Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-01-2016, 01:47   #1
 
Randal's Avatar
 
Reputacja: 1 Randal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znany
[Dzikie Pola ed. II] Spadek






W Imię Pańskie, Amen.

Rok 1639 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na Niebie i Ziemi zwiastowały minione klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Sejm z roku poprzedniego zmuszony był uporządkować niezmierzoną liczbę problemów, które w ostatnich miesiącach i latach się potworzyły w Rzeczypospolitej. Czy zaś była to wina zgnuśniałej szlachty, sprośnych cudzoziemców, chciwych łyczków, tudzież leniwych chamów, rzecz była to drugorzędna.

Najsampierw sprawa Gdańska musiała być rozpatrzona. Gdy bowiem 12 listopada 1635 roku zawarto ze Szwedami rozejm w Sztumskiej Wsi na 26 lat, wymuszono na nich zrzeczenie się prawa do pobierania cła od Gdańskiego handlu. Król Władysław IV jednakoż, chcąc pieniądze na wojnę zyskać, by dnia pewnego o dziedzictwo szwedzkie się upomnieć, zaprowadził w to miejsce własne cło do swej prywatnej szkatuły w wysokości 3,5%. Wprawdzie już na kolejną wiosnę zrzekł się go w zamian za 800 tys. złotych wpłaty, lecz w roku 1637 Sejm uchwalił własne cło wynoszące 3%, z przeznaczeniem owych środków na wojsko kwarciane strzegące Ukrainy i Podola. Gdy jednak październikiem tego roku rozpoczęto jego pobieranie, mieszczanie Gdańscy odmówili jego płacenia, wstrzymali cały handel i wysłali listy do obcych potęg, szukając u nich protekcji. Jako pierwsi odpowiedzieli Duńczycy, których 8 okrętów pod wodzą admirała Mikołaja Kocka przybyło grudniem. Zatopiwszy jeden ze statków królewskich, a dwa przejmując, wstrzymali pobór opłaty. Sejm rozpatrywał zdradę mieszczan i po dłuższej deliberacji umorzył cło w zamian za 600 tys. złotych wpłaty. Zważywszy na potęgę i bogactwa Gdańska, był to ledwo ułamek tego, co skarb mógł zyskać. Nałożono takoż na Elektora Brandenburskiego i księcia Prus Jerzego Wilhelma nakaz płacenia rokrocznie niewielkiej sumy 100 tys. złotych tytułem ceł z handlu w portach pruskich. Duńczycy zaś, zwróciwszy zagarnięte statki, odpłynęli kilka niedziel temu.

Kolejną pilną sprawą była głośna sprawa ariańskiej szkoły z Rakowa, znanej na kraj cały. Uczniowie owej placówki mieli dokonać profanacji krzyża, co ma się rozumieć, źle odbiło się pośród przeważnie katolickiej szlachty na Sejmie obecnej. Uchwalono wówczas zamknięcie szkoły i miejscowej drukarni, ku uciesze biskupów, a zgryzocie i utrapieniu innowierców, upatrujących w tym zamach na gwarantowaną przez sławetną konfederację warszawską swobodę wyznania.

Inną kwestią była próba utworzenia przez Króla Jegomości Kawalerii Orderu Niepokalanego Poczęcia. Pan Nasz pragnął bowiem zgromadzenia wokół siebie silnego stronnictwa magnackiego, które zamierzał skupić w tymże bractwie. Zawiódł się jednak na karmazynach, bowiem Ci nie pałali sympatią do owej idei, o szlachcie nie wspominając, upatrującej w tym zamach na równość szlachecką. Uchwalono tym samym zakaz powoływania bractw orderowych, a także przyjmowania i używania już nadanych tytułów arystokratycznych od obcych mocarstw. Rody magnackie jednakże, w tym potężni Radziwiłłowie, raczej będą sobie z niego folgować.

Kolejną ważną sprawą była kolejna już rebelia kozacka. Była ona pokłosiem buntu Pawła Pawluka z 1637 roku, kiedy to hetman polny koronny Mikołaj Potocki pogromił rebelizantów w bitwie pod Kumejkami. Twierdzę Kudak zaś, której budowę rozpoczęto w 1635 roku nad Dnieprem, mającą powstrzymywać chadzki kozackie na Morze Czarne oraz inkursje tatarskie, nakazano po 3 latach odbudować po jej spaleniu przez Kozaków Iwana Sulimy tego samego roku. Sejm uchwalił przeto Ordynację Wojska Zaporoskiego, w którym ograniczył liczbę Kozaków Regestrowych, będących na żołdzie Rzeczypospolitej, do 6 tysięcy, pozbawił ich własnego hetmana, miast niego wyznaczając komisarza koronnego, zaś resztę kozactwa uznano za w chłopy obrócone pospólstwo, winne odrabiać pańszczyznę. Taka sroga kara źle została jednak odebrana i natychmiast wybuchło kolejne powstanie, tym razem pod wodzą Jakuba Ostrzanina oraz Dymitra Huni. Pobito ich jednak latem pod Żowninem, a później nad rzeką Starzec, gdzie skapitulowali przed siłami hetmana Potockiego i księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. O ile Sulima, a później Pawluk, marnie skończyli na pokazowej egzekucji w Warszawie, o tyle obaj przywódcy ostatniej rebelii uszli z życiem, zbiegli bowiem na moskiewską stronę granicy.

Ostatnią poważniejszą kwestią był uniwersał królewski, w którym nawoływano do pojednania między prawosławnymi, a grekokatolikami. Od czasu unii brzeskiej z 1596 roku, pozostają oni w jak najgorszych stosunkach, a które rzutują na sytuację nie tylko na Ukrainie, ale i na Litwie. Niewielka poprawa nastąpiła w 1632 roku, gdy hierarchia dyzunicka została oficjalnie zatwierdzona przez nowego króla, lecz problem pozostał. Na Ukrainie zaś ponownie wyrzuty czynić poczyna Izajasz Kopiński, były prawosławny metropolita kijowski, pozostający w konflikcie ze swym następcą, Piotrem Mohyłą, oskarżając tego drugiego o sprzyjanie katolikom. W odpowiedzi na uniwersał, miał ogłosić obecnego metropolitę kryptopapistą i apostatą, budząc wielki niepokój pośród błahoczestywych mnichów i mieszkańców Ukrainy, którzy w wyniku apokaliptycznych wizji postępu katolicyzmu sączonych im do uszu przez byłego gospodarza Soboru Sofijskiego w Kijowie, poczęli uciekać ze wsi i monastyrów do Wielkiego Księstwa Moskiewskiego.

Wszelakie wojny zewnętrzne i wewnętrzne zaś pokończone ostały wraz z powstaniem kozackim sprzed roku i nastał długo oczekiwaniu okres pokoju. Nie licząc okazjonalnych ataków Tatarskich, Rzeczpospolita wreszcie mogła odetchnąć.

Tak przynajmniej podówczas sądzono.







Ukraina, trakt na drodze z Kijowa do Korsunia
Prima die Mensis Julii Anno Domini MDCXXXIX
Pierwszy dzień lipca zwiastował gorące i upalne lato na Ukrainie.

Ciepłe powietrze ciągnące się znad Dzikich Pól zwiastowało długie i urodzajne żniwa, a że Bóg jak dotąd nie sprowadził z nim ani szarańczy, ni Tatarów, przyjmowano to za dobry omen. Nawet najstarsi Kozacy, jeśli jeszcze jacyś ostali po ostatnich wydarzeniach, nie pamiętali takiego spokojnego lata. Znak musiał to być niechybny od Boga, iż walki, które przed rokiem miały miejsce na Ukrainie, były końcowym krwawym akordem problemów targających ową nieszczęśliwą krainę. Gdy rebelia Huni i Ostrzanina została stłumiona pod Żowninem i Starcem, siła krwi przelana być musiała, ażeby spokój zaprowadzić. Kozactwa i czerni wybito tyle, że trupy jeszcze tygodniami spływały Dnieprem, srogą biorąc pomstę za gwałty i okrucieństwa od nich zaznane. I choć pamięć owych strasznych dni nie przeminęła, lud ruski powoli zaczynał wracać do zwykłych zajęć, trudniąc się odrabianiem pańszczyzny, uprawianiem rzemiosła, czy słusznym batożeniem leniwych chamów. Kwarciani i Regestrowi powrócili do strzeżenia granic od Tatarów, tudzież następnych rebelizantów kozaczych, którym życie niemiłe było.

Trakty ukrainne nigdy nie słynęły z przejezdności, zaś mające miejsce jeszcze kilka dni temu ulewne deszcze z pewnością nie pomagały, podobnież jak bliskość niesławnego Szlaku Czarnego, którym Ordyńcy lubowali wyprawiać się na ziemie ruskie. Dzień ten jednak był pogodny, a niebo, poza okazjonalnymi białymi chmurami, nie zwiastowało żadnych niemiłych niespodzianek. Przyjemny, wschodni wietrzyk smagał twarze podróżnych jadących udeptanym szlakiem do Korsunia. Przed ich oczyma rozpościerał się widok płaskich, zielonych łąk i równin ciągnących się wszędy jak okiem sięgnąć, zaś w oddali majaczyły sylwetki starodawnych lasów i borów, które jak dotąd nie padły pod ciosami toporów miejscowej ludności. Słońce zaś jaśniało wysoko na niebiesiech, grzejąc świat swym cudownym blaskiem, choć nawet święty musiał przyznać, iż cień byłby tutaj jak najbardziej wskazany, bowiem nadmiar wszelkich uciech szkodzi, przynajmniej podług niektórych.

Ukraina przyciągała ludzi wszelakiej maści i godności. Przybywali tutaj wszyscy. Chłopi-uciekinierzy spod pańskiego jarzma, ubodzy szlachetkowie szukający szczęścia, ciekawscy obcokrajowcy którzy Tatara na oczy nie widzieli, infamisi i awanturnicy umykający przed słuszną karą i ścigającymi ich wyrokami oraz adwersarzami... zaprawdę, Ukraina była prawdziwym Babelem! Gdzie nie spluniesz, tam napotkasz tego, czy inszego cudaka. Ziemia była tu czarna jak noc, bardzo urodzajna i dość jej dla każdego, zaś zwierza w borze, czy ryb w Dnieprze było tyle, że życia nie starczy pięciu pokoleniom, by je wszystkie powybijać. Można tu było z dnia na dzień z nędzarza stać się bogaczem, tudzież z bogacza nędzarzem, wedle woli Bożej i własnych talentów. Na Ukrainę, obszarze dzikim i ogromnym, nie dociera prawo. Każdy jest tu sobiepanem, byle miał szablę w garści i umiał się nią posłużyć. Nie dziwota, iż ludzie walili tu drzwiami i oknami, by się wzbogacić, zaznać przygód, bądź zwyczajnie ukryć się i doczekać lepszych czasów.

Nie inaczej było z Kompaniją Panów Braci.

Pan Andrzej Błudnicki, kampanie Ukrainne z 1637 i 1638 roku pod hetmanem Potockim odprawowawszy, w których srogo kozactwo tępił i bił, wrócił w rodzinne strony, ażeby tam wydobrzeć od ran mu zadanych. Wybywszy później z powrotem na Ukrainę, nigdy nie podejrzewał, iż dwór swój widział ostatni raz w życiu. Ostały z niego jeno zgliszcza, padł on bowiem łupem czambuliku tatarskiego, który akurat zapuścił się na te tereny podczas kolejnej rejzy. Imć Dobrowolski, jak na rycerza przystało, uszedł jak najdalej w chwili najazdu, poddani wymordowani, uciekli lub gnili teraz na Krymie w pohańskiej niewoli, zaś z ojcowizny nie ostało nic. Straciwszy wszystko, Pan Błudnicki nie podejrzewał, iż po przygodzie w Żytomierskiej karczmie, gdzie zastał go pacholik z pismem opisującym los dziedzictwa, spotka go jeszcze cokolwiek dobrego. Bóg widać miał jednak fantazję, bowiem w Żytomierzu był jeno przejazdem, zmierzając do Kijowa na spotkanie z druhem, Panem Stanisławem Iwanickim, towarzyszem doli i niedoli z kampanii Kozackich, który wyniósł go z najgorszego ukropu podczas Starzeckiej potrzeby, życie mu ratując. Tam zaś, miast Iwanickiego, spotkał się ze swymi obecnymi kompanionami w oberży "U Horyły".

Ostatnie lata w nędznym żywocie Pana Semena Łopuchina były jednymi z najgorszych. Od czasu tragedii w rodzinnym domostwie i ciążącą nad nim groźbą pomsty, zmuszony był tułać się po świecie, póki nie przystał do Braci Zaporoskiej, w której to szeregach odprawował powstanie Pawluka, podczas którego cudem uniknął rzezi rebelizantów pod Kumejkami. Porzuciwszy Zaporoże z chwilą podpisania ugody, poznał w Korsuniu ówczesnego pułkownika korsuńskiego pułku Kozaków Regestrowych, Maksyma Nesterenkę, który to wystarał się dlań o miejsce w regestrze, zapewniwszy niespokojnemu Rusinowi cel w życiu i możliwość służby. Jak na nieszczęście, wkrótce wybuchł kolejny bunt pod wodzą Huni i Ostrzanina, zaś Nesterenko z częścią ludzi korsuńskich przystał do rebelizantów, gdy doszły doń wieści o ograniczeniu przywilejów kozackich, a Korsuń zajęli buntownicy Karpo Skidania i wezwali miejscowych regestrowych do przystania do buntu. Łopuchin należał do większości, która pozostała wierna Rzeczypospolitej. W szeregach tychże brał udział w walkach z Zaporożcami pod Żowninem i nad Starcem. Wkrótce rzezie i wojna dobiegły końca, a wraz z nimi miejsce w regestrze dla Pana Semena. Nesterenko za swą dwulicowość buławy pozbawiony został, zaś jego następca, Mikołaj Zabokrzycki, zredukował liczbę Kozaków w pułku, by wprowadzić własne porządki i własnych kompanionów. Na wojnie poznał jednak Pan Łopuchin Stanisława Iwanickiego, dzielnego i jurnego kawalera, który zrazu do serca mu przypadł i z którym siła rzeczy przeszli. Przeto gdy zastał go pachołek z pismem od niego podczas pobytu w Kijowie, zrazu skierował swe kroki do oberży "U Horyły", gdzie mieli się spotkać, a gdzie zapoznał się z innymi swymi towarzyszami podróży.

Losy Pana Franciszka de Saint-Peray mogłyby stanowić przednią kanwę dla niejednej powieści. Zmuszony opuścić rodzinne strony, ba własny kraj, ze względu na niefortunny wypadek i szukać szczęścia w świecie, siłę rzeczy widzieć i nauczyć się musiał. Czego nie pojmował, nadrabiać się przyuczył praktyczną eksperiencją znajomości materii, ażeby móc wyżyć. Wędrując po owym dzikim kraju, zwanym Rzecząpospolitą, a dokładnie rzecz biorąc, po Ukrainie, szybko zaczynał tęsknić za piękną Francją, a nawet targanym nieustanną wojną Cesarstwem. W każdym bądź razie, tęsknił za cywilizacją, bowiem drewnianych chat krytych słomą nie spotykał nawet na francuskich wsiach, nie wspominając o tutejszym ludzie, dzikim i nieobyczajnym. Służba w armii koronnej pod hetmanami wydawała się być tu zbawienna. Od czasu przybycia do Kudaku przed laty z załogą Jana de Marion, mógł nazywać się wyjątkowym szczęściarzem, gdy jako jeden z nielicznych przeżył napaść Kozaków Sulimy i uszedł z życiem. Późniejsza nudna służba w różnych zamkach i garnizonach pogranicza przerwana została powstaniami Kozackimi, w których zwalczaniu brał czynny udział. Bił z dział pod hetmanem Potockim pod Kumejkami, bił i pod Żowninem, czy Starcem, srogą każąc owym dzikusom daninę krwi płacić. Gdy wojna dobiegła końca, a wojska rozpuszczono, miejsca pośród zredukowanych kwarcianych dla niego już zabrakło. Zamierzał Pan Franciszek przeto pakować się i wracać w bardziej cywilizowane regiony tego państwa, lecz przed wyjazdem z Perejesławia powstrzymał go pacholik z pismem od Pana Stanisława Iwanickiego, godnego i szczerego kawalera, którego poznał podczas ostatniej wojny i z którym w komitywę wszedł. Ten prosił go, by do Kijowa przybył i w oberży "U Horyły" się z nim spotkał. Miast Iwanickiego, czekała tam na niego kompanija Panów Braci.

Życie nie rozpieszczało ostatniego uczestnika pochodu, Pana Bratomira Wardaszkę. Odziany niczym ostatni nędzarz w stary, porozrywany żupan, resztki butów i jadący na użyczonym przez sługę podjezdku, stanowił widok godny politowania. Estetyczne wrażenie psuła piękna szablica do jego boku przypasana, sadzona gęsto klejnotami, o zdobionej srebrem i złotem rękojeści, zupełnie nie pasująca do kondycji właściciela, kradziona zapewne. Od czasu pamiętnej zwady i pożaru rodzinnego domostwa, tułał się biedak po całej Rzeczypospolitej, starając się wiązać koniec z końcem. A że musiał dbać nie tylko o własną skórę, ale i swych krewnych, tedy wybrzydzać nie wolno mu było. Żył przeto ze swej szabli. Rzekłby kto, iż niczym prawdziwie wolny szlachcic. Zapewne wówczas wielu takich przymierało głodem na gościńcach, a Pan Wardaszko nie był tu wyjątkiem. Najmował się przeto do zajazdów i pojedynków u różnych paliwodów, a ze świecą szukać takiego, który nie miałby za sąsiada człeka gorszego od siebie. Mając jednakże swój honor, wystrzegał się najpodlejszych czynów, jak rozbój po traktach i Bogu ducha winnych kupców rzezania. Podczas któregoś z zajazdów Bóg mu nie pobłogosławił i wskutek ciężkiej rany oka na zawsze pozbawiony został. Ostatnio jednak Pan Wardaszko poszczerbił w pojedynku niejakiego Zbigniewa Poniewierskiego pod Lwowem, co jego kompanioni mieli mu za złe, przeto zmuszony był uchodzić na Ukrainę przed ich gniewem, a i przy okazji pościgiem, który odnalazł go tamże. Tak oto nieszczęśnik trafił do Kijowa, biedny niczym dziad kalwaryjski, nie mając nic prócz swej szablicy przy sobie. Traf jednak chciał, iż latem miał odwiedzić swe krewne, które u szwagra jego, Stanisława Iwanickiego gościny zażywały. Tamże, w oberży "U Horyły", odnalazł go sługa z Iwanicy przysłany.

Swawolna Kompanija jechała traktem z Kijowa ku Korsuniowi z mieszanymi uczuciami. Nie zastali Imć Iwanickiego w Kijowie, miast tego był tam Kozak i jego sługa, który, przedstawiwszy się jako Hryhory Seheń, miał rzec, iż jego Pan jest ciężko ranny, przeto przeprasza, iż osobiście nie mógł do nich przybyć. Podobno jakaś zwada sąsiedzka. Zobowiązał się przeto zabrać ich ze sobą i do dworu Iwanickiego przeprowadzić, leżącego dzień jazdy na wschód od Korsunia, we wsi Iwanica. Wszyscy zgodzili udać się w ową podróż, wszak tu o ważną sprawę iść musiało, zwłaszcza, gdy wiadomość o ranie wypłynęła. Seheń wiódł szlachciców głównym traktem do Korsunia, skąd zamierzał skręcić na wschód prosto na Iwanicę.

- Do Korsunia budet' jeszcze deń jazdy, Panowe łycery. Tam znowu widpoczynok i znowu deń dorohi. W Iwanice czekaje na was Pan Iwanicki. Słaby on mocno - rzekł Seheń do Kompanionów podczas jazdy. Był on trzydziestoparoletnim Rusinem o smukłej, czerstwej budowie ciała, którego ogorzałą twarz zdobił długi, czarny jako jego oczy kozacki wąs, wespół ogoloną na łyso głową, na której spoczywał prosty kołpak. Odziany był w zwykły żupan zielonej barwy, dość znoszony od niewygód podróży, z szablicą u boku i pistoletami w olstrach bachmata, na grzbiecie którego siedział. Hajdawery musiał mieć białej barwy, stopy zaś zdobiły proste, skórzane obuwie czarnej maści. W jukach znać było takoż wystającą kolbę rusznicy.

Słońce zaś zdawało się przygrzewać coraz mocniej.

 

Ostatnio edytowane przez Randal : 19-01-2016 o 16:44.
Randal jest offline  
Stary 16-01-2016, 20:11   #2
 
Ivar's Avatar
 
Reputacja: 1 Ivar ma wyłączoną reputację
Pan Andrzej jechał na swym cisawym Dukacie popatrując z ukosa na nowych towarzyszy i zachodził w głowę co też podkusiło Stanisława że związał się z tak dziwnymi personami. Pludrak chyba z Francyi, Kozak i dziadowski jakiś szlachcic jednooki z niepasująca nijak do kondycji szablicą. Ani chybi obwieszą go w najbliższym mieście... Dziwna kompanija zaiste i dziwne wezwanie.

Niby w zwadzie sąsiedzkiej poranion. Jakoś nie bardzo sobie onego sąsiada co by pochlastał imć pana Iwanickiego Błudnicki mógł wyobrazić, ale kto wie może gdzie kupą go opadli, albo z zasłupia postrzelili ?

Przeciągnął się w siodle i popatrzył na bezchmurne niebo.
Po prawdzie to na rękę była mu ta wyprawa. W Żytomierzu pan Jawgund podstarości rychło by zaczął go szukać za sprawą Wadowskiego murwysyna i onej karczmy co mało wiele aby zgorzała, choć Bóg świadkiem że nijakiej jego winy w tym nie było. Urlopowanym jednak będąc jurysdykcji hetmańskiej nie podlegał i grzywną dużą, a może i wieżą sprawa się mogła skończyć.

Bo też pech prześladował ostatnio i Rzeczypospolitą i pana Andrzeja.
W Ojczyznie miłej rebelia Nalewajki, potem zaś Huni i Ostrzanina spustoszyła ziemie tamtejsze i lubo buntownicy zostali pogromieni to moc dworów i majątków szlacheckich zgorzały w onym ogniu roznieconym przez swawolnych niżowców i dziką czerń. On sam zaś postrzelon przez Kozaków w Żownowskiej potrzebie został.

W Koronie roku przeszłego odszedł z tego świata kanclerz wielki koronny i wojewoda ruski Tomasz Zamoyski syn przesławnego Jana, takoż prymas Jan Wężyk.
To co prawda rozpalało szlachtę ciekawą następców, ale co innego trwożyło prostaczków. Roku tego pierwszego czerwca w dniu świętego Juliana Męczennika było wielkie zaćmienie słońca co wielce przestraszyło lud ciemny. Palono wiec liczne świece w kościołach i cerkwiach szczególnie zaś przed ikonami Kiryła Białozierskiego słynnego pustelnika i dnia tego patrona według starego obrządku, by rychło mające nieszczęścia nastąpić odwrócił.

Pan Andrzej pociągnął łyk gorzałki z manierczyny i będąc politycznym kawalerem wyciągnął ją w kierunku cudzoziemca który zwał się Santpejerem czy jakoś tak, w każdym razie jak większość innoziemców dziwacznie, po czym zwrócił się do Siehenia:

- Hej Hryhory a jak to sie z panem Iwanickim stało ? Gębę trzymałeś w karczmie zawartą jenoś półgębkiem słowa rzucał i to dobrze, bo w karczmie nie wiadomo kto słucha. Ale teraz my tu sami - zatoczył krąg ręką ukazując łąki okoliczne makowym kwieciem pokryte - przeto gadaj dokładnie jak to było...

 

Ostatnio edytowane przez Ivar : 17-01-2016 o 09:28.
Ivar jest offline  
Stary 16-01-2016, 23:38   #3
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Semen Jemeljanowycz jechał przygnębiony i milczący, zupełnie inny niż zawsze. Prowadzony wespół z osobliwą tą konfraternią do włości pana Iwanickiego, pogrążony był w rozmyślaniach i wizjach, każdej czarniejszej od poprzedniej. Zastanawiał się bowiem, gdzie podzieje się na najbliższy czas i cóż będzie czynił, by na kęs mięsa i łyk miodu pieniądz zdobyć. A po ostatnich wydarzeniach na słodkiej Ukrainie, pewnym był, że łatwo mu to nie przyjdzie, szczególnie z tej przyczyny, iż sam na siebie sprowadził gniew wszystkich, do których o azyl mógłby się zwrócić.

Nieprosty był los Kozaka w Rzplitej. Kolejne bunty pod wodzą czy to Pawluka, czy Huni i Ostrzanina krwawo zostały stłumione, a gniew lacki skierował się przeciw nie tylko buntownikom, jak nakazywałby rozsądek, ale także przeciw regestrowym, w których to poczet nie tak dawno jeszcze sam Semen również się wliczał. Taka to łaska pańska, że gdy wojna, to Kozak dobry, bo Kozak potrzebny, a gdy pokój, to najlepiej gwałt mu zadać, przywileje odebrać i chłopom równym uczynić. Dobrze przekonał się o tym Semen Jemeljanowycz, któremu w ramach podzięki za krew w obronie Rzplitej przelaną i za oręż przeciw własnym ziomkom podniesiony, odpłacono wymówieniem z regestru. Słusznie babka gadała, że Lachom nie ma co ufać ni się z nimi spoufalać, bo dlań Rusin zawsze pozostanie pośledniejszym człowieka rodzajem, choćby im serce i dusze w cyrografie zapisał.

Nic tedy dziwnego, że brać zaporoska raz po raz powstawała w wielkiej liczbie, by zapędy lackie nieco ukrócić. Lachy zaś, nazbyt chyba w siebie zapatrzeni, by z pokorą na swe oblicze spojrzeć, niczego nie pojmowali, sądząc nadal uparcie, że powstanie ludu słodkiej Ukrainy przejawem jest bezhołowia i zdziczenia jej mieszkańców. A przecie za każdym razem o sprawiedliwość tylko szło i praw odwiecznych poszanowanie. Do usług Rzplitej nie było zatem co wracać, zresztą i tak Semena Jemeljanowycza nikt tam widzieć nie chciał. A wziąwszy pod uwagę, że swego czasu on na Zaporożu zamieszkiwał i wespół z tamtejszymi w powstaniu Pawluka brał czynny udział, spodziewać się było można, że Lachy gotowi byli jeszcze go jakąś infamiją obłożyć, jeśli kto gdzie by o tym wspomniał.

Semen Jemeljanowycz mógł jeszcze na powrót zjawić się na Zaporożu, ale to też nie była idea godna realizacji. Gdyby się pobratymcy dawni dowiedzieli, cóż on wyczyniał przy powstaniu Huni, prędko by go zdrajcą ogłosili i ostry palik dlań przyszykowali. A na pal Semenowi Jemeljanowyczowi nie spieszyło się zanadto, chociaż przeczuwał gdzieś w głębi, że wcześniej czy i później i tak będzie musiał się z nim zapoznać. Cóż, sęk w tym, by chwilę tę jak najdalej odroczyć, im dalej, tym lepiej.

Wieść od pana Iwanickiego była zatem dla Semena niczym wybawienie. Podczas walki z powstańcami zapoznali się dobrze i Semen stwierdzić musiał, że druh to był wyborny, do bitki i do wypitki. Możliwość pobycia w jego dworze dzień czy dwa, napełnienia brzucha i pofolgowania co nieco najniższym żądzom zapewnić mogła odpoczynek i jasność myślenia, jaka była teraz bardzo Semenowi Jemeljanowyczowi potrzebna. Może nawet imć byłby w stanie jakieś zajęcie dobrze płatne mu wyznaczyć?

Semen jechał nieco z tyłu, myśląc, ale i będąc czujnym, lustrując spojrzeniem swoich konfratrów. A była to kompanija nad wyraz ciekawa, siłą rzeczy zainteresowanie budząca. On, Kozak, którego rany nie do końca się jeszcze zasklepiły po ostatnich bojach, Lach jakiś, wyglądający tak, jak według wszelkich praw winien wyglądać Lach i dziwaczny osobliwy jegomość, pludrak z dalekich stron nazwiskiem Santjeper, pewnikiem moczymorda i sodomita, jak na pludraka przystało. Ach, łatwo było jeszcze przeoczyć dziada jadącego nieco z boku, złodzieja, sądząc po pięknym mieczu i włóczęgę, sądząc po zdecydowanie niepięknym wyglądzie. Pierwotnie Semen odniósł nawet wrażenie, iż uczepił się taki ich kordonu jak rzep psiega ogona, licząc na jakieś zyski z tego faktu czerpane. Chciał już skórę mu przetrzepać i nakazać, by oddalił się czym prędzej, ale na szczęście domyślił się na czas, że ubogi człeczyna w istocie także jest gościem imć Iwanickiego. Oj ciekawa była to kompania, ciekawa.

Jechał dalej, teraz przysłuchując się, co też niejaki Seheń odpowie Lachowi. Sam również ciekaw był powodów tak niezwyczajnego przywitania, jak i całej sprawy budzącej tyle zaciekawienie, co niepokój.
 

Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 17-01-2016 o 16:16.
MrKroffin jest offline  
Stary 19-01-2016, 13:57   #4
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Oj niełatwa kompanija trafiła się Panu Bratomirowi. Wstyd wielki przeto, że widują go w opłakanym stanie i wstyd jeszcze większy, jeśli jego siostry kochane zobaczą go na pożyczonym podjezdku. Choć ledwo przekroczył dwadzieścia wiosen, życie doświadczyło go nie mniej niż starego, siwego dziada.
W rzeczy samej, nie wyglądał okazale: jego niegdyś piękny czerwony podszywany białym futrem niczym flaga Przenajświętszej żupan wysadzany turkusami, przepasany złotym kutasem w niczym nie przypominał dni swoich świetności. Przypruszony błotem i brudem zmienił kolor na zgniło-buraczany, z dość dużymi elementami czarnych jak smoła spalenizn sygnujących prawy bok i plecy. Po turkusach zostały tylko puste oczodoły ziejące smutkiem i pustką. Również po pięknym kutasie nie zostało praktycznie śladu - prawie pół jego długość strawił ogień wraz z pięknymi frędzlami, które go zdobiły.

Los również nie oszczędził butów Pana Bratomira, które pod wpływem ciepła rozpadły się deczko tak, że w deszczowe dni woda chlupała w prawym bucie. Lewy się jeszcze jako tako trzymał ale i jego dni zdawały się być policzone. Zwieńczeniem obrazu nędzy i rozpaczy był kołpak wypalony prawie do cna.

W kontraście do stroju pozostawała twarz. Młoda, choć ubrudzona i widocznie zmęczona ostatnimi wydarzeniami, kwadratowa z pięknymi sumiastymi wąsami, lekkim zarostem i bystrym, niemal radosnym spojrzeniem błękitnego oka spod krzaczastej brwi. Drugie oko skryte było przez czarną opaskę. No i szabla. Oczywiście, każdy spotkawszy dziada kalwaryjskiego spodziwałby się kija, lub jeśli szlachcic krywej szabli na sznurku. Jednak Pan Wardaszko miał przy sobie pięknie zdobioną szablę husarską. Wysadzana klejnotami i zdobiona złotem i srebrem w typowej dla husarii czarnej pochwie zdobionej skórą dzikiego zwierza była zdecydowanie czymś co rzucało się w oczy, nawet mimo uślinych prób schowania jej pod spalonym kontuszem.

Zaiste, niewiele wody upłynęło w Wiśle od czasu gdy Pan Bratek wszedł w posiadanie szabli stryja, a stoczył się z góry na samo dno robiąc sobie samych wrogów.
Całe szczęście, że Fiołek i Jagódka przebywały wtedy u siostry swojej, żony Pana Iwanickiego. Całe szczęście, że nie musiały oglądać jak płonie ich dworek spalony ogniem bratobójczego zajazdu.

Wardaszko odrzucił od siebie wspomnienia przywołując na twarz uśmiech, przez co wyglądał jeszcze bardziej obłąkanie. Spojrzał na piękne Ukraińskie niebo i rozciągające się pola zastanawiając się, czy może to wygnanie nie okaże się zbawienne? Wszak może na tych dzikich ziemiach los uśmiechnie się do niego i fortuna odwróci?
Musiał wszakże posłać swoje młodsze siostry za mąż, a posag się sam nie znajdzie. Gdyby tylko znalazł lepszej jakości ubranie, nie musiałby unikać zajazdów szlacheckich i nie kryłby się przed panami husarzami gotowymi go od złodziei wyzwać i szabli i głowy pozbawić.

[media]http://moja.ukraina.eu.interiowo.pl/przyroda15.jpg[/media]
Ziemie tu podobno czarne, co posiejesz rośnie, że nie musisz nawet pilnować. Miesjca w bród, a i ludzie jakby bliżej natury, a dalej od polityki i nienawiści. Oczywiście, ostatnie powstania sprawiały, że nie była to kraina mlekiem i miodem płynąca, ale Bratek nie lubił narzekać na nudę.

Pan Bratomir nie wdawał się ze wstydu w rozmowy zastanawiając się z jednej strony jak swój los polepszyć nim spotka się z rodziną, z drugiej podziwiając piękno przyrodu, którą zawsze miłował.
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 19-01-2016 o 14:00.
psionik jest offline  
Stary 19-01-2016, 18:05   #5
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Zaprawdę, dziwna to była kraina, którą Rzeczypospolitą się zwała. Nigdzie na świecie takiego tygla nacyj wszelakich i wyznań na świecie chyba nie było toteż Franciszek, który już od lat kilku tę rozległą część Rzeczypospolitej zwiedzał wciąż nadziwić się nie mógł.
Ziemie tu były żyzne i urodzajne a kraj jak okiem sięgnąć szeroki. Miejsca do pracy w Imię Boże nie brakowało a i lud też pobożny się wydawał, Chrystusa po grecku wyznając. Jednakże do pracy niechętnie się garnęli, woląc albo żyć leniwie, wszeteczności wszelakich zaznając, albo bunty przeciwko prawowitej władzy wszczynając. Lud tutejszy był do armaty nie nawykły woląc albo z konia wojować albo wprost prostacko cepami i spisami zza wozów się bić, więc siła pracy dla Franciszka tu było, i szybko cenionym żołnierzem został, eksperiencję u Fryderyka w Rzeszy zdobytą wykorzystując. Wymuszona to była eksperiencja, bo i z własnego kraju na siłę musiał uciekać, przed wielkimi tego świata, a wojna, od której chciał uciec, szła za nim krok w krok, niczym pokuta za grzech którą pokornie przyjmował.

Wojen w Rzeczypospolitej nie brakowało, bo czerń srożyła się często, i w liczbie słusznej, więc wojska wielkich panów polskich co rusz to przemierzały dzikie pola jak tu zwano ten barbarzyński skraj świata, goniąc rebelizantów i buntowników. W służbie Pana Potockiego będąc, bił do Kozaków z armat pod Kumejkami, gdzie w prochy kozackie Pan Bóg łaskawie kulę z jego średniej koluwryny zaniósł, i do zwycięstwa był się przyczynił. Tam też poznał Pana Stanisława Iwanickiego, który kompanionem był miłym i uprzejmym, żołnierzem eksperiencji wielkiej, i którego Franciszek szanował wielce, bo mimo iż katolikiem był, to Franciszek widział nie raz i nie dwa, jak żołnierzów swoich ratował z opresyj wszelakich, gardła nadstawiając. Podobny był w swoim zachowaniu do wielkich bohaterów dawnych pieśni rycerskich, które matula Franciszka za młodu czytać mu lubiła, a w których mowa była o czynach walecznych, odwadze rycerskiej, i fantazji przeogromnej.
Przeto kiedy Franciszek dowiedział się z listu, że Pan Iwanicki w Kijowie spotkanie mu wyznaczył, a chwilowo w służbie niczyjej nie będąc, bez chwili zwłoki ruszył do Kijowa na spotkanie.
Zdziwił się jednak, że Pana Stanisława w Kijowie nie zastał, jeno sługę jego i innych znajomków Pana Stanisława, którzy niechybnie do niego również zdążali. Mimo, iż nieco dziwaczna to była kompania, rad nie rad, musiał jechać z nimi. Jeden, na Polaka wyglądający, z wąsem czarnym i policzkach brodą okolonych, Pan Błudnicki szlachcicem ruskim się powiadał w co Franciszek łacno uwierzyć mógł, bo nieco głoski przeciągając, jako i on sam język polski gwarą kaleczył. W tej chwili bukłaczek mu podawał, z której Franciszek po grzecznym podziękowaniu łyk aqua vity jakowejś popił gardło wciąż suchejące zwilżając, przekazując bukłaczek dwornie dla kolejnego, jadącego z tyłu towarzysza. Ten z kolei na kozaka wyglądał, gadał jak sługa Seheniem zwany i wilczym jakoby wzrokem łypał na Franciszka. Przyzwyczajony, że go kozactwo i tatarzy jako dziwowisko jakieś oglądają, choć w tej chwili kubraka odświętnego na siebie nie włożył, a w kolecie jechał, nic sobie z tego nie robił. Ostatni z towarzyszów był obrazem budzącym politowanie. Los musiał okrutnie obejść się z młodzianem, bo przyodziewa jego w ruinie będąc, splendor cały przynależny szlacheckiemu stanowi psuła. Co prawda szabla księcia godna wystawała spod zniszczonego żupana, ale nie obcy był taki widok Franciszkowi, bo i w kraju jego ojczystym zdarzały się przypadki, kiedy ubóstwo wyganiało szlacheckich synów na gościńce, albo wprost do lasów na rozbój i dla podróżnych utrapienia. Mieli owi szlachcice jedynie broń swoją, często pamiątkę rodową którą honoru swojego do ostatka bronili. Coś w postawie młodego szlachcica wzruszyło Franciszka tak, że spiął konia i podjechał do młodziana – Wybacz kawalerze, że w zadumie przeszkadzam ale widzę, że los okrutnie z waszmościem obejść się musiał. Nie godzi się szlachcicowi na nieszczęście obojętnie patrzeć, a człowieka w potrzebie poratować chrześcijański obowiązek. Mam ja w jukach szubę futrem podszytą, którą waszmość możesz stan swój ubogi okryć, i bez wstydu przed gospodarzem naszym przyszłym godniej stanąć. Jeśli waszmości płaszcz mój pasować nie będzie, tedy sakiewka moja w Korsuniu do dyspozycyji waszej będzie, i choć niewiele tam grosza, nie poskąpię. Nie turbuj się tedy waszmość i wstyd porzuć,a do kompaniji racz dołączyć, bo nie godzi się szlachetnie urodzonemu na towarzyszy się boczyć, i z ubocza trzymać -Franciszek z juk wyciągnął płaszcz swój czarny, futerkiem przez panią matkę podszyty podając go młodemu szlachcicowi.
 

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 19-01-2016 o 21:50.
Asmodian jest offline  
Stary 22-01-2016, 09:42   #6
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Bratomir spojrzał na obcego nieco przychylniej. Wychowany w dość zaściankowym Mazowszu w rodzinie husarskiej, młodzik miał dość umiarkowane zdanie na temat obcych podróżujących przez ziemie Rzeczypospolitej, ale jego obecna sytuacja nie pozwalała mu na wybrzydzanie. Poza tym, być może nie wszyscy są źli do szpiku kości?

Gdzieś w tyle głowy pana Wardaszko zaświtała myśl, że oddawanie siebie w służbę innego szlachcica, szczególnie niepolskiego urąga honorowi rodzinnemu, ale zgasła równie szybko jak zapałka zamoczona w wodzie.

- Naprawdę? - słowa wyrwały się przez uśmiech niebacznie - To znaczy, bardzo dziękuję Waszmości za gest, jednak przyjąć w podarku od Waszmości nie mogę. - młodzik skłonił się - Jestem Bratomir Piotr Wardaszko, herbu Kosa, przyjmij zatem Panie me ramię uzbrojone w tę oto pamiątkę rodzinną, co widziała więcej bitew niż ja mam wiosen, jako ochronę honoru Waszmości na tych niebezpiecznych ziemiach, dopóki nie odpłacę się Panu w złocie, czy w honorze -


Po wymuszonej przerwie na przebranie, mlody Bratomir zwany przez rodzinę Bratkiem jechał zdecydowanie raźniej. Odszedł mu jeden problem i nawet jeśli będzie musiał w zamian chronić Pana Franciszka przez kaprawymi spojrzeniami Kozaków, nie będzie musiał się wstydzić przed siostrami, które miłował nad życie.
 
psionik jest offline  
Stary 23-01-2016, 17:25   #7
 
Randal's Avatar
 
Reputacja: 1 Randal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znanyRandal wkrótce będzie znany

Hryhory spojrzał na mówiącego doń Pana Błudnickiego i wysłuchawszy jego pytania, odrzekł swym szorstkim, nieprzyjemnym głosem:
- Pan Iwanicki worohiw maje wielu, pane. Wid czasu powstania wony czekajut, szczob krowieju mu napsuwaty. Buw win na polowaniu, a tut hrabiżnyky joho atakuwaly. Postril otrymaw i led' dychaje. Rozkaziw meni was prywiest z Kijiwa. Chto joho bił, ja ne znaju. Pan ne skazaw.

Tymczasem Pan Wardaszko wdzięcznie przyjął ofiarowaną przez cudzoziemca szubę, coby stan swój marny mógł zakryć, aby świata widokiem tym nie gorszyć, a sobie impedymentów oszczędzić. Jak się kompanioni przekonać mogli, polszczyzną władał ów pludrak wcale niezgorzej, choć obcy akcent czuć było na milę. Podczas drogi z Kijowa niewiele było rozmów, tedy i okazji do zapoznania się zbytnio nie było. Podobnież wieści o Panie Iwanickim posępny nastrój wprowadziły. Seheń zaś zmierzył wszystkim wzrokiem swym, do sokoła podobnym i następnie ponownie rozmyślaniom się oddał, drogę pokazując. Panowie Bracia byli mniej lub bardziej z Ukrainą oswojeni, przeto znali butność Kozaczą, lecz ktoś materii nie znający zadziwiłby się i obraził takowym drapieżnym spojrzeniem prostego chłopa, przez co od razu szablą po pysku by zarobił. Niżowcy nie lubili na służbę pańską się najmować, wolność swą ceniąc, zwłaszcza w niedawny czas wojenny. Ów Seheń jednakoż mieć musiał na ten temat inne zdanie.

Trakt zaś wiódł dalej w świat szeroki, ku Korsuniowi zmierzający. Bóg jak dotąd nieszczęść żadnych nie zesłał, przeto dzień zapowiadał się być dobry. Słońce zaś było już w zenicie, południe zwiastując i gorąc największy, najbardziej Imć Panu Franciszkowi dający się we znaki, pragnienie wzmagając.
 

Ostatnio edytowane przez Randal : 23-01-2016 o 17:36.
Randal jest offline  
Stary 24-01-2016, 17:39   #8
 
Ivar's Avatar
 
Reputacja: 1 Ivar ma wyłączoną reputację
- Na polowaniu ? Postrzelili ?
- A to z murwy cieszyńskiej synowie ! Oj czuje że szabla prędko tam będzie w użyciu
- skwitował krótką relację Siehenia pan Błudnicki - wiedziałem że nie od szabli poszczerbion druh mój, wiedziałem... Gdzieby go tam jakiś na szable rozłożył...

Mówiąc to przyglądał się spod oka Francuzowi rozmawiającemu z owym szlachcicem o dość marnej kondycji, jakby coś sobie przypominał, rozważał w końcu jednak nie wytrzymał i zagadnął :
- A waść to aby pod Jego Wysokością Hetmanem panem Potockim nie służył podczas inkursji Nalewajkowej ? Tak mi się jakoś oblicze waszeci znajome wydaje i godność również słyszałem już bez ochyby...
- Czy to nie waszmość ów Santperej z Francyi co pod Kumejkami z działa sobie wielce udatnie poczynał ? Tak mi się widzi że to waść...
Pamiętam wojsko całe i Jego Wysokość Hetman takoż inni bardzo osobę waszą chwalili. I jam na oczy swoje własne strzelania waszmości effectus potem podziwiać mógł takoż w potrzebie tamtejszej będąc.
Sługa waszeci, jam Andrzej Bonawentura Błudnicki herbu Skrzydło, do niedawna z Brzozan, aleć te Tatarzy psie syny z dymem lat kilka temu puścili... Towarzysz znaku lekkiego rotmistrza Budziłły o którym zapewne przy wojsku będąc waszmość słyszałeś...


- Czołem i waszeci mości Wardaszko - już nieco wstrzemiezliwiej zwrócił się do pana Bratomira, ale nijak kondycji jego rozeznać nie mógł a pleść w drodze może każdy byle co.
- Szable piękną waść przy boku nosisz, pogratulować... Waszmość aby nie krewniak Jana Kosa takimże herbem się pieczętującego, chorążego chełmińskiego który ze dwa lata temu gościł u Jego Wysokości Hetmana ?

Mówiąc to poprawiał koszulkę kolczą i obojczyk jakie mimo upału nosił na sobie. Ale że długo w niemocy leżał musiał na nowo do zbroicy się przyzwyczaić, aby w potrzebie bitewnej żadnego skrepowania nie czuć.

- A nie wiecie waszmościowie - tu nawet lekko skinął nawet głową Kozakowi Łopuchinowi - co kazało akurat nas druhowi memu serdecznemu wezwać ? Przecie rany mu jako żołnierzowi nie pierwszyzna. Chyba by dukata za talara oddać - roześmiał się, bo po prawdzie to tęskno mu było za dobrą bijatyką.




Rotmistrz Stefan Budziłło
 

Ostatnio edytowane przez Ivar : 27-01-2016 o 19:33.
Ivar jest offline  
Stary 27-01-2016, 20:17   #9
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
- Nie, nie, nie - odezwał się wyraźnie ożywiony Wardaszko. - Waćpan mówisz o rodzie szlacheckim Kos, natomiast mój ród ma w herbie kosę. Nadany nam przez samego króla Przemysła Drugiego, za odbicie go z rąk Henryka Czarnego, księcia Wrocławskiego. - szlachcic obrócił się w siodle bez trudu prowadząc szkapę. - Mój szlachetny przodek zebrał okolicznych chłopów, postawił kosy na sztorc i ruszył z odsiecz. Z wdzięczności za ratunek nasz Jaśniepan Król Przemysł nadał nam i ziemie, i herb.
- Ta oto broń, to ostatnia pamiątka po stryja moim, niech mu ziemia lekką będzie, Władysławie Wardaszko, najprawdziwszym husarzu i bohaterze Rzeczypospolitej, tedy i ja choć bez poczty honorowi zadość czynię.
 
psionik jest offline  
Stary 28-01-2016, 21:30   #10
 
Ivar's Avatar
 
Reputacja: 1 Ivar ma wyłączoną reputację
- Aaa... wybacz waszmość w niczym godności zacnemu rodowi uchybić nie zamierzałem jenom nie dosłyszał, bo koń skoczył. Znałem ja jednego męża i żołnierza dobrego, co w herbie kosy dwie miał ... Pan Dłużniewski, Prusem się pieczętujący z ziemi płockiej, kawalkator przedniej miary.
- No może karczmę jaką albo li gospodę zoczymy, warto by na popas stanąć, konie napoić a i samym kurz drogi spłukać czym zacnym.
 

Ostatnio edytowane przez Ivar : 28-01-2016 o 21:42.
Ivar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172