Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-01-2012, 01:12   #1
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[Fairy Tail, Storytelling] Pradawna rękawica Część 2

Rozdział 5
Nowy początek


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=D_ufHGarc-8[/MEDIA]

Od wydarzeń w kuźni rodziny Shiro minął niemal rok. Jednak jedynym osobnikiem, który powrócił do gildii był Shimizu. Ciężko ranny muzyk, na wieść o tym, iż nikt po za nim nie wrócił załamał się kompletnie. Kilka dni potem odszedł z siedziby magów i zamieszkał w swym starym rodzinnym domu.

Markarov rozkazał poszukiwania osób które brały udział w wydarzeniach w Rush-Valy ale na nic się to zdało. Wszyscy zniknęli bez śladu, nawet z pomocą zakonu złotych krzyży nie udało się ustalić gdzie znajdują się poszczególne osoby. Wraz z upływem czasu poszukiwania traciły na zażyłości, aż w końcu pogodzono się z tym, iż Ishir, Andher oraz Anette już nie wrócą.

Dark Scar również nie rzucało się w oczy, nawet listy gończe za niektórymi osobami z ich szeregów zostały odrzucone w zapomnienie, wiele osób twierdziło że mroczna gildia rozpadła się. Oczy Runicznej straży zwrócone były teraz głównie za doktorem Ogdenem, który to pojawiał się w niezwiązanych ze sobą miejscach porywając osoby jak i stworzenia. Naukowiec był jednak nieuchwytny a miejsce jego pobytu skrywała mgła tajemnicy.

Teraz jednak nadchodził nowy rozdział w życiu młodych magów jak i osób, które kapryśny los postanowił z nimi związać…

Ishir


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yGFyffkxqPM&feature=related [/MEDIA]

Kap…Kap…Kap…
Krople wody opadały z sufitu celi chłopaka wygrywając na kamiennej posadzce nierówny rytm. Nadchodził kolejny dzień, ciężkich prac. Ishir był już tu prawie rok, najcięższy rok w jego życiu. Niebieskowłosy wychudł i zmizerniał, zaś ubrania stopniowo zamieniały się w łachmany. Każdego dnia wraz z innymi więźniami pracował przy oczyszczaniu ruin. Usuwali kamienie, przenosili znalezione przedmioty z miejsca na miejsce, lub też byli wysyłani do nowo odkrytych tuneli by oczyszczać je z pułapek. Byli pod stała obserwacją i kontrolą, Ci nieliczni którzy jak Ishir posługiwali się magią , już dawno zapomnieli jak to jest czuć moc w palcach. Specjalne kajdany skutecznie uniemożliwiały im używanie ich mocy i wszelakich zdolności.
Jeżeli jednak można mówić szczęściu to Ishir je miał. Był traktowany lepiej od innych więźniów, spał w prywatnej celi tylko dla niego, posiłki nie pozwalały umrzeć mu z głodu, oraz nigdy nie był wysyłany do prac które zbyt mocno zagrażały życiu. Widocznie Vars-Nu-Lin miał jakieś plany związane z chłopakiem, cele które potrzebowały czasu by zostać zrealizowanymi.
Jeżeli jednak można było mówić o nadziei w takiej sytuacji to warto było ją mieć, wiarę w to, że w końcu przyjdzie czas w którym wszystko się zmieni.

Promienie słońca uderzyły chłopaka w oczy w tym też momencie drzwi do jego celi otworzyły się ukazując sylwetkę strażnika.


Była to osoba, która z niewiadomych przyczyn przyprawiała Ishira o dreszcze. Był inny od tych wszystkich zakutych w zbroje strażników pilnujących ludzi przy pracy. Młody chłopak o imieniu Ryo, zawsze w garniturze, przeznaczony był tylko i wyłącznie do pilnowania Ishira. Nigdy nie nosił przy sobie broni, a Ishir przez rok nie widział by używał magii. Mimo to wszyscy odnosili się do niego z szacunkiem a nawet sam Vars unikał go na ile tylko mógł.
- Śniadanie a potem idziemy, jest praca specjalnie dla Ciebie. –powiedział Ryo i przesunął po ziemi talerz z chlebem oraz bidon z wodą. – Ruszaj się nie mamy całego dnia.

Czyżby ta praca specjalnie dla niego zwiastowała nadchodzące zmiany…?

Andher

Korytarz w który wszedłeś wraz z Croną i Lao ciągnął się niemiłosiernie. Szliście nim chyba z pół godziny, ciągle prosto, ciągle mijając identyczne pochodnie. Równie dobrze można by spacerować w miejscu. W końcu jednak trójka osób dotarła do wielkiej prostokątnej po której drugiej stronie znajdowało się wejście do kolejnego korytarza. Gdy tylko ich nogi dotknęły posadzki, powietrze rozdarła skoczna acz jednocześnie przynosząca złe przeczucia muzyka.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YIECHCvZDOk&feature=related[/MEDIA]

Wraz z nadejściem brzmień muzyki rozległ się również głos klauna z pierwszej komnaty.
- Panieeee i Panowieeeeee oto i nasi uczestnicyyyy! Nagrodźmy ich brawami! – po tych słowach z ciemności rozległy się oklaski, gwizdy i śmiechy. – Czy udaaa im się odnaleźć zagubioną gwiazdęęę, jak długoooo będącą bądzić w swejjj niewiedzyyy! – po tych słowach na środku pomieszczenia wyrósł monument, na którym leżał jeden z wisiorków klauna – gwiazda. Wraz z nim jednak z ziemi zaczęły wyrastać ściany, sięgające tak wysoko w mrok, że Andher nie był w stanie zobaczyć ich szczytów. Dość szybko stało się jasne co tu się dzieje, ściany utworzyły labirynt który było trzeba przebyć by dostać się do gwiazdy i do wyjścia.
- Zabaweee czas zacząćććć! – krzyknął klaun zaś za plecami Andher usłyszał dziki ryk, niczym jakiejś wściekłej bestii, oznaczało to chyba, że z wchodzeniem do labiryntu nie można zwlekać.

Kerei Shiro

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4A3qW-0gB1Y[/MEDIA]

Kerei kolejny już dzień szedł przed siebie, dziś mijał miesiąc od kiedy wyruszył na swoje poszukiwania, póki co bezowocne. Słońce dopiero leniwie wstawało, a nadmorska bryza muskała policzki chłopaka. Kolejnym punktem zaczepnym w jego wyprawie było bowiem nadmorskie miasto Kinto. Ponoć na wodach dookoła pobliskiej wyspy coraz częściej znikały łodzie rybackie. Miasto było dość ważnym ośrodkiem handlowym dla zakonu złotych krzyży, który szybko zainteresował się tą sprawą. Aktualnie werbowana była grupa najemników, która miała pomóc w zbadaniu tej sprawy, chodziły słuchy ze za porwaniami może stać Doktor Ogden.
Piasek uginał się pod stopami chłopaka, zaś potężne żagle statków zakonu były niczym drogowskaz w oddali.


Kerei dowiedział się, że wyprawa rusza następnego dnia, tak więc był to ostatni gwizdek by się zaciągnąć. W mieście była siedziba zakonu więc zapewne tam było trzeba udać się najpierw, chociaż z drugiej strony burczący brzuch doradzał pierwej spożycie porządnego śniadania…
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 19-02-2012 o 22:55.
Ajas jest offline  
Stary 03-01-2012, 01:15   #2
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Anette Casai


Minął niemal rok czasu spędzonego w tajemniczej kryształowej wieży. Wszystkie próby ucieczki spełzły na niczym. Ściany opierały się wszelakim próbą zniszczenia, mimo kilku tygodni chodzenia po korytarzach dziewczynie nie udało się znaleźć drzwi na zewnątrz. Próby ucieczki przez okno także spełzły na niczym, bowiem mimo uprzejmości Sebastiana, który donosił dziewczynie ile tylko liny chciała, gdy tylko Anette chciała się przez okno przecisnąć na zewnątrz okazywało się ono na nią za małe. Wszystko to przypominało jakąś chorą baśń. Dziewczyna miała szereg kelneropodobnych osobników na skinienie palcem, dostawała jakie chciała jedzenie czy ubrania, mimo to była zamknięta w wieży niczym ptak w klatce.
Co gorsza dziewczyna odkryła, że wieża nie stwarza możliwości do ćwiczeń, moc magiczna regenerowała się tu znacznie wolniej, zamiast minut trwało to tygodnie. Zaś każda prośba o manekin do ćwiczeń czy jakikolwiek sprzęt tego rodzaju kończyła się zgrabna odmową (uderzanie w kryształowe ściany groziło zaś poważną kontuzją)
Takera Anette widywała rzadko, posiłki jadała samotnie, tak naprawdę po za Sebastianem niemal przez cały rok była sama, inni kelnerzy nie byli bowiem tak rozmowni jak on.

Teraz zaś dziewczyna siedząc w swoim pokoju wiedziała co się zbliża. Zabrzmiała bowiem muzyka, ta sama co zawsze.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PjmsMTrgDjM&feature=related[/MEDIA]

Znak, że Taker zaczął swój mały bal. Co jakiś czas dało się słyszeć te melodie, a wtedy jej gospodarz zapraszał Anette do Sali balowej by wraz z nim tańczyła i ucztowała. Oczywiście odmowa za każdym razem była przemilczana i w końcu kończyło się an tym ze wraz z długowłosym Anette wirowała po Sali.
- Pan Taker Panienkę prosi. –powiedział Sebastian, który gdy tylko rozbrzmiały pierwsze dźwięki muzyki otworzył drzwi jej pokoju. – Ma też dla Pani nową sukienkę. –dodał kelner pokazując Anette jej nowy strój.



Czarną jak noc suknie balową, o licznych falbanach.
Zaczynał się kolejny dzień tej szalonej bajki…

Aryuki Marai

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6itQmIAfg1E[/MEDIA]

Kolejny ranek, tym razem przywitany we własnym ciepłym łóżku. Aryuki zaledwie wczoraj wróciła do domu po wykonaniu jednego ze zleceń. Pogoda nie dopisywała, deszcz uderzał o dach jej domku, zachęcając tylko by cały dzień spędzić w łóżku z kubkiem gorącej herbaty i dobrą książką. Jednak herbata sama się nie zaparzy, tak więc łóżko opuścić będzie trzeba na pewno.
Idąc do kuchni dziewczyna mogła spojrzeć przez okno na to małe spokojne miasteczko. Leżące na uboczu, zbudowane w tradycyjny sposób. Niemal każdy się tu znał, rzadko przybywały tu nowe osoby, zwłaszcza od kiedy zamknięta pobliską kopalnie węgla. Spokojny kąt do którego miło było wracać, a przynajmniej większa część dziewczyny cieszyła się z powrotów, bowiem cichy jeszcze zaspany głos w jej głowie wyrażał swe zdanie na temat piękna płomieni na takich starodawnych dachach.
Woda gotowała się powoli w czajniku a ręce automatycznie przeszukiwały szafki w poszukiwani czegoś do jedzenia. Wtedy też rozległo się ciche pukanie do drzwi, dość charakterystyczne, dziewczyna nie musiała się zastanawiać kto jest po drugiej stronie, tylko Cho burmistrz miasteczka umiał tak pukać.



Staruszek o czarnej brodzie i krzaczastych wąsach szybko po otwarciu drzwi wkroczył do środka. Krople deszczu spływały po łysej głowy, a palce mechanicznie przecierały zaparowane okulary. Jego policzki jak zawsze zdobił lekki alkoholowy rumieniec, każdy wiedział, że burmistrz ma słabość do dobrych trunków. Niski mężczyzna uśmiechnął się do dziewczyny i powiedział wesołym głosem.
- Wybacz że tak wcześnie, kochana ale mam do Ciebie pewną sprawę, pozwolisz, że omówimy to przy śniadaniu? – i tylko Cho potrafił tak szybko wprosić się na posiłek w cudzym domu.

Bain Egiladrie


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jM8cqE0kJBQ&feature=related[/MEDIA]

Od rana Bain musiał być w siedzibie Konfederacji Alchemików, gdyż jeden z głównych członków zlecił mu wykonanie jakże fascynującej papierkowej roboty. Tak więc chłopak męczył się z druczkami w sali wypełnionej magicznymi oparami. Co chwile było słychać stukoty dziwacznych urządzeń i dźwięk tłuczonego szkła gdy komuś wypadła fiolka, czasem towarzyszyły temu wybuchy, dzień jak co dzień można by powiedzieć.
Kiedy Egiladrie mierzył się z kolejną rubryczką kwitu podatkowego starszyzny, ktoś puknął go w ramię. Chłopak po wpisaniu odpowiednich liczb odwrócił się i znalazł się oko w oko z…


Grumem jednym z najważniejszych członków konfederacji. Patrzenie temu osobnikowi w oczy zazwyczaj nie było łatwe ze względu na jego wzrost. Na myśl przywodził on bowiem krasnoluda, na co wskazywała nawet bujna broda, muskularne ramiona oraz zamiłowanie do trunków i toporów. Był to jednak utalentowany alchemik, który uwarzył i opatentował niezliczoną ilość mikstur ( i trunków!). Mimo groźnego wyglądu, był osobą sympatyczną i całkiem pomocną.
- Zostaw te druczki chłopie mam dla Ciebie coś ciekawszego.- huknął radośnie Grum i walnął Baina w plecy z taką siłą, że jedna z pobliskich mikstur wylała się na druczek kompletnie go popieląc. – Powinno Ci się to spodobać kryształku. –dodał do wstającego chłopaka. Tak warto było dodać, że Grum uwielbiał nadawać ludziom różnorakie pseudonimy nie pytając nikogo o pozwolenie.

Edgardo Mortis


Mortis nie do końca przywykł jeszcze do krzyków marynarzy, który towarzyszył mu przez całą noc. Oczywiście spanie w karczmianym łóżku było o wiele wygodniejsze niż obozowanie w namiotach, jednak te wszystkie portowe odgłosy potrafiły napsuć krwi. A to mewy skrzeczały, a to ktoś wysypał ryby nie tam gdzie trzeba a to jeszcze co innego.
Do Kinto przybył wczoraj późno w nocy i tylko tutaj mieli już wolne miejsca. Miasto stało się celem jego podróży ponieważ kiesa powoli zaczynała Świecic pustkami a on słyszał o wyprawie organizowanej przez niejaki zakon złotych krzyży. Chcieli zwerbować kilku najemników do zbadania sprawy znikających łodzi w okolicach jakiejś wyspy. Znając życie to jakiś potwór morski czy inne szkaradztwo, a przecież to żaden problem dla łowcy jakim był Edgardo. Kryształy w sakiewce zaś przydadzą się zawsze.
Nie można było jednak zbyt zwlekać z wstawaniem bowiem, wyprawa ruszała już następnego dnia więc czas na zapisanie się malał w oczach, a chętnych zapewne nie brakuje, wiele jest osób które traktują takie wyprawy jako źródło łatwego zarobku.
Nie pozostawało więc nic innego jak zwlec się z łóżka i zobaczyć co przyniesie nowy dzień!

Lucius Hyalus


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Tp5ViW7Cu88[/MEDIA]

Było jeszcze dość wcześnie, niedawno otworzyłeś sklepik, nikt jeszcze nie przyszedł. Siedząc na zapleczu czułeś jak piekarz który wynajmował lokal obok twojego wyjmuje z pieca pierwszą partie pięknie pachnących bułeczek. Było trzeba dorobić trochę szklanych kwiatów bowiem zaczynały się kończyć, szczególnie te malutkie, które służyły za spinki do włosów. Już podciągałeś rękawy by zabrać się do pracy, wsłuchany w odgłos kropli które zaczęły uderzać o parapet.
Pogoda nie była najlepsza, a wszak Yuki miała wrócić wczoraj wieczorem ze swej misji, w liście pisała ,że przyjdzie jak najszybciej będzie mogła i wyciągnie Cię na spacer. Cóż chodzenie w deszczu z ukochana osoba tez do najgorszych nie należy.

Nie zabrałeś się jeszcze porządnie do pracy, gdy dzwonek u drzwi oznajmił przybycie pierwszego gościa. Spodziewając się Yuki z uśmiechem wyszedłeś z pracowni na zapleczu, chcąc uścisnąć ukochaną. Jednak zamiast dziewczyny, po zerknięciu w dół ujrzałeś łysawego staruszka.


Mistrz gildii Fairy Tail spojrzał na Ciebie dziwnie poważnym wzrokiem po czym zapytał.
- Ty jesteś Lucius Hyalus?

Czułeś że zbliża się coś niedobrego…
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 03-01-2012 o 01:25.
Ajas jest offline  
Stary 07-01-2012, 18:48   #3
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Ishir nie miał wyjścia. Musiał współpracować. Tak było lepiej. Za posłuszeństwo nikt nie wymierzał kar cielesnych. Wszystko byle tylko przeżyć. Tylko głupi upór trzymał go przy życiu. Głupia chęć udowodnienia czwartemu bratu, że go nie złamie. Nie zamierzał uciekać. W obecnym stanie i tak daleko by nie uciekł. A z pewnością zostałby ukarany w sposób, który zniechęciłby go do ponowienia takiej próby. Poza tym pozostała obietnica do spełnienia.

- Śniadanie a potem idziemy, jest praca specjalnie dla Ciebie. –powiedział Ryo i przesunął po ziemi talerz z chlebem oraz bidon z wodą. – Ruszaj się nie mamy całego dnia.
Chłopak podniósł z posłania swoje chude, aczkolwiek umięśnione dzięki pracą w niewoli ciało. Spod resztek jego niegdyś niebieskiego ubrania wyłaniała się jego blada, pokryta bliznami (pamiątkami po misjach w gildii i początkowych dniach w niewoli) skóra. Pod lewą piersią dało się dostrzec czarny symbol Fairy Tail. Ostatnie, co pozostało mu z tamtego życia.
Niebieskowłosy wziął jedzenie i zaczął je powoli konsumować. W brzuchu mu burczało, lecz nie zamierzał dać Ryo ani nikomu innemu jak rzuca się na jedzenie.
Gdy skończył, spojrzał na swojego strażnika.
- To co, dzisiaj budowa sracza dla Varsa?
To, że Ishir wykonywał każdą pracę, nie oznaczało, że robił to bez komentarzy.
- Widzę język wciąż tak samo cięty. -mruknął strażnik i ruchem głowy nakazał wyjść niebieskowłosemu z celi. - O to co masz robić zapytasz już sam, nie mam chęci tłumaczyć tego takiemu dzieciakowi jak ty. Nie wiem czemu właśnie ja muszę Cie pilnować. -dodał wsadzając jak miał w zwyczaju ręce w kieszenie. Elektryczny mag przez ostatni rok mógł przyzwyczaić się do narzekań strażnika.
-Nie chce ci się tłumaczyć czy po prostu byłeś za tępy by zrozumieć – odszczeknął Ishir. – Pilnujesz mnie dlatego, że jesteś najgorszym z ludzi tego czarnowłosego cioty.
- Lepiej powstrzymaj się od tych komentarzy. -stwierdził chłopak i strzelił Ishira po twarzy na tyle mocno, że z kącika ust chłopaka popłynęła krew. - Nie mogę Cię zbyt mocno poturbować ale umiem uprzykrzyć życie, wiesz o tym.
-Widzę, że ktoś chyba tu nie w humorze.
Niebieskowłosy oblizał wargi.
-Więc chodźmy panie Nerwowy. Prowadź.
Strażnik prowadził niebieskowłosego przez ruiny dłuższą chwile. Dookoła kłębili się robotnicy zakuci w kajdany i pilnowani przez uzbrojonych gwardzistów. Widok dość naturalny dla tego miejsca.
Vars-Nu-Lin urzędował w specjalnie do tego odnowionej starej świątyni, było to duże miejsce pełne tajemniczych zapisów na ścianach oraz różnorakich zniszczonych pomników.
Gdy prywatny strażnik maga doprowadził do pod drzwi, zapukał otworzył je po czym odszedł w swoją stronę. Ishir zaś widział po drugiej stronie odrzwi siedzącego na wygodnym fotelu Varsa z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Wchodź, wchodź nie krępuj się. -powiedział z jadowitym uśmiechem.
- Po co kazałeś mnie tu przyprowadzić? - Ishir spojrzał na Varsa nie przejmując się jego uśmieszkiem - Czyżby twój “wspaniały” plan w końcu został ukończony?
- Można to tak ująć.- powiedział dobitnie szermierz.- A dokładniej przygotowania do tego planu, teraz zaś na twoją w nim role. Daje ci wybór, pomożesz mi dobrowolnie i będziesz wolny, albo zmuszę Cię do tego siłą i na zawsze tu zostaniesz. Pomyśl logiczne co bardziej Ci się opłaca. -stwierdził przeszywając chłopaka zimnym spojrzeniem.
-Dobrowolnie pomogę ci zejść z tego świata. – powiedział Ishir przyjmując bojową pozycję.
Wiedział, że w chwili obecnej nic nie jest w stanie zrobić, ale jakoś nie mógł powstrzymać się od drażnienia swoich strażników. Wybór postawiony przez Varsa nie był prosty. Chłopak był święcie przekonany, że zgoda na współpracę oznaczała zdradę sojuszników. Tego robić nie zamierzał.
- Wiec zapowiada się, że będziecie musieli się jeszcze długo ze mną męczyć. - elektryczny mag odpowiedział na pytanie z nieukrywaną radością. - A Ryo ma już mnie serdecznie dość.
Na dźwięk imienia prywatnego strażnika Ishira, Vars skrzywił się nieznacznie. - Ehh spodziewałem się takiej odpowiedzi. Ale po co Ci się męczyć? Nie chciałbyś wrócić do tej swojej śmiesznej gildii zobaczyć się z dawnymi przyjaciółmi? -spytał wojownik splatając palce ze sobą.
-Gdybym zgodził się na pomoc tobie nie mógłbym spojrzeć im w oczy. – odpowiedział niebieskowłosy bacznie przyglądając się swojemu rozmówcy. – Czyżbyś nie przepadał za moim strażnikiem? To tak jak on za mną. Zupełnie nie wiem, dlaczego… – mówiąc ostatnie zdanie przybrał minę niewiniątka.
Vars zupełnie zignorował komentarz dotyczący Ryo, po czym spojrzał przez okno na poranne niebo. - W takim razie będę zmuszony zrobić to co chce mniej pokojowymi metodami... -westchnął - A miałeś szanse żyć... -stwierdził wstając z miejsca. - Chodź za mną i nie staraj się robić nic głupiego. -polecił Ishirowi i spokojnym krokiem ruszył do wyjścia z sali.
Jedynym organem jakie poruszyły się w ciele chłopaka były jego oczy, które odprowadziły czarnowłosego do drzwi. Po chwili do oczu dołączyły usta.
- Idź, idź. Śmiało. Poczekam tu na ciebie.
Wtedy też Ishir poczuł, że coś ostrego delikatnie dotyka jego pleców, wystarczył rzut oka przez ramię by zobaczyć, że to jedno z latających ostrzy Varsa. - Idziesz czy nie? -zapytał spokojnie wojownik stając w progu.
-Skoro tak stawiasz sprawę…
Chłopak grzecznie ruszył za wojownikiem. Nie omieszkał jednak obrzucić go spojrzeniem pełnym nienawiści.
Ishir nie mógł umrzeć. Musiał dotrzymać słowa danego ponad rok temu pewnym dwóm czarnym wojownikom. Co wieczór, przed snem myślał o tym. Przez rok tylko pracował. Nie było czasu na trening. Dotrzymanie obietnicy, szczególnie w obecnej sytuacji nie było łatwe.
Zostanie przy życiu i zdrada sojuszników, czy śmierć pozostając wiernym swym przekonaniom. To był trudny wybór. Wybór, który chłopak miał już za sobą. Teraz pozostawało liczyć tylko na cud.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 07-01-2012, 22:01   #4
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Lasthope. Dumna nazwa dla małego miasteczka pomiędzy wzgórzami porośniętymi gęstym i starożytnym niemalże lasem. Miasteczka małego i cichego. Nie działo się tu zbyt wiele. Nie było żadnych magicznych gildii, ani magów.
Dlatego Aryuki lubiła te miejsce. Osiedliła się w nim zajmując opustoszałą świątynię ku czci leśnych duchów, oraz domek i bibliotekę do niej przylegające. Nikt się specjalnie temu nie sprzeciwił. Świątynia pozostawiona samej sobie popadała w ruinę, więc pojawienie się kogoś kto się nią zaopiekuje, a przy okazji poprowadzi rytuały mające przynieść miasteczku pomyślność, wszyscy przyjęli z zadowoleniem.
Nie żeby ktoś wierzył w powodzenie tych rytuałów, wszak to nie była magia. Niemniej tutejsi mieszkańcy byli przywiązani do tradycji, nawet tej, której duch umarł lata temu.
Lasthope było spokojnym i przyjemnym miejscem.Było przystanią w której Aryuki odpoczywała, gdy nawyki z dawnego życia nie zmuszały jej do rozładowania nadmiaru energii. Bądź potrzebne były pieniądze na coś więcej niż doraźne potrzeby. Remonty wszak były kosztowne.

Obecnie relaksowała się przy świeżej filiżance herbaty...


...właściwie właśnie zamierzała się delektować herbatą, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Aryuki Marai wstała i ruszyła w tamtym kierunku. Była wysoką siedemnastolatką o długich czarnych włosach związanych w dwa kucyki. Szczupła i proporcjonalnie zbudowana dziewczyna o szarych oczach, osłoniętych szkłami okularów o delikatnych oprawkach.
Ale nie bardzo znała się na modzie. Nosiła czarną koszulkę i krótki czerwony krawacik. Nosiła też krótką czerwoną spódniczkę, która uwydatniała jej długie i dość zgrabne nogi... ale sprawiała też że Aryuki wydawała się wyższa niż była w rzeczywistości.
Pukanie łatwo było rozpoznać, więc tożsamość gościa nie była niespodzianką.
- Wybacz że tak wcześnie, kochana ale mam do Ciebie pewną sprawę, pozwolisz, że omówimy to przy śniadaniu? – bowiem tylko Cho potrafił tak pukać
-Oczywiście. Możemy i przy śniadaniu porozmawiać.- odparła dziewczyna z uśmiechem wpuszczając burmistrza i prowadząc do kuchni. Tam też zaczęła wyjmować zastawę dla drugiej osoby.- Mam tu gdzieś ciasteczka. Upiekłam je... niedawno.
Kuchnia, a zwłaszcza wyroby cukiernicze dziewczyny niosły ze sobą ryzyko. Początkująca adeptka chochli różnie sobie radziła z wypiekami. Czasami były bardzo udane, czasami... cóż... wymagały siły woli do przełknięcia.
Aryuki nalała herbaty, podała podejrzliwie czarne ciasteczka (czyżby przypalone?), usiadła obok Cho i spytała.- To co się wydarzyło w miasteczku podczas mojej podróży?


Po czym wsłuchała się w słowa staruszka, popijając herbatę.
Staruszek chwycił filiżankę i siorbnął głośno upijając łyk herbaty. Jego ręką powędrowała po ciasteczko, Cho był bowiem człowiekiem który nie odmówił by niczego co podane jest za darmo. Nadgryzł wypiek bez jakiegokolwiek grymasu po czym wesoło powiedział. - W miasteczku wszystko po starem. Jedynie syn naszego piekarza, pana Wanga wyjechał do większego miasta robić cukiernicza karierę. -te słowa wywołały lawinę czarnych okruszków z ust Cho, on jednak nie przejmując się mówił dalej. - Sprawa z którą do Ciebie przychodzę nie jest związana z nasza mieściną, bo co tu mogło by się złego dziać? Nikomu nie szkodzimy nikt nie szkodzi nam, prosta sprawa. Chodzi mi o ruiny wieży w pobliskiej puszczy, wiesz o których mówię? -zapytał burmistrz unosząc swe krzaczaste brwi. Dziewczyna faktycznie kilka lat temu zapuściła się głęboko w las, odkrywając ruiny jakiejś starej wieży, jednak nigdy jakoś się nimi nie interesowała.
-Co z tymi ruinami?- spytała bez większego entuzjazmu w głosie. Według niej, przeszłość należy zostawić w zapomnieniu. Nie czekając na odpowiedź burmistrza Aryuki zapytała o rzecz ważniejszą dla niej.-No i... jak one smakują. Dobre?
Burmistrz zerknął na kolejne trzymane w ręce ciasteczko i strzepał kilka okruszków z brody. - Bardzo smaczne, jeżeli masz jeszcze kilka to nie pogardzę. -stwierdził, aczkolwiek zdanie cho w gestii kulinarnej nie było zbyt obiektywne, on zapewne zjadłby i kamienie, gdyby ktoś dał mu je w prezencie. - A co do ruin, no właśnie, nie wiem jak za bardzo to ująć, ale przestały być ruinami. -dodał dobitnie i wgryzł się w zwęglony wypiek dziewczyny.
Uśmiech znikł nagle z ust dziewczyny Zmarszczyła brwi w zamyśleniu i rzekła powoli.- Co.. to znaczy... przestały...być ruinami? Ktoś... je zakupił i.. odbudowuje?
- Nie, chyba nie. -odparł Cho drapiąc się po łysince. - Nie byłem w tamtych okolicach ponad rok, to głęboko w lesie i mało kto tam się zapuszcza, ale że ostatnio pogoda była niezła to postanowiłem zobaczyć jak tam te stare ruiny. No ale kiedy tam doszedłem ich już nie było. -stwierdził staruszek i pokiwał głową. - Zamiast ruin było jezioro, a na jego środku wieża, straszliwie wysoka wieża z kryształu. Dziwne, że nie widać jej z daleka, jest o wiele wyższa niż drzewa, to mi pachnie jakimś zaklęciem maskującym. Nie wiem kiedy się tam pojawiła, i nie wiem co o tym myśleć. Może ty masz jakiś pomysł, sporo podróżujesz. -zapytał staruszek podkręcając sobie wąsa.
-Nie... Nie wydaje mi się.- odparła Aryuki w zamyśleniu pocierając palcem brzeg filiżanki z herbatą.-Magia oznacza czarownika. Może któraś z tych... no... gidlii? Ale raczej nie. Wyraźnie ktoś ceniący prywatność. I silny.
Spojrzała w stronę Cho i dodała z uśmiechem.-Mogę się tam przespacerować i rozejrzeć tam, tak dla pewności. Choć, skoro dotąd nie było żadnych zagrożeń płynących z wieży, to czemu się nią martwić? Pewnie jakiś samotnik zbudował sobie rezydencję.
- Bardziej w sumie zmartwiło mnie to jezioro, no one się zazwyczaj same nie pojawiają, a w tym woda była wręcz krystalicznie czysta.- stwierdził burmistrz po czym sięgając po ciasteczko dodał. - Zresztą tam zawsze było dużo zwierząt ,a teraz głucha cisza, tylko jakieś dziwaczne ryby w tym jeziorku właśnie.
-Duże jezioro pełne krystalicznej i czystej wody. Chciałabym mieć takie zmartwienie pod domem. Zwłaszcza w upalne lato.- stwierdziła z nutką zazdrości w głosie Aryuki. Upiła odrobinę herbaty pytając.-A co jest dziwacznego w tych rybach?
- A ja tam wole swoją wannę, przynajmniej wiem w czym siedzę.- zaśmiał się Cho po czym spoważniał. - Ryby były bardzo duże, nigdy w życiu takich nie widziałem, a sporo łowiłem. No i niektóre miały rogi, inne znowu macki, naprawdę dziwaczne stworzenia.
-Rozumiem w czym rzecz. Pójdę do tego jeziora i upewnię się, że ryby w nim zostaną.- uśmiechnęła się Aryuki.-Porozmawiam z właścicielem tej kryształowej wieży.
Po czym zmieniła temat.- Syn pana Wanga pojechał w świat uczyć się zawodu? Zazdroszczę mu, odnalazł swą drogę i ruszył do przodu. Ale żona pana Wanga zapewne się martwi. Ile dni minęło od jego wyjazdu?
Cho podkręcił wąsa w zamyśleniu po czym zacmokał ustami i mrużąc oczy rzekł. - Jakiś tydzień temu... A matka chłopaka faktycznie się martwi, ale moim zdaniem przesadza. Młody Wang zawsze był zaradny to i w wielkim świecie sobie poradzi, pewnie jeszcze nieźle zarobi na swoich wypiekach. A to dobrze, bo od kiedy zamknęliśmy kopalnie, mało kto zarabia tu wiele. -dodał z uśmiechem staruszek.
-Dobrze dla Wanga... dla miasteczka już mniej.-westchnęła Aryuki w zamyśleniu wędrując palcem po obrzeżu filiżanki. Po czym zażartowała.-Może ja powinnam zająć się wypiekami, skoro konkurencja mniejsza?
- Na pewno byłbym stałym klientem . -stwierdził Cho i pożarł ostatnie z czarnych ciasteczek. - Jesień nadchodzi wielkimi krokami... -stwierdził patrząc na deszcz za oknem.
-I jesienny festiwal zbiorów też. Z tańcami... i okazjami do rozmowy z wdową Huen.- rzekła z ironicznym uśmieszkiem Aryuki przypominając sobie (nieudany, bo po pijaku ) flirt burmistrza z poprzedniego roku.
- Ekhym tak to też... -bąknął zarumieniony burmistrz odwracając wzrok odwracając wzrok na pobliska ścianę.- A ty kochana, nie znalazłaś sobie jakiegoś partnera, smutno ci musi być w takim dużym domu samej. -zagaił staruszek, a coś w głowie dziewczyny parsknęło ironicznym śmiechem.
-Zamknij się... To nie twoja sprawa.”- syknęła w myślach Aryuki do współlokatora tego ciała. Po czym dodała czerwieniąc się lekko.-Nie bardzo... bo... ciągłe wyjazdy... i obowiązki... świątynię trzeba posprzątać...No i...- im dłużej się dziewczyna jąkała tym bardziej czerwone było jej oblicze.- Nie mam czasu na takie... rzeczy.
- Za dużo na siebie bierzesz. -rzekł dziarsko burmistrz. - Świątynie zawsze może posprzątać ktoś inny, a ja w twoim wieku to... -dodał rozmarzonym głosem Cho i spojrzał mglistym spojrzeniem w sufit. - To były czasy... -westchnął burmistrz.
-Ojej … nie wiem czy niewinne dziewczę powinno słuchać takich opowieści.- odparła żartobliwie Aryuki.


- Faktycznie, faktycznie rozmarzyłem się. -zaśmiał się burmistrz machając ręką, jak by odganiał od siebie stado wygłodniałych komarów.- No nic chyba będę już szedł, obiecałem jeszcze staremu Yamato, że pomogę mu, ekhym sprawdzić jakość jego wyrobów. -stwierdził burmistrz wstając od stołu. Co do Yamato i jego wyrobów, każdy wiedział, że kowal często pędził w szopie samogony, które wraz z burmistrzem namiętnie opijali.
-Rozumiem.- odparła dziewczyna po czym odprowadziła burmistrza do drzwi żartując po drodze.-A na deszczową pogodę ponoć najlepsze są nalewek domowej roboty.
- Widzę, że wiesz co dobre. -odparł Cho ze śmiechem otwierając drzwi.- Tak więc życzę miłego dnia, i dziękuje, że zajmiesz się sprawą tej wieży. -dodał z ciepłym uśmiechem staruszek wychodząc na deszcz i machając dziewczynie ręką.

Burmistrz wyszedł, a dziewczyna przysiadła się z powrotem do stolika sięgając po ciastko.-Się narobiło. To twoja sprawka?
-Wątpię... Zbyt wiele minęło czasu, od naszego przeskoku. Gdyby to był efekt uboczny, to już by się wcześniej objawił.”- odparł głos w głowie dziewczyny.
Aryuki przeciągnęła się narzekając.- Ale mi się nie chce... tam iść.
Nawinęła na palec kosmyk czarnych włosów i bawiąc się nim zerkała na stojący w kącie oręż.
Rozmyślała nad całą tą sytuacją delektując się ciastkiem.

Po czym wstała i podeszła do okna, mówiąc do siebie.-Pada deszcz.
-I co z tego?”- stwierdził ze złośliwą satysfakcją głos w jej głowie.
-Pójdę jak przestanie. Może po południu. Dojdę pewnie pod wieczór do wieży.-odparła po czym zaczęła wyliczać.- Będzie potrzebny plecak, hmmm... dwie pary ubrań na zmianę, namiot, trochę jedzenia.
-Miecz, parę wybuchowych niespodzianek od Lao Hei’a wytwórcy fajerwerków. Linka z kotwiczką, kajdany, pejcz.”- wtrącił złośliwie głos w głowie dziewczyny, wywołując rumieńce na jej twarzy.
-Pejcz... też masz pomysły. Kajdany nie będą też potrzebne. To nie łowy, a rekonesans.- burknęła. A głos chichocząc cicho dodał.-”To może nadmuchiwany ponton i wędka. Podobno w jeziorku można złowić taaaaakieee ryby.
-To już prędzej.- odparła wymijająco dziewczyna sięgając po kieszonkowy zegarek z kopertą. -Na razie jednak posprzątam w świątyni, potem zajrzę do Lao Hei’a,potem pakowanie się i obiad. A potem wyprawa... to będzie prawie jak wycieczka.
Westchnęła cicho. Nie miałaby nic przeciwko takiej wyprawie dwa lub cztery dni później. Ale nie teraz...
Zasłużyła wszak na odpoczynek.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-01-2012 o 22:06.
abishai jest offline  
Stary 10-01-2012, 03:05   #5
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Słońce powoli wznosiło się nad Magnolią. Był to cudowny i wspaniały widok, zwłaszcza z miejsca w którym stał Lucius. Jednym z powodów dla których mieszkał ciągle na piętrze swojego sklepu był cudowny widok ze wschodniego balkonu. Nagły podmuch wiatru targnął długimi, niemalże białymi, włosami i płaszczem przystojnego mężczyzny. Zalało go nagle poczucie niepokoju, objawiające się na zewnątrz przez błysk w jego złotych oczach. Potrząsnął głową, pozbywając się irracjonalnego uczucia. Wszystko wskazywało że będzie to kolejny zwykły dzień. No, może nie do końca, sama myśl o powrocie Yuki wywoływała uśmiech na jego twarzy. Zszedł z balkonu i udał się do pracowni. Tworzył jedne z najlepszych dzieł w całym Fiore, ale kosztowało go to olbrzymią ilość czasu. Nim jednak zdążył porządnie zabrać się do pracy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Przekonany że to jego dziewczyna wyszedł szybko by powitać ją po powrocie. Był niezwykle zaskoczony widząc niskiego staruszka.

Mistrz gildii Fairy Tail spojrzał na Ciebie dziwnie poważnym wzrokiem po czym zapytał.
- Ty jesteś Lucius Hyalus?
Lucius był więcej niż zaskoczony wizytą starszego maga.
- Tak, zgadza się. - zdążył co nieco się opamiętać i ukłonił się grzecznie - Czym mogę służyć, mistrzu Makarov?
- Nie zajmę Ci dużo czasu... -powiedział markotnym głosem staruszek. - Jesteś chłopakiem Yuki tak?- spytał stary mistrz bezpośrednio.

Fala złych przeczuć zalała młodszego z magów.
- Owszem, to ja. - Lucius wyglądał na bardzo zaniepokojonego - Czy coś się stało z Yuki? Jeśli tak to proszę to powiedzieć wprost. - Powiedział tonem zgodnym z jego odczuciami. Podszedł do jednej z półek, wziął z niej szklaną kulę i zaczął obracać ją w palcach. Była to czynność która od najmłodszych lat pomagała mu uspokoić nerwy.
Staruszek opuścił wzrok i zacisnął lekko pięści. - Yuki nie wróciła ze swojej misji, nie wiemy co się z nią stało ale straciliśmy z nią jakikolwiek kontakt. -powiedział lekko drżącym głosem.

Ciszę po słowach Makarova przerwał nagły brzęk. Z dłoni Luciusa wypadł proch pozostały po szklanej kuli. Gdy mag się odwrócił, sprawiał wrażenie kompletnie innej osoby. Zniknął uprzejmy uśmiech, zastąpiony przez zupełny brak wyrazu, zaś z jego złotych oczu biła zimna determinacja. Powiedział cicho, acz całkowicie wyraźnie - Znajdę ją. Gdzie ostatnio ją widziano? Jakie wzięła zadanie? - Podczas gdy myślach słyszał głos krzyczący w ciemnościach że to nie mogło się zdarzyć. Nie drugi raz.
- Miała zająć się jakimś potworem niedaleko Kinto. -powiedział mistrz i spojrzał na właściciela sklepiku. - Nie powinieneś jechać tam w gniewie, wysłałem już kilku członków gildii na jej poszukiwania. -powiedział powoli i z rozwagą.
- W gniewie? - zapytał spokojnie Lucius - Ślepy gniew kosztował mnie brata. To się nie wydarzy ponownie. Wiem jak szukać zaginionej osoby, nie będzie to pierwszy raz kiedy to robię. Ostatnie cztery lata poświęciłem na przemyślenie moich błędów. Perfekcyjne panowanie nad sobą to jedna z rzeczy które udało mi się osiągnąć. - młody mag spojrzał staruszkowi prosto w oczy - Dołączę do grupy magów których wysłałeś, mistrzu Makarov, lub wyruszę na poszukiwania na własną rękę. Ale nie pozwolę sobie na stratę ostatniej osoby na której mi zależy. - spuścił wzrok - Nie przeżyję takiej straty.
- Oni już wyruszyli nie wiem czy ich dogonisz, ale pociągi do Kinto jeżdżą dość często. Tylko uważaj na siebie, wiem że kochasz Yuki ale to raczej zadanie dla magów a nie dla sklepikarzy. -dodał z wyrozumiałością patrząc na mężczyznę.
Delikatny uśmiech powrócił na twarz Luciusa - Mistrzu Makarov - powiedział spokojnie i wyraźnie - Ten sklep... jest tylko osłoną przed ciemną i mroczną częścią mojego życia. Zanim go założyłem musiałem uciekać przed całą mroczną gildią. Musiałem przed nią uciekać gdyż zamordowałem należącego do niej łowcę niewolników, maga, i wszystkich jego współpracowników w poszukiwaniach porwanego przez nich mojego brata. A, i byśmy mieli jasność we wszystkich kwestiach... - jedna myśl i w jego dłoni powstał doskonale wykonany szklany miecz - Jestem również magiem. I nie pozwolę by ktokolwiek czy cokolwiek groziło osobom mi bliskim. - odrzucił szklany miecz na bok, i po chwili rozpadł się on bez śladu - Będę gotów za pół godziny. Wyjeżdżam za godzinę. I niech bogowie pomogą każdemu kto będzie dość głupi by stanąć mi na drodze. - zdjął z jednej ze ścian perfekcyjnie wykonaną szklaną katanę, stworzoną jeszcze przez jego ojca - Gdyż ja litości miał nie będę.
Staruszek zmrużył oczy słuchając chłopaka po czym westchnął głośno. - Nie żebym o tym nie wiedział... Sam zrobiłem co mogłem by ukryć twój sklep przed wykrywająca magią. Ale uważaj na siebie, Yuki zależy na tobie, a nie chce by musiała cierpieć przez twoje decyzje. Czasem litość nawet dla najgorszego wroga, lepsza jest niż jego śmierć. -to mówiąc staruszek wyszedł ze sklepu zostawiając białowłosego by przemyślał sobie to zdanie.

Po wyjściu Makarova Lucius stał przez dłuższą chwilę w milczeniu. W końcu westchnął ciężko. Szok spowodowany złymi wieściami sprawił że był nieco nie miły w stosunku do staruszka. Postanowił go przeprosić gdy tylko wróci Kinto. Nie porzucił bowiem swojego zamiaru wyjazdu. Mistrz Fairy Tail miał rację w wielu sprawach, i mag szkła wiedział że weźmie sobie jego rady do serca, nie mógł jednak postąpić inaczej. Spojrzał na miecz w swoich dłoniach. Było to rodowe ostrze rodu Hyalus. Było tworzone przez trzy pokolenia, zostało ukończone przez jego ojca. On też kazał mu przysiąc że Lucius za wszelką cenę będzie chronił osoby mu bliskie. Już raz zawiódł, czego przypomnieniem był wyryty na błękitnej klindze miecza napis: „Dług Krwi”. Postanowił przygotować się do podróży jak najszybciej i posiadając wszystkie niezbędne rzeczy wsiąść do jak najwcześniejszego pociągu do Kinto. Rzucił ostatnie spojrzenie na swój sklep. Bycie artystą sprawiało mu niewiarygodną przyjemność i pozwalało godnie żyć. Nie mniej by móc sobie spojrzeć w oczy musiał porzucić to wszystko i po raz kolejny poświęcić się sztuce równie pięknej, ale o wiele straszniejszej. Sztuce walki i zemsty. Sztuce zabijania. Miał nadzieję że będzie to już ostatni raz. Zacierając ręce ruszył by przygotować się do wyjazdu. Miał nadzieje że uda mu się dogonić ludzi wysłanych przez Mistrza Makarova i połączyć z nimi siły.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 10-01-2012, 05:21   #6
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Młody chłopak ostrożnie badając czujnym okiem mijane budynki szedł wzdłuż głównej ulicy miasta portowego. Skryty pod długim do kolan karmazynowym płaszczem z rękawami zakończonymi falbankami i kapeluszem z rondem wyróżniał się wśród nielicznych przechodniów, z których większość stanowili zataczający się pijani marynarze wracający na swoje statki zapewne po długiej nocy spędzonej na wlewaniu w swoje trzewia taniego rumu i podszczypywaniu kelnerek w pobliskiej tawernie, której dość adekwatna nazwa brzmiała "Pod upitym szczurem".
- Dawaj Ed, zgłodniałem od tego zapachu pieczonej ryby! - zawołał skrzeczącym głosem włochaty stworek truptający za młodzieńcem. - Masz chyba dość kasy żeby jedną noc dla odmiany spędzić w przytulnej karczmie.
Edgardo bacznym wzrokiem zmierzył budynek, po czym zważył w dłoni sakiewkę.
- Chyba masz rację. Na twoje szczęście akurat ta nie rzuca się w oczy, więc sądzę że możemy się w niej zatrzymać do rana.
Wyraźnie uradowany stworek skocznym krokiem dobiegł do drzwi tawerny i wkładając w to niemało siły zdołał otworzyć je na ościerz. Z wewnądrz uderzył w Edgarda jeszcze mocniejszy zapach ryb i trunków, a światło lamp oliwnych oświetliło ich tak że zarówno chowaniec, jak i jego mistrz musieli zmrużyć oczy. W środku kilku marynarzy podśpiewywało sobie przy pełnych kuflach jakąś sprośną piosenkę, a paru innych przy stole obok klęło przegrywając swoją ostatnią wypłatę w karty z miejscowym szulerem. Karczmarz, jak to wszyscy karczmarze mają w zwyczaju, wycierał jedną ze szklanek brudną szmatą, zapewne czyniąc ją jeszcze brudniejszą niż była wcześniej.
- Co podać? - zawołał do dwóch przybyszy, spoglądając jednocześnie podejrzliwie na chochlika, gdy on i jego właściciel przekroczyli próg tawerny.
- Poproszę dwa razy specjalność zakładu i szklankę najlepszego wina jakie macie - odpowiedział spokojnie przybysz.
- A dla mnie grog! - dodał stworek. - Zawsze chciałem tego spróbować!
- Pewnie - mruknął karczmarz, po czym schylił się pod ladę i podał gościom zamówione trunki, a po dłuższej chwili wrócił z kuchni niosąc dwie porcje, jak trafnie zgadł chochlik, pieczonej ryby z grochem w apetycznie pachnącym sosie.
- 200 kryształów się należy. 250 jeśli zamierzacie wynająć pokój pokój na noc - odchrząknął, stawiajac przed nimi talerze.
- Zamierzamy - powiedział spokojnie Edgar, wysypując na ladę całą zawartość kiesy. - Wiesz może czy ktoś w tym mieście miałby dla mnie pracy? Profesjonalnie zajmuję się polowaniem, ale nie pogardzę także inną robotą.
- Polowania mówisz? - karczmarz zgarnął kryształy z lady i zastanowił się przez chwilę. - My tu żyjemy głównie z rybołóstwa i handlu, ale trafiłeś w samą porę, bo zdaję się że znajdzie się w mieście robota w sam raz dla ciebie.
Gdy gospodarz zaczął opowiadać młodzieńcowi o zaginionych łodziach i wyprawie organizowanej przez zakon złotych krzyży, chochlik zręcznie wspiął się na ladę i z iście zatrważającym apetytem zaczął pochłaniać rybę, popijając co jakiś czas z kufla, który musiał podnosić obiema rękami.
- Rzeczywiście wygląda na robotę potwora morskiego - przytaknął chłopak na opowieść karczmarza. - Co prawda nie miałem z nimi jeszcze za wiele do czynienia, ale czytałem co nieco o krakenach i wijach morskich zdolnych zatapiać wielkie okręty. To mi jednak wygląda na coś dużo mniejszego. Nie powinno sprawić większych kłopotów wprawionemu oddziałowi rycerzy. Jednak mimo wszystko może przydać im się pomoc łowcy. Na morzu zawsze trzeba mieć się na baczności.
Zamieszał płynem w szklance, podniósł ją do ust i powoli wysączył resztę wina, a po dłuższej chwili dodał jeszcze:
- Ale jeśli polowanie będzie udane, mogę ci później przynieść jakieś trofeum. Mieszkańcy na pewno z przyjemnością zobaczą łeb tego stwora nad twoim kominkiem. Pod warunkiem, że rzeczywiście jest to potwór, a nie jakiś szurnięty czarnoksiężnik porywający rybaków dla zabawy.
- Oj, byłbym ci bardzo wdzięczny - skwapliwie przytaknął właściciel i uśmiechnął się sam do siebie. - Coś takiego z pewnością przyciągnęłoby sporo klientów. A jeśli będzie się ładnie komponować z wnętrzem to chętnie wynagrodzę cię za fatygę.
- Ależ nie ma o czym mówić. To że w ten sposób zarabiam na życie, nie znaczy że żeruję na strachu zwykłych ludzi przed potworami - mówiąc to młodzieniec wstał z krzesła i zrobił krok w kierunku schodów na górę. - A teraz pozwól, że ja i mój towarzysz udamy się na spoczynek po długiej podróży. Domyślam się, że krzyżowcy wyruszą o świcie? Niebezpiecznie byłoby gdyby wyprawa przeciągnęła się aż do zmierzchu. Potwory morskie są już wystarczająco niebezpieczne w dzień, a co dopiero pod osłoną nocy.
- Zapewne masz rację - mruknął karczmarz, po czym podał łowcy klucz. - Trzeci pokój od prawej. Miłej nocy.
- I panu również.
Chłopak ziewnął przeciągle. Chochlik również skończył pałaszować późną kolację i udał się za swoim panem na górę. Ich pokój był skromny, ale przytulny. Do rana zostało zaledwie parę godzin, ale Edgar przyzwyczajony był do krótkiego snu. Prześpi się już na okręcie zakonników. Nie wątpił że przyjmą oni jego pomoc z otwartymi ramionami. W końcu jak często zdarza się, żeby do tego typu miasta portowego zawitał doświadczony łowca, a do tego mag?

O świcie Edgardo czym prędzej wstał z łóżka i założył swoje skórzane buty. Przeciągnął się i w tym samym momencie dał o sobie znać jego bok, na którym widniały dwie świeżo zagojone okrągłe rany. Jego ciało niemal w całości pokrywały blizny o różnorakim kształcie i wieku, a najdłuższa ciągnęła się od lewego barku aż do dołu pleców i wyglądała na wyżłobioną przez pazury jakiegoś monstrualnego niedźwiedzia. Albo czegoś o podobnych gabarytach.
- Co powiesz na filiżankę herbaty, Impie? - zawołał do swojego towarzysza, który spał jeszcze smacznie w nogach łóżka na kupce siana.
- He? - zapytał przecierając oczy. - To już świt? Czuję się jakbym przespał nie więcej niż 10 minut.
- Pospiesz się, będziemy potrzebowali przynęty na tego potwora morskiego.
- Co...? Aha... Rzeczywiście... - chochlik ziewnął przeciągle, jednak dopiero po chwili jego mózg zaczął pracować. - Zaraz... W sensie że ja mam być tą przynętą!?
Edgar zignorował wybuch skrzata, gdyż właśnie wyciągnął spod łóżka gruby pas do którego przypięty był długi rapier oraz lewak, który następnie zapiął na sobie. Potem zaś zarzucił na siebie z powrotem swój płaszcz, który zadzwonił tak jakby przenoszono w nim całą tonę żelastwa. Następnie młodzieniec założył jeszcze na głowę kapelusz, a gdy zszedł na dół karczmarz był na tyle miły, że zaproponował mu śniadanie na koszt firmy.
- Bardzo chętnie, ale nie mam już więcej czasu. Obowiązki wzywają.
- To zrozumiałe - przytaknął właściciel. - W takim razie powodzenia, i oby wyprawa zakończyła się powodzeniem.
- O to nie musisz się martwić - odrzekł chłopak opuszczając przybytek i zmierzając w kierunku siedziby zakonu złotych krzyży.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 10-01-2012 o 07:41.
Tropby jest offline  
Stary 10-01-2012, 19:26   #7
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=V65AYNaoFMw[/MEDIA]
Kerei przyglądał się panoramie miasta w oddali. Ziewnął rzucając się na trawę.
Podróżował już od zdecydowanie długiego czasu, miał momentami ochotę rzucić się na trawę i przespać kilka dni. Niestety jednak idea pościgu zabraniała jakiegokolwiek zbaczania z trasy.
Leniwie zdjął z plecak i zaczął przeglądać jego zawartość. Nie było tam praktycznie nic. Dopiero po dłuższym przeszukiwaniu odnalazł pół bochenka chleba oraz resztki wody. Być może sugerowanie się plotkami o wyspie rybackiej nie tylko pomoże mu z szukaniem śladu, ale i wyleczy koszty podróży.
Po zjedzeniu posiłku podniósł się, gotowy do dalszej drogi.
Miał on 1,69m wzrostu, czyli dosyć mało. Zielone oczy i krótkie, jasno brązowe włosy w obecnej chwili owinięte również bandażem na głowie, sugerującym że niedawno otrzymał w nią jakieś uderzenie.
Przez swoje fobie, oraz nielogiczne przekonanie, że wszystkie spodnie dłuższe niż kolana są przeznaczone dla kobiet, paradował w krótkich czarnych spodniach oraz zimowych butach i grubej kurtce, gotowy na jakąś nieprzewidzianą lodową apokalipsę.
Z plecakiem i zawile zdobioną kosą na plecach równym krokiem ruszył przed siebie.


Nie zwlekał od razu udając się do punktu organizacyjnego, albo raczej na jego poszukiwanie.
Budynek siedziby złotych krzyży, nie był tak imponujący jak ten znajdujący się w Magnoli. Ot przypominał zwykłe koszary, które zamiast godła danego miasta, porozwieszane miały flagi z symbolem złotego krzyża. Wszędzie kręcili się zbrojni, najemnicy jak i osoby dbające o zaopatrzenie nadchodzącej wyprawy. Wojskowy żargon mieszał się z kłótniami o koszty kapusty, z drugiej strony ktoś komuś wyrzucał że kartofle to tu strasznie drogie.
Do sali gdzie prowadzone były zapisy nie trudno było trafić, prowadziło do niej wyraźne oznakowanie. Drewniane drzwi prowadzące do pomieszczenia obarczone były stosowna karteczką “
ZAPISY
” a w kolejce stały już tylko dwie osoby.
Przyjmował je młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach i dziarskim uśmiechu. Przywodził na myśl szlachcica, zapewne też miał już pewną range w szeregach Krzyży , o czym mogła świadczyć dobrze wykonana lekka zbroja, ukryta pod czarnym podróżnym płaszczem. Wysokie buty sięgały pod same kolana, a przy pasie w pochwie skryty był długi miecz.

Odprawił właśnie młodego najemnika, i delikatnym gestem okrytej rękawiczką dłoni przywołał kolejnego uczestnika kolejki.
Kerei przyjrzał się uważanie znaku, ale nie mógł go rozczytać. Teoretycznie był świadom jego znaczenia, ale wiecznie zapominał, czym różnią się małe znaki od dużych. I czemu te są duże nawet po pierwszej literze...Z drugiej strony, wszystko jedno. Mógł potem zapytać.
Stanął za dwójką osób i zaczął się im przyglądać, próbując wywnioskować czy jeśli będą na wyprawie, faktycznie się przydadzą.
Osobnicy nie wyróżniali się niczym szczególnym, ten który aktualnie rozmawiał z czarnowłosym wyglądał na podstarzałego pirata, drugi zaś zdawał być się młodym łucznikiem. “Pirat” szybko został odesłany do domu, rozmowa z młodzikiem trwała zaś dłużej, a na jej zakończenie został wręczony mu jakiś kwitek.
- Prosze teraz Pana kolej.- powiedział egzaminator wskazując Kereia.
Lekko przetarł oczy podchodząc do czarnowłosego. Spytał go w prosty sposób
- W jakim celu to okno? Gdzieś tutaj chyba się zbierali zbadać ostatnią sprawę. I jeszcze płacili za to? - zdecydowanie nie przemyślał nawet wypowiedzi.
- Jakie okno? -zapytał zbity z tropu mężczyzna. - A jeżeli masz na myśli zapisy na wyprawę, to ja jestem od rekrutacji nowych. -dodał po chwili namysłu.
- No to. - Pokazał za siebie. - Wróć. To są drzwi. Okna były przeźroczyste. - Stuknął się w czoło. - Inaczej, dokąd ta kolejka tutaj była?
- To byli chętnie do zapisania się na wyprawę.- odparł powoli egzaminator, jak gdyby zwracał się do człowieka o niesprawnym rozumie. - Czy Pan nie pomylił budynków?
- Nie, nie martw się młody. Tego miejsca szukałem. - Odparł nie spostrzegając drobnej pogardy, jaka znajdowała się w wypowiedzi egzaminatora. - Umm, to, jakie są zasady wyprawy?
Mężczyzna westchnął kręcąc głową z zażenowaniem. - Po pierwsze trzeba samemu za siebie odpowiadać, po drugie trzeba być przydatnym, po trzecie zgodzić się na wykonywanie rozkazów dowódcy do którego zostaniesz przydzielony i odnosić się do niego z szacunkiem. -wyrecytował czarnowłosy mężczyzna. - No i wypełnić kilka dokumentów.
Kerei spoglądał nieco zdziwiony na chłopaka. "Nie mógł po prostu powiedzieć, że zasady wyznacza dowódca grupy?".
- Podaj dokumenty. I coś do pisania. - i tak musiał zbadać sprawę, więc nie miał o czym dyskutować. To pierwszy ślad Odgena od dawna, a jutro będzie za późno. Chyba, że znalazłby prywatną łódź i żeglarza, ale jakoś nie brzmiało to dla niego zachęcająco.
- A jesteś pewny że się nadajesz i będziesz przydatny? Co potrafisz co może sie nam przydać? -zapytał oficer nie wręczając chłopakowi żadnych dokumentów.
Chłopak zdjął z pleców kosę. Uniósł rękę w górę i wykonał kilka obrotów bronią, aby wbić ją w blat biurka. Podparł ją pod pachą i zapierając się prawą noga o blat zbliżył twarz do twarzy rozmówcy.
- A po cholerę bym tutaj przychodził? - Patrząc po twarzy nie ekscytował się zbytnio, może był najwyżej zmęczony bądź zaspany. Miał nadzieję, że w koszarach szuka się po prostu wojowników, którzy po prostu mogliby wejść i pozamiatać
- Wiele osób tu przychodzi licząc po prostu na łatwy zarobek. -odparł mężczyzna który nie drgnął nawet o cal. Siła spokoju można by powiedzieć.- Wyjmij ostrze z blatu a ja podam Ci dokumenty. I od tego momentu zwracaj sie do mnie Kapitanie, lub proszę Pana, czy to jasne?- zapytał unosząc cienkie brwi.
Około dwie sekundy zajęło mu analizowanie, co łatwiej zapamiętać, "Pan" czy "Kapitan". Drugim mianem posługiwał się jednak częściej. Wyjął ostrze i stanął jak przedtem, wieszając broń na plecach.
- Tak jest, kapitanie. - stanął na baczność w wyćwiczony dawno sposób, czekając na papiery.
Papiery szybko znalazły się przed nim, było ich sporo i miały bardzo dużo małych literek, oraz miejsc które należało mozolnie wypełniać.
Papierów nie czytał, nigdy nie miał zamiaru. Po prostu podpisywał wybrane pola swoim imieniem, tyle akurat potrafił. Zaczęło do niego powoli dochodzić, że tego typu zaległości będzie musiał nadrabiać, jeśli faktycznie chce wywalczyć awans. Choć robi to tylko z zasady.
Jakby nie spojrzeć, gdy w końcu odnajdzie Kai sporo może się zmienić.
Kapitan stał nad nim gdy ten wypełniał dokumenty, by potem odebrać je bez słowa i wręczyć chłopakowi kwitek. - Za to dostaniesz w magazynie wyposażenie, wypływamy jutro z samego rana, ty będziesz stacjonował na pokładzie “Wesołej Rozety”, ja tam dowodzę. -dodał z lekkim uśmieszkiem dumy.
- Tak jest! - "Będzie wesoło" dodał w myślach już nie tak energicznie, odwracając się w stronę drzwi. Może w końcu ten pościg się w końcu zamknie. Pół roku to okrutnie długi okres.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 10-01-2012 o 19:31.
Fiath jest offline  
Stary 11-01-2012, 19:05   #8
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Kolejny dzień okazał się ciężki. Dziewczyna w pocie czoła pracowała nad swoim stylem walki, mimo, że większość musiała robić "na sucho". Tak samo uważała, by jej energia magiczna nie spadła zbyt nisko. Przez to nie mogła normalnie trenować i nie oszukując się - była rok w plecy.
Dzień jak codzień. Wstać, zjeść, słuchać się. Nie wiedziała czy ma być szczęśliwa, że traktowana jest jak królowa, czy płakać, że w rzeczywistości jest więźniem. Czas pokaże...tak sobie tłumaczyła.
- Pan Taker Panienkę prosi. –powiedział Sebastian, który gdy tylko rozbrzmiały pierwsze dźwięki muzyki otworzył drzwi jej pokoju. – Ma też dla Pani nową sukienkę. –dodał kelner pokazując Anette jej nowy strój.
- Ile jeszcze będzie to wszystko trwało? - zapytała dziewczyna. Minął rok odkąd znalazła się w tym miejscu. Widać było delikatne zmiany w jej wyglądzie. Włosy urosły do barków, piersi nieznacznie się powiekszyły, dodatkowo jej paznokcie były krótsze niż na początku.
- Kiedy będę mogła wyjść? Męczy mnie to wszystko. - Powiedziała krótko.
- Pan Taker niebawem o wszystkim Panią powiadomi, proszę się przebrać, dziś jest ważna okazja Anno.- powiedział Sebastian, który od dłuższego czasu nazywał dziewczynę tym imieniem z nieznanych powodów.
- Twoja krew zostanie przelana na jednym z grobów Pańskich. Traktowanie Marii w taki sposób nie zostanie wynagrodzone.
Powiedziała krótko i przebrała się w strój po czym poszła za lokajem.
- Zawsze tak zabawnie mówisz. -skomentował Sebastian ze słodkim uśmiechem i zaczął prowadzić Anette korytarzem. - Jak Ci minął dzień? -zagadnął spokojnym głosem
- Tak jak pozostałe 365 które tu przesiedziałam. - odparła krótko. Nie mówiła nikomu ale przebieranki przypominały jej po części pobyt u ciotki. Przynajmniej jeszcze nim stała się opryskliwa dla świata. Nawet jej się to podobało.
- Mam nadzieje, że masz ochotę potańczyć, Pan Taker jest dziś w bardzo dobrym humorze. -stwierdził Sebastian ciepłym głosem.
- Nie bardzo. - odparła.
- Na pewno się przekonasz do tańca. -odparł kelner i skręcił w jeden z licznych korytarzy spoglądając przez jedno z okien. - Piękna pogoda prawda?
- Mam nadzieje, ze dzis wyjde z tad. Mam juz dosyc. - było to bardziej stwierdzenie do samej siebie niz do lokaja.
- Niestety ale nie sądzę by to był jeszcze ten dzień, ale przecież nie jest tu nam tak źle prawda? -dodał z uśmiechem czarnowłosy.
- Mimo wszystko wolałabym iść do domu. - odparła.
Sebastian doprowadził w końcu dziewczynę do drzwi zza których dobiegała muzyka, i otworzył je lekkim ruchem ręki. Dźwięki instrumentów przybrały na sile, a oczą Anette ukazał siś tańczący Taker, wraz z dość nietypową tancerką.



Szkielet niższy od niego z cierniową koroną na głowie. Anette nigdy wcześniej go nie widziała, a był to widok conajmniej dziwny. Zwłaszcza to że białowłosy co chwile całował czaskę.
- Co jest...? - zapytała się cicho.
Taker jednak nie zwracał na dziewczynę uwagi, Sebastian zaś tylko nucił cicho pod nosem.
Anette podeszła kilka kroków, tak by znaleźć się obok stolik i uderzyła w niego dłonią.
- Rok minął, odkąd tu jestem. Gadaj na co czekamy! - wydarła się dziewczyna.
- Ciiii- Sebastian przyłożył palec do ust i wskazał Takera. - Dawno się nie widzieli, daj im trochę prywatności i spokoju. -powiedział spokojnym tonem.
- Ze co!? Kurwa, o co tu chodzi! - złość dopadła ją w najmniej oczekiwanym momencie.
- Anno mamy gościa.- szepnął Taker do szkieleta ignorując pytanie Anette. - Prawda że to piękna dziewczyna, niemal taka jak ty. -dodał i zakręcił piruet wraz ze swym niezbyt żywym towarzyszem tańca.- Przyłączysz się do nas? -zwrócił się Taker do Anette.[/i]
- Kiedy bede mogla wyjść. - zapytała krótko.
- Powiedziałem że chce byś z nami zatańczyła. -powiedział sucho jak nigdy Taker i spojrzał na Anette groźnie.
- Ja powiedziałam, że jak się dowiem to się zastanowie czy tańczyć. - odparła stanowczo.
- Powiedziałem TAŃCZ. -ryknął Taker, a jego oczy błysnęły szkarłatem, Anette zaś poczuła niesamowity ból w sercu, jak ktoś ciąłby je skalpelem.
Mimowolnie zaczęła tańczyć. Zdziwiona sytuacją przynajmniej dała radę zauważyć jaki poziom umiejętności prezentuje Taker. Samą siłą myśli był w stanie zadać jej ból serca. Dziewczyna zaczęła się poważnie obawiać jej przyszłego przeciwnika.
Taker uśmiechnął się a jego oczy przygasły, gdy patrzył na tańcząca Anette, usadził szkieleta na krześle przy stole po czym oznajmił - Ide coś załatwić bawcie się dobrze, Sebastianie pomóż panią. - po tych słowach opuścił salę.
Dziewczyna podparła głowę na ręku i uderzając paznokciami o blat stołu czekała na powrót Takera...
 
BoYos jest offline  
Stary 13-01-2012, 18:19   #9
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Powszechnym przekonaniem o magach z gildii Fairy Tail jest, że cechuje ich głośne i nieprzewidywalne zachowanie, upodobanie do wszelkiego typu zabawy jak i ogólnie pojęta wesołość i optymistyczne podejście do życia. Z perspektywy jednego z magów Andher mógł potwierdzić, że jeśli chodzi o większość członków to faktycznie tak było, co początkowo niezbyt przepadającemu za kontaktami z innymi ludźmi kapelusznikowi przeszkadzało. Później zdołał się do tego przyzwyczaić a w ostatnim czasie nawet polubić, nawet jeśli wciąż zachowywał dystans pracując albo w pojedynkę albo w duecie z Croną, niechętnie przyjmując zadania wymagające większej liczby magów. Takim podejściem wyróżniał się nieco od innych magów, jednak najwyraźniej nikomu w gildii nie sprawiało to problemu choć i nie powstrzymywało od prób wciągnięcia Andhera w rozmowy lub zabawę. Jeśli natomiast chodzi o wygląd, tutaj również cienisty mag wyróżniał się na tle reszty - nie dość że był niezwykle wręcz wysoki to nieodmiennie ubierał się w szary płaszcz prochowiec z zawsze postawionym kołnierzem, strój zasłaniający dokładnie całe jego ciało za wyjątkiem widocznych na twarzy okularów. Ubranie to, w założeniu mające czynić go anonimowym tak naprawdę zwracało na niego jeszcze większą uwagę niż zwykle, oraz doprowadziło do nadania mu pseudonimu kapelusznik

Mimo swojego podejścia do innych Andher zdołał nawiązać nieco bliższe relacje z dwoma osobami. Jedną z nich była Crona, dziewczyna wcześniej pomagająca kultowi nekromantów a następnie zwerbowana przez kapelusznika do gildii, oraz Lao, potężny wojownik z którym dwukrotnie wcześniej zdarzyło się cienistemu skrzyżować broń, co za każdym razem skończyło się ciężkimi ranami dla obydwu. Również z nimi, za sprawą nieznanej magii trafił teraz do tego miejsca o którym wiedział tylko tyle, że nie spotka ich tutaj nic dobrego. Nie mając większego wyrobu podjął rzuconą rękawicę i rozpoczął grę nie tylko o swój los, ale także o losy tych, którzy mu towarzyszyli. Pytanie brzmiało - czy mag polegający bardziej na przebiegłości niż na mocy zdoła uratować siebie i przyjaciół?

***

Najważniejszym z nurtujących Andhera pytań było to, czy otoczenie w którym znajdowali się razem z Lao i Croną było rzeczywistością czy może jakąś formą magii, w stylu iluzji lub kontroli umysłu. Może i były to jałowe rozważania, w tej chwili niezależnie od odpowiedzi i tak nie mógł zrobić nic innego jak wziąć udział w tej grze, zwłaszcza że poza typową niechęcią i niewielką nutką obawy naturalnej w takiej sytuacji odczuwał zaciekawienie. Kto dokładnie stał za tym wszystkim i jaki był jego cel? Zwyczajne uśmiercenie kapelusznika nie powinno stanowić problemu dla kogoś kto to zorganizował, jednak zamiast tego cienisty mag miał brać udział w tajemniczych próbach. Sprawdzan możliwości czy zabawa w kotka i myszkę przed ostatecznym polowaniem? Oraz, co ważniejsze, dlaczego wplątano w to również Lao i Cronę, czy oni również byli istotni dla nadchodzących wydarzeń czy może trafili tutaj tylko z tego powodu, że byli razem z nim? Zanim próby się zakończą najprawdopodobniej pozna odpowiedzi na te i inne pytania, o ile oczywiście uda mu się wyjść z prób zwycięsko

Wyzwaniem pierwszym był labirynt w którym musieli odnaleźć gwiazdę a następnie trafić do wyjścia co samo w sobie zdawało się trudne, a na dodatek jakby tego było mało, donośny ryk oznajmił że nie będą w tym labiryncie sami. Obce miejsce gdzie łatwo stracić drogę i nieznane monstrum za plecami, najwyraźniej wszystko zostało zaprojektowane w ten sposób by wzbudzić strach w kapeluszniku i jego towarzyszach. Nie miał pewności czy niebezpieczeństwo jest realne czy to tylko forma straszaka by przez pośpiech popełnili jakiś błąd w drodze po gwiazdę, nie zamierzał jednak zostawać tutaj by przekonać się na własne oczy.

- Uważajcie, coś mi mówi że równie duże lub nawet większe niebezpieczeństwa będą przed nami. Oszczędzajcie moc i trzymajcie emocje na wodzy, przede wszystkim nie poddajcie się strachowi. Załatwimy to szybko i pójdziemy dalej
- Damy sobie radę, nie mam zamiaru zginąć w jakimś cyrku. -odparł dziarsko Lao kręcąc młynka włócznią. Crona jednak tak pewnie nie wyglądała bowiem, jej palce wpiły się mocnej w ramie kapelusznika i w milczeniu ruszyła z nimi w objęcia korytarza.

Kapelusznik miał nadzieję, że pewność siebie jaką nadał swojemu głosowi korzystając z odrobiny magii udzieli się również pozostałej dwójce. Sam wcale nie czuł się zbyt pewnie, jednak zdawał sobie sprawdę że w tej chwli nie ma żadnej innej możliwości jak wkroczyć do labiryntu. Na wszelki wypadek dobył broni i ruszył do przodu

Początkowo labirynt składał się tylko z co chwile skręcającego korytarza bez żadnych rozwidleń, było tu niezwykle cicho, a światła dostarczały wiszące wysoko nad grupą pochodnie. Po dłuższym marszu trójka bohaterów dotarła w końcu do rozwidlenia, a dokładniej na skrzyżowanie. Drogi prowadziły w czterech kierunkach, z czego z jednej ścieżki właśnie wyszli.
Gdy tylko Lao który zamykał pochód wraz z innymi stanął na środku skrzyżowania, powietrze we wszystkich czterech przejściach zaczęło poruszać się niczym podgrzane. Zaś cała trójka usłyszała głos klauna, który ich wcześniej w tym miejscu powitał.

- Kłamstwo to paskudna sprawa prawda? Gdy już raz zaczniesz kłamać nie umiesz zawrócić z tej ścieżki. Zaczynasz tworzyć swój własny labirynt prawdy i fałszu, w którym gubisz swych wrogów jak i przyjaciół. Ale czy przypadkiem sam też nie zaczynasz zatracać się w tych ścieżkach? Co o tym sądzisz Andherze? Którą drogę tym razem obierzesz, jaką sztuczką spróbujesz się posłużyć by zdobyć to czego pragniesz... - po tych słowach głos klauna ucichł a Crona cicho szepnęła do chłopaka.
- O co mu chodzi... czy wiesz co tu się dzieje? Wygląda to jak by on Ciebie znał.

Najperw Andher zwrócił się do Crony

- Być może i mnie zna... Może nawet i ja znam jego, jednak moja pamięć nie jest kompletna, więc nie mogę być tego pewny. Niezależnie jednak od tego w tej chwili jest naszym wrogiem, niezależnie od tego co powie lub zrobi
Następnie odezwał się na głos, nie mając pewności czy błazen jest w stanie go usłyszeć, nie mógł jednak zostawić jego słów bez odpowiedzi
- Tworzę nowe ścieżki wyplatając je zarówno ze swoich słów jak i ze swej mocy by zgubić na nich wrogów, nawet jeśli przeciwnikiem jest mój własny umysł. Kłamstwo jest tylko środkiem do osiągnięcia celu, takim samym jakim mogą być ostrza lub błyskawice i coś tak błahego jak zasady moralne nie powinno nas ograniczać. Wszyscy Ci, którzy zbaczają na tworzonych przeze mnie rozdrożach, nie rozumiejąc że właściwa droga zawsze jest najprostsza sami są sobie winni
- Nie podoba mi się to wszystko, czemu nigdy mi nie mówiłeś, że nie pamiętasz wszystkiego? -bąknęła Crona cicho idąc ciągle przy kapeluszniku. Lao kroczył za nimi w pozycji bojowej, ze skupieniem wypisanym na twarzy.

Andher zdecydowanym krokiem ruszył w ścieżkę wiodącą na wprost, nie chcąc tracić czasu na próżne rozważania. Szedł pierwszy, nie porzucając czujności, spodziewał się bowiem w każdej chwili że natkną się na jakieś pułapki lub zostaną zaatakowani. Częściowo miał rację, bowiem gdy tylko wkroczył za dwójką towarzyszy do korytarza, za nimi wyrosła ściana odcinająca drogą powrotną.

- Jak zawsze pędzisz na przód Andherze, jak zawsze.- rozległ się głos Klauna. - Miałem rację mówiąc, że nie umiesz zawrócić ze ścieżek swego kłamstwa. -dodał i zamilkł.
- Gdybym zawrócił ze swojej ścieżki oznaczałoby to, że moje dotychczasowe działania były bezsensowne. Pozostaje więc tylko jedna droga którą muszę kroczyć, niezależnie od tego, dokąd mnie zaprowadzi. Nigdy jednak nie obrócę się za siebie i nie przyznam się do porażki

Odpowiedzią było milczenie. Nie pozostawało więc nic innego jak ruszyć dalej przed siebie, droga znowu była długa i skręcała co chwile. Po pewnym czasie jednak przed grupką stanął długi prosty korytarz, nie było wręcz widać jego końca. Cofnąć się jednak nie było można, tak więc cała trójka ruszyła przed siebie, po kilkunastu krokach Lao pociągnął nosem i zauważył.

- Czy tylko ja czuje tu ten dziwny smród?

Gdy to powiedział, Andher faktycznie uświadomił sobie że z powietrzem coś jest nie tak. Pachniało jakoś mdło, ciężko było oddychać. Jednak nim głębiej zdążył się zastanowić nad tym dziwnym zjawiskiem, usłyszał za plecami ciche kroki. Gdy sie odwrócił ujrzał, że z korytarza który dopiero co opuścili wyszła kobieta. Bosa młoda dziewczyna, ubrana jedynie w bieliznę oraz wiele szali. Była opalona, o egzotycznej urodzie, wydawała się kapelusznikami jakaś znajoma. Uśmiechnęła się kącikiem ust i wyciągnęła przed siebie ręce na których zabrzęczały metalowe bransolety. W tym też momencie Lao rozszerzył oczy ze zrozumieniem i krzyknął.

- Biegiem ale już!

Andher ruszył za Lao, jednak zdumiało go że tak silny wojownik odwraca się plecami do przeciwnika, zwłaszcza teraz gdy mieli przewagę liczebną. Zdawał sobie sprawę że faktycznie czasami odwrót jest lepszym wyjściem, jednak musiał dowiedzieć się czegoś więcej

- Dlaczego uciekamy, czyżbyś znał tą kobietę?
- Nie znam jej, ale wiem co chce zrobić! Biegnij jak szybko możesz. -ryknął Lao, który pędził przed siebie jak szalony.

W tym czasie kobieta stojąca za nimi, uderzyła swymi bransoletami o siebie tworząc iskrę. Wtedy też Andher zdał sobie sprawę czemu w korytarzu tak źle pachnie - miejsce pełne było gazu, łatwopalnego gazu.



Słup ognia zaczął pędzić za trójką uczestników tej chorej gry. Końca korytarza zaś wciąż nie było widać, zaś ogień do wolnych nie należał.
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 13-01-2012, 18:20   #10
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Magia Andhera, choć doskonale współgrała z jego zdolnością walki oraz dość przebiegłym sposobem postępowania w takiej sytuacji była bezużyteczna. Ogień poruszał się szybciej niż biegła ich trójka, a zbyt duża odległość uniemożliwiała bezpieczną ucieczkę. Lao i Crona trafili tutaj przez niego i jego obowiązkiem było zapewnić im bezpieczeństwo, musiał więc zaryzykować i wykorzystując swoją pomysłowość zapobiec bolesnemu końcowi w płomieniach

- Na ziemię! - krzyknął cienisty mag po czym dobywając obydwu sztyletów odwrócił się twarzą do napastniczki. Na jego twarz wypełzł szalony uśmiech gdy zdecydowanym potarciem dwóch ostrzy kapelusznik spróbował również wzniecić iskrę

Próba ryzykowana i szalona, ale czy czasem szaleństwo nie jest najlepszą odpowiedzią, na wyzwania jakie stawia przed nami życie? Iskra wzniecona przez kapelusznika zrobiła swoje. Dwa słupy ognia zderzyły się ze sobą. tworząc potężny wybuch. Andher niemal się nie wywrócił, a jego kapelusz cudem został na głowie. Niebezpieczeństwo zostało jednak zażegnane, zaś tajemnicza kobieta zniknęła.

- Nie wiem komu podpadłeś, ale najwidoczniej Cie nie lubi. -zauważył Lao otrzepując swój pancerz i pomagając wstać Cronie.
- Cholernie mi się to nie podoba - odpowiedział Andher poprawiając kapelusz i otrzepując płaszcz z sadzy - - A już szczególnie to, że ta gierka jest wycelowana w całą naszą trójkę. Jeśli miał coś tylko do mnie dlaczego zastosował takie metody które mogą zranić również was? Jeszcze nigdy nikogo nie zabiłem, ale tym razem nie wiem, czy będę w stanie się powstrzymać jeśli wpadnie w moje ręce. Jesteście cali? Jeśli tak, to ruszajmy dalej
- Ta mi nic nie jest. -stwierdził Lao, a Crona wracając do swej strategicznej pozycji przy ramieniu Andhera dodała- Mi też nie, a ty, jesteś cały?- po czym zaczęła ścierać plamę sadzy z policzka kapelusznika. Drużyna ruszyła dalej zaś Lao zagadnął. - Ciekawe co z resztą twoich towarzyszy, jak sądzisz?
- Skoro trafiliśmy tutaj w trójkę to zapewne pozostali są bezpieczni, taką mam przynajmniej nadzieję. Jak groźny był ten twój pracodawca i jego pozostali pomocnicy, wystarczająco by pokonać magów a naszej gildii?
- Hymm, nie wiem do końca, dotarłem do wszystkich trochę później, ale myślę że twoi przyjaciele powinni dać radę.- stwierdził włócznik drapiąc się po brodzie. Droga zaś prowadziła dalej prosto, aż w końcu drużyna doszła do kolejnego rozwidlenia. Tym razem drogi prowadziły w lewo, prawo no i droga powrotna.

Andher zrezygnował z wyprowadzania Lao z błędu gdy ten pozostałych magów z Fairy Tail określił jako jego przyjaciół. Wszyscy jego przyjaciele w tej chwili znajdowali się w labiryncie i to z jego powodu, nie miał więc ochoty martwić się o to jak poradzili sobie inni członkowie gildii, zwłaszcza że właśnie dotarli do kolejnego rozdroża. Tym razem nie mógł dalej iść prosto, jakby twórca labiryntu ponownie probówał mu zasugerować że dobrą drogę pozostawił za sobą. Kapelusznik jednak nie miał zamiaru zawrócić z raz obranej drogi, zamiast tego skręcił w lewo, na następnym skrzyżowaniu planując iść w prawo. Gdy tylko grupka skręciła w lewo, powietrze zafalowało i wszyscy usłyszeli głos klauna.

- Przyjrzyjmy się więc trochę historii, ile w niej fikcji a ile teroii. -powiedział śpiewnym głosem, a przed trójką wędrowców pojawiły się dwie pół przezroczyste postaci, mężczyzny i kobiety. - Szczęśliwe dni dla rodziny nastały, gdy narodził się ich synek mały. -wyrecytował klaun, a koło dwóch zjaw pojawiła sie trzecia, przedstawiająca na oko sześcioletniego chłopczyka o czarnych włosach. Co dziwne twarze widm były niewyraźne nie dało się ich poznać. - Chłopczyk ten jednak skrywał we wady, rodziców często doprowadzając do zwady. -wyśpiewał klaun a przed oczami trójki wędrowców rozegrała się scenka.

...chłopiec biegł gdzieś, potrącając stolik na którym, stał wazon. Oczywiście ozdoba spadła na ziemie rozbijając się w drobny mak. Matka chłopaka spojrzała na niego groźnie, jednak ten spuścił głowę, poszurał nogami po ziemi i wskazał na ojca. I niczym za sprawą magii, rodzicielka chłopaka zaczęła głośno kłócić się z dorosłym mężczyzną, zaś wesoły chłopiec odbiegł do swych zabaw...

- Co to do cholery ma z nami wspólnego? -syknął Lao patrząc na tą scenę, Crona zas zerknęła na Andhera, rozumiejąc chyba więcej niż włócznik.

Kapelusznik na ten widok zatrzymał się gwałtownie. Nigdy wcześniej nie widział nikogo z tej trójki widm, ale jednocześnie wydawali mu się w jakiś sposób znajomi... Ogarnęło go niepokojące wrażenie jakby zapomniał o czymś bardzo ważnym, czymś co definiowało jego wcześniejsze życie. Czyżby był to fragment jego wspomnień sprzed Wymazania? I jeśli tak to co w nich było tak strasznego że zdecydował się zniszczyć część siebie dobrowolnie pozbawiając się pamięci? I co ważniejsze, jakim cudem ktokolwiek mógł dysponować wiedzą którą unicestwił nie tylko w sobie, ale również we wszystkich którzy go wcześniej znali? Nie mógł się jednak zatrzymać, musiał kontynować swoją podróż przygotowany na kolejne wizje... Postanowił jednak nieco pokrzyżować szyki błazna i spółki bronią, której stosowania raczej do tej pory unikał. Prawdą

- To może mieć wiele wspólnego z całą tą sytuacją... A dokładniej z tym kim byłem kiedyś. Nie było to aż tak istotne bym zanudzał was tym wcześniej jednak teraz może okazać się ważniejsze niż myślałem. Prawdę mówiąc nie dysponuję żadnym wspomnieniem z czasów wcześniejszych niż około dwa lata temu, jedyne co pamiętam to fakt, że pozbawiłem się wspomnień na własne życzenie, usuwając je zarówno ze swojego umysłu jak i z umysłów wszystkich tych których znałem. Można więc powiedzieć, że osoba którą byłem wtedy umarła, unicestwiając samą siebie i pozwalając bym narodził się jako ten, kim jestem teraz
Ale po co zrobiłeś coś tak.. .tak nieodpowiedzialnego?- zapytała cicho Crona.
- Nie wiem... Również i to wspomnienie zostało wymazane, najwyraźniej miałem ku temu jakiś powód. Coś z przeszłości, o czym chciałem zapomnieć do tego stopnia że byłem gotów oddać to, kim wtedy byłem. Nie żałuję jednak, dzięki temu mogłem dołączyć do Fairy Tail i poznać waszą dwójkę... Nie chcę odzyskiwać wspomnień, boję się tego co mogę w nich znaleźć, wolałbym by wszystko pozostało takie jak do tej pory. Nie wiem jaki nasi porywacze mają w tym interes, jednak nie dam się zwieść ich sztuczkom
Dziewczyna zarumieniła się lekko, jednak nie zdążyła odpowiedzieć gdyż ponownie przemówił klaun. - Chłopiec rósł, i rosnąć nie przestał, z kłamstwem w jednym domu mieszkał. Więc jaką sztuczką się obroni, gdy prawdy spotka drogi? -zakończył błazen a widma rozwiały się, pozostawiając trójkę wędrowców w cichym korytarzu.

Ruszając dalej kilka razy korytarz skręcił, na następnym rozdrożu zaś Andher tak jak planował obrał drogę w prawo, ten tunel doprowadził kapelusznika do kolejnego rozdroża zaś głos klauna zagadkowo oznajmił na czym teraz polega wybór.

- W lewo droga prowadzi do szponu, prosto do skrzydeł trafisz, prawe przejście skrywa zaś zagadkową odpowiedź.

Wybór dla Andhera był prosty. Skręcenie w prawo oznaczałoby dotarcie do ścieżki którą szedł wcześniej a zagadkowa odpowiedź brzmiała dużo lepiej niż szpon lub skrzydła. Pozostałe dwie zapewne oznaczały konieczność walki, tutaj mogło być podobnie ale dużo bardziej wolał przetestować swój umysł niż zdolności czysto bitewne.

Gdy mag wraz z towarzyszami wkroczył do korytarza obarczonego mianem “zagadkowej odpowiedzi” ściana wyrosła za nim odcinając powrót. Wijący się tunel dość szybko doprowadził go do okrągłej sali bez wyjścia. Gdy ostatnia osoba z ich pochodu wkroczyła do pomieszczenia, przejście z którego korzystali zamknęło się, i cała trójka została uwięziona w okrągłym kamiennym więzieniu. Nie na długo jednak bowiem, ściany zaczęły się obracać, a gdy skończyły ukazały 12 równomiernie ustawionych wyjść z sali.

- Dwanaście przejść przed tobą, lecz wybieraj z głową. -rozległ się głos klauna.- Te które wybrałby tchórz do zguby prowadzi, tym którym pędzi nieugięty wojownik do celu nie trafisz. -zaczął mówić dość poważnym tonem, gubiąc swój śpiewny głos. - Sąsiedzi zguby to tylko ułudy, co do szponów i zębów Cię zaprowadzą. -klaun zrobił krótka pauzę po czym kontynuował. - To po stronie, z którą większość osób sobie nie radzi, jest względnie bezpieczne, gdyż do wyjścia prowadzi. Jednak po drodze deficytowi gwiazdy nie zaradzi. Dwóch po prawej stronie ścieżki wojownika, to Ci w których nadzieja szybko znika. -dodał znowu śpiewnym głosem z nutką wesołości. -[i] Na przeciwko nich znajdują się Ci, którzy do nowych wyzwań otwierają drzwi. - Trzy przejście bez komentarza zostały, jedno do gwiazdy Cię poprowadzi, dwa zaś trudy i krew przyniosą. Jednak gdy zrozumiesz, jak nazwać kogoś kto cię nigdy nie zdradzi, kto Ci pomoże i kłopotów nie uważy, będziesz wiedział już, jak iść. -zakończył sucho błazen i zamilkł.

Andher zastanawiał się nad słowami zagadki powoli próbując przebić się przez szyfr. Początek był łatwy do zrozumienia, ścieżka tchórza za którą czaiła się zguba oznaczała korytarz którym tutaj przyszli, ścieżka na wprost określona jako droga wojownika miała pozbawić go nadziei. Idąc dalej tym tropem pierwsza droga zarówno po prawej jak i po lewej prowadziły do innych wyzwań, do szponów i zębów. Z czym jednak większość osób sobie nie radzi? Równie dobrze mogło to być prawo, gdyż w sumie każdy w jakiś sposób wszedł w swoim życiu w konflikt z prawem, lub też lewo, strona po której w ludzkim ciele znajdowało się serce, sugerując że wiele osób nie jest do końca szczerych ze swoimi emocjami. Zdecydował się, że w tym wypadku chodzi jednak o prawo, dwa przejścia pomiędzy nim a drogą wojownika również miały pozbawić go nadziei. Dwa przejścia na lewo od drogi wojownika prowadziły do nowych wyzwań, tak przynajmniej odczytywał słowa o byciu ,,naprzeciwko”. Pozostawały trzy przejścia nie opisane, leżące na godzinach 4, 8 i 9, jednak kończąca zagadkę fraza naprowadziła go na pomysł, że w tym wypadku może chodzić o lewą ścieżkę, w odniesieniu do emocji. Podzielił się swoimi przemyśleniami z przyjaciółmi, a jeśli nikt z nich nie znajdzie w nich luki lub nie wymyśli czegoś sensownego ruszy w stronę przejścia umieszczonego na godzinie 9, czyli w lewy korytarz

- Nie jestem do końca pewna... -stwierdziła Crona po wysłuchaniu Andhera. - Jak by zagadkę brac bardziej dosłownie to fraza “Strona z która ludzie sobie nie radzą” oznaczała by lewo. -mówiąc to uniosła lewą dłoń. - Wikęszość osób mało zrobi lewą ręką, leworęczność to wyjątek. -stwierdziła jeszcze.
- A jak dla mnie Andher dobrze myśli. -stwierdził Lao przytakując sobie głową. - W takim miejscu jak to wszystko na pewno jest pokręcone i zawiłe do granic możliwości.

Jeśli faktycznie Crona miała rację uwzględniając możliwość której Andher nie przewidział to przyjaciel również mógł oznaczać prawą rękę, sugerując że prawa ścieżka była właściwa. Była to dość niepokojąca kwestia, jednak nawet jeśli wybiorą niewłaściwą z tych dwóch ścieżek to druga i tak prowadzić będzie według słów zagadki w bezpieczne miejsce

- Masz rację Crono, o tym nie pomyślałem... w takim wypadku wszystko pasuje nawet jeszcze lepiej. Ruszamy prawym korytarzem
- Zanim ruszymy mogę Cię na słówko? -zapytał Lao Andhera, i odkaszlnął cicho, a Crona zmrużyła brwi dość groźnie jak na te spokojną dziewczynę.
Andher uśmiechnął się uspokajająco do Crony, wzruszył lekko ramionami po czym ruszył za Lao
Lao odprowadził Andhera na bok po czym półgłoskiem szepnął.- Chłopie wiem, że nie wypada odmawiać kobiecie która Ci się podoba. -tu ze zbójeckim uśmiechem szturchnął kapelusznika ramieniem. - Ale moim zdaniem powinniśmy trzymać się twojej pierwszej wersji rozwiązania, jej rozumowania wydaje się za proste. -przeszedł do sedna włócznik.

Andher nie skomentował słów włócznika na temat jego relacji z Croną, nie chcąc by to nieporozumienie zaszło jeszcze dalej. Musiał jednak go uspokoić w kwestii zagadki

- Czasami proste rozwiązania są najlepsze... Nie zgadzam się tylko z tego powodu by sprawić Cronie przyjemność, nie martw się o to, mnie samemu wydawało się że w moim rozumowaniu jest luka. Co prawda kłopoty pasują do prawa, jednak to powiązanie przyjaciela z lewą stroną wydawało mi się strasznie naciągane, dużo bardziej pasuje mi pomysł przyjaciela jako prawej ręki. Zresztą, nawet jeśli moja pierwsza myśl była słuszna to i tak nie powinniśmy nic stracić, błędny z tych dwóch korytarzy według słów zagadki nie prowadzi do niebezpieczeństwa tylko do wyjścia z tej sali, które jednak nie prowadzi do gwiazdy
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172