Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-11-2009, 23:03   #1
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
[noir] Łowcy


Słońce z wolna wracało do Nowego Yorku, choć jak twierdzili niektórzy – istniało tylko dla niego. Wraz z nadejściem dnia, do życia budziły się niezliczone mechanizmy miasta. Na ulice wychodzili ci, którzy tę noc zdecydowali przespać w domu, tworzyły się pierwsze korki na co ważniejszych skrzyżowaniach, kolejne firmy i instytucje otwierały swoje lokale. Ludzie, którzy swoje życie wolą wiązać z nocą zamykali za sobą drzwi, kładli się spać, albo nerwowo starali doprowadzić się do ładu, by funkcjonować przez parę kolejnych godzin.

Delikatna, poranna mżawka zaczęła przeradzać się w prawdziwy deszcz. Spoglądający na ulicę z wyższych pięter obserwowali kolejne wzory, w które układały się różnokolorowe parasole. To wszystko wyglądało jak jakiś taniec, fragment ogromnego przedstawienia, ogromną procesję podążającą do świątyni Wielkiego Dolara. Widok fascynujący i przerażający zarazem.

Ulicą przemknął jakiś radiowóz na sygnale, nieodłączny element krajobrazu Nowego Yorku. Zbrodnia była tu na porządku dziennym, szczególnie w co biedniejszych ulicach. Zresztą, jak mogłoby być inaczej w mieście, w którym oficjalnie mieszka jedenaście milionów osób? Dopiero następne trzy radiowozy, spory pojazd służb specjalnych i niezliczone karetki dały do zrozumienia, że stało się coś poważniejszego. Wypadek, jeden z wagonów metra wykoleił się w dosyć spektakularny sposób na jednym z naziemnych odcinków, masa ofiar, szybko rozwiane podejrzenie ataku terrorystycznego. Już po paru minutach mówiono o tym w telewizji, po paru godzinach pojawiły się specjalne wydania gazet, ludzie dyskutowali o tym w domu, w pracy, ze znajomymi nawet z drugiego końca świata.

W trzy dni później nikt już o tym nie pamiętał.

Tego dnia jednak, chłodnego, listopadowego ranka, nikt nie pamiętał o jeszcze innym wydarzeniu, o którym jeszcze dwadzieścia lat temu mówiliby wszyscy…



[media]http://www.youtube.com/watch?v=Dl31YV_v0JM[/media]

Panowała cisza.

Długo szukano kogoś, kto mógłby wygłosić parę słów na tym pogrzebie – tak w końcu wymagała tradycja. Rabin przetrząsnął niejednokrotnie notes z numerami przyjaciół Malnsteina, chcąc znaleźć chociaż jedną osobę, która byłaby w stanie opowiedzieć o ostatnich miesiącach życia zmarłego, wspomnieć o wartościach, których trzymał się w swoim życiu czy o jego chwalebnych dokonaniach. Z jednym wyjątkiem. Chwalebnych dokonaniach niezwiązanych z walką z Bestiami.


Wielu po prostu nigdy nie odebrało telefonu. Paru, jak udało się dowiedzieć rabinowi, nie żyło od paru lat, niektórzy znajdowali się w więzieniu czy szpitalu psychiatrycznym, spora część wyjechała na koniec świata, a pozostali po prostu nie chcieli mieć z tym nic wspólnego. Owszem, kilku z jego znajomych zdecydowało się przyjechać, by po raz ostatni spojrzeć na martwe już ciało Danny’ego w lekko uchylonej trumnie, ale każdy z nich chciał być tylko biernym obserwatorem. Nie pozostało więc nic innego, jak wypowiedzieć parę wyświechtanych frazesów o życiu w wierze i życiu wiecznym, a potem pozostawić zebranym chwilę na modlitwę czy wspomnienie zmarłego.

- Wszyscy wiemy, kim był Danny - zaczął Żyd, ściągając na siebie niezbyt przychylne spojrzenia – Człowiekiem oddanym idei, żyjącym tylko dlatego, by dopomóc innym. Człowiekiem, mimo wszystkich ludzkich ułomności, dobrym. Miejmy nadzieję, iż nasz miłościwy Pan, ze względu na jego zasługi, wybaczy mu jego ostateczny grzech.

Pomruk niezadowolenia przeszedł przez grupki osób zebrane wokół grobu. Co ciekawe jednak, większość osób wypowiadała swoje uwagi najwyżej dla samych siebie, nie wywiązała się z tego żadna dyskusja.

- Jego życie ostatnimi czasy nie było łatwe. Miejmy więc wszyscy nadzieje, iż teraz jest na drodze do najpiękniejszego ze światów, gdzie wszystko ułoży się po jego myśli, gdzie będzie mógł odpocząć od bólu życia codziennego. Módlmy się, by dopomóc mu w jak najszybszym dotarciu do Raju…

Spojrzał jeszcze raz na zebranych, po czym zszedł z podestu. Z wewnętrznej kieszeni długiego, czarnego płaszcza wyjął białą chusteczkę i wytarł nią swe czoło, na którym krople deszczu mieszały się z potem. Był zdenerwowany. Wiedział, że ten pogrzeb będzie ciężki, ale musiał przyznać, że jeszcze nigdy nie stresował się podobną uroczystością aż tak. Nieprzychylne, by nie rzec wrogie spojrzenia tych ludzi… Niektórych kojarzył jeszcze z gazet sprzed paru lat. Bohaterowie. Łowcy. Biorąc pod uwagę, iż w szczytowym okresie było ich blisko pięćdziesięciu w samej nowojorskiej Loży, nietrudno było wywnioskować, iż większość z nich po prostu zapomniała o swoim dawnym towarzyszu. Poza tym widział tu paru sąsiadów zmarłego, lekarza, którego sam powiadomił o zgonie jego wieloletniego pacjenta, przedstawiciela policji, kilku zapewne przypadkowych gapiów i młodego dziennikarzynę, nawet bez aparatu, który zapewne zamierzał sklecić cztery zdania o uroczystości do rubryki na ostatniej stronie lokalnej gazetki. Tak nie wyglądały pogrzeby herosów… Ale czy Danny był jednym z nich?

Na niewielkim, podmiejskim cmentarzu rozpoczęło się ostateczne stadium ceremonii pogrzebowej. Pracownicy wynajętej wcześniej agencji pogrzebowej unieśli trumnę i ruszyli z nią w kierunku grobu. Starano się nająć do tej roli funkcjonariuszy policji, lecz komendant uznał, iż zasługi Malnsteina nie są wystarczająco wielkie – a to, co działo się w – jak on to określił – „dawnych czasach” nie obchodziło policjanta. Bez salwy honorowej, bez funkcjonariuszy czuwających nad przebiegiem ceremonii, nawet bez flagi Stanów Zjednoczonych... Nie o takim pogrzebie mógł marzyć zmarły.

Zerwał się wiatr, na tyle porywisty, iż parasole powoli przestawały chronić przed deszczem. Wszyscy zdawali się już tylko wyczekiwać zakończenia ceremonii, nie wyglądało na to, żeby ktoś miał ochotę pobyć później jeszcze trochę nad grobem. Z pewnością przynajmniej część tych ludzi dawniej szanowała Daniela, ale minęło tyle lat… Nie czuli się już z nim związani, nie zdążyli poznać go na nowo.

Trumna została złożona do grobu. Jeden z pracowników cmentarza stanął przy grobie z woreczkiem ziemi, rzekomo prosto z Izraela. Goście podchodzili do niego, po czym rzucali po garści ziemi na trumnę. Każdy spoglądał jeszcze w kierunku trumny, a potem ruszał w kierunku wyjścia.

Tak właśnie zakończyła się historia Daniela Malnsteina. Chociaż… Czy aby na pewno?



Musiała przyznać, iż była z lekka rozczarowana pogrzebem. Nie chodziło nawet o całą ceremonię, ciężko było w tym wypadku o coś lepszego, ale o ludzi – zauważyła tylko kilka znajomych twarzy. Był tam Adam, syn obecnie chyba już kompletnie sparaliżowanego Doktora Niespodzianki, Tatsuno, wyłysiały ninja, ognistoruda Rubin, kilku mniej znanych Łowców i Brian Harrison, który na dobrą sprawę nigdy do Łowców nie dołączył, a jedynie współpracował z nimi czasem bardziej, czasem mniej owocnie. Brakowało jej paru twarzy, ale z drugiej strony brak Czarnej Róży był dla niej błogosławieństwem – Tatiana była bowiem pewna, że ich spotkanie po latach skończyłoby się niezbyt finezyjną potyczką słowną na temat która bardziej roztyła się przez te lata, a na której twarzy jest jakoś więcej zmarszczek.

- Mamo…? – odezwała się nagle Dominika, wyrywając swą matkę z zamyślenia – Kawa ci wystygnie…

Niewielka, niemal pusta kawiarnia w Harlem była idealnym miejscem, by odpocząć po porannej ceremonii i zjeść jakieś niewielkie śniadanie. Pozostałe dwie towarzyszki pozostały w hotelu i szykowały się do wieczornej rozmowy, miały więc teraz chwilę dla siebie. O takie ostatnio bardzo trudno.

- Może pojedziemy pod waszą dawną kamienicę? – spytała nagle córkaZawsze chciałam ją zobaczyć, a jeśli teraz jesteśmy w Nowym Yorku…

- Może później. Poza tym, to nic wielkiego – w tej chwili stoi pusta, przez wiele lat utrzymywał ją Jastrząb, jeden z Łowców, po jego śmierci odpowiednie opłaty odprowadzane są co miesiąc z jego konta. Dostałam o tym kiedyś raport, jedna z siostrzyczek proponowała kupno czegoś w okolicy na bazę wypadową czy magazyn… Ale czy nam to potrzebne? – mówiła Nocna Puma, wpatrując się w krople deszczu spływające po zaparowanej szybie.

Nie miała ochoty o tym rozmawiać. Chciała odgrodzić się od tego wszystkiego, nie wracać do tego życia, które porzuciła wiele lat temu. A jednak znowu wylądowała w mieście, znowu zobaczyła niektóre z twarzy, wśród których upłynęła niemal cała jej młodość. Starała się unikać wszelkiego rodzaju spotkań, wspomnień, sentymentów – bała się, że to Nowy York znowu ją wciągnie…

Zadzwonił telefon.

- To Dark Stone, mamo. – powiedziała córka, zerkając na ekran komórki i podając ją matce.

Czas na biznesowe rozmowy.




Luksusowy Mercedes przemierzał z wolna ulice Manhattanu. Na jego tylnym siedzeniu siedział prezes amerykańskiej filii Global Medicine, Kitano Tatsuno. Miał sporo czasu, żadnych umówionych spotkań i pomysłów na to, czym może się zająć. Dzięki Bogu jego szofer akurat potrzebował dodatkowych pieniędzy, więc sam zaproponował przejażdżkę po okolicy. W aktualnej chwili była to jedna z najlepszych rzeczy, jaką mógł robić Azjata.

Skończony przed paroma godzinami pogrzeb nigdy nie był miłą uroczystością, lecz dopiero teraz dotarło do niego, co spotkało Danny’ego. Zapomnienie. Brak przyjaciół, znajomych, kompletna alienacja ze społeczeństwa. Kitano w myślał pocieszał się obecnością Rubin, ale ile osób poza nią przyszłoby na jego pogrzeb? Czy pojawiłby się na nim jego własny syn? Czy jego ojciec, uznany dyplomata, wygłosiłby jakieś przemówienie, mówiąc o dumie, jaką odczuwał, posiadając takiego syna?

Czy jego ojciec tak naprawdę jest z niego dumny?

Samochód stanął na światłach. Tatsuno, popijając kawę z jednej z sieciowych kawiarni, spojrzał za okno. Pod niewielkim zadaszeniem, jakie dawał balkon na pierwszym piętrze podstarzałej kamienicy, siedziała niemłoda już czarna kobieta, kryjąc się pod kocem. Przed sobą, na kawałku kartonu, wyłożyła parę świeczek i zniczy, licząc na chociaż drobny zarobek z ich sprzedaży.

Przypomniał sobie grób Malnsteina – gdy wychodził z cmentarza, grabarz właśnie przynosił płytę, pod którą miała być skryta trumna. Rabin trzymał w dłoni tylko niewielki wieniec. Nikt nie pokusił się nawet o zapalenie świeczki, zostawiając miejsce jego wiecznego spoczynku niemal kompletnie opuszczone…

- Zjedź na chwilę na chodnik. – rzucił, a gdy szofer wykonał jego polecenie, wysiadł i podszedł szybkim krokiem do kobiety. Podał jej banknot, po czym wziął jeden ze zniczy i wrócił do samochodu.

- To gdzie teraz? – spytał kierowca, z powrotem zjeżdżając na ulicę.

- Najpierw coś zjeść. A potem… Chyba wrócimy się na chwilę na cmentarz. – zarządził prezes.



Mocnym ruchem trzasnął drzwiami taksówki, zostawiając na tylnim siedzeniu parę zmiętych dolarów. Jebany Pakistańczyk, siadł za kierownicą taksówki i nagle poczuł się, jakby stał się arabskim wcieleniem Oprah Winfrey. „Na cmentarz? Ktoś bliski? Przyjaciel? Znajomy? Tak późno na pogrzeb? Czemu jedzie pan po pogrzebie? Nie mógłby pan być trochę uprzejmiejszy?”, wymawiane tym okropnym akcentem rodem z kiepskich komedii. Nienawidził takich osób.

Stanął przed bramą cmentarza. Odruchowo chciał wyjąć okulary przeciwsłoneczne, ale słońce zaszło już jakiś czas temu. Założył rękawiczki, wciągnął powietrze głęboko do płuc i ruszył przed siebie.

Sam do końca nie wiedział, dlaczego to robi. W końcu nigdy nie lubił Malnsteina, ta żydowska telewizyjna gwiazda regularnie doprowadzała go do pasji. Starał się go kontrolować, w kółko oceniał, parokrotnie zamierzał nawet zgłosić jego wyczyny na policję. „Absalom, zwyrodnialcu, to nie ujdzie ci na sucho!”, zwykł mawiać. A jednak gdy zmarł, była to śmierć jednego z nich. Może śmierć symboliczna, większość ludzi niezwiązanych z ich działalnością kojarzyła Lożę Łowców właśnie z Żydem, ale coś to oznaczało. Tak czy inaczej, Dorian był najzwyczajniej ciekaw, jak wygląda jego grób.

Spoglądając na powiadomienie o śmierci Danny’ego, które podstępnie przyniesiono mu do kliniki, kluczył między kolejnymi niemal identycznymi nagrobkami, by w końcu trafić do tego najświeższego, wykopanego dzisiejszego poranka. Podszedł i zatrzymał się na chwilę.

A niech to szlag…

Spojrzał na nagrobek. Nazwisko „Daniel Malnstein” zostało przekreślone, pod nim ktoś wyrył niezbyt starannymi literami imię „Roland”. Wyglądało jakby ktoś zrobił to gołymi rękami, nie było śladów po łupaniu kamienia dłutem czy innymi przyborami… Ktoś z Loży? A może jakiś fan z młodszego pokolenia?

Postał nad grobem jeszcze chwilę, zainteresowany dziwnym napisem, po czym ruszył w kierunku wyjścia, dzwoniąc przy tym po taksówkę i modląc się, by tym razem dostał niemowę.




Trzeba przyznać, że Dark Stone potrafił zadbać o spokój podczas rozmów. Cała knajpa w centrum miasta była zamknięta i pilnowana przez kilku jego ludzi tak, by spokojnie mogli sobie usiąść w tylnej salce i porozmawiać. Tylko on, ona, jej córka i po dwójce ochroniarzy na każdą stronę. Tatiana w myślach musiała z satysfakcją przyznać, że osłaniające ją – czy raczej przede wszystkim Dominikę – ubrane tak wyzywająco, jak to tylko możliwe bez przekroczenia ostatecznych granic kobiety ze strzelbami wyglądały dużo bardziej efektownie niż dwóch czarnych karków w gajerach jej rozmówcy

- Tak więc wszystko idzie zgodnie z umową. To nie jest nasza pierwsza transakcja i, mam nadzieję, też nieostatnia. Zaliczkę już przelałem, o ponad sto tysięcy więcej, niż wymagałaś. – mówił murzyn i, trzeba przyznać, mówił prawdę. Był jednym z lepszych klientów – ot, głowa jednej z okolicznych mafii z aspiracjami do stania się królem tego miasta. Takich klientów Puma lubiła najbardziej – mordowali co najwyżej innych gangsterów, a za porządną broń płacili tyle, ile podyktowała. Dlatego też zgodziła się tym razem załatwić całą sprawę poza Alabamą…

- A teraz zgodnie z umową przekażesz mi kluczyk, ja wezmę sobie moje pieniądze, a o pierwszej w nocy odbierzesz swoją ciężarówkę. I nie spotkamy się po tym fakcie aż do następnego zamówienia. Wszystko jasne, tak?Smykovsky mówiła powoli, spokojnie.

- Tak, jasne. Ale wiesz co zrobię tobie, twojej ślicznej córeczce i urokliwym koleżankom, jeśli spróbujesz mnie tylko wychujać…!? – wyrzucił z siebie gangster, pochylając się w jej kierunku.

Strzelby „siostrzyczek” nieznacznie drgnęły.

- Tak, wiem. Nigdy tego nie zrobiłam, więc…

- Ale transakcja nigdy nie dotyczyła takich kwot… Zresztą, w porządku. Tu masz kartę magnetyczną do skrzynki depozytowej, chyba wiesz jak i gdzie z niej skorzystać… - uśmiechnął się Dark Stone. Transakcja została zakończona.



Floyd z wolna opuszczał teren cmentarza. Chwile jeszcze pospacerował w ciszy wśród nagrobków, ot tak, z braku lepszego zajęcia. Odrobina świeżego powietrza i świętego spokoju jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. Zbliżając się do wyjścia, widział już czekającą na niego przed bramą taksówkę. Całkiem nieźle, pomyślał, nie zauważając nigdzie opierającego się o maskę Pakistańczyka…



Tylko latarnie i neony rozświetlały wszechobecny mrok. Jesień w Nowym Yorku nie była szczególnie urokliwą porą roku, a w tym roku dni były wyjątkowo krótkie. Kitano właśnie podjeżdżał pod bramę cmentarza, już drugi raz tego dnia. Przygotował sobie już znicz i zapalniczkę, a gdy szofer zatrzymał się ledwie parę metrów od wejścia, spokojnie wysiadł z wozu i, rozkładając parasol, ruszył w kierunku cmentarza.

Chwila. Ten facet tam… Przecież to Absalom!



Przyciemniane szyby, porządny samochód – całkiem nieźle. Z oczywistych względów nie przeszkadzał mu nawet obowiązkowy, żółty kolor pojazdu. Dorian zbliżał się już do pojazdu.



Z wiatrem do nozdrzy Japończyka doleciał dziwny zapach. Znał go skądś, z laboratorium, tak, ale nigdy nie spotkał go poza nim… To był jakiś specyfik, miał z nim parę razy kontakt, chyba jeszcze za czasów Loży…



Za szybą zatknięta była koperta. Absalom wziął ją, otworzył i wyjął ze środka karteczkę. Rozłożył.

- Piorunian rtęci! – niemal wykrzyknął Tatsuno.

A potem puścił się biegiem.



„Entliczek, pętliczek, czerwony stoliczek,
Na kogo wypadnie, na tego JEBUT!”
Dorian nawet nie zdążył zastanowić się nad treścią wiadomości. W ledwie sekundę później poczuł, że ktoś wpada na niego, chwyta i popycha.

BUM!
Samochód w jednej chwili rozpadł się na kawałki, a z jego resztek buchnęły niemal piekielne płomienie. Tatsuno, osłaniający swoim ciałem leżącego pod nim Absaloma poczuł, jak w jego plecy wbijają się kolejne odłamki metalu, które jeszcze przed chwilą były karoserią pojazdu.

- Niezłe spotkanie… Cześć. – rzucił Japończyk do dawnego towarzysza, gdy ten tylko się obrócił.

- Tiaa… Cześć.

W tle zaś rozległy się policyjne syreny.


Siedząc sama na balkonie hotelowego pokoju, popijała zamówionego przed chwilą drinka. Dominika wyszła rozejrzeć się po okolicy, „siostrzyczki” zajęły się swoimi sprawami, a Tatiana mogła w końcu nacieszyć się zyskiem. Odliczając koszta zakupu, prawie milion dolarów było tylko dla niej i jej zakonu. Cóż, takiego interesu nie robiła od dawna. Za pół godziny Dark Stone dostanie swój towar, a później…

Zadzwonił telefon. Spojrzała na ekran. Ricardo-Meksyk”. Szef zaprzyjaźnionych przemytników zza południowej granicy, to on z reguły dowoził jej sprzęt prosto przed wrota klasztoru. Pewnie chce wszystko potwierdzić…

- Tak? – spytała, oczekując radosnych okrzyków entuzjastycznego Meksykanina.

- Seniorita! – krzyczał, lecz bynajmniej nie z radości, Ricardo – Straciliśmy wszystko! Cała furgonetka! Na dziewiątej alei z obu stron zastawiły ją auta, kierowcę odstrzelono, dwóch ochroniarzy też, jeden zdołał zwiać! Szukamy jej teraz, ale… Praktycznie rozpłynęła się w powietrzu!

Zamarła. Przed oczami stanął jej Dark Stone i jego spojrzenie, gdy groził jej córce.

- Seniorita!? Jesteś tam!? – krzyczał Meksykaniec. Ale Nocna Puma duchem była zupełnie gdzieindziej…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 12-11-2009, 23:45   #2
 
Mivnova's Avatar
 
Reputacja: 1 Mivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemu
O żesz!
Nic więcej i nic mniej. Dokładnie te słowa ułożyły się w myślach Doriana, gdy samochód eksplodował. Nie zdążył nawet dorzucić do całości jakieś małe „ kurwa”, czy coś w podobie. Przygnieciony ciężarem Azjaty poczuł w tylnej części głowy wibracje od potężnego huku. Nanosekundę wcześniej bębenki uszne zaprotestowały, zajęczały bólem i obrażone, oznajmiły, iż odmawiają posłuszeństwa na najbliższe minuty.

Floyd, już odwrócony twarzą do wybawiciela, zmrużył oczy i przyłożył dłoń do skroni – światło mające źródło w ogniu i eksplozji zamieniły jego wzrok w hydepark dla kalejdoskopowych ogników. Pod zaciśniętymi powiekami gałki oczne zapulsowały z częstotliwością dobrego procesora komputerowego. Absalom był skłonny uwierzyć w tej chwili, że szalony kapłan Voodoo właśnie wbija dziesięciocentymetrowe szpile w marionetkę go reprezentującą, mierząc z chirurgiczną precyzją w tęczówki wykonane z guzików.

- Masz cholernie dobre wyczucie czasu, skośnooki przyjacielu- mimo wszystkich niedogodności, Absalom rozpoznał, komu zawdzięcza życie.
Mamba!
Wygrzebując się spod Japończyka, poszukał desperacko okularów, założył je i dopiero teraz zaprezentował w całej okazałości, podnosząc z wolna. Choć to niebywałe, Dorian niewiele się zmienił przez minione lata. Najbardziej rzucała się w oczy nowa fryzura i zmiana koloru włosów- blond godny biblijnego Absaloma został zastąpiony mało rażącym, nudnym wręcz brązem.
Wśród Łowców powszechnie było wiadomo, że Floyd jakimś sposobem wymyka się żarłocznym zębom czasu, zachowując wigor i aparycję mężczyzny w sile wieku. Nie przybyło mu zmarszczek, choć cera zdecydowanie uległa... zmianom. Zdawała się być wykonana ze sztucznego tworzywa, lekko połyskiwała, a jej fakturę można było przyrównać raczej do gładkości szkła, niż organicznej materii. Czyżby plastyczna operacja?
Biorąc pod uwagę staż Absaloma w Loży, który wesoło polował na Bestie już od lat sześćdziesiątych, powinien być teraz rozsypującym strachem na wróble, wypchanym przegniłą słomą i rozsiewającym woń nawozu naturalnego pochodzenia.
Tymczasem, patrząc na obu mężczyzn z boku, naprawdę trudno było dostrzec różnice w ich wieku. Ba, Absalom mógłby z powodzeniem udawać napakowanego testosteronem czterdziestolatka. Może nie we wszystkich dziedzinach, ale zawsze...

Poziom adrenaliny Doriana skoczył niebezpiecznie wysoko, jego ręce zaczęły drżeć. To już nie te same stalowe nerwy, co przed dwoma dekadami. Ledwo się opanował, wziął głęboki wdech, z ulgą i zachłannością łapiąc wilgotne powietrze. Czuł na twarzy żar od palącego się samochodu. Trochę jak na biwaku z kiełbaskami. Rozgrzane do czerwoności żelastwo syczało, atakowane przez nieliczne krople z nieba.

Chyba celowo dokładając groteski do swej osoby i niecodziennej sytuacji, wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza, a właściwie ciemnego surdutu z tegorocznej kolekcji jesiennej, śnieżnobiałą chusteczkę i z uporem maniaka zaczął wycierać pobrudzone zmokłą ziemią palce skórzanych rękawiczek oraz spodnie. Najwyraźniej na emeryturze stał się wrogiem mikrobów. Lub po prostu elegancikiem.

- To co? Czekamy na policję?- uniósł zza okularów ( cK) brwi, poprawił rękawiczki ( Forzieri) i rzucił demonstracyjnie okiem na zegarek ( cholera wie jakiej firmy). Pytanie było w jego mniemani retoryczne, tym bardziej, że, o ile pamiętał, Mamba cenił sobie prywatność jak mało który członek Loży. Spotkanie z władzą na pewno nie było mu na rękę. Dorianowi zresztą też nie.

Spojrzał na wrak taksówki, ponownie na Japończyka. Miał nadzieję, że numer rejestracyjny samochodu przetrwał. Firma taksówkarska, do której dzwonił, miała u niego duży minus.

Szelmowski uśmiech, odsłaniający godne reklamowania pasty zęby, ostatecznie wygrał bój z chaotycznym rozdarciem warg pomiędzy wąską linię pseudoprofesjonalizmu ( jak gdyby codzień ktoś chciał go zabić), a głupawego zdezorientowania, czyli szerokim 'o' pasującym bardziej do twarzy pań z przemysłu mlecznego niż byłego zabójcy Bestii.
Uśmiech ten był jedynym sposobem na ukojenie nerwów. Absalom słyszał, jakoby endorfiny wytwarzały się nawet w przypadku wymuszonego uśmiechu. Sprzężenie mimiki z produkcją hormonów szczęścia zdawało się całkiem sensowną tezą.

Zapowiadał się piekielnie ciężki dzień. I do tego wszystkiego jeszcze padało…
 

Ostatnio edytowane przez Mivnova : 12-11-2009 o 23:59.
Mivnova jest offline  
Stary 14-11-2009, 14:22   #3
 
Token's Avatar
 
Reputacja: 1 Token ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumny
Wargi podrażnione zbyt gorącą kawą drażniły Kitano. Plecy powoli zaczynały odczuwać niewygody podróżowania w siedzącej pozycji. Wszystko to było jednak daleko poza jego obszarem zainteresowań. Obserwował krople deszczu spływające po szybie auta. Życiu, które toczyło się po jej drugiej stronie, nie poświęcając nawet chwili. Każda tworzyła ścieżkę tak inną od reszty. Zupełnie obojętna na to co czynią jej podobne. Tak jak on sam. Zdając sobie z tego sprawę, pozwolił sobie na coś co nie zdarzało mu się ostatnimi czasy. Zważywszy na pogrzeb byłego towarzysza oraz szereg innych okoliczności, wydało się to jeszcze bardziej osobliwe.

Uśmiechnął się.

Delikatny grymas z czasem przeszedł w cichy śmiech. Nie zwracając uwagi na zaskoczony wzrok szofera odbijający się w lusterku, po prostu kontynuował. Chyba po raz pierwszy zdolny był dostrzec jak żałosny jest świat, który go otacza. Być może pomogła mu w tym tragedia towarzysza, znacznie większa niż jego, choćby z uwagi na fakt, że on nadal żył. Może był to widok innych Łowców. Nieważne. W tej chwili liczył się tylko fakt, że wreszcie wszechobecna ironia, nie zdołała ponownie rzucić go na kolana.

Niegdyś chroniąc ludzi przed zagrożeniem, któremu nie zdolni byli sprostać, a dziś lecząc najbardziej mordercze z chorób. Nieustannie kroczył drogą, którą niegdyś obrali jego przodkowie. Poszanowanie tradycji było natomiast jedną z pierwszych wartości, którą mu wpojono. Dziś otaczający go ludzie i rodzina, mają go za zwykłego wyrzutka, dziwaka. Dlaczego? Ze strachu, czy może faktu, że niektórzy w swej głupocie szczycą się historią, która nie jest nawet w części prawdziwa. Nie widział już w sobie osoby winnej za wszystkie cierpienia bliskich i raz na zawsze postanowił skończyć z rolą męczennika.
Czyż można znaleźć sobie lepszy powód do śmiechu?

W tym osobliwym nastroju niespiesznie wydostał się ze swojego pojazdu. Stojąc tak przez chwilę, pozwolił sobie wreszcie spojrzeć na znicz, który tak długo trzymał w dłoniach.

- Dzięki Danny - szepnął pod nosem.

Wykonał pierwszy krok w stronę bramy cmentarza kiedy coś zakłócił ten, mogłoby się zdawać, idealny moment. Postać Absaloma, a później ten zapach. Chwila poświęcona na połączenie faktów okazała się być na tyle krótka, by uratować życie byłego Łowcy. Niestety niezbyt krótka by pozwolić im wyjść z tego bez szwanku. Czując jak rozgrzany do czerwoności metal rozrywa jego ubrania i skórę, z ledwością zdołał zachować jasność umysłu.
„W bólu szukaj dowodów życia, w jego akceptacji swej wielkości.”
Blisko trzy razy powtórzył w myślach motto, które widniało na wszystkich czterech ścianach dojo, w którym szkolił się za młodu. W istocie nauka radzenia sobie z cierpieniem fizycznym, a co ważniejsze psychicznym. W ciągu ostatnich lat okazała się być dla niego najbardziej wartościową wiedzą, z wszystkich które posiadł.

Dźwigając się z ziemi rzucił krótkie spojrzenie Absalomowi. Wyglądał jakoś dziwacznie, choć Tatsuno nie miał czasu na wnikliwszą obserwację. Tym bardziej nie uśmiechało mu się ucinanie w tych okolicznościach pogawędki o „starych dobrych czasach”. Śmierć Rolanda, teraz to. Nie zdziwiłby się gdyby ktoś chciał zabić choćby dla przykładu dziwaka, którego najchętniej zastąpiłby każdym innym członkiem Loży, a który stał teraz przed nim. Nie miał jednak zamiaru ryzykować. Drażnił go dźwięk syren, a rozmowa z mundurowymi kosztowałaby go zbyt wiele cennego czasu. Machnął więc tylko ręką w kierunku Mercedesa. Nie miał zamiaru czekać, aż Floyd zakończy poszukiwanie tablicy rejestracyjnej, która z pewnością leży teraz po drugiej stronie cmentarza. Na jego szczęście z powodu bólu nie poruszał się z tą samą szybkością co jeszcze przed kilkoma chwilami.

- Jedź do firmy. Tylko postaraj się ominąć te radiowozy - słowa wypowiedziane tonem nieznoszącym sprzeciwu. Sprawiły, że pytania odnośnie stanu zdrowia pracodawcy ugrzęzły w gardle szofera.

Choć plecy paliły żywym ogniem, nie miał ochoty odwiedzać ostrego dyżuru. Z uwagi na badania prowadzone na nierzadko szkodliwych substancjach. Filia nadzorowana przez Mambę podobnie jak każda inna. Musiała zatrudnić lekarza wraz z asystą pielęgniarek i odpowiednią aparaturą. Kilka oparzeń i rozcięć nie powinno stanowić dla nich problemów. Mercedesem podróżuje się natomiast z pewnością wygodniej niż karetką, w której pewnie nie pozwoliliby mu skorzystać z telefonu, a ten był mu teraz potrzebny ponad wszelką miarę.

Nie zważał ani na fakt, że samochód mknął z zawrotną prędkością ulicami Nowego Jorku, ani postać Absaloma. Jego palce skacząc po klawiaturze telefonu szybko odnalazły numer Rubin. Pierwsze trzy sygnały wzmagały tylko zdenerwowanie. Kiedy natomiast usłyszał tak dobrze znany mu głos w słuchawce ...

- To bardzo ważne. Musisz jak najszybciej spotkać się ze mną w moim biurze - wziął większy wdech i już miał dodać „uważaj na siebie”, kiedy zagłuszone jego głosem, wydostające się ze słuchawki dźwięki przybrały formę słów.
- Przykro mi kochanie, ale nie mogę odebrać w tej chwili telefonu. Jeśli masz dla mnie dobre wieści, zostaw wiadomość po sygnale. W innym wypadku pocałuj mnie w dupę.

Kiedy usłyszał dźwięk rozpoczęcia nagrywania, omal nie zgniótł komórki w dłoni. Jedynie jej cichy protest przybierający formę miarowego strzelania obudowy, zmusił go do powstrzymania się. Przez zaciśnięte zęby wycedził jeszcze raz to samo, co przed momentem niemal wykrzyczał do słuchawki. Bynajmniej nie miał zamiaru dawać za wygraną, toteż z uporem maniaka raz za razem dzwonił do Emmy. Słysząc natomiast tak dobrze znaną formułkę, rozłączał się i próbował ponownie. Nie było to jednak zadanie na tyle absorbujące by pozostawić nieoczekiwanego gościa samemu sobie. Choć nie odwrócił wzroku, który zwrócony w kierunku okna pozwalał mu ocenić odległość od siedziby firmy. Pytanie wystarczyło by skupić uwagę drugiego pasażera.

- Jeśli masz choć cień pojęcia kto mógł to zrobić, byłbym wdzięczny za informację.
- Mam całą listę podejrzanych - odparł sarkastycznie, masując skroń. - Na pierwszym miejscu jest Roland i jego zemsta zza grobu.

Powinien był przewidzieć, jak bezcelowe są próby wydobycia od Absaloma czegokolwiek wartościowego. W tym wypadku najrozsądniej było po prostu zamilknąć.
I nadal bezskutecznie próbować skontaktować się z Rubin.

Nie zważając na znikające za horyzontem słońce, deszcz niestrudzenie uderzał o szybę jego samochodu. Czas dłużył się potwornie, a nieustanne stukanie wzmagało tylko irytację. Był już naprawdę bliski wybuchu, kiedy dostrzegł znajome skrzyżowanie.

- Już dojeżdżamy proszę pana - usłyszał głos szofera, który obdarował go chyba pierwszą dobrą wiadomością tego dnia ...
 
Token jest offline  
Stary 19-11-2009, 21:56   #4
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Mówi się, że wielkie korporacje nigdy nie śpią. Większość traktuje te słowa metaforycznie – w końcu mają filie w wielu zakątkach świata, gdzież zaś zawsze trwa dzień, gdzieś ktoś pracuje nad rozwojem firmy. Wieżowiec należący do Global Medicine w Nowym Yorku był jednak dosłownym potraktowaniem tych słów. Mimo późnej pory, Mercedes należący do kierownika filii wjechał do podziemnego garażu przez automatycznie otwierające się drzwi. Szofer, zgodnie z poleceniem, zaparkował zaraz obok windy, do której bez chwili zwłoki ruszyli Kitano z Floydem.

W niewielkim pudełku zbudowanym, zgodnie z ostatnimi trendami, ze szkła pancernego mknęli na trzydzieste piąte piętro, obserwując przy tym kolejne niemal puste korytarze. Tylko na niektórych piętrach ciągle ktoś pracował – informatycy ciągle kontrolujący serwery firmy, grupy lekarzy kontrolujący tych kilku pacjentów, którzy zgodzili poddać się eksperymentom medycznym (rzecz jasna nie za darmo), grupki ochroniarzy czy kobiety przy szeregu stanowisk telefonicznej infolinii. Mimo tego, budynek – na co dzień przypominający gigantyczny kopiec termitów – wydawał się być niemal opustoszały.

Dyskretny sygnał dźwiękowy oznajmił, iż znaleźli się na trzydziestym piątym piętrze. Jeszcze szybki ruch wykonany kartą magnetyczną oraz przyłożenie czytnika do palca i Mamba mógł zaprosić swego gościa do miejsca, w którym ostatnimi czasy spędzał chyba największą część swojego życia…





Dużo mówi się o rozlicznych zaletach pracy na stanowisku kierowniczym. Sporo tam kłamstw, wiele rzeczy jest dyskusyjnych, ale z jednym nie sposób się nie zgodzić – widok z najwyższego piętra jest zawsze oszałamiający. A co dopiero widok z najwyższego piętra w budynku umieszczonym w sercu Nowego Yorku…

- Ładnie. – rzucił Absalom, spoglądając za okno.

Tatsuno delikatnym muśnięciem panelu dotykowego umieszczonego przy drzwiach włączył delikatne światło – pasujące tak naprawdę bardziej do romantycznej randki, ale tylko takie natężenie pozwalało widzieć mu normalnie i zarazem nie drażniło wzroku jego towarzysza.

- Dzięki, trochę tu ostatnio przesiaduję… - stwierdził Mamba, otwierając niewielką lodówkę i wyjmując z niej butelkę wody, wskazując przy tym zachęcająco zawartość Dorianowi.

- Widać.






Minęło już trochę czasu. Nie rozmawiali zbyt wiele – każdy myślał na własny rachunek. Absalom co rusz rzucał okiem na znalezioną przy samochodzie kartkę, próbując znaleźć w niej jakąś ukrytą treść, niewielki, nawet przypadkowy znak pozwalający zidentyfikować nadawcę czy nawet szyfr, schowaną między szeregami liczb bądź ich cyfrowych odpowiedników wiadomość. Wszystko na nic. Tylko po cholerę ktoś zostawiałby taką kartkę? Czemu akurat wybuch, akurat samochód, taksówka? I to zaraz po pogrzebie Rolanda, na którym Dorian nawet się nie pojawił?! Starał się znaleźć w tym jakąś logikę, potrzebował jakiegokolwiek sensu, podchodził tej całej sprawy jak do łamigłówki. A spotykał tylko czysty chaos…

Siedzący po drugiej stronie biurka Kitano dokładnie co pięć minut próbował się dodzwonić do Emmy, wciąż bez efektów. Czas pomiędzy kolejnymi telefonami spędzał na wpatrywaniu się w powoli zapadający w sen Manhattan. Próba zabójstwa Floyda intrygowała i jego, chociaż głównie ze względu na potencjalną możliwość połączenia go ze zniknięciem Rubin i samobójstwem Rolanda… Czy działo się coś, o czym nie wiedział? Czy Żyd nie skończył ze sobą po prostu przytłoczony życiem, a z jakichś innych powodów? Co mogło przerazić go na tyle, że zdecydował się na całkowicie ostateczny krok? Ktoś z dawnych przeciwników, pragnący zemsty? A jeśli tak, to jak go zlokalizować?

- Niespodzianka! – zawołał nagle Mamba, widząc zaś pełną zdziwienia minę rozmówcy, spróbował uściślić – Doktor Niespodzianka.

- Nie trafił go szlag? – spytał Absalom

- Ponoć jest od dawna sparaliżowany, pisali o tym w gazetach zaraz po rozpadzie. Ale to nie jego potrzebujemy. Pamiętasz „Niezwykły Elektroniczny Leksykon Bestii Dwudziestego Wieku Doktora Niespodzianki”?

- Zakładając, że zrobił to któryś z tamtych gnojków… Nie takie głupie.Dorian wyraźnie się uśmiechnął. W końcu jakiś trop.

Japończyk nie miał zamiaru dłużej czekać. Szybkim ruchem otworzył szufladę w biurku, w której trzymał swojego niewielkiego, prywatnego netbooka, by poprosić kilku specjalistów o zlokalizowanie potrzebnego im urządzenia. Spojrzał do środka. Tym razem to na jego twarzy odmalowało się zdziwienie.

Na komputerze leżała koperta.

Powoli uniósł ją i otworzył, porozumiewawczo spoglądając na towarzysza. Skojarzenia z kartką z taksówki były nieuniknione, ale jeśli coś miało lada moment wybuchnąć, to chyba lepiej o tym wiedzieć. Włożył rękę do środku. Kartonik i coś stalowego. Kluczyk i wizytówka.


„Nie dzwoń, nie szukaj mnie – spotkamy się za jakiś czas.
A tu niewielki prezent.
R.”


Rubin! Nie miał pojęcia jak długo leżała tu ta przesyłka, nie wracał do budynku od czasu pogrzebu, pewnie podrzuciła to zeszłej nocy… Ale co się stało? Dlaczego miał jej nie szukać? Po co te tajemnie? I co to za prezent…!?

- Obróć. – mruknął Absalom.


Daniel Malnstein.
Powers Street 852/7
91504-1643


Roland. O cokolwiek chodziło, Rubin dała mu klucz do jego mieszkania razem z adresem. Był pewien, że nie bez powodu…

Wtem rozległ się dzwonek firmowego telefonu. Mamba spojrzał na wyświetlacz – „Portier”. Ktoś chciał go o tej porze odwiedzić?

- Tak? – spytał, włączając odruchowo tryb głośnomówiący.

- Panie dyrektorze, dwóch funkcjonariuszy z biura szeryfa właśnie wjechało do garażu, ponoć wraz z drugim mężczyzną uciekł pan z miejsca wypadku… Mam uruchomić drugą windę czy zamierzają panowie z nimi porozmawiać?

Policja. To nie był najlepszy moment na ich interwencję. To był zdecydowanie jeden z najgorszych momentów na nią…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 20-11-2009, 12:40   #5
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Kurwa!!!

Rzucenie aparatem telefonicznym, przez który akuratnie się rozmawiało, nie było zbyt mądre, jednak zważywszy na furię, która ogarnęła Tatianę i tak obyło się bez większych szkód. Zresztą wszystkie informacje uzyskała, nie było co czekać na cud w rodzaju „A nie, jednak jest. Chłopki zatrzymali się tylko na pączka”. Ktoś ja chciał wrobić i nie wykluczone, ze był to sam Dark Stone. W końcu jeśli ktoś obiecał mu niższe ceny oraz nienaruszony towar, dlaczego nie miałby wystawić swego dotychczasowego partnera? To właśnie był biznes – maksimum zysku, zero sentymentu.

- Pięknie. – odezwała się jak zwykle ze stoickim spokojem DominikaZa niecałą godzinę będziemy prawdopodobnie kolejnym dodatkiem do nowojorskiego ścieku. Dodatkiem w postaci mielonki – uściślijmy, biorąc pod uwagę gniew naszego wrażliwego klienta.

Tatiana obróciła się błyskawicznie i nienawistnym wzrokiem spojrzała na córkę. Były jak dzień i noc. Ona stara, lecz wciąż piękna ze swoimi zmysłowymi ustami oraz seksowna, jeśli dołożyła odpowiednich starań, by zatuszować niedoskonałości figury. Dominika natomiast była typem kujonki-chłopczycy. Była chuda, miała wąskie wargi i do tego niezbyt kształtny nos.


Nie to jednak stanowiło o jej braku seksapilu, lecz sam sposób bycia. Chociaż córka nigdy nie rozmawiała z matka o swoich uczuciach (za to matka z córka bardzo często), Tatiana przypuszczała, że jej dziecko ukierunkowane było raczej na kobiety, a nie na mężczyzn, przez co nigdy nie szemrało na przykrywkę zakonu, jaką przybrał ich nielegalny biznes. Tak właśnie... od dwudziestu lat, kiedy Nocna Puma zniknęła z Nowego Jorku i jakby zapadła się pod ziemię, Tatiana Smykovsky żyła z nielegalnego handlu bronią. Jej działalność w łowcach nie tylko bowiem wiązała się ze znajomością półświatka, ale także sposobów na to, by uniknąć wykrycia. Dzięki temu stała się najdłużej prosperującym handlarzem w Alabamie... i teraz miało się wszystko nagle skończyć przez jej pazerność. Przez to, że znów wróciła do tego parszywego miasta!

Najgorsze jednak, że nie była sama w kłopotach. Towarzyszyły jej 3 dziewczyny, które swojego czasu wyciągnęła z paki i stała się dla nich mistrzynią przekrętu oraz jej własna córka – ta, której nigdy nie potrafiła dać wszystkiego, na co zasługiwała. Jedyne więc co Tatiana mogła teraz zrobić, by dać szansę sobie i towarzyszkom, to... obudzić Nocną Pumę.

Jakby nadążając za jej tokiem myślenia, Dominika znów zabrała głos. Mówiła bez lęku, bo choć nieraz przyszło jej oglądać, jak w furii matka niszczy przedmioty, to faktem było, iż nigdy na nią ręki nie podniosła. No może raz... kiedy wrzuciła krnąbrne dziecko po prostu do fontanny, bo nie chciało umyć raczek przed jedzeniem.

- Wzięłam kostium, jest w moim bagażu.
- Zwariowałaś?!
– mimo wieku twarz Tatiany zapłonęła ognistym rumieńcem - Do cholery, wiesz przecież że nie mam już tyłka nastolatki. Nie mówiąc o tym, że za Chiny nie wcisnę się w gorset i...
- ... poszerzyłam go.
– z lekkim uśmiechem dopowiedziała Dominika.
- Niech będzie przeklęty dzień, w którym zostałaś poczęta! – odruchowo fuknęła na córkę.
- Z tego co wiem to musiał być bardzo przyjemny dzień... albo noc.
- Dziewczyno! Przestań! Wygrałaś, ale to tylko jeden raz rozumiesz mnie? Jeden, bo inaczej będzie nam ciemniej niż w dupie tego jebanego przez stado jankesów murzyna.
- Tak jest, matko przełożona.


Dominika okręciła się na pięcie i wyszła na chwilę z pokoju. Chociaż wszystko w Tatianie budziło sprzeciw, zaczęła się rozbierać, wiedząc że nie ma zbyt wiele czasu, jeśli chce ująć tych, którzy odważyli się wejść jej w drogę. Czuła podniecenie na myśl o biegu po kablach elektrycznych oraz popisowych skokach, które z pewnością wykona. Z drugiej zaś strony.... spojrzała w lustro i serce jej się skurczyło z żalu za odchodzącym czasem.
Joga, sztuki walki, zdrowa żywość, kremy ujędrniające i przeciwcelulitowe... wszystko to dawało efekty, jednak dalekie od tego, jakich pragnęłaby kobieta. Gdyby żyła uczciwie pewnie nieraz odwiedzałaby chirurga plastycznego, jednak w jej fachu... nie dość, że narażało ją to na wykrycie, to jeszcze istniała groźba, że ktoś odbierze jej życie podczas narkozy. Na takie ryzyko nie mogła sobie pozwolić. Trzeba było godzić się z czasem.

Córka wróciła akurat w momencie, gdy Tatiana założyła stanik z push-upem oraz majtki ściągające. Nie skomentowała tego jednak, wiedząc, że nie powinna drążnic rodzicielki. Ta tez przyjęła w milczeniu kostium i z westchnieniem rezygnacji zaczęła ubierać. Było... ciasno. Lecz faktycznie Dominika musiała zmajstrować kilka poprawek przy tyłku i talii, bo były nieco obszerniejsze niż kiedyś.

Kiedy wreszcie była gotowa, Nocna Puma spojrzała w lustro.


- Mogło być gorzej... Ukryjcie się z dziewczynami. Jakby mi się nie udało, wiesz.
- Wiem, mamo
. – odpowiedziała Dominika patrząc roziskrzonym wzrokiem na kobietę, była chyba największą fanką Nocnej PumyRozdzielimy się na dwie parki. Jeżeli ci się nie uda, postaramy się wymknąć z miasta. Tak, jak zawsze to było gadane...
- Moja dziewczynka.
– twarz pod maską uśmiechnęła się nadzwyczaj ciepło – Życz mi powodzenia.
- Powodzenia Pumo.

I już jej nie było.
Pierwszy popisowy skok wykonała przez okno hotelu. Czuła wiatr na twarzy i adrenalinę buzującą w żyłach... czuła że żyje! I tylko wpijający się pod pachami lateks przypominał jej, że pełnia szczęścia jest nieosiągalna.
 

Ostatnio edytowane przez Mira : 20-11-2009 o 12:45.
Mira jest offline  
Stary 26-11-2009, 19:48   #6
 
Token's Avatar
 
Reputacja: 1 Token ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumny
Kitano potarł doskonale ogoloną głowę. Niegdyś w jego rodzinnych stronach był to symbol duchowieństwa lub przejścia w stan spoczynku. Kiedy trwał w milczeniu, zmuszając czekającego po drugiej stronie telefonu mężczyznę do kolejnej chwili cierpliwości. Przez myśl przeszło mu, że chyba zdecydował się na ten krok zbyt wcześnie. Wypuścił powietrze z lekkim gwizdem i pochylił się nad niewielkim urządzeniem.

- Uruchom drugą windę - przerwał na chwilę i spojrzał na Absaloma - mimo wszystko spotkam się z moimi gośćmi, chciałbym jednak by poczekali jeszcze kwadrans. Chwilowo jestem bardzo zajęty.

Poderwał się ze swojego miejsca i rzucił na biurko kluczyki do swojego stojącego w garażu Mercedesa. Przez chwilę wpatrywał się w blat z jasnego drewna, po czym podniósł wzrok na towarzysza.

- Nadal jestem prezesem tej firmy. Nie mogę porzucić wszystkiego dla rozwiązania tej sprawy - wzruszył ramionami i jakby lekko się uśmiechnął. - Ciebie jednak zatrzymać nie mogę.

Odpowiedź wyraźnie niezbyt go interesowała. Miast na nią czekać, skierował się od razu do niewielkiej garderoby sąsiadującej z toaletą, która znajdowała się w pomieszczeniu połączonym z biurem niewielkimi drzwiami. Celowo pomalowanymi tą samą farbą co ściany i pozbawionymi klamek. Dzięki czemu dla osoby odwiedzającej to miejsce pierwszy raz były po prostu niewidoczne. Kryły się tam wszystkie przedmioty tak nieodzowne prezesowi, który zaskoczony kontrolą lub wizytą klienta nawet o najbardziej niedorzecznej porze. Szybko może doprowadzić się do stanu, którego nie musiałby się wstydzić.
Grafitowy garnitur, który tak lubił, niestety nie nadawał się już do niczego, prócz wyrzucenia na śmietnik. Szafa była jednak pełna najróżniejszych strojów, toteż nie rozpaczał długo. Koszulę zamienił na prosty golf, który podobnie jak nowo ubrany garnitur był całkowicie czarny. Nim ostatecznie wrócił do biura, otworzył jeszcze apteczkę i nafaszerował się środkami przeciwbólowymi. Co oczywiste przyozdobionych logiem Global Medicine.

Kiedy wrócił do głównego pomieszczenia, jego wzrok od razu skupił się na przeciwległej ścianie. Tak niezwykle kontrastująca ze sterylnością, sztucznością i prostotą całego gabinetu, zawartość szklanej gabloty. Stare wysłużone kimono i czarny stojak ze zdobionego drewna, na którym spoczywało kilka sztuk broni.
Dla ludzi składających mu wizyty służbowe, bądź rzadziej - prywatne. Był to doskonały sposób na przełamanie niezręcznej ciszy. Amerykanie szczególnie upodobali sobie rozmowę o pochodzeniu i rodzinie. On natomiast swych azjatyckich korzeni nie był w stanie ukryć w żaden sposób. Oczywiste wnioski pojawiały się więc błyskawicznie.
Dla niego przedmioty ukryte za szkłem były czymś więcej. Być może z uwagi na brak maski. Niewielu zdawało sobie w ogóle sprawę z faktu, że był to stój, z którego korzystał w przeszłości. Zwykłe przedmioty, które mimowolnie stały się niemymi świadkami jego życia, tym samym nabierając tak niewyobrażalnego znaczenia. Skóra istoty, którą wszyscy znali jako Mamba.

Nie pamiętał dlaczego wstawił to tutaj. Może wynikało to z faktu, że kiedyś planował kontynuować polowanie na bestie. Z czasem przywykł do tych przedmiotów na tyle, że nawet przez moment nie pomyślał o usunięciu ich z biura. Nie przeszło mu przez myśl nawet ich użycie, przynajmniej aż do teraz. Zresztą łatwo było się tego domyśleć. Zwłaszcza po tym jak zawiasy głośno zaprotestowały, kiedy otworzył gablotkę.

- Mogę być przewrażliwiony i policja w tym mieście zaczęła nagle działać jak należy. Coś jednak mówi mi, że znaleźli się tu za wcześnie - zbyt skupiony na swym dawnym stroju i zaciskaniu pięści by powstrzymać nagłe drżenie rąk. Nie zaszczycił Doriana nawet małym spojrzeniem. - Tak czy siak, mam związane ręce i nie mogę ruszyć się stąd dopóki nie załatwię tej sprawy. Kto wie, być może przy okazji dowiem się czegoś ciekawego.

Wyciągnął dwa sztylety Sai i cztery noże do rzucania, które następnie schował pod marynarką. Chwilę później znowu siedział naprzeciw byłego łowcy. Choć wszystkie czynności zajęły mu zaledwie kilka minut, funkcjonariuszy mógł spodziewać się w każdej chwili. Niestety cierpliwość nie jest im znana, a zmuszanie ich do czekania to aż nazbyt oczywista zachęta do wtargnięcia tu siłą, wymachując odznakami i nakazami sądowymi.
 
Token jest offline  
Stary 03-12-2009, 22:52   #7
 
Mivnova's Avatar
 
Reputacja: 1 Mivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemu
Policja? Tak szybko?
Dorian kiwnął głową, słysząc słuszny wywód Mamby. Coś tu zdecydowanie nie było w porządku. Nawet zakładając, że zamachowi ktoś się przyjrzał, musiałby rozpoznać prezesa Global Medicine, złożyć zeznania i tak dalej. Całość trwała.
Albo?
Albo policjanci policjantami nie byli. Więc kim? Zabójcami? Zamachowcami?
Albo?
Opcje się mnożyły mitotycznie. Z wolna powstawało małe drzewko, jak w nieliniowym scenariuszu gry fabularnej. Może sam zamachowiec obserwował wybuch i nasłał na nich policję? Może to rząd? Nie. Władze miały lepsze metody.
Dorian zgarnął kluczyki, patrząc długo na Azjatę.

- Skoro przyjechali tutaj, wiedzą o Twoim udziale- reasumował krótko.- Ja mogę być tylko przechodniem. Prawie nikt nie zna naszych tożsamości ani relacji z… tych czasów. Dla mnie bezpośrednie spotkanie z policją to cholerne kłopoty, Mamba. Nie potowarzyszę ci. Jadę do domu Rolanda. Ewentualny kontakt przez „ Farmę Freuda”, jestem tam dyrektorem finansów. Obecne nazwisko Floyd. Bo chyba tego tak nie zostawimy, co?- na koniec uniósł brwi i skrzywił się niespecjalnie ładnie. Mrugnął kilkukrotnie. Estry, które wziął na cmentarzu zaczynały działać.

***

Wszedł do windy, myśląc intensywnie nad dziwactwami Kitano. Mamba trzymał broń w pogotowiu, nie pozbył się dawnych nawyków. Może żaden Łowca się ich nie pozbył. A Dorian? On broni nie lubił, toteż nie miał jej pod ręką. Co z odruchami? Na cmentarzu omal nie zemdlał z napięcia. Od zawsze walczył o normalne życie, nawet przed tą cholerną wpadką z FBI. Boże, FBI… Jeśli po tym zamachu wpadną na jego ślad, będzie musiał zacząć od nowa! Kolejna zmiana nazwiska, kolejne fałszowanie papierów, ciągu machinacji bankowych, łapówkarstwa, nowe wyrabianie wykształcenia. Nie miał na to siły.

Teraz, po dragach, był spokojny. Zbyt spokojny jak na człowieka, któremu dopiero co próbowano odebrać życie. Co więcej, śpiewał sobie pod nosem, jadąc w dół. Cicho bo cicho, mrukliwie wręcz, ale śpiewał.

Oh I, oh, I'm still alive
Hey I, oh, I'm still alive
Hey I, oh, I'm still alive
Hey...oh...

Oparł się o panel, niechcący wciskając przyciski. Wnętrze windy zawirowało, na skroniach miał krople potu, choć wcale nie było mu ciepło. Powinien teraz dobić się neuroleptykiem, bo inaczej będzie po prostu naćpany. Ale jego neuroleptyki usypiały rosłego mężczyznę na stojąco po piętnastu minutach, nie mógł sobie teraz na nie pozwolić. Z dwojga złego wolał trochę poszaleć, niż walnąć twarzą w kierownicę albo o beton na ulicy.
Perspektywa się z wolna zmieniała, zmysły wesoło harcowały. Suchość w ustach szczypała jak sól sypana na otwarte rany. Aby ją zniwelować wpakował do buzi pół paczki gumy do żucia. Syntetyczny, miętowy smak wypełnił mu świat i tylko dzięki temu dał radę prosto stawiać kroki.
Wziął wdech, czując ( dosłownie) wirujące w płucach powietrze. Tak, jakby tlen nabrał postaci płynnej.
Ale dramatyzuję, pomyślał. Kiedyś waliłem trzy razy większą dawkę dla zabawy. Tolerancja mi spadła.

Wziął z garażu mercedesa, ale bynajmniej nie miał zamiaru nim jechać aż na Power Street. Zatrzymał samochód na najbliższym parkingu, ruszył piechotą na stację metra. Ktoś mógł go śledzić. Łowcy, co do jednego, byli paranoikami. Taka już dola świrów na emeryturze.

Nie znał dokładnej lokalizacji adresu, ale umiał zadawać pytania. Wystarczyło przecież zaczepić przechodnia albo taksówkarza. Cokolwiek Roland skrywał w swoich czterech ścianach, Absalom musiał to odkryć. Jedyną drogą do ostatecznego zerwania z przeszłością było utonięcie w jej mulistych odmętach.
 

Ostatnio edytowane przez Mivnova : 03-12-2009 o 23:19.
Mivnova jest offline  
Stary 09-12-2009, 18:13   #8
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Czekał. Dorian wyszedł już jakiś czas temu, recepcjonista miał wstrzymać policjantów na piętnaście minut. Spojrzał na zegarek. Minuta po czasie. Zaraz tu będą. Starał się wyciszyć, uspokoić – wydawało mu się, że cały spływa potem, co chwila sprawdzał, czy któryś z noży przypadkiem nie wystaje. Przecież tyle lat był Łowcą, był prawdziwym ninja – umiał ukryć emocje. Lecz gdy po prawie dwudziestu latach spokojnego życia pojawiło się znowu zagrożenie… Emocje robiły swoje.

Zastanawiał się jak to możliwe. Jakim cudem policja mogła w trochę ponad pół godziny ich zidentyfikować i namierzyć? Konkretyzując – jego. Łysy azjata w garniturze – nie wyglądał na kogoś wyjątkowego. Po rejestracji? Samochód służbowy, ustalenie właściciela zajęłoby trochę więcej czasu. A jeśli tam, pod cmentarzem był jakiś policjant – czemu ich nie zatrzymał? Przecież nie uciekali, nawet nie spieszyli się jakoś szczególnie… Wszystko to było pode…

Pukanie do drzwi, zaraz potem ich otwarcie. Do środka wszedł niski, krępy funkcjonariusz z biura szeryfa, blondyn o dziwnych rysach – nie tyle ostrych czy wyrazistych, co po prostu… Pierwotnych. Zwierzęcych. Dzikich. Niewielkie, ciemnobrązowe oczy omiotły podejrzliwym spojrzeniem całe pomieszczenie, po czym zdjął czapkę i z lekka się kłaniając, zaczął mówić.

- Pan Detektyw zaraz przyjdzie, powinien już wsiadać do windy, poszedł zapowiedzieć stróżom, że zaraz przyjedzie tu dwóch z wydziału technicznego, żeby pooglądać nagrania. – mówił, spoglądając podejrzliwie na Mambę.

- Pan Tatsuno, tak? – spytał, siadając przy biurku i wyciągając notes. – Mógłbym zobaczyć jakiś dowód tożsamości?

Gdy funkcjonariusz (dziwne, nie przedstawił się…) kończył spisywać dane z ID Kitano, ktoś pchnął uchylone drzwi.



Wyglądał jakby wyszedł właśnie z jakiejś średniej klasy czarnego kryminału. Płaszcz, kapelusz niepierwszej świeżości, biała koszula z wymiętym kołnierzykiem i krawat. Ale najbardziej zaciekawiła w nim Mambę jego twarz. Podobna do funkcjonariusza, może poza kolorem włosów, a przy tym też dziwnie znajoma…

- Detektyw Liceon. – mruknął na wejściu. Spojrzał na swego podkomendnego, który zamknął swój notesik i ustąpił przełożonemu miejsca przy biurku. Ten zaś podszedł i jedynie opierając się o fotel, spoglądał na azjatę. Azjatę, który w tej chwili usilnie starał się sobie przypomnieć, skąd on zna tego człowieka…

- Nie spytam się, gdzie jest pana towarzysz, bo z pewnością powie pan, iż nie mógł go zatrzymać – rozumiemy, nie miał pan tego prawa. Kamery powiedzą nam wszystko. – mówiąc, uśmiechał się drwiąco. Dlaczego? O co mu chodziło?

- Namierzyły panów nasze kamery przy bramie cmentarnej. – mruknął po krótkiej przerwie – Pańska hmm… „Grupa społeczna” zawsze była pod naszym ścisłym nadzorem – i nie chodzi mi bynajmniej o farmaceutów – spojrzał w kierunku gablotki z od dawna nieużywanym kostiumem, Kitano od razu zrozumiał, o co mu chodziło – A szczególnie ostatnio, po śmierci pana Malnsteina… No cóż, obawialiśmy się, że niektórzy z was uznają to za jakiś znak, inni za spisek – i zaczną dziać się dziwne rzeczy. No i zaczęły. Dwóch byłych członków „Loży” pod niezbyt często odwiedzanym cmentarzem o tej samej porze, na dodatek w akompaniamencie wybuchającego samochodu… Ciekawy zbieg okoliczności, nieprawdaż?

- W rzeczy samej, zbieg okoliczności. – skomentował krótko Tatsuno. Każde słowo tego człowieka uzupełniało w jego umyśle obraz persony, którą kiedyś znał. Ten sam, niby dyplomatyczny, sposób mówienia, to samo podejście do samej organizacji Łowców – pogardliwe, niechętne… Znajomy z dawnych lat? Tak, na pewno tak… Tylko kto!?

- Prosiłbym o współpracę. Staram się po prostu rozwiązać tę sprawę, w sposób jak najłagodniejszy i najprzyjemniejszy dla nas wszystkich. Ale potrafię też inaczej. Nie bez powodu nazywają mnie „Psem na zbrodnię”…

Pies. Wilk. Tak, wszystko pasuje. Nagle wszystkie porozrzucane po pamięci Mamby fragmenty obrazu jego rozmówcy połączyły się w jego. Likaon. Mityczny ojciec wszystkich wilkołaków. I ten, który decydował o losach i celach każdego ze swych wilczych synów również tutaj, w Nowym Jorku.

Zauważył to. Pewnie po jego wyrazie twarzy, może po oczach. Też się uśmiechnął. Miał paskudny, niemal wilczy uśmiech, nawet w postaci człowieka. Role się odwróciły…

- A teraz powie mi pan co tak naprawdę stało się pod cmentarzem. I dlaczego tak dobrze czuję tu zapach krwi… - mówił. Lecz duchem Mamba był już bardzo daleko…







Miała już tego nie robić. Obiecywała sobie, przysięgała, były momenty, gdy kostium miał już lądować w kominku. Przysięgała na wszelkie świętości, pamiętała, jak to wszystko się skończyło, a poza tym teraz nie było to nawet legalne!

Zapomniała jednak, że większość naprawdę pięknych rzeczy jest nielegalna. A zdecydowanie najpiękniejszą było to uczucie, którego teraz ona – Tatiana Smykovsky – doświadczała stając się na nowo Nocną Pumą. Skoki między dachami, kontrolowane ślizganie się po stromych częściach budynku czy nawet odbijanie się od słupów i samych drutów telefonicznych – ile razy o tym śniła! Ileż razy chciała, pragnęła, ale wiedziała, że nie może…! Aż w końcu się udało!

Ale musiała zająć się samą sprawą. Zaginął ważny transport, a Dark Stone nie wyglądał na kogoś, kto zgodziłby się na zwrot gotówki i całuska na przeprosiny. Zresztą, Tatiana też na taką nie wyglądała. Musiała więc znaleźć ciężarówkę i dowieźć ją na wskazane miejsce. Chyba, że to sam gangster postanowił przejąć ładunek – z tym, że wtedy znacznie komplikowałoby sprawę. Szczególnie dlatego, że w zasadzie za wszystko już zapłacił…

Kolejne skoki. Po dachu, z niego prosto na słup stojący na środku szerokiej ulicy, z niego zaś…

- Mamo? – usłyszała nagle głos Dominiki. Zamarła. Co gorsza, zamarła w locie.

Przez chwilę zdawało się jej, że – niczym postacie z kreskówek – zatrzymała się w powietrzu. Niestety, trwało to tylko chwilę. W sekundę potem bowiem runęła w dół, prosto na ulicę pełną pędzących samochodów.

Szybkim wymachem trzy metry nad ziemią chwyciła się barierki jednego z balkonów. Poczuła, jak jej mięśnie naciągają się do granic możliwości. Nie mogła jednak odpocząć, nie tutaj – jej działalność w końcu od dawna była nielegalna, a ludzie raczej nie uwierzą, że jest wielbicielką lateksowych strojów sado-maso, która po prostu lubi sobie pozwisać przy barierkach od balkonów…

- Dominika? – odezwała się, wskakując na dach budynku.

- Mamo? Zapomniałam ci powiedzieć – zainstalowałam w kostiumie komunikator głosowy…

- Doskonale. Czy jest coś jeszcze, o czym zapomniałaś wspomnieć, a co mogłoby spowodować moją rychłą i dosyć bolesną śmierć?

- Nie. Chyba nie. – odpowiedziała córka, udając, iż kompletnie nie zauważyła sarkazmu matkiMam za to ważniejsze informacje. Ten, kto postanowił podprowadzić ciężarówkę był na tyle zorientowany, że wymontował GPSa. Ale daleko mu do mojego sprytu – pełno tu kamer, do większości każdy ma dostęp – ot, żeby sobie pooglądać. To pooglądałam. I zauważyłam na paru ulicach nasz transport. Naniosłam to wszystko na mapę, więc powiedz mi, gdzie jesteś, a potem skup się, powiem ci gdzie szukać.

Cóż, nowoczesna technika znacznie ułatwiłaby im ich pracę za czasów „Łowców”. Córka, którą całą tę technologię posiada w małym palcu zdawała się czynić to wszystko jeszcze prostszym…










Powoli przekręcił kluczyk w drzwiach, zrywając wcześniej policyjne taśmy. Prawdę mówiąc, obawiał się co może zastać w środku. Nigdy nie przepadał za Rolandem, nigdy nie interesował się jego życiem – a teraz miał okazje odkryć wiele z jego tajemnic. Kto wie, co będzie później. Ale w tej chwili nie miał innego wyjścia…

Pchnął drzwi. Puste, ciemne mieszkanie nie robiło dobrego wrażenia. Porozrzucane w przedpokoju ubrania przykryte były już niewielką warstewką kurzu, nie były więc dziełem policjantów, a porządku ustalonego przez samego właściciela. W ogóle okolica nie wyglądała na specjalnie przeszukiwane miejsce. Weszli, zabrali ciało i wyszli. Dziwne.

Pierwsze kroki skierował do łazienki. Tu w końcu Danny się powiesił. Spory kawałek jakiejś szmaty z której skręcono szubienicę ciągle widział na rurze, z lekkimi śladami krwi, która musiała popłynąć z ust czy nosa umierającego. Floyd zapalił światło – coś tu było nie tak… Maszynka do golenia leżała pod umywalką, wkopana gdzieś pod ścianę. Była na niej resztka pianki. Postanowił popełnić samobójstwo w trakcie golenia? Czy może po prostu – patrząc na absolutny bałagan w całym mieszkaniu – tu było jej „miejsce”? Ale nawet jej nie wypłukał…

Spojrzał na lustro. Inaczej niż wcześniej oglądający je specjaliści z policji. Dotknął go dłonią w rękawiczce, przyłożył do niego twarz, polizał z lekka jego powierzchnię. Pęknięcia. Lekkie, w prawym dolnym roku. Ciężko byłoby je zobaczyć. Jakby ktoś uderzył w lustro, może lżej, może mocniej. Trudno określić kiedy, ale musiała się tu toczyć jakaś walka – nie mógł uderzyć w lustro wisząc, nie sięgnąłby.

Śmierć Rolanda stawała się coraz bardziej tajemnicza. Absalom ruszył zaś do kolejnych pomieszczeń.







Raz widział go na własne oczy. To było dawno, dawno temu – pierwszy raz miał stanąć oko w oko z bestią nie próbując ją rozstrzelać, a by dogadać się co do kilku spraw. Szczególnie jednej. Jeńców. Podczas ostatniej, szeroko zakrojonej akcji, jednej z niewielu gdzie współpracowali z policją, próbowali dorwać najwyższe głowy w hierarchii okolicznych Wilkołaków. Bestie osiadły zaraz za granicami miasta, w stylizowanym na Artdeco monumentalnym domostwie. Rozpętała się prawdziwa rzeź, podobna do reportaży z wojen – w końcu Łowcy musieli się wycofać, nie dali rady. Ich przeciwnicy, jak się okazało, uwięzili kilku policjantów i dwóch członków Loży, pogromcom Bestii zaś udało się schwytać jednego z najważniejszych „dostojników” dworu króla Likeona. Nie pozostało nic innego jak po prostu ich wymienić…

I właśnie w tym celu wysłano Mambę. Najbardziej wpływowi członkowie Loży mówili, iż po prostu nie kojarzy się źle Wilkołakom, bowiem w trakcie samej bitwy zajmował się przede wszystkim leczeniem towarzyszy, a i do tej pory we wcześniejszych akcjach nie miał kontaktu z dziećmi Likeona. Jechał więc samochodem w kierunku niewielkiej, acz całkiem luksusowej knajpki na granicy Manhattanu , gdzie miał dobić targu z Bestiami, a następnie odebrać swoich jeńców i zezwolić Wilkołakom na odebranie swojego, ukrytego gdzieś w okolicy, pilnowanego przez ponad dziesięć osób.

Mógł też zrobić inaczej. Wszystko zależało od niego. Owszem, Loża nie byłaby zadowolona, gdyby zdecydował się rozstrzelać stwory w restauracji, ale jeśli tylko uda mu się odbić jeńców – nikt nie powie o nim złego słowa. A gdy przejdzie już wściekłość spowodowana jego niesubordynacją, nawet mu pogratulują…

Zatrzymał samochód pod lokalem. Widział już przez spore okno Likeona siedzącego wraz z jednym ze swych synów przy stoliku. Spojrzał na siedzącą na fotelu obok Rubin. To ostatnia szansa, żeby coś ustalić. A potem wkroczyć do akcji…







Wiedziała już, gdzie szukać. Córka przeprowadziła ją przez spory kawałek miasta, a teraz wskazała obszar, w którym pojazd zniknął z kamer. Paręnaście bocznych uliczek bez kamer – niby sporo, ale da się przeszukać. Szczególnie, że samochód był za wysoki, żeby wejść do zwykłego garażu, jakich pełno w tej okolicy. A poza tym… Tatiana czuła, że jest blisko. Po prostu czuła.

Z każdym skokiem jej serce wypełniała coraz większa euforia. Nie dość, że znów miała okazje poczuć swoją moc, to jeszcze zaraz odnajdzie swą zgubę. I wszystko wróci do normy – no, może córka czasem będzie ją męczyć o to, żeby wróciła do dawnego „zawodu”… Kto wie, może i kiedyś wróci?

Zatrzymała się na krawędzi jednego z dachów, gdzie miała doskonały widok na podwórze budynku. Trafiła. Jakieś siedem pięter pod nią stał samochód, jej samochód, z którego jacyś ludzie z kapturami na głowach brali kolejne skrzynki i przenosili do podziemi budynku.

- No pięknie… - wyszeptała pod nosem, przeciągając się z satysfakcją niczym prawdziwa kocica.

- Znalazłaś!? – krzyknęła rozradowana córka.

- Tak. Później pogadamy. Teraz mamusia musi wysłać parę osób do kątów.

Okrążyła podwórze ze wszystkich stron, przejrzała każdy kąt. Nie będzie jednak tak lekko. Poza kolejnymi tragarzami w podwórzu stoi trzech innych mężczyzn, wszyscy z bronią, bodaj karabinami. Jeśli zdecyduje się na otwartą walkę, mogą zrobić z niej sito zanim wyląduje. A Nocna Puma bynajmniej nie miała ochoty sprawdzać, czy w istocie posiada dziewięć żyć…

Trzeba coś wymyśleć.







Dorian siedział w całkiem wygodnym fotelu, obracając w dłoniach zdawałoby się zwykły zeszyt w twardej oprawce. Znalazł go przeglądając zgromadzone przez Rolanda książki, za kilkoma tomami encyklopedii, w małym, chyba wyskrobanym własnoręcznie przez gospodarza, wgłębieniu w ścianie. Na jego osiemdziesięciu kartkach w kratkę znajdowały się ręcznie sporządzone „zapiski” – jeśli tak można był nazwać losowe, na pozór przypadkowe ciągi cyfr, którymi zapisana była każda kartka brulionu.

To musiało coś oznaczać. Przy tym musiało być to coś niezwykle ważnego – tak bardzo, iż Danny – nie będący nigdy matematykiem – zdecydował się zapisać to szyfrem na tyle skomplikowanym, że nawet Dorian nie potrafił go rozszyfrować. Kto mógł mu w tym pomóc? Sam Floyd znał tylko jedną taką osobę – jedynego chyba z Łowców, którego nazwiska nigdy nie poznał, Doktora Niespodziankę, genialnego naukowca, ostatnimi czasy jednak ponoć sparaliżowanego. Spytać się go o to? Ktoś na pewno będzie miał jakiś kontakt do tego staruszka…

Ostatni raz kartkując zeszyt przed wyjściem, zauważył w rogu strony zapisane malutkimi literami literę i liczbę. Spojrzał parę stron dalej – w innym miejscu również znalazł podobny zapisek, który komuś innemu wydawałby się po prostu przypadkowymi znakami, przypadkowym maźnięciem długopisem po kartce.

Z bloczku leżącego na biurku Malnsteina oderwał kawałek papieru, wyjął z kieszeni płaszcza pióro i począł wypisywać te symbole. Nim jeszcze skończył, zauważył w nich pewną prawidłowość, szyfr był dużo prostszy niż ten w pozostałych zapiskach. Po wypisaniu wszystkich znaków spojrzał na nie i już po chwili zapisał na drugiej stronie: „Zapytaj Randy’ego. Central Park.”

Randy. Jedyny w Nowym Yorku golem, który potrafił mówić i myśleć. Niemal ludzka istota, rzekomo zniszczona przez policję. Raz go spotkał, ten pyskaty mikser bywał irytujący, ale przy tym okazał się całkiem użyteczny. A teraz on i te cyfry. Tytanem intelektu nie był, ale kto wie, czy nie ukryto w nim jakiejś dodatkowej funkcji…

Kolejny trop. Kolejny krok. Kolejne zanurzenie w głębinie przeszłości…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 15-12-2009, 17:08   #9
 
Token's Avatar
 
Reputacja: 1 Token ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumny
Dziwne, że w tej szczególnej chwili myślał tylko o jednym. Konkretyzując, w jego głowie przewijały się te wszystkie sceny z filmów, w których główny bohater rzucał coś na wzór „Dlaczego akurat teraz?!”, ewentualnie „Gorzej już kurwa być nie może”. Szkoda tylko, że w przeciwieństwie do srebrnego ekranu, życie nie jest zbiorem klatek, a znacznie bardziej złożonym padołem. Mimo wszystko nie przestawał, po prostu myślał. Nawet i o najbardziej błahych sprawach. Przez całe swoje życie hartował umysł i ciało. Kiedyś myśli płynęły w kierunku, w jakim tylko sobie zażyczył. Szkoda, że choć nigdy nie przestał trenować, wiek odebrał mu dawną biegłość. Pozostało więc odwracanie uwagi. Stres był jego wrogiem i tylko stres. Zmierzającą ku niemu osobę, musi natomiast zmienić w swą ofiarę.

Nigdy nie przystępował do działania pochopnie. Łowy czy zwykła rozmowa biznesowa, w tym wypadku różnica nie istniała. Nie zwalczył jeszcze rodzącego się w jego wnętrzu poddenerwowania, zbyt łatwo mógł się odsłonić. Trwał więc w milczeniu, robiąc wszystko o co poprosił pierwszy funkcjonariusz. Jak się szybko okazało, będący tylko zwykłą płotką. Prawdziwy drapieżnik nadszedł dopiero po chwili.

Kiedy wreszcie zdał sobie sprawę z kim na do czynienia. Wiedział, że wszystko to nie jest dziełem przypadku. Zwykłe wspomnienia, po prostu głupia myśl, czy też to Mamba z przeszłości doszedł do głosu pod wpływem wszystkiego co dziś zaszło. "Widać odpowiednia tresura nawet największego z wilków może zmienić w zwykłego kundla" - myśl przemknęła w jego głowie z prędkością światła. Usta Japończyka nawet jednak nie drgnęły. Może przez moment, kiedy ułożyły się w drwiący uśmieszek.

Kitano był pewien, że nie zdołał całkowicie stłumić reakcji ciała. W tej chwili to jednak tylko pozbawiony znaczenia szczegół. Przeszłość postanowiła chyba na dobre zadomowić się w teraźniejszości. Przynajmniej tego dnia, choć gdyby się nad tym głębiej zastanowić. Było już zbyt późno na złudzenia, że wraz ze wschodem słońca wszystko wróci do znanego mu porządku. Nic więc dziwnego, że miast zwracać uwagę na Liceona, postanowił przywitać się ze znajomymi, których starał się unikać od bardzo dawna - wspomnieniami.

<>


Łowców było wielu, każdy na swój sposób unikalny, każdy usiłujący niekiedy za wszelką cenę zachować swą niepowtarzalność. Pewien niezwykły zbieg okoliczności spowodował jednak, że jednemu Japończykowi i jednej temperamentnej Irlandce, za cholerę nie szło w tej zabawie. Mało powiedzieć, że byli niemal identyczni.
Być może dlatego miast skupiać się na zadaniu, rozmawiali o absolutnie wszystkim. Co natomiast wynikało z faktu, że nie istniały dla nich tematy tabu. Dysputy zaczynali w okolicach tego czym Mamba ostatnio przyprawił obiad jednego z kolegów w laboratorium. Nie omijając również informacji o tym, jak przykre były konsekwencje dla każdego kto odwiedzał po nim toaletę. W międzyczasie naśmiewając się z istotnego mankamentu kostiumu Rubin. Skąpy stanik stwarzał istotne zagrożenie przypadkowej prezentacji tego co pod sobą skrywa. Nasłuchał się o tym jak cholernie twarde są wilkołaki. Nikt jednak nie poinformował go co dzieje się z takim futrzakiem, kiedy złapie go chuć. Bynajmniej nie miał zamiaru przekonać się o tym pierwszy.

Umilkli dopiero kiedy w oddali zarysowała się sylwetka budynku, w którym mieli spotkać się z drugą stroną. Tatsuno może i skrywał twarz pod maską, dla jego towarzyszki był jednak jak otwarta księga. Aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego co dzieje się w głowie kierowcy. Prawdopodobnie z tego powodu nieco spochmurniała.

- Musisz mi coś obiecać - w jej głosie wyraźnie zabrzmiała nuta zdenerwowania.
- Co tylko zechcesz - sam pozostawał absolutnie spokojny. Mimo wszystko nawet zbytnio się nie przejął. Rubin wpadała w szał częściej niż jemu udzielał się dobry humor.
- Do jasnej cholery, nie zachowuj się tak. Musisz mi przyrzec, że tym razem nie będziesz szalał jak jakiś pokręcony fanatyk. Normalnie możesz sobie zabijać kogo chcesz, nawet jeśli głową ledwo sięgasz mu do jaj. Tym razem jesteśmy tu po to, żeby uratować tych ludzi.

Przez krótką chwilę myśli szalały w najlepsze. Choć jego gardło nieustannie pracowało, on sam nie był w stanie wydusić choćby jednego słowa. Z tego wszystkiego chyba nawet nie zdając sobie sprawy, że omal nie zakrztusił się własną śliną. Niewielu wiedziało kim tak naprawdę był, jej jednak powierzył swoją tajemnicę. Widać dziś przyszło mu za to zapłacić. Głowa bestii, z którą miał się niebawem spotkać, oznaczała dla niego przejście do legendy. Pewnie nawet przez sekundę nie zastanawiałby się nad życiem przypadkowych ofiar. Tyle tylko, że w tej szczególnej sytuacji przypadkową ofiarą była również przyjaźń siedzącej obok osoby.

Wypuścił głośno powietrze i zatrzymał samochód. Rubin chyba dopiero teraz zorientowała się, że dotarli na miejsce. Doskonale ich widzieli, choć w tym wypadku musiało działać to w obie strony. Kitano nie miał natomiast zamiaru wystawiać się na odstrzał. Ostatecznie wyłączył więc silnik po uprzednim odjechaniu poza zasięg ich wzroku.

- Potrzebuję kilku minut. Nie wejdę do środka bez pewności, że to nie pułapka - nacisnął delikatnie klamkę, zamek ustąpił nie dając o sobie zanadto znać.

Właśnie do takich zadań był szkolony przez całe życie. Nie było więc śladu stresu, tylko całkowite zaufanie dla swych umiejętności. Były jego przewagą zawsze kiedy znajdował się w podobnych okolicznościach. Stanowiły powód, dla którego pomimo wszystkiego co widziały jego oczy, nadal żył. Wysunął się powoli z pojazdu. Już miał ruszyć w kierunku ściany budynku, kiedy poczuł dłoń na swoim przedramieniu.

- Obiecaj - aż nazbyt dobrze znał ten władczy ton. W zasadzie sam nie wiedział, czy prędzej nie trafiłoby do niego coś bardziej błagalnego.
- Sierść im z - urwał na moment - ... skądkolwiek nie spadnie. Przynajmniej dopóki nie zaczną na mnie warczeć.

Nim usłyszał jakąkolwiek odpowiedź, pomknął czym prędzej do najbliższej ściany. Zadziwiająca mieszanka, brak jakiegokolwiek dźwięku i niezwykła szybkość. Trudno uwierzyć, że jest osiągalna dla istoty ludzkiej. To nie był jednak najlepszy moment na zachwyt. Miał mało czasu i dużo pracy. Pierwszą rzeczą było zapewnienie sobie drogi odwrotu. W tym natomiast konkretnym wypadku, najlepsza będzie dywersja. Obiegł budynek jednocześnie chwytając dwa ze swoich noży do rzucania. Położył je delikatnie na ziemi. Zdalna detonacja takiego ładunku, na pewno da im chwilę zaskoczenia potrzebną do ucieczki.

W myślach nieustannie liczył czas. Dał sobie dwie minuty, nie mniej i nie więcej. Dokładnie tyle potrzebował by wilkołaki nabrały odrobinę podejrzliwości i stały się bardziej niecierpliwe. Mogły wychylić swe pyski z kryjówek, warknąć, lub cokolwiek innego, byleby tylko ułatwiło mu pracę. Kiedy wracał z powrotem, by dokładnie przyjrzeć się frontowemu wejściu, doliczył właśnie do dziewięćdziesięciu. Pozwolił by Rubin go dostrzegła, ruchem ręki nakazał jej powoli wyjść z samochodu i ruszyć do środka. Nie czuł się może najlepiej czyniąc z niej żywą przynętę. Zawsze to jednak kolejna okazja by zyskać choć trochę informacji. Dołączy do niej nim ta ostatecznie przekroczy próg. Więc jeśli czeka tam na nich niemiła niespodzianka, razem wdepną w to bagno.

Miecz czekający w milczeniu za plecami Mamby, chyba nie zasmakuje już dzisiaj krwi. To nie miejsce i czas na zabijanie. Wielka szkoda.
 
Token jest offline  
Stary 28-12-2009, 22:52   #10
 
Mivnova's Avatar
 
Reputacja: 1 Mivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemu
Utonął w fotelu, a jego ciało jak gdyby zapadło się samo w sobie, przybierając dziwną pozę. Floyd czuł się podobnie wielokrotnie po prochach. Nie umiał opisać tego wrażenia, ludzie na trzeźwo mogli doświadczyć czegoś podobnego, ale tysiąckrotnie słabszego.
Spadał, ale nie z konkretnej wysokości. Spadał ruchem jednostajnym, w głowie, nie mogąc o niczym innym myśleć, aniżeli o tym spadaniu. Gdzieś wierciła się świadomość, że zaraz się wybije do góry, już za chwilę będzie ten charakterystyczny wyskok. Wykres tej slangowej fazy był klasyczną hiperbolą, w której najważniejszy był zawsze punkt pod tytułem „teraz”. Moment spadania pochłaniał świat, tak jak chwila wybicia. Oba wrażenia jednakże były jakby od siebie niezależne, nie dało się ich zestawić. Było mu tak błogo, że dobrych kilkanaście sekund w ogóle nie rozważał, co powinien zrobić. Po prostu sobie siedział, naćpany, ze spuchniętymi powiekami nadającymi jego twarzy głupkowaty wyraz wyluzowania.
Nie przejmował się specjalnie sytuacją, bo i nie miał nadal pełni świadomości. Rozmyślał więc sobie nad wszystkim, jak gdyby go to w ogóle nie dotyczyło. Jakby oglądał film.

Kto mógł zabić Rolanda? Głupie pytanie, Łowcy mieli w cholerę wrogów. A Bestie bywały mściwe, długowieczne, pamiętliwe i miały możliwości daleko wykraczające poza granice zwykłych śmiertelników. Rozpracowanie tożsamości członków Loży może i nie należało do najłatwiejszych zadań, ale też nie było niewykonalne.
Ktoś chce wyeliminować wszystkich Łowców? Właściwie po cholerę? Za dziesięć lat resztki byłych osób polujących na Bestię będą jeszcze bardziej żałosne. Wiek ich gonił, kostucha niecierpliwie czekała za rogiem. Po co ich mordować, skoro już niedługo wykończy ich zwykła biologia?

Dorian był w stanie uwierzyć dosłownie we wszystko, każda teoria spiskowa w jego głowie miała szanse stać się wiarygodną tezą. Może nawet Roland istotnie popełnił samobójstwo, a ktoś próbował upozorować to na morderstwo? To dopiero byłoby zabawne… i takie nietuzinkowe. W sam raz dla równie nietuzinkowych przypadków, jakimi były świry z Loży.

Co w takim wypadku z zamachem na jego osobę? Zbieg okoliczności? Adelina? Nietzscheanie? Czemu nie. Sekty i zakony przecież nie przestały istnieć z dnia na dzień. Logika nakazywała powiązać śmierć Rolanda z zamachem, ale była zawodna. Prościej wychodziło się z co bardziej abstrakcyjnych założeń, by później je tylko podszlifować.

Wstał, zerkając na notes. Gdzieś pod modną fryzurą zawitała myśl, rozsądna myśl nakazująca wypiąć się na sprawę. Po co mu to? Aż tak zależało mu na życiu, by panicznie je chronić? Nie, czuł się stary. Piekielnie stary, zużyty i znudzony, choć jego ciało pozorowało zdrowość.
Pstryknął palcem w spód miękkiej paczki czerwonych Marlboro, pomarańczowy filtr wskoczył mu do ust. Bawiąc się benzynową zapalniczką, podpalił papierosa, chuchnął z pogardą dymem na kartkę, czytając spomiędzy papierowych wstęg spalenizny „ Zapytaj Randy’ego”. Z Rolanda był niezły sukinsyn. Uprzykrzał mu życie nawet zza grobu. Dupek.

Trzeba skontaktować się z Łowcami, trzeba ich zebrać… myślał. Choć zapewne właśnie tego chce tajemniczy zamachowiec. Mieć ich wszystkich w grupie, żeby się nie fatygować do każdego z osobna. Dorian właśnie tak by zrobił.
Ale nie miał zamiaru dać się wciągnąć w te głupie gierki. Przekaże wszystkie informacje Kitano albo innemu Łowcy, którego spotka i da sobie spokój. Wyjedzie. Pewnie do Europy… dawno nie był w Anglii. A może Paryż? Niech ich wszystkich cholera, niech cholera całą tę sytuację. Pieprzeni Łowcy i sekciarze. Wszyscy mieli nierówno pod sufitem, jeszcze bardziej niż on. Dorian przynajmniej próbował się leczyć.

Jeszcze tylko Central Park. Pogada z Randym, a potem da sobie spokój… Tylko Central Park. Złamie szyfr i przekaże notes komuś bardziej zainteresowanemu. Chyba miał jeszcze numer do Pumy. Chyba. Najwyższa pora zainteresować się listą kontaktów i zweryfikować jej aktualność. Po prawie dwudziestu latach miała prawo być nieco wadliwa.
Wyszedł z mieszkania Żyda – bohatera, odpalił drugiego papierosa od połowy pierwszego. Zaciągnął się z obu na raz.
Central Park i koniec, Dorian.
 

Ostatnio edytowane przez Mivnova : 28-12-2009 o 22:54.
Mivnova jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172