Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-04-2012, 13:03   #1
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
[Noir/autorski] Purple Moon

,,the sun has fallen down
and the billboards are all leering
and the flags are all dead at the top of their poles”
Godspeed you! Black Emperor – The Dead Flag Blues

Paul znacząco zatrzymał palec grubości serdelka na jednym z nagłówków starych numerów ,,Głosu Greytown”, których nigdy nie brakowało na jego biurku. Typowa kaczka dziennikarska wręcz krzyczała o brutalnych morderstwach, podczas gdy zapewne poszło o jakąś miejscową wendettę kilku wieśniaków.
- To nazywam dobrym artykułem. A wiesz dlaczego Ezra? – druga ręka, ubezpieczona w tlące się cygaro wycelowała w kierunku dziennikarza - Bo ludzie chcą czytać o takich szaleństwach. A teraz zerknijmy na twoje wypociny.
Paul podniósł wczorajszy numer gazety i przez chwilę wyszukiwał stosownego artykułu.
- Ta… Jest. Mężczyzna ratuje dziecko spod kół samochodu.
Mężczyzna znacząco spojrzał na swojego pracownika i pokręcił głową.
- Dalej, choćby to… wydanie sprzed tygodnia. Trzy silniki z warsztatu Bobby’ego celem zuchwałej kradzieży.
,,Głos” wylądował z plaśnięciem na blacie. Paul założył nogi na stole, ale bynajmniej nie wyglądał na zrelaksowanego. Jego ciemne oczy czujnie taksowały Ezrę.
- Facet, co jest z tobą? Stać cię na więcej. Nie ma co się oszukiwać. Jesteś jednym z moich lepszych pracowników. Albo byłeś. Sam już, cholera, nie wiem. Powinieneś już mieć tą świadomość, że czytelnicy chcą krwi, przemocy, cholernej intrygi! I twoja w tym głowa, żeby im to zapewnić.
Ezra znał całą procedurę. Szef był nadgorliwy, często wyolbrzymiał sprawy, dlatego podczas jego peror trzeba było zwyczajnie być cierpliwym. Na razie pozostawało mu wpatrywanie się w postać za biurkiem i wysłuchiwanie tyrady. Był kij, zaraz pewne będzie i marchewka. Co jak co, ale ten typ jest przewidywalny.
Paul westchnął i dogasił cygaro w sczerniałej popielniczce. Grube języki dymu rozjaśniało wieczorne światło przeciskające się spomiędzy wiecznie zamkniętych rolet na oknie.
- Słuchaj, potrzebujemy większej sprzedaży. I to jak nigdy. Wiesz, że do tego miasta sprowadza się coraz więcej ludzi. Kiedyś mogliśmy sobie pozwolić na samowolkę, bo mieliśmy monopol. Ale sam wiesz, co wyczyniają obecnie chociażby ci od ,,Clarks'a”...
Każdy wiedział. Dupki umówiły się z jakimiś podrzędnymi mętami, przez co zawsze mają cynk, gdy ktoś urządza większą bardachę. Ponadto wleźli tak głęboko glinom w portfele, że na pamięć znają zdjęcia ich żon i dzieci.
- Zrobimy tak. Ty znajdziesz w tym tygodniu coś gorącego, a ja wtedy może dogadam się z Franklinem – tutaj znacząco podrzucił związany, zielony zwitek, po czym schował go do szafki.
Nie było sensu dyskutować, ani tłumaczyć mu, że w obecnym Greytown lepiej za bardzo się nie wychylać. Ten facet spędził ostatnia lata za biurkiem, także zachowywał się jakby nie wiedział, na czym stoi teraz miasto i może rzeczywiście tak było. Sam jeden dziennikarz nie dojdzie do spraw, jakie on chciał mieć na pierwszych stronach gazet. Ale Ezra coś musiał robić. Mężczyzna minął rzędy biurek, przy których redakcyjnie koledzy krzątali się, porządkowali dokumenty czy zawzięcie uderzali o klawisze maszyn. Osiadł ciężko na swoim stanowisku. Trzeba było się skupić i coś podjąć.


Było dobrze po północy. Ciemny Austin sunął powoli przez puste ulice. Krople deszczu miarowo bębniły o karoserię, dając ton osobliwej muzyce miasta. O’Donnel beznamiętnie spoglądał na drogę przed sobą. Smog przemysłowej dzielnicy oraz ulewne strugi wcale mu nie przeszkadzały. Mimo relatywnie młodego wieku zjadł zęby na swojej robocie i prawie każdą rogatkę, ulicę czy chociażby wybój znał doskonale.
Kevin spojrzał kątem oka na nowego. Co też mu przyszło robić. Jako że nie miał na razie przydziału do właściwej roboty, dostał to jaskółcze jajo do pilnowania. Synek jakiegoś ważniaka u góry. Raptem dwa lata stażu, w dodatku przy papierach i smarkacz już ma parcie na detektywa. Nikt na posterunku nie mówił tego jasno, ale O’Donnel już dobrze znał właściwy cel zadania. Pokazać podopiecznemu, że ta praca to nie perypetie rodem z książek Doyle’a, a niewdzięczne babranie się w brudach miasta. A z kim tutaj miał do czynienia wiedział od razu. Już kiedy wsiadali do samochodu i blondas z szerokim uśmiechem na ustach podał mu dłoń...
- Cześć. Michael jestem. Wygląda na to, że będziemy razem pracowali.
Te słowa wesołka i późniejsze nagabywania miały mu jeszcze jakiś czas rozbrzmiewać w głowie. Młody nie odpuszczał, nawet widząc, że jest ignorowany: ciągle nawijał już w środku Austina.
- I wiesz, przenieśli mnie potem z księgowości. Mówię ci, za dobry tam byłem...
Cisza, Kevin tylko skręca w kolejną aleję. Światła samochodu rzucają mdłe, dwa snopy na drogę przed nimi.
- Jak wyglądam? Myślisz, że nadaję się na twardziela? Widziałeś ,,Człowieka z Blizną”? Taki będę, tylko po tej drugiej stronie. Rozumiesz. – towarzysz podróży oddał kilka udawanych strzałów z dwóch palców przed siebie.
Młody wyrostek bynajmniej nie wyglądał na groźnego. Miał na sobie niepasujący, za krótki płaszcz i znoszone buty. Pucołowata twarz dopiero niedawno okryła się zarostem. Jasnym było, że nic nie wie ani o życiu, ani tym bardziej o profesji do jakiej predysponował. Jako jego chwilowy opiekun Kevin miał obowiązek ukazać mu trochę brutalnej prawdy. A któż nie jest lepszym nauczycielem w tej materii, jeśli nie nocne ulice Greytown?


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Buduj38GLgg&feature=related[/MEDIA]

Matthew zaciągnął się papierosem i zmrużył oczy. Delikatny głos wokalistki na scenie dobrze na niego działał, szczególnie w połączeniu z lampką szampana. Szkoda jedynie, że nawet w takim tłumie, jaki co noc odwiedzał ,,Purple Moon” pozostawał samotny. Od kiedy wrócił do tego miasta nie nawiązał zbyt wielu znajomość, a co gorsza o tych starych, sprzed laty lepiej było zapomnieć.
Ale dość już roztrząsania smutków. Był po pracy. Przyszedł tutaj się zrelaksować, chwilę odsapnąć. Potem wrócić do domu, może doczytać książkę i spać. Rutynowy wieczór, ale po ciężkim znoju jaki go spotykał na co dzień, nie mógł narzekać. Gorzej miał O'Donnel. Facet był bardzo surowy, ale się sprawdzał i pewnie dlatego góra kazała mu jeszcze dziś w nocy wdrożyć jakiegoś świeżaka. Ha, nowy myśli, że jest twardy. Matthew już widział w policji takich ,,twardzieli” z bożej łaski. Kończyli samotni, zapłakani w swoich domach z butelką whiskey jako jedynym towarzyszem. To miasto nie jest miejscem dla słabych ludzi. Jeśli nie posiadasz dość silnego charakteru wypaczy cię, przeżuje i wydali za jednym zamachem.
Z resztą, nie trzeba było daleko spoglądać, aby ujrzeć żywy przykład deprawacji Greytown. Obok niego, przy innych, hebanowych stolikach gęsto zasiadali rozpasani biznesmeni oraz ich żony-matrony w kiczowatej biżuterii. Wiedział o wielu brudnych interesach, machlojkach czy małżeńskich zdradach. Oczywiście, tutaj przychodziły grubsze ryby i nie mógł nic sam zdziałać, choć w wielu oczach czuł wręcz pogardę, jakby czytał w nich słowa ,,wiemy, że ty wiesz i co zamierzasz z tym zrobić?”. No właśnie nic, gdyż większość z nich była na ty z ludźmi, którzy wydawali mu polecenia.
Normalnie zatem nie przychodziłby tutaj, ale ,,Purple Moon” miało swój wyjątkowy klimat. Pamiętał jeszcze za podrostka, kiedy przychodził tutaj na obiady z rodzicami. Przepych i jakiś nieuchwytny klimat tego miejsca uraczył go. Być może to właśnie przez sentyment wracał tu teraz w wolnych chwilach.
Szampan skończył się i tym samym pobyt tutaj. Matthew wstał od stolika i przeszedł pod ścianę, w kierunku wysokiego wieszaka. Przez chwilę przerzucał poły poszczególnej odzieży, ale nigdzie nie widział swojego płaszcza. Gorączkowe, ponowne poszukiwania nie dały żadnego rezultatu.


Uniwersytet imienia Franklina Pierce’a znajdował się na obrzeżach Greytown. Wielki budynek z czerwonej cegły z wyraźnymi zapożyczeniami od stylu gotyckiego znaleźć można było pomiędzy polami zieleni, przez które od właściwej części miasta prowadziły żwirowane alejki właśnie w kierunku ostoi edukacji. A przynajmniej za taką ją kiedyś uważano.
Jonathan, który patrzył teraz na ogrody uniwersytetu z okna swojego gabinetu uznawał inną definicję tego miejsca. Jego wzrok powędrował nad wiekowe drzewa, zrzucające teraz pożółkłe, jesienne liście. Spojrzał po linii budynków, które wyzierały z daleka. Miasto przed nim wpłynęło i na tą placówkę. Nie tak wyobrażał sobie służbę nauce, szczególnie tak wysublimowanej jak matematyka. Pomyśleć, że teraz, na innych piętrach z rąk do rąk przechodzą lewe papiery naukowe, a gorsze oceny są skreślane ręką, która akurat nie trzyma zielonych papierków.
Jonathan usiadł za biurkiem. Teraz rozejrzał się po swoim pokoju. Musiał to sobie oddać nieźle się tu urządził. Ciemna, elegancka boazeria na ścianach, duży herb z białym orłem na jednej z nich (zapewne aby pamiętał o tym, skąd pochodzi); meblościanka, barek z ciemnego jesionu oraz biblioteczka, w której zebrał już pokaźny zbiór dzieł matematycznych głów. Mieściły się tam różnorakie woluminy - od nauk Pitagorasa po Neumanna i jego przełomową ,,Teorię gier”.
Na ustach uczonego pojawił się uśmiech, kiedy sięgnął po leżącą na biurku kartkę przyciśniętą rozstawioną szachownicą. List od Franka, jak zwykle pisany szyfrem. Wcześniej nie miał czasu, żeby podjąć chociażby próbę rozczytania go. Znał metodę jaką posłużył się Franek, była dość popularna, ale nie mógł chwilowo przypomnieć sobie, na czym polegała. Jak na nieszczęście wychwycił właściwie tylko szczegół – że polskie znaki oraz liczby pozostawały niezmienione.

Zlwdm Mdqnx. Pdp qdgclhmę, żh cdvwdmę Flę z cgurzlx. Śoę srcgurzlhqld rg żrqb. Jrqlhf qd I5.

PS Niech żyje Cezar (3)!


Przez jakiś jeszcze czas zajmował się swoimi sprawami, tymczasem na zewnątrz zaczęło zmierzchać. Czerwone światło zachodzącego słońca ustąpiło półmrokowi i wreszcie tylko księżyc rozświetlał przestronny gabinet matematyka. Jak zwykle zaległe projekty i sprawdzanie bieżących prac zajęło go na tyle, że ledwie przed północą uświadomił sobie, że oczy zbyt mu się kleją, aby dalej pracować. Czas było wracać do domu.
Już za parę minut Jonathan szedł przestronnym hallem oddając po drodze klucze recepcjoniście. Wyszedł przed front budynku, wciągając rześkie powietrze. Było w nim wyraźnie czuć ozon - zanosiło się na deszcz.
Zmęczenie ciągle dawało o sobie znać. Kiedy podążał alejką, spoglądał już mętnym wzrokiem po okolicy. I może tylko przez to niewyspanie wydało mu się, że ktoś przebiegł właśnie między grupą krzewów, niedaleko na lewo. Z drugiej strony, jako człowiek nieprzeciętnego umysłu nie dawał łatwo się oszukiwać chwilowym majakom.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 30-04-2012 o 16:52.
Caleb jest offline  
Stary 29-04-2012, 01:21   #2
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Jakiś cień mignął w zaroślach. Jon niespecjalnie się przejął, to pewnie znowu jakieś wygłupy studentów. Nie lubił tego. Wielokrotnie musiał przymykać oczy na to, co działo się na uczelni, ponieważ bał się o pracę. Już i tak wystarczało mu, że nie lubił go praktycznie żaden z profesorów, poza staruszkiem z Wydziału Filozofii i Etyki, no ale przeciez nie można być złym człowiekiem, jeżeli całe życie nauczało się innych, co to znaczy dobro... Przynajmniej taką Jon miał nadzieję. W każdym bądź razie, staruszek także nie miał dobrego zdania o tym, co się dzieje na uniwersytecie i był porządnym człowiekiem, takim, jacy rodzili się i dorastali jeszcze przed wojną - miał oczywiście na myśli tą pierwszą - ale to był tylko jeden dziekan, w dodatku zbyt stary, żeby aktywnie cokolwiek przedsięwziąć.
W każdym bądź razie, teraz niczym nie ryzykował. Szkoła należała do sprytnych, a nawet jeżeli sprytni nie lubią porządnych, to nie lubią też głupich - więc nauczenie moresu paru żaków, których zabawa najpewniej poniosła na uczelnię, gdzie jak wiedzieli nie mogli przebywać ani w nocy, ani pod wpływem alkoholu, nie powinno mu zaszkodzić.
Jon jednak nie zamierzał zrobić z siebie durnia. Zanim ruszył, postał jeszcze chwilę na miejscu, nasłuchując, czy to nie aby przypadkiem późna godzina postanowiła sobie z niego zadrwić. W miarę możliwości spróbował też usłyszeć, w którą stronę oddalał się lub oddalali ci nieszczęśni studenci, bądź student.
W tym czasie wyciągnął z kieszeni na piersi swoją tabakierę i wciągnął sporą kupkę, aby wyostrzyć umysł. Nauczył się wciągać tabakę, ponieważ uznał, że tytoń będzie dobrym sposobem na ograniczenie picia. Postawił na tabakę, bo żucie tytoniu wydawało mu się zbyt wiejskie, a papierosy zbyt rynsztokowe, natomiast fajka w jego mniemaniu czyniłaby go kimś, kim nie był, a nie lubił udawać. Jednak życie to nie matematyka i w ten sposób z jednego nałogu zrobiły się dwa.
- Uch! - pomyślał - Mocna. I dobra.
Tylko używki w tym mieście są i mocne, i dobre, stwierdził. Reszta jest już tylko mocna.
Umysł w istocie mu się rozjaśnił i Jon postanowił ruszyć przed siebie, jednak w tym momencie przypomniał sobie list, który otrzymał i w moment przypomniał sobie, jakiego szyfru użył Franek. Lata spędzone przy niezliczonych wzorach do zapamiętani wyrobiły w nim pewnego rodzaju pamięć fotograficzną, dzięki czemu Jon w lot przypomniał sobie jego słowa. Poczciwy Franek... Lecz jeśli będzie używał tak banalnych szyfrów, cenzura prędzej czy później go przejrzy, choć w tym akurat liście nie było nic, co wymagałoby ukrycia. Z drugiej strony, zapewne właśnie tak długo nie mógłem tego rozszyfrować, że nie spodziewałem się czegoś tak prostego.
Zupełnie odwrotnie było z ich partią szachów. Goniec na F5. Dokładnie tego się spodziewał, miał już więc przygotowaną strategię obronną. No, ale to i tak musi poczekać do jutra.
Pobudzony oraz w lepszym humorze, Jonathan wszedł w ciemność.
 

Ostatnio edytowane przez Issander : 29-04-2012 o 01:26.
Issander jest offline  
Stary 29-04-2012, 20:05   #3
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Kevin wykorzystał postój na światłach, by wyjąć z kieszeni płaszcza paczkę Chesterfieldów, wyciągnąć jednego zębami i zapalić. Zaciągnął się głęboko, przetrzymał chwilę dym w płucach, po czym wydmuchał go przez uchyloną szybę.
- Nie lubię papierosów, dym śmierdzi i drapie mnie w gardło. – poskarżył się nowy, gdy Kevin wyciągnął paczkę w jego stronę.
~ Coraz lepiej. ~ pomyślał, zaciągając się znowu.
Światła zmieniły się i ruszył.
Spływające wodą ulice były ciemne i puste. Mogłoby się nawet wydawać, że deszcz je oczyszcza, ale dla Kevina, jak i każdego innego psa z kilkuletnią służbą w terenie, ulice Greytown nigdy nie były czyste. Śmieci, które je brudziły, nie mógł zmyć deszcz. Robili to oni. A koniec końców na miejsce każdego uprzątniętego i tak pojawiały się dwa nowe. Zawsze kojarzyło mu się z tą opowieścią ze szkoły, o jakimś królu z Europy czy skądś tam, który wtaczał kamień na górę, a gdy już prawie skończył, głaz spieprzał się na sam dół i musiał zaczynać od początku.
~ Nawet dziwkom nie chce się wychodzić. ~ stwierdził znużony, wodząc wzrokiem po chodnikach oświetlanych reflektorami samochodu.
- Wolę Jamesa Cagneya. – powiedział nagle, niespodziewanie nawet dla samego siebie.
- Co? – zapytał Michael, nie mniej zdziwiony.
- Wolę filmy z Jamesem Cagneyem. – mruknął, nie będąc pewnym, dlaczego w ogóle odpowiada.
Młody rozgadał się, ale Kevin stracił już zainteresowanie. Wpuszczał jego słowa jednym uchem, a wypuszczał drugim, nie pozwalając im zatrzymać się w mózgu.
Jechali jeszcze około dziesięciu minut, aż wreszcie Kevin zwolnił i zatrzymał samochód przy chodniku.
Wysiadł, naciskając na głowę kapelusz i podnosząc kołnierz płaszcza. Szybkim krokiem, rozchlapując kałuże, ruszył do drzwi najbliższego budynku.
- Co tu robimy? – spytał młody, gdy na klatce schodowej otrzepywali z wody kapelusze.
- Moja ostatnia sprawa, napad z bronią w ręku na magazyn. Tutaj mieszka facet, który może coś wiedzieć.
- To dlaczego nie wezwałeś go na przesłuchanie?

Kevin ruszył w górę po schodach, nie odpowiadając.
Zatrzymał się przed mieszkaniem na drugim piętrze i zapukał do drzwi.
- Jak wejdziemy do środka, siedź cicho i pilnuj drzwi. – powiedział Michaelowi, nim zgrzytnął zamek i drzwi uchyliły się na łańcuchu.
- Kogo diabli niosą o tej porze? – w szparze pojawiła się nalana twarz mężczyzny w średnim wieku.
- Kopę lat, Georgie.
- O’Donnell. Czego chcesz?
- Wpuścisz mnie, czy będziemy gadali przez drzwi?
- A kto powiedział, że w ogóle będziemy gadali?
- A chcesz spędzić noc na dołku za utrudnianie śledztwa? Tak się składa, że mamy tam akurat czarnucha zatrzymanego za gwałt.

Mężczyzna zaklął, ale zdjął łańcuch i otworzył drzwi.
- Czego chcesz? – powtórzył pytanie George, gdy weszli do kuchni i usiedli przy stole.
- Napad na magazyn w Hawkins Point.
- Nie wiedziałem, że nagle przeniosło moją chatę do południowego Greytown.
- Nie pieprz, Georgie, wiem, że to robota twoich kumpli.
- Skoro wiesz, to po cholerę mnie o to pytasz?
- Masz wielu kumpli. Ja wszystkich nie pamiętam, ale ty owszem.
– Kevin wyciągnął z kieszeni zwitek banknotów i rzucił go na blat.
George sięgnął ręką przez stół, wziął zwitek, przeliczył.
- Paul Bilotti ma strasznie wielką gębę. Kłapie nią na wszystkie strony.
- Skąd oni biorą takich idiotów?
- Świeża krew. Rozumiesz, młody, żądny kasy i sławy. Ponoć bywa w barze "Pepe's Trattoria".

O’Donnell wstał i ruszył ku wyjściu.
- Na razie, Georgie. Czego tak stoisz, młody? Idziemy.
- Kto to był?
- A jak myślisz? Paser.
– wyjaśnił, gdy wyraz twarzy Michaela jasno dawał do zrozumienia, że nie ma pojęcia.
- Znaczy… przestępca? Dlaczego go nie aresztowaliśmy?
- I od kogo mielibyśmy się dowiadywać o innych przestępcach? Od skautów?
- Dałeś mu pieniądze!
- Może miałem mu wynająć dziwkę? Albo sam byś mu obciągnął?
- Mogliśmy go skuć, zawieźć na posterunek i tam przesłuchać!
- Tak, wtedy powiedziałby nam wszystko co wie z wdzięczności, że zawróciliśmy go ze zgubnej drogi zbrodni. Obudź się, dzieciaku. Nawet gdybyśmy tłukli go przez całą noc, nic by nie powiedział, a potem i tak musielibyśmy go wypuścić. Tacy jak on rozumieją tylko jeden język - pieniędzy. A dzięki temu namierzymy teraz prawdziwych bandytów.

Kevin wyszedł z budynku i ruszył do samochodu.
Było późno, ale nie aż tak, by speluny już pozamykano. Możliwe, że pan Belotti, przyszłość półświatka, siedział jeszcze w barze, oblewając owocny skok.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"

Ostatnio edytowane przez Cohen : 29-04-2012 o 23:15.
Cohen jest offline  
Stary 29-04-2012, 23:18   #4
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
Ezra przesunął krzesło i wyprostował nogi na stole zawalonym papierami. Jakieś notatki zsunęły się na maszynę do pisania i szeleszcząc rozpłynęły się po innych gratach. Wyciągając rękę po paczkę fajek spojrzał przed siebie. Schmidt, największy łowca tanich sensacji, siedział przy swoim biurku i intensywnie walił w klawiaturę maszyny.
-Ten to pewnie nie ma problemów ze "starym" - pomyślał wypuszczając z ust siwy dym - Głąby...
To nie był pierwszy raz kiedy jego praca nie spotkała się z aprobatą tzw. góry. Przez ostatni miesiąc dostawał wyraźne sygnały a szef wziął go na dywanik dopiero kiedy mniej lub bardziej subtelne sugestie nie zdały egzaminu. Nie dało się ukryć, że Lewis nie lubił kiedy narzucano mu gonienie za tropem sensacji. Jak na dziennikarza miał na na to wyjątkowo... no właśnie. Dla niego ważna była sprawa, jej istota, waga i przede wszystkim to, że chciał pisać o rzeczach istotnych a nie "spinować", kręcić bat z g*wna i cieszyć się, że wychodzące spod jego pióra miejskie legendy żyją własnym życiem.
-Bagno - mruknął po nosem pacząc na Schmidta - Bagno...
Niestety czynsz trzeba było opłacić, rata za samochód, wszystko co składało się na prozę życia ciążyło teraz na jego ideałach. Gdyby miał podążać za głosem serca rzucił by to wszystko. Najchętniej wstałby i najzwyczajniej wyszedł. Podobno dziennikarze freelancerzy nie zarabiają wcale tak źle. Podobno. Ze smutkiem musiał jednak stwierdzić, że znał rzeczywistość i nie była ona wcale tak różowa. Westchnął gasząc peta w zapełnionej po brzegi popielniczce.
Korzystając z zaaferowania Schmidta dalej przyglądał się mu ostentacyjnie. Nie mógł wyjść z podziwu dla tego kolesia, który z zamiłowaniem klepał co mu podesłali. Obiegowy żart mówił, że Schmidt nocami studiuje słownik synonimów żeby móc słowo "mord" napisać w jednym artykule na dziesięć różnych sposobów.
-Co tak się gapisz? - uderzenie o blat biurka przywołało go ze świata własnych myśli - Czekasz aż wyciągnie słownik?
Flisowsky i to jego poczucie humoru. On miał przynajmniej czas i komfort żeby sobie tak pożartować. W sekcji sportowej nie było takich stresów.
-A no przyglądam się. Nasi wygrali? - zagaił błahą rozmowę
-Miło by było, ale jak zwykle fiasko. Sekretarka szefa mówiła, że byłeś na dywaniku. Ostrzegałem cię. Trzeba było wcześniej podłapać schemat pracy Schmidta i nie miałbyś problemów. A tak...
-Szybko przechodzisz do sedna sprawy. Lubię konkrety - Ezra sięgnął po kolejnego papierosa i poczęstował Flisowsky'ego - Nie wiem czego chcą. Wcześniej się wszystko podobało a teraz walą mi jakieś farmazony.
-Czasy się szybko zmieniają młody. Popatrz na wasze biuro. Ze starej ekipy zostałeś tylko ty i Guard a tego przenoszą do nas za kilka tygodni.
-Widzę - rzekł zasmucony - Na początku miesiąca dali Schmidtowi jakąś mega sensacje, którą ja miałem niby robić, ale odmówiłem bo pisałem artykuł o korupcji w urzędzie miasta. Teraz żałuję bo ten pies ogrodnika nie podzieli się tematem, mimo że ledwo wyrabia ze swoją ilością pracy.
-No widzisz. Dlatego dobrze mieć kolegów w dziale sportowym.
-Ekhm... że co? - zakrztusił się prawie - Bez obrazy Stan, ale...
-Spokojnie rozumiem, ale nie chodzi o nas tylko o naszą sekretarkę, wiesz tę mulatkę z Luizjany. Wielu chłopaków się kręci za tą czekoladką i Schmidt też...
-To on ma... życie prywatne? - Ezra spojrzał na Flisowsky'ego z komicznym zaskoczeniem na twarzy - No way...
-A no ma - Stan ugryzł się w język - Ma... ekhm... No ona jest bardzo w porządku i dała nam cynk, że Schmidt bajerował ją parę dni temu mówiąc, że dzisiaj ma spotkanie z bardzo ważnym informatorem. Chodzi o tę sprawę, którą mu zlecili na początku miesiąca. To do dzieła młody!
Stan zgasił papierosa i poklepał Lewis'a po ramieniu.
-Znajomości - westchnął rozsiadając się na fotelu - No to poczekam aż sobie pójdziesz...
 
__________________
Regulamin jest do bani.

Ostatnio edytowane przez Volkodav : 29-04-2012 o 23:22. Powód: literówka
Volkodav jest offline  
Stary 29-04-2012, 23:41   #5
 
Matemaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Matemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodze
Matthew z gorzkim uśmiechem słuchał słów płynących ze sceny. Gdy tylko przebrzmiał ostatni akord wstał skończył szampana. Ruszył w stronę ściany, w myślach powtarzając początek ostatniej strofy
Cytat:
Don't you know you fool, you never can win
Use your mentality, wake up to reality...
Te słowa mówią tyle o tym zasranym mieście jak nic innego. - przemknęło gliniarzowi przez myśl w czasie poszukania swojego płaszcza. Gdy powtórnie sprawdził wieszak był pewny, że ktoś go zabrał. Zlustrował restauracje przypatrując się osobą siedzący przy stolikach. Szukał jakikolwiek oznak zainteresowania. Jednak nie zauważył żadnych. Udał się w stronę baru, usiadł na krześle i zamówił czystą. Jednocześnie zagadując znajomego barmana o jakieś nie istotne sprawy. Po chwili odpalając papierosa zapytał czy widział on jak ktoś się kręcił wokół płaszczy. Gdy dowiedział się kto i gdzie się udał, Palantine podążył za tą osobą.
 
Matemaru jest offline  
Stary 30-04-2012, 18:17   #6
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Ezra jeszcze raz przyjrzał się badawczo Schmidt’owi. Tym razem wyobraził go sobie flirtującego z niekiepską z resztą sekretarką – ciekawe czy jej też tak wciska kit jak w swoich artykułach? Gdy kolega z sekcji sportowej odszedł, pozostawało czekać. Ezra udawał, że jest czymś zajęty, jednak tak naprawdę co chwila rzucał kątem oka w kierunku redaktorzyny, bo inaczej nie można było nazwać tego współpracownika. Po godzinie, tamten zerknął tylko na zegarek, już wychodząc ubrał się i zniknął za drzwiami prowadzącymi do klatki schodowej. Lewis podszedł do okna, rozsunął rolety i przez chwilę naczekiwał. Zaczęło padać – grube krople deszczu coraz częściej uderzały o szklaną taflę, przez którą wyglądał Schmidt’a. Wreszcie zauważył jak wychodzi z budynku. Obserwował jak tamten czeka, aż taksówka przejedzie przez ulicę, po czym przechodzi na drugą jej stronę. No tak, typowe. Stary leń wybrał miejsce spotkania na przeciwko miejsca pracy – była to stara kręgielnia. Miejsce dość ustronne, z tego co Ezra pamiętał, przychodziło tam raptem kilku hobbystów, także na tłumy nie narzekali.
Schmidt otworzył parasol i zaczął nerwowo zerkać na prawo i lewo. Wyglądało na to, że przyszedł przed informatorem.

Tabaka zaatakowała nozdrza, udrażniając je i szybko uwrażliwiając na miły, przeddeszczowy zapach. To jakby oczyściło również zmęczony umysł Jonathana. Stojąc w miejscu, zmrużył oczy, przyglądając się ciemności wokół (Test Refleksu, +1 za opis). Sprawy listownej rozgrywki szachów zaczęły uciekać ze świadomości, wypierane przez sylwetkę, którą ponownie uchwycił między roślinnością. To był ktoś dość rosły. Studenci zazwyczaj nie byli takiej postury, chociaż wzrok mógł płatać figle przy tak słabej widoczności. Jonathan zogniskował go w punkcie, gdzie stała postać. Najwidoczniej zatrzymała się w pół kroku, zdając sobie sprawę, że została nakryta. Księżyc, ukryty za gęstymi chmurami rzucał ledwie nikłe światło, które w dodatku musiał pokonać listowie. Znakiem tego matematyk dostrzegł tylko niewyraźny zarys jasnej, powyciąganej odzieży. Szara twarz taksowała chwilę pracownika uniwersytetu. Jasne, błękitne oczy miały w sobie dzikość, ale i odbijała się w nich zimna inteligencja. Jak nagle nieznajomy się pojawił, tak też odwrócił się i zaczął biec w głąb ciemności, z dala od Jonathana. Jeszcze kiedy wychodził główną bramą na ulice przedmieścia nie wiedział z czym miał do czynienia – głupim żartem pijanego studenta, a może czymś więcej?

Kevin przyjął strategię ignorowania wszelkich ,,ale” nowego. Michael nie znał się na tej robocie, tym samym nie było szans, żeby wybełkotałał coś przydatnego. Miał się od Kevina uczyć i koniec. Z resztą, o tym jak jeszcze naiwne ma podejście do koncepcji detektywa pokazał u łącznika. Ten chłopak naprawdę myślał, że ta praca polega ściśle na chronieniu ,,tych dobrych” i karaniu ,,złych”. Umysł miał niewinny jak młoda zakonnica.
Kiedy jechali na miejsce, młody zaczął panikować. Nie przywykł wyraźnie do myśli, żeby jeździć po typach spod ciemnej gwiazdy w celu urządzania sobie z nimi pogawędek.
- Na pewno myślisz, że to dobry pomysł? Nie możemy tego załatwić na jutro? Albo wysłać tam kogoś…
Ale Kevin już podjął decyzję i nie osiągnąłby tyle, gdyby jego zdanie było niczym chorągiewka na wietrze. Już za kwadrans auto zatrzymało się na niewielkim parkingu przy barze ,,Pepe's Trattoria”. Obydwaj powoli weszli do lokalu utrzymanego głównie w kiczowatym stylu powycieranego, czerwonego pluszu. Wyglądało to jakby właściciel-makaroniarz chciał za wszelką cenę dać tej spelunie odrobinę blichtru. Efekt był jednak smutny – śmierdziało, podłoga się kleiła, a i bywalcy bynajmniej nie pasowali do definicji elit. Kilku brodatych kocmołuchów rżnęło w karty, w jakimś rogu dwójka młodziaków jawnie oddawała się poznawaniu swej anatomii, zaś w alkierzu, na końcu baru siedziało trzech mężczyzn w starych, roboczych ubraniach. Wszyscy nieźle już popili, a pieniądze mieli – czuli się z resztą z nimi bardzo pewnie, stawiając banknoty w kupkach na stole. Kevin szybko rozpoznał w jednym z nich Belotti’ego. Był to nalany na twarzy, młody jegomość o buńczucznej aparycji. Nawet jeśli dysponował gotówką, nigdy o siebie nie dbał. Jego odzież nosiła liczne ślady plam potu i brudu, a długie włosy były wiecznie posklejaną mozaiką kudłów. Wyraźnie o wiele bardziej od mody interesowały go pieniądze i przyziemne rozrywki.


- Kogo my tu mamy? – zarechotał zza stołu – Pan błyszcząca odznaka nas odwiedził. Przyprowadziłeś swojego chłopaka, co Kev?
Obydwaj towarzysze wyglądający bardziej na chłopaków od działania niż myślenia, donośnie zawtórowała mu śmiechem.

Matthew wychylił pięćdziesiątkę. Szampan był całkiem dobry, ale nic równało się z mocniejszym procentem, gdy człowiek się nieco zdenerwuje. Mundurowy zapytał barmana, czy nie widział nikogo podejrzanego obok wieszaka z płaszczami. Tacy ludzie jak on, zawsze byli dobrze zorientowani, co się dzieje w ich lokalu. Nie stało się inaczej i w tym przypadku. Mężczyzna z drobnym wąsikiem zamyślił się chwilę, ale zrobił to raczej ostentacyjnie, gdyż zaraz pstryknął palcami i wskazał na boczne wyjście z lokalu.
- No tak. Kręciła się tu jakaś panienka z męskim płaszczem. Nikt jej nie zatrzymywał, no bo sam pan wie… po co nękać kobietę, która pewnie wzięła płaszcz dla męża, co to za dużo popił i zapomniał... także, rozumie pan... – facet wyraźnie zaczął się nerwowo tłumaczyć, gdyż Matthew będąc stałym bywalecem ,,Purple Moon” był już rozpoznawalny jako glina.
Mając tą informację Palpatine nie zwlekał. Wyszedł na zewnątrz, gdzie jak zwykle kręciło się parę osób łapiących taksówki do domu. Rozejrzał się gorączkowo. I wtedy ją ujrzał. Zgrabna dziewczyna w zwiewnej sukni, o schowanych pod chustą włosach, dreptała chodnikiem w głąb miasta z jego płaszczem na rękach. Z kroku na krok przyspieszała. Nawet zaczynający padać deszcz nie zdawał się jej deprymować.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 30-04-2012 o 18:20.
Caleb jest offline  
Stary 30-04-2012, 21:15   #7
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
-Skubany no... - mruknął sam do siebie po czym szybko odstąpił od okna.
Podszedł do biurka i wyciągnął z szuflady kluczyki do auta oraz paczkę fajek. Schował je do kieszeni spodni i nieśpiesznie zszedł na dół. Ezra nie czuł potrzeby błyskawicznego zaskoczenia Schmidt'a. Lepiej było to rozegrać bez pośpiechu i bez większych "fajerwerków". Kiedy pojawił się przed obrotowymi drzwiami stanowiącymi główne wejście do budynku redakcji miał już na sobie kapelusz i naciągnięty na twarz kołnierz płaszcza. Spojrzał na drugą stronę ulicy starając się wypatrzyć redaktorzynę. Jeśli ten jeszcze czekał na informatora, Ezra ruszył kawałek w dół ulicy by skręcić w zaułek obok budynku i tam obserwować nadal. Jeśli zaś Schmidt zniknął już w kręgielni Ezra obszedł budynek na przeciwko dookoła i zapukał w tylne drzwi. Kilka osób z obsługi znał chociaż przelotnie i liczył na ich drobną pomoc.
 
__________________
Regulamin jest do bani.
Volkodav jest offline  
Stary 01-05-2012, 20:51   #8
 
Matemaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Matemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodze
Matthew nie słuchał gierek słownych barmana, gdy ten wskazał na drzwi ruszył spokojnym krokiem w ich stronę. W myślach zastanawiał się co to za kobieta i po co jej jego płaszcz. Gdy wyszedł na zewnątrz poczuł pierwsze krople deszczu i chłód wieczora. Jego wzrok szybko zlokalizował młodą dziewczynę niosącą jego płaszcz. Ruszył za nią spokojnym krokiem, starał się trzymać w odległości 10metrów od niej. Deszcz mu nie przeszkadzał. Kochał deszcz, a w tym momencie ułatwiał mu on nawet zadanie, chciał wiedzieć gdzie ta kobieta zmierza i po co jej jego znoszony płaszcz. Zaintrygowała go. A jej zgrabne ciało przyciągało jego wzrok, właśnie takie kobiety lubił. Z talią osy, zgrabną sylwetką, nie wysokie, ale teraz nie czas na takie myśli, upomniał się w duchu gliniarz. Podążając za kobietą zastanawiał się co w niej go tak pociąga? Czy naprawdę nie miał tak dawno kobiety? Jednak gdy ta zniknęła w jednej z ciemnych bram oczyścił umysł z tych głupich myśli. Jego ręka automatycznie powędrowała do kabury pod pachą, odpiął zatrzask i dotknął zimnej stali broni. Nie wyciągnął jej ale był gotowy w każdej chwili to zrobić. Podchodząc do odpowiedniej bramy zachował szczególne uwagę na okoliczne domy by nie zostać niemile zaskoczonym. Dobrze pamiętał ostatnią ofiarę morderstwa, facet tak zmasakrowany przez kule, że ciało oddano w metalowej zapieczętowanej trumnie rodzinie.
 
Matemaru jest offline  
Stary 02-05-2012, 19:25   #9
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Dla ciebie detektyw O'Donnell, Belotti. - warknął, chwytając krzesło i siadając na nim okrakiem, z rękoma na oparciu. - Powiem krótko, bo nie chce mi się gadać z takim szmaciarzem, jak ty. Kto ci nadał magazyn w Hawkins Point?
- Patrzcie, jaki z niego twardziel. - Belotti usiłował chwycić butelkę, ale udało mu sie dopiero za drugą próbą. Wypił to, co w niej zostało. - Myślisz, że jesteś taki twardy, bo masz odznakę i klamkę, co? - jego głos powoli przechodził w bełkot i najwyraźniej dostał ślinotoku, bo każde słowo kończyła mżawka śliny.
- Dokładnie. - Kevin wstał, odsunął połę płaszcza, demonstrując wiszącą pod pachą kolbę rewolweru - Młody, skuj go. Paul Belotti, jesteś aresztowany pod zarzutem napadu z bronią w ręku na magazyn Chrysler Corporation przy ulicy Webster 146 w Hawkins Point i nielegalnego posiadania broni.
Szybkim ruchem wyciągnął pistolet i zaczął wodzić lufą od jednego z silnorękich do drugiego. Lewą ręką zaczął zgarniać i chować do kieszeni płaszcza leżące na stole pieniądze.
- Siedźcie spokojnie, chłopcy i módlcie się, żebym o was zapomniał. Szybciej młody, nie mamy całej nocy, trzeba go jeszcze przesłuchać.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 03-05-2012, 16:19   #10
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Kiedy Ezra był już pod budynkiem, zauważył jak w stronę Schmidt’a powoli, acz pewnym krokiem podążą wysoki mężczyzna. Lewis przezornie przesunął się za budkę telefoniczną, przy której jakiś młodzieniec zarzekał, że ,,ona było tylko przypadkową przygodą”. Niby przypadkowo Lewis rzucał co raz okiem na drugą stronę ulicy. Dostrzegł jak nieznajomy w garniturze podchodzi do redaktora i podaje mu rękę. Za chwilę obydwaj zniknęli we wnętrzu kręgielni. Co do aparycji informatora, Ezra kojarzył już podobnych ludzi. Szykowni, starsi panowie o niezmąconym spokoju. Ludzie z nikąd, bez nazwiska i adresu. Wiele słyszeli i wiedzieli, przy czym była to jedyna pewna rzecz, jaką można było o nich powiedzieć.
Ezra odczekał jeszcze chwilę po czym ruszył przez ponurą ulicę, kilkakrotnie obchodząc rozrastające się plamy kałuż. Minął wejście do kręgielni i wtopił się między jej boczną ścianę, a przybudówkę innej kamienicy. Zalegające tu tygodniami śmiecie zdążyły już zgnić i zmienić podłożę w lepką papkę. Dziennikarz z odrazą odrywał od niej buty, będąc już pewien, że będą potem wymagać sumiennego czyszczenia.
Dotarł do czerwonych, obchodzących z farby drzwi i zapukał kilkakrotnie. Za chwilę, z wnętrza, dało usłyszeć się parę zduszonych przekleństw (- …kogo to znów diabli niosą?). Po odgłosach uporczywej walki z kilkoma skoblami, w progu pojawił się niski mężczyzna w podartym fartuchu. Al – właściciel lokalu był zgorzkniałym człowiekiem, który zdawał się prowadzić tą kręgielnie tylko z przymusu. Jego smutne oczy oraz zmizerniała twarz świadczyły że dawno poddał się wszelkim naporom codziennej, trudnej prozy tego miasta.
- Ezra? Co ty mi się czaisz tutaj? Nie umiesz wejść jak człowiek? – Al znał redaktora, bywało, że ten czasem wpadał tutaj na szklaneczkę - Właź, tylko psia mać, weź tą ścierkę i trochę przetrzyj buty – właściciel rzucił gościowi podarty gałgan.
Zaplecze lokalu składało się z magazynku oraz małej kuchni, gdzie Al przyrządzał proste potrawy dla klienteli. Znajomy czy nie, dla gospodarza zjawienie się tutaj Ezry było naruszeniem jego małej świątyni, dlatego surowym spojrzeniem odprowadzał go, dopóki nie zniknął za podwójnymi drzwiami prowadzącymi do właściwej części lokalu. Dopiero wtedy wrócił do przemywania zniszczonej posadzki i przeklinaniu na czym świat stoi. Nie zamierzał nawet zachodzić w głowę o co chodziło znajomemu z tym zakradaniem się. Niewiele go obchodziło.
Ezra przeszedł obok trzech boksów, gdzie tylko jeden był zajęty przez kilku bywalców. Dalej stał barek, przy którym młoda córka Ala sprzedawała drinki – smutne dziewczę o wielkich oczach. Miała około dwudziestki, zapewne mające wiele niemiłych przejść ze zrzędliwym ojcem. Z zasnutej dymem części pomieszczenia znajdowały się stoliki, oprócz Schmidt’a i jego informatora nie było tu nikogo. Na szczęście bar był ulokowany tak, że można było stanąć niezauważonym obok niego, udając zainteresowanie szkocką, tak naprawdę przysłuchując się stłumionej rozmowie dwójki.
- I co… masz? – zapytał Schmidt.
- Tak, wszystko w tej teczce.
Ezra zaryzykował spojrzenie. Uchwycił tylko plik przechodzący z rąk do rąk.
- Przez telefon wspominałeś o czymś nowym – podjął dziennikarz.
- Myślę, że ci się spodoba. Jak wy to mówicie, prawdziwa bomba - głos drugiego był wyprany z emocji.
Lewis znów obrócił się w kierunku stolika. Tym razem otaksował nieznajomego. Dziwny, dystyngowany staruszek nie zdawał się zachowywać na swoje lata. Nawet siedząc sobie tutaj i popijając wino, wręcz emanował swoim wyrachowaniem.
- Widzisz Schmidt. To jest coś z wyższej półki. Świeże jak chleb od Thobiasa.
Obydwaj schylili głowę, rozmowa przycichła. Ezra uchwycił tylko słowa: ,,uciekł” i ,,były”.
- Zaraz, nie myślisz chyba, że to mógł być… – z wrażenia teraz Schmidt podniósł głos.
- Hej, zamawiasz coś? – z zamyślenia wyrwała Ezrę młoda dziewczyna za barem.

Kiedy Kevin odsłonił połę płaszcza, w oczach Belottiego pojawiła się nuta wahania. Jednakże stan w jakim się znajdował, nie pozostawiał wiele miejsca na przemyślenia. Niezręcznym ruchem ręki sięgnął pod stół.
- Młody, skuj go. Paul Belotti, jesteś aresztowany pod zarzutem napadu z bronią w ręku na magazyn Chrysler Corporation przy ulicy Webster 146 w Hawkins Point i nielegalnego posiadania broni.
Michael drżał na całym ciele. Postąpił krok do przodu. Dwóch przybocznych Belottiego podniosło się o kilka cali na krzesłach. Jednakże uwaga wszystkich cały czas spoczywała na Kevinie. Harde spojrzenie i pewność ruchów jasno wskazywały, że nie żartuje. Dobrze znał cwaniaków pokroju tych, jacy siedzieli przed nim. Byli lekkomyślni i buńczuczni, ale każdy go znał jego nazwisko, wiedział, że lepiej nie igrać z O’Donnelem. Szare oczy policjanta surowo spoglądały na trójkę. Przez moment nikt się nie odzywał, słychać było tylko nucący wokal Lemona Jeffersona płynący z szafy grającej [Test Perswazji].
Michael podszedł do stolika i wyciągnął kajdanki ku mężczyźnie, z taką pokorą, jakby prosił go o kilka drobnych. Tamten spojrzał na niego z wyrzutem i parsknął pod nosem.
- Na czystą whisky! To ma być <czk> policja? Kevin, zabierz go stąd. Ja nic nie wiem i nic na mnie nie masz. A to… uczciwie zarobione pieniądze. Broń noszę, co by żaden nadgorliwy glina mi się nie wpieprzał. Jeśli dociera do ciebie aluzja. Także możesz już się stąd zabierać.
Kevin zignorował te słowa. Podszedł do stołu i położył rękę na jednym z plików pieniędzy. Wtedy dwójka pomocników natychmiast wstała do pionu, jeden z nich odtrącił go na bok. Belotti wyraźnie zadowolony na ogorzałej od alkoholu twarzy zaśmiał się ponownie, ale nie wyjmował ręki spod stołu.
- Wyjdź… stąd… natychmiast – wycedził przez pożółkłe zęby.

Matthew ruszył przez wilgotny chodnik w kierunku kobiety. Zimny deszcz przyjemnie otrzeźwiał z delikatnej mgiełki w jego umyśle, jaką spowodował alkohol. Postać przed nim wyraźnie intrygowała. Zdecydowanie nie w ten sposób kojarzył mu się złodziej podkradający innym części garderoby.
Nie mógł się powstrzymać, aby zignorować to, jak się porusza. Przestawiała ciężar ciała bez żadnego oporu, jej kibić delikatnie falowała pod obcisłym ubraniem, zupełnie jakby każdym ruchem kusiła wszystkich na około. Ale Matthew nie był pierwszym, lepszym napalonym samcem. Praca w policji wyćwiczyła u niego nawyk nieufności, szczególnie do osób aż tak przykuwających uwagę.
Mijając już drugą przecznicę, kobieta nagle zatrzymała się. Stanęła kawałek za latarnią tak, że gdyby policjant jej nie śledził, zapewne nie zwróciłby uwagi na postać w mroku. Czyżby… czekała na niego?
- Ładna noc – zagadała nagle.
Matthew zatrzymał się w świetle latarni, spoglądając na zarys przed sobą. Deszcz natężał się. Teraz nieznajoma stanowiła rozmyty zarys.
- Przepraszam za tą całą sprawę z płaszczem – w ciemności rozprostowała złożone na pół odzienie i podała go właścicielowi, ponownie cofając się w mrok, niczym nieufne zwierzę. Przez tą chwilę niestety nie zdążył dostrzec jej twarzy.
Przeczekała dopóki jedna z taksówek, którą wracał ktoś z Purple Moon, minęła dwójkę, po czym znów pozostali sami.
- Wiem kim pan jest i potrzebuję od pana pomocy. Tam w lokalu nie mogłam podejść otwarcie, wiem sam pan rozumie to zajście. Czy możemy porozmawiać gdzieś, w bardziej dogodnym miejscu?
 
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172