Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-04-2010, 22:05   #1
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
[Autorski] Tysiąc Dróg


Pan Cogito a ruch myśli
Myśli chodzą po głowie
mówi wyrażenie potoczne
wyrażenie potoczne
przecenia ruch myśli
większość z nich
stoi nieruchomo
pośrodku nudnego krajobrazu
szarych pagórków
wyschłych drzew
czasem dochodzą
do rwącej rzeki cudzych myśli
stają na brzegu
na jednej nodze
jak głodne czaple
ze smutkiem
wspominają wyschłe źródła
kręcą się w kółko
w poszukiwaniu ziaren
nie chodzą
bo nie zajdą
nie chodzą
bo nie ma dokąd
siedzą na kamieniu
załamują ręce
pod chmurnym
niskim
niebem
czaszki
Zbigniew Herbert

Akt I
Omeyocan
Noc i Dzień, Światło i Mrok

Tej nocy Brigid Monk męczyły myśli szarpiące jej jaźnie i nie pozwalające zasnąć. Kobieta zamykała oczy, otwierała je i spoglądała w sufit. Szamotała się w łóżku, do prawej i lewej, przewróciła podwyżkę na drugą stronę. Robiła wszystko aby w nocnej ciszy zagłuszyć czymś natrętne myśli. Myśli była jak strzały nasączone trucizną smutku i tęsknoty. Śmierć ojca uwydatniła wszystkie problemy które nosiła pod sercem. Teraz wypędziły i zaczęły ją zżerać.
Nerwowo poruszyła się w łózko rozwierając szeroko oczy. Szary krajobraz pokoju i powiew zimnego wiatru. Najpierw uderzył ją w wystająca z łóżka stopę, potem w twarz. Notatki przy szafce nocnej zaszeleściły złowrogo, podłoga zaskrzypiała chociaż beton i cegła nie miały prawa skrzypieć. Nerwowo poderwała się z łózka, opuszczając na ziemię kołder i skoczyła w kierunku nie lampki nocnej, a głównego włącznika światła. Pstryknięcie zakończyło powiewy wiatru, jasny błysk światła oślepił ją. Przymrużyła oczy, spuściła wzrok na podłogę. Wtedy raz jeszcze wiatr połechtał ją i przywiał wprost pod nogi kartkę. Bliższe oględziny ukazały jej wycięty kawałek starej księgi który jednak trzymał się nader dobrze. Gdyby nie sidła logiki, mogłaby przysiąc, że jest to oryginał ilustracji przepiórki z bestiariuszem z Aberdeen.
Trzask pękającej żarówki jeszcze bardziej wystraszyło kobietę, niemal podskoczyła. Przez chwilę miała wrażenie, że szkło poleciało wprost na jej twarz i ciało. Zrobiła kilka kroków do tyłu, lecz nie czuła gruntu pod stopami. Nie było też ściany za plecami na którą powinna wpaść i miłego odgłosu nagich, szurających stup po włosiu dywanu. Pobiegła przed siebie i to właśnie uczyniła lecz biegła stąpając po czymś czego nie było, nie natrafiając na granice i ledwo słysząc swój oddech. Przystanęła, a na jaj ramieniu spoczęła ciepła, męska dłoń. Dopiero wtedy zauważyła, że jest ubrana zupełnie inaczej i zupełnie inaczej wygląda, a w dłoni nadal miała kartkę z bestiariusza. Ciepły, tajemniczy głos ściął przestrzeń nad jej uchem.

-Ciiii... Nie krzycz. Nie zaśmiecajmy tego miejsca zbędną myślą.

Gwałtowne obrócenie się odkryło przed nią twarz właściciela owego głosu. Spoglądała na nią para oczu których barwę mógłby oddać tylko wielki poemat opisujący kosmos, jego narodziny i początki, pierwotny chaos i wielki wybuch. Taka to była barwa, ważniejsza niż cokolwiek innego. Owe oczęta osadzona na semickiej twarzy spalonej słońcem. Czarne, proste i geste włosy na głowie opadały swobodnie, a gęsta, acz kotko przystrzyżona broda dodawała powagi temu niebyt staremu jegomościowi. Na jej spojrzenie zareagował uśmiechem i bezgłośnym odsunięciem się. Większość ubrania skrywała szara szata z odgarniętym kapturem. To, co widać było prócz niej, to sandały na nogach i pas u którego wpięto pęk kluczy których pobieżna próba oszacowania przez Brigid spełzła na niczym. Serce zwolniło rytm, a ona uspokoiła się na tyle, aby pojąc swój nowy stan, niezwykłość miejsca w którym się znalazła i kolejne słowa mężczyzny.

-Nic ci nie grozi, nie pytaj, jestem Judasz. Niebawem pojawią się inni.

***

Kristberg Leikrni właśnie wrócił do domu po nocnym wyrębie drzew które po ostatniej wichurze groziły zawaleniem na trakcje elektryczną. Zmęczony postanowił nie budzić żony i po ciemku zamknął drzwi. Potknął się o rzucone w biegu kapcie wpadając do dużego pokoju. Tam zaś trwało jasne światło palącej się lampy górniczej. Skonany drwal ruszył aby ją zagasić. Nie był pewien czy to majki zmęczenia czy słowa żony układały się w słowa których znaczenia zupełnie nie rozumiał. Był to jakby dawno zapomniany język który i on kiedyś znał, lecz zapomniał.
Błysnął białego światła niemal go oślepił. Światła wspaniałego i mocarnego, które nadpaliło końcówki jego włosów, osmaliło twarz i zajęło ogniem prawy rękaw. Klnąc zagasił go zadziwiony. Zapach światła, bo inaczej jeszcze nie potrafił określić woni którą poczuł. Jednak wzrok nie był dalej porażony bielą, a to on znajdował się w bieli, on inny jakby to co było w nim, uwolniło się w oświetla, a pod stopami leżała lampa. Znaczenie słów teraz dodarło do niego.

-Nic ci nie grozi, nie pytaj, jestem Judasz. Niebawem pojawią się inni.

Olśnił go ten dziwny język który wydawał się jego. Światło niebawem zagasło, a on stał pośród otchłani niebytu. Przed nim zaś znajdowała się jakaś kobieta i mężczyzna. Spojrzał na prawo, a tam dojrzał kształty nienazwane które buntowały się przeciw logice i formie. Kwadraty wpisane w koła o tym samym polu, konstrukty pięciu wymiarów, obrazy rzeczy doskonalszych niż to zazwyczaj czystych i lśniących, a przy nich tańcowało zniszczenie i zgnilizna tych samych przedmiotów. Spojrzał w lewo i dostrzegł porażający blask miliardów gwiazd, planety każące wokół słońc, przemykające komety, drogę mleczną i wielki, przyśpieszony porządek zachowywany mimo chaotyczności każdego z elementów.

***

Noc dla Lorraine Girard upływała pod znakiem artystycznego uniesienia. Mówiąc wprost, przy użyciu trzech znalezionych pędzli malowała obraz nie zważając na upływający czas. Jakimś dziwnym trafem, każdego z pędzli używała tylko do malowania jedną barwą czerwoną, zieloną lub niebieską. Na płótnie tworzył się surrealistyczny widok kamiennej bramy na drugim planie, oraz twarzy mężczyzny na pierwszym. Pociągła twarz, broda i oczy które to Lorraine z uporem maniaka przemalowywała na inną barwę. Spod jej pędzla wychodziły czerwone i błękitne ptaki niknące w bramie, promyki sterczowego słońca i włosy człowieka niczym promienie światła rozczepione pryzmatem. Ustna na obrazie drgnęły, a z płótna popłynęły słowa.

-Nie bój się, to nie majaki. Jeśli pragniesz poznać więcej niż tylko lata człowiecze. W kieszeni masz klucz. Otwórz nim drzwi.

Obraz zalał się w eksplozji rozmazanych barw skutecznie kryjących zawartość. Wystraszona dziewczyna poczuła ciężar w kieszeni, a kiedy sięgnęła do niej, zlazła mediany klucz pasujący do drzwi pomieszczenia, gdzie się znajdowała. Zdziwiona, nie mogąca zebrać słów stała tak pośrodku miotając wzrokiem wszędzie i ściskając w dłoni pędzle. Oddychała szybko i ciężko, dwie krople potu przepłynęła po jej czole. Blada jakby zobaczyła ducha bo i doświadczyła czegoś nadnaturalnego. Usiadła na ziemi, lecz miast usiąśc, zapadła się w nią. Parada braw błysnęła jej przed oczami, a potem widziała już tylko wszystko i nic. Siebie sama nieodmienioną pośród ścieżki i trzy osoby. Judasz westchnął.

-Nie mogłem czekać nim się namyślisz.

***

Cała trójka znajdowała się w przedziwnym miejscu mając za przewodnika Judasza. Miejsce to dla niedoskonałych zmysłów człowieka zdawała się czarną pustką której grę i dół wyznaczała wolna wola, tak samo jak chwiejne granice pomiędzy fizycznym kosmosem taki mak w naukowych modelach, a splatanym światem idei i koncepcji. Ich mowa stała się czymś w rodzaju metajęzyka, wygład zmienił, zaś zapachy nie istniały. Zdawało się, że myśl ma ciężar i siłę, zapachem jest emocja, smrodem strach, perfumerią siła. Ich przewodnik skłonił się głową, aż niezliczone klucze u pasa zabrzęczały. Rysy miał podobne do jegomościa z portretu Lorraine, natomiast Kristberg zrazu poczuł do niego nieopisaną niechęć.


-Spokojnie, spokojnie... Jestem Judasz Iskariota, Pan Kluczy i Dróg, Wielki Odźwierny, Powiernik Tajemnic. Wy natomiast jesteście istotami które upatrzyłem sobie jako towarzyszy i prawe dłonie. Każdemu zapłacę.

Począł zwracać się po kolei do całej trójki.

-Brigid, mogę wyprostować twe drogi i odnaleźć zapomniany talent. Po powrocie ojciec może żyć. Co zechcesz.

-Kristberg, nie patrz się tak, jakbym zabił twojego Boga. To nie jest tak, a ja mogę spełnić marzenia. Ty sam zaś tutaj sam możesz poszukać tego, który umarł i zmartwychwstał jak i innych. Znaleźć i oddać mu pokłon, prawda?

-Wreszcie Lorraine. Też o czymś marzysz, też czegoś pragniesz. Mogę dać ci klucz do wszystkiego czego zechcesz. Obudzić artyzm, zepchnąć doczesność i dać miłość.

Uśmiechnął się bokiem ust z przekąsem i gwałtownym machnięciem ramienia jakby zupełnie nie pasującym do powagi sytuacji zaprosił ich aby szli za nim po bezkresie. Droga trwała subiektywnie. Kristberg oszacowałby ją na piec pacierzy, podczas gdy Brigid na poł minuty. Koniec końców stanęli przed ścianą wzniesioną z myśli, która chociaż niewidoczna, to wyczuwalna niczym wyrzeźbiona w protomaterii miejsca, gdzie byli. Judasz zakreślił i dłonią, i myślą zarys framugi która wnet przeobraziła się w drewniane drzwi. Mężczyzna pociągnął za klamkę.

-Państwo pozwolą. Pójdziemy do tej, która jest odrobinę lepsza w opowiadaniu.

***

Cała czwórka wtoczyła do olbrzymiej, podłużnej sali do której wejście wnet zanikło za ich plecami. Pod ich stopami znajdowały się kryształowe płytki dwóch, przeplatających się harmonijnie barw ognia i wzburzonego morza. Białe, szorstkie ściany już od postawy zbiegały się łukiem ku środku aby stworzyć półokrągły sufit, z każdym metrem, a musiało być ich z dwadzieścia, ich faktura stawała się coraz gładsza i lśniąca odbitym światłem płynącym nie wiadomo skąd. Szeroki korytarz wypełniała pustka zmieszana z drażniącą wonią lekko szczypiącego nozdrza powietrza. Nikt z nich nie mógł ujrzeć końca sali gdyż korytarz zdawał się biec tak daleko w nieskończoność, że widoczność ostatecznie ścinało gęstniejące warstwy powietrza jak to bywa w górach, lecz tutaj były one barwy błękitu w którym trwała pomarańczowa, rozgrzana zawiesina której wicie się w oddali jak wąż. Judasz wyszedł dwa kroki przed nimi.

-Thea, nie podejrzewałem, iż zmienisz wygląd swego więżenia... Ach, wybacz. Wolisz nazywać to świątynią. Aby więc dobyło się formalności, bądź powitana Wielka Wyrocznio, Oczy Nieba i Pani Prawdy i racz wyłonić się z tej potwornej formy w którą zakuto cię ongiś aby udzielić nam twej mądrości.

Ognista zawiesina o dodali rozprysła się po ścianach, zaczynając trawić biel i pozostawiając na niej tylko sadzę i wgłębienia. Natomiast Kristberg wypatrzył mały punkt wyłaniający się z błękitnej mgły. Z każą chwila stawał się coraz większy i jaśniejszy aby dziwnym, czarodziejskim sposobem znaleźć się przed Judaszem. Thea była wysoką kobietą o gładkiej, jasnej cerze i prostych, opadających na ramiona włosach przypominających skrystalizowane światło. Pomarszczona, lazurowa suknia opadała fałdami na posadzkę i była beZ ustanku lizana pomarańczowymi płomykami buchającymi w losowych miejscach lecz nie czyniącym jej szkody. Białymi oczami ogarniała całe zgromadzenie. Wąskie, sine usta rozwarły się aby wydać słowa, a wraz ze słowami buchała z nich gorąca para. Wyrocznia owiła wyjątkowo cicho, wymagając nie lada wysiłku aby zasłyszeć, co mówi.

-Judasz znowu przyprowadza swoich ludzi i domaga się odpowiedzi. Upadniesz.

-Myślisz, że o tym nie wiem?

Judasz zrobił pól kroku do tylu, a druga połowa ruchu przerodziła się w pochylenie do tyłu, zaplatanie się nóg i upadek. Z cala pewnością gruchnąłby on o ziemię gdyby nie wynikająca z odruchu reakcja Kristberga łapiącego morszczyznę pod pachy. Judasz podziękował kiwnięciem głowy, poprawił szaty.

-No, to się nazywa siła!

Nawet go to ucieszyło. Szurnięcie jego sandałów obijało się echem po białych ścianach lecz ów dźwięk przypominał bardziej trzaskanie ogniska. Lorraine Girard zapiekła skora twarzy od płomiennego spojrzenia They. Judasz ponownie zabrał głos.

-Czterech rzeczy nie pragnie mędrzec: gwałcić losu, pytać o radę wrogów, zmieniać prawdy, zadowalać wszystkich ludzi. Całe szczęście, że ja mędrcem nie jestem, a Oczy Nieba nie są moim wrogiem. Dlatego też zrób to, po co tu parzyliśmy.

Liżące sylwetę kobiety płomienie zbladły, a jej skóra zaczęła parować purpurową mgiełką. Zamazane krwią oczy patrzyły w dalszym ciągu na Lorraine. Wyrocznia oddychała ciężko, a jej drobne dłonie nabiegały również krwią przypominając sińce na całej powieszani. Suknie falowała jak niebo i morze. Otworzyła usta buchając parą wodną.

-Lorraine Girard, z tej wyprawy wyniesiesz więcej niż tylko kilka srebrników. Złamiesz się z całym narodem i złamiesz światło aby użyć jako spoiwa całej siebie. Musisz wierzyć w siebie i być sobą w środku i na zewnątrz. Już teraz widzisz więcej. Czujesz rytm intencji, emocji i słów? Ich wagę, podpis adresata. Czujesz, widzisz ten świat? To jest początek drogi.Thea spauzowała, a palący wzrok przerzuciła na pędzle wciąż trzymane przed dziewczynę. - Gdybyś mogła pokolorować świat na nowo, uczyniłabyś to? Zatańczyłabyś wedle swego nastroju w gniewnej, ognistej, emocji ducha żywej czerwieni, w wiecznie płynącym, widzącym i będącym rozumem błękicie czy też spokojnej zieleni wszech-tworzywa ziemi? Cieszyć się ze światem, nadać nowe kształty na murach aby runęły. Moja droga, namaluj kiedyś dla mnie psa i podpisz go wierszem. Podaruj je smutnemu nieśmiertelnemu. Będziesz wielką czarodziejką.

Wnet czerwona mgiełka zapaliła się, a całe ciało, z pominięciem sukni, stało się żywym ogniem. Puste oczodoły były czarnymi punktami w przestrzeni które tym razem padły na Kristberga. Zdawały się wyciągać tym spojrzeniem wszelakie sekrety i ciało jak czarne dziury.


-Tutaj mamy mężnego wojownika który wierzy w dobrego Boga i siłę natury która ma stamtąd pochodzić. Dowiesz się czegoś, co wstrząśnie tobą. Ciekawe czy po powrocie zostaniesz prorokiem? Tego nie powiem, Kristbergu. Mam otworzyć ci oczy więc patrz na naturę i księżyc, a każda istota zakorzeniona w ziemi i pnąca się ku niebu będzie w świetle księżyca w twej mocy. Czujesz to, czujesz i rozumiesz, prawda? Jesteś czysty i rozumny, nie pokalany. Dlatego też emanujesz czystością, a to wielkie brzemię.

Jeśli Thea mówiła do tej pory naprawdę cicho, teraz jej głos nabrał mocy i zaczął przypominać grzmot. Rozchodził się po całej sali, wraz z każdym słowem posadzka ciemniała, a powietrze drgało niepokojąco.

-Brigid Monk! Już teraz nikt cię nie zauważa i tak będzie. Ale postaraj się, tutaj jest twa niewidoczność silniejsza, ale zależna tylko od ciebie. Teraz zostaniesz u mnie. Wykonasz coś dla mnie i wrócisz do Judasza. Nie bój się, będzie to praca kronikarza.

Thea zwróciła się do wszystkich.

-Judasz natomiast... On jest częścią tej siły, która wiecznie porządku pragnąc,wiecznie czyni zamęt. Brigid zostanie u mnie i potem mnie zapyta. Natomiast każdy ma do mnie dwa pytania. Pytajcie o co chcecie, tylko nie o Powiernika Tajemnic.

Iskariota zeszedł na bok i kucnął wpatrując się w posadzkę. Gładził delikatną dłonią po płytkach, rozpoznając ich fakturkę, zbierając pył z nich i smakując tegoż. Na chwilę wyrwany z tegoż zastano wania zadarł głowę do góry.

-Mnie pytajcie do woli póki mamy jeszcze czas, skoro będziecie wędrować razem ze mną. Uprzedzając, nie śnicie i nie oszaleliście, a ja krzywdy wam nie uczynię. Pamiętajcie tylko, że w przeciwieństwie do They, ja lubię zagadki.

Uśmiechnął się ironicznie i powrócił do oględzin posadzki. Płomienie na ciele wyroczni zgasiły się, a ona powróciła do wizerunku, a w jakim pierwotnie ją ujrzeli. Trójka śmiertelnych stała jako malutkie punkty na początku wielkiej sali. Fizyczne zmęczenie z nocy odeszło, a zdziwienie poczęło przestawać być emocją, a tylko kalkulacją umysłu która można było zwalczyć. Lampa drwala świeciła delikatnie, a inskrypcja na ciążącym w dłoniach toporze była przez niego literowana. Brigid wciąż ściskała ilustracje, a artystycznie usposobiona dziewczyna miała niezbitą pewność, że wszystkie słowa które padły miały w sobie prawdę. Tylko zdania wypowiadane przez Powiernika Tajemnic przypominały labirynt w który wolała się nie zgłębiać, ale mimo wszystko, raczej pełen prawdy.
Tak oto zaczęła się wyprawa.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 08-08-2011 o 16:22.
Johan Watherman jest offline  
Stary 27-04-2010, 18:13   #2
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Kristberg Leikrni wykończony kilkugodzinną pracą, przymierzał się właśnie do wymierzenia ostatniego ciosu siekierą w omszały pień wiekowego drzewa. Jego twarde dłonie tak mocno zacisnęły się na drewnianym trzonie narzędzia, że cała krew odpłynęła z nich od knykci, czyniąc je znakomitym kontrastem dla białego tła palców.
Islandczyk z łatwością uniósł siekierę nad prawe ramię, głośno wciągnął powietrze do płuc i uderzył.
- Uwaga, już leci! - ostatecznie ostrzegł swoich kolegów, kiedy siekiera z hukiem zagłębiła się w fakturę drewna, rozrzucając przy tym drzazgi i odłamki kory.Kristberg kochał las. Szczerze miłował każdy powiew wiatru spomiędzy wysokich traw na ukrytych polanach, gdzie jedynym panem jest natura, darzył wielkim sentymentem wartkie potoczki ze swymi gładko obmytymi kamieniami i skocznymi żabkami. W końcu Leikrni kochał także drzewa, nieodzowna część składową lasu. Miłował ich piękno i majestat, ale czy je szanował? Co tu dużo mówić, Kristberg był drwalem, jego praca ograniczała się do zabijania drzew.
Fajrant. Reszta jak zwykle zajmie się któryś z chłopaków. Aachh, ale mi się nie chce wsiadać do tej puszki na kółkach... A może wrócę piechotą? Fenna akurat wstanie i upichci jakieś śniadanie...
Pożegnawszy się z towarzyszami pracy, Kristberg skierował się w stronę wioski.
Islandzki las nocą... To jest dopiero coś! Tysiące drzew, jedno przy drugim, niczym zastępy piechurów szykujących się do boju, I ta cisza... Żaden człowiek nie ma prawa przerywać jej swoją czczą paplaniną. Ten chwilowy bezdźwięk wyraża więcej, niż posiadane przez całe lata ludzkie mądrości.

Ale to nie jest miejsce, w którym spokojnie panowałaby monotonia, o nie! Tutaj wszystko żyje, choćby nawet wydawało się, że jest odwrotnie. W tym spokoju nierzadko kryje się nie tyle ponadwiekowa mądrość, co niebezpieczeństwo.
To nie jest świat ludzi. Nigdy nie powinno się ufać dziczy, ani uznawać ja za coś znajomego, przewidywalnego...
Gdzieś w oddali zamajaczyły światła miasteczka. Małe, jaśniejące punkciki na tle czarnego krajobrazu nocy.
Kiedy Kristberg mijał pierwszy dom, murowany, ogrodzony niskim, białym płotem, nikt nie wyszedł mu na spotkanie, nikt nie zapalił światłą w oknie, zresztą, co tam światło! Drwal był prawie pewien, że żadna firanka nie uchyliła się nawet podejrzliwie, w trosce o dobro wioski, czy chociażby jednostki. Kompletny brak odpowiedzialności.
Drzwi domu Kristberga otworzyły się opornie. Kolejny przykład na to, że cały świat staje się leniwy. Po krótkim zastanowieniu Islandczyk doszedł do wniosku, że jeżeli jutro szybko uwinie się z pracą, to wieczorem będzie w stanie naprawić to i owo.
Światła w oknach były jeszcze pogaszone, najwidoczniej Leikrni źle ocenił swoje możliwości piechura, a i czas jakoś przestawał się dla niego liczyć, kiedy bezpośrednio obcował z naturą, w której najwyraźniej dostrzegał Boga. Musiało być jeszcze przed piątą nad ranem.
Skoro nie mogę mieć nadziei na ciepłą jajecznicę, to może przynajmniej znajdę coś z kolacji w lodówce.
Kierowany myślą o zbliżających się ku niemu zimnych skrzydełkach i nadal delikatnych filetach z dorsza, Kristberg ruszył w stronę kuchni.
Mężczyzna nagle potknął się o jakiś przedmiot, po czym, złorzeczącego na wszystko, co pozostawione na podłodze uniemożliwiało mu teraz spokojne uciszenie domagającego się jedzenia brzucha, naszło go jakieś niemożliwe do opisania uczucie. Jakby ktoś mówił do niego w języku, który Kristberg niegdyś znał, lecz teraz już go nie pamiętał. Wiedział co oznaczają te słowa, lecz nie pojmował ich sensu.
Wszystko to było o tyle dziwne, że drwal mógłby w tamtej chwili przysiąc, że był zupełnie świadomy i stuprocentowo trzeźwy.
Później wcale nie było normalniej. Leikrini, powoli przekonując się do tego, że śni na jawie, zauważył, że w salonie panuje bijąca od niedawno znalezionej lampy górniczej światłość.
Nie chcąc, aby owa jasność zbudziła Fennę, Kristberg zbliżył się do zabytkowego źródła światła, aby maksymalnie skręcić knota.
Gdy mężczyzna tylko zbliżył się do lampy, jego oczy poddały się jasności od niej bijącej, stając się na pewien czas niezdolnymi do rejestrowania rzeczywistości, a sam Leikrini zaskoczony całą sytuacją gwałtownie obracał głowę i machał rękoma na wszystkie strony. Dopiero w chwię później drwal zdał sobie sprawę z tego, że to światło wcale mu nie zagraża. Było... piękne. To światło przywodziło mu na myśl Boga.
Nie bluźnij, Kris, tylko nie bluźnij! – skarcił się w myślach Leikrini.
I wtedy Mężczyzna zrozumiał znaczenie słów, które miotały się po jego głowie odkąd przekroczył próg swojego mieszkania.
-Nic ci nie grozi, nie pytaj, jestem Judasz. Niebawem pojawią się inni - mówił głos, którego przecież nie było.
Po chwili drwal opanował swoją panikę i, samemu wstydząc się przed sobą za swoją reakcję, zgasił lampę. To wszytsko musiało być jedynie omamem...
Kiedy oślepienie ustało, Kristbeg uśwadomił sobie, że już nie znajduje się u siebie w domu. Znajdował się gdzieś, gdzie nie istniała ani materia, ani czas, a żadne znajome mu prawa, które rządziły jego dotychczasowym światem, nie były respektowane.
Wszystko zdominowane było przez absurd. Żadne z elementów tego otoczenia nie miało prawa istnieć. To było nie do wyobrażenia. Tutaj zawodził umysł i... Kristberg Wiedział już gdzie jest.
To jest oświecenie, tu jest Pan. – uświadomił sobie mężczyzna. Ojcze, wybierasz mnie spośród nieskończoności, prostego sługę. Rozkazuj, Boże.
Myśląc to, Kristberg wiedział, że nie musi nic mówić, aby jego przekaz dotarł do Boga.
Tutaj wszystko stanie się czyste, nieskalane ziemskim dotykiem. Tak samo ja będę w końcu jednym z oczyszczonych.
I wtedy na planie pojawiły się nowe postacie. Dwie kobiety i jeden mężczyzna. Drwala nie obchodził w tej chwili ich wygląd. Ważne dla niego było tylko jedno: żadne z nich na pewno nie było jego Bogiem. A skoro nie, to kim? Odpowiedź na to pytanie nastąpiła bardzo szybko, może nawet za szybko.
Spokojnie, spokojnie... Jestem Judasz Iskariota, Pan Kluczy i Dróg, Wielki Odźwierny, Powiernik Tajemnic. Wy natomiast jesteście istotami które upatrzyłem sobie jako towarzyszy i prawe dłonie. Każdemu zapłacę.
Islandczyk stał jak wryty, Judasz Iskariota, plama na majestacie Pana, zdrajca Chrystusa i wykonawca woli Szatana. On pojawił się przed sługą Bożym, ta... ta... piekielna kreatura!
Kristberg nie wiedział jak zareagować na tą sytuację. Coś podpowiadało mu, że powinien być cierpliwy i wysłuchać Juasza do końca, jednak krew się w nim gotowała i sam nie mając najmniejszego pojęcia co zrobić gotów był chyba zwariować.
Odpowiedź na pytania Islandczyka znów nastąpiła szybko i niespodziewanie. Tym razem Kristberg nie był już jednak tak całkowicie pewny jej szczerości.
-Kristberg, nie patrz się tak, jakbym zabił twojego Boga. To nie jest tak, a ja mogę spełnić marzenia. Ty sam zaś tutaj sam możesz poszukać tego, który umarł i zmartwychwstał jak i innych. Znaleźć i oddać mu pokłon, prawda?
Leikrini bardzo chciał coś odpowiedzieć, ale nie potrafił. Cała ta sytuacja, majestat tego miejsca, a zarazem kryjący się wszędzie absurd i sprzeczności onieśmieliły Islandczyka do reszty. Dodatkowo osobiste spotkanie z Judaszem Iskariotą także nie bywało czym, co drwal zaliczał do zwyczajnych spraw.
Po pewnym czasie, którego Islandczyk za nic w świecie nie potrafiłby określić, cała czwórka skierowała się drogą, której nie było w nieznaną wcześniej część niebytu. Czasu, w jaki przebyli drogę także nie dało się podać. Czyżby czas tutaj nie istniał?
Judasz nakreślił dłonią zarys framugi w niebycie, po czym przed niecodzienną kompanią ukazały się drzwi.
-Państwo pozwolą. Pójdziemy do tej, która jest odrobinę lepsza w opowiadaniu – rzekł Iskariota naciskając na klamkę.



Pomieszczenie, w którym znajdowała się czwórka ponadmaterialnych wędrowców emanowało dziwnym, transcendentnym majestatem, onieśmielało już samą atmosferą, czuć było tutaj obecność czegoś, a może kogoś nieopisanie potężnego.
Podłoże tutaj tworzyły kryształowe płytki w kolorach dwóch przeplatających się żywiołów -ognia i wody. Korytarz biegł prosto, a jednak tak, że nie dało się ujrzeć jego końca. Czy to dlatego, że takowego nie posiadał? To wszystko nie mieściło się w głowie Kristberga. Cała ta metafizyka, to nie była rzecz, jaką powinien zajmować się drwal z odizolowanych od świata lasów Islandii.
Gdzieś tam, daleko w głębi korytarza, powietrze zamieniało się w coś, co Kristberg określiłby jako ubarwioną mgłę, jednak nie mógł być pewien co do tafności swojej obserwacji. Wszystko mogło być jedynie fatamorganą, ułudą, zwyczajnym wymysłem przemęczonego umysłu, jednak... Leikrini z jakiegoś powodu wiedział, że tak nie było.
Judasz wystąpił krok na przód i rzekł:
-Thea, nie podejrzewałem, iż zmienisz wygląd swego więżenia... Ach, wybacz. Wolisz nazywać to świątynią. Aby więc dobyło się formalności, bądź powitana Wielka Wyrocznio, Oczy Nieba i Pani Prawdy i racz wyłonić się z tej potwornej formy w którą zakuto cię ongiś aby udzielić nam twej mądrości.
To, co Islandczyk określił mianem mgły, a co uprzednio znajdowało się głęboko w korytarzu, stwarzając pozory na tyle spokojnej, jak spokojna potrafi być mgła, zaczęło się przeistaczać się, wybuchając i paląc otoczenie, oraz zbliżać do wędrowców.
Gdzieś tam, z kłębów dziwacznej mgły zaczęło się wyłaniać coś jasnego, co nie roztaczało już wokół siebie groźby, tylko czysty majestat i niemożliwą do pojęcia przez człowieka mądrość.
Islandczyk nawet nie zauważył, jak to „coś”, co wyłaniało się z mgły, całkowicie odkryło swoją fizjonomię i znalazło się obok Judasza.
Była to kobieta niespotykanej urody. Wysoka, wąska w talii, o jasnej cerze i smukłych ramionach. Jej jakby wyrzeźbiona w marmurze szyja i nieskalana niczym twarz skąpane były w świetle jasnych włosów. Ta, do której przywędrowali tutaj z Judaszem, odziana była w piękną, lazurową suknie, a po jej ciele, nieustannie pomykały ogniste płomyki, które jednak nie czyniły kobiecie żadnej szkody.
Pani, bo tak nazywał ją w myślach Kristberg, mimo swej urody, wcale nie budziła w Islandczyku pożądania. To nie była istota ludzka, czuło się to za każdym razem, kiedy się na nią spoglądało. Czyżby przed Leikrinim stała sama Madonna?
Nie, Judasz zwracał się do niej inaczej, bez należytej czci, a w dodatku odnosił się do niej per „Thea”.
Drwal wiedział, że gdzieś już słyszał to imię, jednak gdzie... To prawdopodobnie było tajemnicą nie do odkrycia.
- Judasz znowu przyprowadza swoich ludzi i domaga się odpowiedzi. Upadniesz – odezwała się Thea.
- Myślisz, że o tym nie wiem?

W tym momencie Judasz zrobił krok do tyłu i... upadł. Na szczęście czujny, a raczej posiadający dobry refleks Kristberg wyciągnął ręce i bez trudu podtrzymał lecącego w tył Iskariotę.
– To się nazywa siła! – krzyknął w odpowiedzi Judasz, po czym skierował się w stronę Thei i powiedział: - Czterech rzeczy nie pragnie mędrzec: gwałcić losu, pytać o radę wrogów, zmieniać prawdy, zadowalać wszystkich ludzi. Całe szczęście, że ja mędrcem nie jestem, a Oczy Nieba nie są moim wrogiem. Dlatego też zrób to, po co tu parzyliśmy.
Płomienie na ciele Thei zbladły, a całe jej ciało zaczęło napływać krwią, jakby pokrywając się sińcami. Kobieta przemówiła po chwili, zwracając wzrok na stojącą obok drwala kobietę.
- Lorraine Girard, z tej wyprawy wyniesiesz więcej niż tylko kilka srebrników. Złamiesz się z całym narodem i złamiesz światło aby użyć jako spoiwa całej siebie. Musisz wierzyć w siebie i być sobą w środku i na zewnątrz. Już teraz widzisz więcej. Czujesz rytm intencji, emocji i słów? Ich wagę, podpis adresata. Czujesz, widzisz ten świat? To jest początek drogi. - Rzekła Thea, po czym zatrzymała wzrok na trzymanych przez Lorraine pędzle - Gdybyś mogła pokolorować świat na nowo, uczyniłabyś to? Zatańczyłabyś wedle swego nastroju w gniewnej, ognistej, emocji ducha żywej czerwieni, w wiecznie płynącym, widzącym i będącym rozumem błękicie czy też spokojnej zieleni wszech-tworzywa ziemi? Cieszyć się ze światem, nadać nowe kształty na murach aby runęły. Moja droga, namaluj kiedyś dla mnie psa i podpisz go wierszem. Podaruj je smutnemu nieśmiertelnemu. Będziesz wielką czarodziejką.
Kristberg nie rozumiał tych słów. Wiedział, że kobieta przepowiada jego towarzyszce przyszłość, nie był głupi, jednak cały sens wypowiedzi Thei był dla niego nieuchwytny, tak samo jak większość rzeczy, jakie wydarzyły się podczas tej wędrówki.
Nagle niczym uderzający grom ciało wieszczki przemieniło się w ogień. Ono nie płonęło, tylko było płomieniami. Jedynie suknia pozostawała nietknięta. Thea zwróciła się teraz do Islandczyka:
- Tutaj mamy mężnego wojownika, który wierzy w dobrego Boga i siłę natury, która ma stamtąd pochodzić. Dowiesz się czegoś, co wstrząśnie tobą. Ciekawe czy po powrocie zostaniesz prorokiem? Tego nie powiem, Kristbergu. Mam otworzyć ci oczy, więc patrz na naturę i księżyc, a każda istota zakorzeniona w ziemi i pnąca się ku niebu będzie w świetle księżyca w twej mocy. Czujesz to, czujesz i rozumiesz, prawda? Jesteś czysty i rozumny, nie pokalany. Dlatego też emanujesz czystością, a to wielkie brzemię.
To wszystko było niemożliwe. Kristberg zrozumiał wieszczkę, nagle przestał się wszystkiemu dziwić, jednak nadal nie odnajdywał siebie w tym świecie. Islandczykowi na myśl wciąż nasuwały się pytania, na które nie znał odpowiedzi. Nie znał, a może zwyczajnie nie chciał przyjąć ich do wiadomości?
Leikrini nic nie odpowiedział. Uznał, że milczenie wyrazi więcej, niż jakiekolwiek puste słowa. Jedynie kiwnął głową, okazując wieszczce szacunek i wyrażając swoje zrozumienie dla jej słów.
Thea zwróciła się tym razem do drugiej kobiety, która towarzyszyła Islandczykowi w wędrówce tutaj:
- Brigid Monk! Już teraz nikt cię nie zauważa i tak będzie. Ale postaraj się, tutaj jest twa niewidoczność silniejsza, ale zależna tylko od ciebie. Teraz zostaniesz u mnie. Wykonasz coś dla mnie i wrócisz do Judasza. Nie bój się, będzie to praca kronikarza - oznajmiła donośnym głosem, po czym zwróciła się do wszystkich zgromadzonych. --Judasz natomiast... On jest częścią tej siły, która wiecznie porządku pragnąc,wiecznie czyni zamęt. Brigid zostanie u mnie i potem mnie zapyta. Natomiast każdy ma do mnie dwa pytania. Pytajcie o co chcecie, tylko nie o Powiernika Tajemnic.
Czy to znaczyło, że Judasz jest wcieleniem szatana? Wszystko było takie niezrozumiałe...
Leikrini otrzymawszy możliwość zadania dwóch pytań, nie wiedział co powiedzieć. Czy zapytać o to będzie rozważnie? Wszystko w świetle majestatu Thei wydawało się być błahostką.
A może to właśnie jest test wiary? Tak! Musi tak być.
- Dobrze, odpowiedz mi, pani na pytanie: czy moje życie jest dostatecznie godne, abym dostąpił kiedyś możliwości życia w domu bożym? - Islandczyk zastanowił się chwilę i zapytał ponownie: - I powiedz mi, jak mogę ocalić świat przed potępieniem?
Po zadaniu tych pytań Kristberg prawie złapał się za głowę. A jeżeli odpowie: „nie” i „nic”? Islandczyk był przekonany, że zmarnował wielką możliwość na znalezienie odpowiedzi na pytania, które dręczą go od urodzenia i poczuł się zawstydzony.

Kristberg dopiero teraz zauważył, że jego wygląd również, tak samo otoczenie, uległ zmianie. Stał tutaj, pośród niekończących się ścian korytarza bez wylotu, odziany w pełną, lśniącą zbroję płytową. Przy pasie wisiała ta sama lampa górnicza, którą znalazł niegdyś pośród skał islandzkiego lasu. Ogień wesoło tańczył za resztkami osmalonych szybek. Na piersi, mężczyzny spoczywał wielki, stalowy krucyfiks, zaczepiony na srebrnym łańcuchu zarzuconym na szyję, zaś w garści Islandczyka spoczywał drewniany różaniec powiązany parcianym sznurkiem. Na plecach Leikriniego spoczywał ogromny, dwuręczny topór. Mężczyzna uniósł broń do ręki. Trzon idealnie siedział w dłoni, a na wypolerowanej, srebrnej głowni widniał napis: „Wiedz, że zabijam Cię wyłącznie z miłości”. Było to absurdalne, jednak Kristberg nie miał teraz czasu na kontemplację swojego ekwipunku.
Przysłaniające byłemu drwalowi widok włosy nie były już tymi samymi, czarnymi kosmykami, co kiedyś. Teraz były to puszyste, blond pasma.
Poprawiając przeszkadzające włosy, Kristberg wymacał na twarzy, pod prawym okiem, przechodzącą przez cały policzek, grubą bliznę.

Judasz odszedł na bok i kucnąwszy na posadzce zajął się badaniem jej faktury.
- Mnie pytajcie do woli póki mamy jeszcze czas, skoro będziecie wędrować razem ze mną. Uprzedzając, nie śnicie i nie oszaleliście, a ja krzywdy wam nie uczynię. Pamiętajcie tylko, że w przeciwieństwie do They, ja lubię zagadki. – powiedział.
- Mam jedno pytanie – odrzekł Leikrini. - Skoro twierdzisz, że nie zdradziłeś mojego Boga, to jaka jest Twoja prawda? - zapytał Islandczyk, akcentując przedostatni wyraz.
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 29-04-2010 o 10:20.
Minty jest offline  
Stary 30-04-2010, 18:42   #3
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Cały proces przeniesienia był niepoważnym stanem wywracania się na drugą stronę. Paniczny strach, dziwne wizje niczym po jakichś prochach sprawiły, że było jej na prawdę niedobrze. Znajdowała się gdzieś tam nigdzie, chyba dużo za daleko od Ziemi oceniając rozsiane w przestrzeni gwiazdy i dziwne twory, które były bardziej podobne do tego co rodziło się jej w głowie, niż to co rysowała nauczycielka na tablicy. Może jednak istnieją i to ona miała rację?


Wstała szybko na nogi, w końcu nie można udawać strachliwej dziewczynki, skoro pozostała dwójka stoi i dzielnie przygląda się i słucha człowieka z obrazu. Ale to był jej obraz, to jej majaki, więc co oni tu robią?

„Ich też sobie wymyśliłam? Chyba jestem jakaś genialna.” Zachichotała i zbliżyła się nieco powodując pewne zdziwienie, jako że chyba jedyna miała świetny humor, niewinny i opanowujący atmosferę, a raczej zapełniając brak tejże.

Cała ta rozmowa o zatrudnieniu, byciu klucznikiem czy czymś takim była zupełnie niezrozumiałą. Lorraine nie była jednak szczególnie zdziwiona, tylko dawała się porwać sytuacji. Swoją drogą człowiek z obrazu był dziwacznie ubrany, jakby był z jakiegoś Egiptu, albo z tamtych okolic. Z obrazków i malowideł skojarzył się jej jeszcze z Izraelem, Jezusem i do tego jeszcze to imię - Judasz.

Usłyszała swe imię, gdy Klucznik przemówił:
-Wreszcie Lorraine. Też o czymś marzysz, też czegoś pragniesz. Mogę dać ci klucz do wszystkiego czego zechcesz. Obudzić artyzm, zepchnąć doczesność i dać miłość.

W jej oczach pojawiło się wielkie zdziwienie i zakłopotanie, jeśli nie panika. Tyle na raz, tyle dobrego, a zarazem przebijająca serce lodowa strzała z wygrawerowanym napisem „Judasz”.
„Sprzeda nas za 10 srebrników i skończę jako jakaś niewolnica?” Co gorsza cała jego postawa, każde słowo było przepełnione prawdą, ale tak niesłychanie rozmytą, zawiłą, że zaczęła się czuć jakby to ona była do góry nogami – nie sposób określić co miały oznaczać jego zapewnienia, chęć pomocy, czy podstępną pokusę.

„To mój sen!” westchnęła i spojrzała na niego swoimi zielonymi oczyma spod byka. „Nie dam się wykiwać.” Judasz zapewne rozpoznał tą chwilę zagubienia i pojawiające się chwilę później fuknięcie, mające znaczyć jej niezależność.

Odszczepieniec w sandałach nakazał im iść w kierunku wyznaczonym przez odrobinę mniej pustą nicość rysującą się w przestrzeni. Nie mogąc oprzeć się pokusie wykorzystania możliwości bycia poza światem przeleciała wzrokiem po wszystkich zgromadzonych oraz okolicy, czy oby nikt nie patrzy.

Zebrawszy w sobie odwagę rozpoczęła bieg w górę i bok. Barwna sukienka falująca na nieistniejącym wietrze mignęła nad głowami pozostałych żyjących towarzyszy – wszak nikt dwóch tysiącleci nie przeżyje – Judasz musiał być martwy. Zachowanie długowłosej panny wywołało małą, cichą dezaprobatę i zażenowanie u dwójki dorosłych, ale dziewczyna zdawała się nie zwracać na to uwagi. Znikając za ich plecami nagle wyskoczyła obok drwala biegnąc do przodu, ale przesuwając się do tyłu. Wielce rada z dziwnych zjawisk rządzących się brakiem praw, a raczej absurdu i nieskrępowaną myślą gwałtownie skręciła w górę robiąc młynek i kręcąc się naraz wokół własnej osi. Było to dla niej za wiele - straciła kontrolę, a Judasz się właśnie zatrzymał i jakby pod jego spojrzeniem dziewczyna spadła na płaszczyznę, która powinna znajdować się tam, gdzie pozostała trójka szukałaby podłogi.
- Przepraszam...
Judasz nie skomentował jej zachowania. Otworzył drzwi i zaprosił do drugiego Nigdzie. Mężczyzna z kobietą minęli ją, skrycie na nią spoglądając nie mogąc w swym własnym zagubieniu odnieść się sensownie do jej dziwacznego zachowania. Zapewne również była zagubiona, choć nie pokazywała tego w standardowy sposób.

Nowe miejsce nie było już tak niezwykle doskonałe w swym absurdalnym pięknie. Urok tego miejsca znajdował się w barwach i kształtach, które dawały do myślenia o jakichś wielkich siłach, może i bogach, ale przecież nie o Tym. Brak aniołów, chmurek i ogólnie roślin rosnących w Rajskim ogrodzie był bardzo wyraźny. Tak wyraźny, że może trafili do samego Piekła?

„Z Nigdzie do Piekła? To niemal jak w Nieboskiej Komedii” pomyślała przez chwilę, ale lepiej było nie przywoływać takich obrazu do świadomości, gdyż nie wiadomo co mogło na nich zaraz wyskoczyć.

Rozrzucona między rozważaniami o naturze nowego miejsca przyglądała się Brygid i Kristbergowi, próbując przeniknąć swe urojone postaci nieznanego pochodzenia – Judasz wszak kiedyś istniał, podobno.

Przewodnik zaczął się z kimś witać. Jak można wywnioskować po określeniach „Wielka Wyrocznio”, oraz „Pani Prawdy”, była to wyrocznia płci żeńskiej, mówiąca prawdę. Uśmiechnęła się i zaśmiała się do siebie.
Pojawienie się pani owego miejsca zburzyło beztroskie przyglądanie się wielkiemu mężczyźnie. Schowała się za nim widząc buchającą płomieniami istotę, piękną, ale i przerażającą kobietę. Nieznajomy najwyraźniej też był nieco przejęty, gdyż nie zwrócił na to uwagi, lub po prostu Lorraine była o wiele za mała, by uchwycił ją choćby kątem oka.

- Judasz znowu przyprowadza swoich ludzi i domaga się odpowiedzi. Upadniesz.

Groźne powitanie Judasza i trójki jego pracowników skończyło się chwyceniem Judasza przez drwala. Przepowiednia upadku się sprawdziła, tylko skąd on wiedział skoro nie jest wyrocznią i czemu temu nie zapobiegł? Dziewczynie przez głowę przeszła cała fala pytań, szczególnie, że to pierwsze jej spotkanie z wyrocznią.

They patrzyła się swymi zakrwawionymi oczyma na nią, a może nawet w nią wyszarpując jej przyszłe życie, a okalające Wyrocznię płomienie sprawiły iż dziewczyna struchlała. W ręku trzymała swoje pędzelki, kręcąc nimi w palcach nie wiedząc, gdzie się podziać. Tyle słów, tyle treści, obietnic i możliwości. Najdziwniejsze, że miała zostać jakąś wiedźmą co ma latać na miotle. Przerażenie potęgował fakt, że zdawało się, że Tytanka mówiła prawdę, jak jeden z jej tytułów zachwalał - skądś o tym wiedziała, a wyrocznia wiedziała, że ona wie, że ta mówi prawdę. To było bardzo skomplikowane.

„Przecież, jeśli to tylko sen, to tak może być, że jest dziwnie...” Uszczypnęła się, ale nie obudziła się naprzeciw swojego niedokończonego obrazu. Doszła więc do wniosku, że we śnie też można się uszczypnąć, chociaż nigdy nie miała snu, który byłby tak realistyczny, a na dodatek wiedziała, że śpi! Po przebudzeniu pewnie i tak wszystko zapomni, ale szkoda zmarnować taką okazję.

Zamyśliła się... Rozważała pytania, podstępne i użyteczne - jak miała nadzieję, ale trzeba było poczekać na tego brodatego jegomościa, skoro odezwał się pierwszy. Niestety jego pytania były tak wzniosłe, tak dobre, że poczuła się bardzo mała ze swoimi potrzebami. Widać tak miało być, on chce zbawiać świat, Judasz zabił Chrystusa, a rozmawiają z jakimś monstrum... Konkluzja dziewczyny na temat sytuacji była taka, że nie ma czym się przejmować.

Odczekała na swoją kolej i nieśmiało zwróciła się do Pani Prawdy splatając palce dłoni za plecami i patrząc się w ziemię.

- Pan Judasz powiedział wcześniej, że nam się odwdzięczy za pomoc. Może i obiecał, ale skoro Jezusowi był potrzebny do ukrzyżowania, albo nawet to była jego wina, to nie jestem pewna czy to dobrze, że obiecał nam cokolwiek. Nie rozumiem co się stało w piśmie, a mam wrażenie, że powiedział nam prawdę i nie wiem czy to nie jest jeszcze gorzej jakby nic nam miał nie dać. Dlatego chciałabym zapytać, czy faktycznie, będzie tak jak Judasz nam obiecał, czy będzie lepiej jak dotychczas, przynajmniej w moim przypadku? Tylko nasze „lepiej”, nie jego...

Podniosła oczy do góry i zakreśliła pantofelkiem kółeczko na ziemi, dając przejaw swej nieśmiałości w tym pytaniu.

- Jako drugie pytanie, z początku chciałam się zapytać skąd ta cała dziwna sytuacja i kto daje temu wszystkiemu moc, no... ale sny nie muszą być racjonalne, więc postanowiłam zmienić pytanie...

Towarzysze niedoli spojrzeli na nią zaskoczeni. Gdyby to był ich sen, to raczej sami by na to wpadli, a już na pewno jakaś senna mara nie zadałaby takiego pytania. Lorraine mogła być jednak ich podświadomym głosem rozsądku i po prostu mieć rację... bardzo niezręczna sytuacja.

- Powiedz mi proszę Wielka Wyrocznio, czy jak skończymy pracę dla pana Judasza, to czy zachowamy nasze moce? Skoro mam się stać czarodziejką, to po przebudzeniu będzie to jedyny dowód tego, że to nie był sen. Jestem ciekawa co mi na to powiesz.

Uśmiechnęła się chytrze, niczym mały lisek który dopadł swoją pierwszą zdobycz uniemożliwiając jej wydostanie się z zasadzki. Nawet jeśli Thea nie przyzna się do tego, że to sen to może zauważy kłamstwo. Sama nadzieja jakichś magicznych mocy bardzo ją uskrzydlała, szczególnie, że pomogłoby to jej pomóc w poprawieniu swojego codziennego życia. Warto pracować za taką nagrodę.
„Szkoda tylko, że jak się obudzę uświadomię sobie, że to było tylko piękne marzenie...”
 

Ostatnio edytowane przez Kritzo : 30-04-2010 o 18:46.
Kritzo jest offline  
Stary 03-05-2010, 22:23   #4
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Judasz powstał i powolnym, niechcianym acz władczym gestem otwartej dłoni powstrzymał wyrocznię przed wygłoszeniem odpowiedzi. Wolał zapewnić sobie pierwszeństwo i to właśnie uczynił. Po skończonym geście, wsunął kciuk w pas przy pęku kluczy opierając tak jedną, a potem drugą dłoń.

-Kristbergu, cóż to jest prawda? Ja się nie na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Chcesz poznać moją prawdę? Moja jest każda prawda, prawda katów i ofiar, prawda mędrców i głupców, prawda świętych i grzeszników. Moje są ich ścieżki i moje są klucze do wszystkiego. Klucze do każdej prawdy.

Okazało się, że Judasz nie miał zamiaru mówić o sobie sposób jasny i łatwy. Tworzy łon labirynt, i a by było jeszcze gorzej, był to labirynt zamkniętych drzwi. Thea postanowiła odpowiadać chronologicznie i zaczęła od tych zadanych przez Kristberga Leikrinia. Głos jej teraz miał coś z pohukiwania burzy lecz był ciągły i nieprzerwany jakby wyrocznia nie musiała robić przerwy ani na zebranie myśli ani też na oddech. Był wieczny i nieprzerwany jak sama prawda.

-Twoje życie nie jest obecnie wystarczająco godne, a mimo tego już teraz byś mógł w nim zamieszkać. Kiedy zaś będzie godne, ty nie będziesz chciał w nim być. Godnym można być tylko poza królestwem kiedy pragnie się go dla innych kosztem siebie. Lecz kiedyś spełnisz oba warunki będąc godnym i w nim jeśli tylko pogodzisz prawdy z domu rodzinnego z prawdami które odkryjesz w trakcie swej podróży.

Pauza w mowie wyroczni przypominała ciszę pomiędzy kolejnymi grzmotami, bardziej jako zaakcentowanie drwalowi odpowiedzi na kolejne pytanie.

-Odpowiem ci zarówno patrząc na twój świat jaki i cały wszechświat. Tam, skąd pochodzisz świat można ocalić tylko oświecenie, a dokładniej – reakcja na nie. Uświadomienie sobie wielkości wszechświata, bycia kruszyną w nim, niezmienności, a zarazem wielkiego dobra którego się doświadczyły, a nie doceniało. To by rozpaliło w duszy każdego człowieka ogień, raz mniejszy, a raz większy który wypaliłby u nich to ich niszczyło od środka. Mówiąc prosto, ludzie musieliby ponownie zawierzyć. Niektórym wiara nie byłaby potrzebna lecz aby objąć ocalaniem cała twój świat, potrzeba właśnie wielkiej wiary której każdy byłby pewny. Istnieją też dwie inne drogi. Jedną jest poświęcenie. Jeden człowiek za jednego człowieka, jeden Bóg za całą ludzkość. Trzecia mówi o ratowaniu tego co się da, a tego co nie da – daniu nowej szansy. Uratować jedne istnienie znaczy uratować świat. A wszechświat? Są rzeczy których nie powinno się zachowywać, są w nim też miejsca przeznaczone do zniszczenia i ocalenia, są rzeczy poza tymi kategoriami. Tutaj możesz zrobić wszystko lecz całości nie poruszysz.

Judasz zaczął powolnym krokiem obchodzić zgromadzenie kołem, przysłuchując się słowom wyroczni. Spokojny, pewny swych racji przyglądał się wszystkim. Klucze u pasa pobrzękiwały miarowo rożnymi dzięki wami, niektóre jak dzwon, inne jak flet czy harfa w zależności od gabarytów, materiału i kształtu. Po zakończonej przemowie They powietrze było przesycone elektrostatyką i zapachem ozonu. Iskierki elektryczne od czasu do czasu przeskakiwały po ścianach długiej świątyni, szczypały po skórze i stawały na sztorc włosy podróżników. Iskariota westchnął ciężko.

-Thea, Thea... Jak już zacznie mówić, to chciałaby powiedzieć zawsze więcej niżeli o nią zapytano, aż strach pomyśleć co by się stało, gdyby dostęp do więżenia byłby swobodny – Semita przystanął na chwilę za Brigid, a potem ruszył dalej okrążać zgromadzonych. – Już niebawem Kristbergu będziesz mógł wybawić jeden świat. Ufam, że cię to ucieszy. Ty Lorraine nie śnisz. Zapamiętaj to. Kiedy będzie strasznie, to będzie prawdziwy koszmar. Umierając, wcale nie obudzisz się w swoim łóżku gdyby przyszło ci do głowy w taki sposób uciec. Inaczej nie przepuszczam problemów.

Powiernik Tajemnic przystanął za Wielką Wyrocznią która to wyprostowaną dłonią po której przeskakiwały błękitne iskry wskazała prost na Girarda. Jej oczy zaszły czernią, a potem rozbłysły barwą ochry.

-Judasz zapłaci wedle wyboru i postara się aby ów wybór był rozsądny. Każdy jego podarunek w obrębie tej umowy będzie dla ciebie i innych korzystny, o ono to zadba. Uważaj tylko abyś sama się nie ukrzywdziła późniejszymi wyborami. Lecz po wypleceniu nagrody, będziecie traktowań jak wszystko, a ty go spotkasz jeszcze dwa razy po tej wyprawie.

-Taaaak... Thea ma racje.

Judasz przytaknął szeptem acz słyszalnym szeptem. Wyrocznia kontynuowała.

-Ludzie znajdują się w wielu miejscach lecz tylko z kilku posiadają niezwykłość swej duszy która jest niczym piękny, silny ptak albo perła. Jak arcydzieło sztuki połączone z perpetuam mobile. Wy ją posiadacie. Lorraine, aby zachować podarki, nagrody i dary będziesz musiała się wysilić i nie wszystkie uda się dotrzymać do końca lecz nie ma to nic wspólnego z powrotem. Lecz jeśli sama nie odrzucisz cząstki siebie, zachowasz całą siebie. Każdą umiejętność i moc. Tylko czy będziesz potrafiła ponownie je wydobyć? U Ciebie nie jest tak łatwo, tam magia umarła.

Judasz znowu skomentował.

-Tak, tak... Thea ma racje. Ale jeśli tego pragniesz, ułatwię ci zachowanie tychże dóbr ale to rzecz droga. Natomiast Wielka Wyrocznio, jednak ta kobieta nie zostanie z tobą. Zada teraz dwa pytania, odpowiesz i odejdziemy.

Wyrocznia chciała coś powiedzieć. Powietrze wokół tej kobiety zgęstniało, zyskało barwę purpury i podpaliło się niczym płynną, ognista chmura otulająca ją. Przemienienie języki buchały, z ust jej buchała wrząca para, a elektryczność biła ze stóp w posadzkę. Wnet wszystko się uspokoiło, a Thea wypluwając małą, burzową chmurę, oznajmiła.

-Brigid, pytaj. Przy innej okazji wyregulujesz dług krwi.

Po wszystkim, pytaniach i odpowiedziach, Judasz stanął przed zgromadzonymi, a Wielka Wyrocznia zeszła na bok. Stanęła metr od ściany w ciszy i milczeniu. Była teraz tylko piną kobietą w sukni której ciało lizały płomienie, a jedno oko było wnurzoną, gorąca wodą, podczas gdy drugie rzeka lawy. Świątynie wypełł głos Judasza, pewny i mocny lecz taki zwyczajny. Nadzwyczajne w nim były tylko klucze których po raz kolejny nikt nie mól zliczyć wzrokiem oraz barwa oczu dla której nie ma ani nazwy ani miejsca na palecie ziemskiego malarza.

-Mamy mało czasu, więc powiem konkretnie. Z czym kojarzy się wam światło, a z czym mrok? Tam gdzie ruszamy, jest podobnie. Omeyocan zwane było niegdyś Królestwem Słońca pośród ciemności. Prawowity król został uwięziony, a królowa zabita, między innymi przez to, że król spłodził ze zdrajczynią które teraz władza Omeyocan córkę. Naszym zadaniem jest zdetronizować fałszywych władców Miasta Cieni, przy czym musimy działać delikatnie. Wy macie jeszcze prawo bezpośrednio uczynić kilka rzeczy, w moim przypadku jest to rzecz problematyczna. A, tam żyją ludzie i bynajmniej nie jest im dobrze w ciemności, jeśli to ma dla was jakiekolwiek znaczenie.

Uśmiechnął się, lecz wnet uśmiech mu zszedł kiedy to lekki błysk poprzedził grom wypowiedzi They.

-Judasz zapomniał wspomnieć, że sam przyczynił się do zgaszenia miasta i przejęcia nad nim panowania nad nim ciemności która je ongiś tylko otaczała i ma z obecną władczynią dobre stosunki, a obecny stan trwa już jedenaście pokoleń.

-Nie zapomniał, Wielka Wyrocznio.

Ostatnie słowa mężczyzny nasycone były kipną w stronę They. Judasz podszedł do jednej ze ścian i zamaszystym ruchem dłoni ramę drzwi. Ściana tym obrębie zafalowała, pociemniała i została istną wyrwą w przestrzeni. Wielki Odźwierny gestem zaprosił całą trójkę do przejścia.

***

Po raz kolejny naleźli się na granicy światów, w tym ciemnym miejscu protomaterii wszechrzeczy. Lecz tym razem było stabilniej. Siła woli Judasza, bo kogo by innego ukształtowała prostą ścieżkę którą na boki ograniczały ściany barwy obsydianu za którym kotłowało się coś hałaśliwiej Nie wiadomo czy to dla ochrony czy aby zamknąć tym razem ich oczy na dwie strony świata. Czas płynął już normalnie dla wszystkich, a dół był jeden. Maszerowali ze swym dziwnym przewodnikiem w całkowitej ciszy. Nie było zapachów i dźwięków, ani nawet czucia. Nie czuli ubrań na sobie, ciężaru pod stopami czy własnego jestestwa ciała. Nim się spostrzegli, był już koniec. Koniec ukształtowany nie z czarnej, lecz złotej energii przeplatającej się w kurtynę na wietrze, zasłonę lśniącą i wprost piękną. Judasz obrócił się za siebie i spojrzał na Brigid:

-Już myślałem, że się zgubiłaś. Wy wszyscy przyzwyczajcie się do tego miejsca, wędrowka przez nie jest konieczna, coś w rodzaju pielgrzymki.

***

Po drogiej stronie zaś było... Ciemno. Nim wzrok przyzwyczaił się do ciemności, musiało sobie z nią poradzić ciało. Ciemność była gęsta niż zwykłe powietrze, w dotyku jak wychłodzony metal i podrygiwała nerwowo, a że była wszędzie, przypominało to uczucie zanurzenia się w dziwnym roztworze. Do nosa wdzierał się wilgotna, mokra dłoń. Kristberg Leikrini skojarzył ja z zapachem ściętego, zmoczonego przez deszcz drewna. Ciarki przebiegły po plecach Lorraine, kiedy to ciemność znowu drgnęła trzęsąc się. Przynajmniej mieli twardy materiał po d nogami, le ócz to była za pociecha kiedy to serce ściskał strach i niewiadomy smutek? Dookoła było zimno, ciemno i cicho, słyszeli tylko swe oddechy i szuranie sandałów Judasza w miejscu. Głos tegoż zakomunikował.

-Kristberg, możesz zapalić lampę?

Jeszcze przed jej zapaleniem wszyscy dostrzegli, że oddali skądś przebija delikatnie ciemność słabowite, białe światło odkrywające w szarości pokraczne kształty których grozę potęgowała wyobraźnia. Wnet blask lampy górniczej drwala rozjaśnił salę. Światło było czyste lecz barwione na złoto, podobnie jak kurtyna którą przeszli aby tutaj się dostać. Z chwilą zapalenia przez Kristberga lampy dostrzegli, że tylko jego światło nadaje prawdziwy kolor. Wszystko inne było szare albo wyprane z czystości kolorów, zabrudzone, bez radości i życia wynikającego z barw.



Światło wpadało przez szczeliny. Judasz westchnął.

-Zrazu lepiej, prawda? Teraz idziemy na audiencje.

Światło rozwiewało oniemiawszy żywą ciemność, zapewniając komfort wędrówki Echo ich kroków odbijało się wielokroć w krótkim korytarzu który zwieńczyły drzwi. Jeśli korytarz był zniszczony, to już drzwi prezentowały najwyższy kunszt artystyczny. Na białym drewnie zostały wyrzeźbione misterne ornamenty których zagłębienia pokrywała cienka, złota blacha przyjemnie odbijająca światło lampy. Wprawiono tam złotą klamkę w kształcie węża. Judasz otworzył drzwi, a oni wrzeli bocznym wejściem do olbrzymiego holu spowitego w cieniach. Lampa błysnęła sama z siebie jaśniejszym światłem jakby podejmując walkę z ciemnością podejmując wyzwanie większej powierzchni, granatowa posadzka została utworzona z malutkich, matowych kamyków, ściany przypominały niewzruszony, gładkie, szare mury kościoła o olbrzymich oknach sinusoidalnej ramy która jednak wypełniały witraże pozbawione swego piękne. Były czarne od sadzy. Szare kolumny podpierały całkowicie skąpany w mroku sufit. Za ich plecami znajdowała się wielka brama okuta żelazem. Lorraine poczuła się tutaj wyjątkowo nieswojo. Za swym przewodnikiem ruszyli przed siebie, mijając kolejne kolumny. Brigid naliczyła sześc miętych kolumn, grubych i zwężających się ku górze o osepach kilkumetrowych.
Judasz przystanął. Nic zresztą dziwnego, skoro dotarli ku celowi. Zaś celem były trzy miedziane trony, proste i zupełnie nie zdobne, a tylko pi ich wysokości można było poznać hierarchie. Na najwyższym sadowiła się blada kobieta o smukłej tali, której nagłe perski odsłaniał cząstkowo dekolt zwiewnej, falującej sukni trzech wymieszanych barw – ciemniej krwi, ociosanego granitu i żwiru. Miała bose, małe stopy oparte o kamienny stopień tronu. Dumnie prężyła się, lustrując ich oczami które były tylko czarnymi plamami na środku których wylała się kropla krwi. Krwawej barwy były jej duże usta i we czarnych włosach znajdowały się pasma koloru krasego. Nie rudego lecz krwawego właśnie. Judasz uklęknął, podwijając swe szaty, głowę trzymał nisko. Szepnął do was.

-Klękacie... To jest Nyks, Królowa Miasta Cieni, Panna Zdrady i Piękno Wcielone... Ale z ostatnim polemizowałbym.

Potem wzrok całej trojki powędrował na tron po prawej, odrobinę niżej. Tam siedział krępy mężczyzna w którym nie było absolutnie nic ludzkiego. Twarz miał szarawą i zoraną zmarszczkami, a mimo to silną i zawitą. Z pustych oczodołów ziała pustka. Czubek głowy był ogolony z wyjątkiem boków na których rosły nieskładne, niezdrowe, siwe włosy. Usta wąski i zaciśnie tak mocno, że niewidoczne. Od żylastej szyi w dól przyodziany był w pobłyskująca zbroję wykonaną jakby z jednego kawałka metalu pociętego, a mim to trzymające się razem jako całość, bez szczelin i spoiw. W prawej dłoni opatrzonej w nieproporcjonalnie dużą rękawicę trzymał wielkie berło, jeśli nie maczugę wykutą z kawałka skały lecz tak misternie wyrzeźbioną, powlekaną srebrem, złotem i platyną, wykańczaną szafirami iż była to najpiękniejsza ozdoba jaką można było sobie wyobrazić. Szpeciły ją równe, elegancie kolce z metalu. Znowu nastąpił nieodłączny, szeptany komentarz Judasza.

-Ereb, Król Miasta Cieni, Emanacja Mroku, Hetman Zjaw. Jeden z najpotężniejszych wojowników. Nie ma w nim krzty łaski. Patrzcie teraz na Selene po lewej. Księżniczka Miasta Cieni, Pani Księżyca i Gwiazd, Srebrzysta Dama jest córką poprzedniego króla i chyba najlepsza ze wszystkich dworzan. Tylko ona ma prawo wydawać światło.

Selene siedziała na najniższym tronie, po prawej od Nyks. Przypominała trochę rozbrykaną nastolatkę. Miast siedzieć poważnie, jej drobna osoba miała podwinięte nogi pod siebie, a pociągła, gładką i blonda twarz podpierała dłonią opartą na tronie. To ona, a nie matka była prawdziwie piękna. I urokliwa. Srebrne włosy spadały na dół niczym wodospad kończący się nie wiadomo kiedy i czemu, oczy znużenie lśniły jak gwiazdy których już nie chce się oświetlać drogi, a mimo to mają jeszcze chęć na zabawę. Srebrny naszyjnik o mocnych, grubych ogniwach trzymających brunatny kamyk ciążył na jej szyi. Selene uśmiechała się pod nosem czymś bardzo rozbawiona wpatrując się w sferę ciemności za jedną z kolumn. Miała na sobie podobną suknie jak jej matka, ale w barwach zdecydowanie żywszych i radosnych jakby nie pasując do miejsca i rodzinki. Nyks otworzyła usta, ujawniając białe zęby i melodyjnym, silnym i mocnym głosem nie dającym echa rozpoczęła rumowe z Judaszem.

-Przybyłeś, jak obiecałeś co raduje moje serce. Sprawiłeś sobie kolejnych giermków? Doprawdy, nie rozumiem co w nich widzisz.

On podniósł głowę do góry ale delikatnie, aby nie urazić królowej.

-Bądź powitana królowa, bądź powitany królu, bądź powitana księżniczko. Królowo, to kwestia przyzwyczajenia. To moi kompani, Brigid Monk, Lorraine Girard oraz Kristberg Leikrini.

-Iskarioto, zabawnie wyglądasz klęcząc. Dalej przyjacielu! Powstań i niechaj powstaną twoi kompani!

Kiedy wszyscy stanęli na go, Lorraine mogła zauważyć, przeanalizować intencje królowej, a były one iście konspiratorskie i pragnące poznać odpowiedzi. Zauważyli teraz kilka zbroi za tronami lecz cokolwiek więcej nie mogli powiedzieć z powodu tronu. Nyks przemówiła po raz wtóry.

-Niebawem odbędzie się bankiet. Czujcie się zaproszeni. Teraz pozwoliłbyś porozmawiać ze mną i Ceridwen.

Selene wyskoczyła ze strony i skocznie podbiegła do Lorraine. Uśmiechnięta i ożywiona zakomunikowała miłym głosem:

-Zajmę się nią. Ta drugą też.

Uśmiechnięta, stanęła na jednej noce, ugaszać drugą i znowu skoczyła, tym razem w kierunku Kristberga.

-A fe, jaki włochaty! Ale też może być.

Ereb mówił cicho i nisko, a wraz z jego słowami w holu zrobiło się zminiej i wilgotniej.

-Jak chcesz moja córko. Rozumiem, iż to światło - dłonią wskazał na lampę drwala - Jest legalne.

-Nie jest.

Judasz burknął, a nagle zrobiło się jeszcze to raz zimniej, na rogach zaszumiało, zaskrzypiało. Świat stanął w oczekiwaniu na dalszy ciąg, a Selene już chwaciła Brigid i Lorraine za dłonie ciągnąc je w bok sali, za kolumny, w ciemność bez lampy drwala.
 
Johan Watherman jest offline  
Stary 23-08-2010, 10:11   #5
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
asnęła. Zasnęła twardo z długopisem i kartką w dłoni, zmęczona podróżą, spotkaniami, rozmową z bratem, zasnęła popłakując w poduszkę jak mała dziewczynka. Próbowała jeszcze napisać nekrolog dla Ojca. Jakże przewrotny potrafi być Los! Gawędziarzowi epitafium musi napisać jego córka - beztalencie.

Rozpłakała i zasnęła. Brakowało jej słów. Ale najbardziej brakowało jej Ojca.

***



Zasnęła i śniło jej się, że się obudziła, i że siedzi z kawałkiem pergaminu w ręce. Niewielki, mieszczący się w dłoni skrawek materii, pieczołowicie wyciętej ze starej księgi. Na obrazku unosiła łepek ręcznie malowana przepiórka, ledwie widoczna na tle traw. Ilustracja, której brakowało w jednym z najsłynniejszych średniowiecznych bestiariuszy. Zapuchniętą twarz Brigid rozjaśnił filuterny uśmiech... Tak, Tata to umiał opowiadać. Tata miał fantazję. Powinien pisać książki...

"Jaki pożytek z książki, w której nie ma ilustracji...", pomyślała obracając obrazek w dłoni. A potem zapadła się w ciemność króliczej nory, przestała widzieć cokolwiek - i lekko się wystraszyła.

- Nie krzycz...
Brigid zamrugała zdziwiona. Nie zamierzała krzyczeć, doprawdy! A nawet gdyby, powstrzymałby ją przed tym pewny, ciepły dotyk ręki przybysza. Lustrowała go ze spokojnym zaciekawieniem od stóp do głów, wreszcie uśmiechnęła się niepewnie.

- Nie pytaj...

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Nie zamierzała posłuchać. "Jaki pożytek z książki, w której nie ma ani ilustracji, ani konwersacji"? Ale pociągnął ją za rękę, wydarzenia popłynęły zbyt szybko i nie zdążyła zadać pytania, które razem z parsknięciem śmiechu pchało się jej na usta.

"- Gdzie twój zegarek? Gdzie kraciasta kamizelka?"



***

Do dwójki towarzyszy nie odezwała się ani słowem, na jej twarzy igrał rozbawiony, i dziwnie pełen ulgi uśmiech. Puściła do wielkiego brodacza i szczupłej - chyba artystki - konspiracyjne perskie oko - "I jak wam się podoba w moim śnie?". Jak zwykle nikt nie zwrócił na nią uwagi, także Królik Judasz zajął się rozmową z tamtym dwojgiem. Brigid to nie dziwiło. Niedostatek uwagi, jakie otoczenie jej poświęcało co prawda bolał jak zawsze, ale nie dziwił. Już nie. Brigid w gruncie rzeczy przywykła już cokolwiek do swojej szarej pospolitości. Ludzkie oczy jakoś naturalnie ją omijały, gdy zaczynała mówić - publika przestawała słuchać... Tak było. I już. Choć cierpiały na tym jej dawno pogrzebane pisarskie ambicje.

"Nie chce mi się. Naprawdę nie chce mi się grzebać w tej zaschniętej kupie" - zganiła samą siebie i jeszcze raz przyjrzała się trzymanemu w dłoni obrazkowi. Był szary, całkiem jak ona. Niezwykły tylko przez przyczepioną do niego opowieść. Podobał się Brigid. Właściwie wszystko jej się podobało. Zwalisty brodacz z dudniącym głosem, eteryczna jak rusałka dziewczyna i nawet Judasz o różnobarwnych oczach. Świetnie się bawiła, dopóki Judasz mistycznym rzutem na taśmę nie przypomniał sobie o jej istnieniu.

"O, Króliczku" - jej twarz spoważniała w jednej chwili, gdy Iskariota wyartykułował swoją obietnicę - "Lepiej, żebyś mówił prawdę. Bo króliczki też lubię. Z majerankiem".

***


Thea nie budziła w Brigid strachu - dopóki nie zaproponowała jej roli kronikarza. Właściwie sama nie wiedziała, czemu wzbudziło to w niej taki sprzeciw. Czy nie to robiła przez ostatnie lata? Powielała cudze myśli i wypuszczała je w świat?

Jednak nie chciała. Zawisła na ustach Judasza ciężkim jak ołów spojrzeniem i nie odwróciła oczy, dopóki nie usłyszała upragnionych słów.

- Może... kiedy indziej? - powiedziała do Thei, gdy zostały same. Współczuła ognistej pani. Uwięziona - musiała być bardzo samotna. - Pytania, ekhm... - zaszurała po podłodze... sandałami? - Rzekłaś, że Judasz ponownie przywiódł swoich ludzi. I że ponownie upadnie. Co stało się z poprzednimi, dlaczego upadli?

-Byli oni ludźmi skąd i wy pochodzicie, acz innych czasów. Było wielu takich, niektórzy pukali do mych drzwi, inni poszukiwali nirwany. Niektórzy pomagali Judaszowi, zazwyczaj wracali. Czasem zostawali tutaj. Ostatni raz służyła mu para kochanków, Adam i Łucja. Ich miłość była wielka i prawa, była ich siłą. Lecz zażyczyli sobie stania się jednym z nieśmiertelnych i jedności, aby zawsze być razem, a ich miłość wyszła poza cielesność ziemi. Nie dali się przekonać, tego się nie dało. Tak oto istnieje Ceridwen, Dwa Oblicza, Brzydota Śmiertelna, Pan Życia. Ostatnim podarkiem Judasza było odebranie im statusu nieśmiertelnych, ocalenia ich. Razem, w swej miłości, spoiwie lecz zarazem wszystkiego co w nich złe, brzydkie i chore, to poczęło ich zżerać. Dwoje najpiękniejszych wtedy i jednych z najczystszych ludzi - Thea zastopowała na chwilę, a błysk światłą oświetlił jej oczy - zsumowało w jednym bycie to co ohydne. Upadli, Ceridwen jest ohydą i smrodem świata. Ma jednak wolność, a wolność daje mu jeszcze szansę. Wszakże mimo tego ma dość swej siły aby wydrzeć śmierci innych, zasiać nowym bytem. Ale i teraz, go odebrać. Upadli przez wielki egoizm.

Brigid milczała, przyglądając się trzymanej w ręku ilustracji. Wreszcie, bezwiednie, sięgnęła za pazuchę... habitu?... i umieściła skrawek pergaminu za wytartym, zszarzałym od wielokrotnego prania stanikiem. Świadomość, że średniowieczne mniszki raczej nie nosiły biustonoszy, jakoś nie tknęła jej myśli. Wypaliła nagle:

-Jeśli to miejsce jest twym więzieniem, kto i dlaczego cię więzi?
Oblicze wyroczni rozjaśniało. Jeśli wcześni prezentowała burzę, teraz była łagodna. Jej oddech jak błękitna para, lecz letnia. Płomienie słały się niższe, wolniejsze i spokojne.

-Jestem uwięziona zarówno w tej formie jak i miejscu. Formę nadaje mi skraj fizyczności. Im mniej we mnie tego, co z granicy z jednej granicy, tym więcej drugiego. Wolnością mą jest równowaga, a teraz mi jej brak. Moja świątynia zaś zaś miejsce, do którego wpuszczam niewielu i niewielu jest wpuszczanych. Drugim czynem w historii było moje uwięzienie po wieki, a uwięził mnie Judasz. Czemu jestem w dwóch więzieniach? Pytasz deszcz, czemu pada? Czy ma jakaś pierwotną przyczynę i cel? Taki sam jest mojego uwięzienia, absolutny bo tak być musiało.


- Króliczkowi wyrosły racice
- oznajmiła nagle rozbawiona Brigid. - Rogi i ogon z chwostem. Będzie się miał czym od much opędzać.

Pokłoniła się Thei.
- Ostatnie pytanie zostawię bez odpowiedzi, pomówimy o tym, gdy wrócę, by spłacić dług. Czy kronikarz zawsze pisze prawdę? A jeśli tak, to czyją?

***


-Już myślałem, że się zgubiłaś.
Wsunęła dłonie w szerokie rękawy habitu, spoglądając na przewodnika z takim samym pobłażaniem, z jakim wcześniej wysłuchiwała zapewnień "to-nie-jest-sen". Uśmiech drgający w kąciku ust nie pasował do jej zgrzebnych, klasztornych szat i prostej fryzury.
- Nic podobnego - zapewniła z nadzwyczajną powagą Brygid, która za nic nie chciała przegapić kolejnej odsłony opowieści. - Mam nadzieję, że nie wyjdę z tej historii jako antysemitka - oznajmiła nagle złośliwie.
Zanim Judasz pociągnął ich ciemność, w ręku Brigid błysnął nagle maleńki nożyk, którym podcięła przewodnikowi kosmyk włosów na karku. Kiedy się odwrócił, jej twarz była niewinna niczym oblicze jej świętej imienniczki.
- Królicza łapka - oznajmiła, chowając kosmyk włosów w czeluściach rękawów. - Na szczęście.

***

Wymknęła się z uścisku Selene już po chwili. Po prostu rozluźniła palce i szła coraz wolniej, a dziewczyna o srebrzystym głosie po prostu ją minęła, zapominając o niej w tej samej chwili.

Brigid ruszyła wzdłuż ściany, macając przed sobą ręką. To nie to nawet, że chciała wrócić na salę. Bardziej chciała zobaczyć, co się kryję, hm... poza głównym wątkiem i wątkami pobocznymi.

Krocząc w ciemności, ostrożnie namacując drogę przed sobą doszła do wniosku, że śni o samej sobie, zawieszonej w jakiejś nieprwadopodbnej postmodernistycznej powieści, w której na herbatce u Szalonego Kapelusznika spotykają się postacie ze wszystkich możliwych mitologii czy arcydzieł literatury, z pomieszania stylów wychodzi... właściwie nie wiadomo co, ale nic to, wszak postmodernizm nie boi się swoich własnych wewnętrznych sprzeczności

"Nie będzie morału. Tytanida wzroku i słońca Thea uwięziona przez apostoła w azteckim niebie, matka Selene, a może i nie... Przynajmniej Ereb i Nyks trwają w radośnie kazirodczym związku. Ach tak, przecież to bogowie, których nie dotyczą ludzkie prawa".

A jednak w tym morzu niewiary Brigid czepiła się deski jednej myśli, obietnicy "jak wrócisz, ojciec może żyć". Wszak w to uwierzyła, mocno i całą sobą.

Posuwając się pomału korytarzem, skręcała zawsze w lewo, żeby się nie zgubić w ciemnościach. Przełknęła ślinę. Narastał w niej irracjonalny strach, że w mroku, nie widząc, natrafi ręką na coś obrzydliwego. Albo ostrego i niebezpiecznego.


Coś przebiegło jej po stopie, lekkiego, szybkiego i pokrytego sierścią. Szczur?

Podskoczyła i niemal krzyknęła, kiedy ostre ząbki zraniły ją w stopę. Tupnięciem przegoniła zwierzaka. Pochyliła się, obmacując kostkę. Ból był prawdziwy, krew gęsta i lepka.

- O kurwa - wyrwało się Brigid, samotnej w zupełnych ciemnościach. - To nie sen.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 23-08-2010 o 18:30.
Asenat jest offline  
Stary 25-08-2010, 14:43   #6
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Czasami zdarza się tak, że człowiek w kontakcie z absurdem człowiek zupełnie traci głowę. Staje się małostkowy, a niekiedy najzwyczajniej szalony. Opanowanie umysłu niekiedy wydaje się nie być możliwym do wykonania.
Kristberg czuł się podobnie. Jedynie podobnie, bo stanu jego umysłu, albo raczej ducha, nie dało się opisać sposób kompletny. O porządnym porównywaniu nie było mowy.
Islandczyk nie myślał o wielu rzeczach. Zajmowały go jedynie słowa Thei i Judasza. Resztę tłumaczył objawieniem.
Jakże dziwny jest ludzki umysł. Potrafimy godzinami zastanawiać się nad sprawami względnie błahymi, poświęcać im uwagę i wcześniej wspomniany czas. A kiedy przychodzi co do czego, w momencie kiedy musimy coś głęboko rozważyć, trafiamy na ścianę i często zawracamy.
Wszystko jest takie dziwaczne, życie zakrawa na śmieszność, a ludzkie mądrości to przecież jedynie dziecięce gaworzenie. Czy ponadrzeczywiści towarzysze rozmowy Kristberga nie uświadomili mu tego zbyt dosadnie? Nie trzeba było być geniuszem, aby to zrozumieć.
Pokora to ponoć jedna z największych cnót, jakimi został obdarzony człowiek. Kristbergowi jej nie brakowało, jednak, czując nawet swoją malućkość względem wielkich, nie potrafił ugiąć przed nimi karku. To nie jest Bóg. Mężczyzna trwał zaparcie w swych przekonaniach.
Może to anioły?
Takie rozwiązanie byłoby co najmniej satysfakcjonujące, jednak samo w sobie nie przynosiło najważniejszego – pewności.
Judasz nie mógł być aniołem.
Nienawiść, jaką Islandczyk czuł do Iskarioty wykraczała poza wszelkie dotychczas znane granice. Może to przez otoczenie – świat dziwactw i absurdu bez widocznego porządku, lecz nawet tak skrajne emocje nie sprawiały, że świadomość Kristberga przybierała jedną barwę. Judasz intrygował.
Jak to jest zasiadać obok Boga? Ponoć Iskariota był sposobem na osiągnięcie bliskości Pana. Wszystko było tak niezrozumiałe.
Islandczyk nie pojmował swego przewodnika jako apostoła, ucznia Jezusa Chrystusa i pewnie źródła odpowiedzi na wiele pytań. Patrzał na niego jak na wroga, uosobienie diabła, mężczyznę, który potrafił jedynie kłamać i niszczyć. Taki przecież był Judasz – przeciwnik Kościoła.

-Twoje życie nie jest obecnie wystarczająco godne, a mimo tego już teraz byś mógł w nim zamieszkać. Kiedy zaś będzie godne, ty nie będziesz chciał w nim być. Godnym można być tylko poza królestwem kiedy pragnie się go dla innych kosztem siebie. Lecz kiedyś spełnisz oba warunki będąc godnym i w nim jeśli tylko pogodzisz prawdy z domu rodzinnego z prawdami które odkryjesz w trakcie swej podróży – odpowiedź Thei wyrwała mężczyznę z zamyślenia. - Odpowiem ci zarówno patrząc na twój świat jaki i cały wszechświat. Tam, skąd pochodzisz świat można ocalić tylko oświecenie, a dokładniej – reakcja na nie. Uświadomienie sobie wielkości wszechświata, bycia kruszyną w nim, niezmienności, a zarazem wielkiego dobra którego się doświadczyły, a nie doceniało. To by rozpaliło w duszy każdego człowieka ogień, raz mniejszy, a raz większy który wypaliłby u nich to ich niszczyło od środka. Mówiąc prosto, ludzie musieliby ponownie zawierzyć. Niektórym wiara nie byłaby potrzebna lecz aby objąć ocalaniem cała twój świat, potrzeba właśnie wielkiej wiary której każdy byłby pewny. Istnieją też dwie inne drogi. Jedną jest poświęcenie. Jeden człowiek za jednego człowieka, jeden Bóg za całą ludzkość. Trzecia mówi o ratowaniu tego co się da, a tego co nie da – daniu nowej szansy. Uratować jedne istnienie znaczy uratować świat. A wszechświat? Są rzeczy których nie powinno się zachowywać, są w nim też miejsca przeznaczone do zniszczenia i ocalenia, są rzeczy poza tymi kategoriami. Tutaj możesz zrobić wszystko lecz całości nie poruszysz – ciągnęła wyrocznia.

Jak można było się spodziewać, odpowiedź na pytanie Kristberga była co najmniej niesatysfakcjonująca. Może spodziewanie się poznania złotego środka dla całego świata było nieco naiwne, jednak kto powiedział, że drwal z Islandii nie może być naiwny?
Jeżeli Kristberg dobrze zrozumiał, to bogini mówiła coś o poświęceniu, którego przecież tak brakowało na świecie. Wiara i zaufanie też nie występowały na Ziemi w liczbie satysfakcjonującej Pana. Tak przynajmniej twierdził drwal.
Serce podpowiadało mu, że ma siłę, aby pchnąć świat na nowe, zbawienne tory, jednak ludzka skromność nie pozwalała Islandczykowi w to uwierzyć.
Nawet słowa wyroczni brzmiały w jego uszach dziwnie. Trudno było w pełni im zawierzyć. Tutaj niczego nie można było być pewnym. W końcu świat, którego nie znamy nigdy nie będzie dla nas jasny.
Z drugiej strony, Kristberg wcale nie czuł się tutaj nieswojo, ani nie czuł nawet iskierki skrywanego strachu związanego z tajemnicami. Może to jednak nie był obcy świat? Zakładając oczywiście, że wędrowcy znajdowali się w jakimś świecie. Bo jak coś, gdzie nie ma statecznego życia, ani emocji można nazwać światem? Być może jest to jakieś miejsce, ale istniejące jedynie w świadomości kogoś, kto wszystkie przymioty istnienia posiada. Słońce ogrzewające nasiona kreacji – emocje, szaleją pewnie w otoczeniu administratora tej rzeczywistości, zamieniając jego żywot w metafizyczny rejs potokiem cudzych doznań, które przecież stworzone przez jego umysł, są jego własnymi.
Takie stwierdzenie jednoznacznie przedstawia ludzi jako spirytualny wymysł. A choćby taki twór stworzony został najlepiej i najdokładniej, choćby był arcydziełem swego rodzaju kreacji, to przecież, w ogólnym rozrachunku, nadal pozostaje jedynie wymysłem.
Ach, gdyby ktokolwiek był zdolny do zrozumienia istnienia... Jak wyglądałby świat pojęty? Czy płynąłby nadal swoim niezmienionym nurtem? A może... nie?
Mnogość idei, zamysłów i twierdzeń, to wszystko może jedynie zgubić istotę tak marną jak człowiek. Potrafi odsunąć ludzi od jedynego Boga, oddalając ich tym samym od zbawienia.
Ale czy Bóg jest tylko przedmiotem prowadzącym do życia wiecznego? Oczywiście, że nie, życie wieczne to życie w Bogu. Tylko dlaczego Kristbergowi wydawało się, że swoim życiem daje zupełnie odwrotne świadectwo....

- Kristbergu, cóż to jest prawda? Ja się nie na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Chcesz poznać moją prawdę? Moja jest każda prawda, prawda katów i ofiar, prawda mędrców i głupców, prawda świętych i grzeszników. Moje są ich ścieżki i moje są klucze do wszystkiego. Klucze do każdej prawdy – mówił Judasz.

Odpowiedź wymijająca – tak pojmował to Kristberg. Kolejny wyraz zakłamania Judasza Jakże to wszystko często skrajnie zmieniało swoją pozcję. Raz się krystalizowało, aby zaraz znów stać na głowie i mącić w umysłach. Prawda jest jedna, chociaż w kontekście tego, czego właśnie doświadczał drwal nic nie było takie jak wcześniej, toteż prawd mogło być już więcej. Tak jak światów. Bo czy w jednym świecie to co jest prawdziwe może być takim w innym? A może istnieje prawda ogólna dla wszystkiego i wszystkich, której jest jednak na tyle mało, że ludzie nie potrafią jej dostrzec? Wszystko inne to jedynie ułudne stwierdzenia.

– Już niebawem Kristbergu będziesz mógł wybawić jeden świat. Ufam, że cię to ucieszy (...)

Gdyby tak uwierzyć jego słowom... chociaż na moment, poczuć się jak wybraniec, zasięgnąć mądrości płynącej z jego ust, aby przekonać się o czystości jego zamiarów...

Judasz kusił. Zawierzenie jego słowom oznaczało dla Kristberga odwrócenie się od Boga. Ten człowiek zwyczajnie nie dopuszczał do siebie innej myśli, jak zesłanie Iskarioty przez Szatana jako narzędzia dewiacji dusz, albo przez Boga... aby sprawdzić wiarę Islandczyka.
W umyśle drwala istniała jednak jeszcze jedna koncepcja. A może to jest jakiś znak od Boga? Może w Judaszu kryje się coś, co Kristberg miał odkryć i zanieść światu jako ratunek?
Słabość człowieka znów dała swój wyraz obraniem najłatwiejszej drogi. Kristberg zdecydował się iść za Judaszem tak długo, aż zrozumie prawdę ukrytą w jego postępowaniu.

- Mamy mało czasu, więc powiem konkretnie. Z czym kojarzy się wam światło, a z czym mrok? Tam gdzie ruszamy, jest podobnie. Omeyocan zwane było niegdyś Królestwem Słońca pośród ciemności. Prawowity król został uwięziony, a królowa zabita, między innymi przez to, że król spłodził ze zdrajczynią które teraz władza Omeyocan córkę. Naszym zadaniem jest zdetronizować fałszywych władców Miasta Cieni, przy czym musimy działać delikatnie. Wy macie jeszcze prawo bezpośrednio uczynić kilka rzeczy, w moim przypadku jest to rzecz problematyczna. A, tam żyją ludzie i bynajmniej nie jest im dobrze w ciemności, jeśli to ma dla was jakiekolwiek znaczenie – rzekł Judasz.

I znów słowa były trudne do pojęcia. Dlaczego więc słuchać rozumu, kiedy zawodzi nas na każdym kroku? Czy lepiej jest czuć, czy myśleć?
Umysł podpowiadał Kristbergowi, że Omeyocan, jako miejsce do którego zaprowadzić chce go Judasz Iskariota, nie mogło być celem podróży bezpiecznym dla jego czystego ducha. Mężczyzna nigdy nie zauważał swej próżności w wyrażaniu się o samym sobie. Co prawda cecha ta ujawniała się sporadycznie, raczej przegrywając każdą bitwę z chrześcijańską pokorą, ale kiedy udało się jej ominąć wszystkie bramy natchnionej Bogiem jaźni Kristberga, wtedy wyrażała się w samych skrajnościach.
Serce, odwieczny winowajca dramatów i tragedii, mówiło Islandczykowi, że Judasz wcale nie musi kłamać w każdej kwestii. Może w Omeyocanie naprawdę potrzebują wybawiciela? Kogoś, kto wyrwie utrapione dusze z paszczy Lucyfera, kto w chwale zasłoni umęczone dusze tarczą światła i swą odwagą godną sługi bożego pomazańca, niczym Jerzy najmężniejszy ze świętych, lub sam Michał archanioł, pokona zło.
Serce znów zatryumfowało.



Pytania, jakie Thei zadała młoda kobieta stojąca obok Kristberga nie były oznaką wielkiej wiary. Mieć możliwość odgadnięcia zagadek istnienia, a pytać o siebie, to tak samo jak móc obrzucić ludzkość szczęściem i chwałą, a zerwać kwiat paproci...
Lorraine, tak się przedstawiała. Islandczyk uznał ją za zabłąkaną i postanowił swoim postępowaniem dawać jej przykład. W końcu co więcej mógł zrobić? - pytał sam siebie.

Kolejny raz wędrowali w miejscu, które pewnie nie istniało. Tak przynajmniej wydawało się Islandczykowi, chociaż nie potrafił dokładnie pojąć takiego stwierdzenia.
Tym razem jednak wszystko wyglądało inaczej. Szli zamknięci bez możliwości spojrzenia na piękne światy. Nie było tutaj materialnego czucia, toteż wędrówka była przedziwnym doznaniem. Nie pierwszym jednak i pewnie nie ostatnim w tej wyprawie.
Drogę kończyło przejście. Złota zasłona u kresu falowała lekko jakby pchana wiatrem.
Przekroczyli ją.

Ciemność zapanowała nad światem. Wdzierała się w każdy zakamarek, odganiała wszystko inne, nie mając przecież równego sobie przeciwnika. Towarzyszył jej zapach wilgotnego, ściętego drzewa, woń, która wprawiła drwala w prawie swojski nastrój.
Nagle mrok zlękł się, i nastroszył jak kot, kiedy umykał przed światłem. Cała ta sytuacja miała miejsce, ponieważ Kristberg dręczony ciemnościami zapalił lampę.
Mrok odszedł, ale zabrał ze sobą kolory. Takie stwierdzenie wydawało się być rozsądnym w porównaniu z zakładaniem, że ktokolwiek tworzy świat bez barw.
Ruszyli przed siebie, a Kristerg był już pewny, że mają w swojej wędrówce jakiś określony cel. Wszystko wcześniej było w pewnym stopniu metafizyczne i dziwnie ulotne. Teraz świat dążył ku rzeczywistości.
Pomieszczenie, w którym znaleźli się po przekroczeniu misternie zdobionych drzwi zdumiewało swoim majestatem, lecz nie przygniatało to Islandczyka. Mężczyzna czuł się tutaj dziwnie swobodnie, jakby ufał temu miejscu. Może to dlatego, że wielkie pomieszczenie w pewnym stopniu przypominało kościelną salę... któż to może wiedzieć?
Gdy pielgrzymi, jak określił ich Judasz dotarli do końca pomieszczenia, ich oczom kolejny raz ukazał się niecodzienny widok. Na wielkim tronie siedziała przed nimi piękna kobieta, której majestat musiał przewyższać cześć Thei, albo musiała to być osoba niezwykle zawzięta. Judasz bowiem uklęknął przed nią składając pokłon i poganiając do zrobienia tego samego do tego samego pozostałych.
Otoczenie kobiety na tronie również nie należało do codzienności. Groteskowy rycerz i przepiękna dziewczyna. Byli jak biel i czerń, jak materia i nicość, jednak razem prosperowali w tym świecie pewnie służąc Nyks, czyli Pani Zdrady, jak określił ją Judasz. Czyli będąc źli? Co do Ereba nie było wątpliwości, ale Selene? Kristberg nie mógł uwierzyć w to, aby tak piękna istota czyniła zło w czyste postaci.
Ciemność nie potrafi tworzyć piękna. Jej kreacja to jedynie odbicie pracy boga. Odbicie skrzywione.
Nic dziwnego, że Judasz jedynie o niej nie wyrzekł złego słowa.
Gdy wszysc zostali zaproszeni na bankiet, a cudowna księżniczka obiecała zaopiekować się kompanami Judasza, wyrażając przy tym opinię na temat dumy Kristberga – pięknej, gęstej brody, co więcej opinię negatywną, w drwalu odezwały się w końcu ludzkie odczucia i zagrały w nim emocje.

A może się tak ogolić – pomyślał śmiejąc się do siebie w duchu.
Nieco wesołości pomogło drwalowi zacząć myśleć po ludzku.

To jeszcze dziecko, nie może być przesiąknięte złem. I pewnie nie jest. A naawet jeżeli, to na pewno da się ją jeszcze uratować.

Gdy przemówił Ereb, którego Islandczyk od początku darzył wielką antypatią. Mężczyzna mówił coś o jego świetle, a księżniczka oznajmiła, iż nie jest ono legalne.
Lampa zgasła, a Kristberg w ciemnościach udał się za trzema kobietami.

”Zdrowaś Mario, łaskiś pełna...” - odmawiał w duchu trzecią Zdrowaś Mario, zaciskając w palcach paciorek różańca. W końcu nawet w obcym świecie nie można było zapominać o różańcu.
 
Minty jest offline  
Stary 25-08-2010, 20:18   #7
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Wymiana zdań między Kristbergiem a Judaszem nie była dla dziewczyny zbytnio ciekawa, ewidentny spór na tle religijnym, czym sama się średnio przejmowała. Chodzenie do kościoła, odmawianie modlitw i sakramenty były chyba wystarczające, wypełniała jako tako swój obowiązek. Nie czuła też nigdy, że to ją gdzieś prowadzi, po prostu to robiła, rozmowa dwóch oponentów wydawała się więc rzecz jasna zupełnie bezcelowa i bezowocna. Co jak co, ale Judasz, o ile to ten Judasz, wie więcej niż ten mężczyzna, choćby był nawet arcybiskupem.

Zajmująca natomiast była kwestia rzekomych magicznych zdolności, dziwnych mocy którymi Lorraine miała się teraz posługiwać. Zafrasowana i rozochocona chyba bardziej niż zawsze kręciła pędzelkami w palcach czekając na sposobną chwilę, by ponękać nieco Klucznika. Zmierzając do miasta koszmarów Lorraine postanowiła wykorzystać chwilę, szczególnie że mogło mieć to znaczenie. Nie byłą duża, silna, nawet dorosła nie była, ale jeśli umie jakieś magiczne sztuczki to warto by było umieć je zastosować.

Przysunęła się do przewodnika i pociągnęła go za lewy rękaw.
- Panie Judaszu? Mam pytanie... jak czarować?

Judasz wnet się zatrzymał, bo byli u kresu drogi. Czyżby tak długo zwlekała? Judasz zdał się nie zwrócić uwagi na kolorową pannę. Bardziej troszczył się na pozostającą w tyle kobiecie w habicie... Jako średnio przywiązana do wiary była chyba na przegranej pozycji. Spojrzała z nadzieją na Judasza, ten jednak już zapraszał ich w ciemność.

* * *

Wyprana z kolorów kraina, do której wchodzili niczym bohaterowie niosący światło dawało 17 letniej dziewczynie poczucie dumy i bycia potrzebnym. Marzyła już o wielkich czynach, baśniowych stworach i intrygach, które rozwiązać mogą tylko oni, a wszystko dla dobra mieszkańców tego miejsca. Lękała się nieco, ale idąc tuż za wielkim mężczyzną i trzymając się za skraj jakiegoś materiału, który na nim wisiał, choć nie wiedzieć skąd miał na sobie zbroję. Może pochodzili z różnych czasów? Nieopodal szła mniszka, cicho, rozglądająca się subtelnie. Zdawała się czasami radować, ale powodów tego nie umiała Lora odgadnąć. Zagadkowa i dosyć fascynująca kobieta.

Wrażenie wywarte przez panujących temu światowi na paryżance było piorunujące. Piękne niczym statuy sylwetki, ostre ale na swój sposób doskonałe rysy, nawet jeśli trochę drapieżne, nieco przerażające, to były jednak wielce ujmujące. Szczególnie piękna Selene oświecała wszystkich zgromadzonych, pobudzając nutkę zazdrości u młodej dziewczyny.

Chwila zastanowienia po dosyć oziębłym przywitaniu dała odczuć, że o ile oczekuje się od nich jakiejś pomocy, to raczej nie jest to bezpośrednia, łatwo wypowiadana prośba. Nie wyglądają na takich co chcą zmian i przejmują się czymkolwiek. Sama była nieco przerażona wizją świata bez barw, bez życia mogłaby nawet rzec, ale władcom to najwyraźniej nie przeszkadzało. Bankiet też nie był chyba zbyt istotny, tym bardziej że wypruty z barw świat, pewnie pozbawiony też smaku, nie dawał nadziei na dobrą zabawę.

Kristenberg zdawał się również mieć pewien problem, bo za namową Judasza rozpalił lampę. Nielegalne światło? Wymiar sprawiedliwości bywa dosyć nieprzewidywalny w takich sprawach...
- Księżniczko Selene? Nie gniewaj się proszę za nasze światełko – odezwała się swym dźwięcznym głosikiem pełnym nadziei. - Dla nas taka gwałtowna zmiana jest niczym uwięzienie w klatce wolnego ptaka. Nie gniewaj się na naszego przyjaciela. Przyszliśmy tu specjalnie, by służyć naszą pomocą i musieliśmy sobie radzić w drodze. Tu gdzie nas zabierasz jest bardzo ciemno i już boję się, że życie ze mnie ucieknie razem z kolorami mojej sukienki i włosów... Proszę okaż swą łaskę, bo czujemy się nieco zagubieni. Wybaczysz pani nam i Kristenbergowi?

Faktycznie była nieco przestraszona, pozbawiona swej siły barw i zwiewności. Nieznane prawa miasta rządzonego przez dziwnych bogów sprawiała, że przechodziły ją ciarki po plecach. Selene zdawała się być nieco inna, bardziej ludzka i na co liczyła Lorraine, choć odrobinę przyjazna. Zdawała się być promykiem nadziei i radości w tym ponurym świecie. Co takiego ich trójka, co ona sama, przyszła czarodziejka, mogą zrobiłby pomóc temu miejscu?
 
Kritzo jest offline  
Stary 25-08-2010, 21:06   #8
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Judasz przed przybyciem do Miasta Cieni zdążył udzielić Lorraine odpowiedzi, acz nader krótkiej i niedokładnej.

-Myślisz, że jest jedna recepta na to, o nazywacie czarami? Sposobów jest więcej od dróg.

***

Brigid ugryzła lub zadrapała istota, istotka która szczurem na pewno nie była, co kobieta w skromnych szatach zauważyła po chwili, kiedy przestała patrzeć na powoli przestająca krwawić ranę, a spojrzała na wprost. Pod ciemnoszarą ścianą, w ciemnym wgłębieniu stała zbroja, nie na człowieka lecz co najmniej wielkoluda bowiem jej zwieńczenie w postaci okrągłego, czarnego i wypolerowanego hełmu bez jakiegokolwiek wizjera znajdowało się na wysokości około czterech metrów. Odpowiednio wielkie, ciemne płyty pancerza o ostrych krawędziach pokrywały cały pancerz nie pozostawiając na widoku elementów kolczych czy innych. Opancerzenie pozbawiono zbędnych ozdób, barwę miało szarości wpadającej w smołę. Płyty prócz hełmu wydawały się być wytarte, wypiaskowane. Od szerokich, pokrytych kolcami naramienników których prawy był zdecydowanie większy, odchodziły mocarne dłonie. Płyty ogólnie luźno rozłożone, pełne zakamarków. W lewej dłoni makieta miała osadzona wielką, kwadratową tarczę czarną jak noc, ciężka jakby powiększony pawęż. W drugiej ręce jako wielkiej, nienaturalnej rękawicy, trzymała metalową włócznie której rozszerzające się na boki, a potem ponownie zwężające srebrne ostrze mogło ostrymi krawędziami przepołowić istotę ludzką. Z wnętrza opancerzenia dobiegał miarowy odgłos szurania, tarcie, cichego brzęczenia i pukania o krawędzie metalu. Odgłos był tak hipnotyzujący i niebywały, że kobietę przeszły dreszcze, a ciemność polizała ciało wraz z delikatną nutą strachu która teraz dopiero rozkwitła.
Szczur okazał się wcale nie być szczurem. Za wielką nogą zbroi karały się humanoida, podobna do mała zębata istota gabarytów małpiatki. Szare futro drgało powoli kiedy to delikatny, nabrzmiały tors dychał powietrzem, chude, czarne, patykowate nogi podrygiwały zakończaniem w postaci obdarzonej szponami stopy. Dłonie chwytały się nogi, dłonie obdarzone pięcioma ludzkimi palcami których zakończeniem zostały żelazne, ostre pazury. Najgorsza była jednak głowa, wielka, nieproporcjonalna i ponownie pokryta szarą sierścią. Wielkie, mętne oczy pozbawione źrenic i tęczówki wpatrywały sią w nią, a rozwarte usta do dyszenia ukazywały kilka rzędów zębów, gdzie pierwsze były drobniutkie, przypominające igiełki, a ostatnie wielkości kciuka Brigid Monk. Wnet stworzenie czmychnęło za broję, chowając się pod jedną z płyt. Ilustracja z bestiariusza zadrgała delikatnie, a kiedy kobieta wzięła ją w swe dłonie, ujrzała dokładnie wykreślone, na odwrocie, słowa które pomimo ciemności mogła rozczytać.

”Przeklęte istoty które zawiniły tylko wiernością. Zamknięci, pożerani i poganiani. Wojsko nowej ery. Zniszcz wiezienie, pożeraczy i poganiacza, a będą wolni.”

Mrugnęła, a napis zniknął. Tymczasem w dalszej części sali Selene uczyniła grymas zastanowienia na słowa Lorraine, przystanęła. Ciemność ostukała ich i odprowadzała do niewiadomego smutku. Zarówno dziewczynie jak i drwalowi zrobiło się smutno tylko z tego powodu, że jest tu ciemno i nie ma światła. Księżniczka uśmiechnęła się wesoło w stronę Kristberga.

-Możesz oświetlać drogę, lecz jak tylko srebrnym blaskiem, jaki bije od gwiazd i księżyca, dobrze? A ty – spojrzała na Girardprzymierzysz takie kolczyki, może ci się spodobają. Z jakiego dworu pocho...

Zamilkła, rozglądając się w ciemności za Brigid. Lorraine nie zdążyła nawet przeanalizować, co ona miała na myśli. Bowiem oni poszli za daleko, albo mrok zgęstniał, gdyż z pola widzenia uciekła im zarówno ona, jak i trony i Judasz. Selene znowu pochwyciła ich za dłonie i pociągnęła za sobą do biegu. Podczas pędzenia kafelki wydawały echo i pogłos, a ciemność nabrała całkowitego kształtu smagając twarze niby wiatr czy woda podczas płynięcia. Trójka wyskoczyła za plecami Brigid, wyłaniając się z ciemności. Selene spojrzała na nią.

-Chyba nie zamierasz tak iść na bankiet?


Uśmiechnęła się tym razem mniej delikatnie i bardziej stonowanie, jak na księżniczkę przystało. Dalsza droga poprzez ciemności przebiegła już powoli i spokojnie. Skręcili gdzieś w bok, i ponownie znaleźli się w zatęchłym, kamiennym korytarzu, a nie sali tronowej. Ciemność dokuczała jak uprzednio, do chwili, kiedy wędrówka w całkowitym mroku, kilku skrętach, mijaniu żelaznych drzwi, stolików i innych przedmiotów sugerujących korytarz łączący pokoje, dotarli do końca, gdzie było o wiele jaśniej.

***

Wraz z Selene, trójka podróżników znalazła się na szerokiej, wystawnej balustradzie przy ścianie wielkiego pałacu. Było zdecydowanie jaśniej. Czarne niebo zostało usypane gwiazdami jakby sypniętymi niedbałym ruchem młodzieńczej dłoni nie dbającym o jakikolwiek skojarzenia ludzi na temat konstelacji. Natomiast księżyc sytuował się w środku, wielki, w pełni i różniący się wyglądem plam od tego ziemskiego. Bulo bezchmurnie. Omeyocan, w jaśniejszym otoczeniu srebrzystego światła z nieboskłonu przypominało miasto-stożek. Na wierzchołku znajdował się kamienny, gotycki pałac pełen balustrad, wieżyczek i pomniejszych zabudowań. Budynki na zboczach i budowane ulicy były coraz to bardziej ociężałe, brudniejsze i lichsze jak patrzyło się ku dołowi, jednak zawsze z kamienia przypominały kamienice wciśnięte pomiędzy uliczki. Miasto okalał wysoki mur o kilku masywnych bramach, zadziwiający brakiem wieżyczek. Dalej zaś, aż po bezkres i zasięg wzroku, rozciągał się sosnowy las z wyciętymi w nim ścieżkami od bram przypominającymi mrówcze tunele. Miast ciemno, było już tylko mrocznie, acz mrok i tak dawał o sobie znać, im niżej, tam wypełniał zakamarki uniemożliwiając dojrzenie szczegółu. Wpychał sięw ulice, wypełniając je jako potok, napełniał szczeliny ornamentów pałacu i gardziele rzeźbionych gargulców, czmychał pod światłem księżyca w stronę dziedzińca, skąd mijając plątaninę martwych pędów i tlił się po kątach zamkowego dziedzińca. Tutaj ciemność przypominała żywą istotę płynąća dynamicznie pod światło księżyca które nie przywracało barw. Mrok był zwierzem tlącym się po kątach, upiornym wężem i płaszczką szukająca ofiar.



W miieście było bardzo cicho. Może tam, na dole, coś się działo, lecz na tyle bezgłośne, że szczyt pozostawał nieskalany innym dźwiękiem niżeli oddychanie zimnym, acz rześkim powietrzem wędrowców. Selene oparła się o rzeźbioną barierkę balustrady niczym rząd kamiennych urn z położona nań belką tak, aby mieć ich na widoku. Balustrada ciągnęła się daleko, a od strony ściany wychodziły nań wiele framug bez drzwi, skrywających ciemności pałacu. Z punktu obserwacji Kristberga, widać było, że księżyc tworzy aureolę wokół kamaszniczki, srebrną poświatę okalająca piękne, dziewczęce ciało. Ina melodyjnym głosem odezwała się do nich.

-Pięknie tutaj, prawda? Zanim przejdziemy do mych komnat i pokarze wasze, założę się, że wasza ojczyzna nie jest tak ładna! Tak... Skąd dokładnie pochodzicie, jakie macie tytuły? Ten brodaty musi być pewnie rycerzem, zagadam? A ty... – zawachlować się patrząc na Brigid jesteś kapłanką Powiernik Tajemnic, że masz pukiel jego włosów? Czemu taj jesteście? Długo mnie zabawicie?

Grad pytań wesołej księżniczki spadł na nich. Zarazem oko malarki dostrzegło na dziedzińcu ludzi. Chociaż w ciemności trudno było to stwierdzić, a wychudłem zgarbione sylwetki i monochromatyczność tutejszych barw jeszcze to utrudniała, to ona była pewna. Tak samo jak była pewna, że Selene kieruje czysta ciekawość.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 25-08-2010, 21:25   #9
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
iekawość to pierwszy stopień do piekła" - Brigid lekko wykrzywiając usta oglądała kostkę, na której niczym rubinowa bransoletka krzepła strużka krwi. "Ciekawość zabiła kota"... korzystając z faktu, że księżycowa księżniczka znowu weszła na wysokie obroty i przestała koncentrować się na czymkolwiek poza własnym słowotokiem, nachyliła się i dyskretnie zdrapała strupki, oglądając ślady zębów... Tego czegoś,co wyglądało jak owoc gwałtu Morlocka na Mowglim. Niewinnego owocu, ponoć. Brigid zawsze była daleka od naiwnie dziecięcej wiary w słowo pisane. Nikt lepiej od właściciela wydawnictwa nie wiedział, że papier zniesie wszystko. A jednak w tej żałosnej, półślepej istocie było coś tak smutnego, i tak dziecięco bezradnego w jej ataku, że Brigid była gotowa pójść nawet i za podpuchą, bo nie mogła tego nie sprawdzić.

"Ciekawość zabiła kota. A satysfakcja go wskrzesiła. Miejmy nadzieję, że nie ostatni raz". W milczeniu, z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę obserwowała cienie-ludzi na dziedzińcu, zgiętych, stłamszonych przez napierajacą ciemność. Żadnego światła. Nikt z nich nie zobaczy uśmiechu na twarzy swojego przyjaciela, nie odczyta ze wzruszeniem pierwszych liter nakreślonych koślawo przez dziecko. W ogóle nic nie zobaczy, nie napisze, nie przeczyta. A Selene gdakała srebrnym głosikiem...

Brigid całą sobą miała dość wesolutkiej jak szczygieł księżniczki. Jej świat nie znał światła, jej królestwo było pogrążone w ciemnościach, jej poddani półślepi, po jej pałacu biegają małe Morloczki, gryząc gości po kostkach, a ta kolczyki, tańce, tytuły, bankiety,zabawy, dworskie fety, urocza, bo bezrefleksyjna, radosna, bo infantylna, jakiś zagubiony we wszechświecie klon Marii Antoniny...

"Zaraz zerzygam się jej na głowę", uświadomiła sobie ze zgrozą, "i będzie dworski skandalik z tragedią grecką w tle i Judaszem Frasobliwym na planie drugim".

Ale zamiast tego skrzyżowała dłonie na piersi i uśmiechnęła się do trajkoczącej jak katarynka Selene uśmiechem tak szczerym jak sztuczne kwiaty, uśmiechem, który trzymała dotąd jako niespodziankę na wizyty kontrolne przedstawicieli urzędu skarbowego. Ten uśmiech wypełniał sobą całą przestrzeń i zasłaniał całą Brigid, i niczym uśmiech kota z Cheshire, wisiał w powietrzu nawet wtedy, gdy Brigid znikała z pola widzenia, zostawiając na stole góry segregatorów. Ten uśmiech mówił "dokumenty są czyste jak złoto, a ja odpowiem na każde pytanie".



"Ale uwierzcie, moi mili, aż sama się boję tych odpowiedzi".

Brigid zgromiła wzrokiem Lorraine, gdyby artystka zamierzała się odezwać, a Kristbergowi sprzedała dyskretną, ale dość silną sójkę kościstym łokciem pod żebra. Jeszcze wyjechałby z prawdą. Niefrasobliwa księżniczka przełknęłaby to jak młody pelikan, ale bez wątpienia radośnie powtórzy każde słowo, już następnego ranka cały dwór będzie wiedział, kim są towarzysze Judasza. A Brigid wolała mieć wpływ na to, co dwór będzie mówił. W jej oczach zamigotały iskierki.

- Sir Kristberg - głos Brigid był pełen niekłamanego entuzjazmu - jest rycerzem, jak słusznie wasza wysokość zauważyła... Należy do przesławnego w naszym świecie zgromadzenia, które jednoczy najprzedniejszych i najbardziej prawych rycerzy naszego świata, nazwy jego jednakże nie wolno mu wymieniać pod słowem honoru. Na ostrogi zasłużył sobie tym czynem, iż stanął naprzeciwko straszliwego monstrum, którego imię sagi jego kraju zachowały jako Skammdegisthundglyndi - islandzkie słowo wyfrunęło swobodnie z ust Brigid, mniszka wzięła oddech i ze swadą znamionującą duże doświadczenie łgała dalej w żywe oczy - Długi i pełen znoju był to bój, i zakończył się zwycięstwem, które opiewanoby w pieśniach - Brigid posmutniała wyraźnie - ale sir Kristberg w swej prostocie ślubował skromność i wyrzekł się ziemskiej sławy, tedy i ja więcej o jego niebywałych czynach rzec nie mogę, jednakże - mniszka nachyliła się do księżniczki,jakby zdradzała ogromną tajemnicę w jej oczach nadal pełgały maleńkie iskierki - zdradzić mi wolno, iż pochodzi z ziemi, na której ogień i lód, jak dobro i zło w duszy człowieka, toczą ze sobą wieczną walkę, a jeśli księżniczka ciekawa jest tych zmagań, sir Kristberg opowie o nich w piękniejszych słowach niźli ja, albowiem znam je tylko z opowieści, gdy on był ich świadkiem, jako dziecię w ich cieniu wzrastając. Jest znany wśród nas jako Parsifal Północy, jednakże gdy księżniczka pozna go bliżej, zgodzi się z nami, iż może przerosnąć swego imiennika. - Brigid schowała dłonie w rękawy i uśmiechnęła się pogodnie.

- Lady Lorraine natomiast jest Gracją i Siostrą Koloru, jest muzą, ale nie jedną z dziewięciu z Panteonu, ale jedną z dziewięciu z godziny dziewiątej przywołanych przez nieprawdopodobny zegar. - Brigid wyhamowała radosny galop elokwencji. Uznała, że już wystarczy. Interpretacja i plotka rozdmucha każde jej słowo.

Pytanie księżniczki ją zastrzeliło. Przeplatała w palcach kosmyk włosów, zabawkę urwaną dla krotochwili i śmiesznego a zgrabnego przytyku i pomału zaczęła się domyślać, że słowa żądzą się tu innymi prawami, rzucone padają na żyźniejszą niż na Ziemi glebę, pragną rosnąć i zamieniać się w historie. Przez chwilę była w kropce - czy Judaszowi wolno mieć kapłanów? wyznawców? czy jej słowo go pogrąży, zostawiając ich samych w ciemnej, króliczej norze bez wyjścia?

Przez chwilę wyglądała na zagubioną, ale po chwili uśmiechnęła się nieśmiało, wyciągnęła z rękawa kosmyk włosów i przeciągnęła nimi szybko po ustach, delikatnym i czułym gestem. Mogłaby przysiąc, że pachniały kulkami na mole, futrami i ogólnie starą szafą.

- Nie - uśmiechnęła się wstydliwie - Chciałabym wierzyć, że ma to bardziej osobistą naturę i intencję - kosmyk włosów ponownie zniknął we wnętrzu rękawa. Brigid schowała się za nową historią, bezpieczną, bo dwuznaczną, taką, z której łatwo będzie można się wyłgać, którą będzie można przycinać jak żywopłot.

- On jest Powiernikiem Tajemnic, a ja jestem strażnikiem słów, siostrą z Lepszej Góry. Zbieram historie i je pamiętam. Niektóre potem opowiadam. Jeśli księżniczka zna historię wartą zapamiętania - Brigid rozłożyła ręce i uśmiechnęła się - jestem właściwą osobą.

Selene oczy zaświeciły zarówno w przenośni, jak i delikatnie naprawdę, posrebrzanym brzaskiem. Lecz blask ów nie był tylko blaskiem zaintrygowania niezwykłością opowieści lecz ponad wszystko odbiciem wieków, mądrości i siły istoty. Suknia księżniczki zafalowała pod gwałtowniejszym, rześkim powiewem wiatru o zapachu sosnowej igły. Wiatr wiał z lasu.

-Yyyyhym.

Przytaknęła w pomieszaniu braku słów i cienia podejrzliwości. Potem uśmiechnęła się zupełnie dziecinnie.

-Judasz jest dziwny. Niby wszystkim się kłania, a czasem mam wrażenie, że niektórzy na sam jego widok uciekliby z pola widzenia. Zabawna historia.

- Objawy się zgadzają -
przytaknęła Brigid z godnością. - Ale u nas nazywamy takich: Autorzy Bestsellerów.

Następne słowa Selene mówiła już z dostojnością, powagą i brakiem drgań na twarzy. Piękna i szlachetna niczym szafir, błyskający zalotnie i radośnie, lecz mimo to w całości poważny, skupiony i srogi.

-Wolałabym usłyszeć coś z ich ust.
 
Asenat jest offline  
Stary 26-08-2010, 00:08   #10
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Jedynym co mogło dorównywać siłą panującej wszędzie wokół aurze mrocznej tajemnicy była szalona, oplatająca ich wszystkich groteska. Świat, w którym znaleźli się towarzysze Judasza przedstawia się niczym z pokręconej bajki opowiadanej przez kogoś z silnymi zaburzeniami emocjonalnymi. Tutaj górą było zło i prawie nic nie wskazywało na to, że sytuacja ulegnie zmianie w najbliższej przyszłości. Nic oprócz obecności pielgrzymów.
Komnata tronowa była ogromna. Kristberg przez chwilę zastanawiał się nad tym, ilu ludzi musiało poświęcić jej budowie lata pracy i wyrzeczeń. Ostatecznie doszedł do wniosku, że jakkolwiek wielka była to liczba, to było warto. Gdyby tylko nie tam ciemność...
Kilkumetrowych rozmiarów posąg rycerza Kristbergowi przynajmniej wydawało się, że jest to posąg. W końcu po co pozostawiać w komnacie zamkowej pustą zbroję tych rozmiarów?) zdawał się być jakiś obecny. Islandczykowi przez chwilę nawet wydawało się, iż gdzieś spod masy żelaznych płyt spoglądają na nich przez szparę w łączeniu czujne oczy, jednak szybko porzucił tę myśl. Wyjaśnienie przyszło samo, kiedy zza wielkiego metalowego buta zbroi wyłoniła się mała... no właśnie co? Kristberg w myślach określą to stworzenie jako małpkę, jednak zwierzęta te (o ile podręczniki i atlasy przyrodnicze nie kłamały) w rzeczywistości o wiele różniły się od napotkanej istoty.
- A kysz, poszła! - powiedział mężczyzna, nie za bardzo przekonany jaki okaże się wynik jego działania.
„Małpka” wyszczerzyła do wędrowców swe okazałe kły, lecz, o ile nie liczyć wcześniejszej rany zadanej Brigid, skończyło się jedynie na groźbach.

Po strukturze miasta wyraźnie widać było, że Omeyocan jest zhierarchizowane nie tylko pod względem sprawowania władzy, ale także infrastruktury. Stworzone na planie piramidy właściwe miasto pewnie idealnie przedstawiało przekrój tutejszej społeczności. Biedni byli na samym dole, bogaci na górze. To proste jak konstrukcja cepa. Kwestię słuszności Krsitberg postanowił zostawić sobie na później.

Brak wieżyczek patrolowych dookoła miasta mógł sugerować albo inną znajomą tutejszym metodę patrolowania i ostrzegania, albo prawdziwą potęgę militarną Omeyocanu. Ale po co wtedy byłby ten mur? Dla ochrony przed zwierzętami z lasu? A może sam las jest dla Omeyocańczyków najlepszym murem...

Księżycowa aureola wokół głowy księżniczki zwróciła uwagę Islandczyka. A może to był znak? Ta dziewczyna cały czas wydawała mu się być niejako wyjęta spod tutejszego mroku. Może to właśnie ona jest kluczem do ocalenia Omeyocanu? Kristberg postanowił po prostu trzymać się księżniczki i bacznie obserwować każdy jej ruch. Na przemyślenie wszystkich ciężkich spraw przyjdzie jeszcze pora.

- Pięknie tutaj, prawda? Zanim przejdziemy do mych komnat i pokarze wasze, założę się, że wasza ojczyzna nie jest tak ładna! Tak... Skąd dokładnie pochodzicie, jakie macie tytuły? Ten brodaty musi być pewnie rycerzem, zagadam? – pytania księżniczki poważnie zbiły Islandczyka z tropu.
- Noo... yyy... - starał się wymyślić coś na szybko. - yhym – odchrzaknął.
I wtedy wybawiła go Brygid.
-- Sir Kristberg jest rycerzem, jak słusznie wasza wysokość zauważyła(...) Jest znany wśród nas jako Parsifal Północy, jednakże gdy księżniczka pozna go bliżej, zgodzi się z nami, iż może przerosnąć swego imiennika. - pięknie wymyśliła kobieta. Kristberg uśmiechnął się do niej w odpowiedzi.
- Jest jak rzecze moja towarzyszka, pani. – dodał pochylając lekko głowę. - Czy wie... - zaczął, ale urwał nagle, gdy zdał sobie sprawę, że nie jest to jeszcze odpowiedni moment na wprowadzenie swego planu w życie.
A był to plan niezwykle... interesujący. W wielkim skrócie zakładał chrześcijanizację Selene, młodej Lorraine, w końcu całego Omeyocanu i nawrócenie samego Judasza. Co do Brigid i jej stosunku do wiary nie był niczego pewien, więc włączania kobiety do swego planu póki co nie przewidywał. Jeżlei Bóg zechce, to sam natchnie go kolejną myślą. Ale wszystko po kolei.
Póki co jednak szykował się bal. A czymże jest bal bez jedzenia? Kristberg uśmiechnął się pod nosem na myśl o tym, co będzie cekać go na uinających się od jadła stołach w królewskiej sali. Szynki, pasztety, dziki, kaczki, potrawki, udźce, baranina, wina, piwo, wódka i wiele, wiele innych...
Nawet nie pomyślał o tym, że może być inaczej.
 
Minty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172