Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-03-2012, 14:20   #11
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Hastings Hall. Ile to już lat minęło od jego ostatniej wizyty w tym miejscu?
Ile wspomnień pozostało w tych murach?
Ileż znajomych twarzy widział na tym przyjęciu?
Więcej niż się podziewał i wywoływały więcej emocji niż powinny.
To jednak nie znajdowało odbicia, ani na jego obliczu, ani w tonie głosu.

Sir Ramsay należał do osób obdarzonych, czymś w rodzaju naturalnej charyzmy. Był mężczyzną władczym ze swej natury. Gdziekolwiek się znajdował czuł się jak u siebie w domu niejako anektując otoczenie na swoje tymczasowe dominium.
Takoż było i teraz.
Siedząc na krześle przy stoliku do brydża Ian był swobodny i zrelaksowany. Jakby był gospodarzem, a nie gościem.


Ubrany nieco staromodnie szkocki lord okazywał w ten sposób pogardę dla mody. Uznając w ten sposób, że jeśli otoczenie nie dopasowuje się do niego, to cóż... tym gorzej dla otoczenia.
Ciemne, lekko faliste, włosy tym razem były gładko uczesane, choć zazwyczaj Ian wolał lekki artystyczny nieład na głowie. Który rzeczywiście, lepiej się w jego przypadku prezentował podkreślając wrodzoną drapieżność charakteru szlachcica. Pocierając podbródek spoglądał na swych interlokutorów spokojnym, acz przenikliwym spojrzeniem swych oczu. Wydawał się być oazą stoickiego spokoju. Co tylko podkreślał nonszalancko oparty o jego krzesło parasol z ostrym szpicem. Ekstrawagancki nawyk szlachcica. Ian nigdzie nie ruszał się bez jakiegoś parasola, których miał ponoć całą kolekcję.
Pozornie spokojny i opanowany, niczym lew spoglądający ze wzgórze na swe terytorium, Ian milczał przez chwilę, by w końcu rozpocząć rozmowę zwracając się . -Jak się panu pracuje u lordostwa Hastings ? I jak się panu żyje w tak pięknej posiadłości ? Łatwo się przyzwyczaić do tego miejsca, prawda?
Nie doczekał się odpowiedzi, czy to z powodu dyplomatycznego milczenia Mullinsa, czy też onieśmielenia księgowego towarzystwem.

Nie miało to jednak znaczenia. Po chwili, bowiem krótką rozmowę rozpoczął profesor. I szybko zakończył.
Ot, dowód na to że przypadkowe spotkania nie zawsze owocują interesującymi znajomościami.
Ramsay wstał i przeprosił towarzystwo opuszczając je. Wzrokiem wodził po zebranych osobach, na dłużej zawieszając spojrzenie na Isobel. I tylko na niej.
Zadrżał odrobinę, przez chwilę walcząc z różnymi pragnieniami. Sprzecznymi ze sobą.
Ostatecznie krok podjął w innym kierunku, niosąc ze sobą kieliszek sherry. Stukając czubkiem parasola o parkiet ruszył w kierunku biblioteki.

Zobaczył ją , tym razem wyraźniej. Mimo cieni zapadającej nocy rozpoznał ten profil i te rysy twarzy. Niewiele się zmieniła. Ruszył więc w jej kierunku.

I przez bibliotekę słychać było stukot, głośny miarowy. Bowiem podpierając się parasolem niczym laską sir Ian przemierzał bibliotekę pewnym i władczym krokiem. Co prawda laska nie była mu potrzebna, bez problemu chodził i bez niej. Było to jednak jedno z wielu przyzwyczajeń.
W drugiej ręce trzymał kieliszek pełen sherry. Powoli zbliżał się do tarasu na którym stała kobieta w zielonej sukni.
-Piękna noc, nieprawdaż? Choć... ładniejsze bywają nad morzem.- rzekł niby to nie kierując słów do kogokolwiek. Ale oboje wiedzieli, że ta wypowiedź była skierowana do niej.
- Jeżeli chodzi o morze - jej głos był monotonny i zimny - Preferuję skandynawskie fiordy.
Elizabeth nie miała ochoty na czcze pogaduszki i wymuszone flirty. Zaciągnęła się mocno papierosem i myślami odpłynęła ku mroźnym, szarym topielom Morza Północnego.
-Nie przejmowałbym się tak sytuacją w środku. - rzekł w odpowiedzi Ramsay podchodząc bliżej niej i stając tuż obok. Powoli popijał sherry z kieliszka.- Raczej spojrzałbym na dobre strony tej sytuacji.
- Proszę, powiedz jakie są te tajemnicze dobre strony? -
zapytała czyniąc zamaszysty gest dłonią z żarzącym się papierosem - Nie krępuj się.
-Wolność. Zawsze byłem przeciw takim anachronizmom jak ustawiane przez krewnych małżeństwa.-
łyknął nieco wina Ian i spojrzał w gwiazdy.- No chyba, że w grę wchodzi prawdziwe uczucie. Wtedy... współczuję madame. A może po prostu, Elisabeth?
- Panie Ramsay -
syknęła panna Herbert, ustalając tym samym nieprzekraczalne granice. Przynajmniej nieprzekraczalne dla Iana Ramsaya - Czy pan czegoś ode mnie chce, czy ma pan zamiar dalej marnować mój czas tymi głodnymi, libertariańskimi kawałkami ?-


Ian spojrzał na twarz kobiety, lekko marszcząc brwi i skupiając na niej spojrzenie. Ta... miał rację. Ta twarz była mu znana. Pamiętał ją, acz ona najwyraźniej jego już nie. Uśmiechnął się lekko i stukając czubek parasola o kamień rzekł.- Prawdy. Jestem ciekaw co było przyczyną tak nagłej zmiany w planach małżeńskich Egona.
Hrabianka skrzywiła się nieprzystojnie. Gdyby była mężczyzną, splunęłaby nie zważając na konwenanse.
- O to niestety, musi pan go sam zapytać - burknęła i zmiażdżyła niedopałek, pozłacaną szpilką - A kiedy otrzyma już pan odpowiedź, proszę mi ją niezwłocznie przekazać.
-Zrobię tak madame i współczuję straty.
- odparł Ian spokojnym, acz zatroskanym tonem głosu. Postawa Elisabeth lekko go martwiła. Łyknął nieco sherry dodając.- Mimo to lepiej już wrócić do środka. Wieczory bywają chłodne i jest to niewątpliwie odczuwalne w tak odkrytym stroju.
Elizabeth prychnęła z niechęcią, odkręciła się na pięcie i energicznym krokiem wparowała na przepełnionego gośćmi salonu. W tłumie, Ian szybko stracił ją z oczu.

Elizabeth... nie rozpoznała go, nie pamiętała, nie kojarzyła.
Może to i dobrze, że tylko on ją rozpoznał i przypomniał sobie dawne zdarzenia?
To wielce ułatwiało Ianowi sprawę. Zresztą Elizabeth nie była jego jedynym zmartwieniem, a tylko najmniejszym z nich.
Zaś samo przyjęcie tylko pretekstem do przybycia do Hastings Hall.
Nawet cieszył się, że panna Reinolds ma przybyć dopiero jutro. Przemierzał więc chwilę przyjęcie obserwując gości, po czym raźnym krokiem ruszył w kierunku Dalii, która wydawała się być osamotniona.
Był ciekaw kobiety, która tak namieszała w Hastings Hall. I stała się obiektem namiętności Egona oraz nienawiści Elizabeth.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-03-2012 o 14:24.
abishai jest offline  
Stary 26-03-2012, 23:35   #12
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Echo wystrzału rozległo się po cichym do tej pory terenie. Bekas, który zerwał się do lotu spłoszony przez setera hasającego wśród traw, runął pionowo w dół, skoszony śrutem. Pułkownik odjął kniejówkę od ramienia i ruszył po zdobycz przywołując psa. Miękki dywan runa, uginał się bezszelestnie pod stopami obutymi w wysokie, jeździeckie buty.

Wciągnął w płuca rześkie, leśne, poranne powietrze, delektując się świeżością. Uwielbiał wczesne polowania, zwłaszcza wtedy, gdy lekki opar mgiełki opada ku ziemi, a na trawie pojawiają się pierwsze kropelki rosy. Wprawdzie strzelanie do bekasów na moczarach posiadłości Hastingsów nie mogło się równać nagonce na tygrysa w Indiach, czy podchodzenia zwierzyny na kenijskiej sawannie, ale od biedy dostarczało wystarczającej rozrywki.

Bordon w myślach odliczał już tygodnie do następnej wyprawy, powoli nudziło mi się w sielskiej, wiejskiej posiadłości jego przyjaciela Lorda Hastings. Choć miał do własnej dyspozycji myśliwski domek, położony w zakamarkach rozległego ogrodu, przylegającego do posiadłości, to nawyk podróży odzywał się w nim ze zdwojoną siłą. Nie lubił zbyt długo przebywać w jednym miejscu, zgłasza w miejscu, które aż nazbyt przypominało mu dżunglę. Dżunglę w ludzkim wydaniu, plątaninę intryg, plotek, bzdurnych opowieści. Jednak potrafił się przystosować, zawsze potrafił. Czy to w armii, czy to na jakiejś wyprawie, czy to na polowaniu, czy to na lordowskim salonie.

„Przystosowanie – jednak cholerny Darwin miał rację…” – skrzywił się do swoich myśli. Po powrocie do domku, czekał go prysznic, a potem dokończenie korespondencji dla Królewskiego Towarzystwa Geograficznego z wyprawy do Kurdystanu. Miał zamiar opisać szczegółowo zwyczaje klanowe Kurdów, w tym ich szczególne podejście do hodowli koni, które doprawdy mieli przepiękne. Niejeden arab ze stajni Lorda, mógł się skryć przy ich rączych i wytrzymałych bachmatach. A na końskiej urodzie znał się może nawet lepiej niż na kobiecej.

******

Kiedy wrócił Songcen już się krzątał po kuchni. Stary Gurkha choć nie używał zegarka, był równie punktualny co chronometry z najlepszych warsztatów Grennwich. Od lat, ten syn narodu dumnych wojowników, był jego wiernym towarzyszem bitew i wypraw. Wielokrotnie namawiał go do powrotu do ojczyzny, ale ten kategorycznie odmawiał. Bordon wiedział, że skrywa jakiś mroczny, może wstydliwy sekret, ale przez wzgląd na wieloletnią przyjaźń, nigdy nie pytał.

Gampo był świetnym żołnierzem, ale także adiutantem czy zaopatrzeniowcem, potrafił zadbać o rzeczy, które z reguły Horacemu umykały i za to cenił go najbardziej.

Odłożył strzelbę na stojak, obok kilku innych sztuk broni, uprzednio ją rozładowując. Obok stojaka na broń na ścianie, wisiał pokaźny zbiór różnorakiej broni białej, przeróżnych fasonów i odmian, chyba z każdej części świata. Tak by się mogło wydawać postronnemu obserwatorowi, ale Bordon wiedział, że z każdym z tych ostrzy wiąże się ciekawa opowieść.

******

Spacerował wśród licznych altanek i drzew rozległego ogrodu, na którego utrzymanie, właściciel musiał wydawać krocie. Liczne odmiany kwiatów i drzew, niejednokrotnie egzotycznego pochodzenia, strumyki, kaskady, fontanny i wiele innych różności, zostało zaplanowanych z rozmachem i smakiem, to akurat musiał przyznać.

Swoje kroki kierował, ku ustronnej, drewnianej, ażurowej altance, oplecionej grubo przez dziką winorośl, jej wnętrze było zakryte przed ciekawskim wzrokiem innych użytkowników parku, a on sam lubił tam przychodzić, by zażyć trochę spokoju, od zgiełku salonowych rozmów. Od jakiegoś czasu jednak, altanka była także miejscem na inne zajęcia.

Kiedy wszedł, jego oczy przyzwyczaiły się do panującego w środku półmroku, promienie słoneczne z trudem przebijały się przez grubą plątaninę liści i pnączy.

Kobieta stała odwrócona tyłem, jak zawsze elegancka i pełna smaku, nie usłyszała jego wejścia. Ostrożnie podchodził do niej niczym do upatrzonej zwierzyny. Drgnęła i westchnęła głośno, kiedy poczuła jego ręce na swoim ciele. Po chwili zawahania, poddała się jego dotykowi.

Kolejne części garderoby odsłaniały subtelną nagość jej gorącego ciała. Czuł jak krew krąży w nim szybciej, pot spływał po skórze zaspokajającej się pary. Po chwili ekstazy, ich oddechy się uspokoiły a ramiona wyzwoliły z wzajemnego uścisku. Patrzył jak kobieta ubiera się w milczeniu, chłoną wzrokiem uroki jej nagości, sukcesywnie przykrywane kolejnymi fatałaszkami. Musiał przyznać, że Lady Hastings pomimo wieku, była nadal pełną piękna i namiętności kobieta.

******

Przyjęcie zaczęło się już na dobre, choć głównego aktora tego żenującego przedstawienia nadal nie było. Początkowo nie wierzył, kiedy usłyszał rewelacje na temat Egona, ale kiedy to okazał się prawdą, zdziwił się. Po raz pierwszy pośród tych wszystkich skandali, plotek i intryg się zdziwił. Dziewczyna, z którą był zaręczony była bardzo piękna, inteligentna i majętna, lepiej nie mógł trafić. O urodzie panny Black również słyszał wiele dobrego, ale jeśli zechciał przespać się z aktorką, nie musiał wszystkiego rzucać w diabły. To tak jakby do upolowania głuszca, zabierać ze sobą sztucer z kalibrem w sam raz na słonie.

Wymienił kilka uprzejmości i powitań z gośćmi, których znał. Poznał kilku nowych, ale nadal nigdzie nie widział Harolda. Wiedział, że Lord Hastings nie jest zachwycony postępkiem syna, ale nie sądził, że nie przyjdzie. Przeprosił więc porucznika Robertsa, jego córkę i resztę towarzystwa z którym rozmawiał i ruszył w stronę gabinetu Lorda.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 27-03-2012 o 14:38.
merill jest offline  
Stary 29-03-2012, 16:12   #13
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
Służba powinna być niewidoczna - powtórzyła sobie w myślach słowa pana Willkinsa. Bardzo interesowało ją, niemal intrygowało jak do tego paradygmatu miało się zachowanie Sary. Zjawia się taka Bóg wie skąd, nie ma referencji, przyszłości, a przeszłość trzyma w takiej tajemnicy jakby to były klejnoty koronne. Trzpiotka. Powstrzymując oburzone fuknięcie Anabell wycofała się z pokoju. Plus ten gust. No doprawdy. Nikt jej nie powiedział, że Ian podrywa wszystko co wykazuje chociaż szczątkowy puls? Czy może to raczej na Iana powinna być zła, że się zupełnie nie kryje ze swoimi romansikami. Lub może to karma, że zawsze musiała wpaść akurat na tego kochanka od siedmiu boleści, kiedy wkręcał kolejne niewinne dziewczę? Pytanie tylko, czy to jego czy jej własna karma? I czy na pewno negatywna?
Ah, nie ważne. Gdy wybije północ wreszcie nadejdą jej urodziny. Wreszcie uwolni się od tych cholernych Hastingsów i najgorszej na świecie Isobel. Plan jednak miał pewien mankament - powłóczyła ciężkim spojrzeniem w stronę domu psychiatryczego. Pogoda sprzyjała spacerom i z okien Hall widać było jasno ubrane sylwetki poruszające się po ścieżkach ogrodu. Dzisiaj niestety nie miała czasu na odwiedziny. Może mimo wszystko uda się z nim pogadać po wybiciu północy?
Potrząsnęła głową. Dość. Poprawiła po raz wtóry ułożony przed chwilą bukiet dbając by kwiaty eksponowały się jak najbardziej okazale i ruszyła do sąsiednich pomieszczeń.

~ ~ ~ ~



Guy krążył po sali balowej niczym drapieżnik. Jak jeden z tych wielkich kotów, które z gracją i nonszalancją mogą rozerwać człowieka na strzępy w ułamku sekundy. Wytropił Anabell, gdy kończyły jej się przystawki na tacy. Jeszcze chwileczkę i ten uroczy mundurek będzie wymagał porządnego cerowania.
Niczego nie spodziewająca się dziewczyna właśnie błądziła wzrokiem za doktorem Sterlingiem, z którym musiała porozmawiać, jeżeli jej marzenia o spokojnym życiu z Nim poza Hall miały się urzeczywistnić. Nie zauważyła go wśród rozmawiających grupek, jednak na korytarzu Nagły dreszczyk przebiegający wzdłuż kręgosłupa sprawił, że się odwróciła dokładnie w momencie, by zobaczyć tygrysa przed skokiem. Obróciła pustą tacę jak srebrna tarczę i osłoniła nią swą pierś.
- Tak, panie Hastings? Coś się stało? - zapytała niby spokojnym głosem. "Przede wszystkim nie okazuj strachu" - tak powtarzał jej Patrick. Szpakowaty pacjent psychiatryka o wieloletnim doświadczeniu na safari. Nigdy jakoś nie dowiedziała się czy polowania na lwy były tylko wymysłem jego schorowanego umysłu czy wspomnieniem lepszych dni.
Guy uśmiechnął się radośnie, jak dziecko w sklepie z zabawkami. Dawno nie widział tak uroczej reakcji.
- Tak, Anabell. Mam pewien problem - powoli zbliżał się do niej, pokonując dzielący ich dystans leniwymi krokami.
A ona zaczęła kroczyć do tyłu. Równe kroki w rytmie utworzonym przez obcasy Guya. Można by pomyśleć, że tańczą.
- Jestem pewna, że nie wchodzi to w zakres moich obowiązków - znała to spojrzenie i nie wróżyło ono nic dobrego. Ciekawe czy jakby przywaliła mu tacą w łeb, to brzdęk przebiłby się przez muzykę?
Guy zatrzymał się w tym samym momencie, gdy jej plecy dotknęły ściany. Byli w jednym z korytarzy dla służby, jednym z mniej uczęszczanych. Jedyną nadzieją na ratunek była ucieczka, albo nieoczekiwane pojawienie się jakiejś innej służacej.
Anabell opuściła tacę zrezygnowana.
- Szach... - jęknęła cichutko i wygięła usta w uśmiechu zarezerwowanym dla ludzi, którzy wiedzą, że gra zakończy się wkrótce ich porażką.
Jednak, gdy pokojówka dostrzegła jego ruch najmocniej jak tylko potrafiła zamachnęła się tacą w sposób tnący. Nie pozwoli by, te plugawe dłonie dotknęły ją. Nie dzisiaj. Nim brzdęk tacy rozbrzmiał na dobre w pustym korytarzu, dziewczyna rzuciła się do ucieczki. Usłyszała za sobą cichy jęk i coraz głośniejszy, narastający śmiech.
- Uciekaj, uciekaj - zawołał Guy i ruszył za nią. Tego właśnie szukał przez cały wieczór, odrobiny sportu.
Anabell nie była w stanie przypomnieć sobie sytuacji w której byłaby bardziej przerażona. Serce biło jej tak szybko, że słyszała niemal jego tryl w uszach. Chciała krzyczeć po pomoc, ale tylko się zakrztusiła powietrzem. Biegła najszybciej jak mogła. Przewróciła za sobą stolik z ozdobną serwetą. Mebel bezsensownie tam postawiony przez matkę Hastings po raz pierwszy w życiu przydał się pannie Durand. Miała nadzieję, że to chociaż trochę go spowolni. Widziała już odpowiednie drzwi. Jeszcze kilka...
Złapał ją za nadgarstek tak raptownie, że poczuła nieprzyjemny chrzęst sprzeciwu stawów w ramieniu. Nie pozwolił jej upaść. Druga z rąk obwinęła się dookoła jej talii i docisnęła ją do ogromnego torsu.
- Szach i mat - odpowiedział głęboko oddychając. Sprint kosztował go tyle samo wysiłku co pokojówkę. Odepchnął szorstkim policzkiem jej głowę w bok i przejechał językiem po potniejącym gładkim karku. Przycisnął jej talię do swojej tak by mogła poczuć jak bardzo go to podnieca. Struchlała. Czy to był ten moment kiedy powinna zacząć błagać? Czy wogóle by to cokolwiek dało czy jedynie... sprawiło mu większą rozkosz?
- Zmieniłaś perfumy, te mi się znacznie bardziej podobają - zauważył chrapliwym szeptem do jej ucha i bez najmniejszego problemu przerzucił sobie przez ramię. Dumny, wyprostowany i w szampańskim nastroju ruszył wąskimi schodkami dla służby na wyższe piętro. Niczym myśliwy zamierzający skonsumować upolowaną zwierzynę.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.

Ostatnio edytowane przez Eyriashka : 29-03-2012 o 20:37.
Eyriashka jest offline  
Stary 29-03-2012, 17:44   #14
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Maura & F.leia & Hawkeye & Kelly



-Thorze - powiedział spokojnie Amerykanin obserwując cały bal i zachowanie wszystkich gości. -Uspokój się przyjacielu, jesteś aż nadto zdenerwowany - uśmiech jaki pojawił się na twarzy Alessandro był … cóż … przyjacielski, jednakże mogło być w nim coś niepokojącego. Amerykanin pociągnął łyk wina i po raz wtóry oglądnął sobie gości … zastanawiał się czy jest tutaj ktoś interesujący. Jego towarzysz nie uspokoił się

-Może powinieneś się czegoś napić i możesz mi opowiedzieć o tych ciekawych osobistościach, które zawitały do waszego domu -
Thor spróbował się lekko uśmiechnąć, wyszło to trochę makabrycznie. Nerwy wykrzywiły jego twarz w nienaturalnym grymasie. Odchrząknął i przetarł twarz dłonią, jakby wreszcie zdał sobie sprawę, że trochę przesadza. Westchnął, zwinął kieliszek szampana z tacy przechodzącej obok pokojówki i wydoił ją jednym haustem.
- No to - zwrócił się, odrobinę bardziej rozluźniony, do Alessandro - O kim mam ci opowiedzieć, przyjacielu? - rozejrzał się po tłumie obecnych, od kogo tu zacząć? Czekał na sugestię, ale odpowiedź nasunęła się sama. Dostrzegł w tłumie przyjaciela - O, to Walt Montague i jego młoda dama, Doris Peel. Znasz Doris? Jest pisarką, artystką, poetką. Walt, to syn diuka Buccleuch - Alessandro aż otworzył szerzej oczęta. Tego polityka? Tak, tego polityka - Znamy się z ławy szkolnej.
Thor uśmiechnął się i odetchnął widząc w tłumie znajomą i przyjazną twarz. Zamachał do Walta i przywołał go gestem do siebie. Potrzebował rozmowy z bratnią duszą.

Stojący nieopodal Walter przez chwilę zastanawiał się, co zrobić. Nie przepadał za wielkimi przyjęciami, choć umiał je znosić tak, jak się znosi hemoroidy na ten przykład. Nie to, że był odludkiem, ale lubił spędzać czas w gronie wybranych przyjaciół, chociażby Thora, z którym chciał poznać damę swojego serca. Młodszy syn lorda rozmawiał właśnie z jakimś nieznajomym gentlemanem, jednak dostrzegając Waltera aż uśmeichnął się wyraźnie i machnął zapraszając przyjaciela.
- Chodź Doris - zwrócił się Montagu do swojej uroczej przyjaciółki - przedstawię ci mojego dobrego kompana z Oxfordu i jesli mogę klasyfikować Hastingsów, najwięcej on wart z nich wszystkich.

Inni goście zajmowali się swoimi sprawami, szczególnie młodą parą skandalistów. Miało to o tyle dobre skutki, że mniej poświęceno uwagi jemu oraz Doris. Znaczy właściwie to tylko jemu, gdyż lady Peel po prostu była zbyt ładna oraz mająca to wyjątkowe kobiece COŚ, by można ją było ignorować. Podeszli do młodszego z Hastingsów oraz jego rozmówcy.
- Witaj Thor - hrabia serdecznie uściskał dłoń przyjacielowi - miałem nadzieję, że cię zastanę na ślubie. Nie wiem, czy znasz oraz czy pan - zwrócił się do nieznajomego mężczyzny - zna lady Peel - przedstawił córkę aktualnego Ministra ds. Indii, który sprawował swój wysoki urząd pod trzecim premierem z rzędu. - Ja zaś - także wyciągnął rękę do nieznajomego - jestem Walter Montagu. Znamy się z Thorem od lat, obecnie zaś pracujemy obydwaj na Oxfordzie - dodał wyjaśniająco.

Alessandro uśmiechnął się przyjaźnie do dwójki przybyłych. Chociaż kolory jego ubrań były stonowane, z pewnością warte były “małej” fortuny. Chociaż miał coś powiedzieć, do młodego panicza, zamilkł gdy tylko nowi goście podeszli do nich. Wyglądał jednak na zadowolonego, jakby został uratowany od niezbyt przyjemnego obowiązku.

Ukłonił się w stronę kobiety i uścisnął dłoń jej towarzysza

-Alessandro Notaro - powiedział z silnym amerykańskim akcentem -Jestem biznesmenem, a także od czasu do czasu producentem filmowym - ostatni “zawód” dodał niezwykle wesołym tonem, jakby było to droższe hobby czy wręcz jakiś żart, który ciężko pojąć

-Jestem zaszczycony mogąc państwa poznać - dodał zwracając się już w stronę obojga.

Doris umiała się poruszać. Nim przebyła połowę sali, prawie wszystkie oczy zwróciły się na nią, a zwłaszcza na jej bezwstydnie nagie plecy w wieczorowej sukni, wabiące gorzej, niż gdyby miała na sobie dwa cekiny i wstążkę, jak niektóre tancerki z klubów londyńskiego Soho. Papieros trzymała niżej, by dym nie przeszkadzał w rozmowie. Przyjrzała się Thorowi uważnie, z nikłym uśmiechem, gdy Walter wspomniał, że jest najlepszym z Hastingsów.
- Doris Peel- wyciągnęła szczupłą dłoń bez żadnej biżuterii ku mężczyźnie, a potem spojrzała na jego towarzysza ciekawie.

Thor z ulgą przyjął zmianę tempa i pojawienie się starego przyjaciela. Jego pochlebstwa, mimo wszystko, sprawiały Thorowi przyjemność, choć budziły też pewne gorzkie skojarzenia i wspomnienia. Thor potrząsnął lekko głową by odgonić czarne myśli i spojrzał ukradkiem na Alessandro. Trochę się obawiał, że Amerykanin powie coś i wszystko się wyda. Może Walter sprawiał wrażenie miłego i mało podejrzliwego, ale nie był głupi.

Amerykanin nie odzywał się ponownie, dopóki Thor nie zakończył wszystkich uprzejmości. Wydawał się przy tym lekko “znudzony” licznymi konwenansami, jakie panowały wśród brytyjskiej szlachty. Nie był przyzwyczajony do tej całej tytulatury, zwłaszcza, że wiele osób, noszących znaczne tytułu … nie miała żadnej realnej władzy czy wpływów. Było to nad wyraz ciekawe, gdyż wydawało się, że w tym środowisku to szata … zdobiła człowieka.

Gdy ponownie się odezwał mówił spokojnie, jakby tłumaczył zawiłości podróży z Nowego Yorku do Londynu

-Lady Peel, pani rodzina pochodzi z Indii? - zapytał zaciekawiony.

Walter nie odzywał się chwilowo, choć on akurat wiedział, że rodzina Doris ma angielsko - irlandzkie korzenie, jakby sięgnąć dalej. Zresztą chyba w ogóle w Parlamencie nie było rodów, które najpierw osiedliły się w Indiach, a potem wracały do macierzy robiąc polityczne kariery. Ojciec Doris był ministrem, dziad przewodniczącym Izby Gmin, tak zwanym Spikerem, natomiast pradziadek Sir Robert Peel, dwukrotnym premierem za czasów królowej Wiktorii. Jednym słowem, polityczna rodzina, podczas gdy jego klan Montagu - Scott- McDonald raczej skupiał się na szkockich kwestiach lokalnych, wykorzystując swoje wpływy do gromadzenia i tak wielkiego majątku. Obecnie byli najprawdopodobniej największymi posiadaczami ziemskimi Wielkiej Brytanii. Zresztą także Peelowie, których fortuna tkwiła w przemyśle tekstylnym, należeli do niezwykle bogatych rodzin. Nie mniej Montagu czekał, jak Doris odpowie panu Notaro, który wydawał się być niezwykle interesującą osobą. Filmowiec! Montagu jeszcze nie spotkał dotąd żadnego filmowca. Taki ktoś musiał mieć nie tylko pieniądze, ale także wyobraźnię, to zaś, jako naukowiec, naprawdę cenił.

- Oczywiście - Doris bez zmrużenia powiek zaciągnęła się papierosem, obracając go lekko w palcach i zwróciła się do Amerykanina - Moja praprababka była kochanką samego Nadir Szacha, który podbił Kandahar w 1738. Co prawda to raczej korzenie perskie, ale dzięki temu mam mocną głowę do tytoniu i znaczącą kolekcję szmaragdów, które praprababcia dostała na otarcie łez od Nadira. Przekazujemy je w linii żeńskiej z pokolenia na pokolenie, tak samo jak mapę z miejscem ukrycia skarbu rodowego- Pawiego Tronu. Zamierzam udać się do Indii w najbliższym czasie i odzyskać rodzinne dobra, jak tylko pozbędę się paru niedogodności- na przykład reportera, który siedzi tam, za zasłoną.- wskazała sugestywnie kotarę, mając nadzieję, że mężczyźni nie oprą się okazji spojrzenia w to miejsce. Kąciki jej ust wcale nie uniosły się w uśmiechu, skąd. I wcale nie patrzyła na Waltera- wtedy by nie wytrzymała.

Montagu chciał coś powiedzieć, ale otworzył na moment usta, jakby chciał połknąć muchę, po czym moment później zamknął. Wprawdzie nie miał pojęcia, skąd panu Notaro przyszła do głowy sugestia, że minister ds. Indii wywodzi sie z Indii, ale złożył to na karb po pierwsze cudzoziemskiego pochodzenia, po wtóre filmowej wyobraźnie. Jednak odpowiedź Doris powaliła go na podłogę niemal. Szybko wychylił szampana, żeby cokolwiek zrobbić, bowiem przy takim responsie panny Peel, po prostu czuł, że bierze go czkawka. Taaaak, szampan, potem kolejny, złagodził nagły szok.

- Wybaczcie na chwilę. Musze sprawdzić, czy ktoś nie ukrył się wśród kanapek- odparła, nadal starając się nie patrzeć na żłopiącego szampana Waltera - Biedak, mógłby dostać alergii od kawioru...

Ruszyła w stronę stolika z wytwornymi kanapkami i drinkami, mijając wyjście na taras i stolik do brydża. Jej wzrok zatrzymał się na wchodzącym do salonu ciemnowłosym mężczyźnie w dość staromodnym stroju.

Szampan szybko się skończył w dwóch niewielkich lampkach. I dobrze, gdyż niespecjalnie przepadający za alkoholem Walter poczuł lekkie ciepło rozchodzące się po ciele. Póki co, uznawał, swoje zrobił. Pokazał się w towarzystwie lady Peel, kto go chciał, ten widział, jacyś żurnaliści niewątpliwie odnotowali ten fakt, czyli sprawa, przynajmniej na teraz dawała się uznać za załatwioną na cacy. Zresztą, Doris gdzieś wyszła, zaś on chciał chwilę odsapnąć.
- Panie Notaro, Thor, panowie wybaczą. Niewątpliwie będzie jeszcze okazja porozmawiać. Panowie pozwolą, że ich opuszczę. Muszę zaczerpnąć nieco świeżego powietrza - rzeczywiście, właściwie tak obserwując, wszyscy nawiązywali relacje ze wszystkimi, rozmawiali, grali, ziewali … Natomiast faktycznie Walter chciał chwilę postać sobie samotnie na tarasie, lub po prostu wyjść przed pałac, poprosić o bujany fotel oraz trochę pooglądać gwiazdy mając nadzieję, że alkohol wyparuje. Tak, ten ostatni pomysł wydał mu się najlepszy. Szampan szybko wyparowywał, natomiast Walter Montagu miał względny spokój. Cały harmider wesela został gdzieś za nim, choć oczywiście, większość głośnych rozmów z tarasu, lub muzyka, także tutaj dochodziła do jego uszu. Jednak znacznie ciszej. Oceniał uśmiechajac się, że pomysł bujanego fotela był naprawdę tym, czego właśnie pragnął.
 
Kelly jest offline  
Stary 30-03-2012, 14:42   #15
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zbliżając się do Egona i Dalii Ian przyglądał im się bacznie. Oceniał sytuację i zachowanie obojga.
Czy była piękna? Tak. Acz nie olśniewająco. Dalia Black była niewątpliwie ładna, ale czy to wystarczyło, by Egon zmienił nagle swe plany? Chyba tak, sądząc po maślanych oczach jej narzeczonego.
Stukając parasolem o parkiet podszedł do obojga.- Egon, przyjacielu... Nie wiem jak zdołałeś ukryć przed szmatławcami tak uroczą istotkę. Może przedstawisz nas sobie, a potem... opowiesz, jak się poznaliście?
Dalia przez chwilę dławiła w sobie gniew na impertynenta przerywającego jej przyjemną pogawędkę z Margaret Hastings. Po jej twarzy przemknął wyraz irytacji, błyskawicznie zastąpiony słodkim uśmiechem. Spojrzała wyczekująco na Egona, przedstawi jej Iana?
Egon jednak, wyglądał na zaskoczonego i trochę jakby … Nie, to musiało być złudzenie. Chyba że … Dalia postanowiła, że za wszelką cenę dowie się kim jest ten odrobinę ekscentryczny jegomość. Nie mogła sobie pozwolić by jakiś nieoczekiwany szczegół zakłócił jej misterny plan.
- Dalio, przedstawiam ci - Egon wskazał arystokratę, lekko zmieszany - Sir Ian Ramsay, mój drogi przyjaciel - uśmiechał się. ale Dalia wiedziała, że coś jest między mężczyznami nie tak.
- Ianie, stary przyjacielu - jej ukochany klepnął Ramsay'a w ramię, zdecydowanie mocniej niż dozwalały konwenanse - Jak się miewasz?
-Gorzej od ciebie, najwyraźniej. Bowiem moja droga Joan Audrey nie mogła przybyć dzisiaj.
- odparł z uśmiechem szlachcic oddając z uścisk z równym entuzjazmem.- Nadal jesteś bliżej ślubnego kobierca, niż ja... Choć, słyszałem że to z dziedziczką Montgomery miał być ślub?- Spojrzenie Iana przesunęło się po Dalii, a uśmiech wydawał się przyjazny.- Choć przyznaję, tak piękna kobieta może zauroczyć i ukraść serce. Więc, jak żeście się poznali?
Egon uśmiechnął się trochę bardziej pewnie. Czego miałby się niby obawiać ze strony Ramsay'a? Chyba wpadał już w paranoję. Ale miał przecież swoje powody. To nie jest paranoja, jeżeli naprawdę istnieją ludzie, którzy chcą cię dopaść. I to tak blisko.
- Spotkaliśmy się w Egipcie, na rejsie po Nilu. Dalia kręciła tam swój najnowszy film - uśmiechnął się i objął ramieniem narzeczoną.
- “Klątwa Mumii” - zamruczała aktorka uśmiechając się tajemniczo.
-Mumii? Zemsta nieboszczyków owiniętych w bandaże?- spytał Ian przypominając sobie to, co wie o Egipcie.- Dość oryginalny pomysł na film.
Po czym rzekł z przyjaznym uśmiechem.- A ty, Egon ? Co robiłeś w Egipcie. Bo chyba nie przerzuciłeś się na aktorstwo, co?
Młody Hastings zaśmiał się radośnie.
- Broń boże …
- To ja tutaj gram -
wtrąciła słodko Dalia i Ian miał niejasne wrażenie, że wypowiedziała właśnie prawdę absolutną.
- Zaprosił mnie Seamus McDonnel - Amerykanin pochodzenia irlandzkiego, Ramsay niewiele o nim wiedział, poza tym że był idiotycznie bogaty i był życiowym partnerem jakiejś środkowoeuropejskiej księżniczki - Łaziliśmy po piramidach i podróżowaliśmy z nomadami. Aż tu nagle z naszą karawaną wpadliśmy prosto na plan “Mumii”.
- Był nieludzko umorusany - skomentowała Dalia, a Egon wzruszył ramionami.
- W to nie wątpię. Bliski Wschód ma wiele uroków, ale piach do nich nie należy.-odparł żartobliwym tonem Ian. Spojrzał badawczo po obojgu pytając- A więc, miłość od pierwszego wejrzenia?
- Od pierwsze go morderstwa. -
zażartowała Dalia, a Egon zaśmiał się nerwowo.
- No doprawdy, Dalio- skarcił narzeczoną żartobliwie.
-Od pierwszego morderstwa? Partnerzy w zbrodni?- Ian podjął temat swobodnym tonem, zupełnie jakby rozmawiali o pogodzie.- Nic tak nie cementuje związku jak wspólna tajemnica, nieprawdaż?
Liczył, że oboje wyjaśnią ten swój mały żarcik.
- Głupstwo - machnęła ręką Dalia - Cztery osoby zginęły na planie. Tubylcy zaczęli biadolić o klątwie - przewróciła oczami - Ale dzięki temu film okazał się kasowym sukcesem.
-Morderstwa raczej nie są głupstwami. Naprawdę ktoś mordował ludzi podczas kręcenia filmu? -
spytał nieco zaskoczony Ian.- A co na to egipska policja?
- Byli bezradni -
westchnął Egon. Dalia uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Byli nieudolni - stwierdziła kategorycznie - Jedyne co, ten Debois, detektyw …
- Tak, wydawało się, że był na jakimś tropie -
Egon wtrącił - Ale i jemu nie udało się nic wskórać.
- Zdjęcia się skończyły, rozjechaliśmy się -
wzruszyła ramionami Dalia, a potem uśmiechnęła się słodko - A ja i Egon wybraliśmy się na rejs po Nilu.
-Czyli to tubylcy ginęli? To nic dziwnego, że sprawców nie wykryto. Beduini i rodowici Egipcjanie niekoniecznie pałają do siebie uczuciem. -
stwierdził Ian i uśmiechnął się. -Egon, ty farciarzu. Taka urocza wycieczka po Nilu, z taką kuszącą kobietą. Aż kusi mnie by samemu pozwiedzać dzikie zakątki. A kto wie, może i mnie się coś trafi.
- Ależ nie tubylcy. Francuzi głównie, dwie aktoreczki -
przewróciła oczami Dalia - Dobrze że już po swoich ujęciach. No i - pstryknęła palcami, nie mogąc sobie przypomnieć.
- Oj przestań, kochanie - mruknął Egon - Nasłuchaliśmy się już o morderstwach.
Dalia wzruszyła ramionami, pełna pokory.
-No to w takim razie opowiedz o podróży po Nilu. Chyba że najciekawsze fragmenty, nie nadają się na takie okazje? W takim razie powinnyśmy później znaleźć okazję na rozmowę w cztery oczy.- zażartował Ian pytając Egona.
Młody dziedzic uśmiechnął się szeroko, ale zmilczał szczegóły romantycznej wyprawy.

Ten, dość niezręczny moment wybrała Lady Aston by włączyć się do rozmowy.
- Słyszałam o tym śledztwie - jej spokojny, melodyjny głos płynął przez powietrze niczym złocisty miód - Przyjaźnię się z panem Debois, jak pani go znalazła, panno Black? - nazwisko Dalii, poetyckie, choć pospolite, w ustach Lady Aston brzmiało jak dyskord.
- Wydał mi się grubiański i przemądrzały - odpowiedziała zaciekle Dalia, ale lekki uścisk dłoni Egona na jej nadgarstku sprawił, że opanowała agresywną reakcję.
-Tak, czy siak powinniśmy porozmawiać we dwóch, powspominać dawne czasy. I to duży, że tak powiem... gest dobrej woli z mej strony. Zawsze to bardziej kuszą takie rozmowy z piękną kobietą.- rzekł żartobliwym tonem Ian, choć jego propozycja była całkiem poważna. Naprawdę był zainteresowany porozmawianiem z Egonem z dala od Dalii i ciekawskich uszu dookoła. Porozmawiać o Elizabeth i jej gwałtownej reakcji. Miał bowiem wrażenie, że przy okazji tego całego narzeczeństwa Egon zaczął poruszać jak słoń w składzie porcelany, robiąc sobie niepotrzebnych wrogów.
Młody Hastings skinął głową, aprobując pomysł przyjaciela. Jego mina nie zdradzała jednak zbytniego entuzjazmu, chyba przeczuwał, że może to nie być przyjemna rozmowa.
Następnie spytał lady Aston.- A kim jest ten pan Debois, jeśli można spytać?
- Detektyw, francuz, mój drogi przyjaciel. Miał mnie odwiedzić po powrocie ze swoich europejskich i pozaeuropejskich - tu skłoniła głowę w stronę młodych narzeczonych - Wojaży, ale jego pociąg utknął gdzieś w Alpach. Wielka strata, nieprawdaż? - spojrzała z uśmiechem na Dalię - Jestem pewna, że miałby wiele do powiedzenia.
Młodsza z kobiet wydała się Ianowi straszliwie blada, a jej wargi ułożyły się w zaciętą linię dezaprobaty. Zaskakujące.

Ian obserwował całą trójkę z wyraźnym zainteresowaniem. Te delikatne aluzje i niedomówienia zostały tylko spotęgowane przez wypowiedzi lady Aston. W dodatku nie tylko atmosfera tajemniczości narastała, także i agresja.
Stara wadera kontra młoda wilczyca. Która zwycięży? Obie stały naprzeciw siebie niemalże obnażając kły. Tylko czekać, aż poleje się krew.
-My tak tu stoimy, pozostawiając swoje kieliszki, jak i naszych drogich pań puste.-wtrącił żartobliwym tonem Ian próbując rozładować atmosferę choć trochę. –Ponieważ zakochany mężczyzna nie powinien zostawiać swej wybranki na zbyt długo, to ja się tym zajmę. A więc? Na jakież to drinki urocze panie mają ochotę? I proszę się rozchmurzyć, taka okazja wymaga uśmiechu dodającego urody.
Po zebraniu zamówień, Ian ruszył do stolika. Owszem, mógł zaczepić jakąś służkę z tacą z alkoholem. Chciał jednak dać kobietom czas na ochłonięcie. Bowiem rozmowa robiła się coraz bardziej... intrygująca.

Niczym rekin tnący płetwą grzbietową fale oceanu, sir Ian podążał do „szwedzkiego stołu” z przekąskami. Swym energicznym chodem i stukotem parasola o parkiet bez problemu przebijał się przez tłumy gości zmierzając ku swemu celowi.
Rozmowa bowiem z Egonem i jego narzeczoną, była... ciekawa i intrygująca.
Nie zauważył, że w tym samym kierunku zmierza ktoś jeszcze. I dopiero przy bufecie, skupił spojrzenie na kobiecie.
- Myśmy się chyba, jeszcze nie mieli okazję poznać. Bo z pewnością zapamiętałbym tak uroczy klejnot. Ramsay, sir Ian Ramsay.

Doris położyła kawałek pikla na kawior, zabrała z sąsiedniej misternej kanapeczki ser, a w zamian podrzuciła swoją oliwkę- nie cierpiała oliwek. Wszystko to robiła lewą ręką, bo w prawej trzymała papieros. Dopiero skończywszy kreowanie przekąski, odwróciła się ku mówiącemu.
- Nie mam dzisiaj biżuterii - wzruszyła ramionami z nikłym uśmiechem, mierząc ciemnowłosego mężczyznę całkiem życzliwym spojrzeniem. A potem wgryzła się w kanapeczkę godną lorda.
- Jedno trzeba Hastingsom przyznać. Mają świetną kucharkę- powiedziała z uznaniem.
-Oko mężczyzny nie docenia klejnotu wydobytego z wnętrza ziemi. Oko mężczyzny, docenia...- szlachcic przesunął spojrzeniem po całej postaci Doris. Uśmiechnął się zawadiacko.- urok tego to skrywają pod sobą kobiece suknie. Inny to rodzaj klejnotów, ale jakże miły naszym oczom.
Zamyślił się dodając.- Niemniej, nadal nie zdradziłaś swego imienia. Jesteś... kopciuszkiem? Uciekniesz o północy gubiąc pantofelek?
Zerknął w kierunku Egona.- W takiej sytuacji, obawiam się że pomyliłaś przyjęcie. Tutejszy książę, ma już naddatek księżniczek.
- Obawiam się, panie, że to tyś pomylił bajki.- Doris w zadumie pokiwała głową, przełknąwszy kawior.- Ciut więcej limonki... i byłaby poezja. Nie jestem kopciuszkiem. Zjadam książąt i to bez kawioru...
Uśmiechnęła się, całkiem dziewczęco.
- A poza tym, to panowie się przedstawiają pierwsi. Poczęstuj się kanapeczkami, doskonałe.
Mężczyzna ujął swą dłonią jej dłoń i nachyliwszy się ugryzł kawałek kanapki którą trzymała. Po czym przełknął i rzekł.- Rzeczywiście pyszna. A więc... nie przedstawiłem się? Skoro nie to pewnie ten błąd będę musiał naprawić. Bowiem nie każda kobieta może się chwalić tym, że Ian Ramsay je z jej ręki.
Uśmiechnął się i rzekł.- I to by było chyba tyle w kwestii przedstawiania. Imię, nazwisko. Reszta mego życiorysu, jest zbyt prozaiczna by się nią chwalić. A więc... skoro nie Kopciuszek, to jaka to bajka?

- Aaa!- dopiero skojarzyła nazwisko, wszak wymienił je już wcześniej- Myślałam, że pytasz panie o jubilera... coś tam o klejnotach było. Obawiam się, że nie myślę dzisiaj zbyt dobrze. Wszystko przez tych reporterów, krowy na drodze i inne przypadki. Doris Peel.
Przyjrzała się, jak pożarł jej kanapkę. Musiał być bardzo głodny.- Jesteś pewien, że nie boisz się ze mną rozmawiać, sir Ianie? Już widzę ten nagłówek w jutrzejszym ‘Timesie’ : Czyżby następna ofiara?
Spojrzała na podgryzioną resztkę kanapki. Miała długie rzęsy, a jej cera była zwyczajnie opalona, nie tknięta makijażem.
- To bajka o niegrzecznej Doris, która zabłądziła daleko od domu - westchnęła w końcu, odpowiadając na pytanie mężczyzny. Odłożyła ogryzek kanapki na stół i wsunęła do ust zgasłego już papierosa. A potem zaczęła szukać zapalniczki.
-Madame, to skąd się przychodzi... nie ma znaczenia. Ważne zaś, dokąd się zmierza. -rzekł Ian wyciągając zapalniczkę i odpalając jej papierosa.- Poleciłbym drzwi mego pokoju na wieczorną przystań, ale... -
Uśmiechnął się nieco ironicznie.- Mogłoby się wtedy okazać, że pani następna ofiara jest w istocie przebiegłym drapieżnikiem.

Zaciągnęła się dymem tak, jakby łapała oddech niczym tonący.
- Czy idący wybiera drogę, czy droga idącego?- wzruszyła ramionami. Czarna, lejąca się wieczorowa suknia odsłoniła jej plecy, gdy odwróciła się szukając wzrokiem drinków.- Nie szukam ofiar ani tym bardziej drapieżników, po prostu chwilowego spokoju, sir Ianie. Wyczerpałam limit ekscytujących wydarzeń z mego życia na najbliższe kilka lat. - zajrzała pod stół, unosząc czubkiem wieczorowego pantofelka fałdy obrusa - Ciekawe, gdzie siedzi reporter i kto z gości jest tajnym korespondentem ‘Sunday Morning’ czy innego brukowca. Bo nie wierzę, że nie przekupili gości lub służby.... -zmrużyła kocie oczy, patrząc na sir Ramsay’a.- Przyznaj się, panie... która gazeta cie nasłała?
-Gazeta uniwersytecka Oxfordu. Badamy faunę tutejszego parku. Będzie z tego ładny artykulik o ziębach.-
odparł z ironicznym uśmieszkiem Ian wzruszając ramionami i nalewając sobie sherry.-Nawet jeśli jakieś brukowce przybyły na tą małą imprezkę, to oczka ich przedstawicieli są skierowane na Egona i panną Black. Jestem zresztą pewien, że zgodnie oczekiwaniami narzeczonej Egon. Cóż... czego ty nie lubisz, takie gwiazdki filmowe łakną jak kania dżdżu.
- Przywracasz mi nadzieję, sir Ianie -
Doris niespiesznie ruszyła w stronę pobliskiego stolika z drinkami i po namyśle, wybrała dla siebie kieliszek czerwonego wina. - Mówisz, że będę mogła na przykład wybrać się dzisiaj do parku słuchać jak śpiewają owe zięby, a rano nie przeczytam, że Doris Peel na zlecenie niemieckiego rządu szpieguje bogu ducha winne ptaszki, albo, że oddaje się ornitologicznym romansom w domku ogrodnika? Świat jest jednak sprawiedliwy. Zdrowie pary młodej.- upiła wina, a potem skinęła Ramsayowi głową.- Muszę już iść, bo Walter zaraz uzna, że jestem w niebezpieczeństwie i zacznie szukać, komu obić gębę. Szkoci tacy są, rycerskie duchy, gorące głowy. Miło było poznać, panie Ramsay.
-Mi też było miło poznać.- odparł z uśmiechem Ian popijając sherry. Nazwisko Peel jakoś nie potrafił skojarzyć. Z drugiej jednak strony, plotki z wyższych sfer opisywane w gazetach rzadko wzbudzały w nim choć cień zainteresowania.
Doris zaś ruszyła przez salon, wymijając stojące grupki gości, nie witając się z nikim, wysoka, szczupła postać, otoczona mgiełką dymu.
Ian nie wspomniał jej, że sam jest Szkotem. Choć długi pobyt na uniwersytecie zatarł nieco jego akcent, to jednak nazwisko nadal wszak miał szkockie.
Zastanowił się czy nie uwieść owej Doris Peel, choćby po to by sprawdzić rycerskość owego... Waltera. Dawno już nie miał okazji do ciekawego pojedynku szermierczego, od czasów studenckich bodajże. Niemniej przeszukując w pamięci imiona szkockich szlachciców wartych skrzyżowania ostrzy Ian nie natrafił na żadnego Waltera. A z dawania nauczek słabeuszom już wyrósł.
Poza tym, miał w tej chwili ciekawsze rzeczy na głowie. Wziąwszy więc zamówione drinki ruszył z powrotem w kierunku Egona i dwóch czających się przy nim niczym wrogie sobie harpie, kobiet.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-03-2012 o 14:54.
abishai jest offline  
Stary 30-03-2012, 15:02   #16
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Maura & Kelly

Waltera nie było w salonie, a Doris nie miała ochoty na poznawanie krewnych i znajomych królika. Wyszła na taras, zgasiła papierosa na barierce i rozejrzała się. Wątpiła, by Walter zaszył się z jakąś damą w buduarze lub zaczepiał pokojówki- nie widziała go też wśród salonowych lwów. Pewnie więc opuścił budynek- a jakże, ujrzała go z tarasu, na trawniku przed pałacem.
Zarzuciła na ramiona jedwabny szal w kolorze księżycowej mgły i ruszyła ku przyjacielowi przez mroczną połać trawnika.

Właściwie miał nadzieję na to, że jego przyszywana narzeczona przyjdzie. Walter nie był odludkiem, ale nie lubił zgromadzeń osób, które, jak wiedział, są sobie obojętne, często co najwyżej udają uprzejmość oraz prowadzą bezsensowne rozmowy. Co innego grono znajomych, dobra lampka szampana oraz łono natury. Lubił Doris, choć wiedział, że bez specjalnej wzajemności i, może za wyjątkiem zajętego dyskusją Thora, znał ją lepiej, niż innych gości.

Podniósł się na fotelu, gdy podeszła.
- Piękne gwiazdy oraz pomimo wszystko nieco ciszej – wyjaśnił.
- Urwijmy się stąd- mruknęła, zdmuchując niesforny lok, który opadał jej na nos - Nikogo prawie niż znam, jest nudno jak na rozgrzeszeniu dziewicy, a jakiś lew salonowy zjadł mi kanapkę. Gdzie się podziały stare, angielskie maniery? Znasz jakieś miejsce, gdzie możemy uciec na wagary, Walterze?
- Zjadł ci kanapkę? - nie zrozumiał Walter. - Aaa, znaczy kelner roznosił, planowałaś wziąć jakąś z tacy właśnie, tymczasem ktoś ciutkę cię wyprzedził porywając zdobycz - załapał. - Ale co do urwania się, masz we mnie wspólnika - przyjął entuzjastycznie pomysł. Zdecydowanie impreza zaczynała mu się podobać, skoro mógł ją zostawić za plecami. wprawdzie nie znał terenu, ale ... - Thor kiedyś opowiadał mi, że jest tu całkiem niezłe jeziorko oraz wyspa nieopodal jednego z brzegów. Ponoć można gdzieś na brzegu znaleźć niewielka przystań oraz łódkę. Może masz ochotę popływać? - spytał. - Wiosłowanie biorę na siebie, tylko musielibyśmy wziąć jakąś lampę.
- Mówisz do właściwej osoby – zapewniła- Jestem doskonałym złodziejem lamp! Zaczekaj chwileczkę i popilnuj moich butów! Nie chciałabym, by jakiś książę połasił się na mój pantofelek.

Zzuła wieczorowe, maleńkie pantofelki, rzucając je w trawę obok Waltera, wcisnęła mu w dłonie swoją jedwabną chustę i pobiegła w stronę pałacu jak psotny chochlik, znikając po chwili w mroku. Minęło trochę czasu, nim powróciła – niosła lampę naftową z długim uchwytem w kształcie kabłąka, solidnie osłoniętą obudową przed wiatrem.


- Ukradłam z domku ogrodnika- wyznała, lekko zdyszana, z łobuzerskim uśmiechem- Możemy iść na wyprawę!
- Dobrze, ale załóż buty - przypomniał jej. - To ponoć kilkaset metrów stąd, za parkiem, czyli pewnie w tamtym kierunku. Fiu fiu, jednak masz rozmaite talenty - udało mu się uśmiechnąć, jednak także on cieszył się na ich wyprawę na tajemniczą wyspę. Nawet, jesli nie była to Tajemnicza wyspa z powieści Juliusza Verne'a, tylko niewielka połać ziemi na jeziorze nieopodal Hastings Hall. Wziął lampę od dziewczyny, zapalił i trzymając rosnący oszklony pomieniek lewą ręką, prawe ramię podał pannie Peel. - wobec tego orlice oraz orły do boju - zaintonował ruszając.
- Po trawie w wieczorowych szpilkach?- spojrzała na niego tak, jakby zaproponował jej coś zdrożnego - Walt ... one kosztowały tyle, co roczna pensja twojego szofera. A poza tym obcasy wbijałyby się w ziemię. Nic z tego, idę boso. W końcu to Anglia, nie Grenlandia.- ujęła buciki w rękę za srebrzyste paseczki i nic sobie nie robiąc z rosy, nachyliła się ku niemu, by zabrać narzutkę z jego rąk. Ich twarze zbliżyły się... W tym samym momencie błysnął flesz.
- Tam!- wskazała krzaki nieopodal nich, przez które przedzierała się jakaś wysoka postać, po czym wydarła lampę z rąk Walta- Sukinsyny!
- Złodziej, łapać złodzieja! - krzyknął Walter, doskonale sobie zdając sprawę, że ów złodziej, to co najwyżej chciałby skraść nieprzyzwoitą fotkę. Jednak skoro władował się na prywatny teren tak właśnie mógł go potraktować. - Zlodziej, mam go, Dora! - przyładował kopniaka pomiędzy nogi zaskoczonemu osobnikowi, który właśnie usilował podnieść aparat fotograficzny. Nie zdążył.
- Aaaaaaugh - wyrwało mu się, zaś oczy trafionego butem reportera na moment przypominały zakrętki od słoików swoją wielkością.
- Och, to chyba nie złodziej - uprzejmie wtedy stwierdził Montagu. - Czyżby reporter?
- przypadkiem stanął mu na aparacie. Jakby nie było, nocą mogą się zdarzyć takie prozaiczne pomyłki.
Doris przyjrzała się twarzy zbolałego i sponiewieranego napastnika, skoro tylko dobiegła do nich ze swoją lampą, butami i szalem, powiewającym za nią jak skrzydła Nike.
- Manchester Guardian- powiedziała mściwie - Znam was na pamięć. Jakże nam przykro, że pan Montagu wziął pana za złodzieja. To ten szkocki temperament, bronił posiadłości przyjaciół... Ale służba już się panem zaopiekuje – z oddali widać było sylwetki ludzi, zmierzających w ich stronę. Doris spojrzała na Walta- pora, by zmykać.
Nic nie mówiąc, ruszyła boso przez trawnik, jej sylwetka wtopiła się w mrok.


Jezioro westchnień stanowiło całkiem spore, choć płytkie rozlewisko, porośnięte trzciną, szuwarami i lilią wodną, która cudownie wyglądała pod padającymi na nią promieniami księżycowego światła. Od strony Hasstings Hall otoczone było parkiem, który stopniowo przechodził od lewej strony w wierzbowy las. Od pozostałych stron jeziora dotykały łąki oraz pokryte nieskażoną zielenią ugory. Niekiedy chłopi zyskiwali pozwolenie lorda Hastingsa, by wypasać tutaj swoje bydło, jednak akurat w noc wesela krów nie było. Zresztą gdyby nawet, znajdowałyby się znacznie dalej. Najciekawszym miejscem an jeziorze była niewielka wysepka. Thor opowiadając wspomniał, że tutaj pierwszy lord Hastings jeszcze za czasów Wilhelma zdobywcy spalił oraz zniszczył gniazdo pogańskiej magii, ponoć uprawianej za cichym pozwoleniem poprzednich włodarzy tych ziem. Normanowie jednak nie cackali sie z jakąkolwiek magią. Ich czary były silne, bo stalowe oraz ostre. Kto poddał im się, zażywał spokoju, kto nie, powinien liczyć na ich pomstę. Właściwie Thor nie wiedział, czy to legenda, czy nie, ale wchodząc na pomost, gdzie była przywiązana łódka, Walt wspomniał Doris na temat tej historii.

- Wolę pogańską magię niż te hieny z gazet... - Doris usiadła w łodzi, kładąc swoje buty pod nogami i podtrzymując jedną ręką lampę. Blask zatańczył po wodzie jak mała, baśniowa wróżka. Jedwabny szal na ramionach, zupełnie niestosowny na taką wyprawę, nadawał jej wygląd zagubionej czarodziejki.- Mogę ci świecić, Walt i recytować Tennysona. Znasz 'Panią z Shalot'?
Miękkim głosem podjęła:

- A gdy się wreszcie kończył dzień,
Zepchnęła łódź i legła weń.
Szeroki strumień poniósł hen
Panią na Shalott.

Suknia jej luźna, śnieżnobiała
Miękko wzdłuż łodzi burt leżała.
Pod liśćmi świeca zamierała
Mroczna noc z wolna zapadała
I ogarniała Camelot...

Wyciągnęła się w łodzi, nadal podtrzymując lampę i zamknęła oczy, słuchając, jak Walter chlupie wiosłami. Potem westchnęła.
- Ale ze mnie wariatka, prawda, Walt?

Uśmiechnął się lekko.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę - potwierdził dwornie wskakując do łodzi, która zachybotała się pod jego stopami. Położył lampę na przodzie oraz podał jej rękę.- Madame, prosimy. inna rzecz, że jeden mój znajomy mówił: Gdybym był przeciętniakiem, mówiliby żem wariat, skoro zaś jestem księciem, mówią żem oryginał! Dlatego Doris, zawsze myśl na swój temat zawsze wyłącznie jako o kobiecie oryginalnej, nigdy wariatce - uśmiechnął się. - Ja także lubię Tennyssona oraz legendy arturiańskie, do których nawiązuje ten utwór. Widziałas obrazy Waterhouse'a przedstawiające ową damę?
- Widziałam... nawet pozowałam młodemu Bedfordowi do portretu jako Pani z Shalott. Nie wiesz, jak trudno jest leżeć pięć godzin na dwóch krzesłach, podczas gdy polewają cię wodą, by podkreślić kształty...- uśmiechnęła się w mroku, wpatrując w fioletowiejące niebo- Walt... chcę byś coś wiedział. Wiem, że mi uwierzysz, bo nie mam potrzeby kłamać. Książę Oskar nigdy nie był moim kochankiem. Dlatego tym bardziej bolą te... głupstwa w gazetach. I ojciec... on przejął się naprawdę. Dziękuję, że chcesz pomóc... ale wybacz mi, jeśli część tego brudu spłynie na ciebie. Po prostu...- ucichła. Czy to aura, czy spokój nocy, czy jakieś dziwne moce wyspy ku której płynęli- Doris otworzyła się w końcu.

Wiosłował zawzięcie, jak każdy mężczyzna chcący udowodnić swoją męską siłę.
- Wiesz, dlatego właśnie mnie do tego wzięli. Większość reporterów po jakimś czasie się zaziewa. Wiem, co mówią na mój temat. Mają nawet trochę racji. Nie martw sie Doris, przecież po to ma się znajomych, żeby pomagali, prawda? Tacy przyjaciele, którzy są tylko wtedy, kiedy towarzyszy ci powodzenie, to funta kłaków warte oprychy. Cieszę się, że mogę ci pomóc, choć przyznaję, że ojciec oraz lord Thompson mnie zaskoczyli tą właśnie prośbą. Cóż, mam nadzieję, że się uda. Natomiast co do księcia, naprawdę od początku w to nie wierzyłem. Ten pruski arystokrata oraz ty? Nie było siły - powiedział z przekonaniem. - Zaś co do leżenia - nagle stanęły mu przed zwierciadłem wyobraźni smukłe kształty Doris, które podkreślały przylegające do ciała suknie. Chyba lekko się zaczerwienił, jednak nocą nie było widać. - Co zaś do leżenia, wyobrażam sobie, jak starałaś się powstrzymać ziewanie podczas tego pozowania do obrazu lady.

Łódź zaszurała ocierając rosnące przy wyspie trzciny.
- Wysiądziemy na chwilę, czy opływamy?
- No jakże nie wysiąść! Może jakieś nimfy czy wróżki spotkamy?- leniwie wysunęła się z łodzi, biorąc w garść wieczorową suknię, jej łydki i stopy zachlupotały na płyciźnie, gdy brnęła do brzegu. Zatrzymała się z lampą, która wzięła z dziobu, czekając na mężczyznę. Była w niej żywiołowość i pewna dzikośc, nieco leniwa, jak u leśnego kota. Znalazłszy się na trawie, wśród bagiennych storczyków, szuwarów i słodko pachnącego tataraku, brnęła dalej, ku wyłaniającemu sie z mroku pagórkowi. I nagle zasmiała się- bo to było zabawne, uciec tak z przyjęcia, jak dwoje wagarowiczów, pobic reportera, narazić się na potworne spekulacje. Cóż, zostawiali za sobą zastraszającą smugę skandalu, to pewne.

Dalej trzciny nie pozwalały dopłynąć. Wyskoczył za nią z łodzi. Woda nie była zimna, najwyżej buty oraz spodnie się potem wysuszy. Ona szła pierwsza natomiast Walter ciągnął łódź. Wreszcie obydwoje wyszli na brzeg. Sama wyspa nie była duża. Składała się z niewielkiego pagórka, na którym rosła kępa wiekowych, pokręconych starością drzew. Ich gałęzie, poruszane nocnym wiatrem szumiały dziwną pieśń.
- Tutaj rzeczywiście wygląda dziwnie - przyznał rozglądając się. Jednak miejsce owo miało swoją urokliwą urodę. Tajemniczą nieco, ale bardzo czystą, naturalną, promieniującą przyrodą. Wiał wiatr, szumiały drzewa, pluskaly fale, niekiedy zaś ptaki nocne śpiewały swoją pieśń.
- Siądźmy sobie i po prostu posiedźmy.- zaproponowała, wydostając sie na szczyt pagórka. Było tu sucho, wonna trawa polyskiwała w mroku jakimiś bielejącymi kwiatami. Lampa rzucała chybotliwe cienie. Dziewczyna opadła na trawę, a jej udo błysnęło złotawo w rozcięciu mokrej, zmiętoszonej sukni.- Jak nam się zechce pogadać, to pogadamy, a jak nie, będziemy milczeć. Mam nadzieję, że żadna dama nie spoliczkuje mnie jutro, że egoistycznie zagarnęłam cię dzisiaj dla siebie, Walterze...
Poklepała trawe obok siebie, zapraszając, by usiadł. Jak prosto i dobrze rozmawiało sie z Walterem- tchnęło od niego poczucie solidności, a także, co przyznała niespodziewanie- całkiem miły, męski urok.

- Żadna dama mnie raczej nie zna, ani również ja żadnej, poza tobą. Dlatego nie sądzę, zamiast tego jednak przypuszczam, że kilku panów może mnie wyzwać na pojedynek, albo przynajmniej myśleć na ten temat. Widziałem, jak niektórzy gentlemani lub pseudogentlemani jedli cię wzrokiem. Oczywiście przy okazji wcinania twoich kanapek - stwierdził dziwnie nieokreślonym tonem siadając obok oraz wpatrując sie w jej twarz. Pozwalając sobie przy okazji, zerknąć na smukłe udo, ale głównie patrzył na twarz oraz oczy. - Ciekawe ... - chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nagle przerwał. - Doris, czy mi się zdaje, czy to ktoś ... - wskazał dłonią. Gdzieś daleko, na przeciwległym brzegu jeziora pojawiła się druga łódź, niewielka. Jakaś ledwo widoczna postać sterowała nią odpychając się kijem. Łódź wypłynęła kilka metrów chowając się za szuwarami. Tam, już naprawdę ledwo widoczna przystanęła, potem znowu wróciła planując płynąc powrotną trasą.

- Powieś ich głowy na murach zamku Hastingsów - wzruszyła niefrasobliwie ramionami. Przyjrzała się łodzi dośc ponuro.
- Tylko nie Nasz Nieustraszony Reporter...- jęknęła, a potem pociągnęła Walta na trawę- Kryć się!
Wsunęła lampę głębiej w trawę i zarośla, kładąc się obok Waltera na brzuchu i opierając brodę na dłoniach. - Jak byłam mała, zawsze chciałam mieć swego rycerza...- szepnęła, uśmiechając się nikle- Jak Ginewra... albo Izolda...
Przycupnął za nią obserwując.
- Gdy byłem mały, zawsze chciałem być Garetem. Tak, wolałem Gareta od Lancelota, Gaweina oraz innych. On jako jeden z nielicznych potrafił połączyć ideały rycerstwa walki oraz miłości. Ech, czasy się zmieniają, ale idee młodości nieraz pozostają w nas, jednak póki jesteśmy razem, Sir Walter oraz jego mocne ramie jest do twoich usług, o pani - stwierdził najpierw zadumany, potem zaś uśmiechnięty naśladując rycerską przysięgę. Inna rzecz, że Montagu miał taki głupi zwyczaj, że naprawdę staral się dotrzymywać słowa i jego obietnica wsparcia Doris stanowiła dla niego coś bardzo ważnego. Raz ze względu na obietnicę, ale dwa, na osobistą sympatię. - Ale jeśli to rzeczywiście reporter, to całkiem odważny z niego gość. Niemniej, nie damy mu szansy na odniesienie zwycięstwa. Musiałaś mieć naprawdę nieciekawie przez tych pismaków, nawet nie wiem, jak to wytrzymywałaś - przyznał przypuszczając, że on chybaby zaczął się szybko wściekać.
- Musiałam... ze względu na ojca.- przewróciła się na plecy i zaczęła gryźc jakąś zerwaną trawkę, patrząc w gwiazdy- Znasz go... to go omal nie złamało. Wszyscy zaczeli domagać się jego dymisji. To byłby koniec...
Coś załaskotalo ją po nagim brzuchu, sięgnęła dłonią i ściągnęła jakieś owadzie stworzenie. Westchnęła.
- Chyba pora na nas... bo zaczną cię podejrzewać o porwanie...w niecnym celu.
Wstała, wspierając się na ramieniu przyjaciela. Jej oczy błysnęły.
- Sir Walterze... przyjmuję twoją służbę, a oto moja kokarda. Noś ją godnie.- zawiązała mu na szyi swój szal i parsknęła dziewczęcym, całkiem wesołym śmiechem. A potem pobiegła w stronę łodzi.

Popędził za nią. Wywalił się po drodze potykając na kawałku gałęzi oraz tłukąc nosem w piach. Po chwili już płynęli ponownie łódką w kierunku przystani. Świecił księżyc nad jeziorem Hastings Hall.
 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 30-03-2012 o 15:09.
Maura jest offline  
Stary 30-03-2012, 19:19   #17
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Nie żeby nie lubiła przyjęć. Lubiła. To jednak mimo pikantnego skandalu było niezwykle nudne. Po kilkunastu minutach siedzenie i gadani o niczym z siostrą i innymi poważnymi paniami bez słowa wstała od stołu i ruszyła w kierunku osoby, którą od dłuższego czasu obserwowała.

Elisabeth stała samotnie przy wyjściu na taras. Nuria podeszła niemal bezszelestnie, jak kot szykujący się do zaatakowania wypatrzonej ofiary. Stanęła za nią.

- Jak na porzuconą narzeczoną to całkiem nieźle się trzymasz - kącik jej ust uniósł się lekko do góry. - Po co tu w ogóle przyszłaś? - spytała podając jej jeden z kieliszków wina, które wzięła po drodze.

- W celach relaksacyjnych - prychnęła Elisabeth wypijając kolejny kieliszek szampana. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała na wstawioną, ale obok na stoliku stała cała bateria pustych kieliszków.

- Relaksacyjnych? -
powtórzyła nie kryjąc rozbawienia - zawsze mogłaś zrelaksować się - tu skinęła na puste szkło - w domu. Nie sądzisz, że to dość poniżające upijać się na zaręczynach byłego narzeczonego?
Rzut oka na stolik podsunął Nurii pewne niepokojące spostrzeżenie. Czy tu nie było szpikulca do lodu? Takiego z macicą perłową na rączce?

Elisabeth spojrzała kobiecie prosto w oczy, to było dziwne uczucie. Za tymi szarymi tęczówkami hulał sztorm.
- Czy ja wyglądam, jakby dalsze, potencjalne poniżenie znajdowało się jakoś wyjątkowo wysoko wśród mych priorytetów? - mruknęła spokojnie.

- Nie wiem jakie masz priorytety, ale droga do ich osiągnięcia jest dla mnie co najmniej dziwna - przyjrzała się jej unosząc brew. - I jakkolwiek to brzmi mówię to w dobrej intencji - dodała po chwili głosem, który brzmiała zupełnie szczerze, mimo, że na twarzy hiszpanki wciąż tańczył cień cynicznego uśmiechu.

Uśmiech, którym błysnęła jej w odpowiedzi Elisabth, był natomiast iście anielski.
- Jak miło, że się pani o mnie tak martwi pani Romero. No doprawdy. kto by pomyślał - zaśmiała się perliście i dystyngowanym, spokojnym krokiem ruszyła przez salę balową, witając kolejne osobistości z nienagannymi manierami, prowadząc niezobowiązujące konwersacje i wprawiając gości w osłupienie samą swoją obecnością.
Trzeba przyznać, że bardzo dobrze się trzymała z taką ilością alkoholu we krwi.
- Panno - mruknęła za oddalającą się kobietą. Wzrok Nurii przykuł metaliczny błysk, czegoś srebrzystego w ukrytej pośród falban sukni dłoni Elisabeth. Co więcej, mimo drobnych zawirowań, taneczne kroki, prowadziły niedoszłą pannę młodą prosto w objęcia szczęśliwego narzeczonego. Egon nie miał pojęcia, co go czeka.
Romero przyglądała się sytuacji z zaciekawieniem. - Czy ona chce... nie to niemożliwe - myślała - a może.
Wypiła wino jednym haustem, odstawiła kieliszek i wolnym krokiem, jak gdyby nigdy nic ruszyła z Elizabeth.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 01-04-2012, 00:28   #18
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xPXwkWVEIIw[/MEDIA]

Po sali krążyły służące z tacami pełnymi kieliszków szampana. Stojący przy barze mężczyzna zdecydowanie preferował jednak mocniejsze trunki. Kiedy wreszcie obsługujący wyjątkowe potrzeby patronów młodzieniec nalał mu kolejny kieliszek bursztynowego płynu, postanowił zasalutować orkiestrze, która właśnie zabierała się za coś bardziej sprzyjającego tupaniu nóżką. Ktoś musiał w końcu stwierdzić, że obecni wystarczająco się nagadali.


Morgan, zwany Lobo. Któryś z jego starych naczelnych stwierdził, że w hiszpańskim wilk to był inaczej ten, który pożera twoje wnętrzności i sprawia mu to niepohamowaną przyjemność. Czy coś równie niedorzecznego. Trzeba było jednak przyznać, że było w tym trochę prawdy. Morgan uwielbiał wywlekać prawdę ze swoich ofiar.
Przed wojną zajmował się głównie polityką. Trochę pisał też o podnoszącej łeb w Ameryce mafii. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Nie miał ochoty wracać do dawnego, męczącego życia. Postanowił wszystko zmienić. Zaczął od porzucenia upierdliwej żony, która i tak pieprzyła się z każdym jego kolejnym szefem. Przeprowadził się też na stałe do Europy, i tak spędził tu nieprzyzwoicie dużo czasu, jako korespondent wojenny. Na koniec, postanowił się przebranżowić. Szybko się jednak okazało, że pisanie jest jego jedynym w miarę komercyjnym talentem. Zaczął się więc najmować w tabloidach. Był całkiem zadowolony z zarobków, zwłaszcze że większość tekstów pisał na kolanie, zmyślając jak leci.
Jego wzrok padł na ciemnowłosego mężczyznę przy kominku. Włoch z pochodzenia. Jakby znajoma twarz, ale młody. Lobo miał wrażenie, że widział go gdzieś jeszcze jako gówniarza. Przyklejonego do nogi jakiegoś ważniaka, zapewne. Wzruszył ramionami. Dziś miał inne zajęcie, potrzebował czegoś o tej małej Peel. Westchnął i wydoił kolejną szklaneczkę. Dobra rzecz.
- Na co mi przyszło? - zapytał retorycznie młodzieńca za barem i ruszył na poszukiwania. Dziewczynka poszła gdzieś z tym miałkim chopaczkiem, synem jakiegoś, kogoś. Nie ważne.
Wychodząc na taras nie uważał, wpadł na jakiegoś faceta.
- Morgan McQueen? - śpiewny francuski akcent wybił go z rytmu.
-Dubois? - uśmiechnął się szeroko widząc przyjaciela. Francuz miał na sobie, jak zwykle, idiotycznie wzorzysty krawat i żrącą się z nim koszulę. Dobrze było go widzieć, Morgan zaśmiał się radośnie, nie zważając na konwenanse - Co ty tu robisz, chyba nikogo tu nie zamordowano, jak nie patrzyłem?
- Ach - kiwnął głową detektyw - Zawsze powiadam … jeszcze, mój drogi, jeszcze nikogo nie zamordowano.

Jakby na zawołanie, poprzez ciszę powstałą w wyniku przerwy między numerami muzycznymi, przedarł się kobiecy krzyk. Wydawało się, że niesie go zimny, północny wiatr.
Sara była odrobinę zirytowana. Annabell gdzieś nagle zniknęła, zostawiając wszystko na jej głowie i do tego Margaret Hastings miała znowu jakieś idiotyczne żądania. Nagle sobie uzmysłowiła, że do jej sukni będzie najlepiej pasował pierścień z granatem, po babce i nie mogła po prostu sobie tego z głowy wybić. Sara musiała więc niemalże biec po bezcenny przedmiot. Prawie nie zwróciła uwagi na porzuconą, nieco wygiętą tacę, leżącą na podłodze. Zmarszczyła brwi. Potem minęła przewrócony stolik, woda z rozbitego wazonu wsiąkła w dywan, a kwiaty były podeptane i oklapłe. Co tu się wydarzyło?
Ruszyła po schodach dla służby na wyższe piętro, straciła wystarczająco dużo czasu na bezsensowną kontemplację. Pewnie ktoś za dużo wypił, albo …
Jej rozmyślania przerwał kobiecy krzyk. Zadrżała, dawno nic jej tak nie zmroziło krwi w żyłach. Ruszyła w stronę wrzasku, dochodził chyba z gabinetu Lorda Hastingsa. Przed sobą zauważyła sylwetkę pułkownika Bordona, który na chwilę zastygł zaskoczony rozdzierającym dźwiękiem.
Gdy je mijała, otworzyły się gwałtownie drzwi do czerwonego pokoju i wyszedł przez nie na korytarz Guy Hastings. Przygładził ręką zmierzwione włosy, pod na w pół rozpietą koszulą widać było krwawe zadrapania po długich paznokciach, wyglądał zupełnie jakby … Jedno spojrzenie w głąb pokoju wyjaśniło sprawę, to tutaj się zapodziała Annabell.
Sara nie miała jednak czasu na przyglądanie się drugiej pokojówce. Rozproszył ją kolejny krzyk z gabinetu Harolda Hastingsa. Gdy dotarła do drzwi, pułkownik już naciskał klamkę. Na środku pokoju stała Celia Bones, robiąc pełen użytek ze swoich młodych płuc. Przed nią, na podłodze, powoli powiększała się plama gęstego, czerwonego płynu. W głowie Sary pojawiła się myśl prawdziwej służącej - tego się nie da sprać.
Krew, bo to była niepodważalnie krew, wypływała z leżącego na podłodze Harolda, Lorda Hastings z dziada pradziada. Był blady, leżał krzyżem, z pomiędzy oczu wystawała mu perłowa rękojeść jego ulubionego szpikulca do lodu.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 02-04-2012 o 09:41.
F.leja jest offline  
Stary 03-04-2012, 22:49   #19
 
Kiep_oo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kiep_oo nie jest za bardzo znanyKiep_oo nie jest za bardzo znanyKiep_oo nie jest za bardzo znany
Krzyk wyrwał Joyce’a z chwili głębokiego zamyślenia. Ciepło kominka i kolejna szklaneczka whisky działały na niego usypiająco. Sennym wzorkiem obserwował kręcące się wokół pary, wychwytywał urywki prowadzonych rozmów. Wolał trzymać się na uboczu i przynajmniej na razie nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Dotychczas wychodziło mu to doskonale.

Słysząc krzyk i obserwując rosnące z każdą chwilą zamieszanie, pomimo dystansu jakim darzył problemy brytyjskiej arystokracji, postanowił dowiedzieć się co jest powodem ogólnego poruszenia. Dopił końcówkę whisky, dźwignął się z fotela i z pustą szklanką w lewej ręce ruszył tam, gdzie zmierzała znaczna większość gości - w kierunku gabinetu lorda Hastnigsa.

Jeszcze zanim znalazł się na miejscu zbrodni, wiedział, co się stało. Wystarczyło kilka urywanych, pełnych paniki zdań, które dotarły do uszu Joyce’a, by wiedzieć, że popełnione zostało morderstwo. Morderstwo. W ciągu ostatnich kilku minut usłyszał to słowo jakieś kilkanaście razy. Dla pewności rzucił jeszcze okiem na ciało lorda przebite szpikulcem do lodu, którego jeszcze nikt nie zdążył zakryć.

Niedobrze. Wśród całego rodu Hastings, lord był jego jedynym bliższym znajomym. Na jego pomoc liczył i właśnie z nim musiał się rozmówić. Za późno. I jeszcze cały ten burdel. Policja będzie pewnie lada chwila. Zacznie się wypytywanie, składanie zeznań i spisywanie całego tego pierdolonego protokołu.

Joyce nie miał co prawda nic do ukrycia w tej sprawie, jednak jakikolwiek szum wokół jego osoby był mu zdecydowanie nie na rękę. Bał się, że ktoś mógłby wpaść na trop prawdziwego celu jego wizyty na Wyspach. Gdyby cokolwiek z przeszłości Joyce’a wypłynęło na wierzch znalazłby się w niezłym gównie.

Mimo że był już lekko wstawiony udał się znowu w kierunku baru. Cały czas trzymał w ręku pustą szklankę. Za ladą nie było nikogo, postanowił więc sam się obsłużyć. Omiótł wzrokiem stojące butelki, lecz nie miał już ochoty na kolejną szkocką. Odstawiwszy opróżnioną wcześniej szklankę, wybrał szeroki kieliszek i nalał sobie solidną porcję martini. Siedząc przy barze, kątem oka obserwował przedstawienie.

 
Kiep_oo jest offline  
Stary 03-04-2012, 23:36   #20
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ian unikał Isobel przez całe przyjęcie. Pewnie dlatego zajął się to rozmową z Elizabeth, to bardzo ciekawą wymianą zdań z Dalią i lady Aston.
A potem, gdy szedł po drinki dla kobiet zerkał w jej kierunku. Ale do Isobel nie podszedł. Nie czuł się na siłach. Nie był gotowy. No i nie spodziewał się jej tutaj. Ponoć siedziała gdzieś w Europie. A przynajmniej tak sądził.
I jak się okazało, to była nieprawda.

Przyjęcie wydawało Ianowi się ospałe. Większość gości zbiła się w grupki, rozmawiając tylko w swoim towarzystwie. Można by było pomyśleć, że tyle pięknych kobiet powinno zmobilizować męską część towarzystwa do większego wysiłku. A jednak nie zdołało.
On sam jednak też nie bardzo mógł się pochwalić na tym tle. Krótkiej rozmowy o niczym z niejaką panną Peel, której nazwisko ledwo kojarzył ze światem polityki, nie mógł uznać za sukces. Z drugiej strony czemu się dziwić?
Zdecydowanie zbytnio się od siebie różnili, by być dla siebie interesującymi. Cóż, uroda to nie wszystko, nieprawdaż?
Dlatego tak intrygującą dla Iana, była zagadka dotycząca Isobel Hastings. No cóż, dość już zmarnował czasu przy barze. Zamiast tracić go bardziej, ruszył z drinkami dla pań. Czerwone wino dla lady Aston i szampan dla Dalii Black, połyskujący w sztucznym świetle sali.


Były one same i były niczym dwa spuszczone ze smyczy psy. Egon widocznie uznał, że woli się nie narażać, ale dla Iana to było nader ciekawe wyzwanie.
Uspokoić te dwie zaciekłe, acz urokliwe harpie.
Potem mógł jakichś czarującej towarzyszki dla siebie na ten wieczór, bowiem. Na razie zaś zamierzał się dowiedzieć jak najwięcej na temat owej zbrodni i tego detektywa.
-Moje drogie panie.- rzekł podchodząc i podając drinki obu kobietom. -Nie wypada na tym przyjęciu mieć zaciętych min. Zwłaszcza na tak urodziwych twarzyczkach. Jeszcze ktoś by pomyślał, że to stypa, a nie... przyjęcie z tak wesołej okazji.
Na ustach Lady Aston zaigrał prześmiewczy grymas, jednak nic nie odparła, a raczej wzięła od Iana kieliszek i upiła odrobinę rubinowego płynu. Za to panna Black czarowała elokwencją.
- Sir, to dość niestosowne - uśmiechnęła się złośliwie do baronowej - Lady Aston jest przecież wciąż jeszcze w żałobie.
-Cóż... mimo to, uśmiech nawet delikatniejszy potrafi lepiej ozdobić twarz niż najdroższa kolia.-
rzekł z lekkim uśmiechem Ian, po czym spytał.- A właściwie to kim jest ten słynny francuski detektyw? I czyż mamy sięgać po... cudzoziemca, skoro zapewne w Scotland-yardzie znaleźlibyśmy równie utalentowanych? Co jest w nim takiego wyjątkowego?
Jedna z perfekcyjnych brwi Christiny powędrowała do góry, to był wystarczający według niej komentarz.
- Ja osobiście - ponownie przejęła inicjatywę Dalia - Uważam, że nikt, nawet najzdolniejszy detektyw świata, nie jest w stanie wykryć zmyślnego i planującego naprzód złoczyńcy. To nierówna gra, ale - tu Dalia wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się - Tak właśnie jest.
-Złoczyńca ma przewagę, ale...- uśmiechnął się Ian zerkając to na jedną to na drugą kobietę.- nikt nie jest doskonały i nikt nie jest omylny. A im bardziej skomplikowany plan, tym większa szansa na to, że... cóż, rozsypie się jak domek z kart. Natura nie bez powodu unika skomplikowanych rozwiązań. Prostota zawsze się sprawdza najlepiej.
- Och, zgadzam się w zupełności - uśmiech Dalii Black coraz bardziej przypomniał uśmiech rekina. Lady Aston obserwowała bardzo uważnie młodą kobietę, jakby chciała w niej czytać, jak w książce, ale dopiero zorientowała się, że tekst jest zaszyfrowany.
-Nie ma zbrodni doskonałej. Zwłaszcza w naszych czasach, gdy technika idzie do przodu. A mikroskopy nie są już tylko wyposażeniem uniwer...-tu wypowiedź szlachcica przerwał głośny kobiecy krzyk. Niemal przeszywający salę niczym lanca. Ian instynktownie odwrócił się w kierunku skąd pochodził ten dźwięk. Sprawiło to niestety, że zarówno twarz Lady Aston, jak i Dalii Black pozostały poza jego polem widzenia. Usłyszał jak obie wstrzymują oddech, zaskoczone i dźwięk tłukącego się szkła. To Dalia upuściła kieliszek, spoglądała na sufit, jakby miał jej spaść na głowę.
- Co to? - szepnęła, podczas gdy Lady Aston odstawiwszy kieliszek na najbliższą płaską powierzchnię, z zaciętą miną ruszyła w stronę krzyku.
-Pewnie...- Ian chciał powiedzieć coś uspokajającego, ale zrezygnował nie wiedząc co jej powiedzieć. W końcu rzekł pospiesznie do panny Black.- Proszę tu poczekać
I ruszył szybko za lady Aston.
Wyminął ją i jako jeden z pierwszych dobiegł na miejsce... zbrodni.

Lord Hastings leżał z wbitym między oczy szpikulcem do lodu. Ian wzdrygnął się odruchowo.
Ostatnio trupy widywał podczas wojny, a i tam nie przepadał za ich widokiem.
Spojrzał na młodą kobietę, którą znał tylko z widzenia. Chyba miała na imię Celia. I obecnie krzyczała spanikowana.
Podszedł do niej zasłaniając jej widok zwłok i położył dłonie na ramionach. Po czym spoglądając w jej oczy rzekł starając się uspokoić biedaczkę.- Ciii... Proszę się uspokoić. Już nic nie można dla niego zrobić. Proszę się opanować, nic pani nie grozi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-04-2012 o 19:29. Powód: poprawki
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172