Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-05-2011, 20:38   #1
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[Autorskie Dark Fantasy +18] Północ

Północ

Prolog

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4k5bqzx3HRQ&feature=fvst[/MEDIA]

Każda opowieść, nawet ta najmroczniejsza, musi mieć jakiś początek. Czasem jest on spektakularny niczym powstanie supernowej, innym razem coś wydającego się błahostką urasta do niewyobrażalnych rozmiarów, niczym iska opadająca na strzechę. W jednym momencie rozpoczyna się tysiąc małych historii, drugie tyle zaś się kończy, czasem koniec jednej opowieści rodzi drugą, jest to cykl którego nie da się przerwać. Wszystko to zaś obserwują gwiazdy jak i słońce, czasem nawet leniwe oko księżyca. Teraz jednak spojrzenia wszystkich punktów na niebie przykute były do jednego obiektu, zaczynała się historia, opowieść zapowiadająca się naprawdę interesująco...

~*~

Para buchała z końskich nozdrzy, gdy te galopowały przez noc, ciągnąc za sobą czarną karetę. Koła pojazdu zostawiały głęboki ślad na piasku, zaś skryty pod czarnym kapturem woźnica, batem poganiał zwierzęta. Wioska majaczyła w oddali, nieliczne światła paliły się w okiennicach osób które jeszcze nie odeszły w objęcia snu. Księżyc oświetlił karetę w momencie gdy woźnica otworzył mała klapkę za sobą i swym skrzekliwym głosem oświadczył skrytym wewnątrz pasażerom.
- Dojeżdżamy, Panie, widzimy już wioskę. – osobnik wyszczerzył się paskudnie. Brakowało mu wielu zębów, zaś pozostałe były dziurawe i krzywe. Mały robaczek przemknął po ustach woźnicy by po chwili zniknąć w ich wnętrzu, nie tylko on zresztą, wiele owadów dążyło do tamtego miejsca.
- Nie zatrzymuj się. –odpowiedział zakapturzonemu głos z wnętrza karety. Zimny i dystyngowany, jednak ton wyraźnie sugerował pogardę wobec adresata tej wypowiedzi. Paskudny woźnica przytaknął bez słowa i zamknął klapkę poganiając konie.
Jego skryty w powozie pan odsłonił czarną kotarkę przysłaniającą okno karocy i spojrzał w ciemność nocy. Niebo było bez chmurne, gwiazdy świeciły jasno, niczym tysiące błyszczących oczu w oddali. Spojrzenie właściciela powozu przeniosło się na chwilę na ławę naprzeciwko niego. Spały tam dwie kobiety, chociaż nieprecyzyjnie było nazwać stan w jakim się znajdowały snem. Nie oddychały, lecz nie były też martwe, ich ciała wciąż były ciepłe, jednak ich umysły znajdowały się gdzieś daleko, gdzieś poza światem. Obok kobiet siedziała zaś mała postać, skryta po wieloma warstwami szmat. Śmierdziała niemiłosiernie, a jej ubiór poplamiony był w wielu miejscach krwią i moczem. Gdy oddychała rzęziła ciężko, wypuszczając powietrze nosem z obleśnym dźwiękiem. Właściciel powozu spojrzał nań z obrzydzeniem.
- Zaraz dojedziemy, przygotuj się.- w odpowiedzi uzyskał tylko cichy złowieszczy chichot wydobywający się spod sterty materiału.

Powóz zatrzymał się przed metalową bramą prowadzącą do miasteczka. Stary Jim, który tego dnia stał na straży wycelował do woźnicy ze swej dwururki. Przymknął jedno oko, a delikatny powiew wiatru poruszył siwymi włosami jego brody.
- Kto jedzie? O tej porze nie wpuszczamy już przejezdnych! –krzyknął w stronę woźnicy nie spuszczając go z oka. – Odjedzcie i jeżeli chcecie wracajcie gdy wzejdzie słońce. Zresztą ni...- Jim jednak nie dokończył zdania gdyż jego wzrok przykuły otwierające się drzwi karocy. Z wnętrza pojazdu wysiadł wysoki mężczyzna o długich czarnych włosach, które związane miał w koński ogon. Ubrany w dobrze skrojony czarny garnitur, oraz długą pelerynę tego samego koloru. Wysokie buty zagłębiły się w piasku, a spojrzenie jego czerwonych oczu spoczęło na starym strażniku. Bladolicy osobnik ruszył w stronę starca, bez żadnego słowa.
- Ty jesteś... co wy tu robicie... –zająknął się Jim, by potem bez namysłu nacisnąć za spust.
Kula poszybowała w stronę podróżnego ten machnął jednak jedynie ręką, odbijając pocisk na bok. Wampir westchnął i zniknął w mroku, jak gdyby nigdy go tam nie było. Stary Jim rozejrzał się z przerażeniem w koło, gdy nagle poczuł zimny dotyk na szyi. Silny ruch zakończył jego życie, starzec ze złamanym karkiem opadł na ziemię.
Wampir szedł szybko przez pogrążoną we śnie wioskę, przemykał w cieniu niczym integralna część nocy. Dobrze wiedział gdzie idzie, nie było czasu na zwłokę. Zatrzymał się przed jednym z budynków, wybijając się mocno w górę sięgnął dłońmi do okna. Zwinnie niczym kot wtargnął do małej sypialni. Na łóżku spała młoda dziewczyna o czarnych włosach i przeciętnej urodzie. Nocny łowca zbliżył się do jej łóżka i pochylił nad nią. Jej niebieski oczy otworzyły się nagle, a spojrzenia wampira jak i jego ofiary spotkały się. Z oka dziewczyny popłynęła jedna jedyna łza, a potem straciła świadomość opadając bezwładnie na łoże.


Wampir wziął ją delikatnie na ręce i opuścił pokój tą samą drogą, którą się do niego dostał. Nie minęło kilka chwil gdy wchodził z powrotem do karocy, i umieścił dziewczynę obok pozostałych.
- Zajmij się nią, nim wrócą jej zmysły, nie chce by się obudziła wiesz co robić. –powiedział do postaci ukrytej pod śmierdzącymi szatami, a ta z cichym chichotem zbliżyła się do młodej dziewczyny.
Bladolicy łowca spojrzał przez okno w ciemność nocy i głośno rzekł do woźnicy.
- Jedziemy dalej, czas nas nagli.

Bat pogonił zaś konie w ciemność nocy...

Dwa dni później

Budynek karczmy „Ponad Światem” podchodził do lądowania. Para buchała z miechów a wielkie skrzydła poruszały się coraz wolniej, rozrzucając piasek na wszystkie strony. Karczma po chwili z cichym skrzypnięciem metalu wylądowała na pustyni.


W środku zaś siedziało już kilkanaście osób, olbrzymie sumy pieniędzy przeszły z rąk do rąk by karczma zabrała ze sobą pasażerów, wam to jednak nie przeszkadzało, przynajmniej podróż była bezpieczna. Okoliczności zaś dziwaczne. Zostaliście tu zaproszeni niemal bez pytania, brano was z łapanki, ot na pokład przelatującej karczmy wpuszczano każdego osobnika, który trudnił się łowieniem wampirów, lub był zwykłym najemnikiem. Odbywało się to w takim pośpiechu że nawet nie znaliście swych imion, a osób było mało bowiem nigdzie nie było ogłoszeń o zleceniu, wszystko działo się w wielkim nieładzie.
Ponadto kilka razy doszło do strzelaniny, kiedy to jakiś łowca pomylił karczmę z atakującym go statkiem. Od tamtego czasu zaczęto najpierw ostrzegać przed lądowaniem, oraz obwieszczać przybycie oficjalnym "hymnem" który charakteryzował karczmę. Dzięki temu obeszło się bez zbędnego rozlewu krwi.

Zbieranie łowców zaczęło się o świcie dwa dni temu, karczma kierowała się swa powietrzną trasą w stronę malutkiej wioski gdzie niedawno swe życie stracił stary Jim. Na jej wieżyczkach stali obserwatorzy, którzy wypatrywali obozowiczów, jak i podróżnych. Darmowy przewóz tym zacnym przybytku był prawdziwą rozkoszą. Wody tu nie brakowało, a i noc spędzona w ciepłym łóżku była czymś przyjemnym.

Za oknem majaczyła mała wioska, miasteczko nic nie znaczące w Toris, wysunięte mocno na południowy wchód ludzkiej części tego świata, do stolicy były stąd ponad dwa tygodnie porządnym wozem, do gór granicznych zresztą podobnie.
Barman rozstawił kufle z wodą na stoliki przy których siedzieliście, tu nigdy nie brakowało tego płynu. W kącie pomieszczenia stało małe radio z którego cicho leciała jedna z popularnych ostatnio piosenek.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=FCEUDH_zAqk[/MEDIA]

Towarzystwo zaś tu zebrane było naprawdę dziwaczne, ludzie, roboty gdzieś kręcił się nawet jakiś mutant, jednak karczma miała swe zasady, nie można było tu walczyć i było trzeba się do tego stosować. Mimo to atmosfera była napięta, a kilku nadpobudliwych gości wyrzucono za próg - bez ówczesnego lądowania rzecz jasna.
Popijając wodę czekaliście na rozwój sytuacji, może w końcu ktoś wyjaśni wam po co zostaliście tu zebrani.

Z pokoju barmana, wyszedł niski korpulentny człowiek, ubrany w dobrze skrojony strój. Przy pasku zwisał mu pozłacany pistolet, zaś na głowie spoczywał kowbojski kapelusz . Siwe włosy spływały mu po pomarszczonej twarzy, kiedy przysunął sobie krzesło i bez żadnego niepotrzebnego wstępu zaczął mówić.

- Nie będę wam tu dupy zawracał jakimiś bajeczkami że miło mi tu widzieć takich zacnych poszukiwaczy, bo wcale nie jestem szczęśliwy, że tu jestem. –rzekł i zdrowo pociągnął z kufla, kropelki drogocennej wody popłynęły mu po podbródku i upadły na ubranie. – Jednak okoliczności zmusiły mnie do zebrania łowców i najemników w tym miejscu. –staruch odchrząknął i mówił dalej. – Ostatnio po całym Południowym Toris krążą plotki o dziwny powozie porywającym ludzi. Na początku uznaliśmy to za typowe łowy wampirów, to jednak co innego. Przy takich łowach najczęściej atakują one jakąś małą wioskę i tyle. –mówiąc to na jego twarzy nie widniały żadne emocje, śmierć wieśniaków nic dla niego nie znaczyła. – Tym razem jednak jeden powóz porusza się po całym Toris a z wiosek znikają tylko pojedyncze osoby, czasem ginie strażnik. Te przeklęte pijawki cos knują! –mówiąc to uderzył pięścią w stół i powstał z miejsca. – A my chcemy wiedzieć co! Powóz pojawił się tutaj dwa dni temu i porwał Alicję Konstie, córkę jednego z mieszkańców, to już trzecia dziewczyna która znikła w ten sposób.- mężczyzna westchnął i ponownie napił się wody. – Według nas następnym celem tych tajemniczych napadów, będzie miasteczko Luna, oddalone o 3 dni drogi ścigaczem stąd. Wysłaliśmy tam trochę żołnierzy, ale jeżeli to naprawdę wampiry, nie mają oni zbytnich szans. –mężczyzna pogrzebał w wewnętrznej kieszeni ubrania i rzucił na wolny stolik mieszek. – To zaliczka, 100 000 Rumbli, chcemy byście dorwali ten powóz, odbili porwanych o ile jeszcze żyją, i zgładzili wampiry czy bestie które nim podróżują. Kiedy wrócicie do Grot z zakładniczkami zapłacimy wam resztę. 15 milionów Rumbli. –powiedział akcentując tę kwotę. A była to ogromna suma pieniędzy nawet po podziale mogła starczyć na naprawdę dobry sprzęt, lub spokojne życie do końca dni na tym świecie. – Jakieś pytania? Jak nie, to przed karczmą stoją ścigacze, benzyny jest akurat tyle że starczy do Luny, macie przewagę gdyż powóz porusza się tylko nocą, może go dogonicie.- zakończył starzec osuszając kufel i pstryknięciem palców zamawiając kolejny.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 08-05-2011 o 21:15.
Ajas jest offline  
Stary 08-05-2011, 23:43   #2
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Borya pokręcił głową z niedowierzaniem gdy mówiono o zleceniu. Przecież on od dobrych 20 lat już się nie bawił w najemnika?!
Można powiedzieć, że swego czasu był całkiem znany, ale żaden z tych chłystków raczej o nim nie słyszał. To było niemal dwa pokolenia temu, więc nie ma co się dziwić. Teraz był nauczycielem w Królewskiej Akademii. Ułożył sobie życie. Tylko czemu myśl o tym zleceniu napawała go podnieceniem? Czemu już widział wykrwawiające się wampiry podziurawione srebrnymi kulami?
Z uśmiechem który od lat nie gościł na jego twarzy zanucił piosenkę
"Nie szukaj drogi, znajdziesz ja w sercu
Smutna jest knajpa byłych morderców
Niech Cię nie trwożą, gdy do niej wkroczysz
Płonące w mroku morderców oczy
(...)
Czasem twarz obca mignie i znika
Zaraz się dźwignie ktoś od stolika
Wróci nazajutrz z miną nijaką
Bluźnie na życie, postawi flakon
(...)
I zaraz każdy lepiej się czuje
Jeszcze morderców ktoś potrzebuje
Może nareszcie któregoś ranka
Znowu się zacznie wielka kocanka
I wrócą chwile pełne zazdrości
Znów będą płacić za przyjemności
(...)
Wracajcie słodkie chwały godziny
Sławne gonitwy i strzelaniny
Tak tylko można znowu być młodym
Zabić i z dumą czekać nagrody
W knajpie morderców gryziemy palce
Żądze nas gnębią i sny o walce
Ale któż dzisiaj mordercom ufa
Więc srebrne kule spią w czarnych lufach
(...)
Lecz wśród porcelan i rur niklowych
Człowiek się znowu czuje półbogiem
Bo oto stoi twarzą w twarz z wrogiem
Kula jak srebrna żmija wyskoczy
W lustrze nad kranem zagasną oczy
Ciała morderców skry potu zroszą
Gdy milcząc ciało za drzwi wynoszą
Gdy bije północ."

Opróżnił kufel i uderzył nim o stół. Zacisnął pięści, czuł krew krążącą w żyłach, serce walące w piersi. Od dawna tak nie miał. Jak on mógł żyć bez tego uczucia!? Bez adrenaliny! Phi... Dawno nie podjął decyzji od tak, z miejsca.
Borya... Isidor... Iwanowicz... Wcześniej znany jako Ruka Dʹyavola, Ręka Diabła. To imię budziło strach. Zadrżał wspominając swój ostatni cel.


Równo dziewiętnaście lat, dziesięć miesięcy, trzy dni i noc temu. Północ, pełnia. W świetle księżyca widać stare nagrobki. Co jakiś czas podmuch wiatru zrywa z drzew liście skrzące się w srebrnej poświacie.
Camael Cromwell uciekał. Pierwszy raz od setek lat został zmuszony do ucieczki. Jego sługi są daleko i nie mogą mu pomóc, jego Piątka Nieśmiertelnych okazała się dosyć śmiertelna, a w jego własnych trzewiach tkwił srebrny bełt. Uciekał chcąc uratować swe istnienie już przyrzekał srogą zemstę dla tego najemnika. Na szczęście udało mu się go zgubić. Teraz dostanie się do krypty, zejdzie ukrytym przejściem do większego grobowca, wyrwie bełt i zamknie się w swojej trumnie. Potem wyjdzie, odnajdzie Ruka D'yavola i wyrwie mu oczy. Przedtem wybije całą jego rodzinę i przyjaciół. Jest krypta. Z trudem otworzył stalowe wrota wmawiając sobie, że ból wcale go nie paraliżuje. Odsunął wieko sarkofagu, podniósł jego dno odsłaniając przejście i wszedł do środka. Stęknął gdy zahaczył bełtem o kamień.
Jeszcze chwila i pogrąży się w letargu w którym nie będzie tego paskudnego bólu.
-Co tak długo?
Sparaliżowało go. Na tym co zostało z jego trumny siedział ten najemnik paląc papierosa.
-Ha! Wiedziałem, że warto tutaj przyjść!- Prawda jest taka, że zwalony most nie wystarczy by zatrzymać kogoś pokroju Boryi. Mógł załatwić wampira już dawno, ale nie potrafił sobie odmówić przyjemności zobaczenia wyrazu twarzy który widział teraz. W końcu nie bez powodu bawił się w rozczłonkowywanie Kuana. Jednego z najbardziej zaufanych pomagierów Camaela.
-Dobra, dosyć tych przyjemności
Ruszył szybkim krokiem w stronę wampira który wyglądał jakby miał się zsikać. Cromwell nieporadnie się cofną przewracając
-Nie! Proszę!...
-Zgiń chociaż przyzwoicie, a nie skomlisz jak pies
-Nie

Dziura między oczami zakończyła jego egzystencję.
Za pieniądze z tego zlecenia żył przez 5 lat


Borya wstał
-Piszę się na to, ale muszę przedtem wysłać list z wyjaśnieniem czemu zniknąłem do mojego pracodawcy. To dobry człowiek i należy mu się.

W zasadzie to wyglądało dziwnie. Ciężko było ocenić wiek Boryi, ale to był już stary człowiek. Pięćdziesiąt lat? Sześćdziesiąt? A mimo to widać było na jego twarzy entuzjazm.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 09-05-2011 o 11:50.
Arvelus jest offline  
Stary 09-05-2011, 00:29   #3
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Sona siedział z nieco znudzonym wzrokiem oparty na dłoni, merdając kufelkiem na lewo i prawo, patrząc jak woda bełta się w środku. Wreszcie wziął mały łyk "jak ja się tu znalazłem w ogóle...? A, no tak..."
****

- O mój boże...co tu się stało? - spytał z niedowierzaniem "łapacz" patrząc jak postać przed którą się pojawili siedziała nad zakrwawionymi zwłokami
- Hmm...przyjaciele i zombie są podobni, walniesz w łeb kamieniem i giną, szkoda, że ci żywi nie wstają... - młody chłopak który wypowiedział te słowa wyrzucił z ręki coś, co przypominało wątrobę - gorsza od mojej...ej! - dwójka mężczyzn podniosła go i poprowadziła na statek
- Wybacz, ale jest pewna sprawa, tą karczmę chyba znasz...
- Aa..no dobrze...chyba że...powinienem was zabić? - na to pytanie jeden z nich sięgnął za pas po broń, jednak na dźwięk hymnu, Crux się uspokoił - hm, faktycznie nie.

***
Jak coś tak głupiego mogło mieć miejsce? I właściwie zapomniał odebrać portfel który tim mu ukradł...a, nie ważne. Zaliczka starczy na dłuższą chwilę.
Z westchnięciem, Sona wstał prostując się, a dzięki temu można było mu się przyjrzeć, miał nieskładnie pocięte, średniej długości włosy, lekko, choć wciąż mało, jak na pustynne warunki opaloną skórę, nie typowe ubranie, składające się z za dużej bluzy, pod którą nic nie było oraz szortów do kolan, oraz prostych, nieco przechodzonych butów.
Do istotniejszych elementów należał symbol krzyża obok startych przypinek, z której jedna była już tylko biała, a na drugiej widniał nieco brudny, choć wciąż wesoły uśmiech, oraz...jego oczy. Były wręcz kocie, czarne, prawie całkiem pionowe linie po środku białka.
Poza tym, nic nie było aż tak szczególnego...no, może oprócz blizn niczym po zszywaniu wokół całych nadgarstków czy szyi...
[ http://img218.imageshack.us/img218/1...irdbyvaare.png ]

Crux przeciągnął się leniwie, po czym spojrzał na nieznajomego
- Nie jestem pewien czy mi się chce, dostaniemy kase jak gość nie przyjedzie w ogóle do tego miasteczka? Albo chociaż darmowy nocleg? - spytał siadając z powrotem, aby łyknąć ponownie wody - no i...jak ktoś nie będzie nic robił bo go ze starości zacznie w krzyżu łupać, to rozumiem że zostaje wykreślony z listy wynagradzanych? Czy może wtedy musiałbym się osobiście męczyć aby darmozjada wykreślić? - uśmiechnął się tutaj dosyć szeroko, pokazując gamę zębów...ostrych jak kołki - oczywiście, nie bądźmy negatywni, po prostu nie wiem jak się skończy taki spontan, a równie dobrze mogę poszukać w tym czasie trzech innych zadań. - czekając na odpowiedź zaczął wycierać...śrubki pod zębami...
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 09-05-2011 o 00:40.
Fiath jest offline  
Stary 09-05-2011, 12:05   #4
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Na deklarację o łupaniu w krzyżu salę przebiegł głęboki, choć cichy śmiech przynoszący na myśl rozbawiony czarny charakter
-O mnie się nie martw synok. Potrafię o siebie zadbać. Możesz być ode mnie szybszy, ale wierz mne. Zdecydowanie nie będę nikomu zawadzał.
Głos miał przepełniony cichą, choć nieukrywaną radością. Tak się cieszył, że nawet zignorował pośrednią obelgę tego smarkacza. Nawet się nie przejmował tym, że teoretycznie mają być chyba zespołem. Choć jak się zastanowić chyba nie powinien myśleć o swoich umiejętnościach w kategoriach sprzed dwudziestu lat. Wiele umiejętności zwyczajnie zaniedbał. Wiele zapomniał. Ale strzelać wciąż potrafi i wciąż zna kilka sztuczek. Poradzi sobie. To nie ulega wątpliwości
-Kak ktoś będzie jeno widzem oczywiście nie dostanie złamanego rubla. Nie ma zarabiania na czyjejś pracy.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 09-05-2011 o 12:14.
Arvelus jest offline  
Stary 09-05-2011, 20:46   #5
 
Darnox's Avatar
 
Reputacja: 1 Darnox jest na bardzo dobrej drodzeDarnox jest na bardzo dobrej drodzeDarnox jest na bardzo dobrej drodzeDarnox jest na bardzo dobrej drodzeDarnox jest na bardzo dobrej drodzeDarnox jest na bardzo dobrej drodzeDarnox jest na bardzo dobrej drodzeDarnox jest na bardzo dobrej drodzeDarnox jest na bardzo dobrej drodzeDarnox jest na bardzo dobrej drodzeDarnox jest na bardzo dobrej drodze
GOLEM jednocześnie rejestrował to co mówi przypuszczalny zleceniodawca i dłubał sobie w mechanizmach zamieszczonych na pręcie imitującym ludzkie przedramię. Dokręcił parę luzujących się zakrętek.

"To zaliczka, 100 000 Rumbli"
Jak na zawołanie odezwał się mechanizm liczący. 100 000 rumbli - można za to kupić całkiem niezły sprzęt. Całkiem dużo paliwa. Całkiem niezły element pancerza.

"15 milionów Rumbli"

To jest to. 15 milionów. Za to można kupić nie całkiem, ale CAŁKOWICIE I NIEZAPRZECZALNIE świetny pancerz. Resztę można przeznaczyć na budowę Syna i... ulepszenie samego siebie. Kolejny krok ku potędze...

Zwykły robot nie może mieć marzeń. Ale GOLEM nie był zwykłą maszyną, kukłą ożywioną przez mechanizmy...

***
G-667, mając w pamięci swego konstruktora, zawsze chciał stworzyć swojego robota... który mógłby być jego synem...
Nie chodziłoby tutaj o zwykły automat...
G-667 chciał czegoś więcej. Chciał stworzyć istotę podobną do niego.
Kiedy przebywając w pracowni wertował księgi i zapamiętywał ich informacje, natknął się na pewną księgę, która opowiadała o zmaganiach starożytnych mędrców z zadaniem stworzenia inteligentnej maszyny, która posiadałaby cechy i umiejętności człowieka.
Kiedy rozmawiał o tym ze swoim Mistrzem-Konstruktorem, dowiedział się, że tak właśnie on, GOLEM -667 się zrodził.
GOLEM zafascynowany konstrukcją, począł próbować i próbować, nie przejmując się porażkami. Jednak nic mu nie wychodziło.
Uznał, że do tego trzeba człowieka. Ludzie chcą pieniądze. Zdolni ludzie, chcą ich jeszcze więcej. Trzeba je zdobyć.

Za to, G-667 wykorzystywał swoją wiedzę w celu pracy nad samym sobą. Wśród wielu mądrych ksiąg, przeczytał o czymś takim jak potęga...
Potężni Rycerze zabijali bestie...
Potężniejsze Bestie zabijały Potężnych Rycerzy...
Jeszcze Potężniejsi Rycerze zabijali Potężniejsze Bestie, mszcząc śmierć Potężnych...
POTĘGA...
NIEPOKONANIE, NIEZNISZCZALNOŚĆ...
W tym świecie Bestii było co nie miara, a Rycerzy co raz mniej. Brakowało tych drugich. O Potężnych Rycerzach, nie słyszano od wieków...
G-667 zamierzał być Potężny... Niezniszczalny...
Żeby osiągnąć Potęgę, musiałby pokonywać Bestie...
Żeby osiągnąć Niezniszczalność i Niepokonanie musiałby kupować nowe części i je montować...
Żeby zdobyć nowe części... Potrzebowałby pieniędzy.
Wiedział, że wiele Białkowych Stworzeń, zwanych Ludźmi, zabija za pieniądze.
Zabijając Bestie zdobywałby potęgę... i pieniądze. Zyskując pieniądze, zykiwałby nowe części. Zyskując nowe części- Zyskałby niezniszczalność...

POTĘGA I NIEZNISZCZALNOŚĆ....

Dla tego GOLEM - 667 został tym, co Ludzie nazywają... Najemnikiem.

***
Mechaniczny wzrok GOLEMa wyostrzył się na siedzących z nim przy stole Białkowych. Zarejestrował ich rozmowę. Czy przyjdzie z nimi współpracować ?
Przyjdzie dzielić się majątkiem ? Może i tak... ale potęga pozostanie dla niego...

- Wchodzę w to. Możecie liczyć na mnie i na moją broń. - Robot zacharczał modułem mówiącym. Coś szwankowało.

Trzeba będzie to poprawić. Ale to z czasem, jak wpłynie więcej Rumbli....
 
Darnox jest offline  
Stary 10-05-2011, 00:26   #6
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Pracodawca grupy zwrócił się w stronę Iwanowicza i oznajmił krótko - Nie ma czasu na listy, my się tym zajmiemy podaj nazwisko, a się tym zajmę. - po czym odpowiedział na postawione przez Sone pytanie.
-Jeżeli powóz was wyprzedzi lub nie dotrze do miasta, to zapomnijcie o zapłacie, wtedy musicie namierzyć jego drogę, złapać i wykonać zlecenie. Nie oferowalibyśmy wam takiej sumy za podróż z punktu A to B. -odparł staruch spoglądając na chłopaka jak na robaka.
Sona spojrzał mu w oczy z namysłem, w końcu dając swoją odpowiedź
- Spróbuję, ale jak nie znajdę śladów wozu, bądź ten nie pojawi się w podejrzewanym za cel miastem, nie będę tracił czasu, tylko znajdę konkretniejszą robotę. Gdy siedzą na tyłku w zamku to jedno, ale latanie za muchami po pustyni...nah...Oczywiście, zaliczki wtedy ponownie nie zobaczysz. Ah, jak znalezione panienki nie będą w stanie się ruszać, albo będę niegrzeczne i nie żywe jednocześnie, to wystarczy przynieść główkę, czy może jakieś inne warunki?
- Jeżeli kobiety będą martwe, lub co gorsza zostały przemienione, zabijcie je i przynieście jakiś dowód na to, że wykonaliście zadanie, pierścionek, naszyjnik czy głowę. -odparł pracodawca.
Chwilową ciszę przerwał szelest. To rudowłosa dziewczyna, która do tej pory siedziała w milczeniu, położyła nogę na nogę i nachyliła się nieco do przodu, by mieć lepszy widok na starca.
- Czy... MY tworzymy swego rodzaju drużynę, czy wcale nie musimy ze sobą współpracować? - spytała przyjemnym dla ucha, kobiecym głosem. Odgarnęła kilka kosmyków płomiennorudych włosów i zaczekała cierpliwie na odpowiedź.
Staruszek przeniósł wzrok na dziewczynę, a gdy ocenił wzrokiem jej kształty uśmiechnął się kącikiem ust. - Szczerze, nie obchodzi mnie co zrobicie, możecie się nawzajem wystrzelać, byle robota była wykonana. Ale jak komuś przyjdzie do głowy uciec z zaliczką, to niech wie, że go znajdę i zapewnie atrakcje ciekawsze niż wampiry, taki osobnik będzie błagał bym go wysłał do krwawego zamku. -skomentował starzec, tonem głosu o wiele milszym niż w stosunku do Sony.
Billy zanim cokolwiek powiedział kilkakrotnie przełożył cygaro z jednego kącika ust w drugi. Słuchał jednym uchem pozostałych ‘obszarpańców’ tocząc wewnętrzną rozmowę ze swoim drugim ego.
„- Coś mi tu kurwa śmierdzi. 100 tysięcy nijak się ma do 15 baniek, co może sugerować, że ich nie zobaczymy. Tą sugestię pogłębia paliwo w ścigaczach wystarczające na dojazd w jedną stronę. Przysłano nam elegancika aby kupił nasze zaufanie, że niby jest w stanie nam zapłacić resztę, a założę się, że takiej sumki na oczy nie widział mimo tego pozłacanego revolvera. – W pełni Cię rozumiem Williamie, lecz zechciej zauważyć, że nie ładnie jest o tym mówić na głos. Choć warto bybyło UPRZEJMIE o to zapytać. – Stul pysk Blue, gówno wiesz na temat takich pracodawców, siedź cicho i nie waż się odzywać, ja tu jestem szefem.”
- Wszystko ładnie siwo-włosy ale, czy ty kurwa masz nas za idiotów. Dajesz nam nawet nie dziesiątą część oferowanej nagrody, ja przywykłem brać połowę przed robotą drugą część po. I dlaczego paliwa do śmigaczy starczy tylko w jedną stronę? Nie masz już mamony na to by załatwić więcej? A może mamy po zakończeniu roboty pchać ten złom przez pustynię? Istnieje możliwość, że wmapiurek pojedzie inną drogą, co wtedy. Mamy go gonić z kapcia. Czy to jest celowe, czy o tym nie pomyślałeś? – Odpalił zapałkę od buta, a po chwili owiał go dym odpalonego cygara. – A może wcale nie zależy wam na tym abyśmy gdziekolwiek wracali, najchętniej twoi pracodawcy widzieliby nas martwymi. Jak to jest. Zechcesz się podzielić informacjami.
- Gdybym miał czas na przygotowania nie zatrudniał bym takiej bandy obszarpańców. -odpowiedział mu starzec szorstko. - Załatwiliśmy ile się dało w tak krótkim czasie, myślisz że ile kosztuje przewóz tylu pasażerów karczmą która, NIE przewozi gości? Tyle ile na oczy nie widziałeś. -starzec splunął na podłogę i pociągnął ze świeżo napełnionego kufla. - Co do paliwa, w Lunie powinni mieć go więcej tam zatankujecie, o ile umiecie poslugiwać się ścigaczami i nie rozbijecie się po drodze, z takimi jak wy nigdy nie wiadomo. -radny uśmiechnął się sam do siebie i dodał jeszcze. - Kto normalny dałby takim jak wy siedem czy osiem milionów zaliczki, nie mam zamiaru uganiać się za wami po pustyni, kiedy będziecie uciekać z pieniędzmi, tyle wam wystarczy, a możecie być pewni że resztę dostaniecie.
- Hahaha! Twoje zapewnienia jedynie wzbudzają podejrzliwości. Nie masz tej kasy, przyznaj. Do tego niedawno wspomniałeś, że za 100 koła nas będziesz ścigał, myślę, że 7,5 bańki by bardziej ciebie motywowało.
- Tylko że przy stu tysiącach jest mniejsze prawdopodobieństwo iż uciekniecie. Może ty lubisz się uganiać za ludźmi i nie tylko po pustyni, ja wole ograniczać ryzyko. -rzekł starzec i z wyrazem dezaprobaty podłubał w kamizelce wyciągając jeszcze dwa małe woreczki. - Razem trzysta tysięcy. -powiedział rzucając sakwy na stół. - Na więcej na razie nie liczcie.
Billy sięgnął po jedną sakwę, zważył w dłoni i schował za pazuchę. - Ja utargowałem dopłatę więc jedna sakwa dla mnie, resztą się podzielcie wedle uznania. A teraz wybaczcie idę napić się jakiejś wódy, bo woda jest dobra na pustyni. Wiem wszystko co chciałem panie radny, wampiurek martwy, dziewczynki odbite. Oczywiście jak bym przypadkiem dowiedział się powodu zachowania wampiurka to rozumiem, że czeka mnie coś extra. Kiedy mamy wyruszać? Chcę wiedzieć ile mam czasu na wydanie zaliczki. - Na odchodne mrugnął okiem do radnego, pozdrowił pozostałych niedbałym gestem, kobiecie niedbale się ukłonił łapiąc za rondo kapelusza lecz go nie zdejmując. Fox ubrany jest typowo dla przeciętnego łazika pustyni. Fox ruszył w stronę baru zamawiając coś do żarcia, jakieś puszki na drogę (fasola i mięso) do tego butlę alkoholu i kilka cygar.
- Najlepiej żebyście ruszali zaraz, im szybciej złapiecie wampira, tym szybciej zakończe swoją znajomość z wami. -odpowiedział nie patrząc już na Foxa.
Rudowłosa bez słowa wstała od stołu, obrzuciła wszystkich zebranych wzrokiem, skinęła jeszcze tylko do radnego, po czym odeszła w stronę wyjścia.
Crux cały czas przyglądał się mówiącym, każdy wydawał się mieć dobry charakterek, no, może oprócz rudej. Choć ktoś mu kiedyś mówił, że dziewczyny potrzebują tylko piersi, i to im wystarcza.
Pociągnął głęboki łyk z kufla, po czym odezwał się ponownie, najpierw do obrażonego przed chwilą staruszka
- wybacz, ale jak tak, to się nie będę musiał martwić. - lubił opanowanych staruszków. Jeśli starzec nie był opanowany, to znak że życie go nie doświadczyło. Ale jeśli chodziło o zleceniodawcę...
- Tak właściwie, to skąd wiedzieliście kto jest łowcą wampirów? Miło byłoby wiedzieć czemu tutaj są osoby takie a nie inne.
- O niektórych tu słyszało się już kilka słów. -odparł starzecz wskazując starszych uczestników rozmowy. - A inni, cóż w tych okolicach po pustyni samotnie, podróżują tylko szaleńcy, lub też łowcy, a potrzeba nam jednych i drugich, tak więc braliśmy kogo się dało, gdy czas goni nie ma czasu na dokładniejsze szukanie. -odpowiedział.
- Whooohaa! - wrzasnął zamaskowany, wydający się mieć cała rozmowę głęboko w czterech literach ciemny typ. Przez cały jej przebieg bujał się na starym krześle i zdawał olewać sytuację pomijając dołożenie dwóch sakiewek. Teraz syknął niespodziewanie::
- Co sądzisz Ojciec? - zrobił pauzę po czym znów odparł - zdecydowanie stary pierdziel pozwala sobie na za dużo. - nastała kolejna cisza, którą rozwiał szaleńczy śmiech. Dziwnym sposobem wydawało się, że rozchodzi się nie z ust zamaskowanego typka. Ten zaś wrzasnął po raz kolejny:
- No nie wiem? - przechylił łepetynę w lewo - a w sumie to zajebisty pomysł! Dobra dziadek niech Ci będzie ale powściągnij jęzor bo następnym razem ktoś Ci go może urwać - podrapał się po kruczo-czarnych, roztarganych włosach, po czym dodał: - czekaj czy ja nie urwałem reki Twojemu ochroniarzowi jak chciał mi zdjąć maskę? Nieee to mi się chyba śniło, podziękuj mu za dostarczenie mi rozrywki. - po czym o dziwo odliczył swoją dolę schował do kieszeni i postanowił wyjść.
- Czyli... - zamyślił się Sona - bierzesz przypadkowych ludzi, zapraszasz ich w jedyne miejsce gdzie nie przedziurawią ci łba i masz nadzieję że zrobią twoje zadanie? Marzyciel z ciebie, i to bardzo wygadany - stwierdził wstając. Jednym ruchem dopił zawartość kufla do dna, i odszedł do pokoju nie biorąc zaliczki. Póki szwy na nadgarstkach i kolanach są całe, nic mu raczej nie grozi. Nie potrzebował też nic specjalnego na drogę, całość wraz z wartością zaliczki weźmie z pełnej wypłaty.
-A więc jakaś mapa, kierunek w którym mam się udać?-Vergil Zwrócił się w stronę pracodawcy
- Ścigacze mają wgraną mapę okolicy, jeżeli wolicie jednak standardową mapę, to coś się znajdzie. -odpowiedział starzec.
Młody chłopak prze analizował czy taka będzie mu potrzebna. Jednak wolał być ubezpieczony na każdą możliwość.
-Jeżeli łaska to poproszę.-Czarnowłosy mężczyzna rzucił w kierunku rozmówcy.
Starzec mruknął cos do barmana który poszedł na zaplecze, po chwili wrócił ze starą lekko zżółkła mapą i rzucił ją Vergilowi. -Proszę. -mruknął sucho starzec.
Młodzieniec długim krokiem podszedł do starca i wziął od niego mapę.
- Tędy do wyjścia ?- Vergil zapytał się “szefa” wskazując palcem drzwi.
- Tędy wlazłeś, nie? Czy wam mózg wyżera na tej pustyni? Tak to wyjście. -mruknął przesyconym ironią głosem.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 10-05-2011, 15:56   #7
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Backley stwierdził, że skoro nic w samej karczmie się już nie dzieje to czas rozejrzeć się po pokojach. W końcu nikt ich nie pilnuje, a kto wie co można tam znaleźć. Oczywiście liczył na jakieś profity z tej kradzieży. Zdecydował, że pójdzie do ostatnich drzwi w korytarzu na piętrze, w końcu zbyt to by było zbyt proste okraść te pierwsze. I tak oto dyskretnie wywalił drzwiom solidnego kopa. Drzwi otworzyłyby się nawet od naciśnięcia klamki co zdecydowanie zdziwiło zmaskowanego jegomościa ale coby się nie przejmując postawił krok w przód i wszedł do pokoju, w którym to zastał. No właśnie zastał.
- e? - w środku znajdował się widziany wcześniej nowy chłopak. Siedział na łóżku oparty o ścianę masując blizny na nadgarstkach...albo raczej pozostałości po szwach. - Co jest? - spytał w miarę spokojnie gościa, po czym spojrzał na drzwi i strzelił palcami dłoni.
- w pierwotnym założeniu miałem okraść ten pokój ale teraz nie mogę, czy mógłbyś wyjść dać mi trochę czasu i dopiero wrócić? - powiedział całkowicie przekonany, że próba kradzieży jest czymś co musi zrobić.
- Czy mógłbyś sam połamać sobie wszystkie kości? - odparł z miłym tonem Sona - Albo dać ładne wyjaśnienie dlaczego tak bardzo chcesz płacić za zepsute drzwi... - po chwili namysłu dodał jeszcze - zaraz...ty jesteś jednym z łowców? Nie za wcześnie na eliminowanie konkurentów do nagrody?
- haha - wybuchnął śmiechem wyglądającym na tak prawdziwy jak to tylko możliwe, w końcu to był prawdziwy śmiech - nawet nie wiesz jak absurdalną rzecz powiedziałeś, nie zapłacę za drzwi, napraw je sobie. - po chwili stojąc w przejściu stwierdził, że wejdzie do środka oczywiście waląc drzwiami tak, że prawie wyleciały z zawiasów. - Eliminacja wyglądasz mi na kogoś kto lubi to słowo nie?
- Hmm....niekoniecznie - pomasował się po brzuchu, po czym poprawił ramię - póki nic nie potrzebuje wymiany, jakoś nie muszę z reguły pozbywać się innych...póki nie szukają zwady - spojrzenie jakim obrzucił gościa było jednoznaczne. Wstał z łóżka, nieco ostro akcentując wypowiedź - po prostu wyjdź.
- No cóż poczekam nie spieszy mi się. - po raz kolejny otworzył drzwi wychodząc zdążył jeszcze dodać - jeszcze się zobaczymy jakkolwiek patetyczie to brzmi obiecuję. - po czym wychodząc trzasnął drzwiami po raz ostatni.
 
Fiath jest offline  
Stary 10-05-2011, 19:34   #8
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Iwanowicz nie męczył się rozmową z towarzyszami. Poszedł do swojego pokoju.
-Hej Vova!- zaraz podszedł do niego jakiś wielki małpolud. Mutant poruszał się na czterech łapach choć miał mniej więcej ludzką sylwetkę.
Cały pokryty był futrem w kolorach od ciemnej szarość, przez siwiznę do bieli. Był... wielki. Po wyprostowaniu miał trzy metry wzrostu.

// Zaznaczam, że Vova jedynie przypomina lickera;]
-No już, spokój. Przecież nie było mnie tylko chwilkę.- Borya rozejrzał się czy przypadkiem Vova nie narozrabiał... nie. Wszystko jest w porządku. Otworzył kufer z którego wyciągnął zawiniętą w szmaty broń. Ile to minęło kiedy jej ostatnio użył. A tak. Prawie dwadzieścia lat.
Rozwinął szmatę, a jego oczom ukazała się broń z grubsza przypominająca dubeltówkę. Uśmiechnął się. Gdy wyszedł był już w całości wyekwipowany. Płaszcz sięgający kolan, pod nim skórzana kurta, standardowy kapelusz, broń przewieszona na pasie przez bark, a obok szedł Vova starając się nie uszkodzić podłogi wielkimi pazurami. Miał na sobie uprząż ze skórzanych pasków. Utrzymywała ona dość wygodnie masę różnych toreb, saszetek i plecak. Częściowo były one wypełnione, jednak było tego całkiem niewiele. Poza tym miał na sobie kaganiec i smycz której koniec spoczywał w ręce Boryi.
Z pokoju obok dotarł hałas, walniętych z dużą siłą drzwi a chwilę potem z za rogu wyszła postać w czarnej masce,skrywającej twarz. Postać ta otoczona była przetartym, czerwono-ciemnym płaszczem z pod którego jedynie wystawał kawałek połatanego swetra. W zasadzie niewiele było widać po za nimi, jednak co wprawniejsze oko mogło dostrzec że za paskiem jest coś włożone w zwykłe typowe spodnie.Backley nie tyle, że był zły co bardziej podniecony poprzednią rozmową z łowcą od szwów. Jednak gdy tylko wyłonił się z za rogu jego uwaga skupiła się na wielkiej bestii. Był to widok na tyle niecodzienny, że prowadził ją zakapturzony staruszek, którego to widzał już wcześniej podczas rozmowy w karczmie. Od razu podbiegł do Vovy choć jeszcze nie znał jego imienia i zaczął mu się bacznie przyglądać, zmieniając kąt i miejsce po czym na głos stwierdził:
- Zajebiste bydle! - zrobił chwilę przerwy po czym dodał - ale na cholerę mu kaganiec? - dość szorstkim tonem, teraz za to przyglądając się kagańcowi który zwisał dość niedbale z szyi Vovy.
I mutant i Borya owdrócili się jednocześnie słysząc trzask. Isidor zdziwił się na reakcję przyszłego towarzysza. Zwyczajowo ludzie krzyczeli teksty typu “potwór!” “mamo!” “Czemu takie coś chodzi na wolności?!”. A tu proszę. Uśmiechnął się
-Ludzie czasem mają problem z psami bez kagańca. Vova jest “trochę” większy. Mieliby “trochę” większy problem. Zakładam mu go by zamknąć im jadaczki. Z resztą to i tak tylko proforma. Gdyby chciał by bez problemu go zerwał.
- Skąd Ty go wytrzasnąłeś? - odparł szybko krótko i dość bez zbędnego pierdzielenia.
-Wychowałem go od malutkiego.- Borya przyglądał się masce rozmówcy, a dokładnie elementom ponad nią- Jak to się dzieję, że te frędzle na twojej masce opierają się grawitacji?
- Hm... - zamyślił się - znam parę przydatnych sztuczek i Ty też powinieneś Ruka chyba, że już spróchniałeś co? - zapytał zadziornie i z lekką doza kąśliwości.
Borya momentalnie się wyprostował i napompował pierś. Nie aby się garbił, ale było widać ten ruch po tym jak go rozpoznano. Dawno nie czuł tej dumy. Nawet teraz się o nim pamięta. Niesłychane. Na prawdę się tego nie spodziewał...
Zaśmiał się po cichu, a był to serdeczny śmiech
-Podejrzewam, że znacznie bardziej niż bym chciał, ale wciąż nadaję się na akcje. A tam gdzie ja zawiodę przez starość to Vova mnie zastąpi, prawda mały?
Pogłaskał małpoluda po karku, a ten chwilę potem powoli podszedł do rozmówcy, zatrzymał się jakieś pół metra przed nim
-Chce cię obwąchać i czeka czy nie masz nic przeciwko.
- Śmiało - odparł tym razem bez emocji. - Z pewnością jadę wapnem, więc bądź na to przygotowany, wiesz żeby Ci nosa nie zeżarło - zaśmiał się a jego śmiech był dość dziwny trochę taki przerywany z pewnością specyficzny. - Powiedź mi Ruka mogę tak mówić nie? - to było raczej stwierdzenie faktu niż zapytanie o pozwolenie.
Ale i tak Borya kiwną głową. Podobało mu się to. Dawno nikt go tak nie nazywał. Przynosiło to wspomnienia
- [i]Zamierzasz powrócić z i pokazać, że masz jaja? Bo wiesz nie pierdoląc zbędnych bzdur o ile jesteś chociaż w jakiejś części tak dobry jak lata temu to przydałaby mi się taka osoba.[i] - zapytał w prost.
-Dwadzieścia lat się w to nie bawiłem. Nie wiem ile pamiętam, wiem, że umiem strzelać, bo tego nigdy nie porzuciłem. Wiem, że Vova jest wojownikiem, bo uczenie go na niego dawało mi namiastkę prawdziwej walki. Wiem, że wciąż jestem dobry. Tylko nie wiem KAK dobry. I raczej już nie najlepszy. Nie wiem, czy przeżyję to zlecenie, ale brakowało mi tego dreszczu. Wciąż kocham tę robotę.
W tym czasie Vova dokładnie obwąchał człowieka i wrócił do Isidora
-Wiesz, że teraz zapamięta twój zapach bardzo długo?- półzaśmiał się staruszek
Buckley strzelił kilka razy kością przechylająca głowę w lewą stronę. Po mimo że jego maska cały czas ukazuje uśmiech to teraz wydawał się jakiś wydatniejszy dużo pełniejszy.
-Jak, w ogóle, na Ciebie wołają?
- Buckley FenSohn, ale możesz mnie wołać jak tylko zapragniesz. - odpowiedział na pytanie po czym licząc, że odruchowo Ruka z Vovą ruszą za nim. - masz już jakieś plany? Kiedy chcesz ruszyć? - Szedł w wzdłuż korytarza, który to ciągnął się jeszcze kawałek gdzie znajdowały się schody biegnące w dół wprost do centrum gospody.
Borya szybko się zrównał z towarzyszem rozmowy
-Gdy tylko wymyślę jak zabrać Vovę. Zwykły ścigacz nie ma miejsca na dwie osoby. W każdym razie nie gdy on ma być drugą osobą.- Przez chwilę zastanawiał się czy zapytać o tę maskę, ale uznał, że odłoży to pytanie na kiedy indziej. Może jak się lepiej poznają.
-Wybacz na chwilę.- Skiną głową do Buckleya -Panie starszy!- podniósł głos widząc ich pracodawcę i skierował kroki w jego stronę. - Mam odin problem. Nigdzie się bez Vovy nie ruszam, a ścigacze są dla niego trochę przymałe. Macie może jakieś przyczepki, lub po prostu większy pojazd?
- A co ja, ci jak hangar wyglądam? -spytał staruszek jak zawsze oschły i niemiły.- Mechanik jest przed karczmom i ogląda te wasze ścigacze, jego zapytaj.- to mówiąc splunął na podłogę.
- Jak Cię zwą? - Buckley wtrącił się mówiąc w stronę starca.
- Scoot, Scoot Lebowski, widać że mózg Ci słońce spaliło jak nie wiesz, jak nazywają się Radni z Grot. -odparł starzec nawet nie patrząc na rozmówcę.
Buckley udał, że wyciąga notes po czym, że coś notuje i na końcu odpowiedział: - Nie, nie znałem Cię ale teraz już Cię zapisałem w notesie, tylko poczekaj. - po czym odwrócił się i mruknął na odchodne - Na co mi znać taką łajzę? - i ruszył oczywiście w stronę hangaru.
Borya całkowicie zignorował opryskliwość staruszka. Cóż. Tak już bywa. Niektórzy dziadzieja inni hardzieją. Ruszył w kierunku hangaru.
Hangar był doczepiony do karczmy, będac jej integralną częścią, mimo to by się do niej dostać należało wyjść na pustyni (inne przejścia były tylko dla personelu)
Przed pomieszczeniem na maszyny stała dość młoda na oko dwudziestoparoletnia kobieta z twarzą brudną od smaru, oraz z grubymi rękawicami na dłoniach. Jej wysokie buty rozrzucały piach na wszystkie strony, kiedy to grzebała przy jednym z silników karczmy. Pomagał jej wysoki, i barczysty mężczyzna z długimi czarnymi włosami. Na lewy ramieniu wytatuowanego miał białego orła, co było dobrze widoczne, gdyż osobnik miał na sobie tylko spodnie.
Iwanowicz podszedł i zwrócił się do obojga naraz.
-Dobryi. Mam pytanie, znajdzie sie coś wiekszego? Vova nie zmieści się do zwykłego ścigacza
Mężczyzna odwrócił twarz w stronę staruszka i uniósł brwi pytająco. - Jaki Vova?- spytał grubym głosem.
-Ten Vova- wskazał kciukiem na swojego towarzysza stojącego obok, po czym zwrócił się właśnie do niego-Mały. Pokaż jaki duży jesteś.
Posłusznie, aczkolwiek niechętnie, małpolud przeszedł do pozycji dwunożnej i się wyprostował. Trzeba było dużo zadrzeć głowę by spojrzeć na jego pozbawiony oczu pysk. Chwilę potem wrócił do swojej ulubionej, czworonożnej.
- Ahhh ten... -mruknął mechanik.- Było trzeba mówić przeklęty mutant, a nie jakiś Vova, to bym wiedział. -mruknął i ruszył w stronę hangaru. - Chodź może coś się znajdzie.
Mężczyzna silnym ruchem otworzył drzwi do hangaru, i odpalił stare lampy, które co chwile przygasały, z głośnym “pyknięciem”.
- A więc tak, mam dwie Fishery, ale do nich koszyka nie podłączysz, za lekkie są.- stwierdził pokazując stojące w kącie ścigacze z modelu “Silver Fish”
- oo! - wydał z siebie ten dziwny dzwięk który miał sugerować podziw dla nazwy ścigaczy. - a może coś większego to ewentualnie zabrałbym się z Ruką? - odparł cały czas przyglądając się ścigaczom.
[i]-Myślę, że sam fakt, że jeden ścigacz ma uciągnąć mnie i Vovę to już dużo. Dodawanie kolejnego pasażera na jeden silnik mija się z celem[i/]


- Mamy jednego mobila, ale jego już przystosowałem do tego robota co się tu plątał, więc to odpada. -ciągnął dalej mężczyzna, wskazując pojazd którym miał kierować Golem 667


- No i osiem Furi, moim zdaniem najlepiej do nich będzie doczepić przyczepkę, są masywniejsze od fisherów, więc będzie łatwiej kierować, ale ostrzegam że pojazd będzie przez to wolniejszy, no ale to logiczne. -kończąc zdanie mechanik splunął i ruchem głowy wskazał rząd ścigaczy stojących w głębi hangaru.

- To domontować wuzeczek? -dopytał się mechanik. Po czym odpowiedział zamaskowanemu. - Nic większego nie ma, tylko tyle daliśmy rade uruchomić w tak krótkim czasie.
-Tak. Będę wdzięczny- skinął beznamiętnie głową
- Sie robi. -odparł bez entuzjazmu mężczyzna i wyciągnął spod plandeki stary koszyk, z obszarpanym lakierem, po czym zabrał się do domontowywania go do jednej z furii.
-Dzięki. Kiedy będzie gotowe?
- Za kilka chwil, to nic trudnego, wystarczy tylko przykręcić kilka śrubek. -oznajmił mechanik nawet się nie odwracając.
Borya skinął głową i odszedł.
-Dobra. To ja teraz zrobię zapasy. Vova sporo je. Potem wypadałoby chyba poczekać na resztę.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 10-05-2011 o 19:36.
Arvelus jest offline  
Stary 10-05-2011, 20:18   #9
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Trzy dni przed zaokrętowaniem na pokład latającej karczmy.

Billy Fox, bo tak wolał być nazywany William Foxter, przez znajomych często nazywany był Foxy. Zajmował się przeprowadzaniem karawan kupieckich po pustyni, często był zwiadowcą i podchodził pod wrogie pozycje dowiadując się wszystkiego co było niezbędne do przeprowadzenia szybkiego ataku na pozycje wroga. Billy Fox odkąd pamięta jest typowym najemnym zwiadowcą, czasem także imał się zadań charakterystycznych dla łowców nagród. Tak było tym razem, ruszył w pogoń za Jessy J, za którego była spora nagroda 25 000 rumbli za żywego lub martwego. Nagroda była spora, a to dlatego, bo Jessy J nie był sam, choć sama nagroda była jedynie za jego głowę. Jessy J był zwykłym bandziorem, który wykorzystywał sytuację i wraz z innymi wyrzutkami napadał na bezbronnych podróżników. Billy ruszył za nim w pościg na pieszo i choć normalnie nie byłby w stanie dogonić konnych jeźdźców, w tym akurat przypadku miał szansę, gdyż Jessy J wraz ze swoją bandą poruszali się szlakami, a Billy wybrał się skrótem. Znał pustynię jak własną kieszeń i wiedział gdzie są skróty choć cholernie niebezpieczne dla kogoś nieobeznanego z pustynią i rządzącymi tam prawami. Po dwóch dniach w skwarze, po brnięciu przez spaloną pustynię gdzie tylko nieliczne gady i owady wiedziały jak tam przetrwać, dotarł na miejsce. Zasadził się w pobliżu wodopojów, gdzie podróżnik mógł liczyć na niewielką ilość śmierdzącej ale zdatnej do picia wody. Tam właśnie spodziewał się spotkać bandę Jessiego J i tego samego wieczoru się doczekał. Rozbili obóz, byli pewni siebie, głośni, wręcz hałaśliwi mając sobie za nic istoty nocy. Billy odczekał jeszcze pół godziny, banda Jessiego J zaczęła pić, a on nie chciał im przeszkadzać. Spokojnie wydobył z pokrowca czarny winchester, przykręcił lunetę, załadował. W momencie gdy Jessy J pociągał łapczywego łyka whiskey wprost z butelki, Billy strzelił. Odłamki szkła wraz z zawartością butelki rozprysły się do okoła, chłopcy Jessiego J chwycili za broń chowając się gdzie tylko popadło. Sam Jessy J pozostał w tej samej pozycji co przed chwilą gapiąc się tempo na resztki butelki i trunku wsiąkającego w pustynny piach. Cisnął ze złością w piach trzymaną resztką butelki, dobył swój revolver i donośnym głosem wykrzyczał:

- Pokaż się parszywy psie! Zrobię ci to samo co ty mojej whisky! Skurwysynu! Psi chuju!

Pozostali z bandy patrzyli się to na swego szefa to po potencjalnych kryjówkach strzelca.

Fox odczekał chwilę, wciąż pozostając za osłoną skały odpowiedział:

- Jessy J jesteś psim synem, który morduje i napada niewinnych i bezbronnych, za twój parszywy łeb jest nagroda! Powinienem ci odstrzelić twój głupi łeb i spokojnie zabrać twoje nieśmiertelniki, jednak dam ci szansę zdechnąć godnie! Słyszałem, że jesteś szybkim strzelcem, chciałbym to sprawdzić, oczywiście jeśli nie osrałeś się ze strachu!

- Wyłaź! Jak ci się uda moi ludzie pozwolą ci odejść, ale nie licz na to, to twój trup przyozdobi pustynię! Wyłaź!

Billy Fox zamaskował większość swojego ekwipunku zakopując go w piasku, nie miał zamiaru kusić swoim sprzętem obwiesi Jessiego aby złamali obietnicę szefa. Tak przygotowany ruszył w dół. Po chwili obaj Jessy J i Billy Fox stali na przeciwko siebie w odległości dwudziestu kroków.

- Jestem Billy Fox.

Cygaro przekładał z jednego kącika ust w drugi, przewiesił ponczo przez lewe ramię odsłaniając swój revolver charakterystycznie przymocowany do uda. Przez chwilę stali na przeciw siebie oceniając swoje możliwości. Pozostałe bandziory z ciekawością przyglądali się przedstawieniu, byli przekonaniu o wygranej swego szefa. Chwilę później było już po wszystkim. Jako pierwszy poruszył się Jessy J, szybko dobył broni i oddał strzał z biodra, normalnie kula trafiła by w bok Fox’a jednak jej tor lotu zakrzywiła niewidzialna sfera pola magnetycznego. Coś przed Foxem błysnęło, a ołowiany pocisk odbił się roztrzaskując się o skałę leżącą kilka metrów za plecami Billego. Fox natomiast dobył swojej broni równie szybko, lecz uniósł rękę na wysokość barku, przycelował, przesunął tarczę pola elektro- magnetycznego i strzelił prosto w głowę Jessy J. Kolejny pocisk wpakował mu w serce, choć nie było takiej potrzeby. W bardzo krótkim odstępie czasu dwie smugi zielonkawego światła pomknęły od Foxa do Jessy J. Obie wypaliły dziury wielkości kciuka z przodu, z tyłu wyrywając kratery wielkości pięści. Zanim martwe ciało Jessy J upadło po obozie rozniósł się nieprzyjemny smród spalonego ciała. Zwykle oczekuje się sporej ilości krwi, w tym jednak przypadku rany Jessiego były wypalone.

Bandziory Jessiego J nie miały zamiaru dopełnić obietnicy szefa, chcieli spróbować szczęścia. I niewiadomo jak by to się potoczyło, zapał bandziorów ostudził hymn latającej karczmy, która zaczęła powoli opadać. Bandyci w expresowym tempie pozbierali swoje manatki, wskoczyli na konie i odjechali ku zachodzącemu słońcu. Fox wciąż spokojny podszedł do trupa Jessiego J, zabrał jego nieśmiertelniki, sakwę, pas z gnatem i pestki do niego. Niestety bandziory zabrali jego plecak wraz z koniem.

Fox wrócił na miejsce gdzie zakopał swoje zabawki, a następnie poczekał na latającą karczmę.

Przez kilka dni cieszył się wygodami na pokładzie karczmy, wygodne wyro, dobre jedzenie, dużo wody, tak to było życie. Revolver Jessiego J przegrał w kasynie, ale za to dobrze się bawił.

W końcu zebrano odpowiednio liczną grupę, siwo-włosy radny przedstawił swoją propozycję, sprawa była jasna. Wampir porywa kobiety, należy go wytropić i odbić porwane. Po wytargowaniu dopłaty do zaliczki w Foxa wstąpiła nowa nadzieja na lepsze jutro. Oto wydobył ze starego zgreda cztero krotną wartość nagrody za Jessego J. Po przytuleniu 100 tys. Rumbli ruszył czym prędzej do baru, zamówił miskę chili corn carne i butle whisky, do tego uzupełnił zapas cygar. Po posiłku uzupełnił zapasy wody, zabrał dodatkowy bukłak pięcio litrowy, dokupił kilka puszek z fasolą, wędzonego mięsa, suszonych owoców. Uzupełniwszy zapasy ruszył do swojego pokoju zabrać resztę zabawek, zamkną go, a klucz oddał przy barze. Sprężystym krokiem, najedzony, paląc cygaro ruszył w stronę ścigaczy. Wybrał jednego, na pierwszy rzut okiem najsprawniejszego, obejrzał dokładnie, podokręcał śrubki, wyregulował jak potrafił najlepiej, Przymocował swój ekwipunek, był gotowy do drogi. Paląc cygaro siedział na ścigaczu i czekał aż reszta się zbierze. Przed obejrzeniem elektronicznej mapy dyskretnie dokonał niewielkiego wyładowania aby pozbyć się nadmiernego ładunku elektrycznego. Dosłownie przez chwilę mapa była stabilna, jednak na tyle długo aby mógł oznaczyć kierunek podróży i cel. Znał nawet drogę na skróty. Po chwili monitor zaczął drgać aż w końcu zamazał się zupełnie, taki wpływ miało silne pole magnetyczne otaczające Billego.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 10-05-2011, 21:06   #10
 
Eleywan's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znany
Zignorował, wredny ton głosu dziadka,ruszył w kierunku wyjścia.
"-Pierdzielone, stare próchno co on sobie myśli, nie dość, że pchamy się dla niego w nie wiadomo co. To na dodatek jest tak opryskliwym, irytującym człowiekiem.Gdybym mógł wsadził bym mu ostrze między oczy!"
"-Ale nie możesz więc się przymknij"
"-Mógłby być chodź trochę wdzięczny, za nadstawianie tyłka."
"-Zacznijmy od tego, iż jesteś tylko gościem w tym ciele Volito. Ale masz rację mógłby". Vergil zauważył, że pasożyt coraz częściej zaczynał konwersację, prawdopodobnie zaczął się asymilować. Mimo to czarnowłosy chłopak, prawdopodobnie nigdy nie przywyknie do jego towarzystwa. Gdy już miał zamiar otworzyć dzrzwi, przyuważył ładną rudowłasą dziewczynę, zazwyczaj trzymał się z dala od łowców, krórym prawdopodobnie była jednak coś go skłoniło mimo wolnie do zaczepki.
-Ty też jesteś łowcą?-Vergil niepewnie zagadnął do nieznajomej.
Dziewczyna podniosła wzrok i zmierzyła rozmówcę od stóp do głowy.
Tak jak przypuszczał, w zasadzie któż inny mógł tu być.
- Na to wygląda - odpowiedziała obojętnie, wzruszając ramionami. Dziewczynka, z którą stała Nancy, stanęła za nią i ostrożnie spoglądała na nieznajomego.
Czarnowłosy chłopak, sięgnął do kieszeni spodni i coś z niej wyciągnął.Ukucnął tak aby jego głowa była na poziomie oczu dziewczynki, wysunął w jej kierunku dłoń na której znajdował się cukierek.
- Poczęstuj się . -Mówiąc to uśmiechnął się.
"-Vergil, nie poznaję cię kutwa, robisz się miły".Młodzieniec zignorował pasożyta.
Dziewczynka niepewnie spojrzała na rudowłosą, która skinęła do niej głową. W końcu, jaki mógłby mieć cel w truciu dziewięciolatki, szczególnie na neutralnym terenie?
Dziecko uśmiechnęło się szeroko, wyciągając rękę i zabierając cukierka.
- Dziękuję - powiedziała dziewczęcym głosikiem i ukłoniła się.
-Jeżeli posmakuję to mam więcej.-Rzucił w stronę małej, po czym wyprostował się.
Zlustrował rudowłosą kobietę wzrokiem. Vergil nie do końca rozumiał powody, dla których kobiety pchają się do tak brutalnego i niewdzięcznego zawodu. Cóż każdy ma swój cel.
-Nazywam się Vergil, miło mi. -Ponownie się uśmiechnął tyle, że tym razem w stronę starszej dziewczyny.
- Nancy - odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech. - Hm... A więc szykuje się przyjemne zlecenie w doborowym wręcz towarzystwie - dodała, kiwając głową w stronę ludzi (i nie) siedzących przy stole.
Chłopak przytaknął głową.
"-Taa...Kryminaliści, potwory, być może wampiry...". Vergil usłyszał po raz wtóry tak irytujący go głos wewnątrz głowy, w zasadzie to zawsze pracował sam, jednak teraz przyszła mu do głowy pewna myśl.
-Zlecenia wykonujesz w pojedynkę ? Bo jeżeli nie to chciałbym zaoferować ci współprace, obawiam się, że to zlecenie może wykraczać poza możliwość jednostki.-”Chyba, że jest się wampirem” Vergil skwitował w myślach.
"-No teraz, to już ci chyba słonko przygrzało. MY zawsze robimy sami.Wytłumacz mi o co chodzi?"
Złość, ogarnęła Vergila po tym, gdy jego pijawka wymówiła ostatnie zdanie akcentując to,że robią razem.
"-Nie ma my!Volito po co ja ci to tłumaczyć mam niby? Masz gówno do powiedzenia"
Nancy spojrzała na Vergila swoimi zielonymi oczyma. Nigdy nie potrzebowała czyjejś pomocy, a czy wyśledzenie jakiegoś wampira mogło być aż tak trudnym zadaniem? W końcu już nie z takimi rzeczami miała do czynienia.
- Czemu nie - stwierdziła w końcu, wzruszając ramionami i uśmiechając się delikatnie. - Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
Ponownie kucnął i wyciągnął rękę z paczką z takimi samymi cukierkami jakie wręczył dziewczynce wcześniej.Vergil następnie skierował głowę w stronę Nancy
-Wiesz, musisz ją zostawić w bezpiecznym miejscu.... A tak poza tym to masz tu coś jeszcze do załatwienia, czy możemy ruszać?- Zapytał nie pewnie dziewczynę.
- Tak, muszę porozmawiać z właścicielem karczmy. Jest to jedyne najbezpieczniejsze miejsce, w którym mogłabym zostawić Claudię. - Rudowłosa spojrzała z troską na dziewczynkę. - Gdy już to załatwię, możemy wyruszać.
Claudia natomiast z radością w niebieskich oczach sięgnęła po paczkę z cukierkami. Zdecydowanie przepadała za słodkościami.
Wstał, oparł się plecami o ścianę. Czuł coś na rodzaj radości, może to dlatego, że nie będzie musiał podróżować sam.
-Poczekam z tobą, w końcu bezpieczeństwo młodej to rzecz ważna, jak nie najważniejsza .
-Tak dla pewności jesteś człowiekiem? Przepraszam za nie dyskretne pytanie.
Panna Sullivan zaśmiała się pod nosem i odgarniając kosmyki włosów z twarzy, odpowiedziała:
- W stu procentach człowiek. Czyżbyś nie przepadał za nie-ludźmi?
Vergil przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, a ręce założył na siebie.
-To nie tak że jestem rasistą, jednak Wampirki zrobiły coś w przeszłości co skłoniło mnie do roboty takiej, a nie innej. Poza tym moje pytanie wynikało z tego, iż wole mieć pewność z kim pracuję.- Gdy skończył wypowiedź ruchem głowy odrzucił grzywkę, która zasłoniła mu oczy. Tak naprawę to nienawidził wampirów, zbyt dużo cierpiał przez nie.
- Rozumiem - odparła. Doskonale wiedziała, co mógł przejść jej rozmówca. Sama wciąż była prześladowana przez przeszłość. - W takim razie... Zaczekaj tutaj z Claudią. Powinnam niedługo wrócić - dodała, wzdychając, po czym ruszyła do barmana, by dowiedzieć się, gdzie przebywa właściciel tego latającego ustrojstwa.
-Dobrze, ale nie powinniśmy stać tak w przejściu. Usiądziemy przy tym stoliku, może być?-Wskazał Claudi stolik palcem.
Dziewczynka skinęła tylko głową i pakując cukierka do buzi, w podskokach ruszyła ku wskazanemu stolikowi. Odsunęła ostrożnie krzesło i usiadła na nim, po czym zaczęła gładzić fałdy na swojej sukience.
- Zaopiekujesz się moją siostrą, prawda? - odezwała się, kiedy podszedł Vergil. - Ona wciąż chce być najlepsza... A ja się tak o nią boję, kiedy wychodzi polować każdej nocy.
Ktoś kiedyś, też tak się bał o Vergila, do czasu. Samotna łza podświadome spłynęła po policzku chłopaka.
"-Jesteś słaby,bardzo... Vergilu, ty beczysz."
"-Co ty, istota bez własnego ciała możesz o mnie wiedzieć.."
"-Duż...."
"-Zamilcz!"

Zanim stracił rodzinę i przyjaciela, jego brat wystosował bardzo podobną prośbę.
Potraktował to bardzo honorowo, wziął nóż i delikatnie naciął kciuk.
-Przysięgam na własną krew,że zrobię wszystko co będę mógł by ją ochronić.-W zasadzie nie wiedział, czemu tak postanowił, coś mu tak kazało.
Claudia uśmiechnęła się do Vergila i wpakowała kolejnego cukierka do ust, nadymając przy tym oba zarumienione policzki.
Przyjrzał się dziewczynce dokładnie była bardzo podobna do Nancy, też bardzo ładna.Próbował poukładać sobie wszystko w głowie.Głownie to co wiedział to,że pcha się na złamanie z karku nie wiedząć gdzie ,ani też w co.
Jednak te pieniądze które zdobędzie, pomogły by mu zrealizować jego marzenie. Tak bardzo chciał pomóc siostrze....
Aby to zrealizować potrzebował multum kasy, dlatego musiał to zadanie wykonać, za wszelką cenę. Vergil obecnie wiedział, iż ma też zobowiązanie chronić Nancy.
A jeśli znów zawiedzie? Nie brał tego pod uwagę, tym razem się uda.
Dla niego i dla lepszego jutra
 

Ostatnio edytowane przez Eleywan : 12-05-2011 o 18:52.
Eleywan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172