Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2010, 18:37   #1
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
[GTA Storyteiling] Powrót do Great City

Sesja "z odzysku"


Obserwator

Queens, 17:11

Żółty Cabbie Victoria zatrzymał się na parkingu przed Terminalem lotniska La-Guardia w Queens. Przejazd przez miasto o tej porze nie należał do najłatwiejszych, ze względu na wzmożony ruch na ulicach, ale taksówkarz zdążył przed 17: 30, kiedy to Phillip mógłby jeszcze zdążyć na samolot. Szybko zapłacił, wziął torbę i ruszył do samolotu. Trwało to długo, gdyż odebrał (i zapłacił) po drodze za bilet w punkcie przewoźnika oraz zaliczył bez przeszkód po długim staniu w kolejce punkt kontroli. Przez chwilę patrzył, jak jego sportowa torba niknie za ścianą jadąc po szarej taśmie transportowej. Ruszył do Hali III, skąd wsiadł do samolotu linii United Airlines. Była godzina 17:45.

Równo o 18:00 Samolot zaczął kołować i chwilę potem Boeing 777 wystartował z pasa 13-31 do Great City. Po dziesięciu minutach załoga pozwoliła pasażerom odpiąć pasy i poinformowała, że lot będzie trwał półtorej godziny, a samolot leci z prędkością 902 km/h.

Phillip wziął do ręki pstrokatą ulotkę informacyjną o Great City z płytkiej kieszeni zamocowanej na fotelu przed nim i zaczął pobieżnie czytać. Jej treść znał na pamięć, głównie z lekcji historii ze szkoły:
"Miasto założone przez generała Jasona Wilburna w 1868 roku nad rzeką Great, prawa miejskie uzyskało prawie 30 lat później. W 1916 powstały plany budowy metra, lecz do realizacji tego pomysłu trzeba było poczekać jeszcze z 10 lat, kiedy otwarto linię 1 pod Śródmieściem. Teraz miasto jest obsługiwanych przez 9 linii metra po obu stronach rzeki, w tym 3 łączą oba brzegi, dwie pokonuj rzekę mostami (torowisko znajduje się pod jezdnią dla samochodów, a najnowsza (nr 9) pokonuje rzekę w tunelu ułożonym na dnie. Na początku XX wieku otwarto też pierwszą linię tramwajową. Obecnie tramwaj jeździ tylko na jednej, turystycznej trasie na lewym brzegu. Likwidacja tramwaju przypadła na lata 90’. W1931 roku doszło tutaj do jednej z najgłośniejszych strzelanin w kraju, 6 kwietnia zginęło 6 agentów biura federalnego oraz 15 członków mafii w potyczce koło 5 Alei, przy moście koło ratusza. – czytał Bully, nie zwracając uwagi na niektóre zdania - Dziś w tym miejscu stoi pomnik ku czci ofiar."
Tak… - Phillip uśmiechnął się pod nosem - pomnik ku czci poległych policjantów.
"8 lat później rozpoczęto budować lotnisko, najpierw jako wyłącznie wojskowe, pod koniec lat 40’ otwarto je także dla ruchu pasażerskiego. Obecnie lotnisko obsługuje krajowe połączenia ze wszelkich zakątków kraju + jedno zagraniczne z Montrealu. Od 1892 Great City ma połączenie kolejowe z Detroit oraz z Houston, a obecny dworzec kolejowy powstał w 1920 roku i istnieje do dziś jako Great City Central Station, lecz wśród mieszkańców funkcjonuje skrócona wersja Great Central. Po II wojnie światowej historia miasta jest nudna jak flaki z olejem, jedyną większą zmianą było wyburzenie wielu budynków na zachód od River Park i wybudowanie nowej dzielnicy, tzw. Financial. Wyburzenie starych budynków wywołało znacznej wielkości zamieszki, podsycane dodatkowo wojną w Wietnamie oraz ruchem hippisowskim, które aktywnie włączył się do manifestacji. Manifestacja w pewnym momencie przerodziła się w zamieszki, musiała interweniować prawie cała policja miejska (GCPD)."
Ale w ulotce nie było wszystkiego, nikt nie informował obcych, że miasto przeżywa kryzys. Kilka lat temu producent limuzyn Limo Company zamknął jedną ze swoich wytwórni, trafiło na tą w Great City. Mimo iż miasto było bezpieczne, był tutaj znaczny odsetek zabójstw, głównie w Candem, zachodniej dzielnicy miasta, zamieszkiwanej głównie przez czarnoskórych. Woda w rzece nie jest zbyt czysta, od kiedy 2002 roku firma chemiczna zatopiła na północ od miasta 154 beczki odpadów chemicznych, które w wyniku nieszczelności kilku beczek porządnie zatruły wodę. Pomimo upływu ośmiu lat woda nadal jest skażona, głównie na dnie. Z pozoru czysta, niebieska, przy dnie jest mętna i brązowa, jak zawiesina. I do tego jeszcze gangi miasta – Włoska mafia na lewobrzeżu i azjatycka Triada na prawobrzeżu. Każdy trzymał się swojej strony rzeki, ale dość wiele osób wiedziało, że trwa między nimi Czarna Zimna Wojna – ciągła rywalizacja oraz napięcie.

Ciekawe czy tak samo jest teraz - pomyśłał. Wiedział, że ostatnio odbyły się wybory i miasto ma nowego burmistrza, ale nie wiedział kogo. Widział go tylko raz w telewizji.

Philip "Bully" Danzig

Lot zapowiadał się jako krótka, lecz nienależąca do przyjemności podróż. Obok Phill’a rozsiadły się dwie azjatyckie nastolatki, roześmiane, rozgadane, opowiadały sobie o jakimś bardzo przystojnym Matthiew z ostatniej klasy. Makabra.

Rozmawiały głośno, stanowczo za głośno. Nie pomogło nawet mp3 i „Cold as Ice” w wykonaniu jednego z tych amerykańskich gang sta-raperów: „Bully” nigdy nie potrafił zapamiętać tych dziwacznych ksyw. Phillip odwrócił się w stronę nastolatek i zdjął słuchawki z uszu.

- Sorry, czy wy rozmawiać po angielska ? – Celowo parodiował niezgrabną wymowę tak charakterystyczną dla wielu azjatów. – Mogą mówić trochę ciszej ?

Obie spojrzały na niego urażone, choć w oczach tej mniejszej widział delikatny lęk zmieszany z zainteresowaniem. Danzig uśmiechnął się pod nosem- kolejna, która leci na Bad Boy’a. Na samca alfa, przewodnika stada.

Na faceta z jajami.

Zanotował w swojej głowie, żeby w miarę możliwości podejść do niej na lotnisku. Był kobieciarzem, niepoprawnym kobieciarzem i nie wstydził się tego. Ba, w swojej mentalności dużego, ale ciągle dziecka wierzył głęboko że lepszy jest ten, kto zaliczy więcej panienek, więc za punkt honoru postawił sobie przelecenie wszystkiego w swoim zasięgu, co ma długie nogi i fajne cycki.

Na razie jednak zamierzał się odprężyć. Kochał kobiety, alkohol i sporty walki, za to tylko lubił czytać. Ostatnio skończył historię wojen rzymskich w trzech tomach. Teraz był zły na samego siebie, że nie zabrał nic do przeczytania. Jedyne czym mógł się zająć to ulotka reklamowa o mieście, które było celem jego podróży. Podstawowe informacje, które przecież tak dobrze znał. W końcu w Great City się urodził. W Great city przeleciał pierwszą dziewczynę, dostał pierwszego kosza, pierwszy raz się bił, spił i zaćpał. Nie można też zapomnieć, że to tam zakończyła się jego dobrze zapowiadająca się kariera w banku.

Fakt, że ulotka nie zawierała wielu, o większej wartości informacji nie zdziwiła Phillip’a. Broszura ma reklamować, a nie odstraszać. Jej przesłanie brzmi „przybądź do Great City”, nie zaś „uciekaj jak najdalej od tego cholernego miasta!”.
Ostatecznie, czy przeciętny Mr. Smith czy Mr. Brown chce wiedzieć, co tak naprawdę się dzieje ? Nikogo nie obchodzi jeden z najwyższych wskaźników przestępczości z dużych miast USA, wszechobecna mafia, która nawet od marnej budki z hot-dogiem w parku pobiera haracz, czarni nienawidzący białych, włosi nienawidzący czarnych i żółci nienawidzący ich wszystkich razem wziętych.

Selekcja informacji to konieczność, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Taktyka stosowana przez każdą formę władzy, przez każdego polityka, na prezydencie stanów zaczynając, a na nowym burmistrzu great city kończąc. „Bully” nie znał go i widział może raz w telewizji, ale nie spodziewał się wiele. Ot, kolejny który zapewne dużo naobiecywał, a nie zrobi praktycznie nic.
I tak w kółko.

Azjatki ucichły, by po pięciu minutach ponownie zacząć ujadać. Słuchawki znowu powędrowały na uszy, a Phill próbował nie myśleć, zrelaksować się mimo wiadomości którą dostał parę godzin temu od matki.

Ale jak kurde, nie myśleć o czymś takim ? Co za dzień, co za cholerny dzień !

Obserwator

Obrzeża Małej Italii, Great City, 18:56

Mike zaparkował Sancheza przed budynkiem na rogu 5. i 8. ulicy. Zapukał w obdrapane, stalowe drzwi. Otworzył mu napakowany mężczyzna z pistoletem w ręce. Znali się.
- Prowadź do szefa – rzucił Mike. Był zdenerwowany.
- Drukarz jest przy maszynach – wachman wpuścił Mike’a i zamknął drzwi. Motocyklista ruszył do piwnic, gdzie w znacznym pomieszczeniu stały dwie maszyny offsetowe, na których Drukarz drukował swoje dolary. Maszyn doglądało 5 ludzi, a sam szef stał w rogu, i przy świetle żarówki czytał „Streets” – lokalny tygodnik.
-Mamy kłopoty – zaczął Mike.
-Co się stało?
-Triada zaatakowała, najpewniej niedługo do nas dotrze. 3 godziny temu zastrzelili starego Danziga.
Drukarz rozejrzał się i ruszył schodami na górę.
-Choć ze mną, tutaj ściany mają uszy – szef wolał nie wtajemniczać pracowników w szczegóły swoich interesów.
Dotarli do biura na piętrze. 2 duże okna dawały doskonały widok na ulicę, przy której Mike zaparkował swój motor. Usiedli, Drukarz za biurkiem, Mike na kanapie pod ścianą. Na biurku piętrzył się stos starych gazet, głównie tygodniki „Streets”.
- Skąd to wiesz?- zaczął szef.
- Od Malcolma, miał sprawę na tym osiedlu na południe od Levington. Mówił że cała ulica przy której mieszkał Danzig była zablokowana przez policję i karetkę. Więc Malcolm zawrócił, miał bagażnik pełen różnych fantów i kiedy zawracał to widział jak z domu sanitariusze wynoszą podłużny, czarny worek.
-Może to jego żona?
-Raczej nie, Malcolm wspominał, że po tym jak załadowali zwłoki w dzwiach domu ukazała się rycząca kobieta...

Gdzieś nad Appalachami, 19:02

Azjatki nadal szczebiotały, tym razem jednak porównywały sobie długości swoich tipsów na paznokciach, we wściekłych kolorach, które znajdują zastosowanie w tuszach do zakreślaczy. I lakierach do paznokci. Po chwili wybuchnęły śmiechem. Prawie wszyscy pasażerowie Odłożyli książki, gazety i zdjęli słuchawki z uszu. Dziewczyny chyba zrozumiały swój błąd, gdyż momentalnie zamilkły.
Zapanowała niezręczna cisza. Phillip nie musiał zdejmowac słuchawek, siedział zbyt blisko a poza tym wiedział kto się tak zaśmiał. Nawet kolejny gangsta-raperski utwór „Ante up” nie zagłuszył wybuchu humoru Azjatek.
-Drodzy pasażerowie – zaczęła stewardessa, najpewniej w celu odwrócenia uwagi od Azjatek – przelatujemy właśnie nad doliną Tennessee.
Kilku pasażerów wyjrzało przez okna, Phillip zaśmiał się pod nosem. Zobaczycie naprawdę wiele z tej wysokości i przez warstwę chmur.

20 minut później załoga kazała zapiąć pasy, ponieważ samolot będzie lądował. Wszyscy wykonali polecenie, stewardesy poszły gdzieś na tył pokładu. Dziewczyny obok wciąż milczały.

Lotnisko w Great City 19:40

Samolot wylądował bez problemów i na samym końcu stanął prawie na skraju lotniska, przy 3. terminalu. Pilot wyłączył silniki, przez mikrofon pozwolił odpiąć pasy. Na korytarzu zrobił się korek, stewardessy stały wciśnięte w róg przy drzwiach, a pokład pustoszał. Azjatki wysiadły prawie na samym końcu, „Bully” zrobił to samo, nie chcąc przegapić okazji.
Odbiór bagażu trwał krótko, Phillip miał małe trudności ze znalezieniem dziewczyn w tłumie. W końcu je znalazł:
-Cześć, widzę że jesteście trochę zagubione – do tego dołożył uśmiech „cieszcie się że mam dla was trochę czasu".
Obie dziewczyny uśmiechnęły się, a Phillip poczuł na sobie wzrok trzeciej osoby.
- Zjeżdżaj – usłyszał za uchem.
Odwrócił się, za nim stał wysoki Azjata w garniturze, który po chwili odszedł wraz z dziewczynami na parking.
Oj

Philip "Bully" Danzig

Odebrał swoją sportową torbę i ruszył na poszukiwanie dwóch dziewczyn.

No mała, gdzie się ukrywasz, wpadłaś wujkowi Phill’owi w oko.

Wreszcie dostrzegł je, stojące wśród tłumu
- Cześć, widzę że jesteście trochę zagubione – bo rzeczywiście, ich miny były mocno niepewne. Jakby na kogoś czekały.
- Zjeżdżaj – usłyszał za plecami. Nadal z uśmiechem, który jednak szybko zamienił się w pogardliwy grymas obrócił się na pięcie, by stanąć twarzą w twarz z tym który wypowiedział te słowa.

Przed nim stanął wysoki, postawny „żółtek” w garniturze.

Chińczyk, Japończyk, kto by ich tam odróżnił !

„Bully” miał coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili ugryzł się w język ( dosłownie i w przenośni) i to tak że aż jęknął cicho z bólu.
Cóż, nie ta to następna.

Rozejrzał się dookoła i zobaczył tłum zombi, ludzi, na których twarzach wymalowana była frustracja i niechęć, niezadowolenie ze swojego życia.
O dziwo Bull’yemu poprawiło to humor.

Pojebany ze mnie skurwiel.

Phillip ruszył do drzwi, po drodze potrącając i przewracając wiele osób. Klnęli pod nosem, ale on karmił się ich złością, jeszcze szerszy uśmiech zagościł na jego twarzy.

Naprawdę pojebany ze mnie skurwiel.

Phill wyszedł przed budynek lotniska, łapczywie zaciągnął się powietrzem pełnym spalin i pyłu, po czym rozejrzał się dookoła. Do taksówki, wolnym kroczkiem zmierzała starsza pani. Młody Danzig szybkim krokiem wyminął ją i otworzył drzwi, podając adres domu rodziców.

Z tym miejscem wiązało się tyle wspomnień, że Phillip nie pomyślał nawet o uraczeniu oburzonej staruszki bezczelnym uśmiechem. Rozsiadł się wygodnie, pogrzebał po kieszeniach i z niezadowoleniem przypomniał sobie, że zapomniał swojej złotej zapalniczki zippo.

Musiałem ją zgubić na lotnisku.

Ciągle nie docierało do niego że jego ojciec nie żyje. Gdyby się zastanowić głębiej, przyczynę śmierci i wizyty policji można by odgadnąć. Phillip wiedział, że jego staruszek majątku nie dorobił się jako szary człowiek, nie wygrał go na loterii. Nie raz w ich domu gościli różni dziwni, bardzo podejrzani faceci.
Na razie postanowił jednak o tym nie myśleć, zamiast tego wyciągnął banknot i wcisnął go w rękę taksówkarza.

Welcome Home.

Obserwator

Lotnisko, 19:50

Staruszka machnęła wolno ręką na taksówkę. Jej kierowca zwolnił i wjechał w zatoczkę. Staruszka ruszyła do taksówki, gdy w tym momencie Phillip ubiegł ją i wsiadł do pojazdu. Zatrzasnął drzwi i wcisnął kierowcy banknot, podając cel podróży:
-Pine Street 15
Kierowca, ubrany w przecierane czarne jeansy i zszarzałą brązową skórzaną kurtkę ruszył. Staruszka nadal stała na chodniku, patrząc się w puste miejsce po taksówce.

Welcome Home.

Pojazd wyglądał typowo: Ciemna kanapa, czarna deska rozdzielcza i spory wisiorek w kształcie klucza nasadowego na lusterku. Do tego szare podbicie dachu i niedogolony kierowca, który jedną ręką prowadził, a drugą wpisywał coś do swojego dziennika kursów. Co jakiś czas odrywał rękę od kartki papieru i zmieniał bieg. Trasa była prosta, taksówkarz trzymał się ciągle szóstej Alei. Z radia obłożonego plastikiem imitującym drewno leciało reggae. Do niektórych piosenek kierowca dodawał rytm wystukiwany palcami na kierownicy.
-Ładna pogoda co? – próbował zagadać kierowca, ale za bardzo mu to nie wyszło.
Wjechali na most, pod nimi leniwie płynęła jedna z łodzi Policji Rzecznej, której baza znajdowała się na lewo od mostu.
-No i stoimy – rzucił kierowca, i wskazując „Bullemu” dwa rozbite samochody oraz grubego policjanta, który spisywał zeznania. On w przeciwieństwie do uczestników wypadku był spokojny , a oni z chęcią by trzasnęli policjanta w mordę, a następnie pobili się między sobą.

Ludzie, dorośnijcie.

Kierowca wyłączył silnik i zmienił stację radiową. Na tej grali akurat heavy metal. Niespodziewanie muzyka umilkła.
-Co do cholery? – zdziwił się kierowca.
-„Przepraszamy za przerwanie i nadajemy najnowszy komunikat: 5 minut temu w Parku miejskim doszło do strzelaniny. Zginęło trzech przestępców a jeden z przypadkowych przechodniów został odwieziony do szpitaly. Jego stan został określony jako ciężki. Wygląda to na porachunki pomiędzy Triadą a Rosjanami, którzy są aktywni w okolicy. Relację z miejsca zdarzenia przedsta…” – taksówkarz wyłączył radio.
-Co się w tym mieście porobiło, żeby na ulicy trwała wojna. Wszystko przez tych przeklętych Rosjan i jakiegoś Cionga z pieprzonej Triady….
-Ruski w Great City? – Phillip można powiedzieć był zaszokowany tą informacją.
- Ano tak, przybyli z tego całego Liberty. Ale z tymi wszystkimi mafiami i gangami to sprawa się spaprała ponad rok temu. Wiesz o tym?
-Nie.
-No to słuchaj. Ponad rok temu we włoskiej mafii władzę przejął nowy szef, syn starego Bolzano, który do dzisiaj dogorywa w szpitalu. Ale mniejsza o to. No i kiedy objął władzę, to tydzień później jakiś dziennikarz odkrył że nowy szefuncio jest pedałem. Kiedy to wypłynęło, wszyscy w rodzinie się od niego odwrócili, a cała włoska mafia się rozpadła, na kilka niezależnych organizacji. Więc teraz mamy: Włochów z Małej Italii, Włochów z Hepburn , dodatkowo wyodrębnili się Polacy, którzy teraz rządzą w Levington. Do tego dochodzi jeszcze z tuzin innych szumowin z byłej mafii oraz te watahy czarnuchów, co kiedyś siedziały cicho i demolowały tylko w swoim Candem, a teraz… mamy tutaj takie małe Los Santos. Paranoja po prostu. Wracając do Rosjan to wtarabanili się oni pół roku temu prostu w terytorium Trady i nieźle narozrabiali, przez co Triada utrzymuje się na północy i południu, a środek kontrolują Ruskie. Ogólnie „przestępcza sytuacja” tego miasta wygląda jak worek łajna z Kentucky.

Philip "Bully" Danzig

Rosjanie. Twardy naród ludzi romantycznych, miłujących ponad życie szybkie kobiety i przede wszystkim tanie alkohole, ze szczególnym wskazaniem na to drugie.

Chlają sukinsyny równo, a żadnemu wątroba nie wysiądzie, że też…

Phill pamiętał gdy w raz ze swoim przyjacielem Frankiem Diabate wpadli na imprezę dla ruskich, nie było tam jednak tego, do czego przyzwyczaili się Bully i jego kumpel. Wysiedli bardzo szybko, Frank pierwszy, A Bully zaraz po nim. „Siwuchna” jak nazywali ten diabelski napój Rosjanie była wynalazkiem stanowczo za mocnym na głowy Amerykanów.

A teraz ta zgraja pijaków pojawiła się w Great City. Domorośli gangsterzy. „Bully” przypomniał sobie film „25 godzina” i słynny monolog Montyego Brogana, w którym również wspominał o ruskich.

Jak to szło ?


Pieprzyć Rosjan z Brighton Beach. Twardzi gangsterzy, przesiadujący w kawiarenkach, pijący herbatę z małych szklaneczek z kostkami cukru między zębami. Knują i planują, wracajcie kurwa skąd przyszliście !

-Jeszcze tych skurwieli nam tylko tutaj brakowało – skomentował głośno wyraźnie rozdrażniony Phill – Zajebiście, naprawdę.
Ciekawe, co to za historia z tą strzelaniną ?
Przetarł lekko spocone czoło, wytarł dłoń o tapicerkę.
-No to co, ruszamy wreszcie, panie driver ?

Chciał jak najszybciej dotrzeć do domu. Powoli docierała do niego powaga sytuacji. Będzie pogrzeb, cała rodzina się zjedzie i pewnie będzie musiał wygłosić przemowę, o człowieku którego w zasadzie nie darzył szczególną sympatią. Szanował, ale czy kochał ?

Ja pierdoleee...

Po prostu dostać się do domu. Jak najszybciej.

Obserwator

Most na szóstej Alei, 20:30

- Raczej nie, nie zanosi się na to – kierowca wskazał ręką na korek przed nim oraz nadal kłócących się ludzi – nie, nie pojedziemy.

Świetnie.

Pan pierwszy raz w Great City? – driver zmienił temat.
-Nie, ale dawno tu nie byłem.
-W takim proszę się nie zdziwić, że przejedzie koła pana jakiś Rusek w Porsche. Ale nie jakimś takim zwykłym, ale złotym. Złotym! Ja nie wiem co Ci Rosjanie widzą w tym złocie. I tatuażach. O tak, te ich tatuaże na całym ciele, podobnie jak u Żółtków, Chińczyków, Wietnamczyków i Japończyków. Ja o żadnej Jakuzie w mieście nie słyszałem, ale jakby była to bym się nie zdziwił. Takiego Sajgonu tutaj jeszcze nie było - Taksówkarz najwyraźniej się rozgadał.
Po chwili przyjechały dwa radiowozy oraz dwie lawety, które zabrały rozbitego Rumpo oraz Admirala. Krnąbrnych kierowców wpakowano do radiowozów, jeden z nich dostał jeszcze pałą po łbie, bo stawiał opór.
-Ałłłł… to musiało boleć – kierowca przeżywał razem z tamtym – Pamiętam jak mój starszy brat skombinował kiedyś taką pałę i się o nią pobiliśmy. Jak mi ją przyładował w plecy to myślałem że zdechnę, a ślad po niej miałem jeszcze z miesiąc. Dobrze że mama się o tym nie dowiedziała, a ojciec za karę to uderzył Jake’a, mojego brata ta pałą w plecy. Mnie nie uderzył, bo wiedział że już dostałem, a następnie wpakował pałkę do bagażnika i gdzieś wywiózł.

Szybciej, ludzie, bo mnie zanudzi.

Niebiosa wysłuchały prośby Phillipa, bo po niecałych pięciu minutach ruszyli. Żółta taksówka jechała, jej kierowca znowu słuchał reaggae. Na Pine Street nie było daleko, po dziesięciu minutach byli na miejscu. Niewielkie osiedle, niewielkie domki jednorodzinne z ogrodami, do tego niewielki park oraz „sklepik na rogu”. Phillip odebrał resztę z 50 dolarowego banknotu, jaki wręczył kierowcy na lotnisku i wysiadł. Taksówkarz nie czekając odjechał. Pod domem sąsiadów stał ciemnoszary Premier z przyciemnionymi szybami. Bully ruszył do drzwi, te jednak były zaklejone żółtą policyjną taśmą.

Philip "Bully" Danzig

Boże, nareszcie !

Phill cieszył się że opuścił taksówkę z jej rozgadanym kierowcą, jednak radość ta mieszała się z lękiem, ze strachem przed tym co się zaraz stanie.

Już za chwilę zobaczę swoją zapłakaną matkę, policja, jak za dawnych lat będzie trzymać mnie na komisariacie godzinami spisując zeznania, a ja będę musiał pocieszać moją rodzicielkę po gościu, którego mówiąc szczerze nie kochałem.


Nie chodziło o to, że Danzig jr nie szanował swojego ojca, wręcz przeciwnie. Był mu wdzięczny za wyciąganie go z każdego bagna i podziwiał go za jego pozycje społeczną i spory majątek, choć podchodząc do życia bardziej realistycznie niż jego matka, kura domowa, zdawał sobie sprawę jakie przekręty kryły się za wielkim majątkiem ojca.

Zaczynało się chmurzyć, nagle zrobiło się jakoś mrocznie i nie przyjemnie.
Phill ruszył przed siebie, doszedł do drzwi, o dziwo dopiero teraz zauważył że są oklejone taśmą policyjną. Oparł się na chwilę o ścianę i podrapał w czubek głowy, rozmyślając co zrobić w tej sytuacji.

Za nim jednak podjął jakiekolwiek działanie, usiadł wygodnie na schodkach tarasu, rzucił swoją sportową torbę na podjazd, napisał krótkiego sms-a do swojego starego kumpla, Frank’a:

„Jestem z powrotem w Great City i mam kurewsko smutną historię do opowiedzenia, może wyskoczymy jak za dawnych lat na piwo i panienki ? Daj znać.”

Tylko tyle. Zupełnie jakby nic się nie zmieniło, jakby nie miało znaczenia to że ładnych parę lat temu urwał im się kontakt, że oddalili się od siebie. Phill zastanowił się nawet przez chwilę, czy Frank dalej ma ten sam numer telefonu.

Wstał, podniósł torbę i ruszył do drzwi, nacisnął dzwonek, jednak po chwili doszło do niego że to bezsensowne działanie. Na terenie zabezpieczonym przez policję nie może być nikogo. Chciał zadzwonić do matki, ale z niezadowoleniem stwierdził, że przecież nie posiada ona telefonu komórkowego.

Dopiero teraz zauważył ciemnoszarego Premier’a z przyciemnianymi szybami, stojącego pod domem sąsiadów.

Wygląda na wóz tajniaków. Nawet jeśli to psy, to pewnie nic mi nie powiedzą skoro nie działają oficjalnie, więc nie ma sensu pytanie się gości z tego wozu o cokolwiek.

Obserwator

Pub "7", 20:53

Radiowóz stanął przed wejściem. Wysiadł z niego nienaturalnie chudy policjant i wszedł przez stare, mocno zużyte drzwi do wnętrza lokalu. Pub wyglądał standardowo: Długa lada ze stołkami oraz 3 stoliki. Za kontuarem podstarzała barmanka polewała zgromadzonym gościom. Policjant usiadł na jedynym wolnym stołku i nic nie zamówił.
-Mam nadzieję, że się dogadamy – młody mężczyzna w dresie z kapturem na głowie zwrócił się do policjanta
-Ja także mam taką nadzieję – odpowiedział policjant.
Spotykali się już wiele razy, ale stare nawyki pozostały.
Tyle wystarczy? – mężczyzna podsunął mężczyźnie ciemnożółtą kopertę .
Policjant powoli przysunął kopertę do siebie i zajrzał do środka. W myślach przeliczył ile otrzymał.
-Wystarczy – odpowiedział po chwili – Czego chcesz?
-To zrobili Rosjanie, zapamiętaj, Rosjanie. Danziga zabili Rosjanie...
I wyszedł, zaraz po nim policjant, chowając kopertę w kieszeni spodni…


Pine Street, 21:00

Phillip siedział na werandzie, gdy ciemnoszary premier stojący przed domem sąsiadów z naprzeciwka mrugnął światłami. Po chwili zrobił to jeszcze raz.
Bully zaryzykował i powoli podszedł do Premiera. Zauważył, że ma rejestrację z Florydy – Vice City. Cichy klik i drzwi pasażera się uchyliły. Danzig Jr obszedł samochód i po głębokim wdechu wsiadł do samochodu. Gdy zamknął drzwi, spojrzał na kierowcę. Była to brunetka przed 30-tką. Zauważył coś jeszcze. W prawej ręce trzymała odznakę.

Gliny!

-Brons, Samantha, FBI… - zdążył odczytać, gdy pani detektyw schowała odznakę.

FBI!
Ruszyła, silnik szybko zaskoczył. A ona milczała. W pojeździe panowała cisza, działająca Phillipowi mocna na nerwy.
- Dzisiaj zamordowano twojego ojca – odezwała się nieoczekiwanie – Dom będzie jeszcze jutro sprawdzany przez kilku ekspertów kryminalistyki. Twoja matka jest obecnie w Hotelu Lincolna, gdzie właśnie jedziemy. Chcę ci zadać kilka pytań: Byłeś już przesłuchiwany w tej sprawie? Znasz Ray’a Rundberga i Marka Johns’a? Co wiesz o Triadzie? I najważniejsze: Czym zajmuje się Frank Diabate?

Philip "Bully" Danzig

FBI!
No to mam przesrane …

Początkowo Phill siedział sztywno, nie ruszał się, oczekiwał na pytania. Bo pytania w końcu musiały nadejść, FBI nie robi nic bez przyczyny.

„Bully” nie lubił gliniarzy i nawet nigdy się z tym nie ukrywał. Ta nienawiść miała swoje początki we wczesnej młodości, kiedy młody Danzig raz po raz wdawał się w bójki, jakieś drobne afery. Pamiętał że ilekroć łapali go gliniarze i odwozili do domu, jego ojciec brał policjanta na bok i wręczał mu łapówkę. Tak to się właśnie zazwyczaj kończyło.
Słowo agentki Samanthy Brons, jak udało mu się odczytać z jej legitymacji, uderzyły go z siłą młota bijącego, niemalże odczuwał fizycznie ten okropny ból.

- Dzisiaj zamordowano twojego ojca – odezwała się nieoczekiwanie – Dom będzie jeszcze jutro sprawdzany przez kilku ekspertów kryminalistyki. Twoja matka jest obecnie w Hotelu Lincolna, gdzie właśnie jedziemy. Chcę ci zadać kilka pytań: Byłeś już przesłuchiwany w tej sprawie? Znasz Ray’a Rundberga i Marka Johns’a? Co wiesz o Triadzie? I najważniejsze: Czym zajmuje się Frank Diabate?

O co tu do cholery chodzi ?

Triada ? Frank Diabate ? A on co może mieć z tym wspólnego ?

Bully zastanowił się nad sms-em wysłanym wcześniej do Franka. Czy powinien o tym powiedzieć ?
Milczał przez chwilę, zastanawiając się co robić. Nie ufał FBI, nie ufał gliniarzom, a pierwsze co chciał zrobić to porozmawiać ze swoją matką. Później mógłby wrócić na starą, „bandycką” dzielnicę, gdzie mieszkał gdy był małym chłopcem i dowiedzieć się czegokolwiek o Triadzie. Układ sił mocno się pozmieniał od czasu ostatniej wizyty w Great City.

Wreszcie postanowił: To że nie powie nic tej babce wiedział od samego początku, zastanawiał się tylko czy pojechać z nią, czy też może wysiąść od razu, no i jak się zachować ? Wyrazić swoją złość, zagrać przerażonego chłoptasia, czy grzecznie odmówić ?

Silił się na spokój, co nie przychodziło mu łatwo. Przełknął zdecydowanie za głośno ślinę i najgrzeczniejszym tonem jaki potrafił z siebie wykrzesać powiedział.

-Przykro mi, bez adwokata mojej rodziny nie odpowiem na żadne z powyższych pytań. A Teraz, czy była by pani tak łaskawa i wypuściła mnie z samochodu ? Wolałbym sam dojechać do hotelu mojej matki. Niech mnie pani wysadzi, może tu ?- Wskazał na mały parking pod budką z hot-dogiem.

Wiedział, że i tak będą go śledzić, ale na to nie mógł już nic poradzić.

Obserwator

21:06

Detektyw spojrzała na niego.
- Jak chcesz – i kopnęła pedał hamulca.
Phillipa rzuciło lekko do przodu. Wysiadł z samochodu, a Samantha Brons odjechała. Po chwili minął go zwykły radiowóz, który skręcił za samochodem pani detektyw w 19. Ulicę.

Eskorta?

Postawił torbę na ziemi, rozejrzał się. Na prawo był niewielki parking. Budka z hot-dogami, przy której stał była biała, blaszana, widać było na niej ząb czasu w postaci rdzy. Z przodu znajdowała się wielka stalowa płyta zasłaniająca przednią szybę. Płyta, podobnie jak cała budka, była pomazana sprejami w rysunki, której nie można było pokazywać dzieciom. Na wprost, za skrzyżowaniem znajdował się lokal usługowy, najpewniej sklep. Po lewej, po drugiej stornie ulicy znajdował się wyasfaltowany plac zabaw, na którym oprócz boiska do kosza (koszy natomiast nie było, już nie było) stała podwójna huśtawka zespawana ze starych rur i pomalowana na jaskrawe kolory. Phillip rozejrzał się dookoła.

-O cholera… Candem.

Candem, 21:09

W Great City były tylko dwa skupiska czarnoskórych ludności: Miasteczko uniwersyteckie oraz Candem. Kampus uniwersytetu nie jest ciekawe w stosunku do Candem, nie ma tam wandalizmu ani młodzieżowych gangów, których edukacja skończyła się na szkole podstawowej, a do rejonowego liceum po prostu nie chodzą. Wolą pić, palić i rozbijać samochody, napadać na staruszki, zaczepiać policję, mazać po murach… Była to najbardziej niebezpieczna dzielnica tego miasta. Oczywiście są tu też porządne rodziny, ale tych jest coraz mniej – Wielu po prostu przeprowadza się do innych, spokojniejszych dzielnic.

Nie czekając na spotkanie z „tubylcami” Bully szybko ruszył przed siebie i skręcił w 19 ulicę. Zdążył zobaczyć, nie zdążył zareagować, nie zdążył się zasłonić – czarna policyjna pałka runęła na dół prosto w głowę Phillipa. CIEMNOŚĆ.

Myślałem że będzie wyższy – powiedział jeden z policjantów. Drugi się zaśmiał, kiedy wkładali nieprzytomnego Bully’ego do radiowozu. Samantha Brons stała przy swoim samochodzie
-Jedziemy na komendę – chcę go przesłuchać. Od razu, więc sorry, nie zajedziecie do knajpy.
Policjantom zrzedła mina, ale nie protestowali.
-Mieliśmy ją śledzić, a nie wykonywać za nią brudną robotę – powiedział po cichu policjant do drugiego.
W końcu go zapakowali i ruszyli. Z zaułka wyjechał Sanchez i pojechał na północ w stronę włoskiej dzielnicy.

Philip "Bully" Danzig

Nie czekając na spotkanie z tubylcami „Bully” szybko ruszył przed siebie i skręcił w 19 ulicę. Zdążył zobaczyć, nie zdążył zareagować, nie zdołał się obronić- czarna policyjna pałka runęła na dół, wprost na głowę Phillipa.

Obudził się leżąc na pryczy w celi na komisariacie. Nie miał przy sobie swoich rzeczy, nie mógł więc sprawdzić która godzina, spojrzał przez zakratowane okno: Egipskie ciemności wskazywały że był już pewnie środek nocy.

Przypomniał sobie wydarzenia z przed paru godzin. Jakiś „pies”, jak Bully zwykł na nich mówić, uderzył go pałką. Tylko idiota nie domyślił by się o co tu chodzi.

Nigdy nie ufaj wrednym sukom z FBI. Kolejny powód żeby nienawidzić całej psiarni i reszty tej zgrai, stojącej na „straży prawa”.

Przypadkowo uderzył głową w kant parapetu i aż jęknął z bólu: rozmasował guz powstały po uderzeniu pałką w głowę.

Usiadł ponownie na swojej pryczy, zastanawiając się jaką taktykę obrać na nadchodzące z pewnością spotkanie z panią Samantha Brons, bądź jej kolegą po fachu. Na współpracę nawet nie mieli co liczyć.

Bully był już niejednokrotnie przesłuchiwany, ale nigdy w sprawie tak poważnej, jak morderstwo. Szczególnie, że było to morderstwo jego własnego ojca.

Co to w ogóle za gówno ? W gruncie rzeczy dalej nic nie wiem. I jeszcze nie widziałem się z moją matką. Samantha Brons i te skurwiele z psiarni zapłacą mi za to… a na razie muszę jak najszybciej wydostać się z tego pieprzonego komisariatu.

Co ma wspólnego Frank Diabate z zabójstwem mojego staruszka ? I te inne nazwiska… o co tu do kurwy nędzy chodzi ?

Siedział przez chwilę w ciemności, z głową pełną myśli, gdy nagle usłyszał kroki w korytarzu. Zapaliło się światło, przed drzwiami celi, z kluczami w ręku stał policjant.

Wszystko trwało zbyt krótko, by Bully mógł skojarzyć że to właśnie on walnął go w głowę w Candem.

-Te, chłopaczku, zbieraj się. Idziemy na przesłuchanie.

Bully wstał, drzwi otworzyły się, młody Danzig kompletnie ignorował policjanta: Nie odzywał się do niego, nie patrzył mu w oczy ani nawet na niego. Bez słowa ruszyli długim, obdrapanym i brudnym, wąskim korytarzem, obok innych cel pełnych drobnych złodziejaszków, murzynów z Candem, młodych włoskich chuliganów z Małej Itali, Rosyjskich silnorękich i wielu innych.

Stanęli przy drzwiach z napisem „pokój przesłuchań. Wszystko można było obserwować przez lustro weneckie, zamontowane w ścianie.

-Witam pana, panie Danzig – Powiedziała agentka Brons – Wygląda na to, że jednak będzie pan musiał odpowiedzieć nam na kilka pytań. Proszę siadać.
Bully usiadł i spojrzał na nią niechętnie, czekając na pytania.

Obserwator

Areszt na 2. Komisariacie, 00:25

-Te, chłopaczku, zbieraj się, idziemy na przesłuchanie – powiedział gruby policjant i pociągnął Phillipa za ramię.
Wyszli na korytarz. Długie świetlówki na suficie rozświetlały nagie, betonowe mury aresztu. Po bokach co chwila była kolejna cela, a w niej ludzie w pomarańczowych strojach. Prawie wszyscy spali, jedni nawet na podłodze. Przeszli przez kolejną kratę i poszli schodami na górę. Bully nadal miał niewielki mętlik w głowie, nie stawiał oporu. Poziom wyżej weszli do pokoju przesłuchań. Na środku metalowy, zimny w dotyku stół, przy nim naprzeciwko siebie dwa krzesła, na prawej ścianie weneckie lustro. Policjant zostawił w pomieszczeniu i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
-Witam pana, panie Danzig – Powiedziała agentka Brons – Wygląda na to, że jednak będzie pan musiał odpowiedzieć nam na kilka pytań. Proszę siadać.
Bully usiadł i spojrzał na nią niechętnie, czekając na pytania.

Samantha Brons stała nas drugim końcu pokoju, oparta o ścianę.
-To przesłuchanie nie jest oficjalne, nie jest też pan aresztowany. Jeżeli odpowie pan na moje pytania to będziesz wolny. Rozumiesz?
Phillip pokiwał głową.
-Zapalaj! – zawołała do kogoś innego.
W tym momencie zabłysło światło w sąsiednim pokoju ukrytym za lustrem. Stał tam podobny stół, ale krzeseł było więcej i były zdecydowanie wygodniejsze. Stał nawet ekspres do kawy. Światło zapalił ten sam policjant, który przyprowadził Danziga do pokoju. Po chwili wyszedł też z tego pomieszczenia na korytarz.
-Jak widzisz jesteśmy tu sami. Na początek informacja. Twój adwokat rodzinny Ci nie pomoże. – i rzuciła Bully’emu ciemnozieloną teczkę.
Otworzył ją. W środku były 2 zdjęcia ich adwokata w pomarańczowym, więziennym stroju, z czarną tabliczką z numerem.
-Twój prawnik siedzi o trzech miesięcy za przekręty finansowe. Nie pomoże Ci. Zrozumiałeś?
Phillip zamknął teczkę i popchął ją. Zatrzymała się minimalnie przed krawędzią.
-Tak – odpowiedział.
-To dobrze, przejdźmy do przesłuchania. Wiesz kto to są Ray Rundberg i Mark Johns? Znasz ich?

Dokończenie

Ray Rundberg? Mark Johns? Kto to do cholery jest? W co ona chce mnie wrobić?

- Nie znam ich.
-Na pewno? – agentka drążyła temat.
Przez głowę Philipa przebiegło stado myśli, żadna z nich nie kojarzyła się z tymi dwoma typami.
-Na pewno. Nawet nie wiem kim ono są. – Bully chciał krzyknąć, ale wolał nie ryzykować. Stracił jakoś ochotę na bycie „Bad Boyem”, szczególnie w towarzystwie agendki FBI.
Dopiero teraz przyjrzał się jej uważnie. Ubrana była zwykłe dżinsy i purpurowy sweter dobrze prezentujący jej figurę. Jakby popatrzeć z innej perspektywy niż zawodowa to była bardzo ładna. Do tego opalona. Jej ciemne włosy sięgały trochę za ramiona. Na palcu nie miała żadnego pierścionka ani obrączki.
-No dobrze panie Danzig, to dobrze. Dla pana wiadomości wyjaśnię, że Ray Rundberg jest burmistrzem w tym mieście, a Mark Johns jest komendantem policji w tym mieście. Rozumiesz?
-Tak – Bully był trochę zdziwiony jej pytaniem, oraz tym, że zaraz mu wyjaśniła rzecz o tych dwóch osobach.

Czy ja aż tak szybko utkwiłem w gównie tego miasta?

-Następne pytanie: Co wiesz o Triadzie? – Samantha Brons kontynuowała przesłuchanie.
-Triada jest na prawobrzeżu i toczy wojnę z Ruskimi, którzy pojawili się w centrum. Więcej nie wiem.
-Na pewno?
Philipa zaczęło to powoli denerwować.
-Na pewno.
-Co wiesz o jej interesach?
-Nic do cholery nie wiem. Pewnie jakieś wymuszenia, haracze, dragi… JA NIC NIE WIEM! – ostatnie słowa prawie wykrzyczał.
-Dobrze – agentka zupełnie nie zwróciła uwagi na jego „wybryk” – Ostanie pytanie: Kto to jest Frank Diabate.
To pytanie była dla Philipa najgorsze. Opowiedzieć jej o kumplu, czy skłamać?
-Frank Diabate studiował prawo, jest, był moim kumplem, ostatni raz widziałem go prawie 10 lat temu. Więcej nie wiem.
- W porządku. Jest pan wolny. Jefers! – krzyknęła.
W drzwiach do pokoju ukazał się ten sam policjant, który prowadził go od celi.
-Słucham?
-Pan Danzig jest wolny, niech mu wydadzą jego rzeczy i wskażą wyjście na zewnątrz. Wszystko.
Phil wstał zza stołu.
-Do widzenia – rzekł i ruszył za policjantem. Po chwili odebrał swoją torbę. Został poinformowany, że zawartość jego kieszeni jest w torbie. Minął rozsuwane drzwi i już na zewnątrz wyjął z torby komórkę. Była wyłączona. Szybkim ruchem włączył urządzenie. Jedno nieodebrane połączenie. Od Franka, od Franka Diabate.

- A już jutro do niego zadzwonię.

Złapał taksówkę.
-Do hotelu Lincolna proszę – wręczył niemrawemu kierowcy banknot.
Kierowca nic nie mówił, co chwila zerkał na pasażera. Fakt, że wsiadł on przed komendą napawał go strachem. Do hotelu Lincolna nie było daleko bliżej niż z Lotniska do domu na Pine Street.

Hotel Lincolna był ośmiopiętrowym budynkiem wzniesionym w połowie lat siedemdziesiątych. Nie był zbyt piękny, prosta, surowa bryła wieżowca: Przyciemniane, oszklone ściany zewnętrzne, betonowa konstrukcja. Już w głównym Halu było przytulniej niż się wydawało z zewnątrz. Ściany w ciepłych kolorach, jedna ściana przy hotelowej, całodobowej kawiarni pokryta klonową boazerią. Za ladą recepcji siedziała drobna blondynka w czerwono – zielonym uniformie. Philip nie zamierzał bawić się w uprzejmości:
-W którym pokoju mieszka pani Danzig?
-A kim pan jest?
-jestem jej synem.
-Proszę to potwierdzić, inaczej wzywam policję.
-proszę bardzo – wyjął dowód.
Recepcjonistka uważnie obejrzała dokument, porównała zdjęcie z młodym Danzigiem i oddała mu dowód.
- Wierzą panu, proszę zaczekać – wskazał na obitą materiałem ni to ławkę ni to kanapę. „Bully” usiadł, a jeszcze dość młoda recepcjonistka podeszła do telefonu na ścianie przy drzwiach bodajże na zaplecze. Powiedziała kilka słów, których Philip nie dosłyszał. Odwiesiła słuchawkę, podeszła do lady. „Bully” wstał, po chwili zza rogu wyszedł boj hotelowy w podobnym czerwono – zielonym uniformie.
-Matt, zaprowadź pana Danziga do pokoju 35 – powiedziała do pracownika hotelu.
Ten skinął głową.
- Za mną proszę panie Danzig.
Wsiedli do windy, pojechali na trzecie piętro. Przez pokojem 35 siedział na krześle policjant, na ich widok zerwał się z krzesła.
-Ten pan został dopuszczony do tego pokoju, jest krewnym pani Danzig.
-A to w porządku – policjant z powrotem usiadł na krześle.
Matt zapukał do drzwi.
Philip usłyszał kroki i po chwili drzwi się otworzyły.
-Phil…
-Mamo…

8:56, Hotel Lincolna, pokój 35

„Bully” sam nie wiedział kiedy zasnął, obudził się na krześle przy stoliku kawowym w saloniku. Jego matka wyglądała lepiej niż w nocy, mimo iż nadal miała podkrążone oczy.

Poranną ciszę skończyło pukanie do drzwi. Jenny Danzig, matka Phila otworzyła drzwi. Stał w nich inny boj hotelowy. Na krześle obok nie było policjanta.
-Słucham?
-Pracownik banku zostawił to w recepcji. Prosił żeby to pani przekazać – w rękach trzymał średniej wielkości bombonierkę.
-Dziękuję – i zamknęła drzwi. Bombonierkę położyła na stoliku przed Philipem.
-Chociaż oni mają dobre serce – w jej oczach ponownie pojawiły się łzy- bo twoja ciotka Margaret nawet nie zadzwoni… - nie zdążyła dokończyć.

W bombonierce nie było czekoladek. Siła eksplozji ładunku wybuchowego umieszczonego w pudełku po czekoladkach była na tyle silna, żeby zabić matkę i syna. To był moment. Szklany blat stolika zamienił się w kupę tłuczonego szkła, żyrandol mało co nie spadł na pobojowisko. Philip siedział nadal na krześle z głową odrzuconą do tyłu. Oczy miał szeroko otwarte, z ust ciekła mu krew. Już nie oddychał, podobnie jak jego matka, leżąca na wznak na dywanie. Oboje byli pokrwawieni. Lecz to nie odłamki ich zabiły, lecz sama eksplozja.

Do pokoju wpadł boj hotelowy. Zamarł, widząc gości w tym pokoju i po chwili rzucił się do telefonu:
-Dzwoń po karetkę i policję…

Pub „7”, 16:34
O tej porze w pubie było prawie pusto. Przy jednym ze stolików siedział policjant, przed nim stała do połowy opróżniona filiżanka kawy. Po chwili do lokalu wszedł mężczyzna z kapturem zasłaniającym twarz. Przysiadł się do policjanta i w chwili gdy barman nie patrzył wręczył mu kopertę. Policjant jest nie otwierał, była grubsza niż wczoraj wieczorem.
-To byli Rosjanie … Jenny i Philipa Danzigów zabili Rosjanie – mężczyzna w kapturze wyszedł. Policjant schował kopertę i spokojnie dopił kawę. Dopiero wtedy wyszedł.
Przecznicę dalej mężczyzna zrzucił kaptur, był to azjata o żółtawej cerze. Przy ulicy stała niebieska Blista Compact z naklejonym czarno- pomarańczowym Lonem – chińskim smokiem. Po chwili pojazd odjechał w kierunku chińskiej dzielnicy…
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.

Ostatnio edytowane przez JohnyTRS : 23-08-2010 o 22:03.
JohnyTRS jest offline  
Stary 20-05-2011, 20:20   #2
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Rozdział II - Senator

Kasyno, 21:42


Słońce powoli zachodziło nad Great City. Zibi, niezły szuler, siedział przy stoliku do pokera w kasynie. Drugie piętro w budynku w Downtown idealnie nadawało sie na ten typu lokal. Wysokie sufity, zdobione sciany, do tego dużo miejsca oraz porządne ściany, w których byle ciul nie zrobi dziury głową, jak to nie raz bywa w tych całych wieżowcach, gdzie sciany wewnętrzne to lekki stelaż z położonymi na tym płytami gipsowo kartonowymi.

Na stołach zielone sukno, na podłodze jasnobordowa wykładzina. Kremowe ściany, biąły sufit, Dwie urocze kelnerki roznosiły drinki gościom zasiadających na naprawdę, co rzadko się zdarza, wygodnychy krzesłach. Do tego mini kantor, robiący za kasę oraz punkt wymiany dolców na żetony. Wejscie do kasyna kosztowało całą stówe, płatną z góry, ale opłacało się. Dorian siedział przy stoliku do pokera, przed nim systematycznie piętrzył się stosik żetonów. Nie, jeszcze nie wygrał tej stówy, którą musiał wpłacić, ale już niedługo...

Przy stole siedziały oprócz krupiera, jeszcze trzy inne osoby: Sammy, reporter, wolny strzelec, który przepuszczał swój dzisiejszy zarobek, po tym jak był pierwszy na miejscu wybuchu w hotelu Lincoln oraz Wujek Ed, emerytowany wojskowy, który lubił posiedziec w kasynie, wypić troche drinków, i pogapić się na kelnereczki. Trzeba przyznać, że właściciel tego kasyna miał gust, nie zatrudniał byle dziewczyn, które nie potrafiły nawet kręcic tyłkiem podczas poruszania się. Trzeciego faceta Zibi nie znał, był nowy. Ubrany w granatowe dżinsy i białą koszulę od VicTima, z papierosem w zębach. Mógł mieć najwyżej 35 lat, nie więcej.

-Dokładam 20 - zaczął Sammy, jeszcze raz zerkając na swoje karty.
-Wyrównuje - Ed przesunął żetony na środek stołu.
Zibi spojrzał w swoje karty. iIał Damę Pik oraz 5 Karo. Nastole leżały już odkryte 10 Trefl, Walet Pik oraz Dama Kier. o odkrycia czekały jeszcze dwie karty.
-Wyrównuję i dokładam jeszcze 10 - Zibi spokojnie przesunął swoje okrągłe kawałki plastiku na środek stołu.
-Wyrównuję - Ten nowy przesunął 30, Sammy i Ed wyrównali. Nie grali na zbyt duże sumy.
-Czekam - poczwórna aklamacja graczy, krupier odsłonił kolejną kartę. Król Kier.
-Czekam - zgromadzone towarzystow po kolei powtarzało to słowo. krupie odsłonił ostatnią kartę. Walet Trefl.

"Cholera" - Dorian był niepocieszony. Wyłożył swoje karty na stół. Jedna para. Sammy miał dwie pary, Ed też jedną. Po chwili nieznajomy wyłożył swoje karty. Trójka waletów, zgarnia wszystko...

Nieznajomy tylko się uśmiechnął, zaczął sortować żetony. Krupier zebrał wszystkie karty, tasowanie nie sprawiło mu problemu. Rach ciach każdy z miał po dwie karty plus 5 zakrytych na stole.

Zibi miał jeszcze żetony o wartości 70 dolców. Ze spokojem spojrzał na swoje karty...
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 22-05-2011, 14:29   #3
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Dorian sięgnął do szklanki ze szkocką w chwili gdy krupier zaczął ponownie tasować karty i rozdawać je graczom. Alkohol gładko spłynął do żołądka mężczyzny, tylko na chwilę goszcząc w ustach. Lód w drinku rozpuścił się już niemal całkowicie przez co sam trunek przestał smakować tak jak na początku.

Zibi z lekkim uśmiechem podniósł swoje dwie karty i od razu zmienił twarz w pozbawioną wyrazu maskę. Miał ochotę wygrać tu co nieco. Setka za którą tu wszedł musiała się w końcu zwrócić. Kątem oka spojrzał na resztę graczy. Wujek Ed z trudem ukrywał uśmiech, gładząc dla niepoznaki wąsy. Mogło to znaczyć tylko tyle że już teraz miał parę. Sammy zaś intensywnie wpatrywał się w swoje karty, co ozaczało że najpewniej dostał niskie karty, i w to różnych kolorach. Z twarzy nieznajomego mało co dało się wyczytać. Delikatne drżenie prawej dłoni wskazywało na jego zniecierpliwienie. Nie mógł doczekać się odsłonięcia kolejnych kart.

-Wchodzę za 12.- rzucił sam, pozbywając się żetonów za dziesięć i dwa dolary.

-To samo.

-Ja też.

-Dwunastka.- Zibi zakończył wstęp, tak jak wszyscy dorzucając do stosiku swoje żetony.

Następnie wszycy weszli za 25 dolarów. Dorian ukrył zainteresowanie, gdy nieznajomy dołożył do pięćdziesięciu. Szuler spokojnie wyrównał z nim, czekając na odsłonięcie trzech pierwszych kart.

Dziewiątka pik, walet karo, as trefl.

Sammy z cichym jękiem spasował, odrzucając na bok swoje karty. Wujaszek, któremu nigdy jeszcze nei zdażyło się chyba zrezygnować z gry dorzucił kolejne dwadzieście dolarów. Zibi uśmiechnął się pod nosem, pozbywając się reszty żetonów.

-Wchodzę za wszystko.- rzucił lekko, wymuszając na pozostałych graczach wyrównania względem siebie do maksymalnej kwoty. Nieznajomy skrzywił się nieznacznie, pasując. Wujek Ed z zadowoleniem nastroszył wąsy gdy kolejnymi odsłoniętymi kartami okazały się ósemka trefl i król pik.

-Odsłaniamy karty.- zarządził szczupły krupier siedzący na końcu stolika.

Wujcio wyszczerzył się szeroko, odsłaniając swoje karty.

-Dwa asy. Czyli mam trójkę.- oznajmił, sięgając po dymiące się w popielniczce cygaro. Zibowski skłonił się weteranowi z szacunkiem. Lubił dziadka. Miał dużo kasy przez co nie żal było mu go skubać a przy okazji staruszek był całkiem miły.

-Brawo, panie generale.- uśmiechnął się, łechcząc ego wąsacza. Płynnym ruchem odsłonił swoje karty.-Dziesiątka pik i dama kier. Strit.

Emeryt zaśmiał się rubasznie, roztaczając dookoła siebie chmurę dymu.

-W mordę, Dorian! W życiu nie widziałem większego szczęściarza od ciebie. Nom... Był Sally który w Wietnamie dostał postrzał z milion dolarów, ale on na tym nie zarobił.

-Pan też dzisiaj nieźle sobie poczyna.- odparował, patrząc znacząco na stosik żetonów przed rozmówcą. Spokojnie zebrał ze stołu swoje żetony.-Życzę panom miłej gry, gdyż ja niestety muszę się zbierać.

Sprawnie zapakował żetony do drewnianego pudełeczka z logiem kasyna i skinął reszcie głową, wolną ręką podnosząc do góry swój kapelusz z małym piórkiem. Odchodząc, szybko przeliczył blinas kosztów i zysków.

Stówa na wejście, czterdziestka za drinka, fajki i krewetki w sosie... 198 dolców czystego zysku. Nieźle jak na taką małą grę.- pomyślał z zadowoleniem i obrócił się na pięcie gdy obok przeszła kelnerka która podawała mu zamówienia.

-Zapomniałbym o napiwku.- wyszerzył się do niej, wsuwając do kieszonki na jej piersi żetony warte dwadzieścia osiem dolarów. Dziewczyna, jak każda kelnerka w tym lokalu, była ładna i zgrabna. Na dodatkową zapłatę odpowiedziała uroczym uśmiechem i dygnięciem. Dorian aż westchnął tęsknie, gdy ruszyła w głąb sali kręcąc przy tym zgrabną pupą w krótkiej spódniczce.

W kantorze siedział aktualnie Nick, znany już Zibiemu z powodu dość częstych wizyt w tym kasynie. Chłopak wyszczerzył się do szulera.

-Widzę ża nasza Kitty wpadła panu w oko.- zagaił, szybko przeliczając żetony. Dorian uniósł z rozbawieniem brew.

-Znając cię, to ty startowałeś już do każdej z tych dziewczyn, więc cicho siedź i licz kasę.- odciął się, wyjmując z kieszeni papierosa i zapalając go. Benzynowa zapalniczka Zippo wystrzeliła kilkucentymetrowym płomieniem.

-Dwieście siedemdziesiąt dolarów.- oznajmił w końcu Nick, wykładając na ladę pieniądze. Dorian spokojnie chował plik banknotów do kieszeni i zwyczajowo odpalił chłopakowi dwudziestaka. Lubił zachowywać dobre stosunki z personelem miejsc swojego zarobku.

Zostawiając za sobą gwarną i duszną salę, ruszył w stronę wyjścia.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 23-05-2011, 20:49   #4
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Już prawie odszedł od kasy, gdy nagle obook pojaiwł się ten nieznajomy od stolika. Rzucił niedbale Nickowi swoje marne żetony i popatrzył na Doriana:
-Mógłbyś chwilę zaczekać? Mam pewną propozycję...

Dorian spojrzął nieznajomemu w twarz. Gdyby był dziewczyną powiedziałby, że nieznajomy ma czarujące spojrzenie. Lecz dla niego było to spojrzenie kogoś, kto potrafi wykorzystać swoje walory. Mimiczne też. Nieznajomy, jak na kogoś, kto przegrał mniej więcej 200 dolców, był niezwykle spokojny
-Jasne, ale na chwilę - podkreślił Zibi. "Tyle tych pedałów się ostatnio namnożyło..."

Odeszli na bok, zeszli ze schodów, stanęli na półpiętrze.
-Bardzo dobrze grałeś - odezwął się nieznajomy.
-Tylko to chciałeś mi powiedzieć? - Zibi ledwo co ukrył zirytowanie.
-Nie - odparł - widziałem jak przesuwasz karty na stole. Jak ktoś, kto był krupierem.
-A jak niby przesuwam karty?
-Mimowolnie zanim je podniesiesz ze stolika, przesuwasz je o kilka centymetrów. Podobnie robił krupier przy stole. Reszta graczy już nie.
-Tak, zgadłeś, rozdawałem kiedyś karty. - Doriana lekko zaskoczyła ta wiedza i spostrzegawczość.
-To się cieszę. O tóź potrzebuję kogoś takiego jak ty. Widzisz, jutro chcemy z moimi znajomymi, kolegami z pracy, wieczór przy pokerze i...
-I jako krupier mam ich oskubać z kasy dla ciebie.
-Z pierwszą częścią trafiłeś, z drugą już nie. Potrzebuję po prostu krupiera, i nie chodzi mi o zarobek. Oczywiście będę się cieszył, jak coś ugram, ale nie zależy mi na tym.

W tym momencie zadzwonił telefon nieznajomego. Dorian od razu zauważył konsternację na twarzy jego rozmówcy. "Tak, on potrafi maskowac emocje, ale ja jestem lepszy".
-Mówisz że nie przeszła? Jak kurwa?! Przecież mieliśmy poparcie... Dobra, nie tłumacz się... jutro pogadamy... tak, u mnie... o 19... Tylko na Boga nie bierz swojej żony... Tak, zgadłeś, będzie Kate z Klubu... No to cześć, potem porozmawiamy - zakończł rozmowę.
Zwrócił się do Zibiego:
-Przepraszam Cię bardzo ale w mojej branży jestem non stop w pracy, nawet setki kilometrów od mojego miejsca pracy. A teraz się spieszę, tu masz numer telefonu, zadzwoń najlepiej jeszcze dzisiaj, jeżeli się zdecydujesz - Tu wyjął z kieszeni mały kartonik i zielone pióro wieczne, ze złotą stalówką, co nie umknęło uwadze szulera.



Szybko napisał coś na odwrocie i wręczył go lekko zaskoczonemu Zibiemu.
-A... - zaczął Zibi.
Nieznajomy chyba czytał w myślach, bez zmiany wyrazu twarzy rzucił:
-Za kilka godzin stania przy stolika daję 500 dolarów. Być może będzie jeszcze więcej. Zadzwoń. - i zbiegł po schodach.

Dorian odwrócił kartonik. Była to wizytówka:

Steven Henderson
Senator Stanów Zjednoczonych

i poniżej jeszcze kilka telefonów: do biura w Waszyngtonie, do biura w Great City. A, i jeszcze trzeci numer telefonu na odwrocie. Do tego adres w Great City, nawet niedaleko stąd.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 24-05-2011, 01:50   #5
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Zibi spokojnie opuścił kasyno, chowając do kieszeni marynarki wizytówkę ważniaka. Facet chciał krupiera, to go dostanie. Mężczyzna zaciągnął się papierosem, po czym wyrzucił niedopałek do kosza. Krótkim machnięciem ręki zainteresował swoją skromną osobą jakiegoś taksówkarza. Hindus w turbanie uśmiechnął się pod brodą, ukazując białe zęby.

-Dzie pan życzy?- zapytał z tym charakterystycznym, śpiewnym akcentem. Dorian szybko zapakował się na tylne siedzenie pokryte paciorkową narzutą.

-Południowe Hepburn. Róg St. Georg i Pascal Street.- rzucił, opierając się wygodnie. Wieczorne Great City przypominało trochę Nowy Jork, ale było znacznie bardziej… ponure? Dorian zamyślił się, odruchowo sięgając po kolejnego papierosa. Sam nie wiedział co go tutaj trzymało.

-Nie palić w taksówka, psze pana.- kierowca uprzejmie upomniał szulera, nim ten zdążył włożyć fajanka do ust.

-A, tak. Już

Zibowski schował Malboro do kieszeni, odpuszczając sobie dymka. Kontrolował nałóg, głównie dzięki plastrom nikotynowym. Palenie było bardziej jego znakiem firmowym i nawykiem, niż faktycznym uzależnieniem. Pamiętał jak jakaś dziewczyna powiedziała że z papierosem wygląda jak Tom Waits.

Po kilku minutach był już na miejscu. Wieczorne życie rogu St. Georg z ulicą Pascala nie było niczym pasjonującym. Z przez okna słychać było małżeńskie kłótnie, jazgot telewizorów oraz czasami jakąś muzykę. Zibi szybko otworzył drzwi na klatkę i ruszył po schodach do swojego mieszkania. Kolejno otworzył zasuwkę, zamek i dłonią odhaczył łańcuszek trzymający drzwi przy framudze.

-Wróciłem…- mruknął bez przekonania, wchodząc do krótkiego korytarza. Stopą zamknął drzwi, jednocześnie przekręcając klucz w zamku i zamykając zasuwkę. Bez większych ceregieli rzucił marynarkę na stolik w salonie, po czym ciężko opadł na fotel stojący obok. Pobieżnie sprawdził pocztę czekającą na niego od rana i przeciągnął się, zmęczony ciężkim dniem pracy.



Dorian lubił luksus, a luksus wymaga pewnych nakładów pieniężnych. Przynajmniej sam wynajem mieszkania był tani. Hepburn to nie Downtown. Ciężkim krokiem ruszył w stronę łazienki. Koszulę, spodnie oraz resztę brudów wrzucił do kosza. Rano planował zanieść je na bieżąco do pralni. Planował, ale pewnie jak zwykle zrobiłby to gdy góra brudnych ubrań zaczęłaby wylewać się z kosza.

Po porządnym prysznicu i łyknięciu tabletki nasennej, padł na łóżko. Sen przyszedł szybko.

***

-Opinia publiczna jest wstrząśnięta zamachem jaki miał miejsce w dzielnicy New Levington. Policja Great City odmawia potwierdzenia spekulacji o tym, że eksplozja była powiązana z porachunkami gangsterskimi, ale nasz specjalista…



Dorian niemrawo wpatrywał się w ekran telewizora zamontowanego pod kuchennym sufitem. Prezenterka stała na środku ulicy, udając że dobrze się z tym czuje. Mężczyzna przełknął kolejny kęs kurczaka w ośmiu smakach. Baaardzo powoli przyswajał kolejne informacje. Wczorajsza chińszczyzna smakowała całkiem nieźle, zwłaszcza doprawiona duża ilością sosu sojowego oraz pieprzu. Śniadanie nieco bardziej wyrafinowane niż nudne płatki z mlekiem, a przy tym przyjemnie podpiekało podniebienie.

Tego dnia, Zibi stoczył się z łóżka koło dziewiątej, z trudem powstrzymując budzik od wygrywania tej cholernej melodii. Nie miał pojęcia po co dalej trzymał ten wkurzający gadżet, który kupiła mu jego ostatnia dziewczyna, Neilette. W chwili włączenia alarmu, budzik rozrzucał po pokoju kawałki geometrycznej układanki i przestawał piszczeć dopiero po umieszczeniu klocków we właściwych miejscach. Mordercza sprawa, nawet jeśli człowiek nie jest na kacu.

Dopiero po dłuższej chwili przypomniał sobie o dość istotnym kartoniku, leżącym obecnie w koszu z brudną bielizną. Zibi ruszył przez salon, zostawiając na szklanym stoliku pudełko z jedzeniem i pewnym krokiem wszedł do łazienki. Kosz na brudy na szczęście nie uciekł. Tak samo jak portki które miał wczoraj na sobie.

Dorian sięgnął do kieszeni, wyczuwając wizytówkę od faceta z kasyna. Przekładając ją do drugiej ręki, wyciągnął z futerału na pasku swój telefon komórkowy i wpisał nabazgrany na wizytówce numer. Kciukiem nacisnął na dotykowym ekranie ikonkę „Połącz”.

Senator siedział w swoim biurze, na szóstym piętrze swojego apartamentu w Middle Park.

-Słucham?

-Tu prawdopodobnie krupier do waszej gry, panie Henderson. Miałem zadzwonić.- siedząc już na fotelu przerzucił kolejno kanały telewizyjne. Chwilo wyciszył urządzenie.

-A witam... panie... - w tym miejscu zrobił pauzę.

-Dorian.- uzupełnił, sięgając w stronę hermetycznego pojemnika z chińszczyzną.- Gdzie i kiedy dokładnie mam się pojawić i czy mam zabrać własny sprzęt krupierski?

Zapytał, po czym włożył do ust kawałek pędów bambusa.

-Tak więc miło pana poznać. Co do sprzętu... Może pan wziąć odpowiedni strój, nic więcej. Karty mam, nawet 10 talii, a żetony dostałem już wczoraj, zamówione w odpowiedniej liczbie. I jeszcze miejsce. Niech pan będzie na South Park Ave o mniej więcej 18. Drugi kwartał od strony rzeki. Proszę wypatrywać tabliczki przy drzwiach "Senator Henderson". Jak pan ją znajdzie, proszę wejść i podejść do recepcji. Co do obcych to kazałem być nieufny, więc proszę się zameldować, że idziesz do mnie. Recepcjonista się ze mną połączy i ciebie wpuści. Następnie proszę wjechać na ostatnie piętro, mój gabinet będzie prawie naprzeciwko windy. Czy te informacje wystarczą?

-Tak. Wystarczą. Będę punktualnie. Do widzenia.- odczekał aż rozmówca odpowie, po czym rozłączył się. Komórkę rzucił na sofę obok siebie. Z zadowoleniem włączył ABC gdzie aktualnie leciał jego serial „Castle”. Obserwując Stanę Katic w roli Kate Beckett, zabrał się za jedzenie.

***

Punkt 17:55 stanął przed właściwymi drzwiami South Park Ave. Ostatni raz poprawił na głowie swój kapelusz oraz wygładził wszystkie zagniecenia na czerwonym, podszytym jedwabiem stroju krupiera, przywiezionym jeszcze z Europy. Pewnym krokiem ruszył w stronę recepcji. Lekko podwinięte nogawki odsłaniały przy każdym kroku, szpanerskie obuwie krupiera.

 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 26-05-2011, 20:27   #6
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Middle Park, 17:55

Recepcja była pomieszczeniem, gdzie oprócz szklanego, wysokiego stołu, za którymym stał recepcjonista, znajdowała się tylko szeroka jasna kanapa. No dobrze, recepcjonista miał jeszcze krzesło do dyspozycji, stojące pomiędzy jendą ze ścian a stołem. Wnętrze było utrzymane w sterylnej bieli, tzn. ściany i sufit były białe, podłoga była jasnoszara.
Dorian podszedł do stołu:
-Ja do senatora.
-Jak się pan nazywa? - rzucił oschle recepcjonista.
-Dorian Zibowski.
-Chwila.. - recepcjonista podniósł słuchawkę telefonu stylizowanego na lata 40' i wcisnął jedynkę na cyferblacie, choć w tym wypadku było to wykręcenie jedynki. - Panie Henderson, niejaki Dorian Ziboffsky do pana. Wpuścić? Rozumiem - odłożył słuchawkę.
-Proszę wejść, winda jest na lewo, Senator Henderson urzęduje na szóstym piętrze.
-Dziękuję - Zibi odpowiedział równie oschle z lekką ironią.
"Jak szkoda, że nie nazywam się Brzęczyszczykiewicz, ten fagas miałby dopiero trudności z wymową. Że niby Zibowski jest trudne?"
Wysiadł na szóstym piętrze. Henderson stał na korytarzu i rozmawiał przez telefon:
-Dobrze panie Yiancg, przyjmuję... Oczywiście, przyjmę pana syna z najwyższymi honorami... Oczywiście... Do widzenia i szybkiego powrotu do zdrowia - tu zrobił krzywą minę i zwrócił się do Doriana - nie znoszę tego cholernego chinola. przez niego same kłopoty. Teraz jeszcze wysyła swojego syna, bo sam się zatruł. Mógł nie jeść tych chińskich robaczków, tylko porządny stek. Nienawidze, jak ktoś na ostatnią chwilę zmienia swoje plany. A tak w ogóle to cześć. Widzę, że mam wprawę, ten strój... I nagła zmiana planów. Dostaniesz nie 500, a 700 dolców na rękę.
-Za co ta premia? - Dorian był lekko zaszokowany, jak w krótkim czasie wzrasta jego zarobek.
"Wieksza kasa to więcej żetonów, więcej żetonów to bogatsi przeciwnicy, czyli większy zarobek" - myślał perspektywistycznie.
-Mniej więcej po godzinie-półtorej gry, zrobimy sobie przerwę. Tylko że ty nie będziesz miał przerwy. Potrzebuję kogoś, kogo tu jeszcze nie było, a bedą stali bywalcy moich spotkań, kto będzie dyskretnie kontrolował, co robi w tym czasie syn tego Yiancga . Rozumiesz?
-A co będzie, jak ten cały Yiancg Junior nie będzie grał?
-O to się nie martw, Jeżeli stary Yian...chinol miał grać, to i młody zagra, bo dostanie takie polecenie. Poza tym, temy żółtkowi będzie to bardzo na rękę.

Middle Park, kilkaset metrów dalej

-Tak więc Nikita, jak ja będę ze Stevenem grał, ty chodź pomiędzy pozostałymi gośćmi i miej nastawione uszy. Senator zaprasza wpływowych gości, więc warto tam być. Pamiętaj o tym, to nie jest dyskoteka. Panimajet?
-Panimajet szefie.
Czerwony Congoscenti ruszył ze skrzyzowania, gdy na sygnalizatorze zapaliły się zielone diody. W oddali majaczyła rzeka.

 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 28-05-2011, 21:32   #7
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Zibi spokojnie przetasował karty, stojąc przy stole do gry. Odruchowo włożył do ust papierosa i zapalił go. Fajanek palił się bardzo powoli i bez pośpiechu, gdyż sam szuler wcale się nim nie zaciągał. Ot, taki dodatkowy szczegół dopełniający jego stroju oraz wyluzowanej postawy. Bez pytania nalał sobie do jednego z kieliszków trochę szkockiej i wrzucił do szklanki kostkę lodu.

-Kotów brak, to pies mleko pije…- mruknął, wspominając bezsensowne przysłowie jego ojca. Tatuś miał dość nietypowe poczucie humoru. Pociągnął łyk całkiem niezłego trunku i postawił szklankę przy swoim stanowisku.

Gdy tylko do środka weszły grube ryby, sprawnym wzrokiem ocenił każdego z graczy i wytypował swojego faworyta. Nie tyle szukał wprawnego gracza, co kogoś kto w wypadku wygranej sypnie mu trochę napiwku. Na wejściu odrzucił kandydaturę chińczyka w garniturze. Jego łyska czacha całkiem nieźle pasowały do pozbawionej wyrazu, mongolskiej twarzy. Zdecydowanie nie wyglądał na kogoś kto daje napiwki za wygraną. Ba nie wyglądał na kogoś kto umie wymówić słowo napiwek.

Zaraz po nim pozbawiony szansy wygrania został Włoch w skórzanej kurtce. Facet klął pod nosem, burcząc zamiast mówić i do tego łypał dookoła wściekłym wzrokiem jak rasowy paranoik. Dorian ukrył uśmiech, zauważywszy że kurta facet była marną chińską podróbką z tworzywa sztucznego. Zibi nie znosił taniego szpanu.

Był jeszcze facet którego reszta nazywała panem Nowakiem oraz rusek. Nowak, być może nawet czystej krwi rodak szulera, nie odzywał się za dużo i zachowywał iście pokerową twarz. Mógł być niezłym przeciwnikiem dla świeżo wytypowanego wybrańca losu, czyli rosjanina. Mężczyzna miał widoczną, ale nie za dużą nadwagę i cały czas uśmiechał się, co jakiś czas dowcipkując z resztą i poprawiając kołnierz koszuli.

-Zapraszam do gry.- Zibi uśmiechnął się, gdy reszta zajęła już miejsca. Sprawnym ruchem przetasował talię, lekko zaciągając się papierosem.

Poker zaczął się na dobre, a los jakoś przychylniej patrzył tego dnia na pana Michaiła Aleksiejewicza.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 29-05-2011, 20:11   #8
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Przy stoliku zasiadało niezłe towarzystwo: Senator Henderson, Nowak z Levington, Al Bolzano, chcacy zjednoczyć siły w Małej Italii, Michaił Aleksejewicz, Rusek, właściciel nieźle prosperującego klubu Potiomkim. Był jeszcze Yiancg, łysy chińczyk z Chinskiej dzielnicy. Najwięksi gangsterzy w mieście, siedzący pokojowo obok siebie przy stoliku. No, może bez Hndersona, on raczej nie był gangsterem.

Z tego co Zibi zauważył, to senator go trochę okłamał. To nie było spotkanie przy pokerze, tylko bankiet na conajmniej 30 osób! Poker to był tylko dodatek i to tylko dla kilku wybranych osób. Reszta gości znajdowała się za drzwiami, w przepastnym holu 5. piętra budynku.

Zbliżała sie już oczekiwana przerwa, czas gry pozwolił dostrzec Zibiemu, kto jak gra, i czy wygrywa. Senator po prostu grał, rzadko co wygrywał. Nowak trzymał się z tyłu, często wycofywał się z gry, w rezultacie ilośc jego żetonów nie różniła ise znacząco od tej na początku spotkania. "Gra rozsądnie" Chińczyk grał, żeby grać, wciągle tracił drobne sumy, raz udało mu się wygrać. Najgorzej szło jednak makaroniarzowi, ten nerwowy koleś wciągle tracił żetony. A do tego łypał spode łba i był cały czerowny. Panem szczęścia mógł się nazwać Rosjanin, co postawił, to prawie zawsze wygrywał. Zibi, próbując odwrócić jego dobrą passę, ukradkiem dorzucił Hendersonowi Asa z dołu talii, ale na nic się to nie zdało. Michaił, wypijając kolejny kieliszek wódki, zgarniał ze stołu kolejny raz żetony.

Minęło jeszcze kilka minut, gdy po kolejnej (tym razem szczęśliwej dla Nowaka partii), odezwał się senator:
-No trochę czasu pograliśmy. Może zrobimy przerwę i dołączymy do towarzystwa?
Wszyscy przytaknęli. Zibi ułożył karty i spojrzał na gracz:
-Proszę przeliczyć żetony.
Wszyscy zaczęli przeliczać żetony, Włoch, swoimi grubymi paluchami omal nie przewrócił szklanki stojącej przy jego marnych krążkach, które przesuwał prawie po całym stole. Nowak po prostu przejechał wzrokiem po swich żetonach, miał je poukładane w kolumny - porządek musi być.
Chwilę potem wstał Chińczyk, za nim reszta towarzystwa. Dorian wyszedł ostatni i zaraz skierował się za Yiangiem czy ja mu tam. Najpierw musiał go znaleźć.

Na bankiecie u Hendersona zebrała się cała śmietanka polityczna i bankowa w mieście. Przestępcza też, o czym mówiłem już na początku. Stali w grupkach, po kilka osób, mówiąc przyciszonymi głosami, albo chwaląc się swoimi samochodami, albo kto daje większe koperty.
Zibi wypatrzył Chińczyka chodził teoretycznie bez celu po całym piętrze, okrążając poszczególne grupki. Zibi począł ostrożnie zbliżać sie od tyłu do Łysego.

-Tak, zgadza się, dziś w nocy, wyścig motocyklowy, start o 3 nad ranem, przy północnym moście na Monopol Ave. Dają 3 tysiące zwycięzcy.
-Nie żal ci forsy na wyścigi jakichś patałachów?
-Trochę żal, ale moja żona uwielbia wyścigi, a w okolicy nie ma żadnych legalnych. raz w miesiącu 3 koła to niewielki wydatek. Trasa taka jak zwykle, meta przy Ammunacji w południowym Hepburn. Będzie możliwosć obstawiania poszczególnych zawodników.
Zibi zatrzymał się. Obok niego grupka bodajże bankowców gadała o nielegalnych wyścigach ulicznych. Motocyklowych!
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 29-05-2011, 21:14   #9
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Kciuk Doriana szybko dotykał dotykowego monitora jego komórki, gdy szuler szybko zapisał miejsce owego wyścigu.

-Trzecia w nocy, most na Monopol Ave…- poruszył bezgłośnie ustami. Schował urządzenie do kieszeni, po czym dyskretnie ruszył z chińczykiem. Po drodze zabrał z tacy jakiś kolorowy drink ze śladowymi ilościami alkoholu oraz szaszłyk z krewetek oraz pomidorków koktajlowych. Szybko zjadł kilka, zapijając ze zielonym płynem lekko trącącym jabłkami.

-Appletini.- wyjaśniła kelnerka, gdy mężczyzna jednym haustem dopił drinka i odstawił kieliszek. Patyk po szaszłyku cisnął do pobliskiego kosza.

-Tak? Uroczo.- mruknął sarkastycznie.- Sok jabłkowy z barwnikiem i dodatkami.

Ostatniego zdanie nie powiedział na głos. Uniósł lekko brwi gdy jakiś ulizany mężczyzna obok również wziął jabłkowy drink i upił łyk ze smakiem. Zauważywszy wzrok Doriana uniósł malutki kieliszek w geście toastu. Kciukiem przygładził wystylizowany wąsik.

-Zdrowie pana krupiera.- powiedział, wyraźnie wstawiony.

-Dzięki. Appletini, co?

-Zgadza się.

-Fajny drink. A jest wersja dla hetero?- zapytał ze swoim szerokim, nieszczerym uśmiechem po czym ruszył między ludzi, zostawiając za sobą zaskoczonego lalusia.

Chińczyk krążył po sali jakby mu ktoś mrówek do portek wrzucił. Gdy tylko odwracał się, Zibowski skręcał w przeciwnym kierunku by ten do nie zauważył. Co jak co, ale praktyka w obczajaniu lasek w klubach okazała się przydatna. Śledzenie kogoś na bankiecie było nawet łatwiejsze, ponieważ taka osoba nie spodziewa się ogona. Ładna dziewczyna na dyskotece zaś, swoim rozglądaniem się mogłaby pobić na głowę surykatkę z nerwicą natręctw.

Tak czy inaczej, Zibi wykonywał swoją pracę możliwie skutecznie i sumiennie. Noc była młoda, kelnerki niebrzydkie a w perspektywach miał nocną jazdę na swoim motorze.



Tak… Dawno nie miał okazji poszaleć na Vendi. Formalnie, to artysta który ją ozdobił nazwał ją „Vendetta”, ale Zibowskiemu bardziej odpowiadało zdrobnienie. Brzmiało tak niewinnie i przyjemnie kontrastowało z wyglądem jego drapieżnej maszyny.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 31-05-2011, 20:49   #10
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Reszta wieczoru minęła spokojnie, gracze dokończyli partyjkę. Triumfował Michaił, zgarnął całą pule, Al stracił wszystko, Senator i chińczyk zachowali ledwo co. W środku puli plasował się Nowak, który raczej nie stracił, a byc może nawet troche zarobił.

Bankiet był zakończony, wynajęta firma sprzątająca robiła porządek - zabierała kieliszki, czysciła podłogę, ogólnie wszustko co trzeba zrobić.

Henderson i Zibi siedzieli w gabinecie senatora. Dorian chował zarobioną kasę, myśląc o kasie, którą może mu się uda zarobić na wyścigu. "Start na Monopoly Ave, meta w Hepburn, To nie będzie trudne. Wystarczy jechać trasą WE i się wygra."
-Jak tam ten cały chinol? - Henderson przeszedł do sedna rozmowy.
-Kręcił się po sali, jakby miał pchły w dupie, w ogóle nie gadał, tylko sięgnął po dwa drinki. Ogólnie to przystawał co jakiś czas do jakieś grupy i po chwili odchodził i szedł dalej.
-Tak myślałem, stary Yciang przysłał syna na przeszpiegi. Równie dobrze mógł być sam, byli to głównie sami bankierzy... I może pewnie dlatego.
-Co masz na myśli?
-Ostatnie cztery dni były trochę wybuchowe... - zaczął senator
-Bomba w hotelu Lincolna?
-Też - wyjął z szflady wycinki z gazet z kilku ostatnich dni. "Morderstwo w New Levington. Ważny bankier nie żyje", "Kto nienawidził Danzigów?", "Bomba w bankierskiej bombonierce". - zamordowano całą rodzinę w przeciągu trzech dni. Dodatkowo - wyciągnął kolejne wycinki: "Terroryści z Middle Park", "Policja na tropie zamachowców", "Podejrzani na wolności" - policja wytypowała na sprawców Rosjan.
-A to oni zabili?
-Nie wiem, ale znając opieszałość policji, to na ewentualny trop wpadliby dopiero za kilka dni. Dlatego sądzę,że to prowokacja... Triady, oni mają z Rosjanami na pieńku.
-To dlaczego wysłał na to spotkanie swojego syna, skoro wiedział, że będą Rosjanie?
-Widzisz, bankiety u mnie są rodzajem spotkań wyższego szczebla w pokojowej atmosferze. U mnie byli spokojni i mile do siebie nastawieni. Gdyby jednak spotkali się na ulicy, prawie od razu skoczyli by sobie do gardła. Dzięki temu mogę się dowiedzieć, obserwując ich zachowania, oraz śledząc ich poczynania, nawet te legalne, mogę wywnioskowac, czy coś się święci. Oczywiście, nie dowiem się niczego, ale...
-Będziesz miał zawczasu świadomość, że coś się dzieje?
-Dokładnie. A tak w ogóle dzięki za tego asa.
-Ale i tak się nie przydał.
-Nie szkodzi...

Monopoly Avenue, 2:52

Ulice były puste, Dorian jadąc na swojej maszynie minął tylko kilka razy kilka samochodów, przeważnie dostawcze furgonetki. Monopoly Avenue oddzielała Financial od rzeki. Była to dwupasmowa ulica, kończąca się przy wiadukcie (a może już moście) na trasie West-East.

Dorian nie spieszył się, jechał z przepisową szybkością po bulwarze zdążając na miejsce startu. Był podniecony, a jednocześnie zdenerwowany. "Ci co się ścigają, mimo że są to patałachy, na pewno znają trasę" Widział ich, dwóch stało na końcu ulicy, rozmawiając z mężczyzną w garniturze. Gdy podjechał bliżej, zobaczył, że to ten sam, który był na przyjęciu. Zajechał do grupki. Jak na razie było ich łącznie trzech, ale widział światła czwartego motocykla na moście. Podszedł do niego "organizator":
-Jesteś nowy?
-Tak
-Znasz zasady?
-A są jakieś?
-Tak są. Po pierwsze nie ma taranowanie, kopania etc, zero kontaku z maszynami przecviwników i samymi motocyklistami. Wygrywa ten, kto pierwszy do jedzie do mety, pokonując całą trasę. Znasz trasę?
-Tak, start tutaj, kończę w Hepburn.
-Znasz jej przebieg?
-Nie.
-No widzisz. Startujesz tutaj. Trasa składa się po drodze z dwóch punktów, które musisz zaliczyć. Pierwszy jest na pierwszym skrzyżowaniu za wiaduktem pomiędzy Candem a Hepburn. Zawracasz tam. Drugi punkt jest na skrzyżowaniu pomiędzy Uniwerkiem a East Quarterem. Stamtąd przez Middle Park jedziesz dopiero do Ammunacji. Zrozumiałeś?
-Tak.
-Przygotuj się, start za 4 minuty.
-Dobra. - Dorian założył kask i podjechał na linię startową namalowaną sprayem.

Przyjrzał się przeciwnikom. Ich maszyny były... niezłe. Najnowsze modele, w rodzaju PCJ-800, były niezwykle trudnym przeciwnikiem...

Na środek wyszedł organizator.
-Start za minutę. Wygrany dostaje 3000 dolarów w gotówce, resztę zawodników mam w dupie. Nie zdziwcie się, że za wami będzie jechał samochód - tu wskazał na stojącego z boku Feltzera - będzie wszystko nagrywał. A teraz przygotujcie się - zszedł z jezdni. Coś powiedział, ale został zagłuszony przez ryk uruchamianych silników. Podnióśł rękę. Wydawało się, że sekundy trwały całe minuty.

W końcu machnął ręką w dół. Ruszyli!
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172