Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-09-2007, 18:21   #1
 
Mael's Avatar
 
Reputacja: 1 Mael nie jest za bardzo znanyMael nie jest za bardzo znanyMael nie jest za bardzo znany
Kompania braci. Od Normandii do Orlego Gniadza Hitlera.

KOMPANIA BRACI
Od Normandii do Orlego Gniazda Hitlera.
Od chwili tej do końca świata,
…w pamięci ludzkiej będziem żyć:
my, wybrańców garść,
…kompania braci

Henryk V
William Szekspir
5 czerwca 1944
Odprawa
Dziś nadeszła noc nad nocami. Niech Bóg będzie z każdym z was, żołnierze!

płk.Robert Sink
dowódca 506pps

Żołnierze, marynarze i lotnicy Sojuszniczych Sił Ekspedycyjnych! Przystępujecie do Wielkiej Krucjaty, do której szykowaliście się przez tyle miesięcy. Oczy świata zwrócone są na was[…]Powodzenia! I prośmy wszyscy Wszechmogącego, by pobłogosławił temu wielkiemu szlachetnemu przedsięwzięciu.
dowódca sił sojuszniczych

…kompania E zostanie zrzucona w pobliżu Ste-Marie-du-Mont, około dziesięciu kilometrów od ST-Mere-Eglise, z zadaniem zlikwidowania stacjonującego tam niemieckiego garnizonu i opanowania wyjścia z grobli numer dwa na północ od wsi Poupepeville…


fragment odprawy prowadzonej przez
oficera rozpoznania batalionu Richarda Nixona
i oficera operacyjnego batalionu kpt. Clarence Hestera

5 czerwca 1944
godzina 22.00

O 22 padł rozkaz załadunku do maszyn. Wyrzucający stanęli przy drabinkach prowadzących do drzwi desantowych wpychali po nich do góry ludzi objuczonych dodatkowym ciężarem pięćdziesięciu, a bywało że i siedemdziesięciu pięciu dodatkowych kilogramów ekwipunku spadochronowego i sprzętu bojowego. Jeden ze spadochroniarzy 101 DPD wyraził odczucia wszystkich, odwracając się w drzwiach C-47 z uniesioną pięścią i wznosząc okrzyk:
-Pilnuj się, Adolfie! Idziemy po Ciebie!
O 23.10 C-47 zaczęły z rykiem toczyć się po pasie startowym. Kiedy osiągnęły pułap trzystu metrów, samoloty zaczęły formować klucz klina po trzy samoloty. Po zakończeniu formowania, samoloty weszły na kurs do Francji…


6 czerwca 1944
godzina 1.00

Około godz. 1.00 samoloty przeleciały nad okupowanymi przez Niemców brytyjskimi wyspami Jersey i Guernsey. Mechanik pokładowy wyjął z zawiasów drzwi. Porucznik Winters skakał jako pierwszy. Wśród warkotu silników i świstu powietrza rozległ się jego głos:
-Powstań, zaczepić liny!

[media]http://youtube.com/watch?v=HxuDyd1w5ZQ[/media]
James „Sharp” Warrington II


5 Czerwca 1944
Zaczyna się. Miesiące ćwiczeń i czekania no i wreszcie dowództwo wydało rozkaz. Niech Bóg ma nas w swojej opiece. W razie gdyby to były moje ostatnie zapisane słowa chcę żeby dziennik ten przekazano mojej rodzinie.


…James Warrington poczuł potężne szarpnięcie otwieranej czaszy i zasobnika, który urwał się i stał historią. Słyszał dzwony bijące w Ste-Mere-Eglise i widział pożary w mieście. Pociski z karabinów maszynowych zbliżały się co raz bardziej. James podciągnął się na taśmach, lecz zaraz je puścił. Pod nim poczęły rosnąć drzewa. Udało mu się jednak przelecieć nad nimi i począł szykować się do przyziemienia. Podciągnął się raz jeszcze na taśmach, złączył i lekko ugiął nogi w kolanach, żeby zamortyzować uderzenie o ziemię. Za drzewami znów chwila strachu. Dwadzieścia metrów pod nim i może ze sześć w lewo, niemieckie działko przeciwlotnicze prowadziło ogień do przelatujących w górze C-47. Na szczęście dla Sharpa niemieccy kanonierzy odwróceni byli plecami, a wokół panował taki hałas, że nie usłyszeli jego lądowania, choć uderzył w ziemię nie całe 40 metrów od nich. Wyzwolił się z uprzęży, i wyciągnął nóż, który trzymał za cholewą buta. Przed nim rosło kilka jabłoni, za których widać było niemieckie stanowiska przeciwlotnicze. James Warrington podbiegł do nich, przycupnął nieruchomo, poruszając tylko oczyma. Na prawo od niego rozciągało się pole szerokości może 500 metrów, za którym znajdowały się zabudowania, Ste-Mere-Eglise. Sharp z lękiem spojrzał na dwóch spadochroniarzy, którzy właśnie lądowali na polu. Jego uwagę od nich odwrócił inny spadochroniarz, którego czasza spadochronu nieszczęśliwie zaplątała się w gałęziach jabłoni…

Alexander "Colt" Hill

5 Czerwca1944 - Anglia
Co myśli człowiek, który ma być zrzucony z samolotu na spadochronie do piekła? Jakie uczucia walczą w nim, kiedy wie że niedługo będzie zabijać a jego kumple, z którymi spędził tyle czasu mogą zginąć. Co robi, kiedy uświadamia sobie, że i on jutro może już nie żyć? Nie czuję strachu, on odszedł gdzieś w zapomnienie, patrzę w czyste niebo nad Albionem i myślę o przeszłości ... o moim dzieciństwie i o dorastaniu, zastanwiam się
jak trafiłem tutaj. Myślami więc wracam w przeszłość ...

__________________________________________________ _________________________

Światło, cień i ciemność. Patrzę na prawo w twarz kumpla zapalającego papierosa. Na lewo drugi kumpel cicho się modli. Ja sam modliłem się niedawno, to śmieszne nigdy nie byłem, za bardzo religijny. Oto jedna ze zmian, jaka we mnie zaszła. Dudnienie przypomina mi o czekającym gdzieś wrogu. Boję się śmierci, a jednak idę tam gdzie mogę ją spotkać. Czy robię to z poczucia patriotyzmu? Nie. Robię to dla ludzi, którzy na mnie liczą, dla moich towarzyszy broni. Jack podaje mi papierosa, zaciągam się przeciągle. W samolocie jest chłodno, mimo że to Czerwiec. Wydaje mi się, że ten chłód jest nienaturalny. Gdzieś z drugiego końca samolotu dobiega klikanie, to pewnie któryś z żołnierzy bawi się, tym urządzeniem które nam dali przed wylotem ... dawali też, pigułki ale wyrzuciłem je w cholerę, nigdy nie miałem choroby lokomocyjnej, a nie wiedziałem czy czasem nie zmąciły by mi umysłu.
-Jak myślisz Colt będzie ciężko?- słyszę pytanie. Chwilę zastanawiem się, co mam odpowiedzieć.
-Bardzo ciężko - mówię powoli i cicho. Takie są moje odczucia, nigdy nie było łatwo, a nie mam powodu, żeby kogoś okłamywać.
-Wiesz co kiedy wyjeżdżałem do jednostki, to przed dom wyszedł mój ojciec. Chciał mnie przytulić, ale ja się odsunąłem i podałem mu rękę ... to takie głupie, ale wróciło to do mnie. A jeżeli już nigdy go nie zobaczę?- Odzywam się po chwili, spokojnym wręcz monotonnym głosem
-Trzymaj się mnie, a wyjdziemy z tego cało - po chwili zamykam oczy. Nie śpię, ale nie mam ochoty odpowiadać na kolejne pytania. Niedługo będziemy we Francji.


Szeregowy Alexander "Colt" Hill wylądował na osłoniętym polu w okolicach Ste-Mere-Eglise. Jak większość spadochroniarzy nie miał pojęcia, gdzie jest. Z głowy uleciały mu szkice map, które tak zapamiętale wkuwał przez ostatnich kilka dni. Nad głową przelatywały samoloty ścigane sznurami smugowych pocisków. Niebo było pełne amerykańskich spadochronów. Wkoło śmigały pociski karabinów maszynowych. Hill w podnieceniu nie był stanie odpiąć zamka pasów, więc przeciął je nożem. Nim zdążył się rozejrzeć podszedł do niego porucznik Dick Winters, który pomógł w pełni oswobodzić się z uprzęży. Następnie wziął od niego granat i powiedział:
-Chodź cofniemy się trochę i poszukamy mojego zasobnika.
Żołnierz zawahał się.
-Za mną! -rzucił Winters.
Ledwie żołnierze zrobili parę kroków, zaczął do nich prażyć karabin maszynowy. Nagle jakoś odeszła im chęć na poszukiwania, tylko walnęli się plackiem na ziemię.
-A do cholery z tym zasobnikiem-powiedział porucznik do tamtego. Rozglądając się Colt zauważył Niemców, którzy ostrzeliwali ich z rowu przy drodze, jakieś 200-250 metrów od ich pozycji. Za drogą widać było miasto, w którym tu i tam płonęły zabudowania…

Alan R. Price

5 Czerwca1944
Jest noc. Odlecieliśmy chyba dziesięć po jedenastej, jeśli dobrze wyczytałem z obróconych wskazówek na ciemnej ręce jednego ze współdesantowców. Wszyscy obok mnie są strasznie spięci. Od samego startu panuje cisza, którą od czasu do czasu przerywa tylko kaszel najdalej ode mnie siedzącego żołnierza. Jakiś idiota wciąż spogląda na mnie, a gdy wycierałem chustką okulary uśmiechnął się do mnie jak jakaś ciota. Nie patrzę już na niego. W powietrzu co raz bardziej czuć zapach potu, co jest zapewne najbardziej przyjemną rzeczą dzisiejszej nocy.

Alan Price, lądując, uderzył w mur, jeden z tych francuskich murów otaczających posesję z potłuczonym szkłem na szczycie dla ochrony przed złodziejami. Poobijał się pokaleczył brocząc krwią z kilku ran. Wycofał się w głąb ogrodu i właśnie wyplątywał się z uprzęży kiedy ktoś go złapał za ramię. Była to młoda kobieta stojąca w krzakch obok niego.
-Amerykanin-szepnął pokazując na siebie-uciekaj, uciakaj.
Weszła z powrotem do domu.
Alan odnalazł swój indywidualny zasobnik, pozbierał przenośne wyposażenie(swojego Garanda M1, granaty ręczne, jedzenie, cztery miny) i wspiął się z powrotem na mur, żeby go przeskoczyć. Zaraz za murem biegła droga z przydrożnym rowem. W nim naprzeciw siebie Price ujrzał kilku Niemców. Dwóch z nich prowadziło ogień przez pole. W pewnym momencie Alan został zauważony przez jednego z Niemców. Ten z biodra oddał kilka strzałów w stronę Amerykanina. Seria uderzyła w mur zaledwie ćwierć metra pod nim i zanim opadł z powrotem do ogrodu, był cały ubielony połupanym tynkiem. Leżał, zastanawiając się co dalej. Zjadł jeden z batonów czekoladowych i postanowił wycofać się przez główną bramę. Zanim żołnierz zdążył pozbierać swoje toboły, kobieta ponownie wyszła z domu, popatrzyła na niego i skierowała się w stronę bramy. Alan postanowił zaczekać. Kobieta po chwili wróciła, a za nią do ogrodu wszedł żołnierz…

Paul Finebaum

Północ, 5/6 czerwiec 1944
Trzęsie nami. Nigdy się tak nie bałem. Za dużo o tym myślę, trzeba sobie odpuścić. Śmieszne, reszta śpi. Ja jakoś nie mogę. Oporządzenie sprawdzałem już tyle razy, że mogę to robić po ciemku. Karabin w zasobniku, granaty obwiązane taśmą. Spadochrony sprawdzał Joe też dwa razy. A teraz zasnął. Porucznik wygląda przez drzwi. Ciekawe jak jeszcze daleko, adrenalina zaczyna działać. Obym się sprawdził. To będzie długi dzień.

Szeregowy Paul Finebaum miał twarde lądowanie. Niedokładność zrzutu sprawił, że wylądował na jakimś placu miejskim, w którego centrum znajdował się Kościół. Nie miał pojęcia, gdzie się znalazł, ale przynajmniej wiedział, co powinien natychmiast zrobić-zmontować swój karabin. Po rozpięciu uprzęży złapał więc wory i zaciągnął je pod ścianę Kościoła. Po drodze minął ulicę wylotową z miasteczka, która łączyła się równolegle z inną drogą. Z tamtej strony dolatywał odgłos prującego karabinu maszynowego. Paul dobiegł szczęśliwie do Kościoła i zmontował broń.(Thompson M1A1) Kiedy skończył zauważył kogoś idącego jego stronę. Szeregowy wycelował w postać, lecz już po chwili ze zdziwieniem dostrzegł, że jest to kobieta, która ruchem ręki zachęca, by poszedł za nią. Żołnierz nie wiele myśląc podążył za francuską. Kobieta wprowadziła go do niewielkiego ogrodu, gdzie w cieniu dostrzegł innego żołnierza…

Robert Johnson

6 czerwca 1994, Gdzieś nad Oceanem Atlantyckim
Mój stary pamiętnik spłonął. Kiedy byłem w cywilu, a było to przed samym wylotem kupiłem nowy, aby pokazac go kiedy może wrócę z Francji i szczęśliwie przeżyję wojnę. Nikt o nim nie wie. Teraz właśnie lecę nad Francję. Jestem z moimi najlepszymi kolegami i przyjaciółmi. Od teraz liczy się tylko moja broń i moi przyjaciele. Nie długo będziemy skakac. Podczas treningu było to przyjemne, ale teraz czuję strach. Trzęsie samolotem. To znaczy, że jesteśmy na terenach Francji. Jeszcze jakaś godzina lotu. Spoglądam po towarzyszach i widzę na ich twarzach lęk. Boją się. Mogę zgrywac twardziele, ale jak dojdzie co do czego to zapewne nogi staną się sztywne, wzrok będzie mnie zawodzic, a trzeźwe myślenie mnie opuści. Muszę wierzyc, że wszystko skończy się dobrze. Następny wpis miejmy nadzieję gdzieś w spokojniejszym miejscu. Głęboki wdech i skaczemy.

Robert Johnson miał nie wiele szczęścia przy lądowaniu. Jego samolot był najwyżej siedemdziesiąt pięć metrów nad ziemią, kiedy wyskoczył. W chwili, w której wypadł z dzrwi samolotu, na ziemi rozbił się inny C-47. Podmuch eksplozji odrzucił go na bok, hamując opadanie i pomagając rozwinąć się czaszy, co uratowało mu życie. Było to jednak szczęście w nieszczęściu. Zaraz bowiem potem szeregowy Johnson wpadł na drzewa. Jego spadochron zaplątał się wśród gałęzi, a on sam zwisał na linach jak marionetka. Za sobą słyszał działko przeciwlotnicze i rozmowy niemieckich żołnierzy…
 
__________________
Wyjechałem na dłużej! Nie mam dojścia do kompa! Help!
MG niech poprowadzą lub uśmiercą moją postać wg. uznania! Graczy przepraszam i proszę o wyrozumiałość!

Ostatnio edytowane przez Mael : 27-09-2007 o 19:05.
Mael jest offline  
Stary 28-09-2007, 12:18   #2
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
"To za trzecie udane lądowanie bojowe" pomyślał gdy porucznik pomógł mu oswobodzić się z
resztek lin jego spadochronu. Był zły na siebie, że nie mógł sam rozpiąć tych cholernych uprzęży. We Włoszech nie zdarzyło mu się ani razu, żeby potrzebował pomocy ... co prawda na Sycylii wylądował na drzewie, a lądowanie w Salerno było spacerkiem.

Nie było jednak czasu na dalsze rozmyślanie, zresztą Winters odezwał się do niego

-Chodź cofniemy się trochę i poszukamy mojego zasobnika- Zawahał się. Nie wydawało mu się to dobrym pomysłem, Szkopy prażyli ze wszystkich stron, a oni będą latać po polu i szukać zasobnika.

-Za mną! -rzucił Winters

Colt westchnął, nie było jak zaprotestować, w końcu wojsko to nie prywatna firma. Podniósł się na równe nogi i ruszył za Porucznikiem. Po chwili kule z niemieckiego MG42 zaczęły lecieć w ich stronę. Rzucił się na ziemię starając się nie wychylać ponad jej poziom. Wiedział, że te poszukiwania to niezbyt dobry pomysł, ale w końcu był tylko szeregowcem.

-A do cholery z tym zasobnikiem- powiedział do niego oficer. Alexander uśmiechnął się lekko pod nosem, Ucieszył się, że to Winters jest zastępcą dowódcy kompanii i że spotkał właśnie jego, w końcu mogło być gorzej. Bardzo krótko "znał" Sobela, ale z opowieści i z tego co zdążył się napatrzeć lądowanie z nim mogło by być rzeźnią. O Meehanie nic nie słyszał, może to i dobrze, doświadczenie jeszcze z 82 nauczyło go, że opowieści najczęściej powstają o genialnych i kiepskich oficerach, ci pierwsi byli jednak w mniejszości.

Odwrócił się ostrożnie obserwując teren dookoła nich. W końcu zauważył Niemców, którzy wybrali ich za cel. Na jego oko było to jakieś 250 metrów. Popatrzył w stronę Wintersa

- Poruczniku- starał się mówić na tyle głośno aby tamten go usłyszał, ale
jednocześnie nie na tyle, żeby przyciągnąć więcej uwagi. Kiedy oficer popatrzył na niego wskazał mu ręką pozycję strzelców wroga.

- Może jeden z nas powinien spróbować zajść ich z boku, sir - dodał po chwili raczej z przyzwyczajenia niż z potrzeby. Jednocześni zaczął rozglądać się za jakąś bezpieczną ścieżką, z której mógł by skorzystać aby oskrzydlić tą grupkę. Cóż wiedział, że z chwilą w której wypowiedział te słowa zgłosił się na ochotnika.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 30-09-2007, 14:59   #3
 
Kerende's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputację
-Cholera...- Robert szepnął ze złością i spojrzał pod siebie.- Jakieś 4-6 metrów. Nie więcej. Co robić, do jasnej cholery? Co robić?- kiedy rozglądał się tak wokół siebie dostrzegł, że ktoś wylądował nie daleko jego. Z ironicznym uśmiechem zasalutował.- Jak miło. Trzeba skakać, ale to są aż cztery metry. Można, by rozbujać spadochron i złapać się za pień drzewa. Narobię hałasu. Dobra. Zdrowaśka i odcinamy linki.- nic mu nie pozostało. Musiał odciąć linki... Wyjął nóż, który miał ze sobą i powoli zaczął przecinać linki. Kiedy została mu już tyko jedna spojrzał na żołnierza pod nim. Machnął ręką, aby się gdzieś schował, bo prawdopodobnie narobię hałasu. Rozbujał się na ostatniej lince.- Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna...- Johnson nie dokończył modlitwy, bo linka pękła na jego szczęście w odpowiednią stronę i leciał na drzewo...
 
__________________
Znał tylko jedno zaklęcie... Pokonał smoka... Uratował towarzyszy... Pomógł czarodziejce... Nigdy nie stracił wiary... Miał nadzieję... Dlatego moje motto brzmi...
Wiara, Nadzieja i Lojalność... Nigdy o nich nie zapominaj.
Kerende jest offline  
Stary 01-10-2007, 22:48   #4
 
Silver Rnerh's Avatar
 
Reputacja: 1 Silver Rnerh jest jak klejnot wśród skałSilver Rnerh jest jak klejnot wśród skałSilver Rnerh jest jak klejnot wśród skałSilver Rnerh jest jak klejnot wśród skałSilver Rnerh jest jak klejnot wśród skałSilver Rnerh jest jak klejnot wśród skałSilver Rnerh jest jak klejnot wśród skałSilver Rnerh jest jak klejnot wśród skałSilver Rnerh jest jak klejnot wśród skałSilver Rnerh jest jak klejnot wśród skałSilver Rnerh jest jak klejnot wśród skał
- Cholera - Zaklął na głos Alan gdy zobaczył że krwawi. Wyciągnął z kieszeni munduru czystą chustę i powycierał nią widoczne rany. Przeszedł kilka metrów i zaczął się wyplątywać się z uprzęży. Nagle zamarł w bez ruchu a serce podskoczyło mu do gardła, kiedy poczuł czyjś dotyk na swoim ramieniu. Odwracając głowę zaczął sie modlić, by nie zobaczyć za sobą munduru nieprzyjaciela. Gdy zobaczył jednak kobietę poczuł się niebywale lekki. W pierwszej chwili chciał na nią nakrzyczeć, ale doszedł do wniosku że i tak by nie zrozumiała. - Amerykanin - Starał się mówić spokojnie i pokazał na siebie. Kobieta poobserwowała jego mundur - Uciekaj. - Szepnął.
Gdy odchodziła Alan stwierdził że była bardzo ładna i przypomniała mu o jego nauczycielce angielskiego w której się podkochiwał.
Gdy już się uwolnił, pozbierał swoje wyposażenie, a gdy podnosił karabin zamyślił się na krótko. ~Obym nie musiał cię za często używać. ~ Pocałował broń i ruszył w kierunku muru. ~ Wybacz nam wszystkim Panie...
Wspiął się na mur i położył się na nim. Sięgnął do kieszeni po swoje okulary i gdy je znalazł, uniósł do góry po czym przyłożył na tło księżyca by sprawdzić czy nie są za brudne. Nie zdążył jednak nic zaobserwować, bo gdy podnosił głowę na przeciw siebie zobaczył dwóch Niemców. Pół sekundy później wrogowie zobaczyli jego. Amerykanin jak najszybciej zsunął się z muru z powrotem do ogrodu przed czym poczuł pod sobą wbijające się w mur kule. Gdy leżał znów w ogrodzie poczuł mocne bicie serca co jak ze zdziwieniem stwierdził - przerodziło się w głód. Strzepał z siebie opadły na niego tynk i wyciągnął z kieszeni czekoladowego batonika. Zębami go otworzył i w pośpiechu zjadł. Włożył okulary i zobaczył że młoda kobieta ponownie wychodzi z domu. Ich wzrok się na chwilę spotkał i kobieta wyszła na zewnątrz podwórza. Po chwili wróciła a za nią wszedł żołnierz.
- Niech to szlag... - Price zaklął cicho nie rozpoznając dokładnie żołnierza. Sięgnął ręką po Garanda i wycelował. Obtarł usta z czekolady i znowu poczuł ulgę widząc że to jednak przyjaciel. Spuścił w dół karabin i włożył leżące obok w trawie okulary.
~ Finebaum...
 

Ostatnio edytowane przez Silver Rnerh : 02-10-2007 o 19:10.
Silver Rnerh jest offline  
Stary 02-10-2007, 17:46   #5
 
Hermes's Avatar
 
Reputacja: 1 Hermes ma wyłączoną reputację
Wszysko działo sie tak szybko. Paul był ostatni w kolejce do skakania i wszystko wskazywało na to, że nie da rady dotrzeć do drzwi. Spadochron, broń, amunicja, gratany, racje żywnościowe - to wszystko ważyło prawie tyle co on sam. Wszyscy w samolocie byli już całokowicie rozbudzeni. W końcu ogień artylerii p-lot nasilał się od momentu kiedy wlecieli na ląd. Wreszcie zielone światło i...... Skok. Tyle razy ćwiczony, że wszystkie czynności były automatyczne. Twadre lądowanie na placu, szybkie rozejrzenie się. Nikogo w poblizu. Został sam. Ale to nie czas na rozmyslanie.

-Spadochron z pleców i znikam stąd - mówił półgębkiem do siebie.

Thompson w ręku dodał mu pewności siebie. Sprawdził magazynek i wtedy usłyszał kroki. Obrócił sie celując z pistoletu gotów nacisnąć spust. Sekundę później odetchnął z ulgą i spojrzał w oczy niebrzydkiej Francuzce. Przynajmniej tak ją odruchowo zaszufladkował. Opuścił broń i uśmiechnął się. Machnęła na niego, a on odruchowo poszedł za nią. Sam nie wiedział, czemu. Nie wyglądała na niebezpieczną.
Finebaum uznał, że i tak ma dużo szczęscia. Zewsząd dobiegała kanonada, karabiny maszynowe i działka p-lot strzelały bez przerwy. Przynajmniej miał chwile spokoju i czas, żeby zlokalizować miejsce zbiórki.
Tak rozmyślając wszedł za kobietą do ogrodu, gdzie w rogu, przy murze siedział żołnierz. Co więcej zajadał się batonikiem z żelaznych racji. Obaj do siebie wycelowali, ale to potrwało tylko chwilę. Paul ropoznał kolegę z kompanii.

- Price, cholera wylegujesz się tu? - szeptem zapytał Finebaum - Piknik sobie robisz czy co? Zwijajmy się bo zaraz się tu namnoży Szkopów. A może chcesz się najeść? - spytał ironicznie.

Rozejrzał się za jakąś drogą, którą można by się wycofać z miasteczka.
 
__________________
Si vis pacem, para bellum.
Hermes jest offline  
Stary 04-10-2007, 11:06   #6
 
Mael's Avatar
 
Reputacja: 1 Mael nie jest za bardzo znanyMael nie jest za bardzo znanyMael nie jest za bardzo znany
Alexander "Colt" Hill

- Może jeden z nas powinien spróbować zajść ich z boku, sir.
-Rzeczywiście może się to udać. Zresztą, jeśli jeszcze chwilę tu poleżymy wojna skończy się bez nas. Ruszaj tylko postaraj się głupio nie zginąć.
Coltowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Chwilę rozejrzał się po terenie i wybrawszy najbezpieczniejszą jak mu się wydawało drogę ruszył w drogę. Przeczołganie się przez prawie 250 metrowe pole zajęło mu dobrych kilkanaście minut, które Hillowi wydały się wiecznością. W końcu dotarł do rowu i bez namysłu wskoczył do niego. Jakieś sto metrów naprzeciw siebie widział niemieckich żołnierzy obsługujących MG42. Za nimi na drodze klęczało 5 kolejnych. Colt wystawił głowę ponad linie rowu, by rozejrzeć się po okolicy. Wzdłuż drogi, przy której się znajdował biegły szeregi domów. Na jego wysokości w rzędy zabudowań wrzynała się droga prowadząca na otwarty plac…

Alan Price i Paul Finebaum


Żołnierze mierzyli przez chwilę do siebie niepewni, czy żołnierz przed nimi to Niemiec, czy Amerykanin. Krótka wymiana zdań i już rozpoznali w osobie naprzeciw towarzysza, z którym tyle razem przeszli w czasie szkolenia.
-Merci- rzekł Finebaum do Francuzki. Następnie począł rozglądać się za jakimś wyjściem z tego ogrodu. Jeśli dobrze pamiętał biegnąc pod Kościół mijał ulicę wychodzącą z miasta. Postanowił spróbować…
Spadochroniarze przylegając od ścian budynków przemknęli niepostrzeżenie do ulicy, o której myślał Finebaum. Kiedy wychylili się, by spojrzeć czy jest ona pusta ze zdziwieniem odkryli, że z rowu który znajdował się za prostopadłą do ich pozycji drogą wychyla się amerykański hełm…

Robert Johnson i James „Sharp” Warrington II

Robert z trzaskiem łamanych gałęzi opadł na ziemię. Lądowanie było dość bolesne, lecz nie doznał żadnej kontuzji. Natychmiast podbiegł do niego Sharp i pociągnął za jedno z drzew. Johnson w ostatniej chwili zdołał zabrać swój zasobnik z bronią. Kiedy znaleźli się za drzewem szybko zmontował swojego Garanda M1.
-Cholera…-szepnął spanikowanym głosem Warrington wskazując palcem w stronę gdzie znajdowały się niemieckie pozycje przeciwlotnicze.
Robert Johnson wyjrzał za drzewa i podążył za wskazówkami towarzysza. I jemu nie było do śmiechu, kiedy zauważył 5 Niemców powoli zmierzających w stronę powiewającego spadochronu. Johnson ze zgrozą odkrył, iż tylko on posiadał broń. Widocznie zasobnik Sharpa musiał urwać się w czasie skoku…
 
__________________
Wyjechałem na dłużej! Nie mam dojścia do kompa! Help!
MG niech poprowadzą lub uśmiercą moją postać wg. uznania! Graczy przepraszam i proszę o wyrozumiałość!
Mael jest offline  
Stary 04-10-2007, 21:12   #7
 
Kerende's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputacjęKerende ma wspaniałą reputację
-Kurna...- szepnął i powiedział spokojnie od towarzysza.- Masz jakieś granaty czy cokolwiek.- obejrzał towarzysza od stóp do głowy. Z tego co widział Robert to nie miał on nic.- Mów Robert. Coś mi się wydaje, że spędzimy tu większośc czasu. Trzeba jakoś działac. Wyjrzał spokojnie zza drzewa. Dostrzegł piątkę niemieckich żołnierzy kierujących się do nich. Wyjął nóż.- Módl się, aby wyszło. Johnson rzucił nóż gdzieś w krzaki tak, aby niemcy go nie dostrzegli. Kiedy nóż już tam poleciał i ruszył krzaki. Nemcy zwrócili się w tamtą stronę.- Ufff...- odetchnął i powiedział.- Szybko. W następne zarośla.- szybko ruszył przetaczjąc się do następnych krzaków. Ruchy wykonywał ostrożnie, aby za mocno nie szeleścic krzakami.
 
__________________
Znał tylko jedno zaklęcie... Pokonał smoka... Uratował towarzyszy... Pomógł czarodziejce... Nigdy nie stracił wiary... Miał nadzieję... Dlatego moje motto brzmi...
Wiara, Nadzieja i Lojalność... Nigdy o nich nie zapominaj.
Kerende jest offline  
Stary 04-10-2007, 21:19   #8
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Czołganie się po polu przypomniało mu ćwiczenia na unitarce w Kolorado. Pamiętał jak pierwszy raz podczas nich użyto ostrej amunicji. Wtedy zatrzymał się na chwilę, nie będąc pewien co ma zrobić, ale seria którą sierżant posłał obok jego nóg uświadomiła mu,że powinien czołgać się do przodu. Zaraz po nich uważał to za niepotrzebną głupotę, ryzyko nie przynoszące rekrutom żadnego pożytku. Mylił się. Kiedy pierwszy raz wszedł do walki w jakiejś małej wiosce na Sycylii nie wystraszył się strzałów padających naokoło. Nie zauważał ich, byli tylko jego wrogowie, których miał zabić i koledzy, którzy mieli mu w tym pomóc. Nic więcej się nie liczyło.

Geniusz armii polegał na tym, żeby zmusić człowieka do walki bez myślenia, do zawierzeniu instynktowi.

Przerwał na chwilę swoje rozmyślania, gdy wylądował w rowie. Po krótkiej chwili, w której przeanalizował swoją sytuację i możliwości, uznał że powinien jeszcze trochę się przysunąć do przodu. Zrobił to bardzo ostrożnie, centymetr po centymetrze. Miał pewien plan, ale żeby go zrealizować musiał znaleźć się bliżej. W końcu zatrzymał się i znieruchomiał. Wydawało mu się, że jeden z niemieckich żołnierzy go zauważył ... ale nie odwrócił się do niego plecami!. Colt wyciągnął swoją broń przygotowując się do ataku. Jego ruchy były instynktowne, wyćwiczone na licznych treningach w USA i poza nim, jak i na
polach bitwy frontu włoskiego. Teraz wystarczyło poczekać. Za chwilę przelecą kolejne samoloty, a obronna przeciwlotnicza wznowi kanonadę z nową siłą. Wtedy będzie mógł szybko zdjąć dwóch szwabów przy karabinie maszynowym ... szybki bieg i seria w plecy ich 5 kolegów.
... już niedługo ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 15-10-2007, 21:23   #9
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Patrzyl jak Johnson rzuca się w krzaki i zaklął cicho. Nie mając czasu do namysłu James poszedł w ślad za nim. Jego towarzysz rzucił coś.. chyba nóż w zarośla i to "coś" wyraźnie odwróciło od nich uwagę niechcianych oczu. Nie wierzę najstarszy numer świata wypalił, stary Adolf powinien pokazac swoim chłopcom kilka naszych filmów z Hollywood, uśmiechnął się lekko na tą myśl. Czołgali się dyskretnie omijając wzrok niemieckich żołnierzy. Patrząc na ich nerwowe ruchy pomyślał, że najwyraźniej oni także pogubili się w całej sytuacji. Złapał Johnsona za ramię zwracając jego uwagę

- I co dalej kowboju? Musimy stąd wiać i spotkać się z innym.. ale chyba narazie nie mamy wyjścia... To otwarty teren i będą mieli nas na widoku. Osłaniaj mnie,a ja zajde ich od tyłu. Postaraj sie narobić wystarczającego hałasu żeby nasrali w gacie.. I broń.. muszę znaleźć jakąś broń do cholery..

Poczekał na reakcje Johnsona. Poczym odturlał się szybko starając się nie narobić za dużego hałasu. Czołgał się powoli obkrążając Niemców poza zasięgiem ich wzroku. Znalazł się blisko nieprzyjacielksich żołnierzy, którzy w dalszym stopniu rozglądali się nerwowo pokrzykując coś do siebie. Pełne napięcia chwile w oczekiwaniu na pierwsze wystrzały, które miały być sygnałem wydawały się ciągnąć w nieskonczoność. Naszczęście adrenalina krążyła mu jeszcze w żyłach. Wiedział, że potem będzie czas na zmęczenie. No.. jeden garand i jeden nóż przeciw piątce.. szanse jak na to, że moneta zamiast orła czy reszki zatrzyma się na brzegu. Wyjął powoli nóż z dolnej kieszeni spodni i czekał głośno wydychając powietrze.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172