem widome, prawda wielka i zapowiedź wydarzeń przyszłych pewna, dla tych jeno, co patrzeć umieją...
Ludmiła rzuciła wzrokiem na ptaki raz jeszcze.
- I mówisz, że to znak dobry?
- Jako żywo.
- Mądrą mać miałeś
- oznajmiła Ludmiła z uznaniem.
Oblicze Bulana pociemniało.
- Da Bóg, że mam jeszcze. Żyła w dobrym zdrowiu, gdym na wyprawę ruszał.
Przechyliła się w siodle i uścisnęła ramię licha.
- Bóg da - zapewniła. - Dwa roki jeszcze ci zostały, a gdy miną, gołego cię do swoich nie puszczę. Jak pan pojedziesz, matce piękny gościniec powieziesz, a i naszyjnik ci każę przysposobić, byś go mógł dziewce, którą sobie wybierzesz, na szyi zawiesić.

Lico dzikiego rozjaśniło się w uśmiechu.
- Óśm roków służę, naszyjników i innego dobra ci u mnie dostatek. A dziewkę stąd wezmę i ze sobą powiodę. Wysoką jak brzoza i jasnowłosą. Synów mi porodzi jak drzewa potężnych, i dzieweczki z włosami jak przędza. - rozmarzył się.
- Toś ty już cały plan przysposobił- zaśmiała się gardłowo. - Która ci tak do serca przypadła? - wycelowała w Bulana upierścieniony palec.
- Sława. Córka Mszczuja.
- Jako żywo jak brzoza ona. Nie boisz się ty, Bulan, że nie dosięgniesz? Że ci wzrostu i siły nie stanie?
- przymrużyła oko.
- Gdzie tam, pani. Męża siły nie wzrostem mierzy się. Jeno tym, jak w boju staje... i jak mu staje, gdy pas opuści - wyszczerzył się. - Spokojnym.
- Nie da ci jej Mszczuj.
- Da, da. Ja bogaty jak kniaź. Kim Sława tu będzie? Nikim. U mnie ona wielka pani, pracować jej zabronię, tylko stada liczyć będzie i dzieci piastować. A jeśli nie da, to porwę. Ja jej miły i po dobroci pojedzie. Przyobiecała, że czekać będzie.
- Białogłowskie słowo to końskie bździny, Bulan. Byle wiatr rozwieje.

- Pani lat dwadzieścia Dowgirdowi słowa dochowała, u jego boku żyje - wytknął jej Bulan.
- Nie u boku, a z doskoku. I nie zdejmuj ze mnie miary na wszystkie niewiasty, bo się zawieść możesz srodze... No, nie sromaj się już. Wrócimy, pomówię z Mszczujem. Będziesz miał swoich synów dębczaków i jasnowłose córeczki. A teraz poszedł precz, na łaski zasłużyć. Czemu cię na przedzie nie ma?

Rozparła się wygodniej w siodle. Przepowiednia Bulana zdjęła jej część ciężaru z serca. Co prawda, będąc mądrą niewiastą, przeczuwała, iż dziki mógł banialuk jej naopowiadać, aby się rozchmurzyła... jednak dobry znak to dobry znak! Przeleciały wszak te ptaszyska, wszyscy to widzieli! Zwróciła oblicze ku jadącemu przed nią Górze. Zaiste, wielki był jak góra, a z tego, co zdążyła języka zasięgnąć, również jak góra był solidny. I pewnikiem równie obco się czuł, jak i dzikus Bulan, daleko od ziemi rodzinnej i swoich. A temu należało zaradzić, kiedy już wspólna droga i sprawa im wypadła.
- Piździmęka! Gdzie się podziewasz, niecnoto! - zawołała za pacholikiem. - Miodu przynieś, w gardle mi zaschło! Wszebor, bratanku miły - zagaiła do krewnego. - A poprośże pana Hasa do nas, by z nami konia zrównał, napijemy się za pomyślność wyprawy, a i zacnego Wacława wołaj, uradzimy, kędy nam jechać najłacniej.
 
Asenat jest offline  
Stary 19-06-2011, 15:55   #5
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Psy i zaraza!
Kryspin starał się utrzymać w pionie na swoim wierzchowcu. Oczy go męczyły, dźwięki drażniły. I ogólnie Dzieborowy syn był w kiepskim humorze.
Najbardziej męczył go jednak kac, po wczorajszej hulaszczej zabawie.
Wczoraj bowiem świętował wyruszenie na ratunek ojcu, chyba.
Ogólnie pamiętał, że miód lał się strumieniami, a dziewka była ochocza.
Nie kojarzył co prawda jakiej barwy miała włosy. Co jakiś czas przez wspomnienia migały miodowej barwy pukle i sylwetka w białym gieźle. Czasem jednak owe włosy zmieniały barwę na kasztanową. Być może były więc dwie ochotne dziewuszki.
Nie poświęcał jednak tym wspomnieniom za wiele czasu, łeb od tego bolał bardziej.
Siedział więc Kryspin na Paździochu i podziwiał widoki.


Jakby było co podziwiać.
I dla takich widoków wrócił z wygnania do kraju Polan ? Wszak nie z powodu wrogów, bo tych miał wszędzie.
Prawdą jednak było to, że jakaś tęsknica niczym zmora usiadła mu na piersi i zmusiła do powrotu do domu.
A w domu zastał nierząd większy niż się spodziewał. Możni nie czując pana nad sobą, czuli się ważni jak udzielni książęta, kmiotkowie podnosili głowy i marzyli się o wyrwaniu spod władzy możnych... oj głupi ci kmiotkowie.
Kryspin dobrze wiedział, że takie właśnie osady najlepiej się rabuje. Pozbawione opieki władyki.
Wojak ziewnął głośno, po czym podrapał się po brodzie. Noc może spędził przyjemnie, ale za to ranek... nic więc dziwnego, że był zmęczony. I nie czuł w sobie entuzjazmu do zwalczania pogańskiej zarazy. On sam niespecjalnie się przejmował wierzeniami innych, jako i do swoich nie przywiązywał wagi.
W sumie co różnica którego boga się prosi o pomoc. I tak każdy wymaga ofiar, w takiej lub innej formie.
Dla Kryspina sprawa była prosta. „Ojczulek w niewoli, to się ojczulka wyzwoli”. A ci którzy staną mu na drodze do tatula, ubici zostaną. I nie miało dla Kryspina żadnego znaczenia, czy padają na twarz przed krzyżem czy przed posągiem Światowida.
Nie potrzebował żadnego konkretnego powodu by kogoś zabić. Ot wystarczyło, jak nawinął się pod jego miecz.
Te „filozoficzne” rozważania ustąpiły rozmyślaniom o posiłku. Na szczęście poranne ablucje, poprzedzone były wieczornymi wymiotami. Więc żołądek powoli ssać go zaczynał. Wszak śniadanie zjadł lekkie.
No cóż... Niechlubny syn Dzieborowy, nie należał do skomplikowanych osób i zręcznych polityków. Był prostym człekiem, któremu wystarczało wiedzieć w którą stronę ma uderzać mieczem. Nie musiał wiedzieć, po co... To zwykle komplikowało sprawę. A Kryspin nie lubił sobie komplikować życia.
Słowa cioteczki, obudziły do życia skulonego na koniu woja. Rozejrzał się po wyprawie szukając wybranych przez cioteczkę Ludmiłę osób.
Po czym podjechał do nich i rzekł nieco dudniącym acz przyjaznym tonem głosu.- Ludmiła, żona Dowgirda, pana na Orzycu prosi waści na naradę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 20-06-2011, 17:43   #6
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Wóz trzeszczał po wjechaniu na nierówne fragmenty gruntu co nieco rozluźniało Częstowoja z Sypniewa. Rozpamiętywał jak to kiedy miażdżył głowy psubratom co ręce pchali w nieswoje dobra.
"Niech no mi spróbują położyć łapska na tejże broni, nie zważając utnę łeb" - i sięgnął po swój toporek z brązu następnie począł przeciągać kciukiem po ostrzu.

Wojna z tymi prostaczynami co niby szerzą prawdziwą wiarę była miłą opcją dla człeka co zna się niemało na wykuwaniu broni i chętnie mieczem macha. Serce było pełne nienawiści, natura Częstowoja tylko potęgowała uczucie bowiem był on odważny aż nadto, uparty i bezwzględny dla wyznawców Chrystusa. Jego bracia wiary również byli w podobnych nastrojach. Ba, jaki normański siepacz przemowę wydał reszcie. Przy pierwej okazji stawia mu miodu na stół.
- Dobrze powiadasz, jeno naszy kompanie! Zbijem kmiotów po pysku, że prędko klnąć będą na swego bożka! - zakrzyknął kończąc dużym rykiem

Musieć będzie nową zbroję dojrzeć bo w tych łachach na wojnę hańba się wybrać. Skórzana kamizela na pewno przed strzałami nie uchroni ani przed psubrackimi mieczami, płaszcz też zawadzać będzie bo ciężki, ale ciepła daje jak owcza wełna, koszula z lnu, nieco wytargana i jako z psiego gardła wyjęta też wrogów nie wystraszy. Tyle co buty ze skóry cielaka, lekkie i wygodne zarazem. Broń też wielkiego wrażenia nie robi, pospolity topór z brązu, i żelazny sztylet wiszący zawadiacko na pasie przy prawym udzie, ten z kolei przytwierdzony jest do większego biodrowego, który trzyma też bukłak z wodą i sakiewki z podręcznymi drobiazgami. Oparł się toporkiem o podłogę wozu niczym starzec laską i począł naśladować wróble, które swym śpiewem żegnały biały kożuch, a witały pory orania i siania pól.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 22-06-2011, 09:15   #7
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Góra lubił w polaczkach to że umieją się bawić. I to że w tak niepewnych dla tych ziem czasach żyją pełnią życia. Z innej strony cóż im pozostało. Has jednak zastanawiał się czy ludzie na tych ziemiach nie mają nic w łepetynach? Jak można będąc chrześcijaninem nie mieć króla, rycerzy scentralizowanej władzy? Jak można do kroćset żyć w małych klanach rozbijająć państwo na dziesiątki zwalczających się ze sobą psów? W Głowie mu się nie mieściło a była ona duża jakim cudem poganie tak urośli tu w siłę? Ponoć chrzest tu przyjęto! Zatem poganie powinni być już albo nawróceni albo martwi. Tak to przynajmniej odbywało się w porządnych miejscach. Jakim niewątpliwie było Cesarstwo niemieckie. Ojczulek by zemdlał w Hamburgu jakby zobaczył co się tu dzieje. Góra sam miał gdzieś boga czy bogów. W życiu liczy się władza i przyjemności. Jedno zawsze szło w parze z drugim. A teraz przyszło mu ruszać na jakąś wyprawę. Może to i dobrze trochę ruchu nie zaszkodzi. A i kilka monet wpadnie... Pniaków trzymał blisko siebie na początku stanowili straż przednią potem jednak przemieścili się do środka kolumny. Powodem tego ruchu było pewne zdarzenie.

- Ludmiła, żona Dowgirda, pana na Orzycu prosi waści na naradę.

-Zaiste dobry to krok. Już jadę.

Pniaki zaś otoczyły grupę. Aczkolwiek w przyzwoitej odległości pozostając. By afrontu nie czynić.

-Pani.- powiedział Has lekko uniżając głowę.
 
Icarius jest offline  
Stary 23-06-2011, 14:46   #8
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Wspólny Psot

-Pani?- skinął lekko głową.
Ludmiła oderwała usta od bukłaka, który poczęła już osuszać w oczekiwaniu na wojów. Piła tak samo jak i wszystko inne, co robiła w życiu. Całą sobą, z oddaniem wielkim, ale i z godnością przeogromną. Znać było, że w piciu dotrzyma pola mężom, jednak nigdy nie dopuści, by widziano ją, jak zwali się na ziemię bez ducha. Jej pacholik ze znawstwem ocenił Niemca i jego możliwości, po czym wdrapał się na wóz, w poszukiwaniu drugiego bukłaka. Ludmiła zgromiła wzrokiem Bulana, który skoczył od czoła, stanął obok Pniaków i miny począł stroić straszliwe.
- Poszedł precz, pchło - warknęła. - Pan Has mój druh i towarzysz, tedy i jego towarzysze mi mili. Piździmęka, zacnym mężom tym również napitku podaj, by nam nie uschli i z sił nie opadli.
I skinęła Pniakom lekko, uśmiechnęła się do braci dobrotliwie i z uznaniem, a taki był to uśmiech, o którym mówią, że konia tuczy.
- Panie Has - przechyliła się w siodle i wyciagnęła w stronę Niemca bukłak. - Uczyni mi pan zaszczyt, miodów orzyckich kosztując. Słyszałam ja co prawda, że w kraju twym chętniej winu gardło się otwiera, jednak zapewniam cię, że gdy wyprawa nasza się skończy, sam łacno stwierdzisz, że nie masz godniejszego napitku nad miody sycone, które sił i pomyślunku przysparzają i mężom i niewiastom.
Otarła usta szmatką z rękawa dobytą. Jej siwe oczy taksowały Niemca od góry do dołu, i choć nie uczyniła żadnego gestu, zdało się, że oględziny na korzyść Hasa przypadły.
- Mówić nam ze sobą nie było okazji, ale słyszałam ja o tobie, panie Has wielki jak góra, słyszałam. Zacne rzeczy słyszałam. Powiedzże mi, panie, co sądzicie o naszej wyprawie? Oko przybysza zawszeć więcej widzi, choć usta - niesłusznie - sromają się o tym mówić. Nie wstydźcie się mnie, panie Has, tylko starą kobietą jestem. Mówcie.

Has dokonał i swojej oceny. Wynikającej może nie tyle z obecnej sytuacji co z tego co wiedział o swej rozmówczyni. Wnioski wypadły korzystnie. Gdyby więcej takich osób mężami było na tych ziemiach, może by nie było tu takiego chaosu...
- Powiem szczerze pani. Nasza wyprawa sama z siebie jest konieczna i miejmy nadzieje okaże się szczęśliwa. Jednak to co robimy jest ryzykowne. Poganie wszak nie słyną z honoru, to hołota. Może się okazać, że sprzedali informacje o nas komuś, lub co nawet bardziej prawdo podobne zaczają się na nas sami po drodze. Srebro i złoto zrabują a na gród pchną wieści, że okup nie dojechał. A oni nowego oczekują. Wszak interes to świetny albo zapłacim drugi raz i skorzystają... Albo zetną mężnego jeńca wrogów swych listę skracając. Same zyski... Dalej jest nas jeno dwadzieścia głów. Ja wiem że więcej wziąć nie można było bezpieczeństwa grodu nie naruszając i misji na odkrycie nie narażając. Ale jak ktoś się uprze pogromi nas... Drogo zapłaci, ale mu się uda. Jak daleko ma nastąpić owa wymiana? Mniemam że blisko i nie będzie nam trza do poganów jechać?
Trzeba nam wypuścić też czujki w każdym kierunku by nas nikt nie zaskoczył.

Kryspin miał wtrącić, że honor to ogólnie rzadka moneta i mało warta. I nie od wiary zależy. Ale się pomiarkował. Po co innym psuć humor. Bardziej go interesował alkohol którym się raczyć mieli niż temat rozmowy. Wszak, ostatecznie i tak parę łbów spadnie z karków, znając cioteczkę Ludmiłę.

Podczas przemowy Niemca Ludmiła od czasu do czasu kiwała głową, na znak, iż z Hasem zgadza się. Niemiec i jej obawy wypowiadał, choć zdawało mu się niesłusznie, że płomień pogaństwa zbiera żniwo tylko wśród prostego ludu. Prawda była dużo bardziej skomplikowana, i jeśli Has miał podjąć się roli, którą mu Ludmiła przeznaczyła, będzie trzeba go wyleczyć z tej prostej, siekierą wyrąbanej wizji świata.
- Słusznie prawicie, panie Has. Rzeknę więcej: jam prawie pewna, że gdy na miejsce zajedziemy, Dziebora zetną na naszych oczach i na nasze głowy podniosą ręce. Honor? Tam, gdzie zaczyna się nienawiść zapiekła, kończy się honor. Oni krześcijan za wszystkie swe krzywdy winią, a ktoś ich umiejętnie jeszcze judzi, szczuje jako psy. Nie, nie liczę ja, że okup przekażemy gładko i odzyskamy mego brata. O czujkach wysłanych zaraz radzić będziemy, tu w miarę bezpiecznie, dalej z tym bywa różnie: poganie, pogańscy lub chrześcijańscy bandyci, bo i takich mamy, panie Has, nie wszystkim tutejszym możnym podoba się to że ktoś jest silniejszy od nich. Na tych terenach coraz częściej też Czesi się panoszą. Pan pozwoli bliżej, panie Has, wy również, zacny Wacławie... - mówiąc to, machnęła ręką na pacholików kręcących się wokół nich. Nie chciała, by słowa trafiły do niepowołanych uszu.
- Zapewne wiecie, że posłańca Bulanowi kazałam... postraszyć, nim go do swoich puściliśmy. Wiemy stąd, że brata mego pojmał Pękosław, Nierodowy syn. Dotychczas z rzadka o nim słyszeliśmy, zwykły to watażka, z zaskoczenia tę czy inną grupę na gościńcu opadł... Ot, i trafiła się tłusta glizda kulawemu kogutowi. Jedyne, co mamy, czym go możemy złapać za gardło i trzymać, aż nie puści brata mego - to ten okup, którego tak pożąda. Jeślić z nim całym pojedziemy i Pękosławowi go wyłożymy, to słuch zaginie po Dzieborze, po nas i po złocie również... Moja propozycja jest taka: pan Has weźmie złoto - uniosła palec, uciszając protesty Wacława. - Pan Has weźmie złoto - ciągnęła głosem twardym i nieubłaganym - Bo z nas jest najsilniejszy i w razie potrzeby się przebije. Jego ludzie w lasach obyci, bezpiecznie go przeprowadzą. Tak, tak, wiem, co zaraz mi rzekniecie, panie Has. Honor, i tak dalej. Że nie honor uciekać... Nie ucieczka to będzie, panie Has, ale - w razie potrzeby - początek zemsty, którą dziś chcę powierzyć w twe ręce. Nie honor ci dać się zatłuc z nami jak owca. Jeśli nas opadną, jeśli przegrywać poczniemy, przebijesz się, panie Has, i do mego syna powrócisz. Za złoto najmiesz ludzi i wrócisz nas pomścić. Wiedzieć zaś będziesz dokładnie, gdzie pogan szukać, bowiem za pacierzy piętnaście widowisko na użytek ludzi naszych urządzimy. W las wjedziemy, doły pokopiemy, a zacny Wacław worki ciężkie z wozu zniesie. My twardzi ludzie, będziemy trzymać się tej prawdy, że tam złoto z okupu zakopane. Aleć dzięki temu każdy z naszej służby czy pacholików powie to samo. Jeśli zaś śmierć nam się przydarzy, pan, panie Has, będzie wiedział, gdzie na morderców ma czekać. Plan ten też ma tę zaletę, że przy przekazywaniu jeńca pertraktować będziemy mogli - macie tu srebro, złoto oddamy, kiedy bezpieczny będzie. Taaak... - Ludmiła podniosła okaleczoną rękę i klepnęła się dziarsko w kark, gza natrętnego ubijając, a potem, nie odwracając się, warknęła na Wszebora, który od dłuższego czasu bukłak wbrew kolejce wstrzymywał, by przestał chlać bez umiaru, bo mu to nigdy nie służyło.
- Jak każesz pani.-choć po zaciśniętej szczęce widać było że Has wyraźnie się przed czymś powstrzymywał.
 
Icarius jest offline  
Stary 28-06-2011, 14:59   #9
 
Kirył's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirył nie jest za bardzo znanyKirył nie jest za bardzo znany
Kilka godzin drogi na wschód od Biecza, Małopolska, około drugiej po południu, 28 marca 1038.


Czas dłużył się niemiłosiernie, każda sekunda wydawała się godziną, zaś godzina wiecznością. Mimo iż minęło zaledwie kilka godzin od wyjazdu, już dwa razy trzeba było obsadzać na nowo lewe koło w strasznie obciążonym wozie z okupem. Wacław także dawał się we znaki, szczególnie dla Kryspina, gdyż pić wino zakazał aby ludzie byli czujni, w końcu wjeżdżali do boru.

Może i tu nie było bandytów ale ciemni chłopi i tak bali się tu chodzić, a to wszystko z powodu legendy, jakoby żył tu potwór niesamowity. Stwór miał mieć niedźwiedzią paszczę, w której zęby jak noże rzeźnickie miał, a pazury niczym groty żelaznych włóczni tak ostre, jeno ciało człowieka miał. Mówią że jako zemsta na chrześcijan posłany przez Peruna albo Welesa został. Niektórzy z Ottonowych wojów na wszelki wypadek w amulety przed bestią chroniące się zaopatrzyli. Jedynie bracia Pniacy, chociaż i oni zaniepokojenia przejawy okazywali, gadali, próbując towarzystwo rozweselić co im słabo wychodziło. Zwiadowczy nie wracali długi czas.
Im dalej wędrowcy zagłębiali się w prastary bór, tym coraz mniej życie było widoczne, wręcz przeciwnie. Cały czas prawie smród jakiejś padliny dało się w powietrzu wyczuć. Niemiec, jadąc na czele kolumny zauważył że na drzewach otaczających ich są dziwne znaczki, może pismo?

Czyżby ci na wpół barbarzyńscy ludzie znali coś takiego? W końcu i inni uczestnicy wyprawy zaczęli zauważać te wzory, chociaż tylko niektórzy rozpoznali w tym starożytne prasłowiańskie znaki, używane jedynie przez najwyższych kapłanów lata temu. W końcu ciszę przerwało coś, co raczej w tym lesie nie powinno występować- kwilenie dziecka, dochodzące z bocznej ścieżki.
-Mała strzyga pewnie albo inne diable- powiedział ktoś z tyłu- To miejsce poświęcone dawnym bogom, jedźmy z tąd jak najszybciej.


Las na południe od wsi Brzostek, południe, 28 marca 1038.


Ludzie Bożywoja byli przyzwyczajeni już do długiej podróży, zaś wysłany przodem zwiad doniósł o wsi w pobliżu. Były to bezlitosne czasy pełne okrutnych czynów i jeszcze bardziej okrutnych ludzi. Gnierat oznajmił właśnie, że w tej wsi pewnie byli tacy, chociaż nie było śladów ani świadczących o napaści, ani w ogóle śladu że ktoś tam wogóle mieszka.
Zaniepokojony Bożywoj, zatrzymał karawanę i wysłał przodem grupę ludzi, w której skład wchodzili: Gnierat, Częstowoj, Tyrsson Ulwjerte i Mścisław, jako dowódca oddziału. Poruszać się mieli pieszo, na wszelki wypadek jakby ktoś tam był.
Jakieś pół godziny później w końcu dotarli na miejsce. Tak jak wcześniej zwiadowca powiedział, nie było żywego ducha, wśród zbieraniny lepianek i nielicznych, drewnianych domków pokrytych słomą. Po środku niewielkiego sioła stał zaś drewniany, niewielki kościółek o ścianach pokrytych wapnem. Z jego wnętrza wyszedł człowiek, a raczej jego cień. Brudny mężczyzna, raczej nie stary ale widać że mocno zaniedbany. Na sobie miał poplamione, podarte strzępy ubrań i opaskę na oczach zrobioną z rękawa. Opierając się o ścianę budynku, poszedł w stronę jednego z drewnianych domów. Kto to był? Co mu się stało?
 
Kirył jest offline  
Stary 29-06-2011, 12:58   #10
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Tym, co w tej chwili najbardziej przydałoby się Ludmile, oprócz - rzecz jasna - Dziebora całego i zdrowego oraz głowy Pękosława zatkniętej na włóczni - były usługi jakiejś mądrej i obznajomionej z ziołami starki. Wizja ożenku Ottona przytępiła jej przewidujący zazwyczaj umysł, i przed wyjazdem z Orzyca nie odwiedziła starej Jaruhy, by poprosić o maści i kordiały na swe dolegliwości. Uznała, że nie ma po co, miała przecież siedzieć w grodzisku przy ogniu, wysypiać się i nie nadwerężać. Naści ogień - lichy płomień pełgający z sykiem po mokrych gałęziach, naści sen - na mchu, z korzeniem pod głową, naści wypoczynek - tłucz się, babo, w siodle rzyć obcieraj, a słowa skargi nie rzeknij, bo ci zaraz zaczną wypominać, żeś doma mogła siedzieć.

Ludmiła z ulgą przyjęła krótki popas wśród poznaczonych tajemniczymi znakami drzew. W tej chwili mało ją obchodził wilkołak czy inne plugastwo, wolą dawnych bóstw do życia-nieżycia obudzone. Znaki na korze wyrżnięte też mało ją w tej chwili obchodziły. Ludmiła dostrzegła suche miejsce w plamie słońca, obrośnięty mchem korzeń dębu.


Udała się tam z godnością, acz pospiesznie, a słowa, które wymykały się mimochodem zza jej zaciśniętych z bólu ust z całą pewnością nie przystawały cnotliwej niewieście. Zasiadła Ludmiła pod olbrzymem dawnym bogom poświęconym, który pamiętał może czasy, gdy Chryst małym chłopcem był i więcej uwagi poświęcał zabawom dziecinnym niż zbawianiu świata. Zasiadła Ludmiła, o pień się oparła i przymknęła oczy. Suknie podwinęła lekko, acz nie za wysoko, ukazując słońcu i wojom potężne, grube w kostkach łydki.

- Trza nam ruszać - zauważył Wacław. Ludmiła niechętnie rozwarła powieki.
- Pani odpoczywa - warknął Bulan.
- Pani wstaje - odparowała Ludmiła mocnym głosem i faktycznie wstawać poczęła. - Źle nam stawać tu dłużej. Musi być, że tu uroczysko dawnym bogom poświęcone. Te znaki... - wskazała na najbliższe drzewa. - I ten dąb prastary. Dąbrowy to Welesa i Peruna miejsce. Nie nasze to sprawy. W drogę.

Już poklepywała dobrotliwie Jagódkę, by ta stała nieruchomo, gdy Ludmiła pocznie na siodło się gramolić, gdy gdzieś z gęstwy dobiegł płacz niemowlęcia. Ludmiła jedenaścioro dzieci odchowała i znała aż za dobrze ten dźwięk przenikliwy, przywodzący na myśl miauczenie kocięcia. Pani na Orzycu zamarła z wodzami w okaleczonej dłoni. Za jej plecami Bulan, który właśnie obierał brzozę z zaschniętego soku i chował bryłki do sakiewki, splunął na ziemię i wzniósł oczy pode niebo.

Rumiana i czerstwa twarz Ludmiły zasnuła się chorobliwą bladością. Tak, słyszała płacz niemowlęcy wielokrotnie, ciągnął się ten ryk przez prawie cały jej żywot... ale strzygi i upiory nader udatnie ten głos naśladowały, wodząc podróżnych na zatracenie, na śmierć w bagnie.

-Mała strzyga pewnie albo inne diablę - powiedział ktoś z tyłu- Jedźmy stąd jak najszybciej.

Ludmiła oddała wodze Piździmęce, zielonemu na licu ze strachu.
- A jakże, pewnie diablę, a może i smok, a może i Lucyfer z Belzebubem za dupami na ziemię wyskoczyli, pochlali się i drogi nazad do piekła szukają! - warknęła, nie przyznając się do własnych, jakże podobnych, obaw. - Iście chłopskie wasze strachy! Jak dać komuś po ryju, to pierwsi jesteście, a jak dziecko zasrane po pachy ryczy wniebogłosy, to tylko kurz się za wami wzbija na drodze, tak uciekacie!

Ludmiła mogła bez zmrużenia okiem palić osady. Nie mąciły jej nocnego odpoczynku wspomnienia zamęczonych na śmierć wrogów ani długiego rzędu wisielców, jakim od czasu do czasu dekorowała drogi wokół Orzyca. Jednak myśl, że miałaby zostawić głodne i zmarznięte bezbronne dziecko w głuszy, była dla niej nie do zniesienia. Może to i strzyga, ale jeśli nie? Myśl o nieszczęsnym malcu wyciągającym rączki do obojętnych prastarych drzew, zdzierającym gardło w krzyku, którego nikt nie posłuchał, obciążyłaby na długo kamieniem jej sumienie.

- Idę. Bulan, wytnij mi jaki kij, coś tam mokrawo między drzewami - rozkazała, gmerając na wozie ze spyżą. - Oto... - oznajmiła, wyciągając na wyprostowanej ręce sporawy bukłak - ... jest woda święcona, którą świątobliwy Bożydar przywiózł aże z Ziemi Świętej, gdzie Chryst się porodził. Wystarczy siłę diabelską tą wodą pokropić, a sczeźnie i do piekła wróci niechybnie - wepchnęła bukłak w ręce Wszebora. - Miejcie ufność w Bogu i w siłach własnych, a bezpieczni przejedziemy. Ruszajcie, zgonimy was.

Po czym wraz z Bulanem ruszyła pomału w gęstwę, skąd kwilenie dobiegało. Wszebor został z bukłakiem, co miał być ich tarczą w walce ze Złym. Już co poniektórzy strachliwi popatrywali na niego z nadzieją, jakby nagle w cały zastęp aniołów z nagła się odmienił. Nigdy w życiu nie słyszał o świętym Bożydarze, ale to był akurat najmniejszy kłopot.

Cudowna woda święcona podejrzanie zajeżdżała skwaśniałym piwskiem.
 
Asenat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172