Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-01-2012, 23:06   #1
 
Koinu's Avatar
 
Reputacja: 1 Koinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputację
[Autorski/Storytelling] Współcześni Czarodzieje

15 stycznia, 2012 rok, godzina 10:00, Londyn

Dzisiaj rano doszło do kolejnego makabrycznego odkrycia. Bezdomna kobieta przeszukująca śmietniki w ciemnej uliczce, pod zaspami śniegu trafiła na ciało mężczyzny.
Policja nie chciała zdradzać szczegółów. Wiadomo było tylko, że to z całą pewnością morderstwo, bardzo możliwe, że na tle religijnym.
Policjanci właśnie odgradzali gapiów taśmami od miejsca przestępstwa. Przerażeni i niewiarygodnie zafascynowani zdarzeniem ludzie starali się jak najwięcej zobaczyć i usłyszeć.
Na miejsce przybyła para młodych ludzi. Pokazali swoje odznaki i zostali wpuszczeni.
W tłumie również znajdowała się siwowłosa, starsza kobieta, która z profesjonalnym wręcz spokojem obserwowała wszystko. Zmarszczyła czoło w akcie zmartwienia, stała tak długo, aż ludzie nie zaczęli się rozchodzić. Wtedy też postanowiła wrócić do siebie.

Młoda kobieta, która przybyła na miejsce wraz ze swoim partnerem wzdrygnęła się na widok ofiary.
Mężczyzna podrapał się po twarzy oprószonej kilkudniowym zarostem i zachichotał cicho, szturchając ją łokciem.
-Hej... to dopiero początek, zobaczysz co będzie dalej.
-Czy nie uważasz, że chociaż raz mógłbyś darować sobie swoje prymitywne żarty?- oburzyła się.
-Nie spinaj się tak, kotku...- uśmiechnął się zalotnie w stronę rozmówczyni.
Ona wyciągnęła groźne palec przed siebie:
-Tylko nie kotku! Zajmij się lepiej sprawą, albo w końcu zabiorę się za wniosek o zmianę partnera!
Rozmowa toczyła się jeszcze przez krótką chwilę, a prawdziwe zło... prześlizgiwało się nieopodal całkowicie niezauważone.


W ciemnym pokoju, na samym środku, między obdrapanymi z farby ścianami, siedziała postać, całkiem sama. Nie zważała teraz na wszechobecny chłód, który dostawał się do środka przez popękane szyby.

Jej ciało wygięło się w nienaturalny sposób, pot lał się po skroniach, a oczy wydawały się całkiem nieobecne, choć to wszystko nie miało znaczenia... i tak obecnie nikt tego nie widział.

-Już wkrótce dopniemy swego... prawda?!- zapytała w pustą przestrzeń.
-O nie... jeszcze nie czas, ale nie obawiaj się... klucz wpadnie sam w ręce...- odpowiedziała po chwili na własne pytanie i wybuchnęła histerycznym śmiechem. Wbiła paznokcie w swoje uda i przeciągnęła je po skórze w swoją stronę.
Zaczęła oddychać coraz szybciej i szybciej. W końcu oddech się unormował, a ona wstała i najzwyczajniej w świecie wyszła.
 

Ostatnio edytowane przez Koinu : 20-01-2012 o 23:51.
Koinu jest offline  
Stary 21-01-2012, 02:52   #2
 
Martadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Martadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znany
Świtało. Bai otworzyła oczy i uśmiechnęła się do kota siedzącego na skraju jej łożka.
-Tak, tak, już wstaaaaję. NIe musisz mnie tak pilnować Panie Wiadro. Tym bardziej, że dziś jest niedziela i można poleniuchować. Zamknęła oczy. Kot miauknął - Teoretycznie...
Szybko wyskoczyła spod przykrycia, pobiegła się ubrać, a następnie wypełnić swoje obowiązki. Niedziela, nie niedziela, zwierzęta muszą jeść, a tu znajdowało się całe ich stado. Gdy wyszła na zewnątrz koty obdarzyły ją spojrzeniami pełnymi dezaprobaty, że tak się guzdra i gramoli z ich śniadaniem, jakby chcąc jej przekazać, że mnierna z niej służąca. Natomiast psy jak jeden mąż machały ogonami w takt piosenki śpiewanej przez Bai i lizały ją po rękach. Reszta zwierząt nie marnowała czasu na poboczne czynności i wzięła się za jedzenie. Piosenka, którą nuciła, nie była zwykłą zbieraniną słów i nut, lecz czarem, którego nauczyła ją ciotka Ella, tymczasem przygotowywująca śniadanie dla ich dwóch. Czyścił on powietrze dookoła, trzymał choroby z dala i sprawiał, że rośliny ładnie rosły. Bai tanecznym krokiem ruszyła do kuchni.
-Dziś jest zdecydowanie spacerowy dzień! - uśmiechnęła się szeroko do ciotki i odtańczyła na posadzce skoczny taniec - Nie ma bata, wezmę Rondel i idę nad jezioro. Wrócę na obiad.
-Dobrze, tylko uważaj na siebie.-starowinka uśmiechnęła się patrząc na łobuzerską minę dwudziestoletniej panny - Taka stara, a tylko byś się bawić chciała łobuzie. Idź już, idź.
Bai wybiegła i zawołała:
-Rondel! Spacer! Miłego dnia! -dodała odwracając się w kierunku budynku. Duży czarny pies podbiegł i skoczył na nią. Roześmiała się, po czym wybiegła przez furtkę, kierując się nad jezioro. Miała tam swój odludny kącik, gdzie nikt inny nie zaglądał, a ona mogła się bawić śpiewając wiatrem w drzewach, tworzyć w wodzie wiry i czuć się w nich jak na karuzeli, bądź też zimą rozpalać małe ogniska, by ogrzać siebie i ciągnące do nich zwierzęta. Jako że był styczeń zdecydowała się sprawdzić grubość lodu pod względem ślizgania się. Stwierdziła, że jest odpowiedni i całe przedpołudnie spędziła jeżdżac na łyżwach, które ze sobą przyniosła.
 
__________________
„Always tell the truth. That way, you don't have to remember what you said.” - Mark Twain
Martadiana jest offline  
Stary 21-01-2012, 13:48   #3
 
Shavitrah's Avatar
 
Reputacja: 1 Shavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwuShavitrah jest godny podziwu
Ocknęła się o tej specyficznej porze, w której noc zaczynała powoli zlewać się z nieśmiało nadchodzącym nowym dniem. Po przebudzeniu się poleżała jeszcze przez moment, po czym zdecydowanym ruchem odruchowo sięgnęła w kierunku stolika ustawionego przy łóżku. Jako, że ten był nieco zagracony, znalezienie po omacku szukanego przedmiotu zajęło jej dłuższą chwilę, w końcu jednak udało jej się zacisnąć palce na jakimś obiekcie, który zidentyfikowała jako telefon komórkowy. Słusznie, jak się okazało.

Odblokowała klawiaturę i przymrużyła oczy, gdy ekranik zajaśniał pośród wypełniającego pokój półmroku. 15 stycznia. Niedziela. 5:27. To i tak spory sukces, przemknęło jej przez myśl. Od jakiegoś czasu nie sypiała zbyt dobrze, a coraz częściej zdarzały się również i takie noce, podczas których nie sypiała w ogóle. Ponownie wyciągnęła rękę w stronę stolika, tym razem chcąc odłożyć telefon na jego miejsce.


Zamierzała pobyć jeszcze przez chwilę w łóżku i rozkoszować się perspektywą dnia wolnego od jakichkolwiek przymusowych zajęć, jednak na dźwięk rozbijanego szkła (czyżby porcelany?) pośpiesznie zsunęła z siebie kołdrę i zerwała się na równe nogi, uprzednio zachowawczo włączając stojącą w pobliżu lampkę. Rozejrzała się po pokoju, szukając źródła hałasu.

Leżało ono u jej stóp, czy też może raczej – poniewierało się. Ciemne odłamki wyraźnie odznaczały się na tle jaśniejszej podłogi. Tylko to zostało z orientalnej figurki, która jeszcze do niedawna majestatycznie stała na brzegu blatu. Obiecując sobie w myślach późniejsze zajęcie się tym problemem, założyła przewieszony na krześle szlafrok i udała się do łazienki, z której to kilkanaście minut później przeszła do aneksu kuchennego. Z jednej z szafek wyjęła guampę i przystąpiła do swojego porannego „rytuału” polegającego na zaparzeniu yerby, którą to organizm kobiety zdawał się znosić o wiele lepiej, niż kawę. Podczas picia zabrała się do przeglądania gazet, których całkiem pokaźny stosik piętrzył się na stole.

* * *

Pomimo dość przykrego incydentu z potłuczeniem wspomnianej wcześniej figurki, reszta ranka przebiegła już bez żadnych zakłóceń, upływając w swoim stałym rytmie. Mycie naczyń, napełnienie kociej miski, naprędce przyrządzone śniadanie, rozsunięcie zasłonek, włączenie bliżej nieokreślonej muzyki sączącej się leniwie z głośników, a w końcu medytacja. Teoretycznie praktykowała już od roku, jednak bardziej sumiennie zaczęła podchodzić do niej od niespełna kilku miesięcy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=i7CTyAtfjss[/MEDIA]

Rozsiadła się wygodnie na kilku rozłożonych na podłodze poduszkach, wyprostowała plecy i zamknęła oczy, starając się wyrzucić z własnego umysłu wszelkie myśli i skupić się na jednej rzeczy; wizualizacji. Korzystanie z tej techniki zazwyczaj przynosiło duże efekty i nie było dla niej jakoś szczególnie trudnym zadaniem, toteż zdziwiła się, gdy pomimo wysiłków nie udało jej się skoncentrować uwagi tak, jak tego by sobie życzyła. Coś wyraźnie wybijało ją z rytmu i stale rozpraszało. Mimo wszystko zdecydowała się nie przerywać i spróbowała liczenia oddechów, co na szczęście podziało.

* * *

Z braku lepszego pomysłu na spędzenie dnia, poleniła się z książką w ręku. Później stwierdziła, że niegłupim pomysłem byłoby dokupienie większej ilości farb. Podeszła do ustawionego w rogu pokoju płótna i zanotowała w pamięci kolory, które były już na wykończeniu. Pokrzątała się jeszcze chwilę po mieszkaniu, założyła płaszcz i buty, szyję otuliła szalem i przewiesiła torebkę przez ramię. Przed wyjściem zerknęła jeszcze na zegar; wskazywał 12:17. Przemknęło jej jeszcze przez myśl, że jeśli nic by jej nie przeszkodziło, to do sklepu powinna dotrzeć parę minut przed pierwszą po południu.
Jeśli tylko nic by jej nie przeszkodziło...
 
Shavitrah jest offline  
Stary 21-01-2012, 20:10   #4
 
Cothrom's Avatar
 
Reputacja: 1 Cothrom ma w sobie cośCothrom ma w sobie cośCothrom ma w sobie cośCothrom ma w sobie cośCothrom ma w sobie cośCothrom ma w sobie cośCothrom ma w sobie cośCothrom ma w sobie cośCothrom ma w sobie cośCothrom ma w sobie cośCothrom ma w sobie coś
Jest ciepło i przyjemnie... W sam raz, by sobie jeszcze pospać. W okno stuka jakiś patyk... może gołąb? W niedzielę przecież... niedziela?
Matt wyskoczył ja poparzony z łóżka. 5:30?! Spóźni się na wykłady! w panice zaczął zbierać zeszyty do torby jednocześnie próbując naciągnąć sweter przez jedno ramię i głowę. Nagle go olśniło.
Amerykanin spojrzał na wyświetlacz swoje komórki. Piętnasty. Zajęcia dopiero za tydzień! Matt pobłogosławił w myślach lektora za system jego studiów i już w normalnym tępię zaczął się doprowadzać do porządku. Pewnie obudził gospodynię, panią MacLeod, wdowę od siedemnastu lat. Kobieta po pięćdziesiątką, zmagająca się z menopauzą zdenerwowana była równie miła jak stado rozjuszonych szerszeni. Z drugiej strony Matt nie umiał gotować i pewnie żył by na gorących kubkach jak większość studentów, gdyby gospodyni nie zapraszała go na obiady. Tak więc był miły, płacił czynsz w terminie i udawał, że bardzo interesują go opowieści o jej zmarłym mężu. To chyba nie czyni z niego złego gościa, prawda?
Godzinę później schodził na placach ze swojego pokoju na piętrze do drzwi. Czemu Anglicy budują takie ciasne domy?! Zawsze zahaczał gdzieś rękawem kurtki i gdyby nie była skórzana miał by już kilka dziur w rękawach. Dobra schody za nami, teraz tylko...
- Panie Winchester?
Matt odwrócił się uzbrojony w najmilszy uśmiech jaki umiał z siebie wykrzesać o 6:30 rano.
- Tak Pani MacLeod?
- Czegoś pan nie zapomniał.
Amerykanin spojrzał po sobie. Kurtka, plecak, buty... spodnie też są.
- Przepraszam, wiem że jest wcześnie...
- Szalik, panie Winchester. Jest mróz, o ile on w ogóle istnieje w tych waszych Stanach.
Gospodyni wręczyła mu pasiasty szalki, za który chłopak podziękował i owinął go wokół szyi.
- Jak idziesz na miasto kup jajka, mleko i masło. Nie zapomnij paragonów, to ci odliczę z czynszu.
Matt podziękował i szybko ulotnił się z mieszkania. Uf, tym razem mu się udało. No i rzeczywiście był mróz. Sprawdził czy ma chleb i parówki w torbie. Psiaki i ptaszydła na pewno chętnie skorzystają. W zimie zawsze czuł wyrzuty sumienia widząc biedne zwierzaki na ulicach. Chętnie by je przygarnął, ale pani
MacLeod wyraźnie dała mu do zrozumienia: "żadnych zwierząt". Przynajmniej będą miał co zjeść.
Zaraz... gdzie tu w ogóle jest spożywczak? Ulice były puste nie licząc jeden osoby... właściwie ducha. Żołnierz, na oko z II Wojny Światowej sądząc z munduru nie miał głowy i najwyraźniej jej szukał. Matt rozejrzał się i szybko zobaczył widmowy czerep przy ścianie sąsiedniego budynku.
- Stary, na lewo!
Duch wymacał głowę i osadził ja sobie na karku. Skłonił się lekko w podziękowaniu o mało znów jej nie tracąc.
- Wiesz gdzie tu jest spożywczak?
Duch wskazał kierunek i rozpłynął się w powietrzu. Matt ruszył dalej stawiając kołnierz kurtki chroniąc się przed zimnem.
 
__________________
Poradnia Psychologiczna Łopata - zakopiemy każdy dołek

Ostatnio edytowane przez Cothrom : 21-01-2012 o 22:36.
Cothrom jest offline  
Stary 21-01-2012, 20:45   #5
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Dryn, dryn!
Dryn, dryn, dryn!
Nigdy nie lubił dźwięku swego dzwonka w telefonie. Był... prostacki i irytujący, ale zawsze, gdy próbował go zmienić, nie przychodziło mu do głowy nic, czym mógłby go łatwo zamienić. Zawsze było coś „nie tak” - i irytujący dźwięk przetrwał na jego telefonie już półtora roku.

Mimo tego, najchętniej by go zignorował. Była niedziela, godzina... siódma rano, Rogaty Bóg by to trzasnął! A ktoś miał czelność do niego wydzwaniać. Klasyfikował się na odbicie od wycieraczki i oddzwonienie z opieprzem, ale z drugiej strony... to mogło być coś ważnego.

Niechętnie sięgnął na szafkę nocną, po leżący tam telefon. Chwilę szukał go po omacku, niemal strącając stamtąd wisiorek z pentagramem. Wreszcie chwycił sprzęt w ręce i... nadeszła ta przeklęta chwila, kiedy musiał rozewrzeć oczy. Szybki rzut oka na wyświetlacz zdradził, kto dzwonił. John. A więc nic ważnego. Ale skoro już pofatygował się, by odebrać telefon... Mógł na niego trochę nakrzyczeć, nie? W końcu: Prawo Trójpowrotu.
- Do cholery, jest niedziela! I zanim powiesz: nie, nie dołączę do żadnego rajdu... – rzucił, kiedy tylko nacisnął „Odbierz”.
- Jonah, wiesz, że to ważne – najeżył się znajomy, a jego głos podniósł się o kilka tonów – Mamy transport...
- Licho mnie to obchodzi. Harowałem cały tydzień, teraz...
- Duży transport! Już mówiłem panu Barnesowi. Zgadza się, że powinieneś przyjść dzisiaj...
No. Prawo Trójpowrotu zadziałało. John dostał od Jonaha po trzykroć, a Sullivana rąbnęło dziewięć razy większą siłą. Bo mógł się sprzeciwić cholerycznemu panu Barnesowi, ale... jednak wolał zacisnąć zęby i nadłożyć dzień pracy.
- Szlag. Wiesz, że kiedyś przegniesz? I o której?
- Powinieneś być na piątą, tym razem będziesz pomagał na wieczornej zmianie...
***

Mogło być gorzej. Mógł się dowiedzieć, że potrzebny jest na pierwszą. A tak, miał dużo czasu. Że zaś był już obudzony, wypadło mu pierwsze rodzinne śniadanie od dłuższego czasu. I już zdołał pożałować swojej decyzji...
- I Anna mi powiedziała, że będzie chciała obejrzeć z nami „Przed Świtem”. Będzie je miała na DVD, jak tylko wyjdzie. To będzie w lutym, tuż po sprawdzianie z angielskiego. Mogę?
- O której?
- Pewnie koło dwudziestej, wiesz, będziemy wracać już po północy.
- Córcia, wiesz, że miasto staje się niebezpieczne. Nie oglądałaś, co mówili w telewizji?
- Oj, mamo, Jonah mnie na pewno odwiezie... prawda, Jonah?
- oczy siostry zwróciły się wprost na niego, a cała twarz przybrała wyraz oczekiwania.
No dobra, spodziewał się. Siostra przechodziła trudne lata, więc uważała, że ma do takich rzeczy święte prawo. Tymczasem on wcale nie cieszył się z perspektywy zawalania nocy, odwożąc smarkulę na motorze. Tyle że zarówno z siostrą, jak i z matką rozmawiał rzadko, więc nie zamierzał obracać rodzinnego spotkania w awanturę.
- Hmm... Jeśli zdasz... - udał wahanie, powoli żując swój pudding.
- To żart, prawda? - aż prychnęła. Farciara... mówić z takim przekonaniem... On w jej wieku nie miał już serca dla szkół.
- No, po prostu cię odwiozę, Hannah - wyszczerzył się, ale odrobinę nieszczerze.
Na szczęście, do rozmowy wtrącił się ojciec.
- Synu, masz dziś wolny wieczór? Będziemy w pubie opijać wczorajsze zwycięstwo Manchesteru - powiedział, kładąc rękę na synowskim ramieniu.
- Tato, dziś nie mogę - odmówił, tym razem już szczerze żałując.
- Synu, jeśli mi powiesz, że jakaś senna mara jest więcej ważna od zwycięstwa Manchesteru...
- Tato! Wiesz, że to dla mnie ważne. Zresztą, nie - praca
- kategorycznie odmówił...
- Cóż... - komentarz oznaczał tyle, że rozmowa umarła.
Na szczęście, Jonah umiał jeść szybko, więc samo śniadanie nie trwało o wiele dłużej.

***

Kiedy Sullivan doprowadził się do porządku, dochodziło już południe. Do pracy miał jeszcze trochę czasu, więc zdecydował się przechadzkę wśród natury celem ochłodzenia emocji.


Już po kilkunastu minutach wiedział, że wybrał fatalnie. Brnąc przez chaszcze, nieopodal polanki wykorzystywanej przez jego wiccański krąg, doszedł nad jeziorko. A tam... a tam... ujrzał ją - śliczną dziewczynę w jego wieku, pogodnie tańczącą na lodzie.

Ale to nie piękne rude włosy przykuwały większą część jego uwagi. Dziewczyna... była jakaś inna - wydawała się świecić! Poruszała się z gracją, a zlatywały się do niej nawet okoliczne ptaki... niczym na cholernych obrazkach świętego Franciszka.
Zaintrygowany, przysunął się bliżej. Widział tą dziewczynę już wcześniej, ale teraz odczuwał więcej ciekawości niż kiedykolwiek wcześniej.
- Hej, Jonah jestem - powiedział dość głośno, starając się przykuć jej uwagę - Widywałem cię tu często. Mieszkasz tu?
Bai była właśnie w trakcie odprawiania mini musicalu dla Rondla, gdy nagle usłyszała czyjś głos. W pierwszej panicznej reakcji wykorzystała wiatr, by podjechać szybko do brzegu jeziora, ale była tak zaskoczona obecnością człowieka, że aż wpadła cała w zaspę. Powoli podniosła głowę, by zlokalizować źródło niebezpieczeństwa.
- Niezdara - skomentował wesołym tonem, ani na chwilę nie przestając się uśmiechać.
Szybkim krokiem podszedł do zaspy, w którą wpadła dziewczyna. Gdy tylko znalazł się dostatecznie blisko Bai, wyciągnął ku niej rękę.
- Trzymaj, niezdaro - powiedział z uśmiechem, czekając, aż dziewczyna przyjmie pomoc. Trochę obawiał się reakcji wielkiego, czarnego psa, ale... mniejsza. Jak bez kagańca, to nie gryzie, nie?
Z wahaniem podała rękę nieznajomemu. Przyjrzała mu się, chłopak na oko był w jej wieku, całkiem przystojny, z tak szerokim uśmiechem na twarzy, że aż musiała go odwzajemnić. - Dziękuję.
W chwili gdy podała mu rękę jej ciało przeszły dreszcze. Wyczuła magię. Ciepłą i delikatną, nieco podobną do jej własnej, ale niezupełnie.
- Jak mówiłem, Jonah – stwierdził, pomagając dziewczynie się podnieść i otrzepując ją ze śniegu.
Zrobiła krok do tyłu, by znaleźć sie poza zasięgiem pomagajacych rąk.
-Dziękuję, dam sobie radę sama.-usiadła by zdjąć łyżwy. -Jestem Bailaora. Zwana Bai.
Rondel przybiegł i zaczął szczerzyć kły na Jonaha, po czym podszedł bliżej i go obwąchał. Wynik musiał być pozytywny, gdyż zaczął go lizać.
- Jak chcesz – wzruszył ramionami, nie zamierzając się narzucać – Bailaora... nawet nie wiem, jaki to język. – uśmiechnął się znów - Ale ładne. Mieszkasz w pobliżu? – a wtedy przyszedł pies, więc zapytał profilaktycznie – Nie gryzie?
-Nie, chyba, że wyczuje niebezpieczeństwo. Ten pies ma jakby szósty zmysł. Chyba wyczuł twoją magię. -powiedziała - Bailaora znaczy tancerka, ale też już zapomniałam po jakiemu to jest. Tak, mieszkam niedaleko.
- Magię? – na chwilę zaniemówił, zaskoczony. Ale w końcu, on był niepoprawnym mistykiem, więc inni też mogli pozwolić sobie na dziwactwa. Roześmiał się gromko – Na Rogatego Boga, nie! Nawet wiccanie twierdzą, że zasypiam podczas rytuałów i zupełnie nie mam do tego talentu!
-Och.- zamilkła na chwilę analizując jego twarz. Była pewna, że to co czuła w nim, to magia. Ale skoro on nie był jej świadomy... Zastanawiała się co zrobić w takim wypadku, i jedyne co przyszło jej do głowy, to przedstawienie go ciotce, w końcu to ona nauczyła ją znajdować magię w sobie i kierować nią. - Skoro jesteś moim sąsiadem, to może dasz zaprosić się na obiad? Jesteś pierwszą osobą w moim wieku z którą rozmawiam od lat. Proszę, bardzo proszę. - spróbowała się przekonująco uśmiechnąć.
No, było lepiej, niż myślał. W dziewczynie, tym cholernym świętym Franciszku z jeziora, było coś intrygującego. Myślał już, czy zapytać ją o plany na ten dzień i zaoferować przejażdżkę do restauracji w centrum... a ona sama wyszła z inicjatywą. W sumie, tym lepiej – widział, jak szybko dziewczyna się od niego odsunęła, gdy zaczął ją otrzepywać. Z ciocią mogła być trochę spokojniejsza.
- I tak nie miałem żadnych planów – potwierdził, wzruszając ramionami – Ale obiecaj, że kiedyś dasz się wyciągnąć na zewnątrz. Muszę sprawdzić, że jesteś tak dobrą tancerką, jak obiecujesz imieniem – powiedział półżartem, głaszcząc psi łeb.
-Nie bywam na zewnątrz. To znaczy... czasem zanoszę ludziom różne rzeczy, które zamówią u cioci, ale tak, no, nie bywam. I nigdy z nikim nie tańczyłam. - dodała cicho. -Żyjemy sobie na uboczu nieco, bez kontaktu ze światem, gdy nie potrzeba.
Była poważna...? Teraz Jonah został naprawdę zdziwiony. Dużo bardziej niż wtedy, gdy dziewczyna mówiła o magii. Z drugiej strony – miała pod dwudziestkę, więc obowiązek szkolny został już za nią... więc niby mogła.
- Eh, to naprawdę muszę was odwiedzić – stwierdził, próbując obrócić całą sytuację w żart – Widziałem, co samotność zrobiła z moją babcią. I – wybacz mi niestosowność – ale wolę byś była taka, jak teraz – zawahał się. Nie wyszło tak dobrze, jakby chciał... Myślał, czy nie podać dziewczynie ręki – ale mógł ją tym jeszcze bardziej przestraszyć.
- Nie wiesz, jaka jestem teraz- roześmiała się. Dostrzegła jego minę pełną niedowierzania. Rzeczywiście, to było nieco dziwne jak one żyły, to że zaledwie do trzynastego roku życia chodziła do szkoły, a raczej małej szkółki wiejskiej i nie miała pojęcia o wielu sprawach, typu najnowocześniejsze technologie i ten cały internet. Od kiedy mieszkała z ciotką pochłaniała setki książek naukowych wypożyczanych z biblioteki, gdyż miała głód wiedzy, ale nie to było dla niej najważniejsze. Żyła dla magii. Próbowała rozwijać swoje umiejętności, eksperymentować, doskonalić swoje porozumienie z naturą. Wiedzieć więcej, być silniejsza, zwalczać słabości. Zrobiła kilka tanecznych kroków.- Chodź, kawałek jest do przejścia.
Zatem, czym się zajmujesz?
„Czy nie powinnaś zadzwonić do ciotki...?” - takie pytanie kołatało się w jonahowej głowie. W końcu, rodziny niekoniecznie miały coś przeciwko gościom... ale wątpił, aby ciotka Bailaory notorycznie przygotowywała jadła ponad potrzebę. No, ale mniejsza – jeśli zaskoczy rodzinę dziewczyny, mógł dowiedzieć się czegoś więcej. A wtedy... no, mógłby się zorientować dowiedzieć, czy powinien wezwać policję. Bo jakkolwiek dziewczyna była intrygująca, to chyba miała... no, patologiczną sytuację rodzinną?
- Niczym wyjątkowym. Jestem sprzedawcą. Sklep zwie się Orc's Nest, więc... – wzruszył ramionami, podążając za dziewczyną.
- Nigdy tam nie byłam. Co w nim jest? - Bai zdawała sobie powoli sprawę jak bardzo z dala od świata żyła i jak wiele o nim nie wiedziała.
- Pełno podręczników, gier i zawsze znajdzie się kilku hałaśliwych fanów - wyszczerzył zęby, zwracając uwagę, że dziewczyna zupełnie nie rozumie, o czym mówi - Ale z naszej dwójki, ty lepiej opowiadasz, więc czyń honory! - naprawdę nie miał ochoty opowiadać o swoich latach szkolnych lub czymś podobnym.
I ruszyli w drogę...
 
Velg jest offline  
Stary 22-01-2012, 22:21   #6
 
pawelczas's Avatar
 
Reputacja: 1 pawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nf0oXY4nDxE&ob=av2e[/MEDIA]

- Kurwa mać...- jęknąłem po Polsku, leniwie otwierając oczy. Jeszcze lekko nawilżone oczy. Położyłem dłoń na głowie, ogarniając niewyspaną twarz. Spojrzałem po pokoju, dostrzegając Stevena, mającego w dłoni miotłę, udającą gitarę. Do tego oczywiście wszystkie gałki w mikserze na maksymalną głośność, a głośniki prawie już zaczęły "charczeć". Mimo, że lubię Aerosmith, to puszczanie ich o 10 rano i to w niedzielę jest godne zapisania jako motyw morderstwa z premedytacją. Podniosłem się z łóżka, poprawiając swoją koszulę, w której śpię. Miałem wrażenie, że maskotka Iron Maiden, będąca na froncie t-shirtu zdawała się być bardziej spokojna ode mnie. W myślach pojawiło mi się dziesięć tysięcy różnych pomysłów, jak zabić tego "gwiazdora"

- O, Indie wstał- powiedział po chwili Steven, przerywając na chwilę zabawę z miotłą, choć wciąż nie przestając jednak tańczyć do gitary Joe Perrego.
Indie- taką ksywę dostałem od moich współlokatorów, mając na uwadze mój kierunek studiów. Nie był to co prawda szczyt marzeń(ironia goniła ironię), jednak na pewno lepiej, niż gdyby mówili do mnie "Pyotr Warowsky".
- To teraz posłuchaj więc rady Indiego- odpowiedziałem, zaczesując włosy do tyłu, otwierając szerzej oczy- daleko ci jeszcze Stevena Tylera. Przynajmniej o rok świetlny. Jak chcesz ćwiczyć, to idź męczyć Briana ode mnie z wydziału. On rzekomo ćwiczy na perkusji. Byle nie o dziesiątej rano w naszym pokoju, bo wezmę bokken od Foruke.
- Ach, no tak- powiedział tylko z udawanym zachwytem i zgodą- zapomniałem, że pan astronom poszedł spać o 6 rano, bo odkrywał nową planetę. I korzystał z wolnego pokoju obok, by "spotkać" się ze swoją dziewczyną. Masz więc zemstę.
- Czasami cię nienawidzę. Mogłeś iść na reżyserię. Z motywami zemsty jesteś lepszy od Tarantino- mruknąłem wstając z łóżka i rozglądając się po pokoju. W zasadzie prócz mnie i niedoszłego nowego gitarzysty Areosmith nie było nikogo- a gdzie reszta? To znaczy, Foruke, bo Mark wróci, jak go zwolnią ze szpitala za kilka dni.
- Grał ze swoimi nerdami w D&D dzisiaj w nocy i wygląda na to, że u nich nocował- odpowiedział Steven, ściszając jednak muzykę i odkładając w nocy- albo u jednej z ich koleżanek. W końcu stwierdził, że idzie tam tylko i wyłącznie dla niej. Co z niego za Japończyk...
- Więcej życia, mniej anime, Steven- mruknąłem, robiąc kilka skłonów na rozruszanie ciała- Twój przedwczorajszy maraton wszystkich odcinków "Love Hina" był bynajmniej bardziej dziwaczy, niż mój "Gry o Tron".
- Teraz już marudzisz- westchnął Steven, rzucając się na łóżko i otwierając "Playboya"- idź się wykąpać, bo nieco jedziesz od potu.

W tym przypadku się z nim zgodziłem. Noc spędzona na przyjemnościach z kobietą oraz obserwacji aktualnej koniungacji gwiazd należy raczej do rzeczy nieco wykończających. To pierwsze ze względu na fizyczne zmęczenie, reprezentujące z sobą pot, te drugie psychiczne, w którym lekkie zaniedbanie mogło zniszczyć całą obserwację. Czyli również pot. Wziąłem ze sobą szlafrok i bieliznę na zmianę. No i przybory do kąpieli. Spojrzałem jeszcze na plakaty kapel rockowy i metalowych, które zebraliśmy wspólnie z Mattem i Stevenem. Iron Maiden, Metallica, Rush, Black Sabbath, AC/DC(którego ja raczej nie lubię za monotonię Younga i od śmierci Bon Scotta), DIO, Blue Oyster Club, a przede wszystkim moja perełka- Crystal Viper. Nie wiadomo skąd, był tam nawet Mike Oldfield. Pokiwałem tylko głową i wyszedłem do łazienki.

Jak to się mówi, niech żyje koedukacja. Może to niebezpieczne w kilku kwestiach, jednak brak podziałów na prysznice damskie i męskie dobrze wpływa na morale młodych ludzi. W chwili, gdy szedłem korytarzem, widziałem już kilka dziewczyn, które właśnie wracały spod prysznica. Wiele z nich należały do tzw. grupy "Scored". Oczywiście nie była to żadna oficjalna organizacja, a jej jedynym członkiem i twórcą był w zasadzie Steven. Pozostałe to kobiety niezrzeszone. Przywitałem się z tymi, którymi znam i wszedłem do łazienki. Szczęśliwie/nieszczęśliwie, już pustej. Rozebrałem się i wszedłem pod prysznic, zaczynając się myć. I oczywiście zaczęły nachodzić refleksje. Jednak tym razem na temat snów. Dzisiaj miałem bowiem dziwny sen o cesarzu Klaudiuszu, a w zasadzie jego ostatnich dniach życia. Jego- chyba-czwarta żona, Agrypina, podawała mu jakieś grzyby. Jednak scena inna, niż ta, którą widziałem w serialu "Ja, Klaudiusz", z fenomenalnym Derekiem Jacobim. Zapijaczony cesarz, który przewracał się od ilości trunków i cieszący się ze swojego stanu. I Agrypina, która podała mu te grzyby. Potem scena cierpienia cesarza i jego śmierć. Mianowanie Nerona cesarzem. I na samym końcu słowa "Grzyby to jadło bogów!". I w tym momencie wróciłem do świata "żywych", katowany zespołem ze współczesnego Cesarstwa Rzymskiego, jakim są Stany Zjednoczone. Dziwne... dawno nie miałem snów historycznych. Może to przypadek? W zasadzie na pewno. Przecież w moim zamyśle zawsze istniało coś takiego, że to co pokazują w TV jest kłamstwem. A "Ja, Klaudiusz" zwłaszcza był zbyt kolorowy. Ale taka cecha książki Graves'a.

Nałożyłem na siebie bieliznę i zawiązałem szlafrok. W tym czasie nikt nie przyszedł na prysznic. Wyszedłem z powrotem na korytarz, do swojego pokoju. Steven dalej katował Aerosmith. Ubrałem się w dżinsy, koszulkę i sweter. Następnie zawiązałem buty i ubrałem swój płaszcz. Spojrzałem na Stevena:
- Idę coś zjeść nieśniadaniowego. Mam już dość tych bułek.
- No spoko- powiedział tylko- uważaj na ulicach. W telewizji mówili, że znaleźli ciało jakiegoś faceta. Nie skończ jak on.
- A co ty, gej jesteś?- odpowiedziałem ironicznie
- Kolega- odpowiedział z trudem po polsku- dorwałem się do jednego z twoich filmów. Chyba "Psy 2". Dobry tekst tam ten wasz Arnie walnął.
- Obejrzyj najpierw jedynkę. Lecę, do później.

Zszedłem po schodach, zaczynając się najpierw bawić w rozwiązywanie słuchawek z mojego telefonu. Dobre Koss'y. Służą mi już od trzech lat i wciąż działają. Cud. Pierwsze co mnie uderzyło jak wyszedłem, to uderzenie chłodu. Wypuściłem powietrze i założyłem rękawiczki i czapkę. W telefonie zacząłem szperać w poszukiwaniu odpowiedniej piosenki. Dopiero po chwili ją znalazłem. I z nią w uszach, ruszyłem w Londyn.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7kuSI3PjqYw[/MEDIA]
 
pawelczas jest offline  
Stary 24-01-2012, 00:33   #7
 
Koinu's Avatar
 
Reputacja: 1 Koinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputację
Bailaora i Jonah

Bailaora i Jonah dotarli na podwórko wypełnione wieloma odgłosami różnych zwierząt. W obecności dziewczyny wszystkie wydawały się uspokajać, jakby nabierały nagle ogromnego poczucia bezpieczeństwa. Widocznie naprawdę musiały jej ufać.
Kiedy przeszli przez próg domu usłyszeli rozmowę dwu kobiet dobiegającą z kuchni. Jeden głos należał do Amelii- “ciotki” Bai, a drugi do jakiejś nieznanej, starszej kobiety.
-Przecież wiesz, że traktuję ją jak własną córkę, nie chcę narażać jej na niebezpieczeństwo!- powiedziała Amelia.
-Doskonale cię rozumiem moja droga... ale czas najwyższy, aby uświadomić nowemu pokoleniu ich moc. Ty odrzuciłaś pomoc Starszyzny i... nie mam ci tego za złe. Ale zrozum. W Londynie dzieje się coś bardzo złego i obawiam się, że to zło w pierwszej kolejności może dotknąć młodych magów.
-Na litość boską! Dość tej gadaniny Lauro, natychmiast proszę Cię o opuszczenie mojego domu.


Jonah przystanął, słuchając wymiany zdań między dwoma starowinkami. „Dzwonić czy nie dzwonić na policję?” - dylemat oscylował w stronę dzwonienia. Starszyzna? Już opowieści Bailaory dostatecznie odbiegały od normalności, a to... to... no, brzmiało źle.

-Hmm, to było dziwne. - Bai natychmiast pobiegła do budynku, chwytając Jonaha za rękę by poszedł za nią. W progu natyknęli się na nieznajomą - O co chodzi? Jakie zło? Ciociu, znalazłam kogoś! Takiego jak my! - ostatnie zdanie skierowała do ciotki.

Amelia i Laura w tym samym czasie spojrzały na chłopaka.
-Wybacz Amelio, ale uważam, że ci ludzie są dostatecznie dojrzali, aby decydować o swoim losie.- powiedziała stanowczym głosem. Laura była bardzo dobrze ubrana, całkowicie nie pasowała do tego miejsca. Klasyczna suknia, stylowy kapelusz i modna torebka. To nie był wygląd wiejskiej kobiety.
Ciotka Bailaory westchnęła ciężko. Widocznie przystała na “propozycję kobiety”.
-Niech więc tak będzie... wejdźmy do środka.
- Na bogów, mówicie mgliściej niż pastor na kazaniu – dał wyraz wzrastającej irytacji Jonah, przerywając kobietom – O co tu chodzi? - tu spojrzał na Laurę. W końcu to ona mówiła coś o „odpowiedzialności” i decyzjach...
-Spokojnie młodzieńcze, wiem, że możesz być teraz zdezorientowany, ale to wszystko dla waszego dobra.- odparła Laura - Posłuchaj. Na pewno kojarzysz z różnych opowiadań, bądź lekcji historii takie pojęcia jak Inkwizycja, Wiedźmy, palenie na stosach. Wolałabym, żeby było inaczej, ale to wszystko niestety prawda.- spojrzała na chłopaka zachowując przy tym śmiertelnie poważną minę.
Inkwizycja? Tutaj? Jonah przestał słuchać już na tym etapie.

- Katolicy na Wyspach to tylko w „Hellsingu”... - prychnął w naturalnej reakcji obronnej przed tym, jak ktoś próbował mu sprzedać ewidentny kit.
Laura roześmiała się.
-Oczywiście... historia nie mówi ludziom wszystkiego. Na całe szczęście jednak od dawna nie zanotowano żadnej działalności ze strony... Inkwizycji... i wolałabym nie rozmawiać na ich temat. W każdym razie.. zapewne nie uwierzysz póki nie zobaczysz, albo... nie doświadczysz tego na sobie.- Podeszła powolnym krokiem do Jonaha. Wyciągnęła w jego strone rękę.
- Czego nie doświadczę na sobie?
Kobieta wymówiła słowa, jednocześnie zamykając oczy.
-Experrectus!- świat wokół Jonaha zaczął wirować. Chłopak ledwno zdołał się utrzymać na nogach. Poczuł ogromne pokłady energii przepływające przez jego... ciało... a może świadomość? Nigdy do tej pory nie przeżył niczego podobnego. Przez jego myśli przelało się wiele obcych obrazów. Jakby nie należących do jego umysłu. Ludzie ubrani w długie szaty, stojący w kręgu i odprawiający jakieś rytuały. Świeczki, pentagramy, anioły, demony, życie i śmierć. Wszystko to trwało bardzo krótko, choć jemu wydawało się, że minęło co najmniej kilka godzin. Otworzył oczy i stał jeszcze bardziej zdezorientowany.
-Widzisz? To wszystko dotyczy również ciebie.- zwróciła wzrok na Bai- I Ciebie. Bije od was wielka moc, ale w tym stanie jesteście stanowczo za słabi, aby bronić się przed złem, jakie was czeka. Będziecie ze mną współpracować?
- I czego to miało mnie nauczyć? -
prychnął, powstając z nóg.

Był zdezorientowany, bał się. Stres był tak duży, że aż czuł się przypychany do ściany jeszcze mocniej... więc zareagował w sposób, w jaki zawsze reagował. Uzewnętrzniając agresję...

- Że strzelanie do ludzi z armat jest zawsze najlepszym wyjściem, co? - wręcz wykrzyczał. Widać było, że się boi...
-Lauro! Dosyć tego, toż to jeszcze dzieci!- krzyknęła Amelia.
-Przecież nic mu się nie stało. Amelio, nie utrudniaj sprawy. Jeśli ty nie chcesz uświadomić ich, to ja muszę.- spojrzała na chłopaka- Wiem, że początki są trudne. Zawsze były, dla mnie również. Naprawdę nie pozostało wiele czasu, wiem, że niebezpieczeństwo zbliża się dużymi krokami. Taka więc jest moja propozycja... niech młodzi zamieszkają u mnie, a ja ich będę ochraniać i uczyć podstaw magii. Ty Amelio, poradziłaś sobie, ale dobrze wiesz, że mogło się skończyć dużo gorzej... sama znasz jeden przypadek, prawda?
Ciotka Bai opuściła wzrok.
-Racja... ale niech oni zdecydują. Przecież nie można ich do niczego zmuszać.
-A jakie dokładnie niebezpieczeństwo nad grozi? -
zapytała Bai.
-Tego jeszcze nie wiem. Ale jestem przekonana, że ma to związek z ostatnią falą morderstw...rytualnych morderstw. Mogę tylko przypuszczać, że ma to pewne powiązania z czarną magią. Chcę, żebyście potrafili się przed tym bronić.
Jonah... zrobił krok w tył, wręcz skrył się za Bai. Dziewczyna... była spokojna. Zupełnie spokojna, w przeciwieństwie do niego. A wyjaśnienia... Laury?... nie były ani szczególnie składne, ani przekonujące. Wiedział tylko, że lubi strzelać w innych ludzi jakimiś promieniami - więc tylko przysłuchiwał się rozmowie z zaciśniętymi pięściami.
-Ale... to magowie byli zabijani? Czy po prostu chcesz sobie z nas zrobić jakąś armię do walki z tymi złymi? - Bai chociaż nie okazywała tego, też była nieco zdezorientowana - przecież moja moc jest bardzo słaba! Nic nie zdołam zdziałać. Trochę wiatru, trochę ognia, jak to ma niby pomóc?
-Wydaje mi się, że ofiary to ludzie bez magicznej mocy, ponieważ byłam we wszystkich miejscach tych tragicznych morderstw i nie wyczułam żadnych pozostałości magii w ich ciałach. Lecz i to nic pewnego. Niestety jestem ostatnią członkinią Starszyzny w Wielkiej Brytanii, a na całym świecie również nas nie wiele pozostało. Nie poradzę sobie z tym sama. To nie jest tak, że chcę was wykorzystać, tylko wam pomóc. Bo słaby, nieświadomy mag to najlepsza pożywka dla wroga.
-Wśród zwykłych ludzi tylu było seryjnych morderców, skąd pewność że to po prostu nie jest kolejny?

- Rozumiem, że poczekasz i przekonasz się o tym na własnej skórze? Wybaczcie, ale są jeszcze inni, którym trzeba pomóc. Moja propozycja pozostaje wciąż aktualna, dopóki... wszyscy żyjemy. A teraz wybaczcie...- wyciągnęła kartkę i zapisała na niej swój adres, po czym wręczyła ją Amelii.


Aliyah i Matt

Aliyah odkąd tylko wyszła z domu, cały czas miała jakieś złe przeczucia. Już wkrótce miała się przekonać, czy się spełnią, czy nie. Kiedy szła do sklepu, po drodze przechodziła obok jakiegoś zbiorowiska ludzi. Była tam policja, dziennikarze i grupka gapiów. Zatrzymała się na chwilę, aby rzucić z dala okiem i ruszyła w dalszą drogę.
Matt Winchester kierując się wskazówkami ducha już prawie był u celu. Los chciał, że akurat znalazł się w tym samym miejscu i o tej samej porze co Aliyah- przy dużym zbiorowisku ludzi. Na początku poczuł coś dziwnego. Jakby nagły przepływ aktywnej energii. Potem jego uwagę mimo tłumów przykuła jedna dziewczyna- Aliyah, pomimo, że jej nie znał to właśnie ona go najbardziej zainteresowała. Zatrzymała się na chwilę, po czym ruszyła w swoją stronę.



Piotr

Chłopak przemierzał ośnieżone chodniki Londynu. Coraz bardziej czuł potrzebę skonsumowania czegoś smacznego i pożywnego. Spojrzał w niebo, płatki śniegu bezwiednie opadały na jego twarz, tańczyły jakby w takt muzyki, którą słyszał w słuchawkach. O mało co nie wpadł na dziewczynę, która właśnie wiązała buta. Natychmiast podniosła się, była nieco wystraszona, ale od razu się uspokoiła. Była ubrana raczej na sportowo, miała długie, brązowe włosy, które dobrze komponowały się z różowymi nausznikami.
-Oj, przepraszam, nie powinnam tak rozkładać się na środku chodnika.- zagadała.
 
Koinu jest offline  
Stary 24-01-2012, 00:38   #8
 
pawelczas's Avatar
 
Reputacja: 1 pawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodze
Scena jak z durnej komedii romantycznej. Mężczyzna spotyka kobietę przez przypadek, potem staje się kim ważnym i główny gieroj musi oczywiście ją ratować. Potem się w niej zakochuje, scena łóżkowa, zabicie wielkiego, złego i wkurwionego mistrza jebaki, a na koniec odjeżdżają limuzyną hen hen daleko albo idą na piechotę jak na biednych ludzi przystało. I tak ostatnią sceną jest zachodzące słońce. O nie, przeklęty losie, nie wrzucisz mnie w wir tak chorych i wręcz szapmowych sytuacji. Nie mniej, trzeba jej dodać, że z tym wstawaniem była dość szybka. No i zbyt miły ton, Zwykle, przynajmniej u nas w Polsce, pierwsze słowo jakie by powiedziano to “kurwa mać, jak łazisz!”. A nie wierzę, by którykolwiek z anglików by nie pomyślał/powiedział to samo. Albo by wziął mnie od razu na szpady za zaranioną dumę.
- To ja przepraszam. Nie powinienem był zamykać się w swoich własnych myślach. Ufam, że nic sobie pani nie zrobiła?

Dziewczyna zbliżyła dłoń do twarzy. W tym momencie rzucił mi się w oczy jej pierścionek z pentagramem, wokół którego wypisane były jakieś dziwne symbole. Nie wiadomo skąd, pojawił się przy nas nieznajomy mężczyzna. Miał krótkie, siwiejące włosy i śmiertelnie poważny wyraz twarzy. Spojrzał się na dziewczynę niemal z obrzydzeniem.
-Czy ty dziewczyno wiesz, że to znak Szatana?!- wydarł się na nią- Skończ z tym póki nie jest za późno!
Kompletnie zdezorientowana i wystraszona, nie wiedziała nawet jak zareagować.

Pentagram... lecz nie satanistyczny, tylko biały, mający rzekomo na celu chronić w jakiś sposób właściciela przed magią. Te gry RPG i filmy mnie czegoś jednak nauczyły. Ech, starzy ludzie. Wysłać ich tylko na mój wydział, a z pewnością od razu wysłali by tam hiszpańską inkwizycję. Najlepiej to ich wysłać w stronę stosu. Swoją drogą... na spalenie ciała potrzeba bardzo dużo drewna, a jak sobie przypomnę, że w kulturze pomorskiej było tylko i wyłącznie ciałopalenie, to w zasadzie tłumaczy dlaczego północ Polski nie ma prawie w ogóle lasów. Mogę sobie olać to, jednakże lubię robić z ludzi idiotów:
- Za przeproszeniem, szanownego dżentelmena. Z pewnością zaskoczy pana fakt, że ten pierścień nie jest w żaden sposób związany z szatanem. To chiński znak solarny, bardzo często używany przez wszelakiej maści elitę z czasów, gdy dzieje się akcja starego testamentu. Co więcej, tego typu zdobienia po dziś dzień są w cenie i wykonywane z idealną starannością przez chińskich jubilerów, którzy są wierni tradycji. I one nie są tanie. Sugeruję więc przeprosić damę za to, że obraża ją pan w taki sposób, inaczej wezwie policje i oskarży pana o głoszenie fałszywych oskarżeń wobec jej osoby.
Na wszystko, co żyje. Ale blef...

Facet ze wściekłością w oczach spojrzał tylko na mnie
-Ty się lepiej nie wtrącaj, wiedźmofilu!- zrobił się cały czerwony ze złości.
-Jako prawdziwy chrześcijanin mam obowiązek ochraniać normalnych, dobrych ludzi.- zrobił ostrożnie krok w tył.
-Ostrzegam cię dziewczyno, nie pozwolimy ci praktykować niczego, co nie jest zgodne z wolą Boga.- po tych słowach odwrócił się i szybkim krokiem zaczął oddalać.
-Ja... ja nie wiem... co to kurwa miało znaczyć?- spytała drżącym głosem. Nie tylko głos drżał, ale również całe ciało. Niezdarnie poprawiła włosy i zwróciła się w moją stronę.
-Dzięki za próbę zgaszenia tego świra. Pora chyba, żebym wróciła do domu.- na twarzy pojawił się jej wymuszony uśmiech.

- Proszę bardzo. Na przyszłość jednak proponuję, by, by nie nosić symboli “ochronnych” na wierzchu, by uniknąć spotkania z takimi świrami
- odpowiedziałem z uśmiechem, jednak nie wymuszonym- miłego dnia życzę.
Pożegnałem się z dziewczyną i poszedłem dalej, w stronę jakiejś chińskiej knajpy. W chwili, gdy zacząłem mówić o tej tak interesującej dalekowschodniej cywilizacji, nabrałem ochotę na ryż z kurczakiem w sosie słodko- kwaśnym.

Restauracja była już blisko. Wydawać by się mogło, że niedawno zaistniała sytuacja wyczerpała limit dziwnych zdarzeń w ciągu jednego dnia. Nagle, poczułem się dziwnie. Zatrzymałem się na chwilę i oparłem o ścianę budynku, mimowolnie zamykając oczy. Po chwili napłynęły jakieś obrazy, miały ten sam charakter co moje sny. Zobaczyłem w nich dziesięć zakapturzonych postaci, stojących w kręgu i trzymających się za ręce. Wszystkie mówiły coś jednocześnie, lecz nie słyszałem ich słów. Nagle w środku kręgu utworzonego przez tych ludzi pojawił się stos, na nim krzycząca i płacząca kobieta. Stos zaczął płonąć powoli trawiąc jej ciało. Wizja minęła, do świata zewnętrznego przywróciła mnie rozmowa. Prowadzona była między kobietą i mężczyzną w średnim wieku a fanatykiem religijnym, którego miałem nieprzyjemność poznać niedawno.
-Proszę dać mi spokój, nie wiem o co państwu chodzi.
-Proszę nie utrudniać sprawy, tylko odpowiadać na pytania. Z tego co wiemy,
był pan dosłownie w każdym miejscu zbrodni. Musiał mieć pan ku temu jakieś powody prawda?- spytała stanowczym głosem kobieta.
Mężczyzna milczał, nie wiedział co odpowiedzieć. W końcu się odezwał.
-Nie znam was, powtarzam, dajcie mi spokój!
-A więc ułatwię sprawę.- wtrącił partner kobiety- Nazywam się Nick Weston, a ta laleczka to Maria Ashton. Swoją drogą... nasze nazwiska brzmią bardzo podobnie, prawda? To zapewne przeznaczenie! Może chciałabyś przypieczętować nasz los słodką gromadką dzieci?
Uśmiechnął się głupawo. Maria skarciła go wzrokiem i wróciła do przesłuchania.
-Niech lepiej pan zacznie z nami współpracować, bo jest pan na liście podejrzanych. Gdyby pan jednak zmienił zdanie...- wyciągnęła wizytówkę i wręczyła ją facetowi- proszę zadzwonić... i radzę zrobić to szybko, zanim znajdziemy jakieś dowody. A tymczasem... do zobaczenia
Zakończyła rozmowę i odeszła razem ze swoim partnerem. Mężczyzna, który był przesłuchiwany wyciągnął natychmiast telefon, poszedł w swoją stronę nie odrywając komórki od ucha.

- Co tu kurwa było...- mruknąłem po polsku, w chwilim gdy przez głowę przeszły mi ten dziwaczny obraz. Poczułem się prawie jak w tym filmie “Kult” z Krzysiem Lee, jeszcze z lat 70. To były dopiero horrory, a nie to co teraz leci w kinach. Dziewczyna na stosie? Palenie czarownic, pierwsze co mi się kojarzy. Inkwizycja. Fanatyczni chrześcijanie, którzy palili heretyków. Lecz w tym przypadku heretyk miało oznaczać ten, co uważa inaczej. W zasadzie też jestem heretykiem i pierwszy na stos. Ten dziadek w zasadzie by pasował.
O, o wilku mowa, pomyślałem, gdy ujrzałem tę dziwaczną parę gadającą z emerytem. Lecz temat tej rozmowy był owiany dla mnie jedną wielką enigmą. Jakie morderstwa? Jaki podejrzany? Zaraz... Steven coś mi dzisiaj mówił, że wczoraj zabito jakiegoś faceta, którego odnaleziono w śniegu. Ma to jakiś związek? Ech, za dużo bajek sobie wkręcam.
Jednak wizji nie zapomniałem. Ciężko o czymś takim zapomnieć. I ta myśl krążyła mi aż do końca drogi w stronę chińskiej knajpy.
 
pawelczas jest offline  
Stary 24-01-2012, 00:40   #9
 
Martadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Martadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znany
- Idę stąd – wzruszył ramionami, odwracając się i idąc w przeciwną stronę. Nawet, jeśli ta osoba mówiła prawdę... on miał jeszcze rodzinę! Nie mógł tak po prostu zniknąć, idąc za jakimiś bajdurzeniami!
-Poczekaj! - Bai była tak poruszona, że aż nieświadomie zatrzasnęła wiatrem drzwi wejściowe. Rozległ się wielki huk - przecież nie możesz tak po prostu sobie pójść!
Drzwi po krótkiej chwili zajęły się ogniem. Ot tak po prostu zaczęły się palić.
Efekt był natychmiastowy. Jonah rzucił się na ziemię, zakrywając rękoma głowę. To był już drugi niebezpieczny efekt w ciągu ostatniej minuty.
Laura machnęła ręką i coś wyszeptała, a ogień zniknął tak nagle, jak się pojawił.
-A więc zaczyna się... nie dość, że nie potraficie kontrolować swojej mocy, to nie umiecie jej ukrywać. Jeśli komuś się stanie krzywda, ja, w imieniu Starszyzny, będę musiała użyć wobec was siły. Wierzcie mi, nie chcę tego robić.- owinęła swój bladoróżowy szal wokół szyi i powoli, z gracją i wyczuciem stawiając kroki, wyszła na zewnątrz, wsiadła do samochodu i ruszyła w drogę.
Bai podeszła do Jonaha i przykucnęła obok.
-Nie ma się czego bać, przepraszam, trochę mnie poniosło. Ale wiesz, ty też masz to w sobie, więc lepiej próbuj się przyzwyczajać.
Amelia podeszła do Jonaha i Bailaory, uśmiechnęła się i powiedziała.
-Zwłaszcza, że to ty młodzieńcze, podpaliłeś te drzwi. Moja intuicja magiczna jest na tyle rozwinięta, aby móc to zauważyć. Zaparzyć wam herbaty?- podeszła do kuchenki i nie zważając na odpowiedź zaczęła coś przygotowywać.
-Alleluja, a już się bałam, że na takim poziomie straciłam kontrolę - roześmiała się Bai, po czym chwyciła Jonaha za dłonie i posadziła siłą przy stole.
- Podpaliłem... że co? - wymamrotał, nie mając nawet sił, żeby opierać się ciągnącej go Bai - Dziękuję - wymamrotał do dzieczyny... choć w sumie niezbyt wiedział, za co dziękuje.
-Myślę, że powinniście przespać się z tą myślą i jutro na spokojnie zdecydować, co robić dalej. Wydawać by się mogło, że Laura przesadza, ale tutaj wszystko jest na jej głowie, czuje się odpowiedzialna za nas wszystkich.- po kilku minutach podała gorącą herbatę, jej owocowa woń pieściła nozdrza, aż miało się ochotę spróbować, pomimo tego, że była jeszcze gorąca.
-Ja... ja myślę, że jednak będzie to dobry pomysł. Ale jak mówiłam, decyzja należy do was.
- Martwi mnie to ciociu, że miałabym cię zostawić tutaj samą. Lecz z drugiej strony... wiesz jak bardzo chciałabym nauczyć się czegoś więcej, i więcej i więcej.

Ciotka Amelia roześmiała się, zajmując miejsce przy stole.
-Oczywiście, przecież nie możesz spędzić całego życia ze starą zrzędą! Ludzie i zwierzęta potrzebują mnie tutaj, więc ja zostanę, zbyt mocno przyzwyczaiłam się do tego miejsca, ale wy... wy jesteście młodzi!
-Zawsze miałam podejście, że spędzę tutaj moje życie, przejmując twoje obowiązki z biegiem czasu. Lecz myślę, że skorzystam z zaproszenia. Będę cię odwiedzać tak często, jak tylko mi pozwolą. A może rzeczywiście dzieje się coś złego i się przydamy? Och, ciociu, to może być ciekawsze niż te wszystkie książki, które czytałam!

Jonah miał bardzo mieszane uczucia. Niby dla dziewczyny poznanie trochę świata zewnętrznego było dobre... ale on nie miał żadnej mocy! Wszyscy - włącznie z tymi zainteresowanymi pseudonauką, wiccą czy magią chaosu – mu to mówili! A stara choleryczka, która nie poświęciła chwili czasu na wyjaśnienie podstawowych spraw, była średnio zachęcająca...

- Ja nie pójdę. To wszystko śmierdzi. A nawet jeśli to jest prawda, to niektórzy z nas mają rodziny i obowiązki...
-A co zrobisz, jak podpalisz swoją rodzinę lub swój dom?
- Jakbym umiał coś podpalić, zbiłbym fortunę w cyrku...
- odciął się - Z drugiej strony mamy - ponoć - polującego na magów psychopatę, który z pewnością w nią uderzy... więc gdzie różnica?
-Muszę pamiętać, żeby jutro wymienić te drzwi... pan Burck kiedy mi je zakładał nie wspominał, że od czasu do czasu buchają płomieniami...-
wymamrotała Amelia.
-Różnica może polegać na tym, że w domu nie nauczysz się jak ochraniać siebie i bliskich, tak myślę...- upiła łyk herbaty.
Uwagę o drzwiach puścił mimo uszu. Zupełnie nie czuł, że on coś zrobił - więc... Zresztą, wszystko sprowadzało się do tego, że stara naoglądała się za dużo o Harrym Dresdenie i chciała, aby teraz latał po Londynie i łapał potwory. Tyle, że - kurde - świat nie był jakimś chorym filmem. Rzeczywistością nie manipulowały jakieś wszechwładne organizacje czarodziejów, a nigdzie nie ma żadnego banku Gringotta, z którego mógłby wybrać pieniądze na życie...
-Spędź z nami jeden dzień i daj szansę udowodnić, że to nie jest jakiś chory sen. Na początku też nie wierzyłam, ze to dzieje się naprawdę. Ciotka nauczyła mnie wydobywać to z siebie i kontrolować. To, czyli magię. Możesz się zapierać nogami i rękami, ale ona cię nie opuści. Oczywiście nikt nie zabroni ci oszukiwać samego siebie dzień w dzień i próbować żyć normalnie.
-Obawiam się jednak, że sama nie będę w stanie pomagać wam kontrolować waszą moc, dlatego zmieniłam zdanie na temat wyjazdu do Laury.
-Wiem, ale możesz spróbować pokazać mu dzisiaj choć odrobinę, by uwierzył, by zrozumiał?

Amelia uśmiechnęła się ciepło.
-Oczywiście, ale czy on tego chce?- spojrzała chłopakowi prosto w oczy.
- Mogę spędzić dzień. - Wzruszył ramionami - Ale obawiam się, że muszę jeszcze dzisiaj wstąpić do pracy... Oczywiście, jeśli zechcesz mi towarzyszyć w sklepie, nie zabronię - dokończył.
Bai klasnęła w dłonie.
-To cudownie! Zatem, do roboty! Z chęcią pójdę z tobą, przecież wiesz, że nigdy nie byłam w takim miejscu.
-Ja zatem pójdę nakarmić zwierzęta, a przed waszym powrotem przygotuję coś dobrego do zjedzenia.
- ubrała się w cieplejsze ubrania i już po chwili nie było jej w domu.
- Eh, to chodź. Muszę wziąć motor z domu, muszę powiedzieć im, że mnie nie będzie... a potem wziąć śpiwór, bo na samej podłodze spać nie chcę, a do łoża chyba mnie nikt nie wpuści... - lekko uśmiechnął się.
Bai zrobiła dziwną minę, ale od razu zamaskowała ją uśmiechem.
-No niestety nie mamy żadnych dodatkowych łóżek. Ale jakiś stary materac gdzieś w szopie się wala, więc go wyciągniemy.
I od razu wyszła, kierując się w stronę szopy.
- Czekaj, później! - krzyknął, aby zatrzymać dziewczynę - Teraz pilniejsze jest, aby zdążyć. Chcesz pójść ze mną, czy poczekasz, aż tu podjadę?
-Poczekam, Porozmawiamy sobie tu jeszcze z ciocią.
- Jak chcesz... choć powinnaś czasami wyjść na zewnątrz
- wzruszył ramionami, wstając od stołu - Dziękuję za herbatę... - powiedział ostrożnie, nie chcąc już bardziej testować cierpliwości staruszki .
- W sumie, masz trochę racji. Ok, idę z tobą. - po czym wzięła się za zakładanie butów i kurtki.


***


- Przepraszam, to wszystko jest nowe... a ja nie wierzę, że światem trzęsie jakaś Starszyzna czy cokolwiek innego – powiedział cicho, kiedy tylko wyszli poza granice posiadłości.
-Trząść może nie trzęsie, ale jakieś udziały na pewno ma. - Bai również dopiero teraz dowiedziała się o jej istnieniu, ale była bardziej skłonna w to uwierzyć. Wiedziała, że na świecie jest mnóstwo osób posługujących się magią, logiczne, że jakiś porządek i kontrola musiała w tym być. Primo, żeby normalni ludzie nic o tym nie wiedzieli, a secundo, żeby nikt przypadkiem jakiś niekontrolowanych wybuchem nie spowodował sporych szkód.
- A czemu niby normalni ludzie mają nic nie wiedzieć? - odpowiedział pytaniem - Przecież opowiadałaś mi, czym się para twoja ciotka... takie zajęcia średnio pasują do sekrecji?
-Dla nich to nie jest magia. Lekarstwa są zrobione ze zwykłych ziół, nie wiedzą, że są wzbogacone o kilka szczypt magii. Przychodzą, bo wierzą w jakby bardziej naturalną medycynę, niż te wszystkie przeładowane chemią specyfiki.
- Więc po co? Każdy spisek więcej niż kilka osób jest bardziej dziurawy niż ser szwajcarski – prychnął – Zwłaszcza, że sami się przede mną przyznajecie... I niby po co go utrzymywać? Stwórca chyba nie czytał Lovecrafta...
-Przyznajemy się przed tobą, ponieważ jesteś taki sam. Nie prychaj tak, na razie się wypierasz, ale w końcu uda mi się ciebie przekonać. Gdy cię wtedy dotknęłam nad jeziorem, poczułam przepływ magii. Może nie jestem tak biegła jak ciotka, ale umiem ją poznawać w ludziach. - rozejrzała się dookoła, by sprawdzić czy są sami - I umiem z niej korzystać. Tylko trochę, ale...
Nagle Jonah dostał śnieżką w ramię, potem w plecy, a potem kilka śnieżek zaczęło fruwać dookoła niego.
- Uraziłem cię? Przepraszam – powiedział, reagując na słowa dziewczyny – I rozumiem. Wierzę ci. – lekko się zaśmiał, czując śnieżkę... po czym sam odrzucił inną już metodami tradycyjnymi - Ale im... im nie. Wiesz, że najchętniej bym to wszystko komuś wyśpiewał? Możesz powiedzieć, że ludźmi w talk-showach nikt się nie interesuje... ale przecież wtedy nie ma żadnego powodu, żeby się z nią kryć! To... po prostu śmierdzi!
-Ale po co? Po co mówić zwykłym ludziom o tym? By zaczęli się nas bać? By zapakowali w klatki i wystawili w zoo? A może potraktowali nas tak jak Hitler żydów? Komory gazowe nadal istnieją, choć są tylko wykorzystywane w celu zabijania zwierząt.
- Komory gazowe? My nie żyjemy w średniowieczu! - odtrącił absurdalny pomysł – Czasy palenia na stosach dawno odeszły, a magia... owszem, umiecie ładnie wywołać pożar. To naprawdę takie groźne? Przecież to nie jest nic, co dawałoby nam przewagę nad – powiedzmy – snajperem czy granatnikiem!
- Skoro mi wierzysz, to czemu im nie? Jestem pewna, że ciotka chce dobrze.
- Bo próbują zaciemnić mi wybór. Nie przyjmuję oferty, o której nie wiem, co opiewa.
-Też w ubojni nie byłam, ale wiem jakie niektóre metody stosują. Druga wojna światowa nie miała miejsca aż tak dawno temu, by sądzić, że ludobójstwa nie mogą się powtórzyć. Ludzie boją się tego, czego nie rozumieją, nie wiesz jak zareagowaliby na wieść o istnieniu magii. A może damy szansę Laurze, tak jak Ty dałeś mi? Zgodzimy się spędzić u niej pięć dni na próbę, zanim podejmiemy decyzję?
- A co takiego różni czarodzieja od zwykłego człowieka? Czemu już czarodziej nie może być zakutym łbem i chcieć waszej eksterminacji?
- zamilkł, bo w sumie już wiedział. No, ale nie przyzna się – co to, to nie! - I ponawiam pytanie: dlaczego bardziej ufasz jej niż wszystkim innym ludziom? Mówią półsłówkami, o przypadkach i niebezpieczeństwach czarodzieja... ale opisać, to już nie! Tak samo: grozić siłą w imieniu Starszyzny jest łatwo, ale już wyjaśnić, czym Starszyzna jest... nie.
-Ufam ciotce, ponieważ gdy uciekłam od swej rodziny i przez przypadek, nie wiedząc o istnieniu magii, podpaliłam kogoś, ona zaofiarowała mi dach nad głową i wychowała jak własną córkę, a byłam obcą jej osobą. Jedyne co, to wyczuwała we mnie magię. Liczę, że Laura wytłumaczy wszystko dokładnie, gdy tylko do niej pójdziemy. Czy nigdy nie ryzykujesz i idziesz zawsze tam, gdzie wszystko jest jasne? Robiąc małe kroczki nie przejdziesz nad przepaścią.


Jonah się uśmiechnął.

- W sumie, chodziło mi o Laurę – roześmiał się – Chyba wciąż nie nauczyłem się łączyć obu światów... I stąd - wzruszył ramionami – Wybacz, nie chciałem poruszać złych wspomnień.

Zatrzymał się, jakby wryty.

- Słuchaj, wciąż w to nie wierzę. - Tym razem był już w miarę spokojny – Ale coś dziwnego w tobie ujrzałem, więc może coś jest na rzeczy?Tak czy owak: zgodzę się na te pięć dni. Pewnie popełniam największą głupotę swego życia... ale idę. Tylko obiecaj mi, że mnie tam nie zostawisz, dobra? Chyba zmarłbym z nerwów, gdybyś zostawiła mnie w domu tej starej panny – dokończył, uśmiechając się nerwowo.
-Dobrze, obiecuję. - po czym uśmiechnęła się podejrzanie - a teraz, broń się!
Jonah poczuł, że zaczyna się kręcić, a co gorsze, nie stoi już stopami na ziemii. Wiatr go unosił i kręcił nim prawie jak bączkiem.
-Jesteś w stanie mnie zatrzymać, próbuj!
- Jeszcze popamiętasz, lafiryndo... – mamrotał chłopak, kiedy wiatr go obracał we wszystkie strony. Na szczęście, kiedy bezlitosny, magiczny wicher unosił go głową do dołu, udało mu się schwytać trochę śniegu...

I czekał. Aż wreszcie, wiatr na sekundę zapewnił mu dogodne warunki do rzutu – i wtedy, modląc się o szczęście, posłał śnieżkę wprost ku twarzy dziewczyny, stojącej kilka metrów dalej.
Bai chichocząc zatrzymała śnieżkę w locie i posłała w jego kierunku, tak by dostał lekko w brzuch.
-Próbuj zatrzymać to że sie kręcisz, a nie obmyślasz plan zemsty. Zacznij sobie powtarzać, że jesteś w stanie to zrobić.

- Chcieć to nie móc, a my musimy jeszcze zdążyć...
- delikatnie zasugerował, zastanawiając się, jaką śnieżką potraktuje dziewczynę po tym, jak go puści.
Bai postawiła go na ziemii.
-Ok, niech ci będzie, ale i tak to cię nie minie. Zmuszę cię w końcu! - delikatnie wiatrem wytrzepała go ze śniegu - Prowadź.
 
__________________
„Always tell the truth. That way, you don't have to remember what you said.” - Mark Twain
Martadiana jest offline  
Stary 24-01-2012, 00:48   #10
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
No dobra, dziewczyna otrzepała go ze śniegu. Śnieżka została odroczona. Zamiast tego, zaczął prowadzić i niedługo później, dotarł przed swój dom.

- Jonah, mógłbyś... – szesnastolatka z równym przedziałem, która otworzyła drzwi, ostro odcinała się od Bai i Jonaha, którzy nie wyszli bez szwanku ze spotkań ze śniegiem.
- Rodzice są w domu? – odwzajemnił się pytaniem chłopak.
- Nie, kto to? – spytała smarkula, momentalnie przenosząc uwagę na towarzyszkę.
- Hannah, to jest Bai, Bai, to jest Hannah. – powiedział, powstrzymując się od dodania jakiegoś komentarza.
-Miło mi cię poznać - Bai uśmiechnęła się. Z zaciekawieniem przyjrzała się, jak się domyślała, siostrze Jonaha, oraz jego domowi.
- Rozgość się. Choć my tu tylko przejazdem, doprowadzić się do porządku, po motor... – nie marnował czasu.
- Jonah! Nie wiedziałam, że masz dziewczyyynę! Jak mogłeś mi nie powiedzieć?! – ot, wnioski szesnastolatki. Rozzłoszczonej szesnastolatki, przed którą coś widocznie zatajono
-Nie, nie - szybko odpowiedziała zarumieniona Bai - nie jestem jego dziewczyną. - po czym zamilkła, nagle zaciekawiona dużo bardziej wystrojem wnętrza. - Strasznie ładny dom macie.
- Więc dla jakiejś dziewczyny robi więcej niż dla własnej siostry?! – szesnastolatka najwyraźniej przeniosła się na jeszcze gorszą stronę huśtawki nastrojów – Kiedy następnym razem będzie chciał, żebym go po nocy wpuszczała...
- Ostatni raz było pięć lat temu
– przerwał mężczyzna, wracając – Powiedz rodzicom, że mnie nie będzie przez... sześć dni? Bai, chodź – powiedział, ciągnąc dziewczynę za sobą.

Zaraz później, dotarł do swego motoru. Chwilę wyciągał go z garażu, aż wreszcie mógł poświęcić uwagę dziewczynie.

- To jest motor. Jechałaś już kiedyś na czymś takim? – zapytał się.
-Myślę, że znasz odpowiedź - uśmiechnęła się z zakłopotaniem, po czym twarz rozjaśnił jej bardziej radosny grymas - Ale przynajmniej się nie boję i chętnie spróbuję czegoś nowego. Nie tak jak ciebie trzeba namawiać, panie jestem-ostrożnym-sceptykiem-i-ja-nic-nie-potrafię.

Miał już na końcówce języka ripostę... ale stwierdził, że nie ma ochoty na kolejną kłótnię.

- Trzymaj i to włóż - powiedział, wręczając dziewczynie kask.

Chwilę później, sam wsiadł na motocykl.

- Siądź z tyłu i się trzymaj. I... żadnych sztuczek z wiatrem, łaskotek czy innych sztuczek, dobrze?
-Dobrze.- Bai usiadła za nim i po chwili wachania objęła go rękami w pasie, jednak można było zauważyć, że czuje się co najmniej niepewnie w takiej sytuacji. -Zatem w drogę - dodała nieco zbyt wesołym tonem, jakby próbując dodać sobie odwagi. Wiedziała, że nie może osądzać jednego mężczyzny, za to, co zrobili jej inni, tym bardziej, że nie wykazywał wrogości w jej stronę, ale nie umiała do końca wyrzucić z siebie strachu. Starała się skupić na mglistych wspomnieniach z bijatyk, w których brała udział będąc dzieckiem, gdzie wiedziała, że nikt nie chce jej skrzywdzić.
- Oj, nie bój się. Nie grozi ci nic prócz przydrożnych drzew... - odpowiedział jej, startując motor.
- Nie ich się najbardziej boję. - jednak zacisnęła ręce mocniej, czując jak nabierają prędkości.
- Motor nie gryzie – zażartował – Ja też, zresztą do tego pozycja jest cokolwiek niewygodna.
No tak, teraz to co najwyżej ja mogę ciebie pogryźć. Wiesz co, całkiem przyjemnie się jedzie na tym motorze.
- Dobra, przyśpieszam. Następny przystanek: Orc's Nest. - rzucił do dziewczyny, a chwilę potem hałas zagłuszył wszystkie próby rozmowy.

Bai chcąc nie chcąc mocniej przytuliła się do Jonaha, po czym skupiła się na czerpaniu przyjemności z szybkiej jazdy. Po drodze starała się też obserwować miasto, gdyż rzadko w nim bywała.
 
Velg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172