Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-04-2012, 22:28   #1
 
Sarameda's Avatar
 
Reputacja: 1 Sarameda nie jest za bardzo znanySarameda nie jest za bardzo znanySarameda nie jest za bardzo znanySarameda nie jest za bardzo znanySarameda nie jest za bardzo znany
(autorski storryteling)GotA

Tak tylko na wstępie: rysunki nie wszystkie należą do mnie, ale dzięki nim, Wam, moi drodzy, będzie łatwiej zobaczyć jak wyglądają poszczególne osoby/miejsca itd w mojej sesji. Dlatego, co do moich rysunków, to prosiłabym, aby nikt ich nie kopiował bez mojej zgody, zaś co do wykorzystanych cudzych rysunków, nie przywłaszczam sobie żadnych praw, służą tylko jako dekoracja, mająca na celu, przybliżenia graczowi wizji mojego wyobrażenia danego miejsca. Zarzucam jeszcze raz wstęp, żeby nie skakać za każdym razem do rekrutacji, w celu przeczytania wstępu. Podaję linki do muzyki, którą można słuchać, w czasie odpisywania na posty i czytania sesji, bo przecież muzyka to też pomaga w odpisywaniu i nadaje ten wspaniały klimat:

Wrzuta.pl - Shining tears x Wind opening song

Wrzuta.pl - [ Slayers Revolution ] ~ OP _Plenty of grit_ ~ Full Version

Wrzuta.pl - Colors of the Heart Full



Wstęp



Midgard

Midgard to kraina zamieszkana przez ludzi i straszliwe potwory, które uciekły zarówno z
Niflheim, jak i z Asgardu. Bogowie są głównymi świadkami dziejów ludzkości, jak i są czczeni przez nich. Jednak trzy Norny, już czują, że zbliża się przyszłość, gdyż Czarny Wicher zaczął wiać po raz kolejny. Nikt jednak, jeszcze nie zwraca na to uwagi, gdyż żadne znaki, ani te na niebie, ani te na ziemi, nie wskazują na to. Mieszkańcy Fayon już od dawna nie zaznali spokoju, gdyż wszyscy przygotowują się na powrót córki Lorda Irine- Iris Irine. W ty czasie, pewna wojowniczka, Fenris Fenrir, poszukuje Baldura, jednak po piętach depcze jej jedna z Walkirii.
-Mieszkańcy Feyon, jeszcze jakiś czas zaznają spokoju…- młoda kobieta, o dziwnej koronie uplecionej z białych włosów, ubranej w długą czarnosrebrną suknię, sięgającą do ziemi, zaś jej delikatnie dłonie dotknęły wielkiej klepsydry w wrzecionie, o wiecznie przesypującym się piasku, aby widniała równowaga.- Jeszcze tylko trochę…- kobieta zamknęła oczy, zakrywając je, zdawać by się mogło, że ma jakiejś szesnaście- siedemnaście lat.
-Obiecany dzień się zbliża…- druga kobieta, starsza od pierwszej, ubrana w prostą jasnoniebieską suknię o srebrnych obręczach, a na jej głowie widniał diadem z odstającymi końcówkami, zakrywającymi tył głowy
-Nareszcie…- trzecia, która wyglądała na dwudziestosześciolatkę, ubrana była w czarno-srebrno- niebieską suknię, ze srebrnymi obręczami.
-A oni przybędą z innego świata i nam dopomogą…- ta pierwsza, dotknęła wielkiej klepsydry, w której tlił się niewielki płomyczek o białym kolorze.

Planeta Ziemia, jedno z miast na planecie


W szarym świecie, w którym na ogół nic nie kończy się szczęśliwie, ale jednak bywa na odwrót, życie toczy się spokojnym, dla niektórych nawet szybkim, trybem. Ludzie stojący w korku, biegających po ulicach, siedzących w biurach i szkole, nie wiedzą, że jeszcze trochę, a ich życie się bardzo, ale to bardzo zmieni. Ktoś, z odległego świata ich obserwuje, ale on jest tutaj, w naszej rzeczywistości, przybył z daleka, w poszukiwaniu tej jedynej piątki.
-Panie Mirion, czy to na pewno dobry pomył? Czy oni tutaj na pewno są?- młody chłopak, o czarnych włosach, krótko przyciętych, ubranym w bardzo dziwny, kolorowy strój, przypominający połączenie stroju kleryka z magiem, trzymał w ręku tackę z porcelanowym czajniczkiem i filiżanką wraz z cukiernicą, a jego zielone oczy patrzyły na cień, siedzący przy wielkiej kryształowej kuli.
-Jestem tego pewien…tutaj, drogi Mirionie, czas płynie znacznie szybciej niż u nas…-odpowiedział młodzieńcowi, basowy, acz spokojny ton-…postaw moją herbatkę o tutaj…-postać wskazała palcem na miejsce obok, a można było wywnioskować, że jest to dość stara osoba, po sporej ilości zmarszczek na dłoni.-…jestem już stary, ale tutaj na szczęście, jeszcze trochę sobie pożyję…
-Dziadku!- chłopak postawił tackę i położył rękę na ramieniu starszego mężczyzny, który teraz się uśmiechał- Ty już masz prawie tysiąc lat! W tym świecie nikt tyle nie żyje! Jak ja bez ciebie ich odnajdę?
-Spokojnie mój wnuku. Jesteś mądry i dorosły, więc na pewno dasz sobie radę, poza tym, rozmawiałem już z Nornami i Thorem…Przyślą ci do pomocy jedną osobę, najlepszą wojowniczkę, która będzie bronić ciebie i naszych wybrańców…Ragnarok nie może powtórzyć się po raz kolejny…- starszy mężczyzna wstał.
Jego sylwetka była przygarbiona, opierał się o laskę, na głowie prawie w ogóle nie było widać włosów, no może niewielki mieszek, ubrany był w strój nadwornego maga. Oczy starca były ciepłe, mimo że był on niewidomy.
-Dziadku…powiedz mi…- Mirion usiadł na krześle, naprzeciwko kryształowej kuli- Jak to możliwe, że widzisz przez kulę, skoro od tylu lat jesteś niewidomy?
-Mój drogi wnuczku…nie wszystko możesz zobaczyć oczami…zapamiętaj to sobie…- dziadek stuknął wnuczka laską w głowę- Jesteś jeszcze za młody by to zrozumieć…ale zapamiętaj jeszcze coś…prawdziwy mag używa serca i swojego szóstego zmysłu, by cokolwiek odnaleźć…a teraz…jeśli bym cię prosił…skocz do sklepu po kremówki…mam ochotę jeszcze raz zakosztować ich smaku…
-Dziadku…- chłopak się skrzywił, ale bez zbędnych ceregieli udał się do sklepu, a używając magii, sprawił, że ubrany był w najnormalniejszy strój naszych czasów.

-Oni muszą tu gdzieś być!- mężczyzna, o dość ostrym makijażu, ubranym w obcisłą skórzana kurtkę i spodnie o butach na obcasach, szedł ulicami miasta w towarzystwie dwóch pięknych kobiet, do tego podobnych do siebie jak dwie krople wody, czarne długie włosy, krótkie czerwone bluzeczki i spódniczki, które odsłaniały zgrabne nogi kobiet i długie kozaki.- Ten stary głupiec nie zniweczy moich planów!- machnął ręką, a stojący obok kosz na śmieci podleciał ku górze, wysypując swą zawartość na chodnik.
Przechodnie szybko zaczęli schodzić mu z drogi.
-Panie Loki-odparła pierwsza z dziewczyn-…Niech się pan nie denerwuje, złość urodzie szkodzi…
-Miriam…ty zawsze o mnie tak dbasz.- Loki pocałował ją namiętnie w usta- Samiriam, ty też o mnie dbasz…-klepnął drugą z bliźniaczek w pupę- Jak się cieszę, że mam dwie najlepsze uczennice magii, do tego bliźniaczki, po swojej stronie. Teraz tylko trzeba znaleźć tego starucha, żeby pan Arymon był zadowolony.- Loki zacisnął pięść, a pierścienie na jego rękach zalśniły.
Jedna z dziewczyn nagle zaczęła poruszać nosem jak pies, spojrzała na swoja siostrę i obie zamieniły się w dwa piękne psy husky, z tym że to co je różniło były oczy- obie miały różnokolorowe, ale były to lustrzane odbicia(Mir miała lewe zielone, niebieskie prawe a Sami na odwrót).
-To ten dzieciak…czuję go, jest gdzieś blisko…- odparła Mir
-Wnuczek tego staruszka powiadacie…jeszcze lepiej, sam do nas przyjdzie.- Loki bezczelnie się uśmiechnął.- Prowadźcie, moje panie…

Starszy mężczyzna siedział u siebie, w ulubionym fotelu przy kominku i rozkoszował się jakaś lekturą, niestety, książka była tak stara, że nie było widać tytułu, ale na pewno było to coś dla niego ważnego, skoro miał uśmiech na twarzy. Nagle mężczyzna uniósł szybko głowę ku górze i zmrużył oczy.
-Loki…- odłożył książkę wziął swoją laskę i ustał na środku i stuknął swoja laską w podłoże, a ta zamieniła się w wijący gadzi ogon.- Jak ja dawno tego nie robiłem…
Ogień tryskał w kominku, a na cieniu, jaki padał na ścianę, można było zauważyć, że staruszek zamienił się w wielkiego węża morskiego i bardzo szybko zniknął, odlatując.
Nad miastem, można było widzieć wielkiego węża morskiego, który jakby pływał w powietrzu. Jego łuski lśniły wszystkimi kolorami tęczy, zaś oczy były niczym oczy polującego zwierzęcia, jak tylko wypatrzył swój cel zapikował w dół. Loki już był gotowy na to, więc odsunął się i pokazał zakneblowanego młodzika.
-Spójrz Lewiatanie, mam twojego wnuka…czy aby na pewno chcesz walczyć?- Loki bezczelnie się oblizał i uśmiechnął, pokazując rząd białych zębów.
-Mirion!- Lewiatan wylądował na ulicy, miażdżąc przy tym kilka samochodów.
Ludzie a to uciekali, a to stali i przysłowiowo gapili się na tą cała scenę, a jak Lewiatan przybrał postać przygarbionego staruszka, to jeszcze bardziej się dziwili.
-Wiesz…nie skrzywdzę twojego wnuka, ale ty pozwolisz się zabić!- Loki wyprostował rękę i skierował ją w stronę Lewiatana i mimo, że nie było widać żadnej energii wypływającej z jego dłoni, staruszek złapał się za gardło i zaczął się dusić.
-DZIADKU!- Mirion zaczął się wyrywać, ale jak na kobiety, bliźniaczki były na tyle silne, by go utrzymać.- DZIADKU!
-Zamknij się dzieciaku! Nikt nie zniweczy planu Arymona, o kolejnym Ragnaroku…ale tym razem to dotknie i ten świat! Świat przebrzydłych ludzkich istot, które nie mają prawa w żaden sposób istnieć! Jak zniszczymy jeden i drugi świat i pozbędziemy się go z ludzi, zostaną tylko czyści i magiczni!
-Schyl się dzieciaku!
-Co?!- Mirion, na te słowa, mimowolnie schylił głowę, a bliźniaczki nie, bo nie wiedziały co się dzieje, więc szybko dosłownie, straciły głowę.
Młodzik kłapnął tyłkiem na chodnik, przełknął ślinę i patrzył na dziwną postać, stojącą tyłem do niego.
-Jesteś jeszcze szczeniakiem…masz szczęście, że zdążyłam, w miarę na czas…
-Kto śmie…?! Ty?!- Loki szybko odwrócił się w stronę tajemniczej osoby, dalej jednak kontrolował umieranie Lewiatana lewą dłonią, zaś prawą dłonią, zrobił ruch kulisty i stworzył ognitą kulę i rzucił w postać, ale ta odbiła ją wielkim mieczem, o prostej klindze, na którym przewiązała była czerwona tasiemka.
-Pudło, Loki…- jak postać wyszła z cienia, okazało się, że jest to dziewczyna, w białej bluzce, seansowej kurtce i spodniach, w glanach, z okularami na nosie, przez które patrzyły niebieskie oczy, blond włosami, krótkimi, bo ściętymi do ramiona, na rękach miała rękawiczki bez palców.- Kopę lat…- poruszyła swym wielkim mieczem i stanęła w pozycji gotowej do ataku-…Przekaż Arymonkowi, że jego plan się nie uda, odnajdę Strażników i nie pozwolę na kolejny Ragnarok!- dziewczyna zaatakowała przeciwnika, a ten w ostatniej chwili się odsunął i odskoczył w bok.
-Sarameda Hakte…no proszę…a twój tatuś, wie że tutaj jesteś?- Lok spojrzał na nieprzytomnego Lewiatana- Jego i tak już niedługo tu nie będzie, więc…moje zadanie wykonanie…przynajmniej na razie…-Loki wyprostował się i zakręcił, zamieniając się w pył paskowy, który powędrował z wiadrem daleko na północ.
Sara podbiegła do leżącego mężczyzny, wkładając swój miecz do pochwy na plecach.
-Lewiatanie, obudź się, jesteś nam potrzebny, bez ciebie nie odnajdziemy Strażników…
-Dziadku!- Miron podbiegł do leżącego i przytulił się do niego, jak tylko kucnął.- Dziadku!
-Nie płacz…ja jestem już stary…ale pamiętaj…jestem kimś kto może niczym Feniks narodzić się z popiołów…
-Dziadku! Nie!
Mężczyzna zaczął świecić jasnym światłem. Popatrzył swoimi oczami na wnuka i uśmiechnął się, by po chwili zamienić się w smocze jajo. Mirion przytulił je mocno do siebie.
-Dziadku…
-Wstawaj chłopcze, musimy odnaleźć Strażników…Arymon nie będzie czekać…sam zacznie ich szukać, żeby ich zabić i doprowadzić do Ragnaroku…
Mirion wstał obejmując mocno gadzie jajo i popatrzył na Sarę.
-Jak ich znajdziemy?
-Nie wiem jak to możliwe, ale mam wrażenie, że jeden z nich jest gdzieś blisko…bardzo blisko…jest w tym mieście…
Wiatr tylko zawiał tajemniczo niosąc kilka zielonych liści gdzieś w dal.




Rozdział 1

Nie ważne w jakim miejscu na Ziemi, w jakim miejscu we wszechświecie, wszyscy wybrańcy, którzy jeszcze nie wiedzą kim są i o sobie nawzajem, poczuli coś bardzo dziwnego. Mieli wrażenie jakby dziwny impuls przeszył ich głowę niczym włamywacz umysłów, który za wszelka cenę chce się dostać do najdalszych zakamarków świadomości, aby zbudzić to, co jest uśpione od wielu wieków. Każdy z nich, bez względu na płeć, rasę czy wyznanie, zobaczył przed oczami przecudowny obraz, jakby ze snu. Błękitne niebo, po którym sunęły niczym statki na morzu, białe chmury, na tle których zarysy szybujących ptaków był niczym muśnięcie czarnego pędzla, gdzie malarz sprawił, ażeby jego dzieło ożyło. Zielona trawa zdawała się być dopiero co porośnięta, do tego szum na wietrze był jak delikatny szelest kartek. Słoneczne promienie okalały lico każdego z nich, mimo, że byli w tym samym miejscu nie potrafili się zobaczyć, jedyne co wdzieli to zarysy pozostałych, to wszystko. Dziwna melodia docierała do ich uszu, ale sprawiała takie przedziwne uczucie, jakby robiło się lżej na sercu, do tego ciągnęła w ową stronę niemiłosiernie. Kierowani hipnotycznymi dźwiękami dotarli do wielkiego jeziora, które pod wpływem słońca wyglądało jak posypane brokatem. Dookoła rosło wiele różanych krzewów, a na wysepce prowadzącej ku środkowi rozlewiska, na skale siedziała postać, to ona wygrywała tą przecudną melodię. Nagle jednak zaprzestała grać i dało się zauważyć, jak tylko wybrańcy podeszli bliżej, że jest to mężczyzna ubrany w dziwny biały płaszcz, ze złotymi obszyciami wkoło szyi i u dołu, po prawej stronie naszyte ma duże liście, które lśnią tak ,jakby były posypane brokatem. Jego włosy są mają dwa kolory, od czubka głowy do ucha są żółte, zaś pozostała cześć jest czerwona, a grzywka z jednej strony delikatnie ścięta, z drugiej bardziej na ostro, co do kolczyków, to każdy inny. Ten z prawej strony jest złoty, wiszący z listkiem, takim samym jak te na płaszczu, zaś z lewej strony ma dwa złote koła. Wybrańcy mogli zobaczyć, że mężczyzna wstaje i chowa coś pod płaszcz. Odwraca się w ich strony, a jego oczy są całe niebieskie, w ogóle nie maja źrenic, dopiero po chwili, oni, mogą zrozumieć, że dziwna maja do czynienia z niewidomym. Wyciągnął do nich ręce, na których założone miał zielone rękawiczki bez palców, ze złotymi obszyciami i uśmiechnął się.
-Witajcie, w końcu Was odnalazłem…
Nie otwierał ust, a mimo to oni mogli go usłyszeć, jednak próbując zobaczyć pozostałych dalej widzieli tylko zarysy postaci, nic więcej. Przysłuchiwali się dziwnemu rozmówcy, który nie ruszał się ani na chwilę, dopóki na jego ramieniu nie zasiadł dziwny ptaszek. Z jego łebka wychodziło kilka dziwnych paskowanych piórek, jego dziobek taki jakiś długi i lekko spłaszczony, oczka zaś lśniły na zielono, co nie pasowało do jego ubarwienia, cały niebieski, a jego ogonek jest długi i pasiasty, jak te pierze na łebku. Potrząchał łebkiem, jak tylko został podrapany po nim.
-Jestem Oracle, Boska Wyrocznia…-przedstawił się rozmówca i uśmiechnął- Jesteście wybrańcami…tylko wy jesteście w stanie zapobiec Apokalipsie…drugiemu Ragnarokowi, które grozi nie tylko Niebu i Piekłu, ale także i waszym światom…zły duch Arymon, przebudził się z wielotysięcznego snu…a raczej ktoś go uwolnił…- pokazał palcem na wybrańców-…już kiedyś z nim walczyliście…dawno, dawno temu…ale z każdym nowym wcieleniem zapominaliście o tym…czas się obudzić…musicie się obudzić…inaczej…- ptaszek odleciał z jego ramienia w stronę słońca, a Oracle popatrzył za nim i jakby posmutniał, a następnie znowu na nich twarz skierował-…inaczej nastąpi koniec…świat jaki znacie przestanie istnieć…nie patrzcie na mnie jak na kogoś kto postradał zmysły…jaki cudem mogę widzieć?…nie zawsze da się zobaczyć wszystko oczami…czasem trzeba też czuć sercem…nie mam za dużo czasu, aby wam wszystko wyjaśnić…za trzy dni przyjdą po was…przygotujcie się…
Po ostatnich słowach mężczyzny cały krajobraz, poza rozmówcą, bo ten rozpłynął się niczym wiatr, rozbił się niczym lustro, które zostało uderzone kamieniem i nastała ciemność. Każdy z nich, tuż po otwarciu oczu znowu ujrzy swój świat, w którym dosłownie na ułamek sekundy zatrzymał się aby ujrzeć dziwnego mężczyznę o imieniu Oracle.


-Zieeew!- Sarameda leżała na dachu jednego z budynków i podziwiała płynące po niebie błękitne, puchate owieczki- Co za nudy…- usiadła nagle po turecku i popatrzyła na leżący obok miecz.-…
-Saro, nad czym tak myślisz?- Mirion usiadł obok niej tuląc gadzie jajko.- Wiesz, gdzie ich znaleźć?
-Tak wiem, znalazłam ich…-dziewczyna wyjęła z kieszeni małą kulkę i pokazała młodzieńcowi pięć istot-…to oni, ale i tak musimy czekać jeszcze trzy dni…trzeciego dnia otworzy się Kanał Świetlny we wszystkich światach i będziemy mogli ich przetransportować do Midgardu, do Świątyni Breidablik…
-Do świątyni Baldura?- Mir się zdziwił, bo słyszał o tym miejscu, są to teraz ruiny, ale jednak zobaczyć jedno ze świętych miejsc Midgardu, to jest coś.
-Do tego jednak czasu, musimy siedzieć tutaj…-dziewczyna wstała, schowała miecz do pochwy na plecach-…chodź, znalazłam fajną budkę z lodami…
-Lody? Nie jadłem jeszcze tego. Dobre to?- Mirion spojrzał jej w oczy.
-Sam się przekonasz.- Sara posłała mu uśmiech, po czym oboje zniknęli w drzwiach prowadzących na dach.
 
__________________
In vitae non oportet quod semper sit ratione ducitur, sed duci debere cor czyli W życiu nie zawsze trzeba kierować się rozumem, lecz trzeba kierować się sercem
Sarameda jest offline  
Stary 15-04-2012, 19:39   #2
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Próbował oddychać głęboko i regularnie, ale im bardziej się starał, tym w efekcie gorzej mu wychodziło. Widocznie nie w każdej sytuacji można przybrać na zawołanie iluzję wewnętrznego opanowania i spokoju ducha, korzystając z wachlarza szeroko znanych, "sprawdzonych" trików. Noel westchnął do siebie cicho i z trudem przecisnął się przez stojący w przejściu gęsty tłum snobów. Wystąpił naprzód i gdy jego pole widzenia zwiększyło się wystarczająco, by móc bez przeszkód przeszukać wzrokiem salę, znalazł zarezerwowany w jej rogu stolik dla dwóch osób. Był jeszcze pusty, co nieśmiało podszepnęło mu, że być może będzie mieć jeszcze trochę czasu na ostateczne przygotowanie się do spotkania. To dobrze. Kolejny raz sprawdził niespokojnym ruchem czy pudełeczko tkwi bezpiecznie w prawej kieszeni pożyczonej marynarki i w końcu zajął wybrane miejsce.

Restauracja była koszmarnie droga, ale odznaczała się za to wysoce pożądanym w tych okolicznościach romantycznym klimatem. Dominował delikatny, przyjemny przepych, uzyskany poprzez mnogość motywów kwiatowych oraz różnorodność nieco prowincjonalnych i myśliwskich akcentów - wszechobecnych w tradycyjnych dekoracjach, które ozdabiały każdą wolną przestrzeń. Noel przesunął wzrokiem po niezaprzeczalnie eklektycznym wystroju sali. Wbrew pozorom świetnie to ze sobą współgrało, ale nie wiedział, czy i Jean się spodoba. Pomimo powierzchownej skromności, podświadomie żywił skrytą nadzieję, że będzie prawdziwie oczarowana.




Nie spóźniała się, to on przyszedł za wcześnie. Po trosze z konieczności, a po trosze dla zabicia czasu wdał się z kelnerem w krótką pogawędkę na temat menu i polecanych dań. Zapewne nie uzyskałby od niego wiele konkretnych informacji, gdyby ten nie poszedł po bardziej doświadczonego kolegę, który dysponował znacznie większą wiedzą na temat składu poszczególnych posiłków oraz występujących w nich alergenów. Noel na pewno nie miał w planie na dziś żadnej katastrofy, czy bezzwłocznych interwencji pogotowia. Wzdrygnął się na myśl o Jaenelle odjeżdżającej na noszach po posmakowaniu niewinnie wyglądającej dekoracji ze startych orzechów.

Po skończeniu rozmowy podziękował rozmówcy za doradę, po czym zwrócił uwagę na gwałtowny ruch otwierających się drzwi. Odwrócił się, tak jak za każdym razem ciekaw, czy tym razem ujrzy w nich znajomą sylwetkę.

Jaen. W całej swej okazałości. Zdawało mu się, że wyróżnia się na tle innych ludzi autentycznym, zewnętrznym blaskiem, czy swoistą aureolą bogini, jaką w istocie dla niego była. Zdjęła płaszcz, po czym posłała mu promienny uśmiech, a jej widok rozwiał wszelkie wątpliwości i niepewność z serca Noela.

*

Chłopak powiódł wzrokiem po kelnerze oddalającym się z lwią częścią jego miesięcznej pensji instruktora pływania. Talerze po pysznych, sycących posiłkach też zniknęły bez śladu, zastąpione lakonicznym paragonem i jakże pretensjonalnymi imitacjami młynków, snopków, czy przepiórczych jaj. Kątem oka zauważył, że Jaen wyciera usta. Na początku, po ujrzeniu cennika, nalegała by wyjść, ale w końcu dała się przekonać i została, nie rezygnując wcale z pielęgnowania rosnącej w niej podejrzliwości. Noel jednak nie złamał się i ani słowem nie wspomniał z jakiej okazji się spotkali. Wiedział, że wkrótce będzie musiał, ale każda okazja nie wydawała się być tą odpowiednią. Może "ten moment" czekał dopiero pod Wieżą Eiffle'a po tygodniu spędzonym w Paryżu? Albo na pełnym morzu, po przyjemnościach luksusowego rejsu? Wzdrygnął się. Po katastrofie Isobel wolał nie wchodzić na pokład z nikim bliskim.

Po skończonej kolacji zdecydowali się przespacerować wzdłuż wysokiego, skalistego brzegu morza. Plaża była położona niedaleko restauracji, ale do jej piaszczystej części, znacznie przyjemniejszej i wygodniejszej, prowadziła droga wystarczająco długa, by nie chciało się nią iść. Toteż skierowali się w drugą stronę w kierunku mola.

Słońce do końca jeszcze nie zaszło i Noel rozkoszował się jego ostatnimi promieniami. Powoli chłodniało, zwłaszcza gdy wiatr zaczął mocniej wiać, ale on tego zupełnie nie odczuwał, rozproszony przez sekretne pulsowanie dłoni Jaenelle, ściśniętej w jego własnej. Przystanęli dopiero, gdy doszli do końca pomostu. Zamknął oczy, smakując w ustach słony, irlandzki wiatr, po czym pocałował ją delikatnie w policzek. Słodko zaskoczona, obróciła się do niego z niepewnym uśmiechem.
Już nie ma odwrotu. Przyklęknął.

- Jaenelle… - wyciągnął z kieszeni pudełko, otworzył je. Nie był pewny, czy się rumieni, ale w każdym razie miał nadzieję, że tego nie widać. - Wyjdziesz za mnie?

Bał się spojrzeć w górę. Chwila słabości. Czekał. To był najważniejszy moment w jego życiu, ale trwał za długo. O sekundę. I drugą. Trzecią.

- Och… - przełamała milczenie. Pudełko zaczęło ciążyć, jakby ważyło tonę. - Nie wiem co powiedzieć.

Noel się nie odezwał, skoro nie wiedziała, co powiedzieć.

- Daj mi trochę czasu, dobrze...? - zaczęła niepewnie. - Wiem, pewnie nie takiej reakcji oczekiwałeś… - westchnęła. - Boże, powinnam się domyślić.

Wstał. Faktycznie, zdawała się być w szoku.

- Noel, przecież jesteśmy tacy młodzi… Jeszcze będziemy mieć na to tyle czasu. Przecież jutro dopiero składam papiery do Dublina, nie będziemy przecież wiecznie tkwić w tej dziurze. Całe życie jeszcze przed nami. Muszę też porozmawiać z ojcem…

- Tak, bo jego zdanie nagle zaczęło cię tak bardzo obchodzić… - zaczął odchodzić w kierunku barierki. Sprawnym ruchem przeskoczył i usiadł na niej, tyłem do Jaenelle.

- Weź się nie obrażaj. Daj mi trochę czasu, wracam za trzy dni. Nie wiem co mogę więcej powiedzieć… - westchnęła, rozkładając ręce.

- Wcale się nie obrażam. Wszystko rozumiem, naprawdę.

W rzeczywistości nic nie rozumiał. Jeśli go kochała, nie powinna mieć wątpliwości. Poczuł swojego rodzaju bolesne napięcie, stopniowo narastające. Jakby ktoś próbował przedrzeć się niewidzialnym wiertłem dentystycznym przez jego czaszkę. Było to coś nowego - głowa rzadko go bolała. Widocznie uznała, że teraz jest na to odpowiednia pora.
Ale nie, nie była. Wiatr się nagle wzmógł, a fale jakby przybrały na sile.

- Noel, wracaj stamtąd, jest zbyt niebezpiecznie. Choć, wracajmy do domu. Noel!

Chłopak westchnął i zarzucił nogami, by z powrotem stanąć na podeście, ale poręcz okazała się zbyt śliska. Poczuł, jak wysmykuje mu się z rąk.

Spadł.

***


Cet air qui m'obsède jour et nuit
Cet air n'est pas né d'aujourd'hui
Il vient d'aussi loin que je viens
Traîné par cent mille musiciens



Ale w rzeczywistości wcale nie spadł. Wręcz przeciwnie - leżał bezpiecznie na ciepłej, suchej trawie, a słońce zdawało się wypalać na jego skórze spokój, komfort i zadowolenie. Drobne prądy letniego wiatru ochładzały go, a chmury nad jego głową formowały się w kształty, jakich nawet najbardziej wybujała wyobraźnia nie zdołałaby wyimaginować.

Nie był sam. Czuł przy sobie obecność istot tak znajomych, tak bliskich, a jednocześnie zbyt odległych i nierzeczywistych, by to uczucie mogło być autentyczne. Chciał z nimi porozmawiać, ale dźwięk jego głosu zdawał się omijać mgliste postacie i trafiać jedynie do otaczającego je gąszczu wspaniałych, wysokich drzew i słodkich, owocowych krzewów. Noel nie wątpił, że był w raju.

Przez wiatr, lub może przez sygnały jakiejś wyższej, eterycznej percepcji, do jego uszu docierały słodkie nuty antycznej melodii, za którą, jak wnet sobie uświadomił, tęsknił całe życie. Wdzierała się do jego serca, wwiercała w umysł, docierając zarówno do najmroczniejszych, jak i do najbardziej jasnych i prawych fragmentów jego jaźni. Pojedynczy głos instrumentu, stanowiący jakby najbardziej organiczną tkankę rzeczywistości, spleciony w najbardziej intymne warstwy uniwersum, zdawał się być wygrywany przez sto tysięcy muzyków, a może tylko jednego - Noel nie potrafił się zdecydować. Wiedział jedynie, że musi odnaleźć jego źródło.

- Jaen, chodź… - mruknął ciepło, wyciągając otwartą dłoń w bok i oczekując na znajomy uścisk.

Ale Jaen nie było.

*

- Witajcie, w końcu was odnalazłem…

Noel zaczął się zastanawiać, czy postać, która przed nim widniała, była pewnego rodzaju bogiem, elfem a może odmianą syreny… Jednak to nie miało znaczenia, liczyła się tylko ta melodia. Nie śmiał mu przerywać, ani prosić, by zaczął ją znów wygrywać.

- Jestem Oracle, Boska Wyrocznia… - rozmówca przedstawił się i uśmiechnął. Noelowi nie przyszłoby do głowy kwestionować prawdziwość jego słów, w tym momencie zawierzyłby we wszystko, bez względu na to, co mężczyzna by nie powiedział.

- Jesteście wybrańcami - zaczął lakonicznie. - Tylko wy jesteście w stanie zapobiec Apokalipsie, drugiemu Ragnarokowi, które grozi nie tylko Niebu i Piekle, ale także i waszym światom. Zły duch Arymon przebudził się z wielotysięcznego snu. A raczej, ktoś go uwolnił…

"My? Wybrańcami?" Oracle zdawał się czytać w jego umyśle, bezzwłocznie zaczynając wyjaśniać tę kwestię.

- Już kiedyś z nim walczyliście… - wskazał na nich palcem. - Dawno, dawno temu… Ale z każdym nowym wcieleniem zapominaliście o tym. Czas się obudzić. Musicie się obudzić… inaczej - ptaszek, którego Noel, pochłonięty postacią wyroczni, dopiero teraz dostrzegł, odleciał z jej ramienia w stronę słońca. - Inaczej nastąpi koniec. Świat, jaki znacie, przestanie istnieć. Nie patrzcie na mnie jak na kogoś, kto postradał zmysły.

Noel wcale nie patrzył na niego w ten sposób, nie wiedział jak inni…

- Jakim cudem mogę widzieć? Nie zawsze da się wszystko zobaczyć oczami… Czasem trzeba też czuć sercem. Nie mam za dużo czasu, aby wam wszystko wyjaśnić - zgrabnie ukończył temat. - Za trzy dni przyjdą po was. Przygotujcie się.

Noel zamknął oczy. "Przygotujcie się".

Spróbował zaczerpnąć powietrza, ale zamiast tego zaczął się dusić…

***


I w rzeczywistości się dusił. Lodowata woda obmywała całe jego ciało - od stóp do głów. Wzdrygnął się gwałtownie, dzięki czemu szybko otrzeźwiał. Musi się wydostać. Musi płynąć w górę. Mógłby przysiąść, że przez morską toń widzi rozpaczliwie wyciągniętą w jego kierunku dłoń Jaenelle.

Zaczął wykonywać regularne ruchy rękami, starając się wypłynąć w górę.

Lecz tak szybko zaczął słabnąć...
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 15-04-2012 o 20:20.
Ombrose jest offline  
Stary 15-04-2012, 22:46   #3
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Cisza... Właśnie w tym momencie nastała cisza, tak głucha tak dziwna... Iż niemal ma się wrażenie że wszystko dookoła umarło. Jedyny dźwięk jaki dochodził był wydawany przez stary zegar który wisiał niedaleko. Młody chłopak przyglądał się w przerażeniu temu, co się właśnie przed chwilą wydarzyło - nie było to normalne, takie coś nie miało prawa bytu. Ukazała się przed nim postać, niemalże jak odbicie lustra spoglądająca tym samym wzrokiem, mająca ten sam grymas twarzy. Jedyna różnica tkwiła w ubiorze, gdyż drugi osobnik odziany był w stanowczo za duże ubrania, jednak to nie miało żadnego sensu.

Mimo iż nie był to pierwszy raz Lucasa, tym razem i On się przeraził, nigdy tego nie czuł nie czuł takiego ciała, nie dostrzegał swojej obecnej sytuacji, nie mógł tego pojąć, dlaczego takie dziwne.. Czuje się niezwyciężony, potężny, wspaniały. Jednak jego odczucia szybko zmieniły się kiedy uświadomił sobie że historia zatacza błędne koło, a tym razem może nie być jej jedyną ofiarą. Nie miał pojęcia co powinien zrobić, jego serce zaczęło bić dużo szybciej krople potu pojawiły się na czole a przejmujące spojrzenie chłopaka nie dawało mu spokoju. Musiał przerwać te sytuacje gdyż coś strasznego właśnie działo się na dole, chciał pomóc jednak tym razem wiedział że jest bez wyjścia.

- Posłuchaj mnie... Twoi rodzice, właśnie zginęli. - Powiedział ciężko - Jeśli zejdziesz na dół, spotka Cię taki sam los, nie jesteś człowiekiem to pewne. Jednak nawet Ty nie poradzisz sobie, wiem ! Wiem że mi nie ufasz, dlatego nie będę Cie powstrzymywał ale proszę Cię nie lekceważ tego ostrzeżenia.
- K-kim... Nie ! Czym Ty JESTEŚ ! - Jego ton był niezwykle poważny, można powiedzieć że bardzo stanowczy ale w jego głosie dało się odczuć strach

Duplikat nie odpowiedział, zamknął oczy po czym niezwykle mocnym ciosem uderzył go w głowę. Nie zdawał sobie sytuacji z obecnego stanu, tak więc chłopak przeleciał przez pokój ciężko opadając na podłogę. Było to niezwykle głośne, dlatego też napastnicy którzy znajdowali się na parterze z pewnością uświadomili sobie o czyjejś obecności na górze. Duplikat podniósł lekko omdlałego chłopaka po czym wepchnął go do pierwszej lepszej szafy. Widział że jeśli będą przeszukiwać dom to i tak go znajdą, jednak być może skupią się na nim samym. Nie było to najmądrzejsze wyjście, aczkolwiek nie potrafił myśleć trzeźwo w takich sytuacjach. Zaczął szybko zrywać cenniejsze to pamiątki, takie które to da radę pochować w kieszeniach, robił to do czasu aż jeden z napastników nie zbliżył się na piętro. Wtedy jego serce niemal znalazło się w gardle... Było już za późno, ujrzeli go

- To złodziej ! - Wykrzyknął mężczyzna, po czym odbezpieczył broń. Nie było sensu z nim walczyć, jedynym wyjściem było wyskoczyć z okna. Nie było to mądre jednak nie miał innego wyjście. Ruszył jak poparzony nim uzbrojony mężczyzna zdołał unieść karabin. Ten kawałek drogi wydawał mu się nieskończenie długi a sam wyskok czymś niezwykłym, niestety nie udało mu się utrzymać równowagi i spadł na ziemie prosto twarzą. Jednak przez stres nie odczuł zbytnio bólu i rzucił się do ucieczki z posesji. Nie padły z nim żadne strzały, aczkolwiek całą drogę do domu przebył w niezwykle szybkim tempie. W bardzo niezwykle szybkim tempie.

W swojej teraźniejszej formie, był niezwykle szybki a nos który powinien być co najmniej złamany był już stosunkowo w dobrym stanie... Zdołał dostać się do wieżowca gdzie wynajmuje pokój niestety była tutaj bardzo skuteczna ochrona i zatrzymała go przy wejściu.

- Chłopcze dokąd to !
- Rzucił Bary, dość leciwy już ochroniarz aczkolwiek niezwykle skuteczny.
- Ja tu mieszkam Ba... Proszę Pana !
- Mieszkasz ? Tak chłopcze... Możesz to jakoś udowodnić ? - Uśmiechnął się ciepło, widać było że nie zależy mu na robieniu kłopotów.
- Tak.. Tak... Dostałem kartę od... Mojego Ojca. Proszę - Zaczął przeszukiwać za duże ubrania w celu poszukania portfela. Na szczęście nie zgubił go, w nim miał swoją kartę oraz kluczę
- Oh... To naprawdę doktora... Jednak nie wiedziałem że ma syna... Dziwna, chyba powinniśmy z nim poroz....
- Proszę ! Naprawdę się śpieszę ! I tak będę miał kłopoty że wracam tak późną porą, a obiecałem mojej Matce.... Błagam Pana !
- Leć ! I nie sprawiaj żadnych kłopotów !


Tym razem miał szczęście, niestety nie we wszystkim - windy jak zwykle nie działały i zmuszony był dostać się na samą górę po schodach. Jako że ma bardzo słabą kondycje, przynajmniej tak mu się wydawało... To ciało wypełniało niemal wszystkie jego wady był zafascynowany jednak najgorsze dopiero przednim.

Kiedy od kluczył drzwi mieszkania pierwsze co ujrzał, to znajome szklane półki zawierające pamiątki z jego pracy. Narzędzia krzemienne ( W tym bardzo dużo choperów) ceramika wczesnych kultur rolniczych oraz wiele pamiątek z bursztynów. Poza tymi stosunkowo mało cennymi znajdowało się też niezwykle wiele bardzo cennych okazów. Te jednak nie były postawione na widoku ale w jego sypialni gdzie nigdy nikogo nie wpuszczał. Znajdowało się tam wiele fibul ze złota czy też monet wczesnośredniowiecznych jakby się przyjrzeć to jest też tam wiele pierścieni. Oraz jedna rzecz którą przede wszystkim cenił. Długi miecz z brązu - ceremonialny - z czasów wczesnej dynastii Han. Był miłośnikiem broni, tak więc jego ściany zdobiły szable, miecze oraz innego rodzaju biały oręż.

Jak mia już w nawyku zawsze na początku sprawdzał pocztę. Tak też zrobił i tym razem, czekał tam na niego list z dziekanatów:

Lucas de Contades de Boulainvilliers l'Eure

Prosiłem Pana o raport odnośnie wykopalisk które odbyły się niedaleko Tulon.

Rozumiem że ostatnie czasy miał Pan wiele problemów życiowych o których,
już nas Pan informował. Jednakże teraz, kiedy mamy możliwość dokonania takiego
odkrycia, okazuje Pan takie lekceważenie ?

To była ta ważniejsza kwestia, dalsze odnosiły się o przenoszeniu biura oraz innych mało ciekawych rzeczy.

Chłopiec podszedł pod lustro przyjrzeć się sobie dokładnie. Dostrzegł wówczas krwisto czerwone oczy, kiedy pomacał się bo ustach zahaczył o nienaturalnie długie kły.

- J...Jestem wampirem... ? - Przeraził się - Co jeśli legendy są prawdziwe ?! Jeśli... nadejdzie dzień...Nie mam się gdzie udać...

Przerażony zaczął wyszukiwać ciemnego pomieszczenia, jednak on od czasu dzieciństwa niezwykle bał się ciemności przez co jego mieszkanie zawsze było dobrze oświetlone oraz w każdym pomieszczeniu miał bardzo duże okna. Przerażony usiadł niepewnie na kanapie i rozmyślał... Wtedy wydarzyło się coś niezwykłego


**********************

Obudził się w raju, a przynajmniej na to wyglądało. Bardzo dziwnie się poczuł, zawsze lubił przestrzeń oraz przyrodę, jednak tym razem taka otoczka widocznie mu przeszkadzała, czuł się dziwnie w takim świetle. Jego samopoczucie znacząco się pogorszyło, jednak kiedy usłyszał niezwykłą pieśń nagle poczuł się dużo lepiej. Coś zachęcało go by pójść ku niemu, co prawda poruszał się niepewnie jednak nie powstrzymywał się. Kiedy jego oczom ukazała się dziwna postać, był pewien że umarł, że zasnął nastało światło i go wykończyło. Wtedy zaczął opowiadać o historii oraz ich poprzednich "wcieleniu" Było to niezwykłe gdyż on sam liczył sobie z pewnością więcej aniżeli 200 lat... Kiedy to mogło się dziać ? Kalkulował w myślach o co mu chodzi z tym Arymonem...

Nie powiedział niczego. Po prostu nie wiedział co mógłby powiedzieć... Wtedy też ocknął się w swoim domu... Był niezwykle zmęczony przez co niemalże natychmiast zasnął, na przeciw ogromnego okna. Kiedy otworzył oczy, słońce oślepiało mu oczy, czyli nie jest zwykłym wampirem a Dhampirem... I może chodzić za dnia - odetchnął z ulgą.


- Teraz... Skoro jestem w ciele młodzieńca, mogę skoczyć zrobić coś co robi dziecko... Dawno nie jadłem lodów. - Uśmiechnął się sam do siebie - Ignorując ten niezwykły "sen". Przynajmniej w taki sposób starał sobie to wmówić. Nie czekając zbytnio odział się w za duże ubrania, jednak starał się przynajmniej dopasować je tak, by wyglądały stosunkowo normalnie, kiedy opuszczał wieżowiec rzucił do strażnika

- Ojciec mówi, że krzemienie znalezione pod Paryżem, były to zgrzebła ! - Chciał mu dać w pewien sposób wiarę w to, że jest synem Lusaca - Ah, i wróci za kilka dni, przesiedzi na wykopaliskach !

Te kilka dni należeć będą tylko do mnie ! Ale wpierw pora ! Na czekoladowe lody !
 

Ostatnio edytowane przez Cao Cao : 16-04-2012 o 19:14.
Cao Cao jest offline  
Stary 17-04-2012, 20:55   #4
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Carl mrugnął dwukrotnie patrząc się w ścianę. "Co to miało być?" zapytał sam siebie. Usłyszał muzykę i szybko ruszył zgodnie z układem.
"Bez przesady, może trochę się przemęczam?" Spytał siebie. "Lewo, lewo, obrót. Tak to szło? Eh... Nie przypominało mi to zwykłego tworzenia scenek w umyśle, bardziej jak sen. A teraz już jestem na nogach. Dziwne. Kiedy w ogóle zasnąłem? W prawo, skok, w lewo. Tyłkiem coś miałem zrobić? Whatever."
Chłopak spojrzał partnera nieco zdziwiony jego wyrazem twarzy. Właściwie to on się nie ruszał, takoż i sam Carl postanowił stanąć w miejscu.
- Co jest? - Spytał go.
- Do melodii trzeba coś dodać.
- Eh...text?
- No tak jakby. - Przytaknął Keichii. - Musimy iść od nowa.
- Trudno. - Westchnął. Chyba nie miał czasu, aby odlatywać z myślami. - Ale najpierw zrobię kawę, ok?
- Dobra.

Earth bez zmartwień przeszedł do małego pomieszczenia obok. Wziął do ręki czajnik z szafki, podszedł krok w bok, napełnił go wodą i odstawił włączając.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Cóż, nie aby potrzebowali czegokolwiek więcej przy tak dużej sali tanecznej. Właściwie większej od sceny z samymi materacami. Tutaj mieli po prostu szafkę, umywalkę i jakieś lustro.
Carl podszedł do niego i przyjrzał się własnej postaci.
Był niski, mierzył zaledwie jeden metr i sześćdziesiąt-osiem centymetrów wzrostu. Cóż, nie aby Japończycy byli wysocy, tutaj nie wygląda tak dziwnie. No ale sam pochodzi przecież z Brytanii. Trochę to było dziwnie. Może to wina azjatyckiego jedzenia?
Miał krótkie blond włosy oraz niebieskie oczy.
Obecnie miał na sobie kimono, jednak była to kwestia chwili. Niebyło to logiczne aby ćwiczył w normalnych ubraniach. Na codzień chodził w fioletowym płaszczu, białej zapinanej koszuli, krótkich spodenkach i sporych buciorach do kolan, które wcisnął mu sponsor.

- Odejdź od tego lustra, bo pęknie.
- Cicho.
Keichii zaśmiał się na jego odpowiedź. Towarzyszący mu chłopak miał farbowane błękitne włosy i obecnie identyczny strój do chłopaka. Co prawda poza treningami chadzał w losowym odzieniu, bez faworyzowania ale zdecydowanie był fanem odcieni błękitu.
Nieco wyższy od Carla wzrostem Keichii był jego adoptowanym bratem. Obydwoje żyli wyłącznie z swoim bogatym, choć wiecznie ukrytym w posiadłości ojcem zastępczym.
Głośne pstryk było sygnałem gotowej wody.
- Wiesz, że to ty idziesz do tamtego show?
- Muszę. - spytał z zrezygnowaniem w głosie.
- Twoja kolej.

...

- Witam państwa w programie "Z dźwiękiem od rana" naszym dzisiejszym gościem będzie członek popularnego w ostatnim czasie duetu muzycznego Vampire Kyu Kyu Shota Moon show, znanego również jako Vkx2.
Carl westchnął w duchu biorąc od prezenterki mikrofon.
- Witam wszystkich! Nazywam się Shourin.
- 'Shourin' to twoje imię sceniczne. O ile szybko zdobywa popularność w Internecie zastanawiam się skąd ono pochodzi?
- Urodziłem się w Wielkiej Brytanii. Moje prawdziwe imię to Carl, stwierdziłem że nie będzie mi pomagało na scenie japońskiej. Shourin pochodzi od słowa "wygrana". Nie lubię przegrywać. - uśmiechnął się do kamery. "jest dobrze, jest sweet. Jakoś przejdzie".
- Na twoim ostatnim koncercie w centrum shinjuku miało miejsce trzęsienie ziemi. Wciąż nie wiadomo co było jego przyczyną. Co planujecie oficjalnie zrobić w tej sprawie.
- Nie jestem jeszcze do końca pewien. Zrefundowaliśmy już ceny biletów, myślimy też o przeprowadzeniu kolejnego koncertu. Pieniądze z niego uzyskane zostałyby przekazane dla poszkodowanych w wypadku.
- Czy planujecie coś konkretnego na swoją kolejną płytę?
- Pytaliśmy fanów czy nie chcieliby usłyszeć specjalnej wersji jakiegoś znanego utworu. Zagłosowali na "Trick and Treat". Jest to nieco halloweenowa piosenka...

...


Carl upadł trupem na łóżku zamykając oczy.
Co prawda bez większej przyczyny czuł się po prostu zmęczony. Zmęczony faktem, że wszystko co dzisiaj robił da się podliczyć albo pod pracę, albo pod nieumiejętną pracę.

Chłopak mieszkał w sporej posiadłości. Miała dwa piętra oraz wiele, w większości zbędnych pokoi.
Jego osobiste pomieszczenie miało całkiem spore rozmiary. Było tu biurko z komputerem, szafa na ubrania, dwie półki z książkami, trzy duże okna oraz dwuosobowe łóżko, w którym i tak sypiał sam. Jakby na to nie spojrzeć ilość rzeczy do których miał dostęp przekraczała w dużym stopniu potrzeby jakiegokolwiek z jego rówieśników.
- Aaa... - Mruknął do siebie i podniósł się z miejsca. Zdjął w końcu z siebie płaszcz i rzucił go na biurko, po czym podniósł spod okna konewkę. Było w niej jeszcze trochę wody. - ne, nic się nie stanie po wczorajszej, co? - Mruknął do kwiatka na parapecie środkowego okna. Była to jedyna żywa rzecz w pomieszczeniu, oprócz póki co samego chłopaka.
Carl podlał go spokojnie przyglądając się chmurom za oknem.
"Tak właściwie to o czym Ja dzisiaj śniłem?" Spytał sam siebie, tym razem w myślach.
Odłożył konewkę siadając na łóżku i spróbował przypomnieć sobie dziwny sen.

"Z tego co kojarzę w środku układu coś mnie tknęło i zobaczyłem...hmm...Chłopaka o dwóch różnych kolczykach." Z łatwością przywołał w głowie obraz twarzy, która przemawiała do niego podczas zamroczenia z rana. Podrapał się w głowie próbując przywołać jakieś szczegóły. "Zaraz, zaraz. Nazwał siebie wyrocznią i mówił o ragnaroku."
Chłopak podniósł się z miejsca, przesiadł się na krzesło przy biurku, otworzył laptop i szybko wczytał iGoogle i wpisał hasło "ragnarok".

Bogate w informacje teksty o zagładzie i upadku bogów nie były jednak dla niego ani trochę wymowne. "I czemu Ja mam niby śnić o czymś takim?" Spytał siebie z zastanowienia. Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek słyszał imiona takie jak "Arymon" czy nawet jakkolwiek podobne.
- Eh, nie ważne. - Mruknął w końcu na głos. "Po prostu pójdę spać i niech to wszystko sobie spłynie. Nie ma po co szukać znaczenia w zwykłym śnie na jawie." Stwierdził ostatecznie w myślach.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 18-04-2012 o 20:33.
Fiath jest offline  
Stary 28-04-2012, 23:24   #5
 
Sarameda's Avatar
 
Reputacja: 1 Sarameda nie jest za bardzo znanySarameda nie jest za bardzo znanySarameda nie jest za bardzo znanySarameda nie jest za bardzo znanySarameda nie jest za bardzo znany
-Widzisz, mówiłam, że nie uwierzą.- odparła kobieta, wyglądająca na jakieś dwadzieścia pięć lat może i więcej, o zielonych włosach, czerwonych oczach, w białej zbroi.-Dlaczego mój podopieczny jeszcze się nie przebudził? Dawno, powinien sobie przypomnieć kim jest!-rozeźliła się patrząc w kryształową kulę, w komnacie, zbudowanej z ciemnych cegieł.
-Marudzisz, droga Firo, zobacz, jaki mój podopieczny jest biedny. Jego ukochana, nie chce go poślubić, zostać jego narzeczoną, do tego zaraz się utopi…-mówił spokojnym opanowanym tonem, mężczyzna w podobnym wieku, o niebieskich oczach, włosach nie dość, że sięgających pasa, to jeszcze czarnych jak smoła.
-Wiesz co, zamiast się nad nim użalać, to byś lepiej mu pomógł, a nie!- Fira była zirytowana zachowaniem rozmówcy-Nie dziwota, że twoi uczniowie włażą ci na ten pusty łeb Wator. Zamiast pomagać, ty się użalasz i pozwalasz, by robili to co chcą.- zrugała Watora i to bez ogłady.
-Nie musisz mówić, że mam pusty łeb, ty za to masz taki charakterek, że każdy, kto cię pozna bliżej ucieka.- Wator poruszył dłonią, wielki wodny smok przeniósł topiącego się Noela na ląd.-Zadowolona, marudna jędzo?
-Coś ty powiedział?!- Fira podeszła do Watora, grożąc mu kulą ognia.
-Ha! Ha!- do Sali wszedł niebieskowłosy, spiczasto uchy jegomość ze skrzydłami.- Władca wody, boi się władczyni ognia. Ha! Ha! Poprawiliście mi humor od samego rana, dzieciaki.- mężczyzna podszedł do kuli.- Te szczylki to Strażnicy? Dobrze, że nie wiem kim jest mój podopieczny, będę się mógł jeszcze trochę pobijać i zbijać bąki.
-Jak ci zaraz przypalę skrzydła, to ci się odechce żartów Windor i nie jestem żadnym dzieciakiem! Jeszcze jestem panienką, mam ledwo trzy tysiące lat.
-Dobra, dobra, ty już sobie wieku nie zaniżaj, wszyscy wiemy, że masz ponad sześć dekad na karku.- poklepał po głowie kobietę, miał w zwyczaju ją denerwować.-Wator, gdzie leziesz?
-Porozmawiać, z moim uczniem. Czemu pytasz?
-A nic, bo to wygląda jakbyś uciekał od naszego potworka.-- spojrzał wrednie na Firę, a ta tylko odwróciła się tyłem do niego.
-Musicie hałasować z rana?- zakapturzony mężczyzna, w fioletowym płaszczu wszedł do komnaty i podszedł do kuli.-Ani słowa mi teraz, jasne? - nikt z obecnych nie odezwał się.- Thundara nas nie odwiedzi, powiedziała, że musi pomedytować trochę. Co Earthon robi w pokoju Eartha?!- mężczyzna uderzył się w czoło-Ja rozumiem, że on lubi Strażników, ale żeby schodzić na Ziemię?! Naprawdę…Szkoda słów na niego…
Dobrze zbudowany mężczyzna, pojawił się w komnacie. Poruszał uszami i ogonem.
-…-- nic nie powiedział, po prostu wyszedł z komnaty.
-Czy jego to cokolwiek rusza? Czy on w ogóle umie gadać?!- Windor zaczął gestykulować rękami.
-Daj mu spokój, dobrze? Odejdźcie, dalej ja będę się przyglądać sytuacji.- mężczyzna w fioletowym płaszczu odegnał wszystkich, ci bez słowa odeszli.

-----------------------

Ziemia


Wodny smok przyglądał się Noelowi, po czym zniknął. Nikt tego nie widział, na całe szczęście. Jednak ktoś inny obserwował chłopaków. Z ziemskiego ukrycia, słaby jeszcze Arymon, dowiedziawszy się, że trzech wojowników przebudziło się, wysłał im na spotkanie potwory. Zwierzątka miały około dwóch metrów długości, czerwone ślepia, czułka na wielkim łbie, a ich łapy wielkości pokrywki od studzienki, zaś ogon zakończony szpikulcem, mający coś koło. Ten, który był tam gdzie Noel wyskoczył zza jednego z budynków. Łypał na Noela i powoli szedł w jego stronę. Ogonem poruszał na prawo i lewo. Kłapnął szczęką i uszykował się do ataku.
Drugi potwór, będący w okolicach Lucasa, na początku go śledził. Znikał w cieniu budynków, stając się niewidzialnym. Wyskoczył, jak tylko nadarzyła się okazja, ujawniając swoje oblicze. Podobni, jak w przypadku pierwszego, szedł powoli w stronę swojej ofiary. Trzeci, bez namysłu, najbardziej agresywny, po prostu wskoczył przez środkowe okno do pokoju Carla. Oblizał pysk ukazując białe zęby. Uderzył dwa razy łapami o podłogę, zaś ogonem zrobił dziurę w ścianie. Z jego pyska wydobywało się gardłowe ryczenie. Potwór był gotowy do ataku.
 
__________________
In vitae non oportet quod semper sit ratione ducitur, sed duci debere cor czyli W życiu nie zawsze trzeba kierować się rozumem, lecz trzeba kierować się sercem

Ostatnio edytowane przez Sarameda : 03-05-2012 o 17:41.
Sarameda jest offline  
Stary 30-04-2012, 21:19   #6
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
„Bez żadnych odczuć, poza wrażeniem, że stoję pod kapiącą rynną."


Pozwolił się nieść rześkiemu prądowi zimnej wody, który zmył z niego wszelkie emocje. Poddał mu się całkowicie, obdarty z resztek silnej woli czy jakichkolwiek instynktów samozachowawczych, które miałyby nakazać walczyć dalej. O kolejny wdech, o posmak tlenu w płucach. O życie.

Jakby wizja była pierwszym krokiem... Który gdzie miał go zaprowadzić? Noel czuł, że z każdą sekundą bardziej oddalał się, niż zbliżał ku celowi wytyczonego przez wyrocznię, zakładając że nie śmierć była mu przeznaczona. Chociaż nie pamiętał imienia czerwonowłosego mężczyzny, które zdawało się pozostać w świecie, z którego pochodziło, żywa melodia dalej dźwięczała w jego uszach. W innych warunkach mógłby ją nawet zanucić...

Tak, w innych warunkach.

Brak emocji. Chłód. Cichy spokój. Przypadkowy strumień pochwycił i zatrząsnął jego ciałem. To zabawne, że miał umrzeć akurat dzisiaj, w rocznicę ataku na Isobel. Najwyraźniej przed losem nie da się uciec. Tak naprawdę nigdy nie wierzył w te całe okultystyczne otoczki fatum i przeznaczenia, choć w tym momencie, w głębinach morskiej toni, gdzie czas był jedynie iluzją, zdawały się tak rzeczywiste... Mimo wszystko; pozostały mu jedynie litość i trwoga, których wagę on sam – jedyny aktor tej tragedii – miał odczuć na końcu.




Czyżby prąd wezbrał na sile? Noel nie wierzył już swoim własnym zmysłom – oczom, które zaszły mgłą, czy uszom, które nie odbierały nic, prócz próżni. Zaczął się zastanawiać jak długo jeszcze będzie się tak topić, gdy poczuł na skórze stalowy chwyt, który podniósł go w górę. Mógłby przysiąc, że w jego ciało wbiła się seria delikatnych haków, ciągnących równie delikatnie, co bezapelacyjnie.

Wystrzelił w górę z oszałamiającą armadą strumieni, wstęg i serpentyn rozprysków i rozbłysków czerwonego słońca na horyzoncie. Kątem oka dotrzegł coś, co zdawało się być diamentową mozaiką przezroczystych kształtów układających się we wzór przypominający… łuski? Wyciągnął rękę w ich kierunku, ale w chwilę później uderzył ciałem o twardą powierzchnię kamiennego mola, co skutecznie odebrało mu całą jego ciekawość.




W istocie fala była równie monstrualna, co nienaturalna, będąc zdolną przykryć w całości długość podestu, ale nie powinno to budzić wielkiego zaskoczenia, patrząc na to, co ją wywołało. Widok szklistej kreatury, która przyglądała się jeszcze przez chwilę chłopakowi oczami czarniejszymi od smoły i głębokością ustąpującymi jedynie Śmierci, był równie piękny, co niebiański w swej zdecydowanej rzadkości. Quasi-biologiczna konstrukcja z kości z szafirowego lodu i potężnych mięśni z jedwabnych włókien prawdziwej potęgi i pierwotnej, kuriozalnej siły, której Matka Natura nie powinna pozwolić zaistnieć, zastygła w niemym oczekiwaniu, unosząc się nad niespokojnym morzem wdzięcznymi ruchami swoich glazurowych skrzydeł, rozpiętych w całej swej wstrząsającej okazałości. Aż monstrum, pewne co do wykonania powierzonego zadania, rozpłynęło się w wodę i spoisty aether, z którego powstało.

A Noel zaczął przeraźliwie kaszleć, wypluwając z płuc resztki słonej wody.

*

Siarczyście przeklął. A później drugi raz.

Szedł brzegiem plaży graniczącym z betonową konstrukcją miejskich płyt i chodników. Pożyczony garnitur był w iście makabrycznym stanie; nie miał pojęcia, co powie Calebowi. Cały wyturlany w piasku nadawał się już tylko do ofiarnego złożenia biednym w wielką budkę Caritasu, ale Noel nie przestawał wierzyć w mit cudownych pralń chemicznych. „Porzuć prania cały trud, usuniemy każdy brud!”, huh? Przekonamy się.

Nie to było największym problemem. Nawet groza wywołana zgubą pudełeczka z burżujskim pierścionkiem bledła niewymiernie przy nawale problemów egzystencjonalnych, których Noel nie mógł zignorować. „Co robić, co robić, co…” stało się mantrą tak uzależniającą i chwytliwą, że po kilku minutach zlało się w taktach z melodią, tworząc zwięzłą piosenkę…

…będącą jedynie parodią gry wyroczni. Krzywym odbiciem w groteskowym ujęciu. Każda nuta zdawała się trafiać w sedno, lecz… to nie brzmiało tak samo. Może nie chodziło o to, co było grane, lecz przez kogo?

Jęknął. Ta cała wizja. To było takie upokarzające... Może ktoś mu coś dosypał do jedzenia, albo do wody? Boże, nie chciał znów przerabiać zabaw z zatrutym jedzeniem, nienienie...; pokręcił głową. Zastanowił się nad sobą - nie był w dobrym stanie. Gdzie się podziała Jaenelle? Pobiegła po kogoś na pomoc tak szybko, że zdążyła zniknąć z horyzontu, nim on odzyskał przytomność? Potrafił skwitować to jedynie zwięzłym "dziwne", ale ostatnie pół godziny w całości było cholernie dziwne. Trzeba będzie się czegoś napić, albo jeszcze lepiej - komuś przyjebać. Tak, wróci do domu i zrzuci całą winę za marynarkę na Caleba; na pewno wymyśli jakieś usprawiedliwienie. Ech, nie...

Przekręcił się i oparł o najbliższy budynek. Usiadł.

...nie może tego zrobić. Trochę za bardzo zaczęłby go "irytować", zwłaszcza po tym, jak ojciec zdecydował się powierzyć artefakt z wykopalisk właśnie mu z całej ich trójki. Bezwiednie pogładził trójkątną tarczę pierścienia, badając opuszkami żłobienia i nierówności. Heh, może lepiej pójdzie na kurwy. Tylko jak się idzie na kurwy? Nigdy jeszcze nie szedł, ale na pewno ma to jakoś zapisane w genach. Wstał i podparł się o barierkę; wzrok miał w dalszym ciągu zamglony.

Taak, widział niewyraźnie...




Stawił krok w kierunku opuszczonych budowli. Przysiągłby, że widział tam jakiś... ruch? Noel normalnie nie był człowiekiem, który szedłby do melin, czy innych ruin po zobaczeniu w nich "jakiegoś ruchu", ale wyglądało na to, że tamtego wieczora (lub w zasadzie - nocy) zrobi wyjątek. Bo może ciągnęło go coś w tamtą stronę...? Coś niecodziennego, magicznego, co wyczuł, jakby na swoistym, nadprzyrodzonym radarze podświadomości...?

Okrążył pierwszy magazyn i przeszedł w kierunku drugiego, oczekując, że zobaczy siedzącego w rogu żula z flaszką wódki. Nie, nic nie zobaczył. Usłyszał za to szelest za sobą. Jęknął w zdziwieniu.

Dwumetrowe zwierzątko biegło w jego stronę. Był to straszny potwór z dziwnymi łapami, które w pierwszej chwili skojarzyły się Noelowi z pokrywkami od studzienek. Na czole dyndały mu czułka. Chłopak zmarszczył brwi, pisnął, obrócił się i wparował do budynku przez szczęśliwie otwarte drzwi. Zatrzasnął je szybko, rozpłaszczając mocne, dębowe deski na czole demona i zasunął rygiel. Usłyszał tępy trzask, niby łamiącego się i odpadającego czułka. Następnie rozległ się głośny huk zasysanego powietrza do próżni - implozja wstrząsnęła całym budynkiem, rozsadzając drzwi.

Noel, raniony drzazgami i odłamkami drewna, nie potrafił znaleźć żadnego komentarza, czy wytłumaczenia. W gruncie rzeczy po potworze też ani śladu. Zaczął się zastanawiać, czy te czułka nie były przypadkiem jego słabym punktem, gdy wtem... zacisnął nerwowo oczy i uderzył się z otwartej dłoni w policzek. Musiał wytrzeźwieć.

Nie pamiętał tylko, żeby coś pił.

W ciemności przed sobą zauważył drugą parę ognistych, czerwonych ślepii. Lekko się zapowietrzył i sprintem wystrzelił z budynku. Biegł tak szybko, jak tylko mógł, ale bez względu na to, ile wysiłku by nie włożył, tupot łap, wybrzmiewający jak odgłos miarowego walenia pokrywkami od studzienek o beton, wcale się nie oddalał.

W oddali zamajaczyła sylwetka latarni morskiej. Miał nadzieję, że Angus był w środku, inaczej będzie skończony. Wysoki skalny nawis nie pozwalał mu skręcić w prawo by wbiec w miasto - ta droga została odcięta; nie mógł też odwrócić się i przebiec obok opuszczonych budowli. Nie z potworem dyszącym mu na kark.

Pojedynczym ruchem ściągnął cholernie niewygodną marynarkę i rzucił ją za siebie. Nieprawdopodobnie zdyszany, ostatni fragment przebył jakby korzystając wyłącznie z resztek siły woli, dopadł do drzwi, po czym zaczął gorączkowo walić o nie staromodną kołatką. Bojąc się odwrócić, pchnął i znalazł się w środku. Szybko zatrzasnął zamek.

Odetchnął, opierając się o drzwi i zsuwając po trochu w dół, zamknął oczy i objął głowę dłońmi.

- Pierdolę to.

W rzeczywistości nic nie pierdolił. Wręcz przeciwnie, dopiero po wypowiedzeniu tych dwóch, magicznych słów zaczął się na poważnie zamartwiać.
 
Ombrose jest offline  
Stary 02-05-2012, 23:33   #7
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Udało mu się, nie wierzył że może to być prawda ! Po raz pierwszy, odpocznie. Nie będzie odpowiedzialny za swoje czyny tym bardziej nikt nie będzie miał mu niczego za złe. Chociaż być może fakt z "synem" nie był najmądrzejszym wyjściem to z pewnością stary strażnik dał się nabrać, przynajmniej tak myślał Lucas. Kiedy opuścił swój dom, nie zamówił taksówki jak miewał w zwyczaju, stwierdził że tym razem przejdzie się ulicami, spojrzy na to wszystko z innej perspektywy, nie tak jak dotychczas na zatłoczone miasto czy wiecznie śpieszących się ludzi, Jak by nie patrzeć Paryż, był miastem miłości jednak On sam tego w tym mieście nie dostrzegał, wyblakło dla niego od kiedy zaczął tutaj pracować. Co prawda lubił swoją prace, jednak każda praca męczy.

Jego passa niestety bardzo szybko się skończyła. To ciało było bardzo, niewygodne - każdy krok niesłychanie go męczył, nie odczuwał tego kiedy uciekał nocą z posiadłości która znajdowała się pod miastem, ale teraz kiedy już trochę czasu spędził w takiej skorupie zaczął dostrzegać jego wady. Sam nigdy nie przepadał za słońcem, jednak tym razem było dla niego niesłychanie uporczywe, każdy krok w jego objęciach był niezwykle ciężki wiedział o wadach tego ciała, jednak nigdy nie spodziewał się aż takiej sytuacji. Strasznie się pocił a kroki które stawiał były bardzo niepewne, często musiał się zatrzymywać by odpocząć chociaż chwile w Cieniu. Wtedy też najbardziej męczyło go wyrzuty sumienia, nigdy nie spotkał się z taką sytuacją, przynajmniej nigdy kiedy odczuwał Ją ktoś mu całkiem obcy. Cały czas się zastanawiał, co stało się z tamtym chłopcem po jego ucieczce ? Czy miał jakieś szanse z takimi oponentami ? Może powinien walczyć, albo zabrać go ze sobą ? Jednak nawet teraz, nie chciałby tego, nie potrafił by. Wiele pytań zaprzątało mu głowę, jednak starał się wyprzeć swoje smutki pozytywnymi myślami

- Chodź zjemy lody... Słodkie zawsze działało pozytywnie na Ciebie... - Powiedział sam do Siebie. Jednak mówił prawdę, wiele razy to cukierki wybijały go niemalże z depresji. Wymusił uśmiech, po czym podjął dalszej próby wędrówki ku słodkością. Jednak czy tak naprawdę tego pragnął ? Jego dziecięce kaprysy które chwilowo przysłaniają mu umysł ? Niezależnie jaka była prawda fascynowało go to w pewien sposób.Kiedy tylko udało mu się to pokonać czwarte skrzyżowanie z rzędu musiał odwiedzić mały sklepik, gdzie kupił butelkę wody, nim zdążył opuścić sklep opróżnił jej zawartość, przez co korzystając z okazji nabył kolejną.

Pił ale pragnienie nie ustępowało, czuł niezwykle suche gardło, było to straszne uczucie, woda nie potrafiła ugasić ogania które płonęło w nim, On po prostu musiał się "lepiej" odżywiać. Stracił siły, nie miał ochoty iść dalej, nawet jego ogromne łakomstwo nie pozwoliło mu pokonać tej dziwnej bariery. Usiadł w Cieniu na ławce chowając twarz w dłoniach, nie wiedział ile czasu minęło ale energia bardzo szybko opuszczała jego ciało czuł się strasznie obciążały. Jego oddech stał się niezwykle ciężki a wzrok radykalnie się pogorszył, dochodziły do niego jedynie dźwięki które wydawały z siebie miasta, ludzie go ignorowali nikt nie zatrzymał się by spytać czy wszystko w porządku aż nagle usłyszał głośny krzyk:

- William ! William ! Boże ! To Ty ?! Co Ty tutaj robisz ?! Jezu jak ty wyglądasz - Na wydźwięk tych słów uniósł ciężko głowę nie mówiąc ani słowa.

- Williamie ! Co Ty robisz na dworze ?! Twoja choroba ustąpiła ? Myślałam że Już Cię nie zobaczę... William... Co się dzieje ?!

- W..W porządku, po prostu... Źle się poczułem - wymamrotał

- Chodź w ciemniejsze miejsce... Pomogę Ci, musisz odpocząć. Jezu w szkole też tak wyglądałeś, od wtedy przestałeś przychodzić... Co się z Tobą działo ?! Słyszałam że masz indywidualne nauczanie. - Podpierając się na ramieniu kobiety, dotarli do ciemniejszej uliczki, po czym posadziła go na ziemi. Wtedy też mógł się jej dobrze przyjrzeć, była to młoda kobieta, wyglądała mniej więcej na 17-19 lat, niewysoka o drobnej budowie o blond kolorze włosów

- Dlaczego wyszedłeś sam... Masz szczęście że Cię spotkałam ! Odpocznij, Ja pójdę po wodę...

- Za...Zaczekaj... - Nie znał jej, jednak z pewnością Ona znała go dobrze. A przynajmniej tego Williama... Podpierając się o ścianę budynku na chwiejnych nogach podniósł się ciężko starając się przy tym utrzymać równowagę.

- Prze-przepraszam... Skąd...Skąd wi-wiesz co mi do-olega ? - Jego słowa były niewyraźne, jednak dziewczyna dała radę rozszyfrować.

- Nie pamiętasz mnie ? Nie..Nie spodziewałam się tego...Słyszałam że chorujesz na Porfirie - czy jak się to zwało - odpowiedziała wyraźnie zakłopotana
- Nie myśl za dużo, po prostu, usiądź pójdę po pomoc !

- Zaczekaj ! - Odpowiedział szybko. Nagle do jego uszu doszedł dziwny dźwięk, miał wrażenie że słyszy prace serca kobiety, która tutaj przyszła, że słyszy jej układ krwionośny, jego źrenice naglę się powiększyły. Kobietę zaczął spowijać niezwykle przyjemny zapach, czuł że posiada ona to, czego zawsze pragnął, coś co da rade zgasić jego niezwykłe pragnienie. Dziewczyna która podtrzymywała "Williama" starała się z wszystkich sił, a jego głowa spoczęła na jej ramieniu, coraz bliżej szyi.




http://porosinscy.blogspot.com/2011_04_01_archive.html

Nagle przycisnął ją do piersi przytulając Ją ciepło.

- Dziękuje... Już czuje się lepiej, teraz idź. Muszę zostać sam, przemyśleć To... - Powiedział to obdarzając rozmówcę miłym uśmiechem, wtedy też krew zaczęła mu cieknąć z nosa

- Nie ! Nie zostawię Cię w takim stanie ! - Po tych słowach jego mina nagle spoważniała

- Cholera ! Wynoś się ! Przeszkadzasz mi ! Ty przeklęta idiotko ! Nie zdajesz sobie z tego sprawy ?! Jak się teraz czuję !

- W-Wiliam... Nie, nie mogę

- Wynoś się, albo to Ja pójdę się przejść na miasto ! Po prostu, odejdź ode mnie ! -niemalże zawarczał. I Tym razem poskutkowało, kobieta z bardzo dziwnym wyrazem twarzy, odeszła, po woli mając nadzieje że to tylko chwilowe, jednak myliła się, kiedy spojrzała że On udał się w głąb zabudowań.

Kiedy myślał że wreszcie udało mu się, znaleźć chwilę spokoju, na ponów zaczęło go gnębić wyrzuty sumienia, czy aby dobrze zrobił traktując tak te dziewczynę. W Końcu nie miała złych intencji, okazała jedynie ludzkie odruchy które teraz to, są coraz rzadszym widokiem. Długo wbijał sobie do głowy że było to dobre wyjście, kiedy wreszcie pogodził się z tą myślą najgorsze miało dopiero nadejść. Kiedy jego myśli pozwoliły mu się uspokoić a głód chwilowo ustąpił ,zagłuszony przez ludzkie odruchy oparł się o ścianę budynku spoglądając przed siebie. To co nadeszło potem, opisać mógł jedynie najgorszymi słowami, przeraźliwy ryk a za nim straszna sylwetka, kiedy ujrzał to stał przez chwilę jak zamurowany. Jednak zdołał w chwilę się ocknąć i resztkami sił wybił niczym strzała z łuki przed siebie. Aczkolwiek był wykończony przez co jego siły a raczej to co pozostało bardzo szybko kończyły się, liczył chociaż że zdoła wybiec do ulicy, gdzie będą jacyś ludzie, policjanci czy kto kol wiek, wtedy zbytnio nie myślał o zagrożeniu innych...

Biegł przed siebie, nie zaglądając przez ramie, pokonywał to kolejne metry a jego wzrok z każdą chwilą był dużo gorszy, zaczął plątać się w labiryncie wąskich uliczek, na dodatek głos przeraźliwej bestii dochodził jakby zewsząd. Wtedy też uświadomił sobie że jest w pułapce. Trafił na ślepą uliczkę. Błagalnym wzrokiem spojrzał po raz ostatni w niebo, po czym upadł na kolana podpierając się na dłoniach z głową skierowaną w podłoże. Pogodził się ze swoim losem, po prostu nie miał już siły walczyć... Poddał się.
 

Ostatnio edytowane przez Cao Cao : 02-05-2012 o 23:58.
Cao Cao jest offline  
Stary 05-05-2012, 13:12   #8
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
- Duh - - Carl zamknął laptop z westchnieniem szykując się aby pójść do łóżka. Ledwo podniósł się na nogi a dostrzegł kształt lecący w jego stronę. Stworzenie bez wachania przebiło swoim ciałem szybę szarżując na chłopaka. Ten tylko odskoczył odruchowo w bok.
- Co do - ujrzał podobne gargulcowi stworzenie o ogromnych łapach i odrażającej twarzy połączonych zabawnym, uskrzydlonym torsem.
Stworzenie oderwało się od ściany zostawiając w niej swój pazur i bez jakiegokolwiek dźwięku ruszyło na Carla.
Młodziak podniósł się próbując odbiec w bok, poczuł jednak że plecy go pieką. Potknął się o łóżko z powodu nagłego bólu.
Odwrócił głowę i z łzami w oczach spojrzał ponownie na kreaturę. Gdy zobaczył, że stwór na niego szarżuje rzucił pościelą w jego stronę i odskoczył na bok.
Nie było to ani skuteczne ani potrzebne. Przeciwnik uderzył w ścianę, zdarł pościel i znów spoglądał na Carla.
Nie wiedząc co zrobić Chłopak cofnął się do drzwi, chciał wyciągnąć do nich rękę, jednak nie mógł znaleźć klamki za plecami i przewrócił się gubiąc równowagę. Widząc jak stworzenie znów na niego szarżuje zamknął oczy.
...
Usłyszał trzask tłuczonego szkła.
Otworzył oczy i zobaczył, że potwór wyleciał drugim oknem, trzymając się za bok. Na podłodze tuż przed karlem rozlana była przedziwna posoka.
- Para okien, pościel, koszula i ściany...Naucz się dbać o swoje rzeczy. - spokojny, opanowany głos dobiegł uszu przerażonego chłopaka. Nie był on jednak w stanie poznać tej barwy, odwrócił więc głowę aby dojrzeć rozmówcę.
Zamarł. W otwartych na oścież drzwiach stał wysoki, silny mężczyzna. Wyglądał na conajmniej sześćdziesiątkę. Palił spokojnie fajkę badając wzrokiem całe pomieszczenie. Jego czarny garnitur, siwe włosy i zadbany zarost nadawały mu wrażenia osoby doświadczonej.
- Kim...ty właściwie jesteś? - O dziwo pytanie to zadał właśnie owy starszy mężczyzna Carlowi, a nie na odwrót. Młody chłopak otworzył tylko lekko usta, nie mógł jednak nic z siebie wydusić. Nigdy nie widział tej osoby jednak czuł że wie, kim ona jest.
- Ah, no tak. Shourin. Jak mógłbym zapomnieć? - Zapytał staruszek pogodnie sam siebie, wchodząc do pokoju. Jednak w tej odpowiedzi czegoś brakowało, w powietrzu wciąż krążyła jakaś sugestia z poprzedniego pytania.
Zdjął z ściany pazur, wcześniej wbity tam przez uskrzydloną kreaturę.
Osobnik miał już wyjść z pomieszczania, dojrzał jednak ranę na plecach Carla którego nazwał "Shourinem". Zatrzymał się na chwilę, po czym wyciągnął rękę.
- Chodź.

...
Następnego dnia Carl wciąż roztrzęsiony wczorajszymi wydarzeniami nie miał dość siły aby zagłębić się specjalnie w śniadanie.
Co prawda jedli na dworze, nie wiedział jednak zbytnio czy chce mu się cokolwiek, gdy analizował zawartość talerza.
- Hej... - odezwał się siedzący na przeciw niego Keichii - Słyszałem wczoraj jakieś hałasy i zdziwiłem się lekko...Drzwi do pokoju ojca były otwarte.
- Huh? - Otrzeźwił się Carl. - Zajrzałeś tam?
- Nie. Bałem się. - przyznał Keichii - Zastanawiam się jak ojciec wygląda.
- Ja też...
Carl z łatwością mógł dostrzec, że w rzeczywistości Keichii jest przerażony.

Później, gdzieś w środku dnia Carl zdecydował się udać do sklepu. Jakby nie było jego ostatnia koszula została zniszczona.
Nie było to co prawda konieczne, miał ich krocie. Najzwyczajniej po prostu nie mógł znaleźć dla siebie zajęcia.
Wychodząc z sklepu zobaczył przy drodze karton z dwójką małych kotów wewnątrz. Najprawdopodobniej porzuconych. Uśmiechnął się do nich i wszedł do limuzyny.
- Możemy zajechać kawałek za miasto?

Japonia była wielka i przesadnie zaludniona. Chłopak nie cierpiał za to tego kraju, było tutaj tylko kilka miejsc, w których można było spokojnie odpocząć.
Przyglądał się spokojnie chmurom zbierając myśli.

"Cokolwiek się dzieje, chyba powoli historia się dla mnie kończy, huh? Ten starzec..." Zmrużył oczy z zastanowieniem. "Shourin Daichii, hm? Nie jestem pewien, czy takie imię mi się podoba."
Zaśmiał się. Już dawno powinien był do niego przywyknąć.
W końcu to właśnie to, kim jest.

Po powrocie do posiadłości Carl lekko się zdziwił. Podbiegł do niego mały, czarny kot. W tym samym momencie drugi, biały, bawił się z Keichiim przed wejściem.
- Znalazłem je na ulicy. - wyjaśnił Kei. Carl lekko się uśmiechnął, w sumie sam powinien był je wziąć. - It's a wonderful cat's life...
- Wolałem "Black cat's wish" - odparł Carl zmierzając do wejścia do posiadłości.
- Black cat's wish było zbyt smutne po mojemu, brakowało happy endu - zaprotestował Keichii
- Tak. Smutne jak my dwaj. - przytaknął Carl a brat spojrzał na niego lekko przestraszonym wzrokiem. - Powiedz, Keichii, czy ty przypadkiem nie jesteś młodszy ode mnie? - spytał.
- Tak. - odparł Kei.
- "Ichi" znaczy "Jeden".
Carl zamknął za sobą drzwi do posiadłości i splunął krwią na ziemię.
"Przynajmniej rana zniknęła".
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 05-05-2012 o 22:06.
Fiath jest offline  
Stary 05-05-2012, 17:19   #9
 
Spaiker's Avatar
 
Reputacja: 1 Spaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwu
-A więc chcesz służyć naszemu domowi, tak? -zapytał kapitan
-Tak potrzebuje pracy.
-Myślę ze był byś w tym dobry ale twój ekwipunek nie wystarczy a nie zaopatrujemy najemników, twój kaftan mimo ze ładnie zdobiony jest zza chudej skóry aby oprzeć się strzale czy sztyletowi za łatwo byś tam umarł. -Powiedział żywo gestykulując
-Rozumiem więc poszukam pracy gdzie indziej. -Przed odejściem kapitan podał mu kawałek karty zapisaną jego danymi i informacjami dotyczącymi jego historii i choć nie był najlepszy w czytaniu czy pisaniu był w stanie stwierdzić ze charakter pisma kapitana jest okropny.
Szedł główną ulicą miasta szukając jakiejś taniej tawerny, ponieważ do tych ekskluzywnych mogli by go nie wpuścić. Ludzi ubranych w starte już skórzane zbroje i z nieschludnie rozpuszczanymi włosami nie wpuszczano do tawern dla klasy średniej.

Po nie długim czasie znalazł tawernę w środku której była wolna ława na której mógł zasiąść i zawołać karczmarza:
-Karczmarzu wina dajcie – Pomyślał żeby zapytać o jakąś inna prace, ponieważ złota zaczęło brakować a pracy brak od kilku tygodni.
-Słyszałeś oberżysto o jakieś pracy w okolicy
-W domu Aleval szukają najemników, ale samych ciężko zbrojnych panie a ty w tej skórze tylko?
-Gdybym wcześnie wiedział że tam ciężko zbrojnych potrzeba to bym czasu nie marnował abo ino w tej skórze jestem. -Karczmarz odszedł a Kaas postanowił przeczytać kwitek ze swoimi personaliami a nie było to łatwe zadanie biorąc pod uwagę jego słabą umiejętność czytania i okropny charakter pisma kapitana.
Ku jego zdziwieniu czytanie szło mu bardzo dobrze lecz nie czytał tego co chciał czytał o chmurach i ptakach na błękitnym niebie, a po chwili już nie czytał zawartość lała się do jego głowy na polanie stało kilka innych postaci lecz nie widać ich było dokładnie, podeszli do bajora koło którego przedziwnie wyglądająca postać oświadczyła jemu i jego niewyraźnym kompanom że jest Boską Wyroczniom a oni Wybrańcami którzy maja ratować świat.
-Za darmo? -Spytał po czym wizja rozbiła się jak szkło a on teraz siedział w tawernie a na karcie tym razem widniały jego personalia a nie przedziwne opowiadanie o wyroczniach.
Wyrocznia mówił że ktoś przyjdzie po mnie za trzy dni muszę naostrzyć miecz.
 
__________________
It's only after we've lost everything that we're free to do anything.
On a long enough time line, the survival rate for everyone drops to zero.
Spaiker jest offline  
Stary 06-05-2012, 18:39   #10
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Było mroczno, a On przemierzał właśnie centrum niewielkiego miasteczka położonego na północy kontynentu. Poruszał się jedną z bardziej zabrudzonych, brukowanych uliczek tego krańca świata, chodziły tędy największe mendy północy. Ludzie przypatrywali mu się, ale nikt nie chciał podejść. Nawet nie wiedzieli ile mieli wtedy szczęścia. Był bardzo poirytowany, głód męczył jego ciało, męczył duszę. Coraz trudniej było myśleć trzeźwo. Gwiazdy na niebie przepowiadały coś niezwykłego- ta noc musiała zakończyć się czymś irracjonalnym, czymś niewyjaśnionym, bajkowym. Wiatr wzmagał się z każda chwilą podnosząc z ziemi opadłe liście i wirując z nimi w tańcu radości co i raz zmieniając figury, w których szkoliły się przez lata.
Jego kroki był coraz szybsze, kolejni ludzi patrzyli na jego blade oblicze i zastanawiali się skąd ów człowiek do nich przybył. Nie wyglądał na mieszkańca tego państwa.
- Czego kur...a? -rzucił w myślach poirytowany, zniesmaczony ciekawskim usposobieniem ludzi. Te myśli wtedy właśnie przeszył jasny promień próbujący rozświetlić ponure spojrzenie na rzeczywistość bohatera.
Promień, którego nigdy wcześniej nie doświadczył. To było dziwne, bardzo dziwne przeżycie. Nagle stracił kontakt z rzeczywistością, z tym światem, w którym jeszcze kilka chwil wcześniej spacerował. Od razu wyczuł w tym miejscu nadnaturalną aurę; moc, której dawno nie czuł. Moc, która była w stanie go powalić.
Promienie słońca parzyły, piekły zwykle, bo nie dziś...
Chciał uciekać, ale nie było gdzie, widział sylwetki postaci, których nie mógł rozróżnić, czuł się nieswojo.
Obraz ptaków królujących na nieboskłonie, latających, szybujących, pikujących zwykle wymuszał u Coena ucieczkę- nie tym razem.
Nie pamiętał co to strach. On potępiony, on zapomniany i długowieczny, on niemal nieśmiertelny...
Mimowolnie osłonił się przed promieniami słońca i chodź zauważył, ze te go nie piekły nie mógł się powstrzymać. Zahamować instynktu obronnego, który nakazywał mu takie, a nie inne manewry.
Całemu krajobrazowi, który zwyczajnie nie przypadł mu do gustu akompaniowała muzyka radosna i gwałtowna, szybka i harmonijna. To chyba sprawiło, że Coen nie próbował wyrwać się z tego miejsca. Zaciekawiony sztuką, bo sztuka go bardzo interesowała pozwolił sobie zostać…
Oczy miał zasłonięte rękawem prawej ręki, której dłoń schował głęboko pod materiał, ale jakimś cudem zauważył wysepkę, na której znalazł się blond włosy chłopiec- ślepy i wydawało się niemy, bo odzywając się nie poruszał nawet ustami.
Servantes na szczęście wiele już widział, dlatego poza osłupieniem i coraz większym zainteresowaniem nie pozwalał układowi nerwowemu na inne myśli. Miał siłę aby jeszcze stać. Nie padł, walczył i patrzył. Patrzył i słuchał.
-Krew…- nie mógł przecież zapomnieć o tym, czym się stał.
-Witajcie, w końcu Was odnalazłem…- bladoskóry mężczyzna nie odpowiedział, nie miał zamiaru.
Chwilę później na ramieniu niewidomego chłopca usiadł paskowany ptaszek, Coen spojrzał w górę. Czy to możliwe, aby ów ptaszek był jednym z tych, które nad nim fruwały? Wątpił…
- Jestem Oracle, Boska Wyrocznia… .
Bohater nie poruszył się nawet, nie wykonał choćby jednego gestu, nie wydał jakiegokolwiek dźwięku. Stał zobojętniały. Nie wierzył w bóstwa. On, który potępiony został za życia; za to tylko jak ciężki miał charakter nie mógł uwierzyć, że nagle po tylu latach stanął naprzeciw wyroczni. Tyle lat, tyle niesnasek, szykan poniżeń. Śmierć na stosie. Nie… Nie, ma bóstw…
- Jesteście wybrańcami…tylko wy jesteście w stanie zapobiec Apokalipsie…drugiemu Ragnarokowi, które grozi nie tylko Niebu i Piekłu, ale także i waszym światom…zły duch Arymon, przebudził się z wielotysięcznego snu…a raczej ktoś go uwolnił… już kiedyś z nim walczyliście…dawno, dawno temu…ale z każdym nowym wcieleniem zapominaliście o tym…czas się obudzić…musicie się obudzić…inaczej…inaczej nastąpi koniec…świat jaki znacie przestanie istnieć…nie patrzcie na mnie jak na kogoś kto postradał zmysły…jaki cudem mogę widzieć?…nie zawsze da się zobaczyć wszystko oczami…czasem trzeba też czuć sercem…nie mam za dużo czasu, aby wam wszystko wyjaśnić…za trzy dni przyjdą po was…przygotujcie się…
Coen nie patrzył nań, jak na szaleńca, był to raczej wzrok litości i przerażenia, wzrok, którym chciał powiedzieć - Chłopcze nie znam Cię, ale pozwól mi już odejść.- lecz wahał się.
Trochę czasu minęło za nim nabrał odwagi, ale wtedy było już za późno.Kiedy miał już przemówić, krajobraz z wyrocznią, jako głównym motywem zniknął, a czarnowłosy mężczyzna stał w tej samej uliczce, w której tej nocy wyruszył na poszukiwanie lekarstwa na swe męki.

…Wahania nastrojów,
ból,
cierpienie,
miłość do ludzi, którzy już dawno go odrzucili,
strach i ból.
zapomnienie, pustka, niepamięć…

Pamiętał tylko o swoim głównym problemie, musiał czym prędzej go rozwiązać. Chciał wejść w jedną z odnóżek uliczki, w której zauważył biedną samotną istotę.
- Cóż…. pomyślał rozchwiany bohater i już miał rozpocząć dzieło, lecz wtedy przypomniało mu się, co przeszedł kilka chwil wcześniej.
Czuł się, jak znarkotyzowany, z jednej strony instynkt, który kierował go do zaspokojenia swej głównej potrzeby; z drugiej coś interesującego. Mógł wreszcie odegrać się na bogach za ich niełaskę.
Wtedy to po raz pierwszy tej nocy dało się słyszeć warczący i syczący głos Coena- GRAAAAAR!!! CZEGO JESZCZE ODE MNIE CHCECIE!- wrzasnął i padł na ziemię, jak rażony.


Ludzie nie podchodzili, bali się. Słychać było tylko szelest padających na ziemię liści. Taniec dobiegł końca.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 06-05-2012 o 22:08. Powód: zmiana koloru - czerwony na obsługę
Coen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172