Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-09-2012, 15:50   #11
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Chaos na bramie
Shiba zbliżał się do bramy w powolnym tempie. Co prawda początkowo szedł za Grotem ale jakimś cudem zgubił go w tłumie.
Gdy znalazł kolejną równie wielką sylwetkę okazał się to być Calamity.
Zdziwiło go jak wiele razy można spotkać tą samą osobę czystym przypadkiem, ale z drugiej strony tego typu olbrzyma nie trudno przypadkiem przegapić.
Jeśli trudno coś przegapić to chyba łatwo to znaleźć, prawda?
- Hej! Calamity! - Krzyknął do olbrzyma podchodząc powoli - Właściwie zaplątałem się tutaj nieco, którędy do głównej bramy? - Przyznał się spokojnie, gdy w końcu podszedł bliżej.
Spojrzał też w bok i ujrzał małą piękność. Zastanowił się gdzieś pan puszka znalazł tego typu osóbkę i...Przypomniał sobie, że należy ona do grupy!
- Oh, mój błąd, że wcześniej nie spostrzegłem! - Rzekł do niej - Shiba Tabipuru z szlachetnego domu pogody - przywitał się puszczając chwilowo wodze konia aby wykonać wyćwiczony ukłon - Do usług!
- Hana. Moje imie znaczy tyle, co kwiat. - przedstawiła się kolejny raz tego dnia, niemalże w ten sam sposób. Jej fiołkowy wzrok utkwił w nowoprzybyłym, wyraźnie go oceniając.
- Witaj... niestety... sam... nie jestem... pewien... Odpowiedział Shibie, wzruszając ramionami.
- W takim razie musimy się przekonać. Masz, potrzymaj! - Powiedział wyjmując z kieszeni płaszcza mapę, po czym wciskając mu ją w ręce. - Mógłbym chwilę pobłądzić, ale nie wypada wprawiać panią w problemy. - Ocenił i po chwili gmerania w kieszeniach wydobył kompas. Hana uśmiechnęła się lekko po tych słowach.
- Jestem przyzwyczajona do błądzenia.
- Główna brama jest na północy? - Spytał.
Calamity rozwinął mapę i przybliżył ją do otworu w hełmie. Wpatrywał się w nią szukając zaznaczonej na mapie bramy. Po ponad kilkunastu sekundach ciszy w odpowiedzi twierdząco pokiwał głową.
Po chwili milczenia Shiba dał spokojną odpowiedź.
- To idziemy dobrze. - Po tych słowach schował kompas i odebrał Calamity jego mapę.
- A więc Hana oznacza kwiat? Pasuje do ciebie. - Powiedział spokojnie do Hany. - Można wiedzieć, czemu zdecydowałaś się nam towarzyszyć?
- Można. - odparła krótko z lekkim uśmiechem, jednak nie dodała nic więcej.
Rycerz sam był tego ciekaw, jednak nie odezwał się słowem na ten temat. Nie chciał być natarczywy.
- Z chęcią się kiedyś dowiem - skomentował odpowiedź.
Spojrzał na Calamity, po czym znów na Hanę. Nie miał jednak nic istotnego do powiedzenia.
Widać długi dzień na hałaśliwym targu powoli zaczynał być męczący.
W pewnym momencie spostrzegł, że zbliżają się do bramy. Będą mogli trochę odpocząć czekając na resztę.
Widząc że są na miejscu, Calamity wbił swój miecz w podłoże, po czym ciężko przysiadł opierając się o niego plecami. Zrobił dzisiaj wiele kilometrów więc należało mu się złapać parę oddechów.
Hana nie zatrzymała się odrazu. Zrobiła dosyć szerokie kółko dookoła swych towarzyszy, potem następne, by dopiero wtedy pozwolić wierzchowcowi się zatrzymać, chociaż nie wyglądało na to, żeby miała zamiar schodzić.
- Widzę, że nie tylko ja odnalazłem drogę - blondyn powiedział, po raz kolejny zamykając książkę, tylko po to, by zatrzymać swój wzrok na chwilę na każdym z nich. się tym, którzy właśnie do niego dołączyli. Poznał każdego z nich, dziewczyna i wielki rycerz byli najbardziej interesującymi istotami w drużynie, zaś jednoręki... póki co pozostawał niewiadomą.
- Widziałeś resztę... Faust? Szaleństwo... samo się... nie powstrzyma... - rzekł zniecierpliwiony rycerz patrząc się w niebo i wzdychając ciężko.
- Nie od naszego poprzedniego rozstania. - odpowiedział całkowicie szczerze, w końcu nie zawsze jest po co zakładać maskę, o ile takowa istnieje...
- Nie podoba mi się to, że mamy wampira w drużynie... - powiedziała niby do siebie, jednak nie było problemem dla postronnych by to usłyszeć.
- Hmm? - jeszcze przed chwilą zanurzony w pokrytej informacjami księdze odziany w kolczyki-krzyże wydawał się z trudem łączyć elementy należące do realnego świata. Możliwe, że zamierzał rzucić pierwszy odważnik na korzyść ksiąg w walce z empirycznością naszego życia.
- Wiedziałem... że gdzieś... widziałem... takie... zdolności... materializacji. - Oznajmił Calamity nie zmieniając swojej pozycji, całkiem jakby zamienił się w posąg.
- Zaraz, to mamy długowiecznego w drużynie? - Spytał zdziwiony. - Niby, od kiedy stworzenie dbające wyłącznie o własną wygodę miałoby spróbować pomóc ogółowi? - Zdziwił się spoglądając na Hanę. Znał co prawda tylko jednego wampira, ale to nie było specjalnie istotne. Choć fakt posiadania ów stworzenia w drużynie zwiększał jego poczucie szansy na sukces. Wątpił, aby nieumarły ruszał w wielką podróż do nieistniejącej wyroczni. Ta wiadomość miała, więc i dobre strony.
- Żywi się energią życiową na zasadzie podobnej do wampirzej. Tylko, że nie wbija nigdzie kłów. Wystarczy jej kontakt fizyczny. - pogładziła się po prawej dłoni, wciąż pamiętając, jak to właśnie tym miejscem została pozbawiona części... samej siebie?
- Czyli jest tym samym, co wampir. Różni się tylko sposób w jaki się żywi a nie to, czym się żywi.
- Dobrze wiedzieć, że mamy w drużynie kogoś zaznajomego z takimi istotami - uśmiech, który z całą pewnością mógłbyć fałszywy, wyśmiewny, tym razem wydawał się być szczery. Jego wzrok spoczął na Hanie, która odpowiedziała głośnym prychnięciem.
- Nie musisz mi wierzyć. - stwierdziła a jej fiołkowe oczy wbiły swój wzrok w niego, wyraźnie zagniewane.
- Czemu miałbym wątpić? - odparł, chcąc się usprawiedliwić.
- Sprawiłeś takie wrażenie.
- Zmysły, zmysły. Czasem zwodzą. - jego słowa najwyraźniej rozbawiły go w ten, czy inny sposób. - W każdym razie, przepraszam - dodał po chwili teatralnie kłaniając się.
- Wątpię, aby ktoś zwątpił osobie o tak inteligentnym wyrazie twarzy! - Stwierdził Shiba wchodząc w dyskusję. - Z pewnością weźmiemy sobie to ostrzeżenie do serca. Możesz jednak wyjawić imię owej istoty? Boję się, że nie odgadnę. - Przyznał.
- Lirati. - wyjawiła imie, wypowiadając je z sporą dawką czegoś, co możnaby nazwać nienawiścią.
- Jakieś rady? - mężczyzna schował książkę za siebie, tak że zniknęła z widoku pozostałych, bez możliwości ujrzenia jej tytułu.
- Po prostu zabić? - odparła.
- Oh? - W jego głosie więcej było zawodu niż zdziwienia - cóż to tłumaczy, czemu nie lubi mięsa. Ah, racja zapomniałem spytać! Czy panienka lubuje się w potrawach mięsnych? Nie potrafię przyrządzać warzyw, więc zakupiłem głównie różnorakie rodzaje mięsiwa...Alternatywą są paczki przypraw. - Wzruszył ramionami kończąc odpowiedź.
- Bardzo lubie mięso. Lubie wszystko, co jest smaczne. - stwierdziła i uśmiechnęła się lekko do niego, jakby sprawa Lirati nigdy nie istniała.
- I krwiste - Faust zażartował a chwile później poleciało w niego jabłko, które Hana wydobyła z juków, tylko po to, by wylądować w jego ręce. - Dziękuję.
- Nie róbmy... niczego pochopnego...- stwierdził rycerz, dziwnie trzęsąc głową.
- Takie istoty... są przebiegłe... o mało... nie zginąłem... przez...wampira... - dodał po chwili z brakiem jakichkolwiek uczuć w głosie.
- Z drugiej strony, nie zasługują na żadną sekunde życia. Ich miejsce jest pod ziemią. - stwierdziła twardo, przenosząc wzrok na rycerza.
- Może będzie to oczywiste, zbędne pytanie, ale myślę że trzeba je zadać. - mówiąc to lekko pogładził się po brodzie. - Ale czy, by zostać wampirem konieczna jest śmierć? - było to coś trywialnego, jednak każda sekunda poświęcona na analizę tego faktu podsuwała inne możliwości.
- Temat względny - zaprotestował Shiba - potrafią koegzystować wraz z innymi, jeżeli tylko tego chcą. - Spostrzegł niebieskoskóry. Jakby na to nie spojrzeć każda jednostka danej rasy ma własny sposób rozumowania.
- Porzucić... człowieczeństwo... z własnej woli? - Rycerz zwrócił swój pusty wzrok na blondyna. - To by było... głupie... - wywnioskował rycerz.
- Ktoś, kto żywi się siłami życiowymi innych, nie zasługuje na życie. - powiedziała, podnosząc przy tym głos.
- “Porfiria”... tak chyba... nazywa się choroba... wampiryzmu... ale jak... stajesz się... krwiopijcą... to umarłeś... - Rzekł rycerz odpowiadając jak tylko mógł na pytanie Fausta.
- Umarł człowiek w tej istocie - powiedział, wykorzystując słowa dzierżyciela rozpaczy jako trampolinę dla jego słów, wrzucając je na.... akceptowalny poziom. - Ale istota, dusza sama w sobie jest ta sama, czyż nie? - zapytał, spoglądając na główne źródło kwitnącej w jednym, jasno określonym kierunku.
- Nie jest! - jej słowa były głośniejsze niż poprzednim razem, teraz podchodząc niemalże pod krzyk.
Wzrok tymczasowego worka treningowego przeniósł się na niebieskoskórą istotę. - A.... Shiba? - spytał.
- Zdefiniuj duszę - zaproponował - jeżeli chodzi o charakter i mentalność ta również ulega zmianą pod napływem nowych możliwości jak i konieczności. Chociażby potrzebie picia krwi. - spostrzegł Shiba. Wiedział, że jego doświadczenia z wampirami muszą być dramatycznie różne od doświadczeń Hany. - Choć jestem pewien, że nasza Hana ma powody dla swojej nienawiści. Jakkolwiek by nie było stworzenia wampirze z reguły zachowują się agresywnie względem ludzi. Choć powinniśmy dać Lariti szansę. Być może ma swoje cele, przez które będzie nam pomagać.
Spojrzał na Hanę i uśmiechnął się.
- Jeżeli stracisz do niej zaufanie mogę ci pomóc się jej pozbyć. Lecz chwilowo proszę o zachowanie ogłady.
Prychnęła głośno. Widać było, że coś się w niej wręcz gotuje.
- Ja... - zaczęła normalnym tonem - przynajmniej w kwestii jego głośności, gdyż mieszanka wielu uczuć, od niepewności do nienawiści, daleka była od jej normy.
- Nie mogę jej zaufać. Nie mogę dać jej szansy. - stwierdziła w końcu, zeskakując przy tym z wierzchowca.
- Zresztą, tacy... - zamilkła nagle. Ugryzła się w język. Dosłownie.
- Jeśli chodzi o mnie - zaczął spokojnie, jakby nie chciał brnąć dalej w niewygodnym dla niego, jak i dla dobra tej samozwańczej misji. - To masz moją zgodę. - powiedział patrząc na dziewczynę-kwiat.
- Zostałeś... mianowany dowódcą? - Wypalił nagle rycerz. To pytanie było skierowane do osobnika w czerwonej koszuli.
- Nie. - krótka i rzeczowa odpowiedź była czymś, co nie wypływało z jego ust zbyt często.
- Rozdajesz... zgody... wybacz, ale coś źle... skojarzyłem... - Dodał Calamity, robiąc delikatny wymach ręką w stylu “nieważne”.
- Nic się nie stało. - odpowiedź po raz kolejny była... neutralna. Całkowicie. Nawet ton jego głosu był... nie łączył się z nikim. - Po prostu lepiej jeśli wszystko załatwicie zanim zacznie się robić... - tutaj wziął wdech, jakby potrzebował zebrać otaczającą go energię by wypowiedzieć kolejne słowo. - Ciekawie! - to zaś było czymś, co sprawiło, że uśmiech na jego twarzy rozszerzył się jeszcze bardziej.
W tym czasie Hana krążyła w kółko, próbując przynajmniej częściowo się wyładować. Oddychała gniewnie a każdy jej krok łączył się z wzbijającym się w niebo kurzem, po tym, jak specjalnie uderzała w ziemie.
- Spokojnie Panienko! Z nami nie musisz się obawiać byle wampirów! - Palnął prosto z mostu poczym wzruszył ramionami spoglądając na Calamity - to raczej oczywiste, że nie będziemy mianowali nikogo dowódcą. - Stwierdził - walczymy przeciw szaleństwu a nie ma nic wprowadzającego większy chaos niźli szalony król. - główną nauką w jego królestwie było wpajanie wszystkim egoizmu jednostek i samego faktu, że nikt nigdy nie działa priorytetowo dla innych. - Jeżeli już mieliłbyś dawać komuś koronę to przynajmniej trzem osobą.
- Trzem? - Zapytał poprawiając kawałek granatowej tkaniny na jego zbroi.
Hana zaprzestała wędrowania bez celu, jednak nie wyglądało na to, aby spowodowane było to uspokojeniem. Może wręcz przeciwnie? Szybkim krokiem podeszła do Shiby i stanęła przed nim, naruszając przy tym coś, co zwane jest prywatną strefą. Uniosła głowę by móc spojrzeć na jego twarz, napierając przy tym lekko swoim ciałem. Jej skóra pobladła lekko.
- Nie. Mogę. Się. Uspokoić. Wiedząc. Że. Muszę. Współpracować. Z. Wampirem. - wypowiedziała każde słowo powoli, tak dobitnie, jak tylko potrafiła.
- Zabij więc - Faust zaśmiał się gorzko.
- Rozumiem. Ale czy nie lepiej jest denerwować się wypoczywając niż...Rwąc nerwy? - Jakkolwiek dziwacznie brzmiało to zdanie coś w nim było - To nie tak, że cokolwiek ci to pomoże. Po prostu zastanów się jak minimalna ta współpraca będzie! - Shiba wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza mapę, rozwinął ją i pokazał spokojnie Hanie - Musimy dojść do Witlover, aby przedostać się górami. Później będziemy mieli wiele dróg prowadzących do celu. Oczywiście rozdzielimy się, aby poprawić nasze szanse przeciwko szaleństwu. Funkcjonuje ono jak zaraza, więc większe grupy są bardziej narażone. - Niebieskoskóry uśmiechnął się delikatnie - Zaparzyć panience herbaty?
Prychnęła głośno, jakby była urażoną kotką.
- Nie. - odparła krótko, obracając się na pięcie i odchodząc pare kroków.
- Zabiłeś... kiedyś wampira... Faust? - Odezwał się rycerz, dodajac po krótkiej pauzie.
- Jeżeli tak to wiesz... że to nie... jest takie... proste... - Zakończył wypowiedź głębokim westchnięciem.
- Zabić, to zabić, nieprawdaż? - odpowiedział pytaniem na pytanie, nieco zdziwiony. Uśmiech na chwilę znikł z jego twarzy. - Jeśli wampir ma być wyzwaniem, to lepiej, byście zwiali z otrzymanymi pieniędzmi. - tym razem ton jego głosu był smutny.
Calamity został chyba źle zrozumiany, ale to była tylko jego wina, gdyż dziwnie ubierał swoje wypowiedzi w słowa.
- Wyzwanie... czy nie... ucięcie... głowy pomaga... - Rycerz sam sobie jakby zaprzeczył przez tą wypowiedź, dopiero po chwili to do niego dotarło. Skomentował to uderzając się lekko w hełm. - Może... już się... nie będę... odzywał?- rzekł to w taki sposób jakby coś spartolił. Choć ciężko z jego wypowiedzi wychwycić jakiekolwiek odczucia.
- Wybacz. Nie chciałem urazić - nawet jeśli ich wzrost nie był porównywalny, to potulne schylenie głowy miało raczej znaczenie kulturowe. Gest skruchy był tak powszechny, że niemal każdy, niezmiennie od znanych mu krain rozumiał go.
- Co racja to racja - przyznał Faustowi. Chciał podejść do Hany i jakoś ją uspokoić jednak nie miał pojęcia, co zrobić. Więc postanowił nic nie robić.
- Nie powinniśmy się przejmować tego typu wyzwaniami. Prędzej czy później trafimy na coś potężniejszego niż wampir. - Zaśmiał się lekko spoglądając na Calamity - Pomyłki się zdarzają. Nie są powodem, aby przestać mówić.
- Nie liczy się potęga. Tu chodzi o zasady. - stwierdziła głośno po czym tam, gdzie stała, usiadła na trawie. Albo raczej nie tyle usiadła, co pozwoliła ciału upaść do siadu. Chwilę później położyła się, zamykając przy tym oczy, chociaż jej klatka piersiowa wciąż unosiła się gniewnie.
Blondyn jakby niechętnie ruszył w kierunku leżącej dziewczyny. Gdy tylko zbliżył się, przykucnął, a jego ręka w magiczny sposób wylądowała w jej włosach. Właśnie w tym momencie stało się coś, co jedni nazywają magią, inny, którym nieco bliżej do ciapków zjawiskiem “pacu-pacu”. - Oi, oi. Nie ma co się unosić - odparł, chcąc uspokoić nieco sytuację.
- Licze do trzech. - stwierdziła krótko, najwyraźniej niezadowolona.
- Raz.
- Dwa! - roześmiał się. - Stało się coś dobrego? - dodał po chwili chcąc by śmiech zmył z twarzy kwiatu złość.
Rycerz przyglądał się w ciszy całej sytuacji, od czasu do czasu przekręcając głowę to w jedną to w drugą stronę.
Wbrew temu, co zamierzał - Faust wycofał się niepewnie. - Ojou-sama - dodał pytająco.
- Nie. - odparła gorzko po czym wzięła głęboki oddech.
- Zdecydowanie nie. - dodała po chwili cichszym głosem.
-Daj jej spokój - zaproponował - Nikt nie ma obowiązku ufać komukolwiek. Tak długo jak nie oszaleje przez swoją nienawiść to nie nasz problem. - Spojrzał na nią z uśmiechem jednak nic nie powiedział. Odpowiedź Hany nie była specjalnie błyskotliwa, ale za to bardzo treściwa - po prostu głośny dźwięk, pomiędzy parsknięciem a burknięciem.
Faust niechętnie wycofał się, niemal tak, jakby reakcja dziewczyny na jego zabieg była dla niego jakąś urazą, czy też... odebraną zabawką.
Calamity z dźwiękiem obijających się blach w jego zbroi podniósł się, po czym wyciągnął “Despair” z ziemi. Nie zarzucił go na bark tylko... zaczął wykonywać nim rozmaite wymachy i sztychy. Po prostu zaczął sobie ćwiczyć. Jego ruchy przy tym stylu walki przypominały te, podczas jego poruszania się, czasami wyglądało to tak, że to miecz nim steruje. Robił to w pewnej odległości, aby przypadkowo nie zranić nikogo w pobliżu.
- Nie przeszkadzajcie mi, póki wszyscy się nie zbiorą. Albo nie pojawi się Lirati. Wtedy mnie obudźcie. - niechęć przy wypowiedzeniu tego imienia była aż nadto widoczna. Po swych słowach, Hana z pleców przewróciła się na lewy bok, zwinęła w kłębek niczym szczenie i starała się zasnąć.
- Niepoprawnie kolorowych snów - zarzucił widząc zachowanie swoistej atrakcji dla reszty drużyny - dziewczyny o wybuchowym charakterze. Po chwili rozejrzał się po reszcie, jakby szukając kogoś, kto chociaż przyrzuci dziewczynę pledem.
- Zgoda - odparł szeptem Shiba, po czym zręcznym ruchem zrzucił z siebie płaszcz i złapał go w swoją jedyną dłoń. Spokojnie podszedł do Hany i okrył ją delikatnie.
Następnie wrócił do grupy.
- Właściwie długo tutaj siedziałeś? - Spytał Fausta.
- Tylko kilka stron - odparł przelotnie, uśmiechajac się do postaci, której charakter z całą pewnością nie będzie tak błękitny, czysty jak jego skóra. - Gdzie znajduje się ta kraina... - zapytał, usilnie próbując coś sobie przypomnieć. - Pogoda? - dodał.
"Ciekawa miara" pomyślał Shiba.
- Pogoda to nazwa domu - powiedział - Coś jak...Ród? - Spróbował znaleźć coś podobnego - głupotą jest oddawać władzę jednemu królowi, prawda? Każdy najpierw myśli o własnych celach a potem o reszcie. Stąd właśnie domy. - Objaśnił pytanie, które wydało mu się zabawne. Z drugiej strony nie było dziwne. Niewielu przedstawicieli jego rasy oddalało się od rodzinnych stron.
- Po prostu nie spotkałem nikogo takiego jak ty. - odparł z rozbrajającą szczerością, obnażając przy tym swe białe zęby. - Im mniej władzy, tym lepiej? - Faust kontynuował dopiero po dłuższej chwili, jakby jego myśli raz płynęły wolniej, innym razem przyśpieszały niczym obroty w kosiarce należącej do ogrodnika.
Shiba przytaknął.
- Władza to jedna z największych sił. Nie powinno się ofiarować się jej więcej niż to absolutnie wymagane. - Mrugnął parę razy w zastanowieniu - Być może uważasz inaczej?
- Być może. - odparł nieco neutralnie.
"Czyżbym był dla niego zbyt mało dosłowny?" Zapytał się w myślach Tabipuru podchodząc do tego raczej negatywnie.
- Pytał chcąc poznać twoje zdanie, jeżeli jest inne. - Poprawił się.
- Władza jest zła. - odpowiedział nieco niechętnie. - Ale lepsze to niż władza w rękach idiotów - dodał po chwili.
Shiba ponownie przytaknął ruchem głowy.
- Im więcej osób ma odłam władzy tym łatwiej idiotów zdominować. - Skomentował podsumowując swoją opnie. - Mógłbyś powiedzieć mi, dlaczego zdecydowałeś się na tą podróż? - Zapytał. - Wydajesz się osobą dosyć...Prostą? Może to tylko pozory.

Poszedł limit.
 
Zajcu jest offline  
Stary 07-09-2012, 16:37   #12
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
- Ty również nie wydajesz się odbiegać od tego.... zadania? - odpowiedź Fausta była prosta. Z zaciekawieniem rozglądnął się po okolicy jeszcze raz, nikt dziwny nie zbliżał się, znaczy że muszą jeszcze poczekać.
Ostrze rozpaczy przecinało powietrze z głośnym świstem, gdy rycerz kontynuował swoje poczynania. Jednak w ułamek sekundy zastygł... i wrócił do swej pokracznej postawy. Powolnym krokiem zbliżył się do towarzyszy wyprawy, po czym zrobił ponownie to co przedtem. Opierając się o “Despair”, spoglądał na Fausta i Shibę, nie był pewien o czym rozmawiali.
- Poniekąd - przyznał - Najwidoczniej moja opinia wybiega po prostu od tego, że znamy się wyłącznie powierzchownie. - Uśmiechnął się nieco czując, że jego poprzednie pytanie było dosyć głupkowate.
- Zaufanie jest... dosyć ważne... podczas takiej... wyprawy... jednak trzeba... uważać kogo... się nim... obdarowuje...- Odezwał się dzierżyciel rozpaczy, starając się aby nie znów nie powiedzieć niczego głupiego.
- Zaufanie? - zapytał nieco zdziwiony. - Przywiązanie się do kogoś tylko po to, by go zabić, gdy oszaleje? - Faust po raz kolejny ukazał biel swych zębów śmiejąc się z ironii losu.
- Wtedy... zabijasz... tą osobę... ratując ją... przykro mi jednak... że z góry... zakładasz... coś takiego... - Rzekł rycerz przekręcając głowę w bok.
Lekko zdziwiony Shiba spojrzał na Calamity.
- Tego typu zasada może być dobrym wytłumaczeniem dla nerwów naszej śpiącej królewny.- Odparł - Nie jest to również wartość bezwzględna - spojrzał na z tymi słowami na Fausta. - Mamy zaufanie, przyjaźń a nawet miłość. Tego typu określenia to po prostu stopnie tej samej rzeczy. Nie musisz się do kogoś przywiązywać, aby z kimś współpracować.
- Rycerzu, zaufanie jest wielkim słowem dla kilkugodzinnej znajomości - choć była to rzecz bardzo prosta, oczywista, to dopiero teraz zostałą ona powiedziana na głos.
- Szybko... zyskuje zaufanie... jednak... czasem się mylę... wtedy zaufanie pęka... jak kręgosłup. Nic... nie tracę...wtedy - Rzekł Calamity, w strasznie dziwny sposób.
- Ja zareagowałbym... smutkiem? - blondyn bardziej stwierdził niż zapytał. - Mam nadzieję, że okażę się kimś godnym twojego. - dodał po chwili.
- Tego... uczucia... nie musiałem... wymieniać. - Powiedział rycerz, a po krótkiej chwili dodał
- Ufam tobie... - krótko rzecząc obejrzał się za siebie, czuł że zaraz znów oberwie kamieniem.
Shiba postanowił zmienić temat spoglądając na Calamity.
- Właściwie skąd się wzięło twoje imię? - Zapytał - oznacza zagładę, prawda? - Uniósł leko brew w zastanowieniu mrugając parę razy. W sumie miał o to zapytać na poprzednim spotkaniu.
- Spójrz na... mnie... jestem chodzącym... nieszczęściem... “Calamity” to właśnie... oznacza... - Odpowiedział rycerz znów zastygając jak posąg w siedzącej pozycji.
Niebieskoskóry uśmiechnął się.
- My wciąż używamy tego języka - powiedział. - Znaczy się, Sidhe. To główny język na naszym kontynencie. Szkoda, że tutaj wymarł. - była to dosyć interesująca ciekawostka dla Tabipuru.
- Ciekawe... to ludzie... mnie tak... nazwali... a twój lud... to rzadkość... na tych ziemiach... - Rzekł rycerz, przy każdym słowie wypuszczając nieco pary z otworu w hełmie.
- Co jest tego przyczyną? - zarzucił by podtrzymać rozmowę.
- Nie wiem... nie zastanawiałem... się nad tym... - Rycerz pokręcił głową, w mało energiczny sposób.
- Różnic. - Odparł Shiba - Nasz kontynent jest pokryty lodem. Mi tutaj osobiście potwornie gorąco. Mam nadzieję, że nie wejdziemy w "pustynie" czy jakkolwiek to nazywacie. - Podrapał się w tył głowy, po czym kontynuował - no i aby się tu dostać trzeba opłacić łódź, nauczyć się waszego języka...Mnóstwo roboty. Nie wszyscy mają ku temu powód.
- W takim razie twój powód na bycie tutaj, udział w tym zadaniu musi być dużej wagi - odparł blondyn, uśmiechając się niemal tak, jak łowiec wyczuwający swą zwierzynę.
- Ogólnie zagrożenie dotyczy wszystkich nie tylko was. Wypadało, aby kogoś wysłać. Tak się składa, że członkowie domów mają w obowiązku naukę języka. - Odpowiedział Shiba - choć oczywiście mam też swoje pobudki. Inaczej wysłaliby kogoś z innego domu. - Przyznał bez wahania. W końcu sam wcześniej stwierdził, że każdy dba priorytetowo o swój biznes. - No, ale to raczej logiczne.
- W takim razie musiałeś zostać do tego dobrze przyszykowany - zauważył przywdziany w czerwoną koszulę samiec. -W końcu jeśli masz coś bliskiego sobie na szalach tej wagi, będziesz się starał - dodał po chwili całkiem uczciwie.
- Jakie... pobudki... ty masz Shiba? Jeżeli... można wiedzieć... - Zapytał odwracając głowę w stronę niebieskoskórego.
Shiba spojrzał pod skosem na śpiącą Hanę i przyłożył palec do ust nakazując milczenie. Następnie nieco ściszonym głosem odparł
- Wasze kobiety! Ładne, delikatne i żywe! Nie to, co nasze wiedźmy! - Mówiąc to zacisnął dłoń w pięść. - ‘Przed wyjazdem uczyłem się robić delikatne potrawy z mięs, powinno zadziałać. Miałem nadzieję poznać jakieś interesujące panie. I są interesujące! - Uśmiechnął się. Być może brzmiało to naciągnie ale póki co na tym się kończyło.
- Przybytek rozkoszy był na... ul. Szerokiej - zaśmiał się nieco głośniej niż zamierzał.
- Zaskakujące... nie wróć... zrozumiałe... wiele tutaj... pięknych niewiast...- Calamity opuścił głowę, grzebiąc szponem na zbrojnej rękawicy w piachu
 
Fiath jest offline  
Stary 07-09-2012, 20:22   #13
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Tsun Tsun~

Hana śniła. Widać było, że nie były to przyjemne marzenia senne. To wymruczała jakieś niezrozumiałe słowo, to przewróciła się na drugi bok, to próbowała odsunąć od siebie coś niewidzialnego. A temu wszystkiemu towarzyszyły niezbyt ładnie wyglądające grymasy, które mogły symbolizować strach.
Faust uśmiechnął się widząc dziewczynę, która usilnie próbowała emanować siłą w świecie, który aż pragnął uczynić nas słabymi, przetarł ręką włosy i cicho podszedł do dziewczyny. Z perspektywy widza wyglądało to tak, jakby w jego rękach zmaterializowała się lekka, cieńka narzuta. Chłopak zatrząsnął lekko głową, jakby dając znać otoczeniu o jego zamiarach, po czym delikatnie przykrył dziewczynę. Ta zadrżała, gdy na jej ciele pojawiła sie dodatkowa ochrona przed zimnem, jakby jej ciało działało wbrew zasadom logiki. A może rzeczywiście tak było? Chwile później powoli otworzyła oczy. W fiołkowych tęczówkach aż nadto wyraźnie widać było strach.
- Hana, wszystko w porządku? - możliwe że był to przekaz pozytywnego myślenia jej umysłu, jednak biorąc pod uwagę postronnych świadków - bliżej temu było do słów wypowiedzianych przez przywdzianego w czerwoną koszulę chłopaka.
Zamrugała, jakby słowa te zostały wypowiedziane w obcym języku, który kiedyś znała, lecz zdążyła go zapomnieć i musiała przypomnieć sobie właściwe znaczenie tego zdania.
- N-nie. - stwierdziła w końcu, podnosząc się do siadu. Jej ciało wyraźnie drżało a ona sama poszukiwała wzrokiem czegoś w trawie.
- Coś stało się gdy spałaś? - zapytał będąc nieco zmieszanym - nie miał niczego, co możnaby nazwać doświadczeniem gdy przychodziło do tego typu spraw. Przynajmniej o ile pamiętał cały swój, jakże zresztą skromny, żywot.
Odczekała chwile zanim odpowiedziała, biorąc przy tym kilka głębokich oddechów.
- Sen. Tylko i aż sen. - wyrzuciła w końcu z siebie - albo raczej wyszeptała.
- Czy mogę jakoś pomóc? - zapytał do bólu szczerze, zapominając o wszystkich maskach, knowaniach i swych własnych celach. Mimika jego twarzy nie emanowała jednak szczególnym przywiązaniem, czy też troską - raczej ciekawością.
- Podaj mi rękę. O co poprosiła, zostało jej dane. Hana chwyciła rękę mężczyzny i użyła jej, aby podnieść się na nogi. Wyszło jednak na to, że dodatkowo zmuszona została do oparcia się o niego, gdyż drżące ciało nie było w stanie same się utrzymać.
- Wątpię, abyś mógł pomóc bardziej. - powiedziała cicho, smutnym tonem.
- Zawsze mogę cię ponieść. - roześmiał się, zaś wraz z ruchem jego głowy, dwa kolczyki zadzwoniły radośnie. - Ale tylko trochę - dodał po chwili nieco ciszej, starając się by słowo trafiło niemalże w jej uszy.
- Jedyne co mógłbyś zrobić to zapewnić mi szczęście. Ale wątpię, abyś był w stanie to zrobić. - stwierdziła cicho a po twarzy można było wnioskować, że także szczerze.
- To zależy czy chodzi ci o chwilową przyjemność - bystre oko, czy może raczej ucho blondyna zdołało odnaleźć ciekawy punkt zaczepienia.
- O prawd... - urwała w pół słowa po czym puściła mężczyzne, jakby zauważyła, że popełniła karygodny błąd. Stała jednak wciąż blisko niego, nie wiedziąc, czy jej drżące nogi pozwolą jej odejść chociażby na kawałek. Ten zaś, jakby za złość dziewczynie złapał ją po raz kolejny, przyciągając na chwilę do siebie.- Bądź silna gdy musisz, odpoczywaj, gdy tylko możesz. - słowa chłopaka, choć wymyślone na poczekaniu brzmiały niczym te, głoszone w niektórych z boskich kultów. Hana jednak nie wyglądała na zadowoloną ani ruchem ani słowami Fausta. A przynajmniej na to wskazywało pokazanie zębów, nie w sposób charakterystyczny dla ludzi, czyli w formie uśmiechu - a bardziej zwierzący, mając pokazać groźbę.
- Grr... - czasem osobnik wyglądający na starszego od niej zachowywał się dziecinnie, przekomarzając się przy byle okazji. Nawet przed misją, która prawdopodobnie będzie ich ostatnią, w której sami stworzą sobie grobowiec, chwytał dzień. Za gardło. Ze złości kobieta zbladła momentalnie. Naturalnie blada, teraz wyglądała niczym kartka papieru. Wyglądało na to, że droczenie się dodało jej sił, gdyż była w stanie zarówno się wyrwać jak i z sporą siłą wyprowadzić uderzenie otwartą dłonią w jego twarz. Trafiła jednak w przestrzeń. - Oi, oi. Nie chcesz czegoś przekąsić? - zapytał najwyraźniej rozbawiony sytuacją chłopak. Możliwe, że były to prawdziwe odczucia, jednak w jego wzroku coś delikatnie się zmieniło. Czy chodziło tutaj o bliskość uderzenia dziewczyny, o jej płynność przechodzenia między agresywnością, a uległością - sam nie był w stanie powiedzieć. Zdążył jednak zejść z linii ciosu, nie wykonując żadnych szczególnych umiejętności. - Jesteś silna. - dodał po chwili, wyobrażając sobie, co mogłoby się stać gdyby zwyczajny, jak najbardziej szary, pozbawiony blasku i kolorów człowiek otrzymał ten cios.
- Pierdol sie. - odkrzyknęła, nabierając przy tym nieco kolorów.
- Po prostu się pierdol. - dodała ciszej, obracając się i odchodząc kilka kroków.
- Przepraszam, ojou - odparł, choć jego mózg aż prosił go, błagał na kolanach, ofiarowywał pieszą pielgrzymkę do domu pogody, oraz wszystko inne, co tylko możliwe, by odparł “chciałbym”, jego siła woli, czy też ogłada - zabroniła mu tego. W zamian jednak wykonał on mały, przepraszający ukłon.
- To tylko puste słowa. - odparła, nawet się nie odwracając.
- Chciałem pomóc. - odpowiedział bez chwili zawahania, niemal naturalnie.
- Może będzie lepiej, jeśli w przyszłości nie będziesz pomagał? - odparła, widocznie obrażona.
- Jeśli tego pragniesz, ojou-sama - tym razem jego riposta miała w sobie trochę tego, co żywi nazywają komizmem, ironią. On jednak powiedział do szczerze, bez ukrytych pragnień, a przynajmniej... tak wyglądał.
- Dokładnie tego pragnę! - odparła, obracając się gwałtownie. Jej słowa były wypowiedziane głośno i gniewnie. Wbiła fiołkowy wzrok, pełny złości, w mężczyzne.
Rycerz dotychczas siedzący nieopodal, cały czas przyglądał się sytuacji. Nie potrafił nic z siebie wykrzesać na temat tego, czego był świadkiem. Od czasu do czasu wydawał z siebie dziwny “burkot” przekręcając głowę to na jedną to na drugą stronę. Wiedział też, że lepiej nie stać blisko Hany gdy ta się przebudzi.
- Po co... te nerwy... - Rzekł raczej cicho, ni to do towarzyszy ni to do siebie. Odpowiedź Hany była krótka, treściwa i charakterystyczna dla niej: głośne parsknięcie.
- Lepiej teraz, niż w trakcie próby, nieprawdaż Calamity? - odparł Faust, wracając po raz kolejny do zwyczajnego, stonowanego, niemalże do bólu nudnego, szarego wbrew swej koszuli charakteru i tonu.
- Nie można... się z tobą... niezgodzić... - Pokiwał głową rycerz, po czym dodał.
- Mądry... z ciebie... człowiek... - rzekł to bez jakichkolwiek uczuć, zresztą jak zwykle.
- Może i mam w sobie coś mądrości, ale pewnie nie więcej niż każdy z was - skromność przemawiała przez niego. Po raz kolejny nie wybijał się ze schematu. Był nudny.
- Więcej masz w sobie z dupka. - dodała swoje trzy złote monety Hana.
Rycerz wzruszył ramionami, w dość energiczny jak na niego sposób. Swym pustym wzrokiem rozglądnął się dookoła. Reszty nadal nie było widać, a szaleństwo samo się nie powstrzyma.
Calamity podniósł się ciężko i złapał za “Despair”, po czym zarzucił oręż na plecy. W miejscu gdzie jest broda, pogładził się palcami lewej dłoni.
- Może... jakiś... sparing? - Zaproponował, choć nie spodziewał się poparcia tego pomysłu.
- Nie moje nerwy są najwyraźniej zszargane, za co przepraszam - odparł nieco radośniej niż powinien, by wraz z ostatnimi słowami skierować wzrok na kwiecistą przedstawicielkę płci przeciwnej. - Nie mówiąc już o - tutaj wskazał ręką otoczenie - naszej “arenie”. - dodał po chwili.
- Jest bardzo dobra. - odparła sarkastycznie.
- Zrozumiałe... - Rzekł krótko, choć przetworzenie tego co do niego powiedzieli zajęło mu krótką chwilę.
Rycerz uniósł swoją zbrojną rękawicę w górę, z lekko wysuniętym palcem wskazującym, jakby wpadł na jakiś genialny pomysł.
- Po prostu nasz piękniś jest mocny jedynie w słowach, brakuje mu jednak rzeczywistej śiły.
W jednej chwili Calamity trzymał swoją paczkę słodkości, którą potrząsnął zachęcająco, w stronę towarzyszy. Pomyślał że może chociaż to, trochę osłodzi czekanie.
- Co zrobić, gdy nie można go trafić? - zażartował, pokazując dziewczynie język. Ta odpowiedziała nienawistnym wzrokiem.
- Chcesz mnie sprowokować? - zapytała, ponownie blednąc.
- Prowokować cię, ojou-sama? - zapytał retorycznie. - Nigdy w życiu - dodał, wzrokiem szukając wsparcia po ścianach i dachach. Ledwo odwrócił on wzrok, Hana wystrzeliła niczym z procy. Chociaż biorąc pod uwagę szybkość jakiej nagle nabrała, bliżej było temu do balisty. Żywy pocisk leciał kilka minimetrów nad ziemią wprost na mężczyzne, jednak całość wyglądała tak, jakby przez niego przeleciała - tylko gwałtowne kołotanie jego kolczyków i małe rozdarcie na koszuli wskazywały na jakiekolwiek zajście. Gdy Faust znalazł się za nią, tylko i wyłacznie dzięki jej działaniom, a przynajmniej tak to wyglądało, przybrał minę potulnego szczeniaka. - Wykupię swe życie jakimś owocem? - zaproponował.
Calamity ponownie zastygł niczym posąg, przyglądając się sytuacji. Nie podejmował żadnych działań, nie dopóki nie zranią siebie nawzajem.
Hana przejechała kilka metrów po ziemi, wzbijając w powietrze masę kurzu. Obróciła się powoli a mężczyzna stał tam, gdzie był wcześniej.
- Oczywiście. - odparła, o dziwo, kompletnie spokojnie. Otrzepała odzienie z brudu, poprawiła włosy i wolnym krokiem skierowała się w kierunku swojego wierzchowca, jakby przed chwilą wcale nie próbowała nikogo zaatakować. Jej ciało przy tym powoli odzyskiwało mniej blady odcień skóry.
- Przepraszam - odparł nieco ciszej, jakby spokojniej. Po chwili rozejrzał się, tym razem znacznie ostrożniej, po otoczeniu. Na szczęście ich sprzeczka była tak krótka, że tłum gapiów nie wytyczył im ringu odcinając drogi ucieczki.
- Co to... było... - Wykrzesał z siebie rycerz, patrząc na Fausta.
Gdy tylko Hana dotarła do konia, wskoczyła na niego i zamarła, niczym posąg.
- Oi Hana, wszystko gra? - można by rzec, że porzucenie przez chłopaka honoryfikatorów świadczyło o tym, że zaczyna traktować coś chociaż trochę poważnie. Odpowiedzi zbrakło.
Rozpacz z niemałym hukiem wbiła się w podłoże, znów oferując podparcie dla rycerza, który usiadł ciężko i zaczął zajadać ciastka, po raz kolejny potrząsając paczką zachęcająco.
Reakcja mężczyzny mogła być zarówno właściwa, jak i całkowicie błędna - spokojnym krokiem ruszył on w stronę kobiety, której bladość wyjątkowo nie świadczyła o szlachetnych korzeniach, zaś powracanie kolorów wcale nie było związane z czymś, co mieszczanie lubią zwać katorgą na polu. Gdyby miasto zostało pokryte ciszą, jego kroki rozbrzmiewały by donośnie, raz za razem akcentując zbliżającą się do niej katastrofę, zwaną przez niektórych Faustem, przez innych oszustem, jeszcze inni lubili go zwać po prostu czwartym, jakby jego własne, nadane mu imię było czymś trywialnym w porównaniu do znajdującego się za nim numerka. Teraz jednak, w pełnym hałasu dniu powszednim, musiał od delikatnie wypowiedzieć nazwę odzwierciedlającą kwiat, gdy tylko zbliżył się na około jeden metr. Ona nie odpowiedziała. Jedynym ruchem jaki wykonała, było pociągnięcie za wodze. Ostatecznie obróciła się w jego stronę razem z całym wierzchowcem. Jej twarz nic nie wyrażała.
- Wszystko gra? - zapytał z troską. Odpowiedzi zbrakło, przynajmniej początkowo. Prychnęła jedynie cicho, niczym urażony, czarno-biały kot o fioletowych oczach. Brakowało jej jedynie ogona, którym mogłaby niezadowolona machać. - Wybacz. - usłyszała w odpowiedzi. Chłopak delikatnym, spokojnym ruchem unosił rękę w kierunku konia, jakby czekając na jej aprobatę, lub też jej brak.
- Nie wierze w szczerość twoich słów. - odparła krótko.
- Zapewne nie mam jak twej wiary uzyskać - prawda zawsze była bolesna.
- Dokładnie. - potwierdziła krótko jego słowa.
- Więc po co się starasz? - dodała po chwili. Kolejny ruch ręką, wierzchowiec zaczął się obracać, zmuszony do tego przez swojego jeźdźca.
- W takim razie po co żyć, skoro śmierć i tak jest pewna? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Dla przyjemności. - odparła natychmiastowo.
- I właśnie taki jest mój cel - odpowiedź również była szybka, niemal tak, jakby chłopak zrównał się z jej sposobem rozmowy. Nawet jego oddech wydawał się delikatnie zmieniać swój rytm, mogło to być iluzją, lecz dokładnie tyle samo osób potwierdziłoby że to rzeczywistość.
- Dla przyjemności, tak? Może nie jesteś tak mało warty, jak sądziłam. Może znasz przynajmniej podstawy funkcjonowania tego świata. Ale to nie zmienia faktu, że jesteś irytujący.
- Może - podsumował krótko, zaś rytm jego oddechu zaczynał się niemalże zlewać z tym, możliwym do wyczytania z ruchów piersi dziewczyny. Jego oczy jednak ciągle utkwione były w jej, górującej teraz nad nim, twarzy. Uśmiechnął się. Temu gestowi odpowiedziało lekkie uniesienie brwi. I nic poza tym. Dopiero po chwili odwróciła głowę z wyraźnym poczuciem wyższości. - Ojou-sama - odparł żartobliwie, obracając się w stronę wielkiego rycerza. Najwyraźniej ciastka zaczynały zwyciężać batalię z dziewczyną o jego uwagę.
Calamity także zerknął na Fausta, przekrzywiając nieco głowę. - Częstuj... się... - rzekł krótko.
- Dziękuję - odpowiedział, zaś rytm jego oddechu, niemalże sposób oddziaływania jego ciała powoli wracał do tego, co ujrzeli wcześniej. Złapał za jedno ciasto, by po chwili rozpocząć jego konsumpcję.
Nieopodal zbieraniny bohaterów, zaczął zbierać się niewielki tłum gapiów. Głównie składał się on z ciekawskich dzieciaków i rodziców, którzy powstrzymywali swe dzieci przed zbliżaniem się do nich. W końcu niecodziennie widuje się w jednym miejscu takie osobistości. Z tłumu można było czasem wychwycić słowa “Szaleństwo”, “Śmiałkowie”, “Dziwaki”. W pewnym momencie rycerz poczuł delikatne szarpnięcia za kuc, będący ozdobą w hełmie.
Lekkie uderzenie piętami o boki konia a ten zaczął iść. Kolejne i wierzchowiec przyśpieszył, kierując się prosto na tłum. Maska obojętności spadła z twarzy Hany, ustępując lekkiemu uśmiechowi. Faust okazał się całkowitym przeciwieństwem reszty śmiałków. Po prostu odpalił sobie papierosa i rozsiadł się wygodnie. Jeśli młodziaki zginą - nie zmieni się nic. Przeprosiny z ich strony odniosą taki sam efekt. Po co więc się ruszać?
Wychodziło na to że pewien, odważny dzieciak znalazł sobie nową zabawkę. Z początku Calamity ignorował to, jednak po chwili odwrócił się przez ramię.
- Możesz... przestać? - Zanim skończył mówić pojawiły się kolejne, które zaczęły z każdych stron oglądać rycerza. A chwile później pojawiła się kawaleria - dosłownie, w postaci jednej Hany wraz z jej wierzchowcem, która wyraźnie nie miała zamiaru zatrzymać się na dzieciakach.
- Trzy. - krzyknęła głośno, gdy znalazła się naprawdę blisko.
Gdyby tylko mogli Faust i Hana pewnie wyczytaliby z twarzy rycerza, całkowite zmieszanie i bezradność.
- Oi, Oi, maluchy. Radziłbym wam przestać. Ojou-sama to jedna z rodziny królewskiej - poradził bezbronnym wykorzystując technikę absolutna i ostateczną - blef.

Oddział natrętnych szczeniaków niemal nie zwrócił uwagi na uwagi Fausta, czy wyliczanie Hany. Jedno z nich dosłownie wlazło Calamity na plecy. Kobieta nie przejęła się brakiem reakcji. Cóż, ostrzegła, czyż nie?
- Dwa! Jeden! - wykrzyczała, by w nastepnej sekundzie wykrzyknąć “zero”. W niemalże tym samym momencie wpadła w zgraje dzieciaków na rozpędzonym koniu.
W tym momencie, Calamity przestał być już tak interesujący. Banda dzieciaków rozbiegła się niczym pchły, a rycerz tylko uniósł rękę jakby zasłaniając się przed ewentualnym zderzeniem. Kobieta zaśmiała się, jakby pochodziła z jakieś dziczy. A może rzeczywiście tak było? Niezależnie od tego, wyraźnie usatysfakcjonowana i z szerokim uśmiechem na twarzy zaczęła krążyć wokół rycerza, zwalniając przy tym.
- I nie wracać! - krzyknęła radośnie. Rozgonienie bandy bachorów wyraźnie jej się podobało.
- To nie było... konieczne... przynajmniej nie rzucali... kamieniami... dziękuję... mimo wszystko... - Powiedział rycerz delikatnie się kłaniając.
- Do usług. - odparła, wciąż uśmiechnięta.
Jednak pofrunęło ich parę w stronę “dziwadła”, jednak żaden nie trafił. Calamity podniósł się gwałtownie i wydał z siebie nieludzki ryk. Większość istot zaczęła po prostu uciekać. Zaraz po tym, rycerz znów przysiadł.
- Wybaczcie...- rzucił pod nosem, gdyż to co zrobił nie było do końca dobrym posunięciem.
- Mamy spokój, to się liczy.
- To raczej ja powinienem przepraszać za brak reakcji - powiedział, wypuszczając dym z ust.
- Nikt się reakcji po tobie nie spodziewał. - rzuciła w jego kierunku, uśmiechając się przy tym słodko.
- Tsun, tsun - odparł cicho, z lekkim przekąsem.
Rycerz oczywiście nie załapał słów blondyna, więc zapytał.
- Co oznacza... Tsun?-
- To - odparł wskazując ruchem głowy dziewczynę, która prychnęła głośno w odpowiedzi. Wypuścił dym z ust, by po chwili wyrzucić papierosa - przestał mu smakować.
- Tsun... oznacza... kobietę... na koniu? - Zabłysnął Calamity.
Odpowiedzia był cichy, szczery i niewinny śmiech Fausta. - Nie, nie - zaprzeczył szybko. - Chodzi o kobietę miłą dla otoczenia - odparł, zaś akcent był tak oczywisty, że aż bolesny.
Istota w masywnej zbroi przekrzywiła tylko głowę w charakterystyczny dla siebie sposób.
 
Zajcu jest offline  
Stary 07-09-2012, 23:57   #14
 
Antytroll's Avatar
 
Reputacja: 1 Antytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputację
Metalowy Przybysz

Mierzący 6 stóp i 2 lub 3 cale mężczyzna zdawał się nie zwracać uwagi gapiów, do których zresztą zdążył się przyzwyczaić w drodze do Manze. Nie przeszkadzali mu, a emocje jakie wzbudzała jego lewa, metalowa ręka wydawały mu się nawet zabawne. To tak jakby przyjść z ogniem do małp.
Jeszcze przed wejściem do stolicy, żeby nie utrudniać ewentualnym widzom widoku, przyczepił płaszcz do prawego ramienia, odsłaniając tym samym bardziej swą protezę, a zdrową dłoń kryjąc pod ciemnobrązowym płaszczem.
Przybysz poza wzrostem i metalowymi częściami wyróżniał się spośród regularnego tłumu czymś jeszcze, a dokładniej mówiąc - cerą, nieco ciemniejszą niż u rodzimych mieszkańców tych stron, charakterystyczną dla Nasarczyków. Do tego czarne włosy sięgające ramion i przenikliwe, orzechowe oczy. Ów mężczyzna posiadał typowe męskie rysy twarzy, nieduży nos ozdobiony/oszpecony ukośną blizną i mógł robić za przykład jeśli chodzi o męską sylwetkę. Dobrze zbudowany i umięśniony nie potrzebowałby wcale żadnych dodatków, by sprawić, aby ludzie schodzili mu z drogi.
Na nogach miał wysokie, skórzane buty, jego spodnie zaś były wykonane z miarę lekkiego, nieutrudniającego ruchy czarnego materiału, a wyżej biała bluza z dwoma, niezapiętymi guzikami pod szyją, na której zawieszone były w tej chwili jego gogle. Przekroczył zamkową bramę i tyle było go widać.
Z zebrania wyszedł w raczej dobrym humorze, bo choć zauważył tam zbiorowisko naprawdę cudacznych indywiduów, jak na przykład ten dziwny niebieski facet, to tym razem był gotów znieść towarzystwo wszystkich nieludzi - wszak stawka była bardzo wysoka, więc od początku wiedział, że nie miał co liczyć na towarzystwo tylko swojej rasy. Poza tym dostrzegł tam parę naprawdę urodziwych niewiast, których widok jeszcze bardziej go nakręcił, a nade wszystko ucieszył się gdy bardzo wyraźnie usłyszał dobrze znaną mu nazwę "Witlover". Pojedyncze miasto, które tworzyło skuteczną konkurencję dla jego królestwa jeśli chodzi o podboje w dziedzinie nowej technologii. Już nie mógł się doczekać, aż dotrą na miejsce, by mógł przekonać się na własne oczy czy reputacja przemysłowego miasta była słusznie zasłużona. Z tego wszystkiego zamyślił się kompletnie, ruszając gdzieś wgłąb miasta i szybko gubiąc drogę. Kiedy zorientował się, że jest sam i nigdzie nie widać ludzi z narady, szczególnie płci przeciwnej, sposępniał nieco, widząc, że najwyraźniej stracił najlepszą okazję do poznania ich nieco lepiej - ponownie ze szczególnym uwzględnieniem płci przeciwnej. Ale już po chwili szedł dalej, od czasu do czasu zatrzymując się przy jakimś straganie i przyglądając się wystawionemu towarowi.
Gdy już nieco później zaczął szukać swoich... "towarzyszy", jego ciemnozielony plecak był przepełniony zakupionymi towarami, a mechaniczną ręką przyciskał wypełnioną lizakami torbę do ciała. Szukał wzrokiem znajomej sylwetki nie zwracając uwagi na czyjeś nawoływanie, gdy nagle jakiś nieostrożny dzieciak wpadł na niego z impetem i odbił się upadając na ziemię. Brunet nawet się nie zachwiał, ale parę lizaków wyleciało mu z torby, bo młody trafił w jego dłoń. Zerknął na wystraszonego chłopca z góry, który ubrany był w poobdzierane, stare ubranie i ściskał w dłoni kawałek bułki. Chwilę później przez tłum przebił się do nich starszy mężczyzna. -Złodziej...- wyspał nieznajomy, łapiąc młodego chłopaka za włosy i podnosząc go na nogi. - Teraz mnie popamię... - Zaczął, ale nie dokończył, bo na jego nadgarstku zacisnęła się stalowa ręka. - Puść go - Rzucił chłodno Przybysz, który już wiedział co tu jest grane. - Zapłacę za jedzenie, które ukradł - Dodał nim wściekłość sprzedawcy wzięła górę nad przerażeniem. Sięgnął po mieszek i wyjął parę sztuk złota, które następnie rzucił pod nogi sprzedawcy. Przekraczało to wartość skradzionej żywności, jednak Nasarczyk się tym nie przejmował. Kiedy upewnił się, że sprzedawca zabierze złoto i zostawi młodego w pokoju - odwrócił się i poszedł dalej, nie czekając ani nie oczekując podziękowań.
 
Antytroll jest offline  
Stary 08-09-2012, 08:56   #15
 
Misha's Avatar
 
Reputacja: 1 Misha ma wspaniałą reputacjęMisha ma wspaniałą reputacjęMisha ma wspaniałą reputacjęMisha ma wspaniałą reputacjęMisha ma wspaniałą reputacjęMisha ma wspaniałą reputacjęMisha ma wspaniałą reputacjęMisha ma wspaniałą reputacjęMisha ma wspaniałą reputacjęMisha ma wspaniałą reputacjęMisha ma wspaniałą reputację
Słońce, chyba największe przekleństwo jakim ten świat został pokarany. Oczywiście, byli jeszcze, złodzieje, mordercy i obłudnicy wszelkiej maści, ale jak marnym zagrożeniem byli przy tym parszywym skwarze to tylko oni sami mogli wiedzieć. Ludzie przewijali się daleko pod bosymi stopami uskrzydlonej postaci. Stolica iście krulewskie miasto, aż ocieka pełnością wszelkich dóbr i przepychem. Idealne miejsce by umrzeć z przejedzenia. Dowodzili tego handlarze, których niezgrabne palce noszące jeszcze śladdy sowicie zastawionych stołów, przeliczały skrupulatnie każdy zarobiony grosz. Spokojne wiatry wiejące na granicy chmur poruszały fioletowymi kosmykami krótkich włosów, i ciemną tunikę. Pozytywka stanęła na zimnych marmurowych kaflach pałacowego dziedzińca, i niemalże w tej samej chwili pożałowała swojej decyzji unosząc się o kilkanaście centymetrów nad brudną posadzkę. Niewysoki chłopak poprowadził ją do domu króla, wciąż rzucając ukradkowe spojrzenia na poruszające się miarowo skrzydła. Zamkowe błyskotki i niezwykle bogato zdobione balustrady, wręcz prosiły się o dokonanie niewielkiej, lub całkiem dużej kradzieży. Złote wazy, figóry z brązu, kryształowe lustra i kotry z najdroższych sukien. Fioletowe oczy błyszczały w nagłym zachwycie, przyćmionym po chwili, doskonale wyćwiczonym uśmiechem, niewiniątka. Obszerna sala w której przyjęto ją i inne istoty przytłaczała, połyskliwymi marmurami, i delikatnym światłem dobywanym przez przeszklone okna. A może to był kryształ? Pozytywka siedziała na oparciu jednego z krzeseł powoli machając nogami. Jedna para skrzydeł, uniesiona ku górze, by ukazać siłę, druga jedynie lekko rozchylona. Wystarczył by lekki ruch opalizujących ,,szkiełek” i już wisiałaby kilkanaście metrów nad ziemią. Stare nawyki najlepiej sprawdzały się w terenie o którym nic nie wiesz…

Po nad wyraz krótkiej audiencji wyrzucono ich za drzwi, a konkretniej zdobioną metalowymi kwiatami bramę. Pozytywka uśmiechnęła się lekko, nieświadomie unosząc dłoń do swoich włosów. Czerwone kwiaty nie większe niż srebrnik, oplatały jej skronie w żywym wianku. Niektóre płatki opadały na ziemię a na ich miejsce natychmiast pojawiały się nowe, o jeszcze słodszej woni. Kilkoro dzieci schowanych za beczkami większymi od nich samych pokazywało sobie nawzajem, coraz to dziwniejsze świetlne refleksy zmieniające się w rytm ruch dwóch par skrzydeł. Drobne łonie przystawione do piegowatych czół pacholąt niewiele pomagały w ochronie przed słońcem. Przez co nowa atrakcja szybko straciła większość publiki. Dziewczyna zawisła pół metra nad ziemią obserwując twarze tych z którymi miała wykonać powierzone zadanie. Widząc jak rozchodzą się w głąb targu, załopotała skrzydłami unosząc się jeszcze wyżej, musiała kupić parę rzeczy, a pieniądze króla z pewnością się do tego przydadzą. Starzec znów przeklinał, ostrząc kolejną siekierę. W czasach wojny przez jego ręce przechodziły dzieła największych mistrzów kowalstwa. Bron znad mórz czy wrzosowisk nie miała przed jego wprawnymi dłońmi najmniejszych tajemnic. A teraz, na co mu przyszło?! Metal zadźwięczał cicho lądując na stercie innych adresatów niecichnących złorzeczeń. Mężczyzna przysiadł na niewielkim brzozowym klocku, nabijając fajkę podrzędnym gatunkiem ziela z Zielonych Równin. Któż by podejrzewał, że niegdysiejszą świetność miast pogranicza przyćmi kurz minionego czasu. Ogniste cienie zatańczyły wesoło na glinianych ścianach pracowni, przykuwając uwagę rozlicznych przechodniów. Wyglądało na to iż było to jedyne co interesowało potencjalnych kupców przechodzących przy warsztacie starego Bella. A on tak dawno temu poświęcił wszystko dla swojej pracy, żonę, dwie śliczne córeczki, gospodę, którą jak na złość, zarządzał człowiek który jeszcze za świetnych lat przyprawiał mu rogi, ale przede wszystkim brakowało mu psa. Kochał ten zaśliniony psi pysk, jedyna kobieta jaka go nie zdradzała. Bell zaśmiał się do swoich wspomnień i odrzucił wypaloną fajkę, która potoczyła się po klepisku rozsypując zwęglone listki. Później sprzątnie, chyba, że nie będzie miał ochoty, albo zapomni. Wszak każda wymówka była dobra. Tego dnia jednak coś się zmieniło, palce noszące pamiątki po wielu rozgrzanych ostrzach, znów zacisnęły się na piękne broni. Jego zadaniem było jedynie naostrzenie i ewentualne wyczyszczenie klingi. Mimo tak marnej roli w historii przedmiotu który przełamał długoletnią rutynę, krągła twarz z gęstą ciemną brodą promieniała nadzwyczajną dumą. To właśnie jego wybrała niespotykana istota by opiekował się skarbem podczas jej wizyty na targu. Nie zamierzał wnikać w to po co komuś tak drobnemu broń która, do najlżejszych ani do najkrótszych nie należała. Ciekawym było tylko to czy smukłe ramiona miały wystarczająco dużo siły by się nią posługiwać, ale gdy otworzył usta dziewczyny już nie było, zamkną je więc i pośpiesznie zabrał się do pracy, rzucając w kont czekające na ostrzenie noże kuchenne. Po godzinie zabrano mu broń a na grubej ladzie został tylko krwisto czerwony kwiat.

Pozytywka wylądowała na szczycie strażnicy stojącej przy bramie, będzie tu czekać na swoich towarzyszy, w między czasie zrzucając na głowy przechodniów kolorowe drewniane kulki, które w niemałej ilości zakupiła podczas swojej wycieczki.
 
Misha jest offline  
Stary 08-09-2012, 16:18   #16
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Zebranie się wszystkich członków wyprawy pod bramą zabrało trochę czasu. Szybko powstały małe grupki, zawiązały się pierwsze nici porozumienia, ale i zdradliwe ostrze wrogości wdarło się w szeregi drużyny. Mimo wszystko nie doszło jeszcze do rękoczynów, a to w zbieraninie tylu indywiduów rokowało dobrze na przyszłość.
Dziewiątka bohaterów w końcu stanęła razem gotowa by ruszyć ku nowej i prawdopodobnie najważniejszej w ich życiu przygodzie, kilak szybkich spojrzeń na mapę i wszyscy mieli już ruszać gdy nagle…

Powóz z herbem królewskim wypadał z zakrętu niczym błyskawica niemal tratując ludzi i miażdżąc dzieci pod kołami. Szybka reakcja matek i ogólnego mieszczaństwa jedna uchroniła potencjalne ofiary, skończyło się tylko na kilku siniakach i szybkim rozbiegnięciu się gawiedzi do domostw.
Karoca stanęła przed zdziwioną drużyna, a jej drzwi otworzyły się z hukiem ukazując sylwetkę doradcy króla.
- Wiedziałem że o czymś zapomniałem! –wydyszał i odpalił papierosa ocierając pot z czoła.
- Dobrze że was dogoniliśmy… to jest bowiem ostatni członek waszej wyprawy. –stwierdził doradca, wypuszczając po schodkach… najbardziej typowego faceta w historii. Ubranego w garnitur z teczką w ręce. Pierwsze co przychodziło na jego widok do głowy to słowa takie jak: Nudziarz czy tez prawnik.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko speszony tym całym zamieszaniem, a San-Than zaciągając się papierosem wytłumaczył. – Przybył wcześniej niż wy i zupełnie o nim zapomniałem, jakoś tak mi się zlał z tymi wszystkimi urzędnikami pracującymi w zamku. No nic mam nadzieje, że jeszcze przyjdzie nam porozmawiać. –odparł po czym rozsiadł się w powozie, które drzwi zamknęły się, a woźnica powoli odjechał w stronę miasta.
Tak więc drużyna zasilona o jedną osobę w postaci Johna Doe mogła w końcu wyruszyć na szlak. I właśnie w ten sposób zaczyna się nasza prawdziwa opowieść.


Rozdział pierwszy: W drodze do Witlover


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5A01guT4HL4[/MEDIA]

Słońce zalewało trakt swymi ciepłymi promieniami, sprawiając, że krople potu miarowo spływały po czołach podróżników, wybijając swój rytm na kamieniach, którymi wyłożony był trakt. W pewnym sensie było trzeba się tym radować, wszak mógł być to ostatni z ciepłych dni w najbliższym czasie, jesienie bywały w tych stronach bardzo deszczowe i chłodne. Drużyna powoli kierowała się w stronę wielkiej puszczy, która musieli przebyć by jak najszybciej dotrzeć do Witlover. Pieszo była to droga, która powinna zająć około półtoratygodnia marszu, a ponieważ drużyna zaopatrzyła się tylko w dwa konie, to o szybszym dotarciu całej grupy nie było mowy.
Był to zaiste dziwaczny pochód, ciężko dochować tajności misji gdy dziesięć tak różnych od siebie osób środkiem traktu zmierza w stronę olbrzymiego lasu. Na czele grupy szedł Gort, czarnoskóry mięśniak, wszak nie miał zamiaru iść za nikim, tylko on mógł prowadzić! Tuż obok niego przyciśnięta do swego rumaka była Hana, wciąż nie czująca się najlepiej po narkotykowych ekscesach. Reszta drużyny szła w rozsypce, gdzie często następowały przetasowania w celu zmiany rozmówcy… czy też by mieć lepszy widok na pośladki którejś z drużynowych piękności.

Drużynę mijało wiele osób, głownie rolnicy z farm nieopodal stolicy, którzy zmierzali teraz na targ by sprzedać krowę, lub aby nabyć jakieś niezbędne do życia przedmioty. Dziwnym jednak był niemal całkowity brak wędrownych kupców. Jeszcze jakiś czas temu, do stolicy codziennie przybywali handlarze, z mułami a czasem i całymi wozami wypakowanymi towarami. Teraz zaś dało się ich policzyć na palcach jednej ręki, do tego byli niezwykle markotni i nie oferowali żadnemu z przechodniów żadnego towaru, po prostu w ciszy zmierzali do miasta. Czyżby szaleństwo złamało nawet ducha handlu? A może powód był inny?

Gdy grupa wkroczyła do lasu, korony drzew dały trochę ochrony przed upałem, a delikatny wietrzy sprawiał że liście grały swa muzykę, szumiąc w uspokajający sposób. Trakt szybko z brukowanego przemienił się w piaszczystą ścieżkę, nie raz przecinaną korzeniami potężnych drzew. Było tu też pusto od ludzi, drużyna była jedyną grupką kroczącą w stronę Witlover, co akurat było zaletą – im mniej obcych oczu tym lepiej.

Ten pierwszy dzień o dziwo minął spokojnie i szybko, nim ktokolwiek się zorientował, zaczęło się robić chłodnawo, a słoneczne promienie zostały zastąpione przez blask gwiazd. W nocy zaś podróżować nie było sensu, łatwo się zgubić, a odpoczywać też trzeba. Co komu po grupie niewyspanych i wypranych z sił bohaterów?

Ognisko szybko zapłonęło ,w utworzonym na polanie niedaleko drogi, prowizorycznym obozie.


A jak to często z obozowymi ogniskami bywa, szybko pojawił się nad nim bulgoczący garnuszek, oraz zadźwięczały szykowane patelnie. Teraz członkowie drużyny mogli popisać się swymi umiejętnościami kulinarnymi. Była to wszak ważna, a często niedoceniana umiejętność w świecie poszukiwaczy przygód. Możesz posiadać magiczny miecz, zbroje która może przetrwać strzały kuli armatniej, ale co ci po tym jeżeli nie umiesz wypatroszyć królika, czy ugotować pożywnej zupy. Głód potrafił być groźniejszy niż cała uzbrojona armia. Tak więc Shiba miał szansę by pokazać swym towarzyszą swój zamorski kunszt.

Był to naprawdę miły wieczór, gdy żołądki zostały napełnione, otwarto butelki z alkoholem, a rozmowy i śmiechy zdominowały leśne odgłosy. Nawet niebo chciało chyba by ten wieczór była dla herosów niezwykły, bowiem gwiazdy świeciły jak nigdy.


Wszak nie wiadomo ile jeszcze takich sielankowych chwil miało ich czekać w czasie drogi. Trzeba było brać z nich ile się dało by potem już nie musieć niczego żałować.
W końcu gdy senność zaczęła dopadać kolejno każdego z grupy wyznaczono warty, a miarowe oddechy, oraz głośne chrapanie ( w którym to dominował Czarnoskóry) zastąpiło rozmowy jak i śmiechy.

Następny dzień jak to zwykle bywa przyszedł za szybko, a słońce uderzając w oczy jasno dawało do zrozumienia, że faktycznie miło jest spać na polance, ale zadanie samo się nie wykona. Tak więc trzeba było wstać, zebrać obóz, szybko coś zjeść, oraz jeżeli ktoś chciał, zadbać o higienę osobistą w pobliski strumyczku. Nie był on rwący, woda zaś zimna i orzeźwiająca, idealna na poranną kąpiel. O ile oczywiście nie bało się wzroku podglądaczy z drużyny. Los kobiety na takich wyprawach nigdy nie był łatwy.

~*~

Dochodziło południe, gdy w końcu coś się wydarzyło. Idąc spokojnie traktem, do uszu członków wyprawy dobiegły nagle jakieś odgłosy. Początkowo niewyraźne, jednak wraz z kolejnymi krokami przeradzające się w męski, zachrypnięty krzyk o pomoc. W nozdrza uderzał też powoli zapach krwi. Niektórzy chwycili za broń inni napięli mięśnie. Jedynie zakręt ścieżki dzielił ich od nawoływań. Czy warto było ruszyć frontalnie, a może lepiej wysłać kogoś na zwiad, lub po prostu lasem ominąć ten kawałek traktu szerokim łukiem?
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 09-09-2012, 19:56   #17
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
~Krótka rozprawa o jeleniach będących sarnami i jedzeniu.~

Hana zjechała nieco na bok drogi i zatrzymała konia, pozwalając, aby większość ją wyprzedziła. Zastała się jednak na tyle, że już po chwili była całkiem na końcu. Jej wzrok wyłowił z pozostałej dziewiątki tego, którego poszukiwała. Kopnęła konia w bok i w trymiga dołączyła do reszty, wyrównując się z niebieskoskórym. Zaczęła grzebać coś w jukach, by w końcu wyjąć z nich płaszcz należący do Shiby. Wyciągnęła rękę z nim w jego kierunku.
- Dziękuje. - powiedziała cicho.
Chłopak na chwilę puścił wodze, złapał płaszcz i zwinnym ruchem zarzucił go na siebie. Poruszali się w miarę powoli, więc nie było to dla niego specjalne trudne.
- Nie ma za co - ponownie biorąc wodze. - Jak się spało? - zapytał.
- Niespecjalnie. - odparła z cichym westchnięciem. Jej fiołkowy wzrok uciekł na chwilę gdzieś w bok.
- W sumie to źle... - dodała po chwili Hana.
- Sen jest dosyć istotny - przyznał otwarcie. - Jeżeli masz z tym problemy, może w następny mieście zakup jakieś zioła? - zaproponował.
Podróż mu się dłużyła i o ile nie potrafił znaleźć tematu, aby przypodobać się Hanie to wciąż cieszył się, że mógł z kimś pogadać. Lubił cisze, ale w pewnych momentach bywała męcząca.
- Z przyjemnością obszukam dla ciebie targ w Witlover jeżeli sobie życzysz.
- To raczej kwestia snów. Niezbyt miłych dla mnie. - odparła dosyć wymijająco.
- Wolałabym o tym nie mówić. - dodała po chwili, a jej wzrok opadł na grzywe jej wierzchowca.
- Chociaż, te zioła. Czy mogą one sprawić, że będę mogła spać bez snów? - zapytała Hana z cichą nadzieją w głosie, przenosząc swój fiołkowy wzrok na Shibe.
- Myślę, że tak. Choć nie jestem pewien. Po raz pierwszy podróżuję po tych ziemiach. - odparł.
- Byłabym wdzięczna. - stwierdziła Hana z lekkim uśmiechem.
- Jest pewna rzecz, która naprawdę zdumiewa mnie, od kiedy tutaj przybyłem - Shiba zaczął kolejną wypowiedź. - Jest to mianowicie różnorodność. Nie ma tutaj po prostu śnieżny pustyń i zamrożonych kopalni. Macie miejsca takie jak lasy czy piaszczyste plaże. Nawet teraz podczas podróży lubię się tutaj rozglądać. - Nie puszczając wodzów podniósł rękę i palcem wskazał na sarnę.
- Jak się to zwie? - Zapytał.
Jej wzrok podążył w kierunku wskazanym przez palec. Zmrużyła lekko oczy, zamrugała kilkakrotnie - i nagle jej wyraz twarzy zmienił się na nieco weselszy. Dojrzała! Dumna z siebie przyglądała się zwierzęciu.
- To? - zapytała retorycznie, dosyć głupio zresztą. - To jest... - i zamilkła, z lekko otwartymi ustami. No właśnie, co to jest? Kilka nazw krążyło po jej głowie, jednak nie była pewna, która jest właściwa.
- Jeleń. Albo... albo sarna. Nie jestem pewna. - stwierdziła w końcu. Na twarzy Hany pojawił się chwile później zakłopotany uśmiech.
- A więc to są jelenie! - Odparł z szerokim uśmiechem Shiba. - Mam trochę ich mięsa z targu. Może zrobię gulasz? Jak myślisz, czy jelenie są smaczne? - zapytał mając cały czas na myśli sarnę. Ale teraz to cholera go wie, kiedy pozna prawdę.
- Nie wiem, nigdy nie jadłam jelenia. - odparła Hana, przenosząc wzrok na rozmówcę.
- A przynajmniej nie wiem o tym, że jadłam. - dodałą po chwili z lekkim uśmiechem.
-No to się dowiemy. Będzie ciekawie~ - stwierdził upodobany w kuchennych eksperymentach Shiba.
Zastanawiał się jednak jak podzielić mięso. Część była świeża, ale kupił też sporo przygniłego mięcha po potwornie niskiej cenie.
Rozejrzał się po obecnych. Stwierdził, że spokojnie może zjeść świeże mięsiwo z dziewczynami, a zgniliznę wcisnąć Gortowi. Jako pirat pewnie rzadko jada przygotowane jedzenie. Nie będzie narzekał póki się nie dowie.
- Jaki jest twój ulubiony rodzaj jedzenia? - zapytał jednoręki - Poza tym, że ma być smaczne.
Hana zamrugała, jakby zdziwiona tym pytaniem.
- Ulubione? - powtórzyła cicho i przeniosła wzrok na niebo. No właśnie. Jakie było jej ulubione jedzenie? Mimo uczestniczenia w tylu ucztach, nigdy nie zwracała szczególnej uwagi na... jakiekolwiek potrawy. Tak długo, jak jej smakowało, to jadła.
- Chyba nie wiem. - powiedziała w końcu, przenosząc wzrok na rozmówcę.
- Nigdy nad tym nie myślałam. - dodała Hana po chwili.
"Eh?" Shiba był potwornie zdziwiony. Na swój sposób skamieniał w miejscu, mimo że jego koń dalej się poruszał do przodu.
- Ależ tak nie można! - krzyknął niebieskoskóry zaciskając dłoń w pięść. - Ulubiona potrawa to typ jedzenia o którym myśli się jako pierwsze. To typ jedzenia, które...Jest ulubione! - Jak się okazuje drugą manią Shiby po kobietach było jedzenie. Wyznaczył on sobie w tym momencie przedziwne zadanie - Nie martw się! Z moją pomocą odkryjemy danie, które będzie wspaniałe dla twojej delikatnej osoby! Nie ma osoby, na którą jakiś rodzaj mięsa nie działałby pobudzająco! Jeżeli będzie trzeba, przygotuję gulasz z jelenia w dwudziestu smakach!
Hana przy pierwszym krzyku aż podskoczyła w siodle, zaskoczona gwałtowną reakcją. Cóż, sama reagowała podobnie na różne rzeczy, ale kłamstwem byłoby, że spodziewała się czegoś takiego.
- Naprawde o tym nie myślałam... - powiedziała cicho Hana, która wyglądała na lekko przytłoczoną samym krzykiem.
- Ale jeżeli naprawdę możesz to zrobić, to myślę, że nie ma problemu. Możliwe, że rzeczywiście znajde ulubione jedzenie. - dodała po chwili, prostując się i uśmiechając lekko.
Ciężko było stwierdzić, co bardziej uradowało Shibę. Pozwolenie na to, aby pomóc Hanie, czy sam fakt, że dziewczyna się uśmiechnęła.
- Na pewno mogę! - stwierdził choć w myślach przeszło mu krótkie "a jak nie?". Jednak na tej jednej myśli skończyło się rozpatrywanie szansy na porażkę.
- Dzisiaj jeleń, jutro dzik. W końcu do czegoś dojdziemy.
Hana nie powstrzymała wesołego śmiechu, który opuścił na chwile jej gardło, rozlegając się po okolicy.
- Wierze, że ci się uda. - powiedziała z uśmiechem, by nagle zamrugać dwukrotnie. Jej wzrok błyskawicznie przeniósł się na puszczę, gdzie niezbyt udanie próbowała znaleźć zwierze.
- Nie musimy wpierw upolować tego jelenia? - zapytała w końcu.
- Nie trudź się. Z myślą o waszych potrzebach zakupiłem mnóstwo jedzenia na targu - wyjaśnił, po czym zaczął zapałem wyliczać. - Mamy jelenia, dzika, niedźwiedzia, muućkę. Dziwna nazwa na zwierze swoją drogą. No i to Chyba wszystko. Są tam. - głową wskazał na sporą skrzynię w intrygujący sposób przywiązaną do konia. Zdecydowanie nie przez jednorękiego kuchcika.
- Jak będzie trzeba to w Witlover zakupimy więcej. Albo sam je upoluję abyś nie musiała się męczyć. - zaproponował.
Hana nie powstrzymała lekkiego uśmiechu słysząc o “muućce”. Cóż, znała prawdziwą nazwe tego zwierzęcia, jednak nie wyglądało na to, aby chciała się tym podzielić.
- Yhy. - Hana potwierdziła jego propozycje onomatopeją popartą skinięciem głową.
-- Poza tym - zaczęła powoli, wpatrując się w niego badawczo - co się stało z twoją ręką? - wyrzuciła w końcu z siebie dręczące ją pytanie.
Uśmiech z twarzy Shiby zniknął. Jakiegoś rodzaju burza myśli przeszła przez niego.
W końcu z nieco głupkowatym uśmiechem dał swoją odpowiedź.
- Oddałem ją w imię byłej miłości - odparł z głupkowatym i pustym wyrazem twarzy. Najwidoczniej opcję "powiedz, że nie chcesz o tym rozmawiać" przeważyła wartość rozwiązania "palnij jakąś głupotę na szybko" - Dawne dzieje. - dodał po chwili.
- Przepraszam. - stwierdziła krótko Hana, być może nie będąca aż tak głupia na jaką wyglądała.
- Nie powinnam pytać. - dodała po chwili, opuszczając wzrok.
- Nic się nie stało, nic się nie stało - Shiba zaczął wyglądać na zakłopotanego nagłym zasmuceniem Hany. - Z chęcią będę odpowiadał na twoje pytania. Po prostu są rzeczy aż tak nieistotne, których nie chce mi się wspominać. Bo po co? - spróbował wyjaśnić niebieskoskóry. - Heads up! - koniec wypowiedzi zabrzmiał dosyć łagodnie. Choć jego język mógł być nieznany Hanie.
- Nic. - powtórzyła jedno z jego słów, cicho. Cóż, Hana czuła się winna, że zepsuła jego dobry nastrój. A trzeba wspomnieć, że radość to według niej jedna z rzeczy najważniejszych, jeśli nie najważniejsza.
- Słucham? - przeniosła wzrok na niego, najwyraźniej nie rozumiejąc tych słów.
- Yh... - Zakłopotany Shiba zaczął szukać tłumaczenia. - Głowa do góry - powiedział - To znaczy nie martw się. W przenośni. - wyjaśnił nie będąc pewien czy ludzie również używają tego określenia.
- Jak będziesz smutna za szybko zgłodniejesz. Nie będziemy się zatrzymywać aż do zmierzchu. - upomniał ją lekko się uśmiechając
- Głowa do góry. - powtórzyła z lekkim uśmiechem.
- W razie czego mam także swoje zapasy. W jukach. A do jedzenia i jazdy naraz jestem przyzwyczajona. Chociaż nie sprawia to szczególnej przyjemności. - oznajmiła Hana.
Tabipuru przytaknął skinieniem głowy.
- Jazda potrafi być uciążliwa. Jednak czeka jej nas całkiem sporo.
Chłopak spojrzał za siebie. Nie widać było nawet cienia stolicy Larazu. Najważniejsze, że poruszali się bez przeszkód.
- Cóż, przynajmniej nie musimy iść na własnych nogach. - stwierdziła dosyć radośnie, kierując na chwilę wzrok na resztę grupy, która musiała iść o własnych siłach. Hana nie była w stanie powstrzymać lekkiego chichotu.
W odpowiedzi Shiba wzruszył ramionami.
- Byli świadomi tego jak przygotowują się do podróży - zauważył. - Choć obawiam się że być może będziemy musieli odsprzedać te stworzenia w Witlover. Z tego co jestem świadom będziemy musieli przejść pod górą systemem tuneli. Nie wiem czy nie będzie to kłopotliwe.
- Sprzedać? - zmrużyła lekko oczy, wpatrując się w rozmówcę, wyraźnie niezadowolona. Rzecz jasna, nie była to jego wina, ale sam fakt, że to on wypowiedział te słowa sprawił, że Hana skierowała swe niezadowolenie właśnie na niego.
- Nie widzi mi się chodzenie pieszo. - dodała po chwili czarnowłosa.
- Również wolałbym zachować wierzchowca. Przynajmniej jest ktoś do targania zapasów. Z drugiej strony wąskie i być może ciasne tunele były by dla tych stworzeń ciężkie do przekroczenia. - Zastanowił się jednak przez chwilę i nieco zmienił zdanie. - Z drugiej strony nie będziemy mieli czasu aby się targować i szukać kupców. Choć nie ma się co martwić. Być może tunele są przygotowane na podróże większych grup.
- Miejmy nadzieje... - odparła krótko Hana. Zostawienie wierzchowca było jedną z ostatnich rzeczy jakich pragnęła.
- Długo gotujesz? - zapytała po chwili milczenia.
- Siedem lat? - Brzmiało to nieco jak pytanie rzucone od niechcenia. Najwidoczniej sam Shiba nie zwracał na to zbytniej uwagi. - Jakoś tak od kiedy to polubiłem. - stwierdził. - A ty? Gotowałaś coś kiedyś? - spytał.
- Nie. - odparła krótko Hana, by po chwili rozwinąć temat.
- A przynajmniej nie pamiętam, żebym to robiła. Raczej specjalizowałam się w jedzeniu. I innych, przyjemnych rzeczach. - stwierdziła z lekkim, prowokacyjnym uśmiechem.
- Gotowanie jest również przyjemnością. - skomentował Shiba i skoncentrował się przez chwilę na jej twarzy. Nie był jednak w stanie rozpracować znaczenia uśmiechu.
- Być może. Ale czy jest sens gotować, skoro jest tyle wspanialszych rzeczy? - zapytała Hana, unosząc przy tym lekko brwi.
- Chociaż, muszą znaleźć się tacy, którzy pozwolą radować się innym. - dodała po chwili.
- Zgadza się - Z uśmiechem przytaknął Shiba - Dla twojej przyjemności z chęcią poświęcę czas na gotowanie zdrowego jedzenia. Tak, aby nie brakowało ci energii niezależnie od tego, z czym się spotkamy. - Mówiąc to przynajmniej kilka razy kiwnął głową w przytakującym geście.
Pierwszą odpowiedzią Hany był uśmiech. Szeroki, pokazujący bielutkie ząbki i prawdopodobnie szczery. No bo kto by się nie szczerzył, gdyby znalazł prywatnego kucharza? Właśnie!
- Dziękuje. - dodała po chwili, okazując tym prostym słowem swoją wdzięczność.
Owy prywatny kucharz jakby nie zdając sobie zbytnio sprawy z swojej lekko narzędziowej roli cieszył się niemiłosiernie zadowoleniem Hany.
Choć co prawda w jego uśmiechu nie było wyszczerzonych zębów. Już się spotkał z kilkoma rodzajami reakcji na jego złożone z kłów uzębienie.
 
Elas jest offline  
Stary 09-09-2012, 21:49   #18
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
~On jest tak przeciętny, że aż się wyróżnia!~

Hana, wymijając zgrabnie innych członków podróży, przebiła się w kierunku dziesiątego uczestnika wyprawy, który niemalże został zapomniany. Przyglądając się mu, nie dziwiła się szczególnie, czemu tak się stało. Rzeczywiście, wyglądał... kompletnie przeciętnie. Postanowiła jechać tuż obok niego, wpatrując się w niego ciekawsko.
John który chwilę wcześniej skończył mamrotać coś pod nosem trzymając prawą rękę przy uchu z niejakim zdumieniem spostrzegł że ktoś z pozostałych zwrócił na niego uwagę. W końcu zwykle spojrzenia innych osób omijały go, ze swoją przeciętnością potrafił doskonale wtopić się w dowolną grupę osób bez zwracania na siebie uwagi. Domyślił się jednak że być może stało się to za sprawą nienaturalnego dla jego stroju otoczenia lub przez fakt że właśnie przeciętnością się w tej grupie wyjątkowych osób wyróżniał - tak czy siak jego kamuflaż nie działał właściwie. Przez chwilę szedł w milczeniu udając że nie zauważył ciekawskiego spojrzenia dziewczyny jednak długo tego nie wytrzymał i spytał
- Przepraszam... mam coś na twarzy?
- Nie. Chociaż wyglądasz tak typowo, że aż... nietypowo w tej grupie. - Hana wyjaśniła swój tok myślenia, wciąż bezwstydnie mu sie przyglądając, korzystając przy tym z przewagi wzrostu jaką dawało jej dosiadanie konia.
- Jeżeli rozumiesz co mam na myśli. - dodała po chwili z lekkim uśmiechem.
- Rozumiem aż za dobrze - odpowiedział również odwdzięczając się nieco zakłopotanym uśmiechem - Miałem przez to pewne problemy z dostaniem się na audiencję, a w ostatecznym rozrachunku gdy formowano tą grupę zwyczajnie o mnie zapomnieli
Hana nie powstrzymała śmiechu, który wydostał się z jej ust. Dopiero po chwili opanowała się na tyle, że przestała się śmiać i zakryła usta dłonią, ukrywając uśmiech.
- Tak, to było dosyć nietypowe. - stwierdziła radosnym tonem.
- Jak się w ogóle nazywasz? - dodała po chwili Hana, ciekawa jego imienia. Czy ono będzie równie pospolite jak jego właściciel? Kto wie.
John westchnął teatralnie gdy rozmowa zeszła na temat jego imienia
- Nazywam się John Doe... I tak, wiem że idealnie pasuje. Koledzy w pracy stale mi o tym przypominają.
- Nie rozumiem, czemu idealnie pasuje. Nie znam znaczenia tych słów. - odparła Hana.
- Nie chodzi o samo znaczenie słów tylko o to, kogo się w ten sposób nazywa. Przykładowo gdy odnalezione zostaną zwłoki których tożsamości nie uda się w żaden sposób ustalić to funkcjonariusze nazywają taką osobę ,,Johnem Doe”. Dlatego to imię traktuję trochę jak paskudny żart
- Rozumiem. - odparła i przez chwilę jechała w ciszy, jakby analizując to czego się dowiedziała.
- Niezbyt przyjemne imię. Nie myślałeś nigdy o tym, aby poprosić kogoś by nadał ci inne? - zapytała w końcu, wbijając w niego swój fiołkowy wzrok.
John w odpowiedzi wzruszył ramionami
- Prawdę mówiąc przez tyle lat człowiek zdąży się do wszystkiego przyzwyczaić, nawet do takiego imienia. Dlatego traktuję je nieco jak żart, by złagodzić trochę ten negatywny wydźwięk
- Jak można przyzwyczaić się do imienia? Przecież złe imię jest niczym kamień w bucie. - odparła z pełnym przekonaniem.
- Poza tym, nazywam się Hana. Moje imie znaczy kwiat. - dodała po chwili z lekkim uśmiechem.
- Miło mi cię poznać, Hano - odpowiedział John ponownie się uśmiechając.
- Mi także. - odparła Hana, uśmiechając się przy tym na chwilę.
- Moje imię nie jest aż tak złe, by nie móc się do niego przyzwyczaić. Poza tym w niektórych sytuacjach bycie anonimowym potrafi pomóc, a wtedy takie imię ułatwia mi przekonanie samego siebie o własnej anonimowości. Wiem jak to brzmi - przerwał wypowiedź śmiechem - Ale w przypadku moich zdolności bywa to konieczne
- Więc twoje umiejętności są powiązane w jakiś sposób z anonimowością? Co właściwie potrafisz? Bez powodu tu się raczej nie dostałeś. - zapytała Hana, wbijając swój ciekawski wzrok w jego oczy.
John odrobinę zbyt nerwowym gestem poprawił okulary, jakby to pytanie trochę zachwiało jego pewnością siebie, jednak opowiedział spokojnym tonem identycznym do wcześniejszego
- Jeśli tylko nie wyróżniam się nadmiernie od otoczenia staję się niejako niewidoczny. Po prostu ludzie mnie nie zauważają, ignorują moją obecność jako coś oczywistego. Tutaj to nie zadziałało bo wyróżniałem się normalnością - widać było że wspominając o tym John z trudem powstrzymał śmiech - W końcu, niezależnie jak na to spojrzeć wszyscy tutaj są w jakiś sposób niezwykli, czuję się przez to wyróżniony że dołączyłem do takiego grona. Poza tym potrafię przekazywać i odbierać wiadomości na bardzo duże odległości, co może się w trakcie tak odległej wyprawy przydać, i w sumie właśnie ze względu na tą zdolność zostałem przyłączony do wyprawy
- Dosyć... ciekawie. Ale czy to znaczy, że nie potrafisz walczyć? - przyjrzała mu się badawczo. Sama doskonale wiedziała, jak mylne potrafią być pozory, ale John wyglądał aż nadto przeciętnie, aby mógł się okazać dobrym wojownikiem.
- Walczyć? Cóż, jestem przedstawicielem handlowym a nie wojownikiem więc akurat w tym względzie będę zmuszony polegać bardziej na talentach pozostałych członków wyprawy
- Czyli się nie pomyliłam. Cóż, jeżeli to będzie możliwe, postaram się ciebie chronić. - stwierdziła Hana z lekkim uśmiechem, który poza swoim zwykłym znaczeniem, wydawał się przemycać do tego gestu nieco ironii.
John skrzywił się delikatnie na tą sugestię. Teoretycznie to on jako mężczyzna powinien ochraniać kobietę jednak zdawał sobie sprawę że należy mierzyć siły na zamiary. Dlatego odpowiedział z ledwo zauważalną nutą goryczy w głosie
- Postaram się, by ochrona nie była konieczna... jednak i tak dziękuję. Dobrze wiedzieć że wśród uczestników jest ktoś, na kim będę mógł polegać
- Żywi musża sobie pomagać, czyż nie? - stwierdziła Hana, tym razem już poważnie, stawiając wyraźny akcent na pierwsze ze słów.
John spojrzał nieco zdziwiony na Hanę
- Co masz na myśli mówiąc ,,żywi”? Nie ma wśród członków wyprawy żadnych duchów mam nadzieję...? - odpowiedział nieco nerwowym tonem
- Mam podejrzenia, że wśród nas jest - zawiesiła głos na chwilę, jakby chcąc dodać nieco napięcia do swych słów - wampir. - dokończyła cicho, wzrokiem rozglądając się za Lirati.
- Wampir? - odparł John wyraźnie zdziwiony - Masz na myśli takiego z kłami, zmieniającego się w nietoperza, hipnotyzującego wzrokiem i tak dalej?
- Nie do końca. Ona pobiera energię życiową przez dotyk i lewituje nad ziemią. Oraz potrafi się teleportować. Zapewne to nie wszystkie jej moce, bo po wampirach można spodziewać się znacznie więcej. - wyjaśniła Hana bardzo poważnym tonem.
- Mam nadzieję, że to nie jest jakiś żart? Bo jeśli jest to nie nazwałbym go zbyt zabawnym - odpowiedział John niepewnie - - Zaraz... Mówisz ,,ona”? Masz na myśli... - John przerwał próbując odnaleźć wzrokiem wszystkie żeńskie uczestniczki wyprawy poza Haną
- W tych sprawach jestem śmiertelnie poważna. - odparła Hana, piorunując go wzrokiem za samą sugestię, że to może być jakiś żart.
- Tak, ona. Lirati. - powiedziała nieco ciszej.
- Lewituje nad ziemią, tak jak mówiłam. - dodała po chwili Hana.
John wzdrygnął się na samą myśl że przyszło mu podróżować z wampirem
- Ale... dlaczego w takim razie jest tutaj z nami? Czy to nie będzie dla nas niebezpieczne podróżować w takim towarzystwie?
- Nie wiem czemu z nami jest. Ale jestem pewna, że mi to się nie podoba. - stwierdziła, przenosząc wzrok na Lirati. W fiołkowych oczach błyskawicznie pojawiło się coś, co możnaby nazwać nienawiścią.
- Teoretycznie nie wygląda zbyt groźnie... Ale sam wiem że niebezpieczeństwo nigdy nie jest oczywiste - John przerwał na chwilę krzywiąc się, najwyraźniej dręczony przez jakieś wspomnienie - Mam tylko nadzieję że nie okaże się groźna dla nas, bo nie mam bladego pojęcia co miałbym robić gdyby okazało się że jest inaczej
- Nie interesuje mnie, czy jest groźna czy nie, tak samo jak to, czy jest przyjazna czy nie. Wampiry samym swym istnieniem zaprzeczają naturze życia. One nie zasługują na to, aby istnieć. Ich miejsce jest kilka metrów pod ziemią. - wyrzucała z siebie błyskawicznie kolejne słowa, jakby była statkiem w którego żagle uderzył wiatr, zwany natchnieniem.
- Prawdę mówiąc jeszcze niedawno na sugestię że wampiry istnieją naprawdę mógłbym zareagować co najwyżej śmiechem... Jednak z jakiegoś powodu ci wierzę. Co zamierzasz z tym zrobić? Zaatakowanie któregoś członka wyprawy, nawet jeśli jest już martwy mogłoby w najlepszym wypadku oznaczać rozpoczęcie ogólnodrużynowej rzezi
- Nie wiem co zrobie. - odparła Hana po czym westchnęła głośno. Kwestia wampirki męczyła ją i irytowała. Tym bardziej, że w tym wypadku dwa punkty kodeksu były sprzeczne. Lecz który był ważniejszy? Na to pytanie odpowiedzi nie znała.
- Póki co poczekam. - dodała po chwili.
- Mam tylko nadzieję, że ona nie zaatakuje kogoś z drużyny. Eh, wygląda na to że ze spokojnego snu ten nocy nic nie wyjdzie - odpowiedział John starając się choć trochę obrócić całą sprawę w żart maskując w ten sposób obawę przed Lirati
Hana odpowiedziała jedynie wzruszeniem ramion, najwyraźniej nie mając ochoty mówić nic konkretnego.
- Jeśli tylko można to miałbym jeszcze jedno pytanie... Skąd ta pewność w sprawie wampira?
Uniosła lekko prawą dłoń, przyglądając się jej. Cóż, nic nie było widać, w końcu nie używała zębów ani niczego w ten gust.
- Wyssała ze mnie część energii życiowej. Dłuższa historia. - stwierdziła, obracając przy tym dłoń.
- Wszystko w porządku? - wyraźnie zmartwił się John - O wampirach wiem tylko tyle co z plotek i durnych opowieści ale motyw tego że ugryzienie jest groźne nie tylko przez ubytek sił powtarzał się dość często
- Tak. Chyba tak... - zabrzmiała tak, jakby po jego słowach sama nie wiedziała, czy wszystko jest w porządku. Czy chwilowe osłabienie rzeczywiście było jedynym efektem tego specyficznego ugryzienia? Czy może będzie coś jeszcze? Przygryzła lekko wargę, jeszcze uwazniej przyglądając się swojej dłoni.
- Gdyby działo się coś złego to daj mi znać, dobrze? Może i nie znam się na walce ale spróbuję ci pomóc... Przynajmniej w ten sposób będę mógł się zrewanżować za ochronę
- Dobrze. - odparła, przenosząc wzrok na niego i uśmiechnęła się blado. Na dobrą sprawę, przy jej karnacji nie mogła się “inaczej uśmiechnąć”, ale to mały szczegół.
- I dziekuje. - dodała po chwili, uśmiechając się przy tym nieco szerzej.
- Nie ma sprawy. W końcu jak sama powiedziałaś, żywi powinni sobie pomagać
- Racja. - odparła, śmiejąc się przy tym cicho.
 
Elas jest offline  
Stary 09-09-2012, 21:59   #19
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
~Ej, on mnie nie chce!~
Co za głupiec!

- Hana? - kilka sekund po odgłosie zamykanej księgi rozległo się krótkie, nie zmącone alkoholem wezwanie. Blondyn odłożył ją na bok ostrożnie, rozglądając się w poszukiwaniu kwiecistej dziewoi. Ta, chociaż nie odpowiedziała, to była widoczna w świetle rzucanym przez ogniska. Dokładniej rzecz biorąc, szła przed siebie z pustym kuflem, najwyraźniej szukając czegoś, czym mogłaby go napełnić.
- Piwo po lewej - blask ogniska odbijał się niemrawo w jego oczach, tak jakby te skupione były gdzie indziej.
Słowa te zadziałały na nią, niczym “kicikici” na kota. Jej wzrok błyskawicznie skierował się w kierunku wspomnianej lewej, tylko po to, by dojrzeć Fausta. Zmrużyła lekko oczy, poszukując piwa. Te zaś znalazło się w jej rękach za sprawą blondyna. Wraz z nim otrzymała krótki uśmiech.
Z początku wyglądało na to, jakby Hana szukała gdzieś podstępu, ostatecznie jednak ruszyła w jego stronę. Zatrzymała się przed nim i bez słowa wyciągnęła w jego stronę pusty kufel.
- Proszę? - Faust zaproponował niezbyt pewnie.
- Proś. - odparła Hana prowokacją.
Magiczna butelka nagle oddaliła się od dziewczyny, zbliżając tym samym do ust chłopaka. Jego twarz przeszył uśmiech.
Kobieta burknęła wpierw cicho. Chęć alkoholu najwyraźniej była jednak większa od braku chęci na jakąkolwiek uległość.
- Proszę. - powiedziała w końcu cicho, wbijając swoje fiołkowe oczy w butelkę.
Cała wartość, może poza małym łykiem mężczyzny znalazła się w kuflu Hany w mgnieniu oka.
- Co sądzisz o reszcie? - zapytał, gdy piwo skończyło się lać, niemal tak , jakby nie chciał zagłuszyć tego wspaniałego, boskiego dźwięku.
Hana usiadła przed nim, jakby wyczuwając możliwość otrzymania większej ilości alkoholu. Pociągnęła spory łyk z kufla, wpatrując się w niego.
- Ciężko powiedzieć w obecnej chwili. - odparła Hana dosyć wymijająco.
- Inni wiedzą o wampirze - ten, którego ilość masek była tak wielka, że mogła składać się na jedną wielką osobowość. Chociaż, to też mogło być kłamstwem, zaś on - zawsze szczery.
- Co o niej sądzę zdążyłeś sam zauważyć. Nie jesteś aż tak głupi. - odparła Hana i upiła jeszcze trochę alkoholu.
- Zresztą, czemu pytasz? - zarzuciła pytaniem czarnowłosa.
W ustach Fausta zamiast płynu, znacznie częściej znajdowała się mała wersja używek w wersji zwanej powszechnie papierosu. Tym razem jednak bawił się zapachem ognia wymieszanego z pozostałościami po kolacji, oraz subtelną wonią alkoholu. - Nie chcę przegapić widowiska - powiedział radośnie.
- Widowiska? - spojrzała na niego pytająco znad ponownie uniesionego kufla, nawet nie zdając sobie sprawy, że mogło chodzić takżę o nią.
- Wątpię, byś nie wykorzystała okazji by kultywować życie i tępić tych, którzy je utracili - blondyn nieco zrezygnowały sięgnął po swój kufel z piwem, by po chwili pociągnąć małego łyka.
Prychnęła jedynie w odpowiedzi, opluwając go przy tym niewielką ilością mieszanki śliny i piwa.
- Priorytety. - stwierdziła krótko.
- Czyli chcesz z nią współpracować - zapytał.
- Tego nie powiedziałam. - odparła Hana.
- Czym więc jest priorytet? - odpowiedź blondyna była krótka, wypowiedziana niemal bez zastanowienia.
- I tak nie zrozumiesz. - stwierdziła z przekonaniem po czym opróżniła kufel do dna.
Butelka zachęcająco zaczęła kiwać się przed jej twarzą. Fiołkowy wzrok wędrował za nią jakby pod wpływem hipnozy.
- Nie rozumiem, czemu ci tak na tym zależy. - stwierdziła w końcu, wciąż jednak łakomie patrząc na butelke.
- Lubię wiedzieć, co może się wydarzyć - tym razem wraz z przelewającym się złotym napojem - płynem, który dostarczał energii bardziej niż czegokolwiek innego, by po chwili odebrać ją z nawiązką odpowiedź była... szczera?
- Więc wiedz, że kiedyś to zrobie. Lecz sytuacja musi być odpowiednia. - oznajmiła Hana i z uśmiechem na twarzy pociągnęła kolejny łyk z kufla.
- Mam nadzieję, że dane będzie mi to zobaczyć - jego słowa emanowały prostotą, tak jakby dla zabawy czasem zmieniał sposób swojej wypowiedzi.
Hana w odpowiedzi wzruszyła ramionami i zajęła się kuflem. Dosyć konkretnie, gdyż opróżniła go szybko.
- Na pewno chcesz jeszcze? - zapytał z troską. Sam nie potrzebował alkoholu, jego myśli zawsze były wolne, szybkie, a przynajmniej tak mu się wydawało - stąd też jego kufel ciągle wykazywał stan dużo większy niż połowę.
Kiwnęła pewnie głową, potwierdzając, że chce. Wyciągnęła lekko drżącą rękę w jego stronę.
- Jest dobrze. - stwierdziła Hana z szerokim, niemalże błogim, uśmiechem.
- Normalnie nie uśmiechasz się w moim kierunku - powiedział jakby z oskarżeniem w głosie. Wbrew przeczuciom nalał jednak napoju dziewczynie.
- Czy czujesz się przez to gorzej? - zapytała radośnie po czym roześmiała się głośno.
- Co jeśli tak? - zapytał.
- Może powinieneś wtedy nieco zmienić zachowanie? - zasugerowała pytaniem, uśmiechając się przy tym. Przecież to było jasne, że to wszystko była jego wina. No bo przecież nie Hany! Zadowolona z swego toku myślenia, pociągnęła z kufla.
- Nie. - odpowiedź była tak prosta, że aż zabawna. Wiecznie upierdliwy, przywdziany w czerwoną koszulę mężczyzna wydawał się cieszyć z zaistniałej sytuacji.
- Czemu? - zapytała po czym uniosła kufel ponownie do ust, raz kolejny go opróżniając.
W odpowiedzi magiczne źródło bez dna - personalne zbiory jednego z towarzyszy, zostały uniesione po raz kolejny w pytającym geście.
- Nie odpowiedziałeś. - stwierdziła, pochylając się lekko w jego stronę, jednak nie podstawiając kufla.
- Nie byłbym wtedy sobą - odparł.
- Nie zrobisz tego dla mnieeee? - przeciągnęła ostatnie słowo i przesunęła sie nieco do przodu. Uniosła lekko głowę, będąc na czworaka, by spojrzeć w jego oczy. Po chwili przysunęła się nieco bliżej, naruszając jego przestrzeń prywatną.
- Byłoby bardzo miło. - stwierdziła z dwuznacznym uśmiechem.
- W zamian za? - Faust korzystał ze wszystkich pokładów siły woli, by wypełnić wyzwanie, zwane często “patrz mi w oczy”. Możliwe, że właśnie to uratowało jego życie, kto wie, co mogłaby zrobić pijana Hana.
- A czego byś chciał? - zapytała, jeszcze bardziej zmniejszając odległość między nimi. Patrzyła na niego nieco od dołu, a jej usta znajdowały się tuż pod jego brodą.
- Przepraszam - nie zamierzał otwarcie zaprzeczyć, nie chciał również urazić piękna dziewczyny. Pozostały mu dwie opcje - przeprosić, lub kłamać. Wybrał pierwszą.
- Jednak przeprosiłeś bezinteresownie? - zapytała Hana, chichocząc przy tym cicho.
- Jak miło. - dodała nieco ciszej.
- Czasem się zdaży - jego słowa miały w sobie nieco melancholii, smutku. Tak, jakby Faust nie był dumny z tego, kim jest.
- Liczy się postęp, czyż nie? - zapytała retorycznie, unosząc się nieco, na tyle, by zrównać swój wzrok z jego.
- Jak myślisz, zasłużyłeś na nagrodę? - zaśmiała się cicho po tych słowach, uwalniając z ust woń alkoholu.
Roznoszący się z jej ust zapach był wskaźnikiem dodatkowym, który wraz z jej pozytywnym nastawieniem wobec chłopaka dawał całkowicie jednoznaczny obraz jej trzeźwości, nie przeszkadzał chłopakowi. Przywykł do niego. Uśmiechnął się lekko wyzywająco w odpowiedzi.
- Czyli nie? - stwierdziła radośnie Hana, cofając się przy tym odrobinę, oddając Faustowi przynajmniej ciutkę jego prywatnej przestrzeni.
- A może jednak tak? - dodała po chwili, przechylając lekko głowę na bok a na jej twarzy pojawił się uśmiech bliźniaczo podobny do tego, jakim została obdarzona.
Tym razem to uzbrojony w stalowe kolczyki blondyn stał się osobą przedzierającym się w strefę prywatną przedstawicielki płci niewątpliwie piękniejszej. Jego błękitne oczy szybko spotkały się z tymi fiołkowymi niewiasty. Kombinacja kolorów nie powinna tworzyć nic szczególnego, jednak w wyobrażeniu Fausta - zlewały się w całkiem interesujący sposób. Złożył na jej ustach delikatny pocałunek, tak jakby nie był pewien tego, co zamierza zrobić, oraz co gorsze... co go za to spotka. Jeśli nie dziś, to jutro...
Nie broniła się w żaden sposób. Pozwoliła na ten pocałunek, ba, przyjęła go wręcz z zadowoleniem. Chociaż sama nie wiedziała, czy chodziło o Fausta czy o jakiegokolwiek mężczyznę, to krążący w żyłach alkohol nie bagatelizował tą kwestię. Ona sama jednak nie oddała pocałunku, a przynajmniej nie w sposób normalny. Jej język przejechał po jego wardze w miejscu, w którym zarówno tak niedawno jak i dawno ją przegryzła. A zaraz po tym cofnęła się i wstała dosyć chwiejnie, wyciągając ku niemu rękę.
- Pomóż mi iść. - stwierdziła z dwuznacznym uśmiechem.
Chłopak niechętnie, jakby niepewny czy to co robi jest zgodne z tym, co niektórzy zwą etyką, inni zaś etosem “bohaterów” , jednak wstał wraz z nią. Podał jej rękę, dając znać, że zamierza wykonać to “polecenie”, czy może prośbę? Nie zajął jednak żadnej szczególnej pozycji, pozwoli kobiecie ułożyć się w najwygodniejszy, najbezpieczniejszy dla niej sposób. Hana oparła się o jego ramie.
- Po prostu oddalmy się kawałek. - stwierdziła i zaczęła powoli iść, większość ciężaru swojego ciała przenosząc na meżczyznę.
Osobnik, który w oczach większości zespołu był tylko mądry, nie nosił przy sobie nawet broni, niemalże prosząc się o wszelakie ataki z zaskoczenia. Jeśli dziewczyna byłaby trzeźwa, to ta opcja była czymś, czego powinien się spodziewać. Złoty, boski płyn najwyraźniej kursował w jej żyłach coraz intensywnie, zakłócając odbiór sytuacji. - Czemu - chciał coś powiedzieć, jednak nie był pewien, czy powinien zepsuć swoisty nastrój, dlatego też słowa te zostały wypowiedziane cicho, stając się niemalże niemożliwym do usłyszenia. Krok za krokiem oddalali się od bezpiecznego ogniska, zbliżając się do krainy zwanej cieniem. Dopiero po krótkim wgłębieniu się w bardziej odległe miejsce zatrzymał się. - Więc... - odwzajemnił wcześniejszy, dwuznaczny uśmieszek.
- Więc na co komu słowa? - zapytała Hana, kładąc dłonie na jego ramionach i stając na palcach, wciąż jednak nie mogła sięgnąć tam, gdzie pragnęła.
- Jesteś za wysoki! - stwierdziła radośnie. Chłopak równie radośnie zniżył się do jej poziomu, by wziąć to, co chociaż w tej chwili mogło należeć do niego. Pocałował ją, tym razem jednak nie kłopotał się z czymś takim jak delikatność. Odruchowo złapał ją w talii, drugą ręka póki co pozostawała w bezruchu, jakby niepewna. Tym razem to on przygryzł lekko jej wargę, nie zdołał jednak jej przegryźć. Odsunął się lekko.
- Ohh... - stwierdziła z uśmiechem, przybliżając się do niego, nawet bardziej, niż on się odsunął. Jej ciało zetknęło się z jego, a ona patrzyła w górę, próbując nawiązać kontakt wzrokowy. Bądź jakikolwiek inny.
Chociaż kwieciste gesty, które najwyraźniej miałby być podaniem o bliskość nie miały ze sobą dwóch kopii i trzech zdjęć, zostało rozpatrzone pozytywnie. Faust schylił się nieco, tworząc dzięki temu bardzo ciekawą, “neutralną” sytuację. Ich czoła stykały się, nosy znajdowały się obok siebie, tak jakby jeden chciał uścisnąć drugi.
Gdyby Hana była chociaż trochę trzeźwa, zapewne teraz wpatrywałaby się w jego oczy, marząc o nich. Być może jej serce biłoby jak szalone z powodu samej bliskości, może chciałaby, aby ta chwila trwała wieczność. Jednak teraz, gdy wraz z krwią krążył alkohol, po prostu, bezwstydnie zaczęła go całować.
Chłopak odwzajemnij sposób, w jaki Hana najwyraźniej chciała zaspokoić potrzeby należące do niej, lub też do płynu krążącego w jej żyłach. Bezczynna dotychczas ręka odsunęła lekko ciało kobiety, by zacząć zabawę z pierwszym z guzików. Pierwszy z nich padł szybko, kolejne zaś po krótszej chwili, tylko po to, by dziewczyna miała okazję odrzucić do działanie, ta jednak najwyraźniej nie protestowała za sprawą wszechpotężnego napoju. Gdy ostatnia dziura nie miała już tego, co zespalało resztę materiału, po czym odsunął lekko jego rąbek. Widząc po raz kolejny brak żadnej reakcji, jego ręka najwyraźniej pragnęła odepchnąć ją na wysokości splotu słonecznego. Sporym wyzwaniem było, by nie trafić w swoistą ozdobę dziewczyny, która teraz pozostawała bez żadnej obrony. Mimo wszystko odepchnął ją nieco. - Hana! - powiedzał gniewnie.
Ta spojrzała na niego wzrokiem zbitego psa.
- Nie chcesz mnie? - odparła smutnym tonem, cofając się przy tym o mały krok i opuszczając głowę.
- Chcę ciebie. Nie alkohol. - może nie było to szczególnie romantyczne wyznanie, jednak chłopak nie zamierzał kłopotać cię czymś tak trywialnym. Ze zdenerowania przejechał ręką po brodzie.
- Skąd niby ty to możesz wiedzieć?! Nie znasz mnie! Nie możesz wiedzieć, czy to alkohol! - wydarła się Hana na całe gardło, prostując się przy tym gwałtownie i oskarżycielsko wskazując go palcem.
- Czego więc chcesz? - może “normalna”, zwyczajna, złośliwa wersja Fausta pozwoli dotrzeć do jej świadomości.
Otworzyła usta, wyraźnie chcąc odpowiedzieć. Jednak żadne słowa nie opuściły jej ust. Dłoń opadła, jakby nagle utraciła wszelkie siły. Wyglądało na to, że pytanie to mocno uderzyło w Hane.
- Ja chce tylko... - zaczęła cicho, jednak nie dokończyła, obracając się gwałtownie i szybkim krokiem wchodząc głębiej w las. Faust pojawił się przy niej, łapiąc jej prawą rękę. - Wracajmy - zaproponował.
- Zostaw mnie. - warknęła, wyrywając się z uścisku. Blondyn błyskawicznie przekroczył jej prywatną strefę zatrzymując się tuż przed jej ustami. - Proszę. - dodał po chwili.
- Zostaw mnie. - stwierdziła nieco ciszej, obracając sie ponownie, tym razem jednak nie ruszyła się.
- Hana, proszę. - tym razem dodał jej imię, tak jakby miało to wzmocnić siłę propozycji.
- Po prostu mnie zostaw. - stwierdziła jeszcze ciszej, tym razem jednak zmniejszenie tonu nie ukryło załamującego się głosu.
Faust przytulił dziewczynę, tak jakby nie chciał dać jej możliwości zostawienia go samemu. Chciał, by została przy nim jeszcze chwilę... a przynajmniej tak się wydawało.
- Zos... - Hana nie dokończyła. Opuściła jedynie głowe, pociągnęła nosem i zastygła w bezruchu. Chłopak zaś zaczął zamykać to, co jeszcze kilka chwil temu z całą stanowczością rozpinał. - Czemu? - zapytał. Odpowiedzi Hany jednak zbrakło, która najwyraźniej uznała wpatrywanie się w ziemie za rzecz znacznie ważniejszą. Natura i świadomość zawsze toczyły odwieczną walkę, gdy zaś przychodzi do sytuacji takich jak ta - sytuacja staje się znacznie gorsza. O ile w normalnych sytuacjach to świadomość wygrywała, to raz na jakiś czas matka wszystkich, którzy istnieją płatała figle. Chłopak może i leniwie zamykał kolejne guziki, jednak jego język rozpoczął delikatne pieszczoty jej karku.
- Powiedziałam coś. - stwierdziła twardo, blednąc jeszcze bardziej. Ta zmiana skutecznie zadziałała na wyczulonego chłopaka - puścił ją. - Nie zamierzałem cię wykorzystać w żadnej sekundzie dzisiejszego wieczoru. - usprawiedliwił się. - Pragnąłem tylko ukazać ci niebezpieczeństwo cieczy, którą zażyłaś - dodał po chwili. Tym razem jednak to on obrócił się i ruszył w stronę ogniska. Poprawił lekko zmiętą koszulę, nadając jej poprzedni szyk. Na jego ustach zagościł uśmiech.
- Jesteś głupi. Podwójnie głupi. - stwierdziła Hana na pożegnanie.
- Dla ciebie nawet potrójne, ojou-sama - odpowiedział żartobliwie.
- Tss. - wydała z siebie kolejną onomatopeje i odwróciła się plecami do mężczyzny. Chwilę stała w tej pozycji, by następnie powoli ruszyć przed siebie. Już po chwili zniknęła w ciemności pomiędzy drzewami.
 
Elas jest offline  
Stary 10-09-2012, 17:38   #20
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Gdy czerwień spotyka szkarłat.

Faust był coraz bliżej ogniska i nie zamierzał zatrzymywać się nieproszony. W jakiś pokrętny sposób mógł zrobić teraz coś dobrego - sam fakt rozbawiał go. Żył w zgodzie z sobą i tylko to się liczyło. To i …
Z drugiej strony ogniska, z dala od pijących towarzyszów, siedział Nasarczyk. Dotychczas milczący, majstrował coś przy swojej mechanicznej dłoni i zdawał się ignorować kompanów do momentu, gdy powracający Faust zwrócił jego uwagę. Czarnowłosy uniósł głowę, spoglądając na zbliżającą się sylwetkę. Uśmiechnął się lekko, widząc osobnika, który oddalił się przed chwilą wraz z jedną dziewczyn. - Coś szybko Wam poszło - Oznajmił wesoło, zdradzając tym samym, że choć na takiego nie wyglądał - uważnie obserwował dotychczasowy rozwój sytuacji.
- Hmm? - zapytał niezbyt pewny tego, co władca mechanicznej dłoni miał na myśli. Błyskawicznie pojawiła się pierwsza możliwość - on w takiej sytuacji uległ by wezwaniu natury. Czy słusznie? Blondyn nie miał możliwości tego osądzać. - Ahh... Hana - przypomniał sobie dopiero po krótkiej chwili drapania swojej brody. Zaraz po tym kontynuował.
- Tak jest ciekawiej - te proste słowa zostały przez Fausta wypowiedziane w sposób, który aż uruchamiał wyobraźnię słuchacza, wprawiając jego umysł w błyskawiczne poszukiwanie możliwych znaczeń.
Nie odrywając wzroku od ów osobnika, brunet wciąż bawił się śrubkami przy swojej ręce, aż w pewnym momencie jego palce wygięły się pod nienaturalnym kątem, a mężczyzna syknął z bólu. Oderwał na chwilę spojrzenie orzechowych oczu od rozmówcy, ale po naprawieniu usterki powrócił do niego, ponownie uśmiechnięty. - Pewnie masz rację. Zgaduję, jednak, że nie jesteś typem, który wykorzystałby pijaną dziewczynę, czyż nie?
Kolczyki blondyna zabujały pod wpływem śmiechu. - Nie zrozum tego źle - rozpoczął, gdy tylko opanował emocje. - Jasne, że wykorzystałbym pijaną dziewoję - dodał z rozbrajającą szczerością. - Błędy są karane, to część naturalnego cyklu - kolejna część wywodu wypłynęła z jego ust. Skierował wzrok na ogień, tak jakby ciepło jakie dawał miało ułatwić mu kontynuowanie rozmowy. - Hana jest ciekawa świata, cenię to. - skończył lekkim usprawiedliwieniem.
-A więc tak... - Mruknął cicho, kiedy Faust skorygował jego błędne myślenie. Wciąż jednak lekko się uśmiechał i nie wyglądało na to, aby w jakiś sposób wpłynęło to na to, jak Nasarczyk postrzegał blondyna. Gdy jednak wspomniał o błędach czarnowłosy jakby posmutniał, spoglądając dziwnie na swoją metalową dłoń. - Masz rację. Ale... - powrócił spojrzeniem do swojego rozmówcy - Na błędach się też uczymy, nie zapominaj o tym, kiedy mówisz o naturalnym cyklu. Dokończył i również spojrzał w ognisko.
- Czyż to nie powód, bym wybaczył pierwszy raz? - wprawne oko blondyna po raz kolejny znalazło interesujący go fragment wypowiedzi i spróbowało wykorzystać przeciw rozmówcy. Gdy ostatnie słowo opuściło jego usta, uśmiechnął się szczerze.
Hana najwyraźniej nie miała zamiaru przesiedzieć całej nocy w lesie, obrażając się na wszystko co istnieje bądź nie istnieje. Pojawiła się z kuflem w dłoni za osobą o metalowej ręce. Ba, pojawiła to mało powiedziane - wykorzystała go na oparcie! Ułożyła swoje łokcie na jego ramionach i pochyliła się nad jego głową, machając przy tym lekko ,trzymanym w prawej ręce, kuflem.
- Oto i kwiat naszej zbieraniny, bo drużyną tego nie nazwę - odparł prezentując nowo przybyłą koleżankę. - Cześć - dodał po chwili w jej stronę, prowokując ją lekko.
Metalowy spojrzał w górę, na osobę, która w dość śmiały sposób postanowiła się z nim ‘zapoznać’. Spodziewał się ujrzeć jedną z zapijaczonych mord, ale widok kobiety był znacznie przyjemniejszy. - Jak miło, że uraczyłaś nas swoją obecnością. - Burknął tylko, mrużąc lekko oczy i zerkając nieufnie w stronę Fausta - Nie denerwował Cię? Nic Ci nie zrobił? Bo wiesz, jak coś to mów- Dodał półszeptem, wyraźnie drażniąc się z obojga.
Faust skomentował to tylko rozbawionym spojrzeniem w kierunku dziewczyny.
- Jest głupi a nie niebezpieczny. - stwierdziła Hana teatralnym szeptem, uśmiechając się przy tym słodko. Raz jeszcze ruszyła kuflem, wyraźnie sugerując, że czegoś oczekuje.
- Nie radzę - widząc proszący o dolewkę gest blondyn postanowił interweniować, a przynajmniej trochę. Jeśli misja jest “niebezpieczna”, to Hana jutro będzie apokalipsą.
- Wiem ile mogę wypić. - odparła twardo i machnęła jeszcze raz kuflem.
- Proszę? - dodała po chwili i raz kolejny pokazała swoje ząbki w uśmiechu.
- Wiesz? - Faust zapytał niepewnie, kierując rękę w stronę kolejnej butelki piwa, która miała stać się kolejnym kamieniem dorzuconym na coraz większą kupkę tworzącą jutrzejszego kaca dziewczyny.
Nasarczyk powrócił do wcześniej wykonywanej czynności, ale cały czas wsłuchiwał się w rozmowę towarzyszy, o ile można było to tak nazwać. Sam nie czuł potrzeby picia alkoholu, więc dopóki nikt nie wlewał mu go na siłę wszystko było w jak najlepszym porządku. -Przynajmniej jest zabawnie - rzucił do nikogo i wszystkich zarazem, przyglądając się jednej ze śrub, który wydawała mu się za bardzo nie trzymać reszty... Jakby wyjęta z innego zestawu. Nie pamiętał kiedy ją tam wkręcał.
- Tak, wiem. - odparła z lekkim uśmiechem i raz kolejny machnęła lekko kuflem, jakby przekazując “nie ociągaj się!”. Przeniosła jednak wzrok niżej, na swoją podpórkę.
- Tak właściwie to jak się nazywasz? - zapytała Hana.
-Madred - Odrzekł krótko, wyraźnie nie odczuwając potrzeby pytania o ich imiona. Tam skąd pochodził imiona innych osób nie były ważne, o ile nie rozsławili się jakimś wielkim dziełem na polu nauki. Dlatego też nie przedstawił się wcześniej, w jego kraju wciąż pozostawał raczej nieznanym naukowcem.
Faust dopiero po chwili zamachał butelką z piwem, by po chwili dotknąć palcem swoich ust. Uśmiechnął się przy tym - chciał sprawdzić stan w jakim jest dziewczyna i ile minie, nim zwyczajnie pójdzie spać.
- Czy to imie ma znaczenie? - zapytała Hana z lekkim uśmiechem, wciąż patrząc z góry na Madreda. Przeniosła jednak swój wzrok, kiedy podejrzanie długo nie słyszała dźwięku piwa wlewającego się do kufla. Zmrużyła lekko oczy patrząc na Fausta a fiołkowe źrenice wyraźnie pokazywały niezadowolenie. Odpowiedź była równie krótka co poprzedni gest - chłopak wystawił nieco język z rozbawieniem, pokazując coś, co często można było zaobserwować wśród mieszczan niższych kręgów - ukazał tym zamiar droczenia się.
- Znaczenie? - Powtórzył głucho, najwidoczniej bardzo zdziwiony pytaniem dziewczyny. Po chwili myślenia przechylił lekko głowę i zacmokał ustami. - Ach! Skąd się wzięło? Hmm... Pierwszy wspólny naukowy projekt moich rodziców nosił taką nazwę. Nie pamiętam tylko do czego służył. Sztuczna grawitacja? Nie, to nie to... - Urwał i opuścił łeb, próbując sobie przypomnieć czym był ów projekt.
Niektóre gry przegrywa się samym faktem wejścia w nie. Zachowanie Fausta Hana prawdopodobnie połączyła z tym typem gry, gdyż cofnęła kufel i ponownie opuściła wzrok, wpatrując się w włosy Madreda.
- Nazywasz się jak jakiś... projekt? Nie denerwuje cie to? - zapytała się Hana.
Blondyn milczał, jednak butelka piwa zaczynała się jakby... oddalać. Czarnowłosa jednak nie miała prawa tego widzieć.
- Może jesteś bardziej trzeźwa, niż mi się wydaje - odpowiedział nieco zrezygnowany, nalewając jej kufel do pełna.
-Nie rozumiem. Czemu miałbym się denerwować? - Chyba chodziło o jakieś różnice kulturowe, o których nie wiedział. No cóż - wcześniej nie miał wielu okazji, by opuścić swój kraj, więc dopiero teraz miał prawdziwą szansę poznać inne zwyczaje. Spojrzał na kobietę wyczekując odpowiedzi i jakichś wyjaśnień.
- Imie to ważna rzecz. Sprawia, że jesteśmy tymi, którymi jesteśmy. W pewien sposób kreuje nas, nadaje nam głębi charakteru, jest naszą wizytówką. A ty nazywasz się... jak projekt rodziców. - głos Hany wydawał się być zawiedziony genezą pochodzenia imienia Madreda. Nie powstrzymała jednak triumfalnego uśmiechu, kiedy do jej uszu doszedł bardzo przyjemny dźwięk. Zbliżyła kufel do siebie i pociągnęła kolejny tego dnia łyk złocistego trunku.
- Potomek... Zawsze jest dziełem rodziców, czyż nie? - odparł rozbawiony blondyn. Czerwona koszula zawiała nieco na wietrze, jednak ani sytuacja, ani słowa jakie wypowiadał nie wymagały od otoczenia dodania mu splendoru.
Brunet chyba chciał coś odpowiedzieć, ale zawahał się w ostatnim momencie, przyglądając się koszuli blondyna. Coś jakby mu się przypomniało na ten widok. Przez chwilę myślał nad tym uciążliwie, aż wreszcie skojarzył fakty. -No tak! - Rzekł uradowany - Jak mogłem zapomnieć? Madred to część, a właściwie serce projektu sił obronnych królestwa. Poza tym podobno ma jakieś znaczenie w innym języku, nie bardzo mi znanym. Red to czerwień, ale nie wiem co to miało być Mad. - Wytłumaczył naprędce, wreszcie przypominając sobie o który projekt chodziło. Nie widział nic złego w byciu nazwanym w jakikolwiek sposób. W końcu, tak jak wspomniał Faust - on też był ‘projektem’ swoich rodziców i to do nich należało nadanie mu imienia jakiego sobie życzą.
- Aha. - stwierdziła krótko, pokazując, jak bardzo było to dla Hany interesujące. Upiła z kufla kolejny łyk, zastanawiając się przy tym, co zrobić. I nagle na jej twarzy pojawił się uśmiech, który można byłoby nazwać kocim - czyli takim, który pokazuje, że zaraz zrobi coś wrednego.
- Masz ciekawych rodziców. - stwierdziła i uniosła ponownie kufel do ust, który - całkiem przypadkiem, rzecz jasna! - przechylił się aż nadto a piwo wyleciało wprost na Madreda. Zaraz po tym Hana odskoczyła do tyłu, śmiejąc się przy tym głośno.
- Hah - długość śmiechu Fausta informała bardziej o czymś w rodzaju “miałem rację”, niż o zabawności tej sytuacji. Ta bowiem była dla niego... nieco smutna. Metalowy kolega pewnie zardzewieje, elementy wystroju zaczną działać nieco gorzej - no, ale to tylko najgorsza opcja. W praktyce bowiem chodziło o zmarnowanie czegoś tak ważnego, wszechpotężnego jak piwo. - Przepraszam za nią - chociaż wiedział, że spotka się to z atakiem szału, czy innym “fochem” dziewczyny, musiał to zrobić.
Metalowy nie mógł spodziewać się takiego obrotu sytuacji dlatego jego reakcja nastąpiła dopiero po tym, jak już został oblany. Znieruchomiał kompletnie, wpatrując się w przemoknięte ubranie i protezę po której spływało wylane piwo. - Yhym... - Westchnął tylko oglądając swoją dłoń i ubrania. Chwycił swój płaszcz, by wytrzeć się choć trochę, ale szkody zostały już wyrządzone. Jego ubranie było poplamione, a on nie bardzo wiedział za co został potraktowany w ten sposób, bo nikt mu nie wmówi, iż był to czysty przypadek. -No cóż... Powinno wyschnąć przy ognisku - Oznajmił w końcu ze spokojem, raczej niespotykanym po osobach, na których wylało się piwo - tak tylko dla czystej zabawy. - Jak mówiłeś, raz można wybaczyć, prawda? - Mówiąc to spojrzał na blondyna.
Hana śmiała się nieskrępowanie, przynajmniej tak długo, jak mężczyzna wydawał się zaskoczony jej działaniem. Kiedy jednak okazał nadzwyczajny spokój, przestało to być tak wesołe. Jej fiołkowe źrenice spojrzały na tamtą dwójkę, jakby urażone, że świetna zabawa została jej odebrana. Ostatecznie postanowiła dodać jeszcze jeden, miły akcent do tego dnia - a mianowicie rzucenie kuflem w Fausta - i odeszła.
Ten zaś, niemal wbrew sobie postarał się dać dziewczynie chociaż trochę radości - dał się trafić w bark, by po chwili złapać kufel nim ten upadnie na ziemię. - Oto i Hana - roześmiał się.
-Postaram się zapamiętać, by być nieco ostrożniejszym w jej obecności - skwitował i zbliżył się do ogniska. - A Ty? Jak się nazywasz? Wydajecie się przykuwać większą wagę do imion niż my... Czy to problem, że pytam dopiero teraz? - Spytał, a właściwie zadał wiele pytań i czekał na odpowiedź. Był bardzo ciekawy odpowiedzi, nawet jeśli na takiego nie wyglądał, bo jednak to była jakaś nowość - coś czego jeszcze nie wiedział.
- W tych stronach wymiona imion to swoisty rytuał - nie zamierzał odpowiadać w kolejności na pytania, dlatego też wybrał jedno z nich, by po chwili rozpocząć mowę - Przedstawiając się komuś okazujesz mu coś w rodzaju szacunku - rozszerzył zakres informacji. Wziął głębszy wdech, jakby z trudem szukał czegoś wewnątrz swej pamięci.
- Nie jest to jednak obowiązek, także nie popełniłeś żadnego błędu - Faust dotarł do braku błędu ze strony rozmówcy dopiero po chwili. Po raz kolejny zamilkną na chwilę, szukając kolejnego z pytań, które stały się jego krótko terminowym celem.
- Imię kształtuje indywidualność. Można z niego wiele wyczytać - kolejne informacje wypłynęły z jego ust dopiero po krótszej zabawie brodą.
- Ja zaś jestem Faust IV - zakończył.
-Faust... IV? - Pierwszy raz spotkał się z tak dziwnym imieniem i przez moment zastanawiał się nad jego możliwym znaczeniem, o którym tak dużo gadała tamta dziewczyna. Oprócz jednego, oczywistego, że było wcześniej już trzech Faustów - nic nie przychodziło mu do głowy. - U nas jest trochę inaczej. Nie wypada przedstawić się nie pytany. To oznaka braku szacunku. Dwa inne światy. Wynikało to z tego, że bycie sławnym z imienia było czymś bardzo prestiżowym w jego kraju i to w ten sposób odróżniało się ‘szlachtę’ od zwykłych mieszkańców. - Ale dlaczego czwarty? - Dodał, odnosząc się do jego imienia. I pytał się o coś więcej niż sam fakt, że mogło być już trzech Faustów. Po co ich numerować? U niego tak się robiło tylko z następnymi wersjami starych projektów, ale coś takiego nie bardzo pasowało do człowieka.
- Przez szacunek do poprzedników - odpowiedział krótko.
-Rozumiem - odrzekł równie krótko, bo choć u niego w nieco inny sposób wyrażało się szacunek, to znał to pojęcie i potrzebę bardzo dobrze. Czuł jednak, jakby kryło się za tym coś jeszcze czego nie rozumiał, ale nie chciał w kółko drążyć tematu no i przecież mógł się najzwyczajniej w świecie mylić. Nasycony nową wiedzą zamilkł, wpatrując się w tańczące płomienie ogniska.
- Skąd pochodzisz? - blondyn nie był zbyt pewny tego pytania. Najwyraźniej jego ciekawość nie była w tym wypadku czymś przygniatającym niepewność wobec osób, które mogły zakwalifikować się do tego typu eskapady. Gdyby nie to, że geografia była jego słabą stroną, prawdopodobnie nawet nie musiałby pytać.
Madred odwórcił głowę od ognia, odruchowo spoglądając w stronę południa. - Z Nasaru. - Zaczął z wolna, a samo wspomnienie o ojczyźnie wzbudziło w nim uczucie tęsknoty. -To daleko na południe od królestwa Larazu... Pustynne państwo... Choć nie zawsze takie było. - Przerwał na moment, aby spojrzeć na swojego rozmówcę. Na jego twarzy ponownie zagościł lekki, przyjazny uśmiech. - Musiałeś o nim słyszeć przynajmniej raz... Większość nowej technologi pochodzi właśnie od nas. - I jeśli słyszał coś więcej, to wiedział, że magia była karana śmiercią. Nasarczycy nie pałali miłością do magów...
- Nie przepadam za techonologią - powiedział całkowicie szczerze, co dla członków samobójczej misji z całą pewnością było nowością. - Jest potrzebna, ale dzięki niej ludzie liczą się coraz mniej - dodał po chwili, tym razem już całkowicie naturalnie. Nie zamierzał urazić ojczyzny “szalonej czerwieni” - należał się jej szacunek. Nieco smutno spojrzał w ogień, szukając w nim oparcia. - Trzeba iść do przodu, takie życie - zakończył lekkim komplementem rzuconym w kierunku rozmówcy i jego rodaków.
-A ja nie przepadam za magią i ciemnotą - Odrzekł i choć mogło to zabrzmieć trochę za ostro, to czarnowłosy wyraźnie wysylił się na jak najbardziej przyjazny ton, aby nie zabrzmieć zbyt surowo. -Nie zrozum mnie źle... Po prostu uważam, że człowiek, który odrzuca możliwości technologi postępuje głupio.
- Jeśli chodzi o wynalazki, to nie mam nic przeciwko ich twórcom - blondyn odparł nieco defensywnie, skupiając wzrok w źródle ciepła, zarówno duchowego, jak i fizycznego. - Ale szeroko pojęta moc, odchylenie od normy jest czymś, nad czym trzeba pracować. Technologia zaś jest po prostu dostępna za sprawą złotego kruszca. - dodał po chwili smutno, wypowiadając na głos to, co stawało się coraz większym probelmem.
-Czy to źle, że dajemy większe możliwości większej rzeszy ludzi? Że ułatwiamy sobie życie, oszczędzając w ten sposób ciężkiej pracy następnym pokoleniom? Nie każdy rodzi się z predyspozycjami do osiągnięcia... tej tak zwanej mocy. - Odpowiedział Nasarczyk, najwyraźniej lekko podirytowany słowami Fausta.
- Mogę więc wymordować wszystkich idiotów, by ograniczyć szanse na przekazanie ich genów? - zapytał zaciekawiony tokiem rozumowania obco krajowca. Ten bowiem nie tyle niezrozumiał go, co po prostu zablokował swój punkt widzenia na tym, chwalącym cuda technologi, Faust zaś nie negował jej istnienia, rozwoju. Po prostu sam jej nie potrzebował.
-Oczywiście, że nie. - Oburzył się Madred, widząc, że jego rozmówca w żaden sposób nie podziela jego wizji świata. - A więc co? Satysfakcjonuje Cię żałosna lepianka i zwracanie się do Bogów z prośbą o pomoc przy suszy?
- Biorąc pod uwagę, że rozmawiałem z wieloma. A właściwie to oni ze mną? - zaśmiał się technokracie prosto w twarz. - Świat ma swoją formę, by trzymać równowagę. - dodał po chwili ze smutnym poczuciem obowiązku.
- Możemy też zabić wszystkich wierzących - zaproponował. - W końcu wiara to przyczyna konfliktów, a tak ich unikniemy, czyż nie? - kontynułował pół żartem, pół serio. Bawiła go cała sytuacja i fanatyzm rozmówcy.
Nasarczyk spojrzał na Fausta podejrzliwie. Zmrużył lekko oczy i założył ręce na piersi, wsłuchując się w jego słowa, a jego niezadowolenie rosło z sekundy na sekundę. - Mylisz bogów z demonami - oznajmił ciemnoskóry, sięgając po leżący obok patyk i wpychając jego końcówkę w ognisko - W przeciwieństwie do wierzących, którzy najchętniej spaliliby na stosie wszystkich wynalazców i naukowców, dających kłam ich bogom, my... - przerwał na moment, gdy przed oczami stanął mu obraz, jak w jego mieście wieszano magów. Nie przepadał za nimi, znał ich grzechy, jednak wspomnienie te zmusiło go do zmiany tego, co miał powiedzieć - Większość z nas nie pragnie bezsensownego rozlewu krwi. - Coś poruszyło się w ciemnozielonym plecaku ‘technokraty’, ale ten nie zwrócił na to większej uwagi, pochłonięty rozmową z Faustem IV - Jesteśmy w stanie osiągnąć znacznie więcej... Nasze wynalazki pozwalają nam na kształtowanie formy Świata według naszej woli, sprawiać, że życie rozwija się w nawet najmniej sprzyjających warunkach... dlaczego mielibyśmy z tego nie korzystać? - Madred zachował wewnętrzny spokój, a jego nastawienie do Fausta nie zmieniło się ani na moment, nawet jeśli nie ukrywał niechęci do jego przekonań.
- Znam osoby, które już to potrafią. - odpowiedział dumny członek ciemnogrodu, pchając swe zabobony coraz dalej. - Różnica jest taka, że oni na to zasłużyli. Technologia dałaby im to bez potrzebnej pracy. - dodał dalej, broniąc swojego punktu widzenia w nieco nużącej go rozmowie. Ziewnął lekko, zakrywając dłonią twarz.
 
Zajcu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172