Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-04-2012, 05:50   #1
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
[Storytelling] Czarne płaszcze

Czarne Płaszcze

Pożoga




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=M0d4qM7gCH8[/MEDIA]

Światło dnia wpadało przez witraże wstawione w wysokie okna, wypełniając korytarz kancelarii biskupiej kolorowymi refleksami. Dla osoby "z zewnątrz" - nieobytej na salonach Jego Eminencji Biskupa Hez-hezronu Gersarda, miejsce to mogło wydawać się przedsionkiem Raju. Panowała tutaj cisza godna klasztoru. Kolory padające na surowe, kamienne ściany budowały atmosferę, o której niejeden rzekłby "sprzyjająca zadumie".
Każdy z inkwizytorów Hezkiego oddziału Świętego Oficjum wiedział jednak, że miejsce to miało więcej wspólnego z przedsionkiem piekieł niżeli bramami Edenu. Zaś po drugiej stronie zdobionych, dębowych drzwi na jego końcu, znajdowało się legowisko czarta nad czartami - Jego Eminencji "Niezadowolencji", jak zwykli tytułować skrycie swego biskupa odziani w czerń Słudzy Boży.
Rytmiczne uderzenia ciężkich buciorów, zburzyły w jednej chwili panującą w tym miejscu ciszę. Postać, jakby wyrwana z innego świata, odziana w czerń z wyhaftowanym połamanym krzyżem na boku, stanowczym krokiem mijała kolejne witraże z podobiznami świętych.
Ciemnowłosy jegomość, o gęstej, przystrzyżonej brodzie zatrzymał się przed drzwiami i z delikatnością, o którą nikt nie podejrzewałby jego żylastej ręki zapukał trzykrotnie.
- Wejść.- odpowiedział piskliwy, chłopięcy wręcz głos. Ukryte pod gęstymi wąsami, wydatne usta inkwizytora wygięły się w drwiącym uśmiechu, słysząc nieudolną próbę wykrzesania stanowczości przez złotowłosego Marka.
Zawiasy drzwi zawyły podle [ można rzec, taki czar inkwizytorskich pieszczot ] a w chwilę później odziany w czerń jegomość zamarł w głębokim ukłonie.
Jego Eminencji Gersard na krótką chwilę oderwał wzrok od dokumentów, jak gdyby uświęcając tym swego gościa, po czym powrócił do pracy.
- Następny dokument Marku...- ponaglił blondyna biskup, po czym nie przerywając pisania, przemówił oschle do inkwizytora.
- Mistrzu Beatriz, nalegaliście bym was przyjął. Mam nadzieje, że rozumiecie jak wiele spraw mam na głowie... I z czymkolwiek przychodzicie najprawdopodobniej jest to niegodna mej uwagi błahostka ?
Beatriz wyprostował się z pokłonu, mierząc wzrokiem wysuszoną butelkę wina gdzieś obok ramienia biskupa. Choć w myślach naczelnego inkwizytora Świętego Oficjum w Hez-hezronie w tej chwili zrodził się co najmniej tuzin uszczypliwych komentarzy , przełknął je wraz ze śliną. "Jestem pewien, że sobór ochlapusów i dzieciojebców z zapartym tchem oczekuję recenzji nowych, mszalnych polewek spod ręki Waszej Eminencji..."
- Wasza Świątobliwość , pozwoliłem sobie prosić Was o audiencję aby omówić wytyczne, przyniesione mi dzisiaj do gabinetu przez sługi Waszej Eminencji...
- A cóż tu omawiać, Mistrzu Beatriz ? Czyżby, ktoś z mej kancelarii dopuścił się pijaństwa w trakcie pracy i przedstawił panu nieczytelne papiery ?
- zapytał kpiąco biskup, zanurzając pióro w kałamarzu.
- Nie, Wasza Eminencjo. Chciałem się jedynie upewnić, że nie doszło do żadnej pomyłki podczas spisywania woli Waszej Eminencji.
Gersard uniósł gromiące spojrzenie znad dokumentów.
- Mianowicie ?
- Wasza Eminencja przedstawiła mi uwierzytelnienia dla czwórki inkwizytorów w osobach : mistrza Alinarda, mistrza Baserto, mistrza de Sica i mistrza Kohlraabe. Nakazała również wydać im ze skarbca Oficjum po dwieście pięćdziesiąt sztuk złota i przygotować do drogi w kierunku miasta Addsburg. Ponad to, Wasza Ekscelencja dodała do tego kolejny dokument, zezwalajacy im na wciągnięcie do "sprawy" ikwizytora z najbliższego Addsburgowi oddziału Świętego Oficjum, mieszczącego się w mieście Bechyně-
- Wszystko się zgadza. Możecie odejść. Z Bogiem.
- rzucił wracając do papierów.
- Wasza Eminencja wybaczy śmiałość...- zaczął niepewnie inkwizytor, wiedząc, że jedna wychylona przez biskupa butelczyna, może okazać się zbyt mało zmiękczająca. - Ale wysyłacie tam piątkę inkwizytorów, nie podając przyczyny ani sprawy jaką mieliby się na miejscu zając. Czy sprawy tej nie powinniśmy pozostawic oddziałowi w Bechyně-
- Postanowiłem, że wyślemy tam mistrzów z Hezu.
- rzucił obojętnie biskup.
- Czy Wasza Eminencja zdradzi mi przyczynę, dla jakiej wysyła aż tylu mych braci w tak odległe rejony ? I czemu w takim razie prosi o udział w sprawie inkwizytora z najbliższego oddziału Oficjum ?
Biskup syknął i odrzucił pióro na bok, pozostawiając na dużym, drewnianym stole plamę atramentu.
- Ponieważ, jak zauważyłeś, to odległe ziemie, Mistrzu Beatriz. Sprawa dotyczy rzekomego opętania. Jeśli jednak coś potoczy się nie po naszej myśli, nasi ludzie na miejscu będą potrzebowali dni aby powiadomić. Dlatego też, wysyłam ich kilku więcej. - brwi Gersarda zmarszczyły się, usta zaś wygiął grymas. - I choć nie widzę najmniejszego powodu, dla jakiego powinienem się wam tłumaczyć z tego, dodam, że o inkwizytora z Bechyně nalegam, gdyż ufam ludziom szczycącym się posiadaniem Hezkiej licencji... Mojej licencji. - podkreślił ostatnie słowa - Niech Ci z prowincji nauczą się czegoś. A teraz zajmijcie się przemianą mych poleceń w czyny. Byle żwawo, Beatriz. Do Addsburga kawał drogi... Z Bogiem.
Inkwizytor ukłonił się głęboko, po czym wycofał z komnaty. W drodze powrotnej stąpał już nieco wolniej, kojąc nerwy tańcem kolorów.
Beatriz był pewien, ze wybór tych konkretnych inkwizytorów jest celowy. Tylko czemu biskup postanowił zaczynać swoje gierki właśnie teraz ? I czemu wysyłał pionki tak daleko od siebie ? "Alinard, największy konfident Jego Eminencji wyrusza na zadanie u boku Xaviera "Zapalczywego Lisa" Baserto ... Soli w oku Biskupa, a kto wie czy nie Cesarza. Jednak co do tego tym chłopcom..." - pomyślał szczerze współczując młodym braciom inkwizytorom : Dantemu i Jerardowi... " Jednak niech Miecz Pański chroni biedaka z Bechyně, który wejdzie miedzy walczące wilki."





Dwa tygodnie później. Bechyně


Czterech jeźdźców w czerni zawitało w Bechyně wraz ze świtem. Niewielkie, otoczone sypiącym się, kamiennym murem miasteczko zasłynęło w cesarstwie głównie dzięki swym piwowarom. "Złoto z Bechyně" - jak nazywano ich przednie wyroby, eksportowane były z tej niewielkiej mieściny w najdalsze zakątki cesarstwa. Im dalej na zachód - osiągały one wręcz niebotyczne, jak na ten pospolity trunek ceny.
Nie lada zaskoczeniem musiał być zatem widok dwóch odźwiernych strażników, raczących się pospolitą gorzałką przy bramie miejskiej. Otuleni w futra, nachylali się jeden nad drugim, dolewając sobie raz po raz rozgrzewającego trunku. Czy jednak można było ich winić ? Śnieg już dawno wziął sobie w posiadanie to, co jeszcze nie tak dawno temu było zielone.
Nie do końca jest pewnym, czy wybałuszyli oczy zaskoczeni pojawieniem się u bram czwórki jeźdźców, czy też był to efekt mocy spoczywającej w przechylonej przez nich właśnie szklanicy.
Starszy, o nosie w kolorze dojrzałej śliwki, poderwał się z zydla, chwytając opartą o mur glewię, a następnie kopniakiem zachęcił do tego swego towarzysza. Temu z kolei zimno musiało doskwierać niezwykle mocno, gdyż zatoczył się, czkając głośno, ostatecznie opadając plecami na mur... Tuż obok swej zaszronionej glewii.
- Witejta w Bechyně ! - krzyknął śliwonosy, zerkając na wyhaftowany, połamany krzyż. - Budyneciek Świntego Oficium leźi se na wiichodnim skrawećku mesta. - wybełkotał w tutejszym dialekcie strażnik wskazując wyrastającą ponad dachy domostw wieżę.
Miasto budziło się ze snu. Nieliczni, najprawdopodobniej z powodu pogody, kupcy rozstawiali swe stragany na głównym rynku. Inkwizytorzy, kierując się w wyznaczonym kierunku minęli ceglany budynek browaru, wystraszyli mieszkańców jednej z uliczek, którzy próbowali wydostać się ze swych domostw, aż w końcu trafili do zacisznego zakątka miasta. Tutaj, pośród posępnych teraz drzew, znajdował się niewielki, pozbawiony ogrodzenia dworek.



Mieszkańcy Bechyně w oczach mieszczan z zachodu mogli uchodzić za dziwadła. Choć bali się inkwizytorów [ być może czuli respekt jest bardziej odpowiednim słowem, mili moi, gdyż czemu mieliby się sług swego Pana, niosących im zbawienie i jego miłosierdzie obawiać ?], obecności oddziału Świętego Oficjum w mieście byli niezwykle radzi. Im dalej na wschód bowiem, tym większą swobodą w swych rozbojach mogły się cieszyć zbójeckie bandy, które tutaj potrafiły plądrować całe wsie i miasteczka. Jaki rozbójnik ośmieli się jednak zaatakować dom Sługi Bożego ? Tego, który jest młotem na czarownice, mieczem w rękach aniołów i biczem Bożym ? Oczywiście mawia się również "kiedy ginie inkwizytor, czarne płaszcze idą w tan"... [ Jednak lepiej myśleć, iż wynika to z szacunku do nader skromnych sług wiary, niżeli irracjonalnej bojaźni przed ich zemstą...].
Wysłanników Jego Eminencji Biskupa Hez-hezronu przywitał najstarszy z tutejszych inkwizytorów - Emanuel Lohentopf. Mężczyznę można było śmiało nazwać starcem. Jego plecy wykrzywiał garb, zaś pozostałe mu włosy, porastające kępkami kilka punktów na jego czaszce, były równie białe co śnieg przed budynkiem Oficjum.
Ugościł jednak braci inkwizytorów należycie, proponując im dzban tutejszego złota jak i na szybce odgrzaną zupę cebulową. Kiedy wysłannicy biskupa napychali żołądki, starzec odczytał ich uwierzytelnienia, po czym udał się do cel inkwizytorskich.
- Otto, musisz się przygotować do drogi. - oznajmił chłopakowi po odczytaniu mu poleceń Jego Eminencji Biskupa. - Wybacz mi chłopcze, wiesz, że jesteś dla mnie więcej niż bratem w wierze. Jesteś mi niczym syn - ujął ramię chłopaka w dłoń, nie wiadomo czy to potrzebując podpory, czy też próbując pokrzepić młodzika. - Pozostali są w rozjazdach...- stwierdził fakt. W całym Bechyně pracowało jedynie czterech inkwizytorów, co wiązało się z ogromem zadań im pozostawionym. - Ja już gniję chłopcze... Gniję za życia. Nie dotarłbym do Addsburga żywy. A ktoś musi z nimi pojechać...- jego wzrok nagle nabrał ostrości. Dłoń zacisnęła się na ramieniu Klepenberga- Jednak musisz uważać... Miec się na baczność i nie pozwolić by wiara chociaż na chwilę w Tobie przygasła... Alinard z Grottaferraty i Xavier Baserto... To bezwzględne wilki. Jeden wchodzi w dupsko biskupa tak głęboko, że nikt nie jest pewien, czy Jego Eminencja dalej jest sobą, czy już nim. Drugi zaś... Nigdy nie wiadomo kiedy wyszczerzy kły na rękę własnego pana. - uścisk zelżał, a głos starca ponownie stał się lichy i drżący.- Z Bogiem, moje dziecko. Z Bogiem...






Tydzień później. Addsburg


Podróż do Addsburga nie należała do najprzyjemniejszych "wycieczek" na jakie inkwizytor mógł zostać zapisany w trakcie swej służby. Zimą zaś była istną katuszą. Ach, gdyby tylko można było wykorzystać to w inkwizytorskim fachu. Przez ostanie dwa dni piątka inkwizytorów podróżowała przez gęstą puszczę, tu i ówdzie przeciętą przez zmrożone bagniska. Biały puch, otulający ziemię utrudniał przy tym ich pokonywanie. Konie kilkukrotnie grzęzły w głębokim błocku, skrytym gdzieś pod lodowatym płaszczem. W końcu jednak, pomiędzy gęstymi koronami świerków ich oczom ukazały się mury Addsburga, oraz górująca nad miastem dzwonnica katedry Ognia Chrystusowego.

Widząc zbliżających się jeźdźców, stróżujący przy bramach zbrojni, chwycili za pałki i włócznie. Za ich plecami, pomiędzy ośnieżonymi domostwami, aż pod samą katedrę ciągnęła się zmrożona, błotnista droga.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 04-04-2012, 01:46   #2
 
Feataur's Avatar
 
Reputacja: 1 Feataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetny
Wyrwanie się spod opieki biskupa Hez-hezronu było jak wyrywanie bolącego zęba - bardzo długie i bardzo bolesne. Dlatego też Xavier niemal poczuł, jakby ubył mu przynajmniej krzyżyk na karku, kiedy dowiedział się, że Jego Ekscelencja wysyła go z misją. I to jaką! Baserto aż zatarł dłonie z przejęcia - opętanie z pewnością musiało wiązać się z jakimiś niecnymi praktykami. Przygaszone przez pięć ostatnich lat pracy oczy inkwizytora rozpalił na nowo ogień wiary. Ktoś nieuprzejmy mógłby to pomylić z wizją płonących stosów, ale Xavierowi było wszystko jedno - dopóki heretycy zostawali skazywani, dopóty cel uświęcał środki.
Przez pierwszą część podróży, prócz zwykłych dla starca rozważań na temat natury Boga i Jego planów, Hiszpan przyglądał się swym braciom inkwizytorom. Znał ich z widzenia, lub z plotek i jakoś nigdy nie żywił głębszej niechęci. Przecież byli to jego bracia w walce ze sługami Złego - ten argument bił inne na głowy, dlatego też stary Lis nie psioczył na towarzystwo, tylko z pokorą godną jednego z wielu Sług Pańskich, przyjął na barki ciężar przewodnictwa.
Xavier w swym starczym umyśle przywołał najświeższe informacje o swych towarzyszach. "Alinard...", pomyślał Baserto, patrząc na niemal równego mu wiekiem inkwizytora. Ten czarny brat miał dobrze znane wszystkim inkwizytorom miano oczu i uszu biskupa Gersarda, mówiąc krótko - szpicel. Baserto wzbył wzruszeniem ramion ponurą sławę Alinarda. Był zbyt sprytny by podłożyć się pod szpiegiem biskupa. Nie przeżył przecież tyluż wiosen tylko ze wzgląd na ładne oczy, prawda?
Ów ładne oczy więc przeniosły się na kolejnego brata w misji, Włocha de Sica. Ten młody człowiek, jak i jeszcze jeden chłopak, Kohlraabe byli znajomi mu tylko z widzenia. Gdzieniegdzie słyszał o ich dokonaniach, jednak któż by ich w tych czasach nie mia? Ludzie stracili szacunek do rzeczy świętych i jak bydło idą do rzeźni Szatana. Nic, tylko pławić się w duszach grzeszników. "To będzie interesująca misja", stwierdził Baserto, poprawiając sztylety u pasa.
Jego myśli podążyły też wkrótce z powrotem ku młodym inkwizytorom.
"Zastanawiam się, czy wśród nich kiełkuje już ziarenko zwątpienia?", pomyślał. Wiele lat poświęcił na tępienie buntów i herezji w zarodku. Dzięki temu doszedł do wniosku, iż lepiej zdusić maleńką iskierkę niewierności wobec Pana, niż późnij uderzyć oczyszczającym płomieniem w płonące nienawiścią serce i duszę grzesznika. Lepiej zaś było jeszcze przetworzyć tą małą iskrę w ognistą furię wiary Bożej. Xavier uśmiechnął się do swych myśli. Przypominały mu jego wczesne lata, kiedy to podróżował na granicy Palatynatu, od wioski do wioski, od miasta do miasta. W czasach kiedy to jego sława wyprzedała go o wiele osad wprzód. A jednak mało która z nich, kiedy już ujrzało światło dzienne jej zepsucie, pozostała na miejscu. Cudowne czasy, tak pełne Bożej Bojaźni. Tak bogate w wiarę i strach przed Złem..., westchnął w duchu.
Koń człapał dalej.




Kiedy tylko zatrzymali się w Bechyně, trzy tygodnie później, Zapalczywy Lis mógł w końcu rozprostować kości.
Tutaj mieli odebrać lokalnego inkwizytora. Baserto był ciekaw, jakie poglądy na temat herezji mieli tak daleko wysunięci pracownicy Officjum. I nie zamierzał nie zapytać.
Powitawszy się z nowym towarzyszem, Otto Klepenbergiem, ruszyli w stronę celu podróży - Addsburga. Po wyjeździe z Oddziału Officjum, Baserto mógł zastanowić się nad tym, jak podupadło to święte dzieło w tym rejonie Cesarstwa. Brak wykwalifikowanych inkwizytorów oraz rozprężenie czuć było już na samym początku. Nie winił jednak starego Emanuela, gdyż w tym wieku cudem było, że ten człowiek może się jeszcze sam ubierać. Jednak taki stan rzeczy zaniepokoił Baserto. To nie były pobrzeża Hezu, czy innych większych miast, gdzie widok inkwizytora był może i znany, ale i tak budził niepokój. Tutaj zaś ludzie i przyzwyczaili się do niego, ale i stracili nieco ze swojego pierwotnego strachu przed karą. A to, wiadomo, często prowadziło do grzechu. A stamtąd droga prosta... szczególnie na stos.
Droga coraz bardziej stawała się uciążliwa. Aura panująca dookoła również nie miała litości dla podróżnych. Zimno i wilgoć mogłaby sprawić, że niejeden wędrowiec zacząłby kląć się na Imię Pańskie, jednak Xaviera ta pogoda tylko motywowała do dalszej drogi. Czuł się, jakby śnieg czy deszcz były wytworami Szatana, a on, Sługa Boży i miecz w rękach Aniołów, z Bożym zapałem stawiał czoło odwiecznemu wrogowi Chrystusa i całej rasy ludzkiej.
Tak też kiedy zawitali pod murami Addsburga, zachowanie odźwiernych strażników napotkało bojowy nastrój starego inkwizytora.
- Cośta za jedni? - zawołał jeden ze strażników, ten uzbrojony w pałkę - Skąśta i po co jedzieta?
Mrużąc oczy starał się dojrzeć twarzy najbliższego jeźdźca - Xaviera. Najwyraźniej był niedowidzący, lub na tyle głupi, by nie zauważyć wyszytego srebrną nicią krzyża na piersi inkwizytora.
- Gość w dom, Bóg w dom, jak powiadają dobry człowieku - odparł Baserto, poprawiając płaszcz, odkrywając przy tym w całej okazałości emblemat swojej profesji - Znajdzie się miejsce dla strudzonych wędrowców?
Strażnik najwyraźniej był jednak głupi, gdyż tylko wykrzywił idiotycznie głowę i gapił się na krzyż. Na szczęście drugi z wartowników miał dość oleju w głowie i odwinął się drzewcem włóczni po czerepie swego towarzysza. Od raz też zaczął się kłaniać i przepraszać.
- Wybaczcie, mistrzu, za tego kretyna - zaczął szybko, nie przestając strofować bronią swego kompana - Nie słuchajta go, to idiota i leń do tego. Oczywiście znajdzie się dla was miejsce panie.
Służalczy ton, tak znany dla każdego z braci inkwizytorskiej rozszedł się dookoła drużyny wraz z odorem strachu.
- Cieszę się, młody człowieku. Ja i moi bracia jesteśmy wycieńczeni podróżą - pokazał na resztę jeźdźców. Wartownik wybałuszył oczy, jakby towarzysze Baserto byli co najmniej samym Belzebubem ze swą świtą. Jednak potem chyba obraz ten zmienił się na Ojca Świętego i Świętą Rodzinę, gdyż przypadł do bramy i zaczął ją otwierać, krzycząc do swego towarzysza by pędził do gospody, by mistrzom miejsca uszykował.
- Dziękuję, synu - Xavier uśmiechnął się dobrodusznie i podał srebrniaka osamotnionemu żołnierzowi - Ogrzejcie się czymś ciepłym. Niech was Bóg ochrania.
 

Ostatnio edytowane przez Feataur : 10-04-2012 o 23:03. Powód: pogrubienia :) i krzyz :)
Feataur jest offline  
Stary 09-04-2012, 19:44   #3
 
Shartan's Avatar
 
Reputacja: 1 Shartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumny

Wyjazd z Hezu do odległego Addsburga nie zachwycił Dantego. Tym bardziej wysłanie wraz z nim dwóch starszych inkwizytorów z których zdaniem będzie musiał się liczyć. Zawsze wolał prowadzić śledztwa na własną rękę, zwłaszcza z powodów metod pracy jakie stosuje. Mogą one bowiem wzbudzić zastrzeżenia jego starszych kolegów. Istniała jednak szansa, że jego postępowanie nie będzie dla nich problemem. Jeszcze dziwniejszy był dla niego skład inkwiztytorów jakich dobrano oraz ich ilość. "Jest nas zbyt dużo, a jego niezadowolencji musi chodzić o coś innego niż szybki kontakt z nim w razie problemów. Wciągnięcie do sprawy inkwizytora z Bechyně również jest dziwne".

Wiedział, że piątka czarnych płaszczy wywoła poruszenie w mieście kiedy do niego dotrą. Zwłaszcza kiedy ludzie dowiedzą się o Xavierze Baserto zwanym zapalczywym lisem, który ma na koncie spalenie więcej niż jednej wioski. Możle dlatego w skład grupy wchodzi Alinard z Grotaferraty najbardziej znany konfident biskupa Gesrarda. "Czyżby został on wysłany by utęporować nieco zapędy zapalczywego lisa jakim jest brat Xavier". Dante pamiętał również doskonale o jednej z misji w której udział brał Alinard. Dwóch inkwizytorów, którzy prowadzili razem z nim śledztwo już nigdy nie powróciło. Oficjalne informacje głosiły, że odestałno ich do pilnych zadań na prownincji, ale plotka mówiła, że zabrano ich do klasztoru Amszilas z powodu zaniedbań jakich się dopuścili. Prawdy nie dało się ustalić. "Może z tej misji również ma wrócić tylko szpieg biskupa a pozostali, którzy z nim wyjechali już nie. Nie potrzebnie rozważam takie rzeczy w końcu wszystko okaże się na miejscu. Jednak cały czas muszę być czujny by nie paść ofiarom wielkich tego świata".

Myśli włoskiego inkwizytora powędrowały ku ostatieniemu z towarzyszy podróży Jerardzie Kohlraabe o którym wiedział najmniej z pozostałej trójki. Jedynie to, że podobnie jak on lubił szermierkę, a jego ojciec jest wpływowy. Dotarły do niego również plotki, że to tatuś załatwił mu licencję inkwizytorską Hezu. "W każdym razie nic takiego by podpaść jego niezadowolencji. Jednak z jakichś powodów znalazł się w grupie, która wyruszyła z miasta. Wszystko wskazuje na to, że Gesrard zamierza przerprowadzić jakąś grę, a my jesteśmy jego pionkami. W każdym razie nie zamierzam stać po przegranej stronie kiedy gra dobiegnie końca".

Włoskiego inkwizytora ciekawił również ostatni członek grupy Otto Klepenberg, którego odebrali w Bechyně, a następnie ruszyli w dalszą drogę. Ponieważ nie pełnił swej posługi w Hezie było mu o nim jeszcze mniej wiadomo niż o bracie Jerardzie.."Może mnie zaskoczyć zarówno pozytywnie jak i negatywnie. Jak będzie tylko czas pokaże".

Wszystko wskazuje na zwykłą sprawę jakich wiele, ale kto wie czy nie przyjdzie się nam mierzyć z potężnym demonem". Sługa Boży za jedną z możliwości wysłania tylu inkwizytorów uważał gierki Gesrarda, ale drugiej opcji, że wysłano ich w miejsce gdzie dzieje się coś poważnego też nie odrzucał. Bowiem Włoch uważał, że należy poznać wszystkie możliwośći by wybrać najdogodniejszą dla siebie strategię. Najgorszą możliwością było, że obie możliwość są prawdą. Wtedy oznaczałoby to, że wszyscy w tej misji mogą mieć poważne kłopoty, ale takie zdarzenie należało również rozważyć by nie dać się zaszkoczyć burzy jaka może się zdarzyć w tej misji.

Dante żałował również, że nie wie zbyt wiele o Addsbergu. Przeważnie jeśli wyrusza na misje stara się czegoś dowiedzieć o miejscu do którego ma dotrzeć. Jednak wiadomość by wyruszyć przyszła zbyt szybko by można było się należycie do niej przygotować. Czasem takie sytuacje się zdarzają, ale nie sprawiają mu przyjemności. "Życie osoby, która jest młotem na czarownice i mieczem Aniołów bywa wiele razy zagrożone w misjach zwłaszcza jeśli trzeba je wykonać z dala od domu. Dlatego dobrze jest wiedzieć jak najwięcej o miejscu do którego się wyrusza. Czasem bowiem to mało istotny drobiazg może się okazać na tyle ważny, że urtatuje życie skromnego Sługi Bożego. W takim wypadku będę musiał przepytać miejscowych. Jednak są osoby u których czarn płaszcz wywołuje chęć zaszkodzenia osobie go noszącej. Obym na taką nie trafił wprowadzenie mnie w błąd może drogo kosztować osobę, która to uczyni lub mnie".

"Zima to piękna pora roku jak siedzi w ciepłym mieszkaniu i popija gorące trunki, a w łóżku czeka dziewczyna, która rozgrzeje jeszcze bardziej. Natomiast zima w drodze to tylko utrudnienie dla podróźnych. Jeśli będziemy mieć pecha to pogoda jeszcze się pogorszy i nawet jeśli sprawa zostanie zamknięta szybko to i tak możliwe, że zostaniemy tu na dłużej niż będzie to wymagane" - westchnął ciężko na myśl o tej niedogodności, ale chumor wrócił mu od razy kiedy pomyślał, że może znajdzie w tym mieście ładną dziewczyne, która go rozgrzeje w chłodne noce.

Kiedy dotarli w końcu pod brami Addsburga z romyślań wyrwało go słowa jednego z strażników.
- Cośta za jedni?
Pytanie trochę go zaskoczyło, ale zanim zdążył odpowiedzieć ubiegł go Xavier.
- Gość w dom, Bóg w dom, jak powiadają dobry człowieku.
Taką odpowiedzią brata inkwizytora również był zaskoczny. Spodziewał, że bardziej ostrej reakcji ze strony zapalczywego lisa. Po chwili odezwał się drugi strażnik, który chciał się jak najszybciej zrehabilitować za kolegę, a przy okazji po nim pojeździć.
- Wybaczcie, mistrzu, za tego kretyna.

Chwilę później już wszystko było tak jak zawsze. Kiedy tylko strażnicy zorientowali się, że mają przed sobą piątką inkwizytotów zachowywali się jakby chcieli gościom w czarnych płaszczach użyć nieba jeśli tylko by to było w ich mocy. Jeden już zaczął otwierać bramę, a drugi pobiegł uszykować mistrzom miejsca gdy tylko brama została uchylona. Biegł tak szybko jakby go sam szatan gonił. Przynajmniej na to wyglądało i to wszystko pomimo zimowej pory. Szkoda tylko, że robili to bardziej ze strachy przed inkwizytorami niż z szacunku do profesji jaką wykonywali. Brama się otworzyła, a cała piątka wjechała do Addsburga. "Teraz po długiej podróży w końcu czeka nas walka ze sługami szatana lub wymierzenie kary za kłamstwa, które nas tu sprowadziły, aż z Hezu. Mam mimo wszystko nadzieje, że jednak chodzi o pierwszą opcję".
 

Ostatnio edytowane przez Shartan : 11-04-2012 o 20:04.
Shartan jest offline  
Stary 10-04-2012, 22:30   #4
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Podróż. Dialog podczas popasu współredagowany z Feataur.

Nominacja biskupa nie była dla Alinarda wielkim zaskoczeniem. Cieszył się jego zaufaniem. Nie był oczywiście na tyle głupi by popaść w zadufanie i pewność siebie, która pozwoliłaby mu na zbyt wielką poufałość. Znał granicę, której nie przekraczał. Jednak cieszył się względami, na które inni liczyć nie mogli. Skoro więc Gersard życzył sobie, żeby jego zausznik wybrał się w tę podróż, znaczy że tego wymagała sytuacja a nie miał w zwyczaju pytać o podłoża decyzji Jego Ekscelencji. Po pierwsze - marna szansa, żeby taką odpowiedź mógł otrzymać. Po drugie - nie trzeba było dużej lotności żeby samemu domyślić się jakiej służby wymaga od niego biskup. I chociaż podróż do Addsburga będzie kosztowała go dużo wyrzeczeń, to przecież był w końcu tylko narzędziem w rękach Pana i jeśli jego wolą jest srebrnym widelcem przerzucać gnój, to on, Alinard z Grottaferraty, postara się przy tym błyszczeć jak nie przymierzając psu jajca.

Lista uczestników wyprawy wydawała się cokolwiek długa. Czterech inkwizytorów z Hezu plus piąty, który miał do nich dołączyć... Gdy czarne płaszcze zaczną tańczyć, może się okazać, że w tym tłoku zaczną sobie po tych płaszczach deptać. Grupa wydawała się być dobrana przypadkowo lecz nie zdziwiłby się gdyby w jej doborze od początku do końca maczał palce biskup.

Xavier Baserto, inkwizytor o największym doświadczeniu i nieposzlakowanej opinii, o jego spektakularnym procesie, po którym spłonął na stosie poseł Palatynatu słyszał chyba każdy, wydawał się być człowiekiem, którego wiara jest tarczą, o którą rozbije się każde zatrute ostrze herezji. Na kim, jeśli nie na nim wesprzeć się może prawdziwy obrońca wiary, za jakiego uważał się Alinard. Bardzo ciekaw był poznać tego człowieka, którego znał z widzenia, nigdy jednak nie dane mu było zamienić z nim słowa.

Do tego dwóch żółtodziobów.
Dante de Sica, sądząc po nazwisku Włoch. Nie lubił Włochów. Byli krzykliwi i narcystyczni. Nade wszystko jednak drażniła go ich jedna narodowa cecha. Gestykulacja. Wymachiwanie rękami podczas rozmowy jakby odganiali się od natrętnego gza. Wiedział, że jest to irracjonalne. Wiedział, że jest to głupie. Nic jednak nie potrafił na to poradzić i już.
Ostatniego z inkwizytorów z Hezu, Jerarda Kohlraabe nie kojarzył wogóle.


Przed wyjazdem Alinard zaszedł do inkwizytorskich stajni. Nie lubił podróżować wierzchem. Zwierzęta miały dla niego coś z Bestii. Bał się ich. Nie rozumiał a one wyczuwały jego niepewność. Jeśli już dosiadał konia, była to raczej trudna walka z przeciwnikiem niż przyjemna przejażdżka. Jeśli już musiał wyjeżdżać z Hezu, jechał wozem. Jednak podróż do Addsburga ‘na koniec świata’ wymagała od niego poświęcenia. Wolał więc wcześniej wybrać sobie Bestię, której dosiądzie. Jego wybór nie padł więc na żadnego młodego ogiera, których było niemało, na żadną narowistą klacz. Bestia była niskim, krępym wałachem ciemnej maści, dobrze ułożonym i łagodnym. Znawcy rzeczy, którym wszak nasz mistrz nie był, poznaliby, że jest to rasa walijskiego górskiego kuca. Nie był to rumak, którym pochwalić by się mogła inkwizytorska stajnia. Był wolniejszy, ale silny i wytrzymały.






I widziałem, a oto biały koń,
ten zaś, który siedział na nim,
miał łuk, a dano mu koronę,
i wyruszył jako zwycięzca,
aby dalej zwyciężać.

(...)
I wyszedł drugi koń, barwy ognistej,
a temu, który siedział na nim,
dano moc zakłócić pokój na ziemi,
tak by mieszkańcy jej zabijali się nawzajem;
i dano mu wielki miecz.

(...)
I widziałem, a oto koń kary,
ten zaś, który siedział na nim,
miał wagę w ręce swojej.
I usłyszałem jakby głos pośród czterech postaci mówił:
Miarka pszenicy za denara
i trzy miarki jęczmienia za denara;
a oliwy i wina nie tykaj.

(...)
I widziałem, a oto siwy koń,
a temu, który na nim siedział,
było na imię Śmierć,
a piekło szło za nim



Wyruszyli w podróż zaraz po jutrzni. Zapalczywy lis, mistrz Baserto przodem, tuż za nim na swym przysadzistym wałachu tłusty Alinard. Pochód zamykali najmłodsi, Dante de Sica i Jerard Kohlraabe. Szybko zostawili za sobą mury Hez-hezronu. Tłuścioch wyglądał wśród reszty czarnych płaszczy, oschłego Baserto i szczupłych młodzików, doprawdy jak Sancho Pansa wśród Don Kichotów.

Po kilkugodzinnej jeździe Alinard miał już serdecznie wszystkiego dość. Bestia, której dosiadał spowalniała tempo całej grupy, która musiała się do niego dostosować. Mimo tego wydawało mu się, że pędzi na złamanie karku. Swoim tyłkiem poznał już każde załamanie siodła i miał wrażenie, że przybrał on jego kształt. Bolało go już dokładnie wszystko i przy każdym ruchu kuca balansował ciałem, jeśli można tak nazwać kurczowe trzymanie się łęku i padaczkowe podrygiwania.

Dlatego też z prawdziwą ulgą przyjął słowa Xaviera, który zarządził popas. Korzystając z chwili oddechu podszedł do najstarszego z inkwizytorów.

- Mistrzu Baserto - wydyszał, gdyż jego oddech jeszcze nie uspokoił się po ‘szaleńczej’ jeździe - jeśli mistrz pozwoli, nie mieliśmy okazji się poznać, Alinard z Grottaferraty - ukłonił się niezręcznie. Było zimno a jego czoło perlił pot. - Doprawdy cieszę się, że będę miał okazję pracować z tak znakomitym inkwizytorem. Oczywiście jeśli przeżyję podróż.


Brzuszysko Alinarda zaczęło podskakiwać a on sam wydawać gardłowe odgłosy, które okazały się być śmiechem.

Xavier bez żadnego zniesmaczenia czy też widocznego obrzydzenia uścisnął pulchną dłoń inkwizytora.

- Xavier Baserto, jeśli uprzejmości ma się stać zadość. Praca z tak dobraną drużyną będzie samą przyjemnością - uśmiechnął się dobrodusznie, po czym odwrócił się do łęku siodła i zaczął rozkulbaczać wierzchowca - A czemu mielibyśmy jej nie przeżyć, mistrzu Alinardzie? Chrystus strzeże swoich żołnierzy, szczególnie tak oddanych jak my, skromni inkwizytorzy.

- Miałem na myśli dokładnie to co powiedziałem - zaczerwieniona twarz grubasa ciągle się śmiała. - Jeśli PRZEŻYJĘ. Ta podróż mnie wykańcza. Zdaje mi się, że wyzionę ducha nim dotrzemy do celu podróży.

Baserto z widocznym wysiłkiem ściągnął siodło z grzbietu konia.

- Zwierzętom również należy się odpoczynek - powiedział siadając na stojącym na ziemi siodle - Każdy spełnia jakąś rolę dla Pana. Nam przypadła ta najmniej ceniona, lecz najbardziej bliska Jego sercu. Usiądź, mistrzu Alinardzie - wskazał niewielki głaz wystający z ziemi - Tak będzie wygodniej i przyjemniej rozmawiać. Byle nie długo, bo zaziębimy się i Pan wezwie nas niepotrzebnie do siebie. A mamy powinność do wypełnienia.


- Pozwolicie, że postoję. Dość już to zwierzę pastwiło się nad moim tyłkiem. Na samą myśl, że będę musiał na nie znowu wsiąść zbierają mnie mdłości - westchnął i rękawem otarł czoło. - Widzicie mistrzu, dla mnie każde zwierzę ma coś z Bestii. Jakże może ono być miłe Panu gdy nawet nie może słowami chwalić jego czynów?

Xavier sięgnął do jednej z sakw i wyjął kawałek sera. Odkroił część sztyletem i wsunął do ust, żując powoli. Alinard poszedł za jego przykładem i wyciągnął pętko podsuszanej kiełbasy. Odgryzł sporą jej część.

- A czy niemowa jest również częścią Bestii, mistrzu, skoro słowami chwalić nie może Boga? - stary inkwizytor uśmiechnął się szeroko - Oczywiście, żartuję. Wiem o co ci chodzi. Lecz z drugiej strony, jak mówi Pan w Piśmie: "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi. I rzekł Bóg: Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem." Każde zwierzę czy roślina służy Panu w różny sposób. Konie pomagają nam przemieszczać się, aby chwytać heretyków. Psy chronią nasze domostwa przed złymi występkami. Koty pilnują naszych spiżarń przed myszami i szczurami. Kury dają nam jaja i mięso, abyśmy nie pomarli z głodu. Tak więc brak głosu nie wyklucza posiadania wiary czy czynienia chwały Bożej.


Baserto zamilkł, przeżuwając resztkę sera. Sięgnął do bukłaka i pociągnął solidnie. Woda pociekła mu kącikiem ust, ten zaś przetarł rękawem.

- Oczywiście wątpię, żeby cokolwiek wiedziały o Bogu i Jego woli - uzupełnił - One są tylko narzędziami pozbawionymi duszy. My zaś jesteśmy stworzeni na podobieństwo Pana.

- “Wtedy Pan Bóg rzekł do węża: Ponieważ to uczyniłeś, bądź przeklęty wśród wszystkich zwierząt domowych i polnych; na brzuchu będziesz się czołgał i proch będziesz jadł po wszystkie dni twego istnienia. Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę.” - skontrował z pełnymi ustami tłuścioch. - Nawet z niemową można się dogadać. Nawet niemowa może chwalić Pana. Nie tylko słowa przecież świadczą o naszej wierze. Tak, wiem co chcecie mi przekazać. Mądre słowa mistrzu. Moje rozdrażnienie wynika przecież tylko i wyłącznie z tego, że nie było mi dane poznać TEGO narzędzia i nie mam zdolności w jego używaniu.


- Prawdą też jest - kontynuował przełknąwszy, - że narzędzie, jak każde narzędzie może służyć w dobrym jak i w złym celu. Ważne jest kto go używa a to które dostałem, zapewne przez marne zdolności używającego, służy przede wszystkim do zwiększenia pokory tegoż, pokazania jak wielki i niezbadany jest świat Pana naszego Zbawiciela.

- Za twoją radą mistrzu Baserto, postaram się używać narzędzia, którą dał w me ręce Pan, najlepiej jak potrafię, ku jego chwale - Alinard uśmiechnął się przyjaźnie. - A teraz czas już chyba na nas. Jedźmy rozpalić kilka stosów, żeby ogrzać nasze kości, bo ziąb na dworze.


Roześmiał się rubasznie aż echo dudniło. Xavier skinął głową w milczeniu i osiodłał wierzchowca. Ruszyli w dalszą drogę.


Sędziwy mentor Otto Klepenberga, mistrz Emanuel Lohentopf zrobił duże wrażenie na Alinardzie. Tyle lat w służbie Jedynego musiało robić wrażenie. Chociaż, czy tutaj, na prowincji, z dala od Inkwizytorium, ta wiara mogła być równie mocna? Dlatego ciekaw był Ottona. Czy stary zaszczepił mu solidne podstawy wiary? Czy w jego zachowaniu nie znajdzie ziarna herezji? Z całego serca miał nadzieję, że Otto będzie prawdziwym źródłem wiary. Świat potrzebował dobrych inkwizytorów. Inkwizytorium nie mogło sobie pozwolić na stratę swoich żołnierzy. Lecz jeśli trzeba będzie odciąć dłoń, którą toczy gangrena, żeby ocalić zdrowy organizm, on Alinard z Grottaferraty gotów jest zostać lancetem odcinającym tą dłoń.

Dzban piwa przyjął z wdzięcznością i opróżnił szybko. Trunek był doprawdy wyśmienity, miał w sobie goryczkę, która znakomicie drażniła podniebienie. Ten nektar był nagrodą za dwa tygodnie wyrzeczeń w siodle i zapowiedzią końca podróży.

Ciepły posiłek poprawił podły nastrój Alinarda, chociaż nie zaspokoił jego głodu. Bardziej rozdrażnił tylko żołądek.


Ostatni odcinek okazał się być najtrudniejszym. I chociaż silny kuc Alinarda najlepiej radził sobie z napotkanymi przeszkodami, z podchodzeniem pod wzniesienia, przeprawianiem się przez trzęsawiska to jednak nieraz bywało, że tłuścioch musiał zsiadać z niego prosto w marznące błocko i wyciągać Bestię ciągnąc za uzdę.

Po dojechaniu do bram Addsburga Xavier rozmówił się ze strażnikami. Było to całkiem naturalne, jako że z nich wszystkich był najstarszy. Poradził sobie zresztą znakomicie ale tego po nim się właśnie można było spodziewać.

Alinard z prawdziwą radością minął mury miasta. Trzeba jednak przyznać, że coś się w nim podczas tej długiej podróży odmieniło. Mimo, że wszystkie gnaty go bolały, Bestia zdobyła jego sympatię. Docenił jej wytrwałość, jej służbę narzędziu Pana.

Koniec jazdy. Koniec katuszy. Początek śledztwa. Jeszcze niezbędne formalności i będzie można trochę odpocząć, napełnić brzuch nim przysłuży się biskupowi a ten głośno już przypominał się o swoim istnieniu.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 11-04-2012, 19:16   #5
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Błysk bólu i na moment cały świat zniknął. Po chwili zza zasłony cierpienia przedarł się głos:

- Kolejny raz źle się ustawiłeś. A teraz wstawaj. Zaczynamy ponownie.


Jerard powoli wstał z ziemi starając się zignorować ból promieniujący ze szczęki. Cios rękojeścią miecza (bo to właśnie on był powodem chwilowego zaćmienia), od nauczyciela fechtunku mistrza Florentina, był już którymś z kolei tego dnia. Ból promieniował już nie tylko ze szczęki ale i z obtłuczonych (na szczęście walczyli ćwiczebnymi mieczami) rąk, nóg i pleców. Jak co dzień młody chłopak starał się jak mógł by pokonać swojego nauczyciela i jak co dzień dostawał cięgi.

- Och Jerardzie, Jerardzie. Jeśli nie weźmiesz się w garść to Twój ojciec niezbyt długo cieszył się będzie młodszym synem, ponieważ każdy najzwyklejszy śmieć będzie w stanie cię poszatkować na kawałki jeśli tylko najdzie go taka ochota. A wtedy szanowny Twój pan Ojciec pożytku nie będzie miał z Ciebie żadnego.- zakpił nauczyciel.

Tego typu stwierdzenia Jerard słyszał codziennie. „Nie ma z ciebie pożytku”, „Jesteś do niczego”, „Całe szczęście, że to Twój brat będzie dziedziczył po ojcu, a nie ty”. Nie wiedzieć czemu tym razem wywołało ono u niego falę złości. Zapragnął odpłacić się nauczycielowi za wszystkie poniżenia. Podniósł z ziemi miecz, przyjął wyćwiczoną postawę, po czym ruszył w kierunku swego mentora. Wymienili ze sobą całą serię ciosów po czym odskoczyli od siebie. Złość dodawała młodemu Kohlraabe sił. Znów zaatakował. Wyprowadził cięcie z prawej strony od dołu, które mistrz Florentina zręcznie sparował. Wtem zauważył odsłonięty lewy bok nauczyciela i jego miecz pomknął w tamtą stronę. Poczuł że broń sięgnęła celu. Ogarnęła go fala radości, pierwszy raz bowiem udało mu się trafić nauczyciela. Nie zauważył nawet, że w tym samym czasie pięść mistrza mknie w stronę jego szczęki.

Rozbłysk bólu… ponownie…

- Nie ciesz się zwycięstwem dopóki twój wróg jeszcze oddycha.


*****

Koń parsknął i wyrwał młodego inkwizytora z zadumy. Ten pierwszy raz… to było jakieś 10 lat, oraz bardzo wiele siniaków, kontuzji i upokorzeń temu… dokładnie w jego 14 urodziny. Od tamtego czasu wiele się nauczył. Sam mistrz Florentina przyszedł pewnego dnia do jego ojca i powiedział że nie jest już w stanie lepiej Jerarda wyszkolić. Ciekawe co powiedziałby teraz widząc, że jego uczeń został inkwizytorem i to w stolicy, a teraz wyrusza na pierwszą misję z polecenia Biskupa Hez - Hezronu. I to w jakim towarzystwie.

Alinard z Gottaferraty
i Xavier Baserto. Słyszał o nich bardzo wiele i to jeszcze zanim został inkwizytorem. Wszystkie te wieści jednak opowiadane były przyciszonym głosem, jakby ludzie bali się tego, że zza rogu wyskoczy na nich któryś ze wspomnianych Mistrzów i rozpali stos pod ich stopami. Obecnie zdawał sobie sprawę, że stos jest szansą dla grzesznika na odkupienie win, dawniej jednak bał się na równi z innymi.

A teraz taka szansa. Bo czyż istnieje lepsza droga do rozsławienia nazwiska, niż nauka u tak znanych mistrzów? Co prawda mistrz Alinard swą aparycją wręcz odpychał i mógł wzbudzać pogardę, jednak Jerard słyszał już w Hezie, że jest on wielki duchem.

Mistrz Xavier natomiast znany był z swej nieustępliwości i olbrzymiej gorliwości w zwalczaniu wszelkich oznak grzechu.

Jerard postanowił, że trzeba będzie od nich uczyć się jak najwięcej, jednocześnie mając się na baczności przed nimi. Obaj byli bowiem gotowi zapewnić młodemu inkwizytorowi miast drogi na szczyt, prostą drogę do klasztoru Amszilas.

Spojrzawszy w prawo ujrzał jadącego obok młodego Włocha. Wiedział o nim niewiele, a i to co wiedział pochodziło tylko z plotek i opowieści. Historii zaczynających się od „podobno” słyszał o tym Bracie całkiem sporo. Kto wie ile z nich było prawdą? W swoim życiu nie spotkał wielu Włochów. W zasadzie to młody Dante był jedynym Włochem jakiego dane było mu do tej pory poznać. Może więc zlecona misja będzie też okazją do poszerzenia horyzontów… kto wie…

Jechał chwilę zastanawiając się nad ogromem świata, który dał ludziom Bóg w posiadanie niemniej jego myśli nieuchronnie zbaczały z wytyczonej ścieżki i kierowały się do zleconej misji. O niej też nie wiedział zbyt wiele. Tylko tyle ile przekazał mu mistrz Gotfryd jeszcze w Hezkim oddziale Inkwizytorium:

- Biskup wysyła Cię wraz z trzema innymi Braćmi do Addsburga. Macie tam poprowadzić sprawę o opętanie. Więcej informacji poznasz na miejscu. Po drodze dołączy do was któryś z miejscowych Braci. Bóg z Tobą chłopcze…

Jerard podejrzewał że więcej informacji może posiadać któryś ze starszych Mistrzów. Miał w sobie na tyle pokory by nie traktować nie wtajemniczenia w szczegóły misji jako przytyku. Był młody i pomimo kilkuletniej działalności inkwizytorskiej stosunkowo niedoświadczony. Szczególnie biorąc pod uwagę Mistrzów Alinarda i Baserto. Postanowił czekać. Zdawał sobie sprawę, ze jeśli starsi bracia wiedzą coś więcej, to podzielą się z nim tą wiedza w najwłaściwszym momencie.

Tymczasem postanowił skupić się na trasie i nie dopuścić by jego koń okulał na tym zmarzniętym, błotnistym trakcie.

***

Po dotarciu do Bechyně Jerardowi przypomniały się czasy, wcale nie tak odległe, gdy zaczynał swą inkwizytorską karierę w miejscu dość podobnym do tego: prowincjonalnym oddziale Inkwizytorium, lub jak mówili niektórzy na totalnym zadupiu.

Ujrzawszy Otta Kleppenberg zobaczył siebie zaczynającego służbę w Inkwizycji. Choć Otto wyglądał mniej więcej na tyle samo lat co Jerard, to i tak przypominał mu siebie sprzed kilku lat. W równej mierze zaciekawiony jak przestraszony wizją misji i współpracy z Braćmi z Hezu. Pewnie słusznie. Nigdy nie wiadomo dokąd taka współpraca może zaprowadzić.

***

Gdy w dali ujrzeli wieżę… była to chyba dzwonnica… (bo cóż innego tak wysokiego mieli stawiać mieszkańcy na tym pustkowiu), Jerard poczuł się jakby zdjęto mu z pleców spory ciężar. Podróż była koszmarem i choć surowe wychowanie i długie szkolenie pozwoliło mu nie okazywać zmęczenia i niechęci do każdego pokonywanego kilometra, to w duchu miał już serdecznie dość tego „pieprzonego końca świata”. Zastanawiał się jak Mistrz Alinard ze swoją tuszą na tym niedużym koniku dał radę przetrwać tą podróż, gdy jego samego, choć był jeszcze młody, bolała każda kosteczka, każde ścięgno i każdy mięsień w wytrenowanym ciele. Widać w trakcie tej podróży nie tylko wytrzymałość ciała, ale i siła ducha zostały poddane próbie. Potwierdzało się zatem to co opowiadano o grubym inkwizytorze. Jego siła ducha był godna pozazdroszczenia i młody inkwizytor postanowił właśnie tej cechy uczyć się pilnie od starszego towarzysza.

Dojechawszy do bramy Mistrz Xavier rozmawiał chwilę ze strażnikami. Strasznie tępymi strażnikami, trzeba dodać. Zadziwiające było jednak to, że pomimo ewidentnego niedopilnowania obowiązków i nie okazania należytego szacunku funkcjonariuszom Inkwizycji, Mistrz nie ukarał żadnego z nich co więcej po otwarciu bramy rzucił strażnikowi monetę… Może i dobrze że tak to się skończyło, bowiem Jerard miał już wyciągnąć miecz i nauczyć bęcwałów kultury… Ot i kolejna lekcja od starszych inkwizytorów. OPANOWANIE… z każdym przebytym metrem Kohlraabe uświadamiał sobie jak wiele musi się jeszcze nauczyć by zyskać upragnioną sławę…
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline  
Stary 13-04-2012, 13:56   #6
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=K3Ulyzayz6o[/MEDIA]



Piątka jeźdźców minęła, wzniesioną z kamienia bramę Addsburga. Za ich plecami, jakby w złowrogim geście pożegnania, pomiędzy posępnymi drzewami zawył wiatr. Inkwizytorzy z całą pewnością poczuli ulgę - trudna podróż właśnie dobiegła końca. Teraz ich myśli krążyły raczej dookoła kadzi z gorącą wodą, tłustym gulaszu z dziczyzny i cycatej pannie, która wymasuje ich obolałe ciała.
Uliczki miasta nie zdawały się wyróżniać szczególnie na tle większości osad cesarstwa. Wysokie budynki, których fasady poprzecinane były drewnianymi belkami, stały ciasno jeden obok drugiego. Mało przemyślany za to był gościniec - przy tak ciężkich warunkach pogodowych można było pomyśleć o wyłożeniu ko czymś solidnym. Kamieniem, czy też przynajmniej deskami. Zmordowane już konie co chwila parskały, kiedy zmrożone na kość błocko trzaskało pod ich kopytami.

Niepokojacym zdawac się mógł fakt, iż uliczki miasta wydawały się wyludnione. Jedynie miejscami ot jeden starzec dźwigający chrust do swego domostwa, czy spanikowana mieszczanka, drąca się wniebogłosy nawołując swe dziecko do domu. Inkwizytorzy z jednej strony byli zadowoleni - zazwyczaj ich pojawienie się pośród murów miasta wzbudzało sensację połączoną z paniką. Tym razem zdawało się jednak, że mieszkańcy nie byli szczególnie zaskoczeni postaciami w czerni. Obeszło się wręcz bez większego echa.
Na to również wskazywać mogła wrzawa, jaką dosłyszeli gdzieś za zakrętem gościńca. Jakby setki głosów, krzyki, po których nastąpiło uderzenie w dzwon. Słudzy Boży unieśli spojrzenie na dzwonnice katedry. Dźwięk bynajmniej nie pochodził z niej.
- Dzisiaj bedzim skracać no takigo ydnego o głowe. Ni przejmujta si waszmoście hałasym... Szybki CIACH i byndzie cisza. W naszym miście zawsze cisza i spokój... no, przynajmnij do nidawna...
Dopiero teraz inkwizytorzy dostrzegli maszerującego gdzieś za ich plecami strażnika miejskiego. Był młody, dać mu można było góra dwadzieścia wiosen. Jego twarz zaś budziła odrazę połączoną z lekkim rozbawieniem. Oczy chłopaka rozbiegane były na dwie strony. Każde oko zdawało się pilnować własnej "strony". Zaś jego dolna warga w większości sprowadzała się do paskudnej blizny, która obnażała szereg jego przegniłych, dolnych zębów. Opatulony był szczelnie futrem, spod którego widoczny na piersi był herb - miecz wzniesiony ostrzem ku niebu, którego szczyt otaczała ciernista korona.
- Kapitan kozoł wam wskazyc gospode, waszmoście.- wytłumaczył się, chyba odgadując z twarzy inkwizytorów zaskoczenie.



Dotarli wreszcie na główny dziedziniec miejski, w którego centrum zebrały się tłumy. Starcy, dorośli i dzieci. Trędowaci, żebracy, kupcy i mieszczenie. Wszyscy jak jeden mąż darli się żądając sprawiedliwości w kierunku ustawionego pomiędzy nimi podestu. Na konstrukcji, stworzonej z mocno zużytych desek, prężył się dumnie brodaty jegomość w zbroi. Jego dłonie oparte były na obnażonym mieczu. Krzyki tłumu zdawały się sprawiać mu przyjemność, na co wskazywał wręcz błogi wyraz twarzy delikwenta. Co najmniej jakby za wąskim mieczem skryły się dwie kurewki, teraz pucując mu jego kapitańskie berło. Ano, kapitańskie...
- To yst dowódca straży mijskiej, waszmoście. Syr Urlich Blaukopff. Powidają, ży służył w armi cysarskiej, słyszeliśta moża to imie, a ? Nu... na pywno pochodzi z Akwizgranu.
Blaukopff wykonał nagle teatralny gest dłonią, a strażnicy otaczający kręgiem podest zaczęli odpychać zgromadzony tłum przy użyciu kijów i pałek.
- Przejście, dla kata ! Ruszcie śmierdzące dupska ! Dla kata przejście !
Zdawać się mogło, że każdy ze strażników sam mógłby za kata posłużyć. Bowiem ciosy rozdawane prze nich tak hojnie gawiedzi, nie należały do "wyrozumiałych". Niejednokrotnie spod drewnianej bulwy pałki tryskała w powietrze jucha.
Nagle wszyscy zamilkli, a w jednej z bocznych uliczek ukazał się kat i ciągnięty przez osła drewniany wóz. Znajdował się w nim łysy mężczyzna, którego ręce skrępowano niewprawnie liną. Ta przecięła skórę i powyginała straszliwie palce, które zdawać się mogły połamane. Straceniec był torturowany - nie próbowano tego ukryć. Skóra pod jego oczami była spuchnięta i sina. Zęby wybite, przez co po brodzie spływała mu zmieszana ze śliną krew. Plecy zaś poszarpane katowskim batem.


- Psubrat wytrząsnął dzicko ze swyj kobity. A późnij, twirdząc za pywne jak wóz to i przewóz, zatłukł ja gołymi rynkoma... - jedno z oczu strażnika skierowało się ku inkwizytorom, kiedy drugie wciąż zdawało się obserwować kata i jego ofarę- Ale wita...ona była ino z tych co tutaj ... no wita. Do nich przybyliśta, no ni ? Ksiundz proboszcz trzymał mordę krótko, ale byliśmy nimal pywni, że w końcu waszmoście przybyndom do Addsburga. Nich Bóg ma nus w opice.
Sir Blaukopff przejechał palcem po ostrzu opartego o pieniek topora. Skinął z aprobatą głową, po czym machnął na kata. Wóz ruszył w kierunku drewnianego podestu, a pośród tłumu ponownie zawrzało.
- O , tam yst oberża przeznaczona dla waszmości.- oderwał się od widowiska strażnik, wskazując im budynek ustawiony frontem do dziedzińca. - Johan już został powiadomiony, zatym pokoje właśni si szykują. Polycam wam jednak skosztować ino jego kuchni. Jeśli jygo kobita tak gotuje, to dla sprawiedliwości Bóg ojcic poiwnien chociaż pożałować jej w chędożeniu...- uśmiechnął się szeroko, a następnie pobladł. Mina mu zrzedła, kiedy zrozumiał jak bardzo nie na miejscu okazać się mogły jego słowa.
Tymczasem skazaniec dotarł już do schodków, prowadzących go do pala...




Jakiś czas później. Oberża "Gliniany Garniec"

Izba nie powalała swymi rozmiarami. Ot kilka podłużnych, drewnianych ław, podstawionych do ułożonych na beczkach blatów i stary, dębowy kontuar ustawiony po prawej stronie od wejścia. Atmosfera miejsca połechtała jednak zmęczone ciała inkwizytorów. Palenisko umieszczone w jednej ze ścian biło przyjemnym ciepłem. A unoszący się w powietrzu zapach potu, skwaśniałego mleka i lekkiej stęchlizny [ co prawda i tak brakowało mu do powalającego odoru słynnych Hezkich oberży ] tym razem nie wydawał się problematyczny - był swojski.
Klientele wywiało z lokalu. Nie pewnym było czy z powodu niesamowitego pokazu jakim uraczył los obywateli Addsburga, czy też strażnicy wzorem swych kolegów, przy pomocy pałek postanowili ułatwić inkwizytorom wybór stołu jak i pokoju.
Niemniej jednak właściciel oberży - niski, otyły mężczyzna wciśnięty w zielonkawy, pocerowany kaftan - z uśmiechem powitał ich w swoich progach.
- Niech będzie pochwalony !- sięgnął głosem pod niebiosa unosząc ręce w kierunku gości -Zwę się Johan. Jestem właścicielem... Zapraszam, zapraszam. Gerot !- warknął w kierunku młodzika, zasiadającego na zydlu za kontuarem.- Odbierz od panów płaszcze. Inga !- tym razem rzucił w kierunku przesłoniętych szmatą drzwi.- Podawaj no , podawaj. Nasi goście przybyli !- na jego twarzy znowu zawitała sztuczna radość, kiedy skierował ją w kierunku gości. - A co podać do picia ?

Słudzy Świętego Officjum usiedli przy stole w pobliżu paleniska. Ciche trzaskanie ognia i przyjemne ciepło zastąpiły w końcu wycie i chłód wichrów szalejących po lasach dookoła Addsburga. Po chwili oberżysta podał im strawę wraz z zamówionymi przez nich trunkami.
- Gęś w śmietanie, faszerowana barania kiszka, kasza, kapary i specjał ze wschodu ! Ogórek kiszony !
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 13-04-2012 o 16:22.
Mizuki jest offline  
Stary 26-04-2012, 23:07   #7
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Dzień pierwszy w Addsburgu - rynek

- Psubrat wytrząsnął dzicko ze swyj kobity. A późnij, twirdząc za pywne jak wóz to i przewóz, zatłukł ja gołymi rynkoma... - jedno z oczu strażnika skierowało się ku inkwizytorom, kiedy drugie wciąż zdawało się obserwować kata i jego ofarę - Ale wita...ona była ino z tych co tutaj ... no wita. Do nich przybyliśta, no ni? Ksiundz proboszcz trzymał mordę krótko, ale byliśmy nimal pywni, że w końcu waszmoście przybyndom do Addsburga

Słysząc te słowa Alinard zdał sobie sprawę, że za chwilę może stać się coś nieodwracalnego. Oszczędny w słowach Gersard postawił przed nimi nie lada wyzwanie. Szczątkowymi informacjami, które mieli mogli sobie teraz dupę podetrzeć. Ale nie ulegało wątpliwości, że ktoś zamierzał wydać sprawiedliwość w imieniu Inkwizycji. Ktoś chciał stracić głównego świadka w sprawie o opętanie! Przed nadejściem inkwizytorów? Takie niedopatrzenie nie mieściło się wręcz w głowie sługi chrystusowego. Nie słuchał już dłużej świdratego.

- Musimy im przerwać - rzucił do Xaviera.

Odwracając się zaś do młodzików warknął:

- Chrońcie tyły!

Po czym torując sobie drogę wśród gminu szeroką piersią swojego kuca i roztrącając co bardziej opornych drewnianą pałką nabitą ćwiekami ryknął gromko w stronę kata.

- Stać! W imieniu Świętego Officjum! Przerwać egzekucję!

Zrazu nikt nie zwrócił uwagi na przedzierające się przez ciżbę pięć postaci w czarnych płaszczach, poza oczywiście okładanymi na lewo i prawo przez Chrzciciela, jak zwykł wdzięcznie Alinard nazywać swoją primitywną, acz jak się okazało wielce skuteczną broń. Wkrótce jednak, gdy niezwykły orszak zaczął zbliżać się do drewnianego podestu, kapitan zauważył rozstępujące się w panice przed jeźdźcami tłumy i najwidoczniej biorąc ich za kogoś kim nie byli, bo nikt przy zdrowym umyśle ręki na inkwizytora by nie podniósł, skierował w ich stronę oddział straży, aby zaprowadzili porządek. Zdziwił się jednak bardzo, gdy strażnicy, miast ich pojmać, widząc złamane krzyże wyszyte srebrną nicią na ich płaszczach, rozstąpili się robiąc im drogę.

Tłuścioch zsiadł ciężko ze swojego kuca i rozstrącając strażników sapiąc wdrapał się po schodach na podest.

- Co jest do kurwy nędzy - zaklął kapitan i rozdziawił gębę w zdumieniu.

- Tyś jest... - wydyszał Alinard starając się uspokoić oddech - psi synu odpowiedzialny za cały ten burdel? Każ wstrzymać egzekucję. Natychmiast! - ryknął i obejrzał się za siebie za Xavierem. Wypadało bowiem, żeby to mistrz Baserto zarządził co dalej robić. Nie żeby sam nie mógł wydać dyspozycji, jednak starszeństwo i szacunek wobec bardziej doświadczonego mistrza stawiał ponad wszystko.

Kapitan, marszcząc czoło, przyjrzał się połamanym krzyżom na strojach piątki jeźdźców. Szybko dał sygnał strażnikom by rozgonili gawiedź, a sam zszedł po drewnianych schodkach zbliżając się do inkwizytorów.

- Sir Urlich Blaukopff, jeśli łaska. - mruknął do grubego inkwizytora, bardziej zaniepokojony niż zdenerwowany. - Mężczyzna ten oskarżony został przez sąd świecki, Mistrzu... ? Dochodzenie przeprowadzone przeze mnie dowiodło, że mężczyzna ten działał w szale. I bynajmniej nie wydaje mi się, by zbrodnia jego godna była uwagi Świętego Officjum - ukłonił się teatralnie.

Alinard zignorował nieme pytanie kapitana o jego imię. Przystąpił krok bliżej i słodkim głosem, przekręcając specjalnie nazwisko, spytał:

- A od kiedy to sąd świecki, Sir Blumkopff, jest w stanie osądzić czy przypływ szału, o którym mówicie, nie jest przypadkiem opętania? A kto, jeśli można spytać, dawał wam nauki w przeprowadzaniu przesłuchań?


- Wydaje wam się? - grubas wydął wargi - Sir Urlichowi Blödkopf wydaje się... Nie wam decydować na czym Święte Officjum skupi swoją uwagę! - pierwszy raz podniósł głos. - Macie tutaj jakieś lochy jak mniemam? Zamknąć go! - wskazał tłustym palcem na niedoszłego skazańca - Jesteście odpowiedzialni własnym życiem za to, żeby mu włos z głowy nie spadł!

Spojrzał na łysego. No cóż. Nie była to zbyt trafna uwaga.

- Podeślijcie mu cyrulika, opatrzcie rany, nakarmcie - przysunął się do kapitana i zionąc mu nieświeżym oddechem prosto w twarz wycedził powoli. - A jeśli by tak przypadkiem pogorszył mu się stan zdrowia, a nie daj Boże zeszło mu się z tego padołu łez, to nie chciałbym być w waszej skórze, bo uznam to za celowe utrudnianie śledztwa Inkwizycji.


Pan Pustagłowa, jak nazwał w myślach bezmyślnego kapitana, uważał zapewne, jak z resztą zdecydowana większość nieznających się na rzeczy ludzi, że przesłuchanie przy użyciu tortur to przysłowiowa bułka z masłem, że wystarczy przesłuchiwanego wybatożyć, podpiec mu boczki i wyśpiewa nam prawdę. Tylko, że takie podejście do przesłuchań prowadziło tylko do jednego, przesłuchiwany przyznawał się chętnie do wszystkiego co tylko pozwalało mu uniknąć cierpień, a co niekoniecznie było prawdą. Prowadzenie przesłuchań przy użyciu tortur to sztuka, której inkwizytorzy uczą się latami by w końcu dojść do mistrzostwa, a i oni niejednokrotnie popełniają błędy. Dlatego też amatorskie praktyki kapitana wzbudziły w nim tak negatywne odczucia, a ich wynik był co najmniej niepewny.

Baserto zbliżył się do Alinarda i stanął koło niego. Przez chwilę patrzył na rozstępujący się tłum i odchodzącego Urlicha.

- Ładnie powiedziane, Mistrzu Alinardzie - uśmiechnął się półgębkiem Xavier - Wybacz, że nie przejąłem pałeczki od ciebie, ale to była twoja sprawa. Na pewno rozumiesz, w tej chwili staleś się wrogiem numer jeden owego mieszczucha. A w ten sposób, chcąc nie chcąc, spowodowałeś, że będzie on starał się rzucać ci kłody pod nogi. Nawet kosztem swojej kariery, czy nawet życia. Choć wątpię, żeby on to pojął - dodał, wzdychając.

Stary inkwizytor spojrzał w twarz brata.

- Jednak i to niepotrzebne działanie ze strony Blaukopffa, stanie się narzędziem w naszych rękach - oznajmił wesoło Xavier - Bo cóż bardziej nie skłania ludzi do pomocy, niż chęć pomocy sojusznikowi w pogrążeniu wspólnego wroga? Nawet jeśli ów sojusznik nie istnieje naprawdę?


Tłuścioch otarł spoconą twarz rękawem płaszcza.

- Rozumię mistrzu Baserto. Nie działałem pod wpływem emocji. Me działanie było celowe. Jeśli kapitan nie jest aż taki tempy na jakiego wygląda, nie zrobi teraz nic co mogłoby zaszkodzić śledztwu, bo może zostać oskarżony o jego utrudnianie a to... sami rozumiecie... może nie wyjść mu na zdrowie. Zresztą... jak słusznie zauważyliście, możecie teraz odegrać tego ‘dobrego’ inkwizytora - uśmiechnął się szeroko.

Cwany lis z niego. Od razu podłapał grę.” - pomyślał Alinard. - “Coraz bardziej go lubię”. - zauważył nie bez odrobiny rozdrażnienia. Takie uczucia nie są wskazane w tym fachu.

Baserto opatulił się cieplej płaszczem.

- Mistrzu, weź braci i udajcie się do proboszcza, a także popytajcie wśród plebsu o tego skazańca. Niech też mistrz Otto pilnuje naszego więźnia i stara się go przesłuchać. Ja udam się do naszego “sędziego” i zagram własną partię szachów. Spotkajmy się w gospodzie na godzinę przed zachodzem słońca. Przekaż to reszcie, jeśli łaska. Bóg z wami.


- Stanie się wedle twego życzenia. Niech Pan cię prowadzi.

Po odejściu Xaviera Alinard wezwał młodzików i zaczął wydawać dyspozycje.

- Mistrzu Kleppenberg, przypilnujecie, żeby właściwie zaopiekowano się naszym niedoszłym skazańcem.


- Mistrzu de Sica - zwrócił się do Włocha. - Zaciągniecie języka na temat skazańca.

- A wy, mistrzu Kohlraabe udacie się ze mną w odwiedziny do proboszcza. Godzinę przed zachodem słońca spotykamy się wszyscy w karczmie.


- Jak każecie mistrzu - odpowiedział Jerard, który czekał nieopodal starszych inkwizytorów i rozważał wszystko to co przed chwilą zobaczył.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 26-04-2012, 23:14   #8
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Dzień pierwszy w Addsburgu - katedra i karczma

Wieża kościoła dumnie wznosiła się między zabudowaniami na chwałę Pana. Uwiązawszy konie do ogrodzenia Alinard zwrócił się do towarzysza.

- Wejdziemy do środka i poszukamy księdza Filipa. Miejcie oczy dookoła głowy.


Jerard odpowiedział skinieniem głowy i położywszy rękę na rękojeści miecza ruszył za mistrzem Alinardem

Zapierająca dech w piersi katedra zdawała się całkowicie nie pasować do dość skromnego i mało obleganego Addsburga. Otoczona była niskim, sypiącym się kamiennym murem, za którym rozciągał się raczej zaniedbany ogród. Teraz oczywiście pokryty białym puchem. Inkwizytorzy zatrzymali się na chwilę przed wspaniale zdobionym portalem wejściowym katedry, zadzierając głowy aby dostrzec szczyt strzelistej dzwonnicy.


Wtedy to grube, drewniane, wzmocnione żelaznymi pasami wrota zaskrzypiały a w powstałej wąskiej szparze ukazała się pomarszczona jak baranie jaja twarz starszego mężczyzny. Jego szare oczy z zaciekawieniem zlustrowały mężczyzn, kiedy zaś utkwiły w wyszytym na szacie połamanym krzyżu drgnął lekko.

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus... - przemówił swym mizernym głosem.

- Na wieki wieków - odpowiedział odruchowo gruby inwizytor.

- Waszmoście zapewne do księdza proboszcza, prawda? - uchylił szerzej drzwi, zapraszając mistrzów do środka.

Wewnątrz katedry nie było wiele cieplej co na dworzu. Widać księża zbyt dosłownie przyjęli twierdzenie, iż są pasterzami owieczek Pana w nadziei, że ich wełna będzie wystarczającą ochroną przed mrozem.

Sam wystrój nie pasował do tak okazałej z zewnątrz świątyni. Próżno było doszukiwać się złotych zdobień, wymyślnych obrazów (poza wielkim malowidłem Jezusa na tle krzyża z mieczem w dłoni). Siedziska dla wiernych zaś zbite były z nieheblowanych prostych desek.

- Jak was zwą? - spytał Alinard a jego głos odbił się echem od pustych ścian świątyni.

- Albert, mój panie. - odpowiedział mizernym głosem mężczyzna, prowadząc mężczyzn wzdłuż ściany.

- Długo już tutaj pracujecie?

- Jako kościelny? Będzie... Ze dwadzieścia pinć lat.

- Hmmm... - mruknął inkwizytor - słuszny wiek w służbie Pana.

W końcu doszli do niewielkich, drewnianych drzwiczek umieszczonych gdzieś we wnęce za ołtarzem.

- Gdzie ksiądz proboszcz?

- Na plebani, mój panie. Tędy, tędy... - starzec wcisnął klucz w zamek, a ten zazgrzytał głośno. Następnie wprowadził ich w plątaninę korytarzy. Swoją drogą, dużo lepiej się prezentujących niż sam kościół. Na suficie dostrzec można było dębowe belki. Gdzieś w połowie ściany, przez całość korytarzy ciągnął się pas zdobionego, ciemnego drewna. Wszystkie zaś powierzchnie zamalowane były na biało.

W końcu przystanęli przed zdobionymi drzwiami, a kościelny ukłonił się im nisko.

- To tutaj, proszę wchodzić.

- Bóg zapłać - rzekł Alinard na odchodne.

Spojrzał wymownie na brata inkwizytora, który mu towarzyszył, po czym śmiało nacisnął klamkę. Drzwi uchyliły się.

Izba była niewielkich rozmiarów. Przynajmniej takie można było odnieść wrażenie, przez wypełnione książkami regały, którymi zastawione były ściany. Na środku pomieszczenia, przy masywnym, dębowym stole zasiadał otyły klecha o wyłysiałym czubku głowy i iście prosim wyrazie twarzy. Jego wydatne usta zdawały się wciśnięte na siłę pomiędzy pulchne policzki.


Drgnął lekko widząc inkwizytora.

- Szczęść Boże ...

Alinard ogarnął pokój szybkim spojrzeniem. Prześliznął wzrokiem po rzędach książek, biurku, by zatrzymać go na pulchnej twarzy.

- Szczęść Boże. Ksiądz Filip jak mniemam.

Złapał za poręcz wolnego krzesła, szurnął nim po podłodze stawiając po drugiej stronie stołu za którym zasiadał proboszcz, po czym usiadł i wpatrując się w ulaną twarz rzekł.

- Pozdrowienia od Jego Ekscelencji Gersarda - westchnął. - Przebyliśmy tutaj cholernie długą drogę, więc może przejdźmy od razu do rzeczy. Co się wydarzyło?


- In...Inkwizytorium? Na miecz Pana, prosiłem Jego Eminencję o przysłanie egzorcysty - spuścił spojrzenie na biurko, po czym ostrożnie odłożył gęsie pióro. Ułożył dłonie na blacie w pozycji przypominającej modlitewną i nie podnosząc wzroku na mężczyzn w czerni zaczął.

- Może i Jego Eminencja nie rozpatrzyła mojej prośby w sposób mi przychylny... ale chyba nikt nie jest zdziwiony pojawieniem się mistrzów w czerni... Od momentu wysłania przeze mnie listu do Jego Eminencji sytuacja znacznie się pogorszyła.


W końcu uniósł przejęte spojrzenie na grubego inkwizytora.

- Wierzcie mi mistrzu, że ludzie tego miasta są głębokiej wiary. Cóż innego mogłoby trzymać ich przy życiu w tak okropnym, bezlitosnym miejscu?


Obaj inkwizytorzy mogli wyczuć w słowach kapłana przejęcie i szczerość. Choć ocenić oddanie woli Pana tutejszego “stadka” musieli sami, bez wątpienia było to, że ksiądz proboszcz głęboko wierzy w pobożność swych parafian.

- Wszystko zaczęło się jakieś dwa miesiące temu... a może i wcześniej? Jednak wcześniej było to dla nas... całkowicie niedostrzegalne - przerwał nabierając głośno powietrze w płuca. - Dziewczyna znajdująca się pod moją opieką... nagle stała się brzemienna. Początkowo nie wiązało się z tym nic nadzwyczajnego dla tego stanu. Pracowała, rozmawiała... jednak w ostatnim miesiącu przed porodem... coś się w niej zmieniło. Chociaż to zbyt słabe słowa - potrząsnął lekko głową. - To spadło jak grom z jasnego nieba. Nagle, z pełną siłą. Pewnej nocy zaczęła wyć niczym zwierzę. Wraz z moją gospodynią myśleliśmy, że zaczęła wypychać swe dziecko na świat. Jednak nie... Kiedy weszliśmy do jej izby, panował tam przerażajacy chłód. I zaufajcie mi mistrzu inkwizytorze. To co teraz dzieje się tam - skinął podbródkiem w kierunku okna - jest niczym przy chłodzie panującym tamtej nocy w jej sypialni. Krzyczała coś w niezrozumiałym języku... Bluźniła - wyznał przejętym głosem. - A później było już tylko gorzej. Okaleczała się, raniła innych, bluźnierstwom jej nie było końca. Ale, mistrzu inkwizytorze, to na pewno nie jej wola. Odzyskiwała świadomość i szczerze żałowała. Wypłakiwała się w mój rękaw, a po chwili znowu przemieniała się w to... w to coś. Po porodzie straciliśmy z nią kontakt. Całkowicie. Nie odzyskuje już świadomości, teraz zwyczajnie spoczywa skrępowana na swym łożu.

Inkwizytor najwidoczniej chciał już zadać pytanie, jednak wstrzymał go gestem dłoni.

- To nie koniec. Anna... Anna była pierwsza. Kilka innych brzemiennych dziewcząt w mieście teraz również postradało zmysły. Są jeszcze w stanie odzyskiwac świadomośc, ale obawiam się, że po porodzie mogą skończyc tak samo jak biedna Anna. - pięści mężczyzny zacisnęły się na biurku. - Błagam was mistrzu inkwizytorze, nie posyłajcie ich na stos. Niech mi sępy wydłubią flaki, jeśli same oddały się w posiadanie Belzebuba.

- Macie coś do picia? - Alinard oblizał spierzchnięte wargi.

Ksiądz skinął głową, po czym niezgrabnie podniósł się z krzesła o zdobionym, wysokim oparciu.
Podszedł do jednego z regałów i wyjął jedno opasłe tomiszcze, za którym oczom inkwizytora ukazała się butelczyna ze rżniętego szkła.

Gruby inkwizytor starał się usiąść wygodniej na twardym krześle ale było to niemożliwe.

- Drogi Filipie, nikt nikogo bez powodu na stos posyłać nie będzie. Jeśli jednak powód się znajdzie, no cóż...

- Ale przejdźmy do rzeczy. Co oznacza, że dziewczyna była pod twoją opieką? Czy wiemy kto jest ojcem tych dzieci?


Ksiądz popatrzył badająco na otyłego mężczyznę w czerni, stawiając przed nim puchar i szkło.

Inkwizytor napełnił kielich i wypił jednym chaustem. Wino było lekko kwaśne. Nalał ponownie słuchając proboszcza.

- Przybyła tutaj z wioski nieopodal Addsburga, kiedy jeszcze była dzieckiem. To... To cór... I księża mają serce, rozumiecie Mistrzu? I nam zdarza się błądzić. Dlatego też przyjąłem ją pod swoje skrzydła, obiecując swemu przyjacielowi dyskrecję i opiekę. - Filip jąkał się wypowiadając te słowa i przez cały czas uciekał spojrzeniem od Alinarda.

Ten podniósł się i przez biurko sięgnął ręką do księdza łapiąc go za szaty i przyciągając go do siebie, wyharczał mu w twarz kwaśnym od wina oddechem.

- Księżulku, posłuchaj, tylko uważnie, bo powiem to tylko raz. Przytaszczyłem tutaj swój tyłek z Hez-hezronu i sam nie wiem czy mam go bardziej poobijany czy odmarznięty. Zrozum, że nie jestem tutaj dlatego, że lubię taki stan rzeczy. Przyjechałem pomóc. A jeśli mam pomóc, musisz mi powiedzieć wszystko. I jeśli nawet posuwasz córkę samego papieża to ma to kurwa podstawowe znaczenie dla sprawy. Zrozumiałeś?


-To... Anna... Anna jest dobrą dziewczyną. Nie łgam, jak mi miły Bóg Ojciec. - sapnął przerażony ksiądz. - Odstąpcie od przemocy, Mistrzu Inkwizytorze. Sam prosiłem o waszą pomoc, na Miecz Pana.


Alinard puścił i usiadł maczając znowu usta w winie.

- Czyją córką jest Anna?

Ksiądz zwiesił spojrzenie. Przez dłuższą chwile milczał, po czym burknął pod nosem:

- Moją mistrzu. Moją najwiekszą troską i owocem mego życia... I choć nie godzi się tak duchownemu, zbłądziłem. Ale jak mi miły Bóg. Jest to owoc miłości.


- A jej matka? I kim jest w takim razie ojciec jej dziecka?


- Jej matka... matka... jest poganką. Bezimienną w świetle prawa matki kościoła. Poznałem ją odbywając misję za granicami cesarstwa. I zabrałem ze soba na pobliską wieś, kiedy okazała się brzemienna. Co do ojca dziecka... Nie wiem. Moja Anna...- po jego pulchnych policzkach pociekły łzy - Nie wiem kto mógł to zrobić mojej małej Annie. Niech go ognie piekielne... Nie wiem.

- Gdzie jest narodzone dziecko?


- Dziecko... Dziecko odesłałem. Do klasztoru dominikanek. Sprawuję tutaj posługę duszpasterską z innym księdzem, Tomaszem. Poprosiłem go by zabrał dziecko i zawiózł je do mniszek... - zakończył przejętym głosem. - Gawiedź chciałaby je rzucić psom na pożarcie.


- Gdzie ten klasztor?


- Sześć dni drogi na północ, mistrzu Inkwizytorze. Ojciec Tomasz jest nieobecny od niemal trzech tygodni...


- Od trzech tygodni? - wszedł księdzu w słowo Jerard. I nikt od tamtej pory nie zainteresował się tym, co się z nim stało?

- Któż, mistrzu? - przemówił ksiądz smutno - Mamy zimę, nikt o zdrowych zmysłach nie ruszy w pole szukać ojca Tomasza. Być może kiedy pogoda się poprawi...

- Ile dziewczyn jest podejrzanych o... nazwijmy to roboczo ‘opętanie’? - Alinard przemilczał pytanie Jerarda. Nasuwał się oczywisty wniosek, że dziecko mieć tutaj może kluczowe znaczenie i żaden inkwizytor nie popełniłby takiego błędu jaki popełnił Filip. Kto wie, czy ksiądz Tomasz jeszcze będzie mógł to potwierdzić. - Czy dziewczyny miały ze sobą coś wspólnego?

- W tej chwili mamy ich tutaj sześć... Było siedem, ale... Niech Bóg mu przebaczy, jeden z mężczyzn nie wytrzymał. I wymierzył sam sprawiedliwość swojej żonie. Nie wiem mistrzu inkwizytorze czy miały ze sobą coś wspólnego... Nic co dla mnie byłoby oczywiste jako wspólna cecha. Na pewno się znały. Addsburg nie jest aż tak duży.


- Gdzie znajdziemy te dziewczyny?


- Z tego co mi wiadomo, cztery z nich znajdują się w lochach miejskich... W tej chwili nie ma z nimi kontaktu mistrzu. Są … są opętane. Pozostałe dwie przebywają w swych domostwach. Poślę po nie, jesli taka wasza wola.


- Księże Filipie, z całym szacunkiem ale nie macie odpowiednich kwalifikacji, żeby to stwierdzić z całą pewnością, aczkolwiek z tego co mówicie... - wychylił kolejny kieliszek i nalał ponownie. - Kto nas może do nich zaprowadzić?

- Kościelny, jeśli sobie życzycie. Anna... Anna dalej przebywa na plebani, mistrzu. Nie miałem serca odesłać jej do lochu... szczególnie po porodzie.

- Mistrzu Kohlraabe - tłuścioch zwrócił się do inkwizytora - pójdziecie z kościelnym, weźcie po drodze kilku strażników miejskich, sprowadzicie dwie pozostałe dziewczyny do lochów miejskich i oddacie pod opiekę mistrza Otto. Dla ich własnego dobra - rzucił w kierunku księdza. - Możecie je wstępnie przesłuchać jeśli uznacie za stosowne.


- Jak każecie mistrzu. Wyruszam niezwłocznie.


Po tych słowach Jerard wyszedł za drzwi w poszukiwaniu kościelnego

Alinard odczekał aż inkwizytor oddali się po czym wrócił do rozmowy.

- I nie przychodzi wam do głowy kto mógł być ojcem dziecka? Anna nic wam nie mówiła? Nie spotykała się z nikim?

- Anna pomieszkiwała w ostatnim czasie poza plebanią, mistrzu. Oficjalnie... byłem jedynie jej opiekunem. I takie pozory chciałem zachować… - policzki księdza poczerwieniały od płaczu, niczym zadek poganianego cielaka - Nie wiem z kim mogła się spotykać. Nie wyspowiadała się z tego. A i też parafianie niewiele mówili... Może nie chcieli wiedziec? Porozmawiajcie z ludźmi mistrzu... Ale błagam. Anna jest niewinna. Nie posyłajcie...


- Dosyć! - przerwał Alinard, - dajcie pomyśleć miast biadolić ciągle w kółko.

Wstał, i zaczął przechadzać się z kieliszkiem w ręku w tę i spowrotem aż w końcu stanął w miejscu i rzekł niby z wyrzutem w głosie.

- Ciężko mi się myśli na głodny żołądek. Skupić się trudno. Wrócimy jeszcze do tematu.

Wypił ostatni z kieliszków do dna, opróżniając tym samym butelczynę do połowy.

- Niech was Bóg ma w opiece - rzekł na odchodne.

Zatrzymał się jednak w otwartych już drzwiach.

- Tak mnie zastanawia... Wierni dużo dają na tacę?


- Wystarczy na utrzymanie plebani i kościoła, mistrzu...


- Zdawałoby się, że dużo... bo katedra... uh... robi wrażenie...


- Tak? Peniędzy nie wystarcza na wykończenie wnętrza... Ku chwale Pana, rzecz jasna. Zajmujemy się też wydawaniem posiłków dla ubogich... To pokrzepia nasze serca bardziej niż złoto na ścianach. Budynek kazał wznieść sam Cesarz, kiedy chrystianizował te ziemie. Stąd niespotykana w rejonie… moim zdaniem, przesadność.


- Bywajcie zatem i miejcie baczenie na tą waszą Annę.


- Acha... i jeszcze jedno - wrócił się po raz drugi. - Może i nie łżecie, ale nie całą prawdę mi wyjawiliście. Chiałbym, żebyś wiedział, że jestem tego świadom. Szkodzisz przez to tym wszystkim biednym dziewczynom. Zastanów się nad tym i przyjdź do mnie nim będzie za późno.

Odwrócił się na pięcie i nie mówiąc już nic wyszedł z gabinetu.



Właściciel oberży Gliniany Garniec - niski, otyły mężczyzna wciśnięty w zielonkawy, pocerowany kaftan - z uśmiechem powitał ich w swoich progach.

- Niech będzie pochwalony! - sięgnął głosem pod niebiosa unosząc ręce w kierunku gości - Zwę się Johan. Jestem właścicielem... Zapraszam, zapraszam. Gerot! - warknął w kierunku młodzika, zasiadającego na zydlu za kontuarem. - Odbierz od panów płaszcze. Inga! - tym razem rzucił w kierunku przesłoniętych szmatą drzwi. - Podawaj no, podawaj. Nasi goście przybyli! - na jego twarzy znowu zawitała sztuczna radość, kiedy skierował ją w kierunku gości. - A co podać do picia?

- Wina lejcie dobry człowieku - sapiąc rzekł Alinard - tylko lepszego jakiegoś bo od tego kwasu, którym częstuje proboszcz to mi kiszki skręca. A może to z głodu raczej? - dodał już sam do siebie a potem głośniej - i jadła nie żałujcie bom głodny! Każcie także wodę w balii grzać bom strudzony wielce po długiej podróży.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 26-04-2012 o 23:17. Powód: ozdobniki
GreK jest offline  
Stary 28-04-2012, 16:02   #9
 
Feataur's Avatar
 
Reputacja: 1 Feataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetny
Sir Blaukopff rzucił kilka poleceń kierunku strażników a następnie podszedł do kata.
- Dzisiaj nie będziesz potrzebny... Wy dwaj, zabierzecie skaz... oskar... podejrzanego do aresztu. I niech mi go któryś pałką popieści to dostanie takiego kopa, że własne gówno mu zęby powybija… - warknął do swoich przybocznych, najprawdopodobniej wyżywając na nich swoją złość po rozmowie z inkwizytorem.
W tym czasie gawiedź rozeszła się [niezwykle szybko, jak to bywa na widok czarnych płaszczy] a sam Blaukopff ruszył w jedynie sobie znanym kierunku. W końcu, w jednej z bocznych uliczek dostrzegł podążającego za nim mistrza Baserto. Przystanął oczekując aż inkwizytor go dogoni.
- Czy mogę pomóc w czymś jeszcze, mistrzu? - ton jego głosu był mało miły a tym bardziej uprzejmy. Jeszcze chwilę temu pogrążone w błogiej przyjemności oblicze kapitana, teraz przypominało dojrzałego pomidora.
- Nie denerwujcie się, panie Blaukopff - machnął ręką Xavier i nałożył na twarz miły uśmiech – Po prostu żeście zrobili egzekucję w złym czasie. Niektórzy bracia potrafią być w gorącej wodzie kąpani.
Puścił oko do sędziego. Po chwili zrównał się z Urlichem.
- Swoją drogą, ja osobiście uważam, że wasze prawo sądzić kogo wam się podoba... - powiedział, i obserwując reakcję Blaukopffa dodał – oczywiście, jeśli z czarami nie miał nic wspólnego. Ale domyślam się, że już taki obyty człowiek jak pan, z pewnością odróżni zwykłego obwiesia od czarnoksiężnika, nieprawdaż?
Kapitan uśmiechnął się lekko i wyprostował. Pewnym było, że słowa Baserto połechtały jego, chwilę temu sponiewierane ego.
- Macie rację mistrzu...? Ten człowiek... Zawładnął nim szał, mistrzu. Po pierwsze jego kobieta puściła go kantem. A do tego ta straszliwa choroba, która w nią wstąpiła... - rozłożył ramiona w geście bezsilności. – Ukarać go należało za mord, którego dokonał. A przede wszystkim, że to właśnie On wydał sąd nad osobą, którą sądzić mogą jedynie podobni wam, mistrzu. Odebrał jej możliwość doświadczenia Boskiej łaski i odpuszczenia grzechów przez Pana Naszego, czyż nie? Bo czyż miała szansę wyrzec się Szatana i wszelkiego zła i zostać oczyszczoną świętym ogniem? - trudno było ocenić czy Blaukopff z całkowitą powagą wypowiada ostatnie zdania, czy też wzorem Xaviera mówi to, co inkwizytor chciałby usłyszeć. Baserto jednak zrozumiał - dla kapitana to nie pierwsze spotkanie z inkwizytorami, a wręcz przeciwnie. Zdawał się dobrze znać ścieżki po jakich kroczą bracia w czerni.
Baserto przez chwilę spoglądał w milczeniu w Blaukopffa. Słowa tego człowieka wyczuliły strunę ostrożności.
- Xavier Baserto - przedstawił się inkwizytor - Być może słyszeliście o mnie, być może nie były to pochlebne słowa. Proszę jednak nie zwracać uwagi na plotki. Co zaś tyczy się owego człowieka... - ciągnął Xaviermówicie, że zamordował on tę kobietę? Tą opętaną? Jak to możliwe, że dopuszczono go do osoby naznaczonej przez Diabła? W tej kwestii powinno się dołożyć wszelkich starań, aby tylko osoby o prawej duszy i czystym sercu były narażone na dłuższą obecność demona. Wszelkie inne, mogą zbyt szybko uległ jego wpływom. Możecie mnie oświecić, jak do tego doszło, jeśli łaska?
Kapitan ruszył z wolna przed siebie, rzucając inkwizytorowi spojrzenie zachęcające go do podążania.
- Urlich Blaukopff. O tak, mistrzu Baserto. Słyszałem wasze imię, kiedy jeszcze służyłem w armii cesarskiej w Akwizgranie...- spauzował i zerknął na mężczyznę, zapewne badając jego reakcję – Rozumiem, że Palatynat nie jest dla was już dobrym miejscem na letni wypoczynek. - zaśmiał się.
W tym momencie dotarli do drzwi niewielkiego budynku, nad którymi znajdował się szyld “Świński Ogon”.
Urlich otworzył drzwi, odsuwając się na bok i puszczając inkwizytora przodem.
Xavier z kamienną twarzą wstąpił w progi tawerny. Sądząc po jej szyldzie, mógł się spodziewać najgorszego.
Gospoda świeciła pustkami, ale wielką zaletą tego stanu rzeczy okazał się brak odoru, tak pospolitego w większości tego typu przybytków w Cesarstwie.
Zaprosił inkwizytora do jednego ze stołów w głębi zaciemnionej sali, po czym kiwnął dłonią na oberżystę.
- Chyba nie boicie się mistrzu, że po śmierci zaledwie jednej z nich zabraknie wam pracy? - zaczął, kiedy podano im po szklanicy piwa... Albo trunku piwo-podobnego.
- Widzicie mistrzu, one nie przez cały czas zachowywały się jak nałożnice Szatana. Bywały lepsze dni, gorsze i te, kiedy musieliśmy zamykać je w lochach pod posterunkiem aby nie zrobiły krzywdy innym i sobie. - przerwał by upić łyk piwa, po czym skrzywił się lekko i splunął na podłogę.- Na zżartą francą cipę, co za kurestwo mi tutaj wlewasz co? - warknął na oberżystę, który natychmiast zaczął szykować kolejne kufle.
Baserto zaskoczyła wiadomość o innych kobietach. Według słów Jego Ekscelencji, mieli mieć do czynienia z jedną opętaną. Jego uwaga skupiła się na słowach płynących z ust Blaukopffa. W zasadzie lepsze było to, niż wlewanie we własne usta karczemnego trunku, za który inkwizytor uprzejmie podziękował.
- Albreht, mężczyzna, którego wasz przyjaciel... Uratował od stracenia, zabił swoją żonę kiedy ta powróciła do domu po jednej z takich posiadówek w lochach miejskich. - Sir Blaukopff rozłożył bezradnie ręce – Oczywiście możecie powiedzieć, że należało je odseparować, mistrzu Baserto. I być może macie rację. Sam uważałem to za najodpowiedniejsze... Ksiądz Filip jednak nalegał, by nie traktować je jak czarownice czy pospolitych przestępców. Dbał o te kobiety... Jakby współczując im. Nie rozumiem go.. .- westchnął, po czym wyrwał z ręki oberżysty kufel lepszego, miodowego piwa.
Inkwizytor również otrzymał kufel miodowego. Przynajmniej smakowało ono lepiej, niż poprzedni trunek. Jednakże postać księdza Filipa i jego “współczucia” była aż nadto wątpliwa. Baserto juz przez samą swoją “zawodową” niechęć do kleru, podsycał doświadczeniem, które zbyt często wykazywało, że miłosierdzie księży zawsze miało drugie dno. Ciekaw tym bardziej był, co uda się dowiedzieć Alinardowi. W tej chwili jednak musiał skupić się na rozmowie z Urlichem.
- Bóg kazał nam troszczyć się o bliźnich - powiedział poważnie Xavier, odstawiając kufel – Najwyraźniej ksiądz Filip przestrzega tego nakazu, jak przystało na duchownego. Być może też te biedne kobiety nie zostały opętane z własnej woli - dodał, jednak osobiście miał inne zdanie – Jednak powiedzcie mi, panie Blaukopff, jakim człowiekiem jest wasz kapłan? Człowiek, który z takim oddaniem służy Bogu i ludziom z pewnością musi być tutaj szanowaną personą.
- Szanowaną? Ha… - sapnął żołnierz, po czym upił kolejny, spory łyk piwa – Mistrzu Baserto, widzieliście co jest za murami? Nas tutaj przy życiu trzyma jedynie wiara... I ciepłe cyce tutejszych kurewek. - uśmiechnął się szeroko ukazując niesamowicie zdrowe, białe zęby – Ale jak Boga Kocham, ksiądz Filip nigdy ciepła w nich nie szukał... Widzicie mistrzu Baserto, choć Addsburg jest największą osadą regionu, tutejszy lord wybrał sobie jako stolicę inne miasto . Na północ stąd. Urlistadd. Miasto Archanioła Uriela jak mówią okoliczni... Ale ani tam lepsze piwo, ani zdolniejsze dziewki… - urwał zerkając na zniecierpliwioną twarz inkwizytora – Ale co chciałem to ja... A tak. Ponieważ Lord ma małe zainteresowanie w naszym mieście to ja, a głównie nasz ksiądz Filip sprawujemy główna władze w mieście. Oczywiście dzielimy się tym jak Bóg przykazał... Niczym cesarz i papież, Mistrzu. Chociaż to z oczywistych powodów niepoprawne porównanie.
Baserto puścił mimo uszu owo porównanie, choć w zwykłym przypadku monotonna tyrada nie ominęłaby Urlicha. Pokiwał głową na znak zrozumienia.
- Kiedy więc ksiądz Filip zorientował się, że w tym mieście zaczyna grasować coś Złego? - spytał, opierając się o krzesło. Westchnął zauważalnie, dając do zrozumienia, iż i wiek, i podróż dała się we znaki. I chciałby się streszczać.
- Pierwsza była Anna... - westchnął ciężko. – Przybyła tutaj jeszcze jaki dziecko, co prawda nie widziałem tego na własne oczy... Służyłem wtedy jeszcze w Akwizgranie. Ale dziewka wychowała się tutaj. - Zajrzał w oczy inkwizytora, po czym z potulnością dziecka dodał – Ksiądz Filip wziął ją wtedy pod swoje skrzydła. Mieszkała na plebanii... Od czasu do czasu. Kiedy miała złoto w garści, wynajmowała pokoje.
- Złoto? - powiedział zaskoczony inkwizytor – Pewnie nieźle jej się tutaj żyło. I, wybaczcie, ale muszę spytać, nikt nigdy nie podejrzewał, że opieka waszego kapłana była nieco inna, niż powinna? Wiecie jak to jest, panie Blaukopff. Są różni ludzie, różnie gadają. A ksiądz też człowiek. Co więcej, mężczyzna. Nikt nigdy nie skarżył się na jego zachowanie?
- Broń cię Panie Boże, mistrzu Baserto. Dziewka... Nie mogła trafić lepiej, jeśli mam być szczery. Zawsze ciepła micha, własna sypialnia … A i gospodyni latała dookoła niej spocona jak kazał ojciec Filip. A złoto ? Cóż... Podobnież pochodziła ze wschodu. Tuż na granicy ziem z poganami. W Cesarstwie nie jest taki czyn uważany za szlachetny, ale tutaj? Tutaj handlujemy z nimi. Nie ma wśród nas wielu łowców, a i lasy są własnością lorda. Tak jak wszystko co w nich zipie. Zatem kiedy przyjeżdżali ze skórami, mięsem i innymi... Drobiazgami, Marta robiła no za tłumacza i negocjowała ceny... - jego głos jakby się załamał – Tu i tam... jej za to płacono sowicie.
Baserto pogroził wskazującym palcem.
- No no, uważajcie, panie Blaukopff, nie wzywajcie Pana nadaremno - uśmiechnął się pobłażliwie – Cóż, nie popieram kontaktów z poganami, jednak lepsze to niż, konszachty z heretykami. Ci pierwsi Boga nie znają i to ich jedyna wina. Ci drudzy zaś, mimo iż Go poznali, bluźnią przeciw Niemu. Ale do rzeczy, panie Blaukopff. Mówicie, że służyła wam za... - inkwizytor uśmiechnął się lekko i konfidenckim tonem dodał – tłumacza. Niech i tak będzie. Jednak co z resztą kobiet? One również bawiły na wschodzie?
- Nie mistrzu. Większość to pospolite baby, co się domem zajmowały. To znaczy...
- ponownie się zawahał – W Addsbugu żadna baba po prostu w domu nie siedzi. Za mało rąk do pracy, Mistrzu. Tak więc każda się jakieś tam roboty podejmowała... Ale żadna z nich z poganami w zatargi nie wchodziła. - uniósł wzrok na sufit w zastanowieniu – Chociaż nie, ostatnia... Aladonea skórami się zajmowała. Jej mąż był… jest rzeźnikiem. Często kupuje mięso od pogan, a skóry żonie do obrobienia pozostawiał. Teraz nędza u nich w domu. Baba od miesiąca ma niedobrze w głowie... - wzruszył ramionami.
- Dobra, panie Blaukopff - Xavier wyprostował się – Jeszcze jedno. Czy kobiety te znały się dobrze? Chodzi mi o to, czy spotykały się razem w jednym miejscu? Na kółku szwaczek, w kościele na odpusty? Musiały mieć tu przecież jakąś rozrywkę, żeby od mężów odpocząć.
- Czy ja wam wyglądam na babę, mistrzu?
- warknął niemal – Nie mam pojęcia. Nigdy mnie to nie obchodziło. Ale jeśli pytacie o odpust... Całe miasto się tam widziało.
- Dziękuję, panie Blaukopff
- powiedział Xavier, wstając od stołu – Bardzo mi pomogliście. Prosiłbym was jednak, żebyście byli niedaleko. Być może wkrótce będziemy musieli skorzystać z waszej pomocy raz jeszcze. I proszę się nie martwić. Święte Oficjum jest zawsze wdzięczne tym, którzy udzielają nam swego czasu i pomocy. Do następnego razu.
Wyciągnął starczą dłoń do uścisku. Blaukopff odwzajemnił uścisk, odprowadzając inkwizytora spojrzeniem.


Jedno pytanie skierowane do przechodnia przez inkwizytora mogło uczynić cuda. Kiedy tylko Xavier zapytał o gospodę, w której mieli się zatrzymać, fala ludzi, zapewniająca, że całkowicie bezinteresownie pomoże "jego ekscelencji" zalała Baserto. Ten zaś, uśmiechając się miło, jak dobrotliwy ojciec poprosił najmłodszego z dzieciaków kręcących się niedaleko, by wskazał mu drogę. Po niedługim czasie trafił pod drzwi "Glinianego Garnca". Od wejścia rozchodził się przyjemny zapach pieczeni. inkwizytor podziękował dzieciakowi, dając mu srebrniaka za fatygę i prosząc, aby w razie czego służył pomocą w poruszaniu się po mieście.
Przekraczając próg gospody, na wejściu mógł wyłowić postać Alinarda i kręcącego się dookoła niego karczmarza ze służbą. Uśmiechnął się lekko i ruszył w stronę brata.
- Poproszę coś lekkostrawnego i dzbanek wina, dobry człowieku - zwrócił się do karczmarza - Jak poszło? - to pytanie skierowane było do siedzącego inkwizytora.
 

Ostatnio edytowane przez Feataur : 30-04-2012 o 11:52.
Feataur jest offline  
Stary 09-05-2012, 02:07   #10
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
O tym, jak Otto spokorniał i zrozumiał, że nie wszystko złoto co się świeci.

.

LEKCJA POKORY


Młody inkwizytor bez trudu dogonił wóz, na któym przewożony był w kiernku miejskiego aresztu skazaniec. Otaczający go kordon strażników uzbrojonych w pałki, zajadle odpędzał gawiedź zgromadzoną w jednej z ciasnych uliczek. Z niezadowolenia ludzie gotowi byli porwać wszystkich na strzępy. Sam skazany wbijał swoje spojrzenie gdzieś w dno wozu. Spływająca po jego brodzie krew zmieszana ze śliną wydawała się mu całkowicie nie przeszkadzać. Tak samo zresztą jak rozdarte batem kata plecy, w które uderzał teraz lodowaty wiatr.

Mieszczanie ustępowali drogi mężczyźnie w czerni, dzięki czemu bez większych przeszkód dotarł do prouszającego się wolno wozu i strażników. Dowódca uśmiechnął się odsłaniając gołe dziąsła.
- No miszuńu, siekujemy! Seras na pefno pósie nam szybsiej...
Słowa mężczyzny o obliczu wioskowego gamonia okazały się prorocze. Bynajmniej nie z łaski Pana Naszego. Gwiedź jakby poczuła nagły respekt do strażników, jednak Otto nie miał wątpliwości, że to widok połamanego krzyża na jego stroju obudził w nich te niesamowite pokłady pokory.

Budynek, w którym mieścił się posterunek strażników miejskich wzniesiony był z kamienia. Trzeba przy tym dodac, że wzniesiony bardzo dawno temu i w oczywisty sposób różnił się od pozostałych domostw w mieście, jako jednopiętrowy, pokryty strzechą relikt przeszłości. Na nieco nowszą wyglądała za to niewysoka baszta, przylegająca do jednej ze ścian posterunku.

„Jest dokładnie taki sam jak w Bechyne” - pomyślał Otto, którego porwała nagła refleksja. Myśli inkwizytora popędziły ku miastu, w którym spędził niemal całe swe życie. Miastu w którym się urodził, wychował i spotkał mistrza Emanuela. Miastu, w którym odkrył swoje powołanie... Wiele zawdzięczał Bechyńskim inkwizytorom. Byli mu niczym bracia. Niczym rodzina, której nigdy nie posiadał. Nie chciał przynieść im wstydu, dlatego też martwił się...

I to na poważnie...

Cała ta sprawa z opętaniem w Addsburgu bardzo go niepokoiła. I nie chodziło o sam fakt jakiegoś opętania. Obszar, na którym leżało miasto podlegał przecież pod inkwizytorski oddział w Bechyne. To do nich miasto powinno zwrócić się o pomoc. To oni jako pierwsi powinni dowiedzieć się o sprawie. To On, Otto, jako jedyny wolny inkwizytor, powinien zostać wysłany do Addsburga z misją wytropienia herezji. Tymczasem wszystko wskazywało na to, że biskup wysłał swoich podopiecznych by upokorzyć inkwizytorów z prowincji. „Mieszczuchy pewnie chcą się dobrze zabawić i rozpętać piekło ku chwale Pana” - ironizował w myślach.

Tak... Otto na prawdę nie był w humorze do prowadzenia jakichkolwiek przesłuchań, jednak rozkaz starszego stażem mistrza był jasny a młody inkwizytor nie zamierzał się mu przeciwstawiać. Ponadto sam chciał się czegoś dowiedzieć i jak najszybciej doprowadzić sprawę do końca. Z drugiej strony, jeśli miał wybierać, to wolałby zostać wysłany do paru karczm by zasięgnąć języka wśród mieszkańców. Nieraz już wykazał się ogromną pomocą w przeszpiegach i w zdobywaniu informacji ale widocznie taki a nie inny los zgotował mu Pan. Zbliżał się powoli do budowli nie spuszczając wzroku z kamiennej wieży i nagle, bez ostrzeżenia, zapytał:

- Zakładam, że oprócz cel macie tam jakąś salę przesłuchań?
- Wszystko da si zorganizować, mistrzuniu. - odpowiedział mu opasły strażnik, który pojawił się nagle w drzwiach posterunku. Skórznia, w którą był odziany, w kilku miejscach nosiła znaki po niewprawnym cerowaniu, zapewne wynikajacym ze stale rozsnącego brzucha strażnika.
- Zapraszamy, jestem Guiness. Zastępca kapitana Blaukopffa. Powiedzcie tylko czego wam potrzeba a postaramy no my się... - pochwalił się układajac dłonie na wystającym brzuchu.

Pomijając wszelkie uprzejmości ze strony inkwizytora, ruszyli wgłąb mrocznych czeluści posterunku. Pomieszczenie, do którego został zaproszony było niezwykle ubogie, a smród panujący wewnątrz uderzał w nozdrza tuż przed progiem. Podłoga wyłożona była brudną, pozlepianą słomą.

Guiness podprowadził młodego inkwizytora do poczerniałego od brudu stołu w rogu sali.
- Wprowadźta no tamtego to lochu - wrzasnął w kierunku drzwi, po czym już życzliwym tonem odezwał się w kierunku Otto - Wina, mistrzuniu? - wskazał na gliniany dzban. - Nieźle trzepie.

Otto z początku w ogóle nie zareagował na to co mówił Guiness. Miał też cichą nadzieję, że strażnicy pamiętają rozkazy mistrza Alinarda dotyczące więźnia. Drapiąc się po skroni poznaczonej brzydkimi bliznami po ospie, ocknął się nagle.
- Myślę, że nie zaszkodzi - odrzekł głośno wzdychając. Może nie było to zbyt wskazane przed prowadzeniem przesłuchania, jednak chciał sobie poprawić humor.

Tłustą twarz rozpromienił uśmiech. Strażnik szybko chwycił za drewniany kubek, strząsnał na podłogę resztkę płynu z jego wnętrza, po czym przelał z dzbana czerwony trunek.

- Przypomnij mi co takiego uczynił ten mężczyzna? - zapytał inkwizytor przyjmując z rąk Guinessa wino. Miał nadzieję, że wypali ono z naczynia wszelkie nieczystości i zatrze ich ewentualny posmak.

- Ha… Mistrzuniu, gybyśta zobaczyli sami jak swoją babę przozdobił... - spauzował pociągając łyk prosto z dzbana, rowiewając tym samym nadzieję Otto, iż samo wino było “nietknięte”, po czym otarł rękawem wydatne usta - Albo raczej jak nią przyozdobił swoje mieszkanie. Wicie... Ona była jedna z tych co miała tutaj... - wskazał palcem skroń - Nie tego. Te, do których przyjechaliście, nie? Chopowi się nie dziwię. Nie dość, że puściła się z innym i zrobiła sobie dzieciaka... To jeszcze takie nam tu w mieście dramaty urządzała. Sir Blaukopff powidział, że trza go pod sąd dać a nie ot tak... No wiecie. To był sąd i my go juz wieszać mieli.

- Rozumiem... - zdawkowo i powoli odparł Otto. Z wypowiedzi strażnika jasno wynikało, że opętanych jest więcej. Zastanawiał się czy właśnie dlatego do Addsburga wysłano aż pięciu inkwizytorów. Tak czy inaczej, według Ottona, żaden z jego towarzyszy nie powinien pchać się w śledztwo. W końcu ci ludzie, to podopieczni inkwizytorów z Bechyne.
- Aaaa... gdzie przebywają te kobiety? Są tu może? - Zapytał odkładając nienaruszony kubek wina na stół.

- Cztery a i owszem... - zastanowił się - Ksiundz proboszcz kazał nie traktowac ich jak... wieta. Kryminalistek. Zatem... Kiedy im się w głowie gorzej nie robi, wypuszamy je do ich domów. Ksiundz mówi, że ich przypadłośc... Nie jest stała. I nie jest ich winną. Te cztery, co siedzą teraz w naszym loszku... - zaśmiał się głośno z własnych słów - Teraz są no właśnie w tym mniej przyjemnym stanie. Trzymamy je w łańcuchach w osobnych celach.

- Prowadź - rzucił stanowczo Otto dając rozmówcy do zrozumienia, że chce je zobaczyć. Musiał zacząć działać. Chciał znaleźć sobie jakieś zajęcie zanim strażnicy przygotują niedoszłego wisielca do rozmowy.

Strażnik z lekkim grymasem na twarzy odstawił dzban, po czym podszedł do kredensu przy ścianie nieopodal. Z jednej z szuflad wyjał pęk kluczy.
- Skoro chcecie, mistrzuniu. Ostrzegam jednak... To bardzo niemiły widok. Żałosny bym powiedział...
Mężczyzna poprowadził Otto do kolejnej izby. W niewiele lepszym stanie od poprzedniej. Niepowtarzalny bukiet zapachów wzbogacony był tutaj o zatęchły brud z pozostawionych na pryczach ubrań “dziennych” strażników.
- Przepraszam... chopaki nie sprzątają po sobie... - zaśmiał się mało przekonywująco, po czym minęli kolejne drzwi. Po ich drugiej stronie znajdowały się schody prowadzące w dół. Guiness chwycił za pochodnię pozostawioną na ścianie i przyświecając nią przed siebie zszedł w dół. Zamek w żelaznej, nieco oblodzonej kracie zazgrzytał glośno i już po chwili znajdowali się w podziemnej, obszernej izbie. Słoma, którą niegyś wyłożona była podłoga, zamieniła się w żółto-brunatną breję, przylepiającą się do butów. Po obu stronach sali znajdowały się grube, dębowe drzwi z drobną kratą na wysokiści oczu. Po sześc z każdej strony. Na wprost wejscia znajdowała się jedna, wielka cela oddzielona od dużej sali jedynie żelaznymi, pordzewaiłymi prętami. W tej chwili znajdowało się w niej kilku mężczyzn przykutych kajdanami do ściany.
- Nasz skazaniec już został sprowadzony... - oznajmił grubas, wskazując inkwizytorowi niewyraźnie zarysowaną postać w celi zbiorowej, zakuwaną w tej chwili przez strażników.

Otto skrzywił się wyraźnie widząc w jakich warunkach przyjdzie mu prowadzić przesłuchanie. Wiedział co prawda jak wyglądała większość lochów jednak w głębi duszy miał cichą nadzieję, że tym razem będzie lepiej. Nic z tych rzeczy. Droga Sługi Bożego nigdy nie była zasłana różami.
- Wyprowadzić go na górę, nie mam zamiaru rozmawiać z nim w tym miejscu. Tu też trzymacie te kobiety tak? - Otto kiwnął głową w kierunku rzędu dębowych drzwi po czym bez pytania podszedł do pierwszej z brzegu celi.

Pomieszczenie nie było większe niż przeciętny wychodek. Powietrze wpadało do jego wnętrza przez szparę przy suficie wraz z kroplami lodowatej wody. Najprawdopodobniej z topniejacego śniegu. Kobieta w środku miała związane dłonie i zakneblowane usta. Na kostkach zaś dostrzec się dało zelazne kajdany, które niepozwalały oderwać jej nogi od ziemi. Kołysząc się lekko, siedziała przyciskając plecy do ściany.

- Wiecie kim jest ta kobieta? Co robi? Gdzie mieszka? - inkwizytor nawet nie myślał gdy pytania zaczęły pojawiać się same.

- Ingryda. Służka. Pracowała w posiadłości Sir Blaukopffa... Na stałe... - zamyślił się - Mieszkała z matką. W jakiej norze, chuj wie. Stara Panna - zaśmiał się nagle rubasznie - Panna to już może nie... Dziecko w sobie nosi.

- Dziecko powiadacie... Inne też?

- A no, jakby jednym chujem je kto wybatożył.

Z każdą chwilą sprawa opętania w Addsburgu coraz mniej podobała się młodemu inkwizytorowi. Nie trzeba było mistrzów w tym fachu, by zorientować się, że problem nie jest pospolity. Młodzieniec nie uważał się za zbyt tchórzliwego, jednak pierwszy raz pomyślał, że to dobrze, że nie jest tutaj sam. Pomoc doświadczonych inkwizytorów może okazać się przydatna. Wzrok Ottona padł na przechodzących obok strażników, którzy taszczyli na wpół przytomnego skazańca.

- Guiness, co to kurwa ma być?! – wrzasnął nagle - Twoi ludzie nie słuchają rozkazów czy są po prostu głupi? Jak mam rozmawiać z półprzytomnym człowiekiem?! Wydawało mi się, że rozkazy mistrzów Alinarda z Grottaferraty oraz Xaviera Baserto, zwanego Zapalczywym Lisem były dla wszystkich wystarczająco jasne?! Ja może i jestem łagodny ale oni... - zawiesił na chwilę głos - Mówią Ci coś w ogóle te nazwiska?! - wzburzony Otto dosłownie opluwał stojącego obok niego strażnika. Specjalnie przesadził z reakcją i dodał nazwisko Xaviera. Liczył na to, że Guiness nie był tak głupi na jakiego wyglądał.

Mężczyzna z osłupiałym wzrokiem przetarł otwartą dłonią, zroszoną sliną inkwizytora twarz. Bez żadnego wyraźnego sygnału, tą samą dłonią strzelił nagle przechodzącego obok strażnika w zęby.
- Matke Ci pierdolił jakiś głuchy chuj, że nie dotarły do Ciebie słowa mistrzunia, co? Zapierdalaj mi no ino chyżo po znachora, albo dostaniesz cztery nocne warty na południowej baszcie… A tego chyba nie chcesz?
Przerażony strażnik puścił skazańca, ruszając w stronę drzwi.
- A Ty co kurwo wściekła? – zwrócił się do drugiego – Może ja mam go niańczyc? Zanim pójdziesz dasz mu koc i chlanie!

- Guinessie - Otto nieoczekiwanie zwrócił się do zastępcy dowódcy po imieniu i tak bezpośrednio, że tamten przerwał wpół słowa - Czy cele są otwarte?

Warcząc i przekinając cicho, mężczyzna wyciągnął zza znoszonego pasa pęk kluczy, rzucając jeszcze przelotem do strażnika, prowadzącego skazańca:
- Na górę go... I do kupy zebrać. Albo ja was doprowadzę do jego stanu...
Już nie tak rozpromieniony jak jeszcze kilka chwil temu zwrocił się do inkwizytora.
- Tutaj mam klucze. Chce mistrzunio z którąś się rozmówić?

Otto bez słowa odsunął się i kiwnął głową w stronę drzwi, za którymi skuta była Ingryda.

Zamek w drzwiach zazgrzytał głośno, a strażnik skinął nerwowo głową.

- Czy możesz zostawić nas samych? - zapytał Otto już na spokojnie.

- Będę na górze, mistrzuniu. Klucze zostawiam w drzwiach... Nie zapomnijcie jej zamknąć. I uważajcie... Pierdolona gryzie bardziej niż wszy – rzekł po czym ruszył schodami w górę.
 

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 09-05-2012 o 02:44.
aveArivald jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172