Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-03-2012, 22:45   #11
 
shaggy's Avatar
 
Reputacja: 1 shaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwu
Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł się jak w domu, nawet sromotna przegrana w karty go rozbawiła. Za bardzo ufam tym kartom, a nie sobie. Uśmiech nie schodził mu do samego namiotu królowej, bo wtedy właśnie zdał sobie sprawę jak bardzo zesztywniał i zmarzł. Miał teraz nadzieję, że nie zrobi czegoś idiotycznego przez ten swój polski, głupi charakterek.
Wnętrze namiotu oszołomiło go na moment, niestety nagłe uderzenie zniszczyło magiczną atmosferę.

-Eu nu va afişa în faţa noastră. Noi nu suntem animale, să ne uităm în dinţi ca ne muta în oraş! - krzyknęła. Rico zgodził się z tym stwierdzeniem całkowicie. Po chwili ich zauważyła.

-Witamy naszych przyjaciół z walczącego rodu, oraz ich sojuszników.- powiedziała po francusku, ze śpiewnym akcentem. Ruchem dłoni odprawiła obecnych w namiocie cyganów.- Mój namiot jest waszym namiotem, lecz aby uniknąć tłoku pozwoliłam sobie przygotować wam posłania w tamtym wozie. Odpocznijcie, strudzeni przyjaciele. Rano pomówimy o celu waszej podróży. Dobrej nocy.- skłoniła delikatnie głowę, odwracając się z powrotem w stronę stołu. Rico był bardzo zadowolony z przebiegu zdarzeń, krótko i na temat.

Bennet wykonał nagle jeden krok do przodu, ukłonił się lekko i przemówił, tym samym zdecydowanym tonem, którym zwykł wydawać polecenia:
- Nie mogę mówić za swoich kompanów, ale ja nie przybyłem tu odpoczywać - zamilkł na moment i spojrzał prosto w oczy królowej. - Przynajmniej nie przed tym jak ktoś będzie łaskaw powiedzieć mi co się tu właściwie dzieje.
-Zgodzę się z moim kompanem. Nie przybyliśmy tu na wakacje. – wtrącił Jacquou
- Cóż jednak osiągniemy, jeśli dotrzemy do Londynu wykończeni? – powiedział Diego. Nigdy nie potrafił znaleźć wspólnego języka z Rico, ale tym razem złodziej był po stronie wojownika.

-Ach...- kobieta uśmiechnęła się delikatnie, znów spoglądając w stronę grupy podróżników.- Widzę tutaj osoby stawiające dobro “sprawy” ponad własnym.

Usiadła na stołku przy stole i wskazała dłonią pozostałe siedziska. Było ich całkiem sporo, ustawionych w okrąg. Rico, nawet nie potrafił się zmusić do pomyślenia o siedzeniu.

-Koronacja będzie miała miejsce za dziesięć dni. Zwykle dostanie się do miasta nie jest problemem, lecz teraz straż wyczulona jest na wszystko. Ostatnio zatrzymali nawet handlarza, pod zarzutem że jego piwo może doprowadzić do pijackich burd na ulicach.- zachichotała kokieteryjnie, trzepocząc rzęsami w stronę Benneta.- Każdy kto chce wnieść do miasta chociażby nóż, musi liczyć się z zamknięciem w baszcie, aż do koronacji. A że baszta została już przepełniona, wysyłani są do Tower.

Przerwała na chwilę, czekając chyba na reakcję swoich gości.

-Z resztą na noc, mężny Asasynie, bramy miasta i tak są zamknięte.

-Właśnie, królowa mówi bardzo mądrze. Dziękuję. –wypalił Rico nie mogąc znieść czekania -Chodźmy wypocząć, zmarzliśmy i czy potrzeba nam czegoś oprócz ogniska i cygańskiej muzyki? Nie dość, że strasznie zesztywniałem w tym wozie, to jeszcze musze stać i słuchać.- powiedział kierując się do wyjścia. Przystanął tylko na chwile patrząc czy ktoś z nim może nie pójdzie. Już żałował takiego zachowania. Czy musze tak trzepać ozorem?

- Za pozwoleniem, Królowo - odezwała się nagle Anouk, ignorując zachowanie Rico. - Jak wygląda sprawa bezpieczeństwa obozu?

Rico przystanął i popatrzył w stronę cyganki. Dlaczego ja nie zadałem tego pytania? Zawsze to ja martwię się o bezpieczeństwo... głównie swoje, ale zawsze...

Królowa spojrzała na dziewczynę i uśmiechnęła się.
-Nie musimy obawiać się niczego ze strony mieszczan ani chłopów. Co prawda strażnicy regularnie przychodzą tutaj, pod pretekstem kwestii bezpieczeństwa, ale każdy wie że zwyczajnie sami chcą się przekonać o “cygańskich skarbach, nakradzionych w każdym zakątku świata”.
Jej uśmiech stał się mniej szczery, żeby nie powiedzieć ironiczny. Anouk odpowiedziała jedynie skinieniem głowy. Rico miał dość bezczynnego stania i wyszedł z namiotu.

***

Głupku, po co w ogóle otwierałeś jadaczkę? – spytał sam siebie. Czemu urodziłem się Polakiem? Mimo wychowania się w romskim taborze, słowiańska krew dawała o sobie znać jednak zbyt często. To jego główny problem, nie potrafił się jednorodnie określić. Snuł się tak po całym obozie nie zwracając uwagi na świat zewnętrzny.

Z zadumy wyrwała go muzyka, przez chwile zastanawiał się czy słuch go nie zwodzi, ale jednak nie, zaczynała się zabawa. Kierując się słuchem, trafił na trzy cygańskie dziewczęta które szły się do ogniska przy którym siedziały cztery znajome mu postaci. Nim dotarł do towarzyszy, wśród nich zebrał się mały tłumek, a nieznajomy Rom poczęstował go winem. Tracąc z oczu Anouk, postanowił dołączyć się do radosnych okrzyków mężczyzn.


Podszedł do niego Mihai, pewnie dojrzał Rico wcześniej w tłumie. Krótka rozmowa skończyła się toastem za kobiety. Zaś Rico i Anouk wznieśli swoje prywatne, ciche błogosławieństwo.

Obszedł tłum by mieć lepszy widok na tancerki. Wtedy to muzyka momentalnie ucichła i słychać było tylko radosne śmiechy, ucichające poklaskiwania i zawiedzione głosy dziewcząt.

- A teraz utwór ze specjalną dedykacją dla naszej pięknej siostry Anouk! - zakrzyknął Grigore, kłaniając się teatralnie przed Cyganką.
Wtedy Gavril pociągnął za struny swojej gitary, po chwili też zawtórowała jej druga i tak poniosła się piękna melodia.

- Ty podstępny draniu – syknęła Anouk, uśmiechając się mimo wszystko do swojego przyjaciela.

Dziewczyna wstała ze swojego miejsca, a wszystkie oczy skierowały się ku niej. Ruszyła kocimi ruchami w miejsce, gdzie wcześniej tańcowały cygańskie dziewczęta i spojrzała po wszystkich swoimi drapieżnymi, ciemnymi oczyma. Patrzył na nią z zaciekawieniem, a kiedy zaczęła taniec, uśmiechnął się od ucha do ucha. Przypomniała mu jak pierwszy raz spędził noc z kobietą, rozbawienia dopełniło przypomnienie sobie jakie skrajne uczucia temu towarzyszyły, radość, niepewność, obawa przed nieznanym. Po pięciu wspaniałych minutach czuł, że chłopiec którym był, odszedł.

Obserwując ruchy towarzyszki, przypomniał sobie szczegóły tamtej nocy oraz następnych, jednak nigdy jeszcze nie widział żeby ktoś tańczył w ten sposób, nawet znane mu cyganki… oprócz tej jednej.

Nagle przyszła mu do głowy myśl, niby ździebko nierealna, ale spróbować nie zaszkodzi.

Rico nie odrywając oczu od spektaklu usiadł na miejscu Bellerose i zadał pytanie braciom Anouk. Reakcja była oczywista, rozbawienie.

- Chłopie, zapamiętaj ten wieczór na całe życie, bo pewnie prędko się nie powtórzy! - Zaśmiał się głośno, pociągając łyk wina i podając bukłak Rico. - W takiej kobiecie można się zakochać.

- Grzech się nie zakochać...- szepnął do siebie Rico i dopił alkohol.

- Coś mówiłeś? - Ilie spojrzał na złodzieja. Właśnie… czemu to powiedział? Co prawda uważał się za grzesznika, ale jego towarzyszka miała w sobie coś innego niż każda inna kobieta. Było to dla niego całkiem nowe zjawisko, ponieważ zawsze to on rozkochiwał w sobie kobiety, nigdy na odwrót.

Tymczasem dziewczyna zakończyła swój taniec mokra od mżawki. Publiczność zaczęła wiwatować, dziękując za taniec. Muzyka stała się bardziej skoczna i część tłumu powróciła do pląsów.

-Ymm... wino się skończyło... - szybko wymyślił odpowiedz, lekko się czerwieniąc. - Może pójdę poszukać.

Wstał, by ustąpić miejsca Anouk. Wiedział już w czym problem, podniecała go jak żadna inna, wystarczyło krótkie spojrzenie by zapragnął posiąść ją tu i teraz. Wolał jednak udawać nieszczęśliwie zakochanego młodzieńca wzdychającego do portretu lubej, niż zachowywać się jak obrzydliwy, podniecony wieprz. Cokolwiek by nie myślał i czuł, nie pozwalał sobie brukać tak wspaniałych istot jak kobiety.

Nagle spostrzegł Bellerose, w dosyć bliskim spotkaniu z Bennet’em. Musisz jej się niesamowicie podobać, żebyś tylko tego nie zmarnował.

Kończył właśnie trzeci bukłak gdy zauważył Jacquou, widocznie zniecierpliwionego, ciekawe czemu.

-Hej ludzie. Można dołączyć? – Rico aż się zakrztusił, czy nie wiedział, że wystarczy wieść w okrąg tańczących i zacząć się bawić? Nie spodziewał się, takiej nieśmiałości ze strony przyjaciela.

Bez ostrzeżenia popchnął Lumiere’a i wrzucił go w tłum tańczących cygan, w ramiona najbliższej samotnej tancerki.

-Tak to się robi! - spróbował przekrzyczeć muzykę, znajdując partnerkę do tańca.

- Co ty wyprawiasz stary? Czemu mnie pchnąłeś!? Ja nie umiem tańczyć!

-Człowiek uczy się całe życie! - odpowiedział złodziej zanosząc się ze śmiechu. Rzeczywiście, o tym nie pomyślał, nieumiejętność w tańcu przysparza ludziom wiele problemów.

***

Tańczył jeszcze długo, wypił sporo wina i dawno by padł gdyby nie fakt, że miał mocną głowę. A dopóki nie przestawał tańczyć jedynym świadectwem upojenie były coraz to wyraźniejsze sylwetki pojawiające się w płomieniach. Kobiece, drapieżne i egzotyczne istoty miały cygańską urodę, uśmiech Anouk i ruchy Królowej taboru.

 
__________________
Oj tam, źle od razu, raz mi tylko zrobił z ryja galaretkę.

Ostatnio edytowane przez shaggy : 16-03-2012 o 21:38.
shaggy jest offline  
Stary 17-03-2012, 01:03   #12
 
lordofvampie's Avatar
 
Reputacja: 1 lordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coś
I poraz kolejny wygrana. Kto by się tego spodziewał. Uśmiechnął się pod nosem. Może złodziej oszukuje ale ja też mam parę asów. Co jest grane? W planach nie było postojów. Wysiadł z powozu i podążył za resztą.

Słowa Anouk przypomniał mu o pewnym zdarzeniu kiedy to był świadkiem użycia demagogi przeciwko cyganom. Było to za czasów starego króla który z powodu z wojego charakteru miał wielu wrogów, miał nadzieję że jego syn nie będzie taki okrutny

Cudownie! Mamy się trzymać cyganów co grozi nam jeszcze większym niebezpieczeństwem! Kto to wymyślił ? Hm mi do pracy w mieście starczyłoby ukryte ostrze ale skoro takie są rozkazu to się słuchaj. Ich przywódczyni nie wywarła na nim większego wrażenia.

Anouk pierwsza opuściła spotkanie z królową, w ślad za nią ruszył również Jacquou, choć sam po opuszczeniu namiotu ani myślał iść w tym samym kierunku. Skierował się zamiast tego w stronę wyjścia z obozu. Postanowił uciąć sobie małą przechadzkę by uspokoić myśli i zastanowić się. Nie przejmował się strażnikami. Jeśli któryś próbowałby mu coś zrobić zostałby trupem szybciej niżby zdążył dobyć miecza. Och dlaczego akurat Cyganie?
Coraz mniej mu się podobali, zwłaszcza po wyzwiskach na temat mieszczuchów ze strony Anouk. Od dziecka żył w mieście i podobał mu się taki styl życia, był do niego przywiązany. Denerwowało go protekcjonalne zachowanie towarzyszki. Nagle zauważył Rico i postanowił dla rozrywki nieco go pośledzić. Obserwował jak ten dołącza do cyganów.

Przyglądał się jak Anouk tańczy i musiał przyznać że mu się spodobało. Jest bardzo zgrabna nawet hm.. Znudziło mu się już czekanie i samotność. Trzeba się w końcu rozerwać czasem. Dołączył do nich. Rzeczywistość do niego wróciła kiedy Rico pchnął do jakiejś tancerki. Nieśmiało stał aż porwała go do tańca jakaś dziewczyna o miłych rysach twarzy i rudawych włosach. Zaczęła ruszać biodrami do rytmu i tańczyć.

Przez chwile stał w nią zapatrzony. Jest piękna. Po czym do niej dołączył. Tańczył i tańczył razem z nią , nagle dziewczyna się potknęła i roześmiana wpadła w jego ramiona, Spojrzał w jej niebieskie oczy i czas nagle zwolnił. Rejestrował wszystko od rozmowy Benneta z Anouk po zabawy Rica.
Ale on zachipnotyzowany patrzył się w jej niebieskie oczy.
 
lordofvampie jest offline  
Stary 17-03-2012, 23:39   #13
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
16 luty 1308, cygański obóz pod Southwark


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QBgntyFtS9c&list=LL_aozUtfXzEkAHnZtMG_6FA& index=30&feature=plpp_video[/MEDIA]


Bennet westchnął cicho, patrząc po twarzach swoich towarzyszy, wchodzących powoli do namiotu. W sumie, był to udany przekrój stanów pozabawowych, przedstawiony na całkiem udanych przykładach. Najsłabsze objawy miał Lumiere. Z tego, co du Paris widział, zabójca chyba w ogóle nie pił, za to zarwał nockę na rzecz tańców z jakąś cyganką. Dziewczyna była ładna i młoda, przez co nawet perfekcjoniście Bennetowi trudno było o cokolwiek winić chłopaka.

Nieco gorzej było z Diegiem. Wojownik wrócił dość późno, wyraźnie nosząc znamiona małej pijatyki. Mężczyzna nie miał ani ochoty, ani siły by męczyć go gdzie się włóczył, co nie zmieniało faktu, że Wenecjanina najwyraźniej bolała głowa.

Najgorzej zaś, było z Rico. Młody polak pofolgował sobie z winem, przez co już wieczorem był mocno pijany. Wchodząc do namiotu chwiał się, krzywił i zataczał. Na pierwszy rzut oka było widać, że niedawno wymiotował. Czekają już w namiocie Anouk skrzywiła się, czując rozchodzący się w powietrzu smród alkoholu.

Bennet odpiął od pasa swój miecz, kładąc go na stole. Zignorował bolesny jęk Andriejowicza, gdy broń zastukotała na wygładzonym drewnie.

-To normalne, że assasyni piją na umór tuż przed akcją?- stojąca nieco z tyłu Królowa założyła ręce na pierś, obserwując lekko wczorajszych mężczyzn. Anouk spojrzała na nią kątem oka i uśmiechnęła się tylko.

-Nie wszyscy.- odpowiedziała krótko, po czym zwróciła się do Benneta.- Zaczniesz?

Agent terenowy pomasował brwi, uspokajając się. Krzyczenie na kogokolwiek w tej sytuacji nikomu by nie pomogło.

-Tak… Mam już opracowany plan, jak dostać się do Londynu bez konieczności przebijania się siłą przez strażników przy bramie i na moście. Na początek Anouk.- palcem wskazał na zaznaczony piórem punkt na mapie.- Kilka metrów na prawo od głównej bramy wjazdowej do Southwark znajduje się wyrwa w murze. Nie jest ona zbyt dostępna, ale sądzę, że ty i twoi cygańscy bracia spokojnie wejdziecie po niej na blanki.




Cyganka skinęła niepewnie głową.

-Nie będzie tam strażników?- zapytała ostrożnie.

-Będą, ale nie tak liczni i czujni jak nocą. Z resztą ich uwaga będzie skupiona na mnie.

Diego zamrugał szybko, gdy poprzez ból głowy dotarł do niego sens słów Benneta.

-Skupiona na tobie? Chyba nie chcesz zrobić czegoś bohatersko głupiego, żeby osłonić nasze wejście do miasta, co?- czuł jak cała czaszka pulsuje mu dokuczliwym bólem, ale było to nic w porównaniu do tego, co czuł Rico.

Du Paris pokręcił tylko głową.

-Królowa była tak miła by użyczyć mi konia, a jej matka uprała mi płaszcz. Odstawię małe przedstawienie przed bramą. Zadufany w sobie, wrzaskliwy szlachcic. Nie będę im zbyt ubliżał, ale zrobię przedstawienie dość dobre by nawet łucznicy na murach zechcieli popatrzeć. Dodatkowo, nie będę miał broni, przez co nie będą zbyt skorzy do dobywania własnej.

Tym razem głos zabrał Lumiere, który w brew pozorom był całkowicie skupiony na słowach mężczyzny. Nie pierwszy i nie ostatni raz zdarzyło mu się nie przespać nocy.

-Wjedziesz tam bez broni?- niedowierzał, patrząc po pozostałych.- To samobójstwo! A co jeśli będzie tam ktoś pracujący dla Templariuszy?

-A skąd niby mogliby wiedzieć, że jestem z Bractwa? Z resztą nie tylko ja będę nieuzbrojony. Ty i Rico udacie prostych wieśniaków, wiozących wóz z sianem do Londyńskich stajni. Na pewno zostaniecie przeszukani, tak samo wóz. Broń zostawicie tutaj, skąd zabierze ją Diego.- dłonią wskazał na swój własny miecz, leżący na stole.- Zostawcie tutaj wszystko. Noże, miecze, ostrza nadgarstkowe… Wszystko, co mogłoby sprawić że zamiast do miasta, wpuszczą was do lochów pod basztą.

Wszyscy patrzyli spokojnie jak dwójka ich towarzyszy powoli odkłada broń, z czego ruchy Rico były przesadnie ostrożne i delikatne. Ale nawet zręczne dłonie nie uratowały jego uszu przed brzdękiem, gdy stosik metalu osunął się ze zgrzytem i potoczył po blacie.

Na stole pojawiła się mała zbrojownia.



-A gdzie ja mam zabrać tą broń?- Diego podszedł do stołu i z dość nienaturalnym uśmiechem przyjął od Królowej worek oraz sporo naoliwionych szmat. Na szybko obwiązał nimi oręż swoich towarzyszy, po czym ostrożnie włożył wszystko do worka.

-Do doków rozciągających się wzdłuż południowego brzegu Tamizy. Weźmiesz naszą broń, przekupisz jakiegoś szczególnie potrzebującego złota rybaka i przepłyniesz przez rzekę prosto do nabrzeża po Londyńskiej stronie rzeki. Niestety, większa ilość podobnych łódek mogłaby wywołać zainteresowanie strażników, więc popłyniesz tam tylko ty. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, wszyscy spotkamy się w karczmie „Trzy Korony”, niedaleko opactwa Zakonników Św. Krzyża.

-Ale to przecież odłam Templariusz…- głos Andriejowicza przywodził na myśl coś, co zostało przerzute, połknięte i zwymiotowane. Bennet uśmiechnął się jednak z zadowoleniem.

-Bo pod latarnią najciemniej, czyż nie?

-Nie.

-Em… Nie ważne. Tak czy inaczej… Anouk, czekaj na odpowiedni moment. Lumiere, Rico, udawajcie ludzi prostych

-A nie jesteśmy… ?

-W takim razie jeszcze prostszych, Rico. A ty, Diego, po prostu bądź ostrożny. Ruszamy.


***


Sara oparła się plecami o drzewo, obserwując oddalającą się grupę. Stojący obok starzec o ogorzałej twarzy stał, wsparty o lasce rzeźbionej w ciemnym drewnie. Westchnął cicho i spojrzał na syna, który do tej pory był woźnicą Assasynów.

-Uda im się?- pytanie Królowej mogło być skierowane za równo do każdego, jak i do nikogo. Starzec zaśmiał się jednak, gładząc sumiaste wąsy.

-Pierwszy raz spotkałaś członków tego cudacznego Bractwa, prawda Saro?

Kobieta spojrzała przenikliwe na sędziwego mężczyznę i uśmiechnęła się lekko. Miło było spotkać kogoś, kto nie traktował jej jak wściekłego kota, gotowego drapać za każdą błahostkę.

-Tak… I nie sądzę żeby spodobało im się określenie „cudaczne”, starszy.

-Kiedy za młodu współpracowałem z Assasynami, śmiali się z tego tak samo jak ja śmieję się dzisiaj. I nie wątp w powodzenie ich misji. Znałem ich obecnego przywódcę w czasach, gdy był równie młody co ty teraz. Nie wysłałby do Londynu ludzi, którzy nie podołaliby misji.

Sara spojrzała jeszcze tylko na syna przywódcy zaprzyjaźnionego taboru. Luca puścił jej tylko oko, po czym podał ojcu ramię. Starzec wsparł się na swoim pierworodnym, po czym ruszył w kierunku obozowiska.

-Chociaż…- dziewczyna szybko odwróciła głowę, widząc jak staruszek przystaje.

-Tak?

-Ech, może mnie tylko pamięć zwodzi, ale pamiętam, że dawniej nie nosili na ubraniach żadnych znaków rozpoznawczych. Ale może czasy się zmieniły… ? Nie wiem, stary jestem. Chodźmy do obozu. Nogi mnie bolą.

Cyganka ruszyła szybkim krokiem, marszcząc brwi. Przed oczami wciąż miała symbol, dumnie prezentujący się na plecach jednego z Assasynów.


 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 19-03-2012, 21:57   #14
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze
Stres, smutek, poddenerwowanie - tego typu emocje rzadko gościły na twarzy Benneta. W zasadzie jakiekolwiek odczucia zdawały się kryć pod doskonale wytrenowaną maską. Pewne rzeczy były jednak dostrzegalne nawet dla tych mniej spostrzegawczych obserwatorów. Jedną z nich było jego zachowanie podczas tych kilku chwil przed rozpoczęciem misji. Każdy ruch stawał się bardziej precyzyjny. Swoboda w obyciu ustępowała zdecydowaniu. Chwilami zdawał się wręcz bardziej przypominać maszynę, a nie istotę z krwi i kości. Nawet kiedy zdarzyło mu się spojrzeć na Anouk lub Sarę, wyglądał jakby wydarzenia ostatniego wieczoru gdzieś mu umknęły.

Jakiemukolwiek z jego towarzyszy wystarczyło jedno spojrzenie na du Parisa i wszystko stawało się jasne. Skończył się czas na zabawę, nadeszła pora na wzięcie się do pracy. Choć to mogło być trudne, biorąc pod uwagę stan w jakim stawili się na odprawę. Raz jeszcze westchnął kiedy zdał sobie sprawę jak absolutnie bezradny jest w tej kwestii.

Ostatni raz uważnie przyjrzał się swojej drużynie, kiedy kończył przekazywać im szczegóły planu. To zaledwie pierwszy, ukończenie powierzonego im zadania będzie natomiast wymagało jeszcze kilku innych. Nie było miejsca na potknięcia i w głębi ducha cieszył się, że to mu przyszło odegrać najważniejszą rolę. Tylko w ten sposób mógł być absolutnie pewien. Tak długo jak on nie natrafi na żadne trudności, tak długo jego kompani będą mieli dużo łatwiejsze życie. Koniec końców to właśnie na tym polega zadanie każdego przywódcy.

Kiedy wszystko było już jasne był pierwszym, który opuścił namiot. Przed nim spostrzegł też konia, którego przygotowała dla niego Sara.

Musiał przyznać, że jedno spojrzenie wystarczyło, by przypomniały o sobie bardzo odległe wspomnienia. Te z czasów kiedy wystarczyły palce jednej ręki, by zliczyć ile lat stąpa już po ziemi. To było tak dawno temu, że zakopane głęboko w podświadomości obrazy zdawały się rozmywać. Nadal jednak widział w nich konie. Majestatyczne istoty mknące po rozpalonym od słońca piachu. Dla tak małego dziecka były niczym mityczne bestie i choć gdy dorósł, wielokrotnie przebywał w siodle. Coś z magii, którą zachłysnął się za młodu, pozostało.


Widząc stojące przed nim zwierze wiedział, że jego krwi daleko było do czystej. Braki w rodowodzie nadrabiał jednak skutecznie postawą. Wyprężone, umięśnione ciało, smukły pysk i czarne jak węgiel oczy. Bennet delikatnie położył rękę na jego boku. Ten poruszył się delikatnie, ale po chwili zawładnął nim spokój. Właśnie wtedy mężczyzna szybkim ruchem wspiął się na jego grzbiet. Anouk, Rico, Diego i Jacquou zdawali się wiedzieć już wszystko. Skinął więc tylko głową w ich stronę, po czym poderwał rumaka i ruszył galopem ku bramie.

Zatrzymał się kilka metrów przed nią, zmuszając konia do oderwania przednich kopyt od ziemi. Już wtedy nie sposób było odwrócić od niego uwagi. Skutecznie zablokował cały ruch, więc osoby chcące dostać się do miasta mimowolnie zostały zmuszone do obserwowania nieznanego im mężczyzny.

- Coś ty za jeden?! - strażnik stojący przy bramie instynktownie wycelował w niego ostrze halabardy.

Bennet choć od razu to zauważył, zdawał się ignorować ten fakt. Dopiero kiedy zaszczycił żołdaka beznamiętnym spojrzeniem, ten mógł stwierdzić, że jego pytanie dosięgło uszu jeźdźca. Dla pewności postanowił jednak powtórzyć.

- Pytam się kim do cholery jesteś psi synu?!

- Psi synu? - mówił spokojnie, choć na tyle głośno by zebrany na moście tłum mógł usłyszeć każde jego słowo. - Jam jest sir Bennet Sorel i chciałbym wiedzieć od kiedy Londyn wita strudzonego podróżą rycerza obelgami.

Jego głowa zaczęła wręcz boleć, kiedy wypełniły ją wszystkie wspomnienia o ojcu. To on był rycerzem, podczas gdy jego bękartowi naprawdę wiele brakowało do takich zaszczytów. Spędził jednak lata uważnie obserwując każdy jego ruch. Znał je wszystkie i wiedział kiedy wykorzystać odpowiedni. Dlatego nim strażnik w ogóle się odezwał, du Paris uprzedził go odwracając się w kierunku tłumu i ciągnąc dalej.

- Gdzie ludu Anglii podziała się wasza gościnność? Gdy tylko mych uszu dosięgła nowina o nadejściu nowego króla, bez zwłoki ruszyłem w drogę, choć stąpałem wtedy po samej Ziemi Świętej.

- Własnoręcznie wyrąbałem sobie drogę przez zastępy Saracenów, mój własny miecz zostawiając w sercu jednego z nich. Przepłynąłem pół świata, a w trakcie dalszej drogi zajechałem więcej koni niż jestem w stanie zliczyć. Mam uwierzyć, że po tym wszystkim ta oto brama ma mnie powstrzymać?

- Umarł król, niech żyje król! - wrzasnęło kilku z zebranych. Każde jego słowo podjudzało tłum. Zdawał sobie z tego sprawę, podobnie jak strażnicy, w których oczach zaczął dostrzegać powątpiewanie, nierzadko przeradzające się w najprawdziwszy strach. Właśnie wtedy Bennet na powrót zwrócił się do mężczyzn strzegących bramy.

- Mam więc rozumieć, że byle żołdak odmówi mi spełnienia świętego obowiązku, jakim jest złożenie pokłonu przed królem z woli którego broniłem naszej religii? Czy nadeszły czasy gdy Anglia nie potrzebuje już ludzi wiary, miecza i honoru?

Tłum stawał się coraz bardziej agresywny i sam Bennet zaczął się obawiać czy nieumyślnie, nie spowoduje zamieszek, które na dobre zablokują wjazd do Londynu. Na szczęście za plecami nadal oszołomionego piechura wyrósł dowódca straży. W mgnieniu oka wyrwał mu z rąk broń i zdzielił po twarzy jej drzewcem.

- To cię nauczy!

Cios nie był mocny, ale na tyle niespodziewany, że jego ofiara znalazła się na ziemi. Wszystko to rzecz jasna ku uciesze wiwatującego tłumu. Dowódca całą uwagę skupił jednak na jeźdźcu. Wykonał dość niezdarny ruch, który miał chyba wyglądać jak ukłon i ponownie przemówił.

- Wybacz panie - mówił już znacznie spokojniej, ze wzrokiem wbitym w ziemię. - Brak nam ludzi, przez co musimy obsadzać posterunki młodzikami, którym choć nie brakuje siły mięśni, nie należą do najbystrzejszych.

- A cóż mi do tego, że wjazdu do miasta strzeże banda idiotów? - Bennet uniósł brwi, wszystkie słowa wypowiadając z nazbyt wyraźną lekceważącą nutą.

- Nic panie, oczywiście nic. Raz jeszcze proszę o wybaczenie i... - zamilkł na moment, chcąc podkreślić kolejne zdanie. - Witamy w Londynie.

Ruchem ręki nakazał otwarcie wrót. Du Paris nie miał zamiaru sprawdzać. Był jednak pewien, że kiedy przekraczał bramę, żaden z gwardzistów nawet nie odważył się na niego spojrzeć.

Był zadowolony, a krzyki dowódcy nakazujące podwładnym powrót do pracy, tylko utwierdziły go w przekonaniu, że doskonale wywiązał się ze swojego zadania. „Niewiele brakowało” pomyślał kiedy odwrócił się na moment i ujrzał systematycznie zmniejszający się tłum ludzi, nadal stojących pod bramą. Jego twarz rozpromienił dość nietypowy uśmiech, kiedy w głowie ujrzał obrazy zamieszek w trakcie koronacji. Po prawdzie zdarzyło mu się nawet rozważać taki scenariusz. Nigdy nie przypuszczałby jednak, że doprowadzenie do rozruchów mogłoby być tak proste.

Poklepał swego rumaka po boku, delikatnie go ponaglając. Nie musiał zbytnio się spieszyć. Reszta będzie potrzebowała jeszcze kilku chwil na znalezienie się w Londynie, a Trzy Korony zdawały się być już w zasięgu ręki.

Od rozpoczęcia prawdziwej gry dzieliło go już tak niewiele.
 

Ostatnio edytowane przez Cas : 24-03-2012 o 20:43.
Cas jest offline  
Stary 23-03-2012, 20:35   #15
 
shaggy's Avatar
 
Reputacja: 1 shaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwu
Wóz turkotał cicho na nierównych kamieniach topornie brukowanej drogi. Lumiere z umiarkowaną wprawą powoził, kiedy Rico chwiał się niebezpiecznie na prawo i lewo. W chwili gdy Bennet rozpoczął swój pokaz, wóz którym jechali stanął już przed bramą. Du Paris całkiem nieźle odegrał wielce oburzonego szlachcica.

Ale czemu tak głośno? Kac szumiał i bębnił mu wewnątrz głowy.

Kiedy paryżanin zwracał na siebie uwagę większości strażników, jeden z tych rozsądniejszych podszedł do tego, co na pierwszy rzut oka mogło być ładunkiem siana z dwoma wieśniakami na koźle. Uniósł brew, widząc jak Jacquou chwyta w ostatniej chwili Rico, który niebezpiecznie przechylił się na bok.

-Hm...- zamyślił się i skrzywił, czując zapach połowicznie przetrawionego alkoholu z nutką wymiocin. - Wy gdzie?

Charknął i splunął na bok, kątem oka obserwując płomienną przemowę Benneta..

- Siano wieziemy do stajni, panie. Święto, nie święto, trzeba pracować... - złodziej przemówił słabym głosem. Puść już nas dalej i nie rób afery…- pomyślał

Jacq wczuwał się w swoją rolę. Siedział przygarbiony i starał się mówić z prostym akcentem

- Mój kolega racje ma. My tylko sianko wieziemy. Jakoś trzeba na córki zarobić.

Jakie córki? – pomyślał Rico ale dopiero po chwili do niego dotarło, że to tylko dla wiarygodności odgrywanej postaci.

-Córki?! Hah!- żołdak zaśmiał się, kciukiem unosząc rondo talerzowego hełmu. - Toście się chłopie wcześnie za robienie dzieciaków wzięli!

I wiarygodność poszła się jebać…

Strażnik ukazał w uśmiechu pożółkłe zęby i dłonią wezwał jakiegoś młodziaka. Szturchnął go pięścią w ramię.

-Ty, Peter, weź przykład z tego tu! Niewiele starszy, a już dziewuchę z czworaków zbrzuchacił!- nim chłopak odpowiedział, pchnął go na wóz. - Jazda, sprawdź mi ten stóg. Czy aby kontrabandy nie wiozą!

Następnie znów nieszczerze uśmiechnął się do dwójki na koźle.

-Ich też przeszukaj... W sensie tego tutaj nie musisz.- drzewcem halabardy wskazał na Rico.

Niech tylko by spróbował… - złodziej pomyślał ze złością. Nie raz, nie dwa był przeszukiwany, czasami nawet ze szczególnym okrucieństwem… batem… chyba lubili patrzeć jak człowiek mało co nóg nie gubi.

- Może nieco wcześnie panie ale dziewoja piękna, inteligentna obdarzona jak trzeba. Zresztą rodzina nalegała. Zresztą wie pan jak głosi przysłowie mężczyzna musi spłodzić potomka , zasadzić drzewa ete cera. A nigdy nie wiadomo jak się ułoży życie i czy nie zdechniemy z głodu.

-Albo z pragnienia...

Wody…


- Żyj szybko , umieraj młodo. Ale nie żałuję panie, gdybyś zobaczył moje młode.. są takie słodkie. - wskazał ręką na Benneta. - Problemy?

Jacq! Zbyt mądrze jak na wieśniaka… - próbował przestrzec wzrokiem kompana, ale nie udało mu się zawiesić na nim wzroku dłużej niż trwa mrugnięcie oka.

- Z Mućką mielim ostatnio podobne... Wielka ta pani szlachcianka, placki waliła jak nikt... – litery ułożyły się w słowa, a słowa same ułożyły się w zdanie, tak samo wspólne jak oderwane od tematu rozmowy. Byle tylko nie zwrócili uwagi na używane przez Lumiere’a słowa.

Chłopak, do tej pory dźgał mieczem stóg siana na wozie, lekko odsunął się od Rico, jakby na wypadek gdyby od oglądania wspomnianych placków właśnie wrócił. Jego przełożony wyszczerzył się tylko, obserwując skacowanego rozmówcę.

-No to rumianku jej dajta, od razu srać przestanie.- ryknął śmiechem.

- Coś ty! Baranie! Kultury trochę wieśnioku do tych panów. Problemy zdrowotne zwierząt toć to nie temat dla szanownych panów. Nie zanudzaj już.

Ciszej… błagam…

-A się usłużny znalazł! A myśli że skąd do poboru się chłopaki bioro, jak nie ze wsi, co?-
żołdak zaśmiał się, a Lumiere zamarł, gdy młody strażnik bez żadnych wstępów zaczął obmacywać mu ręce oraz obszar dookoła pasa. On sam nie wyglądał na zachwyconego tą czynnością.

Finalnie sprawił jeszcze buty Jacquou’a, i możliwie szybko odsunął się od wozu. W ostatniej chwili odskoczył, gdy Ricowi odbiło się siarczyście.

Wymioty są dobre… dużo to one nie pomagają ale zawsze jest po nich lepiej. Jeszcze wody i będę gotowy… - złapał się za głowę

-Wóz czysty. Nic nie mają, panie sierżancie...

-Nie mają?! Głupiś!- obwieś oddał podwładnemu halabardę i z jękiem wsunął się pod wóz. Po chwili rozległ się tryumfalny okrzyk.-Ha!

Pół tonu ciszej kretynie… zaraz… - zamarł gdy zrozumiał czemu sierżant mógł wydać tak radosny odgłos. Kilka sekund później wyłonił się spod wozu, w ręku trzymając gliniany dzban opleciony słomą. Zachlupotało, gdy potrząsnął.

-Gorzałę się wiezie? Bez cła!

Cholera… skąd to się wzięło?

Asasyn zaczął się jąkać i mówić z lękiem.

- Wy-yb-bacz panie. To moja wiiina , kochana Julia dd-dała mi trochę rosołku a ja głup-pi o nim zapom-mniałem.

Głupi pomysł… trzeba im to zabrać…
 
__________________
Oj tam, źle od razu, raz mi tylko zrobił z ryja galaretkę.

Ostatnio edytowane przez shaggy : 23-03-2012 o 20:39.
shaggy jest offline  
Stary 23-03-2012, 23:45   #16
 
lordofvampie's Avatar
 
Reputacja: 1 lordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coślordofvampie ma w sobie coś
Nędzne dupki. Gdybym nie rozkazy dałbym im po ryjach. Kila sekund i leżeli by na ziemi nie mogąc się ruszyć. Ale jak trzeba to trzeba. Chyba troszkę przesadziłem z inteligencją prostego wieśniaka. Ale odgrywanie debila ? Nie to nie dla mnie.

- Pić...? - Rico zaczął słabo machać ręcyma, próbując złapać dzbanek.
-Rosół... ?- mężczyzna złapał za korek i pociągnął mocno.

Bloing! Charakterystyczny dźwięk poniósł się cichym echem po bramie. Kątem oka Lumiere dostrzegł Benneta, rozmawiającego z jakimś dobrze wyekwipowanym strażnikiem. Najpewniej kapitanem bramy.

Sam sierżant powąchał i odsunął się po za zasięg rąk Rico. Uniósł lekko brew i bez zbędnych wstępów napił się zdrowo prosto z dzbanka. Po dłuższej chwili oderwał się, uśmiechając się przy tym z pewną dozą zadowolenia.

-Rosołek, co? Kuwa, żeby mi moja stara taki rosołek gotowała, to bym przestał do oberży zachodzić!- mężczyzna zarechotał i trzepnął podkomendnego w głowę. Hełm chłopaka opadł mu na oczy.

-A ty co sstoisz, co? Jazda młokosie, niech ten bufon na koniu przejedzie, a potem pozwól se chłopakom pojechać.- obrócił się i palcem wycelował w Lumiere.- A “rosołek” konfiskuję. Cło się należy!
W młodym Lumiere trochę zawrzała krew. Za kogo ten crétin się uważa? Ale miał odgrywać przestraszonego wieśniaka więc wydukał cicho.- Tak panie.
- A ile konkretnie? - wtrącił jego towarzysz.
-Jakto “ile”?- strażnik obrócił się na pięcie i spojrzał groźnie na Rico. Po chwili odkrył jednak że rozmówca ma zbyt wielkie problemy, by zwracać uwagę na coś takiego jak spojrzenia innych ludzi. Po chwili odchrząknął i dodał.- W sensie... Konfiskata, na Boga! I cieszcie się że kolegów nie wezwałem, bo oni by was za kulasy do Tower zaciągnęli. A teraz zejdźcie mi z oczu!

I odszedł, machnięciem ręki nakazując otworzenie przejścia. Bennet już dawno zniknął, odprowadzany ponurym wzrokiem kapitana bramy.
- Rico to ty? Wódkę chciałeś przemycić?
- A w życiu... Musiała juz tutaj być... - Rico wyglądał teraz na troche zdrowszego niż z rana. - Szybko, wskakuj i jedziemy.
Wóz spokojnie przetoczył się przez szeroki łuk bramy i powoli wjechał pomiędzy budynki tej części Londynu, nazywanej Southwark. Domy i małe magazyny były dość wysokie i ściśnięte ze sobą. Każdy kupiec chciał przecież mieszkać możliwie blisko bramy miasta.
- Dalego ta karczma ? - wtrącił Rico.
- Nie , już prawie jesteśmy na miejscu . - odpowiedział pewnie.
A dalej, nad Tamizą, rozciągał się wspaniały Bridge of London. Dało się tu wyczuć wszechogarniający smród a na ulicach były tłumy. Ale już po paru minutach mijali karczmę. Lumiere dostrzegł szyld informujący o stajni i tam skierował powóz. Zapłacił za usługę i zaczął zastanawiać kiedy zacznie się dziać coś ciekawego.
 

Ostatnio edytowane przez lordofvampie : 23-03-2012 o 23:52.
lordofvampie jest offline  
Stary 24-03-2012, 14:32   #17
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Ogonek osób czekających przed bramą był dość niesymetryczny. Wąski od końca i powoli rozlewający się dookoła zamkniętej bramy. Zniecierpliwieni kupcy, mieszczanie oraz chłopi tworzyli zbitą masę ciał oraz smrodu, która tylko ułatwiła grupce Cyganów dotarcie do fragmentu muru, gdzie znajdował się wyłom.
Osuwisko zaczynało się dobre cztery metry ponad ziemią, a niedawno uprzątnięty gruz ogólnie nie ułatwiał dostania się na górę.
Grigore przygładził wąsy, jednocześnie opierając łokieć na drugiej dłoni.
- Jeden z nas zostanie z tyłu, a reszta go wciągnie - uznał po krótkiej chwili zastanowienia, przyczajony obok ściany starej stodoły.
Milczenie, jakie usłyszał w odpowiedzi sprawiło, że na jego twarzy pojawiła się delikatna rezygnacja. Westchnął głośno i przewrócił oczami.
- Dobra, ja was podsadzam, a wy mnie potem wciągacie. Lepiej?
Ilie uśmiechnął się do Anouk, puszczając jej oko. Wrabianie Grigore w trefne roboty opanowane mieli do perfekcji.
- Mihai, idź pierwszy. – Anouk zwróciła się do najmniejszego z czwórki Cyganów. - Sprawdzisz, jak wygląda sytuacja na górze.
Mężczyzna skinął szybko głową i umieścił stopę na splecionych dłoniach Grigore. Następnie lekko wybił się, postawił stopę na barku brata i podskoczył do góry, czubkami palców chwytając brzeg osuwiska.
Reszta grupy patrzyła przez chwilę na jego kręcący się tyłek, gdy ostrożnie wdrapywał się na górę po nierównych kamieniach. Jednocześnie, przy bramie było słychać krzyki Benneta.
Du Paris świetnie odgrywał dumnego rycerza, przez co większość strażników wlepiała oczy w plac pod bramą, ciesząc się widowiskiem.
Ze szczytu muru rozległ się cichy, przeciągły gwizd.
- Czysto - stwierdził Grigore, lekko uginając nogi i znów splatając ręce.
Anouk poprawiła kaptur i skinęła głową w jego stronę. Postawiła stopę na jego splecionych dłoniach, by następnie z gracją odbić się od jego ramienia w górę.
Wdrapanie na osuwisko nie okazało się wcale takim wielkim wyczynem, bo już po chwili dziewczyna stała tuż obok Mihai'ego.
Młody cygan klęczał przy zawalonej blance, obserwując Southwark. Miasteczko miało zabudowę idealną do biegania po dachach. Budynki dość wysokie, blisko siebie, połączone licznymi linami do wywieszania prania, a dookoła dość odległego mostu Londyńskiego stało sporo żurawi do rozładowywania towarów spławianych rzeką na barkach.
- Dotarcie do mostu nie będzie problemem. - Mihai nie musiał tłumaczyć. Nie raz cała grupą biegali po dachach Paryża.
-A most? - Po chwili obok pojawiła się reszta, także przykucając na zawalisku. Grigore cicho przysunął się bliżej siostry. - Ten cały Bennet mówił, że most będzie pilnie strzeżony.
Gavril przewrócił oczami i zza pasa wyjął wyprawiony nierówny pas skóry oraz okrągłe szkiełko. Ze skóry szybko powstała tuba, a soczewka znalazła się na jej końcu. Młody cygan ukradł to jakiemuś rycerzowi, który wrócił z ziemi świętej. Knecht nawet nie wiedział do czego to służy, ale bystry chłopak szybko rozpracował arabskie ustrojstwo.
Podał lunetę Anouk, która spojrzała przezeń w stronę mostu.
Droga była co jakiś czas obstawiona dwu, trzyosobowymi czujkami strażników. Na dachach było ich raptem czterech, rozsianych w takich odległościach, że istniały liczne przejścia poza zasięgiem wzroku każdego z nich.
Na moście było gorzej. Praktycznie wzdłuż całej jego długości ustawieni stali strażnicy. Samemu, grupkami lub szeregami. Trudno było określić ich ilość, bo nawet pomimo lunety, byli po prostu masą małych postaci w czerwonych kubraczkach.
Lepiej było natomiast na dachach licznych budek i sklepików, stojących na moście. Pomiędzy wspornikami oraz linami wiszącymi, bystre oko Cyganki dostrzegło ledwie tuzin postaci. Dodatkowo, wsporniki od strony Southwark łączyły się z budynkami miasteczka przy pomocy licznych lin oraz łańcuchów.
Anouk przekazała lunetę Grigore'owi, sama zaś westchnęła cicho i spojrzała po swoich braciach.
- Nie wygląda to ciekawie, ale też nie jest to nic, z czym byśmy sobie nie poradzili – oznajmiła, krzyżując ręce na piersi. - Jakieś propozycje?
- Dachy - powiedział po dłużej chwili obserwacji Grigore. Była to raczej oczywista odpowiedź. - Najpierw po dachach do ulicy pod mostem, a potem po linach na most. Strażnicy co prawda są, ale nie widać żadnych od strony rzeki. Będziemy mogli spokojnie przejść, trzymając się krawędzi.
Gavril podrapał się po porannym zaroście.
- Chociaż równie dobrze Anouk może zaryzykować wtopienie się w tłum, my będziemy osłaniać ją z dachów, a po przejściu przez most dołączymy do niej...
Cyganka spojrzała z zaciekawieniem na Gavrila. Mężczyzna rzadko się wypowiadał. Był typem słuchacza. Anouk bardzo sobie ceniła w nim tę cechę.
- Zgadzam się z Gavrilem – powiedziała po chwili milczenia. - Jest to ryzykowne, ale bez ryzyka nie ma zabawy – dodała, uśmiechając się lekko.
Czterej mężczyźni skinęli głowami, bez żadnych "ale" przyjmując rozkaz Anouk. Mihai wyjrzał jeszcze ponad gruzowisko i dłonią dał znać, że można ruszać.
Pierwszy ze zawalonej ściany zaczął zsuwać się Grigore. Mniej więcej w połowie wysokości rumowiska gwałtownie rozprostował nogi, lądując na dachu najbliższego domu.
Tuż za nim polecieli Gavril, Ilie oraz Anouk. Mihai został złapany przez braci, gdy odbił się za późno i prawie uderzył w ścianę poniżej dachu. Grigore uśmiechnął się pod nosem.
- Jakbyś spadł, byłbyś jeszcze mniejszy.
- Ha, ha, ha... - burknął niski Cygan i od razu ruszył biegiem, przeskakując ponad wąskim zaułkiem i pędząc z pewną odmianą kociej gracji.
Anouk poruszała się niczym pantera, jej towarzysze zaś jak tygrysy. Poły płaszcza Cyganki powiewały majestatycznie, wydając przy tym cichy szelest, kiedy przeskakiwała z dachu na dach.
W bladych promieniach słonecznych wyglądali jak zjawy z cienia, poruszające się szybko, bezszelestnie, z wdziękiem. Niczym cieniste postacie, które widzisz kątem oka, a kiedy się obracasz, już ich nie ma.
Przeprawa nie była zbyt trudna. Mihai kilka razy zmieniał trasę, prowadząc towarzyszy poprzez dachy domów, sklepów, warsztatów rzemieślniczych, a nawet dość niepewne sklepienia starych szop. Na jednej z nich Ilie napędził wszystkim niezłego stracha, gdy deska zarwała mu się pod nogami i zniknął w dziurze, która powstała w dachu.
Kilka sekund później z otworu wyłoniła się jego dłoń, w niemej prośbie o pomoc. Grigore szybko wyciągnął go, rugając samym spojrzeniem.
Po kilku minutach Anouk została opuszczona do jednego z zaułków niedaleko wejścia na most. Mihai szybko załatwił jej jakiś pakunek na plecy. Grigore zaś położył dłoń na ramieniu.
- Daj sygnał, a my odciągniemy zagrożenie.
- Uważajcie na siebie – powiedziała, po czym skinęła głową i odwróciła się tyłem.
Ruszyła powoli w stronę wyjścia z zaułka, gdzie zamierzała wtopić się w tłum ludzi zmierzających na drugą stronę mostu.
Zanim jednak tego dokonała, spojrzała w górę, w poszukiwaniu cieni biegających po dachach, by upewnić się, że nikt niepowołany nie dostrzeże jej braci.
Anouk naciągnęła kaptur tak, by jej twarz pozostała niewidoczna, po czym wyszła z zaułka prosto w sporą grupkę przechodniów.
Ludzie rozstąpili się nieco, nie zwracając większej uwagi na kolejną postać, garbiącą się pod ciężarem tobołu niesionego na plecach. Co prawda pakunek mieścił w sobie suchą trawę i liście, ale wyglądał naprawdę na ciężki.
Strażnik stojący na pobliskim dachu nawet nie zwrócił uwagi na Anouk i uniósł tylko brwi, gdy poczuł delikatny powiew powietrza za swoimi plecami. Kiedy odwrócił się, Grigore był już dwa dachy dalej, znikając za niskimi kominami.
Cyganka mogła za to posłuchać typowo mieszczańskich rozmów. Podatki za wysokie, że straż się panoszy, że napić się czegokolwiek w mieście coraz trudniej. Anouk jednak bardziej interesowała dwójka strażników, z bezczelną pewnością siebie idąca w kierunku grupki, w której się kryła.
Do mostu dzieliła ją właśnie ta dwójka oraz mała grupka przy jednym z filarów, rżnąca w kości. Kątem oka dostrzegła Mihaia, zwinnie przebiegającego po linach na jedno z przęseł mostu.
Anouk zsunęła odrobinę kaptur z głowy i spojrzała w stronę Mihaia i jak tylko Cygan wychwycił jej spojrzenie, wskazała wzrokiem na dwójkę strażników. Następnie odnalazła kątem oka Gavrila i wskazała na strażników przy filarze.
Po tym ponownie naciągnęła kaptur i przygarbiła się bardziej, idąc dalej przed siebie w kierunku mostu.
Nim Anouk zdążyła się połapać, zza krawędzi dachu nadleciało przejrzałe, mocno nadgryzione jabłko. Pocisk zatoczył piękny, balistyczny łuk w powietrzu i z dość obrzydliwym plaśnięciem rozbryzgał się na czubku głowy strażnika w skórzanej czapce na czerepie.
Mężczyzna przez chwilę rozglądał się zdezorientowany, a jego towarzysz wybuchnął śmiechem. Gdy strażnik dotknął w końcu upapranego nakrycia głowy, poczerwieniał ze złości.
- Co do... JA WAM DAM, BĘKARTY! - ryknął, obracając się w stronę grupki bawiących się niedaleko dzieci.
Smarkacze spojrzeli po sobie, po czym obrzucili mężczyznę kamykami i odbiegli. Żołdak nie miał szans na dopadnięcie ich, ale z drugiej strony skrzywione poczucie honoru kazało mu zmyć tę zniewagę, a towarzysz poszedł za nim.
W tym samym czasie Cyganka dostrzegła, jak do strażników grających w kości zbliża się jakiś pijaczyna. Bezdomny miał na sobie stare szmaty, a w jego dłoni chlupotała szklana butelka. Szedł chwiejnie, ale jego celem zdecydowanie była grupka pilnująca mostu.
W sumie nieistotnym było o co zapytał jednego z grających, ale sama jego obecność odciągnęła uwagę żołnierzy od przejścia, którego mieli pilnować. Kiedy pijaczek został już odpowiednio pogoniony kopniakami, wyzwiskami oraz obfitym splunięciem, dziewczyna dostrzegła jak z zaułka wyłania się Gavril i wręcza mu kilka funtów.
Wzdłuż mostu było jeszcze kilka grupek straży, obojętnie obserwujących rzekę ludzi kierujących się do Londynu.
Jednak te grupki wydały się Anouk mniejszym zagrożeniem, więc postanowiła póki co nie narażać swoich cygańskich braci na ujawnienie.
Zgarbiona, ukryta pod kapturem i wśród grupy mieszczuchów, szła przed siebie, a jej celem był drugi koniec mostu. Właściwie, wydawać się mogło, że najtrudniejsze było już za nią.
W chwili, kiedy Anouk prawie opuściła most, poczuła na ramieniu niezbyt delikatny chwyt szerokiej dłoni. Ktoś szarpnął dziewczynę i ustawił twarzą do siebie. Szeroka gęba, gęsty zarost i kaprawe oczka spojrzały na Cygankę z wysokości prawie dwóch metrów.
- Ty! - huknął, otaczając dziewczynę smrodem alkoholu i marnej higieny osobistej. - Co masz w worku!
Zwykły pech. Kilka metrów dalej jakiś mieszczanin z taczkami przechodził podobną inspekcję. Dzbanki, które wiózł, jeden za drugim lądowały na bruku. Na szczęście żołdak, który trafił się Anouk, był zbyt głupi i wstawiony, by skojarzyć jej kolor skóry z Cyganami.
- No?
Przyczajony na pobliskim dachu Grigore błysnął towarzyszce nożem do rzucania, nie widząc jak Anouk zamierza rozwiązać ten problem.
- Nic wartego uwagi – odparła spokojnie, dając sobie jedynie czas na przygotowanie usypiającej trucizny.
Strażnik i tak był na tyle pijany, że nie wydałoby się nikomu dziwnym, gdyby nagle padł na ziemię, oddając się w objęcia Morfeusza.
Mężczyzna nawet nie poczuł ukłucia, kiedy szpilka dziewczyny delikatnie wślizgnęła się pomiędzy pierścienie kolczugi, przebiła przeszywanicę i delikatnie zagłębiła się w jego boku.
- Nie... Ne werze... - wybełkotał, mrugając powoli oczami. Po kilku sekundach puścił rękę dziewczyny, cofnął się o kilka kroków i finalnie zwalił się ciężko na prostą ławę, przy której siedzieli jego towarzysze z wachty.
Wszyscy zerwali się na równe nogi. Następnie wytrzeszczyli oczy, słysząc głośne, nosowe chrapanie ze strony kogoś, kogo wzięli za trupa. Po koleżeńsku ściągnęli go ze stołu i trzymając pod łokcie zaciągnęli do stróżówki, gdzie najpewniej przespał resztę dnia. Nikt nie zwrócił uwagi na pięć postaci stojących na ulicy, za mostem, obserwujących całe zajście bez słowa.
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Cold jest offline  
Stary 24-03-2012, 16:06   #18
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Rozkazy rozdane. Pytań nie było. Jak zwykle zresztą. Diego ze sztucznym uśmiechem przyjął broń towarzyszy, a następnie wyszedł trzymając pod pachą cały sprzęt i udał się w kierunku wioski, którą odwiedził już poprzedniego dnia. Za dużo się w niej nie zmieniło. Wojownik spokojnie odłączył się od grupy towarzyszy i pewnym krokiem zbliżył się do zabudowań. Karczma stała, domy stały, szopa stała. Nic szczególnie interesującego. Na szczęście dla Diego, dookoła głównej bramy zebrał się już spory tłumek, przez co mężczyzna nie rzucał się w oczy. Ludzie w podgrodziu zajmowali się swoimi codziennymi zajęciami, nie zwracając większej uwagi na obcego. Mężczyzna spokojnym krokiem ruszył w kierunku karczmy. Chwilę potem stał już u jej progu. Właściciel wyszynku z pewnym niepokojem spojrzał na mężczyznę, będąc akurat w środku czyszczenia blatu. Karczma była pusta, jeśli nie liczyć ludzi zbyt pijanych by gdziekolwiek się ruszyć.
- W czym mogę służyć, panie... ?- zapytał ostrożnie.
- Co słychać w okolicy? - zapytał Diego, rozglądając się nieco.
- Nic nowego, panie. Ludzie wjeżdżają do miasta, ludzie wyjeżdżają z miasta. Nic nowego... - wymamrotał, ściskając w ręku brudną ścierkę.
- A z kim powinien rozmawiać człowiek potrzebujący taniej łodzi do wynajęcia? - odrzekł Pan Ladrosco.
- Wszystkie promy zostały wstrzymane z rozkazu króla... - karczmarz wydawał się tym coraz bardziej zaniepokojony. Równie dobrze Ladrasco mógł być jakimś szalonym ręjbałą, szukającym tylko powody żeby zarąbać kogoś brutalnie przy pomocy swojego miecza.
Chociaż, z drugiej strony, czy wenecjanin nie pasował do takiego opisu?
- A... Ale mój brat ma łódkę... - wybełkotał, chwytając się ostatniej deski ratunku. - Ale on jest tylko rybakiem... -
- Gdzie mogę go znaleźć? -
- Wzdłuż brzegu Tamizy, od strony Opactwa Wesminsterskiego... Ma taką chałupinę... Nie wiem gdzie dokładnie, panie. Każda z tych ich szop, w których mieszkają, wygląda tak samo. Geogre, ale inni rybacy nazywają go Śledź... - coraz bardziej zaniepokojony mężczyzna zaczął już nawet szukać wzrokiem drogi ucieczki.
- A ta kobieta, o którą wczoraj toczyła się jakaś bijatyka. Kim jest? -
- N... Nikim...- wybełkotał, blednąc niczym ściana i wybałuszając oczy.- T... To moo... ja córka. Nikt ważny. Naprawdę...
- Dobrze... nieważne. Dziękuję za informację. - odrzekł wojownik, z uśmiecem, odwracając się na pięcie i kierując do wyjścia. Czas udać się do tego całego Śledzia. Droga do nabrzeża nie była zbyt trudna. Ot, krótki spacer dość daleko od murów, w celu uniknięcia zainteresowania ze strony stażników na murach. Nie było ich wielu, co nie zmieniało faktu że facet z wielkim mieczem na plecach mógłby jednak wzbudzić zainteresowanie. Rybacy w większości byli już na rzece, rozkładając sieci lub zwyczajnie zarzucając wędki. Kilku naprawiało swój sprzęt do pracy, siedząc na małych molach oraz pomostach. Tamiza z tej perspektywy wydawała się wielka niczym morze. W oczy Diega rzucił się staruszek siedzący pod chatą, na której dachu rozłożono stare sieci. Wyschnięte glony oraz nieliczne muszle bieliły się w promieniach słońca.
- Witam. Szukam Pana George... - zagadał do staruszka wojownik.
- Kogo? - dziadek zmarszczył brwi, wyjmując z ust sękatą fajkę. Haczyk, który w skupieniu strugał, odłożył na prostą ławę wraz z krótkim kozikiem.- Panie, myślisz pan że tutj mieszka jeden George? Mamy tu więcej Georgów, niż Ryszardów w czasach gdy Lwie Serce wrócił z Ziemi Świętej! -
- Mówią na niego "Śledź", jest bratem karczmarza. -
- Ten biedny zachlajmorda? Tak, znam Śledzia. Wszyscy znają śledzia. Kiedy nie jest akurat pijany, to najlepszy poławiacz mułowy jakiego znałem. A że pije praktycznie co wieczór, to od świtu do zmierzchu jest w stanie popracować... bo ja wim... Godzinę? Dwie? - staruszek wzruszył ramionami i znów zapalił fajkę.- Chata z zawalonym dachem, mniej więcej w połowie zabudowań. -
- Dziękuję za informację. - odrzekł Diego, ruszając we wskazanym kierunku. Chata okazała się raczej zbiorowiskiem cudem trzymających się ze sobą desek. Kilka pordzewiałych gwoździ jakoś utrzymywało szkielet konstrukcji oraz kawałek dachu, ale o jakiejkolwiek ochronie przed deszcze czy wiatrem nie było mowy. Przed nią, mocując się z olinowaniem łodzi, stał zarośnięty niczym rododendron mężczyzna o wściekłych, przekrwionych oczach. Wyzywał na czym ziemia stała, z charakterystycznym irlandzkim akcentem.
- Witam... - rzekł spokojnym głosem Diego.
Mężczyzna wyprostował się, by następnie zgarbić ramiona i pochylić głowę.
- Powiec Alvarowi że dostanie sfoje piniondze. - wybełkotał, znów rzucając się na linę.
- Ile jesteś już winny Alvorowi? - zapytał Diego.
- Trzydzieści funtów... - burknął, mrużąc przekrwione ślepia.- A co ci do tego... ? Śmiać się przylazł, ze starego Śledzia... ? -
- Potrzebuję łodzi... - odrzekł Pan Ladrosco - I jestem gotowy zapłacić 50 funtów za transport do Londyńskiego portu... -
Pijak spojrzał uważnie na Assasyna, niepewnie ściskając w ręku linę przywiązaną do łodzi.
- Pięćdziesiąt? Za zwykłe przepłynięcie... Dziwne... Dziwne... - wymamrotał, chodząc we te i we te. - Do miasta nie wolno z bronią... -
Zawiesił wzrok na wielkiej klindze Diego. Prychnął.
- Straż czasami sprawdza rzekę... Będziesz musiał udawać rybaka...
- Żaden problem. - odrzekł wojownik.

Wypłynięcie na rzekę wymagało chwili przygotowań. Na wstępie, Śledź musiał zatkać pakułami przeciekający pokład, odwiązać linę, znaleźć jakieś sieci oraz wiosła. Nie było to zbyt łatwe, biorąc pod uwagę kac który go trawił. Po kwadransie Diego siedział już na łódce, niepewnie sunącej przez muliste wody Tamizy. George co rusz marudził, że jego pasażer źle siedzi, zbyt się rozgląda i ogółem dziwnie wygląda. Finalnie ściągnął mu z głowy kaptur i wepchnął wędkę do rąk.
- Boże... Weź chociaż udaj że zarzucasz... -
Diego nie miał w sumie nic do stracenia, więc zaczął próbować łowić ryby. Nieudolnie, ale jednak.
- Może się czegoś nauczę... - pomyślał. Cóż, poszło nieco mniej wspaniale niż można było się spodziewać. Najpierw haczyk utkwił w kapturze wiszącym luźno na ramionach assasyna, potem wbił się w burtę i tam też pozostał a finalnie trafił wiosłującego nerwowo śledzia w łydkę. Rybak podskoczył i zaklął głośno.
- Szzzzkurwa mać! - wrzasnął, chwytając okrwawiony kawałek metalu i wyciagając go z ciała. - Pieprzeni przyjezdni, co z wami... ? -
Zamarł i wytrzeszczył oczy. W stronę łódki która płynęli, zbliżała się inna. Siedziało na niej dwóch strażników. Śledź zaczął dygotać.
- C... c... co wieziesz... ? - zapytał swojego pasażera, cały przerażony.
- Jest ich więcej, czy tylko ta dwójka? - zapytał rybaka Diego, z nadzieją, że rozmówca zna się na tym wystarczająco dobrze...
- Zwykle jest ich tylko dwoje... To zwykł patrol... Rybaków sprawdzają, czy kontrabandy nie wiozą do miasta... - Śledź gwałtownie pozbył się objawów kaca, za to pocił się i wyglądał jakby zobaczył ducha.- Wyrzuć, co tam masz, i udajmy że nic się nie stało... Błagam...
- Wyrzutowyrzućtowyrzućto... Witam panie Samuelu! - przez chwilę słowa rybaka zlały się w jednostajną litanię, by nagle przemienił się w uprzejmego i gotowego do pomocy obywatela, cieżko pracującego na chleb. Strażnik skrzywił sie pod misiurą.
- Nie szczerz się tak, Śledź. Co to za jeden? I co ty, kurwa, robisz tutaj przed południem?! -
- A wie pan, czasami trzeba pomyśleć nad dodatkowym groszem... Żenić się chcę, ustatkować... - zaczął wymyślać rybak.
- HA! Ty Śledź, ty? Weź nie rób mnie w huja. -
Łódka strażników ustawiła się prawie burta w burtę z łodzią Georga. Diego stał spokojnie obserwując dyskusję strażników ze Śledziem, nie odzywając się. Miał cichą nadzieję, że strażnicy się rozdzielą, dzięki czemu prościej będzie ich zneutralizować. Niestety, do tego nie doszło. Dwie łodzie zostały ustawione do siebie burtami, a drugi strażnik odłożył wiosło i zaczął rozglądać się po statku rybaka. Drugi intruz, nazwany przez Śledzia "panem Samuelem" cały czas krzywił sie, słuchając marnych wyjaśnień pijaczyny.
- No i tak to jest! Kuzyn mój, co mi go brat z Yorku podesłał.
- Coś duży na rybaka... - mężczyzna spojrzał uważnie na Diega. Sam wenecjanin dostrzegł że łódź dwójki jest w jeszcze gorszym stanie niż łodź w której sam siedział. Jednocześnie, żołdak dostrzegł pakunek leżący przy burcie.
- Te, Śledziu, co tam znowu masz? Znów bimber szmuglujesz? -
Pan Ladrosco nadal nie odzywał się, pozostawiając 'dyplomację' Śledziowi.
- Nie nie nie! To paczka... paczka od mojej bratowej! Kupiła kieckę, ale jej nie pasuje, to poprosiła żebym oddał ją krawcowi przy Piekarskiej... -
- Twoja bratowa? Phy, od kiedy ona w ogóle uznaje cię za część rodziny, co? Śledź, jesteś zachlajmorda, kurwiarz i pijak. Ostatnio słyszałem że wziąłeś nawet pieniądze od Alvareza... - zabrzmiało to jak poważne oskarżenie.
Śledź z przerażeniem pokręcił głową.
- Oo... Oszczerstwo, panie! Kto mnie tak zniesławia?!
- Alvarez...
- O kurwa...
Jednoczęsnie drugi strażnik pochylił się nad burtami, chwycił dłonią siedzisko na łódce rybaka i sięgną dłonią w stronę pakunku. Diego miał już dość czekania. Gdy strażnik był w zasięgu ukrytego ostrza, wojownik zaczął działać. W planach miał wbicie ostrza w szyję przeciwnika, a następnie szybkie rzucenie nim w drugiego. Powinno dać mu to chwilę potrzebną na wyjęcie miecza schowanego w pakunku. Strażnik zagulgotał jak indyk, dławiąc się własną krwią a Śledź wrzasnął ze strachu, widząc śmiertelną skuteczność assasyna. Diego chwycił konającego mężczyznę za ramię i z całej siły pchnął go na zaskoczonego kolegę. Samuel, sapnął ze zdziwienia i zadrobił nogami w miejscu, gdy ciało towarzysza wyrżnęło w niego z pełnym impetem. George zapiszczał, gdy strażnik wyciągnął rękę w jego stronę, by złapać równowagę i z całej siły kopnął przed siebie. Stopa rybaka trafiła bok konającego żołnierza, sprawiając że z jego ust bryzgnęła krew, prosto na twarz jeszcze żywego strażnika. Mężczyzna zamachał rękoma, krzyknął, i wraz z ciałem wylądował w wodzie z głośnym pluskiem. Włoch podał rękę tonącemu, jednak żywemu jeszcze strażnikowi. Następnie wciągnął go kawałek, by po chwili wbić mu swe lodowate ostrze w szyję. Martwych strażników zamierzał ponownie wciągnąć na łódź. Śledź wytrzeszczył z przerażeniem oczy. Drugi strażnik już dawno poszedł na dno, a krew przed chwilą zabitego obficie bryzgnęła na pokład statku.
- KURWA! WYWAL TO! - wrzasnął, odsuwając się możliwie mocno w stronę rufy. Diego zignorował go, na szybko sprawdzając zawartość kieszeni zabitego żołnierza. Zawartość była umiarkowanie satysfakcjonująca. Sakiewka z dwudziestoma funtami, skórzane piersiówka z gorzałką, krótki nóż z rogową rękojeścią oraz zmokła notka od przełożonego. Pan Ladrosco pospiesznie wziął sakiewkę, ciało ponownie wrzucając do wody.
- Kurwa, wiedziałem! Wiedziałem że to zbyt piękne! - krzyk Śledzia urwał się gwałtownie, gdy samotna strzałą ze świstem wbiła się tuż obok prawej stopy Diego. Kolejne dwie z pluskiem wpadły do wody, a czwarta z chrupnięciem trafiła martwego strażnika w pierś. Ze strony baszty oraz muru po Londyńskiej stronie rzeki poniosły się krzyki. Na szczęście odległość była dość duża, a słoneczny dzień wietrzny. Strzały łuczników ledwo co donosiły.
- Wynosimy się stąd. Płyń w stronę portu. - rzekł Diego wracając się po swój miecz.
- A więc jednak nie pójdzie zgodnie z planem... - pomyślał z lekkim smutkiem.
- KIM TY KURWA JESTEŚ!? A!- Śledź prawie wyskoczył z łodzi, kiedy kolejna strzała musnęła mu ucho i z głośnym stuknięciem wbiła się w drewno. - Jestem martwy! Przez ciebie! -
Wiosła z głośnymi chlupnięciami uderzały w wodę, gdy pijak raz za razem uderzał nimi w brudną toń. Kilka metrów przed przystanią George podskoczył na równe nogi, widząc jak strzała obwiązana płonąca szmatą wbija się w pokład jego łupinki.
- Moja łódź! -
Dziób łódki z cichym stuknięciem dobił do pomostu. Diego szybko wrócił się po resztę broni.
- [i]Skoro i tak jesteś już martwy, nie potrzebujesz zapłaty.[/i - rzekł z szyderczym uśmiechem, a następnie pośpiesznie założył swój kaptur i wyskoczył z łodzi rozglądając się za możliwością ucieczki.
- CO?! Niedoczekanie, niewdzięczniku! - strach Śledzia został zastąpiony przez czystą, niepohamowaną złość człowieka zrobionego w konia. Diego sprawnie wspiął się na pomost, a w ślad za nim, z dość marną wprawą, skoczył jego przewoźnik. Rybak już miał zamiar zwyzywać wojownika, gdy na drewnianych deskach rozległ się topot ciężkich, okutych buciorów.
- Stać, w imieniu króla! -
- AAAA! Ratuj! -
Śledź z wrzaskiem schował się za plecami assasyna. Na pomoście stało trzech knechtów, uzbrojonych w krótkie miecze oraz szerokie, sercowe tarcze. Patrzyli nie pewnie, to na siebie, to na wenecjanina. Diego jedną ręką chwycił za rękojeść miecza spoczywającego już na jego plecach. Powolnymi krokami zbliżał się do przeciwników, cały czas trzymając za broń. Chwilę potem została ona wyjęta. Wenecjanin był gotowy do walki.
- Nie jestem tu by z Wami walczyć. Odejdźcie, a Was oszczędzę. -
Nie posłuchali. Zresztą to było niemal oczywiste. Jednak wobec potężnego wojownika powinni już dawno uciec. Musiałoby być ich dwa razy więcej, by mieli jakiekolwiek szanse na zwycięstwo. Pan Ladrosco świetnie spisywał się w parowaniu ataków, i, jeśli przeciwników nie było więcej niż 5, praktycznie niemożliwym było trafienie go. Dwóch żołdaków zaatakowało jednocześnie. Assasyn sparował. Potem trzeci. Znowu bezskutecznie. Szybka kontra i... zatrzymana na tarczy.
- Walczą nieźle - pomyślał Diego. Zaraz potem wykonał szybkie cięcie w gardło tego z wrogów, który stał najbardziej odsłonięty. Ten padł w tył z prawie odciętą głową. Odruchowo jeszcze spróbował zatamować krwawienie, po czym... no cóż, zmarł. Pozostali nie czekali jednak na swoją kolej. Kolejny atak. Sparowany. Następny... i przebił się. Szybki unik. Trafił. Miecz jednak odbił się od pancerze na boku Pana Ladrosco, zostawiając po sobie co najwyżej siniaka.
- Dosyć. - pomyślał wojownik, zadając potężny cios w obu przeciwników naraz. Jeden skończył z rozerwanym brzuchem, drugi zasłonił się tarczą. Niestety siła ciosu wywaliła go do wody. Wenecjanin pospiesznie przeszukał prawie bezgłowego strażnika. Sakiewka została odczepiona od jego paska, gdy dookoła przystani spadł deszcz strzał. Tym razem łucznicy byli bliżej, bo dość szybko zbliżali sie po dachach. Na ulicy zaś rozległ się tupot stóp, wielu stóp. Śledź, oniemiały tak szybkim zwycięstwem assasyna, znów zaczął dygotać na całym ciele.
- Wynośmy się stąd!- w ostatniej chwili uniknął jednej z licznych strzał lecących w stronę dwójki. W niebo wzbijał się czarny słup dymu z jego płonącej łodzi. Diego pospiesznie wziął sakiewkę, chowając miecz do pochwy, a także broń całej drużyny i nie zwracając uwagi na Śledzia zaczął uciekać w kierunku, z którego dochodziło możliwie mało kroków. W razie spotkania przeciwnika miał zamiar na niego wskoczyć i wbić mu ostrze nadgarstkowe w szyję, a następnie biec dalej. Tak długo, aż będzie miał pewność, że zgubił pościg. Wtedy uda się do Punktu Zbiórki, po drodze zdejmując płaszcz, by Templariusze tam będący go nie rozpoznali.
 

Ostatnio edytowane przez Imoshi : 24-03-2012 o 17:23.
Imoshi jest offline  
Stary 25-03-2012, 03:30   #19
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
16 luty 1308, Londyńskie doki




Stojący pod zadaszeniem mężczyzna skrzywił się lekko. Dzień zapowiadał się zbyt pięknie. Żadnych zamieszek pod bramami, słoneczna pogoda oraz sakiewka z częścią łapówek wręczonych strażnikom przy drogach do Londynu. Wszystko to powinno być jednym, wielkim ostrzeżeniem.

Mimo to Theodor Blake zignorował wszystkie przesłanki mówiące „Niedługo wszystko się zawali”. Rano zjadł sute śniadanie, koło południa powydzierał się na rekrutów na placu… A teraz stał tam, zmoknięty i zły, nad brzegiem Tamizy. Jego ludzie wyciągali ciała z rzeki, zbierali trupy i próbowali doprowadzić do porządku jedynego żołnierza, jaki przeżył masakrę. Wyłowili go z rzeki, gdy trzymał się desek pomostu a krew jego towarzyszy z patrolu ściekała po drewnie na jego ręce i głowę.

I właśnie jedyny świadek całego zajścia był największym rozczarowaniem kapitana. Był młody, a na tarczownika awansował tylko, dlatego że jego poprzednik odszedł ze służby z powodu przetrąconego kolana. Młodzian nigdy nie brał udziału w prawdziwej walce, nie czuł bólu ran ani nie widział wcześniej śmierci towarzyszy. Mogło być to w pewnym stopniu usprawiedliwieniem dla przerażonego rekruta.

Ale nawet pomimo tego, kapitan był zły. Dwa trupy w wodzie, dwa trupy na pomoście. No i brak śladów. Po takim czymś człowiek nie mógł być zadowolony.

Blake zadarł głowę i spojrzał na stojącego na dachu łucznika. Ten też był młokosem z mlekiem pod nosem.

-No, co tam, żołnierzu?- ryknął, że chłopak prawie spadł z dachu.

-Em… Nic, panie kapitanie. Żadnych śladów. Ten diabeł zniknął jak kamień w wodę

-Szlag!- kapitan splunął, poprawiając czerwony płaszcz na ramionach. Kimkolwiek był ten sukinsyn, miał szczęście. Oberwanie chmury, które zaczęło się przed kilkoma godzinami sprawiło, że pościg z dachów musiał całkowicie przenieść się na ulicę. Nawet Theodor Blake nie był aż tak bezduszny, żeby kazać swoim ludziom biegać po mokrych, zapadających się dachach w środku ulewy.

Ponure myśli dowódcy południowej strażnicy przerwał kapitan bramy. Mężczyźni nie lubili się za bardzo, ale utrata czterech dobrych ludzi w pewien sposób motywowała do zapomnienia o zatargach między ich posterunkami. Blake bez słowa przyjął od kolegi złożony kawałek wyprawionej skóry.

-Co to jest?- zapytał poirytowany, rozkładając przesyłkę.

-Tylko to udało się wyciągnąć z tego kaprawego gamonia. Bełkotał coś o rzeźniku, o tym że nie mieli szans… Hej! Blake! Dokąd ty idziesz?!

Kapitan nie zwracał już jednak uwagi na te i inne krzyki. Z dziwnie pobladłą twarzą wcisnął skórę pod tunikę i biegiem puścił się wzdłuż ulicy, kierując się do Tower. Kroki jego okutych żelazem butów niosły się echem po pustych ulicach.


***


W stajni obok „Trzech Koron” było całkiem przyjemnie, biorąc pod uwagę ścianę deszczu lejącą się z nieba. Pierwszy na miejsce zbiórki stawił się Bennet. Paryżanin nieśpiesznie zsiadł z konia, rzucił koniuszemu kilka pensów za opiekowanie się rumakiem i cicho usiadł na ławce w rogu stajni.



Nie minęło nawet pół godziny, gdy do środka wtoczył się wóz powożony przez Lumiere. Na swoje szczęście, Rico wyglądał już znacznie lepiej, ale nie omieszkał stoczyć się z kozła i na czworakach doczołgać się do koryta z wodą dla koni. Wierzchowiec, na którym przyjechał du Paris prychnął z niesmakiem, gdy utytłany człowiek bez ogródek zanurzył głowę w wodzie, z której chciał się napić.

Resztę dnia spędził nadąsany w swoim boksie, niemrawo skubiąc siano w żłobie.

-Nie widzieliście po drodze Anouk i jej braci?- Lumiere pokręcił tylko głową, zwinnie zeskakując z wozu.

-Niestety. My za to odkryliśmy, że ten, od którego pożyczyliśmy wóz, lubił sobie popić. Dobrze że strażnik na którego trafiliśmy też był pijusem, bo jeszcze gotów byłby nas za tą butelkę gorzałki pod wozem zamknąć w strażnicy

-Trzeba było iść z nami.- wszyscy odwrócili się w stronę Anouk i czterech Cyganów stojących za jej plecami. Dziewczyna odrzuciła kaptur na plecy i potrząsnęła głową, pozbywając się kropelek deszczu, które osiadły na jej policzkach. Jej ciemne oczy zmrużyły się nieco.- Nie widzę Diega.

Bennet uśmiechnął się lekko.

-Poczekajmy za nim.- stwierdził krótko, opierając się plecami o ścianę.


***


Pan Ladrosco skrzywił się, przebiegając przez głębokie kałuże w stronę umówionego miejsca. Adrenalina związana z walką opadła, pozostawiając po sobie tylko irytację. Deszcz lał się z nieba strumieniami, wiał zimny wiatr a przypadkowe jego podmuchy regularnie posyłały na twarz wenecjanina strugi deszczu, spływające po pochyłych dachach.

Z ulgą dopadł do tylnych drzwi stajni i z całej siły naparł na nie barkiem, jednocześnie pozbywając się z powiek grubych kropel wody. Zamarł w pól kroku, gdy z mrocznego wnętrza wyłoniły się widły, wymierzone w jego kierunku.

-Odłóż to, bo jeszcze komuś zrobisz krzywdę.- warknął ze złością, odtrącając improwizowaną broń Rico i wchodząc do środka. Sakwa z bronią z brzdękiem wylądowała na ławie pod ścianę.- Przesyłka dostarczona.

Rico i Lumiere szybko rozwiązali tobół, tęsknie rozplatając szmaty, w które zawinięty był ich ekwipunek. Bennet na spokojnie podszedł do stołu i przypiął swój miecz do pasa.

-Długo ci to zajęło.- stwierdził krótko.

-Musiałem przepłynąć przez rzekę

-TY!!!- wszyscy obrócili się, gdy w progu stajni rozległ się zachrypnięty, nosowy głos. Rico w ostatniej chwili powstrzymał się od rzucenia nożem, tak samo jak Cyganie otaczający Anouk.




Mężczyzna, który wyłonił się z cienia był obdarty, chudy i brudny. Jego włosy oraz broda były w takim nieładzie, że ogółem przypominał łasicę wyglądającą spomiędzy gałązek krzaku jałowca. Chociaż nie. Łasice z założenie nie miały tak przekrwionych, pełnych wściekłości, wytrzeszczonych oczu.

Łachmaniarz chwiejnie postawił kolejne dwa kroki, palcem celując w Diego.

-Ty mały, zapluty bękarcie…- wybełkotał wściekle.- Myślałeś że mnie zgubisz? Myślałeś że straż mnie dopadnie? Wymigać się chciałeś, co? Niedoczekanie!

Wrzasnął, potrząsając włochatą głową.

-Oddaj mi moje pieniądze, psi synu! Przez ciebie jestem skończony! Spalili mi łódź, a już niedługo na każdym zajeździe widniała będzie moja gęba! Dawaj moje pięćdziesiąt funtów, przechero!- z wyciągniętymi przed siebie rękoma ruszył w stronę Ladrosco.

-Spokój!- mężczyzna zatrzymał się gwałtownie, wzdrygając się jak po ciosie w twarz. Głos Benneta przypominał strzał z bicza.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 25-03-2012 o 03:33.
Makotto jest offline  
Stary 25-03-2012, 22:13   #20
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze
Wnętrze stodoły wypełnił charakterystyczny szelest. Dłonie niemal wszystkich obecnych skoczyły ku mieczom, sztyletom i reszcie dzierżonych przez nich broni. Na szczęście assassyni zdołali utrzymać nerwy na wodzy.

- Kim jest ten człowiek? - spytała Anouk, spoglądając na Diego.

Gestem uspokoiła swoich przybocznych. Choć opuścili broń, nadal pozostali w gotowości, gdyby jednak stary pijaczyna zdecydował się na jakiś gwałtowny, nierozsądny ruch.

- Skoro zwykły obdartus zdołał go wyśledzić - odezwał się Ilie, wskazując brodą na Diego - to lada moment może tu wpaść cała armia uzbrojonych po zęby strażników.

Mihai zaśmiał się pod nosem z nieukrywaną pogardą dla nieostrożności wojownika, ale Grigore szybko uciszył go jednym spojrzeniem. Reakcja Benneta była znacznie spokojniejsza. W pierwszej chwili nie wypowiedział ani słowa. Zamiast tego po prostu patrzył, pełnymi chłodu oczyma, które wpatrywały się w twarz jakże nieoczekiwanego gościa. Widział jak ten powoli zaczyna się kurczyć, jak gniew ustępuje przerażeniu. Nie miał czasu na uprzejmości, musiał uporządkować chaos, który wdarł się w jego plan. Dopiero po dłuższej chwili dwukrotnie strzelił palcami.

- Jacquou, Rico, zamknijcie wszystkie wejścia - nie zaszczycił ich nawet krótkim spojrzeniem, kiedy wydawał polecenie tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Anouk, wyślij swoich ludzi na dach, chcę wiedzieć co dzieje się na ulicy.

Grigore spojrzał pytająco na Anouk. Mihai od razu ruszył na dach stajni. Cyganka skinęła do niego głową i zaraz potem trójka mężczyzn ruszyła za Mihaiem. Dopiero wtedy du Paris oderwał wzrok od mężczyzny. Przez moment wodził nim po stajni, wykonując jednocześnie kilka kroków w stronę łachmaniarza. Poświęcił również chwilę na zlustrowanie Diega i dopiero wtedy ponownie się odezwał, choć słów nie kierował do swego brata.

- Teraz powoli i spokojnie - jego dłoń spoczęła na rękojeści przypiętego do pasa miecza. - Opowiesz mi co zaszło.

Mężczyzna spojrzał nieufnie na Benneta, wcześniej rozglądając się po otoczeniu. Początkowy gniew ustąpił zwątpieniu i w pewnym stopniu irytacji.

- George jestem. Śledź mnie nazywają... - wymamrotał, przystępując z nogi na nogę. - Jestem... Byłem rybakiem... Ten tutaj koleżka zapłacił mi, co by go do Londynu przewieźć z tym jego tabołem... No i panie, jak się zaczęło... !

Następna część opowieści rybaka pełna była przekleństw, wyzwisk, niezrozumiałych porównań oraz głośnych, nosowych “yyyyy” kiedy mężczyzna szukał odpowiedniego słowa. Ale mimo wszystko, wszyscy zrozumieli ogólny przekaz. Łódką zainteresowali się strażnicy, więc Ladrosco ich zabił, ale zauważyli to wartownicy na baszcie.

- ...no i jak wziół ten miecz, i jak machnął, to na Boga, myślałem że się porzygam! Pierunowi flaki polały się po kolanach, że aż chlupotało! - Śledź spokojnie kontynuował swoją opowieść, nie przejmując się faktem że nieco odszedł od meritum.

- Dlaczego mu nie zapłaciłeś? - Ponownie skierowała swoje pytanie do Diego. - Przez twoją zachłanność mogłeś na nas sprowadzić coś o wiele gorszego, niż tylko tego pijaczynę.

Pokręciła głową z dezaprobatą i oparła się plecami o jedną z drewnianych belek podtrzymujących strop stajni.

- Co teraz? Bennet?

Nie odpowiedział na pytanie Anouk. Posłał jej tylko urywkowe spojrzenie, w którym na swój dziwny sposób mieszał się gniew, zmęczenie i poirytowanie. Próżno było szukać w nim jednak bezradności.

- Sto funtów - odezwał się wreszcie przerywając chwilę niezręcznego milczenia. - To i tak więcej niż potrzebujesz by zniknąć z miasta. Diego pokryje należność. Być może to go nauczy, że przybyliśmy tu pomagać, a nie okradać tobie podobnych.

- Co zaś tyczy się ciebie Śledziu. Pamiętaj, że znam twe imię i wiem gdzie cię szukać - zamilkł i krótkim ruchem głowy wskazał Diega. - Ty zaś wiesz do czego jesteśmy zdolni. Lepiej więc żeby ta sprawa pozostała między nami.

Kiedy skończył jego wzrok powędrował ku górze.

- Jak stoją sprawy Anouk?

- Spokój - odparła krótko, sama wpatrując się przez chwilę w górę w milczeniu.

- Choć jedna dobra wiadomość tego dnia.

Bennet odwrócił się na pięcie i wykonał kilka kroków ku wyjściu, kiedy był już o krok od opuszczenia stajni, wydał jeszcze ostatnie polecenie.

- Anouk, chcę by twoi towarzysze nadal byli naszymi oczami. Diego rozlicz się ze swoim przewoźnikiem. Mamy do odbycia małe spotkanie w samej karczmie. Lepiej uważaj wolę nie ryzykować, że ktoś cię rozpozna - kiedy skończył pchnął drzwi, które ustąpiły przy akompaniamencie nienaoliwianych zawiasów. - Tylko pamiętaj, dyskretne działanie to część naszej pracy.

Pan Ladrosco rzucił sakiewkę swojemu przewoźnikowi. Rozstawał się z tymi pieniędzmi bez większej radości, ale cóż zrobić. Anouk zagwizdała i po chwili przy jej boku pojawił się Grigore, jakby wyrósł znikąd. Wyszeptała mu coś do ucha, po czym ten skinął głową i wrócił do swoich braci na dachu. Następnie sama odwróciła się i pomaszerowała z kocim wdziękiem za Bennetem. Nim jednak grupa zdążyła opuścić stajnię, po drewnianej konstrukcji poniósł się brzęk rozrzucanych pieniędzy. Śledź spokojnie rozwiązał sakiewkę i nieśpiesznie liczył monety.

- Hmmm... - oczy pijaczka zaczęły przenosić się z jego zapłaty na assasynów, i z powrotem. - Możecie zatrzymać, połowę, ale idę z wami. Mam długi w mieście, a Alvarez nie należy co prawda do ludzi okrutnych, ale ucieczka bez zostawienia mu jego pieniędzy to podpisanie na siebie wyroku. Muszę załatwić ostatnie, niedociągnięte sprawy...

Pociągnął nosem i splunąl na bok, majtając sakiewką w powietrzu.

- To jak?

- Dobra. Pójdę później z tobą pilnując żebyś opuścił miasto natychmiast po oddaniu długu.
Ale pamiętaj. Jeśli to zasadzka to zginiesz bardzo szybko
- po odzyskaniu swojego ekwipunku widocznie nabrał pewności siebie.

Bennet już niemal czuł deszcz na swojej skórze, kiedy usłyszał za swoimi plecami odgłosy rozmowy.

- Jacquou na miłość boską - rzucił wściekłe spojrzenie assasynowi, by po chwili zawiesić wzrok na postaci rybaka.

- Zdajesz sobie w ogóle sprawę z kim masz do czynienia?

- Coś nie pasuje Bennet? - Lumiere nie dawał za wygraną. - Chce załatwić swoje sprawy to mu pozwolę.

Śledź wzruszył ramionami.

- Musiałem dogadywać się już z wieloma szemranymi typami. Jakbyście byli tacy jak oni, już spieprzałbym stąd, poganiany tym całym waszym żelastwem przez które spalono mi łódź. Więc biorąc pod uwagę chociażby to... - podrzucił mieszek i o mało go nie upuścił na podłogę. - Szkurw... Tak czy inaczej, wyglądacie mi na ludzi podobnych do Alvareza, a z nim można było dobić targu...

- Dobić targu - powtórzył, jakby dokładnie zastanawiając się nad znaczeniem tych słów. - A co możesz mi zaoferować w zamian za nie tylko wydostanie cię z miasta, ale jednocześnie zdjęcie topora z twojej szyi? 50 funtów to dość mała cena za, jeśli dobrze liczę, dwukrotne uratowanie ci życia.

- Em... Nikomu nie wygadam... ? - zaryzykował, po czym skrzywił się. - No i mam znajomych... Takich do których lepiej się nie przyznawać...

- Znaczy jakich? - Jacquou kolejny raz postanowił wtrącić się do rozmowy.

- Poważnie zamierzacie bratać się z tym pijaczyną? - spytała Anouk, spoglądając za siebie. Wzruszyła ramionami.

- Jeśli chcecie, mogę go uśpić, a dodatkowo trochę ogłupić. Będzie nas miał za majaki senne. Ale to tylko luźna propozycja.

Cyganka westchnęła cicho i oparła się o framugę drzwi.

- Jak dotąd najlepszy pomysł - ocenił Jacquou. - Ale .. na pewno będą pogłoski o zabiciu strażników i może zrozumieć, że to się wydarzyło naprawdę.

- Kto by uwierzył człowiekowi, od którego zionie alkoholem na kilometr? Pomyślą, że zmyśla - wyjaśniła, po czym spojrzała na Benneta wyczekująco.

W końcu był ich przywódcą, więc to w jego rękach Anouk postanowiła zostawić los Śledzia.

- Widzisz Śledziu, oto z jakimi ludźmi przyszło ci dobijać targu - lekki uśmiech przyozdobił jego twarz kiedy ruchem głowy wskazał Anouk i Jacquou. - Chcą cię ogłupić, uśpić, lub co gorsza zabić i możesz mi wierzyć na słowo, kiedy powiem ci, że nie przysporzyłoby im to trudności. Miej to na uwadze, kiedy zaczniesz myśleć o tym by nas zdradzić.

Wzruszył ramionami i szybko zlustrował twarze towarzyszy.

- Zatem witaj na pokładzie.

- Aye, aye, sir... - Śledź zasalutował w dość karykaturalny sposób i spojrzał po zebranej w stajni bandzie. Trochę dłużej przygladał się Anouk i Lumierowi, a Diega nawet nie zaszczycił spojrzeniem. W końcu jednak zdobył się na jeszcze jedno pytanie. - To kim wy, do wszystkich diabłów, jesteście?

- Mam nadzieję, że i tym razem wiesz, co robisz - skwitowała to wszystko Anouk, po czym odwróciła się i swoje kroki skierowała ku karczmie.

- Nie inaczej - szepnął do Cyganki, przepuszczając ją w drzwiach stajni.

Dopiero kiedy ta wyszła, spojrzał na swojego nowego podwładnego.

- Zaufaj mi, oszczędzisz sobie wielu zmartwień jeśli nie będziesz zadawał takich pytań - skinął mu głową, po czym dodał. - Pójdziesz z nami, chcę mieć cię na oku. Mam nadzieję, że nie będziesz robić problemów. Już i tak przysporzyłeś mi ich dziś w nadmiarze.

Odwrócił się i ruszył śladami Anouk. Podobnie uczynili Lumiere i Rico, który wyglądał na zdziwionego całą tą sytuacją. Andriejowic wyszedł za przywódcą ze stajni przeczesując włosy ręką w milczeniu.

- Bennet, myślisz, że Śledz jest wart zachodu?

Agent nie miał zamiaru dyskutować w tym deszczu. Słysząc pytanie złodzieja nie zatrzymał się więc, jedynie zwolnił i zrównał ich tempa.

- Znalazł Diego, choć nie udało się to całej straży. No i jest tutejszy, przyda się nam ktoś taki. Tym bardziej, że będzie wierny, ostatecznie potrzebuje nas by przeżyć - przyjrzał się Polakowi i poklepał go z uśmiechem po ramieniu. - To więcej niż mogę powiedzieć o którymkolwiek z was.
Diego poszedł w ślad pozostałych kompanów.


Już tak niewiele dzieliło ich od Trzech Koron. Pomyśleć, że od tej chwili każde kolejne zadanie może być tylko i wyłącznie trudniejsze. Po raz pierwszy od dawna miał naprawdę złe przeczucia.
 

Ostatnio edytowane przez Cas : 26-03-2012 o 17:22.
Cas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172