Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-01-2012, 00:18   #1
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
[Original War/Storytelling] Baza Zeta


Nadia Iwanowa

Syberia. Nigdy na niej nie byłaś. Nawet dobrze nie pamiętałaś, kiedy trafiłaś do samolotu, wszystko działo się tak szybko. Panowie w mundurach, czarny samochód, lotnisko, jakieś przytłumione rozmowy. Istny chaos. Olbrzymi radziecki samolot transportowy, Ciebie wraz z wieloma innymi, jak się o nich mówiło w mediach „Bohaterowie narodu! Legendy!”, leciał na lotnisko docelowe. Mimo wszystko, najlepsze było, iż szary tłum był święcie przekonany, iż naprawdę jesteście ochotnikami, dozgonnie poświęconymi ojczyźnie, kochającymi swoją mateczkę Rosję i jej wszystkich obywateli. Oczywiście, szara eminencja ZSRR była w błędzie, a ty byłaś jak zazwyczaj, pod wrażeniem, jaką robotę odwala sztab propagandowy.
Olbrzymi samolot, zakołował na małym lotnisku wojskowym. Widać było pośpiech, z jakim wybudowano tą bazę. Zero wież dla wartowników, zero ogrodzeń choćby z siatki. Za to specjalnie dla podróżników w czasie, specjalnie dla Ciebie i tobie podobnym, na około stała masa namiotów. Jakiś zasłużony oficer, umiejętnie posyłający ludzi na śmierć ze swego fotela, za co zarobił już sporo medali, wrzeszczał na zdezorientowanych i wychodzących z samolotu żołnierzy, mechaników, inżynierów i naukowców. Żwawo kazał zajmować miejsca w dwuszeregu. Ewidentnie generał za jego plecami, chciał wam wygłosić niezwykle pokrzepiająca mowę. Co pod niektórymi rekrutami, nogi uginały się ze strachu. Znała i szanowała go cała Rosja, a reszta świata drżała przed nim. Sam generał Abakum Katiuszko stał przed wami, w grubej wojskowej kurtce, która chroniła go przed kąsającym wiatrem. Kiedy wszystko wyglądało już zapięte na ostatni guzik, starszy już wojak zajął miejsce na małej ambonie, z której zaczął głosić swą mowę.
- Wy, solo i nadziejo na lepsze jutro Rosji – zaczął – Wy, jej dzieci, którym pozwoliła żyć na swym łonie, wy jej dzieci, które teraz będą mogły się jej za wszystko odwdzięczyć. Teraz możecie odebrać burżujom, skarby siłą odebrane naszej matce…
Dalej nie musiałaś słuchać, dobrze wiedziałaś na co stać starego Abakuma i wiedziałaś również, że nie zejdziecie z mroźnego wiatru zbyt szybko, przez co poprawiłaś na sobie kurtkę. Staruszkowi, było trzeba po prostu dać się wyżalić i wygadać. Przerywanie mu, mogło spotkać się z licznymi konsekwencjami, z którymi da dla swojej własnej wygody, spotykać się nie chciałaś.
Kiedy przemowa dobiegła końca, mało kto ważył się jeszcze przez krótką chwilę odzywać, a kiedy oczy oficerów lądowały na kimś z szeregu, ten zamiast się trząść z zimna prostował się na baczność i mężnie stawiał czoła mrozowi. Dopiero kiedy Katiuszko zniknął wam z oczu, oficerowie już mniej kąśliwie zaprowadzili was do dużego, wojskowego namiotu. Ty dzieliłaś swój, wraz z jeszcze czterema naukowcami, Rosjanką i dwoma Rosjanami. Manuiłem Stierieczko, Frołem Kowalowem i Felicytą Gołubiew. Siedzieli w uszankach, wokół małego gazowego piecyka. Wymieniliście szybko uprzejmości, a ty dołączyłaś do nich, wiedząc że twoje zmarznięte kości po przemowie generała, jakiś czas będą musiały dochodzić do siebie.
Jutro czekał Cię wielki dzień i szybko poszłaś spać, aby rankiem zerwał Cię z pryczy, jakiś łysy łachudra z przypiętym do piersi żelastwem.
- Pora na nas – oznajmiła Felicyta.
Po skompletowaniu ekwipunku, wasza czwórka, czwórka inżynierów, czwórka mechaników i dwudziestu żołnierzy, staliście gotowi przekroczyć CZAPE. Przedziwne urządzenie, falujące zielonym i jakby lekkim światłem. Za nim sama przekroczyłaś próg maszyny, widziałaś dobrze jak przechodził przez nią rząd po prawej, który po prostu się rozpłynął w nicości. Co się z nimi stało? Podobno tylko najwięksi uczeni mieli o tym pojęcie. Ty wiedziałaś tylko, że jeszcze kilka kroków i wylądujesz dwa miliony lat do tyłu. Jeszcze tylko krok.
Ogarnęło Cię światło, jasne, pomarańczowe. Poczułaś otulające Cię ciepło. A potem usłyszałaś huk i pomarańczowa poświata uciekała od twojego ciała, jakby przyklejona do Ciebie, teraz mogła swobodnie odejść. Z grupy 36 osób które przekroczyły maszynerię, zostałaś sama. Nie wiedziałaś dlaczego. Czyżby coś poszło nie tak? Stałaś samotnie na wielkiej przestrzeni. Trawa sięgała Ci do pasa, plecak ciążył, a nigdzie nie było widać twoich towarzyszy. Wyglądało na to, że póki co byłaś zdana tylko na siebie.

Serena Ilford

Mężczyzna w czarnym garniturze, odpowiedział na zaproszenie tylko krótką wizytą. Odmówił kawy, herbaty czy czegokolwiek innego. Wręczył Ci tylko jedną z wielu kopert które miał w aluminiowej teczce, po czym obrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia. Trzymając w obu rękach, małą i szarą kopertę zaadresowaną dla Ciebie, ledwo obroniłaś się przed wykrzyczeniem światu swego podniecenia. Tego, że dostałaś się na misję samobójczą, że zaprzepaszczasz swoją teraźniejszą karierę, dla cofnięcia się w czasie o dwa miliony lat w celu poszukiwania brata, który może właśnie nie chciał, abyś go szukała nadopiekuńcza siostra?
Nie obchodziło Cię to, nie zaprzątało Ci głowy. Pośpiesznie rozerwałaś kopertę, dobrze wiedząc, czego się spodziewać. Odmowy najczęściej dostarczano pocztą, kurierzy z rządku byli wysyłani tylko dla tych, którzy się dostawali na projekt. Na małej szarej kopercie, były twoje dane, leczy ty śledziłaś tekst aby znaleźć tylko jeden ustęp. ”Niniejszym ogłaszamy, że zakwalifikowała się Pani do projektu…”. Podskoczyłaś w górę, będąc w siódmym niebie. Rose wnosząca herbaty, obserwowała to ze zdziwieniem. Kiedy ją spostrzegłaś, rzuciłaś się nią, obejmując się kobiecym uścisku, przez co pielęgniarka o mało niewylana herbaty. Dobrze wiedział, co Cię tak mogło ucieszyć. Choć wydawało się to szalone i nienormalne, było to dla Ciebie coś ważnego.
Miałaś ruszyć z piątą turą, mniej nagłaśnianą i nie objętą już takim medialnym szumem. Choć zaczepiło Cię kilku pismaków, to nie było to samo, co przy turze pierwszej i drugiej, gdzie stada bab obrzucały żołnierzyków kwiatami, mądrzejsi żołnierze którzy mieli na tyle rozumu w głowie, aby odmówić udziału w misji, salutowało „skazanym”, a wszystkiemu towarzyszyły generałowie i oficerowie wyższego szczebla. Dobrze o tym wiedziałaś, bowiem kiedy się dowiedziałaś o tym co zrobił twój brat, przeglądałaś wszystkie taśmy i nagrania oraz zdjęcia, jakie mogłaś tylko zdobyć, by mieć pewność. By zobaczyć, jak wyglądał w tych ostatnich chwilach.
Do bazy z EON’em, całkiem zadbanej i wzmocnionej po ataku terrorystycznym, pomiędzy turą trzecią, a czwartą, dostaliście się małym samolotem wojskowym. Wraz z tobą, leciało tylko kilka osób, większość było już na miejscu i oczekiwało na ”zajęcia przystosowawcze”, które tak naprawdę, były nudne i dawały zebranym bardzo mały wiedzy. Szkolenia na strzelnicy, jakoś sobie najbardziej upodobałaś.
Kiedy nadszedł sądny dzień, a was ustawiono i zaproszono naprzeciwko maszynerii zwanej EON’em, ogarniał was strach i przerażenie. Nie miałaś pojęcia, co Cię czeka po drugiej stronie. Tak właściwie, jak wiedziałaś od jednego naukowca, nie ma pewności czy EON tak naprawdę działa, choć niektóre zmiany w przyszłości według nich musiały zajść.
Pierwsi przeskoczyli żołnierze, rozpływając się w zielonym, uspokajającym świetle. W końcu, przyszła i pora na Ciebie. Delikatnie przekroczyłaś próg urządzenia, po to tylko, aby jasne pomarańczowe światło otulił Cię szczelnie. Zrobiło Ci się ciepło, po czym nagle coś huknęło nad tobą, pomarańczowa poświata uciekła i rozpłynęła się w powietrzu, jakby zadowolona ze spełnienia swojego zadania. Ty sama stałaś na piaszczystym, kamienistym podłożu. Znajdowałaś się w czymś, przypominającym mały kanion. Dopiero po chwili dotarło do Ciebie, że to z pewnością jest jakieś wyschnięte koryto rzeki. W okolicy, nie było widać nikogo, z kim przekraczałaś EON. Nie było też widać nikogo, kto został wysłany wcześniej, a tym bardziej widać nie było twoje braciszka. Pewnym natomiast było, że EON działa i ma się dobrze.

Alix Lefévre


Spałaś w najlepsze w swoim mieszkaniu, nie mając nawet pojęcia o stojącym za drzwiami facecie w czarnym garniturze, od jakiś dwudziestu minut dobijającym się do twoich drzwi. Ale w końcu nieustające pukanie, każdego by mogło wyciągnąć z pościeli. Zaspana otworzyłaś drzwi. Facet w czerni, wyczytał twoje imię i nazwisko. Potwierdziłaś. Dobrze nie rozbudzonej pani paleontolog, została wręczona szara koperta. Popatrzyłaś na odchodzącego jegomościa, a potem znowu na szarą kopertę. Dopiero po kilku sekundach, uświadomiłaś sobie, co tak naprawdę wylądowało w twoich dłoniach. Bilet w jedną stronę, do paleozoiku. Ale ty się nigdzie nie zgłaszałaś.
- Niech Pan poczeka, to pomyłka – krzyknęłaś za nim, lecz ten nie raczył się obejrzeć za siebie i po prostu wsiadł do samochodu, który szybko zginął Ci z oczu w tumanie kurzu.
Wiedziałaś co mogło Cię spotkać za dezercję, wiedziałaś również że odwoływanie się, nie ma po prostu sensu. Misja startowała za kilka dni, a ty sama, nie miałaś siły przebicia zdolnej cokolwiek załatwić.
Zastanawiałaś się dużo, kto Ci mógł wyciąć tak ohydny numer. I miałaś wiele typów, choćby twoich przełożonych, którzy po prostu chcieli się Ciebie pozbyć, o czym mówili dość sporo. I niekryci nawet tego w towarzystwie, no bo po co? Jeśli Cię zgłosili, jako iż zgłosiłaś się sama, nie miałaś nic do powiedzenia. Prawo było ślepe, a trzecia tura z którą miałaś się zabrać, już podobno była na miejscu i przechodziła szkolenia wstępne.
Ciebie one również nie ominęły. Wykłady z historii i zoologii dla opornych, po prostu przesypiałaś. O wiele ciekawsze wydały się zajęcia na strzelnicy i zajęcia prowadzone przez starego trapera, który próbował was nauczyć czegoś o przeżyciu w głuszy. Nie mogłaś uwierzyć, że rząd liczył na to, że te zajęcia czegokolwiek was nauczą, ale kim ty byłaś by kwestionować rozkazy premiera? Byłaś tylko sobą, zwyczajnym paleontologiem, którego po prostu chciano się pozbyć. A kiedy widzieli twoje niezadowolenie, obiecano Ci górę szmalu, co sprawiło że o wiele spokojniej spałaś. Szkoda tylko, że nikt nie raczył Ci otwarcie powiedzieć, że powrót możliwy nie będzie. Wiedziałaś że to by było zbyt piękna, aby było prawdziwe, ale ostatecznie zjawiłaś się w dniu ”odlotu” przed EON’em.
Było przed nim dość spore zbiorowisko, żołnierze, inżynierowie, mechanicy i naukowcy, pod których Cię podczepiono. Nie było takiej pompy, jak przy turach pierwszych, choć oficerowie nadal byli, bacznie wszystko obserwowali, a dziennikarze strzelało fotki i przeprowadzało wywiady. Kiedy podniósł się alarm, wszyscy się rozeszli na boki, a wy, powoli, jakby nigdy nic przekroczyliście urządzenie, po to, aby znaleźć się w nieznanym wam świecie.
Kiedy urządzenie tobą szarpnęło, a wokół siebie wybuchło pomarańczowe światło, a w dodatku zrobiło Ci się gorąco, wiedziałaś że coś poszło nie tak, po prostu wiedziałaś. Nim dokończyłaś tą myśl, nad sobą usłyszałaś huk, a pomarańczowe światło rozwiało się. Stałaś na rozległej prerii, pod groteskowo wyglądającym drzewem, znanym Ci z atlasów i podręczników. Szybko jednak zorientowałaś się, że jesteś sama i dość licznej grupy ludzi, wokół Ciebie nie ma nikogo, a za drzewem rozciąga się mały las.

Maladi Snow

Pierwsza tura, spełnienie marzeń. Idealny żołnierz, musi przecież umieć poświęcić się dla ojczyzny. A ty byłaś idealnym żołnierzem. A taka szansa, zdarza się raz w życiu. Nikt nie miał okazji cofnąć się w czasie o dwa miliony lat i takim aktem wspomóc swój kraj. I choć nie był on twoją prawdziwą ojczyzną, w której się nacierpiałaś, ważne było że udało Ci się uciec z tego ziemskiego padołu.
Kurierzy rządowi w czarnych garniturach, naszli Cię w koszarach, przy porannym treningu na Sali gimnastycznej. Kiedy okładałaś worek treningowy, jak niejeden mężczyzna, nawet oni zaklaskali na ten widok. Nic więc dziwnego, że dostałaś się do misji, w której musiałaś przenieść się w czasie o dwa miliony lat wstecz. I szczerze wątpiłaś, by znaleźli kogoś lepszego od Ciebie. Informację o zakwalifikowaniu się do misji, przyjęłaś z uśmiechem, ale bez zbędnego podniecenia. W końcu byłaś żołnierzem, nie wypadało Ci się tak zachowywać w obecności wysłanników z rządu. I do tego z listami, trzeba było mieć swoje samoopanowanie. Kiedy wyszli wtedy, ciosy na worek stały się o wiele silniejsze, tak bardzo się cieszyłaś. Że uciekniesz, grubą kreską odetniesz przeszłość od teraźniejszości, która zaczynała się dla Ciebie dwa miliony lat temu.
Podpis samego prezydenta Adama Paula Shirleya pod dokumentem, budził dumę. Naprawdę był czymś niezwykłym. Oznaczało zainteresowanie najważniejszej osoby w państwie, właśnie swoją osobą, a nie kimś innym. Czy żołnierz potrzebował czegoś więcej? Czy osoba chcącą uciec gdzieś daleko, nie mogła wybrać lepiej niż 2 000 000 lat wstecz ? Na oba pytania, była jedna odpowiedź: nie.
Tak więc, szybko spakowany ekwipunek i nawet zgłoszenie po nowy sprzęt do kwatermistrza, zostało zrealizowane nad wyraz szybko. Wszystko to, zapowiadało się niesamowicie dobrze.
Do bazy, w której trzymany był EON, ty wraz z innymi sobie podobnymi, polecieliście amerykańskim samolotem transportowym. Wielkie skrzydło, wylądowało na Alasce, wypluło was i wróciło do bazy. Baza wyglądała jeszcze wtedy na niezbyt wybudowaną do końca, wiele budynków było jeszcze otoczonych rusztowania, ale już wtedy było tam dużo dziennikarzy i osób postronnych. Choć misja miała mieć formę czysto naukową, nieliczni wiedzieli że tak naprawdę wszystkim chodzi o kradzenie ZSRR z ich surowców naturalnych, z syberytu. Niezwykłego kryształu.
Mimo wszystko i mimo panującej w bazie atmosfery wypełnionej podekscytowaniem, czekały was długie i nudne testy. Dowództwo, chciało potwierdzić wasze zdolności wymienione w zgłoszeniu, w dodatku czegoś was nauczyć, o tym, co was spotka po wylądowaniu. I tak, lekcje o zoologii, botanice i tym podobnych sprawach, wypełniały zgromadzonym w bazie ludziom czas od rana, do wieczora. Ale wszystko musiało dobiec końca i tak oto, pewnego dnia w samo południe przyszło i tobie stanąć przed kapsułą, pulsującą zielonym światłem.
Nie wygląda strasznie, a przynajmniej dla Ciebie, która doświadczyła w życiu tylu nieprzyjemności, że śmierć w jakiejś kosmicznym czymś, wydawała się przy tym niczym wielki. Uzbrojona nie tylko w swoje umiejętności, ochoczo zrobiłaś krok do przeszłości, aby oderwać się od kłopotów doczesnego świata. Jakim było zdziwienie, kiedy ogarnęło Cię pomarańczowe światło, niezwykle ciepłe. I po krótkiej chwili tylko, usłyszałaś huk nad tobą, a światło uciekło.
Stałaś do kolan zanurzona w wodzie, w płytkim strumyczku. Nigdzie nie było widać ludzi, ani tym bardziej dzikich zwierząt, o których się nasłyszałaś na lekcjach. Strumyk był dość wartki, otoczony średnio wysokimi ścianami z bodajże granitu. Niedaleko Ciebie, jak zauważyłaś znajdowała się dżungla, prawdziwy i dziki las. A to że byłaś sama, odbierałaś jako plus. Nie wiedziałaś co się z nimi stało, ale podejrzewałaś że EON może wysyłać w czasie nieco niedokładnie. Uszykowana na taką ewentualność, sprawdziłaś czy masz wszystko przy sobie i ruszyłaś przed siebie.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 13-03-2012 o 23:22.
SWAT jest offline  
Stary 06-01-2012, 19:45   #2
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Viktor Franko

Nie wiedziałeś, czy aby twój oficer, którego byłeś kierowcą specjalnie zgłosił Cię do wysyłki w przeszłość, czy miał tak okrutne poczucie humoru, ale jedno było pewne. Nie mogłeś się już z tego wycofać. Oficer odbierał chyba tą misję w sposób szczególny. A ty, jako uzupełnienie tury pierwszej, miałeś się znaleźć tam zaraz po nich. Formowano już co prawda turę drugą, ale nie było konieczności abyś czekał. Na miejsce dotarłeś najpierw statkiem wyładowanym skrzyniami, następnie ciężarówka. Ów skrzynie, też miały wraz z tobą powędrować do przeszłości i tam się przydać ludziom z wysłanych wcześniej.
Nie było u Ciebie ludzi w czarnych garniturach, którzy rozdawali bilety w jedną stronę. Po prostu zapytano czy chcesz, odpowiedziałeś twierdząco i się zaczęło. Kilka podpisów, treningi, testy. Forsowano twoje ciało, ale stawiałeś niezwykle mężnie opór wszystkim zabiegom, jakie na tobie przeprowadzano. Na ochotnika jeszcze, zgłosiłeś się do pomocy przy skrzyniach, które przerzucano do przeszłości. Dobrze widziałeś, jak działa EON. Zielone światło, skrzynie zjeżdżające do niego po specjalnej rampie, które nagle wyparowywały. Dziennie, ilość skrzynek które wrzucano do EON’a, też do małych nie należała i zapewne niezwykle pomagała w przenoszeniu syberytu z Syberii, na Alaskę.
U Ciebie, obyło się bez jakiś szczególnych lekcji. Dano Ci kilka ulotek, z którymi się pobieżnie zaznajomiłeś. Zakazywano tam strzelania do ludzi pierwotnych, kazano unikać niszczenia fauny i flory, a o wszystko pytać przełożonych. Cudne rozkazy, dla kogoś takiego jak ty.
Trochę wahałeś się czy przejść przez to przedziwne urządzenie, albo czy aby to na pewno jest bezpieczne. Po rozmowie w kantynie z jednym naukowcem, który po alkoholu był nad wyraz szczery. To co mówił, nie podobało Ci się. Ale przecież chłopacy nie płaczą. Teraz byś wyszedł na ostatniego tchórza, nie mógłbyś spojrzeć w oczy swoim dawnym towarzyszom.
I pewnego dnia, jakby w szalonym zwidzie, skoczyłeś do EON’a. Pomarańczowe światło oślepiło Cię, po chwili zrobiło Ci się ciepło. W następnych chwilach usłyszałeś huk nad sobą, a czerwone światło jakby wyparowywało od twojej osoby, aż w końcu znikło. Rozglądałeś się po wielkiej przestrzeni, trawa sięgała Ci do pasa. Spodziewałeś się, jakiegoś lądowiska czy czegoś w tym rodzaju. W zasięgu wzroku, nie widziałeś nic i nikogo.

Piter Banx

Każdy wiedział, o ataku na bazę gdzieś na Alasce. Mało kto wiedział, że za atakiem stali arabscy szejkowie utrzymujący się z ropy i chcący, aby ten stan rzeczy pozostał jak najdłużej. Baza została szybko rozbita, a za najemnikami którzy zdążyli się przenieść, rzucono komandosów. Był to ta tak zwana tura pomocnicza, będą wysłana zaraz po odzyskaniu bazy.
Twoje CV wcześniej odrzucone, teraz zostało zatwierdzone i jeszcze w ten sam dzień, twój oddział oraz jeszcze cztery inne, przeskoczyliście przez EON będąc gotowymi i uszykowanymi do ciężkiej walki.
Mimo wszystko wcześniej, kiedy błądziłeś jak żywy trup po mieszkaniu, wszędzie widząc pamiątki po Helen, o mało nie strzeliłeś sobie w głowę. Nie chciałeś tego, straciłeś wszystko. Przypadkowy gość w barze, który widział jak zapijasz smutki, podsunął Ci nie lada pomysł.
- Musisz robić coś szalonego, wtedy zapomnisz – twierdził.
Po powrocie do domu, już po kilku ładnych kuflach piwa i paru setkach, włączyłeś telewizor na którym stało zdjęcie Helen. Akurat CNN mówiło o misji żołnierzy, wysyłanych w przeszłość. Że armia USA ciągle poszukuje kandydatów.
”Czy to jest aby odpowiednio szalone?” – pomyślałeś, już na następy dzień składając podanie w jednostce.
Niestety, byłeś zbyt dobry aby Cię stracić w niepewnej misji. Dopiero po ataku terrorystycznym, w którym przez EON przeprawiło się mnóstwo arabów i ich najemników, zostałeś powołany w trybie natychmiastowym. W gruncie rzeczy, to dziękowałeś tych arabom, że się przyczynili do tego, że sam polecisz w przeszłość. Chinook którym się tam dostaliście, wylądował na małym lądowisku dla helikopterów. Oprócz waszego oddziału, przyleciał tu z paczkami amunicji, częściami i innymi pakunkami, które szybko załadowany zostały do EON’a. Urządzenie, u wszystkich wywoływało nieme ”Wow”. Po krótkim szkoleniu z podręczników i broszurek, w przeszłość wysłano was, prawie że w trybie ekspresowym. Przybijając jeszcze piątki z kolegami, zapowiedziałeś im żeby zostali Ci kilku arabów.
Jakie było twoje zdziwienie, kiedy ogarnęło Cię pomarańczowe światło, przyjemne ciepło, a potem usłyszałeś nad sobą głośny huk, jakby od samolotu przekraczającego barierę dźwięku i pomarańczowa poświata, rozwiała się. Stałeś w dżungli, nad tobą pięły się gęsto rosnące drzewa, coś hałasowało nieprzyjemnie w ich koronach. Niestety, nigdzie nie było widać twoich towarzyszy. Nie miałeś pojęcia, jak naukowcy z twoich czasów, mogli Ci o tym nie powiedzieć.

Joshua Rouen

Twoje przenosiny, nie była tak oficjalne jak przenosiny innych tur. Właściwie o przenoszeniu w przeszłość więźniów, nie wiedział nikt, lub nie wiedział prawie nikt. Mały samolot transportowy dostarczył was do bazy EON, tam zostaliście pouczeni i doszkoleni w tym, co sprawiało wam problemy. Nikt z was nie wiedział za bardzo o co chodzi, co to EON, i po co przez niego przechodzić. Co prawda słyszeliście że to maszyna przenosząca o dwa miliony lat wstecz, ale jakoś trudno wam było w to uwierzyć.
I nikt się temu nie dziwił. W końcu siedzieliście w więzieniu, jaki przestępcy byliście pozbawieni praw obywatelskich, a wysłanie was w przeszłość, było tylko robieniem miejsc dla kolejnych wasze pokroju. A tam, w przeszłości, tania siła robocza zawsze na coś się mogła przydać. Dostaliście nawet specjalne ubrania, różniące się od mundurów amerykanów wysyłanych w przeszłość, wasze był jakoś bardziej ubogie i pomarańczowego, dobrze widocznego koloru. Startowaliście zaraz po czwartej turze, ty i inni więźniowie z innych więzień, którzy się zgodzili, choć tak naprawdę odmowa była by o wiele gorsza niż urządzenie niewiadomego pochodzenia i zastosowania.
Na razie było was tylko dwudziestu. Wszyscy nie biali przedstawiciele Ameryki, z różnymi wyrokami. Sam, tak naprawdę miałeś to gdzieś. Jak Cię mieli wysłać, niech wysyłają. Nawet jeden oficer odciągnął Cię od reszty, wraz z Frankiem Johnsonem, byłem bokserem, do dzisiaj dość sławnym. Tylko wy dwaj dostaliście broń, ty karabin snajperski, a on karabin wsparcia. Mieliście chronić drużynę przed niebezpieczeństwami, bo wiedzieliście że na miejscu mogą być jakieś przebiegłe stwory. Przyjąłeś broń z zadowoleniem.
Was, uzbrojonych więźniów wysłano ostatnich. Wskoczyliście w zielone ”coś”. Ogarnęło was ciepłe, pomarańczowe światło. Wszystko trwało dosłownie sekundy. W następnej chwili dało się słyszeć huk wysoko na niebie i odlepiająca się pomarańcz od Ciebie, która uciekła i znikła w powietrzu, niczym zjawa.
Rozejrzałeś się po swoim miejscu lądowania. Zaraz za dobą szedł bokser, którego nie było śladu. Nic nie zostało nawet z tych, którzy szli przed wami. Czyżby EON nie działał dokładnie tak, jak mówili naukowcy? Nie było wiadomo. Stałeś na pustyni, w obcym Ci środowisku. Twoje Indiańskie zmysły, szybko poczuły niczym nieskażone powietrze.
”Czy to raj?” – szybko przeszło Ci przez myśl.
Kiedy się rozejrzałeś, w oddali zauważyłeś jakiś spadek terenu, przypominający rzekę. Wokół Ciebie nie było niczego, oprócz piasku i kamieni.

Michael ‘Sweet’ Ryan

Ah, te cholerne wspomnienia, prześladowały Cię zawsze w nocy. Budziłeś się wtedy i grałeś sam ze sobą w rosyjską ruletkę, ale zawsze opamiętywałeś się, na myśl że Samantha była by bardzo zawiedziona twoją rozpaczą. Ona była taka pełna życia, zawsze uśmiechnięta, radosna. I wtedy odkładałeś rewolwer ze złością z powrotem do szafki koło łóżka i zasypiałeś, by obudzić się nazajutrz topić smutki w alkoholu.
Twoja rozpacz była by dla niej śmieszna, wiedziałeś o tym, ale tylko ona potrafiła Ci wybijać z głowy idiotyczne pomysły. Misję cofnięcia się w czasie o dwa miliony lat, też by Ci zapewne z łba wybiła, gdyby się tylko o tym dowiedziała. Lecz nie mając jej przy sobie, nie słysząc jej czułego głosu, nie mogąc jej dotknąć… Byłeś wrakiem człowieka. Misja EON, to była jedyna opcja, abyś przypadkiem pewnego dnia nie przegrał w rosyjską ruletkę, a twój mózg skończył jako farbka do ścian.
Pierwsza tura, jak nazwano tą ”wysyłkę”, do której się zakwalifikowałeś była zrobiona z pompą. Lubiłeś hałas, pomagał Ci się przestać skupiać na świętej pamięci żonie. Nawet zmusiłeś się, żeby pomachać do dziennikarzy, kiedy maszerowałeś przez bazę, na kolejny wykład o zwierzętach, zamieszkujące tamte czasy. Z tego wszystkiego, najbardziej przerażał Cię tygrys szablo zębny, podziwiałeś tego myśliwego.
Biorąc na plecy karabin snajperski, pewnego dnia powiedziano po prostu ”Już czas, Sweet, pakuj się!”. A ty posłusznie, pozbierałeś swoje bambetle, naszyjnik ze zdjęciem Samanthy i inne, mniej lub bardziej przydatne rzeczy. Wraz z tobą przez urządzenie przeszło naprawdę wielu ludzi. Tym większe było twoje zdziwienie na miejscu.
Pomarańczowe światło, blask, huk nad tobą i już byłeś na miejscu. Wszystko wyglądało tak, jakbyś po prostu szedł w nocy po ulicy i dostał latarką po oczach, i nagle wylądował gdzie indziej. Efekty świetlne, nie zaprzątały Ci głowy, tak samo jak ciepło które Cię ogarnęło przez ten krótki krok. Stałeś w małym, rzadkim lasku liściastym. Co było ciekawsze, byłeś całkowicie sam.
Po chwili zastanowienia, do głowy przyszła Ci bardzo pocieszająca myśl. Że skoro jesteś w przeszłości, to twoja żona jeszcze się nie urodziła, czyli tak jakby nie zginęła. Na twojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 06-01-2012, 22:24   #3
 
Roni's Avatar
 
Reputacja: 1 Roni ma wyłączoną reputację
Dym marihuany, zimno Alaski, zapach smaru, pieprzenie jakiegoś mechanika, czyli czynniki, które składały się na zakład rusznikarski. ‘Sweet’ siedział przy stole czyszcząc i zabezpieczając przed zimnem każdy element swojego karabinu AWM. Paul Stinson – mechanik piątej kategorii – od dwóch godzin tłumaczył zasady działania silnika w nowych pojazdach desantowych SEALS najwyraźniej nie przejmując się, że ani Michael, ani drugi snajper – Richard – kompletnie go nie słuchają.

-Kurwa mać. Rozwaliłem lunetę – powiedział Richard, który od kilkunastu minut próbował uporać się z wymianą soczewek – kwatermistrz mnie zabije
-Nie pierdol. Wieczorem wejdziesz do EON’a i już nigdy nie zobaczysz tego kretyna ze zbrojowni – odpowiedział ‘Sweet’ między dwoma buchami.
-Zamontowali nowy system wykrywania termicznego… – paplał sam do siebie Paul
-Zamknij się w końcu! – nie wytrzymał Michael.
Wziął swój, złożony już, karabin i położył na stojaku, po czym założył kurtkę i wyszedł na mróz. O dziwo pogoda sprzyjała, nie było wiatru, nie padał śnieg. Pierwsza tura wypraw już za niecałe 5 godzin, więc cała baza była postawiona na nogi. Transportery, śmigłowce, mechanicy grzebiący przy skuterach śnieżnych, naukowcy po raz kolejny sprawdzający, czy EON jest gotowy do pracy, inżynierowie pakujący sprzęt do skrzyń, które zostaną wysłane w przeszłość. Michael skierował swe kroki w stronę lazaretu, czekały go ostatnie badania krwi. Siedząc w poczekalni oglądał po raz kolejny zdjęcie Sam. I po raz kolejny wspomnienia wróciły.

-Mike! Przestań, to łaskocze! – zaśmiała się perliście Sam. Odrzuciła do tyłu głowę, jej długie czarne włosy uderzyły go w twarz. Samantha stała przy desce do prasowania, a on przytulał ją i całował po szyi – muszę iść do kuchni, puść mnie – Michael odwrócił ją i pocałował w usta. Piękne, pełne, rubinowe usta lekko pociągnięte szminką. W końcu puścił ją i pozwolił odejść.
-Mike, znowu nie ma jajek. Możesz pojechać? – krzyknęła z kuchni
- Wybacz, ale jestem zajęty – odpowiedział wracając do komputera, by dalej pracować nad wzorami
- No dobrze, zaraz wracam

Trzask drzwi.

Zaraz wracam. Jej ostatnie słowa. ‘Sweet’ zamknął naszyjnik i wszedł do gabinetu. Wyszedł po kilku minutach i od razu ruszył do swojej kwatery. Zostały 4 godziny i 22 minuty do czasu, gdy pierwszy żołnierz pierwszej tury przestąpi próg EON’a. Wszedł do baraku i zdjął kurtkę. Usiadł na swojej pryczy i po raz setny sprawdził, czy jego ekwipunek zawiera wszystko, czego może potrzebować. Broń, laptop, kilka drobiazgów. Wszystko spakowane. Ustawił w zegarku budzik i położył się na pryczy. Czas na ostatnią drzemkę w XXI wieku.
Obudził się równo 31 minut przed ‘odlotem’. Zabrał swój plecak, założył kamizelkę kuloodporną i kurtkę. Poszedł do zakładu rusznikarskiego po swój karabin. Gdy wyszedł trzymając swój AWM rozbrzmiała syrena wskazująca, że zostało 15 minut. Ustawił się w ‘kolejce’, która biegła przez pół bazy aż do EON’a. Setki kamer, tysiące aparatów. Reporterzy rozmawiający z dowódcami i żołnierzami. Trzy syreny. Kolumna ruszyła. Michael pomachał do kilku kamer podczas marszu. Po kilku minutach stał przed Nim. Czarny monolit stworzony z nieznanego materiału. Środek świecący jasnym, zielonym światłem. Pieprzyć wszystko. Krok do przodu.




Leśny zapach i szum wiatru. Dwie pierwsze rzeczy, które zarejestrowały zmysły. Później nadeszło ciepło. Michael rozejrzał się. Znajdował się na niewielkiej polance, wokół rosły ogromne drzewa i krzewy. Nigdzie nie widział innych żołnierzy. Albo coś poszło nie tak, albo EON od samego początku był do dupy.
No cóż, nie ma czasu na płacz, trzeba znaleźć innych
‘Sweet’ spojrzał w górę, zobaczył słońce równo nad sobą. A więc było południe. Miał kilka godzin na znalezienie reszty oddziału, albo rozbicie jakiegoś obozu. Zdjął kurtkę, zwinął ją i przytroczył do plecaka. Zarzucił karabin na ramię, sprawdził, czy kabura z Glockiem jest na miejscu i ruszył przed siebie. Nie miał pojęcia, w którą stronę rzucił go EON, więc marsz w jakimś konkretnym kierunku jest bezcelowy. Fauna i flora tego miejsca zafascynowały Michaela. Rozpoznał, że las składał się głównie z brzóz, dębików i wierzb. Zaczęło się robić ciemno, a las zadawał się nie mieć końca. Michael postanowił zatrzymać się na noc i jutro ruszyć dalej. Znalazł kilka metrów kwadratowych miejsca w pobliżu niewielkiego strumyka. Uzbierał trochę chrustu i mchu, by rozpalić ognisko. Musiał jakoś odgonić drapieżniki, których w lasach nie brakowało. Zapadł wieczór. Pojedyncze gwiazdy pojawiły się na niebie. Pole widzenia znacznie się zwęziło. Karabin w tym miejscu nie jest zbyt poręczny, więc Michael usiadł opierając się o drzewo i wyciągnął Glocka. Musiał przetrwać do rana.
 

Ostatnio edytowane przez Roni : 12-01-2012 o 00:43.
Roni jest offline  
Stary 07-01-2012, 17:05   #4
 
Jarlaxle's Avatar
 
Reputacja: 1 Jarlaxle nie jest za bardzo znanyJarlaxle nie jest za bardzo znany
1 dzień. Niedziela.
Postanowiłem że będę prowadził dziennik wyprawy od dnia, kiedy dowiedziałem się o udziale w niej.
Po pięciu dniach w izolatce wypuszczono mnie rano tego dnia. Nie byłem tam ze swojej winy, Gordon i Snackes znowu próbowali mnie zabić, mówili że nie będą tolerować dzikusów w swoim sektorze, strażnicy jednak byli niewiele bardziej życzliwi od nich i po skopaniu mnie mówili że to dla mojego bezpieczeństwa. Teraz jak co tydzień czekam na południe, na moment kiedy wyczytują nazwiska więźniów, do których bliscy przyszli w odwiedziny. Nie czekałem na rodzine, oni nawet nie wiedzieli gdzie jestem. Nie czekałem na przyjaciół, po ucieczce z rezerwatu ich nie miałem. Czekałem na Amande. Przez dwa lata się nie pojawiła ale nie straciłem nadziei. W końcu kiedy kończyliśmy śniadanie jeden ze strażników przejechał pałką po kratach i krzyknął:
-No to teraz wyczytam listę szczęśliwców! Adams- znał procedurę, więc podszedł do drzwi, gdzie skuto go i odprowadzono do pomieszczenia, gdzie miał zaczekać na resztę- Brick- z nim postąpiono tak samo, tak z Deanem, Eatonem, Huertą, Kylem i Rodrigezem. Już myślałem że to będzie koniec, jednak sierżant popatrzył na mnie, uśmiechnął się i powiedział:
-Twój pierwszy gość od dwóch lat i to w dodatku specjalny.
W pierwszym momencie poczułem się... Sam nie wiem jak to opisać. On powiedział że to ktoś specjalny a specjalną osobą dla mnie była tylko ona! W końcu wstzałem z ławki i ruszyłem ku drzwiom, żeby dać się zakuć.
Pierwszy raz byłem w pokoju odwiedzin. Wyglądał tak jak pokój psychologa, który co jakiś czas badał więźniów, stolik i dwa krzesła. Rozkuto mnie i pozwolono usiąść. Czekałem. W końcu otworzyły się drzwi i do teraz czuję ulgę z powodu, że nie widziałem swojej miny, gdy zamiast złotowłosej Amandy Bell w pokoju jak czarna mara pojawił się podstarzały człowiek w garniturze i z walizką. Usiadł i zaczął mówić mi niestworzone rzeczy o turach i o rzeczy- EONie, którzy przenosił ludzi w czasie o tyle lat że wręcz się wydawało to niemożliwe, że świat, wszystko to dookoła movło wtedy istnieć! Potem wcisnął mi garść ulotek i broszurek i wyszedł, mówiąc żebym się zastanowił nad udziałem w tym i tym czego oczekuję.
3 dzień. Poniedziałek.
Postanowiłem. Huerta, z którym dzieliłem celę próbował mnie od tego odwieść ale co miałem do stracenia? Amanda, jedyna osoba na której mi zależało widocznie o mnie zapomniała, a swoim mogłem tylko pomóc. Zawołałem strażnika i powiedziałem że chcę się widzieć z człowiem z rządu. Godzinę później siedziałem w pokoju odwiedzin, zaś po dwudziestu minutach byłem w czarnym samochodzie z przyciemnianymi szybami. Nawet nie sprzeczał się, gdy mówiłem że biali nie mają prawa na jakiekolwiek prace w obrębie rezerwatu z którego pochodzę, mieli też zbudować im szkołe i szpital, które znajdą się pod władzą starszyzny.
30 dzień. Niedziela.
Byłem dzisiaj na porannej mszy, ostatniej mszy przed narodzeniem Chrystusa. Ha! Sam nie wierzę w te słowa,. Jak można przenieść się wczasie? Czy to nie występek przeciw prawu bożemu? Gdyby On tak chciał, to by człowiek potrafił to robić z łatwością! Boję się, chyba pierwszy raz w życiu. Nawet 2 lata temu, kiedy ta grupka idiotów rasistów napastowała mnie i Amandę, to nie czułem strachu... Wtedy nic nie czułem.
31 dzień. Poniedziałek. Dopiero co odmówiłem modlitwę. To ten dzień! Dzisiaj mam się przenieść w czasie wraz z innymi więźniami. Mamy pomagać w przenoszeniu syberytu z Syberii na Alaskę. Wśród mojej grupy nie zauważyłem żadnego białego. Biali... Mnie uważają za czerwonoskórego, chociaż gdy patrzę w lustro tego nie widać, zaś sami raczej są beżowi. Jednak to oni są panami świata, oni ustalają prawo, oni mówią kto jest panem, a kto niewolnikiem, zaś my otrzymaliśmy właśnie taką rolę. Niewolników. Ja i jescze były bokser mamy zostać jednak uprzywilejowania, mamy być ich nadzorcami! Nie wiem czy mogę być dumny z tego, że będę pilnował ich jak zwierzynę, jednak broń zawsze się przyda.
Wzywają na odprawę. Może uda mi się przemycić dziennik i tam dokończę wpis.

Joshua Rouen, zwany przez swoich pobratymców Okiem Jastrzębia przeszedł jako jeden z ostatnich przez EONa. To było cudowne uczucie! Wszędzie światła! Nie wiedział co się z nim dzeje. Jednak po przejściu nie poznał miejsca w którym wylądował. Czy to ta sama mroźna Alaska? Wszystko było nie tak! Dookołą była tylko pustynia, piach kamienie, jednak te wspaniałe czyste powietrze... Nigdy takiego nie czuł nawet na terenach rezerwatu w Utah.
Było tu jednak jeszcze coś, coś co wyglądało na koryto rzeczne.
 
Jarlaxle jest offline  
Stary 07-01-2012, 17:06   #5
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Załatwienie wszystkich formalności zabrało nieco więcej czasu niż przewidziała. Mimo wcześniej rozpoczętych przygotowań wciąż pozostała cała masa spraw do załatwienia, a termin zbliżał się wielkimi krokami. Najbardziej bolała konieczność pozbycia się domu i pożegnanie z pacjentami oraz współpracownikami. Przyjęcie, które urządzono z okazji jej odejścia uświadomiło jej jak wiele ludzi zostawia za sobą w pogoni za rodziną. Opuściła je więc wcześniej niż planowała. Jej decyzja była nieodwracalna, a zadręczanie się tym co i tak nie mogło na nią wpłynąć było pozbawione sensu.
Zajęcia przystosowawcze, które im zaserwowano, nie wniosły zbyt wiele do ich zasobu wiedzy. Serenę, ku jej włąsnemu zdziwieniu, znacznie bardziej zainteresowały zajęcia na strzelnicy. Widocznie nie różniła się tak bardzo od Nat’a. Zamiast więc skupić się na tym, co im mówiono, pozwoliła sobie na chwile wytchnienia z S&W w dłoni. Owe przerwy pozwalały jej na zachowanie równowagi między zastanawianiem się czy dobrze zrobiła, a niepokojem o brata. Być może była nadopiekuńcza w stosunku do niego, jednak tylko on jej został. Nie chciała spędzić reszty swojego życia na zastanawianiu się nad jego losem. Takie destrukcyjne postępowanie nie wyszłoby jej na dobre i zapewne doprowadziło do problemów zdrowotnych. Z dwojga złego wybrała to pierwsze.

Dzień, na który czekała od momentu podjęcia decyzji, nadszedł niespodziewanie szybko. Stojąc naprzeciwko EONu odczuwała strach, uczucie które było całkiem zrozumiałe. Była to bowiem chwila ostateczna. Po zrobieniu tego kroku nie będzie już odwrotu. Nie zamierzała się jednak wycofać. Nie ważne co czeka na nią po drugiej stronie. Nawet jeżeli nie czeka nic, co było możliwe według słów Ralfa, naukowca z którym udało się jej nawiązać przyjacielskie stosunki, to Nat podążył tą samą drogą przed nią. Zamiast więc roztrząsać stany własnego umysłu skupiła się na tym co działo się przed jej oczami. Żołnierze zniknęli w zielonym świetle. Powoli nadchodziła jej kolej. Poprawiła plecak ze swoimi rzeczami i mocniej chwyciła rączkę walizki. Broń, którą dostała, ciążyła jej nieco w kaburze przypiętej do pasa. Nie była jeszcze przyzwyczajona do jej ciężaru. Sam fakt iż ją posiada wprawiał ją w stan lekkiego niedowierzania.
Wreszcie przyszła jej kolej. Nieco niepewnym krokiem przeszła przez próg chłonąc wszelkie wrażenia. Pomarańczowe światło oraz ciepło, które z sobą niosło były dla niej zaskoczeniem, jednak nie niosły ze sobą nieprzyjemnych wrażeń. Zupełnie jak gdyby uniosła przymkniete powieki w stronę słońca stojąc na rozgrzanym przez nie terenie. Jakież było jej zdziwienie gdy okazało się, że w chwile później stanęła na dnie płytkiego kanionu. Na dodatek wyglądało na to, że reszta jej grupy zgubiła się gdzieś po drodze, gdyż była w tym miejscu sama. Stwierdzenie tego faktu wywołało w niej zrozumiały niepokój. Najwyraźniej bowiem maszyna działała, jednak albo nie dla wszystkich albo miała pewne ograniczenia co do osób przerzucanych za jednym razem. Zupełnie jak umysł człowieka postępuje z nawałem informacji, dzieląc je na fragmenty i zajmując się nimi po kolei.
Dokładnie w ten sam sposób postanowiła w tej chwili zadziałać. Najpierw musiała się wydostać na powierzchnię. W końcu istniała możliwość, że wyrzuciło ją jedynie kilka metrów za daleko. Co prawda w takim wypadku żołnierze powinni sami ją odnaleźć, jeżeli jednak się myliła to zmarnuje sporo czasu na siedzenie w miejscu.
Walizka ze sprzętem medycznym nie ułatwiała wspinaczki. Serena w kilku niewybrednych słowach skomentowała w duchu własną sprawność fizyczną, która może i sprawdzała się w mieście i na oddziale, to jednak w takich warunkach była zwyczajnie żałosna.
Świat na powierzchni nie przedstawiał się zbyt wesoło. Piasek i skały gdziekolwiek by nie spojrzała. Na dodatek słońce bynajmniej nie świeciło tu z mniejszą intensywnością. Jedynym obiecującym punktem na horyzoncie była jaskrawa kropka. Mając do wyboru powrót na dół, a ruszenie przed siebie, wybrała zapewne gorszą opcję i zaczęła iść w kierunku owego punktu. Już po paru pierwszych krokach zdjęła kitel i wrzuciła go do plecaka. Podwinęła rękawy szarej koszuli, rozpinając, po chwili namysłu, kilka górnych guzików. W końcu nie była w swoim biurze gdzie musiała wyglądać w pełni profesjonalnie. Mogła sobie pozwolić na odrobinę luzu. Wygodne mokasyny i czarne, równie wygodne spodnie dopełniały jej ubioru, który niejako uważała za swój służbowy. Jedynym okazem biżuterii był mały diament zawieszony na złotym łańcuszku, prezent od Nat’a.


cdn...
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 07-01-2012, 18:17   #6
 
Akhay's Avatar
 
Reputacja: 1 Akhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znany
Nadia już od pierwszych chwil spędzonych w samolocie miała to wszystko gdzieś. Nie przejmowała się niczym. Myślała o tym jak głupi są ludzie i jak łatwo dają się nabrać. Tak właściwie chciała już znaleźć się w CZAPIE i przenieść się te dwa miliony lat wstecz. Po dotarciu do bazy udała się z resztą, żeby wysłuchać jakiejś pokrzepiającej mowy jednej z większych szych. Było to tak fałszywe, że Rosjanka musiała przyznać, że sama sobie by z tym lepiej nie poradziła. Nie słuchała jednak uważnie zatapiając się we własnych myślach. Od początku myślała jak to będzie, jak się najlepiej ustawić tam na miejscu. Co zrobić. Jej mózg pracował na najwyższych obrotach tworząc masę różnych scenariuszy, analizując je po kolei i wyłapując z nich wszelkie „błędy”. Mowa dobiegła końca, a ona udała się do swojego namiotu. Oprócz przywitania się zresztą naukowców nie rozmawiała już z nikim. Czas na organizację współpracy znajdzie się jak dotrą na miejsce. Nie chciało się jej też niczego słuchać, więc szybko położyła się spać. Potem był już tylko pośpiech. Spakowała cały swój ekwipunek i udała się w nieznane.

***

Zaraz po tym jak uwolniła się od pomarańczowego światła zobaczyła rozległą przestrzeń porośniętą trawą. Nikogo oprócz niej tam nie było.
~ Dzięki Ci kochana mateczko Rosjo.- przemknęło jej przez myśl. Uśmiechnęła się mając w pamięci wyniosłą mowę na lotnisku, w której to owy zwrot powtarzał się chyba co drugie zdanie. Teraz to jednak nie miało znaczenia. Rozejrzała się dookoła, ale nie zobaczyła nikogo. Tak, zaczynało się lepiej niż mogła się tego spodziewać. Nie wiedziała co poszło nie tak, ale dzięki temu jej towarzysze zniknęli. Chyba po raz pierwszy ucieszyła się z tej wyprawy o dwa miliony lat wstecz. Nie wiedziała, gdzie znajduje się baza Rosyjska, żeby móc się udać w przeciwnym kierunku, ale miała nadzieję, że przez jakiś dłuższy czasu nie zobaczy swoich rodaków. Z drugiej strony poruszanie się tutaj samemu było dość niebezpieczne, a w jej wypadku mogło nawet prowadzić do rychłej śmierci. Nie, nie miała zamiaru wracać do Rosjan. Przecież są tu jeszcze Amerykanie, a może nawet ktoś jeszcze. Zawsze może się jakoś dogadać z nimi. W każdym razie wypadałoby kogoś znaleźć, bo podróż w pojedynkę istotnie mogła być niebezpieczna. Wyciągnęła z plecaka kompas i według niego zaczęła kierować się na zachód. Szła dosyć powoli robiąc co jakiś czas przerwę na odpoczynek, gdyż tobół, który tachała na plecach nie był wcale taki lekki. Nie zamierzała jednak zostawiać tutaj niczego, nigdy nie wiadomo co może się przydać.
~ Nie marudź! Trochę zdrowego marszu jeszcze nikomu nie zaszkodziło.- upomniała siebie w myślach.


Nadia Iwanowa & Viktor Franko cz. I

Nadia szła już dobre parę minut, a plecak ciążył jej niemiłosiernie. Nagle usłyszała szeleszczenie trawy. Z początku była przestraszona. To mogło być jakieś dzikie zwierze albo coś innego równie niebezpiecznego. Po chwili nasłuchiwania stwierdziła jednak, że to chyba tylko jakiś człowiek, albo coś w każdym razie mniejszego od olbrzyma. Dźwięk dochodził gdzieś zza jej pleców, jednak jeszcze przez chwilę maszerowała nie dając po sobie poznać, że coś usłyszała. Uspokoiła się i dopiero wtedy powoli zwróciła swoje spojrzenie w tamtym kierunku. Jej oczom ukazał się jakiś wysoki Amerykanin. Po stroju wnioskowała, że to chyba jakiś żołnierz, choć mogła się mylić. W każdym razie zadowolona była z widoku ludzkiej twarzy.
- Jestem pokojowo nastawioną osobą.- powiedziała swoim łamanym angielskim zastanawiając się jak głupio to zabrzmi.
Victor zasapany wyprostował się jak tylko mógł, zasalutował i wydyszał:
- Mechanik Victor Franko melduje się.
Nadia była więcej niż zdziwiona takim powitaniem przez nieznajomego, ale skoro on się jej przedstawił, to wypadałoby też podać swoje imię i nazwisko. Zastanawiała się tylko co ma zmyślić. Po chwili jednak stwierdziła, że i tak prędzej czy później się połapie kim jest, więc nie opłaca się kłamać.
- Witam. Ja jestem Nadia Iwanowa. Jestem naukowcem, a dokładnie zajmuję się chemią.
Victor nieco zdezorientowany rosyjskim nazwiskiem powiedział:
- Rosyjskie nazwisko, dziwne, że amerykanie ci zaufali. Też cię wywaliło nie tu gdzie trzeba?
Nadia szybko ogarnęła całą sytuację. Czyżby Amerykanie jeszcze nie wiedzieli, że Ruscy się tu znaleźli? Śmieszne. Z tak dobrym wywiadem powinni się ich spodziewać. Teraz musiała się zastanowić czy mówić o Rosjanach, czy też udawać, że się tu dostała z Amerykanami. Tak na marginesie nie zależało jej wcale na pomyślności misji swoich rodaków, ale bezpieczniej dla niej będzie udawać kogoś od tych jankesów.
- Tak. Też się dziwię, że mnie wzięli. Brakowało chętnych naukowców. Desperacja ot co. Sądzę, że mam dokładnie taką samą sytuację jak ty. Moja grupa, pomarańczowe promienie i nagle jestem sama wśród tego trawska.
Mechanik poprawił swoją torbę, w której zagrzechotał metal.
- Trzeba będzie znaleźć naszych. - rozejrzał się wokół - Too... W którą stronę idziemy?
Nadia rozejrzała się po okolicy. Jak do cholery miała znaleźć Amerykańską bazę?
- Nie mam pojęcia. To że jestem chemikiem nie znaczy, że równocześnie jasnowidzem, ale jak mam wybierać, to proponuję udać się na zachód.
Victor pogrzebał w kieszeniach kurtki mundurowej i znalazł kompas
- Cieszę się, że go wziąłem - spojrzał na telepiącą się igłę. Kiedy się ustabilizowała ustawił się twarzą na północ i skręcił w lewo odgarniając trawę.
- No chodź, nie ma na co czekać, jeszcze się zgubisz i co ja powiem reszcie tych idiotów? Na pewno wygarnę jajogłowym, którzy muszą tu być, że nie ogarnęli działania maszynki.
Właśnie. Co on powie reszcie idiotów? Co ona im powie? Skoro gubili swoich ludzi to miała nadzieję, że nie mają porządku w papierach i nie wiedzą, kogo wysyłają. Z drugiej strony Amerykanie to nie ruscy, ale czas pokarze.
- Dobra. Już idę.- powiedziała ruszając za mężczyzną.

***

Wędrówka, przeciągała się, można by rzec, w nieskończoność. A sama preria i trawa, nie ustępowała przez jeszcze długo, a samo słońce na widnokręgu powoli zmierzało ku zachodowi. Wielkie i dobrze widoczne w tych czasach, prezentowało się naprawdę... Monumentalnie. Ale wędrówka trwała i trwała, a żadnej bazy nie było widać, ba, nawet nie było po żadnej śladu. Ale EON działać musiał, skoro były już tu dwie osoby. W końcu, na horyzoncie pojawiło się jezioro. Duże i czyste, w końcu w tych czasach nie miał kto pompować do niego ścieków.



- Ty patrz, jezioro! Ale jaja. I tu się kimniemy, a nuż rozjedzie nas ciężarówka albo inne dziadostwo - zaśmiał się i pobiegł do brzegu jeziora.
Widok rzeczywiście był zadziwiający i w rzeczy samej mieli farta. Przynajmniej nie umrą z wycieńczenia. Nadia pobiegła za Victorem tak szybko jak tylko pozwalał jej ciężki plecak.
- Dobra, siadaj tu gdzieś, rzuć tą torbichę, ja skoczę po drewno. - sam rzucił swój plecak i torbę z narzędziami i zaczął oblatywać drzewa w poszukiwaniu suchych patyków. Na rozpałkę zerwał trochę tej cholernej, wszędobylskiej trawy. Nogą na ziemi wyrżnął koło, aby ogień się nie przedostał gdzieś dalej. Ułożył patyki na wzór tipi, a na środek wepchnął trawę. Odpalił zapałkę i rzucił ją na rozpałkę. Po niecałej minucie całą drewniana konstrukcja zaczęła zajmować się ogniem. Poczekał chwilę, aż się ustabilizuje i wyjął z plecaka aluminiowy kubol, nabrał do niego wody z jeziora i postawił bardzo blisko ognia, płomienie go okopciły ze wszystkich stron. Z plecaka wyciągnął swoją rację wojskową i wsadził woreczek z nalepką “kolacja” do gorącej już wody.
- A ty masz swoją rację? - spytał dziewczyny
Podczas kiedy Victor zabrał się za zbieranie opału Nadia położyła ostrożnie swój plecak na ziemi i zaczęła w nim grzebać. Wiedziała, że nie może wyciągać nic, co by wyglądało na rosyjskie. Usiadła na ziemi. Musiała się porządnie zastanowić co dalej robić. W tym czasie ognisko dość pokaźnych rozmiarów zaczęło płonąć. Ciężko będzie utrzymywać, że jest się od Amerykanów, ale nie takie rzeczy się już robiło. Jak się nie uda zawsze może gościa zlikwidować np. jak będzie spał i wymyślić coś nowego. Nadia miała pewną przewagę, ponieważ Amerykanie nic nie wiedzieli o Rosjanach, co było rzeczą nad wyraz dziwną i wielce zastanawiającą. Mogło być też tak, że wiedzieli, ale nie mówili tego prostym ludziom wysyłanym na misje w obawie przed ich rezygnacją. Jej tok myślenia przerwało niewygodne pytanie Victora. Zakładała, że Amerykanie nie transportowali tutaj tylko jednej “wycieczki”, mogło być więc tak, że mężczyzna dostał racje, a ona nie. Drugą wersją jej kłamstwa mogło być też to, że jest już tu kilka dni i jedzenie się jej już skończyło. Nie sądziła by Amerykanie i Rosjanie wysyłali ludzi w ten sam dzień, czyli CZAPA musiał przenosić niedokładnie w czasie.
- A ty masz swoją?- powiedziała z bardzo dobrze udawanym zdziwieniem.
- Mi się już wczoraj żarcie skończyło. Od kiedy tu jesteś i kiedy Cię tu wysłali?- dodała nie wychodząc ze sztucznego zdziwienia.
- Dzisiaj tu trafiłem... Znaczy jeśli tak to mogę nazwać. Skoro nie masz to jako dobry kolega się podzielę, w końcu nie możemy ruszać flory i fauny... - sprawdził jak tam ma się woreczek z jedzeniem. Woda już się gotowała. Odczekał jeszcze kilka minut i wyciągnął gotową do spożycia kolację. Tak generalnie to racja powinna być na jedną osobę, ale co tam.
- Daj jakąś menażkę to ci wrzucę. Nie będzie tego wiele, ale lepsze to niż nic.
Nadia otworzyła plecak i wyciągnęła z niego metalowe naczynie.
- Wielkie dzięki.- powiedziała podając Victorowi menażkę.- Kiedy się przeniosłeś?- powtórzyła niepewnie pytanie. Nie wiedziała jakich terminów używali Amerykanie.
- Z polecenia oficera wyleciałem jako uzupełnienie pierwszej tury, to był drugi tydzień marca 2004, a ty? - odpowiedział otwierając worek z jedzeniem i wysypując na menażkę dziewczyny trochę ugotowanego mięsa drobiowego.
Nadia znowu musiała pomyśleć. Czyli Amerykanie nazywali to “turami”, a skoro była pierwsza to musiały być jeszcze jakieś inne. Problem był w tym, że dziewczyna dokładnie nie wiedziała kiedy wyruszały. Stwierdziła, że najbezpieczniej będzie jak powie, że jest z pierwszej.
- Ja jestem z pierwszej tury. Dlaczego wysłali nam wsparcie?
Victor podał Nadii menażkę
- Pewnie dlatego, że potrzebne im było zabezpieczenie techniczne czy cuś. Zawsze tak robią. Widać, że ty nie z wojska. - uśmiechnął się i zaczął jeść swoją porcję.
Dziewczyna odebrała swoją porcję i także zabrała się do jedzenia.
- Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję. Rzeczywiście nie mam wiele wspólnego z wojskiem.- powiedziała wpatrując się w rozpościerający się przed nimi zapierający dech w piersiach widok zachodu słońca. Jeszcze nigdy nie widziała tak czystego jeziora.
- Myślisz, że ktoś będzie wymagał stosowania się do zaleceń ze szkoleń?- Kolejne niepewne informacje, ale znając Amerykanów na pewno przeprowadzali masę jakiś niepotrzebnych szkoleń.
- Na pewno, w sumie nie robiliby tylu niepotrzebnych szkoleń i wykładów o tym, żeby nie niszczyć przyrody, ani nie strzelać do naszych przodków. Trochę to logiczne, oglądałaś kiedyś “Powrót do przeszłości”? To tam też nie można było naginać zdarzeń bo coś tam by się złego stało.
- Tak. Widziałam kiedyś, ale czy wykąpanie się w tym jeziorze będzie aż tak sporym wykroczeniem? Widzisz jestem tu już od dobrych kilku dni i jeszcze nie widziałam tutaj żadnego większego zbiornika wodnego, a chętnie bym się odświeżyła.
- Wiesz, że pływanie po jedzeniu jest niezdrowe? - spytał szczerząc zęby
- Tak. Coś niecoś o tym słyszałam na studiach. Nie zamierzam jednak pływać tylko jak już wspominałam trochę odświeżyć. Super. Jeżeli nie masz nic przeciwko to popilnuj rzeczy, a ja skoczę nad jeziorko.- powiedziała odkładając menażkę i ruszając w kierunku brzegu jeziora otoczonego wyższymi trawami tak, żeby nikt nie mógł jej zobaczyć podczas kąpieli.
- Jasne, idź się pluskaj. - powiedział machając ręką - Ale ostrzegałem. - Victor upewnił się, że Nadia nic nie zauważy po czym sam kucnął przy jej plecaku. Rosyjskie nazwisko, te głupawe pytania, może to jakiś szpieg? Koledzy fantazjowali o takich Rosjankach w białych płaszczykach i czapeczkach uszatkach. Otworzył plecak i zaczął przeglądać rzeczy.
Nadia doszła nad brzeg jeziora. Oczywiście nie zamierzała się kąpać, bo i po co. Była tu dopiero od paru godzin i nie czuła takiej potrzeby. Victor teraz pewnie przegląda jej rzeczy. Wyciągnęła z kieszeni pistolet i w razie nagłego wypadku przygotowała go do strzału. Zawsze wolała mieć takie zabawki przy sobie niż w plecaku. Po cichu, tak żeby mężczyzna jej nie zauważył, podkradła się do niego od tyłu. Faktycznie grzebał w jej plecaku.
- No proszę. Nie ufasz mi?- powiedziała trzymając pistolet na wysokości jego głowy gotowa w każdej chwili do strzału.
Victor zdążył dojrzeć na całym ekwipunku skrót ZSRR. Czyli dobrze przeczuwał. Ale gdy usłyszał głoś Nadii, podniósł ręce do góry i spytał:
- Towarzyszko, skąd wy mieliście EON’a do cholery?!
- EON’a? Tak nazywacie CZAPĘ? Otóż nie wiem skąd go mieliśmy. Nie wiem czy wiesz, ale u nas nigdy nikt niczego nie wie. No może oprócz tych gburowatych, partyjnych szych, chociaż oni i tak się ciągle sami nawzajem okłamują także nigdy nic nie wiadomo.- uśmiechnęła się cały czas nie opuszczając broni.
- Wyczuwam w waszym głosie niechęć do narodu. Jak tak można? Przecież do wasza Matka Rosja czy jak to się tam nazywa. Ale prosiłbym o pozwolenie na wstanie bo kolana zaczęły mnie troszkę boleć.
- W jakim “waszym”? Jaka niechęć do narodu? Ja tam kocham swoją ojczyznę, tak jak każdy porządny Rosjanin. Ale wiesz co, ponad dobro rodaków cenię własne szczęście, a oni o nie nie dbają wysyłając mnie na takie misje w jedną stronę. Dobra wstawaj.
Victor wstał
- Bardzo dziękuję, jak umierać to na stojąco. Więc jakie rozkazy dostałaś od waszego Ojca? Zaprowadzisz mnie do jakiegoś obozu i oddasz w niewolę, powiesisz, albo oddasz na rostrzelanie, czy może walniesz mi serię w łeb od razu?
Nadia roześmiała się.
- Nie mów mi o żadnych “ojcach”, bo rzeczywiście zaraz wyślę Cię na tamten świat. Nawet gdybym wiedziała, gdzie jest nasza baza, to bym Cię tam nie zaprowadziła z tego prostego powodu, że skoro jakiś wypadek mnie od nich uwolnił, to nie zamierzam tam wracać. Co do rozkazów to podobno wy, amerykanie kradniecie nasz surowiec.
- Czyli jednak niezbyt kochasz swój naród. Wasz surowiec? A gdzie jest nalepka “Należy do ZSRR”? Ale tak między nami, szarakami to dlaczego mamy żreć się teraz o jakieś syberyty? Nie możemy się rozejść w pokoju?
- Nie mówię, żeby to całe coś tam mnie obchodziło, ale ty pytałeś o rozkazy, więc Ci mówię, że jesteśmy tutaj, żeby bronić alaskitu przed Amerykanami. Rozejść się w pokoju? Ty chyba sobie ze mnie kpisz.- znowu się zaśmiała.
- Jak daleko ode mnie stoisz? Aby seria w tył głowy była skuteczna to potrzebuje odpowiedniej odległości.
- Ty się o odległość nie martw. Z resztą ciągle mnie źle rozumiesz. Nie chodzi mi o “w pokoju” tylko o “rozchodzenie”. Nie uśmiecha mi się tułaczka w pojedynkę, a jak już wspominałam nie zamierzam szukać swoich rodaków.
- Znaczy się, proponujesz mi chodzenie? - zaczął się śmiać - Ale to ja się powinienem zapytać czy chcesz ze mną chodzić. A tak między nami to co ze sobą zrobisz? Skoro nie wiesz gdzie jest wasza baza, a amerykanie niezbyt kochają się z Rosjanami?
- Tego właśnie jeszcze ciągle nie wiem, ale coś pewnie wymyślę. W każdym razie ty też nie wiesz gdzie jest baza amerykańska, a chodząc na oślep nigdy nie wiadomo na kogo trafisz.
- Ale ja mam do kogo pójść. - Victor nagle rzucił się w bok, w trawę. Wystawała tylko jego ręka z rewolwerem
- Teraz możemy rozmawiać. - powiedział po czym wstał.
- Tak. Jak chcesz rozmawiać to rozmawiaj. Jak nie możesz próbować strzelać i ja też mogę próbować.
- Nie chodziło mi o strzelanie, nie zabijam kobiet i dzieci. Nawet na wojnie więc możesz czuć się spokojna. Chciałem się upewnić, że nie będę miał dodatkowej dziury w głowie. To co idziemy spać? - spytał się jakby nie brał pod uwagę całej sytuacji - Bo z rana trzeba się będzie ruszyć gdzieś, chyba, że jednak pójdziesz sobie beze mnie.

...
 

Ostatnio edytowane przez Akhay : 07-01-2012 o 18:29.
Akhay jest offline  
Stary 07-01-2012, 19:53   #7
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Pomarańczowa kulka, po przebyciu kilku metrów kolor stał się nieco bardziej wyraźny. Dopóki byli od siebie oddaleni, niepokój Sereny utrzymywał się na znośnym poziomie. Gdy jednak jasnym się stało, że niezidentyfikowany obiekt jest mężczyzną i to bynajmniej nie wyglądającym na któregoś z żołnierzy, którzy wyruszyli przed nią , bez chwili zwłoki wyjęła broń. Zaufanie nie było jej najmocniejszą stroną w tej chwili. Zatrzymując się odłożyła skrzynkę by mieć obie ręce wolne i nieco pewniej uchwyciła broń celując ją w nieznajomego. Cierpliwie czekała, aż podejdzie bliżej starając się by jej postawa nie była agresywna, a jedynie wyrażająca ostrożność i gotowość do obrony. Bądź co bądź był to pierwszy, po cofnięciu się w czasie, człowiek jakiego spotkała.
Oko Jastrzębia napawał się świeżym powietrzem dłuższą chwilę, nawet mimo swoim wyostrzonych zmysłów ledwo usłyszał kroki. Nie jakiegoś zwierzęcia ale wyraźnie ludzkie i dość niezdarne. Otworzył oczy i ujrzał kobietę, o włosach jasno-braązowych.. Nie wiedział czy w tych czasach, 2000000 lat wstecz żyje tutaj dużo ludzi, jednak wiedział dwie rzeczy. Były wcześniej grupy wysyłane tutaj i przede wszystkim tutejsi nie powinni nosić broni palnej. Sam miał swój ciężki, karabin wyborowy, jednak dziewczyna w tym momencie celowała w niego. Jeśliby wykonał jeden niepotrzebny ruch mogłaby spanikować i wystrzelić. Jedna rzecz sprawiła jednak że odetchnął głęboko z ulgą i jakby nigdy c z opuszczonym karabinem zaczął iść w jej stronę.
Serena poświęciła chwilę by oszacować zagrożenie jakie stanowił dla niej nieznajomy po czym niechętnie opuściła broń, jednak nie schowała jej do kabury.
- Z kim mam przyjemność...? - zapytała starannie modulowanym, spokojnym głosem, zupełnie jakby znajdowali się w jej gabinecie, a nie na pustyni w czasach człowieka pierwotnego.
To było zaskoczenie usłyszeć tutaj język angielski. Indian zmierzył mówiącą do niego dziewczynę wzrokiem. Nie wyglądała na żołnierza, a raczej podejrzewał, że jeśli już wcześniej byli tu wysyłani to musi w końcu trafić na jakiś patrol albo zwiadowcę. Ona pod żadnym względem do tych ról nie pasowała. Była raczej ubrana jak jakiś doktorek albo naukowiec.
-Jestem kimś kto umie tutaj przetrwać, jeśli ty też chcesz to zrobić to pierwszą lekcją będzie odbiezpieczanie broni- wskazał na pistolet.
Zmierzyła go uważnym wzrokiem. Odbezpieczenie broni nie wydawało się jej sposobem na przeżycie, przynajmniej jak na razie i w tym towarzystwie.
- Jeżeli odłożysz swoją, nie widzę problemów - skłamała lekko, unosząc przy tym kąciki ust w przyjaznym uśmiechu. Podstawą było zapewnienie pacjenta, że pryz niej może czuć się bezpieczny. Niestety nie była u siebie, za drzwiami nie stał gotowy na każde jej zawołanie strażnik. W ogóle nie było tu drzwi tylko piach i skały. Cofnęła się o krok, zwiększając dzieląca ich odległość.
Była zestresowana. Widać było to po jej udawanym opanowaniu. Nie był to jej teren, nie było to jej warunki. Nie pomyślała także że jeśli odejdzie dalej to zrobi dość dużo miejsca na to żeby Indianin wycelował swoją długą i nieporęczną bronią. Wiedział także że nic mu nie zrobi, jeśli nie wysłucha jej polecenia. Jeśli zostałaby sama nie przeżyłaby długo.
-Rozejrzyj się dookoła i powiedz co widzisz?
Posłuchanie jego propozycji nie leżało w zakresie inteligentnego zachowania. Rozglądając się straciłaby go z oczu, a to, w przypadku uzbrojonego przeciwnika, nie było zbyt mądre zachowanie.
- Dostrzegam twój punkt widzenia. Jednak bądźmy rozsądni. Nie stanowię dla ciebie żadnego zagrożenia, w przeciwieństwie do ciebie. Jeżeli odłożysz broń, ja zrobię to samo i może spróbujemy porozmawiać jak ludzie cywilizowani.
CYWILIZOWANI. Biali uważali że jako jedyni mają prawo do uznawania siebie za takich. Wszędzie tak było. czy to Salt Lake City, czy więzienie wraz ze wszystkimi swoimi gangami i jeszcze gorszymi od nich strażnikami. Nie. Indianinowi przejadła się ta cała cywilizacja. Postanowił nie zwracać na nią uwagi i uklęknął na ziemi opierając się na karabinie. Postanowił poszukać śladów, w końcu trzeba było wiedzieć czego można tu się spodziewać i w którą stronę ciągną istoty żywe.
Śladów, na sypkim piasku nie było wiele, lecz trochę ich bystre oczy Indianina wypatrzyły. Większość z nich kierowała się na zachód, niektóre urywały się lub ginęły w pustyni. Z pewnością było to ślady ssaków, choć Rouen nie mógł mieć stu procentowej pewności. Paleontologia, to nie była jego najmocniejsza strona, a nawet opowieści dziadzka i ojca, czy nawet jego obserwacje, nie mówiły nic o takich śladach, ale jakby miał cokolwiek obstawiać, obstawił by na kopyta konia.
Popatrzył w górę rzeki i oznajmił:
-Nie możemy tutaj stać i czekać na zbawienie. Idziemy w górę rzeki- nie czekając na reakcję dziewczyny wcielił swe słowa w czyn. Przed nocą trzeba było znaleźć dobre miejsce na obozowisko.
Serena ze szczerym zainteresowaniem obserwowała jego zachowanie starając się wyłapać jak najwięcej informacji o mężczyźnie którego podrzucił jej los. Wiadomości płynęło do jej umysłu nieprzerwanym strumieniem, gdzie powoli układały się w całość. Gdy ruszył przed siebie bez dalszego zwlekania włożyła broń do kabury po czym pochyliła się by podnieść skrzynkę. Nadążenie za nim było nie lada wyzwaniem.
- Powiesz mi przynajmniej jak powinnam się do ciebie zwracać? - zapytała, uparcie próbując zmusić go do wyjawienia informacji, których nie byłą w stanie zdobyć samą tylko obserwacją.
Bez zatrzymywania się i bez namysłu odpowiedział:
-Tacy jak ty zwykle mówią na mnie dzikus, czerwonoskóry, bandyta ale ja wolę Oko jastrzębia, chociaż muszę się podpisywać jako Jushua ale jako cywilizowany człowiek mozżesz sobie wybrać co chcesz.
Kolejne dane zostały zapisane, powoli tworząc profil psychologiczny mężczyzny, z którym miała do czynienia.
- Oko jastrzębia wydaje się być odpowiednim wyborem. Do mnie możesz zwracać się jako do doktor Ilford, lub po prostu Serena. Wybór należy do ciebie - dodała uprzejmie.- Nie widziałam cię w naszej grupie. Przybyłeś z którąś z poprzednich? - zapytała po chwili.
-Przybyłem dzisiaj ale być może nie słyszałaś o nas. My mieliśmy być tylko tragarzami.
- Dzisiaj, czyli kiedy dokładnie? - Była pewna, że poza ich grupą tego dnia nie przeżucano nikogo więcej zatem odpowiedź Jastrzębia była kłamstwem lub wynikiem niewiedzy naukowców o sposobie w jaki działa EON.
-Właściwie to chwilę przedtem jak się spotkaliśmy. Was wypuścili chyba niedługo później w innym przypadku raczej nie gadalibyśmy ze sobą.
- Poza moją grupą nie było nikogo więcej, kto miałby zostać tu wysłany. Fakt, że pojawiłam się sama świadczy o tym, że EON nie działa tak jakby chcieli naukowcy nadzorujący badania. Możliwe jest więc, że poza wyrzucaniem ludzi w przypadkowych miejscach, powoduje również zakrzywienie czasu. Jakie, według ciebie, mamy teraz dzień i miesiąc?
-Na pustyni istnieją tylko jedna pora roku- sucha. Deszcz pada w bardzo szczęśliwym przypadku raz na rok ale ja wyruszałem w sierpniu.
- Którego roku? - widziała tylko o jednej grupie ruszającej w sierpniu, możliwe jednak było, że ta, z którą przybył jej towarzysz, wyruszyła w tym samym roku co jej własna.
-2004.
- Grupa, z którą wyruszyłam, przeszła przez EON w kwietniu 2005 roku - udzieliła informacji cichym, poważnym głosem, który nie zdradzał niepokoju który nią zawładnął. Jeżeli miała rację co do swoich przypuszczeń, a najwyraźniej miała, to istniała szansa, że Nat jeszcze nie zdążył się nawet pojawić w tych czasach. Szansa na odnalezienie brata nagle nieprzyjemnie się skurczyła.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 07-01-2012, 20:07   #8
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Akhay & Ziutek cz.2

Po ostatniej dość krwawej akcji Victor miał w papierach "niezdolny do czynnej służby wojskowej" więc o misjach nawet nie miał co myśleć. Przydzielono go za to jako kierowcę oficera, majora. Facet po czterdziestce aczkolwiek bardzo wyluzowany jak na swój wiek. Tylko dlaczego polecił akurat swego zaufanego kierowcę? Tego nigdy się nie dowie. Może patrzył na zasługi? Może potrafił przeskanować serce człowieka i wyczytać czy jest odpowiedni do tej akcji? A może Victor tak go irytował, że staruszek postanowił się go pozbyć?

Pewnie ze względu na wpis w papierach Franko musiał przejść tyle ćwiczeń. Od prostych sprawnościowych, po psychologiczne. Szczególnie spodobało mu się jedno pytanie " Większość twojego oddziału zostaje zabita, jaka jest twoja reakcja?" W Victorze aż się zagotowało. Czy ci kretyni nie mieli nadmienione, że właśnie w tej samej akcji po której Victor dostał "niezdolność" zginęła większość jego kolegów? Oczywiście ten patałach swoim pytaniem rozbudził wspomnienia z tamtego zdarzenia. Ale dzielnie wytrzymał całą godzinę. Dopiero w baraku się rozkleił, przyglądając się na dwa głupie medale, nic nie znaczące dla niego. Purpurowe Serce i Brązowa Gwiazda, odznaczenia. Taką nagrodę oprócz wolności otrzymał od państwa. Mogli sobie te świecidełka podarować.

Od początku wątpił w sprawne działanie EON'a. Co prawda przenosił wszystko w całości, ale nie wiadomo jak było z "dokowaniem". Przekonał się dopiero kiedy pomarańczowe światło przestało świecić mu po oczach. Jak zwykle klapa. Jest gdzieś w trawie, a wokół dzicz. Nigdy nie był specem od survivalu, ale uznał, ze dobrze by było się rozejrzeć. Dostrzegł jakiś punkt. Człowiek? Chyba tak. Więc w miarę cicho ruszył w tym kierunku.

*****

...
- Nie ma mowy, idę z tobą. - uśmiechnęła się i opuściła broń - Masz rację, chodźmy spać, a jutro rozejrzymy się za śladami jakiejś ludzkiej działalności. W końcu może ktoś z cywilizowanych ludzi był już przy tym jeziorze.
Victor również wepchnął rewolwer do kabury - Więc wieczorne ćwiczenia mam zaliczone - otrzepał się z ziemi i kawałków suchej trawy - To idę się umyć, nienawidzę spać kiedy jestem zapocony - i ruszył do wody po drodze zrzucając łachy. Zniknął w trawie i można było usłyszeć plusk i krzyk:
- Ożesz, jak jacuzzi, chodź bo będziesz miała wyrzuty sumienia do końca życia!
Tak. Brzmiało to zachęcająco. Nadia powoli ruszyła w stronę jeziora. Zamierzała wypróbować wodę w całkiem innym jednak miejscu niż Victor toteż udała się trochę dalej. Powoli zdjęła swoje ubrania i położyła je na brzegu, a sama weszła do wody.
- Rzeczywiście jak jacuzzi! - krzyknęła do Victora.
Victor położył się na wodzie i machał rękami udając parowiec. I tak powoli zaczął płynąć wzdłuż brzegu, żeby “przypadkiem” trafić na Nadię.
W pewnym momencie Nadia zauważyła podpływającego powoli Victora. Najprawdopodobniej jej jeszcze nie zauważył, więc wpadła na pomysł, żeby rzucić jakimś kamieniem jak najdalej od siebie w stronę środka jeziora. Cicho podpłynęła do brzegu, wymacała jakiś kamień i rzuciła nim z całej siły starając się przy tym zachować jak największą ciszę.
- Ja sobie tylko pływam wzdłuż brzegu, nie musisz się zakrywać i tak nie wiem gdzie jesteś - zapewnił ją, ale zaczął się rozglądać w jej poszukiwaniu.
Nadia cicho pływała sobie przy brzegu tam i z powrotem przygotowana na to, żeby w każdej chwili wyskoczyć z jeziora, porwać swoje ubranie i odpowiednio szybko wskoczyć w wysoką trawę.
- Dobra ja idę bo mi się już skóra marszczy! - dopłynął do brzegu i wyszedł - nie siedź tyle bo cię coś zje.
Nadia także wyszła z wody i usiadła na brzegu. Poczekała, aż trochę przeschnie. Nie lubiła zakładać ubrań na mokre ciało. Właściwie chyba nikt nie lubił. Kiedy stwierdziła, że jest już dostatecznie sucha ubrała się i skierowała w stronę ogniska.
- Już idę!- krzyknęła.- Nie sądzisz, że robimy zbyt wiele hałasu!?
- Jak komuś albo czemuś to zacznie przeszkadzać to przyjdzie nas uciszyć! - odpowiedział i łaził po okolicy w poszukiwaniu swoich ubrań które tak niechlujnie porozrzucał.
- Albo zjeść! - odpowiedziała Nadia podchodząc do ogniska i zbierając wypróżnione menażki. W sumie nie zaszkodzi ich umyć. Skierowała się z powrotem w stronę jeziora tym razem niosąc naczynia.
Victor tylko na to czekał. Złapał koszulkę i w biegu ją założył. Rozpędził się i biegł prosto w stronę Nadii. Nawet gdyby zauważyła Victora nie zdążyłaby uciec. Ten zaś wpadł na nią jak worek kartofli. Wynikiem był głośny plusk i ryk śmiechu Victora, no i mokre ubrania
- Tyle na to czekałem! - krzyknął wypluwając wodę z ust
- Wielkie dzięki za wypranie ubrań.- powiedziała dziewczyna krztusząc się wodą. Zaśmiała się.- Będziesz je suszył nad ogniem całą noc.
- Z wielką przyjemnością się tym zajmę - uśmiechnął się szeroko - Dobra, już nie przeszkadzam - i ciągle rycząc ze śmiechu wrócił do ogniska.
Nadia wyciągnęła ręką menażki z dna jeziora. Były już całkiem czyste, więc dziewczyna także wróciła do ogniska. Dzięki mokrym ubraniom zrobiło się jej zimno, więc ściągnęła wszystko za wyjątkiem bielizny i rzuciła w stronę Victora.
- Susz to teraz!- powiedziała grzebiąc w plecaku w poszukiwaniu jakiegoś koca.
Victor zaczął rozwieszać swoje ubrania, komicznie wyglądał w mokrych, przyklejonych do tyłka bokserkach i butach wojskowych. Nucił sobie “Pretty Woman” falując biodrami kiedy pacnęły w niego mokre ubrania Nadii.
- Sir, yes, sir! - wyprostował się i zasalutował.
Po kilku minutach ubrania już wisiały na drzewach, a Victor rozwijał swój śpiwór. Nagle zamarł i spytał:
- A co będzie jak przyjdzie do nas nasz przodek?
- Zapewne poinformujesz go, że nie jesteś tutaj po to żeby niszczyć miejscową florę i faunę, i poczęstujesz go kawą i ciastem.- Nadii nareszcie udało się znaleźć jakiś koc i coś na styl zwijanej maty w jaką wyposażali wszystkich Rosjan.
- Mam tylko herbatę i herbatniki - Victor spojrzał na dość ubogie posłanie Nadii i spytał:
- A może chcesz śpiwór? Mi to wisi czym się przykryję i tak pewnie nie będę spać bo motyw małpy stojącej mi nad głową nie jest przyjemny.
- Spokojnie wystarczy mi to co mam. Już nie w takich warunkach się sypiało, a jeżeli chodzi o to, to proponuję że ja śpię pół nocy, a później ty drugie pół.- Rozłożyła matę na ziemi, usiadła na niej i owinęła się kocem.
- No i gitara - klasnął w ręce i wyciągnął manierkę - Chcesz piciu? - spytał odkręcając pojemnik
- Nie dzięki. Zdążyłam już wypić aż za dużo wody. Idę spać. Obudź mnie za parę godzin.- uśmiechnęła się po czym położyła się na macie i przykryła kocem.
Na odmowę Victor tylko wzruszył ramionami i wziął kilka łyków po czym ją zakręcił i położył nieopodal drzewa. Pod to samo drzewo ściągnął śpiwór i usiadł na nim opierając się o drzewo.

Jakie to dziwne. Gdy nie ma władzy zwaśnionych narodów ci szarzy żołnierze potrafią żyć razem. Normalnie albo on albo ona pozabijaliby się z wielką radością. A tak we dwoje zachowują się jakby byli przyjaciółmi z podstawówki choć poróżnia ich język, narodowość i Bóg wie co jeszcze. Wojna jest bezsensowna.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 09-01-2012, 12:21   #9
 
Piter1939's Avatar
 
Reputacja: 1 Piter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodze


Fajnie, dżungla, pomyślał Piter patrząc w górę. Tylko gdzie u licha była reszta chłopaków? Rozejrzał się jeszcze raz w około, lecz nikogo nie dostrzegł. Przynajmniej on sam żyje...mimo wszystko głupi jajogłowi pewnie coś sknocili przy przenoszeniu. Teraz jednak samo narzekanie nic mu nie pomoże. Jeżeli będzie mu sprzyjać szczęście, reszta chłopaków lub nawet cała baza wojskowa jest gdzieś w okolicy. Jeśli nie, czeka go dłuższa wędrówka przez dżungle. Był szkolny do przetrwania a nawet do walki w trudnym terenie, także nawet parę dni tutaj nie stanowiło większego problemu. Choć oczywiście Piotr wolałby tego uniknąć, nie przyjechał tu bawić się w survival , lecz walczyć z wrogiem. Zdjął karabin z ramienia i przeładował go. Ze swej broni był naprawdę zadowolony, była celna i niezawodna a pocisk miał sporą moc obalającą. Taki był właśnie HK-417. Jedyną wadą był magazynek o stosunkowo niewielkiej pojemności. Wątpił, że Araby biegały bez celu po dżungli, lecz obawiał się nieznanych mu dzikich zwierząt. Zrobił dłuższe okrążenie, ale nadal nikogo nie odnalazł. Za to po drodze słyszał coś jakby szum wody…rzeka? Prędzej jakiś strumień.To było by bardzo cenne odkrycie, stały dostęp do wody i może do jakiejś świeżej rybki...wręcz na wagę złota! Piter niezwłocznie ruszył właśnie w tamta stronę.
 
Piter1939 jest offline  
Stary 11-01-2012, 02:27   #10
 
Martadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Martadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znany
Maladi rozejrzała się po swoim pokoiku w bazie sił wojska amerykańskiego. Nie zauważyła nic, bez czego nie mogłaby sie obyć, oprócz zestawu noży, który zakupiła za swoją pierwszą, wojskową wypłatę. Nic innego w jej pokoju nie miało żadnej wartości sentymentalnej, ani tym bardziej nie miało żadnych znamion bycia przedmiotem osobistym. Takie coś dla niej nie istniało. Lecz niech tylko ktoś spróbuje tknąć palcem jej noży... nie okaże złości, ale osoba, która by dopuściła się tego niecnego uczynku, odczuje na sobie jej spojrzenie i poczuje, jakby jedno z tych lśniących ostrzy zanurzało się w jej szyi. Usiadła na łóżku i jeszcze raz przeczytała list od prezydenta, po czym schowała go do tylnej kieszeni spodni. Dowód uznania warto zachować. Odbierając sprzęt wymieniła z kwatermistrzem mocny uścisk dłoni. Był dla niej jak wujek, spędzili godziny rozmawiając i testując każdą nową broń, jaka została mu dostarczona. Nienauczona tęsknić za ludźmi, za nim też nie miała zamiaru. Następnie zaopatrzona odpowiednio wyruszyła, by realizować odgórne plany i polecenia.

Nie poddała się powszechnemu entuzjazmowi. Z nieruchomą twarzą przyglądała się kolegom po fachu, jak dyskutowali o tym, co może ich czekać podczas przechodzenia przez EON, tak wybierała swoje ścieżki, by omijać wszędobylskich dziennikarzy podtykających mikrofony pod każde usta, byleby należały do śmiałków cofających się do przeszłośc, wołających o nazywanie ich bohateramii.

Zielone światło. Westchnienie ulgi. Pomarańczowe światło. Żółte.

Mocne wojskowe buty nie nasiąkały łatwo wodą, lecz spodnie nie miały już wodoodpornych właściwości. Rzut oka dookoła pozwolił Maladi na szybką ocenę sytuacji.
Wyjęła nóż, co było u niej zawsze pierwszą automatyczną reakcją, gdy znalazła się w niepewnej sytuacji. Nie dostrzegając żadnego widocznego zagrożenia, rozglądając się ciągle i nasłuchując wspięła się na brzeg strumyka. Nie pomogło to za wiele jeśli chodzi o możliwość rozejrzenia się w terenie, lecz przynajmniej stała na suchym lądzie nieograniczającym jej ruchów. Zdana sama na siebie, nie rozpaczała po stracie kolegów z podróży, lecz myślac o zadanej misji wiedziała, że musi znaleźć bazę. Postanowiła znaleźć odpowiednio wysokie drzewo, by wspiąć się na nie w celu obserwacji otoczenia.
Gdy była już 3 metry nad ziemią dostrzegła mężczyznę. Nie był on nikim, kogo by zapamiętała ze swojej tury, a przyglądała się wszystkim twarzom, uważnie je analizując, takie hobby. Siedząc na drzewie bezszelestnie wyjęła karabin i wycelowała w człowieka. Przeładowała.
-Kim jesteś? - wypowiedziała głośnym, spokojnym głosem.
Piter się lekko wzdrygnął słysząc angielski ale z obcym akcentem, wycelował broń w stronę skad dochodził głos.
Maladi z ukrycia przeanalizowałą wygląd obecego. Jego mundur powiedział wystarczająco dużo, by wiedzieć, że zabijać go nie musi, prawdopodobnie. Jaka szkoda.
-Nie widziałam cię rangersie wśród podróżujących ze mną. Czy to na pewno twój mundur? Jeśli tak, schowaj broń, walczymy dla tego samego kraju. Tylko z łaski swojej pokaż papierek zaświadczający o tym.
Piter opuścił broń i odpowiedział:
-Zejdz z drzewa to ci pokaże. Jestem z drugiej tury, może dlatego mnie nie kojarzysz.
- Nie wiedziałam że wysłano nam wparcie.
- zastanowiła się - Ok.
Powoli zeszła z drzewa, cały czas uważnie obserwując mężczyznę, szczególnie jego broń, gotowa w każdej chwili do obrony i ataku. Zbliżyła się do niego na 2 metry.
-No, pokazuj - rzuciła, sama sięgając po swoje dokumenty.
-Jeżeli się upierasz....-Piter sięgnął dokumenty i pomachał nimi.
- Dzięki, ostrożności nigdy nie za wiele. Dlaczego wysłali drugą turę? Kiedy dokładnie stamtąd wyleciałeś i ile tu jesteś?
- Czemu tyle pytań tak od razu? Spokojnie. Drugą turę wysłano w celu unieszkodliwienia terrorystów, którzy tymczasowo opanowali ten EON czy jak mu tam.W maju poszła już druga tura. Dopiero co się “zmaterializowałem”, że sie tak wyrażę.
- Wybacz, przyzwyczajenie. Czwarty oddział SEAL. Starszy szeregowy. EON za dobrze raczej nie działa. Wylądowałam sama, jestem tu jakąś godzinę dopiero, a wyleciałam dwa miesiące wcześniej. A co z twoją kampanią, czy też się, zgubiła po drodze?
-Ja jestem jak widzisz kapralem, mojego oddziału faktycznie nie mogę znaleśc z tego co się zorientowałem nie ma ich w pobliżu.Proponuje abyśmy poszukali bazy, tu gdzieś w pobliżu jest strumień,proponuje iść w dół strumienia,będziemy mieli stały dostęp do wody.Potem się zobaczy.
-Właśnie w tym celu wchodziłam na drzewo, by nieco się rozejrzeć, ale i tak niewiele to raczej pomoże. Jestem za w takim razie.
-dodała zaczynajac marsz w kierunku strumienia.
Piotr ruszył zaraz potem.Nagle coś sobie skojarzył
-Jesteś z oddziały 4tego SEAL, czyli działacie na terenie Ameryki Południowej i Środkowej,masz doświadczenie w przetrwaniu w dżungli czyż nie?
-Raczej tak. Brałam udział w różnych szkoleniach, w tym miesiąc na własną rękę spędziłam w dżungli równikowej, jako wakacje, ale kto wie, co można tutaj spotkać.
-Szkolenie również miałem...ale nie ma to jak praktyka.Tak to służyłem w Afganistanie i Iraku. Zupełnie inne warunki...
- Praktyka, nie praktyka, damy radę. Grunt to nastawienie, a mam takie, że to inni mają się bać mnie, a nie ja ich.
-A skąd jesteś?
- Z Polski, stąd ten dziwny akcent. W stanach mieszkam dopiero od trzech lat. Ty pewnie amerykanin?
-Tak, z Virgini.

W milczeniu maszerowali dalej, jako, że żadne z nich nie grzeszyło zbytnimi skłonnościami do rozmów. Obserwowali tutejszą florę, czekając na spotkanie z nieznaną również fauną. W międzyczasie zatrzymali się, by się posilić. Musieli oszczędzać racje żywieniowe, gdyż nie wiadomo było ile im jeszcze przyjdzie szukać bazy. Dlatego Piotr za pomocą zaostrzonego wcześniej kija ,wyłowił całkiem pokazna rybkę,która pózniej upiekli przy ognisku. Mieli nadzieję niedługo ją znaleźć, gdyż nie przyjechali tutaj na polowanie na zwierzynę, lecz wykonać swoją misję.
 
__________________
„Always tell the truth. That way, you don't have to remember what you said.” - Mark Twain

Ostatnio edytowane przez Martadiana : 12-01-2012 o 11:44.
Martadiana jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172