Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-09-2012, 20:00   #41
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Grupa na trakcie.


Gdy uszczuplona o Azara grupa dotarła do rozwidlenia dróg zgodnie z wolą większości, wybrała środkowy trakt. Prowadził on bezpośrednio do Witlover i jeżeli chodziło o bezpieczne ścieżki to był on najkrótszą z dróg. Pogoda dopisywała, nie było nader gorąco ale światło słoneczne przyjemnie grzało w policzki. Drużya nie napotkała też innych bandytów czy olbrzymów tak więc parła naprzód ku celowi swojej podróży, byle jak najszybciej dotrzeć do Góry Tysiąca pytań i znaleźć lekarstwo na dręczącą krainy zarazę.
John miał czas by przekazać Madredowi, którą ścieżką ruszyli oraz też by dowiedzieć się od niego o zdradzie Pozytywki. Wszak wróżka mogła próbować ich podejść, chociaż ze złamaną nogą raczej nie zaatakuje frontalnie tak licznej grupy.
Poszukiwacze przygód szli przed siebie, a odgłosy wydawane przez żołądki świadczyły iż powoli zbliża się pora obiadu. Uszy zaś po za odgłosami natury, zaczęły nagle rejestrować ciche śmiechy, śpiewy oraz dźwięki instrumentów. Czyżby kolejny bandycki obóz, tym razem zupełnie nie spodziewający się nadejścia grupy bohaterów? Dłonie ponownie spoczęły na jelcach mieczy (i prętów) które jeszcze nie zapomniały Samku krwi z poprzedniej potyczce. Wszyscy stawiali kroki ostrożniej, wytężano słuch, gotowano się na najgorsze.
Które na szczęście nie nastało, śmiechy dochodziły bowiem faktycznie z obozu ale wcale nie bandyckiego!


Przy ścieżce stały kupieckie wozy, zaś ich właściciele rozbili obóz na sporej polance którą biegła ta część traktu. Nad ogniskami obracały się pieczone świniaki, alkohol lał się do kufli a ludzie śmiali się i tańczyli, dość sowita uczta jak an byle kupców. Szybko jednak wyjaśniło się czemu podróżnicy pozwolili sobie na taką rozrzutność, odpowiedzi na niezadane pytanie udzielił grupie Grajke siedzący na drzewie, przy wyjściu z lasu na którego skraju teraz podróżni stali.


Białowłosy mężczyzna o dobrodusznej twarzy i ostro zakończonych uszach wskazujących na elfie pochodzenie. Jego strój zdominowany był przez zielony kolor, a palce tańczył po prostej gitarze, zaś jej delikatne dźwięki zwabiały pobliskie żyjątka. Ptaki latały dookoła mężczyzny, a wiewiórka siedziała mu na ramieniu.
- Zdziwieni, że zwykle skąpi kupcy wyprawiają sobie ucztę w środku dnia co? –zagadnął do poszukiwaczy przygód po przyjacielsku. – Mieli to wszystko sprzedać w Cichej mgle… ale miasto zastaliśmy puste, nie było tam żywej duszy niczym w jakichś starych przerażających legendach. Jedyne co widzieliśmy to dziwaczny namiot na środku osady, ale nikt nie miał odwagi doń się zapuścić. Jeżeli chcecie dołączcie do uczty, albo kupcie to czego wam potrzeba. –powiedział i na chwile przestając grać zaczął głaskać rude zwierzątko siedzące na jego ramieniu.

Opuszczona osada, dziwny namiot… czy mogło to mieć jakiś związek z bandytami lub szaleństwem? Przekonać się można było tylko poprzez odwiedzenie wioski, a to był już tylko prywatny wybór członków drużyny.

W obozie Blizny


Kłopoty mnożyły się przez Faustem i jego genialnym planem nadgonienia reszty drużyny. Pierwszym było około trzydziestu niewolników z którymi było trzeba coś zrobić. A że technicznie należeli teraz do Gorta, to blondyn musiał być zdany na decyzję mięśniaka… a te zazwyczaj do najbłyskotliwszych nie należały. Małym pluskiem było to że wśród niewolników był młody chłopak, który okazał się synem starca, tak więc obietnica została spełniona.
Kolejnym problemem okazały się konie, było tu ledwo kilka szkap… a żadna nie była wstanie udźwignąć murzyna. Okazało się bowiem że jego kamienne cechy mają swe odbicie w masie, murzyn był naprawdę ciężkim kamulcem. Oczywiście można było spróbować go namówić by usiadł do wozu który ciągnęły by dwa wierzchowce, ale z drugiej strony nie było by to ani szybkie ani wygodne. No i duma czarnoskórego na pewno by ucierpiała, a Faust wolał by jego twarz nie musiała płacic ceny za urażenie wielkoluda.
Fausteus natomiast z tego co zrozumiał był teraz technicznie rzecz biorąc własnością wielkiego murzyna, który przed chwilą porządnie dołożył hersztowi całej bandy. Jednak, że sztukmistrz nie był głupcem szybko zaczął kojarzyć fakty. Grupa kilku herosów, na trakcie łączącym Witlover z stolicą, zupełnie nie pasująca do siebie trójka. Czy to możliwe że byli herosami którzy mieli uratować świat przed szaleństwem? Jeżeli tak mógł się z nim zgadać, murzyn wyglądał na łatwego do manipulacji zaś pozostała dwójka zdawała się być rozgarnięta. Teraz wszystko było w dłoniach giętkiego języka i dyplomatycznych zagrywek.
- Jeżeli idziecie do Witlover… –zwrócił się nagle jeden bandzior do technokraty. – To najszybciej było by tędy. –mówiąc to wskazał leśną ścieżkę.


Dróżka wyglądała na nieczęsto używaną i kręciła się szybko znikając w głębi lasu.
- Dojdziecie nią do Czarnej Wody, to podobno przeklęte miejsce ale skoro Blizna się go nie bał to chyba wy tez nie powinniście… –stwierdził rabuś po czym dodał. – Ponadto po drodze jest zajazd Madam Roset, gdzie moglibyście spędzić noc. – to mówiąc szturchnął Madreda łokciem w bok wskazując na pół nagie kobiety krążące po obozie. – Te cizie to właśnie stamtąd, Madam prowadzi też burdel na boku dla podróżnych i tych poza prawem. No i zarobić się tam da jeżeli zna się odpowiedniego człowieka, a ja mogę was z nim poznać…

A więc co robić? Jaką ścieżkę wybrać? To zawsze warte zastanowienia sprawy, w życiu jak i w podróży.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 30-09-2012, 20:27   #42
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
~Opowieść o dwóch braciach~

Nemezis, część pierwsza

Tik... tak...
Najdłuższa wskazówka zegara odmierzała kolejne sekundy śledzona beznamiętnym spojrzeniem znudzonego Johna. Powieki ciążyły mu coraz bardziej a prowadzone wokół niego szeptem rozmowy zlewały się w jednolity dźwięk
Tik... tak...
Miarowy dźwięk działał niczym kołysanka i chociaż ze wszystkich sił starał się powstrzymać wyczuwał nieubłagalnie nadciągający sen. Zdawał sobie sprawę że już niedługo będzie potrzebował wszystkich swoich zdolności nie mogąc sobie pozwolić na błędy jednak wrażenie senności było silniejsze od niego
Tik... tak...
Był tak bardzo zmęczony... Już od tak dawna nie miał nawet chwili wolnego, ciągle zajęty pracą w firmie swojego teścia i obowiązkami w domu musiał ograniczyć sen do minimum. Bez przerwy w pośpiechu, nieustannie gdzieś spóźniony miał wrażenie jakby jego jestestwo rozciągało się w czasie do niewiarygodnych rozmiarów jednocześnie stając się coraz cieńsze w każdej chwili grożąc przerwaniem.
Tik... tak...
Wyobrażał sobie że jest daleko stąd, w swoim domu gdzie czeka na niego gorąca kąpiel, kolacja przygotowana przez żonę i długi sen w ciepłej pościeli. A rano być może zdecydują się nie opuszczać łóżka zbyt szybko? W końcu należało mu się wreszcie choć jedno przedpołudnie w którym nie będzie musiał się zrywać przed świtem by zdążyć do pracy tylko po to by spędzić w niej cały dzień aż do późnego wieczora. Jedyną formą oderwania się od pracy były takie właśnie ,,delegacje”...
Tik... tak...
Zastanawiał się jednak co woli... Monotonię pracy w biurze czy właśnie takie zadania dzięki którym jego teść bezwzględnie zdobywał przewagę na wszystkich rynkach na których tylko zdecydował się mieć swój udział. Zdobywanie najtajniejszych nawet danych od konkurencji zanim ci wdrożyli je w życie pozwalało mu zawsze być o krok przed swoimi rywalami. A to, że John musiał narażać się wkradając się do siedzib innych korporacji tak jak teraz nie miało dla niego większego znaczenia
Tik... tak...
Jego żona pewnie znowu się martwi dlaczego jego służbowy wyjazd po raz kolejny się przeciąga. Nie powiedziała mu tego wprost ale podejrzewa że spotyka się z kochanką za jej plecami, koledzy w pracy podejrzewają że korzystając z pozycji pupilka szefa obija się lekceważąc sobie pracę. Jedynie Max i Jacob znali prawdę o tym jak wyglądała ta druga, znacznie trudniejsza praca Johna i chcąc by ją kontynuował musieli zachować to w tajemnicy
Tik... tak...
Choć ze wszystkich sił starał się walczyć z ogarniającą go słabością to jednak musiał jej ulec. Zasnął snem sprawiedliwego nie zdając sobie sprawy, że właśnie w tej chwili do budynku korporacji wkroczył jedyny w pobliżu człowiek zdolny przeciwstawić się jego mocy

***



Nikt nie wiedział jaka jest prawdziwa tożsamość agenta działającego pod pseudonimem Sleuth chociaż wszyscy zdawali sobie sprawę że jest prawdziwym asem zarówno w dziedzinie wywiadu jak i kontrwywiadu. Jego usługi nie były tanie, bowiem do tej pory nigdy nie zawiódł swojego pracodawcy nawet raz, nieodmiennie wykonując swoje zadania sprawnie i dyskretnie niezależnie od tego czy przyszło mu kogoś szpiegować czy też szpiegowaniu przeciwdziałać. Tym razem jednak zadanie wydawało się wyjątkowo trudne, z tego co wiedział jego przeciwnikiem miał być niesamowicie przebiegły i władający potężną magią wywiadowca o którym jedyną informacją było że w swojej branży posługiwał się pseudonimem N.N. Do tej pory N.N. zawsze uderzał niespodziewanie nie pozostawiając po sobie żadnych śladów przez co równie dobrze mógł nie istnieć a jedynie stanowić plotkę kierującą podejrzenia na fałszywe tory. Z tego powodu wiadomość że wreszcie udało się ustalić nie tylko jego następny cel ale również datę ataku brzmiała co najmniej dziwnie, ważne jednak że zapłata i obiecana premia były kuszące a na dodatek być może przyjdzie mu wreszcie zmierzyć się z godnym przeciwnikiem

Od razu po wejściu do budynku korporacji skierował się do działu księgowości, jeśli miał słuszność było to pierwsze miejsce w którym powinien pojawić się intruz. Znał dokładny rozkład dnia w tej firmie i zdawał sobie sprawę że N.N. także musiał go znać i kierować się nim w swoim planie. Szef miał pojawić się równo za piętnaście minut i od razu skierować się do swojego gabinetu, a skoro tylko on wiedział gdzie znajduje się sejf w którym ukryta jest dokumentacja szpieg nie mógł rozpocząć swojego ataku wcześniej. Gdyby to Sleuth miał za zadanie zdobyć informacje zacząłby działać dokładnie w tym momencie, a skoro był w tym fachu najlepszy to zapewne N.N również postąpi w ten sam sposób. W księgowości pracowali pilnie, widać było że zależy im na tej pracy która mimo że wyglądała na ciężką pozwalała im utrzymywać rodziny. Sleuth uśmiechnął się pod nosem, żaden z nich nie zdawał sobie bowiem sprawy że ich spokojna egzystencja jest właśnie zagrożona a on sam jest jedynym człowiekiem który stoi pomiędzy nimi i niewypowiedzianym niebezpieczeństwem. Z pewnym rozrzewnieniem zobaczył nawet że jeden z pracowników najwyraźniej zmęczony zasnął przy biurku... Dzięki temu że właśnie dziś powstrzyma tego odrażającego szpiega tacy właśnie ludzie będą mogli spać spokojnie. Otworzył więc swój umysł by wychwycić myśli wszystkich w pobliżu wiedząc że jeśli znajduje się tu ktoś obcy zaraz sam się zdradzi. Wyczuł echo siedmiu umysłów czyli dokładnie tyle ile osób było w pobliżu, zatem nikt niewidzialny nie przebywał w okolicy. Nawet gdyby doskonale potrafił maskować swój umysł Sleuth jako potężny mag umysłu zauważyłby przynajmniej echo jednej nadprogramowej obecności. Zwiększył zatem czułość swojego czaru, myśli wszystkich urzędników płynęły jednak spokojnie w tematach ich pracy, nawet ten śpiący osobnik dręczony był przez koszmary związane z robotą papierkową. Przez chwilę zastanawiał się czy go nie obudzić jednak przewijajace się w sennych myślach zmęczenie i obietnica wieczornego wyjścia z żoną powstrzymały go - niech sobie biedaczek trochę odeśpi.

Wyglądało na to, że jeśli faktycznie N.N zamierzał uderzyć to zdał sobie sprawę z obecności Sleutha i wycofał się zanim ten zaczął skanowanie. Walka zatem zapowiadała się na dużo trudniejszą niż z początku zakładał...

***

John obudził się gdy poczuł ucisk na swoim ramieniu. Otwarł oczy i ujrzał stojącego nad sobą potężnie zbudowanego mężczyznę na którego skroni pulsowała w tej chwili ciemnofioletowa żyła. Ceglasty rumieniec na policzkach i nieco wytrzeszczone oczy świadczyły o palącej go wściekłości, którą potwierdził wrzask którym przywitał Johna. Odwracając nieco twarz przed lecącymi na nią kropelkami śliny musiał wysłuchać parominutowej tyrady na temat spania w pracy, lekceważenia sobie obowiązków, bycia darmozjadem oraz cięć w budżecie przez które pojawia się konieczność zwolnienia części pracowników. Opieprz został zakończony poleceniem stawienia się za dziesięć minut w gabinecie gdzie odbędą poważną rozmowę o poprawnym podejściu do pracy którą ma tylko dzięki jego łasce. W pierwszej chwili John był zbyt zaspany by zrozumieć że właśnie nadarzyła się idealna wręcz okazja by nie budząc podejrzeń dostać się do gabinetu. Przecierając oczy i ziewając zataczał się próbując jakimś cudem zapanować nad drżeniem nóg dopóki ktoś litościwy nie podał mu parującego kubka z kawą, rozpoznając w Johnie jednego z pracowników biurowych. Dopiero porządna dawka kofeiny zdołała wyrwać go z odrętwienia i pozwoliła ponownie skoncentrować się na zadaniu, zdecydowanym krokiem ruszył więc do gabinetu dyrektora. Asystentka widząc go zawahała się w pierwszej chwili, jednak zdecydowany krok i pewny siebie uśmiech rozwiały resztki wątpliwości jakie pojawiły się w jej poddanym wpływowi mocy anonima umyśle. Z nieodłącznym, czysto zawodowym uśmiechem na twarzy wpuściła Johna do środka i poinformowała że dyrektor za moment powinien się zjawić. Gdy tylko drzwi gabinetu zamknęły się John ruszył na poszukiwania sejfu w którym powinna znajdować się dokumentacja doskonale zdając sobie sprawę jak niewiele ma na to czasu. Na całe szczęście nie musiał się zbytnio tym szukaniem trudzić, najwyraźniej dyrektor tej korporacji był całkowicie pozbawiony wyobraźni i umieścił swoją skrytkę w najbardziej oczywistym miejscu - za obrazem wiszącym idealnie na wprost biurka. Tak łatwe odnalezienie sejfu wprawiło Johna w dobry nastrój, nie przewidział jednak że sejf wyposażony będzie nie tylko w zamek szyfrowy możliwy do złamania ale także w sprytnie umieszczone zaklęcie które rozpoznawało kto próbuje go otworzyć. W normalnych warunkach byłby ostrożniejszy jednak łatwość dostania się do gabinetu i umiejscowienie sejfu sprawiły że stał się zbyt pewny siebie, ledwie zaczął majstrować przy zamku gdy w całym kompleksie rozległ się dźwięk alarmu. Wyglądało na to, że tym razem jego misja będzie nieporównywalnie trudniejsza niż dotychczasowe...

Drzwi gabinetu otwarły się z hukiem wpuszczając Sleutha i dyrektora do środka. Alarm wciąż wył, jednak nic z wyposażenia nie wyglądało na naruszone w jakikolwiek sposób, nawet obraz za którym ukryty był sejf wisiał na swoim miejscu. Po jego zdjęciu okazało się że skrytka wciąż jest zamknięta, jednak gdy tylko dyrektor otwarł ją zawył ze zgrozy - cała dokumentacja dotycząca nadchodzącego sezonu zniknęła. Ktoś włamał się do sejfu nie niwelując nawet chroniących go zaklęć i tak po prostu zabrał całą jego zawartość a w tej właśnie chwili najprawdopodobniej znajdował się już poza budynkiem korporacji gdzie szanse jego wytropienia wynosiły niemalże zero. Dyrektor spojrzał na zatrudnionego przez siebie kontrwywiadowcę chcąc wygarnąć mu co myśli o skuteczności jego działań, zamarł jednak widząc że Sleuth uśmiechnął się triumfalnie

***

To był dowód! Teraz mógł mieć pewność że faktycznie N.N. znajdował się w tym właśnie budynku, tylko on bowiem mógł ominąć tak skomplikowane zabezpieczenia w rekordowo krótkim czasie. Nie na darmo zatem Sleuth przygotowywał się do tej misji tak skrupulatnie zabezpieczając cały budynek swoją magią, teraz pojedynczym słowem rozkazu aktywował rozstawione wcześniej zaklęcia odcinając wszystkich znajdujących się w środku od zewnętrznego świata. W tej chwili cały obszar biurowca stał się zamkniętą areną na której przyjdzie mu stoczyć bitwę z legendarnym szpiegiem. Położy na szalę cały swój intelekt przeciwko przebiegłości N.N. by raz na zawsze udowodnić który z nich jest najlepszy. Nie trudził się nawet przepytywaniem sekretarki o to czy widziała potencjalnego włamywacza, tak wytrawny wywiadowca jak jego arcywróg na pewno wykorzystał biedną kobietę by podsunąć mu fałszywy trop.

Tym razem tajemniczy anonim nie zdoła mu się wymknąć. Nawet jeśli blokada którą obłożył budynek nie zatrzyma go na zawsze to przynajmniej spowolni dając Sleuthowi wystarczająco dużo czasu by swoją magią umysłu zdołał zniszczyć kamuflaż szpiega i odzyskał skradzione dokumenty raz na zawsze kładąc kres legendzie nieuchwytnego włamywacza



- Przygotuj się N.N, bo właśnie dzisiaj nastał dzień twojej klęski
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 05-10-2012, 14:07   #43
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
O gustach i guścikach

Po rozmowie z bardem Shiba nie hamował się i postanowił poużywać nieco biesiady.
Ostatniej nocy stawiał na abstynencję z powodu ogólnego pijaństwa całej reszty toteż tym razem miał swoiste uczucie, że to jego pora schlać się w trupa!
Zresztą, to nie było takie istotne. Jeszcze bardziej cieszyła go możliwość obejrzenia nowych potraw i sposobu ich przygotowania.
Do tej pory mało wiedział o przygotowaniu zwierząt z kontynentu i właściwie nawet ostatni posiłek robił na podstawie instynktu i znanych mu podobnych recept.
Teraz jednak siedział przy ogniu, panie zmęczone jego komplementami i bezczelnymi uwagami gdzieś sobie poszły a ludzie odpowiedzialni za robienie jedzenia nawet nie chcieli z nim dyskutować (w końcu i tak nic rano nie będzie pamiętał. A gdyby miał zrozumieć to i tłumaczenie podchmielonemu dziwadłu z nikąd byłoby dosyć dokuczliwe.)
Rycerz odpoczywał przy kuflu piwa, oparty o własny oręż. Mocno zamyślony patrzył na swoje odbicie w trunku. Z jego hełmu dobiegło głośnie westchnięcie, po czym upił nieco z kufla.
- Coś ty taki podłamany? - spytał niebieskoskóry spoglądając na Calamity. - Jadło jest wspaniałe, a kobiety jeszcze piękniejsze! Wpadliśmy prosto na biesiadę miłości! Po cholerę się smucić?
Jednoręki zawiesił na nim wzrok w sposób ciężki do zinterpretowania. Teoretycznie mógł próbować przejrzeć przez rycerza na wylot, czy też zbadać jego myśli. Z drugiej strony rozmazane oczy wydawały się patrzeć tak naprawdę zupełnie gdzie indziej.
- Nawet jedna ładna jest za tobą.
Calamity uniósł wzrok na niebieskoskórego, przekrzywił nieco głowę w bok i przemówił.
- Zawsze...tak wyglądam... “podłamany”... jak to... określiłeś... - Po tych słowach odwrócił się przez ramię. Rzeczywiście było tu mnóstwo pięknych niewiast, ale co z tego? Ale przynajmniej mógł się napić piwa, co też znacznie umilało odpoczynek.
Shiba podrapał się w tył głowy
- Ah, taka postawa życiowa. Rozumiem. Logiczne, raczej. - nie rozumiał. Właściwie, po chwili odechciało mu się to ukrywać. - A w sumie to czemu? Za dużo się garbiłeś czy coś?
Po tym pytaniu ponownie wlał w siebie trunek a jego wzrok cały czas błądził za paniami. No, przynajmniej nie dziurawił nim rycerza.
- Kobiety z kontynentu są genialne. - skomentował
Rycerz nie był zaskoczony tym pytaniem, i miał zamiar odpowiedzieć najszerzej jak potrafił.
- Moje ciało... jest niemal zniszczone... taki jestem... odkąd pamiętam... - rzekł, po czy dodał:
- Tak... to jedne z przyjemniejszych...dla oka... rzeczy tutaj - kończąc zdanie upił nieco trunku.
- Oh? - skomentował Shiba.
Chłopak zdecydowanie nie wiedział, co dopowiedzieć, więc postanowił zmienić temat.
- Zdecydowanie! Ej, w jakich gustujesz? - dopytał wykonując zamaszysty gest ręką.
- Z dużym rozmiarem? Chudawe? Oh! Te uszate wyglądają zabawnie - koniec wypowiedzi najpewniej dotyczył elfek. Jakkolwiek jednak Shiba nie miał pojęcia, że jest to rasa odmienna od ludzkiej.
- Chodzi ci... o Elfki... - Rzekł rycerz, po czym dopowiedział: - Te miłe... dla mnie... przedewszystkim... - Odpowiedział Calamity na pytanie o guście. Niosący rozpacz był raczej ciężkim rozmówcą, co nie zmienia faktu, że bardzo cieszą go takie pogawędki. Choć w żaden sposób tego nie ukazuje.
- Po prostu miłe z charakteru? - trochę zdziwił się niebieskoskóry. Fakt, dla niego brzmiało to jako dosyć niskie wymaganie.
- A co sądzisz o tych w drużynie? Ta jedna nas, co prawda zdradziła - chłopak zrobił przerwę, aby łyknąć nieco płynu z kufla. -No ale mamy jeszcze Hanę i tą taką...Co ją zawiesiło w skoku...A, właśnie, lewituje!
- Zdrajczyni... zgładzę jak... tylko ją... ujrzę... Hana jest... dobrą osobą... A co do... Lirati... nie jestem... pewny... - Zbrojny dwoma haustami opróżnił kufel i ciężko oparł się o wbity w ziemię miecz.
- Shiba... jak jest... u ciebie... w domu? - Zapytał chcąc zaspokoić ciekawość.
- Hmm... - zamyślił się. - Nie tyle na odwrót, co inaczej. Kobiety chodzą półnagie, śmiejąc się z podróżnych nieprzygotowanych do naszego zlodowaciałego klimatu. Dziewczyny często są agresywne...Przynajmniej z moich doświadczeń. Valahia nie ma pięknych kobiet, przynajmniej z punktu widzenia osoby, która stamtąd pochodzi. Ale możesz wpaść. - zachęcił.
- Nie wiem... czy będę... miał okazję... lecz... chętnie zobaczyłbym... inny kontyne... - Rycerz jakby zaciął się na chwilę. - Jak to... pół nagie... nie przystoi... damom... - Przekrzywił głowę w charakterystyczny dla siebie sposób.
Shiba wyszczerzył nieco zęby.
- Widzisz, cecha rasowa. Mi u was wiecznie gorąco, ty u nas byś musiał zdjąć zbroję. No chyba, że zamarznięta by ci nie przeszkadzała w poruszaniu. Nie mówiąc, że ubranie blokuje dostęp do słońca. - tutaj shiba spojrzał na owy owal światła i syknął. - Ajaja, moje oczy. Chyba uraziłem boginię słońca patrząc w jej blask! Nieważne. - przelał jeszcze więcej trunku do gardła po czym ponownie podjął.
- Eto...Jak świeci mocno to ciężej nas zranić. Więc tak trochę ubrania przeszkadzają.
- W pełnym... słońcu masz przewagę... - Trafnie i równie błyskotliwie zauważył Calamity. Chciał od pewnego czasu o coś zapytać Shibę, jednak ktoś do nich dołączył...

Do dwójki poszukiwaczy przysiadł się niespodziewanie elfi grajek obejmując Shibe ramieniem, za szyję i dolewając mu trunku. - Czyli nie jesteś stąd co? Dziwne, że pracujesz jako archiwista w królestwie, myślałem że ufają tylko lokalnym urzędasom. -stwierdził z uśmiechem a kufel niebieskoskórego zachlupotał radośnie.
- Szaleństwo jest zagrożeniem dla...obszaru ogólnego...znaczy, świata. - zacisnął lekko zęby czując że ciężko będzie mu kłamać w tym stanie. - Ja pracuję dla Valahii. My też jesteśmy zainteresowani tym, co nam grozi. - o dziwo wymówka brzmiała mimo wszystko całkiem logicznie.
- To ma sens... -stwierdził elf drapiąc się po brodzie.- A Ten rycerz to też kronikarz, albo tamta laleczka? -wskazał po kolei Calamitiego i Lirati nie przejmując się w ogóle tym, że zbrojny siedzi tak blisko, jak gdyby w ogóle nie istniał.- No i jeżeli tak to czemu łazicie taką grupą, nie sensowniej było by rozesłać takich jak wy po obszarze całego królestwa? -dopytywał się bard.
- Jestem... przybocznym... strażnikiem... panienki... - Calamity także posilił się o blef. - A skoro... jest w grupie... to mym... zadaniem jest... ochraniać grupę... - dodał po chwili.
- Idziemy w tłum szaleńców! Toć bez obstawy głupota! - stwierdził Shiba podnosząc lekko głos. -Jeszcze tylko tamten zwykły urzęduje.
- I macie już jakieś wnioski jak tam dokumentacja się ma? -zalewał cudzoziemca pytaniami młody grajek.
- Etoo...wniosek pierwszy: kobiety są piękne! Wniosek drugi: Piwo też jest dobre. - po tych słowach chętnie wlał do gardła jeszcze trochę złotego trunku. I tak już mu nic nie pomoże pozbyć się tej wścibskiej hieny, więc mógł i pić dalej.
- Co mamy pisać jak my szaleństwa nie widzielim jeszcze...Sam żeś mówił...Za witlover dopiero. - oparł głowę na elfie. Chciał to zrobić na drugiej ręce, ale zapomniał, że ma tylko jedną.
Dzierżyciel rozpaczy spoglądał na ciekawskiego elfa. Nie był pewny czy to była właśnie ciekawość, czy też może próba wyciągnięcia jakiś informacji na temat ich wyprawy. Rycerz po chwili pokręcił głową zrezygnowany, uświadamiając sobie że podchodzi to pod paranoję. Jego zbrojna dłoń chwyciła za beczułkę i dolała piwa do pustego od dłuższej chwili kufla.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 05-10-2012, 18:44   #44
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
~Odpoczynek? Na co to komu?~
Na konia z okrzykiem "uraaa!"

Shiba uważnie przyglądał się balandze. W końcu spojrzał na mapę i nieco się zdziwił.
- Dziękujemy za informacje. - powiedział schodząc a może raczej zeskakując z konia.
- Zgaduję, że jedzenie jest podgniłe i niesmaczne bez pomocy trunku? - spytał spokojnym tonem. - Jesteście kupcami więc przejedzenie własnego zarobku nie jest dla was aż tak rozsądne. Gdyby pożywienie było dobre moglibyście je zakonserwować na te półtora tygodnia drogi do Witlover... - tutaj lekko się zastanowił. - Chyba że o Witlover czegoś nam nie wiadomo? Stoi coś na drodze, a może samo miasto spotkał jakiś problem?
Owszem zawsze mogło się okazać, że handlowcy po prostu mieli ochotę walnąć to wszystko w diabły z irytacji, więc rozpalili ogniska. Pytać chyba jednak nie zaszkodzi?
Niebieskoskórego nie bardzo przejęła informacja o namiocie w opuszczonej wsi. Najpewniej jakiś strażnik zwariował, wyciął wszystkich w pień i zaczął robić ołtarz z czaszek swoim bogom. Najrozsądniej było po prostu wbić w drogę tabliczkę z ostrzeżeniem i kontynuować podróż.
- Po prostu większość z naszych towarów to były żywe tusze...a nie mamy już dla nich żywności na powrót. -odparł z rozbawieniem bard. - Witlover to miasto jak miasto, aktualnie można powiedzieć że wyznacza granicę szaleństwa.
- Elfie... powiedz mi... więcej o tym... namiocie...- Wypalił nagle rycerz, stawiając kilka kroków w stronę barda. Jakby cała ta libacja przestała mieć znaczenie, jeżeli było tam coś co krzywdziło niewinnych, a zapewne było, to Calamity na pewno się tam wybierze, choćby miał iść sam.
- Z chęcią coś zjemy, skoro los daje. Możliwe nawet że spędzimy z wami noc, jeżeli to nikomu nie przeszkadza? - spytał - Dopiero co wpadliśmy na bandycką blokadę drogi więc jesteśmy nieco zmęczeni.
Po tych słowach spojrzał też spokojnie na Calamity.
- Jeżeli będziemy latać za każdym szaleńcem wyprawa zmieni się w krucjatę - stwierdził. - Trzeba oznakować drogę jako zagrożenie i ją pominąć. Ta wieś co około dwóch dni drogi stąd.
- Kolorowy namiot, wyglądał jak ten w którym występują cyrkowcy. -rzekł spokojnie trubadur po czym przeniósł zaciekawione spojrzenie na Shibę. - O jakiej to misji mówisz Paniczu?
- Wyprawie - poprawił elfa. - Chcemy udokumentować zniszczenia jakie czyni szaleństwo. - skłamał spokojnie. - Pracujemy w archiwach. - Zszedł krok na bok aby pokazać elfu Johna, jako swoisty sugestywny argument.
“Cyrkowy namiot” Powtórzył w myślach zbrojny. W jego bestiariuszu brakowało właśnie krwiożerczych klaunów. Ale jak to Shiba powiedział, wioska jest dwa dni drogi. A to mogłoby zająć zbyt dużo czasu. Chyba, że byłoby to jakoś po drodze.
- Czy ta.. wioska jest... po drodze do... Witlover... - zapytał więc.
- Nie.-odparł krótko grajek. - Wioska jest na uboczu, ot mała mieścina w lesie, spokojne miejsce, a raczej było spokojne póki wszyscy mieszkańcy nie wyparowali. Teraz jest diabelnie spokojne. -zaśmiał się długouchy.
- Czyli nie wiadomo czy coś jest w środku? - zapytała a jej oczy błysnęły. Najwyraźniej zainteresowało ją to bardziej niż możliwość uczestniczenia w biesiadzie.
- Jak mówiłem nikt z nas nie miał odwagi zajrzeć do środka. -odparł bard spokojnie.
- Dajcie spokój, nadłożymy drogi i znajdziemy pusty namiot z jakimiś palnymi zwłokami albo innym bezużytecznym obrazem. Nawet nie wiadomo czy to miejsce będzie szalone. Nie mówimy o namiocie z złota albo zamieszkanym przez szamana. Mówimy o przypadkowym namiocie w przypadkowym pustym mieście.
Oparł rękę na biodrze patrząc na rycerza oraz Hanę.
- Chce tam jechać. Moge wyruszyć choćby i teraz. - stwierdziła twardo Hana, wbijając wzrok w osobnika o niebieskiej skórze. Jej fiołkowe oczy jasno pokazywały, że odpuścić zamiaru nie ma. Bo kto by odpuścił możliwość niewidzenia Fausta jeszcze dłużej? Właśnie.
- Powiedzcie mi jedynie w jaką stronę jechać. - dodała po chwili.
- Tak jest, rozważymy wyprawę! - zmienił nagle zdanie Shiba. Po chwili jednak dodał. - Ale proponowałbym poczekać do jutra. Dużo czasu straciliśmy przez bandytów, niedługo zacznie zachodzić słońce. Nie ma sensu iść w nieznane, jeżeli na miejscu bylibyśmy w środku nocy. Natrafiliśmy na festyn, korzystajmy z przychylności losu. - jego propozycja była dosyć racjonalna i miał szczerą nadzieję że bez obrazy Hana zgodzi się na jego propozycje...Albo jutro będzie miała kaca i w ogóle zrezygnuje z opuszczania traktu.
- Ciesze się... - wypowiedział smętnie rycerz, choć wcale to nie był sarkazm. Naprawdę chciał się tam udać, aby zbadać i wyeliminować przyczynę znikających mieszczan.
- Wolałabym wyruszyć już teraz. Najwyżej mnie... - Hana zamilkła na chwilę. Cóż, nie jest łatwo dogonić konnego, samemu konia nie mając.
- Cóż, jakoś sobie poradzicie, jestem pewna. - stwierdziła w końcu, uśmiechając się przy tym lekko, wręcz prosząco.
Zbrojny zastanawiał się co skłania Hanę, do udania się tam i to jak najprędzej. Niemniej podziwiał jej zapał.
- Przegonie... konia... ale nie... na długo... - powiedział rycerz gładząc się po tyle hełmu. Może ktoś stąd pożyczyłby konia? Choć przy masie zbrojnego to może być mały problem.
- Co nagle to po diable – wstrzymał ją Shiba – Zostań chociaż i coś zjedz. Lepiej. Zjedzcie coś i wypijcie i wyruszcie razem – spojrzał na tutaj na Calamity. – Konie i tak muszą odpocząć. Jak ruszycie przodem na piechotę będę mógł was dogonić z Johnem o ile wyruszymy z samego rana, a przy okazji wierzchowce będą wypoczęte. Jeżeli pójdziecie w parze to nic wam nie grozi
Niebieskoskóry miał nadzieję że przemówi do rozsądku Hanie. Ah, jakaż to była dla niego bitwa! Z jednej strony życzenie panienki o podróż z drugiej jego osobiste zmęczenie, nadchodząca noc i zmęczone zwierzęta. Czuł się źle że nie mógł porzucić swojej logiki do stopniu w którym całkowicie zignorowałby imprezę handlowców.
- Chce jechać. - odparła twardo Hana, jak to kobieta, mając za nic wszystkie niepasujące jej argumenty.
- Podziwiam... twój zapał... - Stwierdził krótko rycerz. Nadal rozmyślając nad tym jak niby miałby dotrzymać kroku Hanie i jej wierzchowca.
- Nie będę cię zatrzymywał, nie jest to w mojej mocy. – stwierdził spokojnie Shiba widząc że Hany nie obchodzą zbytnio logiczne argumenty. Ciekawe w sumie co ją do tego kusi? Chce zrabować puste miasto czy co za cholera? – Cóż, ja zostaję do rana. Mam za dużo powodów. – spojrzał na swojego wierzchowca po czym obejrzał się na jedzenie kupców.
- Dbaj o siebie. Najprawdopodobniej wyruszę za tobą z rana. Jeżeli nie, to spotkamy się w Witlover. Niech każdy decyduje za siebie, jest nas za mało aby jedna osoba miała decydować za wszystkich. – po tych słowach westchnął kończąc wypowiedź.
W tej sytuacji John miał dylemat. Z jednej strony jako mężczyzna źle czułby się pozwalając Hanie jechać samej, zwłaszcza że nie tak dawno obiecywał jej że w razie kłopotów przyjdzie jej z pomocą. Jednak widząc jak szybko była w stanie poradzić sobie z bandytami wątpił by cokolwiek co stanie jej na drodze mogło stanowić dla dziewczyny zagrożenie - a jeśli tak się stanie to John raczej nie zda się na wiele. Zmiana celu więzi telepatycznej na dziewczynę rozwiałaby kontakt z Mardredem, przez co dwie grupy straciłyby kontakt. Nie pozostawało mu zatem nic innego jak osobiście wyruszyć z Haną, co oznaczało świadome wpakowanie się w kłopoty których ze wszystkich sił starał się unikać...
- Zaczekaj chwilę, pojadę z tobą tylko spróbuję wynająć lub odkupić od tych ludzi jakiegoś konia
- Nie musisz mi mówić, abym dbała o siebie. Zawsze to robię. - stwierdziła Hana z lekkim, niemalże słodkim uśmieszkiem, który błyskawicznie wymalował się na jej twarzy.
Po deklaracji Johna, przeniosła wzrok na niego z lekkim zdziwieniem. Nie spodziewała się tego, że prawdopodobnie najmniej wartościowy członek drużyny pod względem wartości bojowych postanowi z nią jechać.
- Myślę, że tyle mogę poczekać. - oznajmiła po chwili udawanego zastanowienia.
- Ja też... popytam... - Dodał Calamity, mając na myśli jakiegoś bardzo silnego konia. Miał też nadzieję, że reszta pieniędzy jaka mu się ostała przyda się w tym momencie.
 
Elas jest offline  
Stary 05-10-2012, 21:15   #45
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Slaves and orphans

- Hej, zbierzcie ich tutaj! - wołał murzyn, wydając rozkazy bandytom, którzy technicznie nie byli jego podwładnymi, ale mimo to chyba żaden nie miał ochoty się mu sprzeciwiać, przynajmniej dopóki nie znajdą sobie jakiegoś silniejszego szefa.
Gort wymachując wielkimi łapskami wskazał miejsce pośrodku drewnianej twierdzy, gdzie bandyci posłusznie zebrali wszystkich należących teraz do niego niewolników. Większość z nich nie wyróżniała się niczym szczególnym - ot, wygłodzone chucherka nadające się co najwyżej do jakichś lekkich prac i niczego więcej. Kilku wszakże nieco lepiej zbudowanych i umięśnionych mężczyzn (w tym także Fateus) wydało mu się godnych uwagi i tych oddzielił od pozostałych, po czym wygłosił swą pierwszą deklarację jako pan:
- Słuchajta słabeusze! - zawołał do liczniejszej grupy. - Od teraz jesteście wolnymi ludźmi! Możecie iść gdzie chcecie, robić co chcecie i gówno mnie to obchodzi! Macie tylko jeden warunek! Każdemu kto was zapyta opowiedzcie jak Czarnoskóry Gort obił mordę... temu no...
"Bliźnie" - szepnął mu do ucha jeden z bandytów.
- Ta, temu dupkowi, Bliźnie!! A teraz wynoście się stąd i nie zapomnijcie komu zawdzięczacie swoją wolność! A wy rozkujcie ich i nie ważcie się ich ścigać! - ostatnie zdanie wielkolud skierował do banitów.
Faust tylko rozejrzał się po zgromadzonych, dając się pławić w sukcesie czarnoskóremu - zasłużył. W tłumie znalazł syna skąpego starca, który przypłacił zarówno jego grzechy, jak i brak pomyślunku czarnoskórego swoją przyszłością. Było to śmieszne, lecz w obecnej sytuacji “ratunek”, zwany również wyzwoleniem był najgorszym co mogło mu się zdarzyć. Spojrzał na niego, oraz dodał mu otuchy uśmiechem. Najpierw uczciwie zabito jego rodzinę, a teraz... jeszcze ktoś go wyzwala. Świat oszalał.
Nastepnie zaś Gort zwrócił się do pozostałych niewolników.
- Wy natomiast dostąpicie wielkiego zaszczytu i niepowtarzalnej okazji dołączenia do załogi Piratów Czarnoskórego! - wrzasnął z szerokim uśmiechem, licząc iż niewolnicy go odwzajemnią. - Będziecie grabić, gwałcić, plądrować, pić i bawić się ile tylko wasze zaplute dusze i miękkie fujary zapragną! Ale to oczywiście po tym jak wrócimy na nasz statek, bo teraz waszym pierwszym zadaniem będzie pomoc w misji na którą wysłał mnie ten w dupę chędożony psi syn, król! - Gort jednym kopnięciem rozwalił leżącą nieopodal beczkę, pokazując jak bardzo jest z tego faktu niezadowolony, po czym kontynuował:
- Ale jeśli szczacie w gacie na myśl o przygodzie i wolicie jak zwykłe panienki uciec gdzie pieprz rośnie i motylki ćwierkają, to nie będę was zatrzymywał! - oznajmił, spluwając jednocześnie na ziemię. - Tylko najpierw ażebyście nieco zmężnieli dostaniecie ode mnie “delikatnego” kuksańca w mordę i pożegnalnego kopa w dupę! Czy wszystko zrozumieli!?
Murzyn popatrzył po kolei w oczy każdemu ze swych tymczasowych niewolników.
- No to decydować mi tu zaraz!! Kto woli dawać łupnie, a kto dostawać!? - Gort podchodził kolejno do każdego z mężczyzn, zrywając mu gołymi rękami łańcuchy i czekając na jego odpowiedź.
- Bierzcie pod uwagę to, że Gort pokonał bliznę. - Faust bez przekonania, tak jakby nieszczególnie zależało mu na losie odważnych, czy też głupich na tyle by przyłączyć się do czarnoskórego pirata. - Brutalną siłą. - kolejne dwa słowa powiedział wyraźnie rozbawiony, tak jakby wygląd pojedynku całkowicie zaprzeczał temu, co on uważał za potęgę.
- Kuksaniec może zaboleć - dodał na koniec, by po chwili odwrócić się w kierunku technokraty, którego nie tyle lekko zniszczony strój, co nieco mniej szczęśliwy, czy też wrogi w stosunku do blondyna nastrój był intrygujący.
Fateus przyglądał się olbrzymiemu Gortowi z ironicznym uśmieszkiem, czającym się gdzieś w kąciku ust. Nie widział potrzeby się odzywania, bo zamiast tego potrzebował odnaleźć kapelusz. Bez niego czuł się jak bez ręki. Poinformował jedynie bohaterów o możliwościach jakie przed nimi były i zdecydował się... milczeć. Udawanie jednego z “rekrutów” Gorta i zwykłego nierozgarniętego mięśniaka wydawało się mu sensowną strategią na chwilę obecną.
Po co wszak się narażać i odzywać bez potrzeby?
-To ja chyba wolę zadawać... te łupnie.- stwierdził z przekonaniem w głosie sztukmistrz pocierając kciukiem brodę.
Przez tłum więźniów przebiegł szmer, widać było że kilku chętnych jest się zaciągnąć, większość jednak nie była tak ochocza. Po chwili poza Fateusem jeszcze trzech osiłków wystąpiło by zaciągnąć się do rozdawania kopniaków, reszta zaś została z tyłu argumentując się tym iż chcą wracać do rodzin i swoich miast.
- A o jakiej misji mowa? -zapytał jeden z trzech mięśniaków.
- Coś znacznie większego niż banda takich łachmytów jak wy mogła sobie kiedykolwiek wyobrazić! - zakrzyknął wesoło murzyn. - Szczegóły wyłożę wam później, a tera wy czterej ruszajcie dupy do tutejszej ładowni i wybierajta sobie co chcecie do ubrania i do bitki!
Wielkolud klepnął lekko w plecy jednego z młodszych bandytów, którego kolana aż ugięły się pod ciężarem kamiennej ręki. Zapewne Gort pod pojęciem "ładowni" miał na myśli skład zapasów i zbrojownię bandytów.
- A ty pokażesz im drogę! - nakazał banicie władczo. - I nie zapomnij dać im też jakiegoś żarcia na drogę! Nie mogę pozwolić żeby moi kamraci przymierali głodem!
Po tym zaś Gort tak jak obiecał, zajął się rozdawaniem łupniów i pożegnalnych kopów w dupę. Nie mógł pozwolić żeby przyszłe legendy o nim mówiły, że był miękki, ani też że nie dotrzymywał słowa, więc nikomu nie dawał taryfy ulgowej. Aczkolwiek gdy już się ze swym zadaniem uporał i wszyscy niewolnicy byli oficjalnie wolni, postanowił zrobić coś jeszcze dla chłopca któremu dopiero co zwrócił wolność. Odszukał go więc w grupie niewolników opuszczających obóz i ukradkiem zaczepił.
- Hej, młody! - zawołał podchodząc do chłopaka. - Mam coś dla ciebie jeśli tylko powiesz mi jak masz na imię!
- Jestem Malkolm duży groźny piracie. -odparł chłopczyk z typowa dla małych dzieci naiwnością która pokonuje trwogę i tworzy z niej ciekawość.
- Więc zapytam cię o coś jeszcze: Czy marzyłeś może kiedyś żeby zostać takim silnym i groźnym piratem jak ja? - zapytał wielkolud uśmiechając się przyjaźnie.
- Tata zawsze mówił że nie wolno się bić. -stwierdził dzieciak przytakując sobie głową.
- A myślisz że twój tata chciałby żebyś był do końca życia niewolnikiem? Gdybym nie bił się z Blizną, tak właśnie byś skończył. Jak widzisz siła czasem się przydaje! Iwabababa! - murzyn zaśmiał się w swój nietypowy sposób, zakładając ręce pod boki.
- Ale powiedziałeś mi jak się nazywasz, więc i tak coś ode mnie dostaniesz. Popatrz tylko!
Gort w końcu przestał się śmiać i złożył razem obie dłonie, tak jakby coś w nich ściskał. Napiął mocno mięśnie i przez moment wytężył wszystkie siły, by po chwili zrobić minę jaką się robi po zrobieniu naprawdę wielkiego klocka, zaś gdy otworzył wielkie dłonie połyskiwało w nich coś zielonego. Był to szmaragdowy klejnot wielkości kciuka. Po chwili zaś murzyn złożył go na dłoniach Malkolma, a po bliższym przyjrzeniu okazało się iż był on w kształcie zaciśniętej pięści, a na jego spodzie wyryte było koślawym pismem "Dla Malkolma".
- To dla ciebie. Jeśli chcesz możesz go sprzedać w najbliższym mieście. Pewnie dasz radę za to wyżyć przynajmniej kilkanaście tygodni - poinformował chłopaka pirat. - Ale jeśli czujesz w sobie żądzę przygód, masz ochotę zwiedzić wszystkie morza świata i zdobyć niewyobrażalne skarby, to musisz zrobić dokładnie co ci powiem.
Murzyn nachylił się do Malkolma, kładąc ręce na kolanach i zrobił niezwykle poważną minę.
- Słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzał - rzekł, grożąc palcem chłopakowi. - Jeśli chcesz dołączyć do mojej załogi, musisz pierwej pokazać że jesteś silny i wytrwały. Więc aby to udowodnić udaj się stąd wprost na południe, przez cały czas mając ten klejnot zawieszony na szyi, a po paru dniach albo tygodniach wypatrzy cię zielona papuga ze szczurzym ogonem. Ma ona na imię Henry i jest to jej ulubione świecidełko, więc na pewno usiądzie ci na ramieniu. Powiedz jej żeby zabrała cię na pokład "Blackberry", a potem idź za nią dopóki nie zaprowadzi cię ona na brzeg morza. Tam, jeśli poczekasz wystarczająco długo, to podpłynie w końcu do ciebie szalupa. Pokaż klejnot temu kto na niej będzie i powiedz że przysyła cię Czarnoskóry, a wtedy zostaniesz przyjęty do załogi i pierwsze co będzie na ciebie czekało to największa uczta jaką w życiu widziałeś.
Murzyn wyprostował się i odwrócił plecami do Malkolma, po czym ruszył z powrotem w kierunku centrum obozu.
- Mam nadzieję że wszystko zapamiętałeś, ale jeśli nie to twój pech! - zawołał przez ramię, oddalając się od chłopca.
 
Tropby jest offline  
Stary 06-10-2012, 12:42   #46
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Przeklęta droga. Początek.

- Hej, zbierzcie ich tutaj! - wołał murzyn, wydając rozkazy bandytom, którzy technicznie nie byli jego podwładnymi, ale mimo to chyba żaden nie miał ochoty się mu sprzeciwiać, przynajmniej dopóki nie znajdą sobie jakiegoś silniejszego szefa.
Gort wymachując wielkimi łapskami wskazał miejsce pośrodku drewnianej twierdzy, gdzie bandyci posłusznie zebrali wszystkich należących teraz do niego niewolników. Większość z nich nie wyróżniała się niczym szczególnym - ot, wygłodzone chucherka nadające się co najwyżej do jakichś lekkich prac i niczego więcej. Kilku wszakże nieco lepiej zbudowanych i umięśnionych mężczyzn (w tym także Fateus) wydało mu się godnych uwagi i tych oddzielił od pozostałych, po czym wygłosił swą pierwszą deklarację jako pan:
- Słuchajta słabeusze! - zawołał do liczniejszej grupy. - Od teraz jesteście wolnymi ludźmi! Możecie iść gdzie chcecie, robić co chcecie i gówno mnie to obchodzi! Macie tylko jeden warunek! Każdemu kto was zapyta opowiedzcie jak Czarnoskóry Gort obił mordę... temu no...
"Bliźnie" - szepnął mu do ucha jeden z bandytów.
- Ta, temu dupkowi, Bliźnie!! A teraz wynoście się stąd i nie zapomnijcie komu zawdzięczacie swoją wolność! A wy rozkujcie ich i nie ważcie się ich ścigać! - ostatnie zdanie wielkolud skierował do banitów.
Faust tylko rozejrzał się po zgromadzonych, dając się pławić w sukcesie czarnoskóremu - zasłużył. W tłumie znalazł syna skąpego starca, który przypłacił zarówno jego grzechy, jak i brak pomyślunku czarnoskórego swoją przyszłością. Było to śmieszne, lecz w obecnej sytuacji “ratunek”, zwany również wyzwoleniem był najgorszym co mogło mu się zdarzyć. Spojrzał na niego, oraz dodał mu otuchy uśmiechem. Najpierw uczciwie zabito jego rodzinę, a teraz... jeszcze ktoś go wyzwala. Świat oszalał.
Nastepne zaś Gort zwrócił się do pozostałych niewolników.
- Wy natomiast dostąpicie wielkiego zaszczytu i niepowtarzalnej okazji dołączenia do załogi Piratów Czarnoskórego! - wrzasnął z szerokim uśmiechem, licząc iż niewolnicy go odwzajemnią. - Będziecie grabić, gwałcić, plądrować, pić i bawić się ile tylko wasze zaplute dusze i miękkie fujary zapragną! Ale to oczywiście po tym jak wrócimy na nasz statek, bo teraz waszym pierwszym zadaniem będzie pomoc w misji na którą wysłał mnie ten w dupę chędożony psi syn, król! - Gort jednym kopnięciem rozwalił leżącą nieopodal beczkę, pokazując jak bardzo jest z tego faktu niezadowolony, po czym kontynuował:
- Ale jeśli szczacie w gacie na myśl o przygodzie i wolicie jak zwykłe panienki uciec gdzie pieprz rośnie i motylki ćwierkają, to nie będę was zatrzymywał! - oznajmił, spluwając jednocześnie na ziemię. - Tylko najpierw ażebyście nieco zmężnieli dostaniecie ode mnie “delikatnego” kuksańca w mordę i pożegnalnego kopa w dupę! Czy wszystko zrozumieli!?
Murzyn popatrzył po kolei w oczy każdemu ze swych tymczasowych niewolników.
- No to decydować mi tu zaraz!! Kto woli dawać łupnie, a kto dostawać!? - Gort podchodził kolejno do każdego z mężczyzn, zrywajac mu gołymi rękami łańcuchy i czekając na jego odpowiedź.
- Bierzcie pod uwagę to, że Gort pokonał bliznę. - Faust bez przekonania, tak jakby nieszczególnie zależało mu na losie odważnych, czy też głupich na tyle by przyłączyć się do czarnoskórego pirata. - Brutalną siłą. - kolejne dwa słowa powiedział wyraźnie rozbawiony, tak jakby wygląd pojedynku całkowicie zaprzeczał temu, co on uważał za potęgę.
- Kuksaniec może zaboleć - dodał na koniec, by po chwili odwrócić się w kierunku technokraty, którego nie tyle lekko zniszczony strój, co nieco mniej szczęśliwy, czy też wrogi w stosunku do blondyna nastrój był intrygujący.
Fateus przyglądał się olbrzymiemu Gortowi z ironicznym uśmieszkiem, czającym się gdzieś w kąciku ust. Nie widział potrzeby się odzywania, bo zamiast tego potrzebował odnaleźć kapelusz. Bez niego czuł się jak bez ręki. Poinformował jedynie bohaterów o możliwościach jakie przed nimi były i zdecydował się... milczeć. Udawanie jednego z “rekrutów” Gorta i zwykłego nierozgarniętego mięśniaka wydawało się mu sensowną strategią na chwilę obecną.
Po co wszak się narażać i odzywać bez potrzeby?
-To ja chyba wolę zadawać... te łupnie.- stwierdził z przekonaniem w głosie sztukmistrz pocierając kciukiem brodę.
Przez tłum więźniów przebiegł szmer, widać było że kilku chętnych jest się zaciągnąć, większość jednak nie była tak ochocza. Po chwili poza Fateusem jeszcze trzech osiłków wystąpiło by zaciągnąć się do rozdawania kopniaków, reszta zaś została z tyłu argumentując się tym iż chcą wracać do rodzin i swoich miast.
- A o jakiej misji mowa? -zapytał jeden z trzech mięśniaków.
- Coś znacznie większego niż banda takich łachmytów jak wy mogła sobie kiedykolwiek wyobrazić! - zakrzyknął wesoło murzyn. - Szczegóły wyłożę wam później, a tera wy czterej ruszajcie dupy do tutejszej ładowni i wybierajta sobie co chcecie do ubrania i do bitki!
Wielkolud klepnął lekko w plecy jednego z młodszych bandytów, którego kolana aż ugieły się pod ciężarem kamiennej ręki. Zapewne Gort pod pojęciem "ładowni" miał na myśli skład zapasów i zbrojownię bandytów.
- A ty pokażesz im drogę! - nakazał banicie władczo. - I nie zapomnij dać im też jakiegoś żarcia na drogę! Nie mogę pozwolić żeby moi kamraci przymierali głodem!
Po tym zaś Gort tak jak obiecał, zajął się rozdawaniem łupniów i pożegnalnych kopów w dupę. Nie mógł pozwolić żeby przyszłe legendy o nim mówiły, że był miękki, ani też że nie dotrzymywał słowa, więc nikomu nie dawał taryfy ulgowej. Aczkolwiek gdy już się ze swym zadaniem uporał i wszyscy niewolnicy byli oficjalnie wolni, postanowił zrobić coś jeszcze dla chłopca któremu dopiero co zwrócił wolność. Odszukał go więc w grupie niewolników opuszczających obóz i ukradkiem zaczepił.
- Hej, młody! - zawołał podchodząc do chłopaka. - Mam coś dla ciebie jeśli tylko powiesz mi jak masz na imię!
- Jestem Malkolm duży groźny piracie. -odparł chłopczyk z typowa dla małych dzieci naiwnością która pokonuje trwogę i tworzy z niej ciekawość.
- Więc zapytam cię o coś jeszcze: Czy marzyłeś może kiedyś żeby zostać takim silnym i groźnym piratem jak ja? - zapytał wielkolud uśmiechając się przyjaźnie.
- Tata zawsze mówił że nie wolno się bić. -stwierdził dzieciak przytakując sobie głową.
- A myślisz że twój tata chciałby żebyś był do końca życia niewolnikiem? Gdybym nie bił się z Blizną, tak właśnie byś skończył. Jak widzisz siła czasem się przydaje! Iwabababa! - murzyn zaśmiał się w swój nietypowy sposób, zakładając ręce pod boki.
- Ale powiedziałeś mi jak się nazywasz, więc i tak coś ode mnie dostaniesz. Popatrz tylko!
Gort w końcu przestał się śmiać i złożył razem obie dłonie, tak jakby coś w nich ściskał. Napiął mocno mięśnie i przez moment wytężył wszystkie siły, by po chwili zrobić minę jaką się robi po zrobieniu naprawdę wielkiego klocka, zaś gdy otworzył wielkie dłonie połyskiwało w nich coś zielonego. Był to szmaragdowy klejnot wielkości kciuka. Po chwili zaś murzyn złożył go na dłoniach Malkolma, a po bliższym przyjrzeniu okazało się iż był on w kształcie zaciśniętej pięści, a na jego spodzie wyryte było koślawym pismem "Dla Malkolma".
- To dla ciebie. Jeśli chcesz możesz go sprzedać w najbliższym mieście. Pewnie dasz radę za to wyżyć przynajmniej kilkanaście tygodni - poinformował chłopaka pirat. - Ale jeśli czujesz w sobie żądzę przygód, masz ochotę zwiedzić wszystkie morza świata i zdobyć niewyobrażalne skarby, to musisz zrobić dokładnie co ci powiem.
Murzyn nachylił się do Malkolma, kładąc ręce na kolanach i zrobił niezwykle poważną minę.
- Słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzał - rzekł, grożąc palcem chłopakowi. - Jeśli chcesz dołączyć do mojej załogi, musisz pierwej pokazać że jesteś silny i wytwały. Więc aby to udowodnić udaj się stąd wprost na południe, przez cały czas mając ten klejnot zawieszony na szyi, a po paru dniach albo tygodniach wypatrzy cię zielona papuga ze szczurzym ogonem. Ma ona na imię Henry i jest to jej ulubione świecidełko, więc na pewno usiądzie ci na ramieniu. Powiedz jej żeby zabrała cię na pokład "Blackberry", a potem idź za nią dopóki nie zaprowadzi cię ona na brzeg morza. Tam, jeśli poczekasz wystarczająco długo, to podpłynie w końcu do ciebie szalupa. Pokaż klejnot temu kto na niej będzie i powiedz że przysyła cię Czarnoskóry, a wtedy zostaniesz przyjęty do załogi i pierwsze co będzie na ciebie czekało to największa uczta jaką w życiu widziałeś.
Murzyn wyprostował się i odwrócił plecami do Malkolma, po czym ruszył z powrotem w kierunku centrum obozu.
- Mam nadzieję że wszystko zapamiętałeś, ale jeśli nie to twój pech! - zawołał przez ramię, oddalając się od chłopca.

<moja część wrzucona>

- Coś zatrzymało cię w lesie? - zapytał nie tyle złośliwie, co raczej z ciekawości. To łaska bogów sprawiła, że oba powody wydawały się być zbieżne.
-Przeklęte? - Rzucił Madred w odpowiedzi do bandyty. -Żadne przekleństwo nie powstrzyma technologii - Dodał, odwracając się w stronę towarzyszy i zbliżając się do nich. Dziwnym trafem, to na widok półnagich kobiet i wspomnieniu o czekającym na tej ścieżce burdelu zdecydował się cokolwiek powiedzieć, jednak skutecznie zachował pozory. Słysząc pytanie Fausta zmrużył niebezpiecznie oczy, zastanawiając się czy blondyn widział co się tam stało czy to tylko jego osobiste uprzedzenia do jego osoby. - Tak... - Odrzekł w końcu -Pozytywka okazała się wtyczką Blizny. - Dokończył odruchowo łapiąc się za miejsce w które wbił się jej rapier.
- O! - bez cienia krępacji wyraził zdziwienie. Mała wróżka, istota będąca, przynajmniej w jakże pięknej teorii, ucieleśnieniem natury, a co za tym idzie - równowagi, szczerości, przejrzystości okazała się kolaborantką. Czyż to nie ucieleśnienie zła, by podszywać się za wysłanniczkę matki nas wszystkich podczas czynienia zła?
- Takie małe serce, a już przepełnione złem - westchnął, zaś każde ze słów w pewnym stopniu naznaczone było smutkiem. Nie była to ilość łatwa do wyczucia, właściwie to sam nie był pewien natury tego zjawiska. Po prostu tak było. - Walczyliście? - zapytał w końcu blondyn.
-Niestety tak... - Oznajmił z wyraźną niechęcią, jednak tym razem powodem nie był Faust. Jasnym było, że Nasarczyk nie był zadowolony z tego, co stało się w lesie. -Nie powiedziałbym jednak, że jej serce jest przepełnione złem... Mogła mnie zabić z łatwością, ale zamiast tego dała mi szansę na obronę - Właściwie sam nie wiedział dlaczego jej broni, chyba wciąż czuł jakąś wdzięczność.
- Dobrze, że żyjesz. - powiedział aż zbyt pełnym troski tonem, chociaż mogło to być tylko interpretacja nie nastawionego zbyt pozytywnie do niego Nasarczyka. Przyjrzał się mu uważnie, jakby szukając poważniejszych ran, czy wykorzystanej przez niego broni.
Technokrata był cały i zdrów, więc szukanie poważniejszych ran na nic się zdało. To trucizna miała szansę go zabić, ale zdążył się jej pozbyć. Z broni dało się tylko zauważyć dwa wolne miejsca po bełtach w jego kuszy, która swoją drogą wyglądała dosyć dziwnie. Na przodzie były miejsca na sześć strzał, a w tej chwili w otworach rezydowały tylko cztery. Nasarczyk zignorował ciepłe słowa Fausta, jakby wyczuwając w nich coś obraźliwego. - No to jak? Zdecydowaliście się na drogę? Ta ścieżka przez Czarną Wodę może być niebezpieczna, ale jeśli zależy nam na czasie, to chyba najlepsza opcja.
- Co jak co, ale mnie ta klątwa tylko zachęciła - podsumował krótko całą sytuację.
- Iwabababa! - jak zawsze głośny Gort zbliżał się z powrotem do swych dwóch kompanów. - Niezły żem miał dzisiaj ubaw! Tego mi właśnie było trzeba, żeby rozruszać kości! A do tego zdobyłem nowych nakama!
Murzyn był wyraźnie w dobrym humorze i nawet perspektywa podróży na bandyckich szkapach nie była w stanie mu go popsuć.
- Czarna woda? - sposób w jaki Faust wypowiedział te słowa nieśmiało wachał się między pytaniem a stwierdzeniem. Dopiero chwilę po odpowiedzi spojrzał na czarnoskórego.
- Dobra robota - podsumował krótko zarówno zwycięstwo nad “blizną”, źródłem informacji, które przytłoczył wyimaginowany potencjał, jak i ciekawe rozegranie sytuacji z chłopakiem. Nawet jeśli zarówno jemu, jak i czarnoskóremu średnio chodziło o los sieroty, to sposób w jaki zakończył on sytuację był conajmniej godny podziwu.
Wyglądało na to, że pod czarną, kamienną skórą kryje się coś więcej niż żwirowo-mięśniowa mieszanka, którą przy odrobinie szczęścia można nazwać szkieletem. Wielkolud albo wykorzystywał serce, intuicję by kierowała go zamiast rozumu, albo po prostu mu się poszczęściło. Blondyn nie mógł stwierdzić dlaczego tak jest, jednak nie był w stanie wyobrazić sobie skrytej w nim inteligencji.
Pirat zaczepił bandytę niosącego ze spiżarni prowiant dla jego nowych załogantów i chwycił za największy kawał szynki jaki zauważył, po czym rozsiadł się wygodnie przy ognisku i zaczął konsumować swoją przekąskę.
- To co dalej robimy? - zapytał dwóch towarzyszy dość ogólnikowo, z ustami pełnymi mięsa.
- Bandyci dostali wpierdol, więc tera musimy tylko dogonić resztę tamtych łachudr. Wiecie w ogóle którędy tamci poleźli?
- Wybierzemy skrót przez coś, co tutejsi nazwali przeklętą doliną - przywdziany w czerwoną niczym krew koszulę blondyn przemówił, niemalże podejmując decyzję za resztę. Nie uważał się za przywódcę, czy też lepszego od nich, a zwłaszcza od czarnoskórego Gorta, który dał pokaz swej wielkiej, brutalnej sile, wspomaganej czymś co wykraczało poza “normalność”. Tym, co zapewniało mu pewność siebie, był kompletny brak zależności od tej dwójki.
- Przeklęta dolina? - zapytał murzyn, przekrzywiając głowę. - Brzmi ciekawie! Niech wam będzie, no to ruszamy jak tylko moi nakama przygotują się do podróży.
 
Zajcu jest offline  
Stary 06-10-2012, 18:26   #47
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na zmiany
Czyli chmiel i starzy znajomi

Wieczorem tego dnia doszło do momentu, w którym Shiba siedząc przy ognisku sam z siebie przewrócił się do pozycji leżącej.
Dla niebieskoskórego była to informacja, że czas iść spać. Najlepiej gdzieś na skraju obozowiska.
Podniósł się ociężale z ziemi i powolnymi krokami zaczął iść przed siebie, usilnie starając się nikogo nie potrącić i w nic nie wdepnąć. Ot, postawił sobie taką ciężką misję.
W pewnym momencie do jego uszu doszły dźwięki nucenia.
Rozejrzał się i zobaczył, że ich źródłem jest srebrnowłosa kobieta siedząca z jakimś nudnym osobnikiem przy jednym z wozów.
- Dobry! - krzyknął do nich Shiba. Odwrócili się i po krótki zlustrowaniu stanu niebieskoskórego nieco się skrzywili.
- Piękna noc, prawda? Prawie jak panienka! - powiedział jednoręki siadając obok dziewczyny. Wtedy coś przeszło mu przez głowę. Niby nie do końca ostrzeżenie ale jednak z czymś skojarzył tą osóbkę jak i również jej towarzysza.
To właśnie nudny z wyglądu towarzysz spojrzał na niego i dał odpowiedź na zaloty do jego kompanki.
- Dawno się nie widzieliśmy, panie Shiba. - ton głosu nie był miły jednak niebieskoskóry tego nie spostrzegł.
Zamiast tego przyjrzał się uważnie facetowi przybliżając swoją twarz do jego. "Skąd ja znam tak typowego osobnika?" Zapytał samego siebie.
- John...? John Doe? - spróbował odgadnąć jego imię.
- Joe. Joe Hare. - poprawił go mężczyzna.
Zające, królice, wszystko jedno.
- Wygląda pan na zmęczonego. Może pójdzie pan odpocząć? - zapytał go Joe. Po tych słowach srebrnowłosa piękność również postanowiła się odezwać.
- Mamy też dla pana upominek. Choć miał być dla Milii - wyjęła z kieszeni mały flakonik o jasno fioletowym odcieniu. Shiba wziął owy flakonik i zlustrował go dokładnie. Nie wiedział w sumie, co to takiego.
Kiwną głową - Wielce dziękuję. - powiedział po czym wypił zawartość. Nic się nie stało.
Podniósł się z ziemi i zaczął oddalać się nieco bardziej w obóz. - Miłej nocy! - pozdrowił ich a im bardziej oddalał się od ogniska tym ciężej było go dostrzec...a ogień wydawał się coraz jaśniejszy.
Dwójka postaci wybuchła śmiechem, gdy tylko jednoręki się oddalił.

~~
- Nawet bogowie nie są jednakowymi bytami. Nie są jednością. Istnieje biały bóg i czarny bóg
Ubrana w fioletowe szaty postać uważnie lustrowała swoimi skrytymi pod maską oczyma Shibę.
Jednoręki nie wiedział, że śni. Choć właściwie przechodziło mu to w jakiś sposób przez myśli.
Chciał nawet zadać pytanie, jednak postać znów podjęła się wypowiedzi.
- Jednak, czym w prawdzie są bogowie? Wyłącznie nauczycielami dla zmarłych. Nawet oni nie mają jednakowego pojęcia o życiu. Dzielą je na dwoje.
Shiba gdzieś to już słyszał. Po chwili namysłu przypomniał sobie dokładniejsze szczegóły. Postać tak odziana była nazywana Pa-puru. Podróżnikiem, który odnalazł sens życia.
- Lekcja pierwsza: Co jeszcze oprócz bogów dzieli się na dwoje, będąc częścią jednego?
Gdy postać zadała pytanie Shiba zdał sobie sprawę z tego, że w końcu nastał moment, gdy może się odezwać nie przerywając nikomu wypowiedzi.
- Przepraszam, Ja umarłem?
- Raczej się naćpałeś.

~~
Z rana Jednoręki obudził się z bólem głowy oraz ogólnym uczuciem ciężkości.
Podniósł się z ziemi za pomocą drzewa, obok którego widać zasnął poprzedniej nocy.
Spojrzał lekko w dół i...Spostrzegł swoje odbicie w kałuży rozlanego piwa lub innej żółtej cieczy.
Rozejrzał się rozbudzony. Nie pamiętał nawet, co się wczoraj działo. Choć spostrzegł również, że kilka wozów już musiało wyruszyć w drogę.
- Kurwa.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 06-10-2012 o 20:37.
Fiath jest offline  
Stary 06-10-2012, 20:01   #48
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kocia droga przez życie


Uwolnienie przyszło nagle. Przyszło niespodziewanie i było hałaśliwe. I duże...
I miało tendencje do werbowania ludzi. Nie żeby Fateus lubił morze. Było ono wszak olbrzymie, głębokie i mokre... Bardzo mokre. Jak to morze.
Fateus zaś nie lubił być mokry. Nie przepadał też za rybim fetorem portowych miast, choć za samymi rybami to już tak. Ryby lubił bardzo. Ale jeść, nie łowić.
Nie zamierzał też wylądować na wesołym korsarskim statku olbrzymiego murzyna. Ale też nie widział powodu, by mu otwarcie o tym mówić. Póki ekipa szła mniej więcej w kierunku zgodnym z jego własnymi upodobaniami, to nie miał powodu, by nie udawać podwładnego Gorta.
W głębi serca Fateus był podobnie jak kot oportunistą, wykorzystującym każdą nadarzającą się okazję do własnych celów. Ale też tak jak kot, chadzał zawsze własnymi drogami.
Obecnie zaś... Był w otoczeniu bohaterów i była to względnie bezpieczna sytuacja, zważywszy że “ostatnia” samotna przechadzka zakończyła się guzem na głowie.
Nie było jednak sensu odkrywać kart przed resztą ekipy, bo i po co ? Fateus nie widział potrzeby wysilania się, jeśli inni mogli walczyć za niego. Zwłaszcza gdy byli tak chętni do tego jak Gort.

Na razie zaś Fateus trzymał się z boku, przyglądając się oswobodzicielom i nasłuchując. Nie wiadomo skąd w jego dłoniach znalazła się talia kart, którą ciągle przetasowywał.
Natomiast pochodzenie rapiera, kilku noży do rzucania i mieszka pełnego złota było mniej tajemnicze.
Zabrał je ze zbrojowni do której Gort zaprowadził swoich podwładnych. W tym i jego.
Pozostało teraz określić, gdzie się udać.
Na to jego przywódcy mieli już chyba własny plan, a skoro podlegał jednemu z nich to nie próbował się sprzeciwiać. Przeklęta Dolina i Czarna Woda. Nie brzmiało to dobrze. Z drugiej strony Fateus został rozłożony na łopatki na “bezpiecznej drodze”. No i nie miał alternatywnej drogi do celu.
Poza tym w kupie raźniej... a na pewno bezpieczniej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 07-10-2012, 21:10   #49
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Hana I John

John szybko zdołał namówić jednego z kupców by ten całkowicie za darmo oddał mu konia. Wszak przyrodniemu bratu ciotki się nie odmawia, ponadto gdy ten jedzie na pogrzeb rzeczonej starowinki, to było by nieludzkie!
Tak więc w szybkim tempie dwuosobowa drużyna opuściła kupiecki obóz i zawracając ruszyła szlakiem w stronę Cichej mgły. Konie były wypoczęte i najedzone więc wieczorem powinni być już w wiosce, aczkolwiek mężczyzny to nie pocieszało. Bowiem czy może być gorsza pora na dotarcie do opuszczonego miasta niżeli noc? Przedstawiciel handlowy miał też czas by dowiedzieć się od Madreda iż wzmocnili oni swoją grupę o czterech uwolnionych niewolników i ruszają w stronę Czarnej wody, by przeklętym traktem przedrzeć się do Witlover. Widać drużyna składała się z wariatów którzy uwielbiali ryzykować… ale może dla tego król wybrał właśnie ich? Może myślał że ich wrodzona odwaga i codzienne patrzenie wyzwaniom w ślepia ochroni ich przed szaleństwem… a John miał po prostu ich pilnować by nie nabroili więcej przy szukaniu lekarstwa niż sama zaraza?
Gdy Hana dowiedziała się od mężczyzny, że Faust i reszta ruszają przez przeklęty trakt jej humor… trochę się poprawił. Nie życzyła oczywiście blondynowi źle! Ale przecież wypadki się zdarzają, prawda?

Trakt doprowadził ich do miasteczka bez żadnych problemów. Zatrzymali się tylko kilka razy by coś zjeść oraz zrobić to co każdy podróżnik na trakcie musi – czyli użyźnić lasy naturalnymi środkami.


Niebo już robiło się ciemne gdy dwójka wędrowców wjechała na malutki placyk wioski. Miejsce było przeraźliwie ciche, nie było słychać żadnych głosów czy zwierząt, jedynym wyjątkiem były kruki siadające na dachach domostw i kraczące głośno. Zły znak, według wielu wszak były to ptaki symbolizujące śmierć.
Samo miasto nie zachwycało, była to malutka mieścina widać, że żył tu prostu lud. Kilka domów na krzyż, parę opustoszałych zagród, jedna karczma, malutka kuźnia w której pewnie wykuwano podkowy i narzędzia.
Ciekawym faktem okazało się to, że wszystkie domostwa, zakłady były zamknięte. Jak gdyby ludzie po prostu stwierdzili że wszyscy naraz gdzieś wyjdą, nic nie wskazywało na paniczną ucieczkę czy na rzeź niewiniątek.

Jak mówił bard, na środku miasta stał wielki kolorowy okrągły namiot.


Dało się zlokalizować wejście stworzone z rozciętego materiału, ze środka jednak nie dobiegały żadne dźwięki , tylko absolutna cisza która wisiała w powietrzu w całym miasteczku, przerywana jedynie krakaniem kruków. Chmury leniwie płynęły po niebie które stawało się coraz ciemniejsze, było trzeba podjąć jakieś kroki by mieć szansę by nadgonić resztę.

Calamity i Shiba


Impreza trwała w najlepsze, alkohol lał się strumieniami a jedzenia wręcz nie ubywało. Shiba z każdym kuflem miał coraz większe trudności z odparowywaniem pytań wścibskiego barda, dzierżyciel rozpaczy zauważył zaś że ich elfi towarzyszy zabawy prawie w ogóle nie tyka alkoholu. W ogóle bard średnio podobał się rycerzowi, nie lubił takich osób jak on. Grajek traktował rycerza niczym powietrze, niemal wszystkie pytania ignorował, sam nie zaczynał rozmowy z miecznikiem, nawet nie odpowiadał na prośby podania kufla. Zaś ciągle męczył Shibe pytaniami o ich wyprawę, o królestwo z którego jednoręki pochodził dbając o to by kufel chłopaka wciąż był pełny.
A nie tylko Taribu odpływał w krainę alkoholowego upojenia, niektórzy kupcy zabawiali się już z kobiecymi członkami karawany wcale się z tym nie kryjąc, robiąc to gdzie popadnie. Śpiewy powoli zastępowały jęki rozkoszy oraz krzyki uniesienia, a popijawa powoli zmieniała się w festyn ku czci starym bogom płodności.
- Widzę, że ktoś po z mną tez postanowił nie brać udział w tym zezwierzęceniu. –kobiecy silny głos zwrócił się do siedzącego samotnie dzierżyciela rozpaczy. Należał on zaś do…



…kobiety ubranej w pełną zbroje płytową. Widać było jedynie jej zimne niebieskie oczy, a na jej płeć wskazywał jedynie głos jak i kształt napierśnika.
- Jestem Sashi, ochraniałam karawanę w drodze do Cichej mgły, teraz mój kontrakt z nimi wygasł więc póki co tylko im towarzysze. A ty rycerzu? –zapytała siadając na pniaku obok Calamitego.

Shiba zaś męczony przez barda, walczył też z tym by nie puścić zaraz pawia. Bard znalazł niebiesoskróego gdy ten drzemał gdzieś na uboczu i szybko go obudził wlewając mu niemal na siłę kolejne piwo do ust. Grajek jednak nie pozwalał mu się wyrwać a tym bardziej zasnąć, jednak mimo alkoholowego zmęczenia umysł Shiby wychwycił ze słów barda bardzo ciekawe pytanie, coś co mogło by przydać się drużynie w podróży do Witlover.
- Słyszałeś o starych tunelach pod Czarną wodą? –zagadnął elfi bard strojąc swoją gitarę. – Kiedyś podobno naukowcy z Witlover postanowili stworzyć podziemny środek szybkiego transportu z ich miasta w okolice stolicy, jednak klątwa która spadła na jezioro wypłoszyła ich, a projekt został porzucony. Chociaż to mogą być tylko stare legendy. – westchnął bard.
Czy była to użyteczna informacja a jeżeli tak to czy otumaniony alkoholem mózg poradzi sobie z wydobyciem innych ciekawych historyjek o tym terenie z barda?

Grupa z obozu blizny

Wzmocniona nowymi zapasami jak i członkami grupa opuściła obóz pokonanego blizny i leśną ścieżkom ruszyła w stronę Czarnej Wody, przeklętego miejsca które było ponoć skrótem do Witlover. Z tego co opowiedział im jeden z oprychów wynikało, iż przed zmrokiem powinni dotrzeć do zajazdu Madam Roset gdzie mogliby spędzić bezpiecznie noc, najeść się jak i zapewnić sobie damskie towarzystwo.
Droga minęła naprawdę spokojnie, nikt nie gonił ich by pomścić honor Blizny nie napotkali też żadnych potworów czy dzikich zwierząt, ot zwykły relaksujący spacerek po lesie. Madred dowiedział się o tym że druga grupa podzieliła się jeszcze bardziej co nie rokowało dobrze jeżeli chodzi o cel wyprawy.
Nowi członkowie Gortowej załogi (Fateus nie licząc) wykazywali zaś duży entuzjazm, odziani w proste skórznie z mieczami przy pasach i łukami na plecach kroczyli dziarsko przed siebie, a w czasie postojów na posiłek zgłaszali się na ochotników do przeczesywania terenu. Widać chcieli dobrze wypaść w oczach nowego kapitana, no i trzeba przyznać, że szło im to całkiem nieźle.
Im dalej prowadziła droga tym bardziej dzika się robiła, szlak pokryty był wywróconymi drzewami, oraz co jakiś czas można było natknąć się na stare zniszczone wozy na poboczach, porośnięte już mchem i grzybami, oraz tabliczki informujące o niebezpieczeństwie.

Gdy gwiazdy świeciły już jasno na niebie grupa dotarła w końcu do zajazdu, który trzeba było przyznać był spory, jak na przydrożną karczmę.



Były to dwa połączone ze sobą budynki, wykonane z ciemnego drewna. W niektórych oknach paliło się przyćmione światło, a zza ciężkich drzwi słychać było odgłosy przytłumionych rozmów. Było tu miejsce na konie jak i beczka z deszczówką z której leśne zwierzaki mogły pić dowoli. Karczma nie miała szyldu, nie był jej potrzebny, Ci którzy wiedzieli o jej istnieniu nie potrzebowali drogowskazów.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=G4125S2SOCw&feature=relmfu[/MEDIA]

Gdy grupa wkroczyła do karczmy wszyscy nagle ucichli zerkając w ich stronę. Było to miejsce gdzie większość gości znała swoje twarze, pojawienie się nowej tak licznej bandy wzbudziło pewne zainteresowanie. Jednak ponownie przydała się sylwetka Gorta, która dość szybko zniechęciła stałych zakapiorów do wszczynanie bójek i wszyscy wrócili do swych cichych rozmów.
Karczma była miejscem do którego normalny człowiek nie chciałby drugi raz wrócić. Większość stolików była pusta, niektóre zaś okupowane przez typowych typków z półświatka. Dominowały tu kaptury, blizny i zakazane zapite mordy, każdy zapewne miał tutaj sztylet w bucie.
Pachniało tu kiepskiej jakości tytoniem, oraz piwem, jedyną zaś niepasującą do tego klimatu rzeczą była obsługa. Kelnerkami były piękne młode dziewczyny, różnych ras – elfki, ludzie, Faust zauważył chyba nawet jedną dziewoje z lisim ogonem. Kuso ubrane i prezentujące zuchwale swoje wdzięki.
O dziwo żaden klient nawet nie myślał o tym by je podszczypywać czy zaczepiać, ale jeżeli wierzyć oprychom Blizny co do znajdującego się tu burdelu nie było to dziwne. Właścicielka na pewno dbała o to by nikt nie dotykał jej dziewczynek… bez stosownej opłaty rzecz jasna.
Właścicielka zas szybko się znalazła, bowiem gdy tylko grupa zamknęła za sobą drzwi, kobieta schodziła już po schodach z wyższego piętra prowadzona przez młodą dziewczynę ludzkiej rasy.

Madam Roset okazała się być elfką, o czarnych włosach ubraną głownie w przezroczyste szale jak i spora ilość biżuterii. Była szczupłą kobietą a jej przysłonięte tylko odrobiną materiału piersi pobudzały wyobraźnię, tak samo zresztą jak reszta ciała kobiety.



- Witajcie podróżni jestem Madam Roset, witajcie w moim skromnym przybytku. –przywitała się dźwięcznym słodkim dla uszu głosem i przyjrzała się wam uważnie. – Nie często mamy tu nowych gości, skąd przybywacie i czego szukacie? Jadła, towarzystwa czy może schronienia? –zapytała uprzejmie wskazując wam wolny duży stół.

Kiedy kobieta prowadziła przybyłych do stolika, Fateusowi w oczy szybko rzucił się pewien czarnowłosy mężczyzna z dwoma przecinającymi się na brodzie bliznami. Ubrany w lekką zbroję i podróżny płaszcz, uśmiechał się wesoło i popijał z kufla zgarniając kupę monet ze stołu przy którym siedział.


Przed nim jak i trzema jego towarzyszami leżały wyłożone karty, wprawne oko szybko oceniło grę- poker. Zaś facet z bliznami wydawało się ogrywał wszystkich bez problemu. Czyżby to była osoba o której mówił opryszek w obozie, to on wie jak zarobić w tym przybytku? Czyżby po za burdelem kryła się tu też jakaś większa jaskinia hazardu?
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 07-10-2012 o 22:42.
Ajas jest offline  
Stary 12-10-2012, 15:43   #50
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na decyzje

czyli dyskusja na tle orgii

Shiba zmrużył oczy widząc Elfa. W końcu miał jakieś wyobrażenie, jakie uczucie musi wywoływać na Calamity noszenie jego olbrzymiej zbroi.
- Ey, ey...Nie graj mi tu. Spać chciałem. - zaprotestował mimo, że z obozu dalej dochodziło mnóstwo dźwięków.
Na dobrą sprawę cała scena podchodziła pod prezentację szaleństwa niskiego stopnia. W końcu orgie nie były niczym normalnym. Zwłaszcza w obozie tuż za (zniszczoną) bandycką barykadą.
- Co mnie droga do stolicy obchodzi jak właśnie z niej wyszedłem? - zapytał go zmęczonym głosem. - A klątwa pewnie też jakaś miejscowa? Znaczy, bez szaleństwa.
- Słuchać nie umiesz!- zaśmiał się bard i pacnął Shibe w głowę.- Tunele miały prowadzić do Witlover! Połączenie między miastem naukowców a tą okolicą, ponoć miało skracać podróż do kilku dni., To było by wspaniałe co?- romażył się elf.
Faktycznie.
Podchmielony Shiba nie do końca rozumował poprawnie wypowiadane do niego słowa, choć umysł zdawał się powoli nabierać rozpędu.
Jeżeli pójdą do czarnej wody mogą zjednać się z grupą, która poszła do obozu bandytów.
W ten też sposób byliby w stanie ponownie wyruszyć do witlover bez większych przeszkód.
Z drugiej strony nawet, jeżeli za pomocą Madreda skontaktują się z Haną i Johnem to dwójka ta pozostanie jeszcze bardziej z tyłu.
Elf twierdził, że droga do namiotu to dwa dni, choć bóg jeden wie ile im faktycznie zajmie.
- Myślę, że pójdziemy to sprawdzić. - odparł w końcu mając na myśli siebie i Calamity. Decyzja zależy również od rycerza. - Im szybciej dojdziemy do Witlover tym lepiej.
- A mógłbym wam towarzyszyć? Zawsze chciałem odwiedzić Czarną Wodę ale brakowało mi odwagi... -odparł grajek spuszczając głowę potulnie i zerkając na Shibe proszącym wzrokiem.
Shiba przyjrzał mu się uważnie od góry do dołu. Pomasował twarzą podbródek wyraźnie będąc w głębokim zamyśleniu. Niezależnie od tego czy analizował składającego propozycję elfa, czy po prostu zastanawiał się co on w ogóle powiedział, po krótkiej chwili niebieskoskóry dał odpowiedź.
- Ale płacisz w piwie…Umiesz się bronić?
- Znam podstawy szermierk.-odparł bard po czym dodał. - I umiem nieźle uciekać!
- Myślę, że starczy. - stwierdził podnosząc się z ziemi.
Poczuł ból w klatce piersiowej, za którą natychmiastowo się chwycił. Chciał zwrócić, ale nic nie poszło. Nie miał jednak pojęcia, dlaczego to właśnie serce go zabolało.
- Zapytamy jeszcze blaszaka czy cię lubi.
Z zastanowieniem spojrzał na trawę. Byłaby użyteczna jednak Shiba nie za bardzo lubił tą praktykę. Zdecydował, że się pomęczy.
Machnął w stronę barda, aby szedł za nim, po czym ruszył w stronę ognia szukając Calamity.
 
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172