Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-04-2012, 17:02   #1
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze
[Scion] Melodia Upadłych [+18]



Kevin J. McGregor
- Boston, USA -


[Media]http://www.youtube.com/watch?v=jT55P2xHCSQ&feature=youtu.be[/Media]

Odnalazł się pośród ciemności, bez żadnego celu, punktu odniesienia. Z nikim prócz poczucia potwornej bezradności za towarzysza. W tej krótkiej chwili nawet jego wyostrzone zmysły zdały się na nic.

I wtedy ...

I wtedy poczuł delikatny dotyk na swoim karku. Odwrócił się instynktownie, tylko po to by ujrzeć Lindę. Była jednak jakaś inna. Sprawiała wrażenie tak delikatnej, że byle podmuch wiatru, mógłby ponieść ją na swoim grzbiecie setki mil stąd. Tylko gdzie on tak właściwie był? Dopiero kiedy dostrzegł niewielkie światło w jej dłoni zrozumiał, że dłużej nie otacza go już mrok.


Zamiast tego stał na łące, z księżycem ponad głową, otoczony znacznie przyjemniejszymi barwami fioletu. Nadal jednak z przeczuciem niezrozumiałego niepokoju i uwagą niezmiennie skupioną na postaci swojej siostry. Niestety niezbyt długo mógł cieszyć się jej widokiem. Z przerażeniem obserwował jak światło trzymanej przez nią lampy zyskuje na intensywności. Tylko po to by chwilę później przerodzić się w płomień, który zaczął trawić jej osobę. Chciał ruszyć na ratunek, zrobić cokolwiek. Wszystko po to by móc stwierdzić, że stracił panowanie nad swoim ciałem. Nawet powieki nie drgnęły, kiedy chciał zamknąć oczy. Był bezradny. Musiał bezczynnie patrzeć, jak jego mała Lindę trawiły tajemnicze zielone płomienie. Ta zdawała się jednak nie zwracać na to uwagi. Bez słowa wpatrywała się tylko w niego wielkimi, pozbawionymi jakiegokolwiek wyrazu oczyma.

Dopiero wtedy dostrzegł, że towarzyszy im jeszcze jedna osoba. Mężczyzna w białym garniturze i o skórze w barwie jadeitu wyłonił się zza zielonych płomieni tańczących już w najlepsze na miejscu uprzednio zajmowanym przez Lindę.

Ozyrys!

Bez zaszczycenia go choćby jednym spojrzeniem, włożył jedną dłoń w ogień. Jego wargi zaczęły poruszać się, choć do uszu Kevina nie dotarł nawet najcichszy dźwięk. Znowu mógł tylko patrzeć. Tym razem jak bóg stopniowo wchłania niewielki pożar w swoje własne ciało. Na swój sposób ten widok zapierał dech w piersiach. Rzecz jasna nie dla niego. Całe jestestwo McGregora miotało się po niewzruszonej celi, którą utworzyło jego ciało.

- Przykro mi - wyszeptał Ozyrys, kiedy po płomieniach nie było już śladu. Kiedy ich oczy spotkały się, Kevin mógł dostrzec smutek malujący się na twarzy boga.

Wtedy też świat materialny postanowił się o niego upomnieć. Poderwał się z łóżka zlany potem i zdyszany jak nigdy w życiu. Wpadające przez nieszczelnie zasłonięte okno promienie porannego słońca drażniły mu oczy, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Bardziej skupił się na uparcie wwiercającym się w jego głowę dzwonku telefonu komórkowego. Mało nie upuścił aparatu na ziemię, kiedy postanowił chwycić go nadal roztrzęsioną dłonią.

- Halo?
- Kevin, to ja Jack - potrzebował dłuższej przerwy. Wyszkolony agent nawet w takim stanie i zaraz po przebudzeniu, mógł wychwycić charakterystyczną nutę w jego głosie, był zrozpaczony. - Chodzi o Lindę, ona ... ona nie żyje.

Rozmowę przerwało kilka krótkich sygnałów, coś przerwało połączenie. Próbował dzwonić do Jacka, do wszystkich których znał. Chciał wiedzieć, musiał wiedzieć cokolwiek. Telefon uparcie odmawiał jednak współpracy. Dopiero wtedy na wyświetlaczu pojawił się komunikat o jednej nieodebranej wiadomości. Z braku alternatyw zdecydował się ją odsłuchać.

- Two International Place. Będę czekał.

Jasne stało się, że może zapomnieć o dzisiejszym locie do Kairu.




James Papageorgiou
- Liverpool, UK -


Kilka charakterystycznych syknięć i coraz gęściej rozmieszczone linie zaczęły układać się w konkretny wzór. Nic zbyt ekskluzywnego ot twarz funkcjonariusza policji z przerośniętym gwizdkiem i przekrwawionymi, wybałuszonymi oczami. Wzór idealny do przyozdobienia ściany domu policjanta, który nie tak dawno temu postanowił wlepić mu mandat. Jednocześnie przekreślając szansę na premię za szybkie dostarczenie zamówienia. Normalnie nie zrobiłby czegoś takiego, ale kto wie, może odezwała się jego buntownicza natura. Wśród jemu podobnych artystów nie było to nic niezwykłego.

Choć tak naprawdę nie było wielu jemu podobnych. Jego dzieło było więc tworzone na wysokości drugiego piętra, podczas gdy on w najlepsze zwisał na jednej ręce, trzymając się niewielkiego gzymsu. Dla pewności podparł się jeszcze stopą wciśniętą w niewielką przerwę między cegłami. Czuł się stabilnie, choć normalny człowiek bez chwili wahania wziąłby go za szaleńca. Już skończył i zabierał się do podciągnięcia, kiedy z dołu usłyszał czyjeś krzyki.

- Hej ty tam!
- Zostań tam gdzie jesteś! - dokończył drugi.

James obrócił głowę i dostrzegł dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. Nie był zachwycony. Specjalnie zabrał się do tworzenia w środku nocy, by uniknąć niechcianych gapiów. Ta dwójka jakimś cudem jednak zdołała go dostrzec. Nic straconego - pomyślał podciągając się i po wykonaniu kilku sprawnych akrobacji, stając na dachu. Kiedy postanowił posłać ostatnie spojrzenie natrętnym obserwatorom, na jego twarzy pojawił się wyraz szczerego zaskoczenia.

Normalni policjanci nawet nie kłopotaliby się pościgiem. Ta dwójka zdecydowanie jednak do takich nie należała. Obaj byli już na wysokości pierwszego piętra, pokonując kolejne stopnie schodów przeciwpożarowych w piorunującym tempie.

Znał tą okolicę. Wiedział, że trudno będzie mu znaleźć schronienie między niewielkimi domkami jednorodzinnymi rozciągającymi się tuż pod jego nosem. Z drugiej strony za plecami miał Princes Park. Zaletą był fakt, że gdyby goniący go mężczyźni mieli samochód, tam zdałby się na nic. Decyzja była więc prosta.

Dostrzegł szczelinę między budynkami. Dokładnie tą samą, którą wykorzystał by wspiąć się na szczyt. Na tyle wąską, by stanowiła również doskonałą drogę w dół. Sprawnym ruchem zanurkował, w powietrzu obracając się jeszcze, by sprawdzić gdzie znajduje się jego ogon. Dwa garnitury pokonały już połowę dachu i sądząc po ich szybkości, pewnie wystarczyłaby chwila zwątpienia, by go dopadli. Szczęście że w takich sytuacjach myślenie już dawno temu zastąpił instynkt.

Spadał tak blisko ściany, że niewiele brakowało, a zaryłby o nią brzuchem. Zatrzymał się dopiero kiedy chwycił parapet niewielkiego okna i podparł się obiema stopami tuż pod jego linią. Chwilę później wykorzystując je do energicznego wybicia i powtórzenia całej operacji na ścianie budynku po drugiej stronie. Odbijał się jak piłka uwięziona w szczelnie zamkniętym pudełku. Niedługo potem stał już na chodniku i bez chwili zastanowienia ruszył przed siebie.

Mężczyźni mogli być szybcy, ale na pewno nie dorównywali mu sprawnością fizyczną. Musieliby cofnąć się i zejść tą samą drogą, którą weszli na dach. To dawało mu czas na zostawienie ich w tyle. Był niemal pewien, że jest już bezpieczny, kiedy usłyszał potężny huk.

Odwrócił się i poczuł jak jego źrenice zaczynają się rozszerzać, kiedy skupiły się na dwójce mężczyzn. Zeskoczyli z dachu, najzwyczajniej w świecie, zeskoczyli z dachu i bez chwili zastanowienia zaczęli kontynuować pościg. Świat Jamesa mógł stanąć na głowie, po tym czego dowiedział się mimo wszystko nie tak dawno temu. Nadal widział jednak zbyt mało, by przejść z takim widokiem do porządku dziennego.

Potknął się i stracił równowagę. Poczuł, że w coś uderzył. Następnie odbijając się i lądując na ziemi. Dopiero wtedy mógł dostrzec, że znajdował się już między drzewami, dodatkowo przysłonięty dość szczelną zabudową. Nie było więc szans na zauważenie go przez przypadkowego przechodnia.


- Witam.

Dopiero teraz zrozumiał co, a raczej kto posłał go na ziemię. Mężczyzna w doskonale skrojonym garniturze nieco kontrastował z zielenią parku. Mierzył Papageorgiou spokojnymi oczami z delikatnym uśmiechem malującym się na jego twarzy. Trzeba było przyznać - otaczała go jakaś nieziemska aura.




Erez Skolnik
- Gdzieś pod Jerozolimą, Izrael -


Cichy szum silnika i bezkres ciągnącej się przed nim szosy. Oprócz tego jedna wielka pustka. Niepojęty zbieg okoliczności wepchnął go do samochodu z tą tajemniczą staruszką i niesamowitym ptakiem, który spokojnie drzemał gdzieś na tylnej kanapie.

Czuł, że znajduje się nad samą krawędzią. Ze wszystkim co uznawał do tej pory za prawdziwe i rzeczywiste, sypiącym się w gruzy tuż za jego plecami. Przed sobą natomiast z ciemnym bezkresem tego co tajemnicze i nierealne. Ludzie mają w zwyczaju uciekać od rzeczy niepojętych i choć z taką lubością czytają historie o przygodach wielkich bohaterów. Sami nierzadko nie są w stanie wykonać kroku w przód, kiedy nadarza się ku temu okazja. On był jednak inny. Z jakiegoś powodu czuł, że tam w dole jest jego miejsce. Nie myśląc więc dłużej, po prostu skoczył. Oddał się w objęcia ciemności, wierząc, że gdzieś pomiędzy mrokiem może znaleźć światło. Jakże złudna nadzieja i jakże dla zwykłych ludzi absurdalna. On jednak nie był już zwykłym człowiekiem, o ile kiedykolwiek ...

Zebrał się więc na odwagę i postanowił odezwać do nieznajomej. Kiedy jednak obrócił głowę nie dostrzegł staruszki, a młodą, piękną kobietę. Nie znalazł jednak chwili, by podziwiać urodę swej pasażerki. Był najzwyczajniej w świecie zszokowany i na moment stracił panowanie nad pojazdem, który ostatecznie zatrzymał dopiero na prowizorycznym poboczu.

[Media]http://www.youtube.com/watch?v=1CfpPdrhW4k&feature=youtu.be[/Media]

- Jesteśmy na miejscu - odparła melodyjnym głosem i opuściła samochód, następnie uwalniając uśpionego do tej pory ptaka.

Kiedy zwierze wydostało się z pojazdu, od razu postanowiło wykorzystać chwilę wolności. Kilka zamachów potężnych skrzydeł i ptak był zaledwie mieszanką niesamowitych barw mknącą po nocnym niebie. Księżyc i gwiazdy, których piękno zainspirowało tak wielu artystów, w chwili obecnej były tylko tłem. Erez w zdumieniu obserwował jak Huma zatacza szeroki łuk, wydając z siebie donośny dźwięk. Dopiero wtedy zapikowała, by chwilę później znaleźć się przy swoim nowym właścicielu. Skolnik czuł ogromne podmuchy powietrza, kiedy bestia powoli zbliżała się do niego, by ostatecznie usadowić na jego głowie. Ze zdumieniem doszedł do wniosku, że jest mniejsza niż początkowo sądził. Jej ciężar był co prawda odczuwalny, ale zdecydowanie nie wywoływał żadnego dyskomfortu. Nieznajoma kobieta skwitowała to tylko uśmiechem.


- W dawnych czasach po czymś takim okrzyknięto by cię królem mój chłopcze - zdawała się być wyraźnie rozbawiona i z jakiegoś powodu nawet Erez nie mógł odmówić sobie subtelnego uśmiechu.

Ten jednak szybko zniknął, kiedy w dłoni kobiety znikąd pojawiła się niewielka saperka.

- Kop - stwierdziła krótko, rzucając mu ją pod nogi.

Już miał coś powiedzieć, ale przerwała mu dość oszczędnym ruchem ręki.

- Nie bój się, to nie twój grób - wypowiedziane zdanie wyraźnie jeszcze bardziej ją rozbawiło. - To twoja zapłata za odpowiedzi na wszystkie nurtujące cię pytania. To chyba uczciwa cena. Teraz zabierz się do pracy, tylko żwawo, nie mamy całej nocy.

Erez potrzebował chwili, by przetrawić słowa nieznajomej. W końcu zdecydował się jednak chwycić za saperkę. Spojrzał jeszcze tylko na ptaka, który usadowił się wygodnie na dachu samochodu i uważnie śledził wszystkie jego ruchy.

Cóż innego miał uczynić?
Zaczął kopać ...




Aaron Camfrey
- Cambridge, UK -


Prowadził pożyczone od znajomego Audi S3 przez dość zatłoczoną o tej porze dnia East Road. Był to jednak najlepszy sposób by dostać się do Grafton Car Park. Stamtąd natomiast czekał go już tylko krótki sprint na Young Street. To właśnie tam znajdowało się mieszkanie Alice, do której pędził na złamanie karku.

Nie miał pojęcia co się stało. Wiedział tylko, że nie mogło być to nic dobrego. W jej głosie aż nazbyt wyraźnie brzmiała nuta najzwyklejszego w świecie strachu. Minęła chwila, a był już na klatce schodowej, pokonując stopnie w porażającym tempie. Dopiero kiedy znalazł się pod drzwiami Alice, stanął jak wryty. Te były bowiem delikatnie uchylone, a to zdecydowanie trudno było uznać za zbyt powszechny widok w tej okolicy.

Tak cicho jak to tylko możliwe wślizgnął się do mieszkania. Nie słysząc natomiast żadnych dźwięków, zaczął powoli zagłębiać się wgłąb studia przyjaciółki.


To co zobaczył sprawiło, że dosłownie zamarł. Jego serce zdążyło uderzyć kilkanaście razy, nim szok minął. Pracowania wyglądała jak po przejściu huraganu. O malarce można było powiedzieć wiele rzeczy, ale nigdy nie miała problemów z utrzymaniem porządku. Zresztą rozciągający się przed nim chaos nie mógł być efektem zwykłego bałaganiarstwa. To nie ulegało wątpliwości, coś musiało się wydarzyć, coś niedobrego.

- Mmmm... - przeciągły jęk wyrwał go z zamyślenia.

Aaron momentalnie doskoczył do źródła hałasu i ku swemu zdziwieniu dostrzegł leżącą na podłodze Alice. Natychmiast ukląkł i pomógł jej się podnieść.

- Hej Mała, co się stało?
- Camfrey? - Jej głos nadal się łamał, ale zdawała się być w całkiem niezłym stanie, przynajmniej szybkie oględziny nie wykazały żadnych poważnych ran.
- Tak, to ja. Co się stało? Kto ci to zrobił?
- Nikt, przynajmniej tak sądzę - zamilkła na moment i dopiero teraz dostrzegła jak wygląda jej pracowania, spojrzała przerażona na Aarona. - Malowałam?

Irlandczyk chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna przerwała mu podnosząc się z ziemi. Od razu ruszyła w kierunku ściany, która jak się okazało, jako jedyna nie była dotknięta tym ... cokolwiek miało tu miejsce.

- Spójrz na nie - zaprosiła go gestem ręki i wskazała cztery prace.

Pierwszy obraz przedstawiał dwie kobiety o hebanowej skórze. Zupełnie nagie z uśmiechami leżące na ogromnym łożu, niesionym przez niezliczoną ilość mężczyzn.
Drugi - kwadrat wypełniony dziwnymi symbolami, z niewyraźną postacią w swoim centrum i czterema uschniętymi kwiatami w każdym rogu.
Na trzecim znajdował się budynek, który przywodził na myśl zwykły bar. Jedyną różnicą był fakt, że znajdował się na samym środku cmentarza.
Czwarty i ostatni wypełniała na pozór zwykła ściana. Po bliższym przyjrzeniu można było jednak stwierdzić, że pokrywało ją niezwykle drobne pismo. Dodatkowo po prawej stronie dało się zauważyć opartą o nią kosę.

- Nic z tego nie rozumiem - wydukał z siebie Aaron, kiedy skończył uważnie badać wszystkie obrazy.
- Nie musisz - usłyszał za swoimi plecami. Kiedy zarówno on jak i Alice odwrócili się dostrzegli ją ...


- Bri... - zająknął się i dopiero po chwili poprawił. - Matko.

Rudowłosa kobieta odpowiedziała mu pięknym uśmiechem. Po chwili podeszła do niego i złożyła pocałunek na jego policzku. Tylko po to by następnie przemknąć obok niego i pojawić się przy Alice. Obie dłonie położyła na jej ramionach, jednocześnie zbliżając do siebie ich twarze.

- Jak długo planowałeś ukrywać przede mną ten skarb? - Brigid nawet na niego nie spojrzała, cała jej uwaga skupiona była na wyroczni.

Aaron od razu dostrzegł, że powietrze wokół obu kobiet zaczyna falować. Zupełnie jakby właśnie otaczało tańczące płomienie. Na szczęście znalazł w sobie dość rozsądku, by nie interweniować. Obserwował tylko jak z niewielkiej szczeliny w ustach jego matki, zaczęło wydobywać się niezwykle jasne światło. Kiedy natomiast ucałowała Alice, ten sam blask spowił jej oczy. Brigid odstąpiła od niej, z uśmiechem obserwując jak ta w transie podchodzi do sztalugi i zaczyna tworzyć kolejny obraz.

Potrzebowała przeszło trzydzieści minut. W tym czasie nie wypowiedziano ani jednego słowa, dwójka widzów nawet nie zdobyła się na najmniejszy ruch. Pomieszczenie wypełniał więc tylko niewyraźny szum wydobywający się spod pędzla prześlizgującego się po płótnie.

Kiedy skończyła, Alice upadła na ziemię tak nagle, że nikt nie zdołał w porę zareagować i chwycić jej bezwładnego ciała. Aaron idąc w kierunku omdlałej, pozwolił sobie jeszcze spojrzeć na dzieło malarki.

Postać w obszernej szacie, z twarzą skrytą pod szpiczastym kapturem. Wyglądała jakby wygłaszała jakąś przemowę. Najdziwniejszy był jednak fakt, że mówca stał na pojedynczej wyspie pośród morza płynnej lawy. Z niej wystawały natomiast setki trupich rąk, stopniowo trawionych przez płomienie.
 

Ostatnio edytowane przez Cas : 06-04-2012 o 18:11.
Cas jest offline  
Stary 07-04-2012, 15:16   #2
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
Nastolatek odruchowo wyrzucił nogi w górę, a następnie odbił się od ziemi rękami wykonując popisową sprężynkę. Przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał skoczyć w bok, ale jakby jakaś nadnaturalna siła osadziła go w miejscu. James przez moment lustrował twarz mężczyzny starając się odgadnąć z jej rysów z kim ma do czynienia.
- Dobry wieczór - powiedział, kłaniając się głęboko - Piękny wieczór, prawda? W sam raz na spacer.
Chłopiec mówił w scouse, ale akcent nie był na tyle silny, aby osoby spoza Liverpoolu nie były w stanie go zrozumieć. Jednocześnie ustawił się tak, aby móc w dowolnej chwili wystartować do biegu. W tej chwili nie myślał jednak o ucieczce - żeby skutecznie uciekać trzeba wiedzieć nie tylko gdzie, ale również przed kim.
- Proszę, proszę. Ktoś dobrze cię wychował chłopcze - w jego głosie znać było jakiś obcy akcent, James szybko poradził sobie jednak z jego rozpoznaniem, greka. - Zostaje mi więc odwdzięczyć się tym samym.
Rzecz jasna nie ukłonił się, ale skinął mu lekko głową z miłym uśmiechem.
- Jestem Grekiem, synem Eola i królem Koryntu. Me imię brzmi Syzyf.
- Nazywam się James Papageorgiou i proszę mi wybaczyć, że potraktowałem Waszą Wysokość tak obcesowo - powiedział młodzieniec kłaniając się dwornie - Jestem zaszczycony - James w miarę płynnie przeszedł na grekę. Nie zadawał pytań, ponieważ nie wiedział jak bardzo Syzyf jest czuły na punkcie swojej królewskiej godności i jak zniesie podobne indagacje. Z mitologii Gravesa, którą podczytywał w bibliotece pamiętał mniej więcej los władcy i z ciekawością oczekiwał na rozwój sytuacji. Ciekawość, oczywiście, nie oznaczała braku ostrożności i James pozostawał cały czas w gotowości do biegu.
Kilka trzasków za plecami pozwoliło stwierdzić, że goniący go "ludzie" zdołali wreszcie pokonać dzielącą ich odległość. Póki co pozostawali jednak w bezpiecznej odległości.
- Dość już tych niepotrzebnych uprzejmości. Wiem o tobie wszystko, podczas gdy ty nie wiesz o mnie nic - zmiana w jego głosie była bardzo wyraźna, w chwili obecnej mówił jak prawdziwy monarcha. - Mnie i twego ojca łączy wspólna historia. Powiedz mi więc, czy Hermes o mnie wspominał?
- Nie, nie powiedział ani słowa.
- Powiedz mi zatem co wiesz o Syzyfie, wielkim królu, który bawił się kosztem samych bogów? - Zapraszali go na swoje uczty i częstowali ambrozją, ale on zraził ich zdradzając boskie sekrety przed ludźmi. Był na tyle potężny i przebiegły, że wymigiwał się karze. Uwięził boga śmierci, a potem uciekł z Tartaru oszukując Persefonę. Za to ukarano go niekończącą się, bezużyteczną pracą - wpychaniem wielkiego głazu na górę, głazu, który cały czas się staczał po jej zboczu. Jednakże ponieważ widzę tutaj jego Królewską Mość, sądzę, że i ta kara nie sprostała sprytowi Syzyfa, wielkiego króla, który bawił się kosztem samych bogów - swoją opowieść James zakończył cytując słowa, które przed chwilą powiedział sam Syzyf.
- Z bólem przychodzi mi to przyznać, ale ten jeden raz to im przyszło przechytrzyć moją skromną osobę - zamilkł i zmierzył Jamesa. - Nie, nie im, Hermesowi.
Uniósł prawą dłoń i postukał się w brodę palcem wskazującym. Chwilę później za plecami młodego Brytyjczyka pojawiły się dwa, dobrze znane mu garnitury. Zupełnie jakby przywołani tym prostym gestem Syzyfa.
- To za jego sprawą zostałem zmuszony do pchania tego przeklętego kamienia wciąż i wciąż i wciąż ... - oderwał palec od brody i zaczął kreślić nim kręgi w powietrzu. - Zmuszony jestem więc stwierdzić, że twój ojciec obarczył cię długiem, po który przybyłem się upomnieć.
Sprawy po prostu nie mogły ułożyć się gorzej. Albo lepiej.
- Postaram się zrobić, co w mojej mocy - krótko stwierdził James - Jeśli Wasza Wysokość ma jakieś zatargi z moim ojcem, to wydaje mi się, że najlepiej zwrócić się będzie w tych sprawach właśnie do niego. Ja jestem gotów pomóc, ponieważ - młodzieniec spojrzał na Syzyfa z niekłamanym podziwem - przecież to było niesamowite! Grać im wszystkim na nosie! Ja... To przecież wspaniałe. Cały Olimp nie mógł dać sobie rady z jednym człowiekiem - głos Jamesa wyrażał szczery zachwyt.
Król Koryntu pokiwał głową z uznaniem. Wyraźnie dało się zauważyć, że pochlebstwa skutecznie drażnią jego ego. Chyba, że zwyczajnie grał. Ostatecznie potrafił oszukać bogów. Jakim wyzwaniem mógł być dla niego jeden z boskich synów? Nawet gdyby za ojca miał kogoś tak przebiegłego.
- Do rzeczy. Nie wiem czy jesteś świadom, ale od niedawna Liverpool za swój dom obrała całkiem spora i hałaśliwa grupa amazonek - westchnął zrezygnowany. - Z jakiegoś powodu upatrzyły sobie moją skromną osobę. Łaskawie postanowiłem jednak odstąpić ci swoje miejsce.
- W jakim sensie miejsce? - oczy Jamesa otworzyły się szeroko.
- Jesteś całkiem inteligentny, na pewno domyślasz się czego stado feministek może chcieć od mężczyzny - uśmiechnął się i puścił mu oko. - Jeśli postanowisz przyjąć zadanie, powinieneś udać się na Lord Street, niedaleko pomniku Królowej Victorii. Tam znajdziesz bar Crimson Letter. Powołaj się na mnie, reszta powinna być czystą formalnością.
Już miał odwrócić się i ruszyć w swoją stronę, kiedy nagle stanął jak wryty.
- A i jeszcze jedno … Rozsądnie byłoby się zgodzić.
James lekko się uśmiechnął słuchając Syzyfa. Kiedy ten swoją wypowiedź podsumował nie całkiem zawoalowaną groźbą, młodzieniec podbiegł parę kroków za nim:
- A jak przekażę wiadomość, że zrealizowałem moje zadanie?
- We właściwym momencie to ja skontaktuje się z tobą.
Syzyf machnął kilkukrotnie ręką. Łatwo było dojść do wniosku, że ich rozmowa dobiegła końca. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję zaczął iść w swoją stronę, z dwoma garniturami po jego prawej i lewej stronie.
Nie było sensu zatrzymywać dłużej Syzyfa. Skonfundowany James przez dłuższą chwilę patrzył na znikające w ciemności parku plecy króla Koryntu i jego goryli. Jeśli Syzyf zdołał w końcu uporać się ze swoim kamieniem, to znaczyło że stał się kimś grającym w niemal boskiej lidze. Zadrzeć z nim oznaczało zadrzeć z kimś dostatecznie potężnym, aby bez problemu uporać się z niedoświadczonym synem Hermesa.
Dlatego też James po krótkiej chwili wahania ruszył biegiem przez alejkę i wybił się mocno chwytając jednej z niższych gałęzi rosnącego obok drzewa. Konar nieprzyjemnie ugiął się pod ciężarem chłopaka, ale wytrzymał. Wykorzystując impet skoku, James zahaczył nogami o następną, grubszą gałąź i po chwili przemierzał już park skacząc niczym małpa z drzewa na drzewo. Sposób wydawał się cokolwiek zabawny, jednakże syn Hermesa wiedział, że nawet doświadczeni ochroniarze mogą się nie spodziewać, że ktoś podąży za nimi w ten sposób. James planował podążać za Syzyfem przynajmniej przez park i zobaczyć w którą stronę zmierza antyczny heros. Wtedy podejmie decyzję, czy dalej śledzić króla Koryntu, czy lepiej bardziej nie kusić losu.

 
pppp jest offline  
Stary 07-04-2012, 17:33   #3
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Powątpiewające spojrzenie wyrażało całą konsternację Aarona. Sytuacja robiła się powoli... absurdalna. Wzrok przeniósł na Brigid. Nie sprawiała wrażenia jakoby miała chęć rozpoczęcia rozmowy.
- Matko, mogłabyś co nieco wyjaśnić? - zapytał. Jednocześnie podniósł Alice. Zaniósł ją na ‘łóżko’, wciąż nie mógł pojąć jak można spać na podłodze. Ułożył ją delikatnie, odwrócił się do postaci bogini.
- Wyjaśnić? - Powtórzyła za nim nadal wyraźnie rozbawiona. - Co takiego? Chcesz spytać o swoją przyjaciółkę, o to dlaczego tu jestem, o te obrazy, czy o to co przed chwilą miałeś okazję zobaczyć? Tak wiele pytań ... tak mało czasu.
Chłopak skrzywił się. Czasami nie pojmował poczucia humoru swej Pani.

- Zacznijmy od obrazów - poprosił. Pierwszy przypomina pewnego rodzaju rytuał, sądząc po barwach istot na płótnie, Afryka? Azja? Drugi... Przerwał na chwilę rozmyślania, przyglądając się dziełom Śmierć? Coś z tym związane? Może Morrigan? Trzeci kojarzył mu się z Loa, a przynajmniej na tyle na ile zdołał wywiedzieć się z internetu. Czwarty znów nawiązywał do śmierci, kosa, jakże starodawny symbol. Ostatni, wywołany przez Brigid, był również związany z tym aspektem, kształt kaptura mógł wskazywać na Egipcjańskie obrządki jak i równie dobrze na Kuklux Klan.
Brigid nieco spochmurniała. Podeszła do Aarona i nim przemówiła, pozwoliła sobie pogładzić dłonią jego policzek.
- Bardzo dobrze, ale pamiętaj, że nie wszystko jest tak oczywiste jak może się początkowo wydawać - westchnęła cicho. - Przykro mi, ale sama nie wiem zbyt wiele. To przyszłość mój słodki. Bardzo mroczna i obawiam się, że daleko poza mym zasięgiem. Niestety nie posiadam talentów twej przyjaciółki. Wiem tylko tyle, że to twoja przyszłość. Twoja i tych, których przyjdzie ci spotkać na twej drodze.
Chłopak skinął głową. Nie było sensu zadawać kolejnych pytań z tym związanych. Pewnie by nawet nie zrozumiał odpowiedzi.
- Dobrze - odparł po prostu - W takim razie... Pani, jak się tu dostałaś? W sensie, skąd wiedziałaś gdzie i kiedy? - Wtedy przypomniał sobie z kim rozmawia - Właściwie to po co? - zdał sobie sprawę, że zadaje bardzo chaotyczne pytania. Uśmiechnął się przepraszająco.
Jej drobna dłoń uniosła się i wskazała na ostatni namalowany obraz, nadal ustawiony na sztaludze.
- Być może nie dane jest mi ciągnąć za nici plecione przez Los, na sposób podobny do Alice. Mam jednak swe własne talenty - ruchem głowy wskazała na pozostałe cztery dzieła. - To przyszłość ale odległa. Ten jeden obraz pokazuje to co wydarzy się lada dzień. Kto wie, może to co już się dzieje.
Zamilkła i jeszcze raz uważnie przyjrzała się wszystkim szczegółom umieszczonym na płótnie.
- Przynajmniej taką mam nadzieję. Jak już mówiłam, nie wszystko jest tak oczywiste, jak może się początkowo wydawać. Nie kiedy igra się z takimi potęgami.
Czyli najgorsze na początek. Świetnie!
- Śmierć? Najoczywistsze. Więc poszukam innych znaczeń tego znaku. Co w takim razie mam zrobić? Czekać, czy starać się przygotować? - zapytał. Przyszłość nie była zbyt kolorowa. Ciekawe czy Alice będzie znała odpowiedzi.
- Śmierć? Nie byłabym tego taka pewna. Nie ulega jednak wątpliwości, że to zagrożenie.
Odwróciła głowę i posłała długie spojrzenie Alice.
- Na mnie już czas, ty zajmij się wyrocznią - odwróciła głowę z dość zawadiackim uśmiechem. - Mam nadzieję, że nie ma potrzeby na którąś z tych krępujących rozmów?
Aaron przez chwilę patrzył zdumionym spojrzeniem na boginię, nie wiedząc zbytnio co powiedzieć. Następnie wybuchł śmiechem.
- Dziękuje Mamo za troskę, jakoś dam radę - odpowedział, łapiąc oddech po salwie śmiechu. Nagle coś sobie przypomniał.
- Czy Ty wywołałaś tą ostatnią wizję? Czy potrafisz kontrolować jej dar - tu skinął na leżącą dziewczynę.
- Imbas Aaron. Myślałam, że to oczywiste. Jej wizje objawiają się poprzez sztukę, na tą natomiast jestem w stanie wpłynąć. Poczułam coś mrocznego, niestety nie potrafiłam nadać temu kształtu. Postanowiłam więc skorzystać z pomocy Alice. Przelałam na nią swoje uczucia - ponownie spojrzała na obraz. - Oto rezultat.
Zbliżyła się do Camfreya i kolejny raz ucałowała jego policzek.
- Na mnie już czas - kiedy skończyła, ruszyła w stronę drzwi, po chwili odwracając jeszcze na moment głowę. - Uważaj na siebie mój Drogi. Nadchodzi czas próby.
Mężczyzna skrzywił się wyraźnie. Zabrzmiało niesamowicie melodramatycznie, czuł się jak w pieprzonym serialu.
- Do zobaczenia, Mamo - pożegnał się. Teraz czas ocucić artystkę i dowiedzieć się, co jest grane. Jak zwykle, najgorszy obraz miał się wydarzyć najszybciej, po prostu kurwa pięknie. Podszedł do dziewczyny i potrząsnął nią, chcąc ją wybudzić. Miał nadzieję, że nie padnie raz jeszcze kiedy zobaczy syf w swoim gniazdku. Kto by pomyślał, że zwykłe omdlenie może sprawić kłopot.
Ku jego zdziwieniu Alice była przytomna. Leżała z otwartymi oczami w absolutnym bezruchu, przynajmniej dopóki Brigid nie opuściła jej mieszkania. Wtedy też nieznacznie podniosła się i oparła na łokciach.

- Ta kobieta - przygryzła delikatnie dolną wargę. - Kim ona była?
Aaron ewidentnie się zasępił. Nie był pewien, czy informowanie dziewczyny o Brigid to dobry pomysł... Choć po tym wszystkim...
- To była... moja Mama - powiedział niepewnie. Poszedł do kuchni i wyciągnął z lodówki karton soku. Wyciągnął szklanki z półki i powrócił do łóżka, siadając przy niej. Nalał do obu szklanek identyczną ilość soku, po czym podał Campbell. Rozmowa pewnie będzie męcząca. Taak, jego szczęście było niesamowite.
- Tyle zdążyłam usłyszeć - powiedziała odbierając napój. - Ta sensacja, to co czuję nawet teraz. Nigdy nie doświadczyłam czegoś tak niesamowitego.
Podniosła się i usiadła po turecku. Dopiero teraz było widać, że jej oczy nadal pokrywała ta dziwna poświata. Rzecz jasna nie tak intensywna jak jeszcze niecałą godzinę temu.
- Te obrazy, teraz to. Dlaczego mam wrażenie, że jestem jedyną osobą na całym świecie, do której jeszcze nie dotarł e-mail z informacją, że wszystko stanęło na głowie - zdobyła się na lekki uśmiech. - Ciekawe kiedy świnie zaczną latać.
- Podobno zapowiadali nagłe loty na wtorek, ale nie jestem pewien - odparł półżartem półserio. Miał wrażenie, że to niby nic nie znaczące zdanie, dobrze odwzoruje nadchodzące wydarzenia.
- Alice. Jak doszło do pierwszych czterech prac? - zadał najprostsze pytanie - Poczułaś potrzebę, coś zobaczyłaś w telewizji, wstrząsnęły Tobą jakieś wiadomości? - dodał pomocnicze pytania. Wiedział, że mimo udawanego spokoju, jest roztrzęsiona.
- Ja ... - zająknęła się na moment, wyglądała jakby właśnie sobie o czymś przypomniała. - Słuchałam tej nowej audycji.
To zdanie nawet ją wprawiło w zdumienie. Chwilę później poderwała się z łóżka i pobiegła do niewielkiego radia stojącego przy przeciwległej ścianie.

Muzyka wypełniła pokój.
 
necron1501 jest offline  
Stary 07-04-2012, 18:17   #4
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Post część 1/2

W jednej chwili żołądek zwinął mu się w kulkę. Zimny pot zaczął spływać po plecach. W głowie słyszał nieznośne dzwonienie, a gdzieś jakby z daleka słyszał swój głos „nie … nie … nie”. Powtarzał to słowo raz po raz, jakby mogło stać się jego tarczą, jak gdyby powtórzone setki razy, mogło zmazać to co przed chwilą usłyszał, mogło sprawić, że wszystko to okazałoby się tylko kłamstwem.

A przecież znał śmierć. To nie była pierwsza taka wiadomość w jego życiu, dodatkowo dochodził rodzaj pracy, który wykonywał. Stykał się z nią często, można było powiedzieć, że była jego towarzyszem. Jednak … ta świadomość nie pomagała. Prawda była okrutna, ale gdy nie dotykała ona nas bezpośrednio, można było przejść nad nią do porządku dziennego. Obserwował wiele reakcji na śmierć, ale nie spodziewał się, że kolejny raz w tak krótkim czasie dotknie ona jego.

Patrzył na telefon, który cały czas znajdował się w jego ręce. Nie odpowiadał, mimo że próbował kolejnych numerów. Cisza była okropna. Wypuścił go z ręki, aparat wylądował na dywanie pokoju hotelowego. Schował twarz w dłonie i całkowicie poddał się emocjom. Zaczął łkać. Najpierw cicho, a potem coraz głośniej. Nie mógł z tym walczyć, nie kolejny raz … nie znowu.

Powoli docierała do niego świadomość. Linda była ostatnim członkiem jego rodziny, tutaj na ziemi. Nie miał już nikogo. Matka, dziadkowie, a teraz Linda … jego mała siostrzyczka. Tą, którą powinien chronić, tą którą miał chronić i tą którą zawiódł. Kolejne myśli sprawiły, że rozpłakał się głośniej.

Był twardym agentem federalnym, człowiekiem który ryzykował swoje życie, który zabijał … a mimo wszystko nie mógł sobie poradzić z tą informacją. Nawet nie wiedział, kiedy ześlizgnął się z łóżka na podłogę. Wiedział … ta jego część, która w tym momencie zachowała rozsądek … wiedziała, że ludzie w takich chwilach często zwracają się do Boga. Jednakże, gdy poznało się ich osobiście … cóż ta opcja była mniej atrakcyjna.

Dopiero po dłuższej chwili doszło do niego, że zwraca się do niego ktoś jeszcze. Mówił spokojnym głosem, jednakże łatwo dało się wyczuć w nim prawdziwą stal i pewność siebie. Powtarzał: -

-Spokojnie synu, spokojnie - a gdy w końcu Kevin zwrócił na niego uwagę, jego ton głosu zmienił się. Był twardy, rozkazujący, nie znoszący sprzeciwu

-Musisz wstać. Leżenie tutaj na nic się nie zda, sam to wiesz. Wstań i ruszaj, najgorsze co mógłbyś zrobić to poddać się – Może były to same słowa, może ton wypowiedzi, a może po prostu agent potrzebował jakiś słów zdrowego rozsądku, aby otrząsnąć się z pierwszego szoku. Był wytrenowany, mógł działać nawet w najgorszych warunkach, ale przekląłby dzień, w którym śmierć kogoś bliskiego przestała by go ruszać.

-Dziękuje – powiedział w stronę leżącego na szafce nocnej Sig-Sauera. Podniósł się na równe nogi i chociaż z początku zachwiał się, zaczął automatycznie wykonywać wszystkie czynności.

Najpierw wszedł do małej łazienki, gdzie szybko zmył z siebie pot i brud. Przez dłuższą chwilę przypatrywał się swojej twarzy. W tym momencie, nie potrzebny byłby geniusz, aby zorientować się, że coś złego się stało. Jego siostra powiedziałaby, że „wygląda jak siedem nieszczęść”. Na jego twarzy pojawił się niewielki uśmiech, chociaż w głębi duszy nadal był zrozpaczony. Był to jednak dobry znak … jeszcze żył … jeszcze.

Zimna woda, zimny prysznic. Było to to czego zdecydowanie potrzebował. Nie leżał już na podłodze, mógł normalnie funkcjonować, mógł myśleć. Wszystkie jego rzeczy wylądowały w torbie podróżnej. Nie był normalną osoba, nie chodziło nawet o to, że był synem egipskiego boga. Ilu ludzi, mogło zmieścić swój dobytek w torbie? Często podróżował i podróżował „lekko”. Każdy potrzebował jakiś pamiątek, miał na nie miejsce … w Los Angeles, w jego rodzinnym mieście, nie mógł targać ich ze sobą i szczerze powiedziawszy nie potrzebował, tego robić. Miał wrócić do Kairu … do miejsca, w którym pracował od „dłuższego” czasu, a ponieważ w USA, był krótko, nie zabrał ze sobą wiele … to Linda chomikowała pamiątki, pamiętał, że żartował z niej, gdy pokazał mu szafkę z medalami, po co tyle tego żelastwa.

-Widzę, że jest trochę lepiej – po raz kolejny odezwał się „Teddy”, duch w jego pistolecie. Jego towarzysz i nauczyciel

-Po części jestem żołnierzem, więc łatwe wyjście dla mnie nie istnieje – powiedział głosem wyrażającym ogromny smutek

-Posłuchaj … przykro mi -

-Wiem … dziękuje. A jednak zostałem na tym świecie sam. Mam 25 lat i jestem sam -

-Nie jesteś sam – dodał głos z pewnością siebie -Musisz o tym pamiętać, że nie jesteś sam. Posłuchaj, nawet najtwardsi mogą się załamać, jeżeli będą tak myśleć -

-Tak wiem … jest Jack mój ojczym … jest ojciec, są ci nieliczni przyjaciele, których zdołałem zdobyć z trybem swojego życia. Jednakże człowiek, może być sam, nawet w tłumie. Linda … ona rozumiała mnie najlepiej ze wszystkich. Moje życie zmieniało się jak kalejdoskop, a ona była stałą. Czasami myślałem, że jedyną stałą … a teraz ją straciłem. Przysięgałem sobie, że będę ją chronił … jak mogę dbać o bezpieczeństwo innych, skoro nawet nie potrafiłem obronić jej? -

-To nie twoja wina – zapewnił jego przewodnik, tym tak dobrze znanym tonem. -Posłuchaj, wiem, że to zabrzmi okrutnie, ale życie trwa dalej. Nie … nie przechodź nad tym do porządku dziennego. Pamiętaj jednak, że twoja siostra chciała dla ciebie jak najlepiej … -

Kevin powiedział cicho -Wiem – po czym pociągnął solidny łyk zimnej wody, którą wyjął z lodówki. Następnie wciągnął na siebie jeansy, ubrał bluzę z kapturem, podciągając ją w dół, aby zasłonić przypiętą do paska odznakę, a potem włożył swój pistolet do kabury noszonej z tyłu. Lubił ją, łatwo mógł ją ukryć i jednocześnie miał do niej łatwy dostęp.

Na wszystko narzucił skórzaną kurtkę, złapał torbę i opuścił pokój. Zabrał z niego wszystko, na recepcji rozliczył się, na wszelki wypadek, gdyby miał już nie wrócić. Szybko zjadł śniadanie … chociaż i tak niewiele mógł przełknąć … życie nauczyło go jednak, że trzeba było korzystać z takich sytuacji … więc wcisnął w siebie to jedzenie.

Następnie wyszedł na parking, gdzie stał jego wypożyczony Ford Crown Victoria. Chociaż wypożyczony było złym słowem, ot był to pojazd firmy, z którego mógł korzystać, w czasie pobytu w USA. Wrzucił rzeczy do bagażnika wozu i powoli włączył się do ruchu.

Radio włączyło się automatycznie, a słowa znanej mu piosenki wypełniły wnętrze. Bryan Adams wyśpiewywał znany mu utwór „Sound the Bugle” … ironia losu, wszakże świetnie pasował do całej tej sytuacji
[media]http://www.youtube.com/watch?v=wXtceBT80Ns[/media]

W końcu znalazł się przed wieżowcem. Nie miał problemów z odnalezieniem miejsca do parkowania, a potem zamyślony wszedł do budynku. Dźwięk alarmu w bramce przed wejściem, zwrócił w jego stronę kilka głów. Strażnik podniósł się z miejsca, jednocześnie robiąc ręką gest w stronę broni. Dwie rzeczy usadowiły go z powrotem na miejscu. Po pierwsze Kevin pokazał mu odznakę, a po drugie … cóż jego wzrok …

-Jestem Agentem Federalnym – powiedział -Kevin McGregor jestem oczekiwany – grubas kiwnął głową. A mężczyzna zaraz został przejęty przez innego człowieka, w ciemnym garniturze, który poprowadził go do windy, którą wjechali na najwyższe piętro wieżowca.

Były to luksusowe urządzone biura, właściwie można powiedzieć, że ich celem było onieśmielanie gości. Kevin od razu zauważył, że pomieszczenia te znajdowały się w „piramidzie”, która była zbudowana na szczycie wieżowca. Mężczyzna wprowadził go ku najszczerszym drzwiom, na których widniało trudne do odczytania nazwisko i otworzył przed nimi drzwi, zamykając je gdy McGregor wszedł do gabinetu.

Pierwsze co rzucało się w oczy to widok. Rozciągał się na sporą część Bostonu. Na podłodze znajdował się marmur, na ścianach wisiało sporo pamiątek z Egiptu. Na środku pomieszczenie znajdowało się duże mahoniowe biurko, a przy nim siedział jego ojciec … Ozyrys …

Kevin zajął miejsce, z początku nie odzywając się ani słowem. Jego wzrok wbijał się w boga o zielonym odcieniu skóry. Przez chwilę w pokoju panowała idealna cisza, jednakże w końcu została przerwana przez samego Kevina, który odezwał się najspokojniejszym głosem, na jaki było go w tym momencie stać
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 07-04-2012, 18:17   #5
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
- Wiesz co się stało - nie było to pytanie. Raczej początek rozmowy, równie dobry jak każdy inny - Najpierw miałem sen, w którym widziałem Lindę pochłanianą przez zielone płomienie, w tym śnie byłeś też ty … ojcze, a potem … potem powiedzieli mi, że moja mała siostrzyczka nie żyje - z jego głosu przebijał smutek, ale wzrok … twardo wbijał się w Ozyrysa …

- Nie mogę się z nikim skontaktować przez telefon … co się stało? Ty na pewno wiesz coś więcej … -

- Przepraszam, to moja wina. Chciałem spotkać się z tobą zanim zrobisz coś głupiego - skrzyżował ręce na piersi i rozsiadł się wygodnie. - Musisz wiedzieć, że śmierć twojej siostry nie była przypadkowa i ... miała wiele wspólnego z "naszym" światem.
Ozyrys podał Kevinowi teczkę.
- Słowo ostrzeżenia zanim zdecydujesz się przejrzeć dokumentację zgromadzoną do tej pory przez policję. Nazwać zdjęcia makabrycznymi, to spore niedopowiedzenie.

Kevin bez słowa z zaciśniętymi zębami otworzył teczkę. Jedyną rzeczą zdradzającą w tym momencie buzujące w nim emocje, było drżenie rąk. Nie wiedział co tam znajdzie … ale musiał się tego dowiedzieć ...

Nie był to jego pierwszy raz kiedy miał okazję przeglądać tego typu dokumenty. Jego oko bez trudności filtrowało więc wszystkie informacje, skupiając się tylko na tych, które były naprawdę istotne.

Do zabójstwa doszło ledwie wczoraj, kiedy dość późną porą wracała ze spotkanie koła dyskusyjnego. Zwłoki zostały odnalezione dziś rano przez profesora Marcusa Powella, podczas jego drogi do pracy. Brak świadków i jakiegokolwiek materiału dowodowego. Na drugiej stronie znalazł notatki sporządzone podczas przesłuchań jej znajomych i innych osób mogących posiadać jakieś istotne dla sprawy informacje. Poczuł jakby w jego serce ktoś wbił szpikulec do lodu, kiedy zauważył swoje imię.

"Kevin Jeremy McGregor (brat) - jak do tej pory brak kontaktu."

Dopiero wtedy zauważył coś dziwnego. Przeglądane strony samoistnie zapełniały się tekstem. Spojrzał pytająco na Ozyrysa. W odpowiedzi bóg wzruszył tylko ramionami z niewyraźnym uśmiechem, który zresztą szybko zniknął z jego twarzy. Spojrzenie Kevina znowu powędrowało więc ku aktom i wtedy też dostrzegł dopisek przy swoim nazwisku.

"Ostatnie miejsce pobytu - Boston. Bilet do Kairu wykupiony na dziś, godzinę 18."

Przeszedł na ostatnią stronę gdzie dojrzał spory blok tekstu w rubryce zatytułowanej "Przyczyny zgonu". Już miał zagłębić się w lekturę kiedy z teczki wypadło kilka zdjęć. Schylił się by je podnieść i wtedy zaczął dostrzegać szczegóły. Jego serce waliło jak szalone i miało ku temu powód. To co zobaczył nie mogło być jego siostrą. Kolor włosów, budowa ciała, wzrost to może i pasowało, ale cała reszta? W zasadzie jaka reszta? Między brodą i miednicą rozciągała się ogromna dziura. Czuł, że zaraz zwymiotuje. Uczucie to zyskało jeszcze na sile, kiedy uświadomił sobie, że czegoś brakuje ...

Wrócił do sekcji, którą przed chwilą pominął.

"... brak serca, nerki, prawego oka i sporego płata skóry wyciętej z brzucha ... Cięcia wykonane narzędziami chirurgicznymi, prawdopodobnie przez profesjonalistę ..."

Medyczny bełkot średnio go interesował. Zresztą ciężko było czytać kiedy cała teczka dygotała wraz z jego dłońmi, w zasadzie z całym jego ciałem.

Nie załamał się … przynajmniej ponownie się nie załamał … przez chwilę czuł się jakby to nie on kierował swoimi ruchami, jak gdyby to wszystko nie dotyczyło jego. Żaden rodzaj szkolenia, nie może przygotować na coś takiego. Odkaszlnął … bo nie ufał do końca swojemu głosowi, nie w tym momencie. Jednakże musiał się odezwać

-Masz jakieś podejrzenia … mówiłeś, że to mocno związane z nami -

- Ichor, boski pierwiastek - wykonał powolny ruch dłonią i dopiero po chwili dało się zauważyć, że ciągnie się za nią czarna, stopniowo zyskująca na intensywności smuga. - Zabawna rzecz doprawdy. Wiesz już, że otrzymałeś ten dar z uwagi na swój rodowód. Dzięki temu jest tak silny i dzięki temu czyni silnym ciebie. Ma jednak również bardziej subtelne oblicze. Czasem widzisz osobę, która zdaje się promieniować. Możesz wręcz przyrzec, że kiedy przechodzi obok, kwiaty zaczynają kwitnąć. To również ichor. Zbyt słaby by w ogóle zwrócił uwagę wielu z nas. Mimo wszystko wystarczający by oddzielić jego posiadaczy od zwykłych ludzi. Twoja siostra była taką osobą. Koniec końców jej matka miała przyjemność bliższego poznania jednego z bogów. Coś takiego potrafi zostawić swój ślad.

Wyraźnie spochmurniał. Podszedł do barku i nalał whisky do dwóch szklanek. Postawił obie na stole, jedną przesuwając w kierunku Kevina.

- Niestety jak mogła przekonać się twoja siostra, taki nieoczekiwany prezent czasem może przyczynić się do naszej zguby. Zachary to imię tego, który ją zabił. Wiem bo tam na dole wielokrotnie mogłem przyglądać się efektom jego pracy. Niestety nie mogę pomóc bardziej. Jedni mówią, że to dość nietypowy nieumarły, ale trudno mi w to uwierzyć. Drudzy opowiadają o klątwie, która uwięziła jego nieśmiertelną duszę w nieustannie starzejącym się ciele. Trzeci mają go nawet za boga jednego z zapomnianych przez czas panteonów. Jedno jest pewne, zawsze pozostawia ofiary bez organów. Różnych to fakt, ale to nadal jedyna rzecz, która pozostaje niezmienna w jego modus operandi. Oprócz tego jest zagadką. Nawet dla nas. Kiedyś sam zacząłem interesować się owym zabójcą. Jedyne czego udało mi się w tym czasie dowiedzieć to to, że w okolicach XVIII wieku świat zaczęły wypełniać tego typu zwłoki. Tak, świat bo sam Zachary wypływa raz na kilka lat, zawsze w zupełnie innym miejscu. Na długo przed tym jak odwiedził Egipt, podróżował po Japonii, obu Amerykach i reszcie Czarnego Lądu. -

Kevin kiwnął głową -Statystyki - powiedział głucho, jakimś dziwnym tonem -Mówią wyraźnie, że większość morderstw dokonują osoby nam znane. Reszta to albo przypadki i one są praktycznie nierozwiązywalne oraz między innymi dzieła seryjnych zabójców - Kevin złapał się w tym momencie tego co znał najlepiej. Swojej pracy. Bądź co bądź był policjantem … sporo swojej kariery zawodowej poświęcił na rozwiązywanie kwestii bezpieczeństwa, ale miał też doświadczenie z zabójstwami. Chciał to rozwiązać. Zawsze myślał, że dawał rodzinom ofiar zamknięcie, gdy mordercy ich bliskich spotykała zasłużona kara. Teraz mógł to samo zrobić dla siebie … los jeden wiedział, że potrzebował tego. Ponownie przyjrzał się dokumentom

-Sprawy seryjnych zabójców są bardzo trudne. Zazwyczaj powołuje się do nich odpowiednie zespoły, o ile oczywiście połączy się odpowiednie kropki. Takie osoby, zawsze zostawiają jakiegoś rodzaju podpis, dlatego wycina swoim ofiarom organy … oczywiście, inną wspólną cechą, mógłby być jakiś boski pierwiastek, ale to mógłbym stwierdzić z pewnością dopiero gdybym dostał pełną dokumentację - nie myśleć o tym, że mówił o swojej maleńkiej siostrze, tej którą przysięgał sobie, że będzie chronił … praca … teraz praca i rozwiązanie sprawy … to było teraz ważne.

-Kuba Rozpruwacz - powiedził niby nie związane ze sprawą słowo -Najsłynniejszy seryjny morderca z Whitechapel. Działał w Londynie w XIX wieku, nigdy go nie złapano. Podejrzewano lekarzy właśnie przez podobne profesjonalne wycięcie organów … chociaż wtedy nie zabierał wszystkich - McGregor przerwał na chwilę przełykając ślinę i biorąc łyk whiskey na uspokojenie. Starał się mówić profesjonalnym tonem, w ten sposób odwoływał się do szkolenia … musiał trzymać się tego co zna

-Jeżeli to ta sama osoba … to pojawią się kolejne ciała - tego akurat był pewien, jak i tego, że nie można do tego dopuścić. Kolejne cierpiące rodziny … nie, nie chciał w tym momencie o tym myśleć

-Kłopot polega na tym, że ta sprawa leży w jurysdykcji NCIS … Linda jest … była - przez chwilę wydawało się jakby Kevin miał nie wytrzymać. Czuł się prawie jak wtedy, gdy dwóch agentów poinformowało go o śmierci jego matki w Afganistanie … ale teraz … cóż teraz sam był agentem i chociaż nie mógł przywrócić swojej siostry do życia, mógł zadbać o to, aby sprawiedliwości stała się zadość … -Córką oficera marynarki wojennej, który pozostaje w aktywnej służbie i córką agentki NCIS … oczywiście jeżeli ktokolwiek skojarzyłby to z seryjnymi morderstwami w sprawę wmieszałoby się FBI i zupka z literek, zaczęłaby się burzyć - jego wzrok przebiegł przez kolejny tekst dodany właśnie w teczce

-Skoro zwykli policjanci go nie znajdą to ja muszę to zrobić. Oczywiście problem polega na tym, że agenci nie spodoba się to, że grzebię przy sprawie morderstwa własnej siostry. Przepisy i zdrowy rozsądek - chłopak pociągnał kolejny łyk napoju ze szklanki. -Muszę udać się na miejsce, może uda mi się dowiedzieć czegoś więcej o Zacharym … porozmawiać z jakimś duchem … będę potrzebował do tego małej pomocy … nie chciałbym, żeby moi pracodawcy zbyt szybko dowiedzieli się co robię, nie żeby zmusili mnie do wyboru - agent ponownie zamilkł wpatrując się w jakiś daleki punkt … gdzieś, gdzie kończył się horyzont

-Ojcze … co z duszą mojej siostry …. czy … czy możesz jakoś jej pomóc?-

- Jeszcze nie, ale spróbuje. Musisz zrozumieć, że to skomplikowane - z trudem wypowiadał każde słowo. - Tymczasem mały prezent.

Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął swój portfel. Chwilę potem w jego dłoni znalazł się czarny kartonik, który podał Kevinowi. Ot prosta wizytówka z napisem "9 Stripes". Jedynym urozmaiceniem była kosa umieszczona wewnątrz cyfry.

- Przykro mi to mówić, ale odnalezienie zabójcy twojej siostry jest poza zasięgiem jakiejkolwiek agencji. Podczas gdy ty utkniesz w biurokratycznym bałaganie zabójca ponownie zapadnie się pod ziemię. Natomiast to - wskazał na wizytówkę - rozwiązanie twoich problemów.

- Kimkolwiek, lub czymkolwiek ten Zachary w istocie jest. Będziesz potrzebował pomocy, takiej której nie otrzymasz nawet od całej armii policjantów - upił większy łyk whisky i kontynuował. - Zaaranżowałem małe spotkanie z naszą wspólną znajomą. Nie jestem w stanie pomyśleć o kimś innym, kto okazałby się większym wsparciem. Skrzyżowanie Myrtle i Joy. Dziś punkt 18. O ile oczywiście postanowisz pójść za moją radą.

-Zrobię wszystko, żeby dopaść zabójcę mojej siostry - powiedział Kevin z niezachwianą pewnością siebie -Nie dla zemsty … ale, żeby już nikt więcej, nie musiał cierpieć, tak jak ja dzisiaj. Jeżeli będę musiał wyciągnę go z piekła, żeby odpowiedział za swoje zbrodnie - znów przerwał zastanawiając się nad czymś - Oczywiście nie wyślą mnie teraz do Kairu, ale zrobią wszystko, żebym nie kręcił się zbyt blisko tej sprawy. I tutaj wchodzi ta mała pomoc. Potrzebuję kogoś, kto zapewni mi trochę spokoju … podejrzewam, że masz znajomych, w różnych agencjach i jesteś w stanie ściągnąć mi z “pleców” mojego pracodawcę … będą się bali, że będę szukał zemsty -

- Szczegóły, dość uciążliwe, nadal jednak szczegóły. Poradzę sobie z tym w trakcie jednej partyjki golfa. Zrobię co w mojej mocy, byś mógł poświęcić całą swoją uwagę zadaniu. Ostatecznie jesteś przecież moim synem.

Uśmiech zniknął zupełnie niespodziewanie z twarzy Ozyrysa. Zastąpił go wyraz powagi. On sam studiował uważnie Kevina i kiedy ich spojrzenia się spotkały, agent poczuł jak bijący z oczu boga chłód wywołuje ciarki na jego plecach.

- Pamiętaj tylko kto jest twą zwierzyną. Trudno o istoty zdolne umknąć memu spojrzeniu. Nie daj zaślepić się zemście. Jest szansa, że w tym stanie nawet nie zauważysz jak ulatuje z ciebie życie - podszedł do Kevina i położył dłoń na jego ramieniu, powrócił nawet uśmiech, choć oczy pozostały niezmienne. - Tam na dole nie jestem tak miły. Sam rozumiesz, mam reputację do podtrzymania.

Kevin kiwnął głową -Rozumiem i będę ostrożny … wiesz, kiedy zginęła moja matka, pragnąłem zemsty … ale to uczucie pozostawia potem pustkę … nie … ostatecznie jestem gliniarzem - na jego twarzy po raz pierwszy od początku rozmowy pojawił się nikły uśmiech -Więc zrobię to co trzeba - podniósł się ze swojego miejsca dopijając resztkę whiskey -O 18 mam spotkanie, do tego czasu … jest parę rzeczy, które chciałbym przemyśleć -

Wyszedł z budynku idąc sam pustymi korytarzami. Gdy zginęła jego matka czuł się bezsilnie, nie mógł zrobić nic. Całą popapraną sytuację zmienił w determinację wstąpienia do służby, pójścia w jej ślady ... a teraz ... teraz ścigał sprytnego i niebezpiecznego mordercę. Takiego, którego tylko on mógł dopaść ... i cholera zamierzał to zrobić. Kevin wierzył w sprawiedliwość ... jeżeli to on miał ją dostarczyć ... cóż niech tak się stanie.

Wiedział, że czeka go pewnie kilka ciężkich rozmów. Ojczym był załamany, policja i pewnie jego własna agencja ... prowadzący sprawę, będą chcieli z nim porozmawiać. Musiał na razie grać na zwłokę. Przede wszystkim przy pierwszym kontakcie, będzie musiał załatwić sobie pozostanie w Stanach ... przez kilka dni ... do pogrzebu, nie będzie to problem ... no chyba, że zacznie sprawiać kłopoty, a przy poszukiwaniu zabójcy ... może się tak stać ... cóż ... kości zostały rzucone ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 10-04-2012, 20:54   #6
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Mężczyzna zdjął skórzaną kurtkę, noc była dość ciepła. Spojrzał jeszcze raz na kobietę- co on tu właściwie robi? Co się dzieje? Jest na haju, czy jak? Przeniósł wzrok na wielobarwnego ptaka, żywcem wyciągniętego z kolorowanki dla dzieci. Tak, ktoś mógł go czymś odurzyć. Przykucnął jednak i zaczął kopać w wyznaczonym miejscu.
- Powiesz mi, kim jesteś, czy może mam zgadywać? I w ogóle, co to za przedstawienie, z tym ptakiem, to znaczy z kobietą zamieniającą się w ptaka, z tobą zmieniającą postać... To coś ze mną jest nie tak, czy świat wreszcie stoczył się w otchłań szaleństwa?- zakończył cytatem z jakiegoś europejskiego dramatu.

- Nie tak? Tego bym nie powiedziała. Wprost przeciwnie, wszystko z tobą w porządku. W gruncie rzeczy nawet lepiej.
Strzeliła palcami, kolorowy ptak bez chwili zwłoki podleciał do niej i przysiadł na ramieniu kobiety. Pozwoliła sobie jeszcze przez moment gładzić piękne pióra na jego brzuchu i dopiero wtedy ponownie się odezwała.

- Jestem Ard, choć niektórzy zdają się preferować imię Ashi. Ta piękna istota to natomiast Huma - spojrzała na zwierzę. - Huma pozwól, że przedstawię ci Ereza, twojego nowego pana i mojego syna.
Erez przestał kopać i spojrzał na kobietę pytająco. Po chwili ciszy potrząsnął głową i prychnął.

- To nawet mogłoby być zabawne gdyby nie fakt, że moja matka nie żyje. Od dawna.- Zamilkł, jednak ponownie spojrzał na ptaka. Zakładając, że nie zwariował, to był świadkiem tak niezwykłych rzeczy, że nie powinien odrzucać żadnego rozwiązania. Wstał, wpatrując się w Ard z nieskrywanym zdziwieniem.
- Jak to możliwe? To wszystko- ty, jako moja zmarła matka, zmieniająca wygląd w przeciągu sekundy, to samo ten ptak. A rozrusznik w aucie, lewarek, kamizelka...- W tym momencie przypomniał sobie jak kobieta mówiła o mężu, który zginął w wypadku samochodowym, tak samo, jak jego rodzice. - Jesteś jakąś... wróżką?

Huma zaskrzeczała donośnie, Ard zawtórowała jej natomiast wesołym śmiechem. Stał więc tak, nadal bez odpowiedzi, Wyśmiany przez jedyne żywe istoty w zasięgu jego wzroku.

- Wybacz, ale nie mogłam się powstrzymać. Odpowiadając natomiast na twe pytanie. Nie, nie jestem wróżką - zamyśliła się. - Ujmę to tak. Sięgnij pamięcią wstecz do lat szkolnych, kiedy na lekcjach historii i sztuki słyszałeś o starożytnych bogach, czy mitycznych bohaterach. Teraz postaraj się zrozumieć, że to nie były tylko wymyślone historie.
Kobieta podeszła do niego i musiał jej to oddać. Naprawdę otaczało ją coś, co trudno było w ogóle ubrać w słowa. Chwilę później rozłożyła ręce i wykonała elegancki piruet.

- Spójrz uważnie, masz bowiem zaszczyt cieszyć się widokiem bogini Ard z domu Yazata, opiekunów Perskiego Imperium. Ty zaś jesteś krwią z mej krwi - ich spojrzenia przecięły się. - Wykorzystaj wszystkie siły, które tkwią w twym ciele. Sięgnij do najciemniejszych zakamarków swego umysłu. Przejdź poza granicę tego co ludzkie i znajdź odpowiedź. Tak, ona jest w tobie, zawsze była. Najwyższa pora by się o nią upomnieć.
Podskoczyła, lecz nim upadła na ziemię, za jej plecami pojawiła się Huma. Chwyciła Ard za ramiona i przeniosła tuż nad Erezem przy akompaniamencie jej śmiechu. Kiedy oboje wylądowali bogini spojrzała na efekt pracy swego syna i pokręciła głową z dezaprobatą.

- Póki co zajmij się jednak kopaniem.
- Ale... Moi rodzice mieli wypadek... Dlaczego... Jesteś moją matką, dlaczego nie było Cię przy mnie, skoro żyjesz?- smutek zstąpił na twarz mężczyzny. Wujostwo bardzo dobrze go wychowało, a on sam pogodził się z wczesną śmiercią rodziców. Teraz jednak, kiedy wyszło na jaw, że jedno z nich żyje, czuł się bardzo nieswojo. Pozostawiony, odrzucony... Przemilczał póki co kwestię “boskości” Ard, ponieważ po tym co widział, akurat to miało sens.

- Niewiedza bywa wielkim błogosławieństwem. Pomyśl gdzie byłbyś dziś, gdybyś przez całe życie znał prawdę o swej rodzinie. Masz potencjał i siłę by wywalczyć sobie miejsce u mego boku w niebiosach. Póki co nadal jesteś jednak tylko człowiekiem. Bezpieczniej było dać cieszyć ci się niewiedzą. Tak jak bezpieczniej jest wyjawić ci prawdę teraz.
Pchnęła Ereza delikatnie, odsuwając go od dziury, którą zdołał wykopać do tej pory. Chwilę później coś do niej wsadziła i przykryła cienką warstwą ziemi. Jej dłoń zaczęła tańczyć w powietrzu. Ruchy były płynne, powolne i wyraźnie działały. Wyraźnie widział jak z dziury wyrasta coś jakby niewielka gałąź. To nie wszystko. Ona rosła i to szybko. Potrzebowała tylko sekund by grubością dorównać pniom niewielkich drzew. Na jej szczycie wykształcił się natomiast ogromny pąk. Ard wyprostowała się i wtedy ten zakwitł. Ogromny lotos nie zwrócił jednak jego uwagi, bardziej to co na nim leżało. Pierwszy przedmiot od razu skojarzył mu się z kamizelką kuloodporną, nieco cieńszą od tych które już widział. Nadal nie ulegało wątpliwości, że została stworzona z myślą o ochronie. Drugim było niewielkie świecidełko. Dopiero kiedy się przyjrzał mógł zauważyć, że był to złoty ząb.

- Jeszcze tego nie wiesz, ale niewyobrażalne moce są na każde twe skinienie. By z nich korzystać potrzebujesz jednak reliktów. To niebywale cenne przedmioty, jedyne w swoim rodzaju, naprawdę. Owszem ich wygląd może być mylący, ale i w tym jest cel - uniosła dłoń i pogroziła mu palcem. - Nikt nie może o nich wiedzieć. Absolutnie nikt. Zaufaj mi, od tego zależy twe życie. Teraz weź je i uwolnij uwięzione w twym wnętrzu moce.
- Czyli jestem synem bogini. Perskiej bogini- bardziej stwierdził, niż zapytał mężczyzna, wpatrując się w ogromny kwiat i leżące na nim przedmioty. Schylił się i przyjrzał złotemu zębowi- świecący, zupełnie jakby przed momentem został wypolerowany, i nietknięty przez ząb czasu, ząb trzonowy. Chwycił go delikatnie i poczuł dziwne mrowienie, które przeszyło całe jego ciało, by po chwili skupić się na rozciętym podczas wczorajszej akcji łuku brwiowym. Ard podeszła i wyciągnęła dłoń w jego stronę. Erez zastygł w bezruchu, zupełnie jakby po twarzy chodziła mu Tarantula. Zadbane paznokcie bogini przecięły bezceremonialnie dwa szwy spinające ranę. Mężczyzna wykrzywił się, jednak ból szybko zniknął, zastąpiony przez mrowienie, jednak i to dosłownie po sekundzie zniknęło. Kobieta wyszarpnęła resztki szwów i chwyciła go za podbródek, oglądając ranę z każdej strony. A raczej nie ranę, tylko miejsce, w którym była- gdy oka mężczyzny nie zalała krew, domyślał się, co się stało, musiał jednak dotknąć skóry żeby się o tym przekonać. Rozcięcie zniknęło, nie pozostał po nim nawet ślad.
- To... ja?- matka tylko uśmiechnęła się, wręcz rozbawiona tym niekonkretnym pytaniem.
- Co jeszcze umiem? -spytał zaciekawiony i pochłonięty nowymi, nieludzkimi wręcz umiejętnościami.

Mężczyzna wpatrywał się w zamyśloną Ashi, nie zauważył nawet, że Huma poderwał się do lotu. Okrążył mężczyznę i zapikował w dół, lecąc wprost na swojego nowego właściciela. Już miał dźgnąć go dziobem w plecy, gdy Ereza zaczęły bombardować dziwne myśli- zupełnie jak kiedy wchodził z jednostką w pułapkę zastawioną przez porywaczy, albo gdy w barze zaatakował go od tyłu pijany złodziej, którego kiedyś aresztował. Wiedział, że coś jest nie tak, a teraz, mocniej niż kiedykolwiek, poczuł, że grozi mu bezpośrednie niebezpieczeństwo. W tej samej chwili zrozumiał, że Ard wcale nie pogrążyła się w myślach- ona czeka. W ostatniej chwili odskoczył na bok, kucając i unikając dzięki temu ataku Huma. Ptak, jak gdyby nigdy nic wylądował na dachu samochodu. Erez wstał i z niepokojem zauważył, że Ard nie ma w pobliżu.

- Berek!- odezwała się za jego plecami. Odruchowo odwrócił się szybko w jej kierunku, na tyle, żeby zobaczyć jak, uśmiechnięta niczym dziecko, popycha go dwoma rękoma. Zachwiał się, zrobił krok w tył, lecz potknął się o korzeń drzewa, które wyhodowała bogini. Mentalnie szykował się na upadek, jednak coś w nim chciało go przed tym uratować. Poddał się tej sile i w jednej chwili zrozumiał jej plan. Zamachnął się dwoma rękoma w bok, skręcając jednocześnie tułów, i wybił się jedną nogą w tył. w konsekwencji był w idealnej pozycji do zrobienia przewrotu w przód. Szybko stanął na nogi i odwrócił się twarzą do matki.
- Ej, to nie fair, atakować od tyłu- powiedział, udając obrażonego.
- Więc to teraz potrafię? Dzięki temu?- otworzył dłoń, na której leżał złoty ząb.
- Owszem, dzięki temu. Przede wszystkim jednak dzięki temu co znajduje się w tobie. Zapomnij na moment o reliktach i skup się na swoim otoczeniu. To miejsce dla normalnych ludzi wydaje się być tylko górą piachu. Posiada jednak swoją historię, teraz znajdującą się w twoim zasięgu.

Wcześniej tego nie widział, ale teraz zaczął widzieć i czuć rzeczy, które były mu do tej pory nieznane. Każdy kamień, byle pył kurzu, nawet poduch wiatru. W jednym momencie wszystko to posiadało swoją własną historię. Rzecz początkowo tak niesamowita, szybko zaczęła jednak działać poza jego kontrolą. Jego głowę zaczęły wypełniać informacje, których ilość zdawała się rozrywać ją od środka. Świat zaczął wirować, chwilę potem przyszły mdłości. Kiedy upadał na ziemię ostatni raz zatrzymał wzrok na Ard. Szybko nawet ją okryła jednak ciemność.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 11-04-2012, 20:46   #7
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze


Aaron Camfrey
- Cambridge, UK -


Uczucie delikatnego ukłucia w policzek.

Chwilę potem następne i następne. Zupełnie jak woda kapiąca wprost na jego twarz. Tak, to musiała być woda. Przynajmniej on sam tak myślał. Tyle musiało mu wystarczyć. Za nic nie mógł bowiem znaleźć w sobie siły, by najzwyczajniej w świecie otworzyć oczy. Był zmęczony, tak potwornie zmęczony ...

Kapanie nie miało widocznie zamiaru ustać. Dyskomfort zdecydowanie zaczął być zbyt wielki, by Aaron nie miał spróbować wykrzesać tyle siły ile jeszcze posiadał. Miarowo jak powieka wędrowała w górę, miejsce ciemności zajmował oślepiający blask. Zareagowały również pozostałe zmysły. Uświadomił sobie, że leży na rozgrzanej ziemi. Do uszu zaczęło docierać syczenie.

Kiedy natomiast oczy przyzwyczaiły się do światła. Zaczął krzyczeć, tak głośno jak nigdy w życiu. W tym samym momencie uświadomił sobie bowiem, że to nie woda, to najprawdziwsza lawa kapała na jego twarz. Jej źródłem był ogromny, zawieszony tuż nad jego głową kocioł wypełniony płynnym ogniem. Był gotów zerwać się i uciekać. Nim jednak był w stanie, naczynie zakołysało i cała jego zawartość wylała się wprost na niego.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rqNVfv4pXRw[/MEDIA]

Zerwał się z łóżka, a raczej dosłownie z niego wyskoczył. W szoku nie zauważył jednak szklanek po soku, który jeszcze nie tak dawno pił razem z Alice. Nie minęła więc chwila, a znowu leżał. Tym razem na twardej podłodze. Nadal był wewnątrz mieszkania malarki, po niej jednak nie było śladu. Pierwszą, w zasadzie jedyną rzeczą o której był w stanie myśleć, był żar. Dłonią przejechał po policzku, ale niczego nie wyczuł. Nie było śladu po jakimkolwiek poparzeniu.

- Pamiętajcie, że dziś 11. Do festiwalu Rush Hour pozostały więc tylko trzy dni - głos z radia zupełnie odwrócił jego uwagę.

Jak to możliwe, 11? Przecież do jego spotkania z Alice i matką doszło 10. Pamiętał tylko rozmowę, włączenie radia, a potem ... a potem już nic więcej.

- Alice? - Spytał, by upewnić się czy wyrocznia jest gdzieś w pobliżu. Odpowiedziała mu jednak tylko cisza.


Podniósł się z podłogi i już miał podejść do radia, by wreszcie je wyłączyć, kiedy poczuł jak jego skroń zaczyna pulsować. Chwilę później sensację zastąpił ból. Zakręciło mu się w głowie i wtedy usłyszał coś niespodziewanego. DJ mówił w jakimś dziwnym języku. Próbował, ale za nic nie był w stanie rozróżnić nawet poszczególnych słów. Nie brzmiało to jednak jak żaden współcześnie wykorzystywany dialekt. Upadł na kolana, ale mógł poczuć, że jego ciało walczy. Nie miał tylko pojęcia z czym. Dopiero wtedy ból zniknął równie szybko jak się pojawił.

- Wielkie dzięki za bycie razem z nami i pamiętajcie ... Radio V. I. D., to musi być magia - z głośnika zaczęła płynąć jakaś muzyka, ale Aaron postanowił słuchać dalej. Kto wie czego jeszcze mógł się spodziewać.

Jednocześnie zaczął wędrować po pokoju. Sam nie wiedział dlaczego, może myślał, że jakiś widok pomoże mu przypomnieć sobie cokolwiek z tego straconego dnia. Od razu zauważył wszystkie obrazy Alice, łącznie z tymi które ściągnęły go tu w pierwszej kolejności. W głowie nadal miał pustkę.

Dopiero wtedy podszedł do okna i zamarł. Na próżno było szukać jakiegokolwiek ruchu. Ulice nie były jednak opuszczone. Wprost przeciwnie - one były pełne. Tyle tylko, że nieprzytomnych ludzi. Tak daleko jak sięgał wzrokiem widział ciała. Nie wiedział czy żyją, co się im stało. Wiedział tylko, że jest prawdopodobnie jedyną przytomną osobą w okolicy, o ile nie w całym mieście.




Kevin J. McGregor
- Boston, USA -


Czuł się dobrze. Przynajmniej na tyle dobrze na ile pozwalały okoliczności. Miał cel, imię, zapewnienie Ozyrysa, że zajmie się duszą jego siostry. Gdyby był normalnym człowiekiem nie mógłby liczyć na żadną z tych rzeczy. Kto wie, być może ojcu uda się nawet zapewnić mu choć trochę swobody i odwrócić uwagę agencji od swojej osoby.

Dodatkowo kiedy przechodził koło recepcji, został skierowany do podziemnego garażu. Tam wręczono mu kluczyki i wskazano jego nowy pojazd. Klasyczny Fort Taurus, jedna kropla w morzu aut posiadanych przez Pyramid Holdings. Idealny wybór w jego sytuacji, taki samochód nie zwróci niczyjej uwagi i nie sposób było powiązać go z jego osobą.

***

Za kwadrans osiemnasta podjechał pod 9 Stripes. Ot niczym nie wyróżniający się lokal. Ściany nadgryzione zębem czasu. Jedno spore okno, przez które dostrzec można było okryte półmrokiem wnętrze i niewielki bar, za którym krzątała się jakaś kobieta. Miejsce, które łatwo było przegapić, gdyby nie spory ułożony z neonów napis tuż nad drzwiami.

Czekał jeszcze przez moment, dopóki nie dostrzegł znajomej postaci idącej z wolna chodnikiem. Kiedy kobieta zniknęła we wnętrzu lokalu, on sam postanowił pójść w jej ślady. Przybycie nowego gościa obwieścił dźwięk dzwonka zawieszonego tuż nad drzwiami. W środku dostrzegł tylko dwie kobiety - barmankę, która otaksowała go obojętnym spojrzeniem i drugą stojącą nieopodal stolika w głębi sali. Podszedł do niej i wtedy ta uważnie mu się przyjrzała.

- Nie powinieneś kazać kobiecie czekać.

Już miał odpowiedzieć kiedy zaraz obok niego pojawiła się barmanka.


Niewysoka postać o trupio bladej cerze i oczach barwy szarego błękitu. Całość uzupełniały długie jasne włosy. Na swój sposób była całkiem atrakcyjna. Położyła na stoliku szklankę z wodą i zwróciła do Kevina.

- Na koszt firmy - głos idealnie pasował do jej prezencji. Lekko zachrypiały, ściszony i całkowicie pozbawiony emocji.

Bastet momentalnie uniosła głowę i spojrzenia obu kobiet spotkały się. Dziwne, ale można było przyrzec, że powietrze zaczęło gęstnieć, szybko zaczynając przypomnieć smołę. Osobliwe uczucie zniknęło kiedy barmanka zdecydowała się odejść. Bogini spojrzała natomiast na nieco zdezorientowanego Kevina. Na początku z lekko ściągniętymi brwiami, potem już bez żadnego grymasu poza delikatnym uśmiechem.

- Jak rozumiem, potrzebujesz mojej pomocy?




James Papageorgiou
- Liverpool, UK -


Podążanie śladem Syzyfa okazało się być niezbyt wymagającym zadaniem. Szczególnie, że James był zmotywowany, by odkryć jego tajemnice. Chwilę potrwało nim wreszcie opuścili park. O dziwo na trójkę mężczyzn nie czekał żaden samochód. Nadal wędrowali więc pieszo. Jakby tego było mało, nie wyglądali jakby gdziekolwiek im się spieszyło. Dodatkowo kiedy mógł zamienić gałęzie drzew na dachy budynków, jego mały pościg przestał być jakimkolwiek wyzwaniem. Wspólnie przeszli przez Sunnyside, tylko po to by chwilę potem znaleźć się na South Street. James pobieżnie rozejrzał się po okolicy.


Dawno już nie był w tych stronach, ale nie stanowiło to żadnego problemu. W gruncie rzeczy prawie wszystko wyglądało tu identycznie. Charakterystyczna, industrialna zabudowa. Idąc przez ulicę zewsząd było się otoczonym przez bliźniaczo podobne kwadratowe budynki. Z jego punktu widzenia była to jednak ogromna zaleta. Płaskie dachy ułatwiały mu zadanie. Oprócz tego sporadycznie rozmieszczone niewielkie obszary pokryte trawą, drzewami i kilkoma krzakami. Ot żałosna próba ożywienia okolicy.

Syzyf w pewnym momencie skręcił i zniknął w jednym z setki bliźniaczych budynków. James dla bezpieczeństwa poruszał się za nim, więc od razu to spostrzegł. Za nic nie mógł jednak dojść, co ktoś taki jak on mógł robić w takiej dziurze. Zatrzymał się na dachu i zaczął rozglądać za jakimś sposobem, na niepostrzeżone zajrzenie do środka. Nim na dobre zaczął, usłyszał jak ktoś otwiera grube, blaszane drzwi. Błyskawicznie doskoczył do krawędzi dachu i wychylił głowę.

Sporym niedopowiedzeniem byłoby nazwanie tego co poczuł zdziwieniem. Zindelo?! Co on tu właściwie robił? Jak to w ogóle możliwe, że wyszedł z tego samego budynku, do którego ledwie kilka chwil temu wszedł Syzyf?

Dopiero kilka chwil później zdołał zwalczyć uczucie szoku, które sparaliżowało jego ciało. Tyle czasu wystarczyło, by Zindelo dotarł do pobliskiego skrzyżowania i zakręcił. James poderwał się i ruszył tak szybko jak tylko mógł.

Niestety kiedy osiągnął swój cel i był w stanie dostrzec ludzi wędrujących po chodniku. Jego mentor dosłownie rozpłynął się w powietrzu.




Erez Skolnik
- Miejsce pobytu nieznane -


- Przepraszam proszę pana, wszystko w porządku? - Jakiś męski głos. Chwilę potem uczucie coraz mocniejszego poszturchiwania.

Erez powoli otworzył oczy. O dziwo te nie potrzebowały nawet momentu by przyzwyczaić się do światła. Absolutnie wszystko spowijała bowiem jakaś dziwna szarość. Zupełnie jakby znalazł się wewnątrz czarno-białego filmu. Nawet właściciel głosu, który go obudził nie odbiegał od reszty krajobrazu.


- Pytałem czy wszystko w porządku? - Łysy staruszek zdawał się być nieustępliwy.

Erez spławił go tylko ruchem ręki. Coś dziwnego odwróciło bowiem jego uwagę. Tuż przed jego nosem nieoczekiwanie pojawiła się świecąca linia. Rozejrzał się, ale za nic nie mógł dostrzec jej początku ani końca. Jedynie fakt, że zakręcała tuż za rogiem po jego lewej stronie. Podniósł się z ławki, uśmiechnął tylko do starca w geście pożegnania i ruszył jej śladem. Nie potrwało to długo, bo po zaledwie kilku krokach stał już na skrzyżowaniu.

Zajęło mu to chwilę, ale zrozumiał gdzie się znajdował. Kolejne szczegóły stopniowo wypełniały jego głowę. Dostrzegł tak dobrze znaną mu rzekę. Budynki i most, na którym ... na którym wraz z wujostwem raz do roku przybywał odmówić Kadisz w intencji zmarłych rodziców.

Dopiero wtedy usłyszał pisk opon. Momentalnie odwrócił głowę i zauważył rozpędzony samochód. Kierowca wyraźnie stracił kontrolę, ale kiedy miało już dojść do wypadku, czas po prostu stanął w miejscu. Dopiero wtedy mógł rozpoznać znajome rysy twarzy. Dwie osoby w pojeździe to byli jego rodzice. Jakby tego było mało na miejscu pasażera siedziała Ard. Dokładnie ta sama kobieta, z którą rozmawiał nim stracił przytomność. Teraz natomiast patrzył jak ta chwyta swojego „męża” i dosłownie wyrywała duszę z jego ciała, po chwili natomiast wraz z nim opuszczając samochód. Erez nie miał pojęcia co się dzieje. Czas znowu ruszył, ale on nie patrzył na auto, wypadek, czy poruszenie które zapanowało na ulicy. Jego wzrok skupiony był na dwóch lewitujących jakiś metr nad asfaltem sylwetkach. O dziwo rodzice odwzajemnili spojrzenie. Trwali tak przez moment nim ostatecznie zniknęli.

Jedyne co pozostało to powiększający się tłum ludzi, wszechobecna szarość i ta dziwna świetlista linia. Zdawała się ciągnąć w kierunku, z którego nadjechał leżący aktualnie w rzece samochód.
 
Cas jest offline  
Stary 12-04-2012, 19:41   #8
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Ból był oszałamiający. Czuł się jak na niesamowicie ostrym kacu, plamy w pamięci również by pasowały. Nigdy jednak nie przeżył tak realistycznych wizji, czy na prochach, czy tylko we snach. Musiał się jednak skupić, nie było czasu na roztrząsanie problemów wewnętrznych, Alice zniknęła, a no i oczywiście cała ulica leżała plackiem. Dobra, po kolei. Skierował się do łazienki w złudnej nadziei, że może tam leży nieprzytomna malarka. Niestety, szczęście mu dziś nie dopisywało. Obmył twarz zimną wodą, mając nadzieję że przyniesie ulgę i orzeźwienie. Ból zelżał, jednak wciąż czuł jakby ktoś wbijał mu igły prosto w korzonki nerwowe.
Podbiegł do drzwi, ubierając błyskawicznie obuwie. Dziewczyna nie tolerowała kiedy chodziło się u niej w butach, sama zawsze chadzała na bosaka lub w klapkach. Rozejrzał się w poszukiwaniu jej wyjściowego obuwia, lecz na tle całego bałaganu, możliwym było, że leży gdzie indziej. Nagle wpadł na pomysł. Doskoczył do okna skierowanego na ulicę i otworzył je maksymalnie jak się dało. Następnie podgłośnił radio, tak aby móc słyszeć na dole, a nuż ktoś usłyszy i zareaguje. Świetny system nagłośniający w mieszkaniu zrobił swoje, huk niczym na koncercie metalowym. Wyszedł z mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Schody pokonał w błyskawicznym tempie.
Znalazł się na zewnątrz, on jeden, pośród tłumu leżących ciał. Klęcząc przy najbliższej osobie, sprawdzał, czy to zgon czy zwyczajne omdlenie. Latarką w telefonie sprawdzał podstawowe bodźce. Tak jak się spodziewał, reakcje w normie, jednakże nie mógł dobudzić nawet pojedynczej osoby. Kucając przy ciele, zastanawiał się co robić. Mógł próbować skontaktować się z matką, lecz nie był pewien czy to coś da. Najważniejszym jest odnalezienie dziewczyny. Przysłuchując się audycji, przypomniał sobie nazwę radia. V.I.D. Może Internet odpowie na parę pytań? Wrócił do mieszkania, ściszając muzykę, jednocześnie odpalił laptopa artystki. Nie był zabezpieczony, więc po minucie wklepał w Google’ach zapytanie.

Okultyzm. Szkoda, że nigdy go nie jarały te wszystkie obrządki, gołe baby biegające wokół ogniska na sabatach i tym podobne ekscesy. Co prawda otrzymał przeszkolenie od Brigid na temat ogólnie znanych pojęć, jednak zawiłości w mitach, religii i związanych z tym znakami na głębszą skalę trochę go przerastała. Cała strona radia była ozdobiona licznymi obrazkami, na jego oko dość mocno wzorowanymi na mitologii celtyckiej. Jednak kopanie w sieci po poznaniu Mamy na coś się przydały. Część znaków pozostawała jednak dla niego zagadką. Wrzucił je w wyszukiwarkę obrazów, mając nadzieję na trafienie stron z objaśnieniami. Głównie jednak przeglądał stronę w poszukiwaniu adresu, gdzie radio się mieści, danych kontaktowych lub chociaż nazwiska właściciela słuchowiska. Sama strona, prócz ciekawych zdobień, nie wyróżniała się niczym, pośród wielu innych, podobnie tematycznych witryn.
Informacje nie były tak łatwo dostępne i proste do odnalezienia jak miał nadzieję. Dopiero skany Księgi z Kells pomogły mu zidentyfikować część oznaczeń. Jego obawy stawały się coraz bardziej realne, ostatni obraz wywołany przez Panią Inspiracji, przedstawiający trupy i kapłana miał chyba jakiś związek z tym co właśnie się wydarzyło.
3 główne symbole przewijające się przez całą stronę radia, miały coś wspólnego z chaosem, śmiercią i tym podobnym.

Kocioł, znajdujący się w nagłówku, mógł symbolizować zamęt, chaos niczym wewnątrz gotującego się garnca, przynajmniej takie podstawowe zagadnienia zawierał leksykon. Prócz tego był jednak od dawien dawna centrum codziennego życia i religii w celtyckiej kulturze, znakiem wody. Wielokrotnie był on ofiarowywany, w ozdobnej wersji, bogom okolicznych rzek i jezior, chcąc wkraść się w łaski okolicznego bóstwa. Ciekawą i możliwe ważną informacją była wzmianka, że ocean również był traktowany jako olbrzymi kocioł. Aaron zatrzymał się przy tym stwierdzeniu, zamyślony. Jeśli te symbole miały jakikolwiek związek z nie dawnymi wydarzeniami, czy był to znak, że ma szukać odpowiedzi za oceanem? A może gdzieś pośród jego bezkresnych wód? Otrząsnął się jednak z myśli. Nijak to nie pomagało, a na ślepo przeszukiwanie wody jest bezsensowne. Kolejne parę zdań jednak wprawiło go w największe osłupienie. Natchnienie i inspiracja dla wszelakich artystów brała się z “ Wielkiego Kotła”. Jakby komicznie to nie brzmiało, warto było zapamiętać, kiedyś błyśnie przed Mamą. Do tego wymieniony był “Kocioł Obfitość” należący do Dagdy, jeden z czterech najważniejszych, legendarnych artefaktów starożytnych Celtów.
Co więcej, w wierzeniach mieszkańców Irlandii, utożsamiany był z Dagdą i Cerridwenem, jednakże wielu pośród dawnych dziejów posiadało go w herbie lub było jego znakiem. Niezbyt pocieszające. Zastanawiał się jednak, czy nie spróbować skontaktować się z jakimś wiecem druidów, czy cholera wie czym. Tylko skąd on wytrzaśnie staruszków biegających wśród drzew? Jazda po okolicznych lasach nie wchodziła w grę, a nie posiadał za wielu przyjaciół będących w tych klimatach, co ważniejsze, wtajemniczonych.


Gdy przeglądał witrynę radia, zauważył krzyż, po przeciwnej stronie co kocioł. Nie mógł go z niczym skojarzyć, był dziwny, przecięty na pół. Dopiero po chwili dotarło do niego, że patrzy na Krzyż Bridget. Poczuł głęboki niepokój. Co jak co, ale zniszczony znak jego bogini, jak i świętej w religii chrześcijańskiej, nie mógł wróżyć niczego dobrego. Zanotował w pamięci, aby zagadnął na ten temat Matkę gdy Ją spotka.


Ten gadopodobny stwór, przypominający smoka lub może węża, wijący się wzdłuż marginesu strony, mógł równie dobrze przedstawiać zło, jak bywał interpretowany w religii chrześcijańskiej, jak i przedstawiciel czegoś nieskończonego, niczym Uroboros. O nim znalazł najmniej informacji. Nie dziwiło go to jednak, w końcu każde dziecko wie, że gad nie może być niczym dobrym.


Trzecim, ostatnim był kruk. Tego obawiał się najbardziej. Niezależnie od źródła, na które by nie zajrzał, był traktowany jako omen. Zły omen. Znak bogów. Znak wojny. Wczytując się dokładniej, wiadomości wcale nie poprawiały jego samopoczucia. Utożsamiany z Morrigan, był jedną z jej głównych postaci, kochała ona obserwować świat z żółtych ślepi ptaka. Również, wysłannik śmierci, nieodłączny element każdej wojny czy bitwy. Odprowadzał on zmarłych wojowników, zwykłych ludzi jak i bohaterów, na drugą stronę. Jednymi słowy, miał przejebane jeśli choć w drobnym stopniu będą miały one wpływ na jego dalsze działania.

Adres radia znalazł bez problemu, tak samo numer telefonu.
Niestety, nikt nie odbierał, więc pozostawała mu wizyta. Komputer wziął ze sobą, stronę zapisał, tak samo skany z Księgi, może znajdzie jakieś dodatkowe wskazówki. Trzymając pod pachą komputer ruszył do samochodu. Czas skierować się na High Street, gdzie mieścił się budynek radia.
 

Ostatnio edytowane przez necron1501 : 12-04-2012 o 20:22.
necron1501 jest offline  
Stary 12-04-2012, 21:23   #9
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
Zindelo i Syzyf? Ta noc zapowiadała się na naprawdę ciężką. James zawsze bardzo ufał Cyganowi. Trudno było mu uwierzyć, aby jego mentor i przyjaciel mógł wystawić go na niebezpieczeństwo. Z drugiej strony, młodzieniec z doświadczenia wiedział jak niekonwencjonalne są metody dydaktyczne Zindelo.
Najpierw należało się na coś zdecydować. James nie rzucał monetą, po prostu w paru skokach znów dostał się na dach domu, z którego obserwował budynek do którego wszedł Syzyf. Warto się przekonać jakich antyczny heros przyjmuje gości.
Jednakże sama obserwacja to było zdecydowanie za mało. Co prawda syn Hermesa nigdy nie parał się prawdziwą przestępczością, lecz w swoim życiu poznał zbyt wielu włamywaczy, aby sekrety ich sztuki były mu obce. James uważnie przyjrzał się domowi w którym zniknął Syzyf. Nie wątpił, że król Koryntu ma również jakieś zabezpieczenia przekraczające ludzkie pojmowanie, ale warto wiedzieć jak najwięcej o miejscu do którego ma się nieprzepartą ochotę zajrzeć.
Spacerując po dachu, James nagle usłyszał szelest za swoimi plecami. Napięcie dało o sobie znać i syn Hermesa pięciometrowym, kangurzym susem znalazł się za kominem. Dopiero wtedy obejrzał się za siebie i odetchnął, kiedy zobaczył tylko ogon zwiewającego gdzie pieprz rośnie kota. Chwila strachu miała też swoją dobrą stronę. Inaczej James prawdopodobnie nigdy by nie zwrócił uwagi na znajdujący się w wyjątkowo kiepskim stanie komin. Starczy wyjąc parę cegieł i można wykorzystać jego akustykę do podsłuchiwania osób w środku budynku. O ile, oczywiście, kominek nie został zabudowany.
Niestety, dom, chociaż nie należał do nowoczesnych twierdz z bogatych przedmieść, okazał się być trudnodostępny. Zdecydowane za wysokie progi na krótkie odnóża Jamesa. Co więcej, komin nie okazał się być szczególnie użytecznym znaleziskiem. Być może był zatkany, albo zabudowany, po prostu nie sposób było cokolwiek przez niego usłyszeć. Syn Hermesa przez następny kwadrans siedział w kucki na krawędzi dachu przypominając bardzo ponurego gargulca w tenisówkach.
Jakkolwiek James miał liczne wady, to jego mocną stroną na pewno był niesłychany optymizm. Po chwili medytacji chłopak wstał, przeciągnął się i znalazł sobie dogodny punkt obserwacyjny. W zasadzie dawno nie był na South Street. Nawet gdyby musiał przesiedzieć tutaj całą noc i nie dowiedzieć się niczego nowego o Syzyfie, to w końcu będą to chwile spędzone ukochanym mieście syna Hermesa, w dodatku w dzielnicy do której tak dawno nie zachodził. James odetchnął głęboko nocnym powietrzem i przez chwilę pozwolił sobie w rozmarzeniu chłonąć światła Liverpoolu. Trzeba tutaj poczekać. A nuż Syzyf będzie miał jeszcze jakiegoś niespodziewanego gościa?
Król Koryntu nie miał więcej wizyt tej nocy. Jedynym wydarzeniem, które na chwilę przerwało monotonię obserwacji był wyjazd ochroniarzy Syzyfa. Ponieważ odjechali samochodem, a James był zbyt rozleniowiony w gruncie rzeczy sympatycznym wieczorem, nie trudził się próbą podjęcia pościgu. Usadowił się tylko wygodniej i ze spokojem dalej obserwował dom Syzyfa. Planował siedzieć tutaj do świtu.

Pierwsze promienie słońca wybudziły Jamesa z drzemki w jaką zapadł. No cóż, nie zdołał się niczego ciekawego dowiedzieć, miał jednak pewność, że Syzyf jest w jakiś sposób związany z tym budynkiem. Bardzo mało, ale co poradzić - nawet syn Hermesa nie zawsze wpada na najlepsze pomysły.
James leniwie wstał i przez chwilę zastanawiał co zrobić dalej. Świtało. Zindelo zapewne zajmuje swoje miejsce na Broodway’u. Należy złożyć mu wizytę. Młodzieniec przeciągnął się i po chwili pomknął skacząc z dachu na dach. Nie żeby wyjątkowo się śpieszył, po prostu sprawiało mu to przyjemność.

Syn Hermesa wypatrzył Cygana, gdy ten wolnym krokiem zmierzał pod sklep ogrodniczy pod którym zwykle występował. Tym razem, zamiast swoich zwyczajowych akcesoriów, Zindelo trzymał pod pachą duży, czarny futerał. James zrównał się z nim i spytał:
- Zindelo! Cześć! Czy wiesz, że wczoraj spotkałem w parku Syzyfa?
Cygan obrócił tylko głowę. Chwilę potem jego ręka wystrzeliła zupełnie nieoczekiwanie w kierunku twarzy Jamesa. Próbował się odsunąć, ale na próżno. W sumie kiedy palce mężczyzny zacisnęły się na nosie chłopaka i spotęgował tylko ból gwałtownym ruchem głowy, pożałował, że w ogóle wpadł na taki pomysł.
- Do jasnej ... chłopcze, ciszej, ciszej. Całe miasto nie musi od razu wiedzieć, że zaczynasz prowadzać się z rodziną królewską.
- Uch, przepraszam - James natychmiast się zmitygował kiedy wyswobodził swój szlachetny organ powonienia - Tak, to było głupie. Ale wciąż czuję się jakbym miał bardzo dziwny sen. W ogóle skąd on się tutaj wziął? - młodzieniec zapytał, po czym dodał - Proszę, Zindelo, porozmawiajmy o tym. Czuję, że wpakowałem się w straszne kłopoty.
Cygan uśmiechnął się i klepnął go w plecy. W zasadzie nie klepnął. Przez moment James był niemal pewien, że wypluje płuca.
- Widać, że jednak wykorzystujesz do czegoś ten wielki nos. Prawda chłopcze, prawda, dobrze czujesz. Słyszałem, że w tym całym chaosie znalazł dla siebie jakiś sposób na ucieczkę z podziemi - wzruszył ramionami i pokręcił głową. - Powiedz, czego od ciebie chciał?
- Niesamowite - James pokręcił głową - Myślałem, że stamtąd nikt nie może uciec. Chciał abym za niego poszedł do Amazonek. Wiesz coś o nich? Podobno można je spotkać w klubie Crimson Letter. Dlaczego Syzyf chce ich unikać?
- Nie byłoby tej wojny gdyby nie można było stamtąd uciec - skwitował, po czym zasępił się rozważając resztę słów syna Hermesa. - Przykro mi ale nie wiem wiele o tych amazonkach, ani ich stosunkach z ... ekhem ... sam wiesz kim. Co planujesz zrobić?
- Jeszcze nie wiem - James również nie robił wrażenia wesołego - Z jednej strony podziwiam go bardzo i choćby dlatego chciałbym mu pomóc, z drugiej zrobił na mnie nieprzyjemne wrażenie. W zasadzie na początku mi groził, boję się, że mógłby potem chcieć czegoś jeszcze. Nie boję się o siebie, ale jeśli ktoś jest w stanie wrócić z zaświatów, to na pewno stanowi duże zagrożenie. Wątpię, abym był w stanie ochronić przed nim mamę. Czy on ci coś wspominał o mnie?
- Jak to wspominał o tobie? - Zindelo skrzywił się, ale łatwo można było dostrzec, że coś zmieniło się w jego mimice. James widział takie zachowanie niepierwszy raz i mógłby przyrzec, że jego mentor coś przed nim ukrywa.
- Nie rozmawialiście ze sobą? - zdziwił się James.
- Dobrze, że możesz nadrabiać węchem, bo głuchyś jak but. Nie nie rozmawiałem, a o czym miałem rozmawiać? - Ciekawe, tym razem można by przyrzec, że powiedział prawdę.
- Sądziłem, że go spotkałeś - powiedział rozczarowany James - wczoraj w nocy szedłem za nim, aż do pewnego domu na South Street - młodzieniec podał dokładny adres - Byłem w okolicy i czekałem aż on wyjdzie, ale zobaczyłem tylko ciebie, a po paru godzinach jego silnorękich.
- Owszem zawędrowałem na South. Żadnego króla tam jednak nie spotkałem - zmrużył oczy mierząc Jamesa. - Nie próbuj na mnie tych swoich sztuczek, nie ty pierwszy i nie ostatni stępisz sobie na tym zęby. Powiesz mi teraz wreszcie co masz zamiar zrobić?
- Nie próbuję żadnych sztuczek - James rozłożył ręce - Przecież mnie znasz. Miałem po prostu nadzieję, że czegoś się dowiem - zrezygnowany syn Hermesa włożył ręce w kieszenie i kopnął leżącą nieopodal puszkę - Poruszam się bardzo po omacku. Na razie chcę się dokształcić o tych Amazonkach no i poczytać trochę o królu... Pojęcia nie mam dlaczego upatrzył sobie akurat mnie. Boję się, że chce mnie w coś wplątać - James w końcu się otworzył - W coś naprawdę dużego i nieprzyjemnego. To bardzo, bardzo sprytny człowiek. Co to za dom, do którego on wszedł?
- Powiedzmy, że to miejsce jest czymś na wzór bramy. Najzwyczajniej w świecie jeden z dwóch końców tunelu. Gdzie prowadzi? Odpowiedź jest nie zawsze jednoznaczna. Jeśli kogoś tam zgubisz możesz zapomnieć, że ponownie spotkasz go w okolicy - pogładził brodę i szybko zmienił temat. - Dokształcić? Myślisz, że w książkach znajdziesz jakąkolwiek odpowiedź? Jedno mogę ci poradzić chłopcze. Nie przechytrzysz oszusta, szczególnie tego kalibru. Jedyne co możesz zrobić to zagrać w jego grę. W każdym planie jest luka, musisz jednak stać się jego częścią, by móc ją dostrzec i w odpowiednim momencie wykorzystać.
- Masz rację. Na początku wydawało mi się, że ojciec byłby ze mnie dumny, gdybym dał radę własnoręcznie ściągnąć tego człowieka do Tartaru, ale to chyba dużo za wysokie progi na moje nogi - James westchnął - Planuję pójść dziś wieczorem do Amazonek i rozmówić się z nimi. Wiesz może czego szukają w mężczyznach? Czym mógłbym im zaimponować?
Zindelo odpowiedział mu przeciągłym westchnięciem.
- Te kobiety szukają możliwie najlepszego konia rozpłodowego. Jakkolwiek by to nie brzmiało, nie musisz martwić się o to czy im zaimponujesz. One same sprawdzą czy nadajesz się by spełnić tą rolę.

James pokręcił głową. Ale szambo... A dodatkowo miał niejasne wrażenie, że Zindelo coś kręci. Syn Hermesa cały czas wierzył, że Cygan jest jego przyjacielem i jeśli coś przed nim ukrywa, to tylko aby czegoś Jamesa nauczyć. Być może to była jakaś próba, bo w zdradę młodzieniec nie mógł uwierzyć.
- Nie będę ci już przeszkadzać - powiedział James, widząc że Zindelo powoli się rozkłada ze swoim majdanem.
- Nigdy nie przeszkadzasz - Cygan wyszczerzył zęby - Ale teraz lepiej zastanów się dobrze, co chcesz zrobić. Przemyśl.
- Dziękuję za radę - uśmiechnął się James - może na coś wpadnę.

Prawda była taka, że pewien pomysł już kiełkował w głowie chłopaka. Tak jak co dzień poszedł pracować jako dostawca w chińskim barze Wonga. Tym razem jednak po paru godzinach ciężkiej harówki poszedł poprosić swojego pracodawcę o wypłatę dniówki.
- Nie wydaj niemądrze tych pieniędzy, synu - oczka Wonga zza filigranowych okularków świdrowały Jamesa - Pens jest ojcem gwinei.
- Och... Własnie o to chodzi - wyjaśnił półprzytomny James - Znajomy ojca prosił mnie o przysługę.

Zmierzchało się, gdy James szedł w kierunku Crimson Letter. Zdołał jeszcze złapać parę godzin snu w domu, ale przedtem wykonał niezbędne zakupy. W olbrzymiej parcianej torbie, którą niósł w ręce znajdowała się cała bateria rozmaitych sprayów. Amunicja, za pomocą której zamierzał stoczyć zwycięską bitwę z szarzyzną murów dookoła baru.
 
pppp jest offline  
Stary 13-04-2012, 11:27   #10
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Agent wyjechał samochodem na powoli zatłaczające się ulice Bostonu. Jego drugi dom, tak wypełniony historią tego kraju i tak mocno z nim związany. Na zawsze miało pozostać w jego pamięci, teraz będzie się z nim wiązało kolejne nieprzyjemne wspomnienie.

-Nigdy w historii, nikt kto wiódł łatwe życie, nie zostawił imienia wartego zapamiętania -

-Słucham?- zapytał Kevin, który zdecydowanie na chwilę zamyślił się obserwując drogę, mijające go samochody i ludzi.

-Słyszałem, to co zostało powiedziane ... ale ... -

-Już to kiedyś powiedziałem, ale doskonale pasuje do twojej obecnej sytuacji. -

Kevin pokręcił głową. Jego przewodnik miał rację, po raz kolejny. Cóż życie potrafi być przewrotne. Jego ojciec wykiwał go, gdy ten zdołał umknąć z podziemi. W ten sposób, że jego duch został związany z mistycznym reliktem, którym później został obdarowany McGregor, a jednak charakter miał ogromne znaczenie. Teddy zdawał się całkowicie objąć swój los i nie raz i nie dwa okazał się nadzwyczaj pomocny. Lata spędzone w podziemiach, powiększyły tylko jego wiedzę. Cóż, nawet największy samotnik potrzebował czasami stanowiska, a przecież Kevin, aż takim samotnikiem nie był. To raczej jego praca i jego dziedzictwo zostawiły go w obecnej sytuacji. Nie zamierzał jednak narzekać.

Znów zgubił się w swoich myślach. Zdał sobie z tego sprawę, gdy wjechał na dobrze mu znane uliczki Cambridge. Tym razem pełne były policji i gapiów. Kevin już dawno nie miał żadnych wątpliwości dotyczących tego zdarzenia, ale jakaś jego część chciała tu przyjechać. Zaparkował swój samochód w pewnym oddaleniu, obserwując stare budynki, miejsca, w których tak naprawdę znalazł się jeszcze jako dziecko. Miejsca, które odcisnęło na nim swoje piętno.

-Miłe wspomnienia? -

-Mógłbym zapytać o to samo - odpowiedział agent wytężając swój wzrok. Krzątanina mundurowych i detektywów z wydziału zabójstw. Nie wyglądało na to, żeby agencja ściągnęła swojego koronera. Cóż, do najbliższej bazy, z której mogli ściągnąć swojego "człowieka" był kawałek, rozsądnym byłoby skorzystanie z pomocy w jakimś zakresie, z lokalnych sił. Jednak, ta decyzja należało do prowadzącego śledztwo. Jeśli oczywiście już się tutaj pojawili. Nakładające się na siebie jurysdykcje bywały kłopotliwe.

Odczekał, aby jego odjazd nie wydał się podejrzany i ponownie ruszył. Miał pracę do wykonania, potem przyjdzie czas na opłakiwanie zmarłych. To bolało, ale jeżeli chciał wykonać pracę dobrze, jeżeli chciał przeżyć musiał o tym pamiętać.

Zaparkował samochód przed Bostońską Biblioteką Publiczną. Jedną z największych w całych Stanach Zjednoczonych. Jeżeli gdzieś mógł znaleźć informacje, które mogłyby okazać się pomocne w śledztwie, to tylko tutaj.

W bibliotecznej czytelni jak zwykle panowała cisza. Przerywana od czasu do czasu przez młodego mężczyznę, który z ogromną szybkością pochłaniał kolejne książki, artykuły i dokumenty. To był jeden z jego darów, boskie dziedzictwo. Ogromne tomiszcze były pochłaniane w niesłychanie krótkim czasie.

Cóż boska krew, Ichor miał ogromny potencjał. Mu wystarczył czas potrzebny na mrugnięcie, aby zrozumieć dwie pełne strony tekstu. Zaczął od informacji o Kubie Rozpruwaczu, gdyż on był najbardziej znanym wcieleniem "Zachary'ego". Następnie przechodził do kolejnych podobnych morderstw. Egipt na początku XIX wieku, Japonia po "wizycie" eskadry Parry'ego. Co kilkanaście lat. Różne ofiary, różne organy ... ale zawsze część z nich zabierał.

McGregor starał się znaleźć w jego zachowaniu jakieś wzory, coś co mógłby wykorzystać, aby przewidzieć jego następny krok. Tak naprawdę zadowalał się jednak każdą kolejną informacją, która pozwalała mu lepiej zrozumieć mordercę. Każdy popełniał błędy, nawet najlepsi. A Kevin jeżeli tylko miał dostać taką okazję, chciał wykorzystać błąd przeciwnika.

W porze obiadowej opuścił bibliotekę, bogatszy o zdobytą wiedzę. Zjadł posiłek w jednej z mało rzucających się w oczy restauracji. W miejscu, w którym mógł zlać się w jeden z tłumem mu podobnych ludzi. Tak naprawdę nie zniknął całkowicie z radaru, wszakże miał przy sobie telefon ... był jednak dobrze wyszkolony i gdyby była taka potrzeba ... to nawet jego koledzy po fachu mieliby problem z odnalezieniem go ...

Jeszcze przed samym spotkaniem przeszedł się alejkami Boston Public Garden dla odprężenia i wstąpił do sklepu jubilerskiego, w którym kupił małą błyskotkę, nie chciał przychodzić do bogini z pustymi rękami ...

================================================
Kevin przez chwilę uważnie obserwował boginię, zastanawiając się co tak właściwie przed chwilą zaszło w tym miejscu. Jednak nie miało to, aż tak dużego znaczenia. Do baru i na to spotkanie, sprowadziła go znacznie poważniejsza sprawa. Na całe szczęście te kilka godzin pozwoliło mu na pewną stabilizację. Znał śmierć, jej różne aspekty … a wraz z głębszym zrozumieniem, gdzieś znikał pewien strach i niepewność. To była kolejna rzecz, która odróżniała go od śmiertelników … a nawet od niektórych innych jemu podobnych. W końcu nie każdy miał szczęście być synem władcy zaświatów. Przerwał jednak te jałowe rozważania uśmiechając się szeroko do bogini siedzącej obok niego.

-Szkoda, że nie spotykamy się w przyjemniejszych okolicznościach - powiedział spokojnym tonem głosu. -A do tego, czuję się tak jakbym przychodził w sprawach służbowych - dodał po chwili przepraszająco. Sięgnął do kieszeni kurtki wyciągając z niej małe pudełeczko, owinięte kolorową wstążką.

-Chciałem jakoś podziękować, za to, że zgodziłaś się ze mną spotkać. Masz pani z pewnością wiele innych ważnych zająć - podał bogini pudełeczko, w którym znajdowała się broszka w kształcie kota … nie było to wiele, ale estetycznie sprawiało miłe dla oka wrażenie. Agent cały czas uśmiechał się dodając

-Wiem, że to nic wielkiego … ale nie wypadało przychodzić z pustymi rękami - dodał wesołym tonem.

Pociągnął łyk wody ze szklanki przyniesionej przez barmankę, aby po chwili ponownie skupić pełną uwagę na swojej rozmówczyni. Gdy tym razem się odezwał, mówił poważniej, z wyczuwalną determinacją

-Potrzebuję pomocy. A ojciec polecił ciebie. Ścigam - jego intonacja wyraźnie podkreśliła to słowo. Jakby miało ono większe znaczenie. Jakby koniecznie należało je wypowiedzieć - bardzo groźnego przestępce. Wiem, że nazywa się Zachary i jest seryjnym mordercą … jednak działa od bardzo dawna … prawdopodobnie zaczął gdzieś w okolicach XVIII wieku. Morduje swoje ofiary i zabiera jakieś ich organy. A teraz pojawił się w Bostonie … zabijając po raz kolejny - przerwał na chwilę, powstrzymując emocje … nie chciał aby zdradził go głos czy mimika.

-Ktoś musi go powstrzymać. Problem w tym, że doskonale potrafi się ukrywać … pani proszę o wszelką pomoc, jaką jesteś mi w stanie udzielić -

Bastet chwyciła niewielki podarek i przejechała palcem po krawędziach broszki. Uśmiech pozwalał stwierdzić, że prezent przypadł jej do gustu. Odłożyła go do pudełeczka i skupiła uwagę na Kevinie.

- Ty uważasz, że ktoś musi. Tak jak wielu przed tobą - oparła głowę na prawej dłoni, następnie delikatnie przechylając ją na bok. - Wiem, że czasem trudno się z tym pogodzić, ale śmierć jest naturalnym porządkiem rzeczy. Nie myślisz chyba, że błyskotki i jedna stracona dusza przekonają mnie bym ci pomogła.

-Nie boję się śmierci - powiedział agent powoli, a jego ręka automatycznie powędrowała do wisiorka przy szyi.

-Czasami myślę, że jest moją towarzyszką … od dawna. Parę razy zaglądałem jej w oczy - położył dłoń z powrotem na stole, patrząc Bastet w oczy

-Prawda jest taka, że tym razem … ta śmierć boli bardziej … ale, nie dlatego chcę powstrzymać tego “człowieka” - przerwał na chwilę obserwując reakcje egipskiej bogini

-Tu chodzi o sprawiedliwość. Zebrałem trochę informacji i przez wieki, zebrało się wiele ofiar. Tu nie chodzi o jedną duszę, nie chodzi nawet o liczby … każda ofiara miała swoje marzenia, a Zachary je przerwał … cały czas uciekając od kary … może przynajmniej w jakimś sensie, ukaranie go … da zamknięcie -

- Ojciec naprawdę niczego cię nie nauczył - pokręciła z dezaprobatą głową. - Nie w mojej gestii leży odwoływanie się do twojego rozsądku. Dobrze zatem, pomogę ci, na tyle na ile mogę, choć to i tak niewiele. Wcześniej jednak jedno proste pytanie. Czy po raz pierwszy w swoim ułożonym życiu jesteś w stanie naprawdę złamać reguły?

-Zostałem Agentem NCIS … to chyba oznacza, że nie jestem do końca rozsądny - na sekudnę na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech, tak samo jak w jego oczach … na chwilę pojawiła się radość … mimo wszystko jego charakter … wygrywał.

Po chwili już poważniej odpowiedział -Zrobię to co jest konieczne. Reguły i prawo są ważne, ale są rzeczy ważniejsze … wyższe dobro -

- Nie mogę powiedzieć ci wiele o Zacharym. Próbowałam, ale nawet dla mnie jest ledwie cieniem. Nie wiem jakiego rodzaju to magia. Wiem tylko, że jest obrazą dla życia i jest w stanie odsunąć istotę znającą jej sekrety poza wpływ wszechobecnych nici Losu. Przynajmniej na sposób, w który my je postrzegamy.

Przerwała i przyjrzała się Kevinowi. Czekała jeszcze przez chwilę dając mu czas na przyswojenie wszystkich informacji. Dopiero wtedy odezwała się ponownie.

- Innymi słowy nawet boska wyrocznia nie przyda ci się do niczego. Jedynie dzieci Sesheps są w stanie nagiąć zasady tej gry.

Kevin spodziewał się, że sprawa nie będzie łatwa, że ma do czynienia z niebezpiecznym przeciwnikiem. Dopiero jednak po słowach Bastet zdał sobie sprawę, jak niebezpieczny może być Zachary. Nie było jednak odwrotu. Nie był agentem z powodu rozsądku. Zapewniał bezpieczeństwo innym … sam wchodząc w zagrożenie … i ta sytuacja nie musiała być inna. Będzie musiał zachować rozsądek i mieć oczy dookoła głowy.

-Cóż moje klasyczne wykształcenie ma chyba kilka luk - powiedział -Kim jest Sesheps i jej dzieci? -

- Sesheps - kiedy wypowiadała to imię zdawała się myślami być gdzieś daleko. - Jest dla bogów tym, kim Zachary dla ciebie. Niezrozumiałą potęgą, na swój własny sposób połączoną z Losem. Nadal jednak ogromnym zagrożeniem, który ich zdaniem łatwiej było zniszczyć. Na szczęście uświadomiono im jakie byłby tego konsekwencje.

- Dziś bytuje uwięziona po wieki. Wraz ze swymi dziećmi będącymi mylnie postrzeganymi jako jedne z najpiękniejszych antycznych dzieł sztuki. Sfinksy. Śpiące w swych kamiennych formach, mogą być jednak przywrócone do życia. Każdemu natomiast kto zdoła tego dokonać i podołać ich wyznaniu, gotowe są oddać dar wiedzy potężniejszy niż jakikolwiek inny.

-Rozumiem dlaczego wspominałaś o niebezpieczeństwie. Zapewne nie mogę liczyć, że zada mi to samo pytanie, które Edypowi? - Był to pewien sposób radzenia sobie ze stresem. Zawsze uważał, że ten, który w swoim umyśle uzna się za przegranego, nic nie osiągnie. Augustyn z Hippony powiedział: Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą. I miał w tym trochę racji.

-To prowadzi do dwóch kolejnych pytań. Gdzie znajdę najbliższego sfinksa i w jaki sposób, mogę go ożywić -

- Na twoje szczęście dziś tego typu monumenty można znaleźć na całym świecie. Nawet tu w Bostonie. Na cmentarzu położonym przy Mount Auburn, ustawiono jeden z nich. Jeśli zaś idzie o przebudzenie sfinksa, to dla kogoś twego pokroju nie będzie to trudne zadanie. Wystarczy tylko zapłacić cenę krwi. Ledwie kilka kropli, które wetrzesz w usta posągu. To wszystko czego trzeba.

-Czego powinienem się spodziewać? - zapytał agent spokojnie - Jakieś podpowiedzi w kwestii zadania sfinksa? -

- Przede wszystkim musisz wiedzieć, że igranie z mocami tych istot to zadanie niebywale ryzykowne - ton jej głosu stał się znacznie bardziej surowy. - Jeśli obudzisz jedną z nich i nie znajdziesz odpowiedzi na zadane pytanie, uwolnisz sfinksa z jego więzienia. Jeśli w takiej sytuacji ten postanowi cię zaatakować, proszę, posłuchaj mojej rady i uciekaj. Przegranie starcia oznacza śmierć. Wygrana naznaczy cię klątwą, która sprawi, że będziesz błagał o skrócenie swych cierpień.

Kevin milczał. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Lepiej dla niego byłoby zapomnieć o całej sprawie. Może nie lepiej, wygodniej. Nikt mu nigdy nie obiecywał życia usłanego różami. Gdy dla bezpieczeństwa obywateli swojego kraju przyjmował fałszywą tożsamość, również wchodził do jaskini lwa.

-Qui audet adipiscitur - powiedział. Dopił wodę stojącą przed nim. Decyzja zapadła, uzyskał informacje, które mógł uzyskać. A teraz ponownie rozglądał się po barze, na cmentarz powinien udać się pod osłoną ciemności. Nie chciał aby, ktoś był świadkiem tego czynu. Pozostawało mu trochę czasu … powinien zrobić coś aby zapomnieć, że już niedługo będzie ryzykował własne życie.

-Co jest takiego specjalnego w tym barze? Dlaczego ze wszystkich możliwości w tym mieście, akurat on został wybrany na miejsce spotkania ?-

Bastet uniosła brwi nieco zaskoczona.

- Na tym świecie istnieje wiele miejsc, które tylko na pozór wyglądają zupełnie normalnie. Prawdę o nich ukrywa się z najróżniejszych powodów. Wierz mi, jeśli idzie o to konkretne, dla spokoju duszy lepiej nie szukać jego sekretów zbyt wytrwale - jej spojrzenie powędrowało ku szklance stojącej tuż przed Kevinem, po czym na jego samego. - Chcesz tego czy nie i tak poznasz je w swoim czasie.

Kevin powędrował za jej spojrzeniem, przez chwilę zastawiając się co dokładnie może to oznaczać.

-Cóż Rosjanie mają takie powiedzenie raz maty rodyła … chociaż mogli się pomylić, co do umierania tylko jeden raz - obrócił szklankę w ręce, po czym jakby zrezygnował z zabawy i ponownie położył ją na stole

-Co teraz? Mam nadzieję, że nie odrywam cię od zbyt ważnych zajęć, dla moich problemów -

- Twój ojciec zapłacił mi wystarczająco, bym mogła spędzić tu nawet cały dzień - podniosła się ze swojego krzesła. - Ponieważ jednak nie mogę bardziej ci pomóc, mam zamiar wykorzystać resztę danego mi czasu tylko dla siebie.

-Oczywiście. Życzyłbym ci szczęścia pani, ale chyba tego jednego masz w nadmiarze. Dlatego pozwolę sobie trochę samolubnie, życzyć abyśmy spotkali się ponownie, w lepszych okolicznościach - poczekał, aż bogini opuści bar. Wiedział już co musi zrobić, miał jednak trochę czasu. Chciał się przygotować na spotkanie ze sfinksem … odłożył pustą szklankę na bar i ruszył w stronę wyjścia …

Na cmentarz chciał udać się pod osłoną nocy. Z kilku powodów, przy tym co zamierzał nie chciał mieć żadnych świadków. Po drugie, w razie gdyby nie podołał zadaniu sfinksa, nie chciał narażać postronnych osób. Jednak, jeżeli ktokolwiek miał odpowiedzieć na zagadkę, to przecież tylko on? Na wszelki wypadek lepiej było się jednak przygotować. Biblioteka musiała mieć wiele ksiąg z zagadkami, lepiej było je przejrzeć. Chociaż istniała mała szansa, żeby stworzenie zadało mu jedną, którą już gdzieś znajdzie, to przynajmniej dowie się o nich więcej. Pozna sposób myślenia je zadających i może będzie mu łatwiej znaleźć prawidłową odpowiedź ... miał jeszcze nadzieję, że cmentarz nie będzie chroniony ... chociaż to akurat nie powinno stanowić większego wyzwania ... wolałby jednak być tam całkowicie samemu ...

Otworzył drzwi i ponownie znalazł się na ulicach Bostonu ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172