Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-03-2012, 04:49   #21
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Moje spotykanie się z Gilbertem wcale nie oznacza, że muszę wszędzie się z nim pojawiać – odparła hrabianka z teatralną wyniosłością, dobitnie ignorując uśmieszki i dość jednoznaczne spojrzenia tamtej - I dobrze wiesz, Giuditto, że gdybym przyszła razem z nim, to nie pozwoliłby mi się skupić na Twoim cudownym występie. Nie jest najbardziej.. powściągliwym z arystokratów, a własna loża tylko by go zachęciła...

Marjolaine rozglądała się po garderobie szukając czegoś względnie wygodnego, co by mogła nań usadzić swą wydelikaconą tylną część ciała, ale jednocześnie jak najmniej brudnego czy grożącego połamaniem się po dotknięciu. Miejsce z dala od grzyba panoszącego się po suficie też byłoby miłe.
Ot i jeden z tych powodów, dla których Marjolaine w całkowicie odmienny sposób postrzegała wszelkiej maści aktorów – nie było ich stać na zaspokajanie jej zachcianek. A wszelkiej maści arystokraci mieli, w jej mniemaniu, zbytek kosztowności, które spokojnie mogli na nią wydawać.

-Dobrze wiesz... - powtórzyła się w swym skupieniu nad poszukiwaniami. Ale odnalazła w końcu wzrokiem krzesło spełniające jej proste, na tą chwilę, wymogi i przysiadła na nim z szelestem sukni. Wprawdzie na samym jego skraju, bo nie opuszczało jej wrażenie, że mebel mógłby się zawalić pod jej przeraźliwym ciężarem -Dobrze..

Urwała to swoje zająknięcie wynikające z nagłego rozkojarzenia i zamrugała gwałtownie. Zwróciła swą jaśniutką twarzyczkę ku Włoszce, a jak zwykle mało subtelna mimika dziewczyny zdradzała jej podejrzenia i płynące wraz z nimi oburzenie. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby ona maczała w tym swoje paluszki nie dla zapewnienia wygody hrabiance, ale dla wprowadzenia jej w tajniki zdzieranych sukni przez mężczyznę. Wydęła leciutko usteczka i zapytała wpatrując się uporczywie w kobietę -I może właśnie dlatego dostałam lożę tylko dla siebie i osoby towarzyszącej?

-Och... Doprawdy tak sądzisz? Czyżbym naprawdę była tak... podstępna? Albo nie wierzyła w twoje talenty? Czyżbyś sama nie wspominała niedawno, że wałachy cię... zaczęły nudzić? - odparła z lisim uśmieszkiem Giuditta i spytała tonem głosu wręcz ociekającym ciekawością.- Więc, miałam rację? Twój ogier nie dał się okiełznać i poniósł cię, zabierając tam gdzie on miał ochotę? Warto chociaż było? Ogier dobrze się sprawił w swej napaści na twą osóbkę?

Hrabianeczka przyjęła odpowiednią pozę poprzez założenie jednej nóżki na drugą, zaplecenia rąk na piersi i parsknęła -Wcale mnie nie poniósł. Nie powinnaś wierzyć we wszystko co opowiadają paryskie ptaszki..
Ta gorliwość z jaką się tłumaczyła, z jaką zaprzeczała wszelkim domysłom Włoszki co do ostatniego bardzo konkretnego wydarzenia, nawet jak na Marjolaine była trochę zbyt gorliwa. Bądź co bądź była to rozmowa o jakimś byle mężczyźnie, a tacy nigdy nie wywoływali w niej jakichś bardziej złożonych reakcji. Pomijając momenty otrzymywania od nich podarunków, oczywiście. A teraz nie dość, że wypierała się wszystkiego z taką żarliwością, to jeszcze lica jej przybrały trochę rumieńców na zbyt wyraźne wspomnienie powrotu z koncertu. Mimo to trzymała się swojego animuszu i drażniła z ciekawością śpiewaczki -Noc spędziłam grzecznie we własnym dworku. Sama w mym łóżku.

Giuditta przyglądała się jej reakcji z wyraźnym zainteresowaniem. Przy tym uśmiechała się coraz bardziej ironicznie. Wysłuchawszy jednak jej relacji Włoszka odparła obojętnym tonem.- Czyli... rozczarował cię? Nie spodziewałam się tego po nim. Twój ogier okazał się nie lepszy niż reszta dworskich koników? Szkoda.
-Tego nie powiedziałam. Ale niech sobie Gilbert nie myśli, że tak po prostu wolno mu się do mnie dobierać, kiedy tylko ma na to ochotę. Wyjątkowo podoba mu się to wzbudzanie sensacji na każdym kroku – hrabianka westchnęła ciężkawo w wyrazie dezaprobaty dla takiego zachowania swego narzeczonego.. ale też nie do końca. Ciągle jej jaśniutkie i zdradliwe policzki rumieniły się pod warstwą pudru. Obawiając się, że mogła powiedzieć zbyt wiele, hrabianka w pełni zwróciła swą uwagę na śpiewaczkę.
-A Ty, Giuditto.. - zaczęła zerkając to na nią, to na poszczególne elementy wystroju garderoby, za którymi mógłby się ktoś schować -Nie powinnaś teraz świętować swojego udanego występu z jakimś wyjątkowo żarliwym wielbicielem?
-Och... zapewne.- machnęła dłonią z dezaprobatą Giuditta.- Z wielbicielem starym i bogatym. A tacy mogą poczekać. Dostojny wiek uczy cierpliwości.
Po czym spytała.- A jak planujesz swe działania, gdy... on zacznie się do ciebie dobierać, a ty będziesz miała ku temu ochotę? Wiedz bowiem moja droga, że wieczne odpędzanie takiego ogiera to marnotrawstwo. Przynajmniej jedną przejażdżkę zawsze warto sobie zafundować.
-Działania?- powtórzyła Marjolaine unosząc w zdziwieniu brwi równie jasne co długie włosy -Mówisz tak, jakbym musiała w to wkładać jakiś większy trud. A przecież wystarczy mi pozostanie sam na sam z Gilbertem, odrobina chęci z mojej strony i wtedy.. samo.. się.. non?
Jakoś niewyraźnie zabrzmiały te słowa w ustach panieneczki. Tak samo niewyraźnie, jak i mgliste były jej doświadczenia w kwestii tych perwersyjnych zmagań międzyludzkich ( bo niekoniecznie tylko damsko-męskich ), którym oddawała się większa część francuskiej śmietanki społecznej.

W milczeniu spoglądała na Włoszkę nieruchomym wzrokiem. W końcu jednak poddała się. Zbyt wiele to było do dźwigania dla tak delikatnych ramionek, a ona nie lubiła się przemęczać. Opuściła bezradnie głowę i wyszeptała wręcz grobowym tonem głosu, w jej odczuciu idealnie pasującym do groźby jaką usłyszała z ust Maura Powiedział, że jestem skarbem, który pragnie posiąść.. że chciałby mnie zobaczyć.. nagą..
-Powiedział? No proszę. A wydawał się być człowiekiem czynów, nie słów.- zachichotała Giuditta i rzekła.-Ach... wiesz.... mężczyźni są gwałtownikami, zwłaszcza tacy. Trzeba ich poprowadzić, pokazać co sprawia nam rozkosz, jeśli chce się mieć z tego więcej przyjemności niż oni.
Kobieta wstała, podeszła do Marjolaine i nachyliła się wpatrując się w jej oczy, tak że jej duży dekolt był dobrze widoczny -On jest... od ciebie większy. Non? Więc ty postaraj się dosiąść jego. Być na górze... i ujeżdżać swego ogiera. Dosłownie ujeżdżać. Gdy siedzisz na kochanku, to to niewiele różni się od jazdy konnej. Jest może jedynie bardziej... przyjemniejsze. Domagaj się pieszczot, kieruj jego usta tam, gdzie masz ochotę poczuć ich dotyk, tak samo z jego palcami. Naucz go, sprawiać ci przyjemność. Mnie oczywiście najbardziej sprawiały przyjemność ich dłonie i usta na mych piersiach, ale każda z nas ma własne wrażliwe miejsca.

Wprawdzie panienka d'Niort nie była mężczyzną, nie było ku temu wątpliwości, ale nawet pomimo swej niewieściej płci jej błękitne oczka uciekły na prezentowany przed nią biust Włoszki. „Nic czego sama nie miała”, „nic czego wcześniej nie widziała” - można by rzec, ale filigranowa hrabianka nie mogła się pochwalić tak obfitymi kształtami. Ani nawet.. połową tego w co wyposażona została śpiewaczka.
Zaś jej rada nie była niczym nowym. Włoszka miała w zwyczaju, przeważnie nawet o to niepytana, dzielić się z przyjaciółką swoim doświadczeniem, często w dość obrazowy sposób. Zwykle puszczała to mimo uszu, samej czerpiąc więcej fascynacji ze ślicznych błyskotek niż zwierzęcego kotłowania się z mężczyzną wśród pościeli. Albo i nie, wszak Giuditta była kobietą temperamentną i poszukującą wrażeń na wiele sposób, w wielu miejscach niekoniecznie będących alkową. Tym razem jednak Marjolaine poczuła się mało komfortowo. O ile jak dotąd porady kobiety były rzucane przy okazji jakichś wypudrowanych szlachetek, to teraz odnosiły się do Maura. I wywoływały w podbrzuszu panienki jakieś drażniąco przyjemne odczucia.

Aby wybrnąć z tej raczej nieczęstej dla siebie sytuacji zakłopotania, podniosła spojrzenie i zapytała z obojętnością, jakby nie usłyszała słów Włoszki. Różowawe policzki zaś mówiły coś zgoła odmiennego -Podobno.. masz mi jakieś soczyste ploteczki do opowiedzenia?
-Ooooo...tak, ploteczki. Nie tak soczyste jak ty mogłabyś mi opowiedzieć, prawda?- zachichotała siadając na pobliskim krześle i po chwili milczenia w zadumie, odezwała się z dumą.- Popytałam o tego węża, i mój aptekarz …- tu znów nachyliła się konspiracyjnie do hrabianeczki, ale z racji odległości nie robiło to takiego wrażenia.-...Lucien, opowiedział mi o symbolach związanych z wężami. Alchemicy i lekarze mają swoje węże. Możliwe też, że to znak jakiegoś tajnego stowarzyszenia. I wiesz, co? Ponoć twój narzeczony, też bawił się alchemią.
-Doprawdy? Nie wydaje się być ani odpowiednią osobą do roli lekarza, ani typem przesiadującym w laboratorium nad fiolkami.. - mruknęła hrabianka powątpiewająco, ale w duchu była zadowolona z tego, że śpiewaczka nie drążyła dłużej tematu ujeżdżania Maura. Przechyliła głowę w zamyśleniu -Choć z drugiej strony pogłoski głoszą, że głównym celem alchemików jest swoboda zamiany wszystkiego w złoto.. to już bardziej brzmi jak Gilbert.
Uśmiech nareszcie rozpromienił dziewczęcą twarzyczkę. Poprawiła się ostrożnie na krześle, na którym przez ostatnie chwile siedziała jak na szpilkach.
-Ale czy to nie są zwykłe bajki? Jak... jak.. - Marjolaine zająknęła się w poszukiwaniu odpowiedniego porównania, aż machnęła zwiewnie dłonią biorąc pierwsze lepsze jej się nasuwające z ostatnich dni -Jednorożce?
-Bajki. Nie bajki. -odparła tajemniczo śpiewaczka, insynuując w ten sposób, że wie coś więcej.-Niektórzy wierzą w alchemię i moce czarnoksięskie. Ale bardziej praktyczną sztuką uprawianą przez tych alchemików były... trucizny właśnie. Ci prawdziwi alchemicy znali wiele różnych tajemniczych mikstur.
Czekała chwilę na reakcję Marjolaine, nim dodała.- Lucien oczywiście twierdzi, że poważni ludzie nie wierzą już w te bajki z zamianą ołowiu w złoto i podobne przesądy. Ale... Książki pozostałe po owych alchemikach, pozostały w bibliotekach wielu dworków.
-To pasuje, non? Obie wiemy, że śmierć słodkiego narzeczonego Madeleine nie była przypadkowa, ani też naturalna, tylko ktoś go bardzo sprytnie otruł. Zbyt przebiegle, jak na zemstę jakiegoś byle szlachetki – powiedziała Marjolaine wspominając tamten nieszczęsny bal i swoją wizytę w gabinecie nieboszczyka -Myślisz, że Étienne lekkomyślnie naraził się właśnie jakimś.. naszym.. francuskim alchemikom?

Powoli wypowiedziała to swoje pytanie, starając się odpowiednio dobrać słowa na tym zupełnie obcym sobie gruncie. Następnie zerknęła najpierw w jedną stronę. Czujnym wzrokiem zlustrowała też i drugą. Pochyliła się ku śpiewaczce po dokonaniu oceny pomieszczenia, jego prywatności oraz na pierwszy rzut oka braku uszu u ścian. Dość teatralnie przyłożyła dłoń do swoich usteczek i wyszeptała potajemnie, nadając całości odpowiedniej dramaturgii -Podobno w jakimś szemranym celu kupował od Gilberta dziewczyny w dużych ilościach dla.. Kręgu.
-I tu się zaczyna robić ciekawie, non? Bo już nie ma francuskich alchemików. A uczeni z Sorbony.- prychnęła Giuditta pogardliwie.- Nudziarze bez ikry.
-Więc czymże jest ów Krąg ? To wie chyba tylko biedny Étienne. Ale on nikomu już nic nie powie.- wyszeptała konspiracyjnym tonem Włoszka, uśmiechnęła się i dodała równie cicho.- Zazdroszczę ci moja droga. I twego ogiera i tajemnic jakie z nim dzielisz. Twoje życie stało się takie... ekscytujące.
Przesunęła językiem po wargach mówiąc żartobliwie.- A skoro twój narzeczony już chce cię rozbierać, to pamiętaj by on i pozbył się wtedy swego odzienia. To byłoby nieuczciwe, gdyby tylko jedno z was było nagie, non?
-Mmm.. ubiera się całkiem odmiennie niż ci wszyscy pstrokaci strojnisie w koronkach i perukach, n'est-il pas? Jego ubrania pod dotykiem palców są tak niepodobne do tych z atłasów i aksamitów.. - zamruczała hrabianka z rozmarzeniem, słysząc pośród słów Włoszki tylko to co sama chciała usłyszeć. Wyobrażenie bycia rozbieraną przez Maura odgoniła od siebie z pełną stanowczością. Pozostawiła po nim zaledwie to wspomnienie przyjemnego materiału jego odzienia pod swoimi dłońmi.

Niezbyt mądry uśmieszek pojawił się na wargach Marjolaine i jednocześnie swą mimowolnością zdołał przywołać ją do porządku. Odkaszlnęła cichutko wyrywając się z niezręcznych rozmyślań, po czym zapytała jak gdyby nigdy nic -A skąd ten Twój Lucien wie o skłonnościach Gilberta do alchemii? Ja jestem jego narzeczoną, a nie słyszałam o tym wcześniej..
-Och. Nie wie. Niemniej o Gilberta popytałam wśród moich znajomych. I wiem, że twój wybranek ma nie tylko zacięcie do alchemii, ale też i stadninę, oraz dużo miękkich perskich dywanów, na których...- tu Giuditta przerwała i zachichotała cicho dodając.- Ale co do dywanów, moja droga przekonaj się sama. Jak także o tym, że bardziej od ubrań przyjemniej dotknąć to, co pod nimi. Tak jak i przyjemniejsze są jego pocałunki na twoich ustach, niż na dłoni, non? Ponoć oddawałaś się jego pieszczotom na swych wargach z wielkim zapałem, moja droga.
Spojrzała na twarz młodej hrabianki wyraźnie chcąc wychwycić zmieszanie, wywołane swą wypowiedzią. Niewątpliwie słyszała o powitalnych i pożegnalnych “całusach” Maura, przed których obezwładniającą słodyczą Marjolaine nie potrafiła się bronić.

Z zafalowaniem włosów i wysoko uniesionym podbródkiem hrabianka odwróciło swe lico w naburmuszeniu iście godnym panienki. Oczy zamknęła i żachnęła się w odpowiedzi -Jesteśmy parą narzeczonych, możemy sobie okazywać tyle uczucia ile chcemy i jak chcemy. Dopiero byśmy byli tematem plotek, gdybyśmy tego nie robili, non? Jedna harpia z drugą na pewno by to wykorzystały..
Zaczęła powoli odnosić wrażenie, że śpiewaczkę zwyczajnie bawi zadawanie swej przyjaciółce tak krępujących pytań. W głębi duszy musiała mieć nie lada rozrywkę z oglądania jej czerwieniących się policzków oraz tego wymieszania oburzenia z zawstydzeniem na twarzyczce Marjolaine.
Ta zaś po dłuższej chwili łaskawie wzniosła powiekę jednego oczka i zerknęła niby od niechcenia na Włoszkę, acz w jej głosie pobrzmiewała niezbyt dobrze ukrywana ciekawość -A może Twoje ptaszki powiedziały Ci też, skąd zna Béatrice Lecroix?
- Oooo... To wiesz, że zna?- Giuditta spojrzała z zaskoczeniem, po czym rzekła z wyrzutem. -A już cię chciałam zaskoczyć tą nowiną. Tak, zna wicehrabiankę Lecroix. Dostarczył jej paru służących i służek, w prezencie. Oczywiście za zapłatą, choć nikt o tym nie mówi. Nie wiem gdzie się poznali, ale są parą przyjaciół. Może nawet kochanków... kiedyś. Choć, te plotki wydają się mało wiarygodne.
Zamyśliła się na moment.- Z drugiej strony, Béatrice może zdobyć każdego. Uważaj więc przy niej na swego narzeczonego.
Nagle klasnęła dłońmi.- Ale tego pewnie nie wiesz. Ponoć pogrzeb biednego Étienne ‘a uświetni osoba samego króla!
-Oh? Naprawdę? - zapytała Marjolaine z niedowierzaniem na taką nowinę. Oczywiście, spodziewała się dość dużego orszaku arystokratów pragnących pożegnać tę gwiazdkę francuskiego dworu oraz równie wiele młodych płaczek ubolewających nad jego losem.. ale to było niespodzianką.
-Dla mnie zawsze zachwyty nad tym złotem chłopcem były zbyt przesadzone, ale że sam król... - pokręciła delikatnie główką ciągle będąc pod wpływem niemałego zdziwienia. Zaraz też i westchnęła ciężko -Wyobrażasz sobie, jak Madeleine pomimo swojej żałoby będzie się puszyć? Étienne nawet po śmierci jest jej największym trofeum, z którym dalej się może obnosić pośród innych szlachcianek.
-Tak mówią na mieście. Oczywiście być może to kłamstwo rozsiewane przez kogoś. - odparła Giuditta i zerkając na Marjolaine spytała.- A ty zamierzasz się na nim pojawić?
-Powinnam jako jej przyjaciółka. Ale też moje narzeczeństwo z kimś takim jak Gilbert i to jak przyćmiliśmy jej własne zaręczyny, raczej nie wpłynie zbyt dobrze na jej chęć zobaczenia mnie.. - chociaż samo pojawienie się hrabianki na pogrzebie nie było zbyt pewne, to grymas niezdecydowania nie miał żadnych oporów przed wstąpieniem na jej twarz -Tytuł zapewne wymaga pojawienia się tam, szczególnie jeśli król też zamierza. Jednak z drugiej strony, to nigdy nie miałam w zwyczaju robić tego czego się po mnie oczekuje..

W swej bezradności i wielkiej rozterce rozłożyła teatralnie ręce. Następnie wzruszyła ramionami pozostawiając podjęcie decyzji jedynemu, słusznemu własnemu kaprysowi i dodała -Ale słyszałam, że to nie jedyny tak tragiczny przypadek śmierci w ciągu ostatnich kilku dni. Podobno w równie tajemniczych okolicznościach opuścił nas Bénédict Deupont, oui? Monsieur de Foix musi być wyjątkowo zapracowany.
-Oui.-Giuditta była zaskoczona jej wypowiedzią. Znowu. Uśmiechnęła się.- Zaczynasz wyprzedzać moje wypowiedzi. Biedaczek Deupont rzeczywiście zginął. Ponoć bandyci napadli na jego dworek. Ale zginął tylko on, więc ja nie daję temu wiary. Choć jak dotąd, żadne inne plotki na ten temat do mnie nie dotarły. Acz, jeśli zdołasz wpłynąć na swego przyjaciela, markiza de Avenier, to pewnie dowiesz się więcej niż ja.
Po czym spytała ironicznie, zmieniając temat. -Na pogrzebie pojawisz się oczywiście w towarzystwie narzeczonego? Pojedziecie i wrócicie karetą?
-De Avenier? Przyjacielem? - panienka parsknęła z rozbawieniem.. po czym rozchichotała się przeraźliwie, aż od tego wysiłku napięły się groźnie ciasne fiszbiny jej gorsetu -To zabawne, Giuditto. Ale nie wydaje mi się, aby miał czas na jedno z naszych wspólnych spotkań na zakupy i dzielenie się ze mną słodkimi ploteczkami. Wczoraj był zbyt zaabsorbowany jakąś damą w czerni i..

Urwała nagle zawieszając spojrzenie na odległej ścianie. Odnosiła wrażenie, że coś jej umykało z pamięci z wizyty na koncercie. Coś, czego jej pogrążony w rozpaczy i podekscytowaniu umysł nie zdołał przyswoić przez obecność Maura ciągnącego ją do pokoju. Przymrużyła oczy w zamyśleniu, ale choćby najbardziej się starała to i tak nie mogła sobie przypomnieć tego szczegółu. Zatem porzuciła ten zamysł i spojrzała na Włoszkę, przy czym zacmokała cicho nie dając się wciągnąć w wiadomy temat -Co za niemądre pytanie. Oczywiście, że karetą. Chyba nie spodziewasz się, że wybierzemy się pieszo?
-Oui, oui. Ty i on w karecie. Ciekawe co ci wyzna, mężczyźni bywają bardzo wylewni w takich chwilach.- zachichotała Giuditta na wspomnienie swoich chwil w karetach. A Marjolaine, wszak pamiętała jak gorące bywają chwile z Maurem w tych pojazdach. Włoszka na szczęście zmieniła temat na bezpieczniejszy.- Czyż markiz nie podarował ci dworku? Tylko przyjaciela stać na taki gest.
-Oh, oui.. Szczęście uśmiechnęło się do mnie wyjątkowo słodko, że zyskałam tak dobrego przyjaciela. Istny dar od losu – odparła hrabianka ponownie podejmując swój przeuroczy chichot i zaskakujące dla Włoszki rozbawienie, którego źródła wszak nie znała.

Jasnowłosa ptaszyna nie pamiętała jak to się stało, że nie zrelacjonowała dokładnie swej przyjaciółce historii wiążącej się za jej dworkiem oraz jego przewrotną nazwą. Może była tak zaaferowana swym „upominkiem” od markiza, że zapomniała o wyciągnięciu śpiewaczki z tych nieszczęsnych toni niewiedzy i plotek rozsiewanych przez samego de Avenier'a. A wszak jego wersja, ta znana całemu Paryżowi i w uszach nielicznych będąca próżnym kłamstwem, była wielce daleka od prawdy.
Zaledwie to szczęście Marjolaine było prawdziwe.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 13-03-2012, 05:20   #22
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Hrabianeczka nie śpieszyła się na spotkanie ze swym narzeczonym. Oczywiście, dla zachowania pozorów przed służbą i nawet samą wściekłą jak osa Béatrice nie obnosiła się zbytnio ze swoim ociąganiem. Ona po prostu.. wyjątkowo skwapliwie delektowała się swoim wolnym godzinom jakie jej pozostały do przybycia muszkietera. Niechęć do prędkiego zawędrowania w okolice pokoju gościnnego tłumaczyła potrzebą odświeżenia swojej osóbki przed zobaczeniem się z ukochanym. Była panienką, była kapryśna, brzmiało to wiarygodnie.
A Maur niech sobie nie myśli, że ona tak w podskokach przybiegnie na każde jego zawołanie, o nie.

Przystroiła się w prostą, jak na kanony rozbuchanej mody panującej obecnie wśród arystokracji, kremową sukienkę o tylko kilka odcieni ciemniejszą od jej porcelanowego ciałka. Pozbawiona szerokiego panier była zwiewna i lekka, ale mimo tej niepozorności i można by się zdawać.. pospolitości, delikatny materiał i misterne zdobienia zapewniały o niemałej kwocie jaka została uszczknięta z majątku d'Niort na jej uszycie. Cała kreacja podkreślała dziewczęco-niewinny powab hrabianki.
Jedynym elementem biżuterii wartym wspomnienia był złoty łańcuszek na szyi. Tak długi, że puszczony luźno spływałby po biuście dziewczyny, a zawieszka w postaci sygnetu z głową lwa kołysałaby się na wysokości jej brzucha. Jednak tym razem wsuwał się za dekolt gorsetu i skłębiał się pomiędzy drobnymi piersiami, tworzącymi wygodną kryjówkę dla złotego kocura. Nie tak wygodną jak w przypadku Giuditty lub szlachcianek o wdziękach podobnej wielkości jak ona, ale wciąż wygodną.
I może trochę zbyt prowokującą, ale do tego Marjolaine nie przyznawała się nawet przed samą sobą.




***




Uniosła wdzięcznie rączkę, aby zapukać uprzejmie.

Non, attendez ..

Dłoń zamarła zaledwie na niewielką odległość od drzwi do pokoju gościnnego.
Dlaczego właściwie miała pukać? Dlaczego miałaby w jakikolwiek sposób zawiadamiać go o swoim pojawieniu się i jeszcze czekać na przyzwolenie do wejścia? To był jej dworek, każde z pomieszczeń należało do niej i mogła z pełną swobodą po nich spacerować, kiedy tylko miała taką zachciankę! Jej dom był jej bezpiecznym azylem, już drugim po karocy, którego granicę przekroczył Maur.
Oh, ale teraz było inaczej. Teraz był na terytorium Marjolaine, był pod jej władzą. To prawie tak jakby był.. był.. jej własnością, jak wszystko inne co było w Le Manoir de Dame Chance. To całkowicie zmieniało dla hrabianki perspektywę, czyniąc to spotkanie z wilkiem o wiele mniej niepokojącym niż jak było dotąd. To ona była tutaj Panią. Ona panowała nad tym co się działo w jej domu.

Ten moment zastygnięcie pozwolił młodziutkiej d'Niort odnowić pokłady pewności siebie względem narzeczonego. Zatem gotowa na konfrontację, z zaciętą twarzyczką i bez pukania otworzyła sobie drzwi.

-Bonjour, Gilbert – zaświergotała z iście dziewczęcą beztroską i promiennym uśmiechem rozchylającym jej wargi w tej grze pozorów – Już za mną zatęskniłeś?

Szlachcic czuł się jak u siebie, siedząc rozwalony na sofie, w białej lekko rozpiętej koszuli, w spodniach przepasanych szerokim tureckim pasem zdobionym kolorowym haftem. Siedział swobodnie i władczo, jak lew obejmujący swym wzrokiem nowe terytorium. Jej terytorium.
Tuż obok na stoliku stała karafka z winem i dwa kryształowe kielichy. Z pewną satysfakcją Marjolaine stwierdziła, że jej ochmistrzyni podała mu najgorszy trunek znajdujący się w domu. Ten przeznaczony dla służby. Niemniej ten ukryty afront jakoś nie pozbawił Gilberta szelmowskiego uśmieszku.

Wstał powoli podchodząc do dziewczyny, jego wzrok wędrował po jej kreacji, oceniał ją. Znów hrabianeczka miał to przemożne uczucie, że jej narzeczony rozbiera ją wzrokiem.
-Moja droga, jakże mógłbym nie tęsknić do tak pięknego cudu natury.-rzekł z uśmiechem będąc już blisko niej. Dłonią przesunął po jej szyi, nachylił się i pocałował usta swej wybranki, lubieżnie i zachłannie. Wędrując językiem po wargach Marjolaine, wprawiał jej ciało w drżenie-Acz... przybyłem tu z powodu twej szacownej matki, która przyjechała do mego zamku i oskarżyła mnie o porwanie swej córeczki. I gwałt na jej czci. I o jeszcze parę rzeczy, których nie zdołałem zapamiętać. Była bowiem bardzo roztrzęsiona, a przez to mówiła niewyraźnie.
Słowa te mówił muskając palcami szyję Marjolaine i jej dekolt wyraźnie delektując się delikatnością jej skóry.-A ty moja droga, stęskniłaś się ?

-Non – hrabianka zrzuciła z siebie maskę słodkiej narzeczonej i prychnęła w zgodzie ze swoim panienkowatym charakterkiem, co za zamkniętymi drzwiami i pozostaniu sam na sam z Maurem było już jak najbardziej właściwe.
-Maman nie popadła w nadmierny.. zachwyt, kiedy tak nagle dowiedziała się o moim narzeczeństwie z Tobą. Ma to swoje wady, jak i przezabawne dla mnie zalety.. - mruknęła, po czym nonszalanckim ruchem ręki strzepnęła palce mężczyzny ze swego dekoltu. Dłonie buńczucznie oparła na swej talii i spod długich rzęs spojrzała z pretensją na Maura.
-Ale jak mogłeś ją spić?! I co zrobiłeś, że Béatrice jest tak wściekła?! - przez wyraźne oburzenie Marjolaine z powodu takiego postępowania mężczyzny, przebiła się też ciekawość co do sposobu doprowadzenia ochmistrzyni do tak niecodziennego stanu.
-Jak mogłem tego nie zrobić?- spytał ironicznym tonem Gilbert, spoglądając z ciekawością na jej twarzyczkę.- Twoja maman, już od dziedzińca zwyzywała mnie od parweniuszy, dorobkiewiczów i porywaczy.
Wzruszył ramionami dodając obojętnym tonem.- Więc, musiałem ją jakoś uspokoić. Na szczęście nie zna się na trunkach zza granicy. I nie odróżnia tokaja od laudanum.
Spojrzał w jej oczy z zawadiackim uśmiechem.-Widzę, że domowe pielesze czynią cię zadziorną. W łóżkowych figielkach też? Może sprawdzimy to mademoiselle? Wszak...- przesunął palcem po łańcuszku widocznym na jej dekolcie.-... mam wrażenie, że nachodziły cię takie myśli, gdy się stroiłaś na spotkanie ze mną.
Po czym splótł obie ręce razem na piersi mówiąc.- A co do tej Béatrice, chyba źle zniosła nasz przyjazd do twego domu. Zanim twoja maman poszła do łóżka... sama, trochę powspominaliśmy jej dawne dzieje. Możliwe też, że za bardzo się szarogęsiłem w twoim domu. Za co przepraszam.
-Szarogęsiłeś, doprawdy. Nie brzmiała jakbyś się tylko szarogęsił – powiedziała nieufanie, a następnie ręce skrzyżowała na piersiach, jak naśladując gest mężczyzny. I nie pozwalając mu się wyprowadzić z równowagi jego sugestiami -Możliwe, że wczoraj kazałam przekazać maman informację o moim wieczornym spotkaniu z Tobą oraz.. aby na mnie nie czekała tej nocy. Wyobrażałam sobie, że najwyżej omdleje na tę wieść, ale widać jest bardziej zbulwersowana moimi zaręczynami i utratą naszego dobrego imienia niż sądziłam..

Wzruszyła ramionami i idąc drobnymi kroczkami wyminęła Gilberta, by móc sobie przysiąść na kanapie. W międzyczasie jak od niechcenia, całkiem obojętnie rzuciła -I mylisz się, nie stroiłam się dla Ciebie. Nie jesteś jedynym mężczyzną, z którym się dzisiaj spotykam.
-Och, doprawdy. Powinienem być zazdrosny? Powinienem...- szlachcic ruszył za nią by przysiąść się obok niej. Bardzo blisko niej. Czuła jego obecność obok siebie- Powinienem szaleć z gniewu? Gorączkowo wypytywać cię o osobę, która odwraca uwagę ode mnie? Szykować szpadę do pojedynku?
Delikatnie położył dłoń na jej kolanie i masując je przez materiał mówił.- A może powinienem spytać o tego z którym spotkałaś się potajemnie, używając mnie jako wymówki?
-A może...- pieszcząc dłonią jej kolano przez suknię Gilbert musnął wargami jej szyję, policzek, dochodząc do ucha.- … zapomnieć o nich i skupić się na twej kuszącej osóbce. Naprawdę, stawiasz mnie przed nielichym dylematem, moja droga wspólniczko.
-Mmm... - mimowolny, bezradny pod pieszczotami Maura pomruk wyrwał się z krtani panienki -Nie przypominam sobie, bym musiała Ci mówić kiedy i z kim się spotykam..
Kurczowo zacisnęła dłoń na materiale swej sukni tuż ponad kolanem padającym ofiarą dotyku mężczyzny. Tak już odruchowo, na wszelki wypadek, gdyby znowu jakiś pomysł przyszedł mu do głowy.
-Chociaż.. ten mój dzisiejszy gość mógłby Cię zainteresować. Zapewne będzie mnie pytał o tamten bal. O to co się przydarzyło biednemu markizowi, co wiem, co widziałam.. - zwróciła ku niemu swoją twarz i unosząc wolną dłoń przesunęła koniuszkiem palca po jego szorstkim podbródku. Uśmiechnęła się krnąbrnie -Ah, nie zdziwię się, jeśli ciekaw też będzie naszego słodkiego narzeczeństwa, mój najdroższy.

Gilbert nagle przywarł swymi ustami do jej ust, ciężarem swego ciała lekko docisnął jej drobne ciałko do kanapy, a dłonią pieścił kolano powoli acz intensywnie. Pocałunek ten był długi, namiętny i lubieżny... i dziki i wyuzdany.
Pierwszą myślą Marjolaine było wyrwanie się z łap Maura. Wierzganie, kopanie, gryzienie.. czego tylko by potrzebowała do zadbania o bezpieczeństwo swego spokoju i życia dotąd prowadzonego na własnych zasadach. Acz taka panika nie byłaby godną Pani domu, Pani sytuacji, za którą mimo wszystko dalej próbowała się uważać. W końcu był na jej terytorium, był jej własnością, której umiejętności do sprawiania przyjemności mogła wykorzystać. A jego wargi smakowały tak intrygująco egzotycznie..

Szlachcic w końcu uwolnił jej usta od swych warg mrucząc.- To musimy w takim razie poćwiczyć nasze narzeczeństwo, non?
Nachylił się i wędrując ustami po jej szyi, szeptał pomiędzy kolejnymi pocałunkami na jej skórze.- To któż to jest? Ten ciekawski osobnik?
-Nie wiesz? Nie słyszysz o czym ptaszki szczebioczą naokoło? Nie interesuje Cię, o czym się rozmawia w Paryżu? - pytała ze zdziwieniem, bo wszak dla niej było nie do pomyślenia nie wiedzieć czym akurat ekscytują się arystokraci w swych ślicznych salonikach -Roland de Foix. Zajmuje się sprawą tragicznej śmierci Étienne'a..
-Nie miałem okazji posłuchać plotek. Spędziłem wczorajszy dzień poza Paryżem.- szeptał Gilbert rozkoszując się jej szyją i obdarzając ją lubieżną pieszczotą swych warg i języka. Czasami posuwał się do wędrówki ust po jej dekolcie. I tyle.
Nie posuwał się dalej w swych atakach na jej cześć, co z jednej strony działało uspokajająco. A z drugiej, było tylko przedsmakiem przyjemności jakie mógł jej dać. O czym Marjolaine dobrze wiedziała. Natomiast hrabianka nie wiedziała czemu jest tak wstrzemięźliwy w swej napastliwości. Czyżby spotulniał? A może igrał z jej pragnieniami, do których Francuzce, ciężko się było przyznać?
-De Foix, a więc to jego wyznaczono. Jak to rozegrać? Już wiem... w twojej alkowie. Jeśli mnie tam znajdzie i ciebie otuloną jedynie porannym strojem, nie będzie miał wątpliwości co do żarliwości naszego związku, non?- spytał szlachcic podsuwając swój jakże skandaliczny pomysł do rozważenia przez nią.

-Que...- zaczęła z rozkojarzeniem, gdy jeszcze nie dotarło do niej w pełni znaczenie słów Gilberta. Acz kiedy już to nastąpiło i przebiło się pomiędzy doznaniami przyprawiającymi ją o delikatny dreszcz na skórze, to wtedy uderzyło z potężną siłą, przez którą nieco się odsunęła od mężczyzny z donośnym -Non!
Ciasno opięte bezlitosnym gorsetem piersi unosiły się w pośpiesznie zaczerpywanym oddechu, będącym wraz z rumieńcami na policzkach dowodami tej słabości w jakiej na krótko utonęła.
-Sama potrafię zadbać o swojego gościa. Chociaż nie przeczę, że błyśnięcie mu po oczach odpowiednio dużym brylantem pierścionka zaręczynowego bardzo ułatwiłoby sprawę.. -opuściła główkę w przygnębieniu i westchnęła smutno, boleśnie wręcz

Gilbert przybliżył się do niej i przesunął dłonią po brzuchu Marjolaine, po czym delikatnie masując pierś dziewczęcia przez gorset rzekł uśmiechając się wesoło.- Po cóż ta gwałtowna reakcja moja droga, czyż nie była to tylko propozycja z mej strony? Dobrze wiem, że trochę się mnie boisz..
Uśmiechając się nadal spytał pozornie obojętnym tonem.- A co z pierścieniem, który ci dałem? Odkryłaś już jego sekret?
-Nie boję się Ciebie! - hrabianka zacietrzewiła się na ten ujmujący jej dumie zarzut, który choć dość prawdziwy, to nie był czymś co chciałaby usłyszeć z ust Maura. Dla podkreślenia tej swojej domniemanej zuchwałości wobec drapieżnika, w stalowy uścisk ujęła jego nieprzyzwoicie wędrującą dłoń i stanowczo zsunęła obok siebie na kanapę.
-I nie interesowałam się Twoim sygnetem.. - mówiąc to sięgnęła ku dekoltowi sukienki i zagłębiając palce pomiędzy piersi wyciągnęła za łańcuszek ów złoty podarunek. Uniosła go na wysokość swych oczu, by móc przyjrzeć się lwiej paszczy i mruknąć bez zapału -Wygląda jak zwykła błyskotka..
-Ale nie jest.- rzekł Maur przybliżając się do dziewczęcia i obejmując ją dłonią w pasie przycisnął do siebie.- Nie jest. I jestem pewien, że odkryjesz zagadkę się w nim kryjącą.
Szlachcic nie powiedział nic w tym temacie. Za to muskając wargami jej szyję szeptał.- Skoro się nie boisz, to skąd ta nerwowość, moja ptaszyno ? Rozluźnij się, Marjolaine. Przecież wiesz, że twoją przyjemność mam na względzie.
A gdy oglądała ten pierścionek, który wydawał się być zwyczajną, choć niepoślednią, męską błyskotką, pieszczący wargami jej policzki i szyję szlachcic pytał.- Co więc zamierzasz opowiedzieć ciekawskiemu de Foix o naszym romansie i o tamtym wieczorze? Co robiliśmy razem, gdy znikliśmy z oczu ciekawskich gości Madeleine, jak długo trwał nasz sekretny związek ? I jak bardzo był płomienny?

-Będę mówiła samą prawdę – odpowiedziała mu z powagą. Ujęła w palce pierścień i opuszką jednego z nich pogładziła złotego lwa po grzywie oraz po jego trzymanym w pysku trofeum w postaci całkiem ładnego granatu. Pozornie ignorowała działania Gilberta i panoszenie się jego ust po swej skórze, ale wystarczyło ich muśnięcie na wrażliwym punkcie jej szyi, by przez drobne ciałko przechodziła fala dreszczu.
-O tym, jak to zaciągnąłeś mnie do jednego z pokojów, bo samo patrzenie na mnie, bawiącą się z innymi arystokratami, było zbyt trudne i drażniące do wytrzymania dla narzeczonego. Wyglądałam tak pięknie, tak ślicznie się uśmiechałam, a i nastrój zaręczyn poruszył w Tobie czułe struny, przez które musiałeś mnie porwać tylko dla siebie, non? - było to wyobrażenie iście godne samej Loretty, acz ta hrabianka opisywała je z o wiele większą obojętnością niż robiłaby to jej przyjaciółka.

Pierwszy raz odkąd dostała sygnet od Maura, poświęcała mu tak wiele ze swej uwagi i oglądała go uważnie z każdej strony. Już nawet nie pod kątem jego wartości czy wpasowania się w gust Marjolaine, ale w poszukiwaniu tego całego sekretu, który wzbudził jej duże zainteresowanie. Marszczyła brwi i wydymała usteczka jak dziecko, w międzyczasie jednak kontynuując swą bajeczkę -Opowiem też, jak mnie zbałamuciłeś swym.. czarem, odmiennością od tych wszystkich pstrokatych pudelków i egzotycznością, aż zgodziłam się oddać właśnie Tobie moją rękę. Myślisz, że pół roku wystarczy?
-Oui -mruknął Gilbert odchylając nieco suknię, by niczym ciekawski chłopczyk zerknąć pod gorset i obejrzeć sobie drobne piersi Marjolaine.- Ale tylko pod warunkiem, że... nasze uczucie sięga do gorących chwil w alkowie. Śliczne ukrywasz skarby pod suknią, acz widać że brakuje im.. męskiej czułości.

Drgnięty palcem dziewczyny drobny klejnot przesunął się. Z początku hrabianka myślała, że po prostu sygnet szlachcica jest fatalnie zrobiony i słabo osadzony granat wypadł z oprawy. Ale nie... Pod klejnotem, znajdowała się niezbyt głęboka jamka, do której zapewne dałoby się wsypać jakiś proszek, który następnie można było niepostrzeżenie komuś innemu zaaplikować.

-Jestem pewna, że monsieur de Foix nie będzie sprawdzał ani mych piersi, ani jak wiele czasu spędziliśmy razem w alkowie i czy zachowywaliśmy się tam w sposób odpowiedni dla narzeczonych – skwitowała z zafascynowaniem zaglądając do odkrytej przez siebie samą skrytki w sygnecie. Tak bardzo ją to pochłonęło, że nawet zdołał jej umknąć ten bezczelny ruch Maura. A także opinia o biuście, którą wrażliwa na tym punkcie panienka mogłaby sobie przeinaczyć i wziąć do serca.
Zamiast tego przechyliła się do mężczyzny i wyciągnęła ku niemu pierścień. Oczka jej świeciły z dumy -Spójrz Gilbert, znalazłam. Ale nie ma nic w środku..
Następnie zapytała, a owe pytanie zabarwiało jej głos oczywistą podejrzliwością, ale także niepoprawnym zaintrygowaniem -Często korzystałeś z tego sekretu?
-Czasami.- rzekł w odpowiedzi Gilbert z uśmiechem niemalże lisim na obliczu i dodał żartobliwie.- Zwykle wobec namolnych ubogich krewnych, czasami wścibskich mężów. W środku zwykle znajdował się proszek, który wzmacniał wielokrotnie moc trunku do którego wsypano. Delikwent więc dość szybko się upijał.
Po czym Maur rzekł całując szyję swej narzeczonej.-Moja droga ptaszyno, a czemuż nasz śledczy nie miałby się zainteresować twoimi piersiami? Są wszak urocze.

Hrabianeczka zachichotała, zarówno przez zostanie połaskotaną w szyję zarostem mężczyzny, jak i przez miłe połechtanie jej próżności przez niego. Dziwnym trafem, do którego samej jej niewygodnie było się przyznać, komplementy z ust Maura brzmiały zupełnie inaczej niż od tych wszystkich szlachetek, z którymi poznawała ją maman.
-Chyba.. nie zaszkodzi, jeśli choć trochę się nimi zainteresuje – figlarny uśmieszek cały czas malował się na jej wargach, a ona sama już ufniej siedziała w objęciach narzeczonego i nie uciekała od jego pocałunków. Wstawiła błyszczący granat do lwiej paszczy pytając nagle -Masz w planach pojawienie się na pogrzebie? Słyszałam, że sam król ma zamiar przybyć..

Dłoń szlachcica spoczęła na drobnej piersi dziewczyny. Co prawda, poprzez suknię i gorset, ale Marjolaine czuła wyraźne zainteresowanie Maura swym biustem, bardziej wymowne niż słowa.
Podobnie jak swą szyją pieszczoną kolejnymi pocałunkami.-Non. Nie powinienem. Nie byłem aż tak bliskim przyjacielem mojego dłużnika, by się mną chwalił przed wszystkimi.
Dodał żartobliwym tonem.- A co teraz planujesz ze mną zrobić? Czyż nie jestem w twojej niewoli? A może... jest na odwrót?
-Oczywiście, że jesteś, monsieur d'Eon – przekręciła się na kanapie zwracając się w pełni ku mężczyźnie, po czym z szelestem sukni przełożyła smukłe nóżki przez jego kolana by pokazać swoją dominację nad nim, by wiedział kto rządzi na jej terytorium.

-Oh, może zamknęłabym Cię w tym pokoju dla mojego bezpieczeństwa. Ale to w innych okolicznościach. Ty i maman pod jednym dachem... - westchnęła przytłoczona ciężarem tak potwornej wizji tego, w co zamieniłby się jej śliczny dworek i jak bardzo ona nie chciałaby się znaleźć w samym tego centrum -Już i tak spodziewam się niemałego dramatu, kiedy tylko się obudzi po swej nocy pełnej wrażeń. Nie potrzebuję jeszcze większej histerii, gdyby zobaczyła Cię w moim domu lub dowiedziała się o moim byciu z Tobą sam na sam..
-Och... to korzystaj z tego, że ona śpi.- mruknął szlachcic nachylając się i wodząc lubieżnie językiem po jej dekolcie. A dłonią wpierw muskając stopę, potem łydkę nóżki okupującej jego kolana, wsunął znów palce pod suknię Marjolaine.-Korzystaj więc póki możesz, z tej przyjemnej chwili, gdy jesteśmy tylko we dwoje.

Sytuacja nagle zmieniła się na podobną tej w karecie. Co było przerażające i ekscytujące zarazem. Ale teraz to hrabianka panowała nad sytuacją i nad tym jak dalece pozwoli się Maurowi posunąć w pieszczotach jej ciałka. A nie miała zamiaru dać mu sobie folgować tak jak przy wczorajszym powrocie, o nie. Na jej terenie ogier będzie chodził tak jak ona będzie chciała, bez żadnego ponoszenia. Zaledwie odrobina przyjemności przed długim dniem..
I czyż czerwone ślady na porcelanowej skórze nie będą dla muszkietera wystarczającym dowodem ich narzeczeńskiej zażyłości?
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 16-03-2012, 17:16   #23
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Przyjemności, ty podstępna woni pięknego kwiatu. Przyjemności wciągająca w pułapkę.
Och... łatwo było Marjolaine czuć się panią na swym zamku, wierzyć w to że zatrzyma zakusy szlachcica zanim... No właśnie. Zanim co ?
Bycie panią sytuacji dawało hrabiance zwodnicze poczucie bezpieczeństwo. Bo przecież mogła w każdej chwili przerwać zuchwałe zakusy szlachcica na swą cześć.
Przecież mogła zakończyć wędrówkę jego języka po swej szyi i dekolcie. Przecież mogła w każdej chwili przerwać jego śmiałe pieszczoty palców pod swą suknią. Przecież mogła przestać łączyć swe wargi z jego w namiętnych pocałunkach. Przecież mogła. I to w każdej chwili.
Ale na Boga, nie w tej chwili! Nie, kiedy ciało zaczynało płonąć rozkoszą, gdy każda pieszczota wywoływała przyjemny dreszczyk.
Nie, kiedy Maur dostarczał uczty jej zmysłom.

Dlaczego miała sobie odmawiać ? Dlaczego ona, hrabianka d’Niort miała nie posmakować tego o czym dyskutowały inne panny. Nie, żeby pozwoliła mu zabrnąć za daleko. Ale jeszcze chwilkę, jeszcze odrobinkę, jeszcze jedna pieszczota, jeszcze jeden pocałunek... i może jeszcze jeden. Ten będzie ostatni. Albo następny. Albo...
Pukanie do drzwi wyrwało Marjolaine z tej pułapki pieszczot.
Przyjemności ty zwodnicza kusicielko. Jak łatwo tobie ulec.
Dziewczyna zerwała się na nogi i gorączkowo poprawiła suknię. Och, tak łatwo decydować... trudniej wytrwać w tej decyzji. Trudno sobie odmawiać.
I co gorsza, znów czuła niedosyt.

Gdy udzielono pozwolenia, do pokoju weszła Beatrice, wywołując ironiczny uśmieszek na twarzy Gilberta.
Ochmistrzyni domu nie zaszczyciła Maura spojrzeniem i skupiła się na poinformowaniu hrabianki, że Antonina się obudziła i woła ją do siebie. To pozwoliło hrabiance uciec z pułapki pieszczot jej narzeczonego, do której perfidnie ją zwabił.
Maman się obudziła i blada na twarzy leżała w łożu. Nieco zapłakana trwożliwie opowiedziała o tym, że jej narzeczony spił ją jakimś alkoholem. Zapewne to trucizna i niemalże prosiła Marjolaine o księdza co by ją wyspowiadał.
A także niemalże z śmiertelną powagą żądała od córki rozpatrzenia kolejnej kandydatury na męża. Niejakiego Hrabie de Rosherre. To tylko utwierdziło Marjolaine, że jedyne co dolega kochanej maman to ostry przypadek kaca. I dawało to hrabiance czas na uporanie się z jednoczesną obecnością jej narzeczonego i maman pod jednym dachem.
Bo jak na razie wyglądało na to że ani Antonina, ani Maur nie mieli ochoty opuszczać Le Manoir de Dame Chance. O ile motywy maman były Francuzce dobrze znane, o tyle Gilbert był zagadką.
Do czego dążył ? Czy chciał skorzystać z okazji i zaciągnąć Marjolaine do alkowy? Czy może miał jakieś inne plany?
Szlachcianka zerknęła na pierścionek który wisiał na złotym łańcuszku. Sygnet który od niego otrzymała skrywał sekret. Czy tak samo było z jego właścicielem ? I co w właściwie wdepnęła swoją nóżką stając się narzeczoną Maura?
Przesunęła palcami po szyi. Tej samej którą chwilę temu pieściły usta szlachcica. Dreszczyk nimi wywołany nadal były żywy w jej wspomnieniach. A pokusa by znowu ich zakosztować, wszak istniała.

Na razie jednak należało zjeść posiłek w spokoju, poukładać myśli. Na szczęście w tym jej narzeczony nie miał zamiaru przeszkadzać, deklarując chęć obejrzenia dworku Marjolaine i jego okolicy.
Francuzka więc w spokoju mogła przypomnieć sobie wszystkie zasłyszane o śledczym ploteczki.
Czy monsieur de Foix miał żonę? Nie. Za krążyły niepotwierdzone plotki że był wdowcem. Ożenił się w tajemnicy przed ojcem i jego żona zmarła w połogu wydając na świat martwe dziecko.
Narzeczoną? Tak. Prawie co roku inną. I wobec każdej zawsze zachowywał się w sposób wysoce szlachetny i stosowny. Żadnego zaciągania do alkowy, żadnego obłapiania, żadnego pocałunku powyżej dłoni.
Nigdy jednak nie dochodziło do finalizacji tego kontraktu przed ołtarzem. Żadna nie usidliła serca Rolanda na dłużej niż dwanaście miesięcy. Jeżeli w ogóle usidlenie wchodziło w rachubę.
Kochankę? Tak. Ale nie taką jaką można się było spodziewać po przystojnym dość szlachcicu. Och, bynajmniej nie gustował chłopcach. O co to to nie. Roland był osobą o nieposzlakowanej opinii.
Ale miał słabość. Jego kochanką była wojna. Jego miłością było wojsko, a jego narzeczoną służba królowi i królestwu.
Która kobieta mogła konkurować z takimi rywalkami ? Nic więc dziwnego, że jak dotąd pozostawał kawalerem.
Jak daleko więc będzie można się posunąć w odwracaniu uwagi muszkietera od jego śledztwa, lub w przyprawianiu go o poczucie winy z podejrzewania o coś takiego ucieleśnienia delikatności i niewinności, jak ona?

Och, bardzo daleko, choć nie będzie łatwo. Niemniej Roland pod całym tym całym pancerzem był tylko mężczyzną, a Marjolaine wszak chlubiła się umiejętnością wodzenia męskiego rodu za nos. Co prawda ostatnio Maur swą śmiałością i perfidnymi sztuczkami naruszył nieco pewność szlachcianki.
Ale kawaler d’Eon był wyjątkiem od reguły. Wszak w jego przypadku zmuszona była do gry wedle jego reguł, o ile jakieś istniały.
W przypadku rozgrywki z Rolandem reguły gry były dobrze znane hrabiance.

Przybył o czasie, co do minuty. Tacy ludzie jak de Foix nie spóźniali się nigdy. Wyglądał tak jak go zapamiętała. Wysoki, o bystrym wejrzeniu i czarnym zaroście z fantazyjnie podkręconymi wąsami.
Na głowie ruda peruka zgodnie z modą Luwru, ukrywała ponoć krótko przycięte i niemal ulizane kruczoczarne włosy.


Strój muszkietera w kolorze błękitu paryskiego, świadczył że przybył tu służbowo.
-Mademoiselle Marjolaine Pelletier d’Niort, jak dobrze cię znów widzieć. Ileż to miesięcy minęło od naszego spotkania? Chyba dziesięć? Na przyjęciu w posiadłości hrabiego d’Chesnier, bodajże?- rzekł na powitanie całując dworsko dłoń Marjolaine. I wywołując mimowolny chichot hrabianki. Doskonale pamiętała to przyjęcie, zakończone zresztą ostrą awanturą. Bowiem pod koniec przyjęcia pojawiła się matka Lorette i publicznie zwyzywała swego męża za urządzanie w jej domostwie Sodomy i Gomory.
Było to zresztą określenie na wyrost dość nudnego i bardzo przyzwoitego przyjęcia urządzonego, by świętować imienin Lorette. I przyciągnąć kandydatów do jej ręki.
I jedynie publiczna połajanka rodzicielki jej przyjaciółki okazała się faktem godnym zapamiętania.
-Wyglądasz pani kwitnąco, ale to zapewne zasługa narzeczeństwa. Doszły mnie bowiem plotki, że znalazł się kandydat, który... zdobył twoje względy.-przesłuchanie przesłuchaniem, a Marjolaine była zbyt dobrze urodzona, by de Foix mógł sobie pozwolić na obcesowość wobec niej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 04-04-2012 o 21:02. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 18-04-2012, 05:17   #24
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Ogród otaczający Le Manoir de Dame Chance odzwierciedlał sobą same najlepsze zalety jego właścicielki. Był bowiem równie.. niepoprawny co sama Marjolaine.
Rośliny w nim żyły swoim własnym życiem, czasem tylko przywoływane do porządku z nakazu ochmistrzyni. Z wyuzdaniem zapylane przez pszczoły kwiaty rozsiewały się według własnego widzimisię, nawet nie trzymając się jakichkolwiek norm kolorystycznych. Czerwienie z fioletami, żółcie z błękitami, biele z różami, te wszystkie barwy mieszały się ze sobą tworząc niechlubną tęczę i wzbudzając telepanie serca u niejednego ogrodnika. Nie wspominając już o tych miejscach boleśnie naznaczonych śladami potężnych łap, gdy futrzana bestia tratowała je w swym biegu wolności i radości..
Nie oznaczało to jednak, że ogród nie był zadbany i lekkomyślnością byłoby się w nim zgubić późną nocą. Był zaledwie trochę.. dziki i nieokrzesany. Brakowało mu tego misternego zaplanowania i utrzymywania w sztywnym porządku jak u ogrodów większości pałaców Francji.
Nie uświadczyło się w nim geometrii zaaranżowanej z matematyczną dokładnością do najdrobniejszych szczegółów. Nie było w nim figlarnych labiryncików z żywopłotów, aby zakochane pary mogły się w nich „przypadkowo” gubić. Ponad przechodzącymi nie górowały także rzeźby perfekcyjnych w swej obnażonej do nagości anatomii kobiet i mężczyzn, bo i szczególnie te pierwsze mogłyby panieneczkę swymi kształtami wprawić w kompleksy. Drugie zaś tylko w zakłopotanie swoimi dorodnymi listkami laurowymi.
Tego nie było.
Ale pośród tej puszczonej samopas gęstwiny i jakkolwiek niemożliwym mogłoby się to zdawać, znajdowały się też zakątki prawdziwie cudowne. Tam gdzieś, pośród bękarcich kwiatów i drapieżnie wyciągających swe konary drzewach, znajdowała się altanka opleciona bluszczem.






Jak zapomniana w tym ogrodowym chaosie, ukryta przed nachalnymi spojrzeniami. Jak skarb hrabianki d'Niort, do którego tylko ona znała ścieżkę. Można nawet było się pokusić o stwierdzenie, że było romantycznie. Oh, panieneczka dobrze wiedziała jak się przygotować do spotkania z muszkieterem.
Siedziała na długiej ławie wyściełanej miękkimi poduszeczkami. Siedziała naprzeciwko swego gościa i była.. czarująca.
-Oui, zdobył. Choć zapewne pośród tych wszystkich historii o mnie krążących, trudno teraz uwierzyć w prawdziwość takiej pogłoski, non?- zachichotała równie melodyjnie co ptaszki pośpiewujące im ponad głowami. Wyciągnęła rączkę ku misie znajdującej się na stole pomiędzy nimi, a w której leżało w niej kilka kiści soczystych winogron. Tych ciemnych, oczywiście. Bo słodszych.





Marjolaine z lekkością oderwała sobie jedną z tych pokrytych kropelkami wody kuleczek i z zapałem zbliżyła do usteczek. Ale owoc zaledwie je musnął, zatrzymany nagłym przygnębieniem wymalowującym się na ślicznej twarzyczce. Bezwiednie dotykając swych warg i równie przypadkowo zwilżając je tą drobinką wody z przemytego winogrona, powiedziała zmartwiona -Smuci mnie jednak, że po tylu miesiącach spotykamy się dopiero w tak nieprzyjemnych okolicznościach. Ostatnie wydarzenia musiały przyprawić Cię o wiele pracy, n'ont-ils pas monsieur?
-Służba królowi i państwu jest służbą zaszczytną, ale i wymagającą.- odparł neutralnym tonem szlachcic rozglądając się po tej altance i wyraźnie zastanawiając nad czymś.- Chociaż, sądząc po tym miejscu... Masz upodobanie w dzikości zapewne. Czyż twój wybranek nie jest równie dziki jak to... miejsce?
Niewątpliwe de Foix czuł się w tym miejscu nieco nieswojo. Bowiem ich spotkanie wyglądało bardziej na potajemną schadzkę kochanków, niż na rozmowę o sprawach państwowych. A przecież takie go tu sprowadziły.

-Oh, to aż tak widać? - zapytała Marjolaine również na moment spojrzeniem uciekając ku otaczającym ich, podobno niezbyt chwalebnym ziemiom Le Manoir de Dame Chance. Ona sama czuła się bardzo swobodnie. Bądź co bądź była panią na swych włościach, nawet jeśli zdawały się one być tak nieokrzesane i odbiegające od słodyczy jaką sobą prezentowała. Do przebywania z prawie obcym mężczyzną w tak urokliwym podchodziła z beztroską, bądź.. całkiem niewinną nieświadomością tego, jak nieodpowiednio takie spotkanie mogło się jawić w innych oczach. Ale wszak była już czyjąś narzeczoną i przecież nie w głowie jej było spraszać sobie kochanków. Non?
-Życie w pałacach jest wygodne, ale zwykle nie daje zbyt wielu powodów do ekscytacji. Być może stąd pochodzi moje uwielbienie do dzikości i ciągłe pragnienie poszukiwania czegoś.. - w krótkiej zadumie wsunęła w końcu winogrona do swych ust. Przez chwilę z rozmarzeniem rozkoszowała się jego smakiem, po czym uśmiechnęła się i dodała z pomrukiem -Nieokiełznanego. Nieprzewidywalnego i przyjemnie zaskakującego. A to wszystko znalazłam w mym narzeczonym.
-Cieszę się twoim szczęściem mademoiselle.- odparł spokojnie Roland z lekkim uśmiechem świadczącym o... zadowoleniu? Wyjaśniła się po chwili przyczyna tego uśmieszku. Otóż Roland znalazł ów haczyk, który miał pociągnąć rozmowę w wybranym przez niego kierunku.- Acz szkoda, że ten romans wyszedł na jaw w tak niefortunnych okolicznościach, które muszę zbadać na polecanie króla. Może więc opowiesz mi pani, o tym nieszczęsnym balu na którym drogi naszym sercom Étienne oddał ducha?
-Wątpię, byś dowiedział się ode mnie czegoś, czego nie usłyszałeś już z innych ust... - odparła Marjolaine z zakłopotaniem i może także lekkim.. rozczarowaniem, że nie będzie dla muszkietera tak cenną skarbnicą wiedzy jakby skrycie chciała.
-Przez większość balu w ogóle nie widziałam markiza, jedynie dobrze się bawiącą jego ładniejszą drugą połówkę. A gdy już się pojawił, ku zdecydowanej uldze rozdrażnionej jego spóźnieniem Madeleine, to.. - urwała nie będąc pewną w jaki delikatny, godny wrażliwej panienki sposób określić zwalenie się gospodarza martwym na posadzkę. Zamiast tego wykonała w powietrzu wdzięczny ruch dłonią wypełniając tę lukę w swojej skromnej relacji -Cóż. Ciąg dalszy zna już cała Francja, non?
-Oui. Acz...- Roland zamilkł zamyślając się.- Nie o Étienne’a jednak chciałbym spytać, a o inne osoby. Być może zauważyłaś czyjeś dziwne zachowanie? Może jakieś wydarzenie utkwiło w twej pamięci?
Spojrzenie szlachcica utkwiło w twarzy Marjloaine. Zupełnie jakby chciał odczytać z jej oblicza prawdę o wydarzeniach z tamtego wieczoru. I dowiedzieć się jaki był jej udział w nich.

-Przecież wiesz monsieur, jak to jest na balach – mówiąc to naplotła na smukły paluszek jeden z opadających na jej dekolt jasnych kosmyków włosów -Muzyka, wino, słodkości. Mnogość gości w barwnych kreacjach, rozmawiających, tańczących, znikających razem pośród korytarzy pałacu..Trudno pośród tylu pokus spostrzec coś odbiegającego od zachowań typowych dla arystokratów.
-Oui, ale po tylu balach i kreacje mogą znużyć i słodkości.- stwierdził Roland z powagą w głosie.- Bale wszak są wymianą poglądów i plotek, oraz obserwacji szlachciców i szlachcianek. Wiem, że niewiele tańczyłaś na tym balu, przynajmniej z początku. I że gdzieś znikłaś... nagle. A potem wróciłaś z kawalerem D’Eon, nieprawdaż?
Dużo wiedział. Zapewne nie była pierwszą osóbką, z którą rozmawiał na temat tego wydarzenia. Uśmiechnął się.- Zawsze cię uważałem za osóbkę wielce elokwentną. Dlaczego więc, tak zdawkowo opowiadasz mi o tym... zaiste niezwykłym balu?
-Kawaler d'Eon jest mym narzeczonym. Wskazanym zatem jest, abym to z nim opuszczała salę balową niż z jakimś innym szlachcicem, non? - zapytała obojętnie, ale zaraz i uśmiechnęła się subtelnie -Ale oczywiście, jeśli to jest kwestia ważna dla Twej sprawy, to mogę ze szczegółami opowiedzieć co robiliśmy po naszym zniknięciu.

Z gracją nachyliła się ku blatowi stolika. Wsparła o niego łokieć jednej ręki, a zaś na wierzchu dłoni ułożyła swój szanowny podbródek, jak przygotowując się do dłuższej opowieści. Drugą ręką sięgnęła ku misie z winogronami, mrucząc cicho w zdradzanej tajemnicy -A także jak to robiliśmy. Jak duża była tęsknota mego wybranka do mnie. Ile czasu nam to zajęło. I ile jeszcze minęło, nim doprowadzeni do porządku mogliśmy powrócić do reszty gości.
Oderwała z kiści owoc spełniający jej obecne wymagania. Za tym ruchem błękitne spojrzenie hrabianki wzniosło się ku oczom Rolanda, wargi rozchyliły się do wypowiedzenia kolejnych słów z powagą w tonie głosu tak samo dużą jak u muszkietera. I brakiem choćby cienia skrępowania przed podzieleniem się z nim swoimi.. informacjami -Mogę być bardzo dokładna. Bardzo elokwentna.

De Foix zaczerwienił się niczym burak, słysząc te słowa. Spoglądał na kobietę siedzącą przed nim i przełknął nerwowo ślinę. Najwyraźniej wypowiedź Marjolaine lekko go zaskoczyła i początkowo nie wiedział co odpowiedzieć. Przez chwilę rozważał sytuację w milczeniu, po czym rzekł.- Cóż... w takim przypadku, jednak muszę poznać szczegóły tego spotkania. Jeśli mogłabyś pani opowiedzieć.
Słowa te mówił z trudem, oblicze jego wyraźnie było zawstydzone. A Marjolaine mogła tylko zgadywać czy powodem jego słów, był obowiązek śledczego czy też lubieżna strona jego natury.

-Mmm.. zastanawiałam się, kiedy w końcu zainteresujesz się moją alkową, monsieur de Foix – odparła figlarnie, z lubością bawiąc się tą dwuznacznością. A także triumfując w duchu na widok reakcji, jaką wywołała w muszkieterze. Koniuszkiem języka powoli musnęła winogrono, które chwilę potem rozgryzione wypełniło usteczka Marjolaine słodkim sokiem.

-Jak dobrze wiesz, był to bal zaręczynowy. Czuć to było w powietrzu, widać było w radości Madeleine. Takie wydarzenie potrafi poruszyć czułe struny w mym Gilbercie, nawet jeśli na co dzień tak skwapliwie im się opiera. Mówił potem, że wyglądałam tak pięknie, aż samo patrzenie na mnie nie było dla niego wystarczające.. - krótki chichot mimowolnie wyrwał się spomiędzy warg panieneczki, powodowany prędzej jej osobistą próżnością niźli onieśmieleniem na wspomnienie takich słów swego ukochanego -Nie mogliśmy razem wyjść, wszak rozkoszowaliśmy się naszym sekretem jak słodkim, zakazanym owocem. Ale wystarczył drobny uśmiech, porozumiewawcze spojrzenie, byśmy niewiele później spotkali się poza salą balową. Prowadził mnie do.. jakiegoś gabinetu? Non.. bardziej saloniku, jakich pewnie wiele w posiadłości markiza..
Zmieniła ułożenie dłoni, by tym razem do jej wnętrza przytulić swój policzek i oczy przymknąć w błogim rozmarzeniu, odpływając z wolna do doznań tamtego wieczoru -Je suis désolé. Trudno się skupiać na otoczeniu, kiedy jest się przypieraną do ściany przez spragnione, męskie ciało. Kiedy usta stają się ofiarą tak drapieżnego złodzieja kradnącego pełne namiętności pocałunki. Kiedy suknia okazuje się być bastionem łatwo ulegającym wsuwającym się pod nią dłoniom..

-Rozumiem.- odparł de Foix krótko. Trudno powiedzieć, jakież to myśli i pragnienia kotłowały się w umyśle muszkietera. Niewątpliwie część owych pragnień uzewnętrzniała się w rosnącej wypukłości jego spodni. Jakiekolwiek pokusy nim targały, to niewątpliwie w końcu wygrał obowiązek, bowiem szlachcic zmienił temat, choć zaczął za bardzo skupiać swój wzrok na dekolcie Marjolaine. Co prawda nie tak imponującym jak u innych dam dworu, to jednak świetnie podkreślonym przez krój sukni.- Słyszałem, że Gilbert rozmawiał z Étiennem gdzieś na osobności. Bodajże w jego gabinecie. Jest ci coś wiadomo na temat tej rozmowy?

Hrabianka, być może bezwiednie pod wpływem wspomnień, być może czując na sobie wzrok muszkietera, opuszkami palców wolnej dłoni sunęła po łańcuszku wijącym się po jej szyi. Oraz dekolcie, szczególnie po nim, dotykając nań porcelanowej skóry naznaczonej gdzieniegdzie jasnoczerwonymi śladami po ustach Maura.
-Gilbert nawet na balach dba o swoje interesy, w które ja staram się nie mieszać. Prowadził takowe z markizem, jak i także z wieloma innymi szlachcicami. I jak tych wielu, też i Étienne miał niespłacone długi. Gdyby zatem mój ukochany był zamieszany w całą tę tragedię, to raczej byłoby na odwrót i to on ległby na posadzce, non? Bo i czemuż miałby się pozbawiać zapłaty? - trwając dalej w tej swojej pozie niepokojącego wodzenia na pokuszenie biednego śledczego, nieznacznie uniosła powieki, by spod wachlarzy długich rzęs rzucić mu pociągłe spojrzenie -Czy mam kontynuować moją opowieść? Zapewniam, że mam jeszcze w zanadrzu wiele szczegółów, którymi mogę się z Tobą podzielić, monsieur.

Przyodziana w zdobiony pantofelek stópka szturchnęła lekko nogę de Foix'a pod stołem. Jak przypadkiem, tak zwyczajnie przez dziewczęcą nieuwagę. Ale to było tylko uspokajające wytłumaczenie. Prysnęło to złudzenie niewinności, gdy Marjolaine z pełną świadomością musnęła prowokująco łydkę mężczyzny.

Spojrzenie mężczyzny wędrowało za palcami dziewczęcia, niczym zahipnotyzowane.
-Oczywiście mademoiselle, wszak... być może... jakiś szczegół ważny dla śledztwa ci się przypomni.- marna to była wymówka w ustach Rolanda. Niewątpliwie szczegóły które przyciągały jego uwagę były związane ze śledztwem w niewielkim stopniu. Na zaczepki nóżki dziewczęcia, jakoś... nie reagował. No, może poza nerwowym przełykaniem śliny.

-Mój najdroższy jest niczym.. dziki ogier. Tak nieujarzmiony, gwałtownie ponoszący ku uniesieniu, a każde ujeżdżanie go jest nowym doświadczeniem rozpalającym zmysły – wymruczała na powrót zamykając oczy, aby skupić się na swej wyobraźni podsuwającej takie obrazy, które.. choć niechętnie to przyznawała, to i jej samej całkiem się podobały -Gorset sukni nie był żadną przeszkodą. Rozerwał jego wiązania, a ja się nawet nie broniłam. Rozerwał, by móc dobrać się do mego biustu, by zacisnąć na nim dłonie w żarliwej pieszczocie wyrywającej rozkoszno-bolesny jęk z moich ust.

Westchnęła ciężej, paluszkami tuż ponad ramą dekoltu zakreślając nieodgadnione kształty na jednej z tych uroczych wypukłości podkreślonych kreacją -A potem całował, wargami wgryzał się w szyję i delikatną skórę piersi. Badał je dokładnie językiem, smakował zaokrąglenia, z wyuzdaniem tworzył swe ścieżki aż ku wrażliwym szczytom.. Ah, płonęłam. Rozpływałam się. Drżałam w oczekiwaniu na więcej..

Ni na jeden moment tej erotycznej bajeczki Marjolaine nie zaprzestała swych niecności pod stolikiem. Wręcz przeciwnie. Odrobinę zwiększyła ich intensywność przesuwając stópkę ku wewnętrznej stronie nogi muszkietera i posuwistymi ruchami kierując się w górę -A jego tęsknota za moją bliskością była zaiste duża.. i gorąca, i zamknięta jeszcze za materiałem zbyt ciasnych dla niej spodni. Jeszcze zamknięta.

Zbyt pochłonięty jej opowieściami Roland nie odzywał się, zapewne szukając w nich “szczegółów ważnych dla śledztwa”. Póki co takie jednak nie chciały się ujawnić, a i samego mężczyznę wprawiał dotyk jej nóżki w drżenie. Oblicze tak spokojne dotąd zrobiło się nieco.. nerwowe, a czoło rosił pot. Zaś wzrok jego skupił się na tej piersi Marjolaine, którą zarówno w jej fantazjach jak i podczas spotkań Maur pozwalał sobie pieścić.

-Jakże przyjemnie było mu się odpłacić i szarpnięciem pozbyć się koszuli.. Przesunąć dłońmi po odsłoniętym torsie, paznokciami zadrapać brzuch podkreślając me prawa do ciała Gilberta. A jego ręce błądziły podciągając moją suknię i docierając do delikatnej bielizny. Dotykał, masował, drażnił się ze mną wiedząc, że to za mało, ciągle za mało.. – palce hrabianki przekroczyły granicę wyznaczaną przez dekolt i z lekkością musnęły opiętą gorsetem pierś, jak w chęci strzepnięcia jakiegoś pyłku z sukni akurat znajdującego się w tak bardzo konkretnym miejscu. A potem znowu sięgnęła nimi wyżej, zaplątując je w złoty łańcuszek dokładnie pomiędzy drobnymi krągłościami i nieznacznie tym gestem wysuwając lwią głowę z ukrycia.

-Zerwał tę przeszkodę odsłaniając upragniony przez siebie skarb mej kobiecości, której szybko stał się zdobywcą swymi wszędobylskimi palcami. A gdy ogień nas już prawie pożerał, gdy bycie nim trawionymi prawie doprowadzało do szaleństwa.. Wtedy to docisnął mnie do ściany, stanowczo rozchylił me uda i.. - dramatyczna przerwa zrównała się z dotarciem stópki Marjolaine do zgięcia kolana muszkietera. I nic nie wskazywało na to, że tam miała się skończyć jej wędrówka. Jedynie zadziałać mogła etykieta, zasady dobrego zachowania w arystokratycznym towarzystwie.. ale przecież ta sytuacja jasno pokazywała jak bardzo panienka poważnie trzymała się tych sztywnych reguł -Posiadł mnie. Zdobył tylko dla siebie. Mocno, głęboko.. mój jęk dusząc pożądliwym pocałunkiem. Był panem mej ekstazy, pod którego ruchami bioder wiłam się w wypełniającej mnie rozkoszy. Oddawałam mu się z każdym pchnięciem. Z każdym w uniesieniu wyszeptanym jego imieniem. Z każdą prośbą o więcej..

Niewątpliwie pochłonięty opowieścią szlachcic, udawał że ignoruje śmiałe zakusy stópki Marjolaine, wzrokiem wędrując za palcami dziewczyny i z miną... wielce niestosowną względem tej sytuacji. A może stosowną aż nadto? Mocno zaczerwieniona twarz i błyszczące oczy. Uwiedziony syrenim śpiewem tej opowieści nie potrafił się oderwać ni od stołu, ni przerwać hrabiance. Tym bardziej, że jej historyjka zbliżała wszak ku gorącemu końcowi. Wybrzuszenie w jego spodniach świadczyło o tym, że Roland jest bardziej mężczyzną, niż można było sądzić po jego sztywnym zachowaniu. Może więc opowieści o jego przesadnej rycerskości, nie były do końca prawdziwe? Któż to wie co on wyczyniał ze swymi kochankami i narzeczonymi, gdy spojrzenie dworskich plotkarek było skierowane w inną stronę?

Chociaż panieneczkę wielce kusiło, aby przynajmniej krótko zerknąć i ocenić wrażenie jakie zrobiła tą opowiastką na osławionym bohaterze, to jednak wstrzymywała się ciągle siedząc z zamkniętymi w rozmarzeniu oczami. Była dobrą aktoreczką, a i owszem. Ale nie aż tak dobrą, by w razie czego ukryć swoje rozbawienie zupełnie mogące zaprzepaścić jej dotychczasowe starania.

-Kochaliśmy się długo, lubieżnie sycąc się naszymi ciałami. Splataliśmy się wręcz zwierzęco, egoistycznie czerpiąc jak największą rozkosz z tej wyrwanej światu chwili intymności. Gilbert zawiesił jedną z mych nóg na swoim biodrze przyciskając mnie do siebie i trzymając w tak żelaznym uścisku nasilił ruchy naszego wspólnego tańca. A ja w pełni otwierałam się przed jego siłą i dzikością, które rozbudzały me zmysły kolejnymi falami pożądania. Nie liczyło się ani miejsce, ani czas. Jedynie to co teraz. Tutaj – wraz z tymi dobitnie i powoli wypowiedzianymi słowami, Marjolaine stópką sięgnęła do uda śledczego. Leniwymi ruchami masowała jego wewnętrzną stronę, już i tak będąc dalece za granicami przyzwoitości, ale jednak nie posuwając się dalej. Wystarczyło, że obecnie jej zachowanie było.. sugestywne, przeplatające relacje z balu z niewiele mniej wyuzdanymi pragnieniami obudzonymi w altance, których ofiarą padał muszkieter.

-Potem.. potem nadszedł szczyt eksplodując przyjemnością nie do opisania. Wyginający spazmatycznie ciała. Potężną ekstazą prawie.. wyrywając mi krzyk z krtani -wspomnienie zdawało się być tak silne, że aż wprawiło głos hrabianki w drżenie. Samo zaś snucie takiej fantazji przyprawiło ją o śliczne rumieńce na policzkach oraz podobnie czarujące przygryzienie dolnej wargi.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 18-04-2012, 05:29   #25
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-I co było... dalej? Widzieliście coś ciekawego w drodze powrotnej na bal?- Roland przetarł dłonią spocone czoło, zupełnie jakby pogoda była parna. Drżał pod dotykiem stópki dziewczęcia na swym udzie której jakoś odgonić... nie zamierzał. Niemniej jakimś cudem opanował się na tyle by mówić składnie. Choć jego głos drżał lekko.-Słyszałem, że twój wybranek...- poprawił się po chwili mówiąc.- narzeczony...- wyraźnie miał problemy ze skupieniem myśli, które działania Marjolaine zapewne rozpraszały- Widzę, że wiele... że... zmieniłaś się od naszego ostatniego spotkania. Stałaś się mniej... stałaś się odważniejsza w pewnych sprawach, mademoiselle.

-Non.. żadnych więcej szczegółów, które mogłyby pomóc tak bardzo jak moja opowieść – odparła Marjolaine, po dłuższej chwili milczenia unosząc od niechcenia powieki i pozbawiając się tych obrazów czystej rozpusty.
Pogłębiła nieco swe nachylenie nad blatem stolika i splatając ze sobą smukłe palce obu dłoni, wsparła na nich podbródek wbijając spojrzenie w mężczyznę. Jej twarz i błękitne oczy zdradzały wielkie zaintrygowanie, gdy trzepocząc rzęsami zapytała ze sporą dozą niewinności -W jakich sprawach, monsieur? I czy to... źle?

-W sprawach... zrobiłaś się rozpustna mademoiselle. I proszę wybaczyć to... jakże niefortunne, acz trafne wyrażenie.- odparł Rolad zerkając nieco poniżej jej oczu, na piersi tak intrygująco podkreślone przez tą pozę.- Naprawdę niechętnie używam tak... mocnych słów, ale... niewątpliwie pasują one do sytuacji.
Uśmiechnął się blado.- Zapewne chevalier d’Eon jest zachwycony tym nieznanym mi dotąd obliczem twej natury.
-Mmm.. nie słyszałam, aby narzekał. A i może po prostu potrzebowałam właściwego mężczyzny do odkrycia we mnie tych pragnień... - odpowiedziała Marjolaine przeistaczając swój mimowolny uśmiech w bardziej dziewczęcy -Moja maman wolała hołdować swym własnym gustom przy poszukiwaniu mi męża. Ja też nie miałam szczęścia do kandydatów. Zawsze albo ważniejszy był mój majątek, albo młode ciało. Albo inne kobiety. Albo pieniądze. Albo hazard. Albo..
W przeuroczym przypływie zakłopotania panienka uciekła wzrokiem w bok, aczkolwiek pod stołem to zmieszanie nijak nie miało swojego odzwierciedlenia. Oui, jej stópka wprawdzie zsunęła się zmysłowo po całej długości nogi Rolanda, ale w taki sam sposób przesunęła się zaraz ku górze, powracając na pieszczone wcześniej miejsce -.. służba i obowiązki.

-Po prostu nie było możliwości bliższego się poznania. A i teraz...- szlachcic nerwowo przełknął ślinę.- Czy twoje zainteresowanie nie powinno być ku jednemu mężczyźnie skierowane?
Dłoń de Foixa delikatnie ujęła stopę Marjolaine, gdy ta zapuściła się w górę. Lecz na tym stanowczość biednego Rolanda się skończyła. Nie wiedząc co zrobić z trzymaną stópką dziewczyny, której czubek nadal dotykał jego uda, nerwowo masował kciukiem kostkę szlachcianki. Bo ani nie wypadało brutalnie odepchnąć jej nóżki, a i puścić … nie zamierzał swej zdobyczy.

-Oh, ależ jest skierowane – zapewniła go gorąco hrabianka.
Przymrużyła oczy jak pod wpływem tego dotyku muszkietera, wprawdzie wstrzymującym ją przed dalszymi wędrówkami, ale sprawiającego odrobinę przyjemności. I mówiła, przeciągając przy tym trochę słowa w swych ustach oraz dodając im nutki zawodu i rozkapryszenia -Ale on jest zbyt zapracowany. Zbyt pochłonięty sprawami najwyższej wagi Francji. Zbyt rozchwytywany przez swoje obowiązki..
-A jakież to obowiązki wobec kraju wstrzymują kawalera D’Eon?- spytał z wyraźnym zdziwieniem w tonie głosu de Foix. I w swym zdziwieniu błąd popełnił, przypadkowo przesuwając dłonią trzymaną stópkę Marjolaine bardziej do siebie. Przez co czuła pod pantofelkiem całkiem nowe, niezbadane dotąd obszary... wybrzuszenia spodni mężczyzny. Także i pieszczota palców na kostce hrabianki stała się mocniejsza. Pocierał ją delikatnie acz energicznie, zapewne nie zdając sobie sprawy ze zmysłowości tej igraszki. Albo w swym zszokowaniu nie zauważając tego.

-Non.. nie miałam na myśli mego narzeczonego, monsieur de Foix – rozkosznie zabrzmiał w ustach Marjolaine ten zwrot do mężczyzny wymawiany powoli i z pietyzmem. Wargi zaś rozciągnęły się w nieco złowieszczym uśmieszku.
Wykorzystała jego nieuwagę i to.. potknięcie skazujące go na dalsze, jeszcze nikczemniejsze z jej strony działania pod stolikiem. Przyjmując jego zaproszenie, bo i tak przecież mogła sobie odczytać ową pomyłkę, stópką musnęła tę płonącą wręcz część spodni muszkietera. Ostrożnie wielce, ale po chwili w wyraźniejszym, łatwo wyczuwalnym rozmasowaniu.
I przez cały czas wpatrywała się w Rolanda nad wyraz spokojnym spojrzeniem, w duchu triumfując sobie cichutko, a także rozmyślając nad pozbyciem się swego gościa.
Ten problem jednak rozwiązał się sam, ku zadowoleniu Marjolaine. Roland jęknął zaskoczony, przez chwilę pozwalając jej na śmiałe ruchy. Po czym odskoczył jak poparzony, odsuwając się od niej i przewracając krzesło, a potem samemu przewracając się o nie.

Nie przejmując się własnym ośmieszeniem, wstał szybko i gwałtownie. I pełnym nerwowego napięcia tonem głosu rzekł.- Przyjmuję panny admirację do mej osoby do wiadomości i... zapewniam, że ona mi pochlebia. Aczkolwiek obawiam się, że pod pewnymi względami odbiegam od... panny potrzeb. Nie mam tak rozbuchanej chuci.- i mówił to z wybrzuszeniem w spodniach wyraźnie sugerującym coś innego.- Jeśli będzie okazja, jestem chętny by omówić ewentualną wspólną... przyszłość. I kwestię... hmmm... nas dwojga razem. Ale przyznaję, że ów narzeczony komplikuje sprawę. To nie po rycersku, wtrącać się w czyiś związek, mademoiselle.

-Czy nic Ci się nie stało, monsieur? - zapytała hrabianka zlękniona. Aż sama zerwała się ze swego miejsca, obeszła stolik i podeszła bliżej mężczyzny, naturalnie w czystej chęci upewnienia się, że wszystko jest dobrze. A także pokazania kolejnego z uroków swej sukni, której jasny kolor nie był przeszkodą przed słońcem swymi promieniami podkreślającym widoczny zarys drobnej sylwetki pod zwiewnym materiałem.
Splotła dłonie za plecami i ze swojej niezbyt majestatycznej wysokości spoglądała na Rolanda, raczej ignorując jego wywód -Sądzę, że powinieneś mnie kiedyś odwiedzić, ale w mniej służbowych i nieprzyjemnych okolicznościach. Mniej.. napiętych. Nie ma powodu, aby do następnego spotkania czekać kolejnych dziesięć miesięcy lub do kolejnej tragedii, prawda?
-Oui, więc może... jutro?- spytał Roland i zamyślił się by rzec po chwili.- Chociaż nie... jutro nie bardzo. Cóż powiesz pani na zaproszenie do mego dworku, za dwa dni?
Potarł podbródek wędrując spojrzeniem po krągłościach Marjolaine.- Oczywiście, zaproszenie tylko dotyczące ciebie pani. Jeśli... zechcesz.
-Z chęcią – rozplotła dłonie i przyklasnęła nimi entuzjastycznie na taką propozycję. Chociaż tak naprawdę to była jej obojętna, dopóki nie miała zobaczyć jakiejś cudnej błyskotki bądź słodkości czekających na nią w posiadłości muszkietera -Narzeczeństwo nie oznacza jeszcze, że muszę spędzać większość mojego czasu w towarzystwie Gilberta. A i jestem pewna, że nie będzie miał nic przeciwko naszemu spotkaniu.

Powiedziała to z taką pewnością, jakby ani myślała podejrzewać de Foix'a o jakieś mało szlachetne zamiary względnej kruchutkiej siebie, których chciał się dopuścić na swoim terytorium. Tak samo jak zdawała się nie dostrzegać jego spojrzenia na swym ciele, a całe niedawne zdarzenie przy stoliku odeszło w jej zapomnienie. Wzięła go pod ramię -Odprowadzę Cię, non? Zapewne masz jeszcze wiele pracy przed sobą i tyle innych osób, z którymi musisz porozmawiać.
-To... nie będzie konieczne. Znam drogę powrotną. A i tak zająłem ci zapewne zbyt wiele cennego czasu.- zaprotestował niemrawo Roland. I był to jedyny przejaw jego oporu, bowiem ruszył wraz z hrabianeczką, próbując ochłonąć po niedawnych wstrząsających dla niego wydarzeniach.




***




Jeden problem z głowy, pozostały jeszcze dwa.
Maman potrzebowała tylko odpowiedniej.. zachęty, aby wrócić do rodzinnej posiadłości w Niort. Mogło być nią wszystko. Wysłuchanie wszystkich możliwych plotek krążących po Paryżu, brzydka bądź zbyt upalna pogoda, za bardzo lub za mało naskakujący adoratorzy, lub.. zaskakujące i zupełnie niespodziewane wyczerpanie się zapasów jej ulubionych smakołyków w spiżarni dworku Marjolaine. To też się zdarzało. Za-ska-ku-ją-co.
Ale to nie rodzicielka była teraz źródłem zainteresowania hrabianeczki. O nie, z nią potrafiła sobie radzić i choć jej obecność w domu była drażniąca, to nie była aż tak podejrzana jak drugiego samozwańczego gościa. Oto bowiem myślała, że czas jaki spędziła na rozmowie z muszkieterem wystarczy, aby ten powrócił do siebie bez dalszego nękania jej. Jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że Maur nadal „szarogęsił się” w Le Manoir de Dame Chance. Po jej terytorium.

Dlatego teraz Marjolaine się ukrywała.
Bardzo sprytnie i profesjonalnie, wykorzystując do tego wszystko co mogło zasłonić jej pokaźną sylwetkę. Drzwi. Kolumienki. Meble. Donice z roślinami. Zasłony. Przechodząca akurat służba. Ucieszony na jej widok Bertrand.






I to chowanie miało bardzo proste, logiczne wytłumaczenie, choć spotykało się z niemałym zdziwieniem u mijanych służek. Wszak gdyby otwarcie postanowiła towarzyszyć swemu narzeczonemu i osobiście oprowadzać go po swych włościach, to nie dowiedziałaby się co takiego go tutaj trzyma i interesuje. Co gorsza, zwiedzanie pokojów, szczególnie tych wyposażonych w łoża, kanapy i dywany, mogłoby się dla niej skończyć wyjątkowo... stresująco. Czyż zatem istniało rozsądniejsze rozwiązanie niż szpiegowanie swego gościa w celu odkrycia jego niewątpliwe brudnych sekrecików?
Non.

ZatemMarjolaine przemykała korytarzami swego dworku. Była krok w krok tuż za Maurem, ale jeśli oczekiwała poznania jego tajemnic i powodu przebywania tak długo w jej domu, to... zawiodła się bardzo. Wyglądało na to, że mężczyzna faktycznie chciał tylko pooglądać jak mieszka jego narzeczona. Bezczelnie, bo przecież wcześniej nawet nie pytając jej o pozwolenie, otwierał drzwi każdego pokoju i oglądał wnętrze. Nie sprawiał wrażenia jakby czegoś szukał, lub jakby nie daj Boże chciał ukraść jakąś błyskotkę z kolekcji panienki. Jego zachowanie było dość.. niewinne, a przez to wyjątkowo podejrzane. Nie mogła mu się dokładniej przyglądać, ale nawet gdy uraczył swoją osobą sypialnię hrabianki, to nie interesował się zbytnio poszukiwaniem jej sekrecików.. czy też bielizny.
W swojej wędrówce robił tylko jedno, z czym być może wstrzymywałby się idąc z nią – był sobą w każdym szczególe. Nie było dla niej żadnym zdziwieniem, że co ładniejsze służki padały ofiarą jego mało subtelnego flirtu. Nie spodziewała się po nim niczego innego. Tymi działaniami wprowadzał istny popłoch u dziewcząt, które przerażone jego dwuznacznościami i bezpośredniością umykały prędko z rumieńcami na twarzach. Na swoje szczęście, bo inaczej hrabianka mogłaby sobie z nimi poważnie porozmawiać. A to oznaczało powiedzenie Béatrice, aby każdą ladacznicę, która odważyła się odwzajemnić zaloty Maura, wyrzucić z ciepłej posadki w dworku. Wystarczyły jej już jedne pstrokate harpie, nie potrzebowała więcej na swoim terenie.

Ku złośliwej uciesze Marjolaine mężczyzna trafił na jej bezwzględnego Cerbera. Nawet on ze swoimi sztuczkami nie potrafiłby go obłaskawić. Ah, przedstawienie zapowiadało się wyśmienicie.
Droga Béatrice była jedyną znaną jej osobą, która mogła doprowadzić Gilberta do stanu ucieczki z podkulonym ogonem. A byłby to widok, jakiego panieneczka nie darowałaby sobie przepuścić.
Zachichotała sobie w duchu i z ciekawością oraz niecierpliwością, aby zobaczyć doprowadzanego do porządku Maura, zerknęła na nich przez rozchylone drzwi pokoju służącego za schronienie. I uśmiechała się z tego narastającego niebezpiecznie rozbawienia sytuacją.

Ale zaraz..
Uśmiech szybko spełzł z czerwonych usteczek, by mogły się ułożyć w niewielkie, kształtne „o”.
To nie tak...
Początkowa ekscytacja odpłynęła w zapomnienie, a zastąpiła ją.. pustka. Pustka, acz z powoli narastającą bardzo szczególną i silną emocją.
Co..
Z uosobienia psotnej szczęśliwości przeobraziła się w prawie nieruchomą figurę najszczerszego zszokowania. Nawet jej piersi na tych kilka chwil przestały się unosić w oddechu zatrzymanym gwałtownie w płucach.
Co ten Maur mówił, co on robił... ! Początkowo miała wrażenie, że zwyczajnie się przesłyszała, że wyobraźnia zaczęła jej kapryśniej działać i coś... takiego wytworzyła ku jej niezadowoleniu. Ale nie, to się działo naprawdę. Dokładnie słyszała, jak kawaler d'Eon.. jak on.. on.. wyznaje miłość ochmistrzyni Le Manoir de Dame Chance. Jej Beatrice! W swym słówkach wprawdzie wspomniał też o równoczesnym gorącym uczuciu do swej „narzeczonej”, ale dla Marjolaine to nie miało znaczenia. To był dopiero pierwszy zadany panience cios. Swą bolesnością porównywalny do kobiecego uderzenia w policzek, choć naturalnie ona nigdy nie poznała tego uczucia. Dopiero następny miał być uderzeniem prosto w małe serduszko.
Odkryła przerażającą prawdę o ostatniej nocy, o tym, co się wydarzyło pod jej nieobecność. Ukrywali ją przed nią. I Beatrice ze swoim wyniosłym milczeniem, i Gilbert z zamydleniem jej oczu swoim „szarogęszeniem się”. Ale może było lepiej, że nie wiedziała? Że trwała w słodkiej nieświadomości tego, że te męskie usta które ją całowały, które pieściły jej skórę.. że te same usta skradły wczoraj pocałunek z warg ochmistrzyni.
Tego było już zbyt dużo. Chyba nawet jakaś bariera w środku panieneczki rozsypała się właśnie w drobny pył.
Niewiele brakowało, a opuściłaby swoją bezpieczną kryjówkę i wykrzyczała, że nienawidzi tej zdradliwej dwójki i żeby oboje wynosili się z jej domu. Tak, oboje, bowiem w tym zburzeniu dostrzegła w całej sytuacji winę także swojej ochmistrzyni. Było to co najmniej irracjonalne myślenie. Przez tyle lat zajmowania się hrabianką, Beatrice ni przez moment nie poświęciła większego zainteresowania jakiemukolwiek mężczyźnie w kwestii typowo damsko-męskiej, więc obrazy jej pożądliwego rzucania się na Maura pod nieobecność panienki jakie podsuwała Marjolaine wyobraźnia, były w istocie niepojęte. Ale czerwona mgiełka gniewu zaćmiewała jej zdrowy rozsądek.
Jedynie duma wstrzymała ją w miejscu, choć dłonie zaciskała kurczowo na fałdach swej sukni i ząbkami zgrzytała ze złości. W ciszy słuchała jak tamta kobieta gra, jak pokazuje swój aktorski kunszt udając tak nagle niedostępną i wręcz niechętną kawalerowi. Musieli się zmówić wcześniej, dokładnie zaplanować swe działania, bo zaraz po korytarzu zabrzmiały odgłosy butów uderzających o podłogę. Oddalających się. W różnych kierunkach.

A Marjolaine wcale nie miała ochoty iść dalej za Maurem.
Widziała już wystarczająco wiele, aby jej nastawienie do swego „narzeczonego” zmieniło się drastycznie w porównaniu do poranka, a niepokojąca przyjemność płynąca z fantazjowania o nim opuściła jej myśli w przyśpieszonym tempie.

Widziała dość!
Aż jej hrabiowskie, jaśniutkie brwi marszczyły się gniewnie, zaś śliczna twarzyczka malowała się niezbyt czarującym grymasem. Myśli zaś wypełniały się niezbyt przyjaznym inwektywami pod adresem Gilberta. Nie potrzebowała być cichym świadkiem następnego skandalu rozgrywającego się w dworku, bo i jej trzepoczące szaleńczo serduszko mogłoby tego nie zdzierżyć.
Ale mimo to ruszyła za nim cierpiętniczo. I jakże siebie za to nienawidziła.

Niedługo później szła przez ogród niemrawo, smętnie ciągnąć za sobą po trawie tren sukni i ponure spojrzenie zwieszając na swych pantofelkach. Gilbert zaś, jak na złość, kluczył pośród drzew i krzewów nie ułatwiając wcale szpiegowania siebie, aż miała trudność z nadążaniem za nim. Może zwiedzał, może się zgubił pośród tej dziko rosnącej zieleni, a może.. może wcale nie i tylko szukał odpowiedniego zakątka. Zapewne gdzieś w ogrodzie ( jej własnym ogrodzie! ) już zdążył się umówić na schadzkę z którąś ze służek. Albo Beatrice, kiedy akurat nie skupiała się na podsłuchiwaniu ich. Albo co gorsza – z jej maman. Już jeden, nocny incydent przed nią ukryto, zapewne nikt nie miałby skrupułów z milczeniem na temat kolejnego. Któż wiedział, jakie jeszcze ją otaczały brudne sekrety. Cóż, być może wszyscy naokoło, co stawiało ją w wielce niekorzystnej sytuacji całkowitego pośmiewiska.
Aż z tych emocji zaszkliły jej się oczka. Ze złości, oczywiście. Ledwo hamowanej w drobnym ciałku.

Trudno było jej to dalej ukrywać, a przynajmniej przed sobą samą, ale rzeczywiście popadła w jakieś.. dziwaczne, zupełnie spaczone zauroczenie Maurem. Fascynację dalece odbiegającą od przesłodzonych marzeń o ślubie i gromadce dzieci, a jeśli miłość odgrywała jakąkolwiek rolę w tych uczuciach hrabianki do Gilberta, to była ona tylko i wyłącznie wszeteczna.
Nie była aż tak naiwna, aby spodziewać się od niego wierności na czas tego ich fałszywego narzeczeństwa. Miło jednak ją łechtała myśl, że chwilowo to właśnie ona była uosobieniem jego wyuzdanych pragnień, a nie każda pierwsza lepsza kobieta jaką mijał.
Być może znudziły go już te wszystkie jej uniki i kaprysy, przez co postanowił poszukać rozrywki u innej pary piersi, bardziej imponujących dodatkowo. To by wyjaśniało jego poranny, mniejszy niż poprzednich wieczorów zapał do posuwania się w dalej w próbach zdobycia jej ciała.
Może gdyby jej chuć naprawdę była tak rozbuchana jak w opowieści zaprezentowanej muszkieterowi, może gdyby była tak rozpustna jak Szkarłatna Dama, może gdyby wtedy na balu pozwoliła się zaciągnąć do pokoju lub tam w karocy pozwoliła mu na o wiele więcej.. Może.. Może wtedy..

Pogrążona w myślach nawet nie skupiała się już tak na swoich krokach jak na początku tego swoistego śledztwa. Czuła się zbyt przytłoczona, a przede wszystkim zbyt rozdrażniona, co całkowicie rujnowało jej koncentrację. Bądź co bądź była myślami dość daleko i owe odległe miejsce było bardzo ponure, oscylujące pomiędzy jej złością na wszystkich i poddawaniem w wątpliwość swych kobiecych uroków. Powodowało to, że idąc z pretensją zawieszała posępne spojrzenie na deptanej trawie, zamiast spoglądać przed siebie. A powinna, może wtedy to drzewo nie stanęłoby jej tak nagle na drodze, a ona sama wcześniej by je dostrzegła niż na kilka sekund przed zderzeniem. Szczęśliwe zdołała zareagować i nic przykrego nie zdarzyło się jej noskowi, a zaś sam intruz w postaci drzewa został nagrodzony wielce pogardliwym spojrzeniem. A następnie wykorzystany.
Wsunęła się swoim drobnym ciałkiem pomiędzy jego zieloną gęstwinę liści i kryjąc wśród nich rozglądnęła się w poszukiwaniu tego parszywca.






Ale nie widziała go nigdzie. Straciła Maura z oczu.
Zapewne zniknął gdzieś w krzakach, aby z jakąś harpią spełnić swoje dzikie fantazje i dać upust swej chuci. O tak, na pewno właśnie tak było. I na tą myśl Marjolaine aż się cała zacietrzewiła, zaś złość na cały gatunek męski znowu zagotowała błękitną krew w jej żyłach.

Ale nagle pociągnięcie! Za rękę! Niezbyt mocne, na pewno nie bolesne, ale wystarczająco stanowcze, by obrócić ją plecami do drzewa.
A potem szept tuż przy uchu. Drapieżny pomruk przeszywający jej ciało dreszczem..

Mon petit ptaszyno..

Wpadła prosto w pułapkę.
Nienawidziła go.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 22-04-2012, 18:21   #26
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dziki i nieokiełznany. Pełen chaszczy i zielonych zakątków.
Ogród Le Manoir de Dame Chance aż prosił się o takie scenki.


Ona i on, ukryci za zielonym parawanem, wśród zielonych ścieżek. Ulegający magii ogrodu i własnego pożądania. Spleceni w miłosnym uścisku upadają na zielony kobierzec. A potem w dźwiękach pocałunków i jęków, oraz miłosnych szeptów rozrzucają wokół siebie ubrania, a potem garderobę. I przechodzą do działań tak lubieżnych, że czytającym to młodym dziewczętom aż czerwienieją uszy z przejęcia.
I to co się działo w tej chwili właśnie przypominało początek takiej opowieści.
Marjolaine przyparta do drzewa. I on, pełen żądzy płonącej ogniem w oczach i żarliwie obsypujący ją pocałunkami. Maurowi wcale nie spieszyło się do rozmowy. Zadziałała na niego magia ogrodu i pożądanie jakie odczuwał wobec swej ptaszyny.

Marjolaine również targały żądze, choć może nie do końca sobie to uświadamiała. Ale oprócz żądz, targały nią silne uczucia, nie pasujące do romantycznej schadzki. Uczucia równie gorące jak miłość, ale zgoła od niej odmienne. Uczucia których nie dało się ująć w konkretne pojęcia. Niemniej Marjolaine prawie miała na ustach jedno słowo.

Traître!

Zdrajca.Oszust. Złotousty kłamca.
W hrabiance buzował ogień wściekłości. Płynął we krwi, mącił myśli. Sprawiał, że serce biło jak szalone.
No, może nie do końca furia była tego powodem. Jego bliskość, jego dotyk, jego pieszczoty ust na szyi.
Też miały znaczenie.
Niemniej, jak on śmiał?! I to z jej ochmistrzynią. Jak mógł? I czemu? Czy mu ona sama, Marjolaine nie wystarczała? Czyż nie pozwalała mu na wiele? Jak on mógł uwieść inną? I to w dodatku jej zaufaną Béatrice?
Co tamta kobieta miała, czego nie było u niej ? Bo przecież nie chodzi chyba o kilka centymetrów obwodu klatki piersiowej? A może hrabianka d’Niort za bardzo się broniła?
Co takiego Marjolaine zrobiła źle?
Spoglądała mściwie na pieszczącego ją mężczyznę i dumnie oraz z wyniosłą obojętnością unosiła bródkę oraz nosek. Co prawda w ten sposób ułatwiała mu pieszczoty swej szyi, ale... jak inaczej miała podkreślić swą wyższość.
Och, jakże ona go nienawidziła w tej chwili. Ale...

Z Maurem nic jednak łatwe nie było.
Nienawidziła go teraz, ale nie mogła odprawić. Bo i jak. Czyż mogła udawać obojętność i zakończyć to spotkanie?
Mogła, ale odszedłby w niewiedzy. Odszedłby do innej, może nawet do łoża Béatrice. Nie mogła wszak na to mu pozwolić. Odszedłby zaspokajać inne, a wszak ona czuła się niezaspokojona. Czy przez swą dumę, ma znów odmówić sobie przyjemności i skazać na cierpienie? Odszedłby i co by Marjolaine zyskała w ten sposób? Nic. Nawet z satysfakcji z odprawienia go. Bo gdyby miała jego serce na łańcuszku, tak jak on miał niewątpliwie jej... to by go odprawiła zadając mu ból. Ale co tak naprawdę czuł do niej narzeczony? Tego nie wiedziała. No i niewątpliwie zbyt wiele zainwestowała w to narzeczeństwo, a póki co w zamian otrzymała jedynie obietnice i pieszczoty. Bo przecież jeden złoty pierścionek to niewielka gratyfikacja jej starań.

Mogła mu wykrzyczeć w twarz, jaki z niego drań. Jak okrutnie z nią postąpił. Mogła mu wykrzyczeć, że przecież ma ją. Że wszak pozwala mu na wiele wobec siebie i... mogłaby pozwolić na więcej. Może nie od razu i nie na tak dużo. Ale odrobinkę. I krok po kroku.
Mogła mu wykrzyczeć, że jest dla niej ważny i ją zranił.
Ale... czy naprawdę mogła, tak się odsłonić. Czy mogła pokazać temu łobuzowi jak bardzo jej na nim zależy. Czy mogła się przed nim odsłonić? I co by to dało? Mogło wiele, był wszak mężczyzną i szlachcicem. Mogłoby poruszyć wrażliwe nuty w jego sercu. Miał wszak takie, gdy... ustąpił i wykazał się delikatnością w karocy. Choć może to był jedynie podstęp, by dobrać się do jej intymnych sekretów. Podstęp skuteczny zresztą.

Mogła wreszcie uwieść kogoś by mu dopiec ostentacyjnie i na jego oczach. Mogła wzbudzić w nim zazdrość, a przynajmniej próbować. Bo z nim nic nie było łatwe. Wszak jej deklaracjom że z jakimś szlachcicem dzieliła łoże, Maur już jej nie uwierzy. Nie bez dowodów. Nie po tym, jak się czerwieniła w karocy. Nie, gdy ją uważa za dziewicę.

Mogła też... Odbić go Béatrice. Bo i czemu nie? Była młoda, była ładna i była jego narzeczoną. Potrafiła uwodzić. Czyż przed chwilą niemal nie doprowadziła do eksplozji w spodniach cnotliwego i szlachetnego muszkietera?
Dałaby by radę uwieźć Gilberta D’Eon. Wymagałoby to trochę śmiałości i silnej woli, by się... przed nim rozebrać i pozwolić mu robić z nią co zechce. A gdy już jej się znudzi, rzucić go szalejącego z rozpaczy za jej względami.
O ile wyjdzie z inicjatywą, zacznie nie tylko oddawać pocałunki lecz i sama całować. Nie tylko pozwalać się pieścić, ale i... sama pieścić.
O ile zdoła się przemóc, o ile zdoła przełamać strach i wstydliwość przed nim. Co było trudne w przypadku, doświadczenia z karocy wyraźnie jej to udowodniły. On ją onieśmielał.

Nigdy nie sądziła, że znajdzie się w takiej sytuacji. Dotąd bowiem to ona pogrywała sobie mężczyznami. A teraz sama znalazła się w sidłach uczuć. I nie wiedziała jak się zachować. Nie wiedziała, czy unieść się dumą i pozwolić mu odejść. Czy może zrobić coś odwrotnego i go zatrzymać za wszelką cenę. Nie wiedziała jak zareagować, bowiem nigdy nie zależało jej na żadnym mężczyźnie.
Czuła gniew, wściekłość, ale i żal i strach. Miała mętlik w głowie. Prawdziwą burzę myśli i uczuć.

I pewnie dlatego dawała mu się obściskiwać i całować, po ustach i szyi, biernie reagując na pieszczoty. Zupełnie nieobecna duchem.


Za to jej ciało było jak najbardziej obecne i chętne do przyjmowania cielesnych przyjemności. Aczkolwiek, Gilbert zauważył jej zamyślenie i spytał wprost.- Coś się stało? O czym rozmyślasz?
Te trzy słowa pozwoliły hrabiance skupić się na tu i teraz. Mogła te spotkanie i dalszą rozgrywkę z Maurem rozegrać na wiele sposobów. Na zbyt wiele sposobów. Bo mogła wybrać tylko jeden i spróbować tylko raz.
Patrząc się w oczy szlachcica, Marjolaine otworzyła usta by powiedzieć.


Maman “umierała”. Cztery godziny, bo wydarzeniach z ogrodu Marjolaine patrzyła na swą matkę leżącą w "łożu boleści". Płonęły świece.


Tylko księdza nie było.
Zaś sama Antonina była blada i w melancholijnym nastroju. A jej córka dyskretnie ziewała.
Marjolaine bowiem widziała "umieranie" już kilka razy. Ilekroć Antonina źle się poczuła w dworku swej córeczki, odstawiała podobne przedstawienie. Scenariusz ogólnie był zawsze taki sam, choć detale się zmieniały.

Najpierw matka narzekała na bóle w różnych miejscach, potem wspominała o braku odgłosów dziecięcych nóżek, rozpaczała na swój los i namawiała córkę na spotkanie z kolejnym kandydatem na męża. Chciała bowiem poczuć ciężar wnuka w swych ramionach. W co akurat hrabianka wierzyła równie mocno co w różowy śnieg. Antonina niespecjalnie bowiem ceniła dzieci. Co prawda Marjolaine nie mogła narzekać na dzieciństwo. Niewątpliwie rodzice ją kochali i to mocno, czego dowodem było pobłażanie kaprysom swego jedynego dziecka. Niemniej wychowanie Marjolaine opierało się na różnych niańkach, opiekunkach i guwernantkach. Broń boże guwernerach! Tych do swej córeczki, Antonina nigdy nie dopuszczała.
Wnuczki były jej potrzebne do chwalenia się nimi, tak jak Marjolaine za swych dziecięcych lat.
A to że maman umierała, znaczyło że już odchorowała wczorajszą wizytę u Gilberta. I czuje się znacznie lepiej.

Marjolaine znała scenariusz i wiedziała jakąż to rolę musi odegrać, by mateczka po kolejnej próbie swatów wróciła do domu. Wszak hrabina nie lubiła się męczyć i wytrwałość nie była jej cechą charakteru.
Dlatego też hrabianka weszła w rolę troskliwej córki i pocieszała swą “umierającą” matkę, oraz wykazywała się troską o jej zdrowie. Czekała.
Wiedziała, że wkrótce Antonina poruszy jakiś temat związany z kolejnym kandydatem do jej ręki. I Marjolaine zgodzi się na jej propozycję, tylko po to by obrzydzić do siebie kolejnego podstarzałego wielbiciela.
-Moja droga...- rzekła lekko łamiącym się tonem głosu maman.- Co prawda nadal czuję się słabo. To jednak obiecałam mojej drogiej przyjaciółce baronowej de Ligonnes, że zjawię się na jej balu. Niestety jednak, choroba którą nabawiłam się w zamku D’Eon - “zwana po prostu kacem”, zauważyła w myślach Marjolaine.- uniemożliwia mi przybycie na ów bal. Mogłabyś moja droga udać się tam wraz ze swym narzeczonym.
Młodą hrabiankę zamurowało na moment. Owszem spodziewała się balu, herbatki, przyjęcia, spotkania... czegokolwiek w tym stylu na którym “przypadkowo” zjawi się kolejny kandydat do jej ręki. Ale po cóż na coś takiego wysyłać ją wraz z jej “narzeczonym”? Nie sądziła, żeby Gilbert przypadł kochanej mateczce do gustu. A więc za tym zaproszeniem musiało kryć się coś więcej. Jakaś bardziej skomplikowana intryga, którą uknuła ze swymi przyjaciółkami.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-04-2012 o 18:31. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 08-05-2012, 08:34   #27
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Śliczna scenka.
Prowokująca scenka.
Scenka wywołująca dreszcz ekscytacji u osoby nie potrafiącej odwrócić spojrzenia od przedstawiającego ją wyuzdanego obrazu, lub w sekrecie czytającej opowieść o parze kochanków spędzających tak lubieżne chwile w ogrodzie.
A Marjolaine stała się wbrew sobie częścią tych skrywanych marzeń niejednej panienki, wcieliła się w bohaterkę tych przywołujących rumieniec na twarzy historii. Stała się.. kochanką. Prawie.
Też poddawała się temu momentowi namiętności. Zaledwie swym drobnym ciałkiem.. a tak po prawdzie, to nim też nie do końca.

Były bowiem takie jego partie, w których tętniąca krew nazbyt wypełniona była gniewem i nawet pieszczoty Maura nie były w stanie jej ostudzić. Ah, a może szczególnie one? Przyparta do drzewa nie próbowała uciekać, a wręcz dociskała się do jego szorstkiej kory w chęci oddalenia się od tych zdradzieckich ust mężczyzny. Nie spoglądała już na niego dłużej w swym wzburzeniu. Odchyliła główkę z cały czas uniesionym dumnie podbródkiem i oczy zamknęła, bynajmniej nie pod wpływem przyjemności. Zarówno jej jaśniutkie brwi się marszczyły delikatnie, jak i powieki zaciskały mocniej, jak w oczekiwaniu na bolesne ukłucie lub w zwyczajnych przypływach niechęci do bycia dotykaną przez Gilberta. Każdy mięsień w ciałku hrabianki napinał się pod muśnięciami jego warg i dłoni, z czego jej własne palce uczepiały się kurczowo materiału sukni w tej czynionym jej słodko-gorzkim cierpieniu.
A w główce panieneczki toczyła się zażarta bitwa. I żadna ze stron walczących nie kierowała się racjonalnymi pobudkami. Bowiem po jednej stronie barykady znajdowały się gniewne myśli, a z drugiej zaś pragnienia podsycane niedawną bajeczką opowiedzianą muszkieterowi.

Dopiero pytanie przywróciło ją do rzeczywistości, aż wzdrygnęła się cała. Ale ni trochę nie zmieniła swej męczenniczej pozy.
-Nie muszę wyspowiadać się Tobie z moich myśli, Maurze – syknęła w odpowiedzi rozchylając swe dotąd ściśnięte w wąską kreskę usta.. Zabrzmiało to trochę zbyt gniewnie nieźli tego chciała, zbyt.. zbyt pasowało do jej charakteru naburmuszonej panienki, a za mało przypominało te wszystkie dojrzałe, panujące nad sobą kobiety. Kobiety takie jak Beatrice. Wyobrażała sobie swoją reakcję bardziej dumną i będącą ponad szalejące w niej emocje, niczym jedna z tych matron potrafiących byle prostym, nonszalanckim słówkiem boleśnie zganić mężczyznę. Ale koniec końców, Marjolaine była przecież tylko młodziutką, zamkniętą w potrzasku hrabianeczką..
-Oui, nie musisz. Acz nie o twe myśli się pytam. -odparł z lekkim uśmiechem na ustach mężczyzna. Musnął wargami jej szyję.- Wyglądasz na wzburzoną moja droga. Ciekaw jestem jeno, co potrafiłoby wyprowadzić cię z równowagi.
Szepnął jej do ucha.- Ostatnim razem powodem byłem ja... ale... nie jesteś obecna duchem przy tej chwili.

Niewielka odległość z jakiej usłyszała szept tego parszywca, łaskoczący ją jego ciepły oddech owiewający szlachetne uszko panieneczki.. wspólnie oba te czynniki przyprawiły ją o dreszcz znaczący sobą skórę szyi i niewielkiego dekoltu. Wbrew jej woli, która teraz jednak żarliwie próbowała się ratować prychnięciem pełnym gorzkiego rozbawienia -Duchem? Doprawdy, odkąd to interesuje Cię we mnie coś innego niż ciało?
A i nawet nim się nigdy prawdziwe nie interesowałeś,non? Ty kłamliwy łajdaku!” - syczały z nienawiścią jej myśli nachalnie napierając na usta.
-Moja droga wspólniczko, wszak łączą nas interesy i nie tylko... Bo przecież nie interesy sprawiły, że chodziłaś za mną od kilku minut bodajże. I próbowałaś mnie śledzić.-mruknął w odpowiedzi Gilbert i tym razem jego usta zaczęły znaczyć ślad pocałunków na jej dekolcie.- Oczywistym więc jest, że interesuje mnie wiele spraw powiązanych z tobą, łącznie z twoim samopoczuciem i...- dłonie szlachcica pochwyciły za tkaninę sukni, podciągając ją lekko w górę, odsłaniając łydki hrabianki, choć tylko do połowy.- ...ciałem.

Marjolaine nie mogła nie zareagować na taką jego zuchwałość względem siebie. Pocałunki tych plugawych ust jeszcze wytrzymywała z pozornym spokojem, ale to było już zbytnie przekroczenie granicy! Może i rankiem pozwoliła mu na tak wiele wtedy na kanapie, a nawet czerpała z tego przyjemność, ale to było zanim.. zanim.. zanim wyszła na jaw ta zdradziecka natura Gilberta! Padalec jeden!
Kurczowo zacisnęła palce na jego dłoniach, by ani odrobinę wyżej nie podciągnął jej ślicznej sukienki. I spojrzała na niego wyzywająco, oczkami lśniącymi od wypełniających je płomieni wściekłości, pomimo których ciągle starała się trzymać swój animusz -Panoszyłeś się po moim domu, kiedy już dawno powinno Cię tu nie być! Miałam prawo wiedzieć czego tu jeszcze szukasz.
-Och...doprawdy? -uśmiechnął się nieco ironicznie. I spojrzał w oczy hrabianki.-Masz całkowitą rację Marjolaine. Ale nie potrzebowałaś do tego kryć się po zakamarkach swego domu. Wystarczyło podejść do mnie i zapytać. Albo być uroczą przewodniczką po tej posiadłości. A może...- uśmiechnął się bezczelnie i cmoknął wargami jej czubek nosa.- … interesuję cię bardziej, niż chciałabyś się do tego przed sobą przyznać? I stąd te podchody?

Szczęka panienki napięła się niebezpiecznie, gdy zgrzytnęła ząbkami pod pieszczotą mężczyzną, przez którą też nosek zmarszczyła przeuroczo.
Jak on śmiał do niej tak mówić! Jak on śmiał tak ją dotykać! Jak on mógł tak próbować ją dalej oczarowywać, po tym jak umizgiwał się do jej własnej ochmistrzyni.. i po tej nocy jaką zapewne wspólnie spędzili w również jej własnym dworku! Jakże Marjolaine musiała być wielce zaślepiona swym narzeczonym, że nie dostrzegła wcześniej tej jego fałszywej maski. Ale teraz widziała już wszystko wyraźnie. I dlatego wybuchła. Troszeczkę tylko.
-Nawet jeśli tak było, to już przestałeś mnie interesować! - odparła uniesionym głosikiem, choć i tak jeszcze dość cichym i spokojnym jak na swoje możliwości. Cały czas próbowała dodać mu chłodnego tonu, z niewielkim powodzeniem -I nie życzę sobie, abyś dłużej przebywał blisko mnie lub blisko mojego domu, Maurze!
Szlachcic mocno zdziwił się tym wybuchem. Spoglądał wszak na zupełnie inną stronę Marjolaine. Dotąd nie spotykał się u niej z takimi reakcjami. I wyraził te spostrzeżenia słowami.- Mon Dieu. Gdybym cię nie znał, to pomyślałbym, że jesteś … zazdrosna?
Nachylił się nieco i muskając ją po szyi językiem mruczał.- A na pewno na mnie zagniewana. Nie wiem czemu. Natomiast...-rzekł cicho.-jednego jestem pewien. Na pewno nie jesteś niezainteresowana. Aczkolwiek przyczyna twej zazdrości, gniewu, czy też urażonego zauroczenia... umyka mi.
-Nie wmawiaj mi czy jestem Tobą zainteresowana czy nie! Nie znasz mnie, nic o mnie nie wiesz – żachnęła się, choć w głębi duszy wiedziała, że przez ten krótki czas Gilbert zdołał ją zaskakująco dobrze poznać. I wykorzystywał jej słabości do swoich celów, drań przebrzydły -Gdyby nie tamto zdarzenie na balu, to teraz w ogóle byśmy nie prowadzili tej rozmowy. Jestem Ci tylko potrzebna jako zasłona przed niewygodnymi pytaniami.

W swym gniewie hrabianka przypominała trochę jednego z tych małych ulubieńców wyniosłych arystokratek, jednego z tych małych pieseczków szczekających na wszystko z dziką furią. Bądź też równie niewielką ptaszynę swym irytującym, nieprzerwanym ćwierkaniem okrzykującą przeszkadzające jej większe ptaszysko. Tak czy siak, Marjolaine w takim stanie nie należała do najbardziej urokliwych kreatur.
Z wielkim trudem wstrzymywała się przed wyrzuceniem mu wprost tego, że dobrze wie o jego sekreciku z Beatrice. Ale wtedy wyszłoby, że ma rację z jej zazdrością, a tej satysfakcji nie chciała mu podarować. Poprzestała zatem na wyrażaniu swego oburzenia drżącymi z tej emocji słowami -Chcę jak najszybciej zakończyć tę narzeczeńską obłudę. Chcę, abyś wyniósł się z mojego życia!
-Oui, Oui. Chcesz zakończyć. To zrozumiałe. Aczkolwiek miałem wrażenie, że czerpałaś z tego stanu całkiem dużo przyjemności.-Gilbert jakoś nie przejął się wybuchem dziewczęcia.- I oczywiście czyż nie wspominałem o zysku jaki miałaś z tego wynieść. Całkiem sporego zysku, jak chociażby, klejnoty?
Spojrzał w oczy Marjolaine i rzekł spokojnie.- Powiedz co naprawdę się stało. Bo coś musiało się stać, nieprawdaż? Nie uwierzę, że tak nagle zmieniłaś zdanie bez powodu. Nawet kobiece kaprysy mają zawsze swą przyczynę.
Zamyślił się przez chwilę po czym dodał.- Czyżby Roland cię zastraszył?A powinienem pilnować cię z daleka, gdy z nim rozmawiałaś. Ale uznałem, że sobie z nim poradzisz.
Nagle przycisnął ją do siebie mocno, mylnie sądząc, że w ten sposób doda jej otuchy. Niemniej hrabianka znalazła się w mocnym, acz delikatnym uścisku mężczyzny, który tak namieszał w jej życiu i sercu. Znalazła się w objęciach oszusta i zdrajcy, ale... i tak to było dziwne, być traktowaną tak czule. Zwłaszcza przez niego.

Ależ ten Maur miał twarde mięśnie.. czułe je wyraźnie przytulona do niego swym ciałkiem przez jego silne ręce. Mógłby ją nimi złamał jak byle trzcinkę. A jego koszula była tak przyjemnie miękka, gdy opierała o nią hrabiowski policzek. I słyszała jak jego serce bije.. chociaż taki szubrawiec jak on nie powinien mieć serca, non? Jego zapach zaś.. był tak męski, tak egzotyczny. Czuła się tak bezpiecznie w jego objęciach, aż przymknęła wypełnione wściekłymi iskierkami oczy...

-Non! - zakrzyknęła nagle i wyrwała się z łap mężczyzny. Przez gwałtowność tego ruchu nie zapanowała nad sukienką i zaplątała się nóżkami w jej długi tren, przez co potknęła się lekko. Wyprostowała się szybko, zadowolona z faktu, że uwolniła się z potrzasku i zdołała odskoczyć od niego na bezpieczną odległość.
Być może nieświadomie, choć głęboko w to powątpiewała w przypadku takiego potwora jak Maur, drażnił ją jeszcze bardziej swoim opanowaniem. Gotowała się w środku i już prawie nie wstrzymywała tej swojej złości na niego. Także i na jej policzki wstąpił delikatny rumieniec, tym razem niewiele mający wspólnego z pragnieniami.

-A monsieur de Foix niczemu nie jest winny, poradziłam sobie z nim! Ale żałuję, że tak Ciebie chroniłam i dałam się wciągnąć w te gierki. I nie chcę od Ciebie żadnych klejnotów ani biżuterii! Nie chcę mieć nic wspólnego z Twoimi intrygami! Możesz zatem... -sięgnęła dłonią do swojego dekoltu i palcami ujęła za złoty łańcuszek z lwią paszczą. Pociągnęła stanowczo i wbrew swojej miłości do wszelkich błyskotek, zerwała go z szyi. Dramatycznie, a jakże. Wyciągnęła rękę do Gilberta spoglądając na niego hardo, choć cała jej krucha sylwetka drżała z nadmiaru emocji -... zabrać go sobie z powrotem.

Szlachcic ruszył powoli w jej stronę, by zapewne zabrać ów przedmiot. Zamiast jednak pochwycić ową błyskotkę, zacisnął delikatnie acz stanowczo dłoń na jej przedramieniu. I pewnym że mu się nie wymknie przybliżył się do niej. Ujął jej podbródek, by móc jej spoglądać w oblicze. Podstępny wąż... wiedział, że może się mu wyrwać, że może odsunąć twarzyczkę w bok. Ale czyż wtedy nie okaże się, że się go boi?

-Zaczynasz mnie fascynować.- mruknął Maur patrząc w jej oczy. Uśmiechnął się. -Zaskakujesz mnie. Po raz któryś z kolei. Spotykałem już kobiety o dwóch obliczach. Bogobojne zakonnice, które okazywały się lubieżne i wyuzdane. Ladacznice o złotym sercu marzące tylko o domu i gromadce dzieci. Wreszcie sławne aktorki, które wstydziły się tego splendoru, który je otaczał i wolały być niewidoczne poza sceną. Ale ty pani, bijesz na głowy wszystkie. -uśmiech na jego obliczu stawał się coraz cieplejszy- Wpierw byłaś lubieżną i pewną siebie kusicielką, by w karocy przemienić się nieśmiałą i przerażoną dziewicę, a teraz... stajesz się zakochaną kobietą, zranioną boleśnie i w przypływie żalu odrzucającą swego wybranką.- nachylił się i musnął jej usta wargami.- Nie powinnaś mademoiselle tak często zmieniać masek. Kusisz w ten sposób do tego by zedrzeć je wszystkie z ciebie i sprawdzić jaką jesteś tam w głębi. Nie powinnaś mnie intrygować, jeśli naprawdę chcesz odpędzić.
Nadal muskając wargami jej usta szeptał.- Czymś cię zraniłem. Ale nie wiem czym. I nie wiem kiedy. A ty się boisz mi powiedzieć, non?

Przelało się. Tego było już zbyt wiele.
Nie miała zamiaru dłużej słuchać tych jego słodkich słówek opiewających jej wyjątkowość. Nie było jej w smak być całowaną przez te same usta, które całowały jej ochmistrzynię, zaś dotyk Gilberta odbierała jako nachalny. Każde z tych jego działań kruszyło kolejne z postawionych przez hrabiankę murów mających wstrzymywać w niej wściekłość i zachowywać jej dumę.
Jednak przelało się.. i stało się. Szybko, nagle, gwałtownie. Panieneczka uniosła wolną rękę, zamachnęła się i spoliczkowała Maura, tego groźnego drapieżnika, o którym plotki wywoływały w kobietach na równi strach z podekscytowaniem. Spoliczkowała go, nie zważając na jego ewentualny gniew na jaki może się narazić tym czynem. Spoliczkowała go z całej swojej siły. Aż rozbolał ją nadgarstek, a wnętrze dłoni zapiekło przeokropnie. A sam odgłos tego uderzenia zdołał spłoszyć ptaki z pobliskiego drzewa.
Najwyraźniej i Marjolaine się zdziwiła, bowiem zamarła z uniesioną bojowo ręką. Dopiero po kilku chwilach dotarło do niej co zrobiła, ale ani myślała przepraszać, o nie.
-Nienawidzę Cię. Jesteś kłamliwym zdrajcą – wycedziła przez ząbki cicho, acz wyraźnie. Szarpnęła się kilka razy próbując wyrwać z uścisku swego narzeczonego -Idź do tych swoich zakonnic, do tych ladacznic i aktorek. Zabierz też ze sobą moją Beatrice, skoro tak miłym było Ci jej towarzystwo. Zabierz ją i zostaw w końcu mnie, mój dom i moje życie w spokoju!

Gilbert był zbyt zaskoczony wybuchem jej gniewu by jakkolwiek zareagować. Stał niczym zamurowany. Po czym wydawało się że krztusi się przez chwilę, nim wybuchł śmiechem.
Przez chwilę się śmiał, aż rzekł.- Doprawdy, nie mogłaś znaleźć sobie bardziej trywialnego powodu do wybuchu zazdrości. Ani towarzystwo twej ochmistrzyni nie byłoby miłe, ani też owa czułość nie był specjalnie przyjemnym. O ile można to było nazwać czułością.
Nadal trzymając stanowczo jej dłonią, jakby się bał że mu ucieknie, drugą pogłaskał po policzku hrabiankę mówiąc.- I nie wiem czemu to w tobie budzi gniew. Jeden pocałunek, który posłużył mi jedynie do utarcia nosa twej ochmistrzyni? Czy aż tak mnie miłujesz, żeby drażnił cię taki drobiazg? Przyznaję się, cmoknąłem ją. Choć nie wiem czemu to budzi w tobie taką pasję. Twoja Beatrice od mego tu przybycia, traktowała mnie z góry. Taka wyniosłość drażniła mnie, więc zacząłem jej wyznawać uczucie. Oczywiście zareagowała, tak jak przewidywałam. Stała się jeszcze bardziej wyniosła i oschła. Ale też i mniej czujna. Widząc bowiem żebraka u swych stóp, nie spodziewała się, że żebrak ów, zmieni się w bandytę. A przy pierwszej okazji cmoknąłem ją...- opowiadał Maur.- Żebyś ty widziała jej zszokowaną minę. Zupełnie jakbym zdarł z niej odzienie, zamiast dotknąć warg. A jak uciekała potem zbyt wystraszona, by wytoczyć ripostę. Niczym gęś goniona przez psa na podwórzu. Zapewne zabarykadowała się w pokoju, bojąc się, że uczynię coś odważniejszego wobec niej. Nie wiem, nie sprawdzałem.
Zakończył ten przydługi wywód słowami. - I czyż warto się gniewać o tak... taki drobiazg? Doprawdy, chyba nie sądziłaś że byłbym nią zainteresowany, mając bliżej kwiat o wiele bardziej wart zerwania?
-Nie chciałam tego słuchać! I nie wierzę w to co mówisz! - zbyt gęsto zaciągnięty czerwoną mgiełką złości umysł panieneczki nie przyjmował żadnych tłumaczeń. Bo czemu miałby? Widziała i słyszała wystarczająco wiele, by samej mieć idealny wgląd na całą sytuację między tamtym dwojgiem -Ile razy mam Ci powtarzać, żebyś mnie zostawił?! Jesteś..

Takie wybuchy złości były równie absorbujące i wyczerpujące co prace fizyczne. Naturalnie, Marjolaine nigdy się takimi nie splamiła, ale doszły ją słuchy, że nie raczej nie sprzyjają odprężeniu. Wściekłość tak żarliwa także nie dawała ani chwili wytchnienia i wykorzystywała wszystkie nagromadzone w hrabiance siły, by pozbyć się odpowiedzialnego za ten cały ból intruza.
Osłabiony głosik tak jej zadrżał, że aż odmówił posłuszeństwa. Dlatego urwała w pół zdania. Świadoma tej swojej krótkiej porażki uniosła dłoń i strzepnęła tą pieszczącą jej policzek. Następnie zasłoniła błękit swych oczu, które zaszkliły się niebezpiecznie dla jej dumy. Odetchnęła kilka razy głębiej. Wcale nie po to, aby się uspokoić, ale by przygotować się na ciąg dalszy nienawiści wstrząsającej jej ciałkiem. Jaśniutkie lica czerwieniły się już nie tylko z tak wielkiego oburzenia, ale także ze wstydu bycia wyśmianą przez kogoś pokroju kawalera d'Eon.
W końcu opuściła dłoń i ponownie spojrzała wprost w oczy Maura, mówiąc -Jesteś gorszy od tych wszystkich szlachetek z jakimi poznawała mnie maman. I od tych starych pudli pragnących mnie dodać do swoich kolekcji. Chcę, abyś odszedł.
-Oczywiście że jestem gorszy od nich mademoiselle.- dłoń strącona, ponownie powróciła do głaskania policzka wzburzonej hrabianki.- Bowiem sięgnąłem po to, co tamci nie mogli. Po twoje serduszko... Jakże inaczej tłumaczyć twoje wzburzenie? Jestem najgorszy ze wszystkich, bo zaczęło ci na mnie zależeć bardziej niż na klejnotach które mogłaś zyskać.
Twarz szlachcica nachyliła się bliżej jej oblicza.- Bo ty coś do mnie czujesz mademoiselle i dlatego tak martwi cię to co się wydarzyło. Nikt wcześniej nie zagościł w twoim sercu, nieprawdaż?
Nachylił się jeszcze bardziej i musnął wargami jej usta. Tak jakoś dziwnie, bo czule.-Na twoje szczęście, jestem też uparty, więc... poczekam, aż się uspokoisz. Choć przyznaję mademoiselle, że wyglądasz bardzo kusząco w gniewie.

Co też on mówił! Bajkopisarz jeden. Z taką wyobraźnią nie było już dla hrabianki d'Niort niczym dziwnym, że jej narzeczony potrafił tak dobrze kłamać. Nikt stąpający twardo po ziemi nie podejrzewałby jej o jakiekolwiek uczucia żywione do mężczyzny. Nawet Lorette nie robiła tego zbyt często, nauczona już po tych wszystkich zaręczynowych porażkach, że jednak serduszko Marjolaine nie zwykło dopuszczać do siebie nikogo. Oczywiście, były pewne wyjątki jak na przykład biżuteria i słodkości, ale nie uświadczyło się wśród nich żadnego kawalera. Bo nawet jeśli.. rzeczywiście czuła.. do Maura.. jakieś niepojęte zauroczenie, to nie miało już ono znaczenia. Sprawił jej ból.
Nich sczeźnie.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 08-05-2012, 08:45   #28
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Nie była tego do końca pewna, ale miała wrażenie, że Gilbert zwyczajnie sobie z niej.. drwi! Rozkoszuje się tą jej słabością, udaje tak czułego, by po wszystkim także dodać ją do swej kolekcji dziewczątek o załamanych przez niego sercach. Na muśnięcie swych warg przez jego usta zareagowała.. wcale. Odruchowo zacisnęła je w wąską kreską, a potem rozeźlona odwróciła główkę w bok i mruknęła -Puść mnie.

-Nie.- odparł szlachcic obejmując ją drugą ręką w pasie. Nachylił się i szeptał jej gorączkowo do ucha.- Jeśli chcesz mnie spoliczkować to zrób to jeszcze raz. Nie wahaj się. Ale nie licz na to, że cię puszczę. Jakiż szaleniec by sobie na to pozwolił? Zbyt kuszącą ptaszyną jesteś, mademoiselle. Za często sobie igrałaś, a ja wszak ostrzegałem, czyż nie? Tamtego wieczoru, gdy się poznaliśmy. I co teraz? Co zrobisz, gdy on nie zechce cię puścić. Gdy będzie chciał wszystko: i usta i szyję i uśmiech i gniew? Podjęłaś grę mademoiselle, mimo że ostrzegałem.
Wędrował językiem po jej uszku, delikatnie je pieszcząc.- Jak sądzisz czemu akurat tutaj cię zwabiłem? Nikt cię tu nie usłyszy. Nikt. Jesteśmy sami.
Musnął wargami jej szyję. Trzymana mocno, nie mogła się uchylić. -Ale nie bój się. Nic złego zrobić ci nie zamierzam. Lecz nie puszczę.

Musiała przyznać mu rację. Zakątek wybrał idealny, lepszy od altanki wykorzystanej przeciw muszkieterowi. Zielona gęstwina drzew i krzewów skutecznie ukrywała ich przed spojrzeniami rzucanymi z dworku, więc nikt nie zdołałby dostrzec lubieżnych zamiarów Gilberta na jej niewinną cześć. Z takiej odległości nikt nie zdołałby usłyszeć jej krzyków sprzeciwu, a rzadko kiedy ktoś zapuszczał się na spacer po zdziczałym ogrodzie. Byli sami. Była sama.. przeciwko jego sile, stanowczości i wyuzdanym pragnieniom zdobywcy.

-Non! - zakrzyknęła wściekłe, ale także z dużą nutą lęku nijak nie uspokojoną jego słowami. Wszak był kłamcą i to zdradliwym, nie mogła zatem wierzyć w żadne ze słów padających z tych zatrutych ust. W swojej walce zacisnęła dłonie w piąstki i na ślepo okładać nimi zaczęła mężczyznę po klatce piersiowej oraz ramionach, przy okazji gubiąc gdzieś w trawie złoty łańcuszek -Nie chcę! Zostaw!
-Nie pozwolę ci uciec Marjolaine. Nie po to kusiłaś i prowokowałaś mnie, bym teraz sobie odpuścił. -rzekł Maur nic nie robiąc sobie z owych piąstek, które szkody poczynić mu nie mogły. Dłonie obejmujące ją w pasie w żelaznym uścisku muskały palcami pośladki owego drżącego ciałka. Nieoczekiwanie chwycił za nie mocno i śmiało docisnął dziewczynę do siebie - Doprawdy, tyle agresji w tak drobnym ciałku. Tyle ognia, który mógłby nam przynieść przyjemność. Naprawdę chcesz uciec, mademoiselle? Rejterada nie jest wszak w twoim stylu.
Spojrzał jej w oczy, mówiąc.- Dlaczego tak bardzo jesteś na mnie zła? Dlaczego tak bardzo zazdrosna o nią? Zwłaszcza, że to ciebie nie ją, tulę w tej chwili.
-Jest wiele harpii, które z chęcią oddałyby się Tobie, ale Ty musiałeś akurat wybrać moją ochmistrzynię do upokorzenia mnie! - rzuciła mu w twarz, obiema piąstkami jednocześnie i desperacko uderzając o jego klatkę piersiową. Najprawdopodobniej sama tym gestem odczuła więcej bólu w dłoniach niż mężczyzna, ale nie dała tego po sobie poznać.
Nadęła policzki w taki sam sposób jak to robiła będąc małą dziewczynką, acz tym razem przyczyną tego okazania największego oburzenia nie był żaden dziecięcy kaprys, a dłonie szlachcica dotykające jej ślicznych pośladków. Nawet w gniewie dobrze wiedziała, że nie jest w stanie wyrwać się z jego silnego uścisku. Jednak to wcale nie zdołało ugasić jej wewnętrznych płomieni i ducha walki, które dla swojego dobra przeinaczyły słowa Maura w zagniewanej, jasnowłosej główce -I jak tak bardzo chcesz, to może iść do niej i ją tulić. Nie interesuje mnie to już!
-Kłamiesz. I to w dodatku słabo. Bardzo cię to obchodzi. -stwierdził spokojnym tonem Gilbert nie mając zamiaru wypuścić swe swych objęć Marjolaine. Trzymając ją w mocnym, acz lubieżnym w swej naturze uścisku, muskał dłońmi jej pupę dodając.- Wykrzycz się moja ptaszyno, wyładuj swój gniew. A potem porozmawiamy na spokojnie. Dobrze?

Nie odpowiedziała mu. Hrabianka d'Niort Nie widziała powodu, by zgadzać się na stawiane przez niego warunki. Cóż, może jedynie po to, aby uwolnić się z jego objęć, bowiem to była jedyna przeszkoda trzymająca ją dosłownie przed ucieczką.. non, powrotem do swojego dworku, gdzie mogłaby się bezpiecznie zamknąć w sypialni przed resztą świata.
Milczała dłuższą chwilę wpatrując się w niego ze zmarszczonym gniewnie brwiami. Ostatecznie zmełła w usteczkach kolejny wzbierający w niej krzyk i zapytała, tylko o kilka tonów spokojniej -O czym jeszcze chcesz rozmawiać?
-Nie stawiałaś mi warunku wierności podczas naszej umowy. Więc nie możesz nazywać zdrajcą Marjolaine. - szlachcic mówił cicho i spokojnie. Lekko docisnął jej ciało do siebie .- Nie drażniłbym twojej ochmistrzyni, gdybym wiedział, że tak zareagujesz. Pomijam już fakt, że zostałem spoliczkowany za nic. Spędziłem tą noc samotnie, oczekując twego powrotu. Ba, wkradłem się do twej sypialni, by upewnić się, że ciebie nie ma. Bo myślałem, że się przede mną kryć będziesz.
Pieszczotliwy dotyk dłoni mógłby się wydawać lubieżny w dolnej części ciała hrabianki, ale sposób w jaki ją dotykał niewiele miał wspólnego z lubieżnością. A więcej z ugłaskiwaniem narowistej klaczy.- I kiedyż to ci kłamałem wspólniczko? Czy kiedykolwiek ci skłamałem?
-Kiedyś pewnie tak. Nie masz powodu, aby mnie nie okłamywać – odburknęła cicho, po czym twarzyczką swą nieco w bok uciekła, by ni krztyny niepewności nie dostrzegł w jej oczach. Gdy teraz zdołała o tym pomyśleć przez przesłaniającą jej umysł mgiełkę złości, to rzeczywiście jeszcze ni razu jej nie okłamał.. za bardzo. Dotąd przyłapała go tylko na jednym oszustwie względem siebie, tym odnoszącym się do niezadowolenia Beatrice tłumaczonym jego byle „szarogęszeniem się” po dworku. A chociaż brzmiało to tylko jak niewinne niedopowiedzenie, to wszak służyło skryciu straszliwej prawdy!

-I powiedz mi, która z was jest młodsza i ładniejsza? I której więcej uwagi poświęciłem?- Gilbert skorzystał z okazji jaka mu się nadarzyła i muskał wargami ucho Marjolaine, gdy odwróciła oblicze.- I którą to dotykałem tak bezczelnie tyle razy na przyjęciach? I którą to z was napastowałem w karocy? I którą pragnę zobaczyć nagą? Moja ptaszyno, rozumiem czemu oskarżasz mnie o kłamstewka. Ale... na Boga, chyba nie posądzasz mnie o tak zły gust? W końcu to ty jesteś słodszą zdobyczą od tej zasuszonej czapli.
Językiem przesunął po szyi Marjolaine.- Jeśli miałbym ją tknąć, to tylko po to by ją rozdrażnić. Przecież jesteś od niej rozkoszniejsza. Wiesz o tym, nieprawdaż?
-Bien sûr. Myślałam, że Tobie to umknęło – prychnęła panienka na taką oczywistość. Jakimś cudem wprost z niebios bądź, co bardziej prawdopodobne, jedną ze swoich parszywych sztuczek, Maurowi udało się ją nieco udobruchać. Może i była ciągle nachmurzona i lawirowała sobie na granicy następnego wybuchu gniewu, ale przynajmniej trochę ostudził jej dotąd wrzącą z nienawiści krew.

Nie wyrywała się już tak szaleńczo z ramion mężczyzny jak wcześniej, ale też nie dawała się potulnie obejmować. Już nie piąstkami, a otwartymi dłońmi klepnęła narzeczonego karcąco w klatkę piersiową -I nie mów tak o Beatrice!
-Może pomówmy o tobie? Czy twoja alkowa będzie miała otwarte drzwi? Może odwiedzić cię przed snem?- mruczał niczym kot Gilbert starając się przy każdym słowie musnąć jej szyję wargami. Co więcej, przytulona do niego Marjolaine czuła napór ciała szlachcica, w sposób kojarzący jej się z tym co muskała u Rolanda stópką. Teraz, gdy ogień wściekłości nieco przygasł, zorientowała się, że swymi próbami ucieczki pobudzała mężczyznę.-A może pokazać ci jak bardzo... uważam cię za kuszącą istotę?

-N.. non.. - dziewczątko zająknęło się, gdy Gilbert tak perfidnie wyprowadził ją z równowagi. I zaczerwieniła się mocniej czując.. aż za bardzo.. to co ocierało się o jej podbrzusze przez materiały ich ubrań. Przypominało to tamtą rozmowę z muszkieterem jeszcze z jednego powodu, przez który rumieniec sięgnął też i dekolciku Marjolaine. Ta sytuacja bowiem kojarzyła jej się z erotyczną opowiastką, którą opowiadała Rolandowi z niemałą pasją.
-Mamy jeszcze dzień, do snu daleko.. - pokręciła się nerwowo w ramionach mężczyzny. Potem zaś w celu zatuszowania swego zakłopotania i płonących policzków, uniosła ponownie głosik, choć już z mniej płomiennym zaangażowaniem niż wcześniej -A Ty powinieneś w końcu wrócić do swojego zamku!
-Mamy chwilę dla siebie.- szlachcic mruknął całując ją w policzek. Przyciskał drapieżniej jej drobne ciało mocniej dając jej odczuć, jak bardzo lubieżna się staje ta chwila. -Jesteśmy sami i nikt nam nie przeszkodzi w udowadnianiu... nikt mi nie przeszkodzi w udowadnianiu jak uroczą jesteś kusicielką. Czyż to nie jest idealna okazja, na to bym zobaczył cię nagą? Zapewniam, że zrewanżuję się podobnymi widokami.- musnął ustami kącik jej ust.- No i twe piersi, zawsze mnie kusiło sprawdzić czy pasują do mych dłoni.
Rozmowa zeszła na erotyczne tony, zwłaszcza że pasja Maura była wyczuwalna w tonie głosu i jeszcze bardziej poniżej jego pasa.

Rozchyliła bezwolnie wargi czując tuż w ich kąciku to muśnięcie ust narzeczonego. Jak w niewypowiedzianym i działającym wbrew swoim wcześniejszym donośnym sprzeciwom pragnieniu zasmakowania tej zdradzieckiej słodyczy jego pocałunku. Niemądra Beatrice.. jakże mogła się wzbraniać przed rozkosznymi pieszczotami Maura, które ją samą przyprawiały o istne rozpływanie się w środku? Ale na swoje szczęście, że oponowała.. jeśli rzeczywiście tak było, co do czego hrabianka nie dała się jeszcze w pełni przekonać.
Jego słowa, ta coraz bardziej niepokojąca sytuacja i wspomnienie porad Giuditty wywoływało w Marjolaine swoisty lęk.. ale też ciekawość, do której nijak nie miała zamiaru się przyznać. Dlatego właśnie wygrał lęk i przeistoczył się w rozdrażnienie. Kółko się zatoczyło i panieneczka powróciła do starań wyrwania się z objęć Maura Nie chcę! Puść mnie!
-Na pewno nie chcesz? - spytał żartobliwym tonem szlachcic. Szepnął cicho.- Byłoby tak przyjemne jak w karocy. Non. Znacznie przyjemniej.
Delikatnie ucałował jej policzek.- Przyjdę do ciebie tej nocy, Marjolaine. Żebyś miała pewność co do mych zainteresowań... skupionych jedynie na tobie.
I wypuścił ją ze swych objęć. W końcu.

Panieneczka niczym ptaszyna wypuszczona z klatki, korzystała ze swojej wolności jaką dała jej ucieczka z silnych ramion Maura. Z lekkością odstąpiła od niego na kroczek, na dwa i trzy nawet. Niezbyt daleko, bo jego bliskość w głębi ducha nie była jej aż tak niemiła. Ale też niezbyt blisko, by nie dać tego po sobie poznać. I poprawiać się zaczęła. Paluszkami porządkowała długie włosy, w które cała ta bitwa zaprowadziła niechciany nieporządek, a potem dłońmi wygładzała pomiętą gdzieniegdzie sukieneczkę. Szczególnie jej tył zakrywający zgrabne pośladki. Pomiędzy tymi zabiegami wzniosła wzrok na Gilberta i zapytała powoli, nie będąc pewną czy aby dobrze wywnioskowała jego zamiary -Masz.. masz zamiar zostać w Le Manoir de Dame Chance?
-Oui. Dwa, trzy dni. I dwie, trzy noce. Masz ładną sypialnię moja ptaszyno. Ale niezbyt interesującą, gdy ty jesteś poza nią.- mruknął szlachcic splatając dłonie na torsie i spoglądając na nią niczym drapieżnik na ofiarę. Znów poczuła się naga pod tym jego spojrzeniem, które wydawało się wędrować po jej skórze. Cóż... jego palce i usta wszak to robiły przy każdej okazji.

-Dlaczego? - przyglądała mu się rozszerzonymi z zaskoczenia oczkami, co i rusz przesłanianymi przez pośpiesznie mrugające powieki. Nie tylko nigdy nie gościła u siebie żadnego mężczyzny przez tak długi czas kilku dni, ale także jakoś trudno jej było uwierzyć, by Gilbert aż tak bardzo chciał jej pokazać swoje zainteresowanie... lub posiąść jej ciałko. Był podejrzany, co nie było niczym nowym.
-I czy najpierw nie powinieneś mnie zapytać o zgodę, Mau... - urwała, a dotąd pełna zdziwienia twarzyczka przyozdobiła się złowieszczym uśmieszkiem. Zachichotała w podobnym tonie i na kilka chwil zapominając o swych wcześniejszych złościach, przyklasnęła radośnie w dłonie ze słowami -Ah.. maman będzie wielce uradowana.





***




„Przy klawesynie należy zachować swobodę i nie wpatrywać się nieruchomo
w żaden przedmiot ani też nie rozglądać się ze zbytnim roztargnieniem.”

François Couperin , L'Art de Toucher le Clavecin





W powietrzu wibrował przejmujący ton. Był w korytarzach, w pokojach, a nawet przez uchylone okna umykał ku ogrodowi. Wdzierał się przez uszy i rezonował drażniąco w głowie. A gdy ucichał to zaledwie na krótką chwilę, po której powracał męczyć swą obecność ten dźwięk nieznośny. Głośne, wysokie h trzykreślne. Bezustanna, powtarzalna, ten sama jedna monotonna nuta. Oh, broń Boże, że nie fałszywa.

Jednym z zajęć z lat pomieszkiwania jeszcze z rodzicami w drogim Niort, któremu Marjolaine oddawała się bez zbytnich grymasów była nauka gry na klawesynie. Z każdej lekcji czerpała szczerą przyjemność pomimo, że wszak inicjatywa wyszła od maman chcącej zrobić ze swej córeczki dobrą partię na przyszłą żonę, a mnogość talentów i zabawiania mężczyzn na wyrafinowane sposoby podnosiły atrakcyjność młodej panienki. Zatem przyuczała do gry na tym kapryśnym w brzmieniu instrumencie, ku niemałej uciesze rodziców chwalących się umiejętnościami swej latorośli na każdym balu i spotkaniu. Przyuczała się, aby z czasem spod jej smukłych paluszków zaczęły wydobywać się jedynie najczystsze dźwięki układające się w polifoniczne fugi, taneczne suity, żwawe toccaty czy wyniosłe sonaty.
Ale nie tym razem.

Marjolaine w samotności spędzała już dłuższe chwile w jednym z saloników Le Manoir de Dame Chance. A było to wyjątkowe pomieszczenie, bowiem główną jego atrakcją i wystrojem był bogato zdobiony klawesyn, jeden ze skarbów panienki.






To tutaj po swej przeprowadzce do Paryża zasięgała prywatnych lekcji gry na tym instrumencie. I tutaj też skryła się przed resztą świata tego stresującego dnia.

Siedziała w sposób.. szczerze odbiegający od norm prawidłowego zachowania w arystokratycznym światku. Kuliła się cała swoją drobną postacią na krzesełku, na którym także wspierała swe bose stoki i podkulone nogi obejmowała jedną ręką. Podbródek oparła tuż na kolanach, a drugą rękę wyciągała w stronę klawiszy, gdzie to na jednym z nich wygrywała paluszkiem tę mało skomplikowaną melodię pojedynczego tonu. I wpatrywała się ciężkim wzrokiem w lśniąco czarne dwa manuały, acz nijak nie należało się w tym doszukiwać skupienia artysty nad wydobywanym dźwiękiem. To było spojrzenie świadczące o przebywaniu panienki swymi myślami dość daleko, na dodatek w niezbyt przyjemnym miejscu.

Maur zdołał uspokoić nieco zszargane nerwy i zdruzgotane serduszko swej narzeczonej. Ale pomimo jego gorliwych zapewnień, ona nie czuła się jeszcze w pełni udobruchana i w dalszym ciągu coś ją kuło nieprzyjemnie nie dając spokoju.
Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort nie była zadowolona. I nie zamierzała ukrywać swego ponurego nastroju.

Nieopodal niej znajdował się stoliczek. Na jego blacie zaś piętrzyły się talerzyki z ciasteczkami i kawałkami ciast najróżniejszych, których sam widok przyprawiał o poczucie zasłodzenia. Najdziwniejsze w tym obrazku było to, że żaden z tych łakoci nie został choćby naruszony, ni jeden widelczyk zabrudzony. Wszystko stało nietknięte tak jak zostało przyniesione przez zaaferowaną zachowaniem swej podopiecznej Béatrice, która wszak dobrze znała lekarstwo na jej smutki. I fakt, że ono przy tej okazji nie pomagało, wprawiało ochmistrzynię w jeszcze większe zaniepokojenie. A sama hrabianka nie była na siłach, aby skonfrontować się z nią. Jeszcze nie teraz, kiedy wspomnienie wściekłości wrzącej w żyłach było tak świeże i wystarczyło wspomnienie tamtej podsłuchanej rozmowy lub wyobrażanie tamtych dwojga razem, by ponownie wzbierała złość w jej drobnym ciałku.

Czuła się zażenowana, zdenerwowana, wzburzona, wystraszona i odrobinę podekscytowana. Wszystko naraz. A przyczyna tego emocjonalnego chaosu była jedna – Gilbert d'Eon. Wprosił się w jej życie bez pytania i namieszał w nim bardziej niż ktokolwiek inny. Zachowaniem tak odmiennym od tych wszystkich pudrowanych pudelków salonowych pozbawił ją bezpiecznego pantałyku, na którym zawsze czuła się tak pewnie i krnąbrnie. Giuditta miała rację mówiąc, że zwykłe gierki jakie prowadziłaby z każdym innym szlachetką, z nim zamieniły się w istną wojnę. Wielce wyczerpujące i wyprowadzające Marjolaine z równowagi bitwy o własną dumę, o ciągle stawianie na swoim, o.. swoją cnotę, nawet jeśli już tylko w postaci stanu umysłu.

Kilkudniowa obecność Maura w jej domu stawiała ją w całkiem nowej, niepokojącej sytuacji.. ale najwyraźniej nie aż tak niepokojącej, aby upierała się przy wyganianiu natarczywego gościa. Non, to nie do końca było do, a sama Marjolaine też miała problem ze zrozumieniem swego zachowania. Bowiem tak długa wizyta jakiegokolwiek mężczyzny nie była czymś zbyt mile przez nią postrzeganym, a teraz narzeczony naruszał jej terytorium co nie miało się zakończyć tylko na uprzejmych rozmowach. I mimo to oprócz podirytowania odczuwała także.. ekscytację? To nie mogło oznaczać niczego dobrego. Być może to całe narzeczeństwo przyprawiło ją o jaką chorobę?

Wykrzyczała Gilbertowi, aby ją zostawił, aby odszedł. Wszak nawet go spoliczkowała w swym gniewie! Czemu zatem nadal tu był i nie zamierzał pójść precz? I na Boga, czemu miała wrażenie, że gdyby wszystko poszło po jej myśli, to wtedy siedziałaby w tym samym miejscu, w tej samej pozie i przeżywała „zerwanie zaręczyn”? Jakże ten Maur mieszał jej w główce!


„Jestem najgorszy ze wszystkich, bo zaczęło ci na mnie zależeć bardziej
niż na klejnotach które mogłaś zyskać.
Bo ty coś do mnie czujesz mademoiselle i dlatego tak martwi cię to co się wydarzyło.
Nikt wcześniej nie zagościł w twoim sercu, nieprawdaż?”


H zmieniło się nagle w zbiór kilku jednocześnie uderzonych tonów, zapewne swą gwałtownością przyprawiając odpoczywającą na wyższym piętrze maman w podskok na łożu.
Panienka zaś skuliła się bardziej, tym razem czółko wspierając na kolanach, a subtelne muskanie klawiszy paluszkiem zastępując mocnym uderzeniem w nie pięścią.

Jak on..
Jak on śmiał...
Jak on miał czelność coś takiego insynuować tym swoim pełnym pewności i spokoju głosem. Parszywiec jeden. Oczywiście, że jedynym co jeszcze ją w nim interesowało i co powstrzymywało ją przed powiedzeniem muszkieterowi prawdy były błyskotki. Zarówno te obiecane przez Gilberta, ale także te które sama zamierzała na nim wymusić. Nie należało jej na niczym więcej w tym narzeczeństwo, a już na pewno nie na takim rozpustniku!

Poczuła ciepło wstępujące na swe policzki, po wspomnieniu tych wszystkich jego żarliwych zapewnień i słów dotyczących odczuwanych pragnień wobec niej. To samo ciepło, które już zbyt dobrze poznała w trakcie przebywania blisko niego.
To samo ciepło, które było niezbitym dowodem na jakąś chorobę dobierającą się do panieneczki. To było jedyne rozsądne wytłumaczenie.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 11-05-2012, 17:05   #29
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Błyskotki były ważne. Pierścionki, naszyjniki, perły skrzące się w blasku słońca i radujące oczy.
Do tego wszak służyli admiratorzy. Istnieli po to, by ją nimi obdarzać... i by mogła z nich kpić. Ale to później, jak już się wykosztują by zdobyć jej zainteresowanie.
Tak było dotąd, tak było zawsze.
Marjolaine miała sporą kolekcję różnego rodzaju biżuterii, będącej pamiątkami po wielu różnych wielbicielach. Otrzymywała je nie tylko od kawalerów maman. Non. Hrabianka mogła się poszczycić sporą listą własnych wielbicieli.
A właściwie mogłaby, gdyby taką robiła. Ale po co komu taka lista, skoro ilość tych wielbicieli można było mierzyć zawartością kasetki z biżuterią? Każda zamknięta w niej błyskotka pochodziła od jednego z jej admiratorów, zwodzonych, wykorzystanych i na końcu odprawionych z kwitkiem i odrobiną uszczypliwości na pożegnanie.
Do tych trofeów dołączył także i pierścień Maura, jako zaczątek fortunki, którą zamierzała wydrzeć od tego skąpca i chciwca.

Palce hrabianki uderzyły o klawisze z irytacją. I gdzież teraz był ów pierścień ? Pewnie gdzieś w trawie wraz ze złotym łańcuszkiem. Jedyna zdobycz, jaką od niego wyrwała, została jej zabrana... gorzej, sama się jej pozbyła w chwili gniewu.

Paluszki Marjolaine przesunęły się po klawiszach klawesynu.


A ona się tym w ogóle nie martwiła. Gilbert ciągle zasnuwał myśli, jego działania zmuszały... Hrabianka spojrzała przez okno, zastanawiając się co on teraz robi. Co on planuje? I czemu został?
I czemu na to pozwoliła?
Non.
On nie pytał się o zdanie. Zdecydował i wymusił na niej podstępem akceptację. Rozproszył jej uwagę lubieżnymi uwagami i pieszczotami. Podstępny lis!
Marjolaine przesuwała paluszkami po klawiszach pomstując na swego narzeczonego pod nosem. Ileż to względów zdobył u niej nie płacąc ni jedną błyskotką. Dotykał, całował, pieścił... brał to co inni musieli wyżebrać. A ona mu na to pozwoliła!
Jakim cudem?
Marjolaine nie poznawała siebie w jego obecności. Zdecydowanie za często wyprowadzał ją z równowagi, za często zmieniał dumną hrabiankę w płochliwe dziewczę. I zbyt łatwo uśmierzał jej gniew, odwracając kota ogonem.
I za bardzo... zdecydowanie za bardzo lubiła jego dotyk i pocałunki.
Oui, to była jej pięta Achillesowa. Dotyk Maura rozpalał jej zmysły pieszczotami, a słowa wyobraźnię.
I może dlatego zamiast stanowczo zabronić mu wchodzenia do swej komnaty wydukała jedynie.” -Mamy jeszcze dzień, do snu daleko.. -”

“Mamy jeszcze dzień!” A co będzie w nocy? Jak będzie się mogła bronić przed lubieżnymi zakusami swego narzeczonego. Fałszywego narzeczonego na dodatek!
Ta maskarada nie miała zajść tak daleko. Jak to się stało, że fałszywy narzeczony prawie już jest w jej łóżku? I czemu to nie wywołuje u niej oburzenia?
Słabość. Ta choroba, która objawia się przy nim. To obezwładniające ciepło, które sprawiało że pozwalała mu na tak wiele.

Przeklęty. Oby sczezł.
I oby przyszedł tej nocy do jej sypialni.
Choć wizja obecności w jej łóżku tego szlachcica w porze zdecydowanie niestosownej, wywoływała u Marjolaine mieszane, acz gwałtowne uczucia. To jednak jego nieobecność, byłaby czymś gorszym. Bo jeśli nie dobijałby się do niej, to gdzie mógł by przebywać?
W komnacie jej ochmistrzyni, a gdzieżby indziej!
Przeklęty. Oby sczezł. Oby przyszedł.
Oby udowodnił, że te słodkie słówka, którymi ją karmił były prawdziwe. Oby udowodnił, że zależy mu na niej. Że ją pragnie. Że jej pożąda. Że jest dla niego ważna.
Potrzebowała tego miodu, na ranę jaką jest zadał zadawaniem się z Béatrice. Bardziej niż błyskotek.
Przeklęty złotousty lis. Jakim prawem namieszał jej tak w życiu i w priorytetach?
Jakim cudem stał się tematem tylu przemyśleń? Jakim prawem przypisywał sobie tak wiele uwagi w jej serduszku? Przeklęty.

Marjolaine toczyła wojnę i nie była już pewna wygranej. Niewątpliwie przydałaby się jej rada kogoś bardziej biegłego w radzeniu sobie z typkami podobnymi Gilbertowi. Tak odmiennymi od tego, do czego przywykła. Oczywiście, jako pierwsza przychodziła jej do głowy Giuditta. Ale, choć aktorka znała mężczyzn podobnych jej narzeczonemu, to był z nią jeden mały problem. Za bardzo lubiła kapitulować.
Kolejna była Béatrice. Ale nie jej Béatrice, tylko szkarłatna dama. Wicehrabianka Lecroix zapewne umiała radzić sobie za takimi jak Maur to... spotkanie z nią było ryzykowne i podszyte dreszczykiem niebezpieczeństwa. I tylko niebezpieczeństwa.
Ta kobieta przeraziła ostatnio szlachciankę, niezdrowym zainteresowaniem jej osobą. Bynajmniej, romans z wicehrabianką na równie nieprzyzwoitych co z Maurem warunkach, był ostatnią rzeczą na jaką Marjolaine miała ochotę.


Mateczka nie poddała się tak łatwo sytuacji. I zrobiła, to co zawsze robiła, gdy próbowała niesforną córkę nagiąć do swych planów. Poradziła się się przyjaciółek. I uknuła spisek.
A choć cel owej intrygi niewątpliwie był odmienny, to metody Antoniny pozostały te same.

-De Ligonnes.. de Ligonnes.. - hrabianka wymawiała miano baronowej bardzo powoli, wydymając przy tym usteczka na wszystkie strony i marszcząc leciutko brwi, jak gdyby właśnie smakowała coś niezbyt wpasowującego się w jej kaprysy. Acz szczęśliwie jedynym powodem obecnych grymasów, były usilne próby połączenia twarzy z imieniem. I z peruką, zapewne.
-Która to z Twoich przyjaciółek? Ta do której wybierasz się poplotkować, gdy jesteś w Paryżu, czy może ta która donosi Ci do Niort o tych najbardziej soczystych pogłoskach o mnie? - zapytała w końcu, tylko odrobinę kryjąc się ze swoją kąśliwością. Bądź co bądź maman była „umierająca”, a droga córeczka nie mogła aż tak nadwerężać jej nerwów, non? Z gracją machnęła dłonią w powietrzu i westchnęła bezradnie -Nigdy nie potrafiłam ich rozpoznać.
-Wdowa po baronie Hugo de Ligonnes, do którego piękne ziemie i winnice na południe od Loary. Moja dobra przyjaciółka.- rzekła obrażonym tonem głosu maman. I westchnęła teatralnym tonem.- Jak możesz tak mówić moja droga córeczko. Oczywiście, że muszę mieć na ciebie baczenie. Jesteś młoda i niewinna... i jak się okazało, w rękach lubieżnika!
-Narzeczonego, maman. I czuję się w jego ramionach bardzo dobrze, merci za zainteresowanie –
odparła Marjolaine z niezachwianym spokojem. W głosie hrabianki zabrzmiała także przygana dla rodzicielki za wyzywanie wybranka jej serca, a choć cicha i niewypowiedziana wprost, to ciągle była drażniąca. O czym ona dobrze wiedziała.
-Ale mogę iść też sama, non? Po tym co się wydarzyło wczoraj, niekoniecznie mam ochotę zabierać go na bale Twoich przyjaciółek i narażać na kolejne nieprzyjemności – po tych słowach uśmiechnęła się tajemniczo, z wyraźną drobiną lubieżności i dodała, niby to tylko do siebie – Choć zapewne mnie samej uprzyjemniłby te chwile..
-Non. Wypadałoby żebyś wzięła. Bo mógłby ktoś cię zaczepiać nie wiedząc o... -
rzekła Antonina spokojnym głosem, choć nerwowo ściskała dłońmi kołdrę.-... twoim wyborze. I weź ze sobą swoją drogą przyjaciółkę. Przyda się jakaś przyzwoitka.
Maman miała rację, podróż w karocy sam na sam z Maurem, mogła być bardzo ekscytująca, acz i nerwowa zarazem. Zwłaszcza z powrotem, gdy podchmielonemu Gilbertowi zbierze się na amory.
-Lorette? Przyzwoitką? - panienka parsknęła śmiechem na taki pomysł. Głęboko powątpiewała, aby jej przyjaciółka była w stanie sprostać wymaganiom jakie postawiłaby jej Antonina, szczególnie gdy na balu byłoby wielu kawalerów. Równie trudno było Marjolaine uwierzyć, aby taka drobnostka zatrzymała Maura przed zakusami na wdzięki swej narzeczonej.

Była też druga strona tego pomysłu, gorsza i nie wprawiająca już jej w takie rozbawienie. Nie była już kilkunastoletnią dziewczyną, aby musiała mieć strażnika pilnującego jej honoru. Jakże zatem Maur by się z niej śmiał, gdyby dowiedział się o osobie im towarzyszącej!
-Oh, non, non, non, maman! - Marjolaine stanowczo pokręciła głową, gdy już ochłonęła po tym usłyszanym „żarciku” -Ja i Gilbert potrafimy się zachować w towarzystwie. A i on nie będzie robił niczego, na co i ja nie miałabym ochoty.
-I tym się martwię moja droga. Wszak tacy jak on potrafią zbałamucić niewinne dziewczęta.-
odparła poważnym tonem Antonina święcie przekonana, że jej droga córka jest dziewicą nie mającą pojęcia o tym co się dzieje w alkowie. Zabawne było to, że i Maur uważał Marjolaine za dziewicę. Choć przy nim rzeczywiście taką się czuła.
-Trochę zbyt późno na martwienie się o zbałamucenie. Mój najdroższy już dawno zdobył me serce – zamruczała panienka, w czułym geście przykładając dłoń do swego dekoltu na wysokości właśnie owego serduszka. Tego trofeum mężczyzny jakim był Maur. Nawet pomimo tego swego niedawnego wybuchu złości i spoliczkowania go, ona nadal odgrywała rozkochaną w nim dziewczynę, ku rozkosznemu oburzeniu matki.
-Porozmawiam z nim. Powinien mieć jakiś strój pasujący do mych oczu – podniosła się z szelestem sukni, po czym ujęła umierającą troskliwie za dłoń. Pochyliła się i w przypływie uczuć ucałowała ją w policzek -A Ty odpoczywaj, maman. Tak bardzo Cię wyczerpała ta noc..
-Akurat nie o zdobywaniu serca mówiłam.
-mruknęła cicho mateczka i położyła się wygodniej. By nadal odgrywać rolę kobiety na progu śmierci.
Marjolaine udała, że nie usłyszała ostatnich słów kobiety. Obróciła się i ruszyła w stronę drzwi, by ta mogła wypocząć w całkowitym spokoju. Cóż, nie do końca.
-Ah.. i maman – panieneczka zatrzymała się tuż przy wyjściu, nagle sobie coś przypominając. I tak samo nagle zainteresowała się framugą drzwi, po której leniwie przesunęła smukłymi paluszkami skrywając malujący się na jej usteczkach złośliwy uśmiech -Gilbert pobędzie w mym dworku kilka dni. Mówię to, by Cię nie zaskoczyła jego obecność, gdy już wstaniesz z łóżka. Ale nie martw się, nie powinien Cię zbytnio niepokoić.
Zapanowała pośpiesznie nad swoją mimiką i z wyrazem najczystszej niewinności na twarzy przechyliła główkę, by móc spojrzeć na matkę -Zapewne większość czasu i tak będzie spędzał w mej alkowie.
Antonina zbladła i w tej chwili rzeczywiście prawie wyglądała na nieboszczkę. Prawie, bo zmarli nie mieli szeroko otwartych oczu i podobnież ust w grymasie zaskoczenia. Maman przytłuczona tą wieścią i wyobrażaniem swej nagiej córeczki w łapach tego lubieżnika, sprawiło że nie była w stanie wypowiedzieć ni słowa. To wyobrażenie całkowicie ją przytłoczyło.
Inną sprawą był fakt, że Marjolaine zdawała sobie sprawę jak blisko jej słowa mogą być prawdy.
Jednakże strach w jej sercu mieszał się z ekscytacją, obiecując doznania silniejsze i dramatyczniejsze od tych w karocy.


Poinformowała szlachcica o nagłym kaprysie maman co do balu i o podstępie swej mateczki. Wzbudziła tym zaskoczenie i śmiech na twarzy szlachcica.-Czyżby uważała mnie aż, za takie zagrożenie?
Niemniej zgodzi... non... potwierdził, że będzie jej towarzyszyć. Po tylu samowolnych działaniach w jej przytulnym gniazdku, jakim była dla niej Le Manoir de Dame Chance nie miał prawa decydować, czy idzie czy nie.
Gilbert przyjął do wiadomości, że jedzie z nią jako jej narzeczony, oraz posłał umyślnego po stroje i dodatki do swego zamku,.
Marjolaine zamierzała wykazać się stanowczością i inicjatywą. I to się udało.
Uff...

Kolejną sprawą, był wybór kreacji odpowiedniej do sytuacji. Zwykle pomagała jej w tym ochmistrzyni, ale tym razem hrabianka wolała sama zmierzyć się z wielce trudnym dylematem, jaki był dobór sukni i biżuterii. Suknia oczywiście musiała być piękna i podkreślać walory Marjolaine, jednakże... ile ma odsłaniać i ukazywać światu, a zwłaszcza Gilbertowi?
Jak dalece suknia ma być zbroją przeciw jego chuciom i wszędobylskim łapskom. A jak bardzo ma zachęcać ku dotykania? Jak duży ma być dekolt i jak bardzo odsłonięta szyja, aby umożliwić bądź utrudnić szlachcicowi lubieżne pieszczoty tych partii jej ciała?
Och, Marjolaine nie była naiwna. Maur na pewno będzie się do niej dobierał w karocy. Od kreacji więc zależało jak dalece chce mu pozwolić na owe działania. Ostatnim razem, wszak suknia mimo, że okazała się tarczą na jego zakusy, ostatecznie była kłopotliwa. Co z tego, że szyja i dekolt był chroniony, skoro ostatecznie sama odsłoniła przed nim swe wdzięki?
Kusić, czy nie kusić... oto jest pytanie, decydujące przy wyborze sukni.


Przejażdżka karocą do siedziby baronowej de Ligonnes obfitowała w przewidziane przez Marjolaine atrakcje. Szlachcic drapieżnie przycisnął jej drobne ciałko do swego tłumiąc jej wszelki sprzeciw i obsypywał usta i odsłonięte obszary jej stroju pocałunkami. A pośladki obmacywał przez materiał sukni. I szeptał... Zarówno dwuznaczne komplemenciki i lubieżne słowa.
I sprawiał, że Marjolaine do niego lgnęła spragniona tego co jej dawał.
Nie żeby przestała się na niego gniewać, ale... Maur sprawiał jej zmysłowe przyjemności swym zachowaniem. Jego dotyk i pocałunki powodowały, że zapominała o gniewie. Przynajmniej na razie. Hrabianka uznała, że nie ma powodu, by reagować nerwowo na jego umizgi... skoro sprawiały jej przyjemność i nie przekraczały pewnego poziomu wyuzdania, mogącego skończyć się naruszeniem jej kreacji na ten wieczór.
Nie miała wszak powodu odmawiać sobie przyjemności, jaką były jego komplementy i pieszczoty szlachcica.
Zabawnie też było sobie wyobrażać zszokowaną minę Lorette, na widok czegoś tak... niestosownego.
Wtedy prawie żałowała, że jej tu nie ma... Prawie.
Pod koniec podróży, szlachcic sięgnął po coś do kieszeni. I przed oczami Marjolaine błysnęło złoto. Pierścień z lwem kołysał się przed twarzyczką hrabianki. Ten sam, który w przypływie gniewu zwróciła mu.
-Zgubiłaś go w ogrodzie, moja ptaszyno. Ale mnie udało się go znaleźć.- mruknął jej do ucha, kładąc ów pierścień z łańcuszkiem wprost w jej dłonie.


Rozmowy, tańce i wina roznoszone przez służbę. Bal baronowej Henrietty de Ligonnes, obfitował w te podstawowe atrakcje. Do tego miał jeszcze dojść pokaz ogni sztucznych, koło północy.Ale to raczej dla tych bardziej wytrwałych.
O wiele ciekawsze z punktu widzenia Marjolaine, były stoliki przy których to szlachcice zabawiali się różnymi grami w karty. Ot, okazja do ploteczek i drobnego zarobku.
Nie, żeby Marjolaine potrzebowała pieniędzy, ale... podpita szlachta chętnie stawiała biżuterię, gdy zachęcić ją odpowiednio.

Hrabianka zaś nie była zadowolona z początku balu.
Krótkie rozejrzenie się po uczestnikach, ujawniło że sporo z nich niewątpliwie było dobrymi znajomymi matki.


Mieli odpowiednią kategorię wiekową. Hrabianka z pewną niechęcią zauważyła wśród kilku ze swych byłych admiratorów, których podsyłała jej maman. Większość z nich była nudna i nieciekawa. Pozostali starczyli na kilka tygodni zabawy, nim poddali się odpuszczając sobie boje o rączkę niezdobytej Marjolaine.
Był tu nawet Gilbert de Avernier. Jeden z najwytrwalszych jej wielbicieli. Obecnie zwykł uciekać na sam jej widok. Zapewne jeszcze nie przebolał straty swej posiadłości.
Poza tym niewiele tu było osób w ich wieku. Kilka młodziutkich dziewczątek w wieku od 16-stu do 18-astu lat zbiło się razem w rogu komnaty niczym stado przepiórek. I jeszcze czterech podlotków męskiego rodu łaziło po sali niczym cietrzewie na tokowisku. Poza tym... same osoby w sile wieku.

Na razie jednak oczka Marjolaine skupiły się na bladolice baronowej maskującej zmarszczki pod tonami pudru. Gospodyni zbliżała się do nich szybkim kroczkiem.


-Kogóż to moje oczy widzą? Czyżbyś była Marjolaine Amelie córką hrabiny Antoniny? Ach, ależ ty wyrosłaś i wypiękniałaś Ostatnim razem gdy cię widziałam, byłaś dwunastoletnim dziewuszką, a teraz... Obróć się moja droga, bym cię obejrzała.-
baronowa rzekła na powitanie głośnym tonem głosu. Zbyt głośnym, by nie było to podejrzane. Ale hrabiance nie wypadało odmówić. Gdy się obracała wokół swej osi, prezentując się, Henrietta komentowała.- Och. Jakaż ty jesteś podobna do matki. Prawdziwa z ciebie ślicznotka Marjolaine. Pozwolisz, że poproszę cię o małą przysługę? Otóż, chętnie posłuchamy jak grasz. Pamiętam, że pięknie grałaś na klawesynie podczas swych dwunastych urodzin.
Następnie zwróciła uwagę na jej towarzysza. Równie głośno mówiąc.- A więc ty musisz być Gilbertem D’Eon, współczuję straty. Dobrze znałam twego ojca, był szlachetny i dobrze wychowany. Nie to co...- przerwała nagle i wyginając usteczka w coś co przy dobrej woli można było uznać za uśmiech rzekła.- A więc bawcie się, a ja tym czasem powitam innych gości. Marjolaine musimy koniecznie porozmawiać, ale to później.
Ulotniła szybko niczym kamfora, by powitać innych gości, a hrabianka zrozumiała czemu miał służyć ten podniesiony acz radosny ton głosu. Wszyscy ich zobaczyli i zwrócili na nich uwagę.

W tym i kobieta będąca główną aktorką intrygi Antoniny i Henriety. I jak wiele kosztowała ich ta intryga. Kobieta już u schyłku lat, ale nadal piękna przejrzała się w lustrze oceniając swoje wdzięki.


I odwagę swego dekoltu. Strojem niewątpliwie wyróżniała się z gości, celując w bardziej plebejskie gusta.
Nie można było jej odmówić urody i uroku. I nie bez powodu. Bowiem była to słynna baronowa Régina d‘Poitou. Pięciokrotna wdowa o ponoć tak rozbuchanym temperamencie łóżkowym, że “zajeździła w alkowie na śmierć” czterech z pięciu swych mężów. Ostatni miał szczęście i skręcił kark podczas przejażdżki konnej.
Co jednak nie odstraszało jej licznych kochanków, których Régina miała podobno na pęczki.
Mimo swego wieku przyciągała do siebie wielu młodzianów i bynajmniej nie musiała swych kochanków podkupywać prezencikami, jak to czyniły nobliwe matrony.
I właśnie ta Régina zmierzała w ich stronę. Zapewne w jednym celu, uwieźć i zaciągnąć do łóżka Maura, po to by poruszona tym “zakochana” Marjolaine zerwała zaręczyny.

Gilbert też się domyślał tej intrygi. Wszak nie była ona, ani skomplikowana, ani nowatorska. Antonina użyła tego samego schematu, który zawsze stosowała wobec córki. Tyle, że w miejsce amanta, pojawiła się uwodzicielka. A celem nie była hrabianka, a jej narzeczony.
Maur spojrzał na swą wybrankę, uściskiem dłoni dodając jej otuchy i


spytał wprost cichym głosem.- Mademoiselle, twoje przedstawienie, twoja gra, ty dowodzisz moja ptaszyno. Jakież to role przyjmiemy na czas balu? Jak chcesz zaplanować obronę naszego zameczku, przed najazdem tej kobiety?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-05-2012 o 20:13. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 13-07-2012, 09:09   #30
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Harpia. Ladacznica.
Każdy mięsień w drobnym ciałku Marjolaine napiął się, a włosy prawie zjeżyły po odkryciu intrygi swej kochanej maman. Zdołała swą z wolna narastającą wściekłość ukryć przed spojrzeniami reszty gości, ale na pewno nie umknęło to Maurowi, którego rękę ścisnęła mocno i kurczowo. Z targającego jej drobnym ciałkiem wzburzenia, to oczywiste. Ale także z egoistycznego, jakże godnego rozpieszczonej panieneczki odruchu chwytania się swojej własności, gdy coś grozi jej odebraniu. A Gilbert d'Eon był właśnie jej własnością, czy tego chciał czy nie i czy ona chciała się do tego przyznać, pomimo niedawnych chęci wyrzucenia go ze swego dworku. I życia.

Pojawienie się tej.. tej.. krowy, tej.. lafiryndy, która gościła w sobie już znaczną część męskiej arystokracji ( i zapewne nie tylko jej, baronowa nie wydawała się być najbardziej wybredną z przedstawicielek płci pięknej ), obudziło w Marjolaine wiele emocji, równie ognistych co tamte towarzyszące ich kłótni. Teraz jednak gniew gotujący się w tej porcelanowej laleczce nie był skierowany na narzeczonego. A i źródło swe miał całkiem gdzie indziej, we wręcz dojnych piersiach wylewających się z ram dekoltu i zachowaniu godnym zwykłej wywłoki miast damy goszczącej na balu.

Oh, hrabianka wiedziała dobrze, że nie może sobie pozwolić na wybuch i sceny rodem ze swego ogrodu. Mimo wszystko potrafiła się zachować, nawet w obliczu.. takiego łajdactwa, które wprawiało jej krew we wrzenie, próbowało wyrwać krzyki z krtani i podsuwało wizje rozszarpania tej.. tej.. tej putain na kawałeczki! Ale do takich czynów było daleko. Wszak nie przepadała za brudzeniem się, a madame d‘Poitou nie sprawiała wrażenia osoby wpasowującej się w wymagania estetyczne panienki.

-Mam pomysł, acz.. chyba Ci nie ufam wystarczająco Twemu.. zainteresowaniu moją osobą, by z niego skorzystaćMarjolaine syknęła w odpowiedzi cichutko, gdy tamta kobieta była jeszcze wystarczająco daleko i młodzi narzeczeni mogli sobie pozwolić na krótką pogawędkę przed bitwą. Nie spoglądała na intruza, ni jednym wyraźniejszym zerknięciem nie zdradziła, że w ogóle zaobserwowała istnienie tamtej. Zaledwie kącikiem oka lustrowała co i rusz sytuację, która wprawiała palce jej drugiej dłoni w silne zaciskanie się na smukłej nóżce kieliszka z winem. Zaś na sam uścisk mężczyzny, tak uspokajający przecie, nie zdążyła zareagować. Przez czerwoną mgiełkę złości zasnuwającą jej główkę zdołało się przebić zaskoczenie takim jego gestem, przez które nie zdążyła odczuć dodanej sobie otuchy.

-A i mógłbyś po prostu nie dać się jej uwieść, mój najdroższy – uśmiechnęła się przesłodko, jak gdyby ze swym ukochanym szczebiotała o czymś radośnie. I chociaż po takim czasie gorliwe odgrywania przed całym Paryżem zakochanej panieneczki powinna się już nauczyć miękkiego i ciepłego wypowiadania takich czułostek, to.. w tym szepcie zabrzmiała ironia, tak przecież dla niej naturalna. Tak samo jak wydymanie swych usteczek w naburmuszeniu, gdy to figlarnie przechyliła twarzyczkę ku ramieniu wybranka -Choć może Tobie wcale nie przeszkadzałby jej najazd i nie chcesz się przed nim bronić.
-Oui. Wszak to inna gra. Nie wypada odmawiać ciasta, gdy się je tak nachalnie otrzymuje. I tak słodkim się ono zdaje.- skomentował zbliżającą się kusicielkę Gilbert, ostrożnie przesuwając dłonią po ciele Marjolaine, by... bezczelnie chwycić ją za pośladek. Mocno i drapieżnie ugniatając go przez materiał sukni szeptał cicho.- Acz... Wątpiąc w moje zainteresowanie twoją osóbką obrażasz i siebie i mnie madame. W końcu tyle mnie kusiłaś, a ja... czyż nie dobitnie ci udowadniałem mej admiracji twoich wdzięków.
Gilbert nie przejmował się przy tym obecnością innych bywalców balu, wykorzystując fakt, że wszyscy wszak mieli go za lubieżnika i prostaka.- Pomijając już fakt, moja droga wspólniczko, że łączą nas interesy. I skoro nie chcesz, by mnie uwiodła, to nie uwiedzie... acz, za to poświęcenie wezmę zapłatę jaką będzie twój widok w negliżu, w twym ogrodzie.

-Poświęcenie.. - powtórzyła Marjolaine z wolna, a słówko to w kontekście wypowiedzianym przez Gilberta oraz tym samym o znaczeniu być może i nieco dopowiedzianym przez samą panieneczkę, zabolało ją dotkliwie. Tym bardziej, że wszak rana po jego „zdradzie” była jeszcze świeża i z łatwością mogła zostać rozdrapana. I właśnie to się stało. Trudno było zachować maskę szczęśliwe zakochanej panieneczki, gdy z ust swego narzeczonego słyszało się takie stwierdzenia. Trudno było panować nad swym spokojem, gdy najchętniej by się krzyczało i wyrywało ponownie z jego łapsk. Ale póki co jedyną oznaką zdenerwowania, jaka zdołała się przebić przez zdesperowaną grę Marjolaine, było zaszklenie się jej błękitnych oczek. Ze złości, oczywiście.
-Nie mam.. zamiaru.. Ci się.. sprzedawać – wyszeptała powoli, nie mogąc uwierzyć, że w ogóle jej hrabiowskie usteczka muszą wypowiadać taką oczywistość. Jednym, zbyt gwałtownym jak na siebie duszkiem opróżniła to co miała w kieliszku, a było tego nieco ponad połowę wina dotąd leniwie i mało chętnie sączonego. Był to też już drugi kieliszek wypity przez panieneczkę od rozpoczęcia balu, ale żaden jeszcze nie sprawił, że świat zaczął być przyjemniejszy. Wręcz przeciwnie, czuła się tak, jak gdyby sama było przeciwko wszystkiemu. Przeciwko maman, przeciwko Maurowi, przeciwko tej karykaturze kobiety o najlżejszych z obyczajów. Cóż, może zatem jedynie alkohol dodał jej zarozumiałości, bowiem dodała siląc się na obojętny ton -Jeśli to jest aż tak ciężkie, to idź sobie z nią. Wszak oboje jesteście siebie warci, przechodzeni przez całą Francję jak but noszony przez wszystkich.
-Non. Już wybrałem. I tego się trzymam.- mówiąc to Maur poruszył dłonią na pośladku szlachcianki. Trzymał się bowiem jej i to dosłownie. Szlachcic nachylił się i szepcząc muskał wargami jej ucho.- Łatwo jest ci mnie potępiać i moją rozwiązłość, non? Ale trudniej będzie, gdy zakosztujesz owocu, przed którym się wzbraniasz. Jest on słodki, słodszy od wszystkiego co smakowałaś w swym życiu. Więc nie dziw się, że i kobiety i mężczyźni zatracają się w tej słodyczy.
-Na nic Ci ta nadzieja, nigdy nie będę jak ta.. ta.. jak ona – hrabianka miała pełen wachlarz określeń jakimi mogła określić madame d‘Poitou i ani razu przy tym nie przeklinając.. ale wszak w przeciwieństwie do niej miała czystą, błękitną krew, której nie miała zamiaru kalać takim słownictwem padającym z usteczek -Ale maman i jej przyjaciółeczka oczekują skandalu, atrakcji i wrażeń. A przecież nie mogę ich zawieść, non? Zapewne wielce się nagłowiły nad całą intrygą. Byłoby żal, gdyby ich trud poszedł na marne.

Z troską na ustach, a złośliwym kaprysem w oczach Marjolaine zrobiła coś przynajmniej częściowo wbrew w sobie, lecz w pełni zgodnie z sytuacją i grą w jaką się wplątała. Wszak byli młodym narzeczeństwem, które dopiero niedawno zrzuciło ze swego związku okowy tajemnicy i w końcu mogło publicznie epatować czułością wobec siebie. A także oboje nie byli znani w arystokratycznym światku ze sztywnego trzymania się zasad dobrego wychowania, więc jakaś byle etykieta nijak nie przeszkadzała w wyraźnym rozkoszowaniu się swą bliskością na balu, który to zapewne wyrwał ich z rozpustnych pieleszy alkowy. Nie było to prawdą, ale panieneczka bardzo dobrze wiedziała jak sprawiać wrażenie.
Dlatego Marjolaine obróciła się ku mężczyźnie, by kierowana zakochaniem móc przytulić się swym ciałkiem do jego torsu. Suknia, która swym szkarłatem podkreślała jej kobiecość, kokardami zaś dziewczęcość, zaszeleściła głośno przy tym ruchu.






Wspięła się na palcach dłonie splatając za karkiem Maura i wcale nie ukrywając, ale wręcz eksponując jego lubieżny dotyk na swych pośladkach i prezentując, gdzie to mieściło się jej zainteresowanie baronową.
-Zatem skoro ta.. to tak Cię bardzo kusi, to możesz dać się pouwodzić. Trochę, by i ona i nasza gospodyni poczuły się pewne wygranej. Jednak tylko do momentu, gdy pragnąc złamać me serce będzie chciała zaciągnąć Cię do łoża. Wtedy, jeśli zdołasz zapanować nad swą zwierzęcą chucią.. porzucisz ją, by to mnie, a nie tamtą harpię porwać przy wszystkich do odosobnionego pokoju. Niech maman wie, jak to się przyczyniła do.. zbezczeszczenia swej córeczki – hrabianka spiskowała cicho, choć z boku wyglądało to jak zalotne szeptanie, prawie przekazywanie Gilbertowi słów w pocałunkach. I w trakcie przedstawiania swego planu uświadomiła sobie, że widnieje w nim pewna.. ważna nieścisłość. Przymarszczyła delikatnie brwi i dodała prędko -Czysto teoretycznie, oczywiście.
-Oui. Teoretycznie.- mruknął szlachcic, choć ton jego głosu zabrzmiał wyjątkowo podejrzanie. Uśmiech zrobił się na jego obliczu bardziej lubieżny, docisnął swą narzeczoną do siebie mówiąc.- Lecz wpierw niech wie ona, jak wysoko ustawiłaś poprzeczkę. Wszak nie wypada, bym łatwo jej uległ, non?

Usta Maura zbliżyły się do jej ust. Przycisnął swe wargi do jej warg, całując lubieżnie i z wprawą. Ani nie gwałtownie, ani nie drapieżnie. Zupełnie jakby rozkoszował się tą chwilą przeciągając pocałunek niemalże w nieskończoność. Drugą zaś dłonią ośmielił się wodzić po piersiach, dekolcie i szyi czyniąc tą sytuację wyjątkowo skandaliczną. O tak. O tym balu będzie się długo plotkowało. I o tym pocałunku też. I co najważniejsze, ta krowa również widziała tę chwilę namiętności. Gdyż kącikiem oka Marjolaine dojrzała, że “kusicielce” maman zrzedła minka.

Usta hrabianki drgnęły lekko unosząc się w uśmiechu. No przecież, że wbrew jej woli! Lepiej czuła się ze swoim sumieniem, gdy odpychała Maura, unikała jego pieszczot bądź zmuszała się do nich dla wyższego celu, miast gdy rozkoszowała się jego pocałunkami i dłońmi tak nieobyczajnie wędrującymi po swym ciele. I mogła sobie tłumaczyć, mydlić sobie samej oczka, że teraz „wyższym celem” tej jej uległości było zagranie na nosie baronowej, acz.. w głębi swego rozdartego ducha wiedziała, że odczuwana przyjemność niewiele miała wspólnego z dalszą grą aktorską. I że póki co był to najciekawszy element wieczoru.
Czymże jej były zaszokowane spojrzenia innych gości? O ile na balu wypełnionym ważnymi personami takie zachowanie byłoby z jej strony nie do pomyślenia, o tyle przy tych wszystkich wyleniałych pudlach i pudernicach nie miała zbytnich oporów. Szczególnie ci pierwsi mogli sobie popatrzeć, ci jej dawni adoratorzy niespełnieni, co to swymi tytułami i majątkami chcieli zaciągnąć naiwną młódkę do łoża.
Może nie tak umiejętnie jak narzeczony, ale Marjolaine oddawała pocałunki z pasją i pozwalała się dotykać przy wszystkich, a każde muśnięcie szyi palcami lub przesunięcie dłonią po piersiach skrytych pod gorsetem kwitowało jej ciało dreszczem. Raz nawet zdołał wyrwać z niej cięższe, zduszone czułością złączonych warg westchnienie.

Rozkosz nie mogła jednak trwać w nieskończoność, bowiem madame d‘Poitou poprawiwszy dekolt chrząknęła znacząco. To jednak nie zwróciło uwagi Maura, który zamiast tego zaczął ostentacyjnie pieścić językiem dekolt swej narzeczonej, wywołując przyspieszony oddech i szybsze bicie jej serca.
W końcu drugie chrząknięcie, głośne i nachalne oderwało usta Gilberta od skóry Marjolaine. Hrabianka rozejrzała się wokół i stwierdziła, że “przedstawienie” wywołało odpowiednią reakcję. Stare matrony zszokowane były tym lubieżnym aktem, niestosownym do miejsca i sytuacji. I od razu wzięły się za plotkowanie. Maman czekają więc jutro ciężkie chwile.
A konkurentka przedstawiła się podając dłoń szlachcicowi do ucałowania.- Chyba nas jeszcze nie przedstawiono baronowa, Régina d‘Poitou.
Zignorowała przy tym zupełnie Marjolaine, jakby rzucając jej wyzwanie. O czym zresztą mówiło jej spojrzenie. Wszak była doświadczoną uwodzicielką o piersiach dorodnej mleczarki. Z których zresztą była dumna, gdyż nie opadły wraz z wiekiem. Rzucała rękawicę hrabiance, wyraźnie stwierdzając dumną postawą, że zdobędzie jej narzeczonego.

Panienka wyrwana z tego osobistego świata rozkoszy jej i Gilberta przechyliła główkę, by móc łaskawym, rozkojarzonym spojrzeniem dostrzec intruza. I widok ten przywołał na jej urodziwą twarzyczkę nie małą konsternację, a im dłużej przyglądała się od stóp po głowę tej lafiryndzie, tym wyżej unosiła swe jasne brwi. Nie powiedziała tego, ale sama jej mimika zdradzała, że nie myśli o kobiecie najwyżej w kwestiach klasowych. Czy też obyczajowych. Dziwiła się wyraźnie, że komuś takiemu pozwolono wejść do posiadłości gospodyni. A tym bardziej, czemu jakaś wywłoka będąca przynajmniej o kilkanaście szczebli na drabinie społecznej niżej podawała dłoń jej narzeczonemu. Już miała to skomentować należycie dziwiąc się, że sproszono na swój byle ludzi wprost z ulicy, ale kolejna myśl zaświtała jej w główce. Wprawdzie nijak nie odnajdywała w niej odpowiedzi na tamtą zagwozdkę, jednak to zdawało się być bardziej prawdopodobne niż posiadanie przez baronową de Ligonnes przyjaciółek wśród ulicznic.

-Ah, służba. Magnifique – stwierdziła krótko hrabianka i dłoń w dalszym ciągu trzymającą już pusty kieliszek po winie zsunęła z karku swego narzeczonego. Zaś wyciągniętą w jego kierunku rękę tej krowy uznała za oczekiwanie na sposobność wykonania swej pracy. Dlatego Marjolaine nie czekając dłużej ofiarowała jej wyniośle kieliszek -Przynieś mi pełen. Vous partez.
Ostatnie słowa podkreśliła nonszalanckim poruszeniem dłonią w odpędzającym intruza geście, po czym zwróciła się do mężczyzny wywracając teatralnie oczkami i wzdychając głośno na czym ten świat stoi. Ponownie przylgnęła do niego swym ciałkiem powracając do przerwanych im chwil i zatonęła w słodyczy kolejnych gorących pocałunków z Maurem.

-Służba jest tam. Jeśli panieneczka jest spragniona, to parę kroczków należy wykonać, by zaspokoić swój apetyt... na trunki.- odparła zjadliwie baronowa, a Gilbert ironicznie się uśmiechając udawał, że tych zjadliwości nie słyszy. Czyż nie miał wszak udawać uwodzonego?
Przerwał na moment pocałunki, by móc odpowiedzieć. Niemniej nadal masował pośladek swej wybranki, gdy rzekł.- Chevalier Gilbert d’Eon. A to moja urocza narzeczona, hrabianka Marjolaine Amelie Pelletier d’Niort. Słyszałem o pani to i owo. Współczuję śmierci małżonka. Konna przejażdżka bywa czasami zdradliwą rozrywką.
-Oui. Biedaczysko zmarł wyjątkowo niefortunnie.- westchnęła smutnie baronowa muskając palcami swój dekolt, który zresztą wypinała do przodu, uśmiechając się figlarnie.- Tuż przed drugą rocznicą ślubu, a wszak szykowałam mu wyjątkową niespodziankę, którą jedynie mężczyzna... Prawdziwy mężczyzna, taki jak pan monsieur, potrafiłby docenić. Czasami doświadczenie może dać więcej niż młodość, nieprawdaż?
-Niewątpliwie chętnie dałaby pani temu dowody, non?- spytał Gilbert nie wypuszczając jednak ni ptaszyny ze swych objęć, ni nie przerywając lubieżnych harców dłonią poniżej pleców Marjolaine.

-Masz takie dobre serce dla kobiet w potrzebie, non mój najdroższy? - zaświergotała wesoło i z oddaniem hrabianka, nie bacząc ni na ignorowanie swej osóbki w rozmowie, ni na temat wokół którego „dorośli” oscylowali. Ale czy to była prawda? W oczach innych gości i skupionej na Maurze oraz swych dojnych piersiach baronowej na pewno, lecz dla samej Marjolaine ta sytuacja stawała się zaskakująco trudna do zniesienia, choć dopiero co się rozpoczęła. Przytulona do swego narzeczonego zaciskała kurczowo palce na odzieniu na jego klatce piersiowej. I walczyła z targającymi nią emocjami i obawami. Może ten jej pomysł jednak nie był tak dobry? Jeśli się nie powiedzie dla niej, jeśli Gilbert mimo swych zapewnień ulegnie tej ladacznicy? Może była naiwna, że w ogóle brała inne rozwiązanie pod uwagę?
Oddech panienki przyśpieszył nieco, acz na próżno było szukać przyczyny w rozbudzonym pragnieniu. Tym razem zdenerwowanie i lęk były winne jej urywanym tchnieniom, jak gdyby gorset nagle stał się nawet zbyt ciasny i utrudniał oddychanie.

-Oui, miewam.- zgodził się mężczyzna i nachylił się cmokając uszko dziewczęcia, by szepnąć konspiracyjnie.-Moja droga, wygląda na to, żem twoją własnością. Tak się we mnie wczepiłaś. Czy już mam cię porwać do prywatnych komnat?
A więc nie uszło to uwadze mężczyzny. Mimo podtykania biustu niemalże pod nos, Maur zauważył także paluszki hrabianki zaborczo zaciskające się na swej szacie. I wysnuł z tego wnioski.
-To pewnie tłumaczy to narzeczeństwo. Ulitowałeś się nad tym dziewczątkiem drogi Gilbert. Tak długo nie mogła utrzymać przy sobie narzeczonego. Bo i czemu miałaby.- rzekła złośliwym tonem Regina.- Bo i czemuż by miała. Ot, uroda tak delikatna. Nadaje się na wystawę, ale... zaspokoić kochanka w alkowie, to niestety nie ma czym. Bo tam trzeba prawdziwej kobiety, a nie wiecznej dziewczynki, non? Sypiać z porcelaną, zimną i pozbawioną uroków właściwych swej płci. Paskudna wizja.
-Nie zgodziłbym się z tym. Każdy typ urody dostarcza innych przyjemności. Każda kobieta zaś innych podniet.- zaprzeczył Maur mocniej zaciskając palce na pośladku hrabianki, jakby przypominając jej o tym, że to Marjolaine właśnie obłapia, a nie tą lafiryndę.

Hrabianka d'Niort nie odpowiedziała nic na szept swego narzeczonego. Zbyt mocno skupiała się na tym, aby nie wybuchnąć pod ciężarem tych oszczerstw, aby się nie odwinąć tej prukwie. A ciężko było, bo te słowa ugodziły w nią boleśnie.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz ktoś ją tak obrażał i to w jej obecność. Wysłuchiwanie plotek o sobie, często mało pochlebnych, nie było niczym nowym, ale bycie wręcz w twarz obrzucaną takimi zniewagami? To się nie zdarzało i świadczyło tylko o prostackiej naturze tej krowy, która nie potrafiła choćby po dworsku skryć swych obelg pod ślicznymi słówkami.
Nie puszczając Maura, a nawet zaciskając mocniej dłonie na jego odzieniu dla wsparcia swej pewności siebie, panieneczka postarała się odetchnąć głębiej, by zapanować nad drżeniem pragnącym się objawić w głosie.
-Zawsze uważałam, że lepiej być porcelanowym dziełem sztuki niedostępnym dla wszystkich na wystawie i prawdziwie docenianych tylko przez koneserów piękna nawet jeśli nielicznych, niż.. - urwała, by moment poświęcić na wnikliwe przemyślenia i poszukiwanie odpowiedniego określenia. W końcu odnalazła idealne wręcz, więc kontynuowała swój wywód niewinnym tonem głosu -Zmarnowaną życiem starą klaczą, przez którą przeszły już prawie wszystkie ogiery i wałachy Francji, bo nie trzeba się ni odrobinę starać o jej wątpliwe wdzięki. Zapewne w takim wypadku kusi tylko ten łatwy dostęp. Bo po cóż płacić żyjącej z takich praktyk klaczy, skoro można mieć to samo za darmo, tak jak wielu innych? Żadne wyzwanie dla zdobywcy.
Posłała ladacznicy uśmiech ociekający słodyczą, tą tak dziewczęcą, przez którą podobno nie mogła zatrzymać przy sobie narzeczonego. Następnie spojrzała na tego jeszcze trwającego u jej boku.. czy też raczej pośladków, i zapytała -N'est-ce pas, mój kochany?
 
Tyaestyra jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172