Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-03-2013, 22:11   #1
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Pięć Pieczęci

Czym całe życie? Szaleństwem?
Czym życie? Iluzji tłem,
Snem cieniów, nicości dnem?
Cóż szczęście dać może nietrwałe,
Skoro snem życie jest całe
I nawet sny są tylko snem!




[MEDIA]http://www.youtube.com/v/NfjsLmya1PI?hl=pl_PL&version=3[/MEDIA]


Lena

Był świeży poranek, łuna poranka rozproszyła już mrok nocy. Wstał nowy dzień.
Lena wracała akurat z nocnego dyżuru. Zmęczona, lecz spokojna. Spokojna, bo spełniona. Jej mała córeczka czekała na nią w domu, bezpieczna pod okiem opiekunki.

Blondynka szła szybkim krokiem, wsłuchując się w odgłosy budzącego się miasta. Była sama w wąskiej uliczce, prowadzącej do jej domu. Jeszcze tylko jeden zakręt i…

Lena przystanęła. Na środku uliczki stała dziewczynka, była odwrócona do kobiety plecami. Mimo chłodu poranka, ubrana była tylko w jasna, odświętną sukienkę. Na głowę dziewczynki z kolei nałożony był wianek polnych kwiatów. Dziecko wpatrywało się gdzieś w dal, w ogóle nie reagując na kobietę. Kiedy Lena podeszła bliżej, zobaczyła, ze mała coś trzyma. Po kilku kolejnych krokach okazało się, że jest to koszyk z kwiatkami - takimi, jakie sypie się w święto kościelne lub podczas ślubu.

Dziewczynka wciąż nie reagowała na obecność kobiety i dopiero gdy lekarka stanęła tuż obok, jakby wypuściła z siebie powietrze. Odwróciła głowę ku Lenie tak gwałtownie, że wianek spadł na ziemię. Na lekarkę patrzyły puste oczodoły nieludzkiego, spalonego oblicza. Spękane wargi z chrzęstem rozwarły się, a w powietrzu uniósł się odór śmierci.

- Poomóż naaam… - suchy, jakby też wypalony ogniem głos dobiegł uszu lekarki.

Dziewczynka uniosła z trudem dłoń, a resztki spieczonej skóry pękały podczas tego ruchu. Mały, pokrzywiony paluszek wskazał kierunek. To były było okno w mieszkaniu Leny. To samo okno, które nigdy się nie domykało a teraz spomiędzy luzów przy framudze wydobywał się dym. Ktoś zaprószył ogień w mieszkaniu!


Piotr

To był jego dzień. Pierwszy dzień wolności - dzień, w którym wreszcie wyszedł z kicia. Nie puścili do wcześniej za dobre sprawowanie. I to nie tylko dlatego, że nie był to jego pierwszy raz w więzieniu. Chyba mieli żal, o te 2 zęby, które wybił jednemu ze strażników, kiedy dowiedział się, ze nie dostanie przepustki na pogrzeb matki. Teraz ona nie żyła - ostatnia z dobrych dusz w jego nędznej kartotece życia.

Nie spodziewał się, że ktoś będzie na niego czekał po drugiej stronie żelaznych wrót, dlatego skrzywił się, gdy przez okno ujrzał siąpiący deszcz. Miał na sobie tylko dresową bluzę, jeansy i stare trampki - te same rzeczy, w których przyszedł tutaj 3 lata temu na odsiadkę.

Kiedy wyszedł na dwór, zaklął cicho, oślepiony przez promienie słoneczne. Rozejrzał się, a jego wzrok spoczął na luksusowym aucie, zaparkowanym niedaleko wjazdu. Buick Enclave - zabawka dla bogaczy, duża zabawka. Wyszła z niego długonoga blondynka i uśmiechnęła się zalotnie. Mimo pogody, ona tez nie była zbyt ciepło ubrana.



- Cześć! Ty jesteś Paluch, nje? - jej akcent zdradzał rosyjskie korzenie - Jestem Natasza. Chodź, podwjozę cię. Musimy pogadać.


Adam

Ból szarpał jego płuca przy każdym wdechu. Zaparkował po złej stronie budynku i teraz musiał go obiec. Był zdyszany i wściekły. Stracił w ten sposób cenny czas. Czuł jak ten gnojek wymyka mu się między palcami.
Wpadł niczym burza do izby przyjęć rejonowego szpitala.

Odnalezienie SOR - Szpitalnego Oddziału Ratunkowego nie było trudne, jednak odnalezienie Leny w tej plątaninie korytarzy graniczyło z cudem. Na szczęście trafiła na jakąś poczciwą duszę, która wskazała mu drogę. Lena leżała w małej sali z 3 łóżkami. Prócz niej była tam tylko jedna, stara kobieta, która musiała wciąż znajdować się pod wpływem środka usypiającego, nie zareagowała bowiem na huk, który spowodował Adam, dosłownie wpadłszy do środka.

- Adaś… - Lena miała łzy w oczach, a przynajmniej w jednym, ponieważ druga strona jej twarzy była dokładnie obandażowana.

- Adaś… - dziewczyna chlipała żałośnie, ale mimo to starała się mówić składnie - Ten chuj zrobił to. Czekał przed twoim mieszkaniem i… i miał gazę z czymś. Nie wiem co to było, jakiś kwas… gdy mi to przyłożył, czułam jakby płomienie paliły mi skórę. On mnie, oszpecił, Adaś! Będę miała blizny! Lekarze mówili, że ledwo udało się uratować mi oko i że mogę mieć problemy z widzeniem… Adaś, ja tak strasznie się bałam… musisz mi pomóc. Wiesz, byłam na imprezie u Greka… Adaś, ja nie jestem czysta, brałam LSD. Oni zrobili mi badanie krwi, więc pewnie to wykryli. Mówili, ze przyjdzie policjant… podałam im fałszywe dane, więc jeśli zniknę… Adaś, błagam, musisz mnie stąd zabrać!

Przyjaciółka wczepiła się w poły jego kurtki. To jedno oko wpatrywało się w niego z desperacją.


Aniela

Było jak zwykle. Stała na ulicy, patrząc, jak jej i inne domy rozpadają się pod uderzeniami ognistych meteorytów.


Łuna pożaru rozświetla noc bardziej niż latarnie w centrum. Krzyk, strach i pożoga jakby zataczają wokół kobiety krąg.

Aniela widziała znajome twarze, ledwo je jednak rozpoznaje - koszmarne oblicza wykrzywione cierpieniem. Ona stoi nietknięta. Wie, że śni, że musi przeczekać, aż sen minie. Nic nie może zrobić, nie może im pomóc, ale też nie może zamknąć oczu. Musi patrzeć.
Kto skazał ją na ten los? Na to pytanie nie potrafi odnaleźć odpowiedzi.

- Wiem, czego pragniesz - usłyszała nagle głos tuz obok siebie.

Odwróciła się. Stała tam młoda kobieta, trochę młodsza od niej samej. Była przeciętnej urody, jednak coś w jej oczach, jakiś blask… magnetyzował, przyciągał spojrzenie.

- Chcesz dziecka, chcesz chłopca, lecz los uczynił Cię bezpłodną. Mogę Ci go dać… czy raczej, wiem, kto może Ci go dać. Szukaj Cypriana w świętym miejscu scyzoryków. On da Ci to, czego pragniesz. Dzięki temu razem ocalicie…

… i wtedy zadzwonił budzik. Aniela rozchyliła powieki, a resztki snu zniknęły gdzieś pomiędzy promieniami wschodzącego słońca.


Cyprian


Cytat:

Kochany

Mieliśmy mieć więcej czasu. Miałam Ci towarzyszyć, prowadzić Cię, lecz anioły nie mogą kochać. Nie zostałam stworzona do miłości, choć tobie to nie przeszkadzało. Nauczyłeś mnie więcej niż możesz przypuszczać. A ja chciałam Ci ofiarować więcej, niż mogłam Ci dać.
Za to zostaliśmy ukarani, a ty dostaniesz nowego powiernika.
Słuchaj go i podążaj za jego głosem. Żyj. Żyj ukochany, bo jest nadzieja. Choć skryta na dnie piekła, zejdę po nią i chwycę się jej, po to, by nasze drogi mogły się skrzyżować jeszcze w tym świecie.

Twoja Anna

Cyprian jeszcze raz obejrzał kopertę. List wysłany z Reykjaviku, 4 dni po zaginięciu Anny. Czy to jakiś żart?
Mimo iż miał przed sobą spory stos materiału do przeczytania w ramach swojej pracy naukowej, mężczyzna siedział teraz w bibliotece i wpatrywał się w mocno już pomiętą kartkę - ostatni list od jego Ukochanej. List, który nie miał prawa nadejść.

Próbował odtworzyć w umyśle chwile, kiedy ostatni raz ją widział oraz dni, które wspólnie spędzili przed jej zniknięciem. Nie potrafił przypomnieć sobie żadnych niepokojących znaków…

Energiczne ruchy bibliotekarki wytrąciły go z zamyślenia. Starsza kobieta słusznej postury z trwała ondulacją na włosach, jak po celnym strzale pioruna, machała na niego konspiracyjnie, żeby podszedł. Gdy tylko Cyprian zbliżył się, kobieta ze znaczącą miną podała mu biała, zalakowana kopertę.

- Woźny kazał panu doktorowi przekazać. Podobno jakaś bardzo elegancka kobieta zostawiła to w nocy na portierni dla pana Smolińskiego - bibliotekarka najwyraźniej oczekiwała na jakieś wyjaśnienia ze strony mężczyzny co do tajemniczej nieznajomej. Zapewne w jej umyśle już kiełkowała wizja zakazanego romansu…

Gdy Cyprian otworzył list, na białej kartce A4 było napisane tylko:

Cytat:

Dostałem znak. Musisz tu przyjechać. To pilne!
Brat Franciszek
Brat Franciszek - starzec wiodący żywot ascety w Seminarium w Kielcach. Pomimo reumatyzmu odmówił nawet miejsca w celi. Jego łóżkiem był siennik pod schodami kotłowni. Ponadto starzec ani razu nie odezwał się ani do Cypriana, ani do jego znajomych. Rzadko przychodził na posiłki, przez co wyglądał jak śmierć we własnej osobie. Potrafił całe dnie spędzać w kaplicy na klęczniku, a niektórzy mówili też, że nocami z kotłowni dochodziły stłumione jęki i odgłosy biczowania.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 03-03-2013 o 16:54. Powód: zęby, nie żeby :)
Mira jest offline  
Stary 03-03-2013, 12:13   #2
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
W ciele Adama krążyła adrenalina wciąż wpompowywana przez nadmiernie ambitne gruczoły. Kolory nie odzyskiwały odpowiedniego nasycenia, kształty pozostawały zbyt wyostrzone.Tlen pospiesznie wymieniał się z dwutlenkiem węgla w mnogości pęcherzyków płucnych. Kwanty energii pozyskanej z migoczących, przestarzałych jarzeniówek wpadały do rozszerzonych źrenic i po uprzedniej konwersji na informację, znikały w czeluściach układu nerwowego.

W końcu docierały do mózgu, układając się w obraz Leny - pokiereszowanej i porządnie frasobliwej. Kobieta zazwyczaj promieniowała zimną pewnością siebie, jaką czasami można spotkać u natrętnych akwizytorek, czy lektora-sprzedawcy z Mango. Odnosiła się do ludzi z lekkim wycofaniem, gdy nie starała się być serdeczna. Teraz zdążyła w niecałe pół minuty cztery razy zwrócić się do niego per "Adaś". Adrenalina miała nieprędko wywietrzyć z ciała mężczyzny.

Patrzył na swojego człowieka, kumpelę z zespołu. Lena Trocka grała na keyboardzie, zajmowała się aranżacją. Teraz - ciasno upakowana w zwoje kremowego bandażu - pozostawała przykuta do szpitalnego łóżka. Adam widział w niej odbicie Ewy, która kilka lat temu z tym samym desperackim spojrzeniem wgapiała się w niego. Choć mężczyzna próbował otrząsnąć się, uczucie deja vu nie chciało przeminąć. Te same żałosne ogniki w ich oczach, to samo nerwowe potrząsanie barkiem, jakby wskazujące na wielmożną chęć zerwania plastikowych rurek układających się w sieć serpentyn, autostrad zmierzających prosto do butelki z elektrolitami. A Adam miał to marzenie urzeczywistnić. Błagalne nutki w tonie Leny nie pozostawały mu wiele wyboru.

Czuł, że musi obchodzić się z nią delikatnie. Zdawała się być tak krucha, jak porcelanowa lalka, której twórca wyspecjalizował się w wydobywaniu piękna z wyjątkowo niesmacznej groteski.

- Lena, no kurwa. LSD? Naprawdę? - jednak nie mógł się powstrzymać. Zerknął za siebie, jakby chcąc sprawdzić, czy w ich kierunku zmierza gromada przebranych w błękit funkcjonariuszy. - Trzymaj się, dasz radę. Damy radę - w końcu na jego twarzy zagościł uśmiech, a tętno nieco ustabilizowało się. - Poza tym nie martw się tymi bliznami. Nigdy nie byłaś zbyt urodziwa… więc teraz może być już tylko lepiej.

Lena zaniemówiła.

- Adaś, pieprz się - mruknęła w końcu. Mężczyzna miał jednak wrażenie, że w kącikach jej ust czaił się uśmiech.

- Ześlemy na twojego zjebanego byłego cały zespół komandosów LGBT - rzucił. - Honor to nie jedyna rzecz, jaką facet straci w konfrontacji…

Lena wybuchnęła śmiechem, po chwili jednak jęknęła, gdy ślady po oparzeniach dały się we znaki. Adam od razu to zauważył i dokładnie w tym momencie poprzysiągł sobie, że kara, którą wymierzy, będzie krwawa. Jakim chujem trzeba być, by wyrządzić taką krzywdę Bogu ducha winnej dziewczynie.

- Dobrze, a teraz mnie stąd wydostań.

I oboje znów byli poważni.


Adam wiedział, że powinni się spieszyć. A mimo to znalazł czas, by prędko spojrzeć za okno na niezbyt malowniczy róg jednego z wrocławskich budynków. Lutowa szaruga niestety idealnie komponowała się z miejskim krajobrazem. Nie był to widok, który pasowałby do jednej z tych eleganckich pocztówek o modrym połysku, które reklamowały walory Wrocławia. A jednak Adam nie mógł odmówić mu pewnego uroku.

Wyciągnął rękę i dotknął tafli szkła. Zignorował odpychające zimno, spoglądając z tęsknotą na ciągnącą się w dole ulicę. Siąpił deszcz, który uporczywie gonił za drobną kobietą ubraną w ciemny prochowiec. Ciągnęła ona za rączkę małą dziewczynkę z dwoma blond kucykami skrytymi za puchem różowej czapeczki. Mknęły obie w dal, czując w pełni empirycznie przeklęty brak parasolki. Gdyby tylko Adam mógł ot tak pstryknąć palcami i przeteleportować się z Leną tych kilka pięter poniżej. Albo po prostu otworzyć okno, po czym zeskoczyć w dół. Nie zabijając się przy tym. Byłby całkiem szczęśliwy, dołączając do tych drobnych sylwetek, które właśnie znikały mu z pola widzenia. Westchnął. Czas pomyśleć realnie.

- Gdzie twoje ubrania?

- Pewnie je wzięli. Dobrze nie wiem, bo wciąż byłam na lekkim haju, ale uwierz, nie były w najlepszym stanie. W zamian wręczyli mi tę przyjazną piżamkę - powiedziała, po czym zaprezentowała płachtę bieli sztywnej jak po krochmalu. - Na razie wyglądam jak wielki chodzący wykrzyknik. Zwłaszcza z tymi bandażami. Na pewno od razu dostrzeże mnie jeśli nie personel, to jakieś wścibskie baby i bez wahania poślą do diabła.

Adam pokręcił plastikowym kółeczkiem, blokując wymianę płynów pomiędzy wiszącą na stojaku butelką, a osoczem Leny. Po chwili majstrowania przy wenflonie wyswobodził ją z więzów.

- Masz moją kurtkę - rzucił. - Za duża, ale lepsze to, niż nic.

Kobieta jedynie pokiwała głową, ale po chwili westchnęła.

- To nie wystarczy.

Adamowi pozostało jedynie rozglądnąć się po otoczeniu.


Stara kobieta znajdowała się pod wpływem środka usypiającego, lecz w rzeczywistości wyglądała na porządnie przejrzałego trupa. Nie poruszała się ani odrobinę i leżała płasko na kozetce, jakby chcąc całkowicie zaprzeczyć swojej obecności na sali. Choć nie chrapała, jej ogromne, spracowane nozdrza wydymały się miarowo i przeciągle, tkwiąc w nieszczęsnej pogoni za każdą uncją tlenu, którego kobiecie wciąż brakowało. Nie dawała żadnych innych oznak życia, lecz Adam podejrzewał, że drzemią w niej wielkie pokłady wiejskiej witalności, skrytej tymczasowo za warstewką chorobliwej bieli, która osiadła na policzkach.

Mężczyzna zastanawiał się przez chwilę, nie wierząc, że podobny pomysł w ogóle przyszedł mu do głowy.

- Od jak dawna tu jest?

- Kto, ona? Jest tu odkąd się obudziłam. Stawiam na to, że stała bywalczyni.

Adam podszedł do staruchy, a następnie schylił się w poszukiwaniu jej podręcznego bagażu. Stara, wysłużona torba ze skaju tkwiła posłusznie niedaleko swojej właścicielki. Mężczyzna pospiesznie chwycił za suwak, po czym pociągnął w bok. Skrzywił się, gdy zamek nie chciał ustąpić, a jego wciąż nadwrażliwe palce zapiekły ostrym bólem. Zaklął, po czym pociągnął mocniej.

W środku tkwiły owoce, butelka wody mineralnej, w centralnym miejscu portmonetka, a obok płachta czarnego materiału. Uśmiechnął się. Wyszarpnął ją pospiesznie, po czym rzucił w kierunku Leny.

- No chyba żartujesz.

Na spodzie tkwiło więcej ubrań. A obok całkiem porządne buty.



Ubrania pasowały na tyle dobrze, by Lena nie wyglądała w nich komicznie. Spodnie, które były nieco zbyt szerokie, przewiązała w pasie podartą gazą i na razie nie spadały z bioder. Ciemna, zbyt duża para obuwia całkiem przyzwoicie sprawowała się, wypchana materiałem z opatrunków. Lena wciąż wzbraniała się przed założenie wzorzystej chusty na głowę, która zasłoniłaby część bandaży składających się na czepiec Hipokratesa.

Adam, szarpnięty wyrzutami sumienia, pozostawił pojedynczy banknot stuzłotowy w portmonetce staruszki. Bez wątpienia więcej niż wystarczył, by zadośćuczynić poniesione przez nią straty.

- Nie możemy po prostu przebiec przez wszystkie korytarze, wsiąść na mój motor zaparkowany po drugiej stronie szpitala i odjechać, nie bacząc na kamery uwieczniające tablice rejestracyjne. LSD to rzecz na tyle poważna, by glinom chciało się przejrzeć zapisy z monitoringu. Jak dotrą do mnie, to bez wątpienia szybko dotrą też do ciebie.

- Ale tutaj nie ma kamer - odparła Lena, rozglądając się po suficie.

- Za to na korytarzach już na pewno są. Pewnie montowanie kamer w salach dla pacjentów jest zabronione, gdyż uderzałoby to w ich prywatność… - dodał, wzruszając ramionami. - Słuchaj mnie teraz. Najpierw ja wyjdę i skieruje się prosto do zabiegowego. Zajmę je na chwilę. Zapytam o twój stan, bo przez cały mój pobyt w tym pokoju spałaś i nie dawałaś znaku życia. Jak im się przedstawiłaś?

- Helena Grocka.

- No to ja jestem twoim bratem, Jakubem Grockim. Odczekasz pięć minut, tyle na pewno dam radę pozyskać, wymkniesz się i przemkniesz w dół szpitala. Staraj się nie biec, to zawsze wygląda podejrzanie. Wyjdziesz z budynku, skręcisz w prawo i będziesz szła cały czas prosto aż do pierwszego skrzyżowania. Tam na mnie zaczekasz. Ja dołączę do ciebie po chwili, zatrzymam się, wsiądziesz na motor i odjedziemy. W ten sposób nawet jeśli do moich drzwi zapuka policja, ja wciąż będę czysty, bo… Ale czekaj, to nie ma sensu.

- Jak do twoich drzwi zapuka policja, to od razu będą wiedzieć, że nie jesteś Jakubem Grockim. Ale plan nie jest całkowicie zły. Kamery już najpewniej zarejestrowały twój numer rejestracyjny, więc tak czy owak jesteś Adam Moliński. Podejdziesz do zabiegowego i podasz się za przypadkowego przychodnia, który usłyszał podejrzane dźwięki dochodzące z tej sali i postanowił wejść sprawdzić, czy wszystko w porządku. Powiesz, że krztusiłam się, ale już wszystko ok i ty tylko chciałeś to zameldować.

- A ty w tym czasie wykradniesz się. To w sumie pasuje. Cały czas spałaś, aż w końcu obudziłaś się, krztusząc. Nie wahałaś się długo i złapałaś za ubranka biednej kobieciny. To w sumie pasuje.

- Tak, Adam. Podałam im fałszywe dane, więc nie mogli zawiadomić mojej rodziny. W każdym razie nie jestem też tak głupia, by podawać im numer do kogokolwiek. Wysłałam ci SMSa z komórki tej kobiety - wskazała na urządzenie leżące na stoliku obok. - Stawiam na to, że to cacko należy do jej syna. Skasowałam wiadomość, więc raczej nikt jej już nie przeczyta. W każdym razie chodzi o to, że z ich punktu widzenia nic nas nie łączy, więc rzeczywiście możesz być przypadkowym przechodniem.

- Byłoby tak, gdybym nie wparował do sali jak burza. Na monitoringu od razu będzie widać, że wiem, czego szukałem.

- O kurwa, to problem. Powiesz, że krzyczałam "pomocy" i...

- Jednocześnie krztusząc się?

- No... tak. W każdym razie usłyszałeś moje ryki i jak dobry rycerz w lśniącej zbroi od razu pobiegłeś mnie wyratować. Możesz nawet uczynić im kąśliwą uwagę, że krzyki było słychać na całym piętrze, a im nie chciało się ruszyć z miejsca. Mają tu teraz niezły młyn, ciągle są czymś zajęte, więc to na pewno je nieźle wkurwi i odwróci uwagę. Poza tym same nie będą pewne, czy czegoś nie słyszały.

- Twoja sąsiadka w każdym razie zeznań nie złoży, śpi jak trup. A jakie mam alibi? Dlaczego znalazłem się na tym piętrze? Myślałem, by wspomnieć coś o porannej mszy w kapliczce. Znajduje się ona jednak na samym parterze, więc to mało prawdopodobne.

- Masz te ślady po oparzeniach na rękach, prawda? Możesz zełgać, że przyszedłeś do kontroli i zgubiłeś się w plątaninie korytarzy. To naprawdę nie takie trudne.

- Wezmą mnie za głupka. Te blizny mam od dziesięciu lat.

- Uwierz, przychodzą do nich z większymi głupotami - delikatnie uśmiechnęła się. - Powiesz, że rano zaczęły cię swędzieć. To trochę tłumaczy, dlaczego z takim pospiechem przedzierałeś się przez korytarze.

Adam skinął głową. Plan zdawał się nie mieć wielkich, pulsujących dziur, i choć kreował dość nieprawdopodobny obraz sytuacji, wszystko wciąż było dość logiczne oraz w granicach rozsądku. Wyjął chusteczkę higieniczną, po czym starł odciski palców ze wszystkiego, czego dotknął. Lena także wskazała kilka dodatkowych sprzętów, które miała w ręce. Bez wątpienia jutro podejrzana, lecz niezwykle rezolutna uciekinierka-narkomanka znajdzie się na pierwszych stronach rejonowych gazet.

- No to idę. I Lena…

- Co?

- Może lepiej załóż tę chustę.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 11-03-2013 o 17:36. Powód: zmiana środka lokomocji
Ombrose jest offline  
Stary 04-03-2013, 16:48   #3
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację
Kraków. Salon państwa Smolińskich

- Wreszcie oddzwonił – powiedziała głośno elegancko ubrana starsza kobieta.
- Cyprian?- Szpakowaty mężczyzna podniósł wzrok znad książki.
- Tak nasz syn. Nie przyjedzie. Ma konferencje ważniejszą niż rocznica. Żyje jak anachoreta. Biblioteka i uniwersytet. Już na studiach mu tłumaczyliśmy. Oddziel pracę od prywatnych spraw.
- On nie oddziela, bo nie ma prywatnych spraw.
- W tym problem. To wszystko wina tego tranzytu w jego horoskopie. Kwiecień 1967 r. Wenus trygon Pluton. To jedyne sensowne wytłumaczenie jego alienacji i nieudanych relacji z kobietami. Gdyby poszedł w moje ślady, gdyby został artystą i rozwijał talent. Wernisaże, bohema, artyści. Gdybym była w jego wieku nie odpuściłabym ani jednego spotkania. Ale on nic tylko książki, oczywiście książki, książki, książki.

Profesor Smoliński głośno cmoknął przerywając żonie.
- Skończ chcę spokojnie doczytać.


Kielce. Biblioteka.


Cyprian od rana siedział w czytelni głównej Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej. Bywał tu z konieczności. Biblioteka Seminarium Duchownego, która stanowiła jego stałe miejsce pracy była zbyt specjalistyczna, by mógł znaleźć tam informacje o stolicy Islandii. Dziwny list z Reykjaviku, który dotarł do niego kilka dni po śmierci Anny i nieprzeczytany zapodział się w okresie żałoby. Dopiero dziś w nocy pojawił się znowu, kiedy przepakowywał starą walizkę nieużywaną od dziesięciu lat.

Cyprian mocno się zdziwił gdy otworzył kopertę. Pismo Anny tego był pewien. Ale to nie w jej stylu. Ona nie napisałaby takiego listu. Listy Anny to były dzieła sztuki epistolograficznej: wysmakowane stylistycznie, erudycyjne, pełne symboliki i zawoalowanych aluzji. Ona nigdy nie pisała tak wprost. To raczej notatka, jaką mogła zostawić w pośpiechu. W dodatku jeszcze sugestia o anielskim pochodzeniu i duchowym przewodniku. Wszystko poza autentycznym pismem Anny oraz zapewnieniem o miłości wydawało się niedorzeczne.

- Woźny kazał panu doktorowi przekazać. Podobno jakaś bardzo elegancka kobieta zostawiła to w nocy na portierni dla pana Smolińskiego
- Dziękuje – bibliotekarka jakby czekała na coś. Myślała, że Cyprian coś jeszcze powie. – Słyszała pani, że papież choruje.
- Nie.
- Proszę się modlić za jego zdrowie.


Zaraz po wyjściu Cypriana bibliotekarki zaczęły o nim plotkować.
- Uwielbiam kiedy pan Smoliński przychodzi – powiedziała młodsza koleżanka do bibliotekarki, która przekazała mu notatkę. – Mogłabym na niego patrzeć godzinami. Jest przystojny. Zmarnuje się jako ksiądz.
- Nie marudź. Jakaś kobieta przyniosła mu w nocy ten liścik. Ciekawe co to za jedna i co było w środku?
- Gdyby tylko popracował nad brzuchem byłby idealny. Kiedyś na mnie tak dziwnie spojrzał. Jego oczy są takie głębokie…
- Jak twoje złudzenia! – przerwała starsza poprawiając włosy.
- Owoc zakazany smakuje najlepiej. - wypinając język. Gdyby nie szminka pewnie oblizałaby usta.
- Nie interesuj się nim tak bardzo. Twój mąż może powinien wreszcie dowiedzieć się o twoich flirtach.
- Jesteś okropna. Nawet nie wolno pomarzyć.




Kielce. Seminarium.

W drodze powrotnej do seminarium mieszczącego się przy ulicy Jana Pawła II Cyprian odczytał kartkę z informacją. Brat Franciszek nie zajmował się działalnością naukową, więc Smoliński nie miał zbyt wielu okazji, aby z nim rozmawiać. Postanowił załatwić tą rozmowę od razu. W centrum Kielc można z łatwością poruszać się pieszo między ważniejszymi instytucjami. Przejście z biblioteki do seminarium nie zajęło mu więcej jak kwadrans. Brat Franciszek zawsze był w tym samym miejscu.

- Bracie Franciszku! – zawołał Cyprian wchodząc do seminarium. – Gdzie możemy spokojnie porozmawiać. Co to za pilna sprawa?
 
Adr jest offline  
Stary 04-03-2013, 18:41   #4
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Aniela obudziła się z sercem walącym niczym młot w kuźni. Jeszcze chwilę leżała nieruchomo biorąc głębokie wdechy. Znała ten sen doskonale, każdą jego najmniejszą cząstkę, każdą barwę, zapach i smak jaki zostawiał w ustach. Ale kim była ta kobieta? Nigdy przedtem jej nie widziała. I te słowa, które powiedziała, były takie dziwne. To oczywiste, że jej podświadomość podyktowała tą część słów o dziecku. Ale dalej?

Szukaj Cypriana w świętym miejscu scyzoryków. On da Ci to, czego pragniesz. Dzięki temu razem ocalicie…

To już było bardzo, ale to bardzo dziwne. Te słowa odbijały się w jej głowie, mózg przetwarzał je i analizował. Nie znała żadnego Cypriana, choć to popularne imię. Święte miejsce scyzoryków? Nigdy nie słyszała takiego zwrotu, a scyzoryki kojarzyły się jej jedynie ze Szwajcarią.


Przetarła oczy i podniosła się z łóżka. Spojrzała na pustą połówkę drugiej części tego pięknego małżeńskiego łoża. Tomek znowu spał w salonie. Wrócił późno w nocy, bełkocząc coś pod nosem. Zapewne znowu był pijany. I bardzo dobrze, że nie przyszedł do łóżka.

Kobieta umyła się i wstawiła wodę na herbatę. Jej mąż chrapał na kanapie, przykryty tylko kocem i na dodatek nawet nie zdjął butów. Niech sobie nie myśli, że ona będzie po nim odkurzać tą kanapę. Aniela wróciła do sypialni, wybrała z szafy jeansy i beżowy golf. Za oknem sypał delikatny śnieg, pewnie znowu było zimno.

W kuchni zalała herbatę i zrobiła kilka kanapek. Zaraz musi się zbierać do pracy, a kto wie czy samochodu nie trzeba odśnieżyć. Na szczęście wszystkie testy do oddania miała już spakowane i przygotowane do wzięcia, uczniowie nie będą zbyt zadowoleni z ocen. Gdy wychodziła, Tomek nadal słodko spał. Nie miała zamiaru go budzić, nawet cieszyła się, że nie musi z nim rozmawiać.

Samochód nie wyglądał źle, wystarczyło przejechać zmiotką i można ruszać. Czekał ją kolejny, ciężki dzień w pracy. Dopiero co skończyły się ferie, a już jest masa do zrobienia.


W jej umyśle ciągle kołatało się imię Cyprian. Ten sen był zdecydowanie inny niż zawsze, ale na razie Aniela nie miała ani chęci, ani czasu by się tym zajmować. To pewnie tylko ten jeden był inny, a kolejnej nocy wszystko wróci do normy. Tak, dokładnie, na razie nie ma co zaprzątać sobie tym głowy.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 04-03-2013, 21:04   #5
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
kilka godzin wcześniej, prywatna klinika dziecięca MED-MAX



- Pani doktor! - głos młodszej z pielęgniarek dobiegł ją zanim zdążyła wejść do gabinetu.

Dyżur nocny zwykle nie był bardzo uciążliwy na chirurgii, ale dzisiejszej nocy wzywano ją już kilka razy na izbę przyjęć do nagłych przypadków. Obróciła głowę z lekkim zrezygnowaniem.
- Słucham siostro?
- Napije się pani herbaty? Właśnie wstawiłam wodę...

Lena uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Z przyjemnością. Zmienię tylko bluzę i zaraz do was dołączę.
Pielęgniarka skinęła głową i zniknęła w głębi pokoju socjalnego.

Zatrudniali z Antkiem świetny personel. Trochę to kosztowało, ale wydatek opłacał się, bo ich klinika w krótkim czasie wyrobiła sobie dobrą opinie w Trójmieście.
A Lena kochała swoja pracę i klinika była dla niej drugim domem.

Weszła do swojego gabinetu myśląc o małych istotkach, które w jakiś sposób skrzywdził los, a którym starała się każdego dnia pomóc. Dzieci były skarbem, który należało za wszelką cenę chronić. Ona sama najlepiej o tym wiedziała.

Twarzyczka Mai uśmiechająca się do niej ze zdjęcia na biurku złagodziła trochę zacięty wyraz twarzy Leny i wygładziła poprzeczną zmarszczkę na jej czole.
Kobieta przebrała się szybko i gotowa ruszyła w stronę drzwi.

Wtedy ponownie zadzwonił telefon z izby przyjęć.
Herbata musiała zaczekać.


Nawet nie zastanawiała się nad tym co przed chwilą zobaczyła. Ani spalona twarz tego dziecka, ani sam fakt jego obecności nie zdołały przerazić jej bardziej niż wizja płomieni tańczących wokół łóżeczka jej córeczki.

Maja! O Boże Maja! - to było jedyne, co w danej chwili przychodziło jej do głowy.

Rzuciła na ziemię reklamówkę z zakupami, które zdążyła zrobić po drodze w pobliskim markecie i sięgnęła do kieszeni po telefon.
Z trudem wystukała roztrzęsionymi rękami numer do ochrony i zanim jeszcze zdołała się połączyć puściła się biegiem do mieszkania.

- Ochrona słucham? - rozległo się w słuchawce kiedy pokonywała odległość między drzwiami wejściowymi do budynku a parterem.
- Sobolewska z Aquariusa 14 przez 7. Proszę natychmiast wezwać straż pożarną. W moim mieszkaniu się pali! - Lena krzyczała do słuchawki.
- Które to piętro? - usłyszała
- Co?? A...pierwsze, szybko człowieku!! - z niecierpliwością rozłączyła rozmowę. Była już niemal koło apartamentu. Jeszcze tylko jeden zakręt w korytarzu.

Ręką odruchowo chwyciła za klamkę.

- Aaała! - wrzask bólu wyrwał się z ust Leny kiedy spoglądała z zaskoczeniem na poparzoną dłoń.

Cholera, ogień musiał dotrzeć aż do samych drzwi.
Co robić? Co robić? - pytała siebie w panice. Wiedziała, że pożar to nie przelewki, ale przecież w mieszkaniu były jej córka i matka. Może jeszcze spały, może nie zorientowały się, że coś się dzieje. A może już....

- Nie! - krzyknęła do siebie. Narzuciła na głowę kaptur płaszcza, chroniąc ją choć trochę przed ogniem, owinęła szalikiem dłoń i ponownie chwyciła za klamkę.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 05-03-2013, 18:05   #6
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Najgorszą rzeczą w kiciu jest rutyna. Przez ostatnie cztery lata każdy dzień Piotra wyglądał niemal zawsze tak samo: pobudka, śniadanie, karty, spacerniak, gadanie z „Zielonym” i „Brzydkim” o dupach, obiad, telewizja, sen. W niedzielę msza święta, a w niektóre pozostałe dni apele i siłownia. Nudę przerywało pojawienie się nowych więźniów, listy od żony „Zielonego”, wybuchające od czasu do czasu bójki, padający śnieg lub burza – cokolwiek nie wpisujące się w tabelki z napisem „plan dnia” wiszącymi za drzwiami celi.

Dopiero na dwa tygodnie przed wyjściem na wolność Brzyski poczuł zmianę. Psy zaczęły być milsze, starzy znajomi zaczęli się powoli żegnać czy prosić o przesłanie wiadomości, które w inny sposób nie mogły zostać przekazane. Piotr chodził nieco otępiały przez te dwa tygodnie, wyjście na wolność wydawało mu się całkowicie nierealne, nie rozumiał dlaczego miał opuszczać bezpieczne mury i dlaczego miał znów stać się podanym prawa i obowiązków. Przerażało go, ale nic nie mógł na to poradzić.

W końcu nadszedł dzień jego wyjścia. Rano, po śniadaniu, pożegnał się z „Zielonym” i „Brzydkim”, spakował książkę i parę drobiazgów które towarzyszyły mu w celi, a potem zgłosił się do odprawy. Odzyskał swoje stare ubranie, buty, 32 zł które miał w portfelu, dokumenty. Chwilę później był na wolności.

*

- Cześć! Ty jesteś Paluch, nje? - jej akcent zdradzał rosyjskie korzenie - Jestem Natasza. Chodź, podwjozę cię. Musimy pogadać.
- Tak to ja – odpowiedział przyglądając się długonogiej kobiecie. Jego wzrok zatrzymał się na jej piersiach nieco zbyt długo, obiecując sobie nieco za dużo. – Natasza tak? Nie przypominam sobie byśmy się znali – dodał wsiadając do wozu od strony pasażera. – Chętnie jednak skorzystam z okazji, lepsze to niż łapanie cholernego PKS-u do Warszawy. Chętnie usłyszę o czym chcesz ze mną pogadać.

Kobieta odpaliła silnik, a Piotr przypomniał sobie kiedy ostatni raz siedział w samochodzie. "To musiało być jak przewozili mnie z Warszawy do Płocka za obicie Psa" pomyślał. Natasza włączyła radio, pachniała słodką różą, zmysłowo.

- Da - odpowiedziała kobieta - jest taka sprawa... Zostałeś zapamjentany - przez tych z góry. A to nje dobrze. Oni nje wybaczają. Normalnie ktoś by zrobił z ciebie sobie kurwę w kiciu. - mimochodem Piotr zauważył, że wyraz "kurwa" dziewczyna wypowiada nadzwyczaj czysto - Ale oni postanowili, że możesz się przydać i odpracować dług. I jeszcze trochu na tym zarobisz. Nu, dobry biznes. Jak chcesz, to cię zawjozę do gościa, który ci wyjaśni szczegóły. Jak nje, to odstawje do domu i... lepiej żebyś nie spał mocno.

Czarujący uśmiech blondyny zupełnie nie pasował do groźby zawartej w słowach.

- Kurwa, nic lepszego nie mam do roboty to czemu nie - odpalił Brzyski i była to prawda. Nikt i nic na niego nie czekało, nie licząc zniszczonej dziury na Pradze pełnej wspomnień po matce. Nie wspomniał, że nie otwierał konserw od lat i że pewnie z nowymi egzemplarzami nie pójdzie mu tak łatwo.
- Haraszo - odpowiedziała blondynka, przyspieszając. – Zatrzymamy się po drodze, da?
- Da – odpowiedział Piotr.

*


Seks oralny na odstresowanie był miłym dodatkiem od Nataszy. Kobieta musiała być profesjonalną dziwką w przeszłości, a może i obecnie. Drogą dziwką sądząc po sposobie w jaki został obsłużony. Brzyski nie narzekał, a wręcz przeciwnie. „Brzydki by umarł z zazdrości” stwierdził gapiąc się na dekolt kobiety. Nie rozmawiali, bo też nie było o czym.

Do Warszawy dojechali po 2,5 h. Kolejne 30 minut zajęło im przebicie się przez Wybrzeże Gdańskie na Mokotów. Buick Enclave zaparkował przed starym zniszczonym domem w samym sercu starego Mokotowa. Dziewczyna wyjęła telefon komórkowy i zadzwoniła do kogoś.
- Da. Da. Haraszo – powiedziała. Brzyski czekał.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 05-03-2013 o 19:01. Powód: link nie działa to co ma wisieć i straszyć?
woltron jest offline  
Stary 05-03-2013, 21:44   #7
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację
Grecja. Teby. W podróży maj 1990 roku



Blask. Wszechogarniające światło. Anna stała w pełnym słońcu. Cyprian w cieniu czytał. Milczeli. Słowa nie były potrzebne. Słowa są niedoskonałe. Nie oddają prawdziwych myśli i uczuć. Słowa fałszują rzeczywistość. Zaczęli rozmawiać.

Anna
Współkochać przyszłam nie współnienawidzić.

Cyprian
Jeśli chcesz kochać, kochaj ich w Hadesie
U mnie nie będzie przewodzić kobieta


Anna
Kato nie musi oznaczać tylko Hadesu.
To słowo ma jeszcze inne znaczenia.


Cyprian
Czyli co okazuje się, że słowa są niepewne,
ich znaczenia chwieją się,jak drzewa na wietrze.
Kruszą się jak skały i budynki. Język faluje i ciągle się zmienia.


Anna
Kubiak tłumaczy kato jako zejdź w dół.
„Więc zejdź, gdy trzeba kochać, w dół. Tych w dole
Kochaj”


Cyprian
Zeszłabyś w dół?

Anna
Już to zrobiłam. Nie widzisz, że blask gaśnie.
Kiedy będzie trzeba zejdę jeszcze niżej.



Znowu milczeli. Cyprian przytulił Annę. Tylko gesty nie kłamią. Kiedy kogoś przytulasz to po prostu to robisz. Ciało wie o wszystkim pierwsze i prawie nigdy nie kłamie.

 
Adr jest offline  
Stary 11-03-2013, 17:35   #8
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Czy walczysz z marami?
Czy wojujesz z cieniami?
Czy poruszasz się jak we śnie?
Czas się oddalił.
Życie ci skradli.
Wszystkoś zmarnował.
Twój obłęd cię zabił.

[MEDIA]http://www.youtube.com/v/02j9KvHcJW4?version=3&hl=pl_PL[/MEDIA]



Lena

Nagle płomienie zamarły. Nie zgasły, lecz zamarły jakby wstrzymane w czasie. Nawet dym znieruchomiał. Lena była w pełni świadoma, lecz nie mogła się ruszyć.

Pik-pik
Pik-pik
Pik-pik

Czy słyszysz zegar śmierci, Leno?
- głos dobiegał nie wiadomo skąd - Nie musisz już patrzeć na rzeź niewiniątek, wystarczy uderzyć w gong. Tak rozpocznie się kolejny etap - etap tworzenia... Pojawią się nowe możliwości. Zniknie cierpienie... tylko dzięki tobie, Leno. Możesz stać się legendą...

Pik-pik
Pik-pik
Pik-pik
Pik…

Lena Sobolewska obudziła się i rozejrzała nerwowo. Wciąż była w szpitalu. Powoli odzyskiwała pamięć. To był bardzo spokojny dyżur, nie dostała żadnego wezwania, więc zamknęła się w izolatce żeby w spokoju pouzupełniać papierki. Powiedziała pielęgniarka, gdzie ją znajdą, wezwałyby ją, gdyby… gdyby…

Resztki snu opadły z jej powiek, gdy zrozumiała, że uporczywe pikanie, które wdarło się do jej koszmaru, to dźwięk komórki. Tej prywatnej. Spojrzawszy na wyświetlacz, zobaczyła numer swojej matki - opiekunki małej Majki.

- Halo? - odebrała odruchowo.

W słuchawce rozległ się głos Amelii.

- Lencia, ja dzwonię, bo Maja… Maja dziwnie mówiła. Jakby… w różnych językach. Ona tak przez sen, ale gdy ja obudziłam było normalnie. Tylko, że ona teraz znów śpi i znów mówi… Ja nie wiem co to jest… boje się…


Piotr

- Idź do parku, szukaj męczyzny z golębjami. On ci powie co zacz.

Natasza, choć wciąż milutka i uśmiechnięta, wydawała się być już mocno znudzona towarzystwem Palucha. Nie mając innego wyjścia, ten pożegnał się i ruszył przed siebie chodnikiem. To dziwne, znaleźć się znów pośród spieszących się ludzi - ludzi, którzy mają pracę, rodzinę, jakieś swoje życie. On nie miał nic. I nikogo to nie obchodziło.

Po jakimś czasie chodnik zmienił się w alejkę. To był ciepły dzień, więc park wcale nie był opustoszały. Czy znajdzie swojego informatora? Na szczęście był tu tylko jeden mężczyzna, który karmił gołębie. Starszy człowiek, z pewnością już zniedołężniały. Czy możliwe, żeby emeryt pracował dla rosyjskiej mafii?


Kiedy podszedł niepewnie, staruszek spojrzał jednak na niego bystro.

- Tomcio paluch na wolności. Ciekawe jak długo. Jesteś tu, czyli bierzesz tę robotę. - bardziej stwierdził niż zapytał.

Piotr przysiadł obok i tylko skinął głową.

- Dobrze, czeka cię wycieczka nad morze w takim razie. Tu masz opisany cel. - podał mu ozdobną torebkę upominkową - Zapoznaj się, zapamiętaj, bo wszystko zabieram ze sobą.



- Cel to ta dziewczynka. Kiedy trafiła do zastępczej matki, miała przy sobie złoty pierścionek z rubinem - masz go przejąć. Czy zrobisz to siłą czy sprytem - nie obchodzi mnie to. Jak ci się uda, znajdziesz mnie tutaj w każdy wtorek między 12 a 16. Wtedy skończymy transakcje. Dostaniesz 10 patyków na nowy start i nikt ci nie da po mordzie. Pasi?



Aniela

Sen nie odszedł, lecz powtarzał się kolejnej nocy i kolejnej. Aniela wiedziała już, że postać z jej snu ma na imię Anna, ale co z tego? Co jej to mogło dać? Kiedy zadawała pytania, postać milczała, a scenerie były coraz bardziej makabryczne. Była zmęczona, tak bardzo zmęczona snami… i życiem.

Akurat skończyła lekcje i miała wrócić do domu, gdzie nikt na nią nie czekał. Ruszyła przez parking i aż przystanęła na widok przystojnego mężczyzny, opartego o maskę jej samochodu. To był ideał, ciacho po prostu, a ten łobuzerski uśmiech tylko dodawał mu uroku. Z pewnością niejednej dziewczynie sam ten uśmiech zawrócił w głowie…


- Pani Aniela, prawda? Nazywam się Mateusz Koss - uśmiechnął się przyjaźnie - Reprezentuję prywatną szkołę we Wrocławiu, mam dla pani propozycję zawodową. Przepraszam, ze tak nagle i bez telefonu, ale przejeżdżałem przez Grudziądz i pomyślałem, że poznam Panią osobiście. Czy dałaby się pani zaprosić na kawę? Wszystko wtedy wytłumaczę.



Cyprian

Stary człowiek spojrzał ponuro na Cypriana, jakby wcale nie życzył sobie jego obecności, po czym bez słowa powitania czy wyjaśnienia machnął na niego ręką i ruszył przed siebie. Szli wolnym tempem, na które pozwalały dolegliwości reumatyczne starca. Jak tak dalej pójdzie, to spanie w kotłowni na sienniku powykręca mu wszystkie członki.

Brat Franciszek
szedł jednak niezłomnie, mimo bólu. Zatrzymał się dopiero przed drzwiami biblioteki. To było wspaniałe miejsce, na które składało się przynajmniej 6 pomieszczeń. Przynajmniej, ponieważ do ogólnego dostępu przeznaczone były tylko 2 sale. Trzecia była dla nauczycieli i badaczy teologii, czwarta dla wyświęconych kapłanów, piąta oferowała zbiory zabytkowych pism tym, którzy uzyskali pozwolenie biskupa. Do szóstej zaś mieli dostęp tylko wybrańcy i podobno znajdowały się tam jeszcze rzadsze i jeszcze starsze zabytki piśmiennictwa.



Przez chwilę Cyprian miał cichą nadzieję, że przyjdzie mu dostąpić zaszczytu zobaczenia tej właśnie sali, jednak Brat Franciszek skręcił nagle i zaprosił doktora do… składziku na detergenty.

Kiedy znaleźli się w małym pomieszczeniu 2x2m z jedną żarówką, starzec odezwał się po raz pierwszy. Jego oddech był świszczący i niósł ze sobą zapach czosnku.

- Zaczęło się… a ty zostałeś wybrany! Musisz strzec się… musisz…

- Bracie spokojnie wyjaśnij mi o co chodzi? Co to za znak, o którym pisałeś.

- Nie mogę, demony już się obudziły... słuchaj, po prostu słuchaj, chłopcze...


Z przepastnej szaty Brat Franciszek wyjął stary, skórzany kajet, do którego - o zgrozo - zostały wklejone strony z jakichś starych książek, sądząc po stopniu ich eksploatacji. Stary człowiek drżącą ręką otworzył ten groteskowy notes na zaznaczeniu i koślawym paluchem wskazał Cyprianowi fragment, który powinien przeczytać. To była łacina, jednak młody doktor nie miał problemu z odczytaniem starożytnego języka.

Cytat:
I ujrzałem Bestię wychodząca z morza, mającą pięć korpusów, dziesięć rogów i siedem głów, a na rogach jej dziesięć diademów, a na jej głowach imiona bluźniercze. Bestia, którą widziałem, podobna była do pantery, łapy jej - jakby niedźwiedzia, paszcza jej - jakby paszcza lwa. A Smok dał jej swą moc, swój tron i wielką władzę, by o losach ludzkości zdecydowała.
- Oto prawdziwa Apokalipsa, chłopcze i zanim nazwiesz mnie bluźniercą, wiedz, że się zaczęło, a Ty jesteś jednym z korpusów. Pięciu wybrańców z ludzkiego rodu, co jako podwaliny świata stoją, 10 rogatych demonów, by ich kusić, 10 aniołów w koronach, by ku drodze światłości sprowadzać... no i siedmiu. Siedmiu neutralnych, co mocą włada. Tyś teraz jako ta bestia - sam korpus, lecz gdy odnajdziesz którąś z głów, staniesz się potężniejszy, więcej mocy zyskasz, choć i tak w Dniu Sądu jeno głos twój, a nie siła, będą się liczyć...

Nagły atak suchego kaszlu przerwał przemowę Franciszka.

- Więc jestem istotą akefaliczną*? Bezgłowym stworzeniem nie mającym początku.
- Cyprian zdecydował się podjąć dziwną rozmowę ze starcem. Nie zadawać głupich pytań, które pewnie rozwlekłyby rozmowę z bratem Franciszkiem. Zależało mu na czasie. Postanowił słuchać i pytać, a potem zamierzał zastanowić się nad tymi wszystkimi, dziwnymi rzeczami na spokojnie. - Bracie czym jest ta głowa, którą mam odnaleźć? Opowiedz mi coś więcej o głowach.
- Głów jest wiele, im więcej ich zetniesz, tym potężniejszy się staniesz. Głowami bestii są byty neutralne, które dzięki swojej mocy mogły znów wrócić na ziemię, zamiast błąkać się w czyśćcu.
- starzec westchnął ciężko - Wezwałem Cię, bo chcę abyś uratował ten świat chłopcze. Cokolwiek by się nie działo, jakkolwiek nie obrzydziliby Ci Twego żywota - ten świat jest piękny w swej niedoskonałości. I dlatego warto się poświęcić. Wiele wycierpisz, ale warto...tak jak warto, bym ja oddał życie za twoją potęgę.

Słowa starca naprowadziły Smolińskiego na niespodziewaną myśl: anioł z listu Anny.

- Bracie, chyba spotkałem anioła, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Mówiłeś o dziesięciu aniołów w koronach?

- Anioł i demon nie różnią się niczym, poza sercem. Pamiętaj o tym. Demony, kiedyś też były aniołami. Wciąż więc pamiętają, jak przychylność ludzką sobie zyskać. Ty jednak od teraz będziesz miał ochronę...


Starzec uniósł trzęsącą się rękę i schwycił dłoń Cypriana. Mężczyzna wyczuł zimny przedmiot. Gdy popatrzył ze zdziwieniem na podarunek, ujrzał kamień w kształcie serca.


- To jest mój kamień, topaz Eshaziella. Przyjmij go i ocal ten świat.

Kiedy ich palce się rozłączyły, powietrze zadrgało, a ciało starca zaczęło się powoli rozmywać.

- Nie ufaj marom przeszłości. Znajdź innych spośród pięciu pieczęci i razem ocalcie...

Dalsze słowa były już zbyt niewyraźne aż w końcu całkiem zniknęły - tak jak brat Franciszek. Cyprian stał samotnie w składzie na szczotki i środki czystości z chłodnym kamieniem w ręku.


Adam

Wszystko szło naprawdę dobrze, Adamowi udało się skupić na sobie uwagę personelu. Nawet starsze pielęgniarki z uśmiechem zerkały na przejętego swoimi bliznami przystojnego mężczyznę.
Życie ma jednak to do siebie, że lubi płatać figle i dogryzać w najmniej spodziewany sposób.

Staruszka, taka jakich tysiące na ulicach, ubrana w szpitalną koszulę i chustę, narzuconą na ramiona, szła korytarzem powoli, szurając nogami. Pech chciał, że Lena, wymykając się, zostawiła uchylone drzwi do sali. Starsza pani spojrzała do środka ciekawsko, po czym rezolutnie podczłapała do pielęgniarek, które tłumaczyły Adamowi, że one nie mogą mu pomóc, ale z przyjemnością wytłumaczą mu, gdzie powinien się udać.

-Przepraszam!
- zaskrzeczała babcia - Ale to łóżko w 13-nastce jest wolne, nie? Bo jak tak, to ja chce się tam przenieść. Moja sąsiadka ma takie gaz…

- Jak wolne? Tam jest pani Rubka i ta młoda ćpunka z poparzeniami prawej strony twarzy i perforacją błony bębenkowej lewego ucha.
- zainteresowała się siostra przełożona.

- To jak była tam jaka młoda, to się zmyła, bo ja widzę tylko chrapiącą babę. - odparła staruszka.

Adam
, czując, że atmosfera robi się gorąca, postanowił się zmyć. Jednak pielęgniarki nie miały ochoty rozstawać się ze swoim nowym ulubieńcem. Jedna przypomniała sobie nawet po co młodzian tu przyszedł.

- Chwila, a czy to nie pan ją odwiedzał?

10 par oczu wpatrywało się w niego teraz podejrzliwie. Musiał coś wymyślić, coś powiedzieć… A może po prostu powinien się pomodlić o wybawienie?

- Halo! Proszę pana! Wreszcie pana znalazłam!


Piguły niechętnie rozstąpiły się, ustępując miejsca młodej lekarce.


Kobieta, która była tak piękna, że spokojnie mogłaby znaleźć pracę w modelingu, uśmiechnęła się do Adama.

- Szukał pan siostry, prawda? To nie ten oddział. Zaprowadzę pana.

Złapała zdębiałego mężczyznę za rękę i pociągnęła za sobą. Odprowadziły ich zazdrosne, zrezygnowane spojrzenia pielęgniarek.

Młoda lekarka, na której plakietce Adam odczytał nazwisko M. Broniewska, podprowadziła go pod same drzwi szpitala.

- Uratowałam Ci tyłek przystojniaczku i twojej koleżance także. Wisisz mi drinka, a może i coś jeszcze. - w jej oczach igrały psotne ogniki - Upomnę się kiedyś o spłatę długu, a teraz leć. Twoja kumpela już czeka. I lepiej znajdźcie jakieś miejsce - nie u ciebie. Buziaczki na drogę.




----------------------
* akefaliczny - 1. przedstawiony bez głowy 2. niemający początku
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 11-03-2013 o 17:37.
Mira jest offline  
Stary 13-03-2013, 14:45   #9
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Życie nauczyło Adama, by nie płynąć pod prąd, więc jedynie uśmiechnął się do atrakcyjnej pani doktor. Przystawił palec wskazujący do ust, dając tym do zrozumienia, że prosi o dyskrecję. Zanim kobieta zniknęła za rogiem, zauważył jeszcze, jak puszcza mu oczko i kiwa głową na znak zgody. Być może mężczyzna poświęciłby chwilę na kontemplację dziwnego zajścia, ale okoliczności nie były ku temu zbyt sprzyjające.

Pielęgniarki za jego plecami zbiły się w ciasną gromadkę. Nie przestawały plotkować, a jaskrawy pąs powoli wdzierał się na ich pełne policzki. Adam czuł promieniującą od nich delikatną łunę niedosytu. Może gdyby zakręcił Broniewską jak wrzecionem, odgrywając Kmicica, który pierwszy raz ujrzał na oczy swą Oleńkę… Gdyby spojrzał głębiej w jej oczy, które stanowiły esencję najjaśniejszych z gwiazd… Gdyby zarzucił jakimś, choćby najmniej pretensjonalnym tekstem… Wtedy mogłyby bez reszty i uczciwie wczuć się w rolę zastępu prządek-podglądaczek, wyjętych wprost ze stronic księgi, której żadna z nich nie przeczytała.

Mimo dość słabej pożywki, wszystkie i tak wyrwały się z ponurych oków końca dwudziestego wieku. Melancholijnie podryfowały w myślach do lepszych czasów młodości. Jedna z nich - ta najwyższa - uśmiechnęła się wyjątkowo marzycielsko. Wspomniała wszystkie sprośne rzeczy, jakie Józek bezwstydnie szeptał jej do ucha noc przed tragicznym wypadkiem kolejowym. Czasami miała wrażenie, że po wewnętrznej stronie jej powiek tkwi wymalowany jego obraz - tak często śniła o nim w łożu, w którym oboje sypiali. Adam jednak nie mógł o tym wiedzieć.

- Siostra czeka - rzekł, po czym uśmiechnął się przepraszająco. Jeszcze ostentacyjnie poskrobał się po bliznach i pospiesznie zniknął za rogiem.

Zniecierpliwione głosy pacjentów z zabiegowego skutecznie rozproszyły zbiorowisko kobiet, wyspecjalizowanych w niesieniu pomocy medycznej.


Adam był wprawnym motocyklistą i tylko z tego powodu potrafił utrzymać się na niezmiennie zaskakujących wrocławskich ulicach. Tu kobieta z siatką pełną zakupów przebiegała na czerwonym świetle, tam samochód nieoczekiwanie hamował. Moliński starał się jednak kluczyć mniej uczęszczanymi szlakami, a to ze względu na barwną postać, która wczepiła się w niego od tyłu. Kolorowa chusta powiewała jeszcze przez chwilę niczym flaga, aż uległa strumieniom napotkanego powietrza i sfrunęła z głowy, kreśląc przy tym fantazyjne ósemki.

W końcu zatrzymali się przed jedną z kamienic okrytych warstwą szarej, miejskiej szadzi.

- Nic mi nie wspominałaś o żadnej perforacji ucha - rzucił, odwracając się do kobiety.

- Może nie była to pierwsza rzecz, jaką miałam na uwadze - rzuciła dość opryskliwie, po chwili jednak opanowała się i przeprosiła półgębkiem. - Po tym, jak przystawił mi to do twarzy… starałam się uciec. Jednak skurwiel podbiegł do mnie i od tyłu ogłuszył ciosem z obu rąk w skronie. Przykrył uszy, wtłoczył powietrze, razem z ciśnieniem… Gdyby tylko chciał, mógłby mnie zabić. On jednak prysnął, a mnie wkrótce znalazł twój dziadek, Adaś. Myślałam jednak dość przytomnie, by prosić go o wezwanie nie karetki, lecz taksówki.

- Dziadek? Wszystko z nim w porządku…?

- Wsiadł ze mną do taksówki i oboje zatrzymaliśmy się tuż przy szpitalu. Nie chciałam, by dalej mnie odprowadzał, bo nóg sparaliżowanych nie miałam. A nie potrzebowałam kolejnego znaku rozpoznawczego, jakim jest obecność starego Cygana - wzruszyła ramionami. - Sorry, jeśli cię obraziłam.

- Nieważne.

Adam zanotował w pamięci, by zadzwonić do Milosa możliwie jak najprędzej. Chciał poprosić o jego wersję zdarzeń.

- Gdzie jesteśmy? - zapytała Lena.

- Pod domem koleżanki-wolontariuszki ze schroniska. Opiekowałem się jej psami, gdy była w górach na miesiącu miodowym i jest mi winna przysługę… Tak myślę.

- Nie zamierzam wpieprzać się między jakieś młode małżeństwo.

- Nie podałaś mi żadnego adresu, pod który miałbym cię podrzucić. Lepiej gdybyś na razie nie wracała do mnie… - rzekł, a przed oczami stanęła mu Broniewska podająca tę dość jasną dyrektywę. Uważał, że Lenie w jego obecności już raczej nic by nie groziło, lecz wciąż… wolał się dostosować do zaleceń. - Nie chcesz ani do.. Elizy, ani do rodziców. Jestem przekonany, że gdybyś poszła do ojca, ten nie kazałby ci…

- Nie ma mowy! - ucięła trochę zbyt stanowczo. Brwi Adama poszybowały w górę. - Nie będę płaszczyć się przed kimś, kto wyrzucił mnie z domu za to jaka jestem i… kogo kocham - dodała, nieco zmieszana. - A zresztą nieważne. Nie będą źli? - zapytała, wskazując na kamienicę.

- Są bardzo mili - Adam uśmiechnął się, choć czuł raczej przygnębienie. - Poza tym na pewno mają jeden z tych nadmuchiwanych materacy.

- Są teraz bardzo popularne - odparła sarkazmem. Po chwili jednak westchnęła i odwzajemniła uśmiech. Była dziś wyjątkowo chimeryczna. - Dzięki, Adam. Jesteś nieoceniony.

- Chodź, zaprowadzę cię do nich. Powiesz prawdę, że to były cię tak urządził, ale lepiej nie wspominaj nic o narkotykach.

Znajoma para mieszkała już na parterze, toteż Adam nie musiał oddalać się zbyt daleko od motoru narażonego na pastwę losu oraz bezwzględnych złodziei. Zanim zapukał do drzwi i wyjaśnił całą sprawę nieświadomym jeszcze nowożeńcom, zatrzymał na chwilę Lenę.

- Podaj mi jego adres.

Kobieta zamarła. Nie spoglądała mu w oczy i stała bez słowa, ciągle wahając się. W końcu przestała się ociągać i podjęła decyzję.

- Masz notes? - podniosła wzrok do góry.

- Mam dobrą pamięć.

- Tylko nie zrób niczego głupiego, Adam.

Mężczyzna uśmiechnął się w odpowiedzi.

- No błagam cię… Nie jestem żadnym pieprzonym mrocznym mścicielem - odparł, po czym oparł się o ścianę. Lena wyglądała na lekko przestraszoną, choć niepewną i to byłoby w pełni zrozumiałe, lecz wciąż… Adam nie miał dobrych przeczuć.

Odniósł za to wrażenie, że kobieta nie mówi mu całej prawdy.




Adam pozwolił, by biel lateksowych rękawiczek utonęła w obszernych kieszeniach kurtki i zacisnęła się na zakupionym w sieciówce nożu. Z podejrzliwością omiótł wzrokiem przechodzącego obok eleganta z nałożonym na głowę wibrującym wytworem techniki spod znaku Sennheisera. Zdawał się on wychodzić z budynku, do którego Adam miał zaraz wejść. Wkrótce okazało się, że wejście do wskazanej przez Lenę klatki schodowej znajdowało się w rzeczywistości nieco dalej, tuż przy restauracji chińskiej Yank Sing.

Założył kaptur głębiej na głowę, po czym skierował się na drugie piętro. Spod drzwi ozdobionych połyskującą metalicznie plakietką z napisem "11" dobiegał cichy szmer lejącej się wody oraz słaba poświata, która wydłużała się i malała z każdym odległym odgłosem przejeżdżającego samochodu. Adam złapał za klamkę, lecz - co go wcale nie zdziwiło - drzwi były zamknięte.

Niedaleko Aberdeen w Szkocji, jedenaście lat wcześniej


Kat należała do dumnej subkultury modsów. Zielona, wojskowa parka z naszywką RAFu zdawała przylegać do niej niczym druga skóra. Męskie, luźne spodnie od Bena Shermana, wcześniej przesiąknięte pigmentem czerwonego Colorcromu, świetnie komponowały się z rdzawością jej gęstych włosów. Korzystała z najróżniejszych, jaskrawych opasek i niewidocznych spinek, które stanowiły fundament dla najbardziej ekstrawaganckiej fryzury, jaką Adam widział w całym swoim życiu. Słuchała The Who i nosiła zupełnie niepotrzebne okulary przeciwsłoneczne, ale to zachęcająco połyskująca Lambretta najbardziej przykuła uwagę mężczyzny.

Przykuła tak bardzo, że nie wahał się długo i dołączył do nowo poznanej Kat, po czym odjechali razem na południe. Beztrosko oddalili się od spokojnej jeszcze rodziny Adama, która leniwie łowiła ryby w pobliskim jeziorze. Wtedy jej członkowie nie wiedzieli jeszcze, że niedługo przyjdzie im rozwieszać plakaty informujące o zaginionym młodym Molińskim.

Kat okazała się nie być multimiliarderką, toteż szybko zaczęło brakować im pieniędzy. Nie był to jednak zbyt wielki problem, jako że niedaleko stał szereg domków campingowych, z czego więcej niż kilka było obecnie niezamieszkałych.

- …i wtedy przekręcasz, o tak - zaprezentowała Kat, dzierżąc w ręku wytrych. Powitał ją szczęk otwieranego zamka, a w nozdrza ich obojga uderzył wyimaginowany zapach skrytego w meblach stosu konserw.

- Pokaż, mogę? - zmarszczył brwi. Dziewczyna prawdopodobnie tak szybko poruszała palcami dlatego, by Adam nie mógł dojrzeć sekwencji jej ruchów. Miał wyjść na debila, powtarzając wciąż te same pytania.

Kat rozejrzała się dookoła, chłonąc dźwięki świerszczy rozsianych po okolicznych wrzosowych polach. Było spokojnie, żaden tłum nie biegł w ich kierunku z pochodniami, lub maczugami.

- Spoko, mamy czas. Wiesz, nie jesteś zbyt lotny.

Adam ponownie zmarszczył brwi, po czym kpiąco uśmiechnął się do niej z ukosa.

Wrocław, teraźniejszość


Mieszkanie definitywnie urządziła kobieta. Świadczył o tym choćby szereg niepotrzebnych bibelotów porozstawionych na półkach, fantazyjnie spięte zasłony, czy skryte za matowymi szybami obrazy. Większość z nich stanowiły podróbki znanych powszechnie dzieł sztuki, niektóre jednak przedstawiały fotografie z życia lokatora. Na jednym czule obejmował dobrze znaną Adamowi sylwetkę Leny. Na drugim, skryty za ławą pełną alkoholu, dumnie trzymał wyciągniętą w górę lewą rękę, zaciśniętą na pewnym dokumencie, być może dyplomie. Zapewne było to bardzo ważne wydarzenie w jego życiu, jako że tkwiło na ścianie w centralnym miejscu w przedpokoju. Adam nie poczuł sympatii - w jego odczuciu trąciło to z lekka megalomanią.

Okap kuchenny ginął w tumulcie pary wodnej bezzwłocznie wypluwanej przez dzióbek pokrytego emalią, obszernego czajnika. Głośny, doniosły pisk wszem i wobec obwieszczał, że maszyna dopełniła swojego przeznaczenia, jednakże nikt nie chciał ściągnąć ją z kuchenki. Wytrwale tkwiła więc na gazie, podsycana feerią fioletowych płomieni, które lizały żeliwne podbrzusze. Część traconej wody skraplała się na metalowej kratce zamontowanego wyżej wentylatora, po czym ponownie upadała na rozgrzaną, pokrytą kwiecistym wzorem powierzchnię.

Szafka obok pozostawała otwarta, ukazując pedantycznie ustawione puszki i inne rzeczy znajdujące się zwykle w takich miejscach. Poniżej tkwiło opakowanie herbaty, jeszcze dalej kieliszek wraz z butelką wódki, po której lewej stronie wyraźnie odcisnęły się palce konsumenta. Nie licząc gwizdu rozwścieczonego czajnika i kontrastowo kojącego szmeru prysznica, było cicho. Żadnych głosów, telewizora, radia, jakichkolwiek ludzi w zasięgu wzroku. Adam poczuł jak dreszcze przekradają się wzdłuż jego kręgosłupa. Księżyc pozostawiał swoje odbicie na tafli drzwi balkonowych, mieszając się z reflektorami niknących w dole samochodów. Chmury przysłoniły gwiazdy, lecz mężczyzna aktualnie nie wpatrywał się w niebo.

Drzwi do łazienki stanowiły cały obraz, jaki odbijał się w jego żrenicach.


- Witaj Jacek. Żegnaj Jacek.

Mężczyzna, który nieświadomy zagrożenia wcierał w swoje ciało aromatyczny płyn do kąpieli, poczuł nagle na ustach szorstki posmak gazy nasączonej amoniakiem. Mimowolnie zaczerpnął głebszy wdech, co okazało się być możliwie najgorszym pomysłem, jako że szkodliwa substancja wniknęła wraz z powietrzem do nozdrzy, po czym rozgościła się w płucach. Jacek zaniósł się kaszlem, jednocześnie uderzając z całej siły plecami w Adama. Moliński nie wypadł z kabiny, lecz za to zgubił materiał, który wcześniej trzymał w ręce.

W tej samej chwili - dokładnie o dwudziestej - w mieszkaniu włączyło się zaprogramowane radio. Adam rozpoznał już pierwsze nuty dobiegającej z oddali Symphonie fantastique Berlioza. Zupełnie jak w Sypiając z wrogiem w roli głównej z Julią Roberts, gdzie w wielkiej kulminacyjnej scenie, po powrocie z randki z chłopakiem, Laura napotyka swojego byłego męża psychopatę. Adam uznał więc, że jest szczególnym połączeniem Martina Burneya i Bena Woodwarda, biorąc od jednego zwyczaj składania niezapowiedzianych wizyt, a od drugiego walki za bliską osobę. Skrzywił się, gdy poczuł silny cios wymierzony mu w brzuch.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=gHs7vujRTk4[/MEDIA]

Część impetu zginęła jednak w ciężkiej, skórzanej kurtce, toteż Adam nie został znokautowany i doskoczył do wciąż osłabionego mężczyzny, po czym załomotał nim o mozaikę beżowych płytek. Jedną ręką pociągnął jego podbródek do góry, a drugą wyjął nóż, który następnie przystawił do wyeksponowanej szyi. Jednocześnie o podłoże huknęło opakowanie po płynie, a resztki jasnozielonej emulsji oblepiły ciemne buty Adama, pozostawiając na nich lepką warstewkę. Pająk zwisający z kratki wentylacyjnej opuścił się na nici pajęczyny nieco niżej.

Jacek próbował coś wyjęczeć, ale Adam nie był zainteresowany. Strugi wody spływały po twarzy mężczyzny, którego wizerunek widniał na zdjęciu w przedpokoju. Moliński przed oczami miał jednak Lenę. Nieznacznie odwinięty kawałek bandaża ukazujący jedynie centymetr kwadratowy zmasakrowanej skóry, który i tak przyprawił jego przełyk o oślizgłą gulę. Przeraźliwie żałosne nuty w jej tonie, gdy błagała go o pomoc. Jęk bólu, gdy delikatnie musnął część jej twarzy poniżej ucha. Jacek naznaczył ją permanentnie. Złamał ją. Więc on naznaczy go permanentnie. Złamie go. Najmożliwiej dotkliwie. Jeszcze raz natarł na niego barkiem.

- Za niespełnione marzenia, Jacek - szepnął mu wprost do ucha. Po czym nie spuszczając wzroku w dół, ręką odszukał jego podbrzusze. Zacisnął lewą dłoń na dwóch gruczołach bez ustanku pompujących testosteron do krwi, naciągnął je, po czym lekko drżącą prawą ręką wykonał szybki i zdecydowany ruch nożem. Zdziwiła go lekkość, która pozostała mu w dłoni, po czym odrzucił ją możliwie jak najdalej, przejęty obrzydzeniem.

Jacek dał radę zagłuszyć czajnik. Strugi natlenowanej, jasnej krwi pociekły wzdłuż dwóch ud. Kilka pojedynczych kropel spadło na plastikowe opakowanie, rozmazaną po podłożu emulsję, a także spodnie Adama. Moliński stłumił odruch wymiotny. Oddychał płytko, pozostając w szoku, lecz Jacek był w o wiele gorszym stanie. Oprawca Leny zgiął się w pół, ciężko rzężąc.

Adam ulotnił się, rezygnując z rzucenia jakimś błyskotliwym tekstem. Pozostawił zielonoczerwone smugi na łazienkowej posadzce, lecz nie dbał o to. Miał dość i chciał znaleźć się jak najdalej stąd.

Przed opuszczeniem mieszkania zauważył jeszcze drobny ruch tuż pod wieszakiem na ubrania. Brązowy, wypasiony dachowiec leżał na cienkiej karimacie, którą można byłoby dostać w którymkolwiek ze sklepów zoologicznych. Trzymał w pysku nową zdobycz, wciąż pachnącą krwią. Bez namysłu przebił ją kłami, sprawiając wrażenie niezwykle ukontentowanego.

Jego żółte ślepia wwiercały się w Adama.




Adam uparcie wpatrywał się w imigrantkę z Chin, która wystawiała popisowy recital na rynku we Wrocławiu. Stał niczym jedna z tych umalowanych farbą postaci, które wytrzymują bez ruchu na piedestale do czasu, aż podbiegnie do nich dziecko, by rzucić monetę. Na całym świecie nie istniało jednak dziecko, które byłoby zdolne w tej chwili poruszyć Adama.

Pozbył się noża w śmietniku Yank Sing. Choć restauracja nie zabijała już własnoręcznie zwierząt, to w ich kontenerze wciąż pojawiały się krwiste odpady. Adam podrzucił tam narzędzie zbrodni wraz z rękawicami. Nikt nie wpadłby na pomysł, że pozostawione na nim osocze należy do człowieka.

Obecnie nie przestawał wpatrywać się w Chinkę, która popisywała się niewątpliwym kunsztem artystycznym. Jej smukłe palce oraz ramiona delikatnie obchodziły się ze smyczkiem, trąc nim o struny raz szybko, raz powoli. Ale zawsze z wysublimowaniem.

W głowie Adama kołatał się jeden szczegół, wielokrotnie odbijając się rykoszetem i w konsekwencji nabierając coraz to szybszego tempa.

Lena została ogłuszona od tyłu, w wyniku czego coś jej się stało z lewym uchem. Z prawym było wszystko w porządku. Czyli logiczne jest, że lewa ręka oprawcy była silniejsza od prawej.
A więc… oprawca był praworęczny, gdyż jedna ręka jest bardziej precyzyjna, lecz za to druga silniejsza. Adam był całkiem pewien. Słyszał o tym, jeśli nie w szkole, to w telewizji, a może od znajomych, czy… Nieważne.
Ale Jacek był leworęczny, skoro na butelce wódki odciski palców tkwiły po lewej stronie. Nikt nie nalewa do kieliszka drugą, mniej sprawną ręką, bo to nigdy nie kończy się dobrze. Na fotografii też trzymał dyplom lewą ręką.

Czyli… Lena go okłamała? To nie były chłopak ją zaatakował? Właściwie nigdy nie oskarżyła Jacka wprost, Adam sam wydedukował jego winę na podstawie tego, co kobieta kiedyś mu opowiadała. O tym, jak wybił wszystkie okna u Elizy, kierując się zemstą. O tych wszystkich głuchych telefonach i SMSach, jakie od niego otrzymywała.
Lena jedynie nie zaprzeczała…

Okaleczył niewłaściwego człowieka? A może to tylko wydumane hipotezy?

Chinka wciąż grała na instrumencie. W tym momencie dochodziła do szczególnie trudnej partii utworu. Wiatr lekko poruszył kosmykami jej czarnych włosów, które na chwile zawisły w powietrzu, by później spoczął na szyi swej właścicielki i otulić ją jak szal. Ludzie przewijali się przez rynek, lecz raczej nie byli hojni. Adam wyszperał kolejną monetę z kieszeni, po czym nakarmił nią futerał u stóp artystki. Kobieta uśmiechnęła się, nie przestając grać. Nie miała pojęcia kto stoi przed jej oczami. Adam wciąż czuł w ręku ponury chłód uchwytu noża.

W końcu jednak w eter popłynęły ostatnie takty i imigrantka odłożyła instrument do torby, posyłając Adamowi kolejny uśmiech. Następnie, być może nieco zmieszana, ruszyła w dal. Do domu, lub innego miejsca, w którym pozostawała na noc.

Natomiast Adam dalej stał w tym samym punkcie, jakby przyklejony do płyty chodnikowej. Spoiwo stanowiła mieszanina krwi oraz zielonego płynu do ciała.

Gdy jednak znów zaczął padać deszcz, w końcu się ruszył. Jego ręka zacisnęła się na talii Tarota, która pozostawała przy nim niezmiennie od… zdawałoby się zawsze. Rozglądnął się w poszukiwaniu jakiegoś ciepłego i suchego lokalu, w którym mógłby dyskretnie oddać się kabale. Potrzebował wskazówek.

Jakichkolwiek.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 13-03-2013 o 15:03.
Ombrose jest offline  
Stary 16-03-2013, 15:29   #10
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację
Seminarium w Kielcach. Schowek.

Powietrze zaczęło drgać. Wzrok doktora Smolińskiego zaczął tracić ostrość. W schowku śmierdziało detergentami. Cyprian poczuł się dziwnie, jakby zaraz miał zemdleć. Zamknął prawe oko i potarł powiekę. Zaswędział go w nozdrzach.

- Nie ufaj marom przeszłości. Znajdź innych spośród pięciu pieczęci i razem ocalcie...

Staruszek zniknął. Cyprian kichnął.

- Bracie Franciszku… gdzie jesteś? – słowa wypowiedział z rozpędu próbując nawiązać kontakt z staruszkiem.

Po chwil dotarła do niego absurdalność pytania. Cyprian wzdrygnął się. Zebrał z podłogi notes brata Franciszka z cytatami z apokalipsy.

Po opuszczeniu schowka zaczął tłumaczyć sobie zniknięcie człowieka. W ręku trzymał dziwny kamień. Staruszek nazwał go topazem Eshaziella. Dzięki kamieniowi w kształcie serca mam ocalić świat - to cholernie dziwne. Cyprian nigdy o takim kamieniu nie słyszał. Co to wszystko miało znaczyć.


Powinienem powiadomić władze seminarium o tym zniknięciu zakonnika. Tylko czy nie uznają mnie za wariata. Chociaż pewnie mało ich obchodzi znikniecie brata Franciszka. Może nawet niektórzy ucieszą się z tego zniknięcia. Według niektórych osób z kurii zakonnik psuł wizerunek seminarium. Spanie pod schodami to gest ascetyczny, którego wielu dostojników kościelnych nie potrafiło zrozumieć. Dla niech jedna osoba mniej to zapewne tylko większa oszczędność.

Cyprian zaczął myśleć o liście, który był dla niego zagadką do rozwikłania. W świetle nowych informacji o aniołach i demonach jakich dostarczył mu brat Franciszek list stawał się jeszcze dziwniejszy. Koniecznie muszę się komuś o tym opowiedzieć. Ale komu? Przecież nie zadzwonię do rodziców. Dopiero wtedy Cyprian zdał sobie sprawę, że od dawna z nikim nie rozmawiał. Nie miał przyjaciół, bo wszystkie zaproszenia zbywał wymówką, że ma dużo pracy lub musi koniecznie znaleźć ważne informacje.

Koniecznie muszę udać się do biskupa. On nie powinien zignorować zniknięcia jednego z zakonników.


Kuria diecezjalna


Cyprian wyglądał przez okno na dziedziniec kurii. W tym samym budynku przyjmował wizyty biskup, mieściło się muzeum diecezjalne i archiwum. Zaciskając palce na teczce, w której trzymał kamień i notatnik ostatnie rzeczy jakie dostał od staruszka. Smoliński rozmyślał.

U Bataille akefaliczny (bezgłowy) sposób istnienia, którego wyróżnikiem jest suwerenność (oznaczająca że niczemu nie jest się poddanym) zostaje przeciwstawiony idealistycznej i racjonalistycznej tradycji Zachodu. Człowiek rozważny zanim przyzna wielką wartość racjonalnej myśli zadaje sobie pytanie. Czy rozum istotnie dokonuje prawdziwych odkryć czy może nadaje kształt wiedzy, którą już posiadamy? To bardzo stare pytania.

Cyprian czekał zniecierpliwiony na rozmowę z biskupem. Tylko czy powiedzieć wszystko.
 
Adr jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172