Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-09-2011, 20:19   #21
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Lipiec, 2023 – Ministerstwo Regulacji

Cała akcja w galerii Jagi Bindu, ostro go zdenerwowała. Jak mogli nie powiedzieć, o czymś takim jak rozpadanie się na setki węży. Jak mogli o tym zapomnieć? No fakt, to Emma badała temat. To ona im przekazywała informacje, jakie uznała za stosowne.
- Kurwa! – przeklął, wykonując zamach posyłający kilka sztuk węży do wężowego nieba.
”Jak mogła nam nie powiedzieć, o tak ważnym fakcie?” – tego nie ważył się dokończyć na głos, lecz spojrzał na nią ohydnym wzrokiem, kiedy stała do niego plecami i również machała swoją bronią, siekąc, uciekające w panice weże.

∆ . ∆ . ∆

Został odesłany do Ministerstwa, więc przystał na to. W busie którym przyjechali, uzupełnił magazynki amunicją. Od pamiętnych wydarzeń, kiedy terroryście wybili znaczącą ilość Regulatorów, nie robiono im problemów z powody zabierania broni do domów. A po dość długiej i zasłużonej służbie, wybrane bronie mogły się nawet stać własnością pracownika Ministerstwa Regulacji. Tym też sposobem, w mieszkaniu Xarafa na ścianie wisiała mała gablota, będąca w rzeczywistości szafką pancerną. Szafa pancerna, był to wymóg, który obowiązywał Łowców, zabierających broń ze sobą.

W „emerze”, sam postanowił powiedzieć Irolowi o przebiegu akcji, Scotta wysyłając już do domu. Nie było potrzeby aby obaj się tam pchali. On miał pewnie jakieś plany, jak każdy normalny człowiek. Na Egzekutora czekały tylko milczące cztery ściany i hulający za oknem wiatr z deszczem.
Irol, ewidentnie czekał na jednego z nich i na jakiś raport. Gdy tylko Xaraf zapukał i popchnął drzwi do środka, mężczyzna znalazł się przy nim gotowy do wyjścia od co najmniej godziny.
- I jak wam poszło? – zapytał z tym swoim zabawnym, Irlandzkim akcentem, choć on sam miał akcent rodowitego Kanadyjczyka.
- Baba Jaga się rozsypała na setki węży i podejrzewam, że uciekła. Emma i inni pracują na miejscu.
- Co?
- To!
- Co to? – widocznie Irol nie zrozumiał gry słownej.
- To co słyszałeś. Emma Ci napisze obszerniejszy raport, bo ostatnia zeszła z miejsca kaźni. Ja spadam, do jutra – powiedział Firebridge i znikł na korytarzu, kierując się do samochodu.

Zielony, stary już Land Rover Defender stał na służbowym parkingu i moknął. Samochód prawie niezniszczalny, niczym amerykański Hummer H1, którego Xaraf miał zamiar kupić już od dawna. Jaki Łowca nie zarabiał wcale tak mało i nawet utrzymanie tego smoka w mieście, nie sprawiało by mu problemu. A przynajmniej miał taką nadzieję.

∆ . ∆ . ∆

Lipiec, 2023 – Barbarossa St., mieszkanie 14F

Drzwi, obazgrane we wzory i symbole, otworzyły się ciężko. Były od strony mieszkania, wzmocnione wielkim kawałem żelastwa. Przez zakratowane okna, rozciągał się widok na rolniczą część Londynu, która szybko stawała się rozrośniętymi przedmieściami. Wielkie, czerwone znaki zapraszały do ostatniego przed Londynem motelu i stacji benzynowej. Czerwone światło, błyskało prosto w okna mieszkańców budynku przy Barbarossa Street. Jedyną zaletą bycia w sąsiedztwie ze stacją benzynową, była właśnie jej bliskość. Nie było trzeba ujeżdżać po parę kropel benzyny na drugi kraniec miasta lub omijało się popołudniowe korki na stacjach w mieście.

Mieszkanie 14F, śmierdziało prochem strzelniczym i topionym srebrem, ale nie tylko tym szlachetnym surowcem. Jak tylko Xaraf opuścił szpital, od razu zaadaptował połowę sypialni na swego rodzaju warsztat rusznikarski. Tam produkował własnego pomysłu amunicję i prezentował jej koordynatorom, który decydowali czy przyjąć daną amunicję na standardową amunicję. Jak na razie, udało się amunicji rozpryskowej. Pocisk ze srebra, ze spłaszczonym płaszczem i głęboko wciętą w jego rdzeń gwiazdą sześcioramienną, przy uderzeniu w ciało, lub inny materiał, rozpadał się na sześć śmiercionośnych bryłek srebra, rykoszetujących w organizmie przeciwnika, aż do wytracenia swojej prędkości. Niestety, powietrze stawiało znaczny opór płaskiemu pociskowi i stawał się skuteczny tylko na bliskie i średnie odległości, choć i to zależne było od kalibru. Jak na razie, pociski te zostały produkowane tylko w wersji pistoletowej. Z tej właśnie amunicji, poczęstował Jagę Bindu.
Mając resztkę maści Emmy, od razu przysiadł do warsztatu, uprzednio szczelnie zamykając drzwi oraz rozbierając się z kamizelki i innych bambetli. Długo się zastanawiał jak sprawić, aby maść nie spadła z pocisku w czasie lotu, lecz szybko wpadł na odpowiedni pomysł. Na początku chciał stworzyć pocisk na bazie gumy, lecz ten materiał był zbyt elastyczny i mogło by mu się nie udać przebić skóry Jagi. I w końcu wpadł na świetny pomysł. Pierwszym co zrobił, było stopienie trochę niehartowanego szkła. Uformował z niego ostry nabój, pusty w środku. Dopiero po czasie, napełnił go maścią Emmy. Na koniec wystarczyło go zahartować i umieścić w łusce. Nim zmęczenie dało o sobie znać, wykonał pięć takich pocisków.
„Jutro dam je na test jakiemuś koordynatorowi” – zapowiedział, wstając od biurka.
Otworzył pancerną gablotę i umieścił w niej miecze i karabin. Pistolety, zawsze zostawiał koło łóżka, na małej nocnej szafce. Lecz zanim poszedł spać, jeszcze musiał się nakarmić.
Usmażył sobie jajecznicę na boczku oraz nalał sobie kubek mleka. Zjadł w swojej sypialni, która była również i salonem, i jadalnią… Miała wiele zastosowań. Jedynie nie przyjmowała gości. A powód był prosty. Nikt nie przychodził. W czasie pochłaniania olbrzymiego talerzy jajecznicy i boczku, słuchał radia. Akurat brzdękał na gitarze jakiś starszawy gość, równocześnie wyjąc do mikrofonu jakąś smutną pieśń.
„Jeszcze kilka takich piosenek, a umrzyki nie będą musiały na mnie polować” – zażartował sam do siebie, no bo niby do kogo innego?
Po przekąsce, pozmywał, wziął prysznic i runął na łóżko, zasypiając automatycznie.

∆ . ∆ . ∆

Obudził się tradycyjnie, bardzo wcześnie. Kawa zbożowa i kanapki z szynką, zostały spałaszowane w szybkim tempie. W dodatku, Xaraf wykonał kilka ćwiczeń. Brzuszki, pompki, kilkadziesiąt podciągnięć się na drążku, zamontowanym nad przejściem do kuchni. Klasyka na rozbudzenie. Kolejnym klasycznym punktem jego dnia, było zmycie z siebie nagromadzonego potu, ubranie się, zabranie sprzętu i powolna droga do miasta, do kafejki którą odwiedzał codziennie rano, o ile mógł.
Dziewczyna za ladą, szybko zrobiła herbatą śliwkową, którą serwowali tu obłędnie dobrą. Do herbaty dorzuciła mu drożdżówkę z serem, którą pochłonął powoli w swoim stoliku, w najciemniejszym kącie kafejki. Był z niego prawie niewidoczny, choć on widział wszystko doskonale. Lubił to.
Dopiero po godzinie wstał i wyszedł. Choć na dworze nie zdążyło zrobić się jeszcze widno, pojechał do budynku Ministerstwa. W nim od razu skierował się do swojego biura, gdzie zaległ czytając najnowszy „Czas Londynu”.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 07-09-2011 o 20:23.
SWAT jest offline  
Stary 07-09-2011, 22:40   #22
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Burn baby, burn! Zawsze uważał, że miotacz płomieni to dobra rzecz. Nieporęczna, ciężka i ograniczająca ruchy ale jak już się naciśnie spust to mało co potrafi uciec. Chłopaki z technicznego sprowadzili zza oceanu taki sprytny żel z własnymi oksydantami. Zarzekali się że pali się nawet pod wodą, ale Gary uważał że jednak robią sobie z niego podśmiechujki. Trzeba kiedyś sprawdzić... Tymczasem zabawa się rozkręcała. Ehh kogo on oszukiwał, owszem wzbraniał się przed powrotem na linię, ale teraz gdy adrenalina huczała w żyłach jak wodospad, wiedział że nie zamieniłby swojej roboty na nic innego w świecie.
Bydlaki, które tępili byli jak odpowiedniki dawnych dresiarzy. Różnica taka, że nie pytają się terapeutycznie czy masz jakiś problem, tylko od razu startują z uzębieniem do tętnicy. I właśnie dlatego prawa osób zatrzymanych odczytuje im się zawsze z niczego mniejszego niż miotacz płomieni. Gary niemalże z uśmiechem na twarzy przyskoczył w nadświetlnej do wampira, który rozpruł podłogę i wyskoczył uciekając z piekiełka. Uchylił się przed ciosem łapy z zakrzywionymi pazurami i świsnął srebrnym sztyletem. Posoka chlusnęła jak z wiadra, ale zdążył odskoczyć. Mike kończył ze swoim typkiem, odrywając mu niemal łeb od tułowia. Lola przykręciła kurek z voodoo, impreza zaczęła zdychać. Musieli pryskać z domostwa, bo ogień szalał w najlepsze, wypalając już nie tylko gniazdo w piwnicy ale zajmując się parterem i pięterkiem.
Na finał jebnęło zgrabnie, ale tak że płonące deski pofrunęły na dobre czterdzieści jardów.
- Alfie. – Gary wyszczerzył zęby do Rougha. –Jakby któryś wpadł na pomysł schowania się w szafie, byłby problem. A tak, wystarczy tylko zagasić i pozamiatać na kupkę.

A więc fajrant dziś szybko. Gary łomotnął miotacz z tyłu vana i ruszyli do MRu. Przed zabawą trzeba posprzątać zabawki, zrzucić kevlar i zdać samochód.
- Hej! Skoczymy do Padre Abre? – Zawsze po adrenalinowym haju miał ochotę na jego słynne steki. – Lola, Mike? Można by wrzucić coś na ruszt.

Sprawił się szybko, raport zdali jeszcze na miejscu (Alfie no przecież sam widziałeś jak było) Spisanie notatki służbowej odłożył do świętego nigdy. Może wreszcie zmądrzeją i wyznaczą kogo innego do trzymania porządku w papierach. W ministerstwie zaś przebrał się, wziął szybki prysznic i ruszyli na wyżerkę. Gary spieszył się, bo wracał jeszcze na sparring z Brewerem. Trzeba było dbać o formę, a John miał do tego zacięcie belfrowskie i uczył go swoich sztuczek. A może po prostu lubiał mu spuszczać wpierdol, kto go tam wie…

Zaczęli od okładania się pięściami, ciężcy od ochraniaczy, bo choć siniaki na egzekutorskich gębach schodziły szybko, to jednak na dzień następny były by jednak widoczne. Nie chcąc więc straszyć facjatą stażystki i młode Siostrzyczki w biurze poubierali się w miękkie kaski i zaczęli tańce. Akurat dzisiaj nie było innych egzekutorów na sali, bo i późna pora była. Kilku GSRów popatrywało na nich, bo ruchy walczących czasami ciężko było ułowić wzrokiem. Gary atakował, Brewer się bronił i próbował punktować go lewym prostym. Jednak patrząc zwykłym ludzkim okiem wyglądało to jakby w ringu szalało tornado. Jak to Lola podsumowywała dwóch neandertalczyków i para w gwizdek. Trochę miała racji, spalanie czystej adrenaliny, ale bez szalejącego zmysłu zagrożenia. Wydawało się to bezproduktywnym marnowaniem energii, bo po godzince na ringu wypruwali z siebie tyle co średniej mocy elektrownia. Jakiś przedsiębiorczo myślący człowiek zbijał kokosy na automatach z batonami proteinowymi i całych tych trocinowo- styropianowych uzupełniaczach elektrolitów i kalorii. Karny rządek maszyn stał mamiąc kolorowymi reklamami wzdłuż jednej ze ścian.

Skończyli późno, Brewer był jakiś jeszcze bardziej cichy niż zwykle i gadać nic nie chciał. Odwoził go właśnie do domu, po tym jak wstąpili jeszcze do fastfooda. Mustang mruczał na wolnych obrotach kiedy zatrzymał się pod drzwiami wiktoriańskiej kamienicy w której John mieszkał, a Triskett zauważył wysoką długonogą brunetkę w futerku, stojącą tyłem do niego w mroku klatki schodowej.
- Szlag - mruknął Brewer.
- Nowa gosposia? - zerknął na kumpla i uśmiechnął się półgębkiem. - Szykowniejsza niż poprzednia.
Brewer spojrzał na niego groźnie.
- Do jutra Triskett.
- No nie pochwalisz się koledze? Od dawna mieszka u ciebie? Coś się tak nabzdyczył?
- Skoro marznie pod moimi drzwiami to chyba nie ma zapasowych kluczy, nie?
- warknął wychodząc z auta. - I nie, nie pochwalę się koledze. Nie ma czym. To tylko znajoma.
- No dobra, już dobra. Nie chcesz to nie mów. -
odpuścił żałując że nie może lepiej rzucić okiem na kobietę przez te cholerne ciemności, ale nie dziś to kiedy indziej go przyciśnie. - We wtorek o tej samej porze. Tym razem ty dostaniesz wpierdol.

Gary patrzył jak Brewer dochodzi do brunetki. Rozmawiali chwilę podczas gdy John zmagał się z pękiem kluczy. Kobieta wyciągnęła z kieszeni papierosa, zagryzła jednego i sięgnęła po zapalniczkę. Nim ją wydobyła pomiędzy jej palcami błysnęło coś niewielkiego i podłużnego, coś jak... harmonijka.
Gary poczuł uderzenie gorąca i w pierwszym momencie zalał się potem. Zaraz warknął do siebie:
- Kurwa stary, nie dopisuj historii tam gdzie jej nie ma.
Odpalił silnik gapiąc się jak ta dwójka znika we wnętrzu domu. Już od wielu miesięcy myślał że to się skończyło. Wcześniej „widział ją” kilkakrotnie. W metrze, warzywniaku. Nawet w MRze. Raz złapał wysoką blondynę za łokieć i obrócił ją do siebie, bo był niemal pewien. Ale to było rok temu, teraz już go nie nachodziło... Widziałeś jej ciało, Gary. Widziałeś jak ją zasypują na Brompton Cementry. Powstrzymał się w ostatniej chwili przed pieprznięciem ręką w kierownicę.

Wrócił do Loli. Jutro znów na pierwszą linię, tyle dobrego że wyspać się dali. Gary od historii z Mythosem od Odmieńców nienawidził tylko bardziej wstawania bladym świtem.
 
Harard jest offline  
Stary 08-09-2011, 00:24   #23
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
CG rozejrzała się po lokalu szacując ilu z klientów i pracowników to umarlaki. Jeszcze rok temu większość tego tałatajstwa przesiadywała na Rewirze, które stanowiło swego rodzaju getto dla “żywych inaczej”. Cóż, ludzie nigdy nie słynęli z tolerancji. Prześladowano żydów, czarnych, muzułmanów, homoseksualistów, amiszów, cyganów... długa lista poszerzyła się o zombie, wampiry, wilkołaki i tak dalej i tak dalej. Lawrence zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem nie wzbogaciła właśnie kategorii żywych trupów. Teraz było tyle nadnaturalnych martwiaków czy też bajkowych dziwadeł, że kto wie, może niebawem będzie ich więcej niż samych ludzi? Czy w końcu doprowadzi to do jakiejś wojny? Czy dwa tak różne gatunki mogą z sobą koegzystować? I co ważniejsze, do której ze stron CG niby przynależała? Wróciła przecież z martwych ale nadal czuła się człowiekiem. Tylko czy nim była? Gówniane pytania postanowiła odłożyć na "później" i skupić się na "teraz".

“Krwawiący Lotos” był jednym z tych lokali, gdzie żywi szukali towarzystwa umarłych i vice versa. Wzrok Lawrence zatrzymał się na znajomej twarzy. Rozpoznała wampirzycę, którą widziała tamtej pamiętnej nocy w Sztolni. Zbliżyła się do niej i wzięła jedną z ulotek.
- Tabita, prawda? - obdarzyła ją swoim zwyczajowym rzeczowym spojrzeniem i czekała czy ta ją rozpozna. Ze zmienioną fryzurą i w ciuszkach kobiety rozwiązłej musiała wyglądać inaczej niż podczas ich ostatniego spotkania dlatego postanowiła naprowadzić ją na właściwy trop. - Poznałyśmy się ponad rok temu. W Sztolni Demona. Blondynka, która strzelała w łazience.
Oczy wampirzycy zwęziły się w strachu na wspomnienie rzezi, jaka tam się wydarzyła. Ostro wymalowana twarz spięła tak, że dziewczyna prawie pokazywała kły.
- Taaak. Pamiętam. Od krwi tego, co go zastrzeliłaś wszystko się zaczęło, tak? Jeśli dobrze sobie przypominam. Dla mnie tamten okres w Sztolni to … czarna dziura. Zero wspomnień.
Jej twarz przybrała łagodniejszy wyraz. Ręka z ulotką “Wiecznego Życia” wysunęła się w jej stronę.
- Proszę. Możesz nas odwiedzić. Spotykamy się wieczorami w każde dni nieparzyste tygodnia. Adres jest na ulotce.
Wampirzyca najwyraźniej nie zwróciła uwagi na fakt, że CG jedną ulotkę już wzięła sobie sama.

- W zasadzie chciałam zapytać cię o wieczór sprzed tygodnia. Z 28 na 29 lipca. Wydarzyło się tu coś... niezwykłego? Byłaś wtedy w Krwawiącym Lotosie?
- Często nawracam w tej okolicy. Buduję właściwe relacje między wampirami i ludźmi. Tym bardziej, że wielu ze śmiertelników postrzega nas tak - spojrzała w stronę ubranej w kusą spódniczkę wampirzycy wyczekującej w bramie na klienta. Seks za krew. Bez łamania prawa. Dawca był dobrowolny.
CG przypomniała sobie postulat jednego z wampirzych radykałów walczących o prawa dla nieumarłych. Tak skomentował konieczność uzyskania zgody na picie krwi z ludzi.
Szanowni państwo. Czy ludzie pytają krowy o zgodę, kiedy ubijają je na mięso Jeśli nie, to może powinni zacząć?!”.
Nazywał się sir Roland. Tak. Ciekawe, czy nadal głosił te swoje kontrowersyjne brednie.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Czy byłaś tu tamtej nocy? - CG nie lubiła zbaczać z tematu.
- Tak. Byłam. Nie. Nie widziałam nic niezwykłego.
- Mnie pewnie też nie?
- Pewnie bym cię nawet nie poznała. Z tego co sobie przypominam w Sztolni wyglądałaś bardziej … wyzywająco? Bardziej ghotycko? Tak się to chyba mówi. Pamiętam, że napadł na ciebie Hammer. Tak. Dureń. Zawsze psuł relacje między nami a wami.
- Racja... - CG czuła się jakby akcja w sztolni była zaledwie wczoraj ale dla reszty ludzkości upłynął ponad rok, nie mogła się dziwić, że Tabicie część mogło wylecieć z głowy. - Poza tym w Sztolni wyglądałam istotnie bardziej... gotycko. A. co do nocy z 28 na 29... jakaś naga blondynka nie wzbudziła wtedy sensacji w okolicy?
Tabita uśmiechnęła się lekko.
- Rzadko bywasz na Canal Street, prawda? - CG wiedziała do czego zmierza. To był pigalak. Miejsce świadczenia usług przez prostytutki obojga płci. - Tutaj nagie lub prawie nagie panienki latające po nocach to niemal codzienność. Anglia już dawno temu porzuciła wiktoriańskie zasady, jak sądzę.
- A moc? Nikt nie odczuł tu tamtej nocy jakiegoś dużego zawirowania mocy? Może efekt silnego zaklęcia?
- Moc? - spojrzała na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem.- Jaka moc?
CG wiedziała, że starsze wampiry odczuwają zawirowania bądź wyładowania mocy będące efektem zaklęć czy rytuałów. Jeśli Tabita nie wiedziała do czego Lawrence pije to albo należała do młodych i słabych krwiopijców albo zgrywała głupią. Niemniej postanowiła porzucić temat.
- Co robicie na spotkaniach? - pomachała ulotką. - Powiesz mi coś o tym waszym kościele. Kto wam przewodzi?
Jej oczy zalśniły jak u typowego fanatyka sprawy.
- Na spotkaniach przełamujemy lęki śmiertelników do naszego gatunku. Pokazujemy, że jesteśmy tacy sami. Zacieramy różnice. Próbujemy budować dialog oparty na poszanowaniu, zrozumieniu i tolerancji głosząc słowa Wielebnego Willhelma Yorkshire. To biskup naszego zgromadzenia na Londyn. Wampir stary, mądry i niezwykle ludzki w swych dążeniach i poczynaniach. Spotkanie opiera się na wspólnych rozmowach, modlitwie do Jezusa Chrystusa, ojca nas wszystskich. Na wspólnych śpiewach i liturgii krwi.
- Liturgii krwi? - to CG zaciekawiło. - Wymieniacie się nią?
- To obrządek prawie katolicki. Wiesz, że Jezus był jednym z nas. Był wampirem. Dlatego podczas ostatniej wieczerzy obdarzył swoją krwią, swoją mocą, swoją Vitae swoich uczniów. Podczas liturgii krwi mieszamy ze sobą krew, a potem spożywamy ją uroczyście. Biorą w niej udział jedynie chętni. Nie każdy przełamuje swoje lęki z tym związane. A my nikogo, nigdy do niczego nie skłaniamy. Jesteśmy zarejestrowani jako zgromadzenie religijne i mamy prawo wymieniać się krwią - dodała szybko, jakby przypominając sobie, że CG była w jakiś sposób związana z MRem.
- Czy wampirza krew nie jest aby uzależniająca? Wówczas czy nie kończy się wolna wola a zaczyna przymus? - pamiętała, że Brewer opowiadał jej, że niedawno udowodniono jakoby krew starych wampirów działa jak silne narkotyki. Taka sekta musiała być dla jej przewodnika łakomym kąskiem. Wielu wyznawców, których można paść na swojej krwi pod pretekstem wzniosłych religijnych idei i koniec końców przerobić na bezwolne roboty.
- Owszem. Słyszy się takie zarzuty i obawy. Ale przecież to co pijemy podczas liturgii to nie jest krew jednego wampira. To mieszanka krwi wielu wampirów i wielu śmiertelników. Nie potwierdzono właściwości uzależniających tak zmieszanej krwi. Tak wiec zarzut wielu naszych przeciwników, nie tolerujących koegzystencji wampirów i ludzi, nie ma racji bytu. Zresztą, tak jak powiedziałam, udział w liturgii jest dobrowolny.

- Za pierwszym razem pewnie jest... - CG mruknęła do siebie pod nosem ale zaraz uśmiechnęła się lekko do wampirzycy. - Dzięki za twój czas. Może się u was pojawię. Z ciekawości.
- Zapraszam serdecznie. Pamiętaj. Każdy nieparzysty dzień miesiąca po zmierzchu.
CG zachodziła w głowę w jaki w ogóle sposób sekciarze otrzymali pozwolenie na taki proceder. Czy Ministerstwo nie widziało w tym zagrożenia? A może nie miało czasu aby przyjrzeć się sprawie? Porzuciła na razie te myśli.

W dalszej kolejności postanowiła zasięgnąć języka u barmana. Co by nie patrzeć to oni zawsze widzieli najwięcej. Zamówiła bourbona z lodem i ponowiła pytanie.

- W nocy z 28 na 29 lipca, nie działo się tu nic niezwykłego? Słyszałam coś o nagiej blondynce biegającej w waszym lokalu.
- Serio? - uśmiechnął się barman. - Pewnie bym zauważył. O której?
- W godzinach nocnych - zrozumiała, że nawet jeśli coś widział to powie o tym niechętnie. Jakaś kurwa zmowa milczenia czy może ona sobie coś ubzdurała?

Sam lokal to był dość przyjemny bar. Wystrój wnętrza z gatunku tych przytulnych. Sporo luster, miękkich puf, skórzanych siedzeń. W powietrzu unosił się zapach tytoniu oraz płynu do polerowania drewna, ulotna woń lawendy. To, że lokal prowadzą wampiry lub że wampiry w jakiś sposób mają w nim udziały zdradzało dwóch wampirzych ochroniarzy - zapewne Nowej Krwi oraz nazwy drinków. Od “tradycyjnej” “Krwawej Mary” po “Rh+”, “Bloodbag”, “Pocałunek wampira”, “Nosferatu”’ “Kieł w szyję”, “Ssący kochanek” i równie fikuśne jak i czasami dość zabawne. Muzykę zapewniał kwartet smyczkowy dyskretnie przygrywający na scenie w rogu. CG od razu zwróciła uwagę na elegancko ubranego mężczyznę siedzącego w loży honorowej i obserwującego lokal, jak swoją własność. To był wampir. Stara Krew. Była tego pewna. Najprawdopodobniej o statusie barona. Jeden z tak zwanych “władców dzielnic”.
Przystojniaczek.

- To właściciel? - CG pociągnęła ze szklaneczki i ostentacyjnie wskazała palcem mężczyznę w rogu sali.
Uznała jednak, że pytanie jest retoryczne wobec czego złapała swój trunek i podeszła prosto do jego dyskretnej loży z miną osoby, która całe życie rozmawia z ważnymi ludźmi i nie potrzebuje do tego ich łaskawego zaproszenia.
- Jest pan baronem, prawda? I właścicielem tego lokalu - posadziła swoje cztery litery na przeciwko przystojniaka. - Chciałabym zadać panu parę pytań - nie zwlekając przystąpiła do rzeczy. - Byłam niedawno w tym lokalu. W nocy z 28 na 29. Chciałabym wiedzieć dokładnie w jakich okolicznościach bo mam pewne luki w pamięci. Czy mógłby pan użyczyć mi systemu monitoringu? Aha, nazywam się... - zawahała się. - Coco. I tak, wiem. Idiotyczne imię.
- Francja. Tam wiele rzeczy jest dziwne. Zawsze było - mężczyzna obserwował ją oczami, w których migotały iskierki zdziwienia. - Ja nazywam się Godfryd. Tak. Jestem baronem tej dzielnicy i panem większości nieumarłych na tym terenie. Nie. Nie było tu pani przed tygodniem. Zaręczam. Nie, nie mógłbym pani użyczyć systemu monitoringu. Po pierwsze. To byłoby łamanie prawa moich klientów do prywatności. Po drugie. Nie mamy tutaj takich rzeczy. Nie przepadam za nowoczesną techniką.
Wyczuwała go bardzo silnie. Dużo silniej niż czarnookiego Gavryjela. Ten wampir był stary. Brardzo stary. Szacowała jego wiek na tysiąc, może nawet tysiąc pięćset lat. Otaczała go aura pewności siebie i powagi. Te ciemne oczy najprawdopodobniej patrzyły, jak powstają podwaliny większości znanych jej z map państw. Mógł sobie pozwolić na taki stoicyzm.
- Przykro mi Coco.
- Mnie tym bardziej przykro - wbiła się głębiej w fotel i odpaliła papierosa. Po fakcie zapytała grzecznie - Mogę? - ale przecież nie oczekiwała odpowiedzi. - Jestem pewna, że tu byłam. Jeśli nie w środku to przed lokalem. Wyraźnie rozpoznaję neon. Czy... nie wyczuł pan wtedy silnego użycia magii gdzieś w pobliżu? Zaklęcie, może rytuał? Byłabym wdzięczna za pomoc.
Uśmiech w kącikach ust pogłębił się.
- Zawsze jest pani taka … bezpośrednia?
- Zawsze - odparła zaciągając się papierosem. - Przywykłam, że ludzie odpowiadają na moje pytania choć teraz sytuacja nieco się zmieniła i oczywiście może pan odmówić. Nic to jednak nie zmienia bo ludzie, którzy muszą odpowiadać często uciekają się do kłamstwa. Z tym, że ja mam talent aby je rozpoznać. Oczywiście z wampirami nie jest to takie proste, tym bardziej tak starymi jak pan. Mimika jest praktycznie zerowa a i naturalne odruchy maskujecie z przerażającą łatwością - pociągnęła łyk burbona. - Wobec tego panie baronie, czy wyczuł pan owej nocy, przed tygodniem jakieś echo użytej w pobliżu magii? Te informacje są mi dość niezbędne. Nie bardzo wiem jak mogłabym się zrewanżować... Jeśli ma pan jakiegoś upierdliwego ducha, którego chce się pozbyć chętnie w zamian się nim zajmę.
- Tak właśnie myślałem, że jest lub była pani Regulatorem. Stąd ten brak oporu z patrzeniem mi prosto w oczy, które inny wampir, mniej kulturalny, zapewne wykorzystałby na pani niekorzyść.
Pociągnął nosem.
- Niech pani tego nie pije, proszę. Zaraz Jim przyniesie coś specjalnego. Na rachunek firmy, rzecz jasna.
CG nigdy nie należała do cierpliwych. Nie lubiła marnować czasu, szczególnie na wymianę uprzejmości z nieznajomymi. Do kurwy nędzy, nawet jej dziewczyna zarzucała jej bezduszność, chłód i interesowność. Nie będzie zgrywała sympatycznej przed sztywnym królem dzielnicy lachociągów. Nie jest kurwa sympatyczna. Nigdy nie była.
Westchnęła ściągajac brwi.
- Nadal nie odpowiedział pan na moje pytanie. Czy coś się tu jednak wydarzyło przed tygodniem? Coś co zwróciło uwagę takiego starego znudzonego życiem wampira jak pan?
Jakiś niepokojący cień przemknął w oczach Godfryda ale było to tylko mgnienie oka, ulotny moment.
- Nie. Nic się nie wydarzyło - powiedział z wystudiowaną elegancją. - Kompletnie nic.
CG wstała z miejsca, rzuciła na stół pojedynczy banknot. Ostatni jaki jej został z zasiłku od Brewera.
- Dziękuję za poświęcony mi czas.
- Panno Coco - zatrzymał ją jego głos. Męski i władczy. Gdyby tym tonem kazał jej zedrzeć z siebie majtki przez głowę pewnie by posłuchała. Na szczęście nie gustował w pozornie żywych farbowanych brunetkach.
- Płaci się przy barze, albo w ogóle. To mój stolik i nie przywykłem do tego, aby ludzie do niego się dosiadający płacili za jakikolwiek towar z tego baru. Nie chce mnie chyba pani urazić?
- Oczywiście, że nie - podniosła banknot i uśmiechnęła się lekko. - Gdybym chciała pana urazić zarzuciłabym panu, że mydli mi oczy tanimi kłamstwami. Nic w takim lokalu nie może się dziać bez wiedzy barona a ja wiem, że tu byłam i coś się tu zdarzyło. Jeżeli więc nie chce się pan się z tym zdradzić to na pewno macza w tym palce co w zasadzie nie powinno dziwić bo wampiry zawsze knują coś niedobrego. Gdybym chciała pana urazić to pewnie bym to właśnie powiedziała. Ale spójrzmy prawdzie w oczy, kto śmiałby urazić wampirzego barona na jego własnym terenie? Ja nie.
Upiła ostatni łyk ze szklanki i ją także wzięła. A nóż pozostawianie pustych szklanek to też jakaś obraza majestatu. Odwróciła się z zamiarem zapłacenia w barze. Tutaj niczego się nie dowie co nie znaczy, że mają czyste sumienie. Wręcz przeciwnie. Była pewna, że on coś o tym wie. I była idiotką, że mu to zarzuciła i dodała kilka niezbyt eleganckich epitetów. Teraz gdy nie ma już legitymacji powinna częściej gryźć się w język.

Baron nic nie opowiedział na tą tyradę. Obserwował z niewzruszonym spokojem jej działania. Lecz uśmieszek zniknął z jego ust. Już nie udawał miłego. Raczej gotowego na reakcję, gdyby CG zechciała zrobić coś, co miałoby go znów obrazić. Dopiero teraz zorientowała się, że w pobliżu - w zasięgu wzroku i zapewne słuchu - siedziało kilku innych krwiopijców. Czyżby właśnie podważyła jego autorytet? Jeżeli tak, mogła mieć kłopoty. Wiedziała, że swoją pozycję wampiry zyskiwały dzięki bezwzględności, przemocy i łamaniu woli oponentów. Godfryd spojrzał w ich stronę, a wampiry szybko wróciły do swoich drinków.

Lawrence ulotniła się szybko. To było głupie z jej strony, szczeniacka pyskówka do wampirzego króla dzielni, ale nie mogła się powstrzymać. Dopiero co wylazła z grobu a już przykładała starań aby tam wrócić. Zaczęła snuć teorię, czy aby nie za dużo razy otarła się o śmierć (raz zresztą autentycznie wyciągnęła kopyta) i zatraciła zdrowe odruchy i instynkt samozachowawczy. Właśnie podrażniła kijkiem drapieżnika. Nie żeby nie spodziewała się konsekwencji. Pewnie baron się zezłościł, a zezłoszczony baron oznacza dwie dziury w szyi i obniżony hematokryt. W wersji optymistycznej.

Postawiła kołnierz płaszcza i ruszyła w stronę bramy, w której obrotne bizneswomen prowadziły po zmroku swoje przedsiębiorstwa usługowe. Musiała je wnikliwie przepytać. A później odwiedzić jeszcze ulokowane przy Canal Street sklepy i kluby. Może jakieś kamery coś jednak zarejestrowały.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 31-01-2012 o 11:25.
liliel jest offline  
Stary 08-09-2011, 00:26   #24
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wróciła pod dom Brewera tylko po to aby pocałować klamkę. Siepacza nie było mimo późnej pory. Nie miała jednak pomysłu gdzie mogłaby się udać wobec czego usiadła na schodach i wypaliła ćwierć paczki papierosów. Zgarnęła też leżącą na schodach gazetę i zaczęła wertować rubrykę ogłoszeń o pracę. Może ktoś w tym cholernym mieście potrzebował egzorcysty, niekoniecznie z ramienia Ministerstwa. Bo ona desperacko potrzebowała forsy.

Ktoś wreszcie zaparkował pod kamienicą z piskiem opon. Rozpoznała kierowcę i odwróciła się plecami odpalając kolejnego szluga. Serce łomotało jej nerwowo. Z wnętrza mustanga wyskoczył wreszcie Brewer sprężystym krokiem i podszedł do niej mrucząc niewyraźne przeprosiny, że musiała czekać i że następnym razem da jej zapasowe klucze.
Weszli do mieszkania, otworzyli po zimnym piwie i usiedli w salonie. CG zrzuciła wysokie szpilki i rozmasowała stopy włączając odbiornik telewizyjny. Ekran śnieżył i wydawał z siebie elektryczne pomruki a oni jak zahipnotyzowani gapili się w żywą pulsującą plamę szarości.
- I jak ci poszło? - on odezwał się pierwszy.
- Zdążyłam zrazić do siebie wampirzego barona. Przespacerowałam się po parku pełnym dziwek i bandytów ale zachowawczo zawróciłam. Wyczerpałam limit szczęścia jak na jedną noc. “Chaszcze Miłości”. Poetycka nazwa jak na zielony skwer pełen zużytych kondomów, nie sądzisz?
W odpowiedzi pociągnął łyk piwa.
- Wiesz już coś? W jaki sposób wróciłaś?
- Nie bardzo. Jedna panienka wspomniała o jaśniejącej jak pochodnia kobiecie, która wybiegła z parku tej nocy kiedy się pojawiłam. Ale wiesz, na haju można zobaczyć wiele rzeczy. To wraki nie ludzie. Większość jest tak naćpana, że pomyliła by premiera ze świętym Mikołajem.
- A monitoringi? Ktoś ci udostępnił?
- Owszem. Jeden właściciel nocnej budy w alkoholem. Miał nagranie sprzed tygodnia ale widać było tylko szumy i zakłócenia. Takie kiedy kamera wychwytuje silną emanację śmierci.

Zaległo milczenie. Popijali butelkowanego sikacza i gapili się w szalejącą na ekranie burzę pikseli. Brewer wyjął pistolet z kabury na piersi i pchnął ją po stole w stronę kobiety.
- Powinnaś mieć broń.
- Zarejestrowany? - spojrzała na masywny pistolet.
- Mhm. Jutro zgłoszę kradzież.
- Nie - potrząsnęła głową. - Nie chcę ci narobić kłopotów jeśli będę musiała go użyć. Zresztą, już sobie załatwiłam coś bardziej poręcznego.
Wyciągnęła z kieszeni rewolwer i położyła przed siepaczem. Ten wyuczonym ruchem wysunął bęben, opróżnił go z pocisków, zamknął ponownie, odbezpieczył, nacisnął spust. Sprawdzał chyba czy mechanizm pracuje jak należy.
- Niezarejestrowany - stwierdził. - Skąd go masz?
- Znam wielu ludzi, którzy znają wielu ludzi.
- Czy to bezpieczne odnawiać teraz znajomości?
- Teraz?
- Kiedy nie żyjesz - załadował ponownie naboje i oddał jej trzymając za lufę.
- Musiałam nakłamać. Że mój zgon to jedna wielka lipa, że musiałam zniknąć z miasta ale jestem już z powrotem.
- Taka plotka może szybko się roznieść. I zainteresować co poniektórych.
- Może - przytaknęła niechętnie.

Telewizor zaprzestał nagle swojego monotonnego meteorologicznego tańca i wskoczył kawałek nocnego programu rozrywkowego dla panów. Cycata blondynka w fartuszku gospodyni wpuszczała właśnie do mieszkania łaka w przyciasnawym stroju listonosza. Amatorka wypieków i dostarczyciel poczty zalegli na dywanie w zaborczym uścisku przy akompaniamencie mocnych jęków. A egzorcystka i siepacz dalej gapili się w ekran bez śladu emocji, choć po chwili wydawało się, że fabuła mocno ich wciągnęła. Wtedy jednak wysoki alt kobiety przeszedł w basowe pierdniecie i ekran pokryła kolejna lawina śniegu.
Odwrócili wzrok od ekranu i przez chwilę patrzyli się na siebie w taki sposób w jaki mężczyzna i kobieta patrzą na siebie zaraz przed albo zaraz po.
- To ja idę spać - chrząknął John i opróżnił jednym chaustem butelkę.
Stanął jednak w progu i wciąż na nią patrzył jakby nie był zdecydowany czy wrócić do salonu czy zniknąć w korytarzu.
- Śpisz na kanapie czy w sypialni? - spytała.
- Co? - zamrugał nieco nieprzytomnie, zupełnie jakby jedno piwo zdołało przytępić mu zmysły.
- Na kanapie czy w sypialni? - powtórzyła, choć pytanie nie zabrzmiało już tak jednoznacznie.
Wzruszył ramionami nie odrywając od niej wzroku.
 
liliel jest offline  
Stary 08-09-2011, 19:21   #25
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Wróciłam do pustego mieszkania. Głodna i trochę skołowana po starciu z wampirem. Nieźle to brzmi, kiedyś po takim stwierdzeniu człowiekowi aplikowali mały zastrzyk, ciepły kaftanik i kilka dni pod czujną obserwacją psychiatry. Teraz kiedy powiesz widziałam babcie która zmarła 30 lat temu zaczynasz się zastanawiać co ja tu sprowadziło i czy jest w dobrym nastroju.
Sprawdziłam runy ochronne na drzwiach i oknach, tak dla zasady. Weszło mi to już w krew jak codzienne mycie zębów. Tak długo wbijali mi je w głowę na szkoleniach, że mogę je opisać i użyć nawet z zamkniętymi oczami. Musiałam coś zjeść, żołądek protestował przeciwko takiemu traktowaniu od dłuższego czasu, głośnym burczeniem zwracając uwagę.

Odsłuchałam wiadomości na sekretarce.
- Cześć tu Greg, daj znać jak będziesz już w domu. Nie mogę się doczekać.

Greg był policyjnym koordynatorem, poznałam go jeszcze w komisariacie. Początkowo tylko się przyjaźniliśmy. Byłam zaręczona z Tedem Kalgary, sprzedawał systemy alarmowe, znaliśmy się jeszcze z liceum. Szkolna miłość, która przetrwała próbę czasu. No może nie do końca. Ted nie przetrwał tego czym, bądź kim się stałam.

Odwiedził mnie w szpitalu po incydencie z moim pierwszym wampirem.
- Laura. Dobrze się czujesz, co się stało – wpadł jak wiatr do szpitalnej sali. Wyglądał na przerażonego. – Mówiłem żebyś uważała. Tak się martwiłem kiedy zadzwoniła twoja mama, myślałem że cię straciłem. Nie strasz mnie tak więcej.
- Wszystko już w porządku, chcą mnie tylko zostawić na obserwacji.
- Co się stało – usiadł na krześle i chwycił moją rękę.
- Nie wiem, nie pamiętam zbyt wiele. Byliśmy na interwencji, był tam chyba wampir, zemdlałam. Tak mi głupio.
- Wampir, cholerne ścierwa. Powinno się je wszystkie wybić co do nogi i wszystkie inne odstępstwa od normy. Jak można pozwolić żeby to cholerstwo łaziło wśród normalnych ludzi. Dzisiaj byłem w domu gdzie drzwi otwierał zombi, ohydztwo.
Ted był zagorzałym zwolennikiem haseł, ziemia dla ludzi, reszta do piachu.
- Jak mamy sprowadzić na ten pieprzony świat dzieci, jak zapewnić im bezpieczeństwo. Rząd powinien coś z tym zrobić, zanim to wszystko zejdzie za daleko.
Miotał się po pokoju jeszcze kilka minut, ale godziny odwiedzin się skończyły i pielęgniarka kazała mu wracać do domu i przyjść jutro. Chorzy potrzebują spokoju. W tym momencie byłam jej wdzięczna. Kochałam go, albo tak mi się wtedy wydawało. Był ucieleśnieniem marzeń mojej mamy. Przystojny, z całkiem dobrą pracą i mieszkaniem. Kochał mnie, byliśmy zaręczeni, w następnym roku mieliśmy się pobrać. Później dwójka dzieci i szczęśliwa rodzinka z przedmieścia gotowa. Początkowo też tego chciałam. Mimo kilku jego wad czułam się przy nim dobrze i bezpiecznie. Nie ma przecież ludzi bez wad.

Jednak to moja wada, czy raczej dar go przerosły.

Kiedy zaproponowali mi szkolenie i ewentualną pracę w Ministerstwie Regulacji musiałam wreszcie powiedzieć Tedowi co jest grane. Wiedziałam że to mu się nie spodoba, ale nie spodziewałam się aż takiej reakcji.
- Co, jak, jak to możliwe. Przecież byłaś normalna. Jak to się stało. Ugryzł cię ten wampir. To nie możliwe, to można wyleczyć, prawda że można. Nie możesz być taka, co ja powiem rodzinie. Żenię się z wybrykiem natury, a nasze dzieci, czy to jest zaraźliwe.
Odskoczył prawie ode mnie, widziałam w jego oczach strach i obrzydzenie. Czy ja się mogłem tym zarazić. Jak mogłaś mi to zrobić. Cholerni emigranci, przyjeżdżacie tu, zadomawiacie się i zwodzicie porządnych ludzi. Wynoś się, nie chce mieć z tobą nic wspólnego. Kiedy wrócę ma cię już tu nie być, rozumiesz. Koniec z nami.

Wybiegł z mieszkania jakby go goniło stado demonów.
Stałam przez chwile na środku pokoju. Nie czułam nic, kompletnie. Spojrzałam na moje dłonie. Na serdecznym palcu lśnił pierścionek zaręczynowy, jak wyrzut sumienia. Ściągnęłam go i położyłam na stoliku, poczułam jak jakiś wielki ciężar spada mi z serca. Przez cały czas zastanawiałam się jak mu to wszystko delikatnie powiedzieć, jak sobie z tym poradzimy, a on podjął za nas oboje decyzję w 10 sekund. Przekreślił i wyrzucił do kosza kilka lat.

Poczułam się wolna, może to dziwne, ale naprawdę poczułam ulgę. Spodziewałam się że będę płakała, że będzie mi ciężko. Nie było.
Spakowałam swoje rzeczy, nie było tego za dużo. Nasi rodzice wychodzili z założenia że zamieszkać powinniśmy dopiero po ślubie. Klucz zostawiłam obok pierścionka. Zamknęłam drzwi za sobą.
Zeszłam po schodach z głupkowatym uśmiechem na ustach.

Wolna.

Czekała mnie jeszcze rozmowa z rodzicami. Na szczęście poszło gładko. Ojciec tylko pokiwał głową i życzył mi powodzenia w nowej pracy i żebym nie zapomniała gdzie są moje korzenie. Mama trochę narzekała, że zostanę starą panną, że Ted nie powinien się tak zachowywać i że na pewno wszystko się ułoży, pewnie zrozumie swój błąd i wróci przeprosić. Miałam szczerą nadzieję że tego nie zrobi.
Pogodziła się nawet z tym że postanowiłam w końcu zamieszkać sama.

Powiedzieć łatwo, ale znaleźć w Londynie mieszkanie na jakie byłoby mnie stać, jeszcze w dość przyzwoitej dzielnicy. Łatwiej trafić 6 w totka.

Szkolenie teoretyczne i ćwiczenia na sali i w terenie zajmowały mi prawie cały czas. Wychodziłam o 6 rano i wracałam wykończona wieczorem, jedyne na co miałam siłę to jeść i spać. Nie mogę narzekać, uczyłam się niesamowicie dużo, wszystko wydawało się ważne. Jak to mówił nasz instruktor. Czego się nie nauczysz to na pewno kiedyś cię zabije. Rysowanie znaków ochronnych, amulety, taktyka w walce ze zbuntowanymi nieumarłymi. Co zabija jaką odmianę itp. Potem ćwiczyliśmy już indywidualnie, każdy rozwijając swoje najlepsze zdolności.

Jak w tym wszystkim miałam jeszcze znaleźć czas na szukanie mieszkania.
Tutaj z pomocą pojawił się Greg. Okazało się że niedaleko jego kamienicy miało się zwolnić małe mieszkanko. Rodzina chciała wziąć do siebie starszą panią, która już nie powinna mieszkać sama, a żeby nie tracić mieszkania postanowili je wynająć. Greg przyjaźnił się z synem właścicieli. Poświadczył za mnie i tak mogłam się przenieść do własnego mieszkanka z całkiem przyzwoitym czynszem na jaki było mnie stać. Nie wiedziałam jeszcze czy uda mi się zostać w MRu i ile w ogóle tam płacą.
Wiedziałam jedno, moje życie zaczynało się od nowej czystej kartki, którą sama miałam zapisać.

Ciężko było mi się pożegnać z kolegami z komisariatu. Pracowaliśmy razem ponad dwa lata, w małym gronie szybko ludzie się zżywają ze sobą. Zorganizowali mi wspaniałe pożegnanie w knajpce obok komisariatu, gdzie zazwyczaj spotykaliśmy się po pracy. W prezencie dostałam od nich miotłę i kapelusz czarownicy. Słyszałam że planowali też przynieść mi czarnego kota, ale w mojej kamienicy nie można trzymać zwierząt.

Po pożegnaniu Greg odprowadził mnie do domu. Nie wiem czy sprawił to wpływ alkoholu, czy atmosfery. Wyszedł rano po śniadaniu. Było to 4 miesiące temu. Nie wiem czy coś z tego będzie, czy jest to tylko przelotny romans. Jest mi dobrze i nie chce na razie niczego zmieniać w swoim życiu.
Podniosłam słuchawkę i wykręciłam jego numer.
- Cześć, to ja.
- Cześć czarownico, jak tam w świecie duchów. Głodna?
- Jak wilk.
- Hahahahhahaha, zaczynam się zastanawiać co wy tam właściwie robicie. Niedługo taniej będzie cię ubierać niż żywić. Ubieraj się, stawiam pizze w Mefisto, a ty się potem ładnie odwdzięczysz.
- Hahaha, zgoda. Bądź za pół godziny.
- To jesteśmy umówieni – odłożył ze śmiechem słuchawkę.

Matko pół godziny, chwyciłam w drodze do łazienki batonika z kuchni, mój żołądek nie wytrzyma jeszcze godziny czekania.
Szybki prysznic, lekki makijaż i byłam gotowa. Raport napisze rano, świat się przecież do tego czasu nie zawali. Znowu.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 08-09-2011, 23:59   #26
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=qs1pZ9jPwA8&feature=related[/MEDIA]

Scott pamiętał jak gruchnał o ścianę i opadł na niską szafkę roztrzaskując ją jakby ta była zrobiona z suchych patyków. Stojący na niej magnetofon wbił się Egekutorowi w prawy pośladek. Kiedy Łowca zrywał się z miejsca by uniknąć kolejnego ciosu Hindusa magnetofon, robiony zapewne gdzies w chinach na ilość a nie na jakość, nie wytrzymał kolejnego nacisku i roztrzaskał się pod dupą Egzekutora. Muzyka ucichła. Przynajmniej tyle. Doprowadzała już Nathana do szewskiej pasji. Nienawidził takiego jazgotu, choć swoim stwierdzeniem mógł obrazić wielu oywatelii Indii, i tego cholernego szumu kiedy elektronika w taki właśnie sposób oddziaływała na esencję duchów.
Dodatkowo wkurwiało Scotta, że do końca nie wiedział z kim walczy. Niby loup garou a jednak nie do końca. Jakaś kolejna cholerna hybryda. Fenomenalny stwór. Ciekaw był czy i wśród Łowców nie pojawią się jakieś kolejne inne niż dotychczas nadprzyrodzone umiejętności, skoro druga strona barykady jeżeli nie można powiedziec że się zbroi to przynajmniej, mutuje dostarczajac kolejnej watpliwej rozrywki.
Dopiero kilka strzałów w głowę z bliskiej odległosci dało upragniony dla Nathana efekt. Niczym biuro emigracyjne dokonał wydalenia cholernego stwora i miał nadzieję, że facet się nie odwoła od tej decyzji wracając jako jakieś inne fenomenalne gówno.
Niby potem było łatwiej. Niby. Kolejny stwór również dokonał ciekawej prezentacji swojej osoby na oczach Regulatorów. Rozpadł się na dziesiątki węży, wijących się w różnych kierunkach po ziemi. Scott nie musiał pytać czy są jadowite widząc ich kolorowe wzory na skórze był tego raczej pewien.
Czemu o tym fakcie nikt im nie powiedział. To po to do jasnej cholery zanudzał koordynatorów swoimi pytaniami by poznac każdy pierdzielony szczegół na temat stworów zwanych naghini. Każdy pierdzielony szczegół, nawet taki jak rozpadanie się na dziesiątki innych węży powinien być im przekazany właśnie na cholernej odprawie. To Egzekutorzy mieli iść na pierwszy ogień więc należało im się trochę szacunku a nie traktowania jak debilnych baranów prowazonych na rzeź. Z drugiej strony jak zaobserował Emma miała ciągąty do Egzekutrostwa bo pchała się na pierwszy front jakby nie zależało jej na własnym życiu a może tak była pewna swojej mocy Fantoma i umiejetności że w dupie miała niebezpieczeńswo. Bohaterka bądź głupiec, inaczej tego nie można nazwać,. Jej moce, jej życie, jej sprawa. Scott jednak chcial być fair i wypełnić swoje zadanie jak najlepiej potrafił hamując chć trochę jej zapędy.
Użycie mocy Egzekutora wywołało cholerne nieprzyjemne uczucie ssania w żołądku, potrzebował jakiegoś energetycznego strzału, ale musiał z tym poczekać do czasu aż przegrzebią wszystkie sterty by znaleźć te pierdzielone małe jadowite węże.
Kiedy jak im się wydawało, że skończyli Scott oparł się o ścianę nudynku by chwilę odsapnać i wyciągnał z kieszeni energetycznego batona. Nie dzielił się, za bardzo mu było potrzeba obecnie tego sztucznego tworu dostawy energii w postaci ohydnie smakującego batona. Ssanie żoładka praktycznie nie zelżało.
Gapiąc się na poczynania Xarafa i Emmy zastanawiał się czym był ten hinduski bileciarz. Nie dawało mu to spokoju. Xaraf jakoś tak dziwnie popatrywał na Emmę jakby chciał jej dac buziaka albo na pluć w twarz. Ciezko było stwierdzić. Nathan nie mieszał się w ich relacje, nie jego sprawa
Zawinął się z miejsca akcji dopiero po przybyciu MRu, na wyraźne rządanie Emmy, która postanowiła osobiście dopilnować akcji pod kryptonimem „sprzątanie” po wykonanej robocie. Pomimo tego, że Firebridge zapewnił go, ze zda ustny raport Irolowi, Scott zawitał ponownie do Ministerstwa, nie odłączając się po drodze. Chciał jak najszybciej pozbyć się swojego pobrudzonego kombinezonu, zaschnietej krwi hindusa ze swojej twarzy i zdać sprzęt.
Pod pryznicem siedział dłogo pozwalajać by woda swobodnie obmywała jego ciało. Po dwudziestu minutach szorowania poszedł ociekajacu wodą do szatni by się osuszyć i przebrać w cywilne wdzianko. Kiedy szedł korytarzem udajac się w kierunku „ściany” automatów z napojami energetycznymi i batonami jego uwagę przykuły hałasy z Sali ćwiczeń. Zerknał do niej. Dwóch facetów w których rozponał Egzekutorów Brewera i Trisketa okładało się w błyskawicznym tępie po mordach w akopaniamencie kilku GSRów gapiących się na ich poczyanania. Scott nie czekał na wynik treningu/pojedynku. Musiał uzupełnić elektrolity.
Przezył kolejny dzień… Wróc. Dzień się jeszcze nie skończył. Na razie mógł sobie pozwolić jedynie na „przeżył kolejny dzień w pracy”. Zatem, przeżył kolejny dzień w pracy i musiał go uczcić łykiem energii.
Zanim wyszegł z MRu, starannym pismem popełnił obszerny raport z akcji. Nie wyolbrzymiał, nie podlizywał się. Rzeczowo przedstawił wynik egzekucji ze swojego punktu widzenia. Zostawił go na biurku by rano zdać Irolowi. Pokusił się na uwagę pod względem rozpoznania stwora a dokładnie mocy jakimi on dysponował. Adal nie mogł zdzierzyć tego, że babka rozpadął się na dziesiątki węży a oni nawet nie usłyszeli o tym choćby skrawka informacji w postaci mitu o naghini. Potem swoje kroki skierował na East End. Po drodze zrobił zakupy dla siebie i siostry w niewielkim sklepiku prowadzonym przez chińczyka.

***

Isabel nie była sama. W sumie to prawie nigdy nie była sama, nie wliczajac nocy. Małżonkowie James i Agnes Scott mieli siedmioro dzieci a surowe i pozbawione prawie uczuć wychowanie zbliżyło rodzeństwo do siebie, tak że po śmierci ojca widywali się ze sobą kilka razy w miesiącu i to najczęściej właśnie w ciasnym mieszkaniu Isabel. Nie pomagały pośby, błagania a nawet krzyki i szantażowaie Isabel by opuściła to cholerne małe mieszkanie i przeniosła się do Charlesa – najstarszego z rodzeństwa, mieszkającego w jednej z najbogatszych dzielnic Londynu w mieszkaniu o powierzchni prawie 150 m2. Charles skonczył Londyńską Szkołę Ekonomii i Politologii mieszcząca się przy Houghton Street w Londynie. Dzieciak z robotniczej rodziny został absolwentem szkoły, krtóra wypluwała na świat noblistów niczym L7 GPMG pociski. Potem w jego zyciu była Partia Pracy i walka o nieprzyznawaniu praw nieumarłym. Charles miał dużo zwolenników ale i wielu wrogów. Niebezpiecznych wrogów. Isabel jednak za nic sobie brała prosby i groźby. Stawiała na swoim i nic ją nie przekonywało do zmiany decyzji. Pozostałe rodzeństwo bało się, że gdyby przenieśli ją na siłę ta poddała by się całkowicie.
Tym razem w mieszkaniu Isabel nie było Charlesa a była Diana, ich najmłodsza siostra.



Egzekutor przywitał się całując ją w policzek i odstawił zakupy do kuchni.

- A ty nie na zabawie? Z tym jak mu tam było Da…

- Erykiem – poprawiła Nathana uśmiechajac się. Była ładna i korzystala z tego faktu zmieniajać facetów jak rękawiczki – Nie ma już Eryka. Zerwałam z nim dzisiaj popołudniu

- Acha – powiedział jedynie Scott choć nie rozumiał nic z tego, że tak szybko ich rzucała – Nie będę się wpierdzielał dopóki nie będziesz się interesowac Nieumarłymi czy innymi potworami z bajek jakie łażą nam po ulicach.

Parskneła śmiechem ale odpowiedziała poważnie
- Nie kręcą mnie…. Masz w lodówce prezent ode mnie – dodała szybkoo i zeszła z barowego krzeszła. Otworzyła lodówkę i wyciagneła z niego pokażny kawałek tortu czekoladowego
- Pomyślałam, że będziesz miał ochotę.

- Czytasz mi chyba w myślach Di, albo mój żołądek już tak głośno daje o sobie znać – sięgnął po dwie łyżki. Jedną zagarnał obfity kęs pakując go sobie do ust a drugą wbitą w resztę tortu przesunął wraz z talerzem w kierunku siostry – Czy Isabel gotowa?

Diana uszczknęła kawałek słodkości i odłożyła łyżeczkę
- Zaraz ją przygotuję… Wiesz, zostanę z nią dzisiaj na noc.

- Dobrze Di. Ciesze się

Diana poszła szykować Isabel do kapieli a Nathan dokończył smakołyk. Pozmywał i ruszył do pokoju.

- Cześć Isi – ponownie dzisiejszego dnia przywitał się z drugą siostrą, która leżała na łóżku owinięta w duży ręcznik

- Cześć – Nathan musiał wytężyć słuch by usłyszec cichą odpowiedź siostry. Miał wrażenie, że dziewczyna z każdym dniem mimo starań rodzeństwa gaśnie na ich oczach. Paraliż i utrata jej jedynego dziecka zabijało w niej ostatnie iskry chęci do życia. Nathan był pewien, że gdyby nie bezwład praktycznie całego ciała, Isabel targnełaby się na własne zycie.
Sięgnal po dziewczynę i wziąłwszy ją na ręce zaniosł do wanny. Di szła za nimi.

Idąc, Nathan streszczał Isabel a przy okazji i Dianie swój cały dzień. Opowiedział im o akcji w domostwie Jagi Bindu, o swoich nowych partnerach na tą akcję. Pochwalił się nawet przed dziewczynami, ze został nazwany młodym. Diana prawie posmarkała się ze śmiechu słysząc to a i nawet Isabel wyraźnie zaświeciły się oczy z rozbawenia.
Chociaż na chwilę.

- No dobra. Dość ględzenia. Ja wychodze przygotować kolacje a ty Di puszczaj wodę

- Nie chcę nic jeść – szepneła ponownie Isabel

- Ne dyskutuj ze mną Isi. Nie na ten temat. Jasne?

Nieznacznie skinęła głową

Jakiś czas później jedli w trójkę późną kolację. Isabel, wykąpana i przebrana siedziała na wózku dla niepełnosprawnych karmiona przez młodsza siostrę. Nie zjadła dużo ale Nathan był spokojnijeszy widząc, że choc troche w siebie wmusiła.
Po kolacji, Egzekutor pożegnal się z siostrami. Obiecał, że wpadnie jutro z rana z ciepłym pieczywem. Kazał za sobą zaryglować drzwi, skoro z Isabel zostaje Diana.

- Nath… -zaczepiła go przy drzwiach Diana – jak nie znajdziemy Camilii to Izi się podda. Opuści nas – głos jej zadrżał

Nathan patrzył przez chwilę na siostrę. Przez jego twarz przemykały emocje.

- Zamknij drzwi Di – powiedział tylko – Będę jutro koło szóstej
Kiedy schodził cięzko po schodach ważąc słowa siostry słyszał jak drzwi zamykają się głucho. Wiedział, że Diana ma rację.

***

Zanim położył się spać, wypił dla rozlużnienia jedno piwo, zaglądnał na dach by przyjrzeć się, w świetle jedynej lampy zawieszonej na ścianie nad wejściem do kuchni, swoim kwiatom. Potem przygotował sobie ubranie na rano. Umył się i nago połozył się do łóżka. Sprawdził broń trzymaną pod poduszką i w świetle ledowej lampki przeczytal kilka stron „Drogi Chuang Tzu” Thomasa Mertona. Potem odłożył książkę i zgasił lampkę. Rano znowu miał zamiar powitac słońce, choćby jego najmniejszy fragment. Cholerną nadzieję na lepszy dzień. Jutro musi się dowiedzieć coś na temat tego kim był ten hinduski bileter. To naprawdę nie dawało mu spokoju. Chciał wiedzieć wszystko na temat loup garou i im podobnych. Z tą myślą zapadł w sen.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 11-09-2011 o 15:34. Powód: kosmetyka
Sam_u_raju jest offline  
Stary 11-09-2011, 00:01   #27
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY



Noc. Pora, kiedy zwyczajni ludzie mogą w końcu odpocząć po trudach dnia. Kiedyś, jeszcze przed Fenomenem Noworocznym, był to czas, kiedy rodziny siadały do stołów, kiedy w domach trwała wieczorna krzątanina przed zaśnięciem.
Wtedy ludzie nie wierzyli w potwory. Potrzebowali strachu, a ten zapowiadały im inne sprawy: złoczyńcy, niespłacona hipoteka czy film w TV. Po roku 2012 wszystko się zmieniło. Nie trzeba było już telewizji, by pooglądać potwory. Wystarczyło wyjść na ulicę.
Strach, niczym niewidzialny duch, zawisł nad metropolią.



Wszystko zaczęło się jak zawsze niepozornie. Cień biegnącej osoby pędzący po ścianie ceglanej kamienicy, iskrząca się lampa uliczna, krzyk i rozbryzg krwi na murze. Gdzie indziej butelka z benzyną rozbija się na żebraku – zombie. Jednym z Nieumarłych, który po powrocie nie miał dokąd pójść. Tupot nóg. Warkot bestii zeskakującej z dachu i wrzaski nowych skinów. Tym razem źle wybrali ofiarę. Jej Zmiennokształtnemu kumplowi puściły nerwy.
Przy małym stoliku siedzi wampir. W rękach trzyma pistolet wypełniony srebrnymi kulami. Przykłada lufę do skroni i naciska spust. Na pożółkłej od dymu ścianie rozkwita brudnoczerwony kwiat.

A noc trwa dalej. Aż do świtu. Jedni się rodzą, inni umierają, a jeszcze inni wracają. Taniec trwa nadal. Tancerze jeszcze o tym nie wiedzą, że zaczyna grać muzyka.


WSZYSCY, POZA CG LAWRENCE


Ministerstwo Regulacji na Cannon Street jest jednym z bardziej strzeżonych obiektów w całym Londynie. Ustępuje chyba tylko pola Siedzibie Rady Bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii i Londynu, Pałacowi Królewskiej Pary oraz niewielkiemu mieszkaniu gdzieś na Soho. Po zeszłorocznych atakach na Regulatorów wzmocniono sieć ochronnych runów, ustawiono więcej czujek i zwiększono zatrudnienie wśród ochroniarzy. To właśnie w tym rozległym kompleksie połączonych ze sobą budynków podejmuje się najważniejsze decyzje o tym, którą sprawą mają zająć się jacy Łowcy. Czasami koordynatorzy mają naprawdę trudny orzech do zgryzienia. Tak samo było dzisiejszego poranka.

Punktualnie kwadrans po dziewiątej gońcy odnaleźli pracowników w ich biurach przekazując informacje o odprawach. Kolejna tradycja MR-u. Na pierwszym piętrze, w lewym skrzydle mieści się piętnaście małych salek na kilkanaście osób. To sale odpraw dobrze znane wszystkim Łowcom. Pokoje, w których określeni pracownicy otrzymywali swoje przydziały.
Tutaj najczęściej zaczynały się kolejne śledztwa. Za oknami – o dziwo – świeciło jaskrawo słonce. Po kilku dniach niepogody w końcu zanosiło się na ocieplenie.


Irol oparł dłonie na blacie biurka i spojrzał na twarze Regulatorów, których pracę oficjalnie koordynował.

- To była wesoła noc – powiedział spoglądając na Emmę, Xarafa i Nathana. – Dobra robota z tą naghinią. Kto mógł wiedzieć, że zdzira przemienia się w węże. Szkaradzieństwa nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać.

Pociągnął łyk kawy.

- Dobra. Mamy kolejne dwie sprawy. Pierwsza oznaczona kryptonimem „Trójkąt”, nie pytajcie, dlaczego. W skrócie – trzy osoby znalezione w ruderze na skraju Rewiru. Wygląda to na rytualne ofiary. Symbole znalezione na miejscu zdarzenia sugerują wampirzy kult demoniczny. Sprawę otrzymuje Emma, ze względu na swoje moce. Jako wsparcie otrzyma Nathana i nową nekromantkę Laurę Morales. Teren należy do barona Kantyka, który był umoczony w sprawie Mythosa. Zatem macie dobre wyjście na temat. Tutaj macie akta sprawy, ale wiele w nich nie ma. Sprawę przekazał nam porucznik Teebird z londyńskiej policji.

- Drugi temat, to atak na grupę podpalaczy – skinów. Podpalili oni jednego zombie na skraju Rewiru i mieli pecha, bo najwyraźniej dopadł ich jakiś loup – garou. Zdarzyło się to w okolicach starej drukarni. Adres jest w aktach sprawy. Paskudna okolica. - Tutaj macie zdjęcie okolicy. Pięknie, prawda?



- Teren gangu loup – garou zwącego się „Dzikimi Szponami”.- kontynuował Irol - Z tego co wiemy ich przywódca nazywa się Cameron, ale wszyscy wołają go Bailiff. To jakiś kotołak. Sprawę weźmie Xaraf Firebridge i jeden z naszych Zmiennoksztaltnych – Michael Hartman. Kryptonim sprawy „Iskra”. Trzeba ustalić, kto zabił tych ludzi. Odpowiadaliby tylko za podpalenie mienia i zakłócanie porządku, może za używanie ognia w miejscach niebezpiecznych. Nie zasłużyli na śmierć. Poza tym te ugrupowania „Żywi Górą” i „Strażnicy Życia” to popularne i często przydatne siły wspierające nasze działania przeciwko Martwym. Musimy wymierzyć sprawiedliwość, nim dojdzie do eskalacji konfliktu pomiędzy nimi a loup – garou. Chodzi o coś więcej, niż tylko ukaranie winnego tej zbrodni. Musicie o tym pamiętać. Ze względu na to, ze sprawa jest poważna i zamieszane są w nią nieznane siły, do zespołu postanowiono jeszcze dołączyć Żagiew z Liveropoolu. Powitajmy zatem waszego nowego kolegę, Grosvenora Dustyego

Irol upił kolejny łyk kawy. Spojrzał na drugiego obecnego na odprawie koordynatora.

- Kolejny temat to opętanie. I to nie byle jakie opętanie. Znacie sektę „Dzieci Płomienia”? Grupa neo-pogan wielbiąca siły natury. Prawie jak obrządki druidyczne. Wczorajszej nocy wyrżnięto ich w jednej z ich świątyń na obrzeżach Londynu. Osiemnaście ofiar. Nie byle jakich ofiar. W śród nich jeden pracownik Ministerstwa Regulacji. Sprawę dostają Dolores Ruiz, Garry Triskett i nasz nowy egzorcysta – Shay Keane. Kryptonim grupy „Baranek”.
Oto zdjęcie miejsca spotkań i zbrodni.





Zadania zostały przydzielone. Teczki wręczone zespołom wraz z numerami pokojów do pracy. To było dezorganizujące, ale MR pracował już tak od dłuższego czasu i jakoś sobie radził. Angielskie przyzwyczajenie do tradycji było w ty przypadku niezwykle silne.

- Dobra, moi drodzy – koordynatorzy wstali z miejsc. – macie, co trzeba. Ruszajcie do pracy. Meldunki chcemy zobaczyć wieczorem. Irol odpowiada za grupy „Trójkąt” i „Iskra”, a ja za grupę „Baranek”.



CG LAWRENCE


Brewer wyszedł do pracy przed siódmą. CG znów została sama. Do mieszkania wlewał się słoneczny blask. Promienie rozczepiały się w kryształach żyrandolu. CG przyglądała się im z fascynacją. Było coś niesamowitego w tym tańcu słonecznych zajączków na dywanie, na pościeli, na ścianach.

Wstała, z zamiarem kontynuowania swojego prywatnego śledztwa. Ogarnęła się nieco i zrobiła sobie kolejną kawę. Lekkie śniadanie i ułożenie planu dnia.

To zaczęło się, kiedy kończyła kawę. Niespodziewanie palce trzymające kubek zaczęły ... zanikać. Czy też raczej zmieniać się w świetliste odpowiedniki. CG kompletnie straciła w nich czucie. Kubek wyleciał z tych niematerialnych, świetlistych palców. Z hukiem roztrzaskał się o podłogę rozchlapując zawartość.

Powietrze przed CG zafalowało, jak w upalny dzień. Ściana zaczęła zanikać, aż w końcu znikła zupełnie. CG poczuła zapach lasu – charakterystyczną woń grzybni i gnijących liści. Usłyszała ptasie trele i ujrzał dość niepokojący widok.




Widziała drzewa tworzące szpaler, a na jego końcu jaśniejące złocistym blaskiem miejsce. Ktoś tam stał. Jakaś sylwetka.

Wizja znikła. Dłonie znów stały się smukłe, blade i materialne. Ściana odzyskała swoją naturę. I tylko stłuczony kubek świadczył o tym, ze wszystko, co przed chwilę doświadczyła CG było prawdziwe.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 11-09-2011 o 00:35.
Armiel jest offline  
Stary 19-09-2011, 19:14   #28
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Kolejny, nudny dzień w pracy. Ocieranie się o śmierć, zabijanie ludzi i nieludzi, ściganie wampirów, loup’ów czy demonów. Kiedy się jest młodym, cholernie podekscytowanym Łowcą, może i wydaje się to fajne. Po czasie, kiedy ma się na koncie kilka pomniejszych spraw, czy też jedną dużą wszystko wydaje się w końcu takie same. Identyczne jak to, co było chwilę wcześniej, dzień wcześniej. A nowi towarzysze, tylko potęgują uczucie nudy i szarości tego zawodu.
Choć, podobno wszyscy, gdzie by nie pracowali skarżą się na nudę.

Telekinetyk, siedział cicho na krześle przy biurku po to tylko, by za chwilę wybuchnąć nudną i miałką gadką, jak ją osądził Xaraf. Patrzył na swoich partnerów dziwnym wzrokiem, jakby szczególnie wlepiając swoje gały właśnie w Egzekutora. Wzrostem zresztą prawie mu dorównywał, mierzył 193. On zaś był nico niższy, średniego wzrostu można rzec, mierzył może z niecały metr osiemdziesiąt. Zaledwie kilkadziesiąt centymetrów różnicy. I choć wzrost mieli zbliżony, budowa ciała nijak ich nie upodobniała. Nowy telekinetyk z jakiegoś zadupia, był raczej szczupły, ale nie chuchro. Choć przy codziennie ćwiczącym i umięśnionym Firebridge’u, lecz nie nabitym, prezentował się nad wyraz skromnie. Ciężko było określić wiek. Miedzy dwudziestką, a trzydziestką czyli pewnie z dwadzieścia pięć.
Przy pasie, w kaburze siedział pistolet z magazynkami i “zestaw małego regulatora”, druga klamka spokojnie czekała na swoją kolej pod pachą. Xaraf uśmiechnął się lekko pod nosem. Tak jak H&K USP był świetnym pistoletem, tak ten drugi, ta Beretta 92 pozostawiała wiele do życzenia. Miał o niej naprawdę złą opinię i nie był w niej jedyny. Jedyną zaletą tej broni, była jej cena. Ot, rodzinna, kompaktowa klamka do trzymania w szufladzie na wszelki wypadek.

- Grosvenor Dusty, możecie mówić Pył, niewyszukana gra słowna moich znajomych. Żagiew, telekinetyk, trzy lata w Liverpool. Tak, naprawdę tam było piekło i tak uważam, że Manchester to cioty, które w piłkę nie potrafią trafić. A tak serio to powiem jak ja to widzę. Trzeba się kopnąć do bojówkarzy, może prowadzą jakieś rejestry swoich celów, niektóre tak robią. Wejdzie się pobrzękując bronią i rzucając tekstami w stylu “Martwy ma jedno prawo, być martwym” i będą nam jeść z ręki. U łaków zrobimy odwrotnie, zaczniemy pierdolić jak to naziole psują nam szyki i jak to chcemy się im dorwać do dupy. No bo przecież to była samoobrona, a zresztą wcale nie będziemy szukać tego garou. Jak dobrze pójdzie jeszcze dzisiaj skończymy i pójdziemy spić browca.

"Druga Emma, czy co? Kolejny człowiek, z dodatkowym płucem?" - pomyślał, ale nie wypowiedział tego głośno.
- Xaraf Firebridge - przeszło mu tylko przez gardło, ale po chwil dodał, jakby z przymusu – Egzekutor. Idę po zabawki i samochód, spotkamy się na parkingu. Tam przejrzymy teczkę i sobie pojeździmy po mieście.

- A może kurcze najpierw ustalimy gdzie i co robimy? Jaki sprzęt bierzemy? Jak ukartujemy to zadanie bo nie oszukujmy, tego od nas chcą? Bo by pogadać ze skinami czy nawet łakami nie potrzebujemy tony broni, a raczej planu.

- Co? - popatrzył niewyraźnie na "kolegę" – Jako porządni Łowcy, najpierw powinniśmy zbadać miejsce zbrodni.

- Te z którego gliny zabrały wszystko co się dało znaleźć i teraz nasi spece analizują? Znaczy jeśli Michael nie ma nic przeciwko to fajnie jakby na nie zerknął ale ja z niego nie wyciągnę więcej niż chłopaki z kryminologi.

- Też mi się wydaje, że nie dał byś rady

- Wiesz co Xaraf. Kiedyś, gdy zaczynałem strasznie gardziłem GSRami. Cholernie. I wtedy od jednego z nich usłyszałem pewne mądre zdanie. Jest nas za mało by sobie skakać do gardła. Więc może ustalimy co i jak?

- Powiedział co wiedział, i ja powiedziałem. Miejsce zbrodni, potem loup odwiedzi loupy, my możemy skinów..

- Wiesz co? Skocz po ten sprzęt. Dobry pomysł.

Xaraf uśmiechnął się przyjacielsko:
- Teraz się mnie nie pozbędziesz. Kiedy nam się tak miło gawędzi

- Okey... To chcesz by załatwić Ci towarzystwo przy odbiorze sprzętu? Jakiś młody na pewno spuści się z radości, że będzie mógł nosić sprzęt regulatora.

- Nie wiem jak Ciebie, ale mnie nie interesują spuszczający się chłopcy. Zresztą, sam mówiłeś, ustalmy jaki sprzęt bierzemy.

- Ja mam wszystko co potrzebuję, no może po za kevlarem ale to sam potem podskoczę.

- Ja też mam wszystko co potrzebuje, ale możemy wziąć jakieś środki nasenne. Najwyżej poleżą w samochodzie.

- Dobry pomysł. Czyli bierzesz sobie strzelbę weterynaryjna? To może wrzuć tez do bagażnika dwa subkarabinki z oświetleniem taktycznym, tak na zaś. Tylko wybaczcie mądrzenie sie ale ja podzieliłbym sie inaczej. Loup-garou mogą rożnie zareagować na jednego z nich w MRze. Kopnijmy sie do nich we trójkę, nawet jak dwóch z nas ma tylko stać z tylu. Ja sam sie kopne do "bojowników", w końcu to bezpieczne tereny a Wy obejrzyjcie miejsce zbrodni. Może Michaelowi uda sie cos wywąchać, a na Rewir w pojedynkę nie powinno sie zapuszczać, a nawet oddział GSR nie dorówna egzekutorowi.

Mike siedział na parapecie i gapił się bezmyślnie przez okno. Miasto z każdym dniem wydawał się być brudniejsze i coraz bardziej śmierdzące. Ściągnął buty i ustawił na podłodze. Przyzwyczaił się chodzić boso, ale tu w MR trzeba było zachowywać się w miarę cywilizowany sposób.
Przysłuchiwał się rozmowie i od czasu do czasu przytakiwał czy to egzekutorowi czy temu drugiemu. Nie zależało mu na podejmowaniu jakichkolwiek decyzji bo wiedział, że tak czy siak ma przesrane. Garou załatwił jakiś szczeniaków bawiących się w służby oczyszczania miasta, pięknie. Już widział jak się zakończy cała sprawa, ale starał się zachować reszki optymizmu. Uśmiechnął się od ucha do ucha i zwrócił się do egzekutora.
- Bierz strzelbę na słonie i jedźmy na Rewir.

- A więc czekam na was na parkingu – powiedział Egzekutor, po czym podniósł się ciężko i skierował do windy, zostawiając współpracowników w biurze.

W windzie, jak zawsze grała ta przeklęta melodyjka. Jakby wyciągnięta prosto z jakiś cholernych wysp Hawajskich. Niektórym się podobała i była dla nich niezłą odskocznią po między biegiem od biurka, do biura, niestety większość i tak irytowała. Kiedy głośniczek został zlokalizowany i kilkakrotnie uszkodzony, w windzie pojawiła się kamera wycelowała właśnie w ten cholerny głośnik. Teraz wszyscy, mieli związane ręce.

Na szczęście ta męka, szybko się zakończyła. Winda zjechała na poziom garaży i w przylegających do nich pomieszczeniach, Xaraf szybko odnalazł zbrojownię i odnalazł to, co kochał w tej robocie.
- Hej Jack, sypnij mi zdrowo granatami i daj jakieś małe subkarabinki, albo pistolety maszynowe. W zależności co masz na stanie.
- Dobrze wiesz ile mam szajsu na stanie, weź się określ. Wypełnij blankiet odbioru, to Ci wyciągnę to co chcesz.

Xaraf skinął głową i po niecałej minucie, oddał kwatermistrzowi dokument. Ten popatrzył na niego w tym samym momencie drapiąc się po głowie.

- Daj mi pięć minut – po czym zniknął między regałami i szafkami pancernymi.
Po chwili wrócił, wykładając na ladę zamówienie. Cztery granaty błyskowo-hukowe, dwa granaty solne, dwa granaty z gazem łzawiącym. Do tego wszystkiego dorzucono H&K UMP oraz MAC-10. Oba ze czterema magazynkami, wypełnionymi „mieszanką regulatora”, to jest mieszaniną amunicji na każde bydle. Pocisk standard, solny, srebrny, zapalający i tak wkoło macieju. Na koniec został sztucer na środki nasenne z lunetą i z opakowaniem na dziesięć dawek. To powinno wystarczyć na małą wojnę, zresztą sprzęt i tak był tylko na wszelki wypadek.

Potem jeszcze chwila papierkowej roboty przy garażach i mógł w końcu podjechać pod towarzyszy. Tylko w jednym miejscy czuł się tak jak za lufą karabinu. Za kierownica. Co prawda nie była to terenówka, tylko Rover 75, ale i tak autko przyjemnie mruczało. Kompanii czekali na niego już przy drzwiach prowadzących na parking. Podjechał pod nich. Gdy wsiedli, zapytał tylko dokąd i tam się kierował.

[img]www.autocentrum.pl/gfx/awc/cars/1999737112.jpg[/img]
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 19-09-2011 o 19:44.
SWAT jest offline  
Stary 19-09-2011, 20:26   #29
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Stałem jarając szluga i czekałem aż wtyczka Lynch łaskawie się zjawi. Niezjawił się, za to usłyszałem znajomy głos z pokoju.
- Wejść.
I już wiedziałem jaki ryj będzie miał, ten mniej atrakcyjny. Zdusiłem fajka o podeszwę buta i chwilę się zastanawiałem co z nim zrobić. I tak nakiepowałem na podłogę. W końcu odlewitowałem go i popiół do kosza. Praktycznie drobinek nawet nie zostawiłem. Zapukałem i wszedłem przybierając oficjalny wyraz twarzy.
- Koordynatorze Parkins.
- Tak. Ty jesteś ten nowy? Imponujące akta.

No i miałem racje, miał ten zakazany, świński ryj. Dobrze chociaż, że mego mi nie kradł. Zamknąłem za sobą drzwi.
- Dziękuje ale w straceniu całej swojej grupy nie ma nic imponującego.
Nie czekając na pozwolenie rozwaliłem się na krześle. Maniery manierami a odmieniec odmieńcem. Nie będę się przed nim przecież prężył. Zmienny spojrzał na mnie za akt.
- No to jedyny minus na nieskalanym poczęciu, panie Dusty. Jedyny minus. Ale cóż. Nikt nie jest doskonały.
- Spotkałem jednego co był i film mi się urwał. Dobra, możemy odrzucić te podchody?
- Możemy. Zaraz pójdziesz do sali odpraw. Dostaniesz sprawę. Wiesz, kto chce, byś właśnie nią się zajął, no nie?
- Wiem ale wcześniej mam do Ciebie trzy prośby. W tym jedną osobistą.

Zrobiłem krótką pauze pozwalając mu przeanalizować, zastanowić sie. W końcu uśmiechnąłem się brzydko, samymi ustami, takim uśmiechem skurwiela.
- Przekaż jej, ze bardzo przepraszam. Głównie za to co zrobię. Bo za mało zarabiam by kupić srebrną tacę. Więc będzie musiała się zadowolić podaniem jej pozostałości tego skurwiela na plastikowej. Przekażesz?
- Przekażę. Cała ta rozmowa trafi do jej uszu. Przecież wiesz.

To nie było pytanie więc nie siliłem się na odpowiedź. Nie byłem jakimś egzekutorem czy innym GSRem.
- Pozostałe dwie są służbowe. Potrzebuje udostępnienia akt dwóch spraw. Pierwsza to ta z Duchem Miasta. Trochę będzie kijowo jak trafie na kogoś kto mnie rozpozna jako Radcliffa a ja go nie będę znał. Do tego nie chce popełnić tych samych błędów czy nie poznać mego partnera. Druga sprawa to ta z Mythosem i to co się ze mną działo później. Nie ukrywam, że będę drążył ten temat a podanie, chociaż podstawowych informacji przez Was pozwoli mi skupić się na właściwej sprawie. Oczywiście rozumiem, że moje prośby muszą dotrzeć do Lynch...
- Dobrze rozumiesz.
- Dobra, to co dokładnie mam zrobić oficjalnie, co nieoficjalnie i jak jedno ma się do drugiego?
- Na razie zajmij się oficjalną pracą. Czas na nieoficjalną przyjdzie … w swoim czasie. Jak Lynch zdecyduje. Rozumiesz.

Wzruszył ramionami dając mi do zrozumienia, że zjebałem poprzednią nieoficjalną.
- Wczoraj mówiłeś, że jedna zazębia się z drugą. Jeżeli Lynch wybrała dla mnie to zadanie to wskazuje na to, że jednak ma coś wspólnego z Duchem Miasta. Powiedz mi chociaż co to jest.
- Problem polega na tym, że nikt nie wie. Od kilkunastu tygodni ta … siła... stoi za wieloma niepokojącymi wydarzeniami. MR ma przez ten ...byt pełne ręce roboty. Opętania. Zorganizowane ruchy Martwych. Duch Miasta stanowi poważne zagrożenie dla Londynu i Wielkiej Brytanii. Nie chcemy skończyć jak Królestwo Rumunii i Transylwanii, gdzie władzę stanowią zdechlaki, a ludzie są jedynie niewolnikami. Prawda?
- Tak. To moje marzenie. Skąd wiadomo, że to jedna siła i skąd ten kryptonim?
- Nie wiadomo. Po prostu analitycy i media stawiają, że wszystkie pozornie nie związane ze sobą wydarzenia, są dziełem jednej i tej samej siły. Mocy, którą oznaczono kryptonimem Duch Miasta. Lub Zły Duch Miasta. Ale przyjęto wersję skróconą, bo nikomu się pewnie nie chciało zapamiętywać tej dłuższej. Co więcej, raczej nie powinieneś używać tego określenia, ponieważ wiedzę na ten temat posiadają tylko wtajemniczone jednostki w MRze i w kilku innych instytucjach zajmujących się ochroną kraju. Dusty, jako zwykły regulator, do tak poufnych danych dostępu nie ma. Lynch podejrzewa, że spotkałeś Ducha Miasta. Stąd nagła utrata kontaktu z tobą. Ostatni meldunek złożyłeś 28 czerwca. Potem już cisza. Braleś udział w złożonej operacji mającej na celu rozpracowanie Ducha Miasta i - z tego co wiemy - jesteś jedynym łowcą, który nawiązał z nami kontakt po 28 czerwca. Prawdopodobnie jedynym, który przeżył. Więcej naprawdę nie wiem, Dusty.

No proszę, czyli nie zjebałem. A raczej zjebałem ale najmniej. W końcu byłem ulubionym skurwielem naczelnej telepatki UK.
- Jasne. Dopiero przyjechałem i nic nie wiem. A słuchaj, takie luźne skojarzenie. Czy on nie ma podobnego wpływu na Zdechlaki jak miał Mythos?
- Nie wiem prawie nic o sprawie Mythosa. Więc nie potrafie precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie Ale Duch Miasta ma wpływ na wszytsko. Ludzi. Zdachlaków. Budynki. Rośliny. Maszyny. Wszystko. Dosłownie.
- Kumam już skąd przydomek. Słuchaj, poproś też Rachel w moim imieniu o dossiery zaginionych łowców. Dobra, o nowej sprawie dowiem się na odprawie czy masz coś ekstra?
- Tylko tyle, ze szukaj w niej głębszego, drugiego dna. Tylko tyle. Sam ocenisz. Jesteś bystry. Tak mówią.

Zaśmiałem się, nie tacy próbowali mi dowalić.
- Coś musi w tym być. Dobra, idę do mojej grupy. A właśnie. Jak z moimi starymi znajomymi z MRu? Emma Harcourt, Gary Triskett, Dolorez Ruiz i... Łak z nimi się szlajał. Do tego Audrey Masters. Orientujesz się czy jeszcze żyją?
- Większość tak. Audrey po sprawie z Mythosem wylądowała na wózku. Niestety, obrażenia tak poważne, ze nawet Siostrzyczki były bezradne. Renta do końca życia. Reszta w porządku. Większość nawet zobaczysz na przydziale, z tego co się orientuję. No dobra - podniósł się - czas na nas. Ja mam swoją pracę, ty masz swoją.
- Powiesz mi jeszcze czy udało się Mythosa w diabli na amen posłać?
- Chyba tak. Sprawa zostala utajniona, więc, jak już mówiłem, niewiele wiem na jej temat. Gadaj z Lynch.
- Najpierw skołuje jej coś na tace by się na mnie nie wkurwiała. Dobra Dorotko, nie daj się zabić.
- Życzylbym ci tego samego, gdybym był miły.

- Możesz mi życzyć, żebym zabił tamtych skurwieli.
- Jakich?
- Tych których Rachel nie chce widzieć na tym świecie.
- Oj to się kurcze napracujesz. A wiesz, że Królowa Elżbieta wróciła. Jest w pałacu jako Bezcielesna. Kawałek historii, no nie? Najstarszy duch w całej Wielkiej Brytanii. No i zombie Elżbiety II. Ledwie ją pochowaliśmy, a skubana wykopała się z martwych. To się nazywa kurczowe trzymanie tronu.

Interesowało mnie to jak, nie przymierzając, życie seksualne okapi. Swoją drogą czasem mam przeczucia, teraz miałem wrażenie, że całkiem niedługo Rachel zażyczy sobie by nasz Zmienniak zniknął. Wcale bym się nie zmartwił.
- Karola pewnie krew zalała. Jeszcze się zwampirzy i będzie cała menażeria w pałacu. Dobra, spadam Dorotko.

***

No i siedzałem na sali odpraw. Swoją drogą życie to cyniczna dziwka. Naprawdę. Wraz z łakiem miałem polować na łaki, tak by ani rzeczone łaki ani skini nie byli niezadowoleni rezultatem. Jeśli uważacie, że w powyższym zdaniu zbyt często przewija się słowo “łak” to macie rację.
Czemu na przykład nie miałem pracoważ z zombi? Lubiłem zombi, no w miarę. Bardziej niż wampiry. Ale i wampiry bardzo lubiłem. Byłem gorącym zwolennikiem by w podzięce za tyle lat koegzystencji wysłać ich całą rasę na wakacje. Do jakiegoś nasłonecznionego kurortu. Ale łaki?! Nie to że jestem do nich uprzedzony... No dobra, jestem.
Michaela jeszcze lubiłem. Nie jego wina, że był pieprzonym Zdechlakiem. Potrafił działać, był odważny. Był tam. Michael Hatrman, Dolorez Ruiz, Gary Triskett, Audrey Masters, Emma Harcourt, Andy i Russel Caine. Wszyscy rzucili się do nierównej walki płacąc często wysoką cenę. Dowodem na to był fakt, że dwójki z nich tu nie było, jedna wyglądała jakby czas dla niej przyśpieszył i to z piętnaście jak nie i dwadzieścia razy a jeszcze inny musiał się ukrywać pod cudzą twarzą. To, że Em dorobiła się dodatkowych oczu to przy tym pikuś. Cieszyłem się, że żyli, cieszyłem się, że tu byli. Znaczy ta normalna część mnie się cieszyła.
Ale nie cieszyłem się, że będę współpracował z Nim. Xaraf Firebirdge, Pan X. Już nie pamiętałem czy wymyśliła to Emma czy Brama. Wracając do egzekutora miał wkurwiającą taktykę. Jasne, ucieczka często była jedyną drogą do przeżycia dla regulatora. Wręcz w czasie walki oczekiwało się tego od Siostrzyczki czy Wiedźmy. Było dopuszczalne dla Fantoma czy Żagwi. Ale nie dla cholernego Egzekutora. Każdy mógł spierdalać tylko nie on. A przynajmniej nie dopóki reszta walczyła. A Xaraf to robił. Puszczał przodem Żagwie i Fantomów, zwiewał na widok odwróconego (aż ciśnie się na usta określenie analnego) łaka i robił różne inne dziwne rzeczy. Ni cholery nie odwrócę się do niego plecami.
Niechętnie opuściłem salę odpraw. Zamieniłbym parę słów ze starymi znajomymi. Niekoniecznie zaczerpnął informacji, chciałem dać czas Lynch na zareagowanie na moją prośbę. Serio ciekawiło mnie co u Trisketta i Ruiz, szczególnie, że to chyba jej zawdzięczam, że żyje a Garemu, że Mythos nie. No ale służba nie drużba.

***

No i moje przeczucia miały racje. Xaraf ciągle był dupkiem robiącym z siebie “co to nie ja”. Z tego co pamiętałem specjalizował się tylko w wpieprzaniu kebabów i wystawianiem innych. Michael miał na tyle zdrowego rozsądku by nie wchodzić z nim w dyskusja. Ja niestety nie, może to przez ból głowy, który się znowu nasilił. W końcu stanęło na tym, że nasz Pan X sprawdzi co też spece przeoczyli a on z pewnością zauważy a łak powęszy. Na to ostatnie szczególnie liczyłem. Może powinienem z nimi pójść. Może, w końcu tylko ja wiedziałem, że to nie zwykła akcja. Ale musiałem ufać Michaelowi, był moim partnerem. Gdy nasza główna siła ogniowa poszła się jarać klamkami zamieniłem z nim parę słów. Miałem racje, równy z niego gość, chociaż łak. Rozdzieliliśmy się, wziąłem służbowy samochód. Koleś od nich był w siódmym niebie, że nie wybrzydzałem i nie marudziłem o koniecznych znakach, dodatkowym opancerzeniu i innych chujach-mujach. Pożegnałem się z chłopakami, spytałem jak najszybciej dojechać do skinów i uspokoiłem, że na pewno trafie. Bo trafie, Dusty co prawda nie znał Londynu ale ja się w nim wychowałem. Pobrałem jeszcze kamizelkę, taką nie rzucającą się w oczy i przebrałem w łazience. Nie chciałem by łak widział mój futerał z ostrzami, wolałem nie sprawdzać jaką ma pamięć. Pobrałem też sprzęt dochodzeniowy. Rękawiczki, torebki na dowody i worki na trupy. Standardzik. Na koniec kupiłem w pobliskim kiosku mapę, szlugi i tabletki. Byłem gotów. Odjechałem wolno z parkingu MRu. Gdy tylko odjechałem kawałek zatrzymałem się, zapaliłem i łyknąłem painkillery. A potem znowu ruszyłem, tym razem nie żałując samochodu. Miałem sporo do zrobienia. Chciałem załatwić z skinami co miałem i dołączyć do chłopaków. Może Xaraf nic nie odpierdoli do tego czasu.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 19-09-2011 o 20:51.
Szarlej jest offline  
Stary 20-09-2011, 18:00   #30
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
jak zawsze podziękowania dla Ravanesh

GRUPA TRÓJKĄT

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xVMvsALkHrs[/MEDIA]

Zaspana Diana zamknęła za nim drzwi. Przyniósł dziewczynom poranne zakupy i napił się kawy w milczącym towarzystwie przysypiajacej na stołku najmłodszej siostry. Musiały siedzieć do późna pogrążone w rozmowach. Izi też jeszcze spała. Nathan wypił kawę na tyle szybko by nie poparzyć sobie języka. Drogę do MRu przebył pograżony w rozmyślaniach. Wiedział, że dzisiaj dostaną kolejną sprawę. Fenomeny 2012 roku nie lubiły się nudzić zapełniajać łowcom ich grafik dnia pracy. Wieczna wojna, potyczka o byt na ziemi. Cholerny horror bez funkcji STOP i happy endu.
Na miejscu dostał polecenie zgłoszenia się do Sali 15 znajdującej się w lewym skrzydle budynku Ministerstwa. Był jednym z pierwszych którzy przybyli. Odprawa nie trwała długo. Dwójak koordynatorów dokonała podziału na trzy grupy po trzech łowców. Scott ponownie znalazł się w teamie z Emmą z którą nie mógł znaleźć wspólnego języka i jak się miał później przekonać ten stan nie uległ zmianie i chyba nawet się jeszcze pogorszył. Zamiast Xarafa do „ekipy” dokoptowano latynoskę Laurę Morales. Która jak się wydawało Nathanowi miała zblżony do niego staż w Ministerstwie. Grupę nazwano nie widomo czemu roboczą nazwą „Trójkąt”. Egzekutro miał nadzieję, że to nie jest seskistowski żart Irola i nie odnosił się do faktu, że miał współpracować aż z dwoma dziewczynami a związany był jedynie z trzema ofiarami których domniemanym zabójcom lub zabójcami były nadnaturale.
Dwie kobiety w drużynie to mógl być powód do zazdroszczenia, gdyby jednak „medale” Panny Harcourt tak bardzo nie raziły w oczy.
Scott patrzył z zazdrością na sprawę jaka przydzielili grupie o nowo powstałym pseudonimie “Iskra” Do loup garou miał osobisty “sentyment” i zależało mu na tym by poszperać w ich szeregach. Niestety rozkaz to rozkaz. Musiał zająć się sprawą ciał znalezionych na krańcu rewiru wampirów a potem.... potem musi liczyć na szczęście w kolejnym „losowaniu” bądź ze zdwojoną uwagą wziąć się za legowiska łaków. Trzeba przegonić mroczne chmury znad umysłu jego sparaliżowanej siostry.
Przydzielono im salkę w której było miejsce na cztery biurka. Widząc jak Emma cięzko siada przy jednym z nich Scott położył akta na blat jednego z dwójki pozostałych wolnych mebli, tego najdalej położonego od drzwi.

- Jak już zauważyłaś – Scott podniósł wzrok znad udostępnionych im akt przekazanych dopiero co przez policję i zwrócił się do Emmy - mój staż pracy tutaj nie jest zbyt długi a wykonywany przed MRem zawód nie wiązał się z dochodzeniem, jednak proponuje - niski przyjemny głos rozszedł się po sali - byśmy oprócz zbadania miejsca zbrodni co jest oczywiste sprawdzili miejsca zameldowania ofiar i popytali w ich środowisku o ile oczywiście uda nam się ustalić ich tożsamość. Dzień się dopiero zaczął więc powinniśmy dac radę – zamknał teczkę w której jednak niewiele było informacji.

- Wybacz Nathan, twój komentarz i zawarty w nim przekaz na pewno jest bardzo rozsądny i wiele wnoszący do sprawy, ale o tak wczesnej porze rano zanim napiję się mocnej kawy to mało, co do mnie dociera, a twój niepokojąco niski głos sprawia, że przewraca mi się wszystko w żołądku.
Emma podpięła się pod dzbanek z kawą i dopiero po wyzłopaniu jednego kubka i nalaniu sobie kolejnego wróciła do swoich współpracowników.

No cholera nie przepadał za nią. Nie nadawali na tych samych falach. Jej protekcjonalny ton działał na Scotta jak płachta na byka z tym, że starał się zachowywać jak byk na tabletkach uspokajających. Na szczęście w tej chwili do pokoju wpadła Laura i skupiła na sobie uwagę fantomki. Przedstawiły się sobie.

No tak gdzie moje maniery. Staruszek by mnie przez krzyz zdzielił

- Proszę o wybaczenie moich złych manier - Nathan wstał i podszedł przywitać się z Morales

- Nathan Scott, gość od głosu po którym zbiera się na wymioty - uśmiechnal się w kierunku latynoski. Nie wiedział po co dodał tą ostatnią część. Powinien olać przytyki Harcourt a nie się nimi przejmować. Po jaką cholerę podniosło mu się ciśnienie.

- No dobra. Skoro powitania mamy już za sobą a Emma zrobiła nam kawę - popatrzył wymownie w kierunku fantomki, która nalała tylko sobie kubek kawy - to możemy przejść do meritum - ruszył w kierunku dzbanka - Lauro pijesz z mlekiem?

Dalej drążył dziurę.

Siedz na dupie i zajmij się sprawą

Nie mógł do jasnej cholery. Nie byłby sobą. Ktoś powinien Pannie MR Stoi U Mych Stóp zwrócić chociaż uwagę.

- Rączek nie masz Nathan czy nalanie sobie kawy przekracza twoje zdolności manualne? – w sumie to nie miał co się dziwić jej reakcji. Sam ją sprowokował - Czy może pan - wielki egzekutor - oczekuje, że każda kobieta w w promieniu mili będzie mu usługiwać - Emma nie miała dobrego humoru a słowa Scotta ją dodatkowo rozeźliły.

- To kwestia dobrego wychowania droga Pani - mówił spokojnie bez większych emocji choć było widać w jego oczach ze to wszystko nie jest mu obojetne - Nic więcej. Nie doszukuj się mobingu z mojej strony Gradowa Chmuro. To że na świecie pojawiły się potwory nie oznacza, że każda kobieta jest księżniczką a faceci książętami.

Po jaką cholerę on to drażył dalej

- Jesteśmy w pracy, nie na proszonej herbatce u mnie w domu Scott. I nie traktuj mnie protekcjonalnie, bo to daleko cię nie zaprowadzi – przeszywała go wzrokiem

- Czarną i gorzką

Dopiero po chwili Nathan zdał sobie sprawę, ze to mowiła Laura stojąc już obok niego z pustym kubkiem. To go nieco orzeźwiło.Nalał jej gorącego napoju. Postawa Emmy i jej wyskoki go drażniły. O wiele bardziej niż myślał. Ta dziewczyna naprawdę nosiła nos zadarty wysoko w górzę a on z racji choćby swojego wieku nie zamierzał dawać sobie skakać małolacie.
Musiał jednak się uspokoić bo powie albo co gorsza zrobi cos głupiego.

Podczas wykładu Emmy odnośnie miejsca zdarzenia jaim mieli się zajac, Nathan stanął przy oknie obserwując co dzieje się na zewnątrz i popijając czarny gorzki napój.
Na nic to się zdało. Przed wyjściem prawie znow „starł się” z Emmą. Zaczynał podejrzewać, że dziewczyna po prostu nie lubiła Egzekutorów. Scott nie wiedział czy któryś z nich wcześniej nacisnał jej na odcisk ale z jej spojrzenia i zachowania można było wyczytać.
„Egzekutorom mówię WYPIERDALAĆ
Wyszedł do magazynu. Po drodze natknał się na Irola

- Dowiedzieliśmy się kto to był ten bileciarz z waszej wczorajszej wyprawy a jak widziałem po twoim raporcie strasznie cie to kreciło.
Scott skinał głową

- No wiec to była hybryda. Rakshasa. Taki łak tylko ze ichniej kultury – dodał widząc zdziwienie Egzekutora

- Chyba nie do końca taki sam. Srebrne kulki niezbyt robiły na nim wrazenie. Dopiero kulka w czoło zakończyła jego marba egzystencje – Scott nie ukrywał swoich poglądow co do Nieumarłych

- Na to wychodzi, że każda kultura ma swoje hybrydy

- Taaa. Szkoda tylko, że Łowców z każdym dniem jest coraz mniej. Dzięki za informację. Dobra spadam. Mam robotę do wykonania.
Irol ulotnił się bez pożegnania. Przy wejściu do magazynu Nathan minął się z obładowanym bronią jak wielbład pakunkami, Xarafem. Machnał mu tylko na powitanie i minał wchodząc do wielkiego magazynu broni. Tam podał kwatermistrzowi kartkę z nazwami broni jaka go interesuje

- O ile całego sprzetu nie wydałeś Panu X – pozwolił sobie na dowcip – Acha dorzuć do tego też noż na faerie, tak na wszelki wypadek. W dzisiejszych czasach to cholera wie co może wyjśc z kanałów.
Scott czekał chwilkę aż kwatermistrz zbierze wszystko i po podpisaniu stosownego kwitka wyda mu niezbędny w pracy Egzekutora sprzęt.

- Idziesz w sobotę na Arsenal? – zagadnął Jack’a – Mają sparing z Tottenhamem

- Kurcze – kwatermistrz się szczerze zmartwił – w sobotę mam dyżur tutaj – Niech to szlag, chciałem zobaczyć ten nowy zakup Kanonierów, tego małolata Briana Galymoora, ponoć ma petardę w nogach większa niż Wayne Rooney w czasach swojej świetności

- A co do Manchesteru skoro już wspomniałeś Rooneya to wiesz kto jest ich nowym trenerem o ile mogę tak powiedzieć?

- No kto?

- Sir Alex Ferguson – Nathan uśmiechnął się widząc minę Jack’a

- Pierdolisz. Przecież trzy dni temu był jego pogrzeb. Facet jebnał na zawał. Cała Anglia była w żałobie

- No to już masz pierwszego trenera zombie w Premier League. Alex wiecznie żywy. Nawet śmierć mu nie obca kiedy chodzi o jego ukochany klub – Scott uśmiechnął się

- Tych ze związku pojebało. Nie mogę, świat walnął na cycki

- Poczytaj dzisiejszy artykuł w The Sun. Do zobaczenia – Egzekutor dźwignał torbę i ruszył w kierunku pargingu gdzie wskazano mu samochód jaki został przydzielony grupie „Trójkąt”.



Samochodem okazał się zwykły SAAB z 1978 roku szwedzkiej produkcji. Osobowe auto. Niezbyt komfortowe. oznaczone znakiem MRu i kilkoma znakami odpędzającymi na masce. Nic wielkiego.
Stara bryka, nawet starsza niż sam Nathan.

Byleby się tylko nie rozleciała w drodze. Widząc, że dziewczyn jeszcze nie ma Nathan wrzucił do bagażnika torbę. Przładował Browninga, zabezpieczył i wcisnał do kabury zawieszonej na szelkach. Nałozył kurtkę i wsiadł do samochodu na miejscu kierowcy czekając na dziewczyny.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 21-09-2011 o 21:17. Powód: dodanie nazwy gruoy
Sam_u_raju jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172