Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-08-2012, 02:57   #1
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[Autorskie/Anime Storyteling] Gdy umysł spowija mrok. [+18]

Gdy umysł spowija mrok.


Prolog

Słońce leniwie wynurzało się zza horyzontu, rzucając pierwsze promienie, na drzewa z których powoli opadały wczesno jesienne liście. Blask światła powoli zalewał Manze – stolicę Larazu, która budziła się ze swego nie tak spokojnego snu. Koszmary w postaci i złodziei i rabusiów powoli znikały z ulic, a setki oczu miasta, w postaci kramików i sklepów wszelakich miarowo i bez pośpiechu otwierały się by przywitać kolejny dzień.
Jednak to nie miał być zwykły dzień, najlepiej wiedział o tym Sai-Than, główny doradca króla, który stał przy dużym oknie, wpatrując się na budzące się miasto i popalając papierosa. Tak, dziś był dzień, w którym wszystko miało się zacząć, nie mógł powiedzieć czy będzie to dzień legend, czy utraty ostatniej nadziei. Wiedział jedynie, że zapisze się on jakoś w historii, czy to na dobre czy na złe – czas miał pokazać.
Sai-Than wypuścił dym papierosowy z ust i uśmiechnął się słysząc skrzypienie drzwi za sobą. Nie odwrócił się nawet, wystarczyło wsłuchać się w nerwowe przestępowanie z jednego okutego buta, na drugi, by wiedzieć, że to jakiś młody strażnik wkroczył do sali.
- Szanowny Sai-Thanie… przed wejściem do zamku stoi jakiś dziwny mężczyzna, prosząc o wpuszczenie. Mówi że został tu wezwany, ale nam nic o tym nie wiadomo…- wyjąkał w końcu gwardzista, który w duchu przeklinał, że dał się kumplom wkopać w przekazanie tej wiadomości.
- Tak wiem, wpuście go i pokierujcie do sali narad. –odparł krotko doradca króla, a nikotynowa chmurka otoczyła jego twarz.
- Ale… to jeszcze nie wszystko sir. –dodał strażnik, powoli cofając się by jak najszybciej móc wrócić na posterunek. – Patrole z całego miasta donoszą o dziwnych przybyszach, którzy zmierzają w stronę zamku.
- To dobrze, wpuszczać wszystkich. –odparł San-Than z uśmiechem po czym w myślach dodał do siebie. „- Widzę, że zbiera się nam mały tłumek, dobrze… dobrze.”, po czym już na głos wypowiedział rozkaz. – Odmaszerować żołnierzu i zadbać by nasi gości nie musie długo czekać pod bramą!
- Tak jest! –odparł chłopak wyprężając pierś i pędem ruszył do głównej bramy. San-Than zaś powoli dopalając papierosa, zaczął szykować się do spotkania.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nX2anEXG0eE&feature=related[/MEDIA]

Bramy w końcu się otworzyły, a czekający osobnik, wkroczył powoli w objęcia zamkowych komnat. Jego biały postrzępione włosy falowały lekko, a oczy różnych kolorach rozglądały się bystro, po domu królów.
- San-Than zaprasza Panicza do Sali obrad… i prosi by tam Panicz poczekał na przybycie innych. –powiedział zestresowany młody gwardzista prowadząc mężczyznę korytarzami. Ten tylko się uśmiechnął – mógł poczekać, czasu akurat nigdy mu nie brakowało.

Karoca pędziła przez miasto, wzbudzając podziw dzieci jak i komentarze osób pamiętających jeszcze, czasy w których były one głównym środkiem transportu. Stary powóz, zmierzał w stronę zamku, a woźnica- stary o hardej twarzy, zmierzał tam nie zwracając uwagi na nic innego. W środku karocy zaś siedziała młoda białowłosa dziewczyna, o ubiorze równie śnieżnej barwy. Widziała już zamek, górujący nad miastem… zamek który mógł w końcu przynieść ukojenie.

Krętymi uliczkami kroczył młody blondyn, którego uśmiechał się lekko oglądając miasto. Czytał kiedyś o tej powoli wymierającej już architekturze, miło było zobaczyć ją na własne oczy. Chociaż we wnętrzu zamku na pewno też natknie się na jakieś ciekawe antyki. Skręcił w kolejną uliczkę, powoli zbliżając się do twierdzy, a czarny krzyż w jego uchu zadygotał lekko.

Od północy nadchodził zaś rycerz. Cichy i ponury, ciągnący za sobą ogromny miecz. Ludzie zerkali tylko na jego pokraczna sylwetkę, po czym kryli się w swych domostwach, by dziwoląg przypadkiem na nich nie napadł. A on kroczył dalej. W milczeniu.

Przy bramie w tym czasie strażnicy wzdychali błogo, wzrokiem pożerając istotkę, która zgrabnie sfrunęła z nieba. Szczupła niewiasta, w ogóle jednak nie zwróciła uwagi na pożądliwe spojrzenia gwardzistów i prowadzona przez jednego ze strażników, ruszyła w głąb zamku, zostawiając za sobą jedynie kilka płatków kwiatów.

Jako kolejna pojawiła się czarnowłosa młoda dziewczyna, dosiadająca silnego wierzchowca. Została przywitana równie entuzjastycznie co szczuplutka kwiecista dziewczyna. No i okazała większy entuzjazm, uśmiechając się zalotnie i puszczając oko kilku z prężących się teraz dumnie strażników. Jedynym co odbierało jej uroku, był ten metalowy pręt przewieszony przez plecy. Po co bowiem tak pięknej kobiecie, taki śmieć?

Pod bramą pojawił się również, ciężki metalowy powóz więzienny, z którego sześciu mężczyzn wyprowadziło zakutego, czarnoskórego mięśniaka. Rozkuli go z potężnych kajdan po czym pośpiesznie odjechali, zostawiając go przed bramą i pod opieka trzęsących się jak osika gwardzistów.

Zamieszanie jak i podziw w stolicy wzbudził też kroczący dumnie przybysz, z którego płaszcza jeszcze spadał piasek. Kroczył z duma i wyższością, zaś jego metalowa ręka, była łapczywie oglądana przez najmłodszych. Niemal pod sam zamek towarzyszył mu wężyk dzieciaków.

W zupełnej ciszy przybyła natomiast zakapturzona postać o dziwnym odcieniu skóry. Kuśtykała lekko, jak gdyby doskwierały jej jaszcze rany. Pusty rękaw szeleścił zaś smutno, pokazując światu jak wielką stratę w swym życiu poniósł już podróżnik.

~*~
Gdy ostatni z dziewięciu przybyszów zajął miejsce przy długim dębowym stole, na którym zawczasu ustawiono sporą ilość jadła jak i przedniego wina, do komnaty wkroczył San-Than z nieodłączonym papierosem w ustach jak i kilkoma papierami w dłoni.



- Witam wszystkich zebranych, mam nadzieje, że podróż nie była kłopotliwa. –powiedział siadając u szczytu stołu i od razu strzepując popiół do stojącej tam popielniczki. – Oczywiście mógłbym teraz wygłosić przemowę, owinięta w piękne słowa jak i trzymać was tutaj do wieczora, byście pili i jedli… ale nie ma na to czasu. –odparł sucho mężczyzna i poprawił okulary.
- Sytuacja powoli wymyka się spod kontroli, szaleństwo rozprzestrzenia się coraz szybciej, a nikt nie wie co jest jego przyczyną, a co gorsza jak mu zapobiegać.- przypomniał dobrze znany wszystkim problem, po czym położył na stole mapę.
- Nasz plan zakłada, że ruszycie tędy. –mówiąc to przesunął palcem od zaznaczonej stolicy na wschód. – Aż dotrzecie do Witlover. –stwierdził pukając w spory punkcik na mapie, oznaczający spore miasto przemysłowe wbudowane w zbocze Góry Silverhorns.- Następnie tunelami, przejdziecie pod górą i wyjdziecie tutaj. –wskazał kolejny punkt na mapie. – Potem trasa jest już do ustalenia przez was byle by jak najszybciej dotrzeć do góry Tysiąca pytań. –stwierdził zwijając mapę i rzucając ją w stronę najbliższego z najemników, którym okazał się chłopak o dwukolorowych oczach. – Gdy już tam dotrzecie, zapytacie wyrocznią, skąd bierze się szaleństwo i jak mu przeciwdziałać, po czym zależnie os słów wyroczni, albo ruszycie zniszczyć główny ośrodek tej zarazy, albo wrócicie tutaj z recepturą jak z nim walczyć.- stwierdził San-Than wstając i przechadzając się po komnacie uważnie obserwując każdego członka grupy.
- Misja jest priorytetowa, ale jest też tajna. Nikt nie ma prawa wiedzieć, że idziecie do góry, nie wiadomo kto by chciał was powstrzymać. –dodał i pogrzebał w szafeczce by po chwili rzucić na stół osiem ciężkich mieszków złota.
- Dwa tysiące dla każdego jako zaliczka. Jeżeli wam się uda… dostaniecie nie tylko złoto, ale sławę, zaszczyty oraz pomożemy wam zdobyć to na czym zależy wam najbardziej. –to mówiąc zawiesił wzrok po kolei na każdym z członków nowo sformowanej grupy.
- Pamiętajcie, że od kiedy opuścicie te salę, stanowicie drużynę. Nie obchodzi mnie czy się lubicie czy nie, ale na razie musicie współpracować by jak najszybciej dotrzeć do góry. Gdy to wszystko się skończy róbcie co chcecie. –stwierdził odpalając kolejnego papierosa i chwytając za papiery ze stołu.
- Czy o czymś zapomniałem… –zamyślił się, wypuszczając nosem dym. – A właśnie! Jeżeli kogoś z was dopadnie szaleństwo, reszta ma prawo… a nawet obowiązek zabić go bez wahania. Wpiszcie sobie to w ryzyko zawodowe. –stwierdził odwracając się plecami i powoli ruszając ku wyjściu z komnaty.
- Niby powinienem wam dać czas na zadanie mi pytań… ale nie sądzę by ktokolwiek z was wymyślił coś czego tutaj nie powiedziałem. A nie mam czasu na pogaduchy. –dodał i trzasnął za sobą drzwiami pozostawiając lekko osłupiałą nowo sformowana drużynę w Sali obrad, do której szybko wkroczyła straż, by wyprowadzić bohaterów z zamku.

~*~

Nowo sformowany oddział do walki z szaleństwem stanął przed bramami zamku, zaś krótka przemowa królewskiego doradcy jeszcze brzęczała większości w uszach. Przed nimi roztaczała się zaś siec ulic coraz gęściej zapełniających się przez mieszkańców.


Stragany otwarły się na klientów oferując jadło, napitki jak i inne niezbędne do życia produkty. Oczywiście pojawili się też i szarlatani, którzy starali się sprzedawać amulety chroniące przed szaleństwem. Zapewnie skuteczne w takim stopniu jak zakładanie bielizny na lewą stronę.

Może jednak warto było zaopatrzyć się w coś przed wyruszeniem w drogę? Kupić konie, czy lepiej ruszać pieszo. A może eliksiry i inne magiczne wspomagacze, król wszak sypnął sporą ilością złota, nie było trzeba póki co oszczędzać.
Bowiem gdy w końcu drużyna opuści bezpieczne mury stolicy, te zakupione drobiazgi mogą zaważyć na powodzeniu misji… ale przede wszystkim na życiu.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 31-08-2012, 20:35   #2
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
- Ehh? - Postać westchnęła na swój sposób zawiedziona. To wszystko?
Szaleństwo jest zagrożeniem, które budzi królestwa za morzami a król jednak nie chce nic zrobić? Wpuścili przypadkową bandę, rzucili nieco złota na łeb i wysłali w diabły. Jakby ktoś pytał królestwo już zawzięło środki, więc dajcie władcy spokój.
Cynizm przejawiał się w myślach młodego podróżnika jednak nie wypowiedział on na głos ani słowa. Podrzucił w dłoni mieszek kilka razy, po czym schował go do kieszeni.

Istota odwróciła się na pięcie przeczesując ręką swoje błękitne i tak już rozczochrane włosy.
Właściwie błękit był odpowiednim odcieniem, aby określić tę personę.
Był typową postacią średniego wzrostu o nieco bardziej wyrafinowanej postawie niż typowy rolnik z pola ziemniaków jednak uwagę przyciągał właśnie niebieski kolor skóry, który co prawda na kilku miejscach objawiał się ciemniejszymi plamami.
Było to zdecydowanie niespotykane i o ile mógł już ktoś się natknąć na kilka osób o owej niespotykanej cesze to i tak rzadko szwendały się po wielkich królestwach. No chyba, że jako członkowie trupy cyrkowej.
Jeżeli było tutaj coś innego, na co można zwrócić uwagę to chyba tylko prawy rękaw, który zwisał bezwiednie wyraźnie informując, że nic się w nim nie znajduje.

Spokojnie postępował ku wyjściu z zamku jednak w pewnym momencie zatrzymał się. Odwrócił głowę i spojrzał na pozostałych jakby lekko ich analizując. Zdecydowanie spodobała mu się obecność kobiet, ale poza tym mało dało się wyczytać z zmęczonej twarzy.
- Powodzenia! Spotkajmy się pod bramą, gdy słońce zacznie zachodzić. - Zaproponował, po czym wyjął zza pasa sztylet...Który zmienił się w białą wykwintną laskę.
Podpierając się nią opuścił miejsce zebrania.

Gdy znalazł się już na ulicach zaczęło go lekko zastanawiać czy powinien dalej towarzyszyć grupie. Całość wydawała mu się nieco źle zorganizowana nie odczuł nawet specjalnej selekcji. Po prostu spojrzeli na niego podejrzliwie i wprowadzili do środka.
Zaczął rozglądać się po okolicy aż wreszcie spostrzegł znaną mu zakapturzoną posturę.
- Maa maa maa...- Przywitały go dźwięk cmokania - jak poszło, Shiba?
- Średnio - skomentował chłopak - Król nie wdał się zbytnio w szczegóły. Liczą na nas tak bardzo, że w połowie drogi będziemy zdani na siebie. Przynajmniej grupa wygląda na dosyć kompetentną. - Skomentował uśmiechając się pod koniec.
Rozmówca skrzyżował dłonie badając go wzrokiem. - Nie wiem czy rozumiem kontekst. - Przyznał - jaka decyzja?
- Zostaję. - Postanowił - Nie ma możliwości zrobić nic więcej niż pójść w drogę. Wróć do Valahii i poinformuj, że robimy, co się da. Niech jednak nie liczą na cuda.
- Dobrze. - Przytaknął - Maa maa maa... Wyruszę natychmiast. Ryboludzie nie są przyzwyczajeni do lądu.
- Powodzenia. Nam obu.
Po pożegnaniu się z towarzyszem chłopak skierował kroki w stronę centrum miasta, gdzie powinien znajdować się targ.
 
Fiath jest offline  
Stary 31-08-2012, 21:43   #3
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KumJzZ26DJA[/MEDIA]

Shiba, Gort i Calamity na targu, Cz. I - New boss in town!

Odziana w jednolity strój persona spokojnie przemieszczała się po targu oglądając stragany. Ucieszył go fakt otrzymania zaliczki. Całe poprzednie wyposażenie diabli morscy wzięli. Potrzebował wielu rzeczy zaczynając na wyżywieniu a kończąc na nowym wierzchowcu.
- Phi! - prychnął czarnoskóry wielkolud o posturze byka idący przed nim. - Czy oni naprawdę myślą, że Wielki Gort potrzebuję takich drobniaków? Bierzcie to sobie, szczury lądowe!
Murzyn wyrzucił sakiewkę za siebie do najbliższego ze swych tymczasowych kompanów, nie zwracając nawet uwagi na to że pozostał z nim wyłącznie niebieskoskóry ubrany na biało osobnik.
- Ledwo co wypuścili mnie z Impel Down, a już wysyłają mnie na tak żałosną misję. Mam udać się do jakiejś wyroczni i zatrzymać jakąś dziwną plagę? Dobra, ale zrobię to wyłącznie dla sławy! Mnie i tak żadne choróbska się nie tykają od kiedy zjadłem Bari Bari no Mi.
- Hmm? - Zdziwiony Shiba złapał sakwę. - Niech będzie. - Stwierdził - zawsze się przyda.
Odparł spokojnie chowając ją do kieszeni. - A więc jesteś żeglarzem? - Zagadał podchodząc. Przydałoby się poznać drużynę w miarę możliwości. Zawsze ułatwi to współpracę.
- Co więc tutaj robisz?
- He? - czarnoskóry w końcu się obejrzał i zauważył niebieskoskórego, po czym zwrócił się do niego nieco szorstkim tonem. - Jestem Czarnoskóry Gort, postrach całego South Blue! I jestem piratem, a nie żadnym zaplutym żeglarzem! Chociaż jak na razie jestem zmuszony robić za pupilka rządu, by znowu nie zamknęli mnie i mojej załogi w tym koszmarnym więzieniu. Ja oczywiście jakoś sobie radziłem i pewnie sam dałbym radę stamtąd uciec gdybym zechciał, ale dla moich nakama musiałem zostać Shichibukai.
Mięśniak póki co ignorował swoich tymczasowych towarzyszy, ale tym razem wyglądało na to że w końcu zdał sobie z czegoś sprawę.
- Zaraz zaraz, skoro wyznaczyli do tej misji MNIE, to kim do czorta jesteś ty? Wydawało mi się że niektórzy strażnicy zwracali się do was "bohaterowie". O mnie za to mówili "ten skurwysyn", ale nie specjalnie mi to przeszkadzało.
Rycerz skutecznie odstraszał tłum więc nie musiał się przepychać jak wielu innych obecnych na targu. Swój miecz trzymał przy sobie aby czasem o nikogo nim nie zaczepić. Jego kroki były dość powolne i chwiał się na boki niczym żywy trup. Wydychając powietrze z otworu w jego hełmie buchało nieco pary. Snując się, zauważył stoisko z jakimiś wypiekami. Zatrzymał się przy nim i zaczął oglądać ciastka. Drżącą dłonią wskazał na jedno z nich i swym morowym głosem zapytał: - Ile... za to... ciastko? - Jego pusty wzrok spoczął na kobiecie po drugiej stronie straganu.
- Podróżnym - odparł spokojnie. - Zza morza. Najwidoczniej przeciwnego twemu - uśmiechnął się. Nie był do końca pewny dlaczego rząd zgodził się wysłać na misję przeciw szaleństwu kogoś, kto może być szalony sam z siebie, nie zamierzał jednak tego komentować. - Nakama? Co to oznacza? - dopytywał zdziwiony. Nie znał języków kontynentu poza głównym oraz swoim domowym.
Wolał pozostać przy nim nieco bardziej skryty. Diabeł go wie, do czego może w końcu dojść.
Idąc wzdłuż straganów zobaczył stragan ciastkarski i postanowił do niego podejść. Zwłaszcza, że z jakiegoś powodu ludzie zaczęli tracić zainteresowanie opuszczając kolejkę.
Najwidoczniej przyczyną tego była puszka z zebrania i kolejna persona w jego drużynie.
- Weźmiemy kilka - wtrącił się podchodząc do kompana.
Gort popatrzył zdziwiony i jakby wręcz oburzony na podróżnika.


- Nakama to moi bracia! - krzyknął nagle wzburzony - Oddaliby życie za to by zobaczyć jak staję się Królem Piratów! Ale na moje nieszczęście utknąłem tu z wami dopóki nie skończymy z tym całym "szaleństwem".
Calamity odwrócił głowę ruchem marionetki, w stronę Shiby.
- Lubisz... słodycze? ja... bardzo... - Rzekł do niego rycerz, po czym zapłacił należność za słodkość która znalazła się w jego zbrojonej dłoni. Ciastko zniknęło niemal natychmiast, gdy pochłonął je w całości. Z hełmu dobiegało ciche mlaskanie, gdy Rycerz rozglądał się dookoła. Musiał zaopatrzyć się w mikstury, i to te najsilniejsze, gdyż te słabsze po prostu by nie działały.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 09-09-2012 o 00:25.
Tropby jest offline  
Stary 01-09-2012, 11:19   #4
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Knight of Calamity... dla niektórych zmora, a dla nielicznych którzy go naprawdę poznali bohater. To chodzące nieszczęście mierzyło prawie dwa metry wysokości, gdyby poruszał się wyprostowany na pewno górowałby nad większością ludzi. Odziany w zbroję od stóp po czubek głowy, z niegdyś szlachetnymi szatami o odcieniu granatowym. Z tyłu hełmu wystawał długi kuc, który nie był włosami rycerza, a ozdobą, która delikatnie falowała na wietrze. Jego twarz była skryta pod hełmem, ale nikt ciekawski nie mógł dojrzeć żadnych rys twarzy, tylko mrok. I to nawet w pełnym słońcu!
Jego sposób poruszania się, był nienormalny. Snuł się niczym zjawa, niczym trup niedawno przywrócony do życia. Ogromny miecz ciągnął za sobą, jak brzemię które z ledwością był w stanie udźwignąć. Czasami nawet delikatnie się zataczał gotów się przewrócić. Lewa ręką wyglądała na sparaliżowaną, dyndała pod wpływem gwałtowniejszych (i bardzo rzadkich) ruchów. Ale gdy rycerz potrzebował po cokolwiek sięgnąć ręką okazywała się całkiem sprawna.



Gort, Shiba i Calamity na targu część 2

- Zaraz się dowiem - odpowiedział rycerzowi - zboże nie rośnie u nas w kraju. Nie mam z tym zbytnich doświadczeń. - Również odebrał parę ciastek i podniósł jedno do ust.
Niezręcznie je ugryzł i skrzywił się. - Nie dam rady tego zjeść. Kruche jak diabli. - Przekazał zakup rycerzowi. - Złę uzębienie - stwierdził pokazując szereg błyszczących kłów.
Odwrócił się w stronę Grota i zawołał go - Chcesz trochę tego czegoś!? Fajne i słodkie! - Miał nadzieję, że pirat nie odwróci się od nich. - Mówiąc o "nakama" miałem na myśli definicję słowa - objaśnił swoją wypowiedź sprzed chwili. - Nie używamy go w moim języku.
Murzyn machnął tylko ręką na zaoferowane ciastko.
- Ze słodyczy trawię jedynie grog. Poza tym chciałbym jak najszybciej wykonać to bezsensowane zadanie, więc nie grzebcie się, szczury lądowe. Każda chwila spędzona tutaj, a nie na moim statku doprowadza mnie do szału. A wierzcie mi że nie chcecie zobaczyć wkurzonego Gorta.
- Nakama?... przyjazne słowo... - Powiedział rycerz odbierając zakup od niebieskoskórej istoty. Wsuwając w zastraszającym tempie ciastka postąpił powoli w stronę stoisk z miksturami.
Wywołał przy tym niemal tą samą reakcję wśród klienteli. Zakupił trzy mikstury lecznicze te o najsilniejszych właściwościach. Przekręcając nieco głowę w bok obserwował poddenerwowanego czarnoskórego osobnika. Calamity nie był pewien dlaczego był tak zdenerwowany. Wspominał coś o statku więc pewnie jest żeglarzem. Z tego zamyślenia wytrącił go fakt, że o mało nie zostawił swoich słodyczy przy stoisku z miksturami, gdzie wrócił pośpiesznie, po czym kontynuował przemarsz przez targowisko.
- Ano, od razu widać że znasz się na rzeczy - wielkolud poklepał po plecach człowieka w zbroi, widocznie nieco udobruchany. - Nie chciałbyś może dołączyć do mojej załogi gdy tutaj skończymy?
Calamity był niezwykle zaskoczony tym gestem. Nikt nie chciał się do niego zbliżać, a czarnoskóry mężczyzna podszedł do niego i poklepał po metalowych plecach.
- Bardzo... mi miło... ale... nie potrafię... pływać... - Rzekł Rycerz gładząc się po tyle głowy.
- Nic nie szkodzi, ja też nie potrafię! - ryknął z uśmiechem wielkolud - Rzekłbyś może jak się nazywasz? Bo jakoś nie dosłyszałem twojego imienia gdy byliśmy w zamku tego dupka, króla.
- Nie... mam... imienia... zwą mnie tym... który się snuję bez końca... a także nieszczęściem... Tak... nazywają mnie Calamity... - Odparł rycerz, po chwili zwracając się do Gorta.
- Ty... na pewno posiadasz... imię... szczęściarz... - po tych słowach można było usłyszeć jakby przeciągłe westchnięcie z hełmu rycerza.
- Mówią na mnie Czarnoskóry. Miło cię poznać, dziwaku w puszce! Jesteś naprawdę interesującym gościem. Lubię takich - odpowiedział bez kozery murzyn. - No to załatw co masz do załatwienia i ruszajmy czym prędzej ku przygodzie. Ciekawy jestem czy reszta naszych towarzyszy jest równie interesująca jak ty.
- Dobry z ciebie.. człowiek.. Czarnoskóry... nie zawaham się podnieść miecza w twej obronie. - Rzekł rycerz uradowany, choć nie można tego było wywnioskować po jego zachowaniu.
- Jestem... gotów. - dodał przewieszając oręż przez bark.
- Więc ahoj! - ryknął murzyn na cały głos i pomaszerował wraz ze swym nowym kompanem w kierunku bram miasta, gdzie mieli się spotkać z resztą bohaterów. - Podnosić kotwicę i żagle na maszt! Czarnoskóry opuszcza to zapyziałe miasto i niech czort porwie wszystkich którzy odważą się stanąć mu na drodze! - krzyczał wymachując na lewo i prawo wielką pięścią, tak że przechodnie rozstępowali się przed nimi w obawie iż zarobią fangę w nos lub w jakiś sposób zdenerwują człowieka w zbroi, chociaż hałaśliwy wielkolud towarzyszący mu z ręką na ramieniu niczym stary przyjaciel nieco rozwiał ich obawy przed zbliżaniem się do rycerza i już nie spoglądali na niego w trwodze, a jedynie ze sporą dozą ostrożności.
Wyglądało też na to że Gort całkowicie zapomniał o niebieskoskórym podróżniku. Najwyraźniej uznał go za zbyt mało interesującego by dłużej zwracać na niego uwagę.
Dwóch osiłków tak od startu? No cóż to w końcu ludzie. Wydają się być dobrzy pomimo wyglądu, więc nie jest źle. - myślał Shiba.
Chłopak kupował przyprawy, już potarkowane dla wygody. Nie miał zamiaru jeść byle ochłapów przez całą podróż. Gdy spojrzał gdzie zostawił dwójkę już ich nie było. Nie przejął się bardziej i poszedł poszukać straganów z mięsem.

Wyglądało na to, że ktoś już zdążył polubić rycerza, co niezwykle go cieszyło. Miał tylko nadzieję, że reszta nie będzie na niego źle spoglądać.
Postępował powoli za Gortem rozmyślając nad tym całym zadaniem i w końcu doszedł do wniosku, że nie ma nad czym. Szaleństwo musi zostać powstrzymane, Calamity zrobi więc wszystko co w jego mocy. Taszcząc "Despair" na metalowym barku dotarł na miejsce spotkania z resztą drużyny. Musiał przyznać, że zbieranina herosów była dość tajemnicza, zapewne każde z nich posiada niezwykle umiejętności, w innym wypadku nie zostaliby wybrani na tą misję.
 
__________________
"My common sense is tingling..."

Ostatnio edytowane przez Deadpool : 01-09-2012 o 16:20.
Deadpool jest offline  
Stary 01-09-2012, 13:04   #5
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Woźnica nosił imię Marrot i w swym życiu zobaczył dość by cuda stolicy nie zrobiły na nim wrażenia. Powoził sprawnie, omijając zarówno ludzi jak i dziury. Jednym i drugim poświęcając dokładnie tyle samo uwagi. Swą powinność pełnił nie tyle dla pieniędzy co z obowiązku. Tak jak jego ojciec przed nim i ojciec jego ojca po nim. On sam nie miał syna. Co prawda w dolinie z której przybył do Manze nie brakowało kobiet, jednak on wolał żyć samotnie i służyć swej pani. Prawdą też było, że do najprzystojniejszych nie należał, a i liczba niewiast taka znów duża nie była by dla niego jakaś się ostała. Ot, ileż ich było? Dwa tuziny? Może nawet jeden... Każda zaś daleko od zamku mieszkająca, na samych obrzeżach księstwa, bezpieczne na tyle, na ile człek żywy bezpieczny mógł być na przeklętej ziemi. Przeto żył sobie sam jeden wraz z młodą panią. Znał swe obowiązki, znał kary i nagrody które mogły na niego czekać. Pani była jaka była, słyszał już o gorszych od niej. Teraz zaś oddawał jej ostatnią posługę, o ile wolno mu było tego wyrażenia użyć. Przybył posłaniec, przyniósł list i odjechał jakby go sto diabłów goniło. Widać jakowyś strachliwy był albo się zbyt wielu opowieści nasłuchał. Możliwe też że to on, Stary Marrot, zbyt długo żyjąc u boku swej pani doszczętnie właściwą ocenę sytuacji zatracił.
Przywiózł ją zatem, jak sama nakazała, zatrzymując się po drodze na posiłki liczne zarówno ją jak i jego sycące, do stolicy królestwa. Tu zaś, jak sama mu rzekła, drogi ich rozejść się miały. Otrzymał z rąk jej pokaźny mieszek wypełniony drogocennymi klejnotami i złotem. Mógł za nie kupić dwór własny i służbę. Mógł się nawet o młodą żonkę postarać która by przymknęła oko na jego brzydotę i powiła mu syna. Nie cieszył się jednak, wręcz mina jego sposępniała bardziej. Zamek Vintrane był mu domem odkąd sięgał pamięcią. Dziewczę zaś, które chwilę temu opuściło karocę, było mu niemal jak córka rodzona. Jakże on stary miał opuścić to wszystko i zacząć nowe życie? Kręcąc głową zawrócił konie i ruszył w stronę gospody co to ją w trakcie jazdy przez miasto wypatrzył. Co będzie to będzie, pomyślał i jeszcze ten raz jeden odwrócił się by skrawek bieli znikający za drzwiami zobaczyć.

Młoda dziewczyna wolna była jednak od smutku rozstania. Rozpierała ją radość i nadzieja dodające blasku i tak już delikatnie lśniącej skórze. Raz czy też dwa mignęła delikatnie jednak szczęściem idący przed nią człowiek niczego nie zauważył. Kusiło ją by zaczerpnąć z niego nieco jednak udało się jej powstrzymać. Sprawa była dla niej zbyt ważna by jeszcze przed startem ryzykować przegraną. Człowiek, który ją prowadził musiał coś wyczuć gdyż odwrócił się do niej nieco nerwowym ruchem. Posłała mu wesoły uśmiech by złagodzić nerwowość młodzika i skupić jego spojrzenie na twarzy osoby, którą prowadził. Obawiała się, że mógłby nieco źle zareagować gdyby dostrzegł, że stopy jej nie dotykają marmurowej posadzki. Z lekką nostalgią pomyślała o czasach gdy nie musiała się martwić takimi drobnostkami. Z drugiej strony były to czasy, w których reakcja młodzika nie miałaby dla niej znaczenia, a on sam nie byłby niczym innym jak drobną przekąską. Machnęła gniewnie dłonią odpędzając owe wspomnienia niczym natrętną muchę. Wszak była tu by zacząć wszystko od nowa, a nie po to by ponownie wkroczyć na drogę ku zagładzie.

W trakcie odprawy siedziała na swym miejscu nieco znudzona tym, co miał im do powiedzenia nieznany jej mężczyzna. Dopiero wraz z chwilą wspomnienia przez niego o pomocy w osiągnięciu celów, ożywiła się nieco. Owa obietnica była bowiem tym co sprawiło, że opuściła swój zamek i swoje królestwo. Złoto nie miało dla niej znaczenia, miała go dość by nie potrzebować więcej. Tylko ta obietnica, ta słodka nadzieja, która wypełniła duszę radosnym oczekiwaniem. Tylko to się liczyło, nic więcej...
Po zakończeniu nie spieszyła się zbytnio z opuszczeniem komnaty. Informacje których im udzielono były dość... Zdecydowała się na delikatne określenie i nazwała je w myślach pobieżnymi. Nie podobał się jej sposób w jaki ich potraktowano. Nie wiedziała jak pozostali, ona jednak była osobą szlachetnie urodzoną, księżniczką Vintrane i nawet będąc tym czym obecnie była, zasługiwała na coś więcej niż los służby której zleca się zadania i zostawia z ciężarem na barkach. Doprawdy, w dawnych czasach błękitną krew traktowano z o wiele większą uwagą i zaszczytami. Gdyby tylko mogła... Jednak nie mogła i to drażniło ją jeszcze bardziej, a każdy kto miał okazję ją poznać wiedział doskonale, że nie wróżyło to dobrze nikomu i niczemu co żywe. Gniew ów sprawił, że ponownie zamigotała, tym razem na dłużej niż jedno mgnienie oka. Gdy nieco się uspokoiła wstała od niegościnnego stołu i ruszyła za pozostałymi. Jej białe włosy zafalowały niczym niesione podmuchem wiatru. Płaszcz o tym samym kolorze, którym wcześniej była okryta, zniknął nagle nie pozostawiając po sobie śladu istnienia. Została jedynie prosta sukienka bez ramion, z nielicznymi złotymi ozdobnikami, podobnie jak płaszcz, biała. Skóra dziewczyny zdawała się mieć delikatny, kremowy odcień, jednak ustalenie dokładnego koloru utrudniała perłowa poświata, która ją otaczała. Na szyi zaś połyskiwał złotem solidny łańcuszek, którego zwieńczeniem był spoczywający między piersiami dziewczyny, szafir. Wygląd uzupełniały oczy o głębokiej barwie błękitu i buciki do kolan, wiązane złotymi tasiemkami. Nie miała przy sobie żadnego bagażu, ani broni, ani nawet sakiewki przypiętej do pasa. Sprawiała wrażenie niegroźnej, delikatnej istoty, która raczej niczym przysłużyć się nie mogła w trakcie wyprawy, którą im zlecono. Ba! Wszak ledwie podmuch wiatru mógł swobodnie zdmuchnąć ją z drogi. Niemal miało się wrażenie, że zaraz zniknie, rozpłynie się w powietrzu, przestanie istnieć. Uśmiechnęła się sama do siebie. Ach te pozory, stanowiły broń groźniejszą niż machiny wojenne i bardziej zabójczą niż sztylet w sercu.

Z zamku wyszła jak inni i podobnie jak oni skierowała się w stronę straganów. Ileż tu było lśniących wspaniałości. Każda zaś na wyciągnięcie dłoni. Czy można ją było winić za to, że paru z nich skosztowała? Powiedzmy nieco więcej niż paru... Wszak w takim tłumie nikt nie mógł jej przyłapać na gorącym uczynku i donieść królowi. Była w raju!
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 03-09-2012, 01:01   #6
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Chaos na targu Cz. I

Shiba spokojnie prowadził konia między zatłoczonym targiem. Dużo musiał się nabiegać, aby zdobyć to stworzenie nie znając miasta. Na szczęście straganiarze byli uczynni. Zaopatrzył się już w sporo mikstur uzdrawiających, potężny ładunek żywności dla grupy i nawet niewielkie garnki, aby przygotować to wygodnie nad ogniem. Szczęściem jeden z chłopów miał na zbyciu również całkiem sporą skrzynię, którą zgodził się przywiązać do wierzchowca, gdy tylko Shiba wypełnił jej wnętrze. Stworzenie było już dosyć obciążone, przez co chłopak zaczynał czuć zadowolenie, że nie zaopatrzył się w zbroję licząc na właściwości swojej skóry. Inaczej nie zajechałby zbyt daleko na tym zwierzęciu.
- Przepraszam... możesz to tez zapakować? - Zapytał rycerz niebieskoskórego, trzymając w wielkiej dłoni trzy butelki mikstur. - Nie... mam gdzie... to zapakować... - Dodał podniósł delikatnie głowę zerkając na niego. W hełmie było widać tylko czerń, więc nie można było zobaczyć mimiki jego twarzy.
Lepiej jakbyś dokupił sakwę - zaproponował Młodzieniec - nigdy nie wiadomo, kiedy ci będą potrzebne. Nim dostaniesz się do skrzyni może być za późno.
Skomentował, po czym spojrzał na wierzchowca. - Nie wspominając, że trzeba by było ją odwiązać i co ważniejsze przywiązać z powrotem. Jak potrzebujesz sam się tym zajmij - odparł uprzejmie.
Wielkolud również obrócił się i zauważył zbliżającego się do nich niebieskoskórego.
- To ty dalej tu jesteś? - w końcu wzrok Gorta padł na objuczonego konia. - Przynajmniej do czegoś się przydałeś. Jak chcesz możesz robić za naszego tragarza. Ja nigdy nie biorę ze sobą zbędnego balastu, ale jakieś żarcie prędzej czy później się przyda. Nie ma sensu marnować czasu na polowanie - zauważył murzyn.
- Rozumiem... gapa ze mnie... - Rzekł rycerz gładząc się po tyle hełmu. Nie czekając dłużej Calamity wsunął mikstury pod swój napierśnik. Nie należał do najszybciej myślących istot... dlaczego wcześniej na to nie wpadł?
Chłopak puścił wodze i wyjął zza pleców sztylet. Ten niemal natychmiastowo zmienił swoją formę w pięknie prezentujący się rapier. Rapier, którego koniec kierował się na Grota.
- Abyś się nie zdziwił, gdy moja dobra wola minie. - Ostrzegł. Najwyraźniej jego ego zostało urażone propozycją bycia "tragarzem". - Nie po to przypływam tutaj z drugiego końca świata, aby użerać się z piratami kilka dni po zejściu na ląd. - Syknął przez kły.
Jego broń ponownie zmieniła kształt. Tym razem w zdobną laskę, którą oparł się o ziemi dodając sobie na swój sposób królewskiej prezentacji.
- Wybacz, ale jeszcze nawet się nie znamy, więc proponowałbym osądy tego typu pozostawić na potem. - Powiedział ponownie chwytając za wodze konia.
Mięśniak na widok szpady zamilkł na moment, po czym roześmiał się w typowy dla siebie tubalny sposób.
- Iwabababa. Chcesz mi zrobić krzywdę taką wykałaczką? Zabawny jesteś, niebieski ludziku.
Wielkolud najwyraźniej w ogóle nie przejął się groźba, gdyż bez najmniejszych oporów wciąż się śmiejąc pomierzchwił Shibę po niebieskich włosach.
- Podobasz mi się, możesz zostać - rzekł do niego z szerokim uśmiechem - Kobyłę też ładną wybrałeś. Musi być silna jeśli ma z nami dotrwać do samego końca. Iwabababa.
Gort klepnął konia w zad z taką siłą że ten aż zarżał i obejrzał się na niego z wyrzutem.
Chłopak spojrzał na niego zdziwiony "co on sobie myśli..." - Nieważne. - Powiedział przypadkowo na głos. W momencie, w którym zdał sobie z tego sprawę spuścił wzrok na ziemię.
- Skoro się dogadaliśmy może będziemy już iść? - Zaproponował spoglądając w stronę wyjścia z targu. - Właściwie macie jakiekolwiek pojęcie o tej całej górze tysiąca pytań albo, chociaż o szaleństwie samym w sobie? - Zapytał ich obu.
Zdał sobie sprawę, że właściwie dyskutuje z ludźmi to może i dowie się czegoś na temat misji. Miał minimalną wiedzę na temat czegokolwiek związanego z kontynentem ludzi.
- Zachowajcie... siły... na przeciwników...- Skomentował rycerz poprawiając broń na barku.
- To... szaleństwo... jest groźne... musiałem zabić... wiele istot... które zostały... opętane...- Rzekł Calamity zwieszając nieco głowę. W jego myślach pojawiły się obrazy oszalałych wieśniaków, które bez jakiejkolwiek skruchy zabijali siebie nawzajem, niektórzy próbowali atakować rycerza, co przynosiło ich natychmiastową i potrzebną dla dobra ogółu zgubę. Rycerz westchnął głęboko ziejąc parą, zachwiał się i sięgnął po kolejne ciastko.
- Dopóki jestem z wami nie macie się czego obawiać. Iwabababa. Nie znam się na tych waszych choróbskach, ale jak ktoś był na tyle odważny by podnieść na mnie rękę to dostawał raz w mordę i więcej nie wstawał. Iwabababa.
Pirat przeciągnął się chwilę i naprężył muskuły niczym zawodowy kulturysta.
- Ah, niech was szlag, przez całe to gadanie mam ochotę nieco się rozerwać. Chodźmy wreszcie pod tą bramę. Ciekawy jestem co potrafi reszta tamtych wymoczków.
- Ciekawość bywa zgubna . - Lirati wybrała akurat ten moment by zmaterializować się za plecami wielkoluda. - Czasem można dowiedzieć się nieco więcej niżby się chciało.
- Iwabababa i to właśnie rozumiem! - murzyn najwyraźniej uznał to za wyzwanie i momentalnie uniósł pięść by przywalić przybyszowi z półobrotu, jednak w ostatniej chwili się zatrzymał. - Dziewoja? - zamrugał zdziwiony. - A ty co tutaj robisz u licha?
Rycerz przekręcił nieznacznie głowę w bok widząc materializacje dziewczyny o białych włosach. Pomimo swego wolnego toku myślenia skojarzył z czymś tą zdolność, jednak pamięć go zawodziła. - Czego... na przykład?- zapytał białowłosą.
- Na przykład tego co tutaj robię - odparła przyglądając się rycerzowi ciekawie. - Ktoś tu nie uważał na odprawie, prawda? - zwróciła się do drugiego z wielkoludów. - Ładny koń - na koniec pochwaliła niebieskoskórego co by nie pomyślał, że go przez przypadek ignoruje.
- Jak na ironię to wiedzy właśnie szukamy - spostrzegł Shiba. - Na imię mi Shiba Tabipuru z domu Pogody - przedstawił się z eleganckim ukłonem.
Co prawda początkowo myślał że białowłosa nie była częścią wyprawy a córką kogoś z zamku. Widać jednak ten kontynent ma swoje uroki.
- Nie tylko ładny, ale i praktyczny. - Stwierdził - Może niech panienka usiądzie? Tłok targu jest dosyć kłopotliwy.
Z tłumu wyłoniła się jeszcze jedna nie pasująca do konwencji miasta postać. Przywdziany w czerwoną koszulę przepełnioną kwiecistymi motywami mężczyzna właśnie odpalił jeden z papierosów. Widząc zbierającą się grupkę uśmiechnął się szerzej niż zwykle - kilku z nich zobaczył i zapamiętał po odprawie - mógł być pewien dotarcia do celu. - Faust IV - przedstawił się, kłaniając nisko. Gdyby nosił kapelusz z pewnością zamiatał by nim ziemię. - Z jednym koniem daleko nie zajedziemy? - zapytał wyraźnie rozbawiony.
- Konie... łatwo... przestraszyć... Rzekł Calamity coś o tym wiedząc. - Calamity... tak możecie się... do mnie zwracać... dodał, wiedząc że wymyślą mu i tak inną ksywkę. Zawsze tak było.
- Zwierzęta mnie nie lubią więc jak dla mnie i ten jeden to za dużo. - Na swój sposób poparła swojego przedmówcę. - Lirati - przedstawiła się skoro inni to czynili.
- Tylko słabeusze i szczury lądowe jeżdżą na koniach - odrzekł z kwaśną miną kolejnemu przybyszowi. - Jestem Czarnoskóry. Zapamiętajcie to imię, bo któregoś dnia będzie przed nim drżał cały świat! Iwabababa!
Zarechotał wielkolud, uradowany nowym towarzystwem.
- Ale co kobitka taka jak ty robi z nami na tak niebezpiecznej misji? - zapytał się bladoskórej kobiety.
- Pozory... - Rzucił rycerz i biorąc głęboki oddech, dodał: - Mylą.. -
- Niebezpiecznej? - ten, który dołączył jako ostatni lekko zaśmiał się zdziwiony. Zaciągnął się, by po chwili wypuścić dym z ust.
- Nie można się z tobą nie zgodzić - skłoniła się lekko w stronę Calamitiego.
- Ohh? To nie dobrze. I tak nie wypada abyś gubiła się w tłumie. - Spojrzał na Calamity z uśmiechem - kolega z pewnością będzie w stanie ponieść cię na barana, prawda? - zaproponował próbując na siłę dogodzić nowopoznanej.
- Hmm? - tym jakże prostym wyrazem, oraz krótkim spojrzeniem na dwie strony przyszłej umowy: rycerzowi jak i dziewczynie, która z całą pewnością zadziwi wszystkich, a zwłaszcza... siebie samą.
- Nie... mam... nic przeciwko... - Powiedział rycerz zdejmując z barku swój ogromny miecz. To nawet by było zabawne, ale szczerze wątpił by ktokolwiek się na to zgodził.
Lirati na propozycję niebieskoskórego roześmiała się wesoło, jednak szybko zamilkła co by nie ranić uczuć rycerza, któremu próbowano zrzucić ją na na głowę. Mniej więcej..
- Tym razem podziękuję. Lubię tłum i nie mam nic przeciwko spacerom.
- Szczury lądowe? - zapytał po chwili jakby wybity z rytmu. - A kim, lub też czym poruszają się osoby silne? Wspaniałe? - zapytał jednego z olbrzymów.
Murzyn popatrzył na blondyna jak na głupka.
- Jak to czym? A o własnych nogach żeś zapomniał? No a po morzach podróżuje się okrętami rzecz jasna - Gort założył ręcę, starając się wyglądać na inteligentniejszego niż naprawdę był.
- Człowiek silny, to taki, który buduje sobie przeszkody tylko po to, by je pokonać? - zapytał zaciekawiony.
- Ueee - wielkolud zastanowił się przez moment, starając się zrozumieć słowa Fausta. - Taaa... dokładnie o to mi chodziło! Widać ty też znasz się na rzeczy, tak jak tamten w puszce!
- No tak - odparł wypuszczając kolejną, tym razem mniejszą porcję dymu.
- W puszce? jakiej... puszce... - Zabłysnął; Calamity nie kojarząc przenośni.
- Chodziło mu o twoją zbroję - wytłumaczyła usłużnie Lirati.
- No tak... gapa... ze mnie... - Rzekł rycerz.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 03-09-2012 o 01:09.
Tropby jest offline  
Stary 03-09-2012, 10:26   #7
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Część II

Shiba zachichotał widząc reakcję Grota na komentarz Fausta.
- Mimo wszystko konno moglibyśmy dostać się do celu dużo sprawniej. Choć ciężej byłoby przejść tunelami pod górą gdybyśmy wszyscy posiadali osobiste wierzchowce.
Spojrzał jeszcze raz na panienkę i dopytał.
- Wybacz, ale mam nadzieję, że jadasz mięso? Nie zakupiłem niczego innego. Nie mówiąc o tym, że nie uczyłem się przyrządzać jedzenia, którego nie potrafię wygodnie skonsumować. - Podkreślił to uśmiechem ponownie pokazując ostre, białe kły.
Mina Lirati nieco zrzedła.
- Nie jadam więc nie musisz się tym przejmować - machnęła przy tym dłonią jakby była to nieistotna kwestia.
Murzyn pokiwał głową w zadumie.
- Tak, to dlatego jesteś taka blada - wtrącił się. - Ale nie martw się, potrafię robić świetną zupę z kamienia. Na pewno ci zasmakuje.
- Słodycze są... dobre... jedyna słodycz jaka... mnie spotyka... - Rzekł rycerz pochłaniając jedno z ciastek, jakie podarował mu wcześniej niebieskoskóry.
- A rozkosz? Radość? Spełnienie? - zapytał zaciągając się intensywniej, niemal tak jakby miało to pomóc filtrować jego smutek.
- Co to za... słowa? - wydukał rycerz opuszczając głowę jeszcze niżej
- Słodkie - odparł szybko znajdując odpowednią analogię.
Rycerz przekrzywił nieznacznie głowę.
- Nie miałem... okazji... poczuć... tych słów. - Rzekł rycerz wracając do swojej poprzedniej zgarbionej pozycji.
- Czym trudniłeś się dotychczas? - dym opuścił jego ciało - pozostała tylko połowa papierosa.
- Zabijałem... potwory... niektórzy powiadali... że zabijam... swoich...- Odpowiedział mu rycerz.
- Co odczułeś, gdy osiągałeś swój chwilowy cel - czy to wiwernę, gargulca, czy też inne demoniczne stworzenie? - swoista wymiana pytań trwała dalej.
- Czułem... że wykonywałem swoją powinność... a także żal... tych istot. - Calamity nie miał nic przeciwko odpowiedzią na zadane mu pytania...
Blondyn spojrzał na dwójkę osobników, którzy niewątpliwie mieli coś do powiedzenia w sprawach szczęścia - wspaniałego kucharza zdolnego tworzyć pokarm z granitu, oraz dziewczynę - czyli ucieleśnienie piękna i … szerokopojętego zła. - Czułeś, że spełniasz obowiązek? - zapytał.
- Zgadza... się... moja egzystencja... na tym polega... Powiedział rycerz nie zmieniając swojej postawy nawet o centymetr.
- Jeśli postępowałeś zgodnie z sobą - powinieneś czuć się spełniony. - zarzucił luźnym pomysłem - dziwna istota bardzo szybko zdążyła go zaintrygować. Papieros nie zbliżał się do ust - po prostu dymił w jego ręce.
- Jednak... nie czułem... - odrzekł krótko unosząc głowę w górę,aby zaraz gwałtownie ją opuścić
- Tym co odczuwałeś przez całe istnienie był żal, smutek? - zapytał, zrzucając nadpalony kawałek.
- Żal istot które musiałem... zabić... żal osadników... którzy byli nękani... żal... nad sobą... Ale nie... mogę przekładać... siebie samego... nad tych... którzy potrzebują... pomocy...- Odpowiedział, niemal co słowo wypuszczając obłok pary z hełmu.
- Zabijając ich... Pomagałeś innym, tak? - upewnił się.
Rycerz tylko potwierdzająco pokiwał głową.
- Nie czułeś ich wdzięczności? - kolejne pytanie wypłynęło z ust Fausta IV.
- Czasami mi dziękowali... czasami... wrzeszczeli... odejdź...”potworze”... jednak jakaś mała część... mnie... była rad... że zdjąłem z ich barków... zmartwienie... - Rycerz pierwszy raz był pytany o takie rzeczy, nie widział więc powodów aby nie odpowiadać szczerze.
- Ja, Faust IV w imieniu tych, którzy chcieli Cię przepędzić - przepraszam. Wdzięczność tych, którzy nie mieli okazji jej wyrazić przemawia przeze mnie. Dziękuję. - Mówiąc to schylił się nisko, by po chwili powrócić do poprzedniej postawy.
Calamity poczuł jakieś ciepło pod napierśnikiem.
- Jesteś dobrym człowiekiem Faust... nie zawaham się... unieść “Despair” w twojej obronie. - Rycerz odwzajemnił ukłon.
Blondyn zrzucił dopalającego się papierosa, po czym zadeptał pozostałości zdolne wykrzesać jakikolwiek ogień. Z zaciekawieniem patrzył na miecz - “Rozpacz” - wedle jednego z antycznych języków.
- Powinieneś mu raczej doradzić by następnym razem zabił tych, którzy go przepędzali, miast brać na siebie wdzięczność i przepraszanie. To mu w niczym nie pomoże - Lirat strzepnęła nieistniejący pyłek z idealnie czystej sukni.
- Nie jestem pewien - wiatr delikatnie poruszył srebrne krzyże pełniące rolę kolczyków. - Rycerze mają pewien cel i chcą go spełnić - luźno założył pierwszą tezę. - Ludzie zaś... Powiedzmy, że mord należy do naszej natury - dodał nieco smutniej.
- A cóż ma do tego ludzka natura? - wyraziła swe zdziwienie.
- Ludzie... to kruche istoty...kto inny może... pomóc im... jak nie jakiś inny... potwór...- Rzekł rycerz.
- Zgadzam się z tobą, aczkolwiek owe pojęcie pomocy może się nieco różnić w zależności od istoty, która owej pomocy udziela . - Usta dziewczyny ułożyły się w złośliwy uśmieszek.
- Pomoc istotą słabszym jest... dobra? - bardziej zapytał niż stwierdził. - Ale po co kłopotać się i złoczynić komuś, kto nigdy nie będzie w stanie ci zagrozić? - kolejne pytanie skierowane było o unoszącej cię nad ziemią dziewczyny.
- Kto tu mówi o kłopotaniu? Toż to sama przyjemność. Na dodatek z pożytkiem dla owych słabych istot. Widać jednak nieco inaczej spoglądamy na owe zagadnięcia co niejako jest naszym prawem, nieprawdaż?
- Konfrontacja poglądów może tylko wzmocnić. - potwierdził.
- Całkiem jak poznanie wroga przed zadaniem ciosu. - zgodziła się dość chętnie z takowym stwierdzeniem.
- Dokładnie - podsumował. Po chwili, widząc że tematy przypadkowej zbieraniny zaczynają się kończyć - odszukał sobie miejsce nieco na uboczu. Wygodnie rozsiadł, by po chwili otworzyć księgę.
Również Lirati postanowiła znaleźć sobie jakieś zajęcie. Biorąc pod uwagę że z owymi istotami spędzi dość czasu, uznała że ciekawiej będzie pospacerować jeszcze po mieście. Wszak od lat nie miała okazji zakosztować takowej atrakcji. Szkoda by się ów czas zmarnował. Nie tłumacząc się więc nikomu ruszyła powolnym krokiem w stronę straganów.
Gort natomiast raczej po krótszej niż dłuższej chwili zamknął oczy i zwyczajnie zaczął chrapać. Wyglądało na to że słuchanie rozmowy na tak poważne tematy musiało go błyskawicznie uśpić na co wskazywał balonik z glutów zwisający z nosa, który leniwie unosił się i opadał w rytm jego oddechów. Zaś chwilę po tym gdy zapadła cisza, balonik ów pękł budząc swojego właściciela z objęć morfeusza.
- Uaaa...? - zapytał przecierając oczy. - Skończyliście już? Raaaaany, to było nuuudne...
Wielkolud ziewnął tak przeciągle iż miało się wrażenie że mógłby jednym haustem pochłonąć całe powietrze w atmosferze.
- To co? Idziem porobić coś ciekawszego? Może spotkać się z resztą tych tak zwanych bohaterów. Jeśli dobrze liczę zostało ich jeszcze - murzyn wyciągnął przed siebie dłonie i zaczął intensywnie liczyć na palcach, co najwyraźniej sprawiało mu niemały wysiłek psychiczny - dwóóóch... a może trzeeech.... zróbmy z tego pięć... a pal licho szczegóły! Idziem stąd i wsiora wno!
Gort podirytowany pomaszerował przed siebie z groźną miną, nie zwracając najmniejszej uwagi na to co robi reszta nowopoznanych.
Chłopak zaśmiał się w duchu widząc maniery senne Gorta.
Przyjrzał się Faustowi i zdecydował, że może uzyskać nieco odpowiedzi od tego człowieka.
Gdy Shiba się zbliżył młody człowiek mógł odczuć problemy z czytaniem. Nie o tyle przez cień, jaki rzucał chłopak, co raczej wrażenie, że ktoś ukradł część światła w niewielkiej okolicy.
- Wydaje mi się, że jesteś nieco bardziej pojętny od naszych gigantów. - Stwierdził czy może i pochwalił. - Wiesz może, czemu królestwo postanowiło wynająć przypadkową bandę zamiast zorganizować specjalny oddział wojskowy? Od kiedy tu jestem potwornie mnie to nurtuje.
- Czy ja wiem? - bez oporów wyraził swą niepewność. - Tak jest bezpieczniej, taniej - dodał po chwili jednym z bardziej oczywistych argumentów. - Ci, których poznałem są wystarczająco kłopotliwi by wysłać ich na samobójczą misję i - tutaj czytelnik wziął głębszy wdech, przełożył zakładkę i odłożył książkę na bok.- Nie żałować klęski - ostatnie słowa wypowiedział z lekkim rozbawieniem.
- Źle to świadczy o tym królestwie - stwierdził Shiba spoglądając w stronę zamku. - Choć z drugiej strony stawia to pytanie: Czy oni w ogóle chcą walczyć? Mogą nie wierzyć w zwycięstwo, góra tysiąca pytań może być zaledwie mitem. Co prawda nie znam tego kontynentu. - Przyznał, po czym znów podjął - No i w temat wchodzi samo szaleństwo. Może wydawać się straszne...Ale właściwie wygląda jakby zarażeni zaczynali robić po prostu to, czego dogłębnie pragną.
- Chyba właśnie odpowiedziałeś na swoje pytanie - zauważył rozbawiony Faust. - Czemu ktokolwiek miałby iść zginąć za “ojczyznę”, “królestwo”, czy tych którzy zdołali wykupić się z poboru?
- To nie tak, że mieliby od gadania - spostrzegł - tutaj tematem jest król i jego doradca. Oni urządzili tą wyprawę tak nie inaczej jak gdyby sens walki z tą umysłową zarazą nie istniał. - Stwierdził, po czym przytaknął - choć w sumie masz rację. Sam odpowiedziałem sobie na większość zagadnienia.
- Jeśli szaleństwo faktycznie odwołuje się do tłumionych żądz to samozwańcza “armia” - właściwie to większość standardowych wojsk zamieniła by się w grupę dezerterów. - Możliwe że chciał być miły, lub też temat po prostu zaciekawił go. - Jeśli się nie mylę, to każdy tutaj ma własny... powód ? - zakończył pytaniem.
- Najprawdopodobniej - przytaknął - Taki czy inny, ale raczej nikt nie idzie na tą wyprawę od tak. - Co prawda w myślał czuł jakby nieco kłamał do siebie samego. Nie miał wyraźnego powodu jednak nie miał też potrzeby wracać. Równie dobrze mógł zostać i zrobić, co w jego mocy, aby powstrzymać tą zarazę.
Usta Fausta rozszerzyły się, demonstrując przy tym olśniewającą biel jego zębów niemal zapraszając do wyjawienia swego powodu. Z drugiej strony - mógł on po prostu wyśmiewać niebieskiego mężczyznę, wszystko zależało od jego interpretacji.
- Swoją drogą, jaki jest twój powód? - Spytał - Wydajesz się być jakimś zwykłym uczonym, może studentem magii? Nie wyglądasz na kogoś, kto miałby specjalny pretekst skończyć swoje życie poszukując źródeł mądrości w jakiś zapomnianych górach.
- Powiedzmy że będzie to swoisty sprawdzian? - zapytał wdając się w rolę domniemanego uczonego.
- Ohh? - Niebieskoskóry zdziwił się odpowiedzią Fausta. - Cóż...W takim razie życzę owocnych wyników. - Odparł, po czym odwrócił się spokojnie i zaczął podążać za powoli znikającym w oddali Grotem. Pirat był duży i nie mógł mu tego odmówić.
Może i faktycznie natkną się na resztę ekipy albo i nie. Wtedy po prostu doją do bram miasta.
- Co to... za księga? -Zapytał milczący dłuższą chwilę rycerz, wskazując zbrojoną ręką na trzymany przez Faust’a przedmiot.
- “Naród a Społeczeństwo” - odparł bez namysłu. Okładka głosiła dokładnie ten sam tytuł - niezależnie od tego, czy był on prawdziwy, czy też nie.
 
__________________
"My common sense is tingling..."

Ostatnio edytowane przez Deadpool : 03-09-2012 o 10:37.
Deadpool jest offline  
Stary 03-09-2012, 18:17   #8
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Chaosu Część trzecia - Faust i Hana.
Po doprowadzeniu swego umysłu do stanu względnie spokojnego - głównie za sprawą tajemniczych, niebieskich owoców - Hana ruszyła dalej eksplorować miasto, w poszukiwaniu swego celu. Sakiewka wciąż była ciężka a potrzebne rzeczy - zakupione. Czas był więc zadbać o to, aby zniknęła ona kompletnie. Przechodząc jednak, dojrzała dwie znajome sylwetki. Ruszyła w ich stronę, otoczyła Fausta i stanęła za nim, bezwstydnie przez ramię zaglądając do książki.
- Nie ma obrazków? - zapytała a w jej głosie było słychać wyraźny zawód.
- Oi, oi - blondyn uśmiechnął się nieco zaskoczony. - Niestety. Też mi ich czasem brakuje - dodał obracając się.
- Sprawia ci radość czytanie tego mimo braku obrazków? - zapytała, cofając się przy tym o mały krok.
- Tak, choć czasem miło jest popatrzeć - powiedział odkładając książkę na bok. W jego oczach pojawiła się lekka, nieco stłumiona radość - dziewczyna wyglądem przypominała te z najróżniejszych akademii - czy to opartych na wiedzy, czy też wierze.
- Nie rozumiem tego. Nie zaspokajasz praktycznie żadnego z zmysłów a i tak sprawia ci to przyjemność. - oznajmiła, przechylając przy tym głowę lekko na bok.
- A przecież jest tyle rzeczy znacznie przyjemniejszych od wpatrywania się w masę liter.
- Takich jak? - zapytał nieco rozbawiony. Pierwszą odpowiedzią był lekki uśmiech, dopiero po chwili dołączyły do nich słowa.
- Takie, które zaspokajają zmysły, które koją dusze. Które, co najważniejsze, pozwalają wyciągnąć tyle radości ile to tylko możliwe.
- Zmysły można łatwo oszukać, �-a szczęście zaznać wewnątrz siebie - odparł. - Papier każdej z ksiąg ma swoją fakturę, zapach może opowiedzieć o jej przeżyciach. - zarzucił po chwili, jakby szukając usprawiedliwienia swego zanurzenia w innym świecie. - Chociaż przeważnie omijam to.
- Zarówno zmysły jak i umysł da się oszukać. Jednak bycie oszukiwanym to domena słabych. - stwierdziła, wwiercając się w rozmówcę wzrokiem.
- Jeżeli ktoś daje się wodzić za nos, jego życie jest niewiele warte. I nie ważne jest tutaj, czy oszukane zostały jego zmysły czy umysł.
- Sztuką jest jednak wprowadzenie samego siebie w kontrolowane oszustwo - osiągnięcie, czy też poznanie czegoś, co mogło nam nie być nigdy dane. - odpowiedział, zaś jego ton nie świadczył o przekonaniu pokładanym w tej tezie. - Księgi są też czymś, co pozwala docenić pełne wrażeń życie jeszcze bardziej - odparł wstając. Zrobił krok do przodu, by zatrzymać się tuż przed nią.
- Po co czytać o ucztach, skoro można w nich uczestniczyć? Po co tracić czas na czytanie jakiś wydarzeń, skoro można uczestniczyć w podobnych, kiedy to wszystkie zmysły są aktywne a radość chłonie całe ciało. - tym razem się nie cofnęła, chociaż wyglądało na to, że pobladła trochę.
- Po co? - powtórzyła nieco głośniej.
- Wyobraź sobie świat jako coś co jest przepełnione bezkresną radością. - zaczął delikatnie, tak jakby nie chciał spłoszyć zaobserwowanej zwierzyny. - Gdy wszystko jest pełne doznań, te stają się mnie wyraźne... puste - wytłumaczył po chwili.
- To... to nieprawda. - stwierdziła, choć niezbyt pewnie. Przełknęła ślinę a jej wzrok przez chwilę błądził gdzieś, unikając wzroku rozmówcy.
- Po prostu trzeba umiejętnie dobierać przyjemności, których chcemy zaznawać. Nie mówiąc o tym, że część z nich zawsze będzie sprawiało równie wielką radość.
- Lubisz... - rozpoczął nieco zakłopotany. Zbadał dziewczynę wzrokiem, by dopiero po chwili milczenia przejść dalej. - Warzywa? Słodycze? Owoce? - zapytał całkowicie nie pewny tego, jaką odpowiedź uzyska.
- Wszystko co smaczne. - odparła, oblizując przy tym językiem zęby, chociaż gest ten został częściowo ukryty przez zamknięte usta.
- Wyobraź sobie, że co dzień dostajesz zaszczytu skosztowania jednego, najwspanialszego owocu na świecie. - rozpoczął tłumaczyć swą “wizję”. - Gdy tylko wskazówka chronomierza zatrzyma się, wskazując przy tym zenit - zaczniesz zajadać się tym właśnie owocem. - przerwał, oczekując reakcji dziewczyny.
- Yhym. - wydała jedynie onomatopeje, przymykając lekko oczy, jakby miało to pomóc w wizualicji.
- Czy po roku smakuje tak samo? - zapytał.
- Za każdym razem zasmakowanie go sprawia mi tą samą przyjemność, w końcu to najwspanialszy owoc świata. - odparła z przekonaniem.
- Jeśli wspaniałość staje się standardem, czy nadal jest niesamowita? - kontynuował, choć wyraz jego twarzy wskazywał iż zaczyna wątpić w sukces swej małej, prywatnej batalii.
- To, że wciąż dominuje nad czymś naprawdę znikłym, że wciąż ten owoc będzie tysiąckrotnie wspanialszy od każdego innego. To, że zacznie wydawać się zwykły, sprawi, że reszta owoców stanie sie kompletnie nic nie warta, nie mogąc się w żaden sposób z nim równać.
- Będzie więc lepszy od innych, lecz nie będzie tym samym, co kiedyś. Jego chwała przeminie? Skupisz się na tym jak smakował, nie zaś jak smakuje ? - Na twarzy Fausta widać było radość - najwyraźniej lubił rozmawiać.
Nad odpowiedzią Hana musiała namyślić się chwilą. Język na chwile pokazał się na jej wargach, oblizując je.
- Skupie sie na tym, czy jedzenie go sprawia, że czuje się lepiej. Na tym, czy sprawia mi to radość, nie na smaku samym w sobie.
- Więc oszukasz swoje zmysły? - odparł śmiejąc się. Jego głowa delikatnie ruszała się wraz z kolejnymi fragmentami uchodzącej z niego radości - zaś kolczyki w kształcie krzyży - delikatnie kiwały się nawet gdy przestał.
- Nie! - niemalże wykrzyknęła, by po chwili rozwinąć to normalnym głosem.
- To nie jest oszukiwanie zmysłów. Zarówno słodki jak i cierpki owoc potrafi sprawić przyjemność z jedzenia go, mimo, że ich smaki są kompletnie różne. Czy to też nazwałbyś oszukiwaniem zmysłów?
Mężczyzna w kwiaciastej koszuli ze zdziwieniem obserwował reakcję dziewczyny. Jeśli graliby teraz w rzutki - ktoś z pewnością zawołałby “Bull’s Eye”. - Oi, oi, Strasznie jesteś energiczna. Stało się coś dobrego? - odparł pozostawiając na celowniku zaistniałe wydarzenie - nie zamierzał jednak drążyć go dalej, przynajmniej póki nie będzie to potrzebne. Odpowiedzią było jedynie ciche fuknięcie, jakby była urażoną kotką. Przestała mrużyć oczy i wbiła swój wzrok w jego.
- Nie odpowiedziałeś. - stwierdziła twardo, uśmiechając się przy tym leciutko, co tworzyło dosyć specyficzną mieszankę.
- Jeśli nie myślisz o smaku, a o przyjemności jaką powinien sprawiać - zarzucił wolną myślą, nie chcąc atakować, jak i przechodzić do defensywy.
- Przekręcasz moje słowa. - odbiła piłeczkę, doklejając do niej karteczkę “oskarżenie”, co było słychać także w jej słowach.
- To, że skupiam się na doznaniach, nie sprawia, że nie zwracam uwagi na smak.
- Masz rację, ojou-sama - przyznał się najwyraźniej rozbawiony całym faktem odziany na czerwono mężczyzna. - Przepraszam? - dodał po chwili czyhając na jej reakcję.
Z początku prychnęła jedynie cicho, jakby wciąż urażona tamtym zachowaniem.
- Przyjmuje. - stwierdziła jednak w końcu.
- Jestem Faust IV, miło mi. - nawet jeśli spóźnione przedstawienie się - ciągle było one wymagane przez szeroko pojętą kulturę.
- Hana, co znaczy kwiat. - odparła, tym razem bez poplątania się języka.
- Mam wrażenie że twój motyw udziału w tej misji pozostanie dla mnie tajemnicą - powiedział bez przekonania.
- Po prostu... szaleństwo nie zasługuje na życie. - stwierdziła, uśmiechając się przy tym dwuznacznie.
- A czy ty na nie zasługujesz? - dodała po chwili i zachichotała.
- Kimże jestem by to sądzić? - zapytał nieco zaciekawiony.
- W tych słowach jest nieco prawdy. - odparła z lekkim rozbawieniem w głosie.
- Wartość życia każdego z nas może być postawiona na szali szybciej niż się tego spodziewamy - mówiąc to, zaczął ręką szukać księgi.
- A może już została postawiona? - odparła zaraz po tym, jak Faust zamknął swe usta.
- Jeśli tak, czy nie byłoby nudnie, niczym w książkach?
- Żywi potrafią zmieniać swoje przeznaczenie.
- Więc i nasza wartość jest nieznana?
- Tego nie powiedziałam. - odparła z lekkim rozbawieniem po czym raz drugi tego dnia okrążyła Fausta, stając za nim. Nie było to trudne, w końcu wystarczyły dwa kroki.
- Ale twój tok myślenia jest błędny. - szepnęła nie tyle do ucha, co w jego kierunku, ponieważ nawet stając na palcach nie mogła tego zrobić dokładnie tak, jak pragnęła.
- Możliwe, ale jest otwarty na zmiany - odpowiedział, obracając się �-by po raz kolejny spojrzeć na twarz dziewczyny, na której widniał lekki, dosyć tajemniczy uśmiech.
- A czy zasługujesz na to, aby przyjąć wiedze?
Faust odwzajemnił uśmiech. - Chcesz się przekonać? - powiedział prowokująco schylając się w stronę kobiety.
- Możesz spróbować pokazać swoją wartość. - stwierdziła a jej uśmiech zmienił się na wyzywający. W fiołkowych oczach pojawiło się coś na kształt płomienia, jakby te zaczęły płonąć. Blondyn spojrzał na nią pytająco - wystawił ją na małą próbę, czekając na jej reakcję. Czuł, że dziewczyna miała w sobie coś, co odrzucało ją z tego świata. Korzystając z tego, że się schylił, przysunęła się do niego po czym szepnęła mu wprost do ucha:
- Jeszcze przed chwilą stwierdziłeś, czy chce się o tym przekonać. Pokaż mi więc, ile jesteś wart. - mówiła cicho by po tych słowach zachichotać i odsunąć się o mały krok.
Kwiecista koszula zawiała na wietrze po raz kolejny, symbolizując przy tym wykonany przez niego krok. Nie czekał na reakcję dziewczyny - po prostu złapał ją w talii, by po chwili jego usta niemalże musnęły się z tymi, należącymi do ozdoby ich drużyny. Żartobliwie przyciągnął ją do siebie w tej sytuacji, tak by to ona “zainicjowała”.
- Chcesz zaprezentować siebie czy sprawdzić mnie? - zapytała dosyć poważnie, by po chwili samej przejąć inicjatywe. Bez żadnej oznaki wstydu, nawet minimalnego rumieńca, złożyła pocałunek na jego ustach. Smakowała go w ten sposób przez chwilę, by nagle, bez żadnego ostrzeżenia przygryźć jego wargę do krwi. Po tym czynie zgrabnie wyszła z jego uścisku, pokazując koniuszek języka na którym widoczna była życiodajna ciecz.
- Smakuję? - zapytał radośnie, by po chwili zakosztować resztek płynących w jego żyłach krwi pozostałej na wardze. Niewielką ilość tej porwanej, Hana rozprowadziła po swoich wargach by po chwili cmoknąć głośno.
- Nie jest źle. - stwierdziła rozbawiona, po czym robiąc szeroki obrót o 360 stopni, cofnęła się o dodatkowe pół metra.
- Chociaż wole owoce.
- Czasami smakuje jeszcze lepiej - dodał po chwili, zachęcając by kwiat przyszedł po więcej nawozu.
- Powiedziała ci to pewnie znajoma i urodziwa wampirzyca? - zapytała a na jej ustach pojawił się conajmniej dwuznaczny, lekki uśmiech. Jej fiołkowe oczy wydawały się być rozbawione całą tą sytuacją.
- Raczej moja była. - odparł, delikatnie pokazując język jako gest przekomarzania się.
- Och, słodko. - stwierdziła, cofając się o kolejny krok. Jej skóra jakby nabrała nieco kolorów, chociaż wciąż pozostawała blada.
- Nie mam jednak ostrych ząbków którymi mogłabym cię skosztować... więc może kiedyś. - zarzuciła po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w tłum, w którym bez problemu mogła zniknąć biorąc pod uwagę jej wzrost. Chwilę później dokładnie to się stało.
Chłopak po prostu wrócił na swoje miejsce, by po chwili otworzyć inną z ksiąg.

Stwierdzenie, że sytuacja była zabawna to eufemizm, o ile nie zwyczajne kłamstwo. Każdy którego do tej pory spotkał okazywał się czymś całkowicie innym – współpraca w takiej grupie nie ma jak ułożyć się bez wsparcia kogoś zdolnego do poświęcenia się, przyjęcia na siebie odpowiedzialności i została liderem. Tylko nieliczni potrafią wyrzec się swoich własnych interesów w imię dobra powstałej z bliżej nieokreślonego powodu drużyny. W dodatku relacja przywódcy oraz jego podwładnych powinna opierać się na obustronnym zaufaniu – to zaś nie mogło zaistnieć w sytuacji wypełnionej po brzegi tajemniczością. Faust nie wiedział co sądzić o każdym ze śmiałków – jedni już zdążyli mu się przypodobać, w innych zaś dostrzegał tylko przyszłe problemy. Póki co nie mógł powiedzieć o zdolnościach jego towarzyszy zbyt wiele, a wszystko co znajdowało się w zasięgu jego wiedzy to głównie domysły. Tym co przykuło uwagę był brak szczególnego połączenia między każdym z członków zespołu, w teorii gwarantowało to skupienie się na samym sobie i spełnieniu zadania, jednak w sytuacjach życiowych mogło to stworzyć tylko konflikty. Blondyn lekko przegarnął włosy i zapisał coś w notatniku. Jego nowy nabytek był czymś co mogło wynagrodzić całą wyprawę zanim ta w ogóle się zaczęła. Wiedza nie zamierzała jednak otworzyć przed nim swych wrót, czy nawet ułatwić tej czynności. Każdy znak był trudny do zrozumienia, a gdy Faust chociaż musnął tego prawdziwego – pojawiało się kilka innych, gotowych go zmylić by zafałszować tajemnice wszechświata. Informacje które znalazł na początku były na tyle rozmyte, że znacznie ważniejszym faktem była znajdująca się na jego wardze mała blizna. Hana, kwiat mający całkowicie inne normy moralne niż te należące do ludzi zamieszkałych w licznych miastach rozciągających się w promieniu kilkudziesięciu, może kilkuset kilometrów. Ciało dziewczyny, chociaż piękne, nie było tym co ciekawiło blondyna. W jego myślach pojawiła się inna, nieco młodsza uczennica, zaś chwilę później – to co po niej zostało. Oblizał wargi. Jak to możliwe że bardziej niż ciało interesuje go... inność dziewczyny? Wcale nie chodziło tutaj o niespodziewane zachowanie, czy fetysz, który stawiał ją na równi z wampirami , lecz o szeroko pojętą odmienność. Każdy mięsień poruszał się jakby za sprawą innej energii, ukrytego motywu. Gdy wspomniał znanych mu śmiałków – samobójców nie wiedział czego spodziewać się po każdym z nich, jednak większość wypadała całkiem... normalnie. Gigantyczny rycerze w czarnej zbroi dzierżący ostrze nazwane na cześć ostatecznego uczucia, rozpaczy, na pierwszy rzut oka był jego ucieleśnieniem. Nawet sposób w jaki wypowiadał każde słowo był nie tyle pozbawiony radości, co raczej w ogóle jej nie pamiętał. Dwumetrowe istnienie, bowiem z całą pewnością nie był to człowiek wzbudzało zainteresowanie przechodniów, którzy zaczynali obchodzić miejsce w którym się znajdywał szerszym łukiem, tak jakby niewidzialna siła odpychała ich od tego co nie zrozumiałe. Dokładnie na odwrót niż nie posiadający żadnego stałego punktu w życiu wędrowiec, którego rzeczy obce przyciągały. Mała lewitująca przedstawicielka płci piękniejszej nie zamierzała ukrywać swojego dostępu do sekretów długowieczności, zatrzymujących rozwój jej ciała znacznie wcześniej niż powinno. Dokładnie przeciwny efekt miało to jednak na jej umysł, który nie był w stanie ewoluować w tym samym tempie co zmieniająca się co chwilę ludzkość. Nawet język, którego używała domniemana wampirzyca był inny, znacznie starszy, Tworzyła ona w ten sposób kombinację godną podziwu. W porównaniu do tej dwójki, czy raczej trójki pozostali zebrani dziwacy wypadali blado. Istota pokryta niebieską skórą, murzyński pirat byli nieco nudni. Jeśli pierwszy z nich mógł skrywać jakieś tajemnice, być dobrym źródłem sekretnej wiedzy, to drugi albo był idealnym aktorem, albo nie zwracał szczególnej uwagi na wszystko, czego nie da się porównać do obwodu jego mięśni. Czym było przedziwne zjawisko nazywane szaleństwem pozostało sekretem, motywy, które przywiodły tutaj śmiałków nie ograniczały się do chciwości, ba – ta wydawała się dla nich być czymś obcym.

Minęło już sporo czasu odkąd dziewczyna opuściła go, rozmywając się w wszechogarniającym tłumie, nim wyruszył w stronę bramy. Nie wypadało być pierwszym, drugim, czy nawet trzecim na miejscu zbiórki. Oznaki szczególnego przywiązania do celu tej misji mogą okazać się zgubne, zwłaszcza jeśli chociaż część plotek o fenomenie powoli ogarniającym cały kontynent okażą się prawdziwe. Celowo obrał jedną z dłuższych, mniej uczęszczanych dróg, byle tylko mógł kontynuować lekturę nim dotrze na miejsce zbiórki. Kto wie, może nawet uda się ją skończyć nim dotrą do pierwszego z celów tej przedziwnej misji. Zawartość księgi mogła mieć dla niego wartość znacznie większa niż słowa samozwańczej wyroczni wskazanej przez doradcę króla, którego jedyną pozytywną cechą był wyczuwalny zapach dobrego tytoniu. Niektórzy twierdzą, że ta substancja i jej palenie jest nie zdrowe, jednak większość organizmów nie przejmuje się czymś tak trywialnym jak malutka porcja trucizny. Jeśli szaleństwo, które zagnieździło się w jednym miejscu zupełnie znienacka rozprzestrzeniając się tak szybko, jak to tylko możliwe. Większość ze znajdujących się w jego pobliżu istot miała zerowe doświadczenie z zewnętrznymi wpływami na swój umysł. Jeśli porównać ten fenomen do choroby, którą w oczach króla i jego doradców był, to pochłaniał on kontynent niczym ciało nie posiadające żadnej odporności. Systemy obronne zaczynały się tworzyć dopiero gdy pierwsza partia zła została wykończona, a działanie ze strony władz zwlekało się dokładnie tak samo, jak wydawanie płacy chłopom pańszczyźnianym pracującym do granic wytrzymałości orków, czy innych mutantów, bowiem ta należąca do ludzi została przekroczona tak dawno, że nikt już o niej nie wspomina. Ludzie dzięki swemu krótkiemu życiu przystosowują się do sytuacji i zmieniają zależnie od danego im terenu już po kilku pokoleniach, czyli okresie krótszym niż życie jednego elfa. Dzięki temu powstał największy kłopot czegoś, co obecni mędrcy nazywają społeczeństwem. Wieśniak nie urodzi wspaniałego kupca, czy stratega, a nawet jeśli to nie będzie w stanie zapewnić mu należytej edukacji. Biedny mieszczanin może i zdoła zapewnić synowi naukę u jednego z tutejszych mistrzów rzemiosła, jednak dziecko ciągle pozostaje wewnątrz swojej własnej grupy. Przypisanej od urodzenia i nadanej jego potomkom. Tak więc różnice są nieuniknione i to właśnie dzięki nim ludzie są zarówno jednym z silniejszych, jak i słabszych narodów. Poleganie na wyroczni było czymś zrozumiałym dla większości dworzan, jednak co z tymi, którzy potrzebowali dodatkowych informacji? Właśnie oni zostali nazwani tymi niewygodnymi, czy też niegodnymi. Krytyka władcy często spotykała się z reperkusjami, zaś ci bardziej odważni, a co za tym idzie zagrażający królowi gwałtownie dostawali „awans” na ambasadorów, czy też posiadłość ziemską zgodnie z zasadą - „im dalej, tym lepiej”.
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 03-09-2012 o 19:34.
Zajcu jest offline  
Stary 03-09-2012, 20:43   #9
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany

Stolica. Jej serce biło jak szalone kiedy tylko dowiedziała się, że tam musi skierować swego wierzchowca. Tak, jakby odzyskało całą utraconą nadzieje, jakby przeżywało swą pierwszą miłość, jakby ponownie znalazło sie w tych najwspanialszych sytuacjach, kiedy składała wiążące jej życie przysięgi. Wielkie miasto, nieporównywalnie większe od tych, które widywała wcześniej, tchnął ponownie energie w jeden z najważniejszych organów jej ciała, który pompował krew znacznie szybciej niż zazwyczaj. Na jej ustach pojawił się naprawde szczery uśmiech, rzecz dosyć niespotykana w ostatnich tygodniach. Świat wydawał się nabierać kolorów – w przeciwieństwie do samej Hany, który wydawała się utrzymać swoją kolorystyke jedynie w czerni i bieli. Tak, te dwa kolory zdecydowanie dominowały tą niską – bo mierzącą zaledwie jakieś 160 centymetrów – i nieco drobną istotkę. Mogła się pochwalić przy tym żeńskimi kształtami, jednak wciąż daleko było im do tych, które posiadały kobiety podbijające męskie serca samym skąpym odzieniem.
A skoro o ubiorze już mowa, to ten, chociaż zmienny, przeważnie przedstawia się tak – biała koszula z krótkim rękawem, na którą narzucona jest nieco mniejsza od niej, czarna kamizelka o małych guzikach. Tej samej barwy co wierzchnia część górnego odzienia, jest także krótka spódniczka, pończochy oraz typowe dla podróżnych buty sięgające za kostkę.
Także i jej twarz przyszło wkrótce poznać czytelnikom, kiedy zatrzymała się nad małym jeziorkiem. Zeskoczyła z konia, podeszła pod brzeg i przykucnęła nad nim, wpatrując się w swoje odbicie. Chociaz nieco rozmazane, pokazywało jej oblicze. Czarne niczym krucze pióra, długie za pas włosy kontrastowały z bladą skórą, której niedaleko było do bieli. Właśnie to – przynajmniej w jej opinii – było głównym elementem, który gwarantował jej powodzenie u płci przeciwnej. No bo w końcu mały nos czy równie małe usta nie wyróżniały się szczególnie.
Lecz wciąż pozostawały oczy. Duże, których fiołkowy kolor był wyraźny nawet w odbiciu, które potrafiły zarówno mrozić jak i rozpalać. Niczym narcyz wpatrywała się w tą fioletową głębie na niebieskiej tafli wody, nie mogąc oderwać wzroku od... swojego wzroku.
Dopiero po kilku minutach otrząsnęła się, drżąc lekko. Była pewna, że w odbiciu swych oczów widziała ogień, jakby one płonęły tysiącami małych iskierek, radując się... z powodu przyjazdu do stolicy? Tak, na to wyglądało.
- Przybywam skosztować tego, co oferujesz. Przybywam wypełnić to, do czego mnie zobowiązano. - powiedziała cicho do własnego odbicia. Chwilę się jeszcze w nie wpatrywała, by nagle uderzyć je wierzchem ręki i wstać gwałtownie, zanim ustabilizowana woda ponownie da wyraźny obraz. Ruszyła w kierunku swego konia i wskoczyła na niego, by po chwili ruszyć dalej.

*

Oczy Hany świeciły się niczym dwie, małe latarenki gdy ta przekroczyła mury. Pierwszym, jakże radosnym aspektem było zachowanie strażników. Kobieta nie była w stanie powstrzymać chichotu czy chociaż trochę docenić ich starania, obdarowując ich kilkoma uśmiechami, spojrzeniami czy mrugnięciami. Ich reakcja na te proste gesty niemalże doprowadziła ją do wybuchu radosnego śmiechu.
A potem jej dusze pochłonęło miasto. Jechała z lekko otwartymi uszami, co tylko pokazywało jej podziw wobec tego miejsca. Jej wzrok przeskakiwał od jednej rzeczy do drugiej – nie ważne, czy to był mieszkaniec, budynek czy coś jeszcze innego, wszystko wydawało się mieć tajemniczą aure, która podnosiła ekscytacje Hany. Jednak był teraz cel – a może obowiązek? - ważniejszy, niż zabawa. Musiała udać się do zamku, związać się z wyprawą mającą na celu pozbycie się szaleństwa. Wzdrygnęła się lekko na myśl, co to robi z ludźmi. Biedni, ich życie traci jakąkolwiek wartość z powodu jednej, głupiej choroby.


*

Hana zatrzymała się tuż przed zamkiem i przysiadła na schodach. Dwa tysiące! I pomyśleć, że przybyła tutaj tylko z poczucia obowiązku. Otworzyła sakiewke, wpatrując się w jej zawartość, jakby obawiając się, że w innym wypadku ona po prostu wyparuje. Siła wyobraźni zmieniała monety w wizje - wizje pełne szczęścia, prawdziwego - a może jedynie wymuszonego. W każdym bądź razie, Hana wzięła się za trudne zadanie podzielenia pieniędzy na dwie porcje. Z początku na chwilowe zachcianki postanowiła zostawić pół tysiąca a resztę zachować na wypadek, jakby miała się przydać w podróży. Ostatecznie jednak wyszło na odwrót i trzy czwarte błyszczących monet została w sakiewce, która mogłaby dostać nalepkę „do stracenia”. W ten oto sposób los półtorej tysiąca był przesądzony.
Tym, co się wydarzyło na zamku, zaczęła przejmowac się dopiero w trakcie powolnego chodu w kierunku targowiska. Dokładniej tknęło ją to, gdy zostawiła konia wraz z mniejszą sakiewką w jednej z stajni. Sam plan, chociaż wydawał się jej nieco naiwny, nie powodował u niej żadnych sprzeciwów. Poza jednym podpunktem – trzymania się jako drużyna, niezależnie od wydarzeń, aż do wypełnienia zadania. Ale jak miała to zrobić?! W końcu istniała szansa, że conajmniej jeden z nich nie zasługuje na to, aby kroczyć po tej ziemi, a to przecież była zaledwie pobieżna obserwacja w sali, a nie jakieś dokładniejsze przebadanie sytuacji. Z drugiej strony, czemu to polecenie miało być ważniejsze niż kodeks, który był dla niej najważniejszy? Wpadając w ten trop, uśmiechnęła się lekko. Chociaż z pewnością nie zapomni tego polecenia, to nie miało to dla niej jakoś szczególnie wielkiego znaczenia.
W końcu ten świat zasługuje na oczyszczenie a czasami potrzebny jest do tego anioł zagłady.

*

Targ w wielkim mieście, samej stolicy! Hana słyszała o nim naprawdę wiele, ale nie spodziewała się, że jest aż tak wielki. Przeciskała się powoli pomiędzy ludźmi, kierując się do każdego straganu, chcąc zajrzeć w asortyment każdego kupca, podotykać, czy chociażby wydać pieniądze.
Lirati wydawać pieniędzy nie zamierzała, szczególnie że swej należności za wyprawę nie wzięła. Nie znaczyło to jednak, że powstrzymywała się przed oglądaniem. Szczególnie gdy natrafiła na stragan złotnika, na którym lśniły w południowym słońcu istne cuda i cudeńka. Mężczyzna, w sile wieku i z potężnym brzuchem, mówił coś do niej, zapewne zachwalając swój towar, jednak ona większego zainteresowania ową personą i jego słowami nie wykazywała. W końcu znudzona monologiem odwróciła się i nie patrząc przed siebie próbowała przejść do kolejnego straganu. Próba owa zakończyła się zderzeniem, co już samo w sobie było dla niej dziwne. Obiekt zderzenia, którym była Hana, odskoczył odruchowo - tylko po to, by wpaść w kolejną osobę. Zrobiła mały krok do przodu, znów zbliżając się do kobiety po czym obkręciła się dookoła siebie, jakby wyszukując przeciwników.
- Wybacz - mruknęła do owej postaci, wyjątkowo uznając w owym zdarzeniu swą winę.
- Co? - zapytała, jakby wyrwana z transu, gdy dotarł do niej sens słów. Jej wzrok przeniósł się na osobę, która w nią wpadła. Ba, nawet udało jej się ją rozpoznać!
- Ach. Zdarza się. - odparła tonem, który wyraźnie sugerował, że rzeczy takie się zdarzać nie powinny. Ale cóż, ludzką rzeczą popełniać błędy, a ten nie był jednym z tych karygodnych, za które karano śmiercią.
- Właściwie to się nie zdarza ale tu tak łatwo się zapomnieć - odparła białowłosa dziewczyna przemykając przy tym wzrokiem po mijających ich ludziach. - Tyle wspaniałości... Robisz zakupy? - zapytała nagle, ponownie skupiając uwagę na swej przyszłej towarzyszce.
- Ledwo da się tutaj poruszać, ale podoba mi się to. No i zawartość tych targowisk! Ohh! - uśmiechnęła sie szeroko, jakby w jednej chwili porzucając wszelką irytacje związaną z poprzednim wydarzeniem.
- Póki co tylko patrze, co jest i nie mogę się zdecydować, co kupić. Nigdy nie byłam w tak dużym mieście. - odparła, po czym zaczęła się przeciskać do kolejnego straganu, sprzed którego druga kobieta dosłownie przed chwilą odeszła.
Lirati natychmiast podążyła za nią. Nie pamiętała już kiedy ostatnio rozmawiała z przedstawicielką swojej płci. Było to chyba jeszcze za czasów ojca obecnego króla..
- Ten naszyjnik mógłby ci pasować - wskazała na złoty łańcuch zakończony dużym, czarnym kamieniem otoczonym drobnymi, lśniącymi diamentami.
Hana bez żadnego skrępowania wpierw dotknęła czarnego kamienia a następnie chwyciła cały naszyjnik. Nie przejmując się wzrokiem sprzedawcy, który pilnie strzegł swojego towaru, założyła go.
- I jak? - zapytała się, uśmiechając się lekko, jednak po chwili i tak go zdjęła i odłożyła na miejsce.
- Lepiej poszukajmy ciastek! - oznajmiła w odpowiedzi Lirati wzbudzając tym samym święte oburzenie złotnika.
- Racja, biżuteria za łatwo się niszczy. - odparła i zaczęła się powoli rozglądać. Jej wzrok zamarł jednak nagle, widocznie dostrzegając coś ciekawego. Otworzyła lekko usta, uszczypnęła się w rękę sprawdzając, czy zmysły jej nie oszukują. Jej skóra zbladła jeszcze bardziej a ona ruszyła do przodu, przepychając się przez sam środek tłumu. Poszło jej to skutecznie i po kilku chwilach z niedowierzaniem przyglądała się niebieskiemu owocowi, zostawiając na “polu bitwy” jednego powalonego mężczyzne.


Białowłosa z pewnym opóźnieniem i jakby niechętnie ruszyła za swą towarzyszką.
- Jesteś magiem? - zapytała wprost, przystając przy zajętej owocem dziewczynie. W jej głosie nie sposób było nie wyłapać niechęci. Odpowiedź jednak nie nadeszła, gdyż czarnowłosa całą swą uwagę zwróciła na dziwnym owocu. W końcu wskazała go palcem.
- Chce dwa! Nie, trzy! Albo... trzy! Tak, trzy to dobra liczba! - o ile z początku po prostu głośno mówiła, to ostatnie słowa zostały już wykrzyczane. Zapłaciła wymagane przez kupca trzydzieści sztuk złota i z radością chwyciła owoce, by jeden wręczyć towarzyszce.
- Nie wiem co to jest, ale wygląda ciekawie. - stwierdziła radośnie.
- Pytałaś mnie o coś? - dodała po chwili, unosząc niebieski owoc do ust.
- Czy jesteś magiem - powtórzyła w miarę spokojnie, oglądając przy tym podarowany jej owoc z pewnym smutkiem na twarzy. - Dziękuję ale nie mogę tego przyjąć.
- Magowie to ci zbyt poważni ludzie w dziwnych czapkach? Nie mam takiej, więc chyba nie jestem magiem. - odparła, biorąc gryz owocu, który w środku także był niebieski. Z początku Hana jednak nie zwróciła na to uwagi, widocznie rozmarzona z powodu samego smaku.
- Jak to... nie możesz? - zapytała, a w jej głosie dało się usłyszeć... nutkę groźby? Tak, to prawdopodobnie dobre określenie.
Nutka nie zrobiła na Lirati większego wrażenia gdyż nadal uparcie trzymała owoc z dala od siebie, czekając aż dziewczyna łaskawie go zabierze.
- Nie jem - wyjaśniła. - Zmarnuje się więc, a ty najwyraźniej je lubisz.
- Nie jesz? - zapytała zdziwiona. Wyjaśnienie prawdopodobnie jednak ją zadowoliło, gdyż odebrała owoc.
- Nie potrzebuję tego. Podobnie jak wody, ubrań, snu... - Wzruszyła lekko ramionami jakby to wszystko nie miało większego znaczenia. Hane wyraźnie zdziwiła ta odpowiedź.
- Jesteś żywa? - zapytała kompletnie poważnie, upuszczając przy tym dwa owoce, po czym dźgnęła ją lekko palcem.
- W pewnym sensie, tak, jestem żywa. Oddycham, mam ciało... Znaczy się... Nie tutaj oczywiście - sprostowała niewiele sobie robiąc z owego dźgania.
- To dobrze. - stwierdziła z pełną powagą.
- Jak to smakuje? - zainteresowała się nagle wpatrując w trzymany przez czarnowłosą owoc.
- Jest... słodkie. Ale nie słodkie słodkie, tylko delikatnie słodkie. Ma bardzo przyjemny smak. - stwierdziła po czym przyjrzała się owocowi.
- W środku też jest niebieski! - niemalże wykrzyknęła.
Lirati roześmiała się wesoło słysząc o owym odkryciu. Pochyliła się by podnieść owoce, które czarnowłosa upuściła i najwyraźniej o nich zapomniała. Szczęściem upadły pod jej stopy dzięki czemu nie zostały rozdeptane.
- Dziwna jesteś - stwierdziła podając właścicielce jej zgubę. - Jestem Lirati.
Na oskarżenie wzruszyła jedynie ramionami, kiedy owoce przyjęła z radością.
- Dziękuje! - powiedziała, po czym wzięła kolejny gryz owocu.
- Hana. Czyli kwiat. To znaczy, nie ma takiego kwiata. To imie znaczy tyle co kwiat. - wyjaśniła dosyć dokładnie, w końcu jej miano było dla niej bardzo ważne.
- Moje imię nie ma znaczenia i chyba jestem z tego zadowolona. Może kiedyś miało ale ludzie zapomnieli, a ja nigdy nie przywiązywałam do tego żadnej wagi.
- Och. - wydała z siebie ciche westchnienie, które można określić taką oto onomatopeją.
- Nie musisz jeść. Ale to nie znaczy, że nie możesz! - stwierdziła nagle z miną godną wielkich odkrywców.
- Zapewne bym mogła, jednak nie poczuję smaku. Kiedyś próbowałam, dawno temu. To nie miało sensu i kosztowało mnie zbyt wiele energii. Już mi to jednak nie przeszkadza, czasami tylko ale się nie przejmuj. Więcej dla ciebie - dodała z uśmiechem.
- To smutne. - odparła, a jej ton głosu potwierdzał prawdziwość słów.
- Nie czujesz smaku... przecież z samego pożywienia płynie tyle radości, tyle szczęścia. A życie jest po to, by się bawić.
- Och... Ależ ja uwielbiam się pożywiać! - sprostowała niemal natychmiast Lirati. - Dlaczego uważasz, że się nie pożywiam?
- Mówisz, że kosztuje cie to sporo energii. A przynajmniej tak zrozumiałam twoje słowa.
- Zwyczajne jedzenie, takie jak ten twój owoc - wskazała na to co z owego owocu jeszcze zostało. - Moje pożywienie jest nieco... inne - dodała, jednak nie wdawała się w szczegóły.
- Inne? - zapytała, biorąc przy tym kolejny gryz.
Lirati zawahała się spoglądając niepewnie na Hanę. Właściwie niewiele miała do stracenia, tym bardziej że w trakcie podróży i tak prędzej czy później wyjdzie to na jaw. Może jak zacznie oswajanie drużyny od jednej osoby...
- Skoro musisz wiedzieć... - odparła nieco zrezygnowana. - To nie będzie bolało, obiecuję - dodała wyciągając dłoń w kierunku dziewczyny, jednak jej nie dotknęła. - Mogę? .
Hana spojrzała badawczo na twarz towarzyszki.
- Hmm. - wydała kolejną tego dnia onomatopeje. Po chwili jej skóra pobladła jeszcze bardziej.
- Możesz.
Cokolwiek Hana zrobiła, najwyraźniej nie miało wpływu na ilość energii, którą Lirati mogła od niej zabrać. Stwierdzenie tego faktu wywołało na jej twarzy zadowolony uśmiech. Obietnicę jednak spełniła i ani dotknięcie dłoni ani samo pobieranie nie było bolesne. W sumie to nigdy nie było, chyba, że się o to postarała. Kontrolując przepływ wybrała moment, w którym jej towarzyszka zaczęła odczuwać lekkie zmęczenie, po czym oderwała dłoń od jej ciała.
- Mrrr... - zamruczała zadowolona.
Twarz Hany dwukrotnie zmieniła okazywane emocje - z zaciekawienia, przez strach po kompletną powagę.
- Co zrobiłaś? - zapytała kompletnie poważnie, mrużąc oczy. Cofnęła lewą nogę a prwaą dłonią chwyciła przewieszony na plecach pręt.
- I jak. - dodała po chwili, uginając nieco kolana.
- Och daj spokój, zaraz oddam - Lirati sprawiała wrażenie nieco nadąsanej zachowaniem Hany. - Sama chciałaś, pamiętasz? Byłaś ciekawa jak się pożywiam to masz za swoje. A co zrobiłam? Zabrałam część twojej energii życiowej, nic więcej . - Wzruszyła ramionami jakby czyn ten nie był wart uwagi. - Jak się uspokoisz to ci ją zwrócę.
- Jak wampir... - stwierdziła nieufnie, nie zauważając przy tym pewnej ironii losu. Ale któż by się przejmował pewną hipokryzją? No właśnie.
- Po prostu... nie zbliżaj się.
- Nie jestem wampirem! - warknęła gniewnie. - Więc nie chcesz swojej energii?
- Więc czym jesteś? - zapytała, stawiając wyraźny nacisk na środkowe słowo.
- Jak powstałaś? - dodała po chwili.
- Kim, a nie czym! I nie powstałam, a urodziłam się! Nie uczono cię skąd się biorą dzieci? Zresztą... Po co niby ja się tłumaczę. Jestem jaka jestem, koniec i kropka. To chcesz tą energię? Pytam po raz ostatni. - Lirati wyglądała przy tym na poważnie wkurzoną. Kontury jej postaci zaczęły się przy tym lekko rozmywać, a kolor skóry i oczu blaknąć.
- Nie musisz się tłumaczyć. Ale nie licz na moje zaufanie. Nawet na odrobine. - skóra Hany nabrała nieco kolorów po tych słowach.
- Nie chce. Nie wiem, czym jesteś. - powiedziała twardo.
- Jak sobie życzysz. - odparła zimno Lirati, po czym.. znikła.

*

Rozmowa z drugim członkiem drużyny, niejakim Faustem, pomogła jej dojść do dobrego humoru. Osobnik ten z pewnością korzystał z swego życia, choć może nie w koniecznie odpowiedni sposób. Na dodatek pokazał nieco odwagi, co było dla Hany ważne.
W przeciwieństwie do Lirati, która niemalże została spisana na straty. Żywienie się energią życiową? Wykradanie jej innym? W jej mniemaniu była to domena istot, których miejsce było w drewnianym domku – dwa metry pod ziemią. W końcu tylko ci, którzy mają prawo decydować o życiach innych, mogliby się nim żywić. Bo cóż to za problem spisać kogoś na straty tylko dlatego, że potrzeba energii? Żaden? Dokładnie. Niektórzy po prostu mają pecha.
Następnym krokiem kobiety było zadbanie o podstawowe zaopatrzenie. Zakupiła zaopatrzenia na dwa tygodnie, w miare lekkiego, które kazała dostarczyć do swego konia. W podobny sposób potraktowała także sprzedawce słodyczy, który miał zaopatrzyć ją w niewielką ilość słodkości. Nie wyniosło ją to wiele, więc spora ilość gotówki została dla celu, który miał być najważniejszy tego dnia.

*

Na miejsce spotkania jechała powoli, niemalże przytulona do końskiej grzywy. Jedynymi jej czynnościami było kierowanie swym wierzchowcem w odpowiednim kierunku i powstrzymywanie kolejnych odruchów wymiotnych, które były ubocznym skutkiem specyfiku. Żeby chociaż jedynym...
Mimo usilnych prób, nie potrafiła sobie przypomnieć wszystkiego. Ostatnie wyraźne wspomienie było, kiedy wchodziła do jednego z poleconych jej budynków, po tym, jak w przebłysku geniuszu postanowiła zapytać o miejsca w których można się zabawić. A potem? Tylko urywki.
Alkohol, przyjemna muzyka, nieco tańca. Potem jedna twarz, kolejna i kolejna. A potem jeszcze następna, ta jednak z jakiegoś powodu wyraźniejsza. Jakiś specyfik, mający zapewnić dobrą zabawę. Fala euforii ogarniająca ciało, dostarczająca masę przyjemności. Jakieś słowa, zagłuszone przez szum. Drzwi. Powolne zejście po schodach, które wydawały się trząść. Jakiś miejski zaułek. I znowu ta twarz. Wydawała się ona najważniejsza w tym wszystkim. Co więcej, kojarzyła się ona z przyjemnością.
I tyle. Chociaż teraz pamiętała więcej, niż wtedy, kiedy obudziła się gdzieś w zaułku, częściowo rozebrana. Wymiotując na udeptaną ziemie próbowała się ogarnąć chociaż troche. Zaczęła od założenia swojej odzieży w trakcie czego odkryła brak sakiewki.
- Kurwa. - mimo, że chciała wykrzyknąć, to głos ledwo wydostał się z jej gardła. Całe ciało drżało. Wtedy wciąż czuła resztki euforii, wymieszanej jednak z wściekłością i słabością. Ledwo ustało się jej wstać, o dojściu do stajni nie mówiąc.
A teraz musiała dodatkowo robić dobrą minę do złej gry? Wtuliła się jeszcze mocniej w czarnego wierzchowca, kompletnie powierzając mu swój los.
 
Elas jest offline  
Stary 07-09-2012, 16:43   #10
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
Calamity i Hana, w drodze na miejsce spotkania.

Rycerz snując się przez targowisko, odstraszał od siebie niemal każdego przechodnia, niczym rekin który wpłynął w ławicę ryb. Już niedługo wyruszy z resztą śmiałków, na bardzo ważną wyprawę, nic go już nie trzymało w tym mieście. Jego cichy marsz przerwał brzdęk metalu, dokładnie jego hełmu pod wpływem trafienia przez niewielki kamień. Odwrócił swe puste obliczę przez ramię szukając “nadawcy”, jednak nie było widać nikogo takiego. Cóż, był przyzwyczajony, do takich przywitań, więc nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Aczkolwiek było to nieco bolesne... nie fizycznie w każdym razie. Jakby tego było mało, chwile później zostałby staranowany przez konia. Cóż, ten na szczęście zachował na tyle własnej inicjatywy, aby wyminąć rycerza, co widocznie zdziwiło Hane, która aż podniosła głowę aby sprawdzić, co się dzieje.
- Hee? - wydała z siebie cichą onomatopeje, wpatrując się w hełm. Zatrzymała wierzchowca, ponieważ wiedziała, że skądś powinna go kojarzyć, jednak w obecnym stanie jej pamięć szwankowała.
- Jesteś... tą... dziewczyną... ze spotkania... - Rzekł Calamity zerkając na dziewczynę, jednak coś w jej wyglądzie mu nie pasowało. W odpowiedzi pokiwała ona głową.
- Wszystko... w porządku? - Zapytał.
Jęknęła cicho, by później do tej odpowiedzi dodać jedno, proste słowo.
- Nie. - stwierdziła, próbując się dokładniej przyjrzeć rozmówcy, jednak skupienie przychodziło jej z trudnością.
Albo naprawdę źle się czuła, albo nie należała do tych rozmownych. Rycerz nieznacznie przekrzywił głowę w bok.
- Ktoś... się chyba... świetnie bawił... - Rzekł, przekręcajac głowę w drugą stronę.
- Na pewno... na targu... posiadają... jakieś specyfiki... na twą... przypadłość...- Zasugerował Calamity.
- Nie wiem, nie pamiętam. - odparła szczerze opuszczając przy tym lekko głowę.
- Musiałabym wiedzieć czym się strułam. A to... to jest skomplikowane.
Calamity sięgnął pod napierśnik i wyciągnął z niego miksturę. To była ta z tych silniejszych, więc mogła przynieść efekt całkowicie odwrotny.
- To mikstura... lecznicza... silne działanie... może ci... się po niej... polepszy. - Rycerz podał butlę prostując się na moment, pokazując jak wysoką istotą on jest. - Ale... może przynieść efekt odwrotny... - Ostrzegł na koniec. Hana już wyciągnęła rękę by ją chwycić, jednak z jakiegoś powodu zawahała się. Zamrugała dwukrotnie, dokładniej przyglądając się rycerzowi.
- Chwila... - powiedziała jakby nieco mniej otumaniona.
- Czy ty w ogóle żyjesz? - zapytała poważnie.
- Wiele... razy... mylono mnie... z nieumarłym... ale moje serce bije... - Powiedział rycerz nie zmieniając tonu swojego głosu od początku rozmowy.
Hana poklepała go po ramieniu, albo raczej zbroi znajdującej się w tamtej okolicy.
- Żyjesz. To dobrze. - stwierdziła. Na jej zmęczonej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Ale mikstura mi raczej nie pomoże. To inna przypadłość. - przygryzła lekko wargi mówiąc o tym. Nawet jej pokręcona moralność płakała teraz, że została wykorzystana.
- Zaniki pamięci... nudności... bladość twojej... skóry... nie... karnacja jest naturalna... ludzie... po libacjach... mają podobną... przypadłość. Nie wiem jednak... jak to... nazywają... - Powiedział Rycerz ciężko wracając do poprzedniej pozycji.
- Z jednej strony tak. Z drugiej strony, to nie pierwszy raz, kiedy się bawiłam. Ale efekty są znacznie inne. Tu chodzi o coś innego. - po tych słowach zmrużyła lekko oczy. Wyraz twarzy wyraźnie wskazywał, że myśli nad czymś intensywnie.
- Skąd wiesz, że to nie jest moja naturalna karnacja? - zapytała, blednąc przy tym jeszcze bardziej.
- Nie jesteś... zwykłym człowiekiem... nie zrozum... mnie źle... Ale po prostu to... widać... - Rzekł Calamity wystawiając przed siebie rękę w uspokajającym geście. Hana w odpowiedzi fuknęła jedynie, niczym urażona kotka.
Rycerz ukłonił się mówiąc.
- Najszczerzej... przepraszam jeżeli... cię uraziłem... nie miałem... takiego zamiaru... Calamity uniósł głowę. - Rzadko... z kimś rozmawiam... dlatego... zdarza mi się...- Rycerz wziął głęboki wdech i dodał - Powiedzieć... coś głupiego...
Hana nie powstrzymała lekkiego uśmiechu.
- Jesteś bardzo szczery. - stwierdziła a w jej głosie słychać było lekkie rozbawienie tym faktem.
- Ostatecznie nic się nie stało... - dodała po chwili cichszym tonem, odwracając jednak przy tym wzrok.
Calamity zacharczał dziwacznie, jednak miał to być wydech z ulgą.
- Jestem... rad...- Powiedział rycerz, dodając po krótkiej pauzie. - Jak... ci na imię?
Przeniosła wzrok z powrotem na niego, mimo kiepskiego stanu wyprostowała się dumnie i postarała się ukryć przynajmniej troche zmęczenia.
- Hana. Znaczy ono tyle, co kwiat. - powiedziała głośno, by po chwili przytulić się do końskiej szyi, jednym okiem wpatrując się w rycerza.
- A twoje?
- Calamity... znaczy ono... tyle co... nieszczęście... - Hana mogła pomyśleć, że ją przedrzeźnia ale nie miał takiego zamiaru. Podczas przedstawienia się opuścił nieco głowę.
- Kto ci nadał takie imie? - zapytała, unosząc przy tym lekko głowę.
- Ludzie... utożsamiali mnie z tym... słowem... to pewnie... przez mój... wygląd... - Odpowiedział na pytanie. - Może i miałem... kiedyś... imię... ale nie pamiętam... go...
- Nie dołuje cie to? Czy to imie nie sprawia, że czujesz się gorzej? Przecież imie to... naprawdę ważna rzecz.
Czy go nie dołuje? Calamity rzadko się śmieje, w zasadzie nigdy tego nie robi. Ale gdyby, to właśnie byłby ten moment.
- Nie mogę się... czuć gorzej... - Z trudem wzruszył ramionami, towarzyszyło temu ciche skrzypnięcie zbroi.
- Ale czy nie byłbyś szczęśliwszy z jakimś radośniejszym imieniem? Przecież o to w życiu chodzi. By się bawić! - stwierdziła, uśmiechając się przy tym lekko. Aż nadto widoczne było, że głupia dla innych kwestia imienia, dla Hany była conajmniej ważna.
Rycerza ogarnęła wewnętrzna złość, że nie może odwzajemnić uśmiechu. Ale w żadnym wypadku nie dał tego po sobie poznać. Kobieta wyprostowała się i puściła wierzchowca, po czym przez chwile starała się utrzymać równowagę. Nawet jej się to udało!
- Poza tym. - stwierdziła a końcówka jej języka na chwile pojawiła się na wargach, przejeżdżając po nich. Wyciągnęła ręce w kierunku rycerza i oparła się o jego ramionach, blednąc przy tym lekko. Sekunde trwała w tej pozycji, by później jednym, szybkim ruchem spróbować zdjąć hełm, bez żadnego ostrzeżenia.
Calamity nagle zatopił się w podłoże, tak jakby wpadł w ruchome piaski, z tym że wyglądało to jakby zatapiał się w purpurowe bagno i to znacznie szybciej. “Wypłynął” na powierzchnie dwa metry obok. Jego nagłe zniknięcie sprawiło, że Hana straciła równowagę. Bęc i była na ziemi.
- Nie możesz... tego zobaczyć... nie chcesz tego... zobaczyć... - Rzekł rycerz łapiąc się za głowę wolną ręką.
- Chce! - stwierdziła twardo, wciąż jednak leżąc na ziemi. Dopiero po chwili zebrała nieco sił i podniosła się.
- Chce to zobaczyć. - powtórzyła nieco głośniej.
Calamity pierwszy raz widział, żeby ktoś z własnej woli tego chciał. On już widział swoje odbicie i nie chciał aby ktokolwiek je zobaczył. Wtedy to już całkiem ktoś mógł uznać go za wynaturzenie.
- Jeżeli... ściągnę teraz hełm... i ktoś... mnie zobaczy... wybuchnie panika... rzuci się... na mnie straż... wtedy będę musiał się... bronić... - Rzekł rycerz, a co słowo z jego otworu w hełmie buchnęła para. - Jesteś... pewna? - dodał.
- Tak, ale w takim wypadku nie koniecznie tutaj. - chwyciła konia za uzde i reką skinęła na rycerza, kierując się w kierunku jednego z pobliskich zaułków. Zatrzymała się tuż przed nim.
- Wejdź pierwszy, wierzchowiec nas zasłoni. - stwierdziła a jej fiołkowe oczy wręcz płonęły.
Calamity postawił chwiejne kroki w stronę zaułka, oglądając się przez bark, czy nikt go nie widzi. Kobieta weszła zaraz za nim, wierzchowcem zasłaniając wejście.
- Nie... krzycz... tylko... - Wycedził i wbił swój miecz w podłoże obok siebie. Drżącymi rękoma zaczął powoli ściągać swój hełm... a pod nim była.... Twarz była mrocznie purpurowa, a na niej było widać wiele blizn, tak jakby ktoś zrobił sobie z jego twarzy układankę. W jego oczodołach były tylko dwa świecące się na fioletowo punkciki, z których bez przerwy kapała maź podobnego koloru, tak jakby bez przerwy łkał. Usta były raczej ludzkie, ale wewnątrz nich znajdował się rząd zębisk, które przypominały bardziej jakiejś bestii niż człowieka. A także z każdym wziętym oddechem z jego ust wydobywała się para. Włosy były zaś czarne, posklejane i sięgające nieco za podbródek, przysłaniając święcące ślepia. Hana widząc to, otworzyła lekko usta, jakby chcąc coś powiedzieć, jednak nic nie stwierdziła. Przyglądała mu się z uwagą, nie wiedząc, co innego mogłaby zrobić. Nie mogła się przecież odwrócić czy zacząć cofać. Wzięła głęboki oddech i zmobilizowała całą odwage - której posiadała zresztą całkiem sporo.
- Rozumiem. - powiedziała cicho.
- Przykro mi. Przez to nawet nie możesz czerpać z życia. - dodała po chwili, przełamując się przy tym do innej rzeczy. Podeszła do niego powoli, czując, że to właśnie powinna zrobić. A następnie objęła go ramionami, stając przy tym na palcach.
Nie wrzasnęła? Nie uciekła? Calamity był naprawdę zaskoczony reakcją dziewczyny.
W żadnym wypadku nie spodziewał się takiej reakcji. Odwzajemnił uścisk kładąc swoją wielką rękę na plechach Hany.
- Jesteś... dobrym człowiekiem... Hana... nie zawaham się... unieść miecza... w twej obronie.- Rzekł opuszczając dłoń. Zaraz po tym kobieta cofnęła się, starając się przy tym - całkiem skutecznie swoją drogą - ukryć obawe, że dziwne coś kapnie jej na twarz.
- Współczuje ci. - stwierdziła krótko.
Rycerz nie wypowiadając jednego słowa, chwycił za hełm i go założył. W jego otworze znów pojawiła się pustka.
- Wolałbym... więcej tego... nie robić... - powiedział wyciągając z ziemi swój miecz, po czym oparł go na barku. Dopiero w tym momencie zauważył dziwny oręż, który spoczywał na jej plecach.
- To twoja.. broń? - Zapytał rycerz wskazując palcem na przedmiot.
- Nie. To znaczy tak. To znaczy... eh. - westchnęła cicho. Rycerz okazał jej wiele zaufania a podstawowa sztuczka psychiczna działała także na nią. Czuła, że powinna się odwdzięczyć tym samym.
- Tak, używam tego pręta jako broni. Ale równie dobrze może to być... cokolwiek innego.
- Ciekawy... oręż... -Stwierdził rycerz beznamiętnie, następnie zatoczył się i odwrócił w stronę wyjścia z alei.
- Reszta... pewnie się niecierpliwi... Niechciałbym zawieść... niektórych...- Powiedział Calamity oglądając się na Hanę przez bark.
- Rozumiem. - stwierdziła krótko i zaczęła wyprowadzać konia z zaułka, co nie było tak łatwe jak się spodziewała. W końcu jednak wierzchowiec opuścił to ciasne miejsce a chwile później Hana wskoczyła na niego.
Rycerz swoim charakterystycznym krokiem postępował naprzód, jednak ciekawiła go jedna rzecz. Zapytał więc.
-[i] Poznałaś już... kogoś z... drużyny?[i]
- Można tak powiedzieć. - stwierdziła a jej ton oziębł momentalnie. Chociaż nazwa wampir zdenerwowała tamtą istote, to jednak wciąż była najtrafniejsza. A to miało inne konsekwencje.
- Nie licząc ciebie, dwie osoby.
- Faust... Gort... Ty... Shiba... Lirati... - Zaczął wymieniać rycerz.
Na twarzy Hany pojawił się wyraźny grymas przy piątym imieniu.
- Coś... nie tak?- Zapytał Calamity widząc reakcję dziewczyny.
- Lirati to wampir. Istoty tego pokroju nie zasługują na to, żeby żyć. - stwierdziła chłodnym, dosyć obojętnym tonem, jakby była sędziną, która wydaje wyrok na sali sądowej.
Na słowo “Wampir” Miecz rycerza uderzył o wykładaną kamieniami drogę, a on sam wyprostował się, zaciskając zbrojoną dłoń na rękojeści.
- Wampir... straszne... stworzenia... - Rzekł, po czym spojrzał na dziewczynę. - Jesteś... pewna?
- Tak. To była cała sytuacja. Nie przyjęła ode mnie podarunku, jakim była owoc, tłumacząc się, że nie może ich jeść. Gdy zapytałam się czym się żywi, powiedziała, że jak podam jej ręke to mi pokaże. Zabrała część mojej energii życiowej. Chociaż nie jest to zwykły wampir, to działa na tej samej zasadzie. Zabiera życie innych dla swych korzyści. - mówiąc te słowa, Hana patrzyła przed siebie wyprostowana. Miała już cel.
- A moje zasady nie pozwalają mi zostawiać takich istot przy życiu.
Calamity wysłuchał uważnie co miała do powiedzienia. On sam raz musiał się zmierzyć z taką istotą, więc wiedział teraz kogo ma w drużynie.
- Jesteśmy... drużyną... narazie. - Pomimo braku wszelkich uczuć w wypowiedziach rycerza, ostatnie słowo wyszczególnił na swój sposób.
- Między dziewiątką a ósemką jest różnica zaledwie jednego pociągnięcia. - rzuciła dwuznacznością, z powodu której aż uśmiechnęła się lekko.
- Nie wiem... jak inni... mogą to... odebrać... ale masz… moje wsparcie... Rzekł łapiąc lecący w jego stronę kamień i miażdżąc go na proch, płosząc oburzonego jego obecnością wieśniaka.
- Będę... miał ją... na oku... - dodał spoglądając na przestraszonego osobnika.
- To dobrze. Wygląda na to, że mamy podobne zasady. - uśmiech na jej ustach powiększył się nieco.
- Coś co... krzywdzi niewinnych... nie zasługuje... na żywot... - Skwitował Rycerz charcząc dziwacznie.
- Tak. - rzuciła, choć w jej głosie nie było słychać szczególnego przekonania. Po chwili przeniosła wzrok na rycerza, wbijając w niego wzrok. W jej fiołkowych oczach ponownie widoczne było coś, co możnaby nazwać ogniem.
- Zasługujesz na lepsze imie. Aktualne przynosi ci nieszczęście. - stwierdziła.
- Widziałaś... jak wyglądam... co innego... przychodzi... tobie na myśl? - Zapytał nieco zaskoczony, garbiąc się ponownie i zarzucając na plecy oręż.
- Uhm... - wydała z siebie cichy dźwięk, jakby kompletnie zgaszona.
- Coś wymysle. Z pewnością. - dodała po chwili.
- Czekam... niecierpliwie... - Rzekł przekręcając głowę w bok, następnie kontynuował przemarsz.
 
Elas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172