Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-09-2012, 20:28   #21
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na nocną rozmowę
Czyli szczypta szczęścia i gwiazd

Shiba spokojnie siedział obok śpiącego wierzchowca kawałek dalej od imprezy.
Nieco żałował, że nie schlał się przed wyjazdem w jakiejś karczmie, bo o ile do tej pory nie spróbował tutejszego trunku to nie miał zamiaru pić wewnątrz ciemnego, bandyckiego lasu wewnątrz oszalałego królestwa.
Na każdej imprezie powinna być przynajmniej jedna trzeźwa istota albo mogą się one skończyć tragicznie i żałośnie.
W spokoju zamknął oczy i oparł się o drzewo patrząc na gwiazdy. Właściwie nie miał co robić i równie dobrze mógł iść spać.
Planował znaleźć Hanę i zapytać ją jak blisko ulubionego posiłku jest dla niej gulasz z jelenia lub sztuka mięsa z dzika. Niestety nie spostrzegł jej.
Za to słyszał pochwały od wcinającego podgniłe mięso Grota, co niezbyt go zdziwiło, ale wciąż było przyjemne.
Hana znalazła się jednak sama. Nieudolnie próbując się skradać, co nigdy nie było jej jakimś szczególnym talentem. Jakby tego było mało, alkohol w krwi wciąż dawał o sobie znać. Z szerokim uśmiechem na twarzy - zwanym także często bananem - znalazła się niemalże nad jego głową, wciąż jednak poza zasięgiem jego wzroku. I pac - zakryła mu oczy swoimi dłoniami.
- Zgadnij! - powiedziała radośnie.
- Hmm? - Westchnienie pełne zastanowienia rozbrzmiało gdy Shiba zaczął zastanawiać się nad odpowiedzią. - Delikatne i przyjemne dłonie oraz interesująca woń. Czyżby bogini piękna i miłości zeszła do mnie z nieba, gdy ujrzała mój wzrok osadzony na nieboskłonie?
Hana roześmiała się a jej głos rozniósł się po sporym kawałku okolicy.
- Nie. - stwierdziła, chociaż jej głos wyraźnie wskazywał zadowolenie. Przeniosła swoją twarz nad niego, pozwalając przy tym swobodnie opaść włosom. Dopiero wtedy pozwoliła mu ponownie przejrzeć, odsłaniając oczy.
- Tylko Hana. - stwierdziła z szerokim uśmiechem.
- Ajajaj, blisko byłem. - odparł Shiba nieco wesołym głosem. - Widzę że masz dobry nastrój? Jak podoba się wieczorna kolacja? - zapytał z uśmiechem.
- Bardzo smacznie. Rzadko kiedy miałam okazje jeść coś tak dobrego. - odparła a wesoły uśmiech nie znikał z jej twarzy. Pochyliła się nieco, zmniejszając odległość między dwoma twarzami, jej włosy zetknęły się z niebieskawą skórą.
- Dziękuje. - powiedziała nieco ciszej.
Shiba przyłożył jej palec do ust i lekkim gestem odsunął ją od siebie powoli wstając.
- Hahaha, nie ma za co! - zaśmiał się w wyjątkowo szerokim uśmiechem. Najwidoczniej nie wiedząc do końca, o co dziewczynie chodzi.
- Wszystkie kości mnie bolą od tego siedzenia. Może jazda konno też nie jest do końca zdrowa - zażartował rozciągając się nieco.
Nie lubił pijanych kobiet. I był to też jeden z powodów, dla których nie pił przy zbyt wielu kobietach, które planował znać dłużej niż pięć minut. Po prostu nie wiedział jak się zachować i co się dzieje. - Cieszę się niemiłosiernie gdy komuś smakuje moje jedzenie - przyznał zaciskając dłoń w zwycięskim geście podekscytowania.
Mina Hany zrzędła lekko, pokazując smutek.
- A ja bym chętnie poleżała. - odparła, próbując przybrać bardziej neutralną minę, co nie wyszło jej ani trochę. Jak stwierdziła, tak zrobiła, kładąc się na trawie.
- Ciesze się, gdy mogę jeść coś tak smacznego. - odparła z lekkim uśmiechem, który w porównaniu do poprzednich był jednak znikomy.
- Jak ci wygodnie. - stwierdził opierając się o drzewo. Nie usiadł jednak.
- Stało się coś, czy po prostu zaczyna ci brakować energii? - spytał spoglądając na nią. W sumie faktycznie nie był pewien, co Hanie chodzi po głowie, czy może raczej o czym on sam powinien przestać myśleć.
- W sumie to... stało. - stwierdziła cicho Hana, przenosząc wzrok na niebo.
-Ooh? - westchnął nieco zawiedzony.
Przez pewną krótką, choć odczuwalną chwilę Shiba wpatrywał się w nieboskłon jakby widział w nim coś na swój sposób utraconego.
W końcu ocknął się z swojej małej przerwy od rozmowy i zsunął uderzając tyłkiem w ziemię.
Oparł rękę o kolano, aby w miarę wygodnie ulokować się pod drzewem.
- Jeśli potrzebujesz pomocy z czymkolwiek, po prostu powiedz. Zrobię, co w mojej mocy. - pocieszył ją spokojnie. Szukał jeszcze jakiś słów, ale ostatecznie nie mógł z siebie wykrzesać nic konkretnego.
- To dosyć dziwna sytuacja. Nie wiem, czy chciałbyś mi pomóc. Czy w ogóle byłbyś w stanie. - zaczęła dosyć cicho, tonem który jednoznacznie możnaby było określić jako smutny.
- Nie mówiąc o tym, że nie wiem, czy mogę i czy chcę ci o tym powiedzieć. - kontynuowała dalej, równie smętnym tonem.
- Bo chociaż może to się wydawać dziwne dla takich jak wy, to więcej zaufania potrzebuje, żeby powiedzieć co mi leży na sercu niż żeby... - zamilkła na chwilę, szukając porównania - niż się oddać komuś. - dokończyła w końcu.
Shiba zamrugał kilka razy z nieco przygłupią miną starając się przetrawić i zrozumieć wiadomość.
Ostatecznie podrapał się w tym głowy z westchnięciem i spokojnie odparł.
- Nieistotne, co cię trapi i z jakiego powodu będę to rozważał poważnie. I nie mam na myśli tylko tego momentu. Po prostu powiedz, gdy będzie potrzebowała pomocy z czymkolwiek. Kiedykolwiek poczujesz taką potrzebę. - Starał się dać Hanie do zrozumienia że może po prostu przekazać mu swoje zmartwienia innym razem ale nie do końca był w stanie to wyrazić.
- Późna noc to nie powód by się smucić, zły humor źle wpływa na sny.
Ostatecznie zakończył wypowiedź spokojnym uśmiechem.
- To nie chodzi o to, czy potraktujesz to poważnie czy nie. Gdybyś zaczął sobie z tego żartować, to po prostu bym cię ukarała. - stwierdziła poważnie.
- Po prostu nie wiem co myśleć o pewnej rzeczy. Albo raczej o dwóch. - westchnęła cicho po czym skierowała wzrok na rozmówcę.
- Czy ja jestem brzydka? - zapytała nagle, ni stąd ni zowąd.
- Ależ skąd! - zaprzeczył Shiba. - Jesteś jedną z piękniejszych kobiet jakie w życiu widziałem. W porównaniu z kobietami z moich rodzinnych stron podchodzisz pod boginię. Jeżeli chodzi o kobiety na tych ziemiach również masz się czym popisać! - określał szczero Shiba jak gdyby nie widział jak bardzo niepoprawne jest mówienie w ten sposób. Faktycznie, nawet uczony zasad szlachetnego zachowania Tabipuru wciąż momentami zapominał o podstawach.
Lekki uśmiech wypłynął na twarz Hany, jednak zniknął równie szybko jak się pojawił. Chociaż jego słowa były lekkim pocieszeniem, to czy on nie zachował się przed chwilą podobnie? Westchnęła cicho.
Chociaż przeważnie twierdziła, że jest w stanie sama poradzić sobie z swoimi problemami - w końcu nie brakowało jej ani umiejętności ani siły woli - to teraz czuła, że potrzebowała pomocy.
- Zapytał się mnie, czego ja właściwie chce. - zaczęła, chociaż słowa z trudem opuszczały jej gardło. Nie wyglądało także na to, aby chciała podjąć trud wytłumaczenia, kim była osoba o której w ten sposób wspomniała.
- Nie odpowiedziałam mu, chociaż znam odpowiedź. Ja chce szczęścia. Ale... ale nie mogę go znaleźć. Chociaż zdarzają się radosne chwile, to prawdziwe szczęście mi umyka. - każde słowo wypowiadała coraz ciszej, jakby obawiając się, że ktoś podsłucha tą rozmowę. Powoli przeniosła swój fiołkowy wzrok na rozmówcę.
- Czym jest prawdziwe szczęście? - wyrzuciła w końcu z siebie męczące ją pytanie.
Shiba lekko spoważniał rozważając swoją odpowiedź. Nie chciał zawieść dziewczyny, ale jednak nie potrafił dać zbyt pocieszającego wytłumaczenia.
- Prawdziwe szczęście nie istnieje. Uczucia same w sobie nie są prawdziwe. - zauważył. - Nawet beztroska radość to tylko przelotny stan. Ten świat jest szalony, może po prostu coś odebrało wszelkim istotom tą część pozwalającą na odczuwanie "prawdziwych" doznań. Na pewno nie znajdziesz szczęścia szukając lekarstwa na jakąś zwariowaną klątwę, która ogarnia te ziemie. Ale z drugiej strony wątpię, aby była ona gdziekolwiek póki szaleństwo jest naokoło.
Zaśmiał się jednak brzmiało to na swój sposób smutno czy żałośnie.
- From dust thou art and unto dust shalt thou return. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. - Przeczesał dłonią czuprynę spoglądając na Hanę. - Gdy coś się zgubi najłatwiej to znaleźć gdy przestaje się szukać. W pewnym momencie po zauważysz gdzie to się znajdowało. Póki co trzymaj się tych przelotnych radości.
Myślała nad jego słowami dobrych kilka minut. Czy rzeczywiście nie ma prawdziwej radości? Czy wszystko polega tylko na zaspokajaniu chwilowych potrzeb i zachcianek? Cóż, zapewne nawet by nad tym nigdy nie myślała, gdyby nie jedno pytanie, zadane w tak nieodpowiednim momencie. Zapewne dalej by robiła to, co zawsze, co pokrywało się także z słowami jej towarzysza.
- Zawsze tak robiłam. Ale czułam, że czegoś mi brakuje... jakbym tak naprawdę nie czuła tej radości. Jakbym sama sobie wmawiała, że kolejna noc zaczynająca się ucztą i tańcami a kończąca się w łóżku była radosna, tylko dlatego, że się do tego przyzwyczaiłam. Ja... ja po prostu nie wiem co myśleć. - wyrzuciła z siebie, sama nie wiedząc do końca dlaczego.
Niebieskoskóry poprawił się lekko i położył dłoń na jej ramieniu.
- To nie myśl. - poradził otwarcie - I tak nic w ten sposób nie osiągniesz. Po prostu poczekaj aż poczujesz coś, co będzie innym rodzajem radości niż ta dotychczasowa. - Rada była tak banalna jak to tylko możliwe. Jednak miała również swojego rodzaju argument. Rozmyślanie o sprawach bez rozwiązania faktycznie niczego nie rozwiązywało.
- Nie mogę. To dla mnie ważne. - odparła Hana, chwytając przy tym jego dłoń.
- Nie mogę tak po prostu przestać o tym myśleć. Pośrednio złamałabym prawa kodeksu. - dodała po chwili, rzecz jasna nie wyjaśniając, czym rzekomy kodeks jest.
- Kodeks nakazuje ci myślenie? - spytał - To że o czymś nie rozmyślasz nagannie, nie znaczy że to porzucasz. - Zauważył. - Obecnie próbujesz umieścić przypadkowe elementy które spostrzeżesz wewnątrz konkretnego zamka od drzwi. Ale do zamka i tak wejdzie tylko jeden konkretny klucz. Wysilasz się a ostatecznie możesz uszkodzić zamek i nie być w stanie rozpoznać klucza, gdy będziesz go miała w ręce. - chyba pierwszy raz dzisiejszego wieczoru Shiba posilił się na przenośnię. Właściwie sam nie wiedział, czemu.
- To tak samo jak z poszukiwaniem ulubionej potrawy. Za każdym razem musisz próbować czegoś innego, ale wątpię abyś specjalnie rozmyślała nad rodzajami potraw, które musisz sprawdzić, prawda? - porównanie mogło wydawać się nieco przygłupie.
- Uhm. - z początku Hana potwierdziła jedynie, że słyszała. Podniosła się gwałtownie do siadu, pozwalając przy tym opaść czarnym włosom na twarz. I w tej pozycji zamarła, myśląc.
- Możliwe, że masz racje. - oznajmiła w końcu cicho.
- Ale nie potrafie przestać o tym myśleć. Po prostu... to jest ciężkie. Kiedy zrobie coś przyjemnego i ta radość minie, zastanawiam się, czy rzeczywiście mi się to podobało, czy sama sobie wmówiłam, że tak było. Nie jestem pewna, czy rozumiesz o co mi chodzi. Wybacz, mam chaos w głowie. - po tych słowach przeniosła wzrok na niego i uśmiechnęła się lekko.
- Zakładam, że późna noc to nie najlepszy okres na głębokie rozważania. Wszyscy są zmęczeni - odparł odwzajemniając uśmiech. - Więc nie masz za co przepraszać. Choć sądzę, że akurat nie można sobie "wmówić" uczuć. Ta część nas działa wyłącznie w podświadomości.
- A co, jeśli da się? Co, jeśli wszystko w co wierze, tak naprawdę jest... fikcją? - zapytała cicho a na jej twarzy, mimo ciemności, wyraźnie rysował się strach.
- Nie ma co gdybać. Jestem na przynajmniej sto procent pewien, że nie da się. - doparł z spokojem nie specjalnie reagując na zmianę w mimice Hany. - W innym wypadku wszystkie moje potrawy by mi smakowały. Nawet, gdyby były niemożliwe do przełknięcia. Daleko bym w gotowaniu nie zaszedł. Prosty przykład, ale chyba sensowny?
- Zresztą nie widzę błędu w życiu w fikcji. - dodał po pewnej chwili. Jeżeli żyli w fikcji to, co mogłoby być rzeczywistością? Czy to rzeczywistość nazywamy szaleństwem? Wydawało mu się to prawdopodobne. Nie chciał jednak dzielić się tym zdaniem na głos.
- Nie sądzę. - odparła, widocznie nieprzekonana.
- Możliwe, że jakoś podświadomie oceniasz te potrawy i... - zamilkła, na dobrą sprawę nie wiedziąc, gdzie ją tok rozumowania zawiódł. Albo raczej, jak ją zawiódł. Burknęła cicho i położyła się ponownie.
- Zmieńmy temat, proszę. - zaproponowała, wbijając swój wzrok w niebo.
- Mamy mały problem - stwierdził odwracając się. Również rzucił się na plecy. Właściwie to miał teraz idealny wgląd w gwieździste niebo. Powinien był to zrobić wcześniej.
- Bo właściwie to nie wiem, o czym. - przyznał uczciwie.
Zaczynał ponownie czuć tą bezsensowną nostalgię, którą budzi w nim nocny nieboskłon.
- Co sądzisz o gwiazdach?
Wyciągnęła rękę ku niebu, jakby próbując chwycić jedną z nich, sprawdzić, jaką mają strukture, jakie są w dotyku, ile ważą. Jednak nie mogła ich dosięgnąć.
- Są daleko. - stwierdziła lekko żartobliwym tonem.
- Ale mają w sobie coś niezwykłego. Przyciągają wzrok, sprawiają, że można w nie się wpatrywać naprawdę długo, mimo, że to tylko błyszczące punkciki na nocnym niebie.
- Nie wiem czemu ale czasami mam wrażenie że jedna z nich mi kiedyś uciekła. - to zdanie brzmiało żartobliwie ale jednak ton wypowiedzi był nieco smutny.
- Właściwie wszyscy z mojego ludu mają tego typu wrażenie.
Hana postanowiła przeturlać się kawałek w jego kierunku, robiąc dokładnie półtorej obrotu, lądując w ten sposób tuż obok niego, leżąc na boku. I wpatrując się w niego zaciekawionym wzrokiem.
- Uciekła? - zapytała Hana, wyraźnie ta kwestią zaciekawiona.
- Zgadza się. - przytaknął - Jakbym miał coś istotnego ale to podrzucił. I wtedy to postanowiło odlecieć. - Wyjaśnił z trudem ciężkie do zrozumienia uczucie.
- Od kiedy jestem na tych ziemiach odczuwam to nawet wyraźniej. - w jego głosie dało się wyczuć zdziwienie. Spojrzał na nią, po czym zapytał - Czułaś kiedyś coś takiego?
- Nie. Wydaje mi się, że nie. - odparła po chwili zastanowienia. Jakby nie patrzeć, jej życie skomplikowało się dopiero niedawno i nawet nie myślała o takich kwestiach.
- Tęsknisz? - zapytała nagle Hana, bez jakiegoś szczególnego kontekstu.
- Hm? - zdziwił się nie mogąc skojarzyć za czym mógłby tęsknić. Ostatecznie nic nie pojawiło się w jego myślach - Nie. Chyba nie. - odparł ostatecznie. - Czemu pytasz?
- Po prostu jestem ciekawa. - odparła, chociaż dało się w głosie wyczuć nutkę kłamstwa. Tym bardziej, że wzrok jej przeniósł się z twarzy na utraconą rękę.
- Rozumiem. - odparł. Spostrzegł jej wzrok, ale udawał, że nie rozumie tego spojrzenia. - Ciekawość to dosyć popularne uczucie, huh?
- Tak. - odparła, chociaż wyglądała na lekko speszoną. Położyła się z powrotem na plecy, przenosząc przy tym wzrok na jego twarz.
- Zżera mnie aż za często. - dodała po chwili z lekkim uśmiechem.
Shiba zachichotał - Jakże urocza cecha! - jego stary humor najwidoczniej zaczął powracać. - W sumie to raczej cię rozumiem. Od kiedy tutaj przybyłem też jestem ciekaw wielu rzeczy. Choćby Jelenia, którego dzisiaj spotkaliśmy.
Westchnął lekko.
- Oby nas to nigdy nie wprowadziło w kłopoty.
- Urocza. - powtórzyła po nim, uśmiechając się przy tym nieco szerzej.
- Ale możliwe, że już mnie w te kłopoty wprowadziła. - odparła z uśmiechem, który z pewnością krył w sobie jakieś głębsze znaczenie.
- Oooh? - zdziwił się niebieskoskóry - Czyżbyś po prostu wyruszała w tą podróż z ciekawości? Zaprawdę ciekawy powód na ratowanie świata - spróbował odgadnąć.
- Nie. Z powodu własnych zasad. Ciekawość zaprowadziła mnie... do czegoś innego. - odparła nieco wymijająco, lecz z drugiej strony dało się usłyszeć... zawód?
- Robi się zimno? - zapytała po chwili.
- Po prostu trzeźwiejesz. - zażartował. - Choć nie jestem pewien. Dla mnie i tak jest dosyć ciepło, aby nie mówić gorąco.
Fakt. Kraina ludzi posiadała wyjątkowo wysoką temperaturę dla Shiby. Był w stanie przywyknąć do niej w miarę szybko, ale wie, że będzie się tutaj męczył nieco szybciej niż zwykle. Cóż poza tym ewentualnie opali sobie skórę z niebieskiego na granatowy. Nie specjalnie się tym przejmował.
- Jestem trzeźwa. - odparła Hana z przekonaniem.
- Udowodnić? - dodała po chwili, jakby chcąc potwierdzić, że nie rzuca słów na wiatr.
Nie miał zielonego pojęcia jak Hana ma zamiar przedstawić brak alkoholu wewnątrz swojego układu krwi.
- Nie musisz. A jak tak bardzo chcesz to tylko sobie krzywdy nie zrób - odparł w końcu lekko żartobliwym tonem. W sumie nie specjalnie go obchodziło czy była pijana czy nie. W końcu wciąż trwa tutejszy niezgrabny nocny bal.
- Naprawdę jest zimno. - oznajmiła, najwyraźniej uznając, że skoro nie musi nic udowadniać to nie musi. Może i lepiej, bo nie miała jakiegoś szczególnego pomysłu, jak mogłaby to zrobić. Przejdźmy jednak do tego, co postanowiła zrobić - a było to zbliżenie się jeszcze bliżej i częściowe przytulenie się do mężczyzny.
- Ci i tak jest za ciepło. - stwierdziła swobodnie Hana.
Shiba poczuł się dosyć zawstydzony. Nie spodziewał się, że Hana postanowi wykorzystać go w formie grzejnika. Szczęściem w odróżnieniu od rasy ludzkiej, zawstydzeni an sidhe nie przybierali odcieni czerwieni na twarzach, ale nieco jaśniejszy fiolet. Dawało mu nadzieję, że owego zawstydzenia dziewczyna nie rozpozna.
- Powinnaś była rozpatrzeć możliwość zakupu koca. - Sam nie dokonywał tego typu zakupów z racji że raczej nie będzie marzł zbyt prędko.
Odpiął płaszcz i możliwie minimalnie się poruszając zrzucił jego część na Hanę.
- Lepiej? - spytał.
- Straciłam większość pieniędzy... w dosyć głupi sposób. - odparła Hana, uśmiechając się przy tym w sposób mówiący “to było naprawdę głupie, nie pytaj”. Ten jednak zmienił się na uśmiech wdzięczności, gdy na jej ciele pojawił się płaszcz.
- Tak, dziękuje. - powiedziała zadowolonym, nieco cichszym tonem niż zwyke.
Chłopak dosyć zadowolony zaczął nucić prostą melodię. Był to ton przypominający typowe kołysanki. Słysząc to, Hana uśmiechnęła się lekko i zamknęła oczy.
Stwierdził, że robi się późno a nie miał ochoty dręczyć dziewczynę rozmowami do rana. Kto wie co mogło wydarzyć się jutro. Mogą potrzebować energii.
Chciał uśpić ich obu kończąc ten długi dzień.
- Dobranoc. - stwierdziła cicho kobieta, zanim odpłynęła do krainy snów.
 
Fiath jest offline  
Stary 11-09-2012, 23:30   #22
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Rozmówki przy ognisku i alkoholu
Calamity. Gort oraz gościnnie Hana
Część I

Calamity po raz kolejny użył swego miecza jako podparcia, czuwając nad tymi, którzy postanowili udać się w objęcia morfeusza. Była jednak jedna rzecz, która go ciekawiła... Alkohol. Słyszał o właściwościach tego specyfiku ale nigdy nie miał okazji, czy też chęci tego spróbować. Także jego skromność nie pozwalała by poprosił o pewną dawkę. Pewnie nie tylko on był ciekaw jak by to na niego zadziałało. Wpatrując się w trzaskające ognisko, rozmyślał nad ostatnimi wydarzeniami. Pierwszą osobą jaka wykonała pozytywny gest w stronę rycerza był Gort, którego towarzystwo odpowiadało Calamity. Następny był Faust, ten człowiek także okazał się miły dla rycerza. Ten uważał go za niezwykle inteligentną istotę, z którą wymiana zdań okazywała się bardzo przyjemna. Dzierżyciel rozpaczy nie miał zbyt wielu okazji rozmawiać z kimkolwiek, więc w głębi serca był rad że takie osoby znajdowały się w drużynie. A także Shiba, który zdawał się ignorować pokraczną sylwetkę rycerza i bez większych oporów rozpoczynał pogawędki z Calamity. Krótkie bo krótkie, ale dla niego był to bardzo pozytywny gest. Następnie jego pusty wzrok skierował się na Hanę, jej imię znaczyło tyle co kwiat... tak się właśnie przedstawiała, a rycerz nie zamierzał tego kwestionować w żaden sposób. Jednak to ona właśnie, zrobiła coś co jeszcze nikt nie miał odwagi zrobić. Obieła rycerza rękoma gdy ten pokazał jej swą szkaradną twarz. Pomimo, że znał te osoby dopiero kilka godzin, nie zawahałby się stanąć w ich obronie, inną sprawą było to że każde z nich pewnie świetnie poradziło by sobie bez ingerencji rycerza. Była jeszcze jedna osoba, która krążyła po głowie rycerza... Lirati. Przez Hanę okrzyknięta “Wampirem”, choć wcale nie wyglądała na niebezpieczną osobę. Ale właśnie o to chodziło. Calamity widział, że była niezwykle miłą osobą dlatego nie chciał powściągać jakichkolwiek drastycznych środków. Zresztą pewnie ścięła by rycerza na miejscu bez większego problemu. Trzask ogniska wytrącił go nieco z zamysłu, zbrojną dłonią chwycił za jedną z kłód i dorzucił do ogniska. Potrawy Shiby były godne mistrza kuchni, niezwykle rycerzowi smakowały jego wytwory. Nawet przebijały większość słodyczy jakie próbował, więc gdyby miał do wyboru, zjeść jakiś kawałek tortu, czy jeden kęs z jego potraw, nie wahał by się ani chwili.
Nie mógł także nie zauważyć pozostałej części drużyny, choć nie znał ich imion. Chyba najbardziej w oczy rzucała się kobieta ze skrzydełkami, od razu przypominająca rycerzowi jakąś rusałkę, następny był osobnik w płaszczu z metalową protezą. Rycerz pierwszy raz coś takiego widział, więc niezwykle go to intrygowało. Następny był osobnik w bieli, niezwykle tajemniczna osobistość, jednak nie tak bardzo jak mężczyzna z teczką, który na ostatnią chwilę dołączył do drużyny.
Gort bez skrępowania pił i żarł niczym bezdomny zaproszony na wystawną kolację. Jak na pirata przystało nie silił się nawet na krztę dobrych manier, czy ogłady, pochłaniając na przemian kolejne porcje gulaszu i pieczonego mięsa.
- To najlepsza pieczeń jaką w życiu jadłem! - pochwalił Shibę z pełnymi ustami.
W końcu jednak po tym jak uczta przy ognisku rozpoczęła się na dobre, murzyn przypomniał sobie o rycerzu siedzącym na uboczu.
- A tyś co taki smutny, Puszka? - zapytał podchodząc do Calamitiego, jednocześnie zionąc na niego oparami piwa i rozlewając dookoła nieco trunku który trzymał w dłoni. - Dalej, pij i baw się ile dusza zapragnie! Jesteś tak wielki jak ja, więc na pewno dasz radę wychylić marne paręnaście kufli!
Calamity wyciągnął dłoń po trunek i rzekł swym pozbawionym uczuć głosem.
- Nigdy... nie próbowałem... alkoholu... - Z tymi słowami przybliżył na czynie do otworu w hełmie. Powąchał ciecz po czym przechylił naczynie, wpuszczając złoty płyn do przełyku. To nie było słodkie, jednak ta goryczka niezwykle zasmakowała rycerzowi.
- Niebywałe... Rzucił zdumiony.
- Taa, świetne, co nie? Ale to i tak nic przy prawdziwym pirackim grogu! - zawołał Gort szczerząc zęby w pijackim uśmiechu - Poczekaj aż zabiorę cię na morze, tam to dopiero zaznasz życia! A tak w ogóle czym zajmowałeś się do tej pory? Chyba nie jesteś jedną z tych świętych rycerskich pał co to chcą wyplenić całe zło z tego świata, wliczając w to piratów?
- Przykro mi... ale zabijałem.. istoty które... krzywdziły niewinnych... - Rzekł rycerz tym samym tonem co zawsze, opróżniając całe naczynie na raz. Zaczęlo mu smakować najwyraźniej, jednak nie odczuwał jeszcze żadnych efektów.
- Jesteś... pierwszym piratem... jakiego spotkałem... - dodał po chwili.
- Niewinnych...? - Gort przekrzywił na bok głowę, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. - To coś jak nakama? Stary, to tak jak ja! Dużo ludzi chciało skrzywdzić moich nakama, ale wszyscy tego pożałowali! Ten kozi wypierdek król też w końcu dostanie za swoje! Ale najpierw muszę zdobyć nieco sławy, bo wiesz, skopać króla nie może ktoś kogo nikt nie zna, bo będą o nim mówili "terrorysta", "bandyta", "chuligan" i takie tam pierdoły. A ja chcę żeby ludzie trzęśli się ze strachu na dźwięk imienia Czarnoskóry!
Wielkolud odszedł na moment z powrotem do ogniska, śmiejąc się w niebogłosy, po czym wrócił niosąc kolejny kufel i całą beczułkę piwa na ramieniu.
- A ty - rzekł ponownie do rycerza, siadając na ziemi i wyjmując korek z beczki - masz może jakieś marzenia? Ambicje, które zamierzasz spełnić?
To było naprawdę ciężkie pytanie, jednak rycerz odpowiedział na nie z charakterystyczną dla siebie szczerością.
- Chce wiedzieć... czym jestem... co mnie trzyma... przy życiu... - kończąc zdanie ponownie przechylił na raz cały kufel piwa.
- Miałeś kiedyś... wrażenie że... umarłeś... tylko nikt... ci o tym... nie powiedział? - Zapytał zwracając swój pusty wzrok na Czarnoskórego.
Wielkolud znowu przekrzywił głowę.
- Nie bardzo rozumiem... ale mam w swojej załodze świetnego konowała, co zaglądając ci w dupę potrafi powiedzieć na co chorujesz i za ile dni zdechniesz albo wyzdrowiejesz. Prawdziwy mistrz w swoim fachu! Może on będzie potrafił ci powiedzieć dlaczego żyjesz.
Wyglądało na to że Gort kompletnie nie przejął się tym że jego rozmówca może być chodzącym trupem.
Po raz kolejny został nieco inaczej zrozumiany niż chciał.
- Może... - Rzucił w powietrze, następnie zwrócił się do olbrzyma.
- Masz... więcej tego... specyfiku? - Zapytał potrząsając pustym kuflem.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 12-09-2012, 06:51   #23
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Yeah, I like me some beer and fangs!
Whatcha gonna do 'bout it?

Czarnoskóry mięśniak w podartej skórzanej kurtce, spodniach moro i wielkich czarnych glanach kroczył przez ciemny las bez najmniejszego śladu strachu na twarzy, prowadząc dziwaczną grupkę niczym przywódca watahy za którego się uważał. Wielgachne dłonie spowite w skórzanych rękawiczkach bez palców zniecierpliwione zaciskały się kurczowo w pięści. Nie chciał tego przed nikim przyznać, gdyż jako pirat gardził służbą w imieniu króla, jednakże czuł lekkie podniecenie na myśl o niebezpieczeństwach jakie mogą na niego czyhać. Ponadto część jego towarzyszy wydała mu się na tyle interesująca, że niezmiernie ciekawiło jak silni mogą być w otwartej bitwie. Jednakże część z nich wyglądała także na słabeuszy którzy mogą mu jedynie wchodzić w drogę. Szczególnie ten uwielbiający książki blondas (który co prawda zna się na rzeczy, ale w przeciwieństwie do Puszki nie wywołał zbytniego zainteresowania u wielkoluda) i tamte dwie latające kobiety - jedna ze skrzydełkami, a druga lewitująca nad ziemią niczym duch. Gort nie miał nic przeciwko kobietom na polu bitwy, w końcu Elizabeth, najsilniejsza piracka dziewka w jego załodze, była tak hardą kobitą, że on sam niejednokrotnie dostał od niej po pysku za zaglądanie tam gdzie nie trzeba, ale te dwie które z nim podróżowały przy Wielkiej El wyglądały jak nastoletnie dziewuszki, które uciekną gdzie pieprz rośnie gdy tylko zrobi się niebezpiecznie. Jedynie Hana ze swoją nietypową bronią budziła u niego pewien respekt, mimo iż ubierała się jak typowa uczennica. Zaś na mężczyznę w garniturze który dołączył do nich jako ostatni nie zwrócił do tej pory nawet na chwilę uwagi. Natomiast jedynymi którzy przypadli mu do gustu byli Calamity, który tak jak on nie był zbyt inteligentny i miał podobną posturę co on sam, oraz Shiba który przynajmniej pokazał, że ma jaja i mimo słabego wyglądu nie da sobą pomiatać.

* * *

Nagle tuż nad rycerzem pojawiła się Hana, podpierając się łokciami o jego ramiona. Jedną rękę wysunęła do przodu, trzymając w niej kufel.
- Też chce! - stwierdziła, pokazując zęby w szerokim uśmiechu.
- Się robi, ludziska! - ryknął murzyn wstając i jednym ruchem podnosząc beczułkę z której rozlał piwo do trzech podstawionych kufli.
- A ty to kto? Chyba żeśmy się nie poznali, panienko? - rzekł Gort do dziewczyny. - Wyglądasz na mocniejszą od tamtych dwóch, ale dalej nie wiem co na takiej wyprawie robią dziewoje.
- Pozory mylą... - Wypalił rycerz, przechylając kufel. Powoli zaczął odczuwać efekty picia.
Blada kobieta nie odpowiedziała od razu. Pociągnęła spory łyk alkoholu, uśmiechnęła się lekko, wręcz prowokująco i dopiero wtedy się odezwała.
- Hana. Moje imie znaczy tyle co kwiat. - rzuciła czymś, co przybrało już kształt niemalże formułki.
- Ja nie wiem, co tu robią słabeusze. - dodała po chwili, unosząc kufel do ust.
Murzyn jedynie przytaknął na słowa dziewczyny.
- Ano, też nad tym trochę myślałem - stwierdził, co zabrzmiało w jego ustach niczym herezja. - Tamte dwie dziewuszki i blondyn wyglądają na prawdziwych słabiaków. Któreś z was już ich poznało?
O mężczyźnie w garniturze Gort nawet nie wspomniał, gdyż do tej pory całkiem wyleciał on z jego pamięci.
- Faust jest szybki. Bardzo szybki. - zarzuciła Hana, przypominając sobie próby zaatakowania go. Upiła jeszcze łyk z kufla, okrążyła rycerza i podeszła do pirata.
- A Lirati... - zaczęła normalnym głosem, jednak dokończyła już cicho - prawdopodobnie jest wampirem.
- Wampiry... pyszałkowate... stworzenia... “Twój miecz nie... może mnie zranić”... a potem... proch... - Skomentował rycerz czując się nieco dziwnie. Rycerz podniósł się na proste nogi, po czym wyprostował się.
- Dziwnie się... czuję... -oznajmił Calamity kiwając się na boki.
- Wampirem? Naprawdę!? - Gort roześmiał się podekscytowany. - Więc chyba zaproszę ją do swojej załogi. Iwabababa! Brzmi naprawdę zabawnie!
Murzyn również wychylił swój kufel jednym haustem i nalał sobie kolejny.
Hana prychnęła głośno, gdy usłyszała o opcji zapraszania wampira... gdziekolwiek!
- Jesteś poważny? - zapytała czarnowłosa, jakby chcąc mieć pewność, że dobrze usłyszała.
- Pewnie! Może jej jeszcze za dobrze nie poznałem, ale na pewno dobry z niej człowiek... wampir, skoro jeszcze nas nie zabiła, co nie? - odpowiedział Gort całkowicie niepoważnie jak to na niego przystało. Najwyraźniej nie rozbawiło to Hany, która z początku planowała wylać mu trunek na głowę, jednak nie zrobiła to z prostego powodu - nie sięgnęła. Chlusnęła mu więc piwem prosto w twarz.
- To nie jest śmieszne. - stwierdziła, blednąc momentalnie ze złości i obracając się na pięcie, po czym odeszła.
- Iwabababa! - wielkolud śmiał się dalej, nic sobie nie robiąc z zachowania dziewczyny. - Kto zrozumie dziewki? - zapytał rycerza retorycznie. - Po tym jak Elizabeth cisnęła we mnie kulą armatnią przestałem ją klepać po pupie, ale tej nawet nie tknąłem, więc nie mam pojęcia o co jej chodzi. Iwabababa! Może ty wiesz?
Calamity zatoczył się i spojrzał na Gorta.
- Nie...wiem...Ale Hana... nienawidzi... nieumarłych... - Rzekł z trudnością utrzymując równowagę.
- Możesz... podać mi... więcej tej... substancji? - Dodał po chwili patrząc w drzewa.
- Ciekawe czemu? Może coś jej zrobili? - zastanowił się Gort, przykładając jedną rękę do podbródka, a drugą nalewając rycerzowi trunek. - Właściwie to ty też wyglądasz na zombiaka, ale chyba nim nie jesteś jeśli dobrze zrozumiałem?
- Przykro mi... że tak... sądzisz... ale nie... jestem... - Odpowiedział jakby smętniej niż zwykle, przechylając kufel.
- Taa... szkoda... - stwierdził Gort wyraźnie zasmucony - Ale i tak jesteś wystarczająco zabawny, więc nie ma co się przejmować! - zakrzyknął w końcu wlewając w siebie zawartość kolejnego kufla. - Więc nie urodziłeś się taki? - zapytał. - Od jak dawna tak wyglądasz?
Rycerz padł ciężko, na glebę w przysiadzie. Sekundę później skrył “twarz” w dłoniach.
- Odkąd... pamiętam... jestem taki... nie mam... pojęcia czym... jestem... - Powiedział, nie zmieniając pozycji, przynajmniej nie dopóki przypomniał sobie, że ma jeszcze trochę piwa w kuflu.
- Wstawaj Puszka! - powiedział wielkolud klepiąc rycerza po zbroi, tak jak w momencie gdy spotkali się pierwszy raz. - Czym się przejmujesz? Przecież mówiłeś że myślałeś że umierasz, a jednak żyjesz! To chyba powód do radości, a nie smutku, co nie? Kogo obchodzi czym jesteś, ważne że dostałeś drugą szansę i możesz bawić się tutaj razem z nami! - murzyn nie zdając sobie sprawy wypowiedział właśnie prawdopodobnie najbardziej filozoficzną rzecz w całym swoim życiu.
- Masz... rację... - Rzekł bez żadnych uczuć, następnie podniósł się i wyprostował okazując swój właściwy wzrost. Postawił dwa kroki w stronę Czarnoskórego, i jedną rękę przewiesił przez jego kark.
- Teraz... się bawimy... - Zaczął, a po paru wdechach kontynuował. - Chyba potrzebuje... tego... więcej... Rycerz potrząsnął pustym kuflem, nadal uwieszony na Gorcie.
- Iwabababa, się robi druchu! - zaśmiał się murzyn w typowo pijacki sposób i podniósł z ziemi beczułkę - Noc jeszcze przed nami, a te smutasy wyglądają jakby potrzebowały kogoś kto ich wreszcie ożywi! Ahoj!
 
Tropby jest offline  
Stary 12-09-2012, 17:12   #24
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
~Człowiek pozbawiony tożsamości~
Niewidoczny i kameleon

John nieco już przytępionym wzrokiem wpatrywał się w ustawione przed sobą na stole kieliszki oraz niemalże już opróżnioną butelkę wódki. Po przeciwnej stronie siedział jego teść, który mimo wlania w siebie znacznie większej ilości alkoholu wydawał się co najwyżej lekko podchmielony teraz rubasznym tonem opowiadający kolejną śmieszną w swoim mniemaniu anegdotkę. Jane zajrzała do pokoju tylko raz, wyraźnie szczęśliwa że John dogaduje się ze swoim teściem po czym poszła na górę ułożyć małego Jamesa do snu zostawiając swojego ojca i męża razem nad butelką. Sam John zastanawiał się tylko w jaki sposób dyskretnie zasugerować powoli zaczyna mieć już dość i otwarcie kolejnej butelki można przełożyć na inną okazję gdy nieoczekiwanie Jacob spoważniał. Resztki śladów świadczących o ilości wypitego alkoholu zniknęły z twarzy starszego mężczyzny a jego świdrujące spojrzenie spoczęło na lekko chwiejącym się już Johnie

- Johny, mam do ciebie taką małą sprawę

John nienawidził tego zdrobnienia, tonu jakim jego teść wypowiedział te słowa jednak najbardziej nienawidził tego co zdawały się one zwiastować. Zawsze gdy zaczynał rozmowę w ten sposób okazywało się że John będzie musiał się wplątać w poważne tarapaty dla dobra firmy swojego teścia naginając lub wręcz łamiąc prawo. Oczywiście żona nie mogła się dowiedzieć o tej drugiej naturze jego pracy więc jak zwykle będzie musiał okłamywać ją że wyjechał w delegację budząc jej podejrzenia czy nie utrzymuje gdzieś w innym mieście kochanki. Jednak dopiero kolejne zdanie wypowiedziane przez Jacoba sprawiło że również John gwałtownie wytrzeźwiał oblewając się zimnym potem
- Chociaż w tym wypadku nie wiem, czy bardziej nie mam sprawy do Maxa - Jacob wpatrywał się w oczy swojego zięcia jakby szukając w nich jakiejś zmiany, czegokolwiek mogącego świadczyć o tym że ma teraz do czynienia z kimś innym niż przed chwilą
- Do... Maxa?
- Taa... Bo widzisz Johny, epidemia szaleństwa jak wiesz rozszerza się coraz bardziej. Nie byłoby dobrze gdyby zagroziła naszej rodzinie, prawda? Właśnie z tego powodu mam do waszej dwójki sprawę...

Jacob rozpoczął swoją przemowę a Johnowi nie pozostało nic innego jak tylko wysłuchać planu teścia. Jak zwykle... Zdawał sobie sprawę że ojciec Jane musi mieć we wszystkim swój interes a samo poszukiwanie środka zaradczego na epidemię stanowi zapewne przykrywkę dla kolejnych nieczystych intencji. Wielokrotnie obiecywał sobie że w końcu się postawi, odmówi wykonania kolejnego zlecenia jednak jak do tej pory były to tylko próżne mrzonki powtarzane w kółko niczym mantra. Nie był wystarczająco silny psychicznie by oprzeć się mocy zawsze celnych argumentów używanych przez teścia, tak samo i tym razem nawet gdy usłyszał że czeka go daleka i pełna niebezpieczeństw wyprawa nie potrafił powiedzieć ,,nie”. Nie chodziło jednak tylko o sam fakt że Jacob go o to prosił, obawiał się także o dobro swojej żony i synka którzy mogliby znaleźć się w niebezpieczeństwie gdyby epidemia szaleństwa zawitała również w ich rejony.

- … I pamiętaj Johny, najważniejsza jest rodzina! - po dłuższym czasie Jacob zakończył przemowę uśmiechając się triumfalnie. Od początku był pewien, jaka będzie reakcja jego zięcia
- W porządku... Jutro wyruszam...

***

Droga do Manze przebiegła naprawdę szybko i bezproblemowo, dzięki wynajętemu na koszt firmy powozowi dotarł tam w ledwie parę godzin. Samo miasto nie zachwyciło go jakoś szczególnie, zbyt tłoczno, głośno i śmierdząco jak na jego standardy - typowe problemy każdej większej metropolii. Duża liczba ludzi na ulicach poza wiadomymi problemami stanowiła dla Johna pewne udogodnienie, po prostu wtopił się w wielobarwny, bezosobowy tłum stając się niejako jego częścią. Zatracił częściowo swoją własną tożsamość stając się doskonale anonimowym po czym dał porwać się nurtowi tłumu prowadzącemu go bezpośrednio do celu podróży, czyli zamku królewskiego. Mimo że dotarcie w ten sposób pod samą bramę było trudne to właśnie od tego momentu rozpoczynały się problemy, bowiem strażnicy zwyczajnie nie chcieli wpuścić Johna do środka. W pierwszej chwili zwyczajnie go nie zauważyli a gdy już zwrócił ich uwagę próbując po prostu wejść do środka musiał kilka razy powtórzyć cel swojej wizyty by w końcu go zapamiętali. W samym zamku spędził ponad godzinę na oczekiwaniu tylko po to by przekonać się że nikt nie zwrócił na niego uwagi, a gdy wreszcie udało mu się przekonać szambelana że jest tu w sprawie epidemii szaleństwa ten zapomniał go zaanonsować co spowodowało że wejście do sali tronowej zostało uznane za wtargnięcie. Nikt oczywiście nie był w stanie sobie go przypomnieć i potwierdzić jego wersji wydarzeń, koniec końców John musiał opuścić zamek wyprowadzony przez wyjątkowo zaniepokojonych gwardzistów. Wyglądało na to, że nie ma szans dostać się przed oblicze monarchy i zgłosić do tej wyprawy... Zastanawiało go, czy Max będzie miał więcej szczęścia

Max uśmiechnął się pod nosem wiedząc że nie ma się czym denerwować. Spokojnie, jak gdyby dysponował niewyczerpalnymi rezerwami czasu sięgnął do kieszeni po papierośnicę i zapalniczkę. Dopiero gdy zaciągnął się głęboko aromatycznym dymem ruszył w stronę bramy strzeżonej przez gwardzistów którzy o dziwo rozstąpili się przed nim bez słowa wpuszczając go do środka. W końcu doskonale zdawali sobie sprawę że ten człowiek jest tutaj jak najbardziej na miejscu i chociaż gdyby porównać ich wersje wyszłoby na to że był jednocześnie attaché kulturalnym, posłem jakiegoś zamorskiego kraju (niestety, nie byli sobie w stanie przypomnieć nazwy oraz nawet przybliżonego położenia ale nie było to dla nich istotne) oraz jednym z królewskich doradców. Była to tylko teoria, bo w praktyce Max miał pewność że nigdy swoich wersji nie porównają, mało tego, w rozmowie raczej nie wspomną o jego tutaj obecności spychając ją gdzieś głęboko na granice świadomości. Zaciągając się raz po razie i wypuszczając kłęby dymu Max szedł przez siebie a każdy z napotkanych ludzi zdawał się go kojarzyć. Uzdolniona szpieg z sąsiedniego kraju pracująca pod przykrywką sprzątaczki rozpoznała w nim jeden ze swoich uśpionych kontaktów starannie unikając nawiązania kontaktu wzrokowego by niczym się nie zdradzić; wyjątkowo zacięta urzędniczka która wcześniej traktowała Johna niewiele lepiej niż koci ekskrement na dywanie teraz zarumieniła się wspominając swój wczorajszy flirt z Maxem (który dla niej w tej chwili był pracującym tu już od lat sędzią); sam szambelan natomiast rozpoznał w nim swojego wieloletniego kumpla od kielicha i bez dalszych problemów zaanonsował przybycie niespodziewanego gościa. Przed wejściem do sali tronowej Max zakiepował papierosa o pobliską ozdobną zbroję (w której mieszkający od lat obdarzony nieco melancholijnym podejściem do życia duch teraz rozpoznał w Maxie swojego odległego potomka) po czym z rozbrajającym uśmiechem stanął twarzą w twarz z Sai-Thanem rozpraszając działanie swojej mocy by i on przypadkiem nie wziął go za kogoś innego

- Witam, nazywam się John Doe i przybywam w sprawie epidemii szaleństwa... - skłamał bezczelnie wciąż uśmiechając się szeroko rozpoczynając w ten sposób rozmowę ze swoim tymczasowym pracodawcą

***

Gdy opuścił zamkowe komnaty bogatszy w ciężką kiesę pełną monet zaczął zastanawiać się na co mógłby ją spożytkować. Teoretycznie miał jeszcze trochę czasu zanim John się pojawi więc mógłby się nieco zabawić czekając na niego, nie zwlekając ruszył zatem przed siebie w bezosobowy tłum kłębiący się na ulicach. Delikatnym skinieniem głowy odpowiadał na padające z różnych stron pozdrowienia niczym monarcha łaskawie przyjmujący hołdy swoich poddanych. Pomysł wpadnięcia do domu publicznego po krótkim namyśle odrzucił, nie chciał narobić Johnowi problemów gdyby ktoś ze znajomych teścia lub żony przez łączące ich podobieństwo pomylił z nim Maxa. Pić alkoholu też nie zamierzał, bojąc się że mógłby w ten sposób doprowadzić się do stanu w którym wyruszenie następnego dnia na wyprawę byłoby torturą. Cóż więc innego mógł robić w tym wielkim mieście mając ładną sumkę pieniędzy i kompletnie nie mając pomysłu na co je wydać? Zdecydował, że zacznie od uzupełnienia zapasów na wyprawę o czym zapewne John zapomniał i dopiero wtedy zdecyduje co zrobić z resztą pieniędzy. Niestety, nie dane było mu się zabawić bowiem w momencie gdy kończył przygotowywać zapasy usłyszał dość odległy głos nawołujący go po imieniu. John nadszedł wcześniej niż się spodziewał pozostawiając Maxowi pewien niedosyt wrażeń które mogłyby stać się jego udziałem gdyby tylko odwrócił kolejność egzekwowania swoich planów...

Ponownie okazało się że anonimowość Johna równie często jak zaletą bywała również wadą. Tym razem co prawda był zapisany do udziału w wyprawie jednak doradca królewski dostał się widocznie pod wpływ echa jego mocy wymazując go częściowo z pamięci. Na szczęście odbyło się bez ingerencji Maxa i nieco spóźniony John dołączył do wyprawy jako dziesiąty uczestnik budząc pewne zdziwienie swoją aparycją. W pozostałych łatwo było się domyślić osób niezwykłych, na pierwszy rzut oka wyróżniali się wyglądem czego kompletne zaprzeczenie stanowił John, którego można było opisać jako człowieka doskonale niewidzialnego. Przeciętny wzrost, proporcjonalna do niego waga przez którą nie można go nazwać ani grubym ani też przesadnie wychudzonym, brak widocznej muskulatury i włosy w bliżej niezidentyfikowanym kolorze stanowiącym coś pośredniego między ciemnym brązem a czerwienią oraz jasnozielone oczy; ogólnie rzecz biorąc stanowił kwintesencję ,,przeciętności”
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 14-09-2012, 17:45   #25
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Gdy należy podjąć decyzję (part 1)


W jednym momencie na twarzy Gorta zagościł szeroki uśmiech.
- Iwabababa, w końcu coś się dzieje! - zakrzyknął. - Trzęsidupy niech tutaj poczekają, a Czarnoskóry spuści łomot tym co się tak drą!
To powiedziawszy murzyn nie czekając na niczyją zgodę zacisnął pięści, przyspieszył i sprintem popędził przed siebie wzdłuż gościńca, by sprawdzić co to za zamieszanie wybuchło za zakrętem.
“Despair” spoczęło na plecach rycerza, gdy ten bez żadnego słowa podążył za Gortem, zapach był rycerzowi zbyt dobrze znany, więc tam musiało coś być. Biada istocie która wystąpi przed Gorta i Calamity...
Zapach krwi uderzył w jej nozdrza. Znała go aż nadto dobrze. W końcu niejednokrotnie to ona doprowadzała do rozprowadzenia tej woni w okolicy. Tym razem jednak pobladła jeszcze bardziej, co niektórzy uznaliby za niemożliwe.
- Uważaj, bo krzywde sobie zrobisz. - krzyknęła do pirata, chwyciła pręt i uderzyła konia w boki. Zdjęła metal z pleców i zmuszając wierzchowca do galopu, ruszyła do przodu.
- He? - murzyn popatrzył zdziwiony za siebie na galopującego konia. - O, co to to nie, panienko! Nikt nie wyprzedza Czarnoskórego!
Gort biegł jeszcze przez moment, po czym gdy Hana zaczęła się do niego zbliżać w jednej chwili stanął jak wryty, odwrócił się i po prostu wyciągnął obie ręce na boki na wysokości jeźdźca, tak aby zrzucić ją z konia. Ta, widząc na co się zapowiada, próbowała odbić na jeden z boków i w ten sposób ominąć pirata, omijając przy tym spotkanie z jego ręką.
Niestety, choć John wiedząc o powadze ich misji wolałby ominąć niebezpieczne miejsce unikając wszelkich kłopotów to reakcja pozostałych była jednoznaczna - i w pełni możliwa do przewidzenia gdy wziąć pod uwagę ich rozmowy i zachowanie którym przyglądał się wcześniej. Ci ludzie najwyraźniej kochali kłopoty i radośnie wybiegali im naprzeciw, więc wyraźnie niezadowolonemu Johnowi nie pozostało nic innego jak tylko ruszyć powoli w stronę z której dobiegały krzyki trzymając się spory kawałek za plecami tych, którzy ruszyli jako awangarda ich grupy
Dłoń Shiby spotkała się z jego czołem w akcie gestu wyrażającego zaobserwowanie aktu głupoty. Nie ma to na misji przeciw szaleństwu...szaleć na dźwięk kłopotów.
Zatrzymał konia i zaczął obserwować goniących
przed siebie ludzi. Pójdzie ostatni. Zaoszczędzi sobie problemów.
Choć nie zdarzało się to dotychczas zbyt często, Faust przyznał wewnątrz siebie rację niebieskawemu towarzyszowi. Shiba, przynajmniej o ile tak miał na imię, nie przejął się zbytnio przecinającym względną ciszę krzykiem, idąc po prostu za resztą. Reakcja blondyna była o tyle inna, że pierwszym co zrobił był dopisanie jednego fragmentu, najwyraźniej notatki z księgi.
Zaraz po tym schował ją, tak że zniknęła z pola widzenia wszystkich, znajdując się bardzo daleko od nich. Nie kłopotał się z dobywaniem broni, przynajmniej póki nie było to konieczne. Jedynym co można było o nim powiedzieć, to fakt nie przeszkadzania reszcie - zwinnie unikał toru biegu każdego z nich.
I się zaczęło, grupa ruszyła w stronę krzyku, jedni szybciej drudzy zaś starając dotrzeć na miejsce jak najpóźniej. Murzyn zaś za punkt honoru obrał sobie by dotrzeć tam jako pierwszemu. Dla tego też gdy zobaczył że Hana zaczyna go wymijać, przymknął oczy a z jego rąk wyrosły nagle kamienne filary, który rozciągnęły się na długość całego traktu. Hana na szczęście w porę zatrzymała konia, dzięki czemu uniknęła bolesnego upadku, jednak zabolała ją ambicja, bowiem murzyn wygrał ich spór o zwycięstwo w “wyścigu”.
Gort pokazał Hanie język, a kamienne filary opadły z jego rąk waląc głośno o ziemię i wzniecając tumany pyłu na szerokości całego gościńca.
- Jeśli chcesz mnie pokonać będziesz musiała to zrobić na własnych nogach - rzucił za siebie murzyn gdy jeszcze raz się odwrócił i z powrotem ruszył biegiem do miejsca z którego dobiegały krzyki. Co prawda nie miał tak dobrego węchu jak niektórzy z jego towarzyszy, ale nawet gdyby wyczuł zapach krwi to z pewnością by go to nie zatrzymało, gdyż tym co go nakręcało była niczym nie skażona żądza przygód, a nie żadne prywatne interesy czy pogoń za szeroko rozumianą sprawiedliwością.
- Pierdol się! - odkrzyknęła i zastygła bez ruchu. Jej wierzchowiec machał lekko łbem, jakby zadowolony, że już nie musi się męczyć. Po kilku sekundach prychnęła głośno i zmusiła konia do zawrócenia tak szlachetnie, jak tylko potrafiła. Czyli na dobrą sprawę - przeciętnie. Założyła pręt z powrotem na plecy i pojechała na sam tył grupy z obrażoną miną.
Madred jak zwykle nigdzie się nie spieszył, jednak na wszelki wypadek zdjął z pleców swoją kuszę i chwycił ją pewnie w dłonie, upewniając się, by była naładowana nim ruszył za czarnoskórym i rycerzem w zbroi. Trzymał się nieco z tyłu, skoro tak bardzo tamta dwójka chciała iść przodem, ale był w wystarczającej odległości, aby móc szybko wesprzeć ich wystrzelonym bełtem lub dwoma...
Grupa zrezygnowała z dyskretnego podejścia czy kompletnego ominięcie kłopotów. Calamity jak i ciemnoskóry pirat z werwa popędzili do przodu by sprawdzić, czemu ktoś wzywa pomocy. Obaj mężczyźni gotowi byli do walki… a wręcz palili się do niej, by rozruszać kości po tym spokojnym dniu, oraz sprawić by parę innych kosteczek trochę się pogruchotało.
Do walki jednak nie miało teraz dojść, bowiem to co zobaczyli było już tylko śladem po rozegranej tu potyczce, a dokładniej mówiąc rzezi. Na środku drogi leżał przewrócony kupiecki wóz, zaś dwa konie które wcześniej wprawiały mechanizm w ruch, leżały na ziemi w kałuży jeszcze nie do końca zaschniętej krwi. Koło zwierząt, zaś leżało ciało młodej kobiety, za życia nie była ona najbardziej urodziwa, ale nie można było też nazwać ją brzydką. Jej kasztanowe włosy były posklejane od krwi, oraz pokryte kurzem, rozlane po piaszczystym gościńcu. Ponadto kobieta była naga, jej podarte zniszczone ubrania rozrzucone były po ziemi w nieładzie, bez wątpienia przed śmiercią została zgwałcona. Przyczyną zgonu, było zaś poderżnięcie gardła, na tyle mocno, że głowa niewiasty ledwo trzymała się reszty ciała.

O pomoc nawoływał zaś starzec…




… który leżał przywalony wozem. Ciężka konstrukcja z pewnością pogruchotała jego nogi, a Ci którzy napadli na powóz chcieli zapewne by ten umierał długo i w męczarniach. Trakt nie był ostatnio często odwiedzany, a mężczyzna albo umarłby z wycieczenia, albo pożarty przez leśnych drapieżników, zwabionych zapachem krwi.
Gdy mężczyzna zobaczył Gorta i zakutego w zbroję rycerza a za nimi zbliżająca się z wolna grupkę pozostałych członków eskapady, opuścił nisko głowę dotykając czołem ziemi i wyjęczał błagalnie.
- Proszę was, pomóżcie Mi, zaklinam was, nie zabijajcie mnie, nie mam już nic co moglibyście mi odebrać.
Gdy Shiba w końcu doszedł tam na swoim wierzchowcu jego mina wyglądała wyjątkowo groźnie. Najwidoczniej nie przejął się tym, że powinien wyglądać przyjaźnie, jeżeli nie chce przerazić biednego starca.
Zszedł z konia i zdjął z siebie płaszcz. Przyśpieszonym krokiem podszedł do ciała i przykrył nim je, aby ukryć smutny widok.
Spojrzał na starca, po czym na Grota oraz Calamity i przytaknął wyrażając swoją zgodę na to, aby pomóc dziadkowi.
Rękę trzymał na Safaii. Co prawda byli w grupie dziesięciu ale przy pełnym nieszczęściu może tutaj być gdzieś w okolicy ukryta równie liczna grupa bandytów.
- Nie podoba mi się to. - oznajmiła Hana, schodząc z konia.
- Trzymaj się blisko. - stwierdziła cicho w kierunku Johna, blednąc przy tym.
- Jak dla mnie, to po prostu oszczędził na ochronie karawany - Faust zarzucił prawdę idealną do jej najczęstszego epitetu - smutną. Blondyn, nawet pomimo potencjalnej zasadzki, ostrzeżenia Hany i niepewności wobec jej nastroju nie zamierzał nawet dobyć broni - o ile takową posiadał.
- Pechowy dzień, co dziadku? - zapytał Gort, po raz pierwszy od początku tej wyprawy ani uradowany, ani nie zezłoszczony. Bynajmniej nie współczuł też staruszkowi. Przez lata piratowania musiał przywyknąć do takich widoków i przyjąć je jako naturalną kolej rzeczy.
Na skinienie głową Shiby podszedł tylko do wozu, chwycił zań i podniósł nie musząc wkładać w to nawet zbyt wiele siły, ani też prosić o pomoc rycerza.
- To co dalej, dziadku? - zapytał ponownie. - Masz siłę by opowiedzieć nam co się stało, czy może życzysz sobie by skrócić twoje cierpienia?
Dziadyga wyciągnął przed siebie ręce,po to by ktoś wyciągnął go spod uniesionego wozu, a gdy to już się stało westchnął ciężko. - Śmierć była by teraz ukojeniem to prawda. -powiedział ocierając krew płynąca z rozcięcia na czole.- Ale zanim uczynilibyście mi ta przysługę, miałbym do was jeszcze jedną prośbę podróżni, Ci bandyci którzy zniszczyli mój wóz i zgwałcili moją córkę... -ostatnie słowa ledwo staruszkowi przez gardło przeszły.- A potem odebrali jej życie, wzięli ze sobą jeszcze moje najmłodsze dziecko, mojego małego synka, nie mogę go tak zostawić. -załkał dziadek. - Proszę, nie mam już nawet czym was przekupić byście go uratowali, ale zaklinam was na wszystkie świętości, pomóżcie mojemu synkowi.
- Aha - przytaknął murzyn na znak że wszystko zrozumiał, po czym opuścił wóz i zwrócił wzrok na pozostałych.- To co robimy? Ja tam mam gdzieś czy mu pomożemy. Wielkiej sławy mi to raczej nie przyniesie, więc wy możecie zdecydować.
- Niech więc twe żądania zostaną spełnione - odparł blondyn. Jeden z jego kolczyków zabłysnął lekko w słońcu. Faust wyciągnął rękę przed siebie, światło pojawiło się w tym samym miejscu. W jego ręce zaczęła materializować się krystalicznie biała katana. Można by rzec, że kolor ostrza to wzorzec, z którego korzystała natura tworząc swe dzieło. - Ty, czy twoje dziecko? - zapytał trzymając w wyciągniętej przed siebie dłoni broń.
- Dziecko. -odparł bez wahania starzec.
Blondyn rozejrzał się po reszcie. - Takie jest również moje zdanie - wbrew sobie zapytał pozostałych.
- Oczywiście, że nie będzie dbał o siebie, jest już stary. - odparł bez zdziwienia Shiba który miał już rękę opartą o biodro. Widocznie stwierdził, że gdyby ktoś tu był już dawno by się na nich rzucił. - Nie mówiąc o tym że może być szalony. - dodał ironicznie.
- Jeżeli kogoś porywa na heroizm czy inne odczucie możliwości złupienia bandytów podczas odbijania dzieciaka to proponuję lekko rozdzielić grupę. Nasz cel jest priorytetowy. Jeżeli kogoś nie będzie w Witlover na czas po prostu ruszylibyśmy dalej. - nieco cynizmu i odrobina logiki. Z tego składała się jego wypowiedź. - Zresztą chłopak nie musi mieć złego życia. Jak przerobią go na bandytę to może będzie miał nieco ubawu. To nie tak aby bez ojca i jakiejkolwiek opieki miał dużą szansę wyrosnąć na prawowitego osobnika.
- Róbcie co chcecie, tylko się pospieszcie jeśli mamy uratować tego dzieciaka zanim ci bandyci zaszyją się w swojej dziupli - Gort skrzyżował ręce na piersi i popatrzył wymownie na blondyna. - A ty jesteś pewien, że chcesz być mordercą ojca tego chłopaka? Ja jestem piratem, nie muszę przejmować się swoją reputacją.
- Jeśli chodzi o mnie, to spełnię życzenie starca - powiedział, przecinając jego ciało swym ostrzem - zamierzał zabrać jak najwięcej. Perłowe ostrze zatańczyło pod jego dyktando w zawrotnej prędkości, by po chwili przemknąć przy głowie starca, a przynajmniej to podsuwał rozum. W końcu każdy cios mieczem musi zostawić ślady, rany, nic. Starzec był nietknięty. Tylko nagle ukojenie wypłynęło na jego twarz.
- Jeśli ktoś szuka sławy - to mam dla was całkiem ciekawą głowę do zaoferowania. - odparł całkowicie szczerze. - Gdyby ktoś chciał uratować syna starca, zapraszam. - dodał po chwili. - Dla mnie starzec oddał życie za tą prośbę - powinniśmy więc je spełnić. Chyba to czyni nas ludźmi, czyż nie? - zapytał na koniec patrząc po wszystkich. Swój głos zawiesił na Hanie. - Jeśli nie miałabyś nic przeciwko, chciałbym ruszyć tam z tobą, przynajmniej o ile użyczysz mi na chwilę miejsca za tobą na twym wspaniałym rumaku. - zakończył, zaś jego całkowicie czyste ostrze, na którym nie było nawet śladu zarysowania, czy też plamy, zniknęło.
Hana nie zamierzała ukrywać tego, że czuła się urażona. I chociaż tym razem - o dziwo! - winę ponosił nie Faust a Gort, to cała ósemka - mężczyzna któremu zaoferowała ochronę miał na tyle szczęścia, by zostać wykluczonym z listy “mam was w dupie” - w jej mniemaniu musiała za to zapłacić. A przynajmniej odczuć.
- Nie mam zamiaru pomagać żadnemu dziecku. Jego życie jest prawdopodobnie jest mało warte. Szkoda mego czasu i energii. - oznajmiła z wręcz stoickim spokojem.
- Proszę więc o twego rumaka. Nie zależy mi na niczym więcej - odparł z uśmiechem.
- Proś. - odparła krótko Hana.
- Proszę - blondyn spełnił jej prośbę.
- Jak powiem żebyś się pierd***, to też to zrobisz? Więc idź się p**l. - odparła, uśmiechając się przy tym lekko, nawet nie tyle w sposób wredny, co udawanie słodki.
- Jak widzisz z tobą nie chciałem - wybuchnął śmiechem.
Hana otworzyła usta, wyraźnie chcąc coś powiedzieć. Jej twarz w tym samym momencie zmieniła wyraz na wyraźnie gniewny a oczy niemalże zapłonęły żywym ogniem. Jej pierś falowała gniewnie a ona pobledła jeszcze bardziej, przez co jej cera wydawała się być wręcz trupia. Jej wargi poruszyły się, lecz żadne słowo nie wydostało się na powietrze. Chwilę później uderzyła konia w boki i zaczęła jechać dalej traktem, starając się wyminąć Fausta dalekim okręgiem.
- Też cię lubię - zakończył czymś szczerym.
Gort przypatrywał się poczynaniom Fausta, ni w ząb nie mogąc zrozumieć co się stało.
- Heh, nawet nie zapytam co mu zrobiłeś, ale ważne że podziałało - stwierdził wielkolud z ponurym uśmiechem. Widocznie ulżyłu mu, że staruszek nie musiał cierpieć. - Ja pójdę poszukać tych bandytów, ale tylko po to żeby w końcu się rozruszać i sprać mordę paru patałachom. Mógłbym zająć się tym sam, ale blondas złożył obietnicę, więc weźmiemy jeszcze kogoś kto zna się na tropieniu, a reszta niech rusza dalej do tego Witcośtam. Ze mną odbicie tego dzieciaka zajmie góra parę chwil.
- I ktoś mówi do rzeczy! - zawołał radośnie. - No to co, lecim Gort ! Jak ktoś chce, niech rusza za nami. - zaproponował po chwili. Obrócił się we właściwym kierunku, by ruszyć w kierunku ucieczki bandy.
- Ahoj! - zawołał pirat, ruszając za Faustem i po chwili się z nim zrównując. - A tak w ogóle to skąd wiesz gdzie mamy iść? Dziadzio nawet nie zdążył nam pokazać palcem w którym kierunku uciekli ci bandyci.
- Szczegóły, szczegóły. - odparł rozbawiony, idąc przed siebie w całkiem szybkim tempie.
- Hmm - zastanowił się przez moment Gort, po czym wzruszył ramionami. - Dobra, niech ci będzie. I tak bym pewnie nie zrozumiał co to za sztuczki których używasz. Ale muszę przyznać że prawdziwy dziwak z ciebie, wiesz? - murzyn w końcu uśmiechnął się po raz pierwszy do Fausta. - No to będę polegał na tobie dopóki ich nie odnajdziemy, ale potem wielki Czarnoskóry wkroczy do akcji i nawet nie próbuj wchodzić mu w drogę jeśli ci życie miłe!
- Umowa to umowa, konia wam nie dam nie chce mi się taszczyć skrzyni. - pożegnał ze zrozumieniem Fausta z Grotem.
Nie miał pojęcia, na czym polegała magia blondyna, ale nie za specjalnie go to obchodziło.
 
__________________
"My common sense is tingling..."

Ostatnio edytowane przez Deadpool : 14-09-2012 o 17:50.
Deadpool jest offline  
Stary 14-09-2012, 17:46   #26
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Part 2


Zręcznie wdrapał się z powrotem na konia i usadowił w siodle.
- Ta droga prowadzi do Witlover, więc wystarczy po prostu iść przed siebie. - stwierdził. Nie było ku temu żadnego specjalnego powodu, może po prostu chciał zaznaczyć, że ewentualnie Hana da radę dotrzeć nią do celu nawet, jeżeli jej nie dogonią.
- Tylko zostaw paru dla mnie ! - roześmiał się, poprawił koszulę i przyśpieszył kroku.
John zdawał sobie sprawę że tego typu widoki na trakcie są rzeczą może nie tyle całkiem normalną o ile po prostu okazjonalnie spotykaną, jednak i tak trudno było mu się z tym pogodzić. Tym co uderzyło go niemalże równie mocno była obojętność tych ludzi na krzywdę bliźniego, sam również nie był typem dobrego samarytanina przedkładając swoje własne bezpieczeństwo nad innych lecz pozostali zaakceptowali to kompletnie bez emocji. Czy to oni tak bardzo przywykli już do śmierci czy może John był na to szczególnie wrażliwy? Jedynie Mardred wydawał się tym w jakiś sposób przejęty więc po raz pierwszy od początku wyprawy John zagadnął do niego
-Nie mieliśmy okazji się poznać i jakoś szczególnie nie ma teraz ku temu czasu, jednak mam propozycję. Jeśli chcesz wyruszyć odbić dziecko to mogę zapewnić ci kontakt z pozostałymi którzy ruszą dalej, by w razie konieczności pokierować cię z powrotem do nas lub przekazać reszcie prośbę o wsparcie
Madred rozglądał się dookoła w poszukiwaniu zasadzki, jednak dość szybko zorientował się, że bandyci opuścili to miejsce. Wpatrywał się w smutno w płachtę, pod którą leżały zwłoki kobiety i słuchał słów dziadka z narastającą złością. Kiedy odwrócił się, aby zapewnić rannego, że on mu pomoże - ujrzał Fausta, który ściął głowę bezbronnemu starcowi, a przynajmniej tak się wydawało w pierwszej chwili metalowemu, który jednak zaskoczony ujrzał iż ostrze nie pozostawiło na starcu żadnego śladu. Przez moment stał jak taki kołek, wciąż rozważając możliwość strzelenia do blondyna, lecz ten w porę zdążył oznajmić, iż zamierza wypełnić wolę starca. Szczerze mówiąc w tym momencie nie wiedział, co myśleć o tym człowieku, ani o reszcie drużyny, która pozostała obojętna na tragedię tego miejsca. - Ja też idę. - rzekł w końcu, raczej chłodno spoglądając po innych członkach wyprawy. I już miał ruszać, gdy nagle jeden z nich podszedł do niego. Madred spojrzał na Johna, kiedy ten przedstawiał mu swoją propozycję. - W jaki sposób? - Spytał, spoglądając na oddalającego się Fausta i Czarnoskórego.
- Dzięki mocy którą dysponuję - odpowiedział John - Może w walce nie będzie ze mnie zbyt dużego pożytku ale posiadam dość użyteczną zdolność dzięki której mogę nawiązać z kimś kontakt na odległość. Będziesz mógł mi wysyłać oraz odbierać przesłane przeze mnie wiadomości na podobnej zasadzie jak rozmawiamy w tej chwili oraz będziesz w stanie mniej-więcej ustalić kierunek i odległość w jakiej będę się znajdować. Kontakt można przerwać w dowolnej chwili
-A więc magia - stwierdził Metalowy dość nieufnie, ale nie odrzucił oferty od razu. Zastanowił się nad tym przez chwilę, uznając, że być może tym razem musiałby się zgodzić na taki rodzaj pomocy. Raczej sam nie odnajdzie właściwej drogi do Witlover, a na tamtą dwójkę chyba nie było co liczyć. Wybierając między tym magiem, a tamtym... Mniejsze zło. - Można spróbować, ale ostrzegam, że mogą być problemy - Zdrową dłonią postukał w metalową łapę. - To Nasarski metal, zakłóca działanie magii - Dodał, ponownie spoglądając na oddalającą się dwójkę.
- Spróbować zawsze można - odpowiedział John wykorzystując umiejętność więzi telepatycznej - Tak długo jak umiejętność będzie działać wystarczy że odezwiesz się na głos z intencją przekazania mi wiadomości a powinna do mnie dotrzeć razem z informacją gdzie aktualnie przebywam
-Dzięki... - Rzucił w odpowiedzi do Johna, czując się nieco dziwnie, że dziękuje za cokolwiek magu. Nie obijając się dłużej, by przypadkiem tamta dwójka nie oddaliła się za daleko, obrócił się i ruszył za nimi, ściskając w rękach swoją kuszę. Musiał mieć oko na Fausta... Wciąż nie był pewien czy nie powinien go po prostu zastrzelić.
- Na twoim miejscu zastanowiłbym się dwa razy. - rzucił do Madreda. - Jest pewnego rodzaju szansa że królestwo dobrało takie a nie inne osoby do tego zadania z jakiegoś drobnego powodu. Na pewno chcesz być winny śmierci towarzysza, o którym nic nie wiesz? - rzucił do łucznika pytanie. - Możliwe że po prostu źle coś tutaj zrozumiałeś. Wierz mi, gdyby on był wariatem sam również dawno bym go zaatakował.
Po tych słowach obrócił lekko konia i stanął obok Calamity.
Wyjął zza pleców swój sztylet. Po chwili zaczął on poruszać się w dziwaczny sposób i nagle zmienił swoją formę w łopatę zdobioną zawijającymi się wzorami przypominającymi pnącza. Była troszeczkę krótszą od zwykłej łopaty, ale wciąż wyglądała na funkcjonalną.
Tabipuru wyciągnął ten przedmiot w stronę rycerza. Nie uśmiechał się zbytnio.
- Mógłbym prosić abyś wykopał tutaj dwa drobne doły? - spytał - Nie powinniśmy zostawiać dwóch ciał na środku drogi.
Calamity przekręcił nieznacznie głowę, spoglądając na maleńką(dla niego) łopatę.
- Tak... nie powinniśmy...- Rzekł do niebieskoskórego, po czym złapał za narzędzie. Tak jak poprosił go Shiba po, krótkiej chwili wykopane były już dwa doły. Calamity posnuł się w stronę dwóch ciał. Przed podniesieniem zwłok młodej kobiety, wbił “Despair” w glebę. Gdy przyklęknął przy niej, ta patrzyła na niego martwym wzrokiem. Calamity musnął jej powieki dwoma palcami, następnie uniósł ją oburącz i zaniósł ją do wykopanego grobu. Zrobił to samo z ciałem starszego człowieka. Po paru chwilach mogiły były już zakopane. Biorąc wcześniej swój oręż uklęknął przed grobami, stawiając przed sobą swój miecz. Z zwieszoną głową zaczął coś cicho mówić.
Zaraz po odmówieniu pewnego rodzaju modlitwy za umarłych, rycerz podniósł się, a ogromny miecz spoczął na jego zgarbionych plecach. Odwracając się przez ramię odezwał się do pozostałych.
- Powinniśmy... wyruszać... - Po tych słowach zastygł jak posąg, patrząc się na najbliżej ustawioną osobę.
 
__________________
"My common sense is tingling..."

Ostatnio edytowane przez Deadpool : 14-09-2012 o 17:50.
Deadpool jest offline  
Stary 14-09-2012, 20:08   #27
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Historia, każdy jakąś posiada, każdy skrywa sekrety swej przeszłości, które nieraz motywują go by iść przed siebie w przyszłość. Inne zaś zatrzymują nas na stałe w wirze minionych wydarzeń nie pozwalając nam odżyć na nowo. Stajemy się wtedy niczym zwierze w klatce, mogąc obijać się jedynie po dobrze znanych kątach licząc na cud, czekając na to aż ktoś w końcu zostawi otwarte drzwiczki.

Bohaterowie naszej opowieści także mieli bogatą w wydarzenia przeszłość, każdy z nich skrywał historie godną opowieści bardów. Teraz zaś gdy spotkali na swej drodze spotkali starego mężczyznę, który poświęcił swe życie by jego dziecko mogło żyć, wspomnienia zaczęły napływać same. Bowiem kim jesteśmy by decydować o przeznaczeniu, czemu mamy prawo zakończyć czyjąś opowieść, gdy nasza jeszcze trwa?
No właśnie ale co sprowadziło ich wszystkich na ten szlak?

Tydzień, miesiąc, a może rok wcześniej?
Pozytywka

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=SzAR1PDq0P0&feature=relmfu[/MEDIA]



Deszcz uderzał o kamienie którymi wyłożona była miejska droga, początkowo malutki deszczyk przerodził się w wielką ulewę, która oczyściła ulice z tłumów skuteczniej niż jakakolwiek zaraza. Pozytywka jednak okryta szczelnie czarnym płaszczem kryła się w ciasnym zaułku, przyglądając się swojemu celowi – kaplicy w której spoczywała cała rodzina magnaterii, która dawnymi czasy panowała na tych ziemiach. Kazali zamknąć się w tej wielkiej niczym świątynia budowli z całym swym bogactwem, a system pułapek nawet dzisiaj miał ponoć jeszcze swoje sekrety.
Lecz to nie stare maszyny były tej nocy największym problemem młodej wróżki, po której włosach spływały krople deszczu, plącząc się w płatkach kwiatów. Nie tego wieczoru głównym przeciwnikiem był Dyzma. Kapitan wiedział że ona zaatakuje, wiedziało jest jej celem, dla tego potroił straże przy kapliczce. Strażnicy byli czujni i przygotowani na wszystko, niczym łowcy powoli otaczający zwierzynę.
Ona zaś nie mogła sobie odpuścić, przecież to znaczyło by, że Dyzma wygrał, a na to honor dziewczynie nie pozwalał.
Musiała dostać się do kaplicy i skraść coś co sprawi, że Kapitan ze złości zje własny hełm. Tylko jak to zrobić?

Shiba Tabipuru



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7kuSI3PjqYw&feature=relmfu[/MEDIA]




Muzyka grała, ludzie tańczyli i śmiali się, zaś drewniane ławy uginały się pod ciężarem jadła. Środek zimy w tych krainach dla obcych był niemal równy śmierci, jednak Sidhe przywykli już do niskich temperatur, dla tego nie dziwił nikogo widok osób które w tańcu zrzucając kolejne to warstwy odzieży.
Shiba zaś zajmował się kuchnią, oczywiście nie gotował, nie wypadało komuś takiemu jak on przygotowywać jadła dla mass. Jednak zarządzał kuchcikami i służkami, w między czasie przygotowując specjał którym miał być podany przywódcą poszczególnych domów. Tak okazja była dziś wyjątkowa, w końcu do szli do porozumienia co zaowocowało tym wspaniałym festynem, gdzie bawili się wszyscy – szlachta jaki i zwykli mieszczanie. Dla Tabipuru była to jeszcze dodatkowa okazja, jego siostra miała niedługo wyruszać w swoją stronę, a jej urodziny zbliżały się wielkimi krokami. Dla tego festyn ten musiał udać się jak najlepiej, a w towarzystwie tylu pijanych głów domów na pewno utrzymanie porządku łatwe nie będzie.

Faust IV


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PcOhUjqFdKQ[/MEDIA]



Faust zaklął. A następnie zaczął machać nogą próbując strząsnąć krowie łajno w które dopiero co wdepnął. Chodzenie do wiosek do takich jak ta miało swoje minusy, śmierdziało tutaj, ludzie byli głupi jak ufajdany but, a zwierzęta perfidnie zastawiały tego typu pułapki. Jednak to wszystko było częścią cyklu, świat potrzebował małych miejsc by wielkie mogły się rozwijać, tak jak wiara potrzebuje ateistów a dobro zła.
Tutaj jednak nie wszystko było na swym miejscu, co blondyn wyczuwał już od dłuższej chwili. Ktoś… chociaż lepiej pasowało określenie coś, tutaj było, ślad zamierzchłych czasów odcisk na historii który za wszelką cenę nie chciał wygasnąć.
Właśnie dla tego tutaj przybył. Słyszał, że mieszkańcy tego rejonu ostatnimi czasy boją się niezwykle jakiegoś stworzenia. Niektórzy mówili że jest szybkie jak wiatr, inni upierali się że to ogromny koń. Mimo wszystko strach zawładnął wioską, której mieszkańcy bali się wyjść na pole czy nawet do obory by nakarmić krowę. Mężczyzna westchnął i zatrzasnął książkę, w której to zaczytanie sprawiło, że jego but wymagał teraz generalnego czyszczenia.
Trzeba było wziąć się do pracy zanim wdepnie w jeszcze poważniejsze… kłopoty.

Gort Kingstone



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=os5TXyJlEMc[/MEDIA]


Statek przecinał morskie fale, a krótkie czarne włosy czarnoskórego mierzwiła morska bryza. Gort stał na dziobie swego statku obserwując dwie nadpływające galery statków królewskiej floty, ktoś chyba chciał dostać łupnia. Pewnie wciekali się za rozróbę która ostatnio zrobił w porcie po pijaku, przecież nic wielkiego się nie stało, kilka rozwalonych budynków no i połowa strażników trafiła potem na ciężki dyżur. Każdemu się przecież może zdarzyć.
Załoga spoglądała na kapitana wyczekując rozkazów, chociaż wszyscy spodziewali się tego co miało zaraz nastąpić, dla tego tez załoganci już szykowali broń, a w armatach ubijano proch.
Gort jednak czuł w umyśle pewną igiełkę wątpliwości, słyszał, że w mieście obecny był dość sławny marynarz króla, który ponoć w bojach równych sobie nie miał. Czy mógł być on na tym statku? I czy też korzystał z takich samych mocy jak murzyn?
Bycie kapitanem to nie tylko jedzenie i picie, było trzeba umieć wybrać dobrą drogę sla siebie i swej załogi. A załogę Gort cenił w życiu najbardziej.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 14-09-2012, 20:13   #28
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Lirati


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=dZWGH0ougJI[/MEDIA]


W pustych komnatach hulał wiatr, wpadając niczym stary gość przez otwarte okna. Cisza była przytłaczająca niemal tak Amo jak samotność panująca w starej twierdzy. Promienie słońca oświetlały twarz dziewczyny która unosiła się kilka cali nad balkonem. Patrzyła na ścieżkę po której do zamku kroczyła zgrabiona postać. Kahura nie spieszyła się, nigdy nie robiła niczego szybko, uważała, że dopiero los pokaże ile czasu coś nam zajmie, czy będą to sekundy czy wieki i tak nic to nie zmieni w obliczu całego świata. Tak więc całe swoje życie była powolna, nawet gdy powoli dobiegało ono ku końcowi kroczyła tym samym tempem na spotkanie z mrocznym kosiarzem, zawsze tak samo i niezmiennie.
Lirati powoli zaczęła sunąć po schodach ku bramie, musiała sama się tym zająć, służba już dawno tutaj nie gościła. Jedynie kurz i wspomnienia, cienie dawnych lepszych czasów.
Wiedźma miała jednak ponoć dziś coś specjalnego, coś co może w końcu odmieni los białowłosej piękności, tylko czy będzie to coś po za naukami staruszki, coś co wreszcie da namacalną nadzieje?

Knight of Calamity

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=C9haTFoGcvk[/MEDIA]



Zakuty w zbroje rycerz kroczył powoli przed siebie. Metalowe buty chlupotały głośno w błocie rozchlapując je na boki, zaś miecz wyznaczał wężyk w rozmiękłej ziemi. Deszcz uderzał o hełm wybijając rytm piosenki matki natury. A rycerz kroczył. Jego dziwaczny pokraczny chód wiódł go do jaskini nieopodal miasteczka w którym wczoraj gościł. Ponoć czaił się tu jakiś potwór, bestia która terroryzowała okolicę, wzbudzając w sercach trwogę i strach. Potwór jednak nie był głupim bydlakiem, była to poczwara cwana. Kazała sobie płacić żywnością i złotem za to by dała miasteczku spokój. Przez to też mieszkańcy głodowali i żyli w niezwykłej biedzie, miasto powoli upadało, zaś potwór żądał wciąż więcej i więcej.
Calamity chciał z tym skończyć, wszak p oto istniał. Miał walczyć dla dobra słabszych, miał być mieczem w rękach bezbronnych, miał bym samotnym wojownikiem. I właśnie to ta samotność bolała bardziej niż rany czy trudy podróży. Niekończąca się, i coraz głębsza samotność.
Jednak nawet ona nie mogła powstrzymać przeklętego woja w jego misji.

Hana



W karczmie było tłoczno, głośno I wesoło. Kufle uderzały o siebie rozchlapując zawartość na boki, dziewki przymilały się do co bogatszych gości, a rubaszne śmiechy starych wyjadaczy i ich sprośne żarty mieszały się z ogólnymi rozmowami na tematy wszelakie. Była tez tu Hana, pijąc i jedząc ile tylko dusza zapragnie. Zakończyła dziś swa pierwszą misje, jutro miała wracać do bractwa, był to naprawdę cudowny wieczór. Czy to było szczęście? Tego nie wiedziała, ale było przyjemne, jadło napełniało żołądek, alkohol uderzał do głowy, a w torbie schowany miała jeszcze pewien ziołowy specyfik. Ponad wzrok pewnego przystojnego strażnika mówił jej, że tej nocy nie spędzi sama, może nawet uda jej się zaciągnąć towarzyszy zbrojnego do jednej izby.
Mim oto czuła się jakoś nieswojo, czy to za sprawą kobiecej intuicji czy też alkoholu krążącego we krwi czuła, że jutro coś się wydarzy… coś co wcale nie będzie przyjemne. Ale czy to powód by martwić się już dziś, czy warto przerywać zabawę by martwić się na zapas. Kodeks o tym nie wspominał, a nawet w pewnym sensie tego zabraniał. Tak więc chyba było czas znowu ruszać w wir zabawy?

Madred Vernat


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5aoaynVf0Z4&feature=relmfu[/MEDIA]


Z warsztatu dobiegał dźwięk małych eksplozji oraz uderzenia młota. Zapach potu oraz smaru dominował w pomieszczeniu, zaś iskry sypały się na wszystkie strony. Metal uderzał o metal, ogień wypalał końcowe części, zaś grube rękawice chroniły palce twórcy.
Madred pracował, ponadto nie nad jakimś zwykłym projektem, a nad wynalazkiem który miał pomóc mu w końcu wyjść z cienie sławy rodziców. Musiał dorobić już tylko kilka elementów, jedynie małe poprawki a potem pędzić na prezentacje, którą udało mu się załatwić. Na testy nie będzie czasu, ale wszak prawdziwy wynalazca nie potrzebuje testować swego sprzętu, jeżeli coś zbudujesz to musi to działać, nie ma w tym fachu miejsca na pomyłki.
Chłopak otarł pot z czoła ponownie unosząc młot który wybijał metaliczny rytm w zegarze wieczności. Musiał się spieszyć, nikt nie będzie na niego czekał a posługując się pasującym tu stwierdzeniem „Musiał kuć żelazo póki gorące”.

John Doe


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=y-YbKxnK3VE&feature=related[/MEDIA]


John grzebał w dokumentacji, nie było by w tym nic dziwnego gdyby robił to w firmie swego teścia. On jednak był w gabinecie właściciela jednego z ich głównych konkurentów na rynku, a co dziwniejsze wpuściła go tu sama sekretarka bossa ich przeciwnika handlowego.
Tym razem jednak nie miało pójść tak łatwo jak zawsze, Doe słyszał że gdzieś w firmie kręci się mag specjalizujący się w wkradaniu się do umysłów innych osób. Taka moc mogła by chłopakowi sporo nabruździć bowiem szybko został by rozpracowany, a wtedy już kolorowo by nie było.
Teść jednak nalegał by zdobył plany konkurencji na temat sprzedaży w najbliższym sezonie, by móc ich z łatwością pokonać i w końcu przejąć znaczne prowadzenie w wiecznym ekonomicznym wyścigu.
No i musiał jeszcze zdążyć na kolacje, bowiem żona zabiła by go gdyby spóźnił się chociaż o minutę do restauracji w której zarezerwowany mieli stolik.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 14-09-2012 o 20:16.
Ajas jest offline  
Stary 17-09-2012, 12:46   #29
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=aUZO5pdFCWk&feature=related[/MEDIA]
Zamarznięta melodia.

Na kuchni trwała wielka krzątanina. Aby utrzymać luźny klimat zabawy postanowiono ustawić kuchnię w grupie namiotów kawałek od imprezy.
Żar ognisk nie pomagał nikomu, temperatura i tak wydawała się dużo wyższa niż powinna od samej ilości osób naokoło.
Mięsa nieżółwi oraz pand polarnych dzielono na półtusze przy jednym stole a rozkładano na elementy kulinarne już na następnym. Tylko po to, aby potem rzucić je gdzieś indziej i przegotować do stanu, w którym są po prostu jadalne. Nie mieli czasu na zabawę przy tempie, w jakim pustoszały misy. Postanowili pójść na skróty i zamykali cały smak w sosie, którym polewano właściwie wszystko.
Shiba organizował pracę niczym dyrygent koncert w filharmonii. Fakt, święto było znaczne.
Nie tylko miało miejsce tegoroczne święto Ao, co i pora rozpoczęcia sezonu handlowego. Nie mówiąc o zawarciu otwartych traktatów handlowych z głównym kontynentem.
Od teraz przez najbliższe kilka miesięcy wiatry na morzu będą dużo spokojniejsze a teoretycznie niemożliwa trasa dla ludzkich okrętów stanie się po prostu wymagającym rejsem.
- Krew spuszczać do naczyń! Zrobimy wino z czerniny!
-Coś czuję, że nie będzie dużo fanów dla naszych win, gdy ludzie odkryją że dodajemy do nich krew żółwi o rozmiarach niedźwiedzi.
Padł komentarz za plecami Shiby. -Co to niedźwiedź? - zapytał jednoręki odwracając się na pięcie.
W jego stronę szedł mężczyzna odziany w brązowy garnitur, różową koszulę, zielony krawat i czarny kapelusz. Kolor jego skóry był niezwykle jasnym błękitem, który kontrastował z jego brązowymi włosami i czarnym szeregiem kolców otaczających twarz niczym ramka obrazu. Porównać je można było kształtem do sopli, a kolorem do węgla.
- Musisz się kiedyś wyrwać z tej wyspy. Świat ludzi też jest ciekawy. No i nie chce mi się opisywać niedźwiedzi. I tak pamiętam głównie tyle, że są drogie. - objaśnił podchodząc do jednorękiego. - nie zmęczony?
-Daję radę choć przerwą bym nie wzgardził. - odparł Shiba - Aż taki z ciebie pracoholik że chcesz mnie zastąpić?
- Może na chwilę. Nie powinieneś tracić całej imprezy. - stwierdził facet - No a damulka na którą miałem oko już od dawna tańcuje z twoim ojcem...tak jak sześć innych kobiet. Wy to chyba macie we krwi?
- Przecież to w obowiązku dżentelmena aby dbać o dobro kobiety. - odparł żartem Shiba.
- Ale żeby tak siedmiu na raz? - Mężczyzna zapalił papierosa i przyjrzał się uważniej Shibie. Po chwili schował zapalniczkę i złapał go za twarz. - Zaraz, co ja tu widzę? Ubrudziłeś się? - Jednoręki został nieco zaskoczony, chciał się odepchnąć od palacza jednak nie wystarczyło mu na to siły. Ten spokojnie przybliżył się do jego twarzy jakby patrzył przez lupę w końcu zaśmiał się odpychając młodego Shibę który o mało nie upadł.
- A jednak! - zarechotał mężczyzna. - Masz pierwsze ikony na twarzy. Nie aż tak bardzo kontrastują jak w moim wypadku ale wciąż zaskakujące. Wiesz co to znaczy, prawda?
Shiba lekko się naburmuszył poprawiając włosy w końcu odburknął.
- Że dorastam. Nic specjalnego.
- Racja, przyszłoby prędzej czy później. Idź, zabaw się. Ja poprowadzę tą łajbę przez chwilę.
Na tą propozycję jednoręki przytaknął ruchem głowy.
Szybko podbiegł do stołu rzeźniczego. Chwycił kubek i napełnił go krwią, po czym wybiegł nim ktokolwiek zdążył zadać jakieś zbędne pytanie.

~~


W międzyczasie Arnold Golden, obecny lord domu pogody niedbale rozkładał się przy ognisku dotrzymując towarzystwa wcale nie tak pięknym paniom. Alkohol jednak poprawiał nieco jakość wyświetlacza nawet, jeżeli obraz nie był rzeczywisty.
- Kogoś mi tutaj brakuje.
Do odzianego w złote szaty Arnolda podeszła niewielkiego wzrostu kobieta. Była ona odziana wyłącznie w bieliznę i krótki czerwony płaszcza wraz z szalem. Na jej ciele było wiele tatuaży w różnorodne wzory wszystkie jednak w tym samym, podobnym do jej jasno niebieskiej skóry odcieniu. Tak naprawdę były to po prostu jej osobliwe ikony.
W rękach niosła podłużny kij zakończony zdobioną głową kozła, który całkiem ładnie zgrywał się z rzeźbionymi w srebrze czaszkami spinającymi jej czerwone włosy.
- Obecni są przedstawiciele tylko pięciu z sześciu domostw.
Golden pociągnął głęboki łyk z swojego drewnianego kufla i rozmarzonym wzrokiem obejrzał kobietę od góry do dołu przynajmniej dwa razy.
- Daj spokój, Milia. Nic się nie tracimy jeżeli brakuje jednej osoby.
- Jako damy domu zdrowia to mój obowiązek aby wszyscy byli w pełnym zdrowiu podczas rocznicy Ao. - kobieta spojrzała na niego z góry zaś Golden poczuł jakby jej spojrzenie miało wpływ na grawitację i zsunął się z pnia na którym siedział.
- Po śmierci Tepesa jego syn może nie mieć ochoty na zabawę. - zaproponował wyjaśnienie Golden. - Zamiast martwić się o młodego Dracul zajęła byś się moją chorobą, potrzebuję twojej pomocy!
- Po mojemu nic ci nie jest. - stwierdziła kobieta patrząc jak Arnold zaczyna pełzać przy jej stopach.
- Na zewnątrz nie! Ale moja dusza ma w sobie głęboką ranę! - odparł Golden obracając się na plecy.
Pod nagłym uczuciem olbrzymiej irytacji Milia zaczęła deptać z zapałem jego twarz.
- Gdzie ty się gapisz zboczeńcu jeden! - Golden uniósł do góry rękę aby pokazać kciuk widzom "jest ok, warto było!" Tego typu przekaz narzucał się zgromadzonym na myśl, gdy wybuchli śmiechem.
- Cholera by was, ojciec i syn obaj siebie warci! - Rozbrzmiały komentarz w tłumie imprezujących.

~~
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=399emn9GGdU&feature=related[/MEDIA]
- Hej! Tepes!
Tymczasem Shiba oddalił się nieco od zgromadzenia. Wbiegł on na wzniesienie spory kawałek od miejsca akcji i usiadł obok zamyślonego chłopca.
Była to drobna postać odziana w przedziwny skórzany uniform oraz płaszcz zapięty rzeźbioną w srebrze czaszką. Różnił się wyraźnie od innych Sidhe. Jego skóra miała odcień bliski bieli, uszy wydawały się nieco dłuższe niż u większości niebieskoskórych a oko wydawało się posiadać kocią źrenicę.
- Yo, Shiba. - powitał on jednorękiego gdy ten rozsiadł się obok.
- Dla ciebie - przekazał mu kubek wypełniony zwierzęcą krwią. Tepes odparł na to uśmiechem.
- Myślałem że z głodu zdechnę - stwierdził chłopak po czym wziął głęboki łyk. Wydawałoby się, że na tym skończy, ale ledwo zdołał spojrzeć w pozostałą zawartość i raptownie dokończył napój.
Shiba poczuł się lekko nieswojo widząc, z jaką energią i zachłannością Tepes pochłonął podaną mu krew.
- Nie czujesz się tutaj samotnie? - spytał chłopaka Shiba.
- Niezbyt. Jakoś nie czuję się dobrze w tłumach. Mamy za sobą straszny chaos.
Jednoręki przytaknął ruchem głowy. Wyjął z kieszeni małą buteleczkę wewnątrz której znajdował się kwiat o błękitnej łodydze i żółtym kwieciu.
- Grunt że ona jest cała. - Stwierdził Shiba kładąc butelkę między nimi.
Tepes spojrzał kwiat, po czym na Shibę.
- Jesteś teraz najstarszym. Masz prawo wybrania miana generacji następującej po Goldenie.
Shiba przytaknął.
W królestwie kontynentu Valahii przy narodzinach dziecku wybierano imię, następnie dostawało ono nazwę domu, w którym się urodziło, pod warunkiem że ten posiadał jakiś status. Następnie po osiągnięciu pełnoletności najstarszy osobnik wybierał nazwisko czy też imię szlacheckie. Rodzaj formalnego miana dla danej osoby.
- Tabipuru.
- "Tabipuru"? - zdziwił się Tepes. - Rozumiem drugi człon, to nawiązanie do "Pa-puru", prawda? Ale "Tabi"?
Shiba podrapał się w tył głowy, po czym postanowił objaśnić.
- "Tabi" w jednym z języków oznacza podróż.
Tepes westchnął - Niech będzie.
Po tych słowach młody chłopak spojrzał w gwieździste niebo. - Nie masz czasami pewnego nostalgicznego wrażenia, gdy patrzysz w niebo? - zapytał Shibę.
- Tak - przyznał. - Wiele osób to ma.
Tepes spojrzał na niego nieco zdziwiony - Ilu?
- Do tej pory słyszałem o tym od siedmiu. Łącznie ze mną i tobą.
Zaskoczony chłopak lekko zachichotał. - Mam po prostu uczucie jakby coś tam w oddali było złe za to, że dalej stąpam po tej ziemi. Choć to w sumie nie moja wina.

Niestety nie byliśmy świadomi, że po czterech latach przyjdą do nas pierwsze wieści o szaleństwie.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 17-09-2012 o 15:22.
Fiath jest offline  
Stary 20-09-2012, 00:05   #30
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Ksantos Gaiden, part I
Gdyby nie trakt, który znajdował się blisko tej wsi, prawdopodobnie nikt, poza jej mieszkańcami, nie wiedziałby jak ją znaleźć. Kilka łanów zasianego zboża, parę rodzin, które najwyraźniej było w stanie przeżyć tylko dzięki swej własnej produkcji. Tym, co wyróżniało wioskę już na pierwszy rzut oka, były starannie wybudowane pastwiska odgradzające odgradzające zwierzęta od stanu, który zdołali osiągnąć tylko nieliczni – wolności. W niedalekiej odległości, na drugim końcu osady znajdowała się spora stajnia wedle plotek należąca do jakiegoś szlachcica. Budynek wyglądał na nowy, lub też przywrócony do stanu używalności za pomocą rozległego remontu. Tak więc, do zbioru zwierząt hodowanych w celach czysto spożywczych dołączyły konie. Nawet, jeśli ktoś nie domyśliłby się przeznaczenia wybiegu połączonego ze stajnią, przejeżdżający kilka razy w ciągu godziny jeździec. Pomijając budynki mieszkalne, tym, co zostało, była mała, w całości wykonana z drewna karczma „Pod żoną Johana”, której nazwa dumnie zapisana nad cienkimi drzwiami. Jeden, czy dwóch pijanych rolników nie opuszczało ławy wystawionej na ulicę, pozostając na stałe w tym jakże dziwnych, przyjemnym dla ciała i ducha stanie. Wewnątrz, przy nielicznych stołach biesiadowało kilku dostojników państwowych, których grube sakiewki stawały się łakomym celem wzroku rodzimych mieszkańców. Uśmiech karczmarza nie znikał z jego usta nawet na sekundę, zaś oczy przepełnione chciwością patrzyły to na drzwi prowadzące na zaplecze, to na obcych. Mężczyzna biegał między tymi punktami, bez przerwy dolewając trunków. W ten jakże prosty sposób, jego proste życie otrzymało boski dar. Kwota, która dla jednych była niczym, innym sprawiała nieograniczoną radość, tak też było i tym razem. Mierzwił on dumnie swoją swą zaplecioną w warkocz brodę, ciesząc się ze swojej przebiegłości. Gdyby jego umysł patrzył chociaż trochę szybciej mógłby porównać siebie do lisa machającego swoją kitą z radości, zdradzając się przy tym niczym szczeniak merdający ogonem. On zaś wspinał się na wyżyny przedsiębiorczości podnosząc cenę wszelakich napojów dwu, może nawet trzy krotnie. Okradał ich niemal tak, jak oni robili to z jego własnością, nazywając to podatkami, daninami, czy pańszczyzną. Jeśli człowiek wyżej postawiony mógł uchodzić za wzór, to on właśnie go kopiował.


Spojrzał raz jeszcze na trójkę przywdzianych w częściowy, płytkowy pancerz, który przeważnie skrywali za matowym, nieco spranymi, zielonymi płaszczami spoczywającymi teraz na krześle. Ostatnim wspólnym elementem były zielone spodnie zakrywające nogi nie zbliżając się przy tym nawet do kostek. Czerwone sakiewki były jedynym elementem psującym jednokolorowy wzór. Jeden z nich nosił długie, czarne włosy przeszyte fioletowym pasmem, zaś grzywka zakrywała jedno z jego czarnych oczu. Jego lico nosiło ślady cięcia, które niemal odebrało mu życie. Kilkanaście piegów pokrywało drugą stronę twarzy, tworząc nieco komiczny widok. Tuż przy nim o stół znajdował się oparty o stół długi, czerwony kij z przecinającymi go wizerunkami dziwnych, prawdopodobnie nieistniejących zwierząt. Drugi z nich, dzięki pokrywającym jego twarz zmarszczkami, zakrywał całą szyję czarną, nieco luźną maską, ściągniętą ze swego miejsca tylko po to, by jego usta zaznały rozkoszy miejscowych przysmaków. Jedna z jego powiek była zaszyta złotą nicią, druga zaś, ciągle lekko zmrużona, chowała piwne oko. Krótko ostrzyżone, siwe włosy pokrywały jego głowę dopełniając pokrętnego wizerunku starca. Ostatni z nich wydawał się zarówno najmłodszy, jak i najwyższy, co niemalże przeczyło jego niskiej pozycji w hierarchii zespołu. Zmierzwione blond włosy rozchodziły się na wszystkie kierunki, odkrywając jego niebieskie oczy.
- Herman, jeszcze jedna kolejka! – zawołał, przeciągając się. Słabe światło zakrywało niedoskonałości jego twarzy niczym kaptur spowijający detale. Zamówieniu towarzyszył gest, którego cel był oczywisty. Rozejrzał się po stanie kufli towarzyszy. - Coście zniewieścieli? – zapytał rozbawiony, kierując swój wzrok w stronę długowłosego kompana.
- Ja ci – jego krzyk został przerwany przez gest jednookiego. W odpowiedzi na jakże prosty zakaz był lekki ruch głową, przystawienie kufla do ust i gwałtowne przechylenie go. Zawartość zdążyła zniknąć nim karczmarz zdążył się obrócić. - Takiego – dodał już nieco ciszej pokazując coś, co sprawiło że Władysławian Kozakowski zaistniał na kartach historii. Przez salę przeszedł głośny śmiech.
- Ktoś opowie nam o wydarzeniach z zeszłego roku? – odparł spokojnym, niemal rozkazującym tonem starzec, podrzucając przy tym czerwoną sakiewkę w lewej ręce. Jakby niechcący wypadło z niej kilka złotych monet, które już po chwili rozbiegły się po całym pomieszczeniu. Mężczyzna westchnął, ignorując ten fakt. Przyjęcie takiej postawy sprawiało, że tak niskim kosztem rósł on w oczach tubylców do rangi hrabiego. Najwyraźniej jego taktyka zadziałała, rumor przeszył salę, zaś kilku śmiałków zbliżyło się do stolika dostojników. Pierwszy z nich, opalony pracą na polu, świecący z ustami brakiem większej części uzębienia prychnął, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Mów – kolejne, jakże krótkie polecenie, wypłynęło z ust jednookiego, błyskawicznie docierając do umysłu adresata.
- Była ta.... no... nawiedzona? – widać było, że próbował użyć języka, którego, ze sporym przymrużeniem oka, można by nazwać wysokim, jednak było to poza jego możliwościami. Spojrzał po trójce gości, szukając potwierdzenia użytego słowa. Gdy tylko je odnalazł, kontynuował. - Stajnia była. Wia-wiatr z niej wiał i niszczył wszystko – kontynuował po chwili, jednak jego słowa zostały przerwane przez innego, posiadającego znacznie gęstsze uzębienie wieśniaka.
- Coś ty, ogniem buchało! – drugi z przedstawicieli jakże ważnej, lecz niedocenianej profesji, jaką niewątpliwie było rolnictwo. Jego akcent był dziwny, nie ukrywając nawet na sekundę innego pochodzenia, w jego ustach brzmiało to niczym „Coś pty ogieniem bchło”, jednak adresaci tych słów najwyraźniej zrozumieli je bez żadnego problemu.
- Nie! nie! – głośno zaprzeczył poprzedni, nie dając czasu jegomościom na poprawienie tego. - Ognia tam nie było! – sprostował gwałtownie.
- Zniszczenia i owszem, ale ogień? – trzeci, który dotychczas milczał spróbował przejąć pałeczkę pierwszego reportera. Swoimi słowami gwałtownie wyraził swoje niezadowolenie rzetelnością pozostałych wieśniaków. Zasiadający przy stole spojrzeli na niego, ignorując całkowicie resztę. Starszy z nich wyciągnął z sakiewki kilka złotych monet, by po chwili rzucić je przyszłemu mówcy. Na twarzy szybko wzbogacającego się człowieka malował się uśmiech, który tylko rozszerzył się, gdy karczmarz położył na stole kufle z piwem. Co prawda nie było tam jednego dla niego, jednak złoty płyn najwyraźniej stawał się zapowiedzią nadchodzącego szczęścia.
Długowłosy chwilę badał prawdopodobnie najbogatszego z wieśniaków wzrokiem, jakby szukając w nim czegokolwiek, co nadałoby jego istnieniu wartość. - Kto temu zaradził? – sprecyzował pytanie, zamykając na chwilę oczy. Mimika jego twarzy wskazywała na oddawanie się starym, może nawet lepszym czasom. Delikatnie wodził palcami po długim, czerwonym kiju w sposób, który najwyraźniej miał na celu przyśpieszenie opowieści do ciekawych dla niego tematów.
- Chodzi o tego blondyna? – zapytał gwałtownie, jakby nie chciał nudzić ich złymi informacjami, licząc że podtrzymując ich ciekawość zdoła zarobić nieco więcej. Widząc rzetelność chłopaka kilku z mieszkańców wsi zaczynało wycofywać się do swoich, rozstawionych dalej od lady, kufli.
Trójka przybyszy działała niczym jedno ciało, kierowane tylko jednym umysłem. Do odpowiedzi tym razem została wysłana najmłodsza, choć niekoniecznie najgłupsza jego część. Ten zaś, nie kwapiąc się nawet otwieraniem ust, po prostu kiwnął głową, odpowiadając tym samym na pytanie mężczyzny.
- Pojawił się nie wiadomo skąd, w torbie nie miał żadnego jedzenia. – rozpoczął swój wywód zamykając na chwilę oczy, tak jakby miało mu to ułatwić przypomnienie sobie ówczesnych wydarzeń, istnienia kogoś, kto miał w sobie najwięcej z oszusta, jednak okazał się najprawdziwszym. Gdyby ktoś zdołał zajrzeć w głąb jego duszy, ujrzał by głęboką rozterkę nad jakże płytkim tematem. Chciwość walczyła z uczciwością, strach z wdzięcznością. Może powinien zmylić przybyszy tylko po to, by w dziwny sposób uregulować chociaż część zaciągniętego długu? W końcu przez wioskę przewinął się nie jeden, nie dwóch, a cała zgraja najróżniejszych oszustów, magików i innych szarlatanów. Każdy z nich oddziaływał jednak tylko na krajobraz, urozmaicając go swoim wizerunkiem. W myślach przypomniał sobie wizerunki osób innych od dzierżyciela najbielszego ostrza w historii tego świata, szermierza o którego kunszcie nie świadczyło nic poza wynikami. Spróbował dopasować do niosącego ze sobą zawiniętą w czerwony pokrowiec utkwioną w pochwie katanę mola książkowego. Pierwszy z kandydatów odpadł zanim jeszcze zdążył się pojawić, kilku kolejnych było zbyt matowych, czy też pastelowych, niemalże zanudzając obserwatora swoim istnieniem. „Może spróbuję ich chociaż zmylić?” - zapytał sam siebie, nie oczekując jednak jakiejkolwiek odpowiedzi. - Mój syn spotkał go jako pierwszy, jeszcze gdy czyścił ubrudzonego łajnem buta – zarzucił niepotrzebnym faktem, chcąc uczynić jego relację zarówno pełną, jak i pustą, zaś epitet ją opisujący zmieniał się płynnie w zależności od celu słuchacza. - Mogę po niego posłać! – zaproponował nagle, tak jakby opowieść nastolatka o przybyszu starającym się pozbawić swego buta jakże nieprzyjemnego dla nosa zapachu.
Reakcja najmłodszego z jego tymczasowych pracodawców była natychmiastowa – pięść niemal wystrzeliła, znikając na chwilę z oczu gapiów tylko po to, by zatrzymać się centymetr przed twarzą jegomościa wystawiającego na próbę jego cierpliwość. Wszystko, począwszy od jego oczu, poprzez usta, kończąc na włosach, które nagle znalazły się jak najdalej od domniemanego uderzenia zwiastowały ból, przez jaki miał przejść rolnik, sekundę później uśmiechnął się, sądząc że kara została mu darowana. Stało się wręcz przeciwnie. Jedyną przesłanką informującą o tym, że upomnienie jeszcze się nie skończyło, były włosy siedzącego przy stole szatyna, które nagle zaczęły wirować we wszystkie możliwe strony.
- Festiwal ku czci Kona – żaden z gapiów nie był w stanie stwierdzić, czy te słowa wypłynęły z ust młodzieniaszka, czy też po prostu przemknęły przez salę bez wyraźnego ich twórcy. Wiatr błyskawicznie okrążył pięść chłopaka, by po chwili całkowicie obrócić swój kierunek – koncentrując się na czole byłego farmera. Jeśli ktokolwiek ze zgromadzonych znał mechanikę kwantową, właśnie ujrzałby jej zastosowanie. Rolnik znajdował się zarówno przy stole, jak i tuż za ścianą, a przynajmniej to mogły zarejestrować oczy niewprawionego widza. Dopiero po kilku sekundach, gdy wiatr ucichł, kurz zaczął opadać stało się jasne, że karczmarz zarobi dzisiaj jeszcze więcej.


Dopiero kilka kufli, oraz niemal setka złotych monet sprawiły że atmosfera wróciła do poprzedniej, a chcący ratować wcześniejszego wybawcę rolnik dopiero rozpoczynał leczyć rany, zarówno te na jego ciele, jak i umniejszające jego dumie. Kilku miejscowych przetransportowało półprzytomnego, niemal całkowicie sinego mężczyznę do mieszkania, gdzie wraz z małą kupką złotych monet jako przeprosiny od winowajcy zostawili go. Tragarze zgłosili się dobrowolnie, najwyraźniej chcąc uniknąć gniewu, czy nawet lekkiej irytacji delikwenta. Złoty płyn odbierał jednak rozum znajdującym się w karczmie z dodatkowymi drzwiami, co tyczyło się zarówno przybyszy, jak i tubylców. Szybko okazało się, że każdy z rolników przedstawiał całkowicie inny punkt widzenia. Jedni wspominali o wierzchowcu o ognistej grzywie który pojawił się w stajni pewnego dnia, inni o koniu, który zmarł by po chwili wstać z grobu z nieco bardziej czarną grzywą. Oddech monstra zgodnie z ich opowieściami sprawiał, że nawóz stawał się niczym perfum. Kolejna grupka twierdziła, że widziała pięknego, całkowicie białego konia będącego istnym okazem zdrowia.
- Właśnie wtedy wziąłem Jagnę – jeden z nich opowiadał o domniemanym polowaniu na zwierzynę, plując na boki co trzecie, czy czwarte słowo. - Jagna to mój koń – wyjaśnił po chwili milczenia nieco zawstydzony. Przechylił kufel, beknął głośno ku uciesze większości zgromadzonych. - Za każdym razem, gdy różnica wynosiła długość zwierzęcia – moja zdobycz tylko przyśpieszała niszcząc przy tym coś, przez co akurat chciało jej się przebiec – kontynuował stawiając każde słowo na równi z tymi zapisanymi w legendarnych księgach, był świadom niezwykłości jego przeżycia.
- Stać cię na dobrego konia? – jednooki przerwał jakże krótką ciszę, wytykając tym samym jedną z nieścisłości. Jego ręka przejechała po siwych włosach tak, jakby miało ich ubyć za każdym razem gdy ktoś oszukuje, kłamie. Nie interesowało go jednak jak żyją inni ludzie, sam często mijał się z prawdą. Jedyne, czego nienawidził to próby manipulacji nim. Każda nieudana kończyła się jakże fascynującym festiwalem przywołującym deszcz. Jedynym problemem była ciecz, której dotyczyły gęste opady. Jej zabarwienie było dziwnie... czerwone... bliskie człowiekowi. Wiatr zaczynał nieść ze sobą gromki śmiech paraliżujący słabsze psychicznie jednostki, zaś Supay zdawał się szykować gorącą wodę na herbatkę dla gościa. Niestety, żaden z nich nie trafiał do niższego świata bez powodu, zaś jeszcze mniej wychodziło z niego. Plotki krążące w większych miastach, jednak trzymające się z daleka od niskich rangą wsi twierdziły iż jego jedno oko zostało ofiarowane bliżej nieokreślonemu bóstwu, zaś jego posiadacz, chcąc przechytrzyć silniejszy od niego byt – zaszył je sobie.
- Nie, nie. Jestem stajennym, dostałem konia od swego – w tym miejscu poleciała kombinacja słów powszechnie uważanych za obraźliwe, których domniemany rodowód to język zwany łaciną kuchenną. Wiązanka była tak piękna, że na skórze długowłosego pojawiła się gęsia skórka wywołana stężeniem wulgaryzmów. Właściwie, to mało kto był w stanie wyłapać słowo, którego mógłby używać cywilizowany człowiek. - pana – zakończył skróconą wersję listy epitetów, które niczym te pochodzące od Homera, były stałe. Przez umysł szatyna przeszła zabawna myśl, jakoby ostatnie słowo skierowane było to trójki przybyszy, którzy bez tego mogliby mieć problem ze zrozumieniem o kogo chodzi. Miał rację. - O Jagnę dbam najbardziej, zaś reszta – tutaj poleciało kilkadziesiąt siarczystych słów, których stężenie na minutę wypowiedzi rosło coraz bardziej za sprawą alkoholu, oraz coraz większego uznawania nowych znajomych za „swojaków”, nie zaś wysłanników od posiadającej te ziemie osobistości.
- Yhm – starzec potwierdził przyjęcie faktu, zaś stajenny mógłby przysiąc, że przez jego twarz przemknęła nutka smutku.
- Stajnia wygląda na nową, jak to możliwe, że była tu rok temu? – najmłodszy z towarzystwa, który nieco wcześniej popisał się wspaniałą sztuczką, zaś teraz pod wpływem przedziwnej mieszanki dumy i alkoholu krążącego w jego żyłach stawał się coraz mniej świadomy otoczenia, bardziej zaś szklanego naczynia. Te zaś zdawało się emanować niemalże boską energią, zapraszając go do siebie na łyka, dwa, czy też kilka litrów. Zarówno starzec jak i długowłosy spojrzeli zdziwieni na swego towarzysza – pytanie wydawało się bowiem nad wyraz trafne. Nie byli przyjaciółmi, po prostu łączył ich wspólny cel, wróg, przekonania i może coś, co dopiero zaczynało być nazywane. Każdy z nich nie odkrywał wszystkich swoich kart przed pozostałymi, zaś miny dwójki wskazywały na to, że sekretem blondyna była jego inteligencja, którą... najwyraźniej posiadał. Dotychczas traktowali go jak osobę której jedynym atutem jest niewyobrażalna zdolność do walki, która nawet w przedziwnym, pełnym osobliwości świecie, wydawała się oderwana od realiów. Jego gra aktorska, bowiem jak inaczej nazwać fakt, że przez blisko dwa lata nie wykazał się niczym poza umiejętnościami bojowymi była co najmniej godna podziwu, ba – nawet za bardzo. Nosząca zielony płaszcz żmija wydawała się być drapieżnikiem, który dla zabawy współpracował z bytami znajdującymi się niżej niż on w łańcuchu pokarmowym. Może i byłaby to prawda, jednak zarówno starzec, jak i długowłosy nie zostawali szczególnie daleko w tyle w większości dziedzin, zaś w kilku zyskiwali wyraźną przewagę.
- A nie mówił nikt o tym? – przemówił ktoś, kogo ubranie wskazywało na profesję pasterza, czy też innego hodowcy zwierząt. Najwyraźniej liczne zagrody były tylko dla niektórych stad, inne zaś wypasały się na pobliskich halach i polanach. - Połowa wioski została przebudowania po tamtych wydarzeniach – dodał po chwili, zaś jego wzrok odszedł nieco dalej, wyobrażając sobie małą górę pieniędzy, którą wydał ten, którego nie można nazywać pozytywnie, lub też neutralnie – posiadacz całej wioski. Zniszczenia, jakich dokonała istota przybierająca kształt konia sprawiły że każdy z mieszkańców stał się dumnym posiadaczem wysokiego długu, a co za tym idzie – był całkowicie oddany swemu władcy. Idealna równowaga – w każdej sytuacji jedni zyskują, by inni mogli tracić. Tam gdzie jest zwycięzca, jest i przegrany.
- Aż tyle? – twarz czarnowłosego przechodziła przez kolejne etapy zbliżenia niczym zbiegające do piwnicy dziecko – zdecydowanie za szybko. Jedyną nadzieją było, że jego dusza nie zaliczy upadku, co nie tyle odbiło by się źle na nim, co na wiosce. - Ten zdrajca, blondas, kiedy się pojawił? – zaskoczenie nagle ustąpiło miejsce widocznej złości. Kimkolwiek był wspomniany wcześniej człowiek, negatywne uczucia w jego kierunku zostały niemalże zmaterializowane pomiędzy trójką. Każdy z nich przygryzł lekko wargę, tak jakby ból nawet w tak małej ilości miał szanse zahamować rozrastającą się w ich ciele złość.
- Faust? – stajenny powrócił wspomnieniami do tego dnia. - Kilka miesięcy. Ale sam działał szybko, nie wiem czy zajęło mu to jeden dzień. – emocje, które towarzyszyły mu gdy tylko wspominał o jakże dziwnym osobniku, zbawcy tej wioski, były całkowicie odmienne od tych należących do przybyszy. Uśmiech, spotęgowany dodatkowo wlanym w jego organizm płynem szczęścia i mocy, zwanym po prostu piwem, wypłynął na jego twarz błyskawicznie. Minęła dopiero chwila nim zdał sobie sprawę z niechęci, jaką trójka obcych najwyraźniej żywiła do tej istoty. Wyraz radości, ucieleśnienie pozytywnych uczuć zniknęło niemal tak szybko jak się pojawiło nie tyle ze wstydu, co po prostu w trosce o własne bezpieczeństwo. Wieśniak mimowolnie spojrzał w stronę dziury w ścianie.
- Co więc stało się z koniem? – Starzec, którego zaszyte oko zaczynało emanować lekko czerwienią, powoli zbliżał się do sedna sprawy. Żaden z mieszkańców na pewno nie wiedział jakimi umiejętnościami posłużył się Faust, czy też co dokładnie zyskał i stracił. Właściwie to był zdziwiony, że wśród tak wielu bajek i plotek znalazł tak dużo czegoś, co można było nazwać prawdą. Cóż, najwyraźniej krótki pokaz siły zaserwowany przez najmłodszego z nich okazał się nad wyraz skuteczny, bowiem mieszkańcy wsi zdawali się znacznie bardziej cenić stan swych czterech, nie zaś pięciu liter. Jedyny, który najwyraźniej przejrzał przez ich małą przygrywkę i jeszcze większą sakiewkę prawdopodobnie właśnie teraz żałował, że uderzenie nie pozbawiło go życia.
- Nie ma. Jakby nigdy nie było. – stajenny zaczynał mówić w nieco inny sposób, tak jakby czerwień która w małym stopniu zmieniła już wcześniej zaburzoną grę świateł, stała się dodatkowym, jakże ważnym czynnikiem. Jego wzrok wyraźnie skierował się na starca, nie był on jednak skupiony na jednym punkcie, raczej rozbiegany. Głowa delikatnie kiwała się to w lewo, to w prawo w rytm ruchów klatki piersiowej celu obserwacji wieśniaka.
 
Zajcu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172