Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-05-2012, 19:19   #1
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
[Dzikie Pola] - "Bracia Patulscy"

Waszmościowie Andrzej Posłuszny, ndrzej Tomasz Odloczyński, Jakub Kmita

Noc już ciemna była, gdy towarzystwo z karczmy Żyda Ezechiela wyszło. Usłużny Żydek strzemiennego panom braciom zaoferował i nawet o zapłatę nie pytał. Niepomiernie zadowolony on był, że Patulscy i ich kompanii karczmę jego już opuszczają. Przykre i nieznośne to towarzystwo było, a i do płacenia specjalnie spieszno im nie było. A przecie Patulscy to najbogatsza szlachta w okolicy. Nie raz z lękiem i obawą w sercu,Ezechiel do imić Henryka jechać musiał , by o uregulowanie długów jego synów prosić. Senior rodu równie gorącą głowę miał, co jego synalkowie, często więc Ezechiel nie tylko pieniędzy nie dostał, ale i z podbitym okiem i potarganą brodą do domu wracał.
Dlatego też wielka radość w jego sercu zagościła, gdy całe towarzystwo w stronę Mierzynowa ruszyło.

Księżyc jasno świecił tej nocy i tylko dzięki temu droga znośną. W innym razie żaden z pijanych panów braci w kulbace by nie usiedział i rychło w błoto pyskiem, by się zwalił. Bo mimo, że noc ciepłą była to jeszcze ślady zimy, co się niedawno skończyła, znać było i tu i ówdzie białe czapy śniegu widać było.
Towarzystwo humor znakomity miało, bo cały dzień przednie miody i piwa z piwniczki Ezechiela kosztowało. Spór jeno między waćpanami powstał i kilka godzin ciągnął się już. Poszło bowiem o to, gdzie najpiękniejsze dziewki w Rzeczypospolitej spotkać można. Bracia Patulscy zgodnie twierdzili, że nie ma piękniejszych niż te z ziemi sieradzkiej i liczne dowody na to przytaczali, nazwiska nawet przytaczając. Natomiast ich kompanii upierali się, że zarówno w Małopolsce, jak i na Dzikich Polach piękniejsze spotkać można. Panowie bracia licytowali się kto piękniejszą białogłowę widział, różne opowieści przy tym snując.
Dysputa nawet po wyjściu z karczmy trwała i pewnie pod same bramy dworu by się ciągnęła, gdyby nie tajemniczy wypadek.
Mości Paweł snuł właśnie opowieść o tym, jak cztery tygodnie temu spotkał przecudnej urody szlachciankę na rynku w Sieradzu, gdy przerwał mu bezpardonowo jego brat.
- Jeśli mnie wzrok nie myli, mości panowie, to tam pod lasem wywrócona kolasa leży.
- Nie po drodze to nam - odparł rychło jego brat - ale nie godzi się to zostawiać bliźnich w potrzebie.
Cała kompanija ruszyła, więc galopem na pomoc.

Gdy tylko na miejscu stanęli widok straszny im się ukazał. Kolasa wywrócona na bok w błocie leżała. Trzech sług w prostych liberiach takoż leżało, jeno kilka metrów dalej. Znakiem tego w ostatniej chwili przed wypadkiem z kolasy wyskoczyli. Na wznak leżeli i z daleka widać było, że raczej bez życia.
Przeto inny widok uwagę panów braci przykuł. Cudnej urody panienka przygnieciona wozem leżała i to na niej cała atencja waszmościów szybko się skupiła. Panienka w suknię francuskiego kroju ubrana była z głębokim dekoltem oraz delię z futer sobolich uszyta. Na jej gładkiej i przecudnej urody twarzy, wielki grymas bólu się malował. Oś wozu bowiem udo jej przebiła i poważny krwotok spowodowała. Istnym bożym cudem było, że panienka żyła jeszcze, choć przytomność straciła. Za chwil kilka pewnikiem zmarłoby się biedaczce, gdyby los nie postawił na jej drodze tak zacnej kompaniji.

Waćpani Ksymena Kusznierewicz
Pani Ksymena tydzień już w Mierzynowie przebywała. Jednak nawet tak krótki czas pozwoli jej, by dobrze obyczaje tutaj panujące poznać.
Jej brat, Henryk tylko kilka dni z nią wytrzymał, a potem dla spokoju ducha i by przytyków siostry nie słuchać, do Sieradza, niby to w sprawach urzędowych wyjechał. Jego synowie całymi dniami po okolicznych karczmach się włóczyli pijatyki i burdy urządzając, jeno na noc do domu wracając, a i to nie zawsze. Na domiar złego zawsze jakąś komapnija, podobnych im pijaniców i zawalidrogów przybywała i gościła się jak u siebie.
Gdyby nie karbowy imić Karaszewski, to cały dwór i majątek szybko, by na zatratę poszedł. Imić Karaszewski był to szlachcic bardzo pobożny rzec, by nawet może, że ponad miarę i rozsądek. Często znak krzyża czynił i imienia Pańskiego wzywał bez potrzeby, a przy tym za grzech tego nie poczytując. Uczciwy był i zaradny i o dobra Patulskich jak o swoje dbał i dobrze nimi zarządzał. Ponoć dla chłopów okolicznych surowy był i nie raz batem ich do roboty zaganiał, ale przy tym sprawiedliwy, bo solidną pracę nagradzał, a rzadki to zwyczaj w całej Rzeczypospolitej.

Kolejny wieczór przeto pani Ksymena w samotności spędzała w swoich pokojach. Rozmyślała o tym, czy aby pomysł ślubu, który wysnuła tak dobrym i korzystny, jak to się jej do tej pory wydawało. Świeca już się dopalała, a ani jeden, ani drugi hultaj do domu nie wrócił. Pewnie znowu u Ezechiela miody i wina chleją o bożym świecie nie wiedząc.
Po północy wrócą z pijana kompaniją i cały dwór na równe nogi postawią jadła żądając, bo Żyd ponoć kuchnie podłą prowadzi. Pan Karaszewski zmuszony będzie im usługiwać i zachcianki spełniać, jak lokaj jaki.
- Pani Ksymeno! Pani Ksymeno! - rozległo się wołanie pana Konrada.
Waćpani Kusznierewicz wyszła z pokoju i prawie wpadła na zasapanego waćpana Karaszewskiego wpadła.
- Pani Ksymeno... strzały z drogi słychać przed chwilą było - wysapał pan Konrad - Nie wiem, czy to jaki zajazd na nas, czy inne nieszczęście. Nie wiem, czy służbę budzić i dworu bronić, czy konie siodłać i waszmościów Patulskich szukać. Imić Henryk w podróży i wszystko na mojej głowie, a ja dobitki to ostatnim jestem. Święty Boże! - lamentował imić Karaszewski, znak krzyża czyniąc.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 04-05-2012, 11:55   #2
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Andrzej Tomasz Odloczyński herbu Przeginia






Słów kilka o Panie Bracie

Już po pierwszym spojrzeniu widać, że to człek do szabli i konia nawykły – bo i prawda to, że w niejednej potrzebie stawał i to nie tylko wojennej. Nie raz i nie dwa opowiadał o burdach, zajazdach czy pijatykach karczemnych gdzie to wąsy podgalał, uszy podcinał a i było też tak, że i do cięższych przewin dochodziło. Jednak nie był z niego li tylko zawalidroga bo i wojna mu nie obca o czym często a gęsto prawił swym druhom. Pod Zamoyskim i Żółkiewskim służał w wolontarskich znakach. Pod Cecorą Turków rezał roku pańskiego 1595, a pięć roków póżniej bobu zadawał Michałowi co to przez swoich krajanów został ochrzczony przydomkiem Waleczny. Do tego jeszcze chamskie bunty na Ukrainie gasił, pomagając Nalewajkę wsadzić w rzyć miedzianego wołu i podpiec. Pan Andrzej długo bez zatargu z prawem wytrzymać nie może tedy w wojsku od potrzeby do potrzeby bywał – bo czasem lepiej takim jak on ukryć się pod jurysdykcją hetmańską…

Andrzej Odloczyński koroniarz to pełną gębą jest… z dziada pradziada podle samego Krakowa zasiedziałą. W gminie Liszki nieopodal Tyńca na wioszczyznach siedzących. Familię ma liczną… może aż nazbyt bo jako trzeci w kolejności do schedy był i temu w świat fortuny szukać wyruszył. Należy on do tego typu panów braci, co to mir i poszanowanie umie wzbudzić w niejednej kompanij. Łatwo w nim poznać, że to szlachcic z fantazyją godną niejednego rotmistrza czy porucznika. Rubaszność i wesołość w pijatykach, odwaga i brawura w zajazdach i potyczkach. Do tego serce wkłada we wszystko, co robi – jak się weseli to nieba by wszystkim przychylił, jak gorączka go weźmie to tylko niebo i ziemię by ostawił po sobie. To wszystko powoduje, że nieraz kompanija czy partia jakowa się zbiera przy nim, co to potem razem hulali po stepie różne zawieruchy czyniąc. W kompani Patulskich zjawił się niedawno… ledwo trzy niedziele nazad. Jechał do Krakowa z Inflant, bo maiał sprawy spadkowe w sądzie do załatwienia – po krewnym jakim. Spokojniejszych braci fantazją i szabelką wesprzeć przy tych turbulencjach Ale jako, że kompaniona dawnego napotkał pana Pawła bawi w tejże okolicy… a i drogi jeszcze często a gęsto jak nie śniegiem zasypane to w bajora błocka zmienione to mu póki co niespieszno.

Pana Andrzej do ułomków mógłby zaliczyć jeno jakiś Herkules albo ślepiec. Postawny to jegomość, a w ruchach jego gibkość znać. Z gęby widać, iż trzeci krzyż już nosi na plecach. Łeb podgala wysoko, ostawiając jedynie kępę ciemnych włosów. Wąsiska długie, a gęste niczym warkocz wieśniaczki. Twarz jego zmienną jest niczym kwietniowa pogoda. Przez chwilę pogodna i wesoła, aż mają ludzie chęć kielicha z nim wypić. A tu nagle może się tak zmienić, że aż strach gębę doń otworzyć. Oczy się zwężają, spojrzenie staje się drapieżne niczym u wilka jakiego. Usta jego grymas tylko wykrzywia i tak milczący jakieś wewnętrzne walki stacza. Kompanioni jego wiedzą, iż zaraz może wybuchnąć w złości okrutnej lubo gromkim śmiechem się zanieść.

Nosi się po żołniersku, na niebieski żupan, przeszywnicę w czerwonej barwie zarzuca. Znać, że z dobrego materiału zrobione był acz upływ czasu uczynił swoje – gdzieniegdzie ślady plam jakowych, nie wyznasz czy wino czy jucha, tu gdzieś guz oderwany lub ślady rozerwania. Na kolczym pasie przewieszona jest szabelka - zygmuntówka. Roboty nie pierwszego lepszego kowala, a i pochwa widać, że kiedyś okazałe zdobienia miała. Za pasem jeszcze kindżał zatknięty. W blachy się nie przyodziewa nadmiernie… z tego, co można obaczyć to ma jeno obojczyk i karwasze. Na głowie założony kołpak bobrowego futra. Przyozdobiona jakimiś piórkami, pewnikiem jastrzębia.


Jeździ na dość wesołym koniku polskim siwej maści z białą strzałką na pysku. Pieszczotliwie Chwatem zwanym. Przy koniku w sakwach jeszcze jakieś klamoty nosi, a w olstrach bandolecik i krócica z zamkiem skałkowym siedzi.

XXVI Martius

Od bez mała dwóch dni imć Andrzeja diarrhoea okropnie męczyła… przypadłość potocznie sraczką zwana. Pewnikiem do szynku Żyda Ezechiela w ogóle by się z panami Pawłem i Piotrem nie wybrał gdyby nie ich namowy i zapewnienia. Podobno ów starozakonny takie specyfika i medykamenty przygotowywać potrafił, że pewnikiem i na żywot pana Odloczyńskiego moc uzdrawiającą mieć będą. Istotnie piołunówka cuda wyczyniała… w brzuchu już się szlachetce nie przewracało, a i do wygódki nie musiał latać tak często jak ostatnim czasem. Niemniej jednak nie był dzisiaj w najweselszym nastroju… a i ochoty na insze specjały jak miody i piwa serwowane tutaj nie miał. Parę przytyków mu się dostało od kompanów, ale cóż miał czynić jak wszystko inne przelatywało przez niego nim kto by zdążył Pater Noster odmówić. Humoru nie dodawała mu obecność imć Jakuba co to mało tego, że chamem jakowymś był co to do herbu się niedawno przyssał to i haniebną profesją się zajmował – pozwy lepszym od siebie wręczał. Żałość i sromota… a pijał on iście po chamsku ni jak sarmackiego łba pod kołpaczkiem nie mając. Ale z jakowyś powodów Patulscy mirem go darzyli… w przeciwieństwie do imć Andrzeja.

Dojeżdżając tedy do obalonej kolasy jego łeb już mocno otrzeźwiony był… w końcu tylko jedną flaszeczkę owego „medykamentu” wypił, a drugą w jukach miał aby jutro do reszty chorobę przegnać. Dostrzegając co się tutaj wydarzyło i w jakich terminach dziewka się zalazła zeskoczył z konia i doskoczył do niej… tak niefortunnie wydarzenia się potoczyły iż nieszczęsne to stworzenie o twarzy aniołka leżało przygniecione wozem… a na domiar złego jeszcze jakaś drzazga okrutnie w nogę jej weszła.

- A bywaj tutaj jeden z drugim. Kolasę trza odwalić i tą białogłowę wyswobodzić. A ty panie Pawle weź tam rozpal tą latarnię i poświeć nam tutaj. Co mówiąc wskazał na leżącą nieopodal latarenkę która spaść musiała kiedy wóz się przewracał. Szczęściem księżyc pięknie przyświecał w tą bezchmurną noc… jednakże kiedy już przyjdzie nogę niebożęciu opatrywać każdy jasność się nada. Panowie Bracie zaparli się i unieśli nieznacznie wóz tak aby można było wysunąć pannę. Zaklął szpetnie widząc pokiereszowaną nóżkę bo jeżeli dziewczę jeszcze tańcować kiedyś będzie to i tak strasznie szpetna blizna zostanie.

- Jam mało biegły w cyrulice, który z Waści jej pomoże? Sam nie bardzo wiedział jakby mógł pomóc bo tylko byłby w stanie krwotok jeno powstrzymać… widział, że nie jest tak pijany jak reszta więc w razie czego się nie wzbraniał w udzielaniu pomocy. Szczęściem imć Patulski zabrał się do udzielania pomocy. Z kolasy wydobył jakieś koszule potargał je tak by na opatrunek zdatne były.

Kiedy już im się udało opatrzyć ranę najlepiej jak to było możliwe biorąc pod uwagę ich umiejętności w medycznej materii, okoliczności nocnej przyrody i rzecz jasna trzeźwość. Zaproponował aby nie wygłupiać się z jakimiś noszami ino wziąć pannę w ramiona i w kulbace na jednym koniu z nią zajechać. Dwór nie był już daleko z tego miejsca… może i ze dwa kwadranse im zejdzie, a tam już kto o nią zadba jak należy. Jeszcze tak dla spokoju ducha upewnił się czy na pewno pachliki co to z panną podróżowały już na tamtym świecie są. I jakby na potwierdzenie swoich obaw zmiarkował jaki koniec ich spotkał… dwójka z nich postrzelona była a rany wskazywały, że z bliskiej odległości oddane zostały i to w plecy! A trzeci miał nienaturalnie głowę wykręconą. Pewnikiem ktoś ich napadł i w szaleńczej ucieczce nad kolasą nie zapanowali… Ani on się na tym znał ani pora nie była odpowiednia żeby coś więcej po śladach zmiarkować… za ciemno. Tedy sprawdził jeszcze kolasę czy wygląda i tutaj napad potwierdzano – kufry pootwierane, dobra porozwlekane… wyglądało jakby ktoś czegoś szukał. Trudno było jednoznacznie orzec czy tylko pieniędzy. Niby dziewka na majętną wyglądała ale jednak ni herbowych znaków nigdzie nie było widać, a i eskorta liczna i zbrojna nie była.

Na koniec dopełniając już dramatu wyciągnął krócicę i dobił konia co to z połamanymi nogami kwilił przy kolasie.

- W konie Mości Panowie. Do Mierzynowa! Dał koniu ostrogi i ruszył… mając baczenie i ucha nadstawiając czy aby na kogo się jeszcze nie napatoczą.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 04-05-2012 o 11:58.
baltazar jest offline  
Stary 07-05-2012, 12:01   #3
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Krąg światła ode świecy kładł się na zaciśniętych w kreskę wąską ustach pani Ksymeny, którymi, wiedziała to już, całować żadnego męża nie będzie, złocił się na jej zbladłych, przezroczystych niemal policzkach. Ze ściany zieloonoka, wąskopalca Maryja patrzyła na nią zatroskana z ikony, do której pan Kusznierewicz umiłowany, jako prawosławny, modły zanosił. Popatrzyła pani Ksymena w oczy Bożej Rodzicielki i westchnienie charkotliwe uniosło jej wychudłe piersi. Trzech mężów pojęła, i trzech ziemi oddała, z żadnego dzieci się nie doczekując, i mimo tego, i dni swych przeczuwanego już kresu, z Maryją właśnie łączność największą i zrozumienie dzieliła. Matką nigdy nie będąc, matką się czuła i matczyne troski ją zgnębiły, jakże inne od tych dotychczasowych, od męskich iście sporów, problemów i walk.

- A niech to pieron nagły strzeli! - warknęła pani Ksymena nie po matczynemu i nie po bożemu, ale po Patulskiemu, z Patulskim wrodzonym gniewem i gorączką myśli palącą, które - chcąc nie chcąc - z Henrysiem hultajem i bratankami łapserdakami dzieliła.

Paroksyzm nagły ją chwycił z gniewu i kaszlem się zaniosła, usta dłonią zasłaniając, jakby zatrzymać chciała uciekającą duszę.

Wszystko diabli wzięli. A tak to przemyślała, z każdej strony zabezpieczyła się... nawet na mszę w intencji z bratem pogodzenia i małżeństwa przyszłego dała, i to niemało... Teraz przemyśliwa sobie zajadle, że klecha zapowietrzony może czegoś w mszy odeprawianiu nie dopełnił, Bóg zeźlił się i oto tego efekty...

Pawełek na widok Aldonki, którą mu na żonę przeznaczyła, głupio się zachował, ale może i odpowiednio... Kołpak ze łba zdjął i do całowania rączek rzucił się. A Aldonka woń gorzałki podłej wyczuła, nosek zmarszczyła, zesztywniała i z lodowatą uprzejmością wycofała się do swych komnat, tłumacząc, że słabuje.

- Na żydowskie kiełbasy moje plany - mruknęła pani Ksymena do Maryji, lecz zmarkotniała zaraz, wszak Maryja Żydówką była... dziwaczne losu zaplecenie.

Potem zaś potoczyło się jak husaria z pagórka. Przy obiedzie Pawełek Aldonce ku rozbawieniu przaśne żarty opowiadał, rechotali wszyscy prócz Aldonki, która na dobre w sobie się zamknęła, a wieczorem pani Ksymenie wyznała, że Paweł Patulski brzydki jest jako knur, i że - oczywiście - ona do klasztoru chce. Pani Ksymeny pogadanie z chrześniakiem zaś tyle tylko dało, że Paweł obiecał solennie, iż w takim razie "on do tej mimozy nie odezwie się więcej". I słowa, o dziwo, dotrzymywał... Jako zaś że natura pustki nie znosi, do Aldonki przysmolił cholewki mości Konrad Karaszewski. W innej sytuacji może i by rada była temu pani Ksymena. Karbowy iście jej przypominał męża jej drugiego, pana Białłozora, i z urody, i z wejrzenia, i z fantazji... i z tego nawet, że ku szabli niechętny był. Dogadali zresztą, że kuzyn to Białłozorów przez matkę daleki... w innej sytuacji zaiste rada by była, bo źle jej samej z człekiem tej kondycji nie było, póki trwało. Jednak Aldonka komu innemu była już przyrzeczona, jej własnej rodzinie! Tedy na widok karbowego, radzącego się przy wieczerzy Aldonki w kwestyjach gospodarskich z poważną miną i oferującego, że przy kolasie jej pojedzie do kościoła, pani Ksymenie zrazu włosy się wszystkie pod czepcem zjeżyły, a potem zmora jakaś straszliwa siadła na piersi i dusiła do teraz.

I coś z tym zrobić trzeba będzie, nim za daleko sprawy zajdą... Maryja patrzyła z troską z ikony, a w jej spojrzeniu pani Ksymena tak długo dopatrywała się przyzwolenie na kopnięcie karbowego w zadek, aż się wreszcie dopatrzyła. Wstawała już, by do Karaszewskiego się udać i sprawy mu jasno wyłożyć, gdzie jego miejsce w Patulskich dworze i by głowy za wysoko nie zadzierał, bo mu jeszcze w karku coś pierdyknie.I wtedy też rozległo się pana Karaszewskiego wołanie trwożliwe... mimowolnie uśmiechnęła się. Tako samo pan Białłozor wołał: Ksymeno! Ksymeno! Jadą na nas! Ratuj! A myślał naprawdę: Ksymeno, a uczyć coś, abym ja czynić nie musiał. Wielką sympatię miała pani Kusznierewicz do karbowego swego brata z uwagi na to podobieństwo, jednak nie stanie to na drodze Aldonki i Pawła małżeństwu. Jeno z większym bólem przyjdzie go odprawić.

- Uspokój się waści - rzekła głosem kojącym i klepnęła nawet karbowego familiarnie po ramieniu. - Myślałby kto, że orda ruszyła się, przeze Rzplitą przekradła się cichaczem by pod Mierzynowem z nagła wyskoczyć! To ile tych strzałów, skąd i kiedy?
Wysłuchała z powagą relacji, głową kiwając. Karbowy patrzył w jej twarz ptasią i oczy zajadłe, i choć decyzji jeszcze nie znał, juże odetchnął z ulgą wyraźną a wielką.
- Ja ruszę obaczyć - zdecydowała pani Ksymena. - Jednakże dwór niechroniony ostać nie powinien.
Pan karbowy tłumaczeniem zaniósł się męczącym, a za jego plecami drzwi uchyliły się cicho i stanęła w nich Aldonka, ubrana mimo pory późnej, z jasnym warkoczem przez ramię przerzuconym, ze świecą w jednej białej rączce i pistoletem skałkowym w drugiej.
- Zostaniem z panem Karaszewskim, ciotuchna, kogo trzeba pobudzim i bronić, nie daj Bóg, będziem - oznajmiła głosem cichutkim, lecz twardym.
- Wybij to z główki sobie, dziewczyno, do alkowy wracaj i zarygluj się! - warknęła pani Ksymena, ale zdanie zmieniła nim ostatnie słowa wybrzmiały. Aldonka na Ukrainie trzy ćwierci życia chowana pewnie lepiej z obroną była obznajomiona niż pan karbowy, wpatrzony w nią uwielbieniem jak w ikonę. Jeśli zaś Pawełka żoną miała zostać, będzie musiała jeszcze lepiej obznajomić się. By bronić siebie, dworu i dzieci, gdy hultaja tego wiatr gdzie poniesie.
- Dobrze - zgodziła się. - Jeno mi się w największy tłum jakby co nie pchaj.
- Bóg mi świadkiem, pani Ksymeno, nie dopuszczę, aby waćpannie Aldonie choć włos z głowy spadł, własne życie złożę - zapewnił karbowy i znów w Aldonkę zagapił się. Nie podobało się Ksymenie to spojrzenie, i nie podobał się jej uśmiech radosny karbowego, gdy ją przede dworkiem żegnał, łaskom Boga i świętych polecając. Ludzi znając zbyt dobrze, przeczuwała, iż karbowy może sam sobie do końca tego nie uświadamia, może wstyd mu i sromota to wyrazić słowem i nazwać...
... ale wolałby, aby Ksymena nie wróciła.
Jabłkowita klaczka inflancka pani Ksymeny zarżała radośnie na tą nieoczekiwaną nocną przejażdżkę. Pani Ksymena pistolety, prezent ode męża pierwszego, Łasiczkami zwane pieszczotliwe, w olstrach poprawiła, kołpak mocniej wbiła na głowę. Odchrząknęła flegmę parę razy, by jej w czasie jazdy paroksyzm nie złapał, i samotrzeć z pachołami uzbrojonymi na podjezdkach w stronę, skąd karbowy strzały posłyszał, pojechała z kopyta.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 07-05-2012 o 12:48.
Asenat jest offline  
Stary 07-05-2012, 22:32   #4
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Jakub wyszedł z karczmy chwiejąc się strasznie. Już to, że wyszedł o własnych siłach, przy takich opojach jak Patulscy czy imć Posłuszny graniczyło z cudem. Cud to jednak nie był, ale przemyślana taktyka pana Kmity, który by nie chlać bez opamiętania, co chwila znikał do wychodka, tłumacząc się przeziębionym pęcherzem lub co nóż cholewki szedł smolić do pojawiającej się od czasu do czasu za szynkiem, córki żydowskiej Racheli. Z resztą według jego własnego mniemania, nie tylko on sam uchylał się od picia trunków, bo i waszmość Odloczyński nieraz na stronę wychodził, co prawda że niby niezdrożności jakowejś się nabawił, ale Jakub wiedział swoje.
Wyszedł więc Kmita, chwiejnym krokiem na podwórzec i z trudnością wdrapał się na swojego srokacza, a potem pokłusował za resztą kompanii. Chłodny wiatr i widok jaki zastali przy wywróconym wozie, zdołał nieco go otrzeźwić, więc nie ociągając się wiele, zaraz na zawołanie pana Andrzeja, ku kolasce skoczył by pomocą służyć w miarę swoich skromnych sił. A pomoc warto było nieść, bo przygnieciona białogłowa, wielce cudnej urody była i gdyby nie ciężka rana nogi, człek mógłby pomyśleć, że to jaki anioł odpoczynek zrobił i spokojnie sobie śpi na tym ziemskim padole.
Tak więc udało się tę piękną pannę z pod wozu wydobyć i gdy waszmościowie ją opatrywali, Jakub obchód zrobił, coby wymiarkować co zaszło. Mimo ciemności, bo tylko latarnia pana Pawła mrok deczko rozpraszała, nie trudno było znaleźć dowody, że to napad zbójecki całe nieszczęście to spowodował. Trza było więc, anielicę do dworu delikatnie zawieść, modląc się żeby jej młodą duszyczkę na tamten świat nie przeniosło i z samego rana wrócić tutaj, by dokładnie zbadać co się tu stało. Być może za dnia uda się natrafić na jakiś ślad tych hultajów, co tę nieprawość uczynili.
 
Komtur jest offline  
Stary 08-05-2012, 08:42   #5
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
rzyszedł nowy rok 1603. Styczeń był mroźny, ale suchy; zima tęga przykryła ziemię sieradzką świętą grubym na łokieć, białym kożuchem; lasy gięły się i łamały pod obfitą okiścią, śnieg olśniewał oczy w dzień przy słońcu, a nocą przy księżycu migotały jakoby iskry niknące po stężałej od mrozu powierzchni; zwierz zbliżał się do mieszkań ludzkich, a ubogie szare ptactwo stukało dziobami do szyb szedzią i śnieżnymi kwiatami okrytych. A potem...


Eeeee, do czorta, a komuż by się chciało czytać coś takiego?! Pewnikiem temu tylko, kto by się szaleju objadł. Kogo obchodzą chędożone głupie ptactwo czy uginające się gałązki. Prędzej zań nahajką po plecach dostanę. Dość. Ten początek cały - do ognia. O! Jak ładnie pergamin płonie, mógłbym tak dnie całe się w płomienie wgapiać. Ale robota nie szarak, nie ucieknie. Niestety. Przeto raz jeszcze w inkauście pióro umoczę i raz jeszcze zacznę. Od razu do meritum przechodząc, czym pewnie tylko przychylność mojego... dobrodzieja zyskam. No, to może by tak...


Rok Pański 1603 szczególnie wielkie wydał był owoce, jeśli rozchodzi się o wiktorie, chwałę i uczynki pobożne Jaśnie Wielmożnego Pana Andrzeja Posłusznego herbu Bawola Głowa.







Nawet przewyższając uprzednie życiowe tego kryształowego Rzeczypospolitej syna dokonania w innych księgach spisane - co zdałoby się niemożliwym przecie z uwagi na ich obfitość. Być to może, sam nawet i wiary bym nie dał że tyle czynów wielkich jeden tylko człowiek w jednym roku dokonać może. Nie dałbym, gdybym osobiście Jego Miłość Pana Andrzeja znać nie miał zaszczytu. Wy jednakowoż, którzy czytacie te słowa a być to może nie opromieniło was w życiu z bliska światło męża tego nieskazitelnego, dowodów żądać możecie. Przeto ja wam zaświadczam i klnę się na wszystkie świętości, iż wszystkie dziejów Pana Posłusznego opisanie które spod mojej wyszło ręki to prawda najprawdziwsza. Zaświadczam powagą urzędu i szlacheckim słowem moim: żem sam świadkiem naocznym wszystkich spisanych wiktorii i czynów jego - jako żem spędził ten rok u boku Jego Miłości.






Jam Ambroży Tymoteusz Winnicki herbu Półkozic, z urzędu susceptant przy kancelarii grodzkiej Miasta Sieradza a z potrzeby serca przyjaciel i sługa uniżony Pana Andrzeja Posłusznego. Z własnej nieprzymuszonej woli, oświecony mądrością i sercem Pana Andrzeja czystym, zapatrzony w wielkość jego - wyruszyłem z nim dnia pewnego by dać światu świadectwo, uwiecznić chwałę tego jakże skromnego przy całej swej glorii szlachcica dla przyszłych pokoleń. Wreszcie, by przyszłe synów szlachty polskiej i obcej pokolenia, czytając Pana Posłusznego żywota dzieje, jasny przed oczyma przykład męża miały. Wzór sarmaty prawdziwego któremu jeno Ojczyny bono w życiu przyświeca, wzór może i niedościgły, ale w czasach powszechnego bezbożnictwa, warcholstwa i prywaty jako latarnia na morzu drogę oświetlający.


Uffff...Co?! Jego Miłość wyruszać nakazał? No tak, ledwie człek się rozpisze już to do drogi szykować się winny. Lecz cóż, Pan każe, sługa musi...Gdzież, do czorta, te moje buty...?









XXVI Martius, A.D. 1603


Śniegu już niewiele uświadczysz, ale przez roztopy drogi zabłocone i miękkie jako serce Pana Dobrodzieja mojego jeśli przychodzi do pomocy wszelkim potrzebującym. Dalej my w sieradzkiej ziemi, ziemi który to takiego właśnie syna Rzeczypospolitej znakomitego urodziła, bo jak już pisałem to tu właśnie rodowe gniazda, zamki i majętności wielkie Pana Posłusznego stoją, tutaj on lata chłopięce pobożnie na modlitwie i nauce spędzał. Okolice te z dawna znane ze szlachty znamienitej, oprócz najbardziej Ojczyźnie zasłużonych Posłusznych - choćby dostojny ród Patulskich. Oczywizda, niestety i tu znajdują się jednak żmij gniazda - jak choćby Janikowscy, niesławni gdzie tylko się na nich poznano, przeklęty ród sodomitów, bezbożników i zdrajców. Ust tych nikczemników i warchołów nigdy nie opuściło słowo prawdy, więc gdy spotkacie którego na szlaku lub w obejściu pomnijcie by nie zawierzyć niczemu czym plują, a i lepiej na mieszki swe zważajcie. Starczy rzec, że na rzeczy najświętsze się porywają - jak choćby niepokalaną opinię Pana mojego Andrzeja w powiecie psować próbują, żadnej innej metody niż łeż ohydna chycić się nie mogąc. Podobni psom po kostkach Jego Miłości kąsać im spieszno, bo też wyżej nie sięgną. Co mówię, podobni! Psy to zaiste, nie ludzie. Tylko wybaczeniu jakże chrześcijańskiemu, łasce i litości Jego Dostojności Pana Posłusznego zawdzięczają, że kija na nich jeszcze ostatecznie nie wyciągnął. Ale baczyć muszą, że i nawet anielska cierpliwość może mieć się ku końcowi...

Dnia owego podróżowali my akurat w okolicach wsi Mierzynów. Nadal, jak już nie raz wspominałem, w kompanii znakomitej ludzi prawych, pobożnych i możnych - bo też w innych Pan mój Andrzej nigdy się nie obraca. Jechalim z kawalerami wspaniałymi i przyjaciółmi Pana Andrzeja od serca, z braćmi Patulskimi właśnie, ale też i ze innymi zacnymi personami. Otóż i szlachetny Pan Andrzej Tomasz Odloczyński herbu Przeginia z nami podróżował, mojego Dobrodzieja imiennik, defensor Rzeczypospolitej, Pan Brat z ziemi krakowskiej. Jakoby tak znamienitej kompanii mało było, Pan Jakub Kmita jeszcze był pośród nas, któremu w uznaniu uczciwości i prawa poszanowania urzędy znaczne powierzono.

Wieczór był to, przyjemny i ciepły, a kompania nasza w znakomitych nastrojach opuściła właśnie karczmę, o której rzec że wspaniała to mało. Towarzystwo gościło tam bowiem, od kiedy wróciliśmy z kościoła. Nawiasem tylko mówiąc, trzeba było widzieć jak tam proboszcz łzy w oczach po dwakroć ociera. Raz to, gdy Pan Posłuszny pod świątynie zajechał - że kościoła największy benefaktor, najlepszy parafianin i druh serdeczny do ziemi sieradzkiej powrócił. Dwa, kiedy datek iście cesarski Pan Andrzej na świątynię pozostawił.
Potem zaś dopiero, by swój szacunek kompanom oddać, zaprosił wszystkich Jego Miłość do szynku, by po mszy obyczajowi szlacheckiemu dotrzymać. Do mądrości uczonych jakich na kopy od mego Dobrodzieja co dzień słyszę, tym razem posłyszałem odeń ludową i od razu żem zapisał: „wesół nikt nie będzie- aliż gdy za stołem nie siędzie- toż wszego myślenia zbędzie”.

Na zabawie w dobrym towarzystwie wesoło minął czas, Pan Posłuszny jako zwykle grosza nie skąpiąc - jedno najlepsze potrawy i trunki stawiał niczego w zamian nie żądawszy. Dla kompanów dziwnym to nie było, bo też gest i gościnność Jaśnie Pana w okolicy tej przysłowiowa już się stała. Karczmarz, którego nie tylko królewskie zamówienie jak i ciężka moneta na odchodnym przez fundatora w osłupienie wprawiła, w obliczu szczodrości Pana Posłusznego aż zaniemówił.

My pojechaliśmy. Wieś okalał szerokim łukiem prastary bór, zaś my jechaliśmy jego skrajem. Znałem już ten las. Mój Pan znany tu był zawsze jako myśliwiec niezrównany, a tylko temu że wiele lat temu stąd wyjechał można zawdzięczać że zwierzyna podczas jego nieobecności rozmnożyła się znów stadnie. Nawet dziś rano, starczyło byśmy o brzasku w bór weszli, już to Jego Miłość z okazem grzyba powrócił - takim okazem jakiegoście jeszcze nigdzie nie widzieli - borowiec o rondzie tak wielkim jak kapelusz, tfu, Szweda, a ciężki żem ledwo go uniósł. Znak to, że nawet bór przed człekiem o sercu tak czystym swe podwoje otwiera i ramiona rozwiera, darząc czym ma najlepszym.

Nie dziwota to jednak. Przecie, co nie raz już na kartach tej księgi wspomniałem, w krwi błękitnej Pana mojego umiłowanego wiele litewskiej płynie, gdzie więź człowieka z leśną naturą jeszcze mocniejsza niźli u nas. Czyż dziwić się borom, że darzą, gdy nawiedza ich ktoś z rodu Posłusznych, którzy jak powszechnie wiadomo od książąt litewskich mają swój pierwiastkowy początek? Wiadomo zaś to nie tylko z podań czy gminnej wieści, ale i z dokumentów, co jako osoba na urzędzie grodzkim jestem w stanie poświadczyć o każdej porze dnia i nocy.

Jako pisałem, wieczór to już był i ciemnica, lecz bystrooki Pan Andrzej jako jastrzębiec ofiarę - pierwszy ten wóz wypatrzył. Otóż na drodze do domostw naszych nic innego, jak kolasa przewrócona się odnajdywała.

Nikt nie zdziwił się, gdy Pan Andrzej pierwszy to zakrzyknął, bo też i serce jego wielkie wszyscy towarzysze jego dawno znali.
- Dalibóg, nie godzi się to bliźnich w takich terminach pozostawiać! Przecie tam ranni być mogą, może to być nawet i niewiasty, albo niebożęta dziatki!

Po czem nie bacząc na niebezpieczeństwo jakie, bo przecie to i zasadzka zbójów albo zdradzieckich Janikowskich - co w zasadzie na jedno wychodzi, być mogła, rzucił się Pan Posłuszny na pomoc przez zdradliwe błota, chrześcijański swój obowiązek jako zawsze posłusznie wypełniając.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 10-05-2012, 08:21   #6
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Waszmościowie Andrzej Posłuszny, Andrzej Tomasz Odloczyński, Jakub Kmita
Mimo, że noc ciemna już była i że panowie bracia głowach wielki szum mieli, to szubko z udzieleniem pomocy się uporali. Siłami wspólnemi wóz do góry dźwignęli i ranną szlachciankę wyciągnęli. Szczęściem, że imić Paweł na cyrulice się znał, bo bez tego to pewnikiem, by panom braciom panna na rękach zmarła. A tak, przy świetle pochodni pan Patulski ranę obejrzał i potężny krwotok zatamował.
Rychło, więc cała kompanija do Mierzynowa ruszyła. Imić Odloczyński waćpannę na swego konia zabrał i wraz z innymi do dworu ruszył.
W całem zamieszaniu i chaosie powstałym, nikt nie obaczył, jak imić Posłuszny kufry powywracana przegląda i dobra wszelakiego szuka. Co prawda wiele nie znalazł, ale i tak ozdobne puzderko z tabaką wnet za jego pazuchą się znalazło.
Mógłby kto powiedzieć, że to nie po szlachecku tak dobro innych podkradać. Oj pomyliłby się taki, oj pomylił, co do intencji imić Andrzeja. Przeta on nie złodziej, a jeno kosztowności waćpanny zabezpiecza co by, jakie chamy lub inne tałatajstwo na dobra panienki łapy nie położyło.

Rychło cała kompanija do dworu przybyła i tu ich kolejne niemiłe zdziwienie czekało. We dworze ciemno, choćby oko wykol. Drzwi i okiennice pozawierane, jakby jaki Tatar, Kozak, czy inszy psubrat miał włości Patulskich najechać.
- Ki czort! - zaklął imić Piotr i z konia zeskoczywszy do drzwi podbiegł - Otwierać, a chyżo. - i kułakiem w odrzwia załomotał.
Po chwili widać było, jak w szparach pomiędzy okiennicami, jaki niewielki płomyk światła przebłyskuje. Następnie ktoś nieśmiało drzwi odryglowuje i w progu stanął wystraszony imić Karaszewski z krócicą w jednej, a szablą w drugiej ręce.
- Co na Boga - zakrzyczał imić Piotr - Janikowskie nas najechały. Już ja im pokażę.
- Ależ nie mości panie - wyjęczał pan Konrad - Strzały posłyszelim i jeno z przezorności odrzwia pozamykali.
- Oj nie godzi się to, imić Konradzie, niczym zając pod miedzą się we własnym domu chować. Nie po szlachecku to i żadnemu kawalerowi nie przystoi - ripostował imić Paweł, całkowicie o rannej niewiaście zapominając.
Dopiero pisk waćpanny Aldony wszystkich do przytomności doprowadził.
- A co to za nieboszczkę waćpanowie do domu przywieźli? - zapytała zlękniony głosem, zza ramienia imić Karaszewskiego wyglądając.
- Nie nieboszczka, panienko - odparł imić Paweł - a szlachcianka w napadzie ranna. Stąd też pewnie strzały słyszeliście. Jakieś hultaje w nocy ją napadły, służbę zabili i kosztowności zrabowali.
Retory w progu trwałby jeszcze pewnie dłużej, gdyby nie przytomność panienki Aldony. Nagłej odwagi ona nabrała i męskie dyskusje przerwała. Służbie wrzątek grzać, łóżko i prześcieradła przynieść kazała. Waszmością natomiast pannę ranną do izby, czym prędzej wnieść.
Panowie bracia właśnie kolejno do izby wchodzili, gdy nagle ciszę nocną huk wystrzału z krócicy przerwał.
- A to co do czorta! - zaklął ponownie imić Piotr.
- Ola Boga - załamał ręce imić Karaszewski - To pewnikiem ichmościni Ksymena tych hultajów napotkała i bitka, jaka się zaczęła.
- Co? - nie dowierzała imić Paweł - Samą żeś moją ciotkę w noc waszmość puścił. Oj rozmówimy się później, imic Karaszewski, rozmówimy.
Odwrócił się imić Patulski do reszty kompaniji i w te słowa się odezwał:
- Wspomóżcie waszmościowie! Ciotkę moją ratować trza, a hultajstwo moresu nauczyć. Bo może i ona harpagan istny, ale jeno w gębie mocna, a nie w szabli.
- To jak pojedziecie waszmościowie? - spytała już mniej impulsywnie waćpanna Aldona - My się ranną zajmiemy, a wy ciotuchnę z opresji wybawcie.

Waćpani Ksymena Kusznierewicz
Ichmościni Ksymena samotrzeć w noc ciemną wyruszyła. Lęku w jej sercu nie było, a jeno troska o swych bratanków, coby w jakieś poważne tarapaty nie wpadli. Gorące głowy synkowie mieli i nic dziwnego w tym, by nie było gdyby to ichnią sprawką owe tajemnicze wystrzały były.
Waćpani Kusznierewicz na czele grupy pędziła, ale nie ona to pierwsza uciekającego hultaja spostrzegła.
- Waćpani, tam! - krzyknął jeden z sług przy jej boku jadący.
Z lasu wyskoczył jaki jeździec w baranicę ubrany i drogę w poprzek przeciął, gnając na oślep przed siebie.
Ichmościni ledwo zdążyła obmyślać, czy za hultajem w pogoń ruszyć, a z krzaków kolejnych czterech jeźdźców wyskoczyło, jeno tym razem po szlachecku w kontusze ubranych. Jadący na czele grupy palbę z krócicy oddał w kierunku uciekiniera. Pani Ksymenie, jeno rzut oka wystarczył, by poznać, że to najstarszy syn Janikowski, Tadeusz, ze swoimi pachołkami nocne strzelaniny i pogonie po lesie sobie urządza. Nie mylił się, więc brat jej w ocenie Janikowski. Hultaje to i warchoły, co to spokój naruszają, ludziom spać nie dają, a jeszcze za najpobożniejszych chrześcijan w całym powiecie chcą uchodzić.
Ichmościni musiała zdecydować, czy w pogoń za nimi ruszyć i w ruchawce wziąć udział, czy sprawę ostawić, by się własnym torem toczyła.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 10-05-2012, 11:36   #7
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Teraz dopiero, w świetle ognia domostwa Patulskich można było właściwie Pana Posłusznego sobie obejrzeć. Był to szlachcic postury wcale słusznej, ale brzuszysku już od napitków zaiste wydatnym. Już od progu darł się, wykrzykując uprzejme jego zdaniem powitania i komplementa pod adresem dam, ale obyczaju dopełniając pamiętał był o tym, by czapkę zdjąć. Po ściągnięciu wielkiej czarnej futrzanej czapy, która wyglądała nieco jak stargane kołtuny jakiego diabła, oczom wszystkich w świetle pochodni ukazała się twarz dość pełna i nalana, o włosiu przetrzebionym i wąsiskach solidnych, twarz wieloletnie konszachty właściciela z Bachusem niechybnie zdradzająca. Posłuszny wtoczył się po skrzypiących deskach do izby, a jego wejście znaczyło głośne niby przedarcie prześcieradła pociągnięcie nosem, wciągające niesfornego a długiego gluta z powrotem na swoje miejsce.

Pod nogami Pana Andrzeja znalazło się nieco ździebełek słomy, bo też i trochę z niej wysypało się zza niezbyt długich cholew jego czarnych butów. Buty, które to słomą właśnie Pan Posłuszny ocieplał, były równie znoszone co niemiłosiernie ubłocone. W buty były niedbale wpuszczone skórzane obszerne szarawary. Lniany żupan, nie wyróżniający się ani żadnym szkarłatem, ani haftem, nie dowodził wcale majętności wielkich którymi Pan Posłuszny zwykł się po pijaku, czyli zawsze, chełpić. Przeciwnie, strój sprawiał wrażenie raczej ubogiego niż wystawnego, gdzieniegdzie przeświecały wytarcia, w jednym miejscu zamiast guza sterczał smętnie kawał poskręcanej nitki a całość była upstrzona zarówno pradawnymi jak i świeżymi plamami po prawdziwym arsenale różnorakich rozlanych trunków.Szeroki pas okręcony kilkukrotnie powyżej bioder, za którego wystawała rękojeść pistola, sprawiał nieco lepsze wrażenie ale i wzorzysty jedwab z którego był wykonany również nie grzeszył idealnym stanem. Na żupanie nosił Pan Posłuszny ciemny kontusz, o szerokich i rozcinanych, zwisających rękawach, przepasany kolejnym pasem szerokim na jakie pół metra. Oprócz zatkniętego tam noża, można było dostrzec przepaskę z szablą, zwykłą sfatygowaną batorówką która lepsze lata miała dawno za sobą. Szabla kołysała się, uderzając z łoskotem o meble i utensylia, gdy Posłuszny wtaczał się wcześniej, zaiste mocno przyprószony, przez sień i dalej przez komnaty. W ręku szlachcica połyskiwał oplatany rzemieniami gąsiorek, z pomocą którego co i rusz Pan Andrzej dodawał sobie jeszcze więcej animuszu.

Jakieś parę kroków za Posłusznym, z pewną taką nieśmiałością po izbach przesuwał się jego sługa, Pan Winnicki herbu Półkozic. Wieku zapewne średniego, niczym specjalnym się nie wyróżniał i cóż tu rzec, podobnie jak pan jego wcale wrażenia karmazyna nie sprawiał. Było znać, choćby i po zwisającej u boki szabli czy podgoleniu łba, że szlachcic, ale jeszcze to i bardziej że szlachcic ubogi, po innech rzeczach. Nawet i po żupanie brudnym i żółtym, utkanym z włókien konopnych, przez mieszczan czasem też noszonych - przez co i Pana Winnickiego nie raz z łyczkiem mylono. Turbował się on o to, ale i nie bardzo nawet czasem, bo przecie do niedawna głównie w Sieradzu na urzędzie, jak mawiał, siedział i w murach na co dzień przebywał, życie miastowe bardziej znając niźli wieś polską. Co i niektórzy znali go tu, ci którym przyszło kiedy u pisarza grodzkiego w Sieradzu sprawunki załatwiać, gdzie Pan Ambroży wpisów rozmaitych do ksiąg dokonywał, parę złociszy za swe czynności biorąc do szkatuły i pisarczyków paru mając pod sobą.

Wśród wpisów tych między innymi protestacje czy pozwy się znajdują, przez co Pan Jakub Kmita sam woźnym będąc osobiście i znakomicie Winnickiego znał, w poważaniu dużym Pana Ambrożego mając ze względu na powagę urzędu - bo przecie susceptant tylko regenta i pisarza grodzkiego miał nad sobą, władzę nad kompanią młodzików z piórami sprawując oraz szkatułę trzymając.

Dziwili się zatem ci, co znali Pana Winnickiego, a zwłaszcza się Pan Kmita niezmiernie dziwował, że takie zajęcie znakomite, i komendę jakąś oraz dochody niegłupie, póki co Ambroży porzucił i w ślad za Panem Posłusznym w świat wyruszył. W każdym razie znać było, że nadal pióra używa bo w torbie jego skórzanej inkaust i przybory inne grzechotały, a i rulonów z pergaminem u Winnickiego nigdy nie brakowało. A w podróży, jako i teraz, księgi jeszcze jakoweś w skóry poowijane na plecach nosił, rzemiennymi pasami niby uprząż do ciała umocowując, przez co dziwnie zaiste wyglądał - czasem przytyki i porównania do konia jucznego musząc znosić.

Teraz stał Pan Winnicki w cieniu pod ścianą i minę miał kwaśną, bowiem bystrym i przenikliwym będąc wiedział już dobrze, w jakim kierunku się sprawy obracają. Natenczas właśnie Pan Patulski odwrócił się do reszty kompaniji i w te słowa się odezwał:

- Wspomóżcie waszmościowie! Ciotkę moją ratować trza, a hultajstwo moresu nauczyć. Bo może i ona harpagan istny, ale jeno w gębie mocna, a nie w szabli.
- O to, to!!! Słusznie panie Pawle prawisz! - bełkotał Pan Posłuszny, z tyłu, bo traf nieszczęśliwy chciał że akurat noga mu się w krzesło zaplątała - Hultajstwo Janikowskie moresu nauczyć! Ciotkę ratować, mądra ona bo też się dawno na Janikowskich poznała! Pewnikiem odegrać się będą chcieli!

- To jak pojedziecie waszmościowie? - spytała już mniej impulsywnie waćpanna Aldona - My się ranną zajmiemy, a wy ciotuchnę z opresji wybawcie.

- Czy pojedziemy?!Czy my pojedziemyyyyyy?! - Posłuszny wybałuszał swoje oczyska, że zdawało się co zaraz z orbit wyskoczą - A czy niedźwiedź sra w lesie?!!!

- Miarkuj się waćpan, przy niewiastach jesteś...- mruknął któryś ze szlachciców, ale Pan Andrzej chyba nawet nie posłyszał, bo już to wdrapywał się na stół dębowy co to zaraz skrzypieć niebezpiecznie pod nim zaczął. Na górze będąc chwilę szarpał się z pochwą szabli, zataczając się ale w końcu broni udało mu się dobyć - niemal spadając i rozwalając przy okazji ze dwa talerze. W końcu jednak złapał Pan Posłuszny pion i wysoko uniósłwszy ostrze starej batorówki, ze stołu krzyczeć straszliwie zaczął:
- Hajda! Hajda!!! A i pewnie że pojedziem!!! Bandyci, na niewieścią kolasę napadać! Na plasterki psubratów! Hultajstwo moresu nauczyć!!!

Z pewnym niepokojem, a w przypadku niewiast pewnie i przestrachem zebrani dookoła przypatrywali się wytrzeszczonym gałom, nabrzmiałym czerwienią i trzęsącym się policzkom oraz rozwartej niby u Lewiatana przepastnej gardzieli Pana Andrzeja. Pijane wrzaski wydawał jeden tylko człowiek, ale zdawało się że chyba pół targu się przekrzykuje. Ślina tryskała dookoła jako ze wściekłego zwierza.

- Hajda na Janikowskich, sodomitów i sprzedawczyków! Kto szlachta, ten za nami! Hajda! Haaaajdaaaaaa!!!
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 11-05-2012, 11:07   #8
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
A to rzecz ciekawa zaiste!

Myśl niczym kula z falkonetu wystrzelona przeleciała gwałtownie przez głowę pani Ksymeny. Bowiem zaprawdę przedziwnym znalazła fakt, jasno się przede nią rysujący w postaci Janikowskiego w pogoni, iż Henryś... miał rację co do familii tej. Na skargi i doniesienia brata i bratanków o swarach z Janikowskimi i ich podłości ode zawsze przeze palce patrzała, poprawkę biorąc na rodziny swej charakter i skłonność pewną do konfabulacji, od której wszak sama, Patulską z urodzenia będąc, wolna nie była. A oto masz! Prawda to wszystko była najprawdziwsza!

Pani Ksymeny Janikowskich wybielania rzecz jasna nigdy się do zaboru ziemi bezprawnego nie tyczyły... tu nikomu na piędź by nie popuściła, jako i z tą brzeziną, co Janikowskim dni temu parę wycięła, na łąkach z wiana babuni posadzoną, które to łąki Henryś bezprzykładnie w sądzie Janikowskim oddał... Wrócą one jeszcze do Patulskich rodu, pani Ksymena tegoż - jako i ślubu planowanego - dopilnuje, z grobu się jeszcze uniesie i gromnicą Janikowskim odpór da, rabusiom bluźnierczym bez szacunku dla mienia bliźnich. Nie przykazał Bóg, i na tablicach danych Mojżeszowi nie wyharatał, coby żadnej rzeczy bliźnich swych nie pożądać?

Jako i z łąkami po babuni, tako i było z ziemią, na której stała pani Ksymena, i po której nieszczęśliwiec ten Boga prosząc o wstawiennictwo, przed pogonią Janikowskich uciekał. Patulskich to były ziemie, z dziada pradziada, jeszcze za zasługi w sprawie pod Grunwaldem dane! Ojciec dziadunia, Tomasz Patulski, pode koniec życia powziął wielką służbę Bogu i pojednania z sąsiadami, i podczas pojednywania przerżnął ziemię w kości do Joachima Janikowskiego, na weselisku panny Kołebskiej z panem Leliwą, co to dni piętnaście ciągnęło się i nadal o nim bajdy opowiadają po karczmach. Nie przegrałby, gdyby Janikowski w kości nie oszukiwał! Sąd przekupiony rację Janikowskiemu przyznał... chciał pradziadunio Joachima na pojedynek wyzwać, ale człowiekiem złotego serca będąc, zważył na brzemienną żonę sąsiada i ode zamiaru odstąpił, do końca życia ze stratą gryząc się. Takim to człekiem wspaniałomyślnym i kryształowej moralności, na swoje niepatrzącym, jeno na bliźnich szczęśliwość, był pradziadunio! Iście anioł w ludzkim ciele! Ksymena szarpnęła mocniej wodze i zakonotowała w pamięci sobie, by grób pradziadunia odwiedzić.

Przegrana ziemia przechodziła potem prawem silniejszego ode Janikowskich do Patulskich i z powrotem, i pewnie trwałby ten korowód szalony do Sądu Ostatecznego, gdyby nie urodziła się Ksymena. Ona już tu porządek zaprowadzi, zanim obok pana męża swego na spoczynek wieczny położy się sprawa tych ziem spornych także rozwiązaną będzie.

- Patrzajcież - zwróciła się do pachołów - Janikowscy po naszej ziemi rozbijają się zbrojnie, na ludzi jako na zwierza dzikiego polując.

Bowiem w pani Ksymeny rozumowaniu i języku "sporne" znaczyło "moje, i kiep lubo łgarz ten, kto twierdzi inaczej". Szybko siły oszacowała: Janikowskich czterech, ona w troje z pachołami, i Bóg po jej stronie i wierne Łasiczki w olstrach... Po oczach bijący z tego podliczenia wniosek: przy Ksymenie porażająca była liczebna siła, i zaraz Janikowskich czapkami nakryją!

Ku roślejszemu z pachołów obróciła się.
- Ty...
- Jędruś, pani - przypomniał się olbrzym.
- Ty Jędruś znasz lasy tutejsze, bożem przepomniała już, co i jak. Tak nas prowadź, iżbyśmy za gonionym wyskoczyli, Janikowskim drogę zajeżdżając. Ino chyżo.
 
Asenat jest offline  
Stary 15-05-2012, 23:17   #9
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Imć Andrzejowi, któremu już głowa do reszty wywietrzała po marnej flaszce piołunówki, a żupan plamił się krwią białogłowej nic a nic nie było do śmiechu. Tedy widok skaczącego po stołach pana Posłusznego któremu słoma z butów wystawała a mowa mocno już bełkotliwa była jeno o cholerę go przyprawiał. Lubił wypić i lubił gardłować ale wtedy kiedy na to była pora odpowiednia bo pieniactwa nie lubił… A teraz ani gardłować było kogo ani czasu mitrężyć na jakieś takie teatrum. Mało tego, że ktoś pod ich nosem dybał na życie jakiejś możnej mościa panny… mało tego, że imć Karaszewski zamiast powstrzymać jejmościnę Ksymenę od ryzykownej, nocnej gonitwy po lasach to jeszcze hultaj cholewki smolił do panienki Aldony. Pewnikiem rad z tego, że stara suchotnica co to niczym Cerber przy pannie warowała dniami i nocami samotrzeć poza dwór się udała. Trzasnął obcasami kiedy się obracał oddawszy znalezioną niewiastę w ręce pachołków.

- W konie! Zakrzyknął wychodząc z biesiadnej izby bo już był blisko aby rzec kilku przykrych słów tutaj obecnym. – Prowadź mości Pawle boś w tych stronach wychowany i pewnikiem każdy kącik tutaj znasz... a ciotuchna może być w potrzebie. Na majdanie owrzeszczał jeszcze czeladników aby im pochodni narychtowali bo nie zamierzał bez światła na jakieś gonitwy się porywać. Nim ze dworu skoczyli spowrotem na trakt odwrócił się i wejrzał czy imć Posłuszny już zlazł ze stołu i wpakował swoją rzyć w kulbakę… nie zamierzał jednak na niego czekać! Szkoda było czasu. Dał koniu ostrogi i ruszył w ciemną noc…

Jechali. Początkowo galopem, zwalnianym tylko podczas pokonywania wzniesień. Jechali tak, że gruda strzelała spod kopyt. Jechali nasłuchując czy kolejne wystrzały nie zdradzą położenia tych których szukali… - Ichmościno Kuśnierewicz! Ichmościno Ksymeno! Krzyknął raz czy drugi ni to żeby ciotuchnę odnaleźć ni to żeby hultajstwo spłoszyć... ni to wręcz przeciwnie, aby to hultajstwo przywołać.
 
baltazar jest offline  
Stary 16-05-2012, 21:37   #10
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Zanim kompanija do dworu zjechała, panu Kmicie gorzałka już prawie ze łba wywietrzała. Marcowe rześkie powietrze zadziałało, niczym kubły zimnej wody wylane na głowę, tak więc przy wydarzeniach w Mierzynowie, pomyślunek miał już jasny, ale nie znaczy że był on dobry. Gdy więc waszmość Posłuszny zapalił się do ratowania pani Ksymeny, Jakubowi nie pozostało nic innego jak tylko dołączyć się do wyprawy, wszak szlachcic na każdym kroku powinien swą wartość pokazywać.

-Hajda! Hajda! - dołączył więc swój głos do krzyków pana Andrzeja, choć szczerze wątpił, by Janikowscy z napadem mieli coś wspólnego. Ci nadęci niczym kandziół Posłusznego, bufoni, nie często na przekór prawom wychodzili i pan Jakub o tym wiedział. Oczywiście nie znaczy to wcale, że woźny Kmita sprzyjał tym świętoszkom, a wręcz przeciwnie i chętnie widziałby ich czyściutkie rączki ubabrane w błocie. Tak więc gdy przy świetle pochodni na poszukiwania ichmościni Ksymeny ruszyli, pan Jakub zastanawiał się jak tę sytuację przeciw Janikowskim wykorzystać.
 
Komtur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172