Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-12-2011, 12:14   #101
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
CG wygrzebała się chaszczów starając się opanować pulsowanie w czaszce. Impreza musiała się udać sądząc po jej ogólnej kondycji. Szkoda, że kompletnie nie pamiętała jej przebiegu.
Suchość w gardle odezwała się jak kościelne dzwony. Królestwo za łyk wody. W pierwszej chwili była tak zdesperowana, że rozważyła nawet zanurzenie głowy prosto w Tamizie.
Kiedy pojawił się bezdomny obdarzyła mężczyznę krzywym uśmiechem. Swój. Znaczy umarlak.

Podeszła do niego na chwiejnych nogach i wysupłała z kieszeni pomiętą do szczętu paczkę papierosów. Zostały dwie ostatnie sztuki, jakby dosłownie czekały na to poranne spotkanie. CG przygryzła jegnego szluga, drugiego zaproponowała bosemu mężczyźnie.
- Loup? - zapytała głosem ochrypłym jakby była gwiazdą rocka, która tankuje wódę od okresu dziecięcego. - Jestem jeszcze nieco nawalona i ciężko mi się się myśli. A co do matuli Aishy... Chętnie się z nią zobaczę. Pod warunkiem, że poczęstuje mnie szklanką wody.
Albo czegoś mocniejszego - pomyślała. - Klin ostatecznie też wchodzi w grę.
- Nie mam wody - mruknął z żalem bezdomny. - Ale Aisha na pewno ma. Dzięki za szluga. Lubię sobie od czasu do czasu zaciumkać.Gotowa?

Odnalazła na dnie kieszeni podrdzewiałą zippo, odpaliła najpierw mężczyźnie, później sobie.
- Jasne. Prowadź przyjacielu - dotknęła swoich włosów, które zdawały się sterczeć w nieładzie na wszystkie strony świata. O tak z pewnością wyglądała cholernie atrakcyjnie. Nic dziwnego, że miała rwanie u żuli - pomyślała i zaczęła śmiać się pod nosem. Wolno stawiała kroki. W swoich szpilkach wysokich jak wieżowce Manhattanu musiała wyglądać co najmniej dziwnie. Tym bardziej, że jej towarzysz był boso. Dobrze się dobrali.

Prowadził ją przez zrujnowane tereny, gdzie pomiędzy spękanymi kawałkami betonu pojawiły się kępki rachitycznej trawy, lub krzaczki. Od strony rzeki wiatr zawiewał smród mułu i smarów oraz woń ryb. Przez dziurę w przerdzewiałej siatce, tak szerokiej że mógł przez nią przejechać samochód, dostali się na teren jakiegoś zrujnowanego kompleksu przemysłowego, jakich sporo było w tej części miasta. Po Fenomenie Noworocznym znaczna część nowoczesnych fabryk zwyczajnie upadła.
Szum duchowy by znaczny. CG wyczuwała spore zawirowania Całunu.

W końcu weszli w cień ponurej hali, szerokiej i pustej. Setki ton betonu, rdzewiejącego żelastwa rozciągającego się nad głowami.

Bezdomny prowadził pewnym krokiem, skręcając w jedną z szerokich, pustych hal produkcyjnych. Na cokole, na którym niegdyś stała jakaś maszyna siedziała ciemnoskóra staruszka, ubrana w wielobarwrny strój. Wokół niej stały tace i miski - z plastyku, drewna czy też metalu. Na każdej z nich CG widziała jakieś przetwory - ryż, kaszę, jabłka, ugotowane i obrane ze skorupek jajka. Nie widziała ani mięsa, ani ryb.
Staruszka spojrzała na nią badawczo i podejrzliwie.

- Świetlista - powiedziała po chwili takiego skupienia. - Tak myślałam. Nie powinno cię tu być. Nie powinnaś tutaj przychodzić.

W tonie głosu chudej starowinki pojawił się wyrzut ale też niepokój. Jakby CG budziła w niej lęk.

Za to sama Aisha najwyraźniej wzbudzała obawę w jej bosym przewodniku, bo ten po wejściu do sali cofnął się. I to nie dlatego, że okazywał kobiecie szacunek.

CG zatrzymała się i uniosła dłoń w geście powitania. Słowa starej jednak ją zaniepokoiły.
- Świetlista? - powtórzyła za nią. - Dlaczego nie powinnam tu być? Skąd wiesz kim jestem?
Plamka światła zamigotała na końcu długiego ciemnego tunelu. CG poczuła nadzieję, że ta kobieta będzie w stanie odpowiedzieć chociaż na niektóre z jej licznych pytań.

Stara kobieta przyglądała się CG nadal badawczo. Pokręciła dziwacznie głową. Jak ptak.
- Nic nie wiesz, prawda - powiedziała z pewną, irytującą nutką złośliwości. - Nie wiesz, czym jesteś? Nie wiesz, jak się tutaj znalazłaś i nie wiesz, kim ja jestem? Prawda.
Ostatnie słowo powiedziała z przekonaniem, bez nawet śladu pytającego akcentu. Jednak chyba oczekiwała na jakieś potwierdzenie.

CG pokręciła przecząco głową.
- Nie wiem. Ale potrzebuję tych odpowiedzi - po chwili dodała. - Mój... właściciel rzucił mnie na głęboką wodę. I nie dał żadnych wskazówek. Z własnych wniosków wiem tle, że nie żyję. A jednak chodzę pośród ludzi, oddycham a moja skóra się rumieni na słońcu. Kamuflarz. Tylko demony to potrafią co oznacza, że dostałam namiastkę tych mocy. Dzieją się też inne... rzeczy. Moja powłoka jest niestabilna.

- Życie, srycie - syknęła staruszka. - Kamuflaż, srukwasz. Demony, sromy. Ha, ha, ha. To ostatnie to nawet mi się udało. Moce, śmroce. Powiem ci tak …pierdolisz.

Nastąpiła zmiana w twarzy struszki. Rysy stały się jeszcze ostrzejsze, drapieżne. Oczy... lśniły się w głębi obciągnietej pomarszczoną skórą czaszki.

- Nic, kuuuurrrrrwwwwwaaaaa, nie wiesz! - zarechotała Aisha. - Niccccc! Za-je-bi- ście! Czysta, jak dziewica przed pierwszym rżniątkiem. Ha, ha, ha.

- Masz ubaw? - CG potrząsnęła głową. - Świetnie. Pośmiej się. A później powiedz czego chcesz w zamian za informacje.

Przez twarz staruszki przeszedł grymas. Złagodniał, podobnie jak spojrzenie.

- Nie słuchaj jej, świetlista. Będzie szydziła, bo taka jej natura. Lubi szkodzić. Ja chcę ci pomóc. Widziałam twój nocny popis.

- Rozumiem. Jeden pociąg, dwóch maszynistów... - stało się jasne dlaczego babunia z miłej staruszki staje się wiedźmą roku.
- Mój... popis? Chodzi ci o ogólne alkoholowe upodlenie czy zrobiłam coś spektakularnego czego nie pamiętam? Wiesz, to nie bez powodu nazywa się “jechać na urwanym” - uśmiechnęła się przepraszająco i sięgnęła po paczkę papierosów żeby z rozczarowaniem sobie przypomnieć, że jest pusta. - Nie pamiętam za dużo z poprzedniej nocy więc nie mogę się ustosunkować.

- Noc nie jest dla ciebie dobra - pokręciła głową, jak dobra babka nad zagubioną wnuczką. - Powinnaś trzymać się z daleka od ciemności. Nie możesz sobie pozwalać na utratę kontroli nad swoją mocą. To.... nie będzie dobre. Tak czuję. Tak wiem.

- Czym jestem? Dlaczego mnie tu sprowadził? - CG chciała konkretów. Noc nie będzie dla niej dobra? I co ma zrobić z taką informacją? Dowiedzieć się gdzie jest aktualnie dzień polarny i rezerwować bilet lotniczy?

- Noc. Ty nie jesteś Mroczna. A to ich pora. Jesteś Świetlista. Dzień. To twoja pora. Wróciłaś. Z drugiej strony. To zawsze jest nieprzyjemne. Czasami lepiej nie pamiętać. Musisz trzymać się z daleka od tych, co wiedzą i polują w nocy. Jesteś cenniejsza, niż sądzisz. Cenniejsza, niż sobie wyobrażasz. To nie demon cię tutaj przysłał. Sama wróciłaś. Przez krew. Ukrytą krew w twoich żyłach, dziecko.

Wreszcie coś co rozjaśniało jej tonące w niewiedzy myśli.
- Krew... Mówisz o odmieńcach. W mojej linii musiał znaleźć się nie-człowiek i teraz to dziedzictwo odezwało się... po śmierci. Jeśli to nie demon mnie przysłał to bardzo dobre wieści. Moja wolna wolna nie powinna być w żaden sposób ograniczona. A co do tych, których mam się wystrzegać... Spotkałam ostatnio dziwną kobietę. Wyglądała jak człowiek ale nim nie była. Ostrzegała... hmm... w jednym słowie, to że mnie wybebeszy na chłodno. Kiedy nadejdzie jakiś czas żniw. Zawiało biblijnymi farmazonami - w wyrazie zamyślenia potarła brodę. - Dlaczego jestem ważna? Nie potrafię nic, poza tym, że moje ciało czasem sprawia figle. Znika. Albo zamienia się w ogień. Ale ja tego nie kontroluję.

W jej głowie zaczynała kwitnąć jakaś chora teoria rodem z science-fiction. Z drugiej strony, czy nie żyli w czasach kiedy padały wszelkie bariery i fikcja wychodziła na ulicę aby żyć pośród żywych?.
CG włączył się zmysł analityczny, którego używała przez lata w pracy.
Świetliści. Pierwsze skojarzenia? Pozytywny wydźwięk tego słowa i powiązanie ze światłem, jasnością. Prawdopodobne uosobienie aniołów albo pozytywnych pomniejszych bóstw opiekuńczych. Skoro istniały wilkołaki, wampiry a nawet faeries to dlaczego nie inne, wyższe byty? Już w mitologii znane były przypadki, że bogowie schodzili na ziemię i zapładniali ludzkie kobiety. Co... w świetle tej chorej teorii plasowałoby CG gdzieś w okolicy herosa, oczywiście nie pełnokrwistego bo krew musiała się przez wiele pokoleń rozrzedzić. Z drugiej strony istnieje frakcja tych po ciemnej stronie mocy, którzy czerpią z mroku. I wszystko sprowadza się do banalnej odwiecznej walki dobra ze złem...
Miała ochotę zaśmiać się do swoich myśli. Jak na kogoś ważnego znajdowała się obecnie w pozycji nie do pozazdroszczenia. Brak grosza przy duszy, ważni dla niej ludzie wypięli się na nią. Ale jest wyjątkowa. Pokrzepiające.

- Potrafisz. Potrafisz … zabić. Ostatecznie. To przerażająca moc.
- Jak? - zapytała spokojnie. - Jak nauczyć się to kontrolować?
- A skąd ja to mam wiedzieć - zarechotała starucha. - To ty jesteś mega cipa egzorcystka jebanego dnia siódmego. Ździra na kosmiczną miarę i kurwiszon wśród tych, których nie znamy. He he he.
- Mocno powiedziane. A teraz pozwól, że poczekam na tę drugą. Bez odbioru - uśmiechnęła się kwaśno.
Milczenie przedłużało się, baba mamrotała coś pod nosem, najpewniej rzucając mięchem, aby w końcu jednak złagodnieć.

- Musisz trzymać się z daleka od Rewiru. Z daleka od tych, którzy znaczą się pucharem. Dam ci adres. Miejsce, gdzie możesz pójść po poradę. Ale w zamian za pewną dość trudną przysługę. Nie teraz. Kiedy już zakończysz swoją sprawę.

- Jaką przysługę? Więcej szczegółów poproszę.
- Poślesz moją siostrę tam, gdzie jej miejsce. Ale bez ostatecznego rozwiązania. A tego, obawiam się, jeszcze nie potrafisz.
- Duchy potrafię posyłać tylko w jedno miejsce - potwierdziłam. - Jeżeli kiedyś nauczę się wybierać im miejsce docelowe to masz moje słowo, że załatwię sprawę twojej siostry - przeszło mi przez myśl czy nie mówi o drugiej jaźni zagnieżdżonej pod jej dachem czy o kimś innym. Kimś martwym. Na tą chwilę faktycznie nie potrafiłam jej jednak pomóc ale skoro optymistycznie zakładała, że w przyszłości będę mogła to dawało mi to jakąś nadzieję, że istnieje szansa by rozwinąć swoje umiejętności i nad nimi zapanować. Trochę poprawiło mi to humor.
- Ok. To gdzie mogę pójść po tą poradę? I o kogo pytać?

- Świątynia Ducha Wszechrzeczy. Znajdziesz ich w samym sercu Rewiru. W kościele Świętego Mikołaja i świętego Łukasza przy Depfford Green. Pytaj o ojca Richarda.

W sercu Rewiru? Przecież dopiero co babcia radziła aby trzymała się z dala od Rewiru. Mimo to przytaknęła i podziękowała.
- Jeżeli przyjdzie czas, że będę mogła pomóc twojej siostrze odwiedzę cię ponownie.

* * *

Godzinę później wysiadła na docelowej stacji metra i szła spacerkiem wyciągając głowę ku słońcu.
No dobrze, całonocne imprezowanie i poranek w krzakach to nie było dobre wyjście na jej osobiste problemy. Teraz mogła to przyznać z całą stanowczością.
Gardło było wysuszone jak pustynia w środku lata. Sama zaś CG była cholernie zmęczona. Nie marzyła o niczym innym ponad dowleczenie się do mieszkania i przyłożenie głowy do poduszki.
Przekręciła klucze od drzwi Brewera i weszła do środka. Tak jak podejrzewała siepacz jeszcze nie wrócił z nocnej zmiany. Zmięła kartkę, którą napisała poprzedniego dnia i wyrzuciła ją do kosza. Już po drodze do łazienki zrzuciła z siebie przesiąknięte dymem i potem ciuchy. Kąpiel w pianie zadziałała kojąco. Opuściła jednak wannę kiedy poczuła, że lepią się jej powieki. Ostatnie czego potrzebowała to przysnąć w wannie i zakończyć swoją poniekąd ważną egzystencję w tak trywialny sposób.
Okręciła się ręcznikiem i zwaliła na łóżko Brewera szczelnie okrywając się kocem. Myślała nad tym co powiedziała jej babunia w starym magazynie. Sięgnęła jeszcze do kieszeni płaszcza skąd wydobyła pomiętą ulotkę kościoła Wiecznego Życia. Na przodzie widniał symbol kielicha. Czy nie tak mówiła? Że CG miała się go wystrzegać?
Tabita wspominała, że mają spotkania w każdy nieparzysty dzień miesiąca po zmierzchu. Z drugiej strony... kielich to dość popularny znak. Może Brewer załatwi jakiś wyciąg organizacji nieżywych czy sekt które się nim posługują. Ten wampirzy kościół to pewnie jedna z licznych rybek w morzu.
Czuła jak zmęczenie rozlewa się po jej ciele. Mimo to zmusiła się jeszcze aby wstać i przejrzała zabezpieczenia siepacza. Najlepsze nie były.
CG znała się doskonale na tego typu sprawach. Jeśli nie często z nich korzystała to tylko z czystego lenistwa. Teraz jednak poczuła, że należy się ubezpieczyć. Zagrożenie wydawało jej się realne.
W ruch poszła kreda, sól i amulety. Używając całego swojego okultystecznego kunsztu wysmarowała Brewerowi taką magiczną ochronę, że nie powinna się przez nie prześlizgnąć choćby sąsiadka ze złymi intencjami, nie wspominając o truposzach.
W końcu zwaliła się na materac i pozwoliła sobie na sen. Miała nadzieję, że John obudzi ją kiedy dotrze do domu. Prawdę mówiąc nie miałby innego wyjścia ponieważ bezczelnie zajęła jedyne łóżko w domu. Da mu chwilę odpocząć po nocnej zmianie. A później zatrudni go jako wsparcie. Ostatnio kiedy wybrała się gdzieś odrzucając pomoc GSR'ów.... zginęła.
Brewer ma 48 godzin wolnego po przepracowanej nocce. Może da się wypożyczyć? Oby. W jego towarzystwie czułaby się raźniej. W zasadzie czułaby się raźniej w jakimkolwiek towarzystwie ale tylko na Brewera mogła teraz liczyć. A przynajmniej taką żywiła nadzieję.
Plan był prosty. Kilka godzin snu i zwiedzanie kościoła na Depfford Green. Ojciec Richard nie zając, nie ucieknie.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 31-01-2012 o 11:37.
liliel jest offline  
Stary 10-12-2011, 14:56   #102
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Miasto nocą... Zawsze mnie uspokajało. Stanąć w otwartym oknie lub na balkonie z szlugiem i w milczeniu poobserwować i posłuchać zgiełku życia. Tym razem nie przyniosło mi spokoju. Ciemne ulice, idący w swoich sprawach ludzie, przejeżdżające samochody... Ciągle czułem ten niepokój po śnie.
Nigdy, przenigdy nie wierzyłem w sny i przeczucia, chyba, że na zasadzie podświadomości. Ale jako szósty zmysł? Nie u mnie. Jasne byli jasnowidze, jednego nawet znałem. Tylko, że moją jedyną zdolnością paranormalną była telekineza. Nie miałem nawet żadnego “brzęczyka” jak inni mieszańcy czy zdechlaki. Ale teraz... Gdy zacząłem widzieć aurę i zmieniać twarze mogłem i zacząć prorokować. Albo chociaż moja podświadomość mogła wypychać amnezję.
Kobieta w tajemniczej masce ożywiająca moje zwłoki w zamku Plum. Tylko, że jedyną kobietę, która tam była zabił Andy. Miała tam się zjawić jeszcze jedna na nasze małe tête---tête, Królowa faerie chcąca zrobić z ludzi niewolników. Tylko, że według podań była jasnowłosa. Ale większość podań można wsadzić sobie głęboko w dupę. Czy to ona stała za moim zmartwychwstaniem? A jeżeli tak to za czym jeszcze? Zmianą twarzy? Wzrostem mocy? Co było skutkiem jej działań a co Ducha Miasta? I czemu nie było ode mnie czuć trupem? W MRze od razu by się skapneli.
I ten chochlik tak podobny do Lynch. Żałosny ale podobny. Tamta kobieta podmieniła jej umysł z swoim waflem? A może Rachel nie była człowiekiem a faerie z Błogosławionego Dworu? Albo, co najbardziej prawdopodobne był to tylko wyraz mego niepokoju o nią. Tak, też potrafiłem się o kogoś martwić. Szczególnie jak ten ktoś wypłacał mi pensję.
Zamknąłem okno i wrzuciłem peta do puszki po piwie. Miałem jeszcze parę godzin według tandetnego budzika wyglądającego jak uśmiechnięta morda z czapką. Usiadłem na łóżku opierając plecy o ścianę i spróbowałem się skupić.
Wyobrażałem sobie swoją prawdziwą twarz, odtwarzając w pamięci każdy rys, każdą kość, kolor i długość włosów, oczy... Siedziałem tak chwilę. Nic nie poczułem. Poszedłem do łazienki i przejrzałem się w lustrze. A tam ciągle ta sama, zakazana twarz Dusty’ego. Wróciłem na łóżko i spróbowałem jeszcze raz. Tym razem najpierw dokładnie wyobraziłem sobie obecną twarz i jak powoli przekształca się w starą. Lipnie mi to szło, nie miałem wyobraźni artysty. Nic nie poczułem a lustro znowu obwieściło ten sam wyrok Ostatnia próba przypominała drugą tylko, że pomagałem sobie palcami naciskając kości niczym plastyline. Tylko, że plastelina nie stawia oporu porównywalnego z cementem. I znowu dupa. Podkurwiony zaćpałem poranne drobsy i zacząłem zbierać się do wyjścia. Jako, że mogłem trafić na kogoś z starych znajomych zostawiłem futerał z ostrzami zamiast tego przywiązując mieszek z żelazem do pasa. Tłumik powędrował do futerału i przykryłem go dłuższą koszulką. Prawie nie było widać w przeciwieństwie do hecklera. No a berreta była całkiem na widoku. Będę potrzebował zakryć to wezmę kurtkę. Oprócz tego oczywiście zabrałem całą resztę sprzętu od kamizelki po kredę. I wyszedłem ustawiając moje drobne zabezpieczenia.

Śniadanie zjadłem w jednym z barów żywiących wszystkie mroczne stworzenia nocy. Głównie studentów, taksiarzy i dziwkarzy. Jajecznica na boczku, chleb i kawa. No i jak to ja znowu myślałem o mrocznych sprawach, tym razem nie taksiarzy i spółki a faerie, mieszańców i zdechlaków.
Nie mogłem sam podejść do zamku. Odwalało mi. Wyprawa dała tylko wstępny rekonesans i pokazała mi, że za zmianą wyglądu nie stoją ludzie mojej ulubionej telepatki a to co wtedy się stało. Dobrze, że wziąłem Charliego, nie wiem co by się stało gdyby nie on. Na pewno nic dobrego. Potrzebowałem kogoś komu mogłem zaufać, kto wiedział czego szukać i potrafił się bronić. Potrzebowałem Emmy. I tu był pies pogrzebany. Bez problemu mogłem jej udowodnić, że ja to ja. Gorzej z Rachel. Mogłem sobie pozwolić na wiele, potrzebowała mnie bardziej niż ja jej ale wyjawienie, że nie zmarłem (a przynajmniej nie nieodwracalnie) tamtej nocy było jak ciąganie ją za nos. No ale miałem plan. Zawsze mam co najmniej dwa plany. Prawie zawsze też oba się walą i muszę improwizować na szczęście byłem w tym dobry.
Po zjedzeniu, z co raz mniejszą ilością gotówki (jeszcze dwa takie dni i będę się żywił powietrzem a palil chyba skręty z starej gazety i trawy) ruszyłem do samochodu. Niesamowite było to, że nikt go nie uszkodził ani nie buchnął. Rzuciłem kurtkę na siedzenie pasażera i pojechałem do MRu.
Irol wszystko ładnie przygotował. W czarnym worku była głowa psa z wielką dziurą po armacie Xarafa, na szczęście moje kule robią podobną dziurę. W aucie wrzuciłem jeszcze 30 kulek dwuzoadaniowych i pojechałem do skinów.
Tym razem nie było kordonu ale paru łysych kolesi kręciło się w okolicy gotowi na marsz w ramach zemsty za swoich trzech kumpli, którzy spalili bezdomnego. Samochód zostawiłem na uboczu i poszedłem z buta do tylnego wejścia. Nikt mi nie wchodził w drogę, dwie klamki na wierzchu raczej do tego zniechęcały. W końcu stanąłem przed masywną furtką nabijaną nitami i zastukałem. Oby ktoś tam był, nie chciało mi się czekać aż Szajba łaskawie się pojawi. Na całe szczęście ktoś odsunął klapkę i tępa morda pojawiła się w wizjerze.
- Czego?!
- Do Szajby.
- Kto?
- Ten który miał tu być z rana. Dusty, regulator.
- Zara.

Nie ma to jak inteligentna konwersacja z rana. Po chwili drzwi otworzyły już w pełni i zobaczyłem Naczelnego Pojebusa z dwoma funflami. Wyglądali jak bracia i nie chodzi tylko o to, że obaj byli łysi, wielcy jak szafa i w czarnych bojówkach. Nie chodzi nawet o to, że starali się wyglądać sprytni, szczwani i twardzi skurwiele. Poprostu byli podobni. Wszyscy trzej nosili broń. Szajba musiał mieć niezłe wtyki. To właśnie on pierwszy się odezwał.
- To jest Pył. A to moi porucznicy. Rock i Hammer. Dopadłeś skurwysyna?
Podałem najpierw dwóm naziolom rękę, spróbowali mi ją zmiażdzyć. Przydomki były cholernie twarde. Dopiero wtedy pomachałem workiem
- Kulka w łeb. Tu masz jego pysk. I parę prezentów ode mnie. Będziemy gadać w drzwiach?
Twarz Szajby rozpromieniła się, o dziwo tylko jego.
- Jasne, że nie - zaśmiał się. - Wejdź. Napijemy się czegoś. Obejrzymy skurwiela. Trudno było go zajebać?
Nie podobały mi się spojrzenia jego “poruczników”. Coś knuli. Wszedłem do środka klubu.
- Whiskacza macie? Dzisiaj chyba mnie rzucą na demona. Nienawidzę skurwieli a wczoraj jeden wylazł.
Pewnym krokiem z cyklu “jestem twardzielem” podszedłem do stolika i usiadłem tyłem do ściany. Uniemożliwiało to zajście mnie i było nie tylko wyrazem nie ufności a raczej przyzwyczajeniem. Wyjąłem z worka głowę i położyłem ja na stole.
- Niezbyt trudno. Krótkie śledztwo, wyłapałem który to. Spotkanie sam na sam, że niby chcę go wybielić. Prowokacja słowna, one szybko tracą kontrolę, rzucił się na mnie i go podciąłem. Gdy się wyglebił kulka w łeb. Tylko cholernie ciężko było go odrąbać, dobrze, że wziąłem siekierkę. Potem bajeczka w MRze, że łaki nie pozwoliły mi wziąć ciała, że ledwo spierdoliłem. Łykneli a reszta pieska pływa w Tamizie.
Whiskacz znalazł się dość szybko. W magazynie naliczyłem koło dwudziestu nazioli. Spali, jedli, grali w karty a jeden nawet udawał, że potrafi czytać książkę. Wielu było pod bronią. Coś mi tu śmierdziało, serdeczność Szajby i wrogość emanująca od jego poruczników, masa broni. Oby to tylko moja paranoja. Hammer to szybko potwierdził.
- Ale durny kundel. Tak się dal ochujać. Twardziel z ciebie, nie ma chuja.
Nie spodobało mi się to i nie miałem zamiaru grać potulnego baranka. Jego przezwisko chyba wzięło się od bystrości i subtelnego poczucia humoru. Posłałem mu jedno z tych moich zimnych spojrzeń od których ktoś słabszy psychicznie mógłby posrać się w gacie.
- Durny kundel... Nie, poprostu nie wiedział kim jestem. Walczyłeś kiedyś Hammer z łakiem? Jeden na jednego? Są tak samo szybcy jak egzekutorzy. Do tego mają te swoje cholerne pazury i można jakiegoś trypla załapać. Raz Ciebie uderzy i Twoi kumple mogą już szykować grób. Poprostu jestem dobry a ten kundel nie wiedział kim jestem.
- No, ale ty pewnie też nie walczyłeś, więc spoko
- wtrącił się Skała. - Brata się czepiasz, a nam kit wciskasz. To psi łeb. Większe szczury na wyspisku strzelalim. To mógl być kundel ze schroniska. Masz wredną mordę...
Podniosłem ręce w geście wkurwienia ale nim zdązyłem się odezwać zrobił to Szajba.
- Zamknij się, Rock. Pył to równiacha. Bohater. Człowiek honoru. Nie pogrywałby z nami, no nie. Skoro mówi, ze to łak, to ja mu wierzę. Skoro mówi, że to ten skurwysyn zabił naszych braci, to ja mu wierzę. Pij, nie wkurwiaj.
Spojrzałem na wodza skinów.
- Kim Ty się otaczasz? Chcą zabijać łaki a nic o nich nie wiedzą. Nic kurwa. Żeby zabić zdechlaka trzeba wiedzieć jak.
Przeniosłem wzrok na Rocka.
- Łaki po tym jak znowu zdechnął przyjmują wygląd zwierzaka jakiego opętały. Psa, kota czy pieprzonego szczura, takiego do jakiego strzelałeś. Po ich śmierci pozostaje zawirowanie śmierci, taka aura, którą niektórzy Łowcy wyczuwają. Ci wszyscy od przezroczystych skurwieli. Może i na tym jeszcze się utrzymuje. Jak mi kurwa nie wierzysz to znajdź jakiegoś niech Ci ją szczyta. No ale...
Upiłem mały łyk whisky i spojrzałem na Szajbę.
- Mam coś jeszcze dla Was.
Wyjąłem z torby jeden z nabojów i postawiłem go na stole.
- Srebrne z rdzeniem z żelaza skuwanego na zimno. Po trafieniu w cel miękki płaszcz odkształca się wyrywając i wypalając w ciele zdechlaka wielką dziurę. Rdzeń jest na odmieńców. Masz tu trzydzieści takich bo nie chcę by jakiś skurwiel Ciebie zajebał. A jeżeli Wam się kurwa chce słuchać kogoś, kto poluje na coś nie większego od szczura - w ostatnie słowa włożyłem tyle ironi by nawet tamtych dwóch to wyłapało - to mogę Wam trochę doradzić o polowaniu.
- Nie podoba mi się ten fiut, Szajba - powiedział Hammer patrząc zmrużonymi oczami na mnie. - Wydaje mi się, że robi cię w wała. Ale słuchaj go, jak chcesz. Mnie to zwisa kalafiorem. O której go zajebałeś, co? Cwaniaczku z mądrą gadką?
No rzeczywiście, zwisa mu a pyta... I drazni go to, że ktoś mówi mądrzej od niego. I nie podobało mi się to pytanie, kryła się w nim pułapka. podobnie jak w spojrzeniu Szajby, który chyba oczekiwał, że odpowiedem coś co zgasi Hammera. Musiałem lawirować i to naprawdę zręcznie. Nie chciałem burdy, raz, że mogłem oberwać, dwa miałem to załatwić politycznie. Ktoś chyba z MRu sypnął. Nie Charli, sam był łakiem, nie Irol, który chciał sukcesu. Pozostawała jedna osoba. Zajebię go.
- W samo kurwa południe. Sprawdzałem godzinę na zegarku gdy się na mnie rzucił. Nie wiem kurwa, wieczorem koło 19. Ale powiedzcie mi, co to ma kurwa być? Ryzykuje swoją pracę, opinię i kurwa życie. Ryzykuje bo uznałem, że z chłopaków byli równi goście. Bo Szajba jest równy gość. A tu przychodzę i jakieś kurwa przesłuchanie. O co biega Szajba? Zawsze tak kumpli przyjmujecie?
Odpowiedział mi Szajba, spokojnie, bez cienia wrogości.
- Wiesz. Głupia sprawa. Wczoraj o 23 pod naszymi drzwiami pojawił się jakiś zwierzoludź i wywrzaskiwał, ze zajebie nas tak, jak naszych kumpli. Myślałem że zdmuchnąłeś go po tym. A tak. Trochę durna sprawa. Pewnie jakiś zjeb. Ja ci wierzę, chłopie. Ale .. może zajebałeś nie tego co trzeba. Zresztą, jeden chuj. Ten nie ten. Drugiego też dopadniemy.
Sytuacja była ciężka. Gdyby był tu kto inny, obojetnie od Lynch czy z MRu, skończyłoby się na burdzie. Na szczęście miałem dobry refleks i znałem tylko jedną osobę ode mnie bardziej cwaną. Spojrzałem swemu rozmówcy w oczy.
- Zabiłem tego. Może to jego kumpel? Może podszywa się pod tamtego? Może dziś wieczór znowu przyjdzie? A Wy zamiast strzelać do niego jak do szczurów weźmiecie naboje ode mnie i wpakujecie mu parę w plecy? Nie mogłeś od razu powiedzieć jak się sprawy mają tylko tych dwóch na mnie naskakuje? Po tym jak wczoraj łak mnie prawie zajebał? Jak dzisiaj mnie na demona pewnie rzucą?
- No spoko już. Wyluzuj. Pijemy. Nie pierdolimy. A wy dwaj, odrypać sie od niego, jasne.

Opadłem na krzesło i podniosłem otwartą dłoń w geście wyluzowania. Wypiłem jednym haustem szklankę z whisky.
- Wybacz. Nosi mnie. Ten demon... Jeden mnie kiedyś prawie zajebał. Na samym początku mojej roboty. Najzwyczajniej w świecie boję się kurwa.
- Wódka pomoże

I siedziałem opróżniając jeszcze dwie szklaneczki, tym razem spokojnie. Wymigałem się prowadzeniem samochodu i tym, że nie chciałem wjechać w kogoś i zabić jakąś rodzinkę z dzieciakiem. Narzekałem na MR, demona, opowiadałem o Liverpool, radziłem jak najlepiej zabić łaka no i wspólnie mówiliśmy co sądzimy o Zdechlakach. Potem pożegnałem się z Szajbą, życzyłem powodzenia w nocy i jeszcze raz powtórzyłem jak najlepiej ściągnąć gnoja. Miałem naprawdę nadzieję, że uwalą tego debila bez instynktu samozachowawczego.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 10-12-2011, 14:58   #103
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
post pod postem z racji na limit znaków

Jechałem dość szybko sprawdzając czy nie mam ogona. Nie miałem, Szajba mi naprawdę ufał a ja go ochujałem. Nie było mi głupio. Specjalnie wracałem myślami do swojej amnezji, wydarzeń przed roku i wczorajszych w zamku Plum. Wkurwiałem się i nakręcałem. Do tego od dawna nie paliłem a chciało mi się jak diabli. Sytuacja była stresująca nawet dla mnie.
Zajechałem pod park i wszedłem na jego teren energicznym, wkurwionym krokiem. Jakbym chciał kogoś zajebać. W sumie to chciałem. Camerona, Szajbę, Dorotkę, Mythosa i Ducha Miasta. Było to widać ale było i czuć dla garuchów. Łaki w znacznej części były zwierzętami i reagowały na argument siły. Więc im pokazywałem kto jest samcem alfa, kto jest największym skurwielem w tej dzielnicy.
Baliffa nie znalazłem, zamiast tego spotkałem trójkę znajomych lupów-lumpów. Widzieli mnie ale nie reagowali. Podszedłem do nich i spojrzałem w oczy prowodyra.
- Chce sie widziec z Cameronem. Powiedzcie mu ze nie lubie gdy ktos mnie robi w chuja. Czekam godzine przy jeziorze i tym razem to wasz interes.
Odwróciłem się i odszedłem w stronę jeziora, gdzie usiadłem na ławeczce. Chciało mi się jarać, palce nerwowo bębniły o drewno... Cameron zjawił się po kwadransie. Szedł spokojnie, sam a przynajmniej nikogo innego nie widziałem. Czujny ale z życzliwym wyrazem twarzy.



- Ponoć mnie szukasz? Coś się stało?
- Zrobiles mnie w chuja.

Pozwoliłem swoim emocjom wyjść na światło dzienne ale uważnie obserwowałem jego reakcje. Podniósł brwi a twarz wyrażała zdumienie. Wiedziałem po wcześniejszych spotkaniach, że nie jest mistrzem aktorstwa.
- Nie nadążam za tobą, człowieku - powiedział siląc się na spokój. - O co ci chodzi? To jakiś nowy fortel?
- Ta. Wczoraj nie nadażałem z ich stosowaniem. Twój koleżka polazł pod siedzibę skinów i krzyczał ze ich wszystkich zapierdoli jak tamtych. Łapiesz już o co mi chodzi?
- Nie. Nie mam pojęcia o czym mówisz. Kto? Jak wyglądał?

Mogłem się już uspokoić, Cameron chyba naprawdę nic nie wiedział. Wyciągnąłem szluga i zapaliłem. Z przyjemnością i ulgą zapełniłem dymem płuca.
- Dobra, siadaj. Mamy problem. Zaszedłem do skinów i dałem im łeb Mike, łaka którego Xaraf zabił w samoobronie. Tylko, że oni skądś wiedzieli, że to podpucha. Spytali mnie o której go skasowałem a potem poinformowali, że cztery godziny później jakiś łak krzyczał im pod klubem, że zapierdoli ich jak tamtych trzech. Nie wiem jak wyglądał ale Ty mi powiedziałeś, że wiesz kto tego poprzednio dokonał.
- Pogadam z nim. I, jeśli to on, nauczę go współpracy. Głupio wyszło.
Widać było, że jest wkurzony na sytuacje podobnie jak ja.
- A jak znowu zacznie mordować? Nie zrozum mnie źle Baliff... Ja naprawdę nie jestem do Was źle nastawiony. Żywy czy martwy... Tamtym się należało, mordowali dla frajdy. Ale Twój kumpel też chyba w tym posmakował. Trzeba coś z tym zrobić. Może niekoniecznie zabić ale na pewno macie jakieś swoje sposoby.
- Zajmę się tym. Ostatnio wielu… Zresztą, nieważne.

Wyczułem tu swoją szansę. Już myślałem, że ta sprawa nie ma nic wspólnego z Duchem Miasta. A jednak. Zmieniłem ton głosu na spokojniejszy ale nie mówiłem do niego jak do dziecka.
- Cameron. Nie dowiodłem, że możesz mi zaufać? Ja naprawdę nie zajmuje się wyłapywaniem łaków, którzy pochlastali paru skinów. Tę sprawę mam dodatkowo. Właśnie próbuję się dowiedzieć czemu i żywi i martwi ostatnio tracą nad sobą kontrolę. Chce to przerwać a Ty chcesz zaopiekować się swoimi. Gramy po tej samej stronie. Zaufaj mi tak jak ja Tobie wcześniej.
- Uhm.
- Wczoraj chyba wyczułeś, że nie kłamałem, prawda? Również dowiodłem tego czynami. Nie przeczekasz tej sytuacji, bierność będzie oznaczała wzrost zjawiska. Może dosięgnąć mnie czy Ciebie. Wyobrażasz to sobie? Jakbyś stracił kontrolę nad sobą? Co by się stało z innymi? A ten byt tak działa. Pomóż mi go powstrzymać. Dopaść i zniszczyć.
- Weź. Nie musisz mnie przekonywać. Siedzę cicho, bo myślę.



Oparłem się plecami o oparcie ławki i zaciągnąłem papierosem. Przymknąłem oczy starając się wyciszyć. Myśleć o czymś przyjemnym. Ciężko było. Wszystko co mi się dobrego w życiu zdarzyło potem się spieprzyło. W końcu Baliff, po bardzo długiej przerwie, zapatrzył się w dal i zadał mi pytanie.
- Jaki to byt?
- Wymykający się znanej nam klasyfikacji. Coś jak faerie rok temu, wszyscy je mieli za demony. Przez speców dostał przydomek “Duch Miasta” lub “Zły Duch Miasta” z racji na to, że może oddziałowywać na wszystkich mieszkańców Londynu i robi to w negatywny sposób.

- Tja - uśmiechnął się szeroko - Pierdzielisz, jak spiritjanin, bez urazy.
- No tak. Ja ciągle pierdzielę i kręcę. Bo wszystko w tych posranych czasach jest racjonalne i zdolne do zaszafludkowania. Sam wczoraj powiedziałeś, że nie wiesz czym jestem. Tak samo ja nie wiem czym jest tamten skurwiel. Wiem tylko co moim znajomym udało się wyciągnąć a tego jest niewiele.
- No to ja wiem jeszcze mniej, tak sądzę.
- Jeżeli to jest inne mniej niż ja to już jest postęp i będziemy o krok bliżej do zajebania skurwiela.
- Wiesz, Dusty. Nie wszystko da się, jak to poetycko ująłeś, zajebać. Dla przykładu ja. Świętowałem sobie 2012 a tu jakiś fagas po pijaku wjechał mi w samochód, gdy wracalem z rodziną z imprezy. Żona i ja zginęliśmy. Ja wróciłem. Chuj wie czemu. Co więcej, zasymilowalem lwa. Jebanego, przerośniętego, wielkiego kocura. I w jakiś pokręcony sposób staliśmy się kumplami. Czy to normalne?

“Jak to poetycko ująłeś...” Spiąłem się lekko. Ostatnio te słowa słyszałem od Dorotki. Czyżby mnie sprawdzał? Jakiś test? A może grał po drugiej stronie? Tak czy siak jeżeli tak było to go zabiję. Miałem już na to pewien plan. Wiedziałem też jak sprawdzić z kim rozmawiam. Zmienniak miał problemy z manipulacją palcami.
- Kiedyś? Nie. Teraz? Tak. Taki jest ten świat, takim się stał. Ale chodzi o to, że ktoś lub coś zaczęło się wtryniać. Wciskać w nasze dusze i grać chore utwory na nich. I zrobiło to z Twoim kumplem. A jeżeli Ciebie dobrze zrozumiałem nie był pierwszy.
- Cholera wie, czy zrobiło to z moim kumplem, czy on zwyczajnie nawąchał się kleju. Sprawdzę to. I ci powiem. Masz moje słowo. A co do ducha miasta … wiesz. Pomogleś mi. Ja mogę pomóc tobie. Lubisz pijawki?
- Ani mnie ziębią ani grzeją. Znałem kiedyś jednego, którego lubiłem.
- Ich się nie da lubić. Nie są zbyt smaczni
- nie maiłem pojęcia, czy zartuje. - Znam jednego wampira. On badał teorię ducha miasta. Jakieś siedem - osiem miesięcy temu rozmawiałem nawet z nim o tyjm. Nie wiem co teraz porabia, bo nie rozstaliśmy się jak dobrzy kumple, jeśli wiesz co mam na myśli. To totalny pojeb. Jeśli cię to interesuje, dam ci jego imię i podam kilka namiarów na miejsca, gdzie się kręcił. Chcesz?
- Pewnie. Dzięki. Nowa czy stara krew?
- Udaje Nową. Ale jest stary. Bardzo stary. Nie wiem jak bardzo. Po kilku stuleciach każdego odczuwam podobnie. Stawiam, że ma jakieś tysiąc, może troszkę więcej. Plus minus trzysta lat. Tylko nie mów mu, że domyślasz się jego wieku. O tośmy się poprztykali. Jest wyczuolny na tym punkcie, jak blondynka na temat kawałów o niej. O ile go spotkasz. Bo szansa na to jest średnia. Mimo mojej pomocy.
- Się wie. Pożarliście się tak mocno, że nie ma sensu przyznawać się do tego, że się znamy?
- Lepiej nie
- potwierdził kiwnięciem głowy.
- Słuchaj... Jeszcze jedno pytanie. Ale nie zawodowe. Mówiłeś wczoraj, że nie jestem człowiekiem. Czujesz mnie inaczej?
- Tak. Wiesz, nie chwalć się. jestem na tyle silny, że mógłbym powalczyć o tron z Benedyktem, gdybym chciał. W UK jest może osiem, może dziewięć tak potężnych Zmiennokształtnych, jak ja. To dlatego. Mam cholernie wyczulone zdolności. Nawet nie domyślasz się, jak bardzo. Wiem, że na początku chciałeś mnie wyruchać bez mydła, ale zmieniłeś zdanie. Wiem, że nie jesteś do końca ze mną szczery, ale w jakiś pokrętny sposób wydajesz się być w porządku. Zaufałem ci. Wiem też, że nie emanujesz jak człowiek. Większość ludzi da się oszukać. Może co potężniejsi Łowcy się skapują, że coś z tobą jest nie tak i nie mam na myśli twojej głowy
- złagodził słowa wrednym lecz przyjaznym uśmiechem. - Pewnie baronowie pijawek, czy też dominatorzy loup - garou też to wyczują. Może niektóre fearie, ale ich to ni chuja nie kumam, więc pewności nie mam. Ale człowiekiem to ty nie jesteś i nie mówię tutaj o twoich zdolnościach telekinezy.
- A możesz moją aurę do czegoś przyrównać?
- To nie tak działa
- wzruszył potężnymi barami. - To... niedefiniowalne. Po prostu, jest inna.
A już liczyłem, że dowiem się czym się stałem. Czy zmarłem a tamta babka w masce mnie wskrzesiła czy na skutek wydarzeń z Mythosem moje geny Faerie przybrały na sile.
- Dzięki. Uważaj na siebie i przypilnuj dziś w nocy swego kumpla. Jak się czegoś dowiem dam znać.
Podałem mu dłoń, odpowiedział silnym uściskiem, miał ciepłą dłoń. Zważywszy na jego wcześniejsze słowa raczej nie był Dorotką.
- Nie zapomniałeś o czymś, Dusty?
- Masz na kartce zapisane? Fakt, odbiegłem myślami do czegoś... innego. A raczej kogoś.
- Nie zapiszę ci tego na kartce. Musisz zapamiętać. Facet każe na siebie mówić Miracle. Lub Mirabelle. Wiem. Pedalsko. Ale jest trochę gejowaty. Czy raczej taki … nieokreślony. Lokale, gdzie się kręci. “Łańcuchy”, “Krwawe pieszczoty”. “Wrota Rozkoszy” oraz “Tęczowa karuzela”. I nie. Nie patrz tak na mnie. Nie robię cię w ciula. Naprawdę tam szuka … pokarmu.
Barmani powinni go znać. Znają go też niejacy Doudie i Ferro, dwa małe kutafony, które dilują różnymi rzeczami na Pokątnej. Nazwa z pewnej poczytnej książki dla młodocianych onanistów o jakimś okularniku - magiku. Myślę, że wiesz, gdzie jest Pokątna. taka ulica z rozstawianymi straganami na styku Rewiru i Greenpoint. Każdy londyńczyk wie.

Westchnął.
- Zapamiętałeś?
- Z pamięcią u mnie jeszcze okey.
- Jak okey, to okey. Trzymaj się. I nie przyłaź tu za często. Lubię cię, ale jeszcze ludzie zaczną gadać.
- Jeszcze powiedz, tak z ciekawości... Tego wampira poznałeś w tych lokalach?
- uśmiechnąłem się - Dobra, wyluzuj. Jakbyś czegoś potrzebował, dajmy na to z MRu daj znać. Pewne rzeczy tam szybko się gubią.
- Nie. Poznałem go na cyfarfod. Na bodajże drugim. Potem musiałem z nim współpracować w jednej ze spraw narzuconych nam jako dwaj prif . Coż. Cyngor y llywodraethwyr nie ułatwia nam nie-życia. Ale z nimi się nie dyskutuje.
- Cyfarfod... Priff... Cyngor y llywopołamiesobiejęzyk... To z węgierskiego?
- Nie. Z walijskiego. Spotkanie, wódz i Rada Wladców. Tak można tłumaczyć te określenia. To hierarchia Martwego Królestwa. Pewnie nie wiedzialeś. Żywi mają swoją Radę, a wszyscy nieumarli - swoją. Bez władzy się nie obejdzie.
- Nie sądziłem, że łaki, wampiry i reszta są wstanie się dogadać
- Nie są
- wszedł mi w słowo. - Jak udałoby ci się spotkać Miracla, zatytułuj go seciwlar. Zarobisz punkt. Musze się zbierać. Dość już ci powiedziałem. To w zamian za pomoc i za tego dupka co wrzeszczał pod siedzibą łysych zjebów. Bywaj.
- Mam nadzieję, że to nie oznacza “ty stary, zboczony dupku, oby twoja koza zdechła”.
- Nie. Oznacza tytuł “przedwieczny”. Coś jak członek izby Lordów. Honorowy tytuł dla ludków, którzy nic w sumie nie mogą. Ale nie obrazi się. Na pewno.
- Dzięki za wszystko. Bywaj i nie daj się zabić łaku.

Ostatnie słowa złagodziłem uśmiechem i wyszedłem z parku. Dzięki akcji tamtego łaka zdobyłem trochę fajnych informacji. I coś jeszcze, broń do ręki. Do rozmów z tak starą pijawką potrzebowałem Fantoma. I wiedziałem na kogo będę nalegał. Pozostało mi tylko wcisnąć Irolowi, że wszystko jest wporządku, zdać trefny raport i pójść do Dorotki. Jeżeli znowu pocałuję klamkę to się wkurwię i kopnę do Elizjum.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 12-12-2011, 20:34   #104
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1XPlA6-dMGQ[/MEDIA]

Kot wybierał się do pracy. Spokojnie, systematycznie. Codzienna rutyna, mógłby się przyzwyczaić. Osobowość, powierzchowność, ciało, ludzka świadomość, bielizna, spodnie, koszula, kurtka, fryzura. Tak z fryzurą zawsze było najwięcej problemów.
Charlie stał przed lustrem i przy pomocy hektolitrów żelu i grzebienia zmieniał kocią sierść w coś, co choć z pozoru będzie przypominało ludzkie owłosienie.
Jego myśli wciąż krążyły wokół słów Kappy. Zabić Dustiego... niby nic trudnego, zabrakłoby mu pazurów czterech łapek by wyliczyć ilość okazji, jakie miał ku temu poprzedniego dnia. Sporo. Pytanie o bilans zysków i strat. Bo niemal wszystko, poza niepewną wizją senną nakazywało pozostawić Dustiego przy życiu. Im bardziej ludzka świadomość budziła się do życia, tym więcej rodziło się w Charliem wątpliwości.

- A ty? Co myślisz? - spytał Charlie Charliego w lustrze. Ten przerwał powielanie ruchów rozmówcy i wyszczerzył się nienaturalnie szerokim uśmiechem. Nie musiał nic mówić. Radość na myśl o potencjalnym mordzie mówiła sama za siebie.

- Jasne, niczego innego się po tobie nie spodziewałem, mój socjopatyczny koci przyjacielu.

- Albo my, albo on. Słyszałeś Kappę.

- Wybacz, nie podzielam twojej sympatii do tego gościa. Nie ufam czemuś, co wysysa dzieciom wątroby przez odbyt i zagryza ogórkami.

Odbicie wzruszyło ramionami.

- Proponujesz go zignorować? - spytało z przekąsem.

- Proponuję kierować się faktami, a nie twoimi snami o żółwiach ninja. Fakty są takie, że Grosvenor Dusty, w cokolwiek gra, jest obecnie naszym jedynym sprzymierzeńcem w całym cholernym Ministerstwie. Czy twoja skupiona na kuwecie i tuńczyku logika to ogarnia czy nie: sprzymierzeńcy SĄ nam potrzebni - odparł Charlie dotykając palcem wskazującym powierzchni lustra.

- Kochanie z kim rozmawiasz? - dobiegł go kobiecy głos z głębi domu.

- Z nikim, dziubasku. Biorę lekarstwa. - ostatni raz spojrzał w swoje odbicie, odbicie odwzajemniło spojrzenie z lekkim wyrzutem. Charlie Foster otworzył szafkę schowaną za lustrem, wysypał na dłoń o jedną tabletkę stabilizatorów więcej niż powinien. Wrzucił do ust i spokojnie odczekał do momentu w którym wszystkie głosy w jego głowie nie umilkły.

Gdy zamknął szafkę, w lustrze był tylko Charles Foster, Kotołak, pracownik MRu, którego podświadomość wytworzyła osobowość Kota, by wyjaśnić nowe zwierzęce instynkty i pomóc nad nimi zapanować. Wiedział, że ten stan nie będzie trwał wiecznie, ale w tej chwili wszystko znów było logiczne, tak jak wytłumaczyli mu to psychiatrzy, którzy przepisali proszki. Koty nie umiały przecież mówić, ani myśleć abstrakcyjnie. Kot nie mógł mieć przecież nad nim żadnej władzy. Był przerażonym zwierzęciem, które chciało jedynie uwolnić się od opętania.

Prawda?

Prawda, Charlie?

***

Do siedziby MRu dotarł niespiesznym spacerem w okolicach dziewiątej. W pokoju grupy Iskra nie zastał żadnego z jego współpracowników: Dusty podobno był, ale pojechał w teren, a Xaraf najwyraźniej potraktował swojego focha poważnie.

W zasadzie nawet czymś by się zajął, ale nie chciał wchodzić w drogę misternej intrydze Grosvenora, który najwyraźniej nadal trzymał się pomysłu realizowania jej w pojedynkę. Zresztą w siedzibie Szajby obecność obecność kociej obstawy bardziej by mu przeszkodziła niż pomogła.
Z drugiej strony, jeśli Irol nakryje go na opierdalaniu się w drugim dniu pracy... w najlepszym przypadku da mu nową sprawę. To oznaczało więcej współpracowników, więcej udawania i więcej komplikacji. Tego wolał na razie uniknąć.

Kot... a właściwie Człowiek - bo tej porze dnia i w tym stanie umysłu można by go nazwać wręcz Niekotem. Więc Człowiek-Niekot przez chwilę krążył po pokoju z rękami w kieszeniach nie bardzo wiedząc co właściwie ze sobą począć. Jego wzrok przykuła starannie przedarta na cztery części kartka papieru zalegająca w niedawno wyczyszczonym koszu na śmieci.
Wyciągnął wszystkie kawałki, złożył do kupy na stole i przez chwilę przyglądał się odręcznemu pismu nie rozumiejąc ani wyrazu. Od powrotu w kociej formie, Charlie był praktycznie analfabetą, ale koci nos czuł zapach Człowieka Śmierdzącego Krwią i Szpitalem, a wzrok wyłapał nerwowość w stawianiu literek... coś było na rzeczy

- D..E...N.. Dedukcja? Dyrekcja? - Charlie próbował zlepić sobie w całość chociaż nagłówek, ale nie szło mu najlepiej. Ostatecznie zwinął pismo do kieszeni z zamiarem pokazania go Dustiemu.

Usiadł na krześle. Zapalił papierosa. Spojrzał w prawo. W lewo.

- Masz zamiar tak płaszczyć dupę? Lew Cameron. Niedźwiedź Benedykt. Kłopoty. Pamiętasz może? - Rzekł w jego głowie głos najzwyklejszej w świecie podświadomości, nie będącej żadnym cholernym Kotem. Charlie niechętnie przyznał jej rację i postanowił ruszyć tyłek.

***

Analfabetyzm bolał, ale dało się go nadrobić innymi cechami. Gdy znalazł się w Archiwum jego zwierzęce zmysły skupiły się na wyłapaniu kogoś do pomocy. kogoś, kto się nudzi lub opieprza i próbuje to ukryć, kto będzie się go bał, słowem kogoś śmierdzącego lenistwem, strachem i niedawnym samogwałtem... o dokładnie jak ten facet udający że majstruje przy powielaczu.

- Cześć, jestem Regulator Foster, możesz mówić Charlie - uśmiechnął się drapieżnie mocno (acz z głęboko skrywanym obrzydzeniem) ściskając dłoń młodego pracownika archiwum - Potrzebuję kogoś kto mi wygrzebie trochę danych o paru miejskich zmiennokształtnych. Nie, nie wydaje mi się, skup się i notuj. Benedykt, niedźwiedziołak, Cameron - lew. Aaa... i jeszcze niejaki Szajba, skinhead. Gdzieś tu masz imię i nazwisko - wręczył chłopakowi kopię dokumentacji sprawy - Dla całej trójki: Zatrzymania, aresztowania, powiązania ze światem przestępczym. Niezamknięte sprawy, sprawy umorzone z braku dowodów, takie tam. Jeśli któryś z nich dostał mandat za przechodzenie na czerwonym świetle - chcę o tym wiedzieć. Łapiesz? Niee.. daj spokój, nie musisz mi pisać żadnych raportów. Poszukaj, wpadnij do 222 i opowiedz mi co znalazłeś. Potem możesz powiedzieć, że mi piszesz raport i przez resztę dnia zająć się czymkolwiek na moje konto. To jak, damy rade?

Uśmiechnął się niemal po przyjacielsku z delikatną nutką jestem-wilkołakiem-i-nie-chcesz-mnie-wkurwić w tle, po czym z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku ruszył z powrotem w stronę służbowego pokoju. Czy dobrze pamiętał, że była tam kanapa?
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 12-12-2011 o 22:21.
Gryf jest offline  
Stary 14-12-2011, 00:05   #105
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Nathan obudził się na podłodze swojego niewielkich rozmiarów pokoju noszacego dumną nazwę salonu bądź jak ktoś woli pokoju gościnnego. Ludziska mówią, że spanie na twardym jest najzdrowsze, dla Nathana nie było. Bolała go szyja i bolały plecy. No dobra, doskwierało mu to przez jakieś 15 minut, bo jego egzekutorskie moce poradziły sobie z problemem od razu. Nie zmienia to jednak faktu, że spać się powinno w łóżku i to najlepiej przy boku pieknej kobiety.
Zgoda, żaden normalny facet nie będzie spał przy boku pięknej kobiety. Raczej zajmie się poznawaniem jej seksualnej mapy ciała i i oddawać się będzie zapamiętale wszystkim pozytywnym emocjom jakie temu towarzyszą . Wracajac jednak do sedna, spanie na twardych panelach nie było tym za czym Scott przepadał. Przez kilka minut dochodził do siebie starając sobie uzmysłowić jak do tego doszło że wylądował na dechach swojego pokoju.
Przypomniał sobie szybko. Rozmasowując kark podszedł do okna i rozejrzał się po ulicy. Na dworze wstawał nowy dzień i zaczynało się robić coraz jaśniej. No dobra szarówka nabierała swoich jaśniejszych barw. Nie wypatrzył nikogo szczególnego. Idąc w kierunku łazienki zastanawiał się czy był śledzony. Jakoś nie był w stanie przekonać sam siebie, że mieszkanie kazdego z Egzekutorów jest obserwowane przez Fenomeny. Dodatkowo, Nathan nie przypominał sobie by jego dotychczasowe działania w Ministerstwie mogłyby przyczynić się do tego, że dostałby własnego Opiekuna od Zdechlaków. Pozostawała zatem kwestia śledzenia. Nie widział jednak żadnych powiązań, do tego by to właśnie śledzono jego. Chyba, że wizyta w Katakumbach MRu. Jednak jakoś brzmiało to naciąganie.
Zrzucił z siebie ciuchy w łazience i odkrecił ciepła wodę. Jako, że w pomieszczeniu nie było okna a jedynie niewielkich rozmiarów szyb wentylacyjny, łazienka szybko wypełniła się parą. Egzekutor wsunał się pod prysznic i stał pod nim przez dobre kilka minut pozwalając by woda zmyła z niego niedogodnosci minionej nocy. Pod przymknietymi powiekami bładziły różne myśli.
Przydałby mu się masaż. Delikatne kobiece dłonie… smak warg, zapach jej ciała.
Cholera…
Potrzebował kobiety….
Potrzebował seksu.
Sprawa z poszukiwaniem Camille, fucha w MRze zajmowała cały jego czas. Do tego rodzina i stan psychofizyczny Isi… nie mia czasu na kobiety...
Popierdzieliło się i to ostro.
Zwariował do reszty.
Potrzebował kobiety.
Zakrecił kurki i przepasany recznikiem stanał przed lustrem. Przetarł reką jego zaparowaną powierzchnie i spojrzał na swoja nieogolona twarz.
To przywołało na nowo powód spania na podłodze.
To musiał być wampir….No bo jak nie on to kto. Kto jeszcze może ładować się do czyjegoś łba. Męska wiedźma?
Jak to durnowato brzmi.
I znowu te „dzieci Judasza”. Stwierdzenie, którego użyto dwukrotnie tamtego dnia. Tym razem jednak z ostrzezeniem.
„ Za jednego z moich braci zabioore tysiące z was…” – straszenie czy ostrzezenie?
Za dużo jak na Egzekutorską głowę.
Wyszedł do pokoju. Pogrzebał chwilę wśród swojej kolekcji płyt winylowych i nastawiwszy cholernie modny po Fenomenie gramofon i wrócił do łazienki.
Po mieszkaniu popłynęła cicho muzyka

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_7DylPxNwYQ[/MEDIA]

Zaczął się golić
Skupił się na sprawie „Trójkąt” i tych wszystkich okolicznościach z nia zwiazanych
Coś było na rzeczy, w powietrzu dało się czuć, że Londyn na coś czeka, że niedlugo zawyją syreny i to całe dotychczasowe napiecie ekspolduje w końcu i nie wiadomo czy będzie to coś co chcielibyśmy zobaczyć.
Scott ubrał się w dres i zabrawszy ze soba wodę w małej buteleczce wyszedł pobiegać. Skupić myśli na czymś zupełenie prozaicznym jak kontrola oddechu czy mijane kamienice. To nic, że aby się zmęczyć potrzebowałby nieludzkiego tempa i wielu mil do przebiegniecia, w tej chwili po prostu potrzebował tego drobnego wysiłku by się odświeżyć.
W drodze powrotnej w sklepiku znajdującym się niedalego mieszkania kupił gazetę, jajka i kilka plasterków jakiejś paczkowanej szynki. W drodze powrotnej łapał się na tym, że obserwuje bramy wyszukując brodatego obserwatora
W domu ponownie wziął prysznic ale tym razem szybki. Przygotował sobie obfite w białko i węglowodany posiłek.
Przed wyjściem z domu przekartkował Nowy Testament wyszukując fragmenty dotyczące zdradzieckiego apostoła.
Nat w sumie sam nie wiedział po co to zrobił? Dla przypomnienia? By poszukać jakichkolwiek fragmentów mogących dać odpowiedź dlaczego Nieumarli używali takiej nazwy względem ludzi. A może Łowców? Nieważne. Zrobił tak i już.
Bez sensu. Tak samo mógł wziąć do ręki książkę kucharską i szukać odpowiedzi na postawione w głowie pytania odnośnie nazewnictwa uzywanego przez Zdechlaki.
Wyszedł z domu zamykając drzwi na wszystkie zamki i wsiadł do służbowego auta które nie zdał wczoraj po akcji w MRze.
No tak akcja w MRze.
Kolejny raz ta watła chudzina… – Egzekutor uśmiechnał się pod nosem a wspomnienie tego jak genialnie go wystrychnęła na dudka. Babka lubiła swoją pracę, nie ma co. W jakiś dziwny sposób, pomimo tegoze za nią nie przepadał, działała na niego jak magnez. Czy to kwestia przeciwności i teori że się one przyciagają?
Miał nadzieję, że jej się udała wizyta u łaków, że ma jakąś wiadomośc dla niego, że może… słodki Boże, że wie gdzie jest Camille…
Przed pojechaniem od razu do Emmy i wyciągniecia od niej jakiejkolwiek informacji powstrzymywała Scotta jedna prozaiczna rzecz. Nie wiedział gdzie ona mieszka.
Powinien pojechać do siostry ale po wczorajszym telefonie wiedział już że ma opiekę. Poza tym może Emma ma dla niego jakąś dobrą informację i jak ją Nathan przedstawi później siostrze ta w końcu zacznie mieć nadzieję.
Zatrzymał się po drodze do Ministerstwa tylko raz by kupić ciepłe drożdżówki dla siebie i dziewczyn z zespołu. Dwie zjadł po drodze. A kolejne trzy wystgły kiedy Emma i Laura pojawiły się w końcu w pracy.
Korytarze Ministerstwa były dośc puste niż zazwyczaj ale trudno się było dziwić. Było wcześnei rano. Co prawda Scott nie nazwałby tych kilka minut po siódmej jako wczesnie rano ale on swoje poranne wstawanie wyniósł z wojska i nie był w stanie wyplenić tego nawyku. Pokój grupy „Trojkąt” był pusty. Egzekutor spodziewał się tego podejrzewajac, że dziewczyny nie pojawią się prędzej niż 09:00. Rzucił torbe z drożdżówkami na stół i ściagnał letnią bluzę od Marksa & Spencera.
Zaparzył kawy i gromadząc wokół siebie dotychczas zebrany materiał dowodowy sprawy, starał się scalić wszystko do kupy. W swojej Egzekutorskiej głowie, bez zbędnych negatywnych emocji jakie buzowąły między nim a Emmą. Liczył, że odnajdzie coś co pozwoli im ruszyć ze sprawą bo wizyta w Orchidei nic nie wniosła nowego. Nie było żadnej zachaczki, któa pociągnełaby ich dalej. Żadnego nowego śladu. Trzeba było bazowac na tym co mieli albo co mieć będą. Jak informacja o tym czy brąz działa na ciała i czy zostali trafieni w bazie z paluchami.
Gorzka kawa przywróciła mu trzeźwe myślenie. Na maszynie do pisania, jakże niezawodnej po Fenomenie napisał raport, prosty i rzeczowy, jak zycie w wojsku. Choelrna nic nie wnoszaca wizyta w Orchidei.
Potem analizował krok po kroku raporty policji, raporty Emmy, wyniki autopsji ofiar i wszystko inne co do tej pory zgromadzili w sprawie.
Nasunęła mu się nowa myśl.
Siegnal po telefon i wykonał kilka połączeń by w końcu połaczyc się z osobą z którą chciał pogadać. Z kimś kt mógł odpowiedzieć na jego pytania i rozwiać częśc wątpliwości.
Po jakiejś pół godzinie wypytywania dyżurnego tresera łaków o zwyczaje loupów wyklarowała się myśl, że mogli jednak mieć jakiś świadków wieszania bezgłowych ciał, o ile szczoszki kotołaków na miejscu zbrodni nie zostały spreparowane. Skoro ofiary okazały się ludzmi, co prawda pompującymi sobie krew łaków w zyły ale ludźmi, a w piwnicy woniło uryna zwierząt to jednak nasówała się myśl, że gromadka kotołaków która tam zamieszkiwała mogła coś widzieć i co najważniejsze wrócić w końcu do domu przeczekawszy wizytę Policji i MRu.
Znaczyły swój teren tak więc na pewno były powiązane z nim. Treser zaklinał się, że ludzie nabombani krwią łaka nie szczali by po kątach jak zwierzeta. Przynajmniej tak mu się wydawało.
Ponownie zaczał przeglądać akta czekajac na dziewczyny a głównie na Emme w związku z jej wizytą u Benedykta. Po cichu liczył, że może coś jeszcze uda mu się wycisnąć z oględnego spojrzenia na zgromadzone przez nich materiały.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 14-12-2011 o 00:18.
Sam_u_raju jest offline  
Stary 14-12-2011, 13:30   #106
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Nocne wycieczki umysłu skończyły się lekkim bólem głowy. Warte to było jednak swojej ceny. Wampirem poszedł szukać szczęścia gdzie indziej. Okolica przynajmniej dzisiaj mogła spać spokojnie. Musiałam ćwiczyć panowanie nad swoim darem. Postanowiłam regularne ćwiczyć nie tylko ciało, ale i wycieczki poza nie. Tabletka przeciwbólowa zawsze w zasięgu ręki i noc minęła spokojnie.

Obudził mnie jakiś szelest. Sięgnęłam ręką pod łóżko gdzie zawsze leżał pistolet, taka mała paranoja, której nabawiasz się żyjąc w rodzinie policyjnej.

Usłyszałam szczęk klucza w zamku, a później zduszone przekleństwo. Rozpoznałam głos Grega. Potknął się pewnie na moich butach, które zostawiłam wczoraj w przedpokoju. Jakimś dziwnym sposobem im człowiek bardziej stara się zachowywać cicho tym gorzej mu to wychodzi. Meble i różne przedmioty atakują cię ze wszystkich stron. Spojrzałam na zegarek, była 7 rano. Wracał z nocnego dyżuru.

Zabezpieczyłam broń i schowałam z powrotem pod łóżko. Wstałam i weszłam do kuchni. Przy stole stał Greg z uśmiechem niewiniątka na twarzy i bagietką w ręku.
- Dzień dobry śpiochu, słońce wstało, ptaszki śpiewają, kawa zaraz się zaparzy a ja chce długi pocałunek na powitanie. – uśmiechnął się łobuzersko.
Podeszłam do niego z tajemniczym uśmiechem na ustach. Wyjęłam mu bagietkę z ręki.
- Kawa może sobie poczekać, ja nie – pocałowałam go, szlafrok zsunął mi się z ramion. Uwolniłam się z jego objęć i czmychnęłam ze śmiechem do sypialni.
- Nie uciekniesz mi – ruszył ze śmiechem za mną.

Lubiłam te poranki kiedy wracał ze służby, a ja mogłam pójść do pracy później. Pełne namiętności, śmiechu i słońca. Początki zawsze są fajne. Miałam nadzieję że będzie to trwało wiecznie.

Niestety rzeczywistość była nieubłagalna. Zapomniałam wyłączyć budzika, który przypomniał nam o świecie o godzinie 8. Poszłam wziąć prysznic, a Greg zaczął przygotowywać śniadanie.
- Chcesz jajecznice, czy sadzone – usłyszałam jak woła z kuchni.
- Jajecznica i grzanki. I kawa dużo gorącej kawy.

Kiedy weszłam już ubrana do kuchni, śniadanie stało gotowe na stole. Greg pociągnął mnie za rękę, skradł pocałunek i posadził przy stole.
- Grzecznie zjadasz i biegniesz ratować świat, a ja wracam do łóżka. Niestety sam – zrobił minkę cierpiętnika – jak tam pierwsze dni w nowej pracy.
Czar prysnął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Na razie jak po grudzie, ale mam nadzieję że będzie lepiej.
- Początki zawsze są trudne, trochę czasu musi minąć zanim się wciągniesz. To zupełnie nowy świat dla ciebie. Ja go nie rozumiem, ale masz zawsze moje wsparcie.
Wiedziałam że mówił szczerze i to mi wystarczyło. Wystarczyło, że po prostu był koło mnie.
- A jak u ciebie minęła noc.
- Standard, kilka włamań, kilka kłótni rodzinnych, ot noc jak każda inna – rozsiadł się wygodniej z kawą – nic co spędzałoby mi sen z powiek. Zjemy dzisiaj razem kolację?
- Dam ci znać czy mi się uda, wczoraj wróciłam po 22.
- Mmmmm, czy mam być zazdrosny – uniósł lekko brew.
- O tak zawsze i wszędzie – puściłam do niego oko i dopiłam resztę kawy – zmykam. Słodkich snów mój panie.
- Spokojnego dnia.
Odprowadził mnie do drzwi.
- Uważaj na siebie.
- Zawsze.

Do przystanku autobusowego miałam jakieś 5 minut drogi. Słońce świeciło, powietrze było rześkie jeszcze o tej porze i tylko świadomość całunu, która towarzyszyła mi od momentu przebudzenia mocy zakłócała tą sielankę. Moje życie wywróciło się praktycznie do góry nogami przez te kilka tygodni. Kiedyś miałam plan. Szkoła, praca, założenie rodziny. Teraz każdy kolejny dzień był dla mnie zagadką. Odkryłam ze zdziwieniem że taki stan rzeczy nawet bardzo mi odpowiada. Niepewność jutra, lekki dreszczyk emocji. To dawało mi kopa na cały dzień. Jakbym obudziła się z długiego snu i odkryła że świat jest zupełnie inny niż dotychczas myślałam.

Dojechałam do MR koło 10. Po drodze kupiłam dla całej ekipy jeszcze dobrą kawę w sieciówce, jedno z niewielu dobrych rzeczy jakie przywędrowały z ameryki. Ta którą serwowało nam zaopatrzenie w MR była lurą, która chyba kiedyś tylko przy kawie leżała.
Kiedy weszłam do budynku portier kiwnął mi głową. Ha już mnie rozpoznawał. Chłodne mury Ministerstwa Regulacji działały na mnie uspakajająco. Czułam się tu jakoś dziwnie na miejscu.

Zanim skierowałam się do naszego pokoiku, przydzielonego nam na czas prowadzonej sprawy zadzwoniłam jeszcze do Charlsa.
- Dreyden słucham.
- Cześć.
- O cześć, dwa razy w ciągu dwóch dni, czyżbyś się za mną stęskniła.
- No ba. Piwo nadal aktualne, powiedz tylko kiedy żona cię puści, albo zabierz ją ze sobą.
- Nie czaruj mała, nie czaruj. W czym ci mogę pomóc.
- Zastanawiałam się jeszcze nad tymi gangami i wojną. Potrzebuje dokładniejszych informacji o strukturze, przywództwie itp. Z kim można pogadać, kto raczej będzie starał się nas unikać. Kto odpowiada za jakie rewiry. Możesz mi takie informacje zdobyć. I chciałabym wiedzieć kto i w jakich okolicznościach zginął ostatnio w tej wojnie. Aha i w jakich okolicznościach zginął chłopak, od którego wszystko się zaczęło.
- Sporo tego. Jeśli chodzi o strukturę itp. nie ma sprawy, raporty z miejsca zdarzeń przyjedź i przejrzyj sama, będziesz wiedziała czego szukasz. A właściwie po co ci to wszystko.
- Pamiętasz powiedzenie, poznaj dobrze ofiarę, a poznasz jego zabójcę.
- Słusznie. Możemy się umówić za godzinę, pasuje ci.
- Tak, przyjadę. Do zobaczenia.
- Na razie mała.

Kiedy weszłam do pokoju Natan ślęczał nad raportami. Emmy chyba jeszcze nie było.
Na stole leżały drożdżówki i stał kubek niedopitej kawy.
- Cześć, przyniosłam dobrą kawę, będzie pasowała do drożdżówek.
Natan się uśmiechnął.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 15-12-2011, 11:08   #107
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wróciłam do domu, chociaż piwo rozluźniło mnie przednio po scysji z łakiem i miałam ochotę wypić coś więcej żeby jeszcze bardziej podkręcić sobie humorek. Jednak towarzystwo niezbyt mi odpowiadało i przekonawszy się, że ochroniarze loup garou nie zamierzali w wielkim sekrecie i w wielkiej konspiracji omawiać wizyty Scotta i Morales jak i wymieniać się tajnymi informacjami na temat zamordowanej trójki ruszyłam do domu. Nieco się rozczarowałam. Właściwie nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno czegoś więcej. Byłam prawie pewna, że to jeden z ochroniarzy, z którymi gadał Nathan zadzwonił z donosem na policję. Stawiałam na tego z gębą jak buldożer, bo był bardziej podenerwowany podczas przesłuchania. Coś mi tak w głowie brzęczało, że gostek nie chciał się wychylać, bo poszedł do tego budynku w jakimś zdrożnym celu. Możliwe ze sam handlował z tamtą trójką krwią i jak ich znalazł to najpierw wykonał telefon do swojego bossa Kantyka a wtedy wampir nakazał mu zawiadomić policję żeby być krytym. To oznaczało w takim razie, że i dzwoniący i Kantyk wiedzieli, iż nasze ofiary były ludźmi, bo nie zawracaliby sobie aż tak głowy trójką zmiennokształtnych. Czyli gdyby nam naprawdę zależało, aby garuchy rozpuściły języki trzeba by było nacisnąć na mojego „ulubionego” wąpierza. Mogłam też zaczekać do rana licząc na to, że kiedy przerzedzi się klientela to garuszki w końcu sobie pogadają, ale nie chciało mi się wyczekiwać na coś, co mogło nigdy się nie zdarzyć.

Zatem wróciłam do domu. Jak zwykle zmieniając po drodze taksówki i wybierając tak trasę żeby kilka razy przekroczyć rzekę. Ostrożności nigdy dosyć. Będąc już u siebie zrobiłam sobie wieczorną herbatkę i czekając aż wystygnie zapadłam się w fotel w salonie.

Ocknęłam się i zorientowałam, że koniec końców usnęłam na tym nieszczęsnym fotelu. Niedobrze. Nie powinnam w nocy zasypiać nigdzie poza moją sypialnią. Salon nie był tak dobrze chroniony. Potem poczułam to coś. Dziwne wrażenie, że ktoś był w mieszkaniu poza mną. I to tuż obok! W salonie!. Jakby czekał na mnie aż się obudzę. Ja nie czekałam. Rzuciłam się do sypialni zamykając za sobą stalowe drzwi pokryte srebrem i zabezpieczając wszystkie zamki. Długo jeszcze nie mogłam zasnąć siedząc pod kołdrą i ściskając w dłoniach srebrne sztylety. W łazience w szafce miałam jeszcze jakieś środki uspokajające, ale za nic nie opuściłabym przed wschodem słońca najbezpieczniejszego pokoju w moim mieszkaniu.

Rano pierwszą rzeczą, którą zrobiłam było sprawdzenie czy nikt nie naruszył moich magicznych osłon, ale także czy nie było śladów włamania przez drzwi albo okna. Sprawdzałam to bardzo dokładnie wręcz paranoicznie na kolanach przeglądając symbole położone nisko a ze stołka te umiejscowione wysoko.
Po pięciokrotnym sprawdzeniu stwierdziłam, że wszystko było w porządku. Absolutnie nikt nie miał prawa wejść do mieszkania. Mało nie zleciałam ze stołka, kiedy zadzwonił telefon.

- Skrytka numer D-120. Dworzec King’s Cross. Mały prezent dla ciebie.

Zanim zdążyłam choćby gębę otworzyć facet po drugiej stronie słuchawki rozłączył się. Zerknęłam na mój identyfikator numerów przychodzących i spisałam cyferki a potem zadzwoniłam do telekomunikacji żeby dowiedzieć się do kogo należał ten numer. Okazało się, że to aparat publiczny na jednym z ruchomych skrzyżowań, dość blisko dworca. No jasne.
Wyszykowałam się do wyjścia wyciągając jedną z moich letnich dziewczęcych sukienek. Wielki słomkowy kapelusz i przeciwsłoneczne okulary włożyłam do dużej letniej torby.

Pojechałam na dworzec zmieniając po drodze taksówki ze dwa razy i kilka razy przejeżdżając przez rzekę. Na miejscu wcisnęłam na głowę kapelusz a zwykłe okulary zamieniłam na przeciwsłoneczne i udając pasażerkę sprawdziłam dyskretnie cały teren. Nikt nie obserwował tego miejsca i nikt wyglądający podejrzanie nie kręcił się w pobliżu. Zatem nikt mnie nie śledził. A potem stanęłam przed wielkim problemem, czyli skrytką pocztową, do której nie miałam szyfru, więc ni cholery nie miałam pojęcia jak miałam odebrać tę całą przesyłkę.
Wlepiłam spojrzenie w feralną skrytkę i zobaczyłam, że na skrzynce jakiś wandal zrobił mistyczny znak - symbol oznaczający mniej więcej “on jest blisko”. Zaczęłam rozglądać się bardziej intensywnie, ale nadal dyskretnie i spostrzegłam, że w okolicy tym samym kolorem farby ktoś wysprajował cztery cyfry. Dwie czwórki i dwie szóstki. Kręcąc się wokół skrytki czekałam na moment nadejścia większej fali ludzi tak żeby mnie zasłaniali i wtedy zaczęłam wbijać szybciutko te liczby w różnych kombinacjach.

Zaczęłam od 4466. Nic.

Potem 6644. Nadal nic.

Przy 4646 kliknęło cicho i zamek stanął otworem. W środku ujrzałam związaną sznurkiem teczkę biurową. Taką zwykłą. Chwyciłam ją szybko, zatrzasnęłam drzwiczki, teczkę wpierdzieliłam do torby i opuściłam teren dworca. Kiedy oddaliłam się już naprawdę spory kawałek przysiadłam na jakiejś ławeczce i wyjęłam teczkę z torby.

To były akta sprawy, włącznie ze zdjęciami, dobrze mi znanymi zdjęciami masakry. Teczka wyśliznęła mi się z rąk na ziemię a karki i zdjęcia rozsypały dookoła. Rzuciłam się po nią i pozbierałam wszystkie kartki i fotki wciskając je na powrót do środka. Potem wcisnęłam to wszystko znowu do torby i ruszyłam szybkim krokiem. Na wierzchu całej teczki była przyczepiona trudna do przeoczenia karteczka z dopiskiem ZNAM IMIĘ TEGO, KTÓRY TO ZROBIŁ. I numer telefonu. Londyński.

Dopadłam do pierwszej napotkanej budki z czynnym telefonem i wykręciłam numer. Czekałam aż ktoś odbierze a serce tłukło mi w piersi jak szalone. A co jeśli to była jakaś podpucha i ktoś mnie w coś wkręcał? Z drugiej strony ludzie z kręgów okultystycznych wiedzieli, że szukałam informacji na temat masakry w Pembroke.

- Tak? – Odezwał się męski, cichy głos a w tle na granicy słyszalności rozbrzmiały jakieś szumy.

- Witam. To jak w takim razie brzmi to imię? – Zapytałam prosto z mostu.

- Gratuluję. Naprawdę jesteś taka spostrzegawcza, jak sądziłem. To raczej nie na telefon. Spotkajmy się. – Zaproponował, a po chwili dodał jeszcze - Teraz ty wyznacz miejsce i godzinę.

Głos mężczyzny był konkretny, pewny i w jakiś sposób wydawał się być szczery i kompetentny.

- Nie umawiam się z kimś tak w ciemno. Nie mógłbyś dać mi nieco więcej informacji na swój temat?

- Wolałbym nie. Też nie lubię mówić więcej, niż to potrzeba. Jak widzisz znam numery do twojego domu. Znam twoją sprawę. Mogę ci pomóc. Oczywiście nie bezinteresownie, bo potrzebuję twojej pomocy. Możesz mi zaufać lub nie. Twój wybór. Teraz ty dyktujesz warunki. Nie ja. Moim zdaniem to uczciwy początek znajomości. Chcesz mnie przetestować, jak ja ciebie, proszę. Zniosę to i mam nadzieję, że przejdę twoje próby. Ale bez nazwisk. Na razie. Jeśli mogę prosić. Jeśli się nie spotkamy, lub spotkanie przebiegnie w sposób niesatysfakcjonujący obie strony nadal zostaniemy anonimowi w tym miejskim tłumie. Mi to pasuje. Tobie pewnie też. To jak?

- Chyba nie tak anonimowi, bo jak znalazłeś mój numer telefonu to pewnie znasz moje nazwisko, ale niech ci będzie. Spotkajmy się w Hard Rock Cafe na Old Park Lane o 16.30.

- Będę. Powiem jeszcze, że … poluję teraz właśnie na tego bydlaka. Jest tutaj. W Londynie.

Rozłączyłam się bez słowa. Jeśli nawet zamierzałam coś jeszcze powiedzieć to ostatnie trzy zdania mego rozmówcy wybiły mi to z głowy. Szłam, nie do końca przytomna tam gdzie mnie niosły nogi. Bez celu i zwracania zbytniej uwagi na otoczenie. Słońce stało wysoko na niebie i świeciło jasno, ale jak dla mnie nie dość jasno i nie dość mocno.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 15-12-2011 o 11:11.
Ravanesh jest offline  
Stary 15-12-2011, 13:07   #108
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Przypięta do kaloryfera ręka była tak doskonale znanym obrazem, że Lola oparta o ramię Gary’ego, walczyła z napadami paniki. Co za ironia. Tym razem to ona została uwięziona. Serce bolało ją co najmniej tak samo jak wtedy, gdy sto lat temu przypinała do kaloryfera martwą rękę Tony’ego. W ciemnych oczach Dolores wezbrały łzy. Wtuliła się w ramię kochanka, żeby zagłuszyć wspomnienia.
Wcale nie chciała od niego uciekać; zostawiać tego, co stworzyli wśród krzyków, brzęku tłuczonych naczyń i chwil wypełnionych dziką namiętnością. Było jej dobrze, bo choć nigdy nie powiedział je tego wprost, czuła się kochana. Czuła się, mówiąc krótko, jak w domu.
Na drugiej osi była CG, której śmierć wyczerpała Lolę nerwowo. Nad taką stratą nie przechodzi się do porządku dziennego, tylko wozi się na cmentarz cholerne kwiaty co najmniej raz w tygodniu. Jak mogła jej zarzucić, że zapomniała?! Szukała jej przez cholerny rok, i gdyby tylko wtedy, zanim jeszcze zbliżyła się z Garym do tego stopnia, gdyby wtedy ktoś jej powiedział, że jest choćby mała szansa, że odzyska swoja nieznośną miłość... Usta Lawrence smakowały tak samo, choć przecież już nie żyła. Oczy błyszczały tak samo, ostre słowa wywoływały taki sam ból. To uczucie nadal było gdzieś w Loli, choć aktualnie pokrywała je lekka patyna czasu.
Nie chciała uciekać, ale nie potrafiła się odnaleźć wobec powrotu CG. Nie chciała uciekać, ale wcale nie powinno jej tu być. O ileż łatwiejsze byłyby ich życia.

Westchnęła, próbując zając lepszą pozycję. Siedzieli wciąż na podłodze. Gary widać ni lekceważył zagrożenia, bo nie zanosiło się na to, że odepnie ją od tego przeklętego kaloryfera na noc.
Zasnęli w końcu, choć nazwanie tego nocnym wypoczynkiem, byłoby zbyt dużym nadużyciem. Obecność Gary’ego i to, że nie pozwolił jej odejść, wygładzały śpiącej Loli czoło. Tej nocy śniła płomienie. Obudziła się z krzykiem, szarpiąc w panice kajdankami. Śmierdziało dymem. Triskett reagował tak błyskawicznie, że jej wzrok przestał nadążać. Łańcuch u kajdanek puścił jak znoszona sznurówka, Gary obiegł dom. To nie tu miał miejsce pożar.
Półprzytomna patrzyła jak odbiera telefon.
To nie tutaj. To sierociniec Agner Redbair spłonął. Ogień strawił drobne ciałka całej gromady dzieci.
Kto ich o tym poinformował?

*

Zdążyła się dobudzić, nim dojechali na miejsce.
Wokół zgliszczy panował nieziemski chaos, uwijały się służby publiczne. Przeklęta aura tego miejsca zawiązała żołądek Dolores na supeł.
Rozglądała się dookoła, rozpaczliwie próbując dodać dwa do dwóch

- Jak widzisz jest pieprznik jeszcze. Część ludzi zostało ewakuowanych. Jednak wielu... - nie dokończył. - Co do tych spraw, to wiem na razie tyle co i wy. Zgłaszano zaginięcia. Ale to paskudne miejsce... było. Dzieciaki nawiewały stąd całymi tabunami. Wolały ulicę, niż madame Gillotine. Tak nazywali kierowniczkę. Ewę Glivarten. To jedna z zatrzymanych przez policję. Do wyjaśnień. System przeciwpożarowy nie zadziałał. Co do świadków. Policja już zabrała się za zbieranie pierwszego materiału dowodowego. Ale, jeśli chcecie, możecie przejąć pałeczkę. Wszystko już na szczeblu biurokratycznym. Macie zielone światło.

- Dobra. – Gary spojrzał na Lolę i Shaya. – To przejmujemy.
Gary podszedł do porucznika kryminalnych z Miejskiej. Zdarzenie tego typu zawsze powodowało dzikie poruszenie wśród mundurowych, nawet po Fenomenie, po którym ludzie do wielu posranych spraw zaczynali powoli podchodzić obojętnie.
- Panie Naczelniku, trzeba ściągnąć na miejsce biegłych od pożarnictwa. Mają przebadać wszystko jak tylko będzie się dało wejść. A jak będą kręcić nosami i nie będą chcieli ruszyćdup, to – wskazał ręką za kordon, gdzie stali pismaki – poszczujemy ich sępami. Zresztą co ja będę panu tłumaczył…
Gary uśmiechnął się sztucznie i klepnął go przyjacielsko. Nie była to oczywiście naturalna przyczyna pożaru, ale przynajmniej zbiorą dowody na zaniedbania Pani Gilotyny.
- Zaczniemy od świadków? – zerknął na kompanów. – Trzeba ustalić kto zgłosił pożar, od czego to się zaczęło.
Gary ruszył w kierunku gliniarzy zaczynających bazgrać po notatnikach.

- Gary - ruszyła wraz z nim, trzymając się jego boku. Miała chęć złapać go za rękę, ale to byłoby co najmniej nieprofesjonalne. - ten budynek, wiesz? On mi się śnił. To cholerne coś musi o nas wiedzieć, bo nie sądzę, ze nagle zaczęłam przewidywać przyszłość.

- Wiem Lola, ja też to widziałem. To to samo co na wyspie, ten sam sukinsyn. - Zerknął na nią.- Tam przynajmniej zaczęło się palić na pustkowiu. Dlaczego akurat tutaj?
Pytał jakby ona miałaby mieć jakieś większe pojęcie od niego.

- I dlaczego my o tym wiedzieliśmy - pokiwała głową. Wnioski, które jej się nasuwały, nie nastrajały optymistycznie. - Nie przyszło Ci do głowy, że może ona chce się zemścić?

- Po tym co zobaczyliśmy co się stało z druidami, mam wrażenie że gdyby chciała się zemścić to rozwleczenie naszych flaków po połowie miasta nie stanowiło by dla tego czegoś problemu. - Gary skrzywił się wyraźnie. - Ale może w tym coś być. Może coś w rodzaju “chodźcie tutaj,patrzcie a i tak nic nie możecie mi zrobić i nie powstrzymacie mnie”.
Zmierzali do policjantów, a Gary łapał się na tym że co chwilę sprawdza, czy Lola jeszcze jest koło niego. Kajdanki do kaloryfera to było zdecydowanie wygodniejsze wyjście...
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 15-12-2011, 13:45   #109
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Siedzieli długo bez słowa. Gary popatrywał na nią spode łba, starając się wymyślić coś, powiedzieć... Cokolwiek. Patrzył na kajdanki które podzwaniały o rurkę ilekroć choć lekko poruszyła ręką. Siedział przy niej i milczał, nie było już nic więcej do powiedzenia. Zrobił co mógł, przykuł ją jebanymi kajdankami do kaloryfera, teraz mógł tylko czekać na jej decyzję. Szlag, pchnął ją na ścianę, jak wariat, jak ostatni idiota, bojąc się tego co chciała zrobić.
Otoczył ją w końcu ramieniem. Za dużo tego wszystkiego na raz, patrzył w ścianę przed sobą starając się z rozwalonych skorup ułożyć coś, co mogłoby przetrwać jeszcze choć chwilę. Tam, wrzeszczeli tylko na siebie, kłuli się na oślep słowami jak sztyletami. Nawet nie powiedział jej „dobrze cię widzieć, CG”. Z prostej przecież przyczyny, bał się że znowu zostanie sam. Lola przecież nadal ją kocha, nigdy nie przestała, widział to jak na dłoni. Czuł że wpycha się między nie, jeszcze zanim CG... I wiedział że Lola czuje się tak samo. Że to ona jest intruzem. Triskett pokręcił głową i przygarnął lekko do siebie latynoskę.
Siedzieli tam gdzie padli. W pewnym momencie oparła głowę o jego ramię, pewnie przez sen, a on jeszcze długo patrzył w ścianę.

Nigdy nic mu się nie śniło, a raczej nigdy nie pamiętał niczego ze swoich snów. W jego linii roboty, to był zdecydowany plus. Dość miał tego co dręczyło go na jawie, aby jeszcze dokładać do pieca w nocy. Teraz jednak Triskett przebudził się, a raczej poderwał na nogi z łbem przepełnionym koszmarnymi obrazami. Ogień, wszechobecny ogień. Pochłaniający wyspę, wielki dom. Dzieci, dziesiątki dzieci z wykrzywionymi przerażeniem i cierpieniem twarzami. Umysł jak zwykle wrócił do dyżurnego koszmaru, Gary przypomniał sobie miecz skierowany czubkiem w pień rośliny pod zamkiem Plum. Dziecięce twarze, wrośnięte w łodygę znienawidzonej fasolki. Mimo że wiedział że już nie śpi, cały czas czuł dym. Zobaczył że Lola nie śpi i rozgląda się błędnym, wzrokiem. Triskett skoczył do niej i szarpnięciem rozerwał łańcuch spinający kółka kajdanek. To był odruch, ale nie mógł ryzykować. Wszędzie czuł dym, swąd spalenizny i choć racjonalna część umysłu podpowiadała mu rozwiązanie, to nie chciał ryzykować. Wszedł w nadświetlną i przebiegł szybko po domu. No oczywiście, złudzenie które zakorzeniło się w nim jako reminiscencja koszmarnego widziadła. Dzwonek telefonu podziałał jak sygnał alarmowy. Czas skończyć pierdolenie i wracać do rzeczywistości egzekutorze. Alfiemu mruknął tylko że zaraz przyjadą i zgarną po drodze Shaya. A więc sen nie był tylko koszmarem, coś w spojrzeniu Loli mówiło mu że ona też wiedziała czemu zachowuje się jak wariat. Może ona też odebrała to samo co on.
- Musimy jechać, Lola. – Jakby nic się nie stało. Ot po prostu kolejny posrany dzień w robocie. Może to jest jakiś sposób? – Sierociniec Agner Redbair spłonął. Ponad pół setki dzieciaków... Widziano tam tą sukę od druidów i wyspy.

Dał jej trochę czasu. Sam przemył twarz w kuchennym zlewie, zmienił koszulkę, sprawdził broń. Rutyna, która zabije wszystko inne? Tak, Gary. To na pewno jest wyjście. Zakop wszystko pod dywan, nie patrz jej w oczy, zagnaj do roboty a może zapomni że jedyne co chce to uciec od ciebie...
Podjechali pod dom egzorcysty po czym ruszyli do MRu. Gary nie zgodził się jechać od razu na miejsce bez sprzętu. Nauczył się że skoro to zlecenie oficjalne to choć minimum zabezpieczenia muszą mieć. Załadował kevlar na siebie i do bagażnika.
Na Brewera wpadli przypadkiem. To wszystko co dusił w sobie wypadło z niego od razu. Wodospad z adrenaliną odkręcony, błysk, jeden sus i RYP. Brewer złapał się za rozkwaszony nos. Gary dyszał ostro, ale kiedy Lola położyła mu rękę na ramieniu, obawiając się pewnie, żę dwójka neandertalczyków zacznie się okładać po psykach na środku korytarza, uspokoił się na tyle by wywarczeć, do przyjaciela:
- Wiesz za co. I pamiętaj o sparringu jutro.
Brewer nawet nie drgnął. Etat narwanego pojeba był już w MRze obsadzony.

Co to kurwa było? Był wściekły na niego o to, że mu nie powiedział. O to że, przecież wdział ją pod jego domem parę dni temu. I ani słowa, mimo że pytał. Owszem CG powiedziała mu żeby nie paplał, ale jemu mógł skurkowaniec powiedzieć. Może jakoś inaczej by to poszło, tam w restauracji. Może nie zacząłby rozmowy od machania giwerą i wrzasków „Jesteś kurwa martwa!” Szlag. Zastanawiał się dlaczego Brewer stoi teraz i krwawi dostojnie, czy to nie również dlatego, że mieszka z nią. Że ona mieszka u niego. Znowu zacisnął pięści, ale w końcu spojrzał mu w oczy i minął w korytarzu. Najwyższy czas, bo z pokojów już zaczęły kiełkować zaciekawione głowy, jeszcze chwila i będą zakłady robić.
Szlag i jeszcze raz szlag. Był nakręcony jak sprężyna. Wiedział że John nie jest nic winny, a mimo to miał ochotę mu wlać, straszną ochotę. Myślał przecież że CG, że to już stare dzieje. Przecież tyle lat kiedy go wykopała ze swojego życia. Sentyment? Tak sobie to dawniej tłumaczył… To jednak za słabe słowo. Zaczynał lepiej rozumieć co czuje Lola. Spojrzał na nią, gotową dalej rozdzielać ich, gdyby do pały przyszło mu rzucić się na mijanego siepacza. Zaczynał rozumieć jak bardzo wszystko się rozwaliło.

***

Ruszyli na miejsce. Po drodze opowiedział Shayowi, to co mu powiedział przez telefon Alfie. Podkreślił, że koordynator wspominał że na miejscu najwięcej właśnie egzorcysta będzie miał do roboty.

Pod sierocińcem nadal szalały służby miejskie. Straż pożarna, karetki pogotowia, policyjne wozy. Wszystkie z włączonymi kogutami. Byli także dziennikarze, oddzieleni od nadal płonącego budynku i dymiącego w ugaszonych fragmentach, kordonem. Także oni zostali zatrzymani przez policję, ale po pokazaniu odznak MRu przepuszczono ich bez słowa dalej.
Swojego Koordynatora wypatrzyli przy policjancie, który spisywał zeznania od jakiegoś opatulonego kocem człowieka. Podchodząc bliżej ujrzeli, że zeznających na miejscu wydarzenia osób jest zdecydowanie więcej.
Ujrzawszy ich “Alfie” pomachał ręką, przeprosił gliniarza i ruszył na spotkanie.
- Ale pierdolnik - powiedział wyraźnie wstrząśniętym głosem.
Ale to nie ton głosu koordynatora, lecz to co wyczuwała Dolores i Shay budziło ich największe emocje. Aura Śmierci z płonącego sierocińca. Równie potężna i przytłaczająca, jak ta, którą wyczuwali na wyspie i w siedzibie druidów.

- Kurwa - wysiadła z samochodu i aura miejsca ścięła ją z nóg. - Kurrrwa! Garrry! Shay, czujesz to samo? To jest dokładnie to, co czułam wczoraj po południu. Dokładnie to!

Szlag. Potwierdziło się że to ta sama parafia co na wyspie. Sądząc pominie i tonie głosu Loli, aura była tak samo milusia jak tam. Na pieprzonym jeziorku nie było dzieci... Jezu. Ponad pięćdziesiątka dzieciaków.
- Alfie, co tu się stało? Kto ją widział tutaj wcześniej. Lady Carrington? Mówiłeś coś o zniknięciach wychowanków. Ktoś u nas się tym zajmował? Wykryli coś niepokojącego, czy to zwykłe ucieczki dla obyczajówki z glinowa? - Gary patrzył cały czas na płonący w części budynek. Twarze dzieci ze snu kręciły mu się przed oczami na granicy widzialności.
- Są jacyś świadkowie zdolni nam teraz odpowiedzieć nam na parę pytań, czy wszyscy w szoku? Kurwa, Alfie. Uratował się w ogóle ktoś z obsługi?
 
Harard jest offline  
Stary 15-12-2011, 23:00   #110
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
RUSSEL CAINE


Nim dojechał do MRu głowa znów pękała mu, jakby ktoś położył ja na kowadle i zaczął w nią napierniczać z dziką fascynacją młotkiem.

Zatrzymał samochód na parkingu pod Ministerstwem i nałykał się resztki proszków. Potem spojrzał w lusterko, by zobaczyć, jak wygląda i czy nie straszy swoją nową facjatą. Zamarł zdziwiony. Coś było mocno nie tak. Bardzo mocno nie tak. Przez chwilę obolały mózg nie potrafił zdecydować, co to takiego, aż w końcu Caine zrozumiał.

Oczy. Czy raczej oko. Jedno miało kolor Dustyego, a drugie Rusella. Jakby stara tożsamość pojawiła się gdzieś, pod spokojną do tej pory powierzchnią jeziora i czekała, by wciągnąć nieostrożnego wędrowca.

Cholera. Coś było nie tak. Z nim samym. Z tym całym syfem wokół.

Nie miał jednak wyboru. Na szczęście Grosvenor nie był nikomu w MRze znany, więc Caine mógł zaryzykować wejście do budynku i odszukanie Dorotki. Gdzieś jednak, w podświadomości, obudziło się przekonanie, że kiedyś magiczne symbole nad wejściem do gmachu uniemożliwią mu stawienie się w pracy. Umarł. To pamiętał. Żył. Tyle wiedział. Ale jak, co i dlaczego? Na wszystkie te pytania nie miał do tej pory żadnej odpowiedzi i wkurzało go to, jak odcisk na pięcie.

Tym razem jeszcze przeszedł. Znalazł Irola i dał mu raport, a nim koordynator zajął się jego analizą, poszedł do pokoju Dorotki.

Kameleon siedział tam, wyglądając jak czerwonawy na gębie służbista. W teatralnym geście zsunął okulary na nos.

- Dusty – uśmiechnął się na widok Caina. – Jak tam śledztwo?



CHARLES FOSTER


Zasnął, ledwie tylko położył się na kanapie. To była dobra kanapa. Miękka, jak należy. Na dodatek ustawiona w cudnie nasłonecznionym miejscu. Jako, że za oknem znów był piękny, pogodny i upalny dzień, słońce przyjemnie grzało jego ciało. W takich warunkach nie spanie byłoby grzechem. A przecież regulatorom grzeszyć nie było wolno.

Obudziło go pukanie do drzwi. Zdążył szybko sięgnąć po jakieś papiery i kiedy do pomieszczenia wszedł facet z archiwum.
- Mogę.

- Jestem strasznie zajęty, ale jasne – odpowiedział Kot ze swoim wystudiowanym uśmiechem numer osiem.

- Mam te informacje, o które prosiłeś.

- Wal.

- Benedykt. Przed śmiercią nazywał się Benedykt O’Hara. Ojciec jednego z lepszych regulatorów, który jednak odszedł z czynnej służby i zniknął z oczu MRu. Sam Benedykt dzieli ciało z niedźwiedziem grizzly z Londyńskiego ZOO. Przed śmiercią był dowódcą oddziału antyterrorystycznego. Wielokrotnie odznaczany. Zginął w samochodzie – pułapce w 2012 roku, w styczniu. Nienaganny przebieg służby. Teraz jeden z większych twardzieli na Rewirze. MR klasyfikuje go jako kategorię C. Zaraz po demonach i najstarszych krwiopijcach. Nie ma żadnych dowodów, że kiedykolwiek złamał prawo w zakresie podlegającym regulacji. Przez podstawionych ludzi prowadzi lokal „Duch i Mrok” na Rewirze. Jest to jego oficjalne biuro.

- Cameron vel Ballif. Zginął w 2014 roku. Za życia policjant z wydziału zabójstw. Doskonale wypełniający swoje obowiązki, do czasu, kiedy stracił żonę i dziecko. Ktoś włamał się do jego domu i zamordował oboje. Sprawców do tej pory nie złapano. Po kilu miesiącach Cameron porzucił służbę i zaczął szukać zabójców rodziny na własną rękę. Najprawdopodobniej znalazł, bo jego ciało znaleziono w Tamizie we wrześniu 2014 r. Kilka tygodni później powrócił, jako lew. Zmiennokształtny kategorii D. Obecnie przebywa poza Rewirem. Zatrudniony na czarno, jako sprzątacz w regionie parku Elisabeth. Nie karany. Nie złamał prawa w zakresie podlegającemu regulacji. Kilkakrotnie zatrzymany za picie w miejscu publicznym i wszczynanie bójek z innymi zmiennokształtnymi, ale nie zagrażał wtedy żywym, a walki pomiędzy pozbawionymi praw obywatelskich umarłymi nie mogę być traktowane, jako łamanie prawa.

Potem archiwista wzruszył ciężko ramionami.

- O tym Szajbie nic nie znalazłem. Nikt taki nie ma kartoteki w Ministerstwie. Czy jest na pewno martwy? Nie prowadzimy rejestrów żywych, chyba że udokumentowano jakieś ich zdolności paranormalne.


CG LAWRENCE

Brewer pojawił się w domu jakieś pół godziny po tym, jak skończyła ostatni znaczek. Na pierwszy rzut oka wyglądał na wykończonego. Zdjął buty, zrzucił kurtkę za którą poleciała kabura podramienna z jakimś ciężkim gnatem.

- Widziałem się z Triskettem – powiedział na powitanie. – Rozumiem, że spotkanie nie poszło najlepiej.

- Czemu tak sądzisz? – zapytała ostrożnie.

- Bo dał mi w ryja – uśmiechnął się wyciągając z lodówki colę.

Wypił ją prawie jednym łykiem, a potem zgniótł puszkę gwałtownym ruchem i wyrzucił do śmieci.

- Węglowodany – westchnął. – Po długiej nocy nie ma jak węglowodany. Uganialiśmy się pół nocy za jakimś popieprzonym kotołakiem. Kurcze. Zdechlaki mają rację nazywając nas hyclami. Zgarniamy zdechłe zwierzęta z ulicy. Tylko czasami doczepi się do nich jakaś skretyniała dusza.

Chyba zreflektował się, do kogo mówi, bo spojrzał z przepraszającym uśmiechem.

- Wybacz. Mam nadzieję, że cię nie uraziłem.

Sama nie potrafiła już odpowiedzieć na to pytanie. Na szczęście Brewer był za bardzo zmęczony, by dostrzec jej zachowanie.

- Idę spać. Jakbyś gdzieś wychodziła, nie zamykaj drzwi. Albo mnie obudź. Lecz nie wcześniej, niż za trzy godziny. Dobra.

Pokiwała głową.

Egzekutor poszedł do łazienki, a potem spać, a CG postąpiła podobnie. Nadal była wykończona. Ustawiła jednak archaiczny budzik na godzinę 12.00. To doskonała pora, aby wyciągnąć Brewera na spacer do kościoła.


EMMA HARCOURT


Emma nie była sobą. Wiadomości i rozmowa z dzisiejszego poranka wstrząsnęły nią bardziej, niż była gotowa się przyznać.

Historii nie da się wymazać. Nie da się wyrzucić ze wspomnień. A świadomość tego, że jej przeszłość wynurzyła się z dna szuflady i łypała teraz na nią złośliwie powodowała, ze Emma miała ochotę wracać jak najszybciej do domu, aby zaszyć się w swoim „panic roomie” i przeczekać. Rok, dwa, sto. Ile tylko się da.

Z drugiej jednak strony to była szansa. Szansa, na jaką czekała i jakiej się bała. Wszystko inne z tej perspektywy przestawało mieć znaczenie. Była tylko ona i ... właśnie. Czy naprawdę praca w MRze wyrobiła w niej przekonanie, że jest w stanie poradzić sobie z tym problemem.
Byłaby głupią, gdyby tak sądziła.

Niemniej jednak nie wróciła do pracy. Nie od razu. Zabiła smak strachu lodami w kawiarni po drodze, zajęła myśli obserwowaniem ludzi siedząc na ławce przy ruchliwej ulicy. Chciała jak najdłużej pozostać w palących promieniach słońca, wśród ludzi. Pierwszy raz od wielu miesięcy czując, jak bardzo pragnie ....

W końcu przemogła się i pojechała na Cannon Street. Do wielkiego, wielopoziomowego gmachu. Jej nowego domu.

Wiedziała, do kogo może się udać i gdzie tą osobę znajdzie. Ominęła przydzielony jej grupie pokój i długim, oszklonym łącznikiem przeszła do skrzydła bibliotecznego. Ochrona, mimo że doskonale wiedziała, kim jest, i tak sprawdziła jej dokumenty.

Tooper siedział tam gdzie zawsze. W bocznej sali, przy szerokim stole zastawionym starodrukami i zeszytami, które jej były koordynator i jeden z nielicznych przyjaciół zdążył zapisać drobnym maczkiem.

Emma położyła przed nim bez słowa teczkę wyciągniętą z dworcowej skrytki.

Tooperowi wystarczyło jedno spojrzenie na jej twarz, by zrozumieć, że to dla niej ważne. Otworzył teczkę i zerknął do środka. Jego bursztynowo-brązowe oczy zwęziły się wyraźnie, a szerokie, skośne i włochate uszy zafalowały, podobnie jak u słonia.

- Skąd to masz? – zapytał po prostu wstając i zasuwając harmonijkowe drzwi do jego prywatnej sali w czytelni.


GARY TRISKETT, DOLORES RUIZ, SHAY KANE

Smród spalenizny unosił się nad kwartałem. Swąd spalonego drewna, plastyku i czegoś jeszcze. Czegoś, co kojarzyło się z jednym. Z mięsem.

Ich osobiste dramaty bledły w obliczu tego, co doświadczyły ofiary pożaru. Umorusane dzieciaki w wieku od kilku do kilkunastu lat, z wykrzywionymi przez grozę twarzami, z maskami tlenowymi przyklejonymi do ust niczym drapieżna istota rodem ze starych filmów SF. Buzie dzieciaków oświetlane czerwoną, niebieską i pomarańczową łuną kogutów karetek, wozów strażackich i policyjnych radiowozów. Ale najgorsze były oczy dzieci. Takie pełne powagi i straty. Tym, którzy nie mieli nic, odebrano tą marną resztkę.

Jednak nie mieli wyjścia. Musieli pytać, spisywać. Drążyć. Przebijać się przez ból, przez cierpienie i strach. Rozdrapywać rany, które jeszcze nie zdążyły zabliźnić. Jednak Triskett wiedział, że przesłuchując ludzi w takim stanie ducha, łatwiej niekiedy dostrzec coś, nad czym zapanowaliby, gdyby ochłonęli.

Wzięli się więc do roboty. Interesowało ich mniej więcej to samo. Kto zauważył pierwszy pożar? Kto widział Carringtonową, w jakich okolicznościach, kiedy, co robiła, czy była sama, jak wyglądała i wszystko na temat jej obecności w sierocińcu? Czy przychodziła tam wcześniej, albo wspierała jakoś finansowo sierociniec? Jak się zaczął pożar?. Co świadkowie widzieli? Jak przebiegał? Chcieli wiedzieć, czemu system gaszący nie zadziała i ile osób w sumie się uratowało? W końcu pytali o jakieś rzeczy nadzwyczaj dziwne, nawet jak na świat po Fenomenie Noworocznym? Czy ocaleni widzieli jakieś cuda, takie jak oni sami ujrzeli nad wyspą?

Mnóstwo pytań. Trudna praca. Wielu ludzi do przesłuchania. I ich trójka, z której tylko Triskett miał jakieś doświadczenie policyjne. Ale jakoś brnęli w to. Ponieważ przynajmniej dla Loli i Garyego praca pozwalała zapomnieć o wczorajszym wieczorze.


Koło jedenastej siedzieli ulicę dalej, w jakiejś małej jadłodajni i podsumowywali uzyskane informacje.

Obraz sprawy kształtował się mniej więcej podobnie. Pożar wybuchł nagle, w gabinecie zabiegowym na pierwszym piętrze. Potem błyskawicznie rozprzestrzeniał się po całym sierocińcu. Carringtonową widziało kilku dwunastolatków, którzy wyskoczyli przez okno. Szła korytarzem, całkiem naga, a jej włosy były ogniem. Tamtędy, którędy przeszła wybuchały płomienie. To zeznanie potwierdziło jeszcze kilkoro ocalonych. Niektórzy nazywali ją pani w płomieniach, a rozpoznała madame Gilotyna – dyrektorka placówki, – bo faktycznie żona Carringtona wspierała sporymi datkami ten sierociniec.

Wstępne ustalenia specjalistów od pożarów ustaliły za przyczynę awarii systemu zbyt duże natężenie Szumu Duchowego w okolicy. Najpewniej zawiódł elektryczny system.

Co do cudów, to trafili w sedno. Pogorzelcy, którym udało się wydostać na zewnętrz widzieli nad płonącym budynkiem jakąś twarz z dymu. Nie potrafili powiedzieć nic więcej. Kilkoro wspominało, że twarz wyglądała jak demoniczna istota z rogami, inni twierdzili ze to był mężczyzna w koronie, jeszcze inni, że czaszka. W sumie ocalało siedemdziesięciu trzech spośród stu dwunastu podopiecznych z sierocińca oraz troje z siedmiu pracowników, którzy nocą mieli dyżur.

Siedzieli, spłukując napojami smak dymu z ust, a kiedy rozmawiali przed ich oczami pojawiały się pozbawione wyrazu twarze dzieci.

Ich rozmyślania przerwał Alfie. Koordynator wszedł ze zbolałą miną.

- Muszę porwać wam egzorcystę. Jest potrzebny gdzie indziej. O drugiej zrobię naradę, wiec chcę was widzieć w MRze. Postaram się dla was o jakieś wsparcie. Sprawa jest prosta. Mamy tutaj do czynienia z szaloną Żagwią. Albo z demonicznym opętaniem. Tak czy siak, wysuwa się ona na top 10 najpilniejszych spraw w MRze.

Spojrzeli na niego zmęczonym wzrokiem.

- Shay. Czeka na ciebie samochód. Zawiezie cię na miejsce incydentu. Dopij, co tam masz i spadaj. Powodzenia.


LAURA MORALES, NATHAN SCOTT


Nathan miał cierpliwość. Czytał akta sprawy po raz kolejny i kolejny, próbując poukładać wszystko w jakąś spójną całość. Na razie nie kleiło się to za bardzo. Nie był w tym dobry. Brakowało mu odpowiedniego dystansu do dokumentów. W końcu wcześniej był żołnierzem, nie gliniarzem.
Spoglądał na zegarek z niepokojem, zastanawiając się, gdzie u licha podziały się dziewczyny.

Pierwsza zjawiła się Laura. Po dziesiątej. Przyniosła kawę, czym nawet rozbroiła Nathana. Po krótkiej pogawędce zajęli się pracą.

W międzyczasie do pokoju wszedł goniec przynosząc raport z „próby brązem”. Potwierdziło się przypuszczenie Nathana. Ciała reagowały na ten stop. Co więcej, jakiś naprawdę oddany swojej pracy pracownik laboratorium zrobił więcej, niż od niego oczekiwano. Poddał próbom kilku osobników długotrwale przyjmujących krew loup-garou, w slangu nazywaną „dziczą juchą” lub „dzikiem”. Okazało się, że ciała ludzi wchodzą w reakcję z brązem! A jej stopień jest zależny od tego, jak silnie uzależniony był obiekt. To było odkrycie, którego nikt się nie spodziewał. Dowód, że przyjmowanie martwej krwi pozostawia inne, wcześniej nie znane znamiona na śmiertelnikach.
Z krótkich podziękowań od „sekcji laboratoryjnej” wynikało, że wysłali raport z pochwałą dla ich grupy bezpośrednio do koordynatora.

Mimo tego, że informacja dodawała „skrzydeł”, to jednak, po dłuższym zastanowieniu, niczego nie wnosiła do sprawy.

Laura, troszkę dla zabicia czasu, również przejrzała akta i dokumentację. Ponownie nic w nich nie znajdując, mimo większego doświadczenia w tej materii niż kolega z zespołu. Jako policjantka wiedziała, że zwyczajnie brakuje im materiału dowodowego.

Zmęczona lekturą zerknęła na zegarek. Dochodziła jedenasta. Czas, by pojechała na spotkanie z Charlsem. A Emmy nie było. Spojrzeli po sobie z Nathanem, nie bardzo wiedząc, co mają z tym fantem zrobić.

Na biurku zadzwonił telefon. Nathan siedział bliżej, więc odebrał. Szumy i trzaski na linii aż raniły uszy.

- Szukasz tego, co zn..zł tr...y, ..k? – jedno było pewne, że dzwonił mężczyzna. – Pr..k przy ..anal... eet. ...udnie.

Potem mężczyzna powiedział coś jeszcze, czego już kompletnie nie dało się zrozumieć i połączenie zostało zerwane.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 15-12-2011 o 23:18.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172