Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-10-2012, 12:14   #1
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Zombieland


Wszystko stało się nagle. Być może to ostrzeżenia przyszły za późno, rząd krył sprawę zbyt długo? Wydawało sie i tak, że nikt nic nie wie, nikt nie zna przyczyn. Czy to coś zmieniało? Niebardzo.
Świat opanował nowy wirus, przenoszony poprzez ugryzienie. Jak jad wstrzykiwane przez wyjątkowo niebezpieczne gatunki zwierząt. Wirus, który utworzył nowy, bardzo zróżnicowany i bez wyjątku cholernie niezbeczpieny gatunek stworzeń, wrogów wszystkich innych przedstawicieli fauny.
A wydarzyło się do ledwie dwa dni wcześniej, przynajmniej wtedy na masową skalę. Tego dnia zarażona był już zdecydowana większość populacji.

15 czerwca 2013, Seattle
godzina 19:34


Pierwszą dobę przetrwali bez incydentów, chowając się w swoich domach, garażach czy wszelkich innych miejscach, szczelnie zamkniętych i tylko z włączonymi mediami, które na żywo relacjonowały pogłębianie się niesamowicie niebezpiecznej epidemii. Wyszli dopiero niedawno, doskonale zdając sobie sprawę, że sami nie przetrwają w takim ukryciu, a także dlatego, że wszędzie, gdzie jeszcze nadawano jakieś programy czy audycje radiowe zapewniano, że rząd zapewnia pomoc. Trzeba się tylko udać do najbliższego szpitala, szkoły lub centrum handlowego. Tak się składało, że wszyscy aktualnie mieli najbliżej do Rainier Valley Square, które powitało ich masą samochodów na parkingu i wzzględnym spokojem wokół.


Na tym parkingu też spotkali się i poznali, będąc przecież tu w tym samym celu. Pięciu mężczyzn i żadnej innej żywej, czy nawet martwej duszy w okolicy. Mimo dużej ilości wozów hipermaket zdawał się być zamknięty a otoczenie wymarłe. Trochę ponad kilometr na północ od tego miejsca znajdowały się kolejne, większe centrum handlowe, ale zbliżał się już wieczór i podróżowanie w tamtym kierunku wydawało się nierozsądne. Aktualnie nie spotkali tu żadnych zarażonych, ale mogło być to tylko chwilowe, a drogami prawie nie dało się już podróżowac, przynajmniej nie pojazdami - wszędzie pozostawiono porzucone auta, wiele z nich było nawet zniszczonych, gdy spanikowani kierowcy tracili panowanie nad nerwami. Okolica była już przedmieściem miasta, ale na jego skraju - market otaczały domki jednorodzinne, ale nawet z parkingu spokojnie widać było pierwsze wyższe bloki znajdujące się na północy.
Postanowili najpierw upewnić się co do miejsca, w którym się znaleźli, zbliżając do drzwi z zasuniętymi nań żaluzjami antywłamaniowymi.

Szybko okazało się, że główne wejście jest zamknięte i zablokowane, ale to oznaczało też co innego - fakt, że nie zrobiono tego bez powodu. Wejścia te zwykle zamykane były tylko na klucz, więc teraz szukali dalej i odnaleźli jedno wejście służbowe, które owszem, także zamknięto, za to tylko na klucz. Zapukali mocno, a echo poniosło uderzenia dalej. Potem, gdy nic się nie działo, spróbowali raz jeszcze. I już mieli zawrócić, gdy zza drzwi odezwał się przytłumiony, męski głos z silnym obcym akcentem.
- Kto tam? Ludzie?
Gdy usłyszał potwierdzenie, usłyszeli jak coś odsuwa, a potem przekręca klucz. Uchylił drzwi.


Zdecydowanie nie był już najmłodszy, pewnie podchodził pod emeryturę, do której przeczekiwał na spokojnym stanowisku w hipermarkecie. Miał też azjatyckie korzenie, co było także słychać, gdy się ponownie odezwał.
- Dobrze was widzieć, chociaż liczyliśmy na pomoc rządową. No nic, wchodźcie lepiej, lada chwila może pojawić się coś paskudnego. Jestem Lai Hong. Jedyny nocny ochroniarz, który postanowił tu zostać.
Zamknął za nimi drzwi, zastawiając je dodatkowo ciężką, metalową szafką, którą musiał skądeś przytaszczyć. Potem poprowadził dalej. Byli na zapleczu marketu spożywczego, prócz łazienki, szatni i niewielkich biur, była tu także niewielka kuchnia, w której czekały trzy kobiety. Pewnie słyszały rozmowę od początku, bo chwilowo nie wykazywały większego zaniepokojenia. Azjata wskazał je po kolei.
- To Teri - pierwsza była piegowata - Aisa - tu skierował dłoń na rudo, a raczej czerwonowłosą - oraz Norah. - ostatnia z dziewczyn była ciemnoskóra.
Mogli im się przyjrzeć, bo i szczęśliwie było się komu przyglądać.


Teri była naniższa, kasztanowłosa i piegowata robiła wrażenie sympatycznej, delikatnej dziewczyny. Ubrana była w spodnie i podkoszulek, pod którym nie nosiła stanika - podobnie jak u innych musiał to być jej zwyczajny strój na lato, które się przecież zbliżało, a mimo zachmurzenia temperatura na zewnątrz była całkiem wysoka.


Aisa sprawiała znacznie drapieżniejsze wrażenie i tak też patrzyła na wchodzących w pole widzenia mężczyzn. Obok niej stała oparta o stlik strzelba, a odsłonięte, przez fakt noszenia krótkiej spódniczki, nogi miała założone jedna na drugą. Wygląda na pewną siebie i nie dała po sobie poznać, czy widok nowych twarzy, samych męskich, cieszy ją czy raczej martwi. A może jednak trochę dała, przesuwając smukłą dłonią po lufie swojej broni.


Norah, najwyższa i być może najstarsza z kobiet, również robiła dobre wrażenie. A także żywiołowe. Przechadzała się w te i wewte, wcześniej najwyraźniej o czymś mówiąc, ale teraz najpierw przyglądając się wchodzącym. Również ubrana w letni strój nie wyglądała jak osoba dostosowana do walki o przeżycie. Co innego mówiła tylko kolejna strzelba na blacie kuchennym.
To właśnie ciemnoskóra odezwała się pierwsza.
- Ładne mi wsparcie. Cywilne wojsko? - uśmiechnęła się słabo. - Mówiłam wam, że musimy iść dalej. Jeszcze zdążymy do następnego centrum.
Aisa pokręciła głową, a Teri jej przytaknęła.
- Zaraz będzie ciemno. One wtedy się budzą! Nigdzie nie wyjdę przed świtem.
Rudowłosa westchnęła i zwróciła się do nowoprzybyłych.
- Jesteśmy tu od jakiegoś czasu. Prócz tego marketu z przydatnych miejsc są sklepy: sportowy i myśliwski. W tym drugim są wiatrówki i śrutówki, pomijając cały sprzęt na polowania, w sportowym górskie wyposażenie i wiele innych. Poza tym jakieś kawiarnie, sklepy z ciuchami i inne takie, pan Hong już pootwierał wszystko. Nie wyglądacie na wyposażonych jak na razie.
Wskazała na stojące przy ścianie plecaki, wszystko nówki jeszcze z metkami, przygotowane pewnie wcześniej przez dziewczyny. Poza tym była też już zauważona wcześniej broń - one już były gotowe do drogi, chociaż czas był mało odpowiedni.
 

Ostatnio edytowane przez Lady : 19-10-2012 o 14:07.
Lady jest offline  
Stary 19-10-2012, 17:58   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Spencer wyłączył telewizor.
Niby setka kanałów, ale na żadnym nie było nic ciekawego. Telewizor w hotelowym pokoju odbierał setkę chyba stacji, ale wszystkie nastawione były na rozrywkę i wyglądało na to, że automatycznie nadawały zaprogramowane wcześniej filmy i reklamy. A dwa czy trzy kanały informacyjne na okrągło podawały wiadomości o tym, że rząd zapewni pomoc, że trzeba... Może stacje radiowe byłyby bardziej dokładne i obiektywne, ale wyposażenie pokoju nie przewidywało takich luksusów.
Trochę więcej można było wyczytać z internetu. Wszędzie wrzało od informacji, ale łatwo było zauważyć, że liczba piszących bardzo szybko się zmniejsza. I trudno było przypuszczać, że przyczyną były coraz liczniejsze awarie i przerwy w działaniu netu.

Poprzednią noc spędził w hotelu, zastawiwszy szafą drzwi.
Nie sam, prawdę mówiąc, lecz jego towarzyszka wyszła skoro świt, gnana nieopanowaną chęcią powrotu do rodziny mieszkającej na drugim końcu miasta. Nie dość, że nie zwracała uwagi na ostrzeżenia Spencera, to jeszcze odrzuciła jego towarzystwo. Jakby bardziej się bała jego, niż tego, co ją może spotkać na ulicach.
Na babski upór lekarstwa nie było, a na siłę zatrzymywać jej nie mógł. No, może mógł, ale nie spodziewał się, że sprawa aż tak się zagmatwa. I nie wyglądało na to, że w najbliższych dniach sytuacja się poprawi. W takim przypadku...
Przez moment zaczął żałować, że nigdy nie pasjonował się filmami typu “coś tam żywych trupów”. Może by się przydało jako instruktażówka. Z drugiej strony - zombie z filmu, a zombie
Uśmiechnął się krzywo. Może lepiej by było odświeżyć sobie lekturę “Dnia tryfidów”. Choćby po to by wiedzieć, co warto ze sobą zabrać na daleką wycieczkę. I zdobyć jakiś atlas by wiedzieć, dokąd się udać. Jakaś wyspa? Góry Skaliste? A może dobrze by było skorzystać z rad udzielanych przez telewizję i odszukać jaki szpital albo centrum handlowe? Tyle tylko, że za grosz nie znał Seattle, a recepcja hotelowa nie raczyła odpowiedzieć na telefon.
Włączył iPhone’a.
Google z łaski co prawda, ale jednak wyświetliło plan Seatle. Najbliżej było centrum przy Rainier Valley Square. I pewnie nie miałby zbyt wielkich kłopotów, żeby tam trafić.

Uzbrojony w nogę od stołu, z neseserem w drugiej dłoni, wyszedł na korytarz.
Co prawda plotki głosiły, że zombie grasują tylko nocami, ale czy zombie o tym słyszały? Poza tym kto mógł zagwarantować, ze nie pojawią się nagle tacy, którym będzie obojętne, komu rozwalą głowę.
Zszedł na dół po schodach. Prąd co prawda był i winda kursowała, ale jaka była gwarancja, że uda się dojechać na parter? Poza tym zejście z piątego piętra nie było żadnym wyczynem.
W recepcji nie było nikogo, a drzwi nie tyle były otwarte, co rozwalone, a ich kawałki trzeszczały pod butami Spencera. Widać noc w otoczeniu hotelu nie była zbyt spokojna.

Na ulicy okazało się, ze nie trzeba nawet iść pieszo. Prawie.
Okazało się, że samochodów jest dużo, niektóre nawet z kluczykami w stacyjkach, ale przejazd, właśnie z powodu zbyt dużej liczby pojazdów, byłby dość utrudniony. Co chwila by się musiał przesiadać, albo też spychać zagradzające drogę wozy na bok. Raczej nie zyskałby na czasie...
Kilkanaście metrów od wejścia do hotelu leżał na chodniku rower. Motocykl byłby z pewnością szybszy, ale rower był dyskretniejszy. Cichszy. A to w niepewnych czasach było bardzo cenne.

Zatrzymał się przy znajdującym się kawałek dalej sklepie sportowym. Jako że nie interesowały go dresy, buty czy koszulki, zabrał tylko jeden przedmiot - nunchaku w wersji bynajmniej nie trningowej. Kij do basebolla byłby równie dobry, ale mniej wygodny w transporcie.
Nie tracąc więcej czasu ruszył dalej.


Wysoki brunet, który odstawiwszy rower wyszedł zza dostawczego Forda, ubrany był w strój sportowy. Czarne spodnie jeansowe, adidasy, ciemnoszara koszulka polo, skórzana kurtka. Poruszał się ostrożnie, ale z jego ruchów i sylwetki można było wywnioskować, że uprawianie sportu nie jest dla niego rzeczą obcą.
Zatrzymał się na moment by zorientować się, co sobą reprezentują ci ‘inni’ - czterej mężczyźni, którzy mniej więcej w tym samym czasie pojawili się na parkingu.
Z pewnością nie wyglądali na zombie.
Spencer poprawił zaczesane pod górę dość długie włosy, zabrał z bagażnika roweru neseser, a potem ruszył w stronę tamtych.
 
Kerm jest offline  
Stary 19-10-2012, 19:21   #3
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jechał szybko. Nie musiał dbać już o przestrzeganie kodeksu ruchu drogowego. Omijał korki wjeżdżając na chodniki, zresztą Seatlle było jego miastem. Znał tu wszelkie zaułki i skróty.
Jechał przez “opustoszałe” miasto. Przynajmniej w teorii. Bowiem tam gdzieś w mroku kryły się przecież ożywione kreatury... kiedyś ludzie.
Tam też kryła się i jego siostra. Maria. Jej nie dopadł. Zabił matkę, ojca, Luizę... choć trudno nazwać morderstwem rozwalenie oszalałych kreatur.
Jechał przez miasto. Na siedzeniu obok leżał Colt Detective Special. Małe draństwo ale poradziło sobie z truposzami. Najpierw z ojcem i matką, którzy zaatakowali Eddiego znienacka.
Potem... tymi w nocy.
Obok colta, leżały jeszcze trzy naboje i napoczęta paczka papierosów. Oraz łom.
Eduardo palił krztusząc się. Rok odwyku zrobił swoje. Był dumny, z tego że udało mu się rzucić.
Aż do teraz... Nie wytrzymał. Zapalił zaraz po zabiciu rodziców.
Najchętniej by poszedł do jakiegoś psychiatry po tabletki na nerwy, ale nie ufał chemii odkąd widział ćpunów na odwyku.
Dziś wytropił Luizę i jej męża. I zabił. Ich małą córeczkę też. Potworek rzucił się na niego i prawie ugryzł.
Marii nie dopadł. I raczej już nie zdoła.
Dym papierosowy relaksował nieco. Odprężał. Eddie uspokajał się i na nowo spoglądał przyjaźnie na świat.
Jechał do centrum Rainier Valley Square w którym liczył na widok Gwardii Narodowej, Navy Seals, facetów w kombinezonach ochronnych z wojsk obrony chemicznej... lub przynajmniej policji.

A tu cisza...
Zatrzymał więc swojego forda mustanga rocznik ‘74 i wysiadł, gasząc papierosa na parkingu.
Do kieszeni skórzanej kurtki wsunął rewolwer, do kieszeni wewnątrz resztę amunicji. Na szlufce od jeansów zawiesił poręczny łom. Spojrzał jeszcze raz ze smutkiem na swoje kochane autko.


I ruszył w kierunku centrum handlowego. Nie był jedynym szukającym tu azylu, co było dość pocieszające.
Eduardo Ortega był wysokim na metr osiemdziesiąt czarnowłosym Latynosem o szczupłej sylwetce i zwinnych ruchach. Czarna koszula na którego narzucił skórzaną kurtkę oraz czarne jeansy i czarne adidasy dopełniały wyglądu.
Szedł spokojnie rozglądając się i orientując, że coś jest nie tak. Powitanie w postaci stróża nocnego dopełniało sprawy. Było źle, naprawdę źle.
W środku, kilka ładnych lasek z wielkimi spluwami poprawiło humor Eddiemu. Zarówno laski jak i spluwy... choć z całkiem odmiennych powodów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-10-2012 o 14:39.
abishai jest offline  
Stary 20-10-2012, 23:06   #4
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Pandemia, zastała go w bieliźnie. W małym mieszkanku, w niewielkim miasteczku. Tynk na ścianach to był luksus. Luksus który dawno odpadł, a teraz spoczywał pod ścianą oświetlany przez wiszącą na kablu i osamotnioną żarówkę.

Nie wychodził z domu, kiedy wszędzie rozległy się krzyki, wrzaski i strzały. Obserwował to wszystko przez wąską szparkę w żaluzjach, od czasu do czasu próbując się dodzwonić do biura baru w którym spotykał się jego gang. Bezskutecznie.

Był twardzielem, ale nie widział potrzeby w narażaniu się na niewiadomego pochodzenia zagrożenie. Widział z okna jak trupy wstają, zagryzają żywych i tak w kółko. Nie miał pojęcia, dlaczego i jak to się dzieje, ale widział to na własne oczy. A i tak tych śmierdzieli było tyle, że nie miał jak uciec. Aż do czasu, kiedy hordy się rozeszły. Poszukał swój worek żeglarski, który zapchał żarciem, kilkoma ciuchami i bielizną. Ostrożnie wyszedł na klatkę schodową i dopiero wtedy, stanął twarzą w twarz z najprawdziwszym żywym trupem.


To była jego sąsiadka. I była bardzo, bardzo ponętna. Nie raz w myślach robił z nią… No, cuda z nią robił. Gdyby tylko nie jej mąż pół-mózg i jej brak szacunku dla motocykla Rolanda – kto wie, może był by to udany związek. Teraz wcale nie wygląda gorzej, tylko… Tylko że była martwa. Zlepione od krwi włosy, nagie i zakrwawione piersi miały w sobie ten swój urok. Nawet ten smród. A jej oczy były pełne żądzy. Chwilę później, kiedy wstała i rzuciła się na niego, dowiedział się czego są żądne nieumarłe kobiety. Ludzkiego mięsa.

Walka nie była długo. Z tego co widział przez okno, wystarczyło nie pozwolić się jej ugryźć. Ona sama komuś pozwoliła się ugryźć w szyję i nadgarstek. Jej strój, pozwalał stwierdzić że było to w jej mieszkaniu, które było otwarte na oścież. Zapewne zarazę do domu przywlókł jej mąż pół-mózg. Ehh… Aż żal było Rolandowi było tłuc tą piękną, trupią główką o kant stopnia na klatce schodowej. Miał praktycznie łzy w oczach… Może był gangerem z „Jeźdźców Apokalipsy”, ale miał zasady i nigdy nie uderzył kobiety. Przynajmniej, jak do tej pory, żywej kobiety.

Kiedy uporał się z sąsiadką, pobiegł truchtem do swojego garażu. Pod plandeką stał jego motocykl. To ona sprawiła że zamieszkał w tak obskurnym mieszkaniu, ale według niego jego Molly była tego warta. Nie sięgnął jednak od razu do niej, tylko zanurkował w szafce na narzędzia i wyciągnął skrzynkę narzędziową. Zaczął w niej przewracać, większość narzędzi wrzucił do torb przy motocyklu. Dopiero po czasie, wyciągnął paczkę pocisków ze średniej grubości śrutem i obrzyna. Pamiątkę z pewnej „imprezy” jego dawnego gangu.


Uśmiechnął się na widok broni, lubił strzelać. Lecz nie nosił jej wszędzie. W zasadzie tylko czasami wyjeżdżał do pobliskiego lasu i tam na strzelnicy własnej roboty, strącał puszki, butelki i innego tego typu śmieci. Złapał za koniec plandeki i delikatnie ściągnął ją z motocykla. Była to zawsze dla niego niejaka ceremonia. Zawsze przed wyjazdem, sprawdzał poziom benzyny, ciśnienie, czy na motocyklu nie ma żadnych plam oraz smug, czy wszystkie części tak samo wyjątkowo błyszczą w słońcu czy w świetle latarń. Teraz niestety nie miał na to czasu. Chwycił jeszcze tylko kask i ruszył w kierunku baru. Chciał… Wierzył że zostanie tam kogoś ze swoich towarzyszy. I że będą żywi. Los chciał inaczej.


Bar „Po trzykroć szaleństwo”, był zupełnie zdemolowany. Stołki, stoły bilardowe, bar, wiszące na ścianach ozdoby, zdjęcia, wycinki z prasy mówiące coś o Jeźdźcach. Wszystko było zmasakrowane, jakby we wnętrzu baru przeszedł huragan co najmniej trzeciej kategorii. Panował tam jeden, wielki burdel. Na podłodze leżały martwe, na wpół zjedzone ciała jego dawnych kumpli. Po wnętrzu przechadzał się tylko Jack. Barman. Corley przeładował obrzyna i wypalił z bliska w twarz swemu byłemu kolegi, śrut zrobił z nią swoje, przemieniając ją w bezkształtną breję. Usiadł przy kontuarze, podnosząc przewrócone krzesło i z jedynej chyba ocalałej butelki która na niego czekała, nalał sobie Jacka Danielsa. Los chciał, że w tym samym momencie w radiu spiker podawał miejsca, w których powinno być bezpiecznie.

Ten sam podły los, który zabił mu sąsiadkę i zabił kumpli z gangu, sprawił że najbliżej miał do Rainier Valley Square w Seattle. Wychylił gorzałę ze szklaneczki i ruszył do miejsca, gdzie miał nadzieję spotkać jakiś ocalałych. Spiker miał rację, kilku ich tam było. Jakieś gogusie, trzy laski i dziadek.
”Rolandzie Corleyu. Jesteś w dupie!” – pomyślał, przechodząc przez korytarze sklepowe.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 21-10-2012, 11:39   #5
 
Raster's Avatar
 
Reputacja: 0 Raster nie jest zbyt sławny w tych okolicachRaster nie jest zbyt sławny w tych okolicachRaster nie jest zbyt sławny w tych okolicachRaster nie jest zbyt sławny w tych okolicach
Kiedy wyszli z domu zimna, rześka bryza dmuchnęła im w twarz. Ojciec wyjął z kieszeni kluczyki i przekręcił w drzwiach, ostatni raz ze smutkiem spojrzał na domostwo, Milcząc ruszyli do Volkswagena, który stał w garażu. Ich rodzinne miasto Portland o tej chłodnej porze wydawało się wymarłe, a coś wisiało w powietrzu.

Wyruszyli wczesnym rankiem. Jayden przekręcił klucz w stacyjce i odjechali. Na drodze było niepokojąco cicho, na tylnym siedzeniu leżała siekiera do drewna i Colt M1911. Ich celem było Seattle, gdzie mieszkał ich znajomy uczony, który być może badał antidotum na coś co dorwało większość ludzi w okolicy. Niestety los chciał inaczej niż sobie zaplanowali. W połowie drogi po przejechaniu 150 km zatrzymali się na starej, obskurnej stacji benzynowej.

-Jest tu kto ? – Krzyknął wychylając się za próg Jaydan. Odpowiedziała mu głucha cisza. Max ostrożnie poszedł za nim. Weszli do małego pomieszczenia bez okien w którym przy suficie paliła się huśtająca żarówka. Zobaczyli człowieka siedzącego na krześle z głową w dół. – Przepraszam.. – powiedział Jaydan. To wydarzyło się bardzo nagle, mężczyzna wstał rozkładając ręce i pokazując swą obleśną twarz , Obaj mężczyźni wiedzieli że szykuje się coś niedobrego, na dodatek Jaydan zapomniał wziąć pistoletu z samochodu. Przestraszony potknął się idąc w tył i upadł na podłogę. Max rozejrzał się po pomieszczeniu. Zobaczył dwa metry dalej kij bejsbolowy wstawiony w ramkę , prawdopodobnie jakieś trofeum. Uchylił szybkę i wziął pałkę, spoglądając na ojca któremu zombie właśnie haratał gardło. Podbiegł z głośnym krzykiem i walnął potwora w głowę ten odskoczył i poleciał w kąt , Spojrzał na martwego ojca patrzącego pustymi oczami w dal. Trzymając kij w rękach wybiegł z pomieszczenia w popłochu. W korytarzu napadł na niego drugi zombie ale chłopak się uchylił, wybiegł ile sił w płucach z tej cholernej stacji , otworzył tylne drzwi samochodu i dobył colta. Nie miał zielonego pojęcia jak się posługuje tą bronią, ojciec parę razy uczył go jak strzelać z wiatrówek ale to.. Poszukał przycisku do odbezpieczania ale go nie znalazł, wiec objął ręką colta i coś pstryknęło. Pierwszy zombie wypadł na zewnątrz, Max roztrzęsiony wycelował w zombie i strzelił. Pudło, pocisk trafił w słup podtrzymujący dach. Drugi raz. Pudło, coś zatrzeszczało pod oknem stacji, trzeci raz – czerwona plama wytrysnęła z klatki piersiowej zarażonego i ten zatrzymał się na chwilę. Był już 5 metrów od chłopaka,. Max przymierzył się i strzelił jeszcze parę razy. Potwor go dopadł, skoczył na niego z nieludzka siłą, wytrącając ze spoconej ręki pistolet. Max walnął plecami o bagażnik samochodu, w przypływie adrenaliny wyciągnął z prawej kieszeni jeansów składany nóż do filetowania i przeszył nim gardło zombie , ten wreszcie opadł na ziemię . Nic się nie działo przez dłuższą chwile i Max wpadł zdyszany do Volkswagena i odjechał.

Dojechał do Seattle przed zmrokiem, nie było sensu szukać przyjaciela ojca zresztą nie wiedział nawet gdzie tu jest budynek naukowy . Za wskazówkami radia kierował się do Rainier Valley Square. Zatrzymał Volkswagena na parkingu. Zobaczył jakąś grupkę ludzi. Po wydarzeniach dzisiejszego dnia dodało mu to otuchy.

Od rana nie zmieniał ubrania i był ubrany tak jak co dzień w ciemno-brązową kurtkę, która napinała się na jego szerokich ramionach i jeansy, jego szyję oplatał srebrny wisiorek z rybą. Wyjął colta z tylnego siedzenia i włożył sobie w tylną kieszeń , Podszedł do zebranych i razem z nimi czekał aż ktoś otworzy drzwi .
 

Ostatnio edytowane przez Raster : 21-10-2012 o 11:50.
Raster jest offline  
Stary 21-10-2012, 23:23   #6
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
This Life (Sons of Anarchy Theme Song) Full - YouTube


Sprawy nie wyglądały dobrze.
Najpierw ta irytująca robota, potem niespodziewane położenie motocykla. A teraz...teraz musiał wydostać się z tego zapomnianego przez Boga motelu.
Pośpiesznie sprawdził mapę samochodową i dojazd do Rainier Valley Square. Noc, którą rozpoczęły krzyki zaatakowanych ludzi, spędził na barykadowaniu się, a następnie na oczekiwaniu na świt przy radiu. Mówiono, że jest to punkt zborny dla ocalałych.
Cholera! Miał czuwać, a zdrzemnął się. Błąd, za który byle prospekt wyleciałby z "Nomadów". Dobrze, że nikt tego nie widział.
Odsunął wzniesione naprędce umocnienia. Odruchowo sięgnął po dziewiątkę, ale zaraz ją schował. Dopiero w ostatniej chwili miał zamiar odpalić Harleya.
Skradając się, wyszedł na zewnątrz. Na parkingu snuło się kilku szaleńców. Ich ospałość była zwodnicza; w szale byli nieobliczalni. Starał się być jak najciszej, trocząc juki. Wykręcił maszynę i dopiero wtedy ją odpalił.
Świry zareagowały. Ten jeden, nieznośnie długi moment, zanim silnik zaskoczył...przez moment wydawało się, że go dopadną. Jeden stanął Liamowi na drodze. Zupełnie nie obchodziło ich, że może w nich uderzyć motocykl! Wyminął go i odtrącił kopniakiem. Nomadem wstrząsnęło lekko - wariat zdołał chwycić go za kurtkę, lecz impet jazdy i kopnięcia posłał na bok nieszczęśnika.
Kawałek ładnej trasy jak zwykle ukoił nerwy Liama. Dla takich chwil się żyło.
Najchętniej pojechałby przed siebie, ale...zlecenie nie było zakończone. Musiał znaleźć jakiś sposób na kontakt z prezydentem klubu lub mocodawcą.
Kiedy dojechał do supermarketu, uderzył go niezwykły spokój okolicy. Czyżby tu nie doszła ta dziwna choroba? Parkując blisko wejścia, zauważył grupkę mężczyzn, w tym "Jeźdźca Apokalipsy". Terenem "Nomadów" była północna Kalifornia, czasami się stykali, ale nie mieli wspólnych granic i rzadko prowadzili razem interesy.
Liam zaparkował motor, wziął juki. Na wszelki wypadek wyjął z przybornika łyżkę do opon. Odziany był w skóry z symbolami klubu motycyklowego "Nomadów". Na lewej piersi nosił zaszczytną naszywkę "Men of Mayhem", którą dostał za numer kosztujący go więzienie.Zarówno motor, jak i on sam, byli pokryci pyłem długiej drogi. W pochwie przy prawym boku nosił nóż. Nie zdjął otwartego kasku, okularów przeciwsłonecznych ani wysłużonych, skórzanych rękawiczek. Mruknął do mężczyzn "hello" i skinął do "Jeźdźca".
 

Ostatnio edytowane przez Reinhard : 21-10-2012 o 23:31.
Reinhard jest offline  
Stary 22-10-2012, 15:10   #7
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dzieło wspólne

Eddie przyglądał się przez chwilę zgromadzonym osobom, zwłaszcza kobietom. Bądź co bądź przyciągały uwagę swą urodą i ubiorem. A niektóre zachowaniem.
- Zgadzam się z... Aisą. Jeden dzień nie zrobi wielkiej różnicy, zwłaszcza że nie wiadomo, czy w tamtym centrum handlowym będzie lepiej. Wojska może nie być, za to może być więcej ludzi i mniej zasobów. Nie dałoby się jakoś skontaktować z okolicą? Może przez CB radio.
Podrapał się po karku.-No i warto się przygotować przed drogą, wybrać odpowiednio solidną i pojemną brykę. Amunicję, żarcie... zaplanować trasę. Takie tam drobnostki.
Sięgnął do kieszeni wydobywając papierosy Lucky Strike i zapalniczkę. Obiecał sobie rzucić i rzucił... rok temu. Ostatnio jednak znów zaczął odczuwać pociąg... do nikotyny.-Jestem Eduardo Ortega, tak przy okazji. Ale możecie mi mówić Eddie.
Uśmiechnął się.-Tak jest chyba wygodniej.

Spencer uśmiechnął się lekko na widok zgromadzonych w markecie osób. Panny, jako dodatek do ewentualnego ekwipunku... Może któraś potrafiła robić coś więcej, niż tylko szykować jedzenie z mikrofali. Bo w mikrofale Spencer powoli zaczynał wątpić. Podobnie jak i w istnienie cywilizacji w takiej postaci, jak dotychczas.
- Spencer Ruger - przedstawił się tym, którzy jeszcze go nie znali. - Eddie ma rację. Na wojsko na razie bym nie liczył. Trzeba działać na własną rękę i zadbać o swoją skórę. I tych, co są w pobliżu - dodał. - Jedzenie, broń i amunicja, ekwipunek. Jutro może wrócić porządek, a może wrócić za pół roku. Całego marketu nie zapakujemy do największej nawet bryki, ale spróbujmy potraktować to jak wyjazd na miesiąc w góry. Namioty, materace, śpiwory, buty... W ogóle bym proponował tu się zaopatrzyć we wszystko, co się da, a jak się uda - wymienić na coś lepszego.

- Macie tu internet? - zwrócił się do strażnika. - Działa może?
- W nocy tak sobie - Azjata wyglądał jakby nawet nie za bardzo wiedział o czym mówi. - Chyba wyłączają na noc, bo najwyżej to w kawiarence był. Albo na tych komputerach tu w biurze, tylko pewnie mają hasła czy coś.

- Śrutówki do dobry pomysł - Spencer zwrócił się do Aisy. - Co prawda z jednym czy dwoma przeciwnikami dałbym sobie radę - odsłonił poły marynarki i pokazał przyczepione do pasa nunchaku - ale lepiej się pozbyć takiego czegoś jak zombie z pewnego dystansu.
- A ty, Eddie, przerzuć się na fajkę, jak już musisz palić - dodał. - Zajmuje mniej miejsca i na dłużej starcza.
- Pozostanę jednak przy papierosach, mimo wszystko. Właśnie dlatego, że szybciej się kończą. Może znowu zdołał rzucić - rzekł z uśmiechem Eddie, bawiąc się w dłoni wyjętym papierosem, ale nie zapalając go jeszcze.

Trzeci mężczyzna, stał jak na razie nieco z boku i obserwował dziewczyny z pewnym zainteresowaniem. Nie odzywał się, pytania o rzeczy które go trapiły padły. O broń nikt go nie pytał, ale przecież tylko ślepy by nie zauważył wiszącego przy pasku obrzyna, który też pełnił funkcję niejakiej ozdoby. Chociaż w większości sytuacji, wolał mielić pięściami. Wolał oszczędzać amunicję na czym tylko mógł, a w jej miejsce zapakować kilka butelek benzyny więcej, nawet jeśli to był głupi litr.
Oprócz obrzyna, wzrok przykuwała również jeansowa kamizelka, a raczej jej tył. Nie było tajemnicą, że Corley z pewnością pochodzi z jakiegoś gangu motocyklistów. Na samej górze widniał jakby lekko płonący napis “Jeźdźcy Apokalipsy”. Z motywu na plecach, w kształcie płonącego tunelu wyjeżdżały cztery motocykle. Biały, podpisany “Zwycięzca”, koloru rdzy podpisany “Wojna”, koloru wronich piór podpisany “Głód” oraz trupio biały podpisany Śmierć. Ubiór adekwatny do sytuacji, można by rzec.
Dopiero po czasie, spojrzał na gości z którymi tu wszedł. A raczej łaskawie zostali wpuszczeni.
- Jestem Roland Corley - rzucił jedynie, według niego tyle powinno na razie wystarczyć.
Po zakończeniu przedstawiania się, wrócił do nieco przyjemniejszego zajęcia. Podziwiania piękna kobiecego ciała.

Norah machnęła ręką na propozycję Eddiego, wciąż spacerując, nawet jeśli trochę wolniej.
- Brykę? Widziałeś jak wyglądają ulice w tym mieście? Za cholerę nie przejedziesz, chyba, że spychacz weźmiesz. Do granicy Seattle to na piechotę szybciej będzie.
Teri znowu pokręciła głową, ale teraz też się odezwała.
- Chcecie uciekać? Do lasu? Czy odszukać kogoś, kto potrafi jakoś zapanować nad chaosem chociaż w najbliższej okolicy?
- Spychacz może i by się załatwiło. Wóz strażacki na pewno.- stwierdził Eddie po chwili namysłu nerwowo gniotąc papierosa.- A dokąd, to już inna sprawa... może przez CB radio złapiemy jakieś wieści, skoro z komórkami są problemy.
- Trudno mi coś konkretnego proponować - powiedział Spencer - jako że w mieście jestem obcy. Z tego co czytałem i słyszałem, dość daleko jest do opanowania sytuacji. Ostatnie - uśmiechnął się krzywo - prognozy mówiły o osiemdziesięciu czy więcej procentach zarażonych. Kto ma ich opanować? Może wymrą z głodu, tylko kiedy? Za rok? Dobry byłby jakiś zamek, albo bezludna wyspa - dodał żartem. - Jeśli nie da rady zorganizować czegoś, czym utorujemy drogę, spychacza na przykład, to pozostaną tylko motory, przynajmniej w granicach miasta. Zna się ktoś na samolotach czy helikopterach? Albo jachtach? - spytał.
- Jachtach tak - odpowiedziała mu Aisa. - Ale na reszcie?
Pozostałe dziewczyny pokręciły głowami, podobnie jak strażnik, który tymczasem oglądał się za siebie co jakiś czas, aż w końcu powiedział.
- Lepiej wrócę do patrolowania. Może jeszcze ktoś przyjdzie?
- Nadal trzeba by ustalić, gdzie płynąć więc... dzień lub dwa możemy przesiedzieć tu. Może przez radio coś usłyszymy, lub uda nam się nadać wiadomość. Możemy też napisać na ścianach lub dachu jakiś tekst.- zastanawiał się na głos Eddie.
- Panie Lai... - Spencer zwrócił się do strażnika, który jeszcze nie zdążył odejść. - Jest tutaj wejście na dach? To znaczy od środka? Żeby nie trzeba było wychodzić na zewnątrz? Ten pomysł z napisem nie jest zły. Zombie chyba nie zwrócą uwagi na coś takiego.
Mężczyzna skinął głową w potwierdzeniu.
- W biurach ochrony i monitoringu jest wyjście na górę, mogę zaprowadzić.
- Poczekaj - rzucił Roland - Przejdę się z tobą - ziewnął, ewidentnie znudzony obserwację piękna kobiecego ciała.
-Tak więc.... która z was mnie zaprowadzi do tutejszej zbrojowni. Czy jak tu zwiecie teraz sklep z bronią?- spytał po chwili milczenia Eddie, odprowadzając spojrzeniem dwójkę mężczyzn do drzwi pomieszczenia.
- Racja - przytaknął mu Spencer. - My też musimy się przygotować na wypadek nieproszonych gości. Nie ukrywam, że porządna broń jako dodatek do mocnych żaluzji zdecydowanie wzmacnia poczucie pewności.
Miotacz ognia byłby zapewne jeszcze lepszy, ale nie byli w jednostce wojskowej, tylko w hipermarkecie.
Max, gdy wszedł do kuchni za pozostałymi, jego uwagę przykuły trzy kobiety, szczególnie Norah, która powoli przechadzała się po pomieszczeniu. Bez skrępowania patrzył na cycki i uda ciemnoskórej kobiety, przy tym słuchając co mają do powiedzenia pozostali mężczyźni. Gdy dwójka z nich poszła na górę, pozostał z Latynosem.
– Ja też, chętnie bym się przeszedł – powiedział, czekając czy jakaś dziewczyna ich zaprowadzi.

Aisa prychnęła, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Trzech dorosłych chłopców i nie umie znaleźć sklepu w centrum handlowym? A wiecie, że tu nawet plany są w każdym przejściu?
Jej sarkastyczny ton dowodził, że ruszać się nie zamierza. Teri trzymała się blisko niej, najwyraźniej będąc tą najbardziej nieśmiałą z kobiet, natomiast Norah wzruszyła ramionami.
- Ja się przejdę, cholery dostaję od stania tutaj.
Wzięła swoją strzelbę, uśmiechając się drapieżnie.
- No i przy trzech samcach będę bezpieczna.
-Taaa...- uśmiechnął się Eddie przepuszczając Norah pierwszą.- Zawsze to milej z przewodnikiem niż samemu. I szybciej drogie panie.
Spencer uśmiechnął się tylko i ruszył za tamtą dwójką.
Max skinął głową na słowa Eddiego i ruszył za resztą.
Tymczasem... Roland zapytał strażnika, kiedy odeszli kawałek od grupy - Da się drzwi na tyle otworzyć, aby wprowadzić motocykl?
-Niedaleko stoi moje Kawasaki... Śmiali się ze mnie że jeżdżę na Japończyku, a nie na Harleyu... - rzucił nieśmieszny żart, mając nadzieję że japs go pojmie.
Azjata zamrugał oczami, nie pojmując.
- Nie lubię japońców - wzruszył ramionami. - A wprowadzić nie, tylko te drzwi otwarte. Te... potwory... nie niszczą przecież pojazdów. Tylko jeśli są ludzie w środku.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-10-2012, 21:03   #8
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Norah prowadziła pewnie, kręcąc biodrami i najwyraźniej czerpiąc przyjemność z tego, że patrzyli na jej ciało. A trzeba przyznać, że miała niezłe - zgrabne i wyprostowane, więc wstydzić zdecydowanie się nie musiała. Szybko wyszli z zaplecza, wchodząc na spożywczy ciał tutejszego marketu.
- Takie szabrowanie to całkiem przyjemna sprawa, zwłaszcza, gdy nie ma wielu innych chętnych. W tym miejscu długo moglibyśmy się ukrywać.
Mimo słów jej ton nie świadczył o tym, że miała ochotę zostać w miejscu. Już po kilku godzinach wyraźnie się nudziła. Po drodze wzięła jednego batonika, rozpakowała i zaczęła jeść, papierek wyrzucając na ziemię.
- O czystość też nie muszę dbać.
W supermarkecie nie było nic ciekawego, chociaż oczywiście zdawali sobie sprawę, że jedzenie i różne inne duperele mogą się przydać, to póki byli w mieście, dostęp do jedzenia był duży. Tylko wody jeszcze w telewizji zakazywano pić, jako, że mogła zostać skażona. Tylko tę butelkowaną lub z pewnego źródła.

Szybko wyszli na główny korytarz, do którego przylegały przeróżne sklepy, w większości z zasuniętymi żaluzjami antywłamaniowymi. Tylko kilka było otwartych, w tym pierwszy z nich - sklep z ciuchami, a także następny - z biżuterią. Norah nie czuła się tym skrępowana.
- Nudziłyśmy się trochę. Niestety te najdroższe mają dodatkowe zabezpieczenia...
Gdy przechodzili główną alejką, dostrzegli inne sklepy, które nie zainteresowały dziewczyn - jeden z zabawkami elektronicznymi a drugi z alkoholami, wszelkich chyba typów. Niestety wszystko zamknięte, a strażnik poszedł gdzieś w kierunku pomieszczenia ochrony, gdzie miał otworzyć wyjście na dach. Najpierw jednak mogli dostać się do miejsc, które już dziewczyny zwiedziły.
Sklep sportowy był całkiem zwyczajny. Było tu wszystkiego po trochu - od sportowych ubrań i butów, poprzez plecaki i namioty, a na zwykłych piłkach kończąc. Były także typowe dwa rodzaje rzeczy - te typowo sportowe i typowo górskie, które obecnie mogły zainteresować ich znacznie bardziej. Wybierać mogli nawet z najlepszych firm, przecież nie musieli za nic płacić, a ograniczeniem był tylko ich osobisty udźwig.
Podobnie zresztą było przy sklepie myśliwskim. Tam asortyment częściowo się nawet pokrywał, również zawierając sporo ubrań, głównie w kolorach maskujących, a także wodoodpornych. Było tu jednak coś, co odróżniało go wyraźnie: broń. Od wiatrówek, zdecydowanie za słabych na “grubą” zwierzynę, poprzez sztucery, strzelby aż do nawet nowoczesnych łuków i kusz. Do tego mieli oczywiście amunicję, dużą i sporo ważącą, ale w tym przypadku wiedzieli, że prawdopodobnie ta waga była na cenę ich życia.

Na dach wyjść mogli teraz bez większych kłopotów. Niestety nie sprzedawano farb nigdzie w tym hipermarkecie, musieliby więc użyć innych substancji do wymalowania napisu. Zupełnie płaski dach nadawał się do tego bardzo dobrze, dodatkowo mieli z niego doskonały widok na okolicę.
I wcale nie było to pocieszające. Słońce już praktycznie zaszło, półmrok ograniczał widoczność, a i tak każdy kto się przyjrzal okolicy mógł dostrzec poruszające się raczej ospale sylwetki, wyłażące właśnie z jakichś dziur. Tym więcej, im później się robiło, bo ciemność uruchomiła latarnie, które dodatkowo oświetliły paskudne sylwetki.
Niektóre nie przypominały już ludzi. Lepiej było się im nie przyglądać.
Niestety zanim w pełni zdecydowali się co dalej światło zamigało... i zgasło. Zarówno w markecie jak i prawie wszędzie w okolicy.
Prawie zupełna ciemność zaatakowała ich zewsząc. Rainier Valley Square miało systemy zapasowe, ale uruchomiły one tylko niektóre diodki i malutkie światełka, nie oświetlające praktycznie nic, a tylko zapewniające, że jakieś systemy alarmowe wciąż działały.
A przecież dźwięk nie odstraszał tych potworów na zewnątrz. Raczej dokładnie na odwrót.
Coś nagle załomotało o antywłamaniowe żaluzje przy głównym wejściu.
Zaczynała się noc.
 
Lady jest offline  
Stary 23-10-2012, 22:53   #9
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Po jakimś czasie, wrócił. Motocykl mimo wszystko przeciągnął nieco bliżej wejścia, kiedy ochroniarz tylko otworzył na jego prośbę szerzej drzwi i wyjął z torby paczuszkę śrutów. Umiał strzelać, ale wybór amunicji to była inna sprawa. Wolał mieć coś na wzór. Ucałował Kawasaki które nazywał Molly pieszczotliwie w bak, po czym poczłapał na powrót do centrum. Możliwe że w oku nawet zalśniła mu łza…

Dopiero potem, kiedy ochroniarz poszedł otwierać drzwi na dach, a on został sam, sennie powlókł się alejkami szukając pootwieranych wcześniej sklepów. Pierwszy w oczy rzucił mu się sklep sportowy i słusznie, że ten był pierwszym. Wziął z niego torbę sportową, ale jedną z tych większych. Przeszedł się po nim, wymieniając buty na nowe, górskie i skórzane. Stare położył w miejsce nowych. Wymienił też spodnie, na całkiem wygodne i ciepłe bojówki. Koszulkę i jeansową kamizelkę z emblematem gangu zostawił. Była to dla niego, jedyna pamiątka po tych wariatach na motorach.

Gdzieś na jej dno wrzucił jakiś czekan, który wydawał mu się poręczny, nawet jakąś latarkę i baterie. Noże survivalowe, krzesiwo… No, wszystkie co przydatniejsze rzeczy. W sklepie z bronią też się wyekwipował. Wziął sobie amunicję do obrzyna i… I przepiękny karabin na jelenie z dźwignią. Chyba nawet miał ręcznie kuty zamek. Od samego progu, wpadł on mu w oko. I z nim i kilkoma kartonikami pocisków wyszedł.

Torby sprzętu, oprócz broni zostawił w miejscu, w którym zostawił worek żeglarski z rzeczami z mieszkania. Jutro z rana, je przebierze i ograniczy się do niezbędnego minimum. Teraz, nie musiał się tym martwić i mógł przejść się z pozostałymi na dach.

Kiedy światła zgasły, automatycznie jego ręka spoczęła na wystającej z kabury rękojeści obrzyna. I dopiero wtedy, przypomniał sobie że zostawił latarkę w torbach na dole. Westchnął, cóż mógł więcej zrobić. Na szczęście latarka była przy pasie stróża, ale nie dziwiło go to że jej jeszcze nie włączył, przecież byli widoczni jak na dłoni na tym dachu, a światło mogło pogorszyć sprawę.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 24-10-2012, 12:09   #10
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mała grupka zwiedzających hipermarket rozpadła się gdy tylko Norah zaprowadziła ich w miejsce, gdzie można było znaleźć coś przydatnego. W sklepie sportowym Spencer zatrzymał się na dłużej. W sumie było to lepsze nawet, niż złota karta. Można było brać i przebierać...
Najpierw sprzęt biwakowy. Mały namiot, materac, śpiwór. Oczywiście wszystko swoje ważyło, ale nie należało zakładać, że będą podróżować na własnych nogach. Co prawda ulice były zatłoczone, ale taki motocykl na przykład miał to do siebie, że mógł przejechać tam, gdzie samochód by utknął. A co jak co - jeździć na motorze to Spencer potrafił. No a w ogóle lepiej było zabrać za dużo i, w razie konieczności, coś wyrzucić, niż stwierdzić po niewczasie, że czegoś człowiekowi do szczęścia brakuje.
Porządny plecak to podstawa każdej wycieczki. Łatwiej maszerować, gdy ma się coś na plecach, niż z torbą w ręku. No i mając zajęte ręce raczej trudno się strzela...
Do plecaka trafiła bielizna termoaktywna, parę sportowych koszulek, skarpetki, oraz - jako uzupełnienie biwakowego sprzętu - składany komplet naczyń, niezbędnik, latarka czołowa z zapasowymi bateriami i trochę drobiazgu, który Spencer uznał za przydatny, w tym solidny kawał cienkiej lecz wytrzymałej liny wspinaczkowej i biwakową lampę z dynamem.
“Zakupy” w sklepie myśliwskim było poważniejsze, przynajmniej pod względem wagi... Niemal natychmiast rzucił się Spencerowi w oczy samopowtarzalny Browning. Kaliber 9,3x62 był przeznaczony na grubego zwierza, na zombie zatem także powinien wystarczyć. W magazynku mieściły się cztery takie naboje. Do tego cztery zapasowe magazynki, pas na naboje i parę pudełek z amunicją.
Broń palna miała tę wadę, że po skończeniu amunicji nadawała się najwyżej na prowizoryczną maczugę. Dlatego też Spencer do wybranych towarów dorzucił kuszę myśliwską. TenPoint był jednym z najlepszych producentów. Ten model miał celownik optyczny, a rozłożona świetnie mieściła się w (również dostępnym) futerale. Do tego doszło ubranie (nie dość że w kolorach maskujących, to jeszcze nieprzemakalne - podobnie jak i buty), myśliwski nóż, noktowizor, porządny kompas i plik map.
Plecak pęczniał, ale dopóki można go było unieść Spencer nie widział w tym żadnych problemów.

Zmrok zbliżał się szybkimi krokami.
Spencer odwiedził jeszcze drogerię, skąd zabrał między innymi maszynkę do golenia, oraz dział spożywczy. Chleb, kiełbasa i ser tudzież dwulitrowa butla z wodą uzupełniły zebrane zapasy. Pora się było szykować do noclegu. Chociaż hipermarket zapewniał i przestrzeń, i prywatność, Spencer nie zamierzał spędzać tutaj nocy. Na dachu było zapewne mniej wygodnie, ale z pewnością bezpieczniej.
Z pomocą uczynnego strażnika Spencer zablokował drzwi wejściowe kolejną, cięższą jeszcze szafą, a potem ruszył w stronę wejścia na dach. Wspinanie się z pełnym plecakiem może i nie było najbardziej komfortową rzeczą, jakiej w swym życiu dokonał, ale dało się to zrobić. Teraz można było czekać.

Łomot pięści uderzających o żaluzje słychać było aż na dachu.
- Ciekawe, czy wytrzymają - mruknął Spencer.
Z noktowizorem w dłoni podkradł się na skraj dachu. Chciał się zorientować, czy akurat hipermarket jest źródłem zainteresowania wszystkich zombie, czy też może truposze włóczą się po całej okolicy bez celu.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172