Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-04-2012, 11:14   #21
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny

Ubierając się Anabell nie płakała. Twarz pokerzysty nie wyrażała żadnych rozterek. Właściwie bardzo pochłaniały ją rozważania odnośnie tego co się właściwie stało. Pamiętała wszystko. Widziała wszystko, ale jakby... jej umysł nie potrafił odtworzyć kolejności. Trochę tak jak zapisanie krótkiego opowiadania, ale w jednej linijce. Niby cały tekst zostaje przelany na papier, ale zdania nakładają się na siebie i przez to są zupełnie nieczytelne. Stała wyprostowana i nie zwracała najmniejszej uwagi na zbierający się nieopodal tłum. Miała strasznie dużo krwi pod paznokciami. Potem je wyczyści.
Hm, jeden guziczek nie wytrzymał. Odnalazła go nieopodal łóżka. Trzeba będzie przyszyć. Podeszła do komódki jakby to był jej własny pokój i zasiadła przed wielkim lustrem. Delikatny makeup rozpłynął się od łez i jego pocałunków. Anabell przyjrzała się swojemu odbiciu. Spuchnięte oczy, zaczerwienione usta.

Ciekawe czy Pan Willkins pomógłby mi zabić Hastingsa? Ostatni raz tak wyglądała... hm... umysł podesłał jej odpowiedź. List, śmierć rodziców, wojna... Ciekawe czy i tym razem poczułaby się lepiej próbując pozbawić kogoś życia?


Sięgnęła po krem by zmyć makijaż. Następnie niemal leniwie wzięła puder i rozpoczęła nakładanie makeupu od nowa. O takim wyborze dóbr kosmetycznych mogła pomarzyć. Ciekawe dla kogo przygotowano akurat ten pokój? Odcień kamienia był bardzo blady co idealnie pasowało do jej cery. Zupełnie jakby ktoś stworzył go z myślą o pannie Durand. Rysując kredką nad linią rzęs musiała się chyba zamyślić, gdyż ta wyszła niestosownie gruba. Spojrzała nia nią krytycznie. A chuj z tym... Poprawiła ją jeszcze mocniej, narysowała cieńszą pod okiem, ciemne cienie na powieki. Brązowa szminka. Et voila.

Nie czuła się ani trochę lepiej. Czuła się nawet trochę prowokacyjnie. I zapomniała o guziczku... No tak. Zsunęła wszelkie zużyte waciki niedbałym ruchem do szuflady i ruszyła do swojego pokoju. Tłum gapiów kłębił się nieopodal na końcu korytarza. Anabell nawet na myśl nie przyszło, by się tam wciskać. Słyszała coś jakby “On nie żyje?” i “Ile krw!”. A jej nie ciekawiło: kto? Ruszyła więc do swojego pokoju, by naprawić garderobę.

 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.

Ostatnio edytowane przez Eyriashka : 04-04-2012 o 11:44.
Eyriashka jest offline  
Stary 05-04-2012, 18:36   #22
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Sara krążyła z tacą wśród gości. Z bliska oglądała znakomitości jakie pojawiły się na przyjęciu zaręczynowym przyszłego dziedzica. Nadstawiała uszu krążąc wśród gości i nasłuchiwała ploteczek jakimi się wymieniano. Jako służąca była dla nich niczym jeszcze jeden mebel w tym pomieszczeniu. No może trochę praktyczniejszy mebel bo reagujący na ich skinienie i taki, który można było wysłać po swoje widzimisię.


Zaciskając zęby ze złości Sara ruszyła po pierścień z granatem, który sobie zażyczyła jaśnie pani. Spieszyła się nie tylko ze względu, by jak najszybciej spełnić zachciankę pracodawczyni, ale również dlatego, że wreszcie pojawili się główni bohaterzy dzisiejszego wieczoru. Tyle się mogło wydarzyć w czasie kiedy ona będzie biegała w tą i spowrotem po jakieś durne pierścienie.
Zmarnowała jednak trochę swojego cennego czasu na bałagan na jaki natknęła się w korytarzu. Rozejrzała się wokoło zastanawiając kto lub co mogło być jego przyczyną. Rozejrzała się jeszcze raz po korytarzu i wyminęła przewrócony stolik. "Lepiej się stąd zabiorę, bo jeszcze każą mi sprzątać i stracę więcej niż idąc po ten pierścionek."

Daleko jednak nie udało jej się przemieścić kiedy do jej uszu dotarł kobiecy krzyk i sprawił, że zmieniła jednak kierunek swej wędrówki. Ruszyła w stronę wrzasku i jej oczom ukazała się sylwetka mężczyzny. Przyjrzała mu się uważnie przypominając sobie, że jest to pułkownik Bordon, który obecnie zamieszkuje w domku myśliwskim Lorda Hastingsa. Popędziła za nim w stronę gabinetu skąd dochodziły wrzaski. Mijając otwierające się drzwi do czerwonego pokoju, w których stanął ze zmierzwionymi włosami i w rozchełstanym ubraniu Guy Hastings, zauważyła kątem oka Anabell. "To tutaj się zapodziała. Ja biegam w tą i we wtą a ona się zabawia z tym dręczycielem pokojówek. No cóż... jej sprawa, jak lubi takich brutali..." - przeleciało jej przez głowę. Pomimo, że nie pracowała tutaj zbyt długo, co nieco dowiedziała się na jego temat od innych dziewcząt. I to co się dowiedziała sprawiało, że trzymała się od niego z daleka. Ian Ramsay miał bowiem rację, pokojówki lubiły dzielić się swoją wiedzą, a ona niekiedy bardzo się przydawała. Nie zwalniając kroku wpadła do gabinetu i z wrażenia przystanęła w progu.

"O matko! Kto to doczyści? Za nic nie wrócę na przyjęcie jak spadnie to na mnie!" pomyślała dziewczyna w pierwszej chwili na widok powiększającej się kałuży krwi. Kolejny wrzask stojącej w gabinecie dziewczyny wyrwał Sarę z zadumy.
Z jej ust wyrwał się szept:
- Lord Hastings.
Wyminęła stojącego jej na drodze pułkownika i dopadła do leżącego na podłodze mężczyzny. Runęła na kolana nachylając się nad nim. Wiedziała, ze nie żyje, sama nie wiedziała skąd, ale czuła to.
" Dlaczego?! Dlaczego tak?!" Chwyciła za porcelanową rękojeść szpikulca do lodu jakby chciał go wyrwać z jego głowy. Jednak ruch ten pohamował widok krwi, która na oczach dziewczyny "przeobraziła" się w obraz...


Wzdrygnęła się puszczając szpikulec i zaciskając oczy. Przysiadła na piętach i otworzyła oczy, krew ponownie tworzyła zwykła plamę. Zerkając na trupa myślała: " Dlaczego tak łatwo? dlaczego tak szybko? Nawet nie cierpiał... napewno nie cierpiał!". Sara nawet nie zauważyła innych, którzy zostali tu zwabieni krzykiem Celi, starając się powstrzymać chęć wyrwania szpikulca i wbicia go ponownie w ciało leżącego mężczyzny.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 12-04-2012 o 08:48. Powód: wstawienie obrazka, który znikł :D
Vantro jest offline  
Stary 05-04-2012, 22:33   #23
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Isobel nudziła się.

Egon był wyraźnie ucieszony, ze tak entuzjastycznie powitała jego nową narzeczoną, to dobrze, relacje z bratem – przyszłym dziedzicem – były bardzo istotne. Ojciec nie będzie przecież żył wiecznie… a większość spadku przejmie najstarszy syn, niestety.

Nie znała testamentu ojca, ale znała sporo innych i nie napawały jej optymizmem. Rzadko najmłodszej córce dostawała się większość majątku. Praktycznie nigdy… Styl życia, który sobie upodobała, wymagał sporych nakładów finansowych, ojciec oczywiście – przecież o to zadbała, najmłodsza, słodka, ukochana córeczka – nigdy nie robił problemów. I pewnie nigdy nie będzie robił, co do tego miała pewność, ale Isobel była przewidująca. Dlatego pilnowała, żeby Egon ją lubił. Regularnie pisała listy do brata, dbała o prezenty na wszystkie okazje. Komplementowała jego wygląd i pomysły, zachwycała się gustem i kolejnymi durnymi panienkami, które się koło niego kręciły.

Ta… Dalia -jakie durne inmię - bardzo ja rozczarowała. Była głupia, a tej cechy Isobel nie tolerowała. U nikogo. Elisabeth była o wiele, wiele lepszą partią dla Egona, ale niestety, mężczyźni bardzo rzadko używają do myślenia mózgu. Ich organ decyzyjny umiejscowiony jest znacznie niżej. Dalia musiała być niezła w tych sprawach, wiadomo przecież, jak aktorki zaczynają swoje kariery… Isobel postanowiła zaprzyjaźnić się z Dalią. Może ta mała zna jakieś użyteczne sztuczki, które ona będzie mogła wykorzystać? Will chętnie posłuży za królika. Wspięła się na palce i musnęła ustami jego szyję.

- Nudzę się… - powiedziała. Will objął ją ciasno lewym ramieniem, a prawą dłoń spróbował wsunąć pod jej krótka sukienkę.
- Może więc oprowadzisz mnie, skarbie, po posiadłości… - zaproponował błyskając białymi zębami – poszukamy jakiś rozrywek.. ci sztywniacy nam ich nie dostarczą.

Isobel uśmiechnęła się, lekko znudzonym uśmiechem.

- A chociaż, wiesz, kto zaszczycił przyjęcie mojego durnego brata? – zapytała.
- Ten brodaty przystojniak – wiesz, ze lubię mężczyzn z broda, prawda? – To Sir Ian Ramsay, bliski przyjaciel Egona i mój… hm.. mam wrażenie, że ja byłam nawet bliżej z Ianem niż Egon, ale kto ich tam wie… Ta słodka istotka to Anabell Durand, pytałeś skąd mam tą bliznę –Will przesunął palcem po jej odkrytym ramieniu – to pamiątka po pewniej niewinnej zabawie z Anabell. Jest taka słodka jak się złości… Kilka jej portretów mojego autorstwa poszło w Berlinie za naprawdę przyjemne pieniadze.. Doris już spotkałeś, pęta się po różnych pracowniach i uważa za muzę malarzy… teraz zagięła parol na Sir Walter Montagu, biedak jeszcze nie wie, że już został pożarty… a tam… - mężczyzna przerwał jej, gryząc w ucho.

- Bel – wyszeptał – teraz ty mnie zanudzasz.. choć, moja słodka, oprowadź mnie po posiadłości. Dopieściłaś już tego bufona Egona, teraz moja kolej.

Pociągnął ją za sobą wyprowadzając na korytarz.
Daleko nie zaszli. Przeraźliwy krzyk słyszalny był bardzo wyraźnie, Isobel pobiegła w kierunku źródła hałasu, Will podążył za nią.
Wpadła do gabinetu. Ojciec leżał na ziemi, kałuża krwi rozlewała się wokół jego głowy.

Isobel wydała krótki, urywany okrzyk a potem osunęła się na ziemię.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 06-04-2012, 15:02   #24
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Maura & Kelly

Noc taka piękna!... Z błękitów patrzy gwiazd plejada,
Fala gwarzy i błyska ponad tonią ciemną,
...
Tam, w ogrodzie dwie lilie zakochane rosną,
Woń rozkoszna z kielichów pochylonych płynie...
Tam, za rzeką, dwa głosy nucą pieśń miłosną,
Tęskne echo po wodnej ściele się równinie...
Pieśń zamilkła... Cyt... Słyszę plusk płynącej łodzi...
Łódź przemknęła i znikła, …


Bogusław Adamowicz


- Pokażę ci najpiękniejszą rzecz w tej posiadłości.
Doris pociągnęła Waltera za sobą, skoro tylko udało im się dobić do brzegu. Rozpierało ją dziwne uczucie, podobne do szczęścia - coś w rodzaju euforii dzieci w przededniu Bożego Narodzenia. Chciało jej się psocić jak małej dziewczynce, a zarazem czuła całkiem dorosłe wyrzuty sumienia z powodu tego, że wciąga Waltera w swoje dziwactwa. Powinien być tam, na balu, sączyć drinki, rozmawiać z mężczyznami, cieszyć oczy dekoltami dam ... A tymczasem ciągnęła go do domku ogrodnika, gdzie miała zamiar zostawić latarenkę. Ona już sobie reputacji nie zepsuje, ale Walt?
- Popatrz, jaki cudowny...

Rzeczywiście, domek ogrodnika przypominał zagubione gdzieś w baśniach miejsce, cudem przeniesione tu za sprawą jakichś czarów. Pnąca róża wspinała się po kamiennych ścianach, zasłaniając niemal dach i nadproża. Doris przypomniał się wiersz, bodajże Corassiniego: ciemność nad portykiem dawno zamkniętym ... Był pusty. Albo Hastingsowie nie mieli ogrodnika, co raczej nieprawdopodobne, albo siedział on razem ze służbą w kuchni, dojadając resztki. W środku pachniało wędkami, ziemią, zapachem wełny, tytoniu i róż. Piekielna mieszanina, ale dziwnie miła. I w tej ciemności,postawiwszy na stole zdmuchnięta latarnię, pod festonem róż, Dora cmoknęła przyjaciela w policzek, a potem zaśmiała się cicho:
- Dziękuję za wszystko, Walt...
Boso, z butami w ręce czmychnęła na dwór i ruszyli z powrotem ku balowi, gościom, nudnej, pretensjonalnej i pełnej hipokryzji zabawie. Przynajmniej tak Dora myślała w tej chwili...

Naprawdę Montagu był zadowolony z wycieczki oraz najwątpliwiej, jeszcze bardziej, ze słodkiego całusa, którego nie wiadomo za co otrzymał. Za wszystko, czyli właściwie co? Słyszał kiedyś, jak Virginia Woolf, sama wszak przedstawicielka płci piękniejszej, rzekła: "Serca kobiet są zawiłe ..." Tutaj miał dobitny tego przykład.

Wcześniej wziął sobie bujany fotel i stoliku z szampanem oraz kanapkami, huśtał się oglądając gwiazdy. No, ale ileż można tak bezproduktywnie siedzieć patrząc na nocne niebo? Niewątpliwie towarzystwa Walter raczej nie znosił, ale jeszcze mniej miał, po dłuższym siedzeniu, ochotę pozostać tutaj nic nie robiąc. Zakładał powrót lub drzemkę na fotelu. Wtedy właśnie nadeszła Doris ze swoją żywiołową energią oraz pragnieniem zrobienia czegoś, czego nikt się nie spodziewa. Trochę swoim entuzjazmem zaraziła hrabiego. Toteż wycieczka nie tylko ucieszyła go, ale współgrała doskonale z jego potrzebami. Ponadto wesoły pocałunek Doris uświadomił mu, że cała wymuszona sytuacja zaczyna wymykać mu się spod emocjonalnej kontroli.

Nie mniej, najwspanialsze nawet wyprawy mają wreszcie swój koniec podczas powrotu. To ich właśnie czekało teraz. Palący cygara panowie ględzący o pierdołach, szczebioczące panie poruszające tematy, które tak naprawdę niezwykle są mało istotne. Głośna muzyka, szampan oraz udawana radość. Tfu, naprawę zdecydowanie, gdyby nie Doris, wolałby swoją pracownię. Pewnie właśnie dlatego inni uważali go za nudziarza.
- Hm, moja droga – zastanowił się nagle głośno zwracając niezwykle naukowo do panny Peel czy nie uważasz, że powinno być teoretycznie nieco głośniej? Może orkiestra ma jakąś dziwną przerwę – domyślał się, gdyż rzeczywiście odnosił wrażenie powracając, iż choć gwar rozmów nie spadł, to inne odgłosy, toasty, muzyka oraz tym podobne, jakoś umilkły.

Dora była empatką; nie trzeba było wiele, by zrozumiała, ze podczas ich nieobecności zaszło coś, co radykalnie zmieniło nastroje na balu. Gdzieś podziali się niemal wszyscy, instynkt tłumu parł w stronę potencjalnego źródła sensacji. Szli z Walterem jakimś korytarzem, minęli jakieś drzwi, sama nie pamiętała jakie- ktoś krzyczał, usłyszała histeryczny śmiech, 'morderstwo'
- Jakie morderstwo?
Niedorzecznie czuła się, bosa, z wieczorowymi szpilkami w ręku, w sukni, ubrudzonej ziemią i trawą, mokrej jeszcze od jeziornej wody. Dźwięk szkła. Ktoś przy barze. Pokojówka, biegnąca z obłędem w oczach, jakaś kobieta - tłum gęstniał. Nagle Dorze zrobiło się zimno, gdy przepchnęli się bliżej obleganych drzwi. Spojrzała na Waltera ze strachem w oczach i jej usta poruszyły się w niemym pytaniu:
- Kto?

Początkowo hrabia jeszcze nie wierzył.
- Grają w coś, czy coś? To jakaś zabawa w stylu Sherlocka Holmesa? - zdziwił się odruchowo najpierw Walter. Po chwili jednak uznał, ze na zabawę ponurych min oraz niepewnych głosów jest coś za dużo.
- Stało się coś? - złapał jakiegoś przebiegającego kelnera za ramię.
- Milord, milord ... - wykrztusił tamten.
- Zawał, zastrzelony, otruty? - nie ustępował Walter dalej trzymając służącego.
- Nie nie, to ... sami państwo zobaczycie - wyrwał się wreszcie hrabiemu.
- Podejdźmy może - zaproponował swojej medialnej narzeczonej.
Nie wyczuwając stopami podłogi podeszła, a raczej przecisnęła się na tyle, by dostrzec leżącego mężczyznę i poznać jego twarz. Wciągnęła ze świstem powietrze, czując, jak lodowacieje jej krew w żyłach, I wtedy do gabinetu wpadła Isobel, wrzasnęła coś krótkim, urywanym szlochem i osunęła się na podłogę. A raczej osunęłaby się, bo Doris rzuciła się ku niej, łapiąc dziewczynę w objęcia.
 
Kelly jest offline  
Stary 08-04-2012, 17:31   #25
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

Wykrakałeś

Lobo, spojrzał na swojego przyjaciela, który ze zbolałym uśmiechem na twarzy wzruszył ramionami.
- Zdaje się, że powiedziałem to w złej godzinie, hm? - niewysoki francuz ruszył nieśpiesznie w stronę, z której dobiegał kobiecy krzyk - Nazwij to profesjonalną ciekawością, ale nie mogę się powstrzymać, kiedy słyszę ten dźwięk - mówił żywo gestykulując, co pozostawało w ostrym kontraście z nonszalancją jego kroków - Wszystko we mnie zaczyna śpiewać … morderstwo, morderstwo.
- To dość niepokojące - zauważył z uśmiechem Morgan.
- Mais, bon - machnął ręką Dubois.


Ciało

Morderstwo, morderstwo … Oczywiście nie mógł być pewien, póki nie zobaczył zwłok na własne oczy, jednak potrafił czytać nastrój tłumu. A nastrój tłumu śpiewał do niego krwawą arię.
Przeczucie mówiło mu, że trudno będzie w tym domu odnaleźć mordercę. Dookoła dostrzegł zbyt wielu ludzi zdolnych do pozbawienia życia. W powietrzu unosiła się woń nienawiści. Dubois odetchnął głęboko i wkroczył do gustownie urządzonego gabinetu, w którym całe stado cywilów niszczyło samą swoją bezużyteczną obecnością dowody zbrodni. Miał ochotę kląć i pluć im w twarz. Z charakteru był jednak bardziej włochem, po matce.
To co od razu rzuciło mu się w oczy, to krew.
- Interesujące - przykucnął przy ciele i okupującej je służącej. Wyraz jej twarzy też był zaskakujący. Zadziwiająco intensywna mieszanka nienawiści, żalu i frustracji. Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu, czasem więcej można wywnioskować z obserwacji ludzkiej natury, niż z twardych dowodów. Jego uwagę przykół wysoki mężczyzna, który pojawił się w drzwiach pokoju i zamarł w szoku. Prawdziwy żal, ten człowiek kochał ofiarę. Odwrócił się jednak na pięcie i odszedł. Zrozumiałe.
Wciąż krzycząca, urocza młoda dama z szopą rudych loków na głowie. Szok, nigdy wcześniej nie widziała człowieka pozbawionego życia w brutalny sposób. Miała mocne płuca i ślady tuszu na dłoniach. Chyba nauczycielka. Ktoś próbował ją uspokoić. Ekscentryczne ubranie, ciekawe co miał w tej lasce?
Dubois uśmiechnął się do siebie, ale mina mu zżedła, gdy do pokoju wpadła kolejna młoda kobieta. Wyzywająco ubrana i umalowana, cienka blizna na ramieniu, pewnie po nożu do cięcia papieru, może nożyczkach. Dziewczę zemdlało prosto w ramiona kolejnej nowej postaci. Suknia w nowoczesnym kroju, plamy z trawy na stopach, delikatna woń papierosów. Artystka.
Jego rozmyślania przerwał aksamitny głos Lady Aston.
- Kto to zrobił? Gael? Kto? - błagalne tony w jej głosie sprawiły Dubois niemal fizyczny ból. lady Aston darzyła ofiarę silnymi uczuciam. Cóż, nie od dziś wiedział, że Christina nigdy nie spojrzy na niego w ten sposób. Wypuścił z siebie te przygnębiające uczucia wraz z kolejnym oddechem.
Rozejrzał się dookoła, dostrzegł porządnie wyglądającego młodego mężczyznę z wąsem. Gael doceniał porządny, zadbany wąs.
- Pardon, monsieur, czy ktoś wezwał już policję?


Guwernantka

Celia poczuła dotyk na swoich ramionach i dopiero w tym momencie zorientowała się, że zdziera sobie gardło jak idiotka. Spojrzała na mężczyznę, który próbował ją uspokoić, jakby była spłoszonym zwierzątkiem. No pięknie, Ian Ramsay, dar boży dla kobiet na całym świecie. Celia skrzywiła się i strząsnęła jego ręce. A wiadomo gdzie to się szlajało?
- Panie Ramsay - w jej ustach brzmiało to jak przekleństwo - Już się uspokoiłam, proszę się nie krępować i wspomóc jakąś inną pannicę swoim męskim ramieniem. O, proszę, Isobel akurat zemdlała.


Wilk na tropie

Gdy Morgan dostrzegł Doris Peel łapiącą Isobel Hastings tuż przed tym jak jej bezwładne ciało miało uderzyć o twardą posadzkę, załkał nad faktem, że nie ma aparatu fotograficznego. Westchnął i przepchnął się w ich stronę. Morderstwo było ciekawe, ale Lobo miał swoje zadanie i była nim słodka Doris.
Podszedł udając zaniepokojonego prawożądnego obywatela, przyklękł przy kobietach i sprawdził puls hastingsówny.
- Może przeniesiemy ją do jakiegoś pustego pomieszczenia? - zaproponował Doris. Chciał ją dorwać na osobności, odciągnąć od stada i zatopić w niej zęby.


Błaganie o pomoc

Guy kroczył przez korytarze Hall wściekły, zbolały i zagubiony. Jego brat był martwy, jego starszy brat był martwy. Ktoś go zamordował. Ktoś zabił go szpikulcem do lodu. Guy dał mu ten szpikulec przed wielu laty, gdy obaj byli jeszcze bardzo młodzi, a Harold odkrywał uroki whisky na lodzie.
Skręcił w pierwszy lepszy korytarz, wszystkie były w tym domu identyczne, ponure, pachnące środkami czystośći, obwieszone nudnymi portretami przodków. Zorientował się, że te dzikie pomruki, któe słyszał od jakiegoś czasu wydostają się z jego gardła. Brzmiał jak zranione zwierze. Niedźwiedź? Tak, kiedyś z Haroldem polowali we dwójkę na niedźwiedzia. Byli wtedy w jednym z tych zacofanych kraików na wschodzie Europy. Guy postrzelił tylko bestię, to Harold ją dobił, nożem.
Meżczyzna załkał, lecz zdławił łzy. Poczuł się nagle całkiem sam.
Otworzył jakieś drzwi i stanął twarzą w twarz z Annabell Durand. No tak, oczywiście.
- Annabell.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 08-04-2012, 23:35   #26
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dziewczyna pozbierała się do kupy dość szybko i wspomniała coś o Isobel. Spojrzenie Iana skupiło się w miejscu gdzie Isobel była podtrzymywana przed upadkiem przez Doris Peel. I jeszcze kogoś. Twarz byłaby mu znana. Ale imienia i nazwiska nie mógł dopasować do tej twarzy.
Wzdrygnął się odruchowo na samą myśl, by podejść do tego towarzystwa. Może później, gdy Isobel będzie sama. Ale póki co... na rozmowy z pewnymi osobami nie miał po prostu ochoty.
Na razie jednak spojrzał prosto w twarz spoglądającej na niego kobiety. Uśmiechnął się triumfalnie. To dopiero wyzwanie, zwierzyna godna wykwintnego łowcy.
-Ależ ja się nie krępuję. Bycie rycerzem tak uroczej damy jak pani to przecież tylko i wyłącznie zaszczyt oraz przyjemność.- słowa Iana opływały ironią. Zdjął dłonie z jej ramion i poprawił wiszący na przedramieniu parasol. -Co do naszej drogiej Isobel, to już dość dużo osób się nią zajmuje. A ja nie zwykłem ustawiać się w kolejce.
Celia spojrzała na niego spode łba. Czego on od niej chciał? Chyba nie była w jego typie? Boże drogi, spraw żeby nie była w jego typie!
Dla Iana jej zachowanie było zabawne. Czuł się jak smok spoglądający na dziewicę tuż przed jej pożarciem. Owszem, wiedział że nie każdej kobiecie się podobał, ale jej zachowanie... to była dla niego nowość. I swego rodzaju wyzwanie.
Wskazał dłonią barek.- Proponuję pannie coś mocniejszego na ukojenie nerwów. I... żeby nie szargać ich jeszcze bardziej, nie będę pannie towarzyszył. Choć, nie ukrywam, że liczę na chwilę rozmowy później.
Dziewczyna spojrzała na niego jak na dwugłowego źrebaka. Szczęka opadła jej i zamknęła się na powrót w ułamku sekundy. Prychnęła, jak dzika kotka, obróciła się na pięcie i wymaszerowała z pokoju z wysoko podniesioną głową. Ktoś musiał wezwać policję.
Szlachcic odprowadził ją wzrokiem uśmiechając się wesoło. Wreszcie jakaś intrygująca osóbka płci pięknej. Pozbawiona egzaltacji, bez póz i miałkich manieryzmów, nudnego egocentryzmu i masek mających ukrywać płytkość osobowości. Nie lubiła go, gardziła nim, bała się go... to prawda. Ale wszystko to odczuwała szczerze i pełnią swego serca. Przez to go intrygowała. Przez to chętnie zmarnowałby parę godzin podchodząc ją i oswajając... nawet jeśli bez skutku, to i tak nie uznałby tego czasu za stracony.

Rozmówiwszy się z Celią, Ian podszedł zwłok lorda Hastingsa, próbując... sam nie wiedział co. Wzbudzić w sobie żal? Poczucie winy? Ból po stracie?
Kiedyś jego ojciec i lord Hastings byli najlepszymi przyjaciółmi. Kiedyś nazywał tą osobę wujem.
Ale to było kiedyś... kiedy był małym szkrabem. Obecnie, stare więzy uległy zatarciu.
A może zatarło je to co usłyszał od umierającej matki?
Nieważna była przyczyna. Szok i ból wywołane zgonem Harolda Hastingsa, nie były tak silne jak być powinny.
Za to zwłoki budziły ciekawość. I to dużą. Kucnął w pobliżu nich opierając obie dłonie na ustawionym pionowo parasolu.
Po czym zaczął przyglądać się im w skupieniu. Niczym motylowi nabitemu na szpilkę. Bo też był to nader interesujący okaz.
Jego myśli krążyły wokół jednego pytania, acz strasznie istotnego. “Dlaczego w ten sposób?”.
Można wszak zabić człowieka za pomocą kilkunastu innych metod. A mimo to zabójca wybrał spektakularne, ale trudne do przeprowadzenia morderstwo.
A może nie?
A może szpikulec wbito mu po śmierci?

- Ciekawe nieprawdaż? -
z zamyślenia wyrwał go głos mężczyzny, kucającego w bliźniaczej pozycji tuż obok - Strasznie dużo krwi, jak na taką małą dziurkę, hm? - francuz uśmiechał się lekko makabrycznie, zważywszy na okoliczności.
-Intrygujące. Tyle zachodu dla tak makabrycznego efektu. Czaszka wszak to niemal pancerna puszka. Ma chronić mózg przed obrażeniami. Wszak łatwiej po prostu byłoby wbić mu ten szpikulec w serce, po prostu.- tu czubek szpikulca parasola dotknął okolic serca denata.- Ktoś tu lubi przesadny dramatyzm.
Ian zbladł przypominając sobie rozmowę z Celią i Egon. To pewnie tylko zbieg okoliczności. To musiał być zbieg okoliczności.
Gael Dubois westchnął.
- Ma pan oczywiście rację, ktoś lubi dramatyzm, a raczej powiedziałbym, efekty wizualne - ponownie pokazał palcem na wystający z czaszki denata przyrząd - Jednak chodziło mi głównie o to, że całą ta krew - zakreślił palcem szerokie koło - Nie wyciekła z tej małej dziurki, a raczej … hm? - to pytanie sprawiło, że Ian poczuł się przez chwilę znów jak student.
- Z rany zadanej w okolice jakiejś tętnicy może, z rany na plecach? -zgadywał Ian i zerknął na nogi denata.- Ja bym wybrał tętnicę udową, szybkie wykrwawienie. Potem młotek, by wbić szpikulec niczym dłuto.
- C’est magnifique -
uśmiech na twarzy mężczyzny urósł do obscenicznych rozmiarów, a jego ręka wylądowała na ramieniu Iana. Francuzi i ich, dotykalskość, którą jednakże Ian znosił dzielnie. - Prawie dobrze, prawie. Widzi pan - nie zważając na to, że Ramsay porusza się z pomocą parasola, Dubois wsparł się na nim by stanąć na równe nogi - Miejsce między oczami jest zaskakująco miękkie. Nie trzeba wiele siły by wbić tam ostry przedmiot.
-Po śmierci na pewno. Ale trafienie za życia? Proszę mi wierzyć, to niemożliwe. To za mały punkcik. Poza tym... kto wie o takich rzeczach, poza znawcami anatomii?-
Ian wyłożył swoje wątpliwości.
Francuz uśmiechnął się kwaśno.
- Zdziwiłby się pan - westchnął - I bynajmniej nie sugeruję trafienia za życia. Sądzę raczej, że śmierć tego gentlemana spowodowały liczne rany na plecach. Ktoś go bardzo nie lubił.
-Lorda Hastingsa? Jakoś nie przypominam sobie nikogo, kto mógłby żywić urazę, a był na przyjęciu.
- zastanowił się drapiąc po podbródku. Nagle coś sobie przypomniał. Uśmiechnął się i rzekł.-My tu tak sobie deliberujemy, a przecież nie zostaliśmy sobie jeszcze przedstawieni. Sir Ian Ramsay, do usług.
- Gael Dubois, detektyw -
skłonił lekko głowę - I pragnę zauważyć, że nie wszyscy obnoszą się z zamiarem popełnienia morderstwa.
-Ale na tym przyjęciu, niewiele osób było z pokolenia lorda Hastingsa. Większość to przyjaciele i znajomi Egona lub panny Black.-
stwierdził po chwili namysłu Ian.- Dubois, Dubois. Dobry przyjaciel lady Aston, jak mniemam? I badacz morderstw pod piramidami?
- Ach to -
skrzywił się. Nie lubił przegrywać - To jeszcze nie skończona sprawa.
-Morderstwa na planie filmowym. Jeszcze ktoś napisze scenariusz na temat. -rzekł żartobliwym tonem Ian.- I tak sztuka filmowa niczym Uroboros zacznie gryźć własny ogon.
Czubek parasola stuknął rączkę szpikulca wbitego w czoło, a Ian powrócił do kwestii morderstwa.- Jeśli ktoś nienawidził Harolda na tyle by zmasakrować mu plecy to... szpikulec w czoło ma być wyrazem ostatecznej zemsty? Czy próbą odwrócenia uwagi?
- Bon … prawdopodobnie oba te stwierdzenia są w pewnym stopniu prawdziwe
- Dubois położył dłoń na przedramieniu Iana, by powstrzymać dalsze ruchy w stronę ciała. Pogroził lekko palcem - Nie dotykamy.
-Dlatego używam parasola. Nie zostawia odcisków palców na ciele. Niestety szczypczyki do owadów zostawiłem w domu.-
odparł z uśmiechem Ian, wstając z pozycji kucającej.-Popytać wdowę w kwestii, czy przyjmie pana pomoc w kwestii dochodzenia ?
Brew francuza uniosła się w szlachetnym łuku. Ciekawe.
- Ależ, nie zaszkodzi, hm? - uśmiechnął się i krzyżując ręce na piersi wrócił do swoich tajemniczych dedukcji i obserwacji.
-Pewnie nie, aczkolwiek możliwe że lady Aston mnie w tym ubiegnie. Bardzo ceni pana talent.- stwierdził Ian rozglądając się dookoła i szukając wzrokiem zarówno jednej jak i drugiej kobiety.

Lady Aston zauważył niemal od razu, stała nieco z boku i zasłaniała usta dłonią. Była wyjątkowo blada, co potęgował jej czarny strój. Natomiast Margaret Hastings nie było w zasięgu wzroku.
Ian powoli ruszył w jej kierunku, a gdy zbliżył się do niej zapytał powoli.-Czy wszystko w porządku? Wygląda pani jakby miała za chwilę zemdleć. Może lepiej niech pani usiądzie, a ja przyniosę jakiegoś drinka na uspokojenie nerwów.
- Tak - wyszeptała na granicy słyszalności - To dobry pomysł - ruszyła w stronę drzwi, ale zachwiała się i musiała wesprzeć się o ścianę.
Ian pośpieszył z pomocą obejmując swym ramieniem jej ramię.- Doprowadzę do fotela i za chwilę przyniosę wino. To powinno pomóc.
Kiwnęła głową i pozwoliła się podprowadzić na miejsce. Usiadła w zupełnej ciszy.
A Ian ruszył po środek uspokajający dla kobiety. Najlepiej całą butelkę owego środka. Jedna lampka wina w jej przypadku może nie wystarczyć. A potem, cóż... poszukać trzeba lady Hastings.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 10-04-2012, 22:28   #27
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny

Młoda pokojówka z wyrobioną gracją przyszyła brakujący guziczek. Spokojnie ubrała się zastanawiając się czy nie byłoby naturalnym odruchem rzucić się do kąpieli. Lub chociaż rozpłakać. Przekrzywiła głowę w drobnym lusterku, którego nie można było nawet porównać do tamtego z kozetki. Tutaj widziała jedynie swoje popiersie, z którego właśnie spozierały na nią dwa smętne, umalowane ciężkim tuszem oczęta. Czy tak właśnie objawiał się szok?
Podniosła dłoń i przyjrzała się jej wnętrzu. Nadal czuła jak ocierał się o nią. Skóra, bogato obdarzony włosami i szeroki, szeroki tors. Przysunęła ją do nosa przymykając powieki. Nadal śmierdziała jego potem. Powinna go zmyć, ale czy... ten zapach w pewien sposób nie był kuszący?
Otwierając oczy dostrzegła jak kąciki ust opadają do neutralnej pozycji. To było chore. Skupiła wściekłe spojrzenie na własnych źrenicach. Nie powinnaś tak myśleć. W odpowiedzi dziewczyna z lusterka zacisnęła mocno pięści. Mogła już wyjść. Właśnie miała zamiar otworzyć drzwi, gdy te same ustąpiły przed ciężarem potwora o którym przed chwilą sama rozmyślała. Nabrała powietrza w płuca i dosłownie odskoczyła do tyłu. Serce w piersi biło galopującym staccato. Jednak głos jaki wydobył się ze zduszonego gardła mężczyzny urwał tę całą gonitwę.
Wyciągnęła bez słowa do niego dłoń.
Biała, delikatna, choć trochę zniszczona dłoń pokojówki była dla niego, jak lina ratunkowa. Chwycił ją, jakby od tego zależało jego życie. Zrobił krok do przodu i drugi, ale przy trzecim ugięły się pod nim kolana - nawet nie zabolało, gdy uderzyły o ziemię. Jedynym, co trzymało go w pionie było smukłe ciało Anabell, tuż przed nim. To samo, które przed chwilą sprofanował.
Objął ją łagodnie, jak nigdy nikogo i przycisnął policzek do jej łona.
- Anabell - nie poznawał własnego głosu. Ścisnął ją mocniej, by sprawdzić, czy naprawdę tam jest. Zacisnął pięść na spódnicy i zacisnął zęby. Była tutaj, czuł jej zapach, czuł pulsującą tętnicę udową, chciał więcej. To było coś, co znał, nie ten spaczony świat, w którym zabrakło jedynej prawdziwie kochanej osoby.
- Anabell - warknął, zatapiając nos miedzy jej nogami. Podciągnął spódnicę do góry i szarpnął zębami delikatny materiał pod spodem. Nie trzeba było wiele by sfatygowana bielizna poddała się pod jego naporem.
Odepchnęła go. Nie po prostu, jak odpycha się kogoś kto się naprzyksza, ale włożyła w to całą swoją siłę. Upadł na plecy. To nie był ten sam Guy, który gwałcił ją niespełna... ile... godzinę temu? Ten był zepsuty. A ona dokładnie znała metodę, by naprawić kogoś z tej popapranej rodziny Hastingsów. Niedźwiedź musiał uderzyć chyba o podłogę potylicą, gdyż dość długo dochodził do siebie. Wystarczająco długo, by Durand mogła sięgnąć po nożyczki. Żyletka byłaby ostrzejsza, ale pokojówka lubiła sprawdzone metody. Uśmiechnęła się i wcale niedelikatnie usiadła na brzuchu mężczyzny. Rozpięła kolejno guziki koszuli. Jego ręce, które błądziły w górę po jej udach ignorowała aż do momentu, gdy nie stawały się irytujące. Pierwszy dreszczyk ekscytacji nadszedł kiedy te palce zacisnęły się - z bólu. Jednak nie przestała wycinać inicjałów.
- I-so-bel Du-rand - krwawe litery pojawiły się pod sercem Guya. Była pewna, że przejechała ostrzem nożyc po jego żebrach. Dyszał ciężej, niż wtedy, gdy ją brał siłą, co sprawiało, że krew jeszcze mocniej pulsowała w świeżej ranie. ID - freudowskia podświadomość. Hm, nawet tego nie planowała. Krople osocza spływały na dywan. Pochyliła się i z lekkim wahaniem dotknęła językiem jednego z karmazynowych śladów. Słony. Lepsze to niż sztuczna słodycz. Wyprostowała się i przyjrzała się Hastingsowi.
Patrzył na nią szeroko otwartymi oczyma. Nie mrugnął ani razu, przez cały czas, gdy skupiona była na swoim dziele. Nie chciał stracić nawet sekundy z tego diabelskiego spektaklu.
Nie drgnął też, choć wysiłek powstrzymywania mięśni przed odruchową reakcją przywołał mu warstwę zimnego potu na czoło. Niewiele było idealnych chwil do przeżycia na tym świecie, Guy Hastings dziwnym zrządzeniem losu natknął się na swoją. Wyszczerzył zęby w sławnym, dzikim uśmiechu. Kosztowało go to wiele, ale chwycił Anabell w żelazny uścisk i zamienił się z nią miejscami. Krew powoli spływała na nią, niczym strugi karmazynowego deszczu.
Pierwszy raz czuł takie pożądanie.
- Musisz być silny - uśmiechnęła się rozpinając powoli swoją koszulę.

 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.

Ostatnio edytowane przez Eyriashka : 10-04-2012 o 23:03.
Eyriashka jest offline  
Stary 12-04-2012, 21:42   #28
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Sara oderwała wzrok od martwego lorda. Zerknęła na mężczyznę, który ze skupieniem się jej przyglądał tak jakby czytał w jej myślach. Otrzeźwiło ją to momentalnie. Wytarła spocone dłonie w spódnice i rozejrzała się po pomieszczeniu. Coraz więcej osób wchodziło do środka. Coraz więcej osób przeniosło się z uroczystego przyjęcia zaręczynowego do tego miejsca zbrodni. "Ciekawe kto z nich tak bardzo go nienawidził?" przeleciało przez jej głowę. Przesuwała z uwagą wzrokiem od twarzy do twarzy. Zamieszanie jakie powstało kiedy Isobel zemdlała uświadomiło jej, że powinna się stąd zbierać. "Nic tu po mnie. Jemu już nic... udało mu się... gdybym przeczuwała... teraz już nic nie zrobię..." pojedyncze niedokończone myśli przesuwały się jedna po drugiej.

Sara podniosła się z klęczek i mówiąc:
- Muszę wrócić do obowiązków. - odwróciła się na pięcie i pospiesznie wyszła z gabinetu. Wyszła na korytarz rozglądając się i zastanawiając w którą stronę iść. Widząc nadchodzących kolejnych "ciekawskich" ruszyła w stronę korytarza dla służby i pospiesznie zbiegła schodami do kuchni. Wchodząc do środka zakomunikowała znajdującej się tam służbie.
- Lord Hastings nie żyje, ktoś mu wbił szpikulec do lodu między oczy. - po czym usiadła przy stole obserwując ich reakcje na wieści.


Nie chciała uronić ani słowa, wszak służba najlepiej wiedziała, kto "napewno" był sprawcą.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 12-04-2012 o 21:44.
Vantro jest offline  
Stary 13-04-2012, 19:25   #29
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Kelly & Maura


Trudno było Montagu ocenić całą sytuację. Ślub zamieniony na pogrzeb lorda Hastingsa. Zabity sztućcem. Właściwie zakrawałoby to na jakieś szaleństwo. Lecz szaleństwo, czy nie, stało się wszystko faktem, przy czym hrabia natychmiast zdał sobie sprawę, że podejrzany może być niemal każdy. Fakt bowiem odnalezienia lorda wcale nie oznacza, że właśnie wtedy został zadźgany. On był cały czas przy Doris, ona wraz z nim, ale pozostali ...wystarczy, że któryś spośród nich wyszedł na moment do toalety. Oczywiście na niby … Tyle, że po co ktoś miałby mordować lorda. Cudzoziemcy, jak Amerykanin, którego poznali, niewątpliwie nie miałby żadnego interesu. Najlogiczniejsi wydawali się ci, którym nie pasowało coś związanego ze ślubem Egona. Może ponadto jeszcze służba. Naprawdę jednak było mu przykro, smutno oraz współczuł wszystkim, zwłaszcza rodzinie oraz nowożeńcom. Cóżże jednak dawało się zrobić? Właściwie bardzo niewiele. Jedynie policję wezwać oraz może lekarza oraz pomóc rodzinie. Ponadto tak naprawdę należałoby się natychmiast wyprowadzić. Wyjechać, gdyż podczas takich sytuacji rodzina woli być sama.

Widząc, że Doris zajęła się Isobel, podszedł do swojego przyjaciela.
- Współczuję szczerze, Thor, jeśli mógłbym jakoś pomóc, jeśli masz coś, co powinno być załatwione, liczże na mnie naprawdę szczerze.

Thor wyglądał na bardziej przestraszonego niż pogrążonego w żałobie. Wychylił kieliszek jakiegoś mocnego trunku, który przyniósł ze sobą jeszcze z sali balowej. Głośno przełknął ślinę i chwycił Waltera za ramię. Niemal wbił w przyjaciela szpony.
- Walt …. to straszne - kolejne słowa utkwiły mu w gardle.

- Przecież naprawdę to nie ma sensu - naprawdę Montagu nie wiedział, co powiedzieć. - To jest straszne, zaś wśród nas, lub służby, jest morderca. A może jakiś bandzior się dostał na teren posiadłości - myślał, zas głośno powiedział. - Przyjacielu, szczerze współczuję. to dla każdego dziecka wielka strata. Wiem, co przeżywasz, bo pamiętam polowanie dwa lata temu. Wtedy także ... - Thor był bowiem na tych łowach, kiedy to została zastrzelona narzeczona Waltera przez tajemniczego sprawcę, sam hrabia zaś dostał postrzał. - Czym mogę jakoś pomóc? -uścisnął serdecznie przyjaciela.

- Walt - Thor, tak mocno ściskał kieliszek w dłoni, że aż zbielały mu knykcie - Ja myślę - przełknął ponownie ślinę, jego charakterystyczny nerwowy tik - Myślę, że to moja wina.

- Thor, chyba oszalałeś! - nie dowierzał wstrząśnięty kompletnie Walter. - Co ty mówisz? - Wyobraźnia zarysowała mu kompletnie dziwaczny obraz Thora dźgającego metalową wykałaczką swego ojca. Naprawdę wydawało się to kompletnie bezsensowne. - Jak to twoja?

Emocje Waltera, jakby otrzeźwiły Thora. Przeciągnął dłonią po włosach i odchrząknął.
- Nie, nie … to tylko … Czuję się winny, bo miałem ostatnio złe stosunki z ojcem - kiwnął głową, jakby sam siebie chciał przekonać.

- Jakże mógłbyś przypuszczać. Thor, naprawdę przykre. Współczuję szczerze - starał się pomóc przyjacielowi. - Jednak masz jeszcze rodzinę. Może idź do swojej siostry. Chyba poczuła sie słabo - starał się zwrócić jego myśli na konieczność pomocy. Praktycznie właściwie, żeby skupił sie na czymkolwiek innym.

Thor zaśmiał się, początkowo cicho, aż do rechotu na pełne płuca. Jego zachowanie było czysto histeryczne.
- Isobel, słabo - klepnął Waltera po ramieniu - Walt, jesteś przekomiczny.
- Może jestem - przyznał nie obrażając się. - Ale zerknij do niej. Ponadto pytanie, jak Egon oraz jego narzeczona?

Pytanie zbiło Thora z tropu. No właśnie, jak? Rozejrzał się dookoła, ale nie dostrzegł ani brata, ani przyszłej bratowej.
- Huh … dziwne - przeciągnął po twarzy dłonią i przetarł oczy - Chyba lepiej pójdę ich poszukać.

Nie zaproponował mu towarzystwa. Niektóre sprawy załatwiało się lepiej wewnątrz rodziny, bez towarzystwa obcych, nawet przyjaźnie nastawionych osób.
- Jeśli potrzebowałbyś, wiesz, naprawdę, właśnie po to są przyjaciele. Bardziej chyba na gorsze chwile - powiedział nieco nieskładnie.
Kiedy młodszy Hastings odszedł, Walter postanowił odszukać Doris. Rozejrzał się, ale nie widział panny Peel. Nie wątpił jednak, ze ją znajdzie. Przecież mógłby wedle potrzeby, spytać któregoś lokaja...


Doris


Martwy człowiek będzie martwym człowiekiem, czy był Dantem, Szekspirem czy lordem Hastings. Doris po pierwszym spojrzeniu nie patrzyła już w jego stronę, skupiła się na Isobel, dotknięciem ręki poprosiła Waltera, by pomógł obcemu dżentelmenowi zanieść kobietę na kanapę.
- Niech pan ją weźmie pod ramiona, Walter pod nogi... damy radę - odezwała się do obcego mężczyzny. Uniosła głowę, rzucając Walterowi przepraszające spojrzenie.
- Ostatnia osoba, którą posądziłabym o zdolności do omdleń....- szepneła i przygryzła wargę. Cóż, mało ją znała. Może cynizm Isobel był pozą? Pod ironicznym stylem bycia czarnej owieczki Hastingsów kryło się wrażliwe serce?

Nim cokolwiek zdążyli zrobić, znikąd, tuż za plecami Doris pojawił się postawny gentleman i spokojnym głosem zaproponował, że to on się zajmie mała Isobel. No tak, przecież hastingsówna nie była na balu sama. Jej cichy towarzysz był dyskretny jak kot. I jak kot szybki. Błyskawicznie uwolnił Lobo i Waltera od słodkiego ciężaru.
- Musi odpocząć - rzucił na odchodne i zostawił młodych, nic nie podejrzewających ludzi na pastwę prasy.
- Ach - Lobo nie chciał działać zbyt agresywnie, zwrócił cały swój wypracowany czar w stronę damy. Nie czekał aż ktoś ich sobie przedstawi. Nie miał czasu, ani ochoty na pierdoły - No w każdym razie, panna Peel, prawda? Morgan McQueen, do usług.

Oniemiała na moment, gdy kłopot w postaci zemdlonej Isobel dosłownie zdjęto im z rąk. Odprowadziła wzrokiem wynoszącego ją w ramionach mężczyznę, a gdzieś na dnie duszy zakiełkowało dziwne uczucie; czy Isobel coś wiedziała? Czy jej towarzysz bał się, że ocknąwszy się, może im o czymś powiedzieć? Jakoś trudno jej było uwierzyć w rodzinne uczucia dziewczyny...
Tymczasem Walter znikł jej z oczu, a Doris poczuła się zagubiona jak nigdy. Mężczyzna, który proponował wcześniej przeniesienie Is na kanapę, przedstawił się nazwiskiem, którego nie kojarzyła. Może była zbyt oszołomiona? Nie mogła tu być... nie chciała...
- Miło mi - mrukneła lakonicznie, rozglądając się za swoimi butami i szalem trochę nieprzytomnie. Znalazła zapiaszczone buty tam, gdzie je rzuciła i chwyciwszy w dłoń, nie oglądając się za panem Morganem McQueenem Do Usług, ruszyła w poszukiwaniu drinka. Musiała się napić, albo zacząć krzyczeć. To pierwsze było zdecydowanie lepszym pomysłem.

Morgan obserwował oszołomione dziewczę z wyraźną przyjemnością. Ledwo powstrzymywał szeroki uśmiech, nieładnie się tak cieszyć nad trupem. To znaczy, nieładnie się tak cieszyć nad trupem, jeżeli próbujemy udawać, że nie jesteśmy dziennikarzem. Nie spuszczał jej z oka i podążył za nią. Wyglądała, jakby zaraz miało coś w niej pęc. Po prostu musiał być przy niej gdy do tego dojdzie, by dokładnie zebrać i opisać kawałki, jak archeolog. O, albo entomolog, z wielką ostrą szpilką.
Gdy Doris znalazła wreszcie opuszczony bar, nim zdążyła zabrać się za jakikolwiek alkohol, Lobo zanurkował za ladę.
- Coś mocniejszego? - zaproponował głosem, który, z doświadczenia wiedział, że zrywa kobietom majtki.
- Gin. Bez toniku - Usiadła na wysokim stołku i nie przejmując się obecnością mężczyzny, włożyła buciki, a rozcięcie sukni ukazało smukłe udo i resztę nogi, godnej greckiego posągu. Posąg ignorował nutki w głosie Morgana, prawdę mówiąc, poza dłońmi, które podawały jej alkohol, kobieta ignorowała dokładnie całą resztę meżczyzny. Widac mu to nie przeszkadzało. Patrzyła, jak nalewa, z zachłannością spragnionego wędrowca. Wizja udekorowanego szpikulcem trupa uparcie przesłoniła arturiańskich rycerzy, jezioro i złociste, baśniowe światełko latarenki, jakby ich nigdy nie było.

- Zwierciadło pęka w odłamków stos
klątwa nade mną, krzyczy w glos
pani z Shalott..
.- mruknęła Doris.

Morgan przewrócił oczami, poezja.
- Why was I born with such contemporaries? - burknął pod nosem w odpowiedzi i wychylił kieliszek mocnego trunku - Pani tak zawsze? Katuje ludzi rymowankami?
- Nie, tylko podczas pełni księżyca - piła swój drink powoli, krótkimi łykami, pozwalając alkoholowi zapiec w gardle i przywracać czucie.- A pan tak zawsze? Robi miny jak Valentino w “Zamężnej Dziewicy”? Powiedziałam, że klątwa nade mną, bo ten wyjazd miał mi dać nieco spokoju od dziennikarskich hien i całej reszty, a teraz moje nazwisko znajdzie się jeszcze w artykułach na temat morderstwa, nie tylko pseudoromansów... Poza tym, żal mi tego człowieka. Nie znałam go, ale nikt nie ma prawa traktować kogoś drugiego jak ... jak mięso, w które wbija wykałaczkę. To ohydne.
Przymknęła oczy, odstawiając trunek. Miała idealne łuki brwi, twarz prerafaelickiej modelki.
- Może gdyby pani zamiast walczyć i uciekać, wyszła dziennikarskim hienom na przeciw, pani sytuacja nie byłaby taka dramatyczna - mruknął.
- Z gałązką pokoju w dzióbku? - zmrużyła oczy, patrząc na niego dziwnie- Wypisano na mój temat tyle bzdur, że możnaby z tego usypać wieżę wyższą niż Big Ben, szkalowano moją prywatność, imię mego ojca, znalazłam dziennikarza w swoich śmieciach, jednego przebranego za dostawcę mleka, kilku mało nie stratowało mnie na ulicy... ba, jeden bohatersko rzucił się nawet pod samochód Waltera, by zrobić kapitalne ujęcie, które pewnie już jutro będzie w Manchester Guardian...
- popatrzyła na blat baru. Był tam kącik prasowy, w eleganckim koszyczku rumieniły się jak bułeczki świeże numery Timesa, innych angielskich, a nawet zagranicznych gazet. Hastingsowie byli światowcami - ba, dostrzegła nawet najnowszy numer nowojorskiego “Timesa”, uśmiechnęła się dziwnie i podsunęła gazetę Morganowi.- Chyba już nie muszę wychodzić im na przeciw. Wspaniale wyszli na przeciw sami sobie z nową bajką...

Z pierwszej strony patrzyła na nią własna twarz i twarz Waltera Montague


Lobo zerknął na gazetkę i wzruszył ramionami. Skłonność do dramatyzowania, można się było spodziewać po młodej poetce.
- Z ciebie to jest głupiutki ptaszek, jednak - wypił kolejną szklaneczkę jakiegoś pierwszego lepszego alkoholu. Tym razem trafił na coś słodkiego - I co z tego?

- To, że już wolę od dziennikarzy akwizytorów pończoch... przynajmniej kupię jedną czy dwie pary. Jest pan akwizytorem pończoch? Czy kolejnym cholernym reporterem Guardiana? Cicho, niech pan nic nie mówi, plotę dzisiaj głupstwa. Niewazne. Może pan sobie być kim chce. Jutro wyjeżdżam i tyle.- nalała sobie jeszcze jednego drinka i zaczęła pić, tym razem powoli. Nie patrzyła na Morgana. Jej dłoń poruszyła się nerwowo, dziewczyna odwróciła głowę, jakby czegoś szukając.- Nie ma pan papierosa?

Zaśmiał się i użyczył jej swojej papierośnicy.
- Nie sądzę, żeby twoje jutrzejsze plany się powiodły - powiedział, kiedy papieros trafił wreszcie między jej urocze usteczka. Odpalił zapałkę z paznokcia i podał ogień najpierw młodej damie, a potem sam z niego skorzystał. Zaciągnął się głęboko.
- Zobaczymy, hm? - puścił oko do małej Doris i zostawił ją samą przy barze. Postanowił dowiedzieć się więcej o czymś ciekawszym.

Walter szukał jej. Sala główna, korytarz, bar ... Dokładnie, tam stała oparta o obity orzechowym drewnem blat. Uśmiechnął się trochę smutno, bowiem sytuacja niewątpliwie była smutna. Jednocześnie niewątpliwie jednak ucieszył widokiem dziewczyny. Podszedł do niej.
- Udało mi się wreszcie ciebie odszukać - powiedział ciepło.

Odwróciła się, wyciagnęła papieros i rzuciła go na podlogę, a potem po prostu wtuliła się w jego ramiona, nie mysląc juz o dziennikarzach, akwizytorach, szpikulcach, własnej biedzie- o niczym.
- Och Walt...- zamknęła oczy- Zabierz mnie... po prostu zabierz mnie gdzieś stąd...
 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 13-04-2012 o 19:30.
Maura jest offline  
Stary 21-04-2012, 20:20   #30
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie


Córka


Gdy Isobel otworzyła oczy, byli już sami z Willem, w jej pokoju. Taktyczny odwrót udał się bez pudła. Zawsze mogła liczyć na swojego Willa.
- Co teraz? - zapytał spokojnie. Niewiele było w stanie wyprowadzić go z równowagi. Pytanie było jak najbardziej na miejscu. Co teraz? Co teraz będzie z Isobel, skoro jedyne pewne źródło jej dochodu właśnie stygło i rujnowało bezcenny perski dywan?



Ta pierwsza

Sir Ian Ramsay nie był w stanie znaleźć Lady Margaret Hastings. Wyglądało to, jakby zapadła się pod ziemię. Co więcej, cała służba gdzieś nagle zniknęła, a oszołomieni ostatnimi wydarzeniami goście krążyli bez celu i wyglądali na zagubionych.
Nagle ktoś chwycił go za rękaw.
- Panie Ramsay - Elisabeth Herbert wyglądała jak zmokła kura. Czyżby wpadła do sadzawki? Co za idiotyczny ... ale była prawie całą przemoczona. Zielona sukienka przelegała nieprzyzwoicie do jej nóg, włosy były w nieładzie, głos drżał, a oczy były wielkie jak spodki. Mimo wszystko, następne jej słowa były wręcz radosne i pełne swoistej dumy - Panie Ramsay, zrobiłam to ...



Detektyw

Gael krążył z wrodzoną nonszlanacją, wśród gości państwa Hastings. Z marszu był w stanie zdyskwalifikować większość z nich. W przypadku niektórych, wystarczyło kilka prostych pytań. A reszta, resztą będzie się musiał zająć dokładniej, ale to zaraz, za momencik. Chciał sie jeszcze chwile podelektować atmosferą napięcia i strachu. Nie mógł już się doczekać przybycia policji, oni to dopiero wprowadzali chaos i panikę.
Nie spodziewał się wyciągnąć niczego konstruktywnego ze swojej małej przechadzki, a jednak na coś wpadł. Czyżby służba … To byłoby nudne, ale nie wszystkie morderstwa muszą być od razu ciekawe. To co zobaczył w kuchni dorobinę go zaskoczyło. Stojąca w drzwiach pokojówka, ta sama, która wystraszona uciekła z miejsca zbrodni, zasłaniała mu większą część pomieszczenie, ale widok i tak pobudzał jego małe szare komórki.


Kuchnia


Stwierdzenie Sary nie wzbudziło oczekiwanej sensacji. Dopiero po chwili młoda pokojówka, która praktycznie rzecz biorąc dopiero zaczynała pracę w Hall, zorientowała się, że w kuchni panuje dziwna atmosfera. Pokojówka czuła wzrok wszystkich obecnych na sobie. Patrzyli na nią jakby była intruzem, jakby właśnie przeszkodziła im w czymś ważnym, jakby byli członkami tajnego stowarzyszenia, do którego Sara jeszcze nie została przyjęta.
Wszystko było nie tak, nikt nic nie gotował, w zlewie i na blacie piętrzyły się brudne naczynia, a nierozniesione przystawki psuły się na stole. Wszyscy stali lub siedzieli w bezruchu. A przecież ciao odkryto zaledwie przed kilkoma minutami? Czyżby coś innego zaburzyło pracę służby?
W całym, wielkim, pełnym rozmaitych służących pomieszczeniu były tylko dwie postaci, których ruchy zaburzały statyczną kompozycję tego obrazu. Pani White, kucharka, polerowała noże, które kolejno podawał jej Pan Willikins, kamerdyner. Oboje, zwrócili wzrok w stronę pokojówki jedynie na ułamek sekundy. Szybko wrócili do swojego metodycznego i spokojnego zajęcia.
Przed Panią White piętrzyła się spora góra wypolerowanych i wyczyszczonych ostrzy z całego domu.
- Excusez-moi, mademoiselle - usłyszała za sobą głos detektywa. Była w potrzasku, między ciekawskim i spostrzegawczym francuzem, a ponurą kuchnią wyjętą prosto z gotyckiej powieści. Co wybierze?

Rodzinne sekrety


Lady Margaret szukała miejsca, w którym mogłaby się schować przed bałaganem w jaki przeistoczyło się jej życie. Nie chciała uwierzyć w śmierć męża, nie chciała słuchać pustych kondolencji, ani plotek. Pragnęła się zaszyć gdzieś na czas całego tego zamieszania. W niewyjaśniony sposób trafiła do skrzydła dla służby. Jak? Bardzo dawno tutaj nie była. To gdzieś tutaj po raz pierwszy ...
Nie zamknęli drzwi - czy to z przeoczenia, czy z perwersyjnej podświadomej potrzeby. Powody były dla Lady Hastings zupełnie nieważne. Zamarła na korytarzu, nie mogąc odwrócić wzroku od makabrycznego widoku. Oni natomiast, musięli jej nie widzieć, tak byli zatraceni w perwersyjnej ekstazie. Umorusani krwią, spoceni i głośni. Gdy Anabell wstrząsnęły pierwsze fale uniesienia, w Margaret pękł balon narastającej frustracji.
- Ty dziwko! Ty podstępna żmijo - podskoczyła do pokojówki i chwyciła dziewczynę za włosy, chcąc ściągnąć ją z Guya, który wyglądał na ledwo przytomnego. Dopiero teraz dotarło do niej, że cała ta krew należy do jej szwagra - Głupia suko! Wszystkie jesteście takie same!
W głowie błysnęła jej myśl, że takie zachowanie jest absolutnie nieodpowiednie dla pani domu, jednak dobre wychowanie przegrywało w jej świadomości bitwę z istnym huraganem złych wspomnień i związanych z nimi rozdzierających serce emocji.
Powinni byli ją zabić. Chciała ich wszystkich zniszczyć, wystawić na pośmiewisko, skompromitować rodzinę na kolejne pokolenia. Powinni byli ją zabić, ale Harold okazał się idiotycznie sentymentalny.
- Dom wariatów to dla ciebie za dużo - nie widziała już Anabelle. Przed oczami miała zupełnie inną twarz, niby niewinną i naiwną, jednak skrywającą okrutną, perfidną naturę. To tkwiło w krwi Hastingsów, dzieci jej i Harolda też nosiły to piętno. Margaret chwyciła żeliwny świecznik, stojący na komodzie i zamachnęła się z całej siły. Chciała raz na zawsze pozbyć się tego koszmaru.

W ogrodzie


Walter i Doris przebili się wreszcie do wyjścia. Na tarasie również nie było im dane jednak zaznać spokoju i samotności. Wielu uczestników balu także chciało uciec z Hastings Hall. W ogrodzie jednak, było chyba pusto. Nikt nie miał chyba ochoty brodzić w mokrej trawie, niszczyć satynowych bucików i nogawek luksusowych, szytych na miarę garniturów.
Altana wyglądała wyjątkowo zachęcająco. Późna godzina, sprawiała co prawda, że chłód robił się momentami dość przejmujący, wszystko jednak było chyba lepsze od wszechobecnej w domu woni śmierci. Nogi niosły młodych ludzi przez ogród, gdy w odbijającej się od spokojnej tafli wody poświacie księżyca ujrzeli postawną sylwetkę mężczyzny. Nadchodził od strony szpitala dla obłąkanych, chwiał się na nogach, był chyba pijany. Szedł prosto na nich ...

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172