Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-06-2011, 16:23   #1
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
[IIWŚ\Zombie] Ostatni magazynek...

Czerwiec 1944, godziny poranne
Normandia
Miasteczko na południe od Caen

Cody, Zachary, Jim, Christopher:

Matt sięgnął po Thompson’a i wyjrzał zza rogu. Poprzez mgłę zauważył powoli zmierzającą w Waszą stronę ludzką sylwetkę...
- Uwaga! - szepnął do Was - Wycelować w niego. Campbell, osłaniaj tyły.
Kevin przytaknął i ruszył. Tym czasem postać ciągle poruszała się w stronę oddziału, prawdopodobnie nawet nie wiedząc o ich obecności.
- Strzelać? - zapytał w gorącej wodzie kąpany Shepardson.
- Nie, czekacie na mój znak, lub w odpowiedzi na ogień - gość wyglądał na cywila, jednak nie było wiadomo czy ma broń. Był ubrany w płaszcz, pod którym mógł zmieścić nawet karabin. Dlatego Matt wahał się wydać jakikolwiek rozkaz, w końcu jednak musiał coś zrobić, bo owa postać była już niebezpiecznie blisko.
- Hande hoch! - wykrzyknął rozkazująco jedne z niewielu słów, jakie znał po niemiecku, a postać nie mając wyboru usłuchała. Teraz dopiero dało się zauważyć, iż człowiek ten nie nosił płaszcza, lecz sutannę! Czyżby duchowny?
- Christopher miej go na muszce, a ty Raul przeszukaj pana - kapral ruszył wykonać rozkaz, jednak nie znalazł nic poza książką, która została szybko zwrócona.
- Zna ktoś tutaj niemiecki? - zapytał Was sierżant - Trzeba by się dowiedzieć kto to, może będzie wiedział coś co nam pomoże…
- Ja trochę, ale słabo - odezwał się Campbell, który pomimo, że był z tyłu słyszał wszystko bardzo dobrze.
- Zapytaj go w takim razie, kim jest.
- Was ist dein Name?

Gambino:

Nic nie widać, chłodno, wilgotno, czyli kolejny mglisty poranek. Każdy w takiej chwili z pewnością wolałby posiedzieć sobie przy kominku na plebani niż włóczyć się po ulicach. Chcąc nie chcąc musiałeś ruszyć do skrytki, bo tą bronią, którą dysponowałeś aktualnie to można by chyba jedynie popełnić samobójstwo. Więc nie mając wyboru wybrałeś się w stronę domu, w którym chowałeś uzbrojenie. Gdy je zdobędziesz powinno być łatwiej wydostać się z miasteczka, nie będąc przy okazji pożartym.
Idąc ulicami, uważałeś by nie natknąć się przypadkiem na ofiary zarazy. W miarę jak zbliżałeś się do skrytki, mgła rozrzedzała się, jednak w niewielkim stopniu. Spostrzegłeś, że domek był ruiną. Tylko czemu? Pocisk artyleryjski? Moździerz? Prawda, były tu jakieś strzelaniny z zarażonymi. Czyżby rozwalili przy tym dom? Może. Byle piwnica została w całości.
Byłeś już dosłownie parę metrów od ruin, gdy nagle usłyszałeś z nich krzyki, z których zrozumiałeś tylko tyle, że masz podnieść ręce. Nie miałeś za bardzo wyboru, celowało w Ciebie kilku żołnierzy, prawdopodobnie amerykańskich lub brytyjskich. Nie rozumiałeś co mówią, przeszukali Cię i następnie, nie przestając w Ciebie mierzyć, znaleźli kogoś kto znał niemiecki. Usłyszałeś:
- Jak masz na imię?

Robin:

Davis zniknął. Jakby po prostu rozmył się we mgle. Przeszliście wąską uliczką pomiędzy dwoma dosyć wysokimi budynkami i gdy się odwróciłaś jego już nie było. Zajrzałaś znowu w uliczkę. Pusto. Czyżby Niemcy? Przyłożyłaś M1 do ramienia i zaczęłaś rozglądać się po okolicy, w czym ogromnie przeszkadzała gęsta mgła. Wydawało się jednak spokojnie, w okolicy panowała całkowita cisza, jedynie z oddali dochodziły gdzieś odgłosy strzelanin. Ruszyłaś się z miejsca, w końcu na jedno wychodziło. Szłaś wzdłuż muru jakiejś kamieniczki, aż natrafiłaś na drzwi. Otworzyłaś je i ujrzałaś przed sobą wnętrze jakiegoś sklepu. Lub tego co kiedyś było sklepem. Wszystko co tu było walało się po ziemi w bezładzie, reszta została zabrana przez wyjeżdżających właścicieli lub rozkradziona, co było bardziej prawdopodobne.
Na wszelki wypadek wyjrzałaś jeszcze na ulicę, gdy nagle coś jakby poruszyło się po drugiej stronie drogi. Jakieś cienie, nie było zbyt dokładnie widać. A może Ci się wydawało? W każdym razie należało się upewnić, by nikt nie zaskoczył Cię od tyłu. Podążyłaś w miejsce, w którym zniknął cień. Musiałaś przejść pomiędzy dwoma budynkami. Znowu ciasna uliczka. W sumie bardzo podobna do tej, w której zgubiłaś Davis’a. Wyszłaś na kolejną ulicę i po prawej zobaczyłaś postać, w która majaczyła się we mgle i w którą od razu wycelowałaś. Dopiero teraz dostrzegłaś, że stojący parę metrów od Ciebie człowiek ma w ręku jakby… szablę?

Maximilien:

Trupy. A może wciąż żywi? Któż to wie? Na pewno coś za chętnie teraz ludzie ożywają na nowo. Na dodatek mają ogromny apetyt. Szczególnie, jeśli chodzi o mięso tych bardziej żywych. Twój rapier przeszył już kilka takich żywych trupów, jednak nie robiło to na nich większego wrażenia. Tylko jeden, który przywalił głową w mur przy wyciąganiu z niego zaklinowanego ostrza za pomocą kopniaka, stracił ochotę na posilenie się. Na całe szczęście były na tyle niezdarne, że ucieczka przed nimi, była dziecinnie łatwa.
Gdy oddaliłeś się o jakieś kilkadziesiąt metrów od miejsca gdzie wdałeś się z nimi w walkę, usłyszałeś dochodzące stamtąd odgłosy strzelania. Nie było jednak najmniejszego powodu, żeby tam wracać, ktokolwiek to był, mógł Cię pomylić z tymi trupami.
Przemierzałeś jakiś czas ulice miasteczka, było zimno, a widoczność – prawie zerowa. Na szczęście zbliżałeś się już do byłej kawiarni, może tam udała Ci się chwilę odpocząć? Albo i ogrzać? W sumie to nic nie szkodziło spróbować.
Byłeś dosłownie kilkanaście kroków od kawiarni, gdy coś po drugiej stronie ulicy przykuło twoją uwagę. Jakaś sylwetka wchodziła do jednego z miejscowych sklepów. Czyżby kolejny żywy trup błądzący w poszukiwaniu żeru? Postanowiłeś prześliznąć się między kawiarnią a kamieniczką, by nie zdążył Cię zobaczyć. Wydawało się to teraz najlepszym posunięciem, więc cicho stawiałeś nogi uważając, by się nie potknąć. Wyciągnąłeś rapier i odwróciłeś się nasłuchując. Nie zauważył? Chyba. A nie, słychać kroki! Idzie. Przygotowany na to, by nadziać go na ostrze spowalniając truposza, a następnie wziąć nogi za pas, czekałeś, aż się pojawi. I zjawił się, ale nie nieboszczyk, tylko żołnierz. W dodatku nie Niemiec. Amerykanin! I… chwila… kobieta?

Franco:

Coś wyrwało Cię z koszmarnego snu, który miał wkrótce okazać się jawą. Podszedłeś do okna, skąd skrycie obserwowałeś dziwną scenkę. Kilku niemieckich żołnierzy wbiegło do budynku, goniła ich cała zgraja ludzi, wyglądających na chorych psychicznie. Ze środka szkopy ostrzeliwały hordę, celując głównie w głowy. W końcu ludzie dopadli do okien i zaczęli niezdarnie wchodzić do środka. Strzały teraz dochodziły z piętra tamtego budynku.
Przez parę minut jeszcze trwała walka, po której większość ludzi ze zgrai gryzła glebę. Teraz Niemcy zjeżdżali po linie i gdy wszyscy byli na dole zaczęli biec w Twoją stronę, a piętro budynku wyleciało w powietrze. Wydawało Ci się, że widzisz jeszcze wylatującą stamtąd poszarpaną, ludzką sylwetkę.
Teraz jednak miałeś inne zmartwienie, Niemcy mieli najwyraźniej zamiar zatrzymać się w twoim schronieniu. Schowałeś się w szafie, jednak niewiele Ci to dało. Jeden z żołnierzy wpadł frontem i zaczął się rozglądać po środku, a felernej szafie odpadły w tej chwili drzwiczki.
- Cholera! Oni tu też są!
Niemiec, poważnie wystraszony zaczął krzyczeć, rzucił się do tyłu i strzelił.Na szczęście dla Ciebie nie trafił, nie zdążył wycelować. Zaraz po tym wpadło do środka trzech następnych i jeden z nich, chyba najstarszy stopniem wykrzyknął:
- Nie strzelać! To francuz! - następnie wziął Cię na muszkę - Coś za jeden?

Fenster:

- Wchodzą oknami! Są z drugiej strony budynku! - przybiegł do Was Markus, który dotychczas zabezpieczał tyły.
- Na piętro! - krzyknął sierżant i ruszył schodami na górę, zaraz za nim pobiegliście Wy. Zastawiliście drzwi stołem i jakąś szafą, po czym zaczęliście ostrzeliwać otaczającą dom hordę. Na szczęście mieliście dużo amunicji, wracaliście właśnie z jednego z magazynów, więc eksterminacja trupów z tego miejsca nie była trudna. Wywaliłeś cały magazynek, lecz do piachu poszedł ponad tuzin ożywieńców. Twoi kompani również nie byli gorsi. Razem wybiliście większość z nich i mogliście się wydostać. Niestety jak zwykle coś musiało się spieprzyć. Ta część żywych trupów, której nie zdążyliście wybić zanim wlazła do środka, sforsowała właśnie zastawione meblami drzwi.
- Scheiße! Feuer! - wydarł się Mauer i wypuścił długą serię w stronę truposzy - Kristian! Przywiąż do czegoś linę! Będziemy się po niej opuszczać! Pośpiesz się! Fenster pomóż mi!
Ostrzeliwując się, próbowaliście dać kapralowi trochę czasu by zdążył przygotować linę, nie trwało to jednak zbyt długo.
- Gotowe! Można zjeżdżać! - usłyszałeś dosłownie po krótkiej chwili.
- Schodźcie już tam! Markus rzuć mi granat! - krzyknął sierżant i popchnął Cię w stronę okna.
Markus podrzucił odłamkowy, po czym zaczął schodzić po linie, a za nim ty. Byliście już na dole, a z góry przestały dobiegać strzały. Wyglądało na to, że dopadły sierżanta. Nie stało się tak jednak, Mike pojawił się w oknie i błyskawicznie zaczął schodzić po linie. Dwa metry nad ziemią już zeskoczył i nie zatrzymując się biegł w przeciwną stronę, krzyknął tylko do Was:
- Za mną! Schnell!
Nie czekałeś na wyjaśnienia, po prostu pobiegłeś za nim jak reszta. Po chwili pokój, który jeszcze minutę wcześniej broniliście wyleciał w powietrze. Mike użył nie tylko granatu Markusa, ale także większości swoich, które nazbierał w magazynie. Udaliście się w stronę kościółka położonego w centrum miasteczka, wydawało się to w tej chwili najlepszym pomysłem. Po drodze jednak musieliście się zatrzymać w jakimś opuszczonym domku.
- Kristian, sprawdź środek, Fenster obejdź budynek od tyłu i wejdź tamtędy, Kuefer zostajesz ze mną.
Zrobiłeś jak kazał sierżant, na szczęście nikogo tam nie było, więc wszedłeś bez problemu. Musiałeś to zrobić oknem, bo nie było tu drzwi. Z głębi mieszkania usłyszałeś przerażony głos Badera:
- Cholera! Oni tu też są! - strzelił i upadł na plecy, by mieć większy dystans pomiędzy sobą a domniemanym trupem. Wbiegłeś tam w tym samym czasie co Mike.
- Nie strzelać! To francuz! - krzyknął Mauer unosząc rękę. Po czym wziął nieznajomego na muszkę - Coś za jeden?
 
MatrixTheGreat jest offline  
Stary 05-06-2011, 18:37   #2
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Razem z Davisem została wysłana na zwiad. Rozkaz to rozkaz, tego nauczyła się w wojsku. Jej szczęście, że większość osób wysyłanych na front była albo równa jej stopniem albo niższa. Kobieta kapral to nie codzienne zjawisko, zwłaszcza w Kalifornii. Mgła była taka, że równie dobrze można było ją kroić maczetą i na eksport. Stała naprzeciw czegoś co wyglądało jak człowiek. I miało szablę? Od kiedy to szwaby chodziły z bronią białą? Mimo wszystko nie spuściła wycelowanej w postać broni. Miała M1 Carabine, nim ten się na nią zamachnie, ona wystrzeli kilka razy. Oczywiście zwabi to nieproszonych gości, ale przynajmniej zachowa życie. Oddychała spokojnie. Nie odezwała się, nie widziała sensu. Lepiej zobaczyć co zrobi jej, przynajmniej chwilowy, przeciwnik.

Mężczyzna podszedł do niej powoli, trzymając rapier przy boku. Ona nie wyglądała jak jeden z tych stworów. Mundur, broń... Cóż, była nawet ładna. Francuz uniósł dłoń.

-Nie strzelać. Nie jestem jednym z nich.- powiedział dostatecznie głośno by go dosłyszano i dostatecznie cicho by niczego nie zwabić. Mówił z lekkim, francuskim akcentem.- Może już panna opuścić broń.

Celowała dalej, dla bezpieczeństwa. Choć już nie z ramienia, a z boku. Spoglądała podejrzliwie na tego... francuza? Mówił z takim dziwnym akcentem, jak żabojad. Więc chyba był francuzem.

-Przedstaw się.-

Cóż, zawsze tak było, nie wiedziała czemu, że pytano się innych kim są. Ale skoro tak robili inni i to wyżsi stopniem od niej, to i ona tak robiła. Choc ona stopniem pochwalić się zbytnio nie mogła. Tylko co do cholery robił cywil na zewnątrz? Chyba oczywistym było, że skoro trwa tutaj walka to cywile powinni siedzieć jak mysz pod miotłą i nie wychylać się.

-Maximilien de Lisle.- odpowiedział, opierając ostrze broni na ramieniu. Obejrzał dziewczynę od stóp do głów i na jej ramieniu zauważył rangę. Kapral? Cóż, ważne że pod bronią. Dodatkowo dostrzegł opaskę z czerwonym krzyżem na białym tle.-A panna to medyk-kapral... ?

Odczekał chwilę, po czym rozejrzał się.

-Lepiej znajdźmy kryjówkę. Te chodzące trupy są dość niebezpieczne w grupie. Zauważyłem że należy uderzać w głowy.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 05-06-2011, 18:40   #3
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
-West.-

Cywil z bronią białą? Cóż... pozostawało mieć nadzieję, że umiał się nią posługiwać. W końcu dostanie od siepacza miłym nie było.

-Robin West, 101 Dywizja Spadachroniarska, kapral z przeszkoleniem medycznym. Może mi pan wytłumaczyć co rozumie przez "chodzące trupy"?-

Cóż... jeśli to było nawiązanie do szybkiej śmierci Niemców to raczej dosyć dziwne. Lub ekscentryczne, zależy od grubości portfela tego, kto to powiedział. Ale przyznała mu rację, trzeba znaleźć kryjówkę. Ten sklep nadawał się, ale tylko tymczasowo.

Max spojrzał na nią pytająco, ruszając brzegiem uliczki. Powoli zaczął dobierać słowa.

-Wiesz... Ciała chodzące po śmierci... Szara skóra, zakrwawiona twarz, chęć pożarcia jeszcze żywego kolegi. Jesteś tu sama czy masz jakiś kolegów?- rozejrzał się dookoła, mając wrażenie że wychodzi na wariata. Dłonią przeczesał włosy, określając swoje położenie na tle miasta.- Wiesz, bo jeśli spotkali już te ścierwa...

Rzucił jej ponure spojrzenie.

-Znajdźmy jakąś kryjówkę a potem twoich kolegów.- płynnym ruchem dłoni wykonał rapierem szeroki młyniec i wsunął broń do pochwy.- Znam to miasteczko. Mieszkam tu.

Uniosła brwi. Żywe trupy... takie martwe? To raczej brzmiało jak jakaś powieść typu horror czy fikcji naukowej. Martwi nie mogli chodzić po śmierci. No fakt, mózg niby dalej działał, ale potrzebna była krew do zasilenia organizmu. Do tego samo mięso mogłoby powodować niedobory w diecie.

-Niewielki oddział. I nawet jeśli spotkali te.... "trupy"... to wątpię by coś im się stało. Nie są pierwszym lepszym oddziałem niemiaszek.-

Ruszyła tuż u jego boku, z bronią trzymaną pewnym chwytem obu rąk. Dla własnej pewności poprawiła plecak, sprawdzając wszystkie paski. Tylko tego brakowało by jej saperka spadła.

-W takim razie zdam się na pana znajomość.-

Cóż, lepiej zaufać miejscowemu w rozkładzie miasta. Tym bardziej, że mapy miasteczka nie miała.

De Lisle uśmiechnął się pod nosem. Czuł że będzie to dość długa noc, a po niej dzień.
 
Kizuna jest offline  
Stary 05-06-2011, 18:57   #4
 
diarrhoea2's Avatar
 
Reputacja: 1 diarrhoea2 nie jest za bardzo znany
Francuz stał jak wryty, nie chciał powiedzieć ani słowa. Patrzył tylko na Niemców w sposób bardzo niepokojący.
- Nie dotykać go. Może być zarażony. Kto wie jak to gówno ewoluuje. - Krzyknął Mauer bardzo głośno.
- Nie ma żadnych oznak zarażenia - Powiedział niepewnie Fenster.
- Nie ma ? To powiedz mi idioto jakie są oznaki zarażenia ?! No jakie ?! Krzyczał Mauer celując w głowę przestraszonego Francuza.
- Ja chciałem tylko...
- Gówno mnie obchodzi co Chciałeś Zimmermann. Daj mi jeden powód, żebym go teraz nie zastrzelił - Krzyczał Mauer jak oszalały. Cała ta sytuacja wykańczała jego nerwy.
- Bader zna Francuzki, może zapyta tego człowieka kim jest? - Zapytał cichutko Kuefer, nikt nie spodziewał się jego udziału w dyskusji.
- Chociaż jeden tu myśli, Bader, gadaj z nim !
- Ale sierżancie, ja to ledwo znam ten język, znałem kiedyś jedną taką... - Bader jako jedyny miał całkiem dobry humor.
- Gówno mnie obchodzi co i kiedy ruchałeś. Pytaj go ! - Mauer powiedział już nieco ciszej, swoim nieprzyjemnym głosem.
- Zapytaj go kim jest, co tu robi i co wie o tych pieprzonych zombiakach. Może się chociaż jeden żabojad na coś przyda Mauer chciał dowiedzieć się z czym tak naprawdę teraz walczy...
 
diarrhoea2 jest offline  
Stary 05-06-2011, 19:50   #5
 
Yanki's Avatar
 
Reputacja: 1 Yanki nie jest za bardzo znany
Francois nie był do końca pewien, czy już się obudził. Patrzył się na żołnierzy dziwnym wzrokiem, wciąż próbując się dowiedzieć, czy to sen, czy nie. Niestety jego sytuacja nie była zbyt dobra, miał do wyboru albo poddać się niemcom, albo wyjść na zewnątrz i prawaie na pewno zostać pożartym przez tych... te... Co to właściwie było? Zombie? One istnieją jedynie w opowieściach. Nieumarli? To samo. Czy to jest jakaś apokalipsa? I dlaczego, do jasnej cholery, przytrafia się to akurat w jego wiosce?

Jeden z żołnierzy powiedział coś, czego Franco nie zrozumiał, to chyba był niemiecki. Potem inny z nich powiedział prawdopodobnie to samo po francusku. Chłopak zastanowił się, dobierał słowa, aby nie wpakowac się w kłopoty. Jakby potrzebował ich więcej. Wszystko spada na jego głowę, nie ma litości. Pech, czysty pech. Odpowiedź uformowała się w głowie Francuza, toteż ten zaczął mówić.
- Nie wiem, co to za zaraza, widze to coś pierwszy raz w życiu, nie miałem z tym żadnego kontaktu, NAPRAWDĘ, nie wiem, co to za gówno - wypalił szybko po Francusku, a potem, dla upewnienia, po Angielsku, może umieją nim mówić.

Chłopak powoli ruszył w stronę drzwi wejściowych z uniesionymi rekoma.
- Chcę tylko zastawić drzwi - rzekł po francusku, a potem po angielsku.
 
Yanki jest offline  
Stary 06-06-2011, 20:12   #6
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
-Nicht schissen! Ich bin nicht krank..! Ich heisse vater Gambino, siechst du..? -wykrzyczał przerażony, zwracając uwagę na sutannę.

Po rutynowym chyba przeszukaniu jankesi oddali co jego, wiele tego nie było. Przez chwilę zastanawiał się czy powiedzieć im o skrzyni jednak nie mógł się przemóc. Nie zamierzał jednak iśc po nią sam- nie miało to najmniejszego sensu. Dużo bezpieczniej będzie przyczepić się do oddziału uzbrojonych żołnierzy, choćby alianckich, niż próbować samemu wyjść z miasteczka z i tak marnym arsenałem w schowku. Więc postanowione...

-Chwała Panu i Trójcy i Matce, zawsze czystej... Jestem księdzem w tej parafii od kilku lat, chcę wam pomóc, znam okolice.. - niepewny czy alianci rozumieją jego niedoskonały niemiecki wskazał ziemię pod stopami, a następnie wszystko dookoła. -Musimy uciekać z miasteczka, chorzy ludzie, oni gryzą... Rozumiecie?! - twarz młodego kleryka pokryły krople potu i lekki rumieniec.
 
majk jest offline  
Stary 10-06-2011, 10:41   #7
 
zbik_zbik's Avatar
 
Reputacja: 1 zbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumnyzbik_zbik ma z czego być dumny
Oddział Jim’iego został rozwiązany a on przydzielony do innego, Po otrzymaniu przydziału nie zwlekając ruszył w stronę mu wskazaną. Szybko znalazł odpowiedni namiot, ten nie wyróżniał się niczym, zwykły duży namiot wojskowy jakich jego wojsko używa, 5 -6 osobowy. Lecz po wejściu na twarzy młodego chłopaka zagościł wielki uśmiech. A od czasu gdy wylądował na plaży Omaha nie uśmiechał się prawie wcale. W prawdzie wylądował tam już po walkach, jednak obraz który tam zobaczył na długo utkwił mu w pamięci. Mnóstwo krwi, krwi która bardziej przypominała śluz, ciała i ich części, medycy podążający za głosami rozpaczy, żołnierze zbierający nieśmiertelniki. Skąd więc po takim widoku uśmiech? Otóż pierwsze co zobaczył Jim, to dwóch żołnierzy pijących whisky. Kapral i starszy szeregowy. Dosiadł się od razu.
- Jim.
- Raul
- Gary – przyjaźnie podali sobie ręce po czym padła propozycja – to co nakręteczkę?
Jim zaśmiał się, pito z nakrętek od manierek. „Spodoba mi się ten oddział” – pomyślał chłopak i szybko golnął z nakrętki.

*
Grupa żołnierzy siedziała w ruinach czegoś, co było kiedyś pewnie budynkiem mieszkalnym. Było ich tylko kilku, a dwóch siedziało w kącie, jeden coś opowiadał:
- Rozumiesz Gary, dobry bimber to dla wielu osób powód do dumy. Możliwość poczęstowania swoich gości smacznym nie śmierdzącym drożdżami trunkiem wzbudza taką dumę – tłumaczył Jim – przede wszystkim wiadomo potrzebny jest dobry sprzęt, no wiadomo, jesteś snajper, ale z Colta nie ustrzelisz puszki z 500 metrów. Podobnie z Bimbrem, sprzęt jest bardzo ważny.
- No tak – odezwał się Davis – ale nawet z extra sprzętem człowiek ze słabym celem nie wiele zdziała.
- Prawda to – cieszył się że Davis zawsze go rozumiał, krótko się znali ale zdążyli już się zaprzyjaźnić – Podobnie ze sprzętem do bimbru, kto się nie zna to zmarnuje. Ale słuchaj dalej: aby zrobić dobry bimber użyć trzeba drożdży gorzelnianych. Zacier stawia się oczywiście tradycyjnie na ziemniakach, brakach można także na owocach śliwki, wiśnie dodajemy drożdży gorzelnianych odstawiamy zacier w ciepłe ciemne miejsce i czekamy około 10-15 dni. Tyle bowiem czasu potrzeba na fermentację. Zacier ma moc około 10-12%. Delikatnie zlewamy zacier do kotła tak…
- Davis – sierżant Fireheart przerwał rozmowę – pójdziesz na zwiad.

*
Jim od dłuższego czasu siedział sam w swoim koncie, raz podszedł Raul, zamienili kilka słów i odszedł. Jim myślał o pędzeniu, myślał jak najlepiej wytłumaczyć kwestię destylacji. Nawet udało mu się trochę przysnąć. Zamieszanie go rozbudziło, rozejrzał się, żołnierze przesłuchiwali nad mapą jakiegoś księdza z dziwną miną… Davis’a nie było, jakoś długo nie wracał. Może coś się stało, miał nadzieję że nie. Zauważył że nikt nie zerka na ulicę, podszedł więc do skraju muru i wyjrzał. „Może zobaczę Gary’ego, przeklęta mgła, całkiem nic nie widać, wcale się nie zdziwię jeśli zabłądził w nieznanym miejscu, w sumie mógłby nawet przejść gdzieś nie daleko nie zauważonym”. Kucną przy murku i zawiesił Thomson’a na ramieniu, patrzył w mgłę jednocześnie nasłuchując rozmów przy mapie, był ciekaw czego się dowiedzą a skromność nie pozwalała mu za bardzo podejść i się wtrącać. A w dodatku był tylko szeregowym, rozmowy toczyły się wśród starszych stopniem, a zresztą mógł potem spytać Raul’a, zawsze wszystko opowiadał mu i Gary’emu.
 
__________________
Dobry dyplomata improwizuje to, co ma powiedzieć,
oraz dokładnie przygotowuje to, co ma przemilczeć.
zbik_zbik jest offline  
Stary 18-06-2011, 01:51   #8
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Deluca opierał się skonsternowany o rozbitą pociskiem ścianę narożnego domu. Z niedowierzaniem wpatrywał się jak dwóch żołnierzy z jego oddziału stoi na środku ulicy i jak gdyby nigdy nic rozmawiają z klechą. Ja pieprze, przecież do może być cholerna pułapka. Przebiegło mu przez głowę. Spojrzał na starszego sierżanta Firehearta. Przysięgam facet nas pozabija.
- Kurwa, Matt. - Zaklnął cicho Deluca. - Raul, Campbell bierzcie tego klechę i zabierajcie się do środka! - Pewnie naraził się tym sierżantowi, ale nie mógł pozwolić by ludzie ginęli przez oczywistą głupotę. Może był wyższy stopniem, może nie raz pokazał, że można na nim polegać w walce, ale na pewno nie był najlepszym dowódcą.
Tamci, jakby się otrząsnęli i natychmiast skuleni wrócili do budynku, ciągnąc za sobą księdza. - Przeszukać go. - Rzucił Matt. Raul szybko wykonał rozkaz. Nie znaleźli przy księdzu nic, czym mógłby im zagrozić. Wygląda na to, że naprawdę był cywilem. Gdy nastała nerwowa cisza ksiądz nieśmiało odezwał się do nich po niemiecku. Christopher spojrzał na niego, a ten coraz bardziej przestraszony i czymś zdenerwowany bełkotał coraz głośniej.
Deluca wyciągnął mapę i rozpostarł ją na ziemi.


Klecha wciąż pieprzył mu nad uchem. Facet był czymś przerażony. - Dawaj go tutaj. - Cambell popchnął go w stronę sierżanta. - O czym gada? - Zapytał. - Nie.. - Zaczął skonsternowany szeregowy. - Chyba nie do końca rozumiem, sierżancie. Mówi o jakiś wariatach.. i że trzeba uciekać. - To to wiemy doskonale - żachnął się Matt. - Dobra, książulku - rzucił Deluca, pokazując na mapę. - Cambell tłumacz. Tu jesteśmy my. - Pokazał punkt na mapie. - Gdzie są Niemcy? - Liczył, że Padre będzie znał odpowiedź.
Ksiądz wskazał coś na mapie, zmieniając płynnie język na francuski. Teraz Deluca rozumiał pojedyncze słowa. - Mówi że nie wie gdzie są teraz - tłumaczył Campbell - wycofywali się tędy i tędy - wskazał na dwie drogi: idącą obok bagna i tą biegnącą od ratusza - Drogą, którą się tu dostaliśmy nie szli, bo tu było najwięcej tych.. wariatów. Mówi, że prawdopodobnie odgrodzili miasto, to by się zgadzało, bo mało mi dupy nie odstrzelili. Proponuje też byśmy zatrzymali się w jego kościele w centrum miasteczka.
Deluca przez chwilę się zastanowił. Niemcy idą na wschód. Kilka razy nawiązali z nimi kontakt. Nie wyglądało, żeby ich odwrót był jakkolwiek skoordynowany. Nie byli posiłkami na linię frontu. Uciekali raczej na tyły. Idąc więc we wschodnim kierunku wpakują się jeszcze głębiej na ich terytorium. Musieli nawiązać kontakt ze swoimi. Zostaję więc północ, zachód, bądź południe. Cholera.
Głos zabrał ten zawszony Australijczyk, z tym swoim wiejskim akcentem. -Chodźmy byle gdzie, żeby to było daleko stąd - Deluca zmierzwił włosy. Nie mógł uwierzyć, że takich przygłupów przyjmują gdzieś do sił specjalnych. - Dość mam siedzenia w tych gruzach. Spytaj czy ci wariaci to banda jakichś partyzantów komunistycznych albo to może szabrownicy zwykli? - Cambell posłusznie przetłumaczył. Ksiądz odpowiedział jeszcze bardziej przerażony. Kimkolwiek byli ci goście, facet naprawdę się ich bał. - Ja.. nie wiem, chyba nie do końca rozumiem. On mówi, że tamci gryzą i, że atakują.. Nie-ludzie? - Matt pokręcił głową. - Ja pieprze, świr. - Deluca nie miał zamiaru roztrząsać rewelacji tamtego. - Co sądzisz, sierżancie?- Odezwał się. - Cholera, Chris. Ten facet jest zbzikowany, nie możemy mu ufać. - Deluca kiwnął głową. - Nie możemy też tu zostać. Prędzej, czy później napatoczą się tu szwaby. - Albo nasi. - Rzucił Cambell.
Podoficerowie zignorowali go. Dobrze wiedzieli, że szanse na spotkanie skoordynowanych wojsk sprzymierzonych są minimalne. Miasto było odcięte, a oni w samym jego centrum. Mogli tylko spróbować wyjść za jego obręb. Po chwili znów odezwał się Fireheart. - Ale chyba powinniśmy tu poczekać. Davis nie wrócił... - Christopher przerwał mu rozgniewany. - Ile już go nie ma?! Ten patrol to była głupota! - Wybuchnął - oni kurwa nie żyją! - Starszy sierżant opuścił wzrok. - Co proponujesz? - Rzucił cicho. - Ruszmy się na południe w stronę ratusza. Tam niedaleko woda jest płytsza. - Pokazał na mapie. - Albo się przeprawimy, albo poszukamy jakiegoś mostu. Gdzieś tam muszą być nasi.- Nie odzywający się do tej pory Raul powiedział z niedowierzaniem. - Kurwa, chyba nie macie zamiar zostawić Davisa? Prawda.. prawda, że nie macie? - Christopher spojrzał na Matta. Tamten zmieszany, wyglądał jakby nie miał w ogóle pojęcia co ma robić. Szept Raula gwałtownie zmienił się w krzyk. - Kurwa! Nikogo nie zostawiamy, tak?! Mówili nam! Nikogo! Pierdole to! Idę po niego! - Zamknijcie się, szeregowy! - Rzucił Christopher usadzając tamtego. Jego darcie mogło kosztować ich życie. - Nie. Nie zamknę się. - Mówił jednak już spokojnie, lodowatym głosem. - Pójdę po niego. Nawet sam.
Nagle dobiegła ich oddalona kanonada z wschodu. - Nasi... - Wyszeptał Cambell. - Nasi walczą! - Christopher widział, że musi zadecydować. Nie mógł tego zostawić Mattowi, czy szeregowym. Do cholery, był podoficerem! Nagle strzelanina zakończyła tak się gwałtownie, tak jak się rozpoczęła. Doszedł ich tylko potężny wybuch i dalej tylko pojedyncze strzały. - Dobra, wszyscy do mnie! - Krzyknął Christopher. Mówił, pokazując na mapie kolejne budynki. - Idziemy na wchód. Po Davisa.
Cholera, nie wierzył, że ten chłopak jeszcze żyje, ale widzi, że Raul nie żartuje i rzeczywiście może ruszyć po tamtego sam. Lepiej przejść kilka przecznic, niż tracić kolejnego żołnierza. - Dojdziemy najdalej do tej kawiarni. Później bezwzględnie wracamy. - Szeregowi potaknęli głową. - Dalej możemy natknąć się na Niemców. Idziemy pomiędzy tymi domami. Później wrócimy tutaj tą samą drogą. - Widział ulgę na twarzy Matta, że to nie on musi decydować. Któryś raz przeszło przez głowę Deluci, że z tego faceta byłby idealny szeregowy, a nie podoficer. - Stąd ruszamy w stronę ratusza. Zwarty szyk, Cody na czujce. Absolutna cisza, strzelacie na rozkaz, albo w odpowiedzi na ogień. Każdy niech obserwuje swój sektor. Gdybyśmy musieli się rozdzielić, to punkt zborny tutaj. Pytania? - Zakończył. Wtedy odezwał się Cambell. - No.. a co z księdzem? - W końcu głos zajął Matt. - Wariat, cywil. Nie idzie z nami. - To chyba najlepsza decyzja jaką podjął od rozpoczęcia wojny. - Powiedz mu, żeby zaczekał na nas w kościele, że wrócimy po niego - i zaraz cicho dodał. - Takiego wała... - Cambell szybko przetłumaczył rozkaz na francuski. Padre poruszył się niespokojnie. Matt wstał z klęczek i podszedł do wyrwy, w miejscu której kiedyś musiały być kiedyś drzwi. - Za mną. - Rzucił. Deluca niewidziany przez nikogo uśmiechnął się tylko pobłażliwie.

Kurwa, jeśli ktoś z tego oddziału dożyje jutra to będzie cud.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 21-06-2011 o 15:54.
Lost jest offline  
Stary 19-06-2011, 16:38   #9
 
Kirył's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirył nie jest za bardzo znanyKirył nie jest za bardzo znany
101 powietrzno desantowa... Cody Mcdowell został zeslłany do tej jankeskiej jednoski jako ,,specjalista’’, tak jak koło 100 innych członków Z Special Unit. Co w tym złego że wykonuje się powierzone zadania po swojemu? To nawet powinno być chwalone, że żołnierz wykazuje się kreatywnością! Dowódcy w sztabie myśleli jednak dość konserwatywnie, przez co Cody teraz musiał siedzieć w jakichś ruinach, w jakimś europejskim miasteczku, zaś dookoła było cholernie zimno! Co go miały obchodzić jakieś Niemcy, ze starym wąsaczem na czele, skoro japońce zapewne ciągle walczą z jego krajem na Pacyfiku? Jakby tego było mało to nawet zrzutu dobrze nie umieli przeprowadzić... Czy mieli wylądować w tym miejscu? Na pewno nie! Nie wiedzieli nawet gdzie byli, radiostacja nie działa, nawet nie ma żadnych innych jankeskich oddziałów w okolicy, w dodatku jedyna ozdoba oddziału, urocza pani kapral West została wysłana na zwiady. Jaki debil wysyła sanitariusza na zwiady? Tak, prawda, nieoceniony sierżant Firehart, następny cholerny jankes.
W obecnej chwili jakiś cywil, chyba ksiądz szwargotał coś w którymś z tych dziwnych języków, chyba w niemieckim, w końcu jadąc tutaj musiał się kilku słów i wzrotów nauczyć.
I nareszcie zaczęło się coś dziać, wyruszali stąd. Cody zasalutował od niechcenia i dźwignął tyłek z miejsca.
 
Kirył jest offline  
Stary 19-06-2011, 23:03   #10
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Maximilien, Robin:

Droga do kościoła była bezpieczna i krótka. Niestety, nadal przeszkadzała Wam okropnie gęsta, poranna mgła. Poruszaliście się cicho, ponieważ łatwiej było Was teraz usłyszeć, niż zobaczyć. W kilka minut dotarliście do podwyższenia, na którym stał kościółek, miało ono około dwa metry. Weszliście po stromych, kamiennych schodach, a Waszym oczom ukazały się wielkie, zdobione płaskorzeźbami, drewniane drzwi. Były lekko uchylone. Może ktoś jest w środku? Otworzyliście i zobaczyliście zdewastowane wnętrze. Okropnie też czymś śmierdziało. W słabym świetle ujrzeliście na środku kościoła martwą kobietę. Wyglądała na młodą, ubrana była tylko w nocną koszulę. Jej twarz była zmasakrowana, a na szyi miała wyraźne ślady zębów. W głębi pomieszczenia słychać było złowrogie jęki. Weszliście trochę głębiej by lepiej się przyjrzeć. Wasze oczy zaczęły się przyzwyczajać do półmroku. Zza ołtarza wyszedł jeden z tych stworów, prawdopodobnie właśnie urządzał tam sobie ucztę. To także była kobieta. A bardziej dziewczyna, wyglądała na jeszcze młodszą od tej… bardziej martwej.




Opuściła szczękę i wyciągnęła ręce w Waszą stronę, zataczając się powoli ruszyła wydając z siebie przerażające jęki.

Fenster, Franco:

Zastawione drzwi nie wiele by pomogły, gdyby nie to, że wiele z żywych trupów wyleciało w powietrze. Teraz było ich tylko z… dziesięć? Piętnaście? Coś koło tego. W każdym razie jeszcze nie zdążyły nawet dojść, bo poruszały się okropnie powoli. Korzystając z tego czasu Niemcy zrobili krótką „naradę”. Wyglądało to tak, że Mike darł się po wszystkich próbując wymyślić co dalej robić.

- Mamy jeszcze trochę czasu, nasi na pewno nie zaczną „oczyszczania” miasteczka do jutra – chciał w końcu przerwać Bader.
- Do tego czasu to gówno zeżre nam dupy razem z całą resztą! Musimy się stąd wynosić! Najlepiej na północ, tylko że za daleko nie dotrzemy bez pojazdu…
- A w tym hangarze? Może tam coś zostało?
- Wątpię i nie mam zamiaru sprawdzać! Założę się, że będzie tam czekać całe stado tego bez przerwy głodnego cholerstwa! Mam plan, idziemy do kościoła, tam przeczekamy, aż mgła opadnie. Łatwiej się tam bronić, z wieży będziemy widzieć najbliższą okolicę, przez co będziemy wiedzieli którędy się udać, a do tego…
Tu urwał, ponieważ rozległ się odgłos walenia do drzwi. W całym tym zgiełku zapomnieliście o zmierzających w stronę domku żywych trupach.
- Kurwa mać! Z czego są te ściany!?
- Z drewna, przynajmniej tak mi się wydaje! - krzyknął Kristian, wyglądał raczej jakby się dobrze bawił niż się bał.
- To lepiej, żeby ci się dobrze wydawało, bo inaczej twoja dupa na tym ucierpi! Feuer frei!!!

Wywalił cały magazynek w drzwi w miejsce, w którym prawdopodobnie znajdowały się głowy nieumarłych.
- Za mną! Francuza zostawiamy!
- Nie możemy tak postąpić! - zaprotestował Kristian.
- Ach tak? Dobra, ale sam go będziesz niańczył, a na mnie nie licz! - powiedział przy przeładowywaniu sierżant.
- Chodź stary - powiedział Bader po francusku.

Mike kopnął drzwi, wyrywając je przy okazji z zawiasów i przygniatając nie proszonych gości. Wybiegł i… coś złapało go za ramię. Odwrócił się i przy okazji wyrwał się ręce która go chwyciła. Wystrzelił krótką serię w twarz trupa, który od razu padł. Wtedy dwie inne ręce chwyciły go od tyłu jeszcze mocniej ciągnąc do siebie. Zęby już miały zatopić się w szyi, gdy padł strzał. Krew rozbryznęła się na hełmie Mauera, a zombie padł na ziemię martwy, teraz już na zawsze. Z przerażeniem spojrzeliście za siebie. No któż by inny, jak nie Markus. Celnym strzałem z karabinu posłał napastnika do piachu. Sierżant nawet nie podziękował, otrząsnął się tylko i krzyknął znowu:
- Za mną!

Truchtem (szybciej nie trzeba było) dotarliście przed drzwi kościoła. W środku chyba się coś działo…

Gambio:

- Zaczekasz na nas w kościele, wrócimy po ciebie - powiedział łamanym niemieckim jeden z Amerykanów. No pięknie, oni sami się wynoszą, a tobie kazali czekać. Ale jednak ma to swoje dobre strony. Teraz mogłeś dobrać się do kryjówki. Gdy tylko zniknęli za rogiem zacząłeś przetrząsać ruiny. Znalazłeś klapę do piwnicy, ale przytrzaśniętą wielkim kamieniem. Sam nie dałbyś rady tego podnieść, potrzeba by było co najmniej trzech silnych ludzi. Szlag by to… Nie pozostało Ci więc nic innego jak udać się do kościoła.
Bez przeszkód doszedłeś do wzniesienia, zatrzymałeś się przed schodami, usłyszałeś kogoś na górze, przed drzwiami. Wyjrzałeś z ukrycia. Niemcy! Czterech, do tego jeszcze jakiś cywil.

Christopher, Zac, Cody, Jim:

Szliście czujni, po cichu, nie napotykając nikogo, aż doszliście do większego budynku, obok którego stała najzwyklejsza drewniana szopa. Przechodziliście po kolei obok niej, gdy nagle dobiegł Was czyjś szept:
- Stop! - przykucnęliście i spojrzeliście za siebie. To Campbell, który chyba coś zauważył. Wskazał palcem na drzwiczki od szopy, za nimi widniał jakiś cień. Matt kiwnął na Cody’ego by ten otworzył. Wszyscy nerwowo wycelowaliście w drzwi, oprócz Kevina, który pilnował tyłów, na wypadek pułapki. Cody podszedł z boku do drzwi i jednym zdecydowanym ruchem otworzył je, ciągle w nie celując. Wszystkim mocniej zabiły serca, gdy na ziemię upadł opierający się o drzwiczki człowiek w niemieckim mundurze. Cud, że nikomu nie puściły nerwy i nie wystrzelił w niego serii, co z pewnością ściągnęłoby kolejnych.
Cody odwrócił go na plecy i ujrzeliście, że gość ma poderżnięte gardło i wbity w serce nóż.




Był to nóż używany przez spadochroniarzy, co od razu zauważył Raul, który podszedł bliżej i wyciągnął nóż z klatki piersiowej Niemca.
- To musi być nóż Gary’ego. On jeszcze żyje! - powiedział z nadzieją Shepardson.
- Ciszej! - syknęli równocześnie na niego jeden i drugi sierżant.
- On musi gdzieś tu być…
- Trzymamy się planu, jasne? - odpowiedział mu Matt. Plan nie był jego autorstwa, ale to akurat mało go obchodziło - Nie tylko ty chcesz go znaleźć Raul…

Ruszyliście dalej, musieliście przejść uliczką między dwiema kamienicami, tak wąską, że ledwo mieściliście się gęsiego. Następnie minęliście kolejną kamienicę od południa i doszliście do kawiarni. Była cała zdemolowana, ale nie było w niej nikogo.
- Campbell - powiedział Matt - Przejdź jeszcze zobaczyć czy nie ma ich w tym sklepie naprzeciwko.

Szeregowy pobiegł co sił w nogach, Matt poprosił Delucę, by rozłożył mapę na ladzie. Kapral i dwoje sierżantów rozpoczęło naradę „co dalej”.

***
Po kilku minutach wrócił Campbell:
- Davis’a i Robin ani śladu. Sklep całkowicie opustoszony… W okolicy żadnego śladu życia.
 
MatrixTheGreat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172