Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-12-2012, 11:00   #1
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Łowcy III: UZURPACJA [autorski 18+]

PROLOG

Od pamiętnych wydarzeń z lipca 2023 roku upłynął ponad rok. Londyn, jak zawsze, podniósł się. Nikt do końca nie wiedział, co tak naprawdę spowodowało zamieszki na Rewirze. Co zaraziło nieszczęsnych mieszkańców. Ale hipotez i spekulacji było wiele. Podobnie, jak ofiar.

Rada Bezpieczeństwa Londynu na trzy długie miesiące wprowadziła stan wyjątkowy, który od wojennego różnił się jedynie tym, że na ulicach było mniej wojska.

W parlamencie przepchnięto poprawkę zwaną „Prawem pierwszych łowów”. Za pomoc okazaną żywym podczas wydarzeń lipcowych pozwolono „królom”, czyli władcą poszczególnych klanów Zmiennokształtnych, rozwiązać sprawę „na własną rękę”. Wielu Regulatorom takie ustępstwa dla Zdechlaków nie przypadło do gustu. Ale sporo było także takich Łowców, którym nowe rozwiązanie pasowało.

Potem Londyn i Wielka Brytania wróciła na właściwe tory nowego, szalonego świata. W ten niekończący się taniec zbrodni popełnianych zarówno przez ludzi, jak i przez Martwych. Wydarzenie lipcowe pociągnęły za sobą wiele ofiar pośród Łowców. Ale magiczna natura świata po Fenomenie Noworocznym najwyraźniej nie znosiła próżni. Na miejsce regulatorów zabitych, zaginionych lub tych którzy złożyli swoje legitymacje, rezygnując z pracy dla MR-u pojawili się nowi. I szybko, hartowani w tyglu krwi, nabyli odpowiedniego doświadczenia, by godnie zastąpić zapomnianych towarzyszy.

Gdzieś tam, w grubych murach Ministerstw, w siedzibie Rady Bezpieczeństwa Londynu, w gmachach najważniejszych partii i luksusowych pałacach członków Izby Lordów toczyły się intrygi. Toczyły się spiski. Trwała walka polityczna, czasami zagrywająca również z rękawa kartę jakiejś magicznej zbrodni. Ludzie umierali i ginęli, wracali jako Martwi, zabijali i byli unicestwiani. Zombie domagali się praw do straconych majątków miesiącami pikietując pod siedzibą Rady Bezpieczeństwa Londynu. Wspierani przez królową Elżbietę II – która reanimowała jako zombie, zyskiwali spore poparcie społeczne. Ci rozsądniejsi zombie trzymali się od tego z daleka – wegetując na ulicach lub prowadząc nielegalne interesy. Na ulicach kwitł handel krwią Martwych, która zyskiwała coraz większą popularność w kręgach zblazowanej młodzieży, szajbusach z sekt czy też wśród prawdziwych czarowników tworzących ukryte koterie. Zmiennokształtni spoczęli na laurach. Najwyraźniej „Królowie” uznali, że na razie nie mają powodów by walczyć o więcej. Wampiry – jak zawsze – trzymały się na dystans, pozornie mając wszystko w nosie, zapewne układały tak zawiłe plany intryg, że śmiertelnicy nie mieli szans ich rozwikłać. Odmieńcy znikli z ulic. Doskonale się maskując wycofali gdzieś na ubocze, słusznie wiedząc, że większość londyńczyków to w nich upatruje sprawców wydarzeń z lipca 2023r.

A potem, jesienią 2024 roku Wielka Brytania zapomniała o swoich problemach. Pojawił się Mur. I Szkocja została rozdzielona przez nową, nieprzekraczalną dla żywych granicę. I pojawiło się nowe imię. Madoc Morfryn. Władca za Murem. Przynajmniej tak nazwali go ci Odmieńcy, którzy wyszli z zajętych przez niego ziem. W strachu przed fomorianami.

Jedynym plusem dla tej sytuacji było to, że MR zacieśnił współpracę ze Szkockim odpowiednikiem MRu. Chociaż nieco bardziej tradycyjnym.

Ludzie ci szybko zaczęli strzec granicy z niewidzialnym Murem a Szkocją za nim i zaczęto nazywać ich Strażnikami Muru. Nikt nie spodziewał się, że niedługo losy szkockich Strażników i londyńskich Regulatorów splotą się w dziwaczny, splątany wzór.

A zaczęło się od krwi przelanej w niewielkim, malowniczym domu w jednej dzielnic Londynu.

Jak zawsze zaczęło się od krwi. Wszystko, co ważne, zaczyna się od krwi.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1MEl3qTM5WY[/MEDIA]

Leżała naga i blada. Łowca z Ministerstwa Regulacji spoglądał na nią, jak zawsze starał się patrzeć na trupy. Bez emocji. Ale to było trudne. Bardzo trudne.

- Charles – jego parter – Żagiew o przezwisku Iskra położył mu dłoń na ramieniu. – Może chcesz ...

Umilkł, kiedy starszy partner spojrzał na niego z gniewem.

- Sprawdzę natężenie Całunu.

Wyjął „brzęczyk” – tak to urządzenie nazywali Regulatorzy z Ministerstwa. Fachowo nazywało się nekrometr i pokazywało siłę Całunu – energii śmierci.

Brzęczyk był wynalazkiem jakiś zaradnych Ojczulków pracujących dla Rady Bezpieczeństwa Londynu – formalnego rządu nie tylko stolicy kraju ale i samej Wielkiej Brytanii.

- Odczyt słaby – mruknął Charles. – Raczej jej tutaj nie ma.

Iskierka spojrzał na niego z mieszaniną strachu i litości.

- Charles – powiedział młodszy Łowca. – Może.

- Iskierka – ton starszego łowcy był zimny, niczym lodowiec. – Daj mi pracować. Sprawdź znaki ochronne na drzwiach i oknach.

Znaki ochronne. Od Fenomenu Noworocznego, kiedy tylko ludzie nauczyli się żyć z tym całym mistycznym, wylanym gównem, odkryto, że w starych księgach okultystycznych sporo wiedziano na temat tego, jak powstrzymać niechcianych Martwych poza mieszkaniem. Pentagramy, runy, pentakle, spirale – dziesiątki mistycznych znaków i systemów ochrony.

- Są całe – powiedział Żagiew. – Zakładał je, jak wynika z licencji, Artur Terranova. Solidna firma.

- Wampiry – Charles nie miał wątpliwości. – Spójrz na ślady po ukąszeniach. Tutaj. Tutaj. Tutaj i tutaj

Wskazywał kolejne punkty na półnagim ciele ofiary. Iskra odwrócił wzrok.

- Charles – nie wytrzymał młodszy łowca. – Kurwa. Przepraszam. Nie mogę. Przecież to twoja córka. Człowieku.

Starszy Łowca spojrzał na młodszego z kamienną twarzą.

- Moja córka umarła – wycedził przez zęby. – To tylko ciało. A ja znajdę tych, co ją mi odebrali. I albo mi pomożesz, Iskra, albo wal się.

W mieszkaniu przy spokojnej ulicy Londynu zapanowała niezręczna cisza. Iskra nic nie odpowiedział. Wrócił do przeszukiwania pomieszczenia, w którym znaleziono ciało. Ułożone na stole, nagie, – jeśli nie liczyć jasnych, koronkowych majteczek – blade. Z bukietem wrzosu wciśniętym w martwe dłonie.

- Mam coś – powiedział Iskra zaglądając pod stół. – Spójrz. Charles.

Po chwili Iskra pokazał trzymaną w ręku, metalową płytkę pokrytą misternym zdobieniem.



- Co to takiego? – zapytał Iskra.

I wtedy „brzęczyk” zaczął wydawać z siebie świergotliwe dźwięki, wskazując znaczne zawirowanie Całunu.

- Przeklęty, albo błogosławiony – zauważył Charles mrużąc czoło. – Ciekawe, czemu wcześniej go nie wykryliśmy.

- Wygląda na Szkockie.

- Szkockie .... Skąd ....

- Z Królestwa Szkocji.

- Zza Muru?

- Wychodzi na to, że zza Muru. Niedobrze.

EMMA HARCOURT


Herbaciarnia „Arras” niedaleko Cannon Street na której mieściła się główna siedziba Ministerstwa Regulacji często odwiedzana była przez Regulatorów. Stary Arras, jak bywalcy nazywali sędziwego, tureckiego właściciela, którego prawdziwego imienia chyba nikt nie potrafił wymówić, serwował naprawdę wyśmienitą herbatę. Podawaną w małych kubeczkach, z dodatkami, jakie klient sobie życzył. Mocną, aromatyczną i niewiarygodnie smaczną.

To właśnie w „Arrasie” koordynator Alfred Rough chciał spotkać się z Emmą Harcourt. By, jak to się wyraził, obgadać pewną osobistą sprawę. Emma znała Rougha. Od roku często współpracowała z tym cierpiącym na płuca przyjacielem Maxa Toopera. Zdążyła polubić tego masywnego twardziela o wrażliwej duszy. Był solidny. Był konkretny. I dbał o powierzonych mu ludzi.

Przed nimi stał bogato zdobiony czajniczek z gorącą herbatą.

Alfred nalał sobie i Emmie. Znał ją na tyle, by nie proponować dodatków.

- Chciałem ci podziękować, Emmo, za ten rok służby – powiedział, kiedy już upił łyka mocnego, gorzkiego trunku.

Za oknami padał śnieg z deszczem. Był środek stycznia 2025 roku. Zima. Paskudna pora dla Wielkiej Brytanii. Zburzona przez Fenomen Noworoczny gospodarka nie dawała rady ogrzać, jak należy, wszystkich mieszkańców. W pluchę, taką jak ta z oknami herbaciarni, nawet słynna herbata Arrasa nie dawała rozgrzać ciała.

- Za tydzień, w piątek, wyjeżdżam do Szkocji. Dostałem przydział do grupy szkolącej Strażników. I właśnie w tej sprawie chciałem się spotkać. Dyrektor Willson poprosił mnie, bym wskazał kogoś na moje miejsce. Nie chciałabyś przyjąć roli koordynatorki. Więcej papierkowej roboty, mniej działań operacyjnych w terenie. Twoja kandydatura pasuje mi najlepiej. Robisz w tym interesie na tyle długo i masz za sobą takie sprawy, że wielu może cię podziwiać. Nawet doświadczonych i kutych na cztery nogi zabijaków.

Dolał gorącego naparu.

- Nie musisz odpowiadać teraz. Dzisiaj mamy poniedziałek. Powiedzmy, daj mi odpowiedź do środy. W porządku? Tymczasem dostaniesz jeszcze jedną sprawę. Z mocnym zespołem powinniście się z nią uporać do piątku. Ale o wszystkim dowiesz się dopiero na jutrzejszej porannej odprawie. Jak analitycy oddadzą mi akta sprawy. Bo rozumiem, że ostatnie zadanie, te z animalistycznym wampirem w dokach, jest już z głowy.

Było. Załatwili to dzisiejszego poranka. Ona i dwóch szybkich Egzekutorów. No i miotacz płomieni oraz srebrny miecz, z którym nie rozstawała się na parwie żadnej akcji. Pokiwała głową, że sprawa załatwiona.
- A jak idzie najnowsza powieść? – zmienił temat, kaszląc ciężko.


C.D.N jak dobiorę resztę graczy
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 12-12-2012 o 23:31. Powód: uzupełnienie które obiecałem
Armiel jest offline  
Stary 16-12-2012, 22:34   #2
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Vincent Fox

Niby normalka. Jak zawsze. Jak co dzień. Pomoc przy przesłuchaniach kultystów podejrzanych o szaleńcze plany zniszczenia Londynu. Fang bangerów – miłośników, którzy za możliwość ukąszenia przez wampira, pochłeptania przez pijawki ich krwi, sprzedawali swoje ciała. Dosłownie.
Dzień, jak co dzień.

Jak zawsze.

Ale coś wisiało w powietrzu. Jakieś nieuchwytne napięcie. Zauważalne w twarzach „dinozaurów” – tych nielicznych Łowców, którzy pracowali w MRze od jego powstania. Czyli chyba gdzieś od 2018 roku. Zauważalne w ich ukradkowych, niespokojnych spojrzeniach koordynatorów wymienianych na korytarzach.

Vincent był wyczulony na te sprawy – prawdopodobnie efekt uboczny – chciany czy też nie – jego talentu Żagwi.

Coś wisiało w powietrzu.

Jadł lunch tam gdzie zawsze. W miłej knajpie niedaleko Cannon Street. Prowadzonej przez dawnego łowcę. Z miejsca, które zajmował mógł bez trudu obserwować taniec śniegu z deszczem padający od kilku dni. Temperatura bliska zera Celsjusza. Zimno. Szczególnie jak na Londyn z jego klimatem.

- Czwarta? Czyja – mimochodem posłyszał fragment rozmowy toczonej kawałek dalej przez dwójkę doświadczonych łowców. Znał ich z widzenia.
- Charlsa Meyersa. Kojarzysz – wyjaśniał kompanowi niski, szeroki w barach egzekutor z połamanym nosem.
- Znam. Ten od akcji w Pudle?
- Ten sam – potwierdził egzekutor.
- Kurwa – szczupły rozmówca o niezdrowej cerze i szpiczastej brodzie „ala Lenin” podsumował sprawę elokwentnie. – Myślisz, że chodzi o nas? Regulatorów?
- Pewnie tak. Dzieciaki zawsze były pogryzione. Tak słyszałem.
- To na co jeszcze czekają nekromanci. Powinni przycisnąć ssaki. Jebnąć tak porządnie w kilku baronów. Niech się, kurwa, zajmą sprawą, albo, kurwa, wracają do piachu, gdzie ich miejsce.

Dalej już nie rozmawiali. Szczupła Molly – kelnerka – przyniosła steki. Luksus, szczególnie teraz, gdy zapasy jedzenia były mocno ograniczone przez utrudnione dostawy. Na terenach rolniczych było gorzej niż w mieście. Śniegi zasypały drogi, a zarządcy miast bali się tracić cenne zasoby ropy na uruchomienie ciężkiego sprzętu. W każdym razie ceny mięsa i podstawowych produktów żywnościowych poszły ostro w górę. Ale pracownicy MR-u zarabiali tyle, że nie musieli się martwić o brak gotówki.

Po lunchu Vincent wrócił do pracy, gdzie zastał krótką informację od swojego koordynatora.

Cytat:
Regulator Vincent Fox: Odprawa o 15.45. W sali odpraw numer 8.
Miał jeszcze pół godziny czasu.

Ava Rose

Woda, zabarwiona na różowo, spływała po ciele Avy do odpływu. Krew nie należała do niej. Należała do jakiegoś GSRa, którego imienia nie znała, a któremu pół godziny temu rozszalały loup-garou odgryzł rękę w łokciu. Tego samego bydlaka Ava rozwaliła krótką serią z pistoletu maszynowego – załadowanego oczywiście srebrnymi pestkami. Seria z bliskiej odległości a potem srebrne ostrze regulaminowego, posrebrzanego krótkiego miecza, dokończyło sprawę.

Krótki hyperadrenalinowy haj spowodował, że Ava marzyła o ciepłym kubku, czekoladzie i jajecznicy. Dziwne połączenie. Może była w ciąży?

Akcję na renegacie – łaku uznać było można za udaną. Co prawda zapewne ichni „król”, będzie coś pierdzielił o złamaniu zasady „pierwszych łowów”, ale trudno się mówi. Jeśli jakiś kelnerzyna ukrywa swoją tożsamość i podczas przerwy na lunch wdaje się w sprzeczkę z kumplem ze zmywaka, kończąc ją wybebeszeniem nieszczęsnego antagonisty, to nie ma czasu na coś takiego, jak ceregiele. Rozszalały psołak w centrum ruchliwej ulicy, zaszczuty w magazynie gdzie pożywiał się swoją ofiarą, to nie przelewki. Od tego właśnie są regulatorzy. Walić politykę.

Woda stała się zimna, ale Avie to nie przeszkadzało. Wyszła spod prysznica sięgając po ręcznik i zmienny strój. Sprzęt bojowy musiała wyczyścić. Obok, nie przejmując się swoją nagością, kąpiel kończyli inni członkowie składu uderzeniowego Grupy Szybkiego Reagowania – trzech dobrze zbudowanych, apetycznych facetów, ukradkiem zerkających w stronę Rose. Nie przeszkadzało jej to.

W biurze, wielkim pomieszczeniu, które współdzieliła z piętnastoma innymi łowcami było prawie pusto. Tylko dwóch ludzi pracowało nad jakąś sprawą, siedząc przy jednym ze stołów i dyskutując nad czymś głośno. Ojczulek i Nekromanta. Inteligenci. Tacy najczęściej traktowali Egzekutorów jak coś pomiędzy tępym osiłkiem, a przydatnym ciężkim karabinem maszynowy. Ale kiedy przychodziło, co do czego, to zawsze liczyli na wsparcie tego „mięśniaka”.

Na jej stoliku leżała typowa kartka informacyjna, przyniesiona zapewne prze jakiegoś gońca.

Cytat:
Regulator Ava Rose: Odprawa o 15.45. W sali odpraw numer 8.


Sir Daniel Hensington

Duch wydał z siebie dziwaczny dźwięk – coś jakby ktoś wysypał ciężarówkę szkła na blachę i ... znikł. Daniel drżał. Jego drobne ciało weszło w jakieś dziwne wibracje. Jak kamerton.

„Partyjka” jaką rozegrał w tym mieszkaniu nie była prosta. Ale Echo zostało załatwione. Paskudny smród, który dusił, dławił, niemalże wywracał żołądki na drugą stronę, znikł. Tak jak wywołujący go Bezcielesny.

Swoją drogą to nawet ciekawe – przemknęło prze myśl Sir Hensingtona – skąd się wziął smród. Mąż, który wrócił nie mył się. Czy po prostu był złośliwym kutafonem.
Egzorcysta zebrał karty i wyszedł z mieszkania, gdzie czekała już cała rodzina zamieszkująca lokal. Matka i dziewiątka piegowatych, obdartych dzieciaków w przekroju wiekowym od trzech do czternastu lat. Ich ojciec nie wytrzymał. Powiesił się pięć dni temu w kuchni. A dwie noce później powrócił. Jako Echo. W końcu rodzina Braniecky wezwała regulatora, bo nie stać ich było na usługi prywatne. Przyjechał Daniel z obstawą dwóch GSR-ów przydzieloną mu chyba jedynie po to, aby nikt na tej dzielnicy, nie zabrał mu jego płaszcza i portfela, i rozegrał krótką partyjkę pokera z Echem. Po temacie.

Ale, kiedy w asyście dwóch milczących GSR-ów, Egzorcysta wracał do samochodu stojącego na pustej, pełnej paskudnych czynszówek ulicy, mijając brudne kałuże błota pośniegowego, był już zupełnie pewny jednego. Koordynatorka – Tiara Diamond – nie cierpiała go, jak zapewne nie cierpiała wszystkich facetów, a szczególnie tych z wyższych sfer. Echo nie stanowiło wyzwania i większość dyżurnych egzorcystów MR-u poradziłoby sobie z nim bez trudu. Ale nie – Tiara musiała wysłać do zawszonej, zimnej, zapleśniałej, cuchnącej nory właśnie jego. A może po prostu chciała mu udowodnić, że nie da sobie rady i że nie jest to praca dla niego - syna lorda?

Droga do MRu minęła im bez problemów. Ulice były niemal puste. Problemy z dostawami skłaniały do oszczędności w kwestiach benzyny. Oszczędzano na wszystkim od listopada. Awarie i wyłącznie prądu czy ogrzewania były normą w tych gównianych, przeklętych przez Niebiosa czasach.

W MRze siadł do pisania raportu, by mieć to z głowy. Jednak na stole czekała na niego karta informacyjna. Krótka, podpisana przez koordynatora Davida Stroffa zwanego „Wesołym Davym” ze względu na obrażenia twarzy układające się w szerszy uśmiech.

Cytat:
Regulator Daniel Hensington: Odprawa o 15.45. W sali odpraw numer 8.

Vannessa Billingsley

Destylator powoli wytwarzał swoją zawartość. Vannessa – ubrana w roboczy fartuch – przyjrzała mu się uważnie, upewniając się, że płyn skrapla się jak należy. Siostrzyczki potrzebowały sporych zapasów „anielskich łez”. Esencja stanowiła bazę wielu ich balsamów, maści i płynów, które potem trafiały w ręce potrzebujących wsparcia Łowców. W terenie zapasy od Ojczulków mogły zdecydować o czyimś życiu i śmierci.

Z destylatem wszystko było w porządku i Vannessa mogła przespacerować się pomiędzy pólkami, gdzie pod gorącym blaskiem specjalnych lamp, kwitły cenne rośliny. Próżno byłoby szukać większości z nich w książkach sprzed 2013r. A i w tych po Fenomenie Noworocznym niektórych ziół nie było. Bowiem roślinki te pojawiły się wraz z Odmieńcami. Pochodziły najpewniej z Krainy Wróżek, z Nibylandii, do której śmiertelnicy, nawet tacy jak Vannessa, wstępu nie mieli. Billingsley lubiła przyglądać się tym okazom nowej flory. Dziwnym kształtom kwiatostanu, barwom liści. To było troszkę jak zapuszczenie się na inną planetę.

Jej praca dla MRu zaczęła się niedawno. Nie była dla „starych” Łowców na tyle godna zaufania, by wysłali ją „w teren”. A może była przewrażliwiona? Może chodziło jedynie o to, że Fae nie sprawiali takich problemów jak Martwi. Odmieńcy siedzieli cicho. Skupieni wokół kilku lokali lub – nawet częściej – ukryci przed wzrokiem śmiertelników. Ale ona wyczuwała ich. Czasami, idąc ulicą, lub korzystając ze środków transportu publicznego, po prostu wiedziała, że starsza pani siedząca z torbą na kolanach jest Fae, że grajek grający na skrzypcach w przejściu do metra jest sithe, że kierowca rykszy pod jedną z knajp jest kolejnym z Ukrytych. Czy Odmieńcy szukali symbiozy? Drogo do adaptacji? Czy wręcz przeciwnie – coś kombinowali i w ukryciu knuli mroczne spiski przeciwko ludziom. Nie wiedziała. Ale śmiertelnicy mieli swoje zdanie. W lokalnej prasie często poruszano temat spisków fae. Rzekomych. Mur w Szkocji miał być tego przykładem.

Pojawienie się gońca w „jej piwnicy”, gdzie zajmowała się destylatami razem z sympatycznym staruszkiem – Williamem Forestem – Ojczulkiem który dzisiejszego dnia musiał wyjść wcześniej na czyjś pogrzeb – zaskoczył ją kompletnie.

Jeszcze bardziej zaskoczyła Vannessę przyniesiona przez niego informacja.

Cytat:
Regulator Vannessa Billinsley: Odprawa o 15.45. W sali odpraw numer 8.

Podpisano: Koordynator Alfred Rough
Za pół godziny. Musiała znaleźć kogoś kompetentnego, kto przejmie destylatorium. Normalnie zająłby się tym Will, ale staruszka nie było.


Emma Harcourt

Wróciła z herbaciarni czując, że przemarzła po drodze. Pogoda nie rozpieszczała londyńczyków. A ponoć wokół stolicy było jeszcze paskudniej. Emma słyszała od Maxa Toppera – swojego przyjaciela za sprawą magii Mythosa przeistoczonego w Odmieńca, – że w Radzie Bezpieczeństwa Londynu pojawiły się hipotezy, iż za ostrą zimę odpowiadają jacyś Odmieńcy – sithe czy podobne. Zjednoczony Kościół Druidyczny – rosnące w siłę ugrupowanie religijne łączące się z wiccanami poglądami na siły natury – oponowali, że to zwyczajna zima. Że nie ma nic wspólnego z Faerie, lecz jest z winy ludzi, którzy odwrócili się od Matki Ziemi. Od duchów natury. Tak, czy siak, było zimno i mokro. I nic tego nie zmieniało.

W swoim biurze, gdzie akurat pracowała nad dwoma sprawami analitycznymi, czekała na nią informacja

Cytat:
Starszy Regulator Emma Harcourt: Odprawa o 15.45. W sali odpraw numer 8.

Podpisano: Koordynator David Stroff

Wszyscy

W sali numer 8 wyraźnie oszczędzano na ogrzewaniu. Okna wychodzące na róg Cannon Street i Dowgate Hill pokrywały smugi deszczu, a na parapetach zalegała cieniutka warstwa zmarzniętego, brudnego śniegu.

Prowadzącym odprawę dla piątki łowców miał być najwyraźniej David Stroff. Czterdziestoośmioletni, wysoki, posiwiały, z twarzą wykrzywioną w parodii uśmiechu – efekt rany odniesionej podczas służby regulatora. „Wesołek”, „Wesoły Davy”.

- Witam panie i panów – powitał koordynator piątkę zebranych regulatorów.

Trzy kobiety i dwóch mężczyzn.

- Zostaliście przydzieleni do delikatnej sprawy. Nosi kryptonim „Nasza krew”. Tutaj macie akta sprawy. Jeden egzemplarz, bo powielacze nam wysiadły. Technicy nad nimi pracują.

Zakaszlał w skuloną pięść. Widać i jemu przeszkadzał chłód sali odpraw. To był plus. Odprawa szybciej się skończy. Oficjalnie Regulatorzy zatrudnieni w Ministerstwie pracowali od ósmej do piątej z godzinną przerwą na lunch. Ale, tak naprawdę, nikt nie przestrzegał godzin pracy. Bo często trzeba było działać nocą. Więc nawet jak ktoś przywlókł się do roboty o 14.00, nikt się nie czepiał. Ważne były efekty, nie czas. A płacono naprawdę nieźle.

- W przeciągu dwóch ostatnich nocy w Londynie zabito w podobny sposób cztery młode kobiety. Wiek od piętnastu do dwudziestu siedmiu lat. Wykrwawione przez wampiry. Problem jest taki, że wszystkie ofiary to córki pracowników Ministerstwa. Regulatorów w czynnej służbie. Waszych kolegów i waszych koleżanek. Adella Watkins, Ewa de la Orre, Pippa Andrus i ostatnia Oktavia Drumright. Zabite we własnych mieszkaniach. Nocą. Cechą wspólną jest pewien przeklęty przedmiot. Mały kamień z misternym wzorem ostu. Szkocja. Najpewniej Zza Muru. Skontaktowaliśmy się z tamtejszymi Łowcami, ale jeszcze nie mamy odpowiedzi.

Pokazał czarno – białe zdjęcie wspominanego przedmiotu.

- Regulatorzy, których dzieci zginęły nie pracowali razem nad żadną wspólną sprawą. Nie ma więc punktu zaczepienia. Ze względu na sytuacje i możliwość prowadzenie przez nich śledztwa na własną rękę sprawa objęta jest klauzulą poufności, co oznacza, że o jej postępach możecie rozmawiać jedynie w zespole oraz ze mną. W teczce znajdziecie adresy ofiar. Sprawy na razie tkwią w miejscu. Jednak macie szybko ruszyć ją do przodu. Ciała są w kostnicy MRu. Egzorcyści i Wiedźmy próbowali kontaktu spirytystycznego, lecz bez rezultatu. Możliwe, że to jakiś rytuał. Wszelkie ślady wskazują na wampiry, lecz żaden z baronów rzekomo nie wie nic na ten temat. Jeśli macie kontakty w ich kręgach, nie wahajcie się ich użyć. Wiecie, jak poważna jest ta sprawa. Kilka lat temu uderzono bezpośrednio w pracowników MRu. Zamachy na naszych ludzi spowodowały śmierć wielu dobrych łowców. Ale spowodowały również inną rzecz – wielu ludzi odeszło ze służby. Teraz może być podobnie. Jeśli nie potrafimy objąć ochroną członków waszych rodzin, waszych najbliższych, to wielu dobrych pracowników może stwierdzić, że ich praca naraża kochane osoby i rzucić ją. To oczywiste. Stąd klauzula poufności. Nie wahajcie się przyjść do mnie, gdyby był potrzebny jakikolwiek nakaz. Dostajecie, jako zespół, do pracy pokój numer 245.

Ci, którzy pracowali dłużej w MR-ze znali ten pokój. Na uboczu. Powierzany do trudnych, wymagających dyskrecji spraw. Aby dostać się na korytarz, gdzie on się znajdował, trzeba było przejść wewnętrzny punkt kontrolny i okazać specjalną przepustkę.

- Przepustki wewnętrzne macie w aktach. Macie tam też listę ich odbioru. Podpiszcie nim wyjdziecie z sali odpraw.

Zakaszlał.

- To chyba wszystko. Czy macie jakieś pytania?
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 16-12-2012 o 23:20. Powód: styl
Armiel jest offline  
Stary 19-12-2012, 22:01   #3
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
A tak się spokojnie dzień zapowiadał... Bernard podrzucił Sir Daniela Hensingtona Rollsem w okolice Canal Street jeszcze przed ósmą, bo do codziennego rytuału przed rozpoczęciem pracy, należało zrobienie prasówki w małej kafejce obok nieprzyzwoicie rosyjskiej herbaciarni. Poranek bez Timesa i dobrej kawy czynił z egzorcysty marudzącego i aspołecznego człowieczka, choć złośliwi mówiliza jego plecami, że nie było widać specjalnej różnicy po tym jak przyswoił już dawkę kofeiny i wiadomości.
Punkt ósma trzydzieści wkroczył do swojego kącika na drugim piętrze, kiedy dołapał go goniec od koordynatorki Diamonds. Cóż było robić, Danny z kwaśną miną potwierdził odbiór Nakazu na eksterminację echa i ruszył na miejsce pod eskortą dwóch osiłków z GSR. W drodze przeglądnął dokładnie akta, próbował nawet podpytać mundurowych chłopaków z patrolówki, którzy wieźli ich na miejsce, ale oprócz zdawkowych uwag pod tytułem „to robota dla was, regulatorów” i wzruszeń ramionami nie dowiedział się nic ciekawego. Dlatego też przedpołudnie spędził zbierając dokładny wywiad od rodziny powracającego zmarłego.

No i wyrysował sobie piękny obraz nędzy i rozpaczy. Dzieci w wieku kilku i nastoletnim zdawały mu się troić przed oczami. Osiem? Dziewięć pociech i żona? W obskurnym mieszkaniu, odrapanym, zagrzybionym ale utrzymanym w jako takim porządku gnieździli się od pięciu lat. Ojciec i mąż najprawdopodobniej nie wytrzymał, żona łamiącym się głosem opowiadała jak stracił robotę miesiąc temu, kiedy wypadła z interesu rzeźnia w West Kensington, gdzie pracował na czarno. Łzawa historia, prawda? Danny jednak układał sobie słuchając opowieści pełniejszy obraz zdarzenia, angażując swoją wiedzę i umiejętności. Kotwica emocjonalna. Wstyd, żal i beznadzieja która wiązała denata nadal z tymi którzy pośrednio, bo pośrednio ale byli przyczyną jego zgonu. Tego oczywiście na głos nie powiedział, ale z punktu widzenia egzorcysty taka była właśnie sucha prawda, potrzebna do zrealizowania Nakazu. Osieroconej rodzinie nie pomoże przeprowadzka, nawet zakładając bardzo śmiało, iż mogli by to uczynić ze względów finansowych. Echo podążyłoby za nimi. A smród? Fizyczna forma emanacji? To pewnie ta cholerna rzeźnia... Element złośliwości wykluczył patrząc na kolejne piegowate i obdarte dzieciska. No nad kim miałby się wyzłośliwiać... No i jak do cholerny można mieć na nazwisko Braniecky? Przecież tego się wypowiedzieć nie da...

GSRzy już nawet przestali udawać, że wcale nie zabija ich nuda. Daniel jednak nie pozwolił im odejść do wozu tylko nadal kwitli razem z nim w przedsionku mieszkania i słuchali zapłakanych historii. W końcu zebrał wszystko co mógł wydusić z rodziny i przeszedł do pokoju gdzie emanacja była najsilniejsza. Nie potrzeba było do tego ćwiczonego zmysłu paranormalnego, wystarczyło iść tam gdzie aż włosy w nosie skręcały się od fetoru.
Szczęknęła odbezpieczana broń ubezpieczających go chłopaków, kiedy już przegonili dzieciarnię i wdowę z mieszkania na mróz. Daniel zaś usiłując nie myśleć o tym, że warstewka niemalże namacalnego smrodu właśnie wnika w jego włoski garnitur, wyciągnął swoje karty. Twarde pudełko z sandałowego drzewa kryło pełną talię plastików. Echo nie atakowało fizycznie, ale natężenie fetoru było nie do zniesienia. Daniel spokojnymi i metodycznymi ruchami wyciągnął karty i przetasował. Teraz już nie było miejsca na zwracanie uwagi na takie drobiazgi jak smród.

- No dobrze, panie Bra-nie-cky – odkrył dwie swoje karty. Walet i dziewiątka pik, obie gęsto poznaczone czarnym markerem, we wzory układające się koncentrycznie, ale dziwnie nieregularnie. – Pora podążyć w stronę światła, na łono Abrahama, do Fiddle’s Green, czy dokądkolwiek się pan wybiera. Jedno jest pewne, tutaj pan zostać nie może.
Pierwsza dla echa. As kier. Smród osiągnął apogeum.
- Uuu... tak ostro? Za ostro można by powiedzieć, blefować trzeba panie Bra-nie-cky ostrożnie i z wyczuciem. Taranem rozjeżdża się tylko dzianych turystów w Bellagio. A przecież oboje wiemy, że żaden z pana demon siódmego kręgu piekieł.
Druga pojawiła się siódemka trefl, a Danny uśmiechnął się lekko, choć zaraz czoło zmarszczyło mu się w wysiłku. Zaczynał się najgorszy etap. Rozpoznanie wyszło korzystnie, teraz tylko dociskać i odnaleźć sposób na przecięcie kotwicy. Związać przeciwnika, wciągnąć w grę tak by przed zakończeniem rozdania nie mógł się już wycofać. Rzucić kart i powiedzieć „wygrałeś, ale ocaliłem połowę żetonów”. Najtrudniejsze zawsze było zmusić do zagrania all in... Tak że po rozgrywce zostaje tylko jeden zwycięzca a drugi odchodzi nawet bez koszuli na grzbiecie.
Popukał lekko paznokciem w wierzch talii, spalił kolejną kartę odkładając ją na bok. Jeden z GSRów zrobił się zielony na twarzy, ale nie skompromitował się do końca. Trzymane jednak w rękach MP5 zadrżało widocznie, kiedy odzyskiwał kontrolę nad późnym śniadaniem w przełyku.

- No widzi pan, panie Bra-nie-cky. I po krzyku, rodzina odetchnie w spokoju. – Pot perlił się na czole Daniela, ale błyskawicznymi ruchami wtasowywał użyte karty w talię. Plastikowe kartoniki śmigały mu w rękach jak zaczarowane. Znaczki kreślone markerem zdawały się świecić chorobliwą, niebieskawą poświatą Stapiał wykreowaną rozgrywkę i związanego z nią ducha, zrywał ostatnie nitki kotwicy. Razem z echem, które przegrało partię zanim usiadło z nim do stolika. Smród zniknął w jednej chwili, zupełnie jakby próżnia wessała każdą cząstkę pozostałości po emanacji. Tak jakby w ogóle jej tu nie było. Chłopaki z długą bronią odetchnęli wyraźnie.
- To wszystko panowie. Prosiłbym by któryś z was przyprowadził wdowę z dzieciakami, już dość wystali się na tym ziąbie pod domem.
Włożył karty do pudełka, również poznaczonego wzorkami i schował do wewnętrznej kieszeni marynarki. Ręka natrafiła na papierową kopertę i Daniel wyjął ją z lekką irytacją. Czek z tygodniówką z ministerstwa. Zapomniał władować go do biurka... swoją drogą musi powiedzieć Bernardowi żeby w końcu powyjmował je z szuflady i zaniósł do banku czy gdzieś... Zerknął na szare od starości tapety i rozklekotane meble. Nawet tu w salonie stały dwie wersalki, na których kolejne pokolenie Bra-nie-ckych gnieździło się w ścisku.
Daniel zmrużył oczy w których nagle pojawiły się diabelskie ogniki i obejrzał się przez ramię czy nikt go nie nakryje. Wyjął pióro i wykaligrafował z uśmieszkiem na kopercie eleganckim pismem: „Rachunek za usługi Łowcy Ministerstwa Regulacji” uśmiechając się wrednie, po czym zostawił papier na stole za wazonem. Zdążył w sam raz przed dzieciarnią, która trwożliwie czepiając się spódnicy matki wsypywała się do mieszkania.

Zostawił jeszcze namiary na dyżurnego na wszelki wypadek, ale wiedział że echo nie powróci, po czym gestem podpatrzonym u pułkownika lekkiej jazdy, dał znak chłopakom z obstawy że pora trąbić wsiadanego i wracać do fortu.
Wezwanie do stawienia się na odprawę dopadło go kiedy kończył spisywać raport z wyegzekwowania Nakazu. Całe szczęście, ze nie kolejne zlecenie od Panny Diamonds. Kordynatorka wyjątkowo źle mu się dzisiaj kojarzyła.
 
Harard jest offline  
Stary 19-12-2012, 23:06   #4
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Regulator to taki smutny pan z wieeeelką giwerą. Jasne. Nie byłem smutny i nie miałem giwery, tym bardziej wielkiej (chyba, żeby potraktować sprawę metaforycznie ale to inna bajka) więc zgadzała się tylko płeć. Tak naprawdę z regulatorami było inaczej, w sumie to nawet sam nie do końca nim byłem mimo napisu na legitymacji. A jak było? No ze mną było tak, że miałem kaca. Nie jakiegoś giganta ale nawet taki lekki w połączeniu z dwoma godzinami snu nie był zbyt miłą sprawą. Zwlokłem się z łóżka by wyłączyć budzik do wtóru mało wytwornych słów ósmego cudu świata, który właśnie zawładnął całą kołdrą zawijając się w nią dokumentnie. Ja heretyk, niegodny oglądania i czczenia bogini mam zabierać dupę w troki i dać jej odpoczywać, mniej więcej taka była wymowa odwrócenia się twarzą do ściany i kontynuowania snu. Ech... Zazdrościłem operacyjnym tego, u nich "jestem zwierzęciem nocnym" działało. Ja słyszałem, że mam przestać marudzić bo nie zapłacą mi za nadgodziny. I gdzie tu sprawiedliwość?
Tak czy siak postanowiłem ambitnie znaleźć jakieś ciuchy zanim w tej zimnicy odmrożę sobie tyłek. Oczywiście ogrzewanie nie działało a piecyk elektryczny szlag trafił już dawno od aury Emily. Ciuchy były zimne i nieprzyjemne w dotyku jednak liczyłem, że szybko się zagrzeją. Powlokłem sie do kuchni i odpaliłem kuchenkę turystyczną na którą postawiłem czajnik. Szlugi i kawa... O takim śniadaniu dzisiaj marzyłem. Chociaż klin też by się przydał. Gdy woda się gotowała opłukałem twarz wodą, która jakimś cudem nie zamarzła w kranie. Powinienem wziąć prysznic ale gorącą wodę znowu szlag trafił, może w MRze będzie. Woda zagotowała się w idealnym momencie gdy kończyłem myć zęby.
Pozwoliłem sobie na pół godziny nie myślenia nad kawą i z papierosem w dłoni. O tym, że wbrew pozorom ten dzień może być dobry świadczyło, że Emily nie obudziła się żeby opieprzyć mnie za palenie w kuchni. W MOJEJ kuchni. Ten świat schodził na psy ale nie miałem z nim sił walczyć. Było trzeba wczoraj nie szlajać się po klubach i nie próbować przepić regulatorskiej pensji. Na całe szczęście nie udało mi się ale jeszcze parę takich wyjść i będę miał to jak w banku.
O siódmej wyszedłem na wygnanie. Piździło jak nie wiem więc motoru nawet nie wyciągałem z garażu, było za ślisko, polazłem w stronę stacji metra obiecując sobie po raz enty, że kupię cieplejsze ciuchy. Jakąś grubą kurtkę. Albo chociaż sweter. Z drugiej strony jak nie kupie może uda mi się złapać L4 i wymigać na parę dni od ratowania świata w sposób pośredni? To był prawdziwie mroczny plan...

***

Udało mi się załapać na prawie ciepłą wodę. Byłem w siódmym niebie. Po szybkim prysznicu z uśmiechem na ustach poszedł do mojego gabinetu witając się z paroma osobami. "Gabinet" to zdecydowanie za duże słowo ale lubię je, ma w sobie to coś. Tak naprawdę było to skrzyżowanie kadr, księgowości i biura podawczego w której oprócz mnie rezydowały trzy kobiety. Dziewica, Matka i Starucha zwane Trzema Wiedźmami. Cóż... Ja je lubiłem. Nicole nie wiem czy naprawdę nie mogła znaleźć sobie faceta ale była młoda i z taka twarzą i sylwetką było to bardzo prawdopodobne. Matka czyli Jess faktycznie miała od cholery dzieci, które z równym powodzeniem zmachały kolejne dzieci (cała rodzinka oczywiście z chęcią odwiedzała swoją mamusie/babcie/ciocie/jużsiępogubiłemwtychkoligacjach). Ostatnia z moich towarzyszek walki o lepsze jutro "Pani Wilboury" była stara, drobna i wysuszona jak wampir. Zresztą równie miła w obyciu szczególnie jak ktoś chciał jakąś zaliczkę albo kasę na sprawy operacyjne. Nie wiem kto wymyślił nawiązanie do Potrójnej Bogini ale przykleiło się do nich na stałe. Tak czy siak przyzwyczaiłem się do tego pokoju i swoich współpracownic, bez problemu wdrożyłem się w rytm wyznaczony przez przerwy na pracę między kawą, gadaniem i przeglądaniem gazet. Oczywiście jako regulator czasem byłem wołany do jakiegoś przesłuchania albo po godzinach miałem zrekrutować jakiegoś obiecującego przyszłego łowcę ale najlepiej czułem się tutaj. Może i co dzień nie ocierałem się o śmierć dzięki czemu ponoć człowiek czuje że żyje ale i bez tego czułem się żywy.
Do dziesiątej czas minął mi na pogaduszkach, przeglądaniu timesa, wypiciu drugiej kawy po której zacząłem przypominać człowieka i przełożeniu papierów z miejsca na miejsce (miałem zamiar podrzucić je Nicole). Cóż... Mój mroczny plan nie wypalił bo zostałem zawołany do pomocy przy śledztwie. Z moją codzienną robotą miał mi pomóc stażysta. Coś mi nie pasowało, zwykle to Wiedźmy się nią dzieliły (i tak większości nawet nie ruszając no bo przecież zaraz przyjdę) i spojrzałem zdziwiony na Jess. Niezależnie od tego czy mi to śmierdziało czy nie musiałem zająć się śledztwem.

Trójka fangbangerów, 18,20 i 21 lat. Dwie dziewczyny i facet, chociaż patrząc po białym makijażu, farbowanych włosach i kolczykach miałem wątpliwości do jego męskości.


Tak czy siak historia była standardowa, wręcz nudna. Sekta (a właściwie sekciunia) założona przez wampira, mroczny rytuał... Bla bla bla. Nie wiem czy pozamykali wszystkie klubu w mieście (co bym wczoraj zauważył) czy co że dzieciaki zamiast pić, bzykać i ćpać (czyli kultywować dobre, stare tradycje) próbuje zniszczyć świat. Czy oni nie rozumieli że wtedy nie będzie piwa, fajek i lasek?
Tak czy siak rozdzieliłem całą trójkę do pustych pomieszczeń. Dwa krzesła, stół i lustro weneckie. Sam w tym czasie usiadłem z Ojczulkiem prowadzącym sprawę. Z Toliverem znałem się i lubiłem, sam go rekrutowałem. Na pewno nie był człowiekiem w stylu "należy nastawić drugi policzek", wcześniej należał do nazistowskiej bojówki i świetnie nadawał się na złego glinę. Pamiętam, że na początku miał pewne problemy z skumaniem, że nie ma stać w pierwszej linii ale w końcu to zaakceptował i obecnie był jednym z lepiej zapowiadających się regulatorów.
Pół godziny zeszło nam na luźnej rozmowie przy szlugu w końcu stwierdziłem że dzieciarnia dość się nadenerwowała i zaczęliśmy zabawę.
Mimo, że telewizję trafił szlag pewne teksty ciągle były kultowe. Cała trójka rzuciła w stylu "dobra a gdzie jest ten zły glina?". Koleś miał pecha, przesłuchiwał go sam Toliver. Powinien raczej spytać gdzie jest ten dobry glina ale akurat rozmiękczałem najmłodszą dziewczynę. Po godzinie dowiedziałem się, że dostaliśmy zgodę na trzepanie najstarszej. To nie było nic przyjemnego, miała tak zasyfiony umysł że to aż bolało. Rozumiem dziwne fantazje seksualne. Rozumiem nawet wampirofile. Jestem tolerancyjny w końcu sam sypiam z łaczką co niektórzy by podpięli pod nekro i zoofilie na raz ale to co miała w myślach to była przesada. Tak czy siak zdobyłem informacje których potrzebowałem, przekazałem je Toliverowi, napisałem krótki raport i zrobiłem sobie przerwę na lunch.

***

Płatki śniegu wirujące na wietrze nie wydawały się takie straszne za okna. Gorąca czekolada w dłoni i pusty talerz po jajecznicy (pierwszym moim posiłku) sprawiały, że nawet breja zalegająca na chodnikach nie była taka brzydka. Upiłem kolejny łyk z kubka zdając sobie sprawę że gdy ujrzę dno naczynia będę musiał wracać do pracy. Umysł pracował leniwie ledwo rejestrując toczącą się nieopodal rozmowę. Lecąca z starego magnetofonu muzyka pozwalała się wyłączyć, zrelaksować... Szkoda, że nie wiedziałem wtedy, że prędko nie będę miał kolejnej okazji zaznać takiego spokoju, cieszyłbym się nim bardziej.

***

Patrzyłem po moich współpracownikach ściskając kubek z trzecią kawą w dłoniach. Kartka na moim (właściwie już nie moim) biurku nie zdziwiła mnie za bardzo. Czułem, że coś się dzieje. Widziałem to podczas lunchu w knajpie, zdając raport z przesłuchania czy chodząc korytarzami MRu.
Dwójki z obecnych nie kojarzyłem zupełnie, niewysokiej brunetki i zarośniętego również drobnego faceta. Rudą znałem a raczej znałem jej tyłek który stanowił dobry punkt zaczepienia dla wzroku a Emmę... Emmę znał każdy kto pracował dłużej w MRze. Miała imponującą liczbę rozwiązanych spraw do tego przetrwała ponad dwa lata jako pracownik operacyjny wykonując parę naprawdę ciężkich akcji. Domyślam się, że ciężkich bo były obłożone klauzulą poufności.
Słuchałem jak koordynator wkopuje mnie w pierwszą prawdziwą robotę. Nie byłem tym zachwycony. Czemu bo byłem mięsem armatnim. Ale żeby to zrozumieć należy cofnąć się do tego jak regulatorów zwykle widzą ludzie. Jest to myślenie zero, jedynkowe.
Albo jako bohaterów albo amoralnych sukinkotów takich antybohaterów. Bohaterowie to ci którzy naprawdę chcą stać na straży bezpieczeństwa i ludzi i martwych. Eliminują zarówno psychopatyczne wampiry jak i pomagają wsadzić za kratki ludzi prześladujących umarłych. Średnia życia takiego bohatera to parę spraw, jasne słyszałem o takich którzy utrzymali się dłużej ale bardzo często płacą za to wysoką cenę. Znajomi z pracy opowiadali mi o Alicji "Kopacz" Vordzie, szeptem mówili o Finchu O'Harze o którym pozostało tylko parę starych legend czy o Maksie Topperze który wylądował w ciele krasnala podczas sprawy z pojawieniem się Faerie. Są też "bohaterowie" w czynnej służbie. Żeby daleko nie szukać Emma czy Nathan Scott zwany "Cyklopem" od rany którą odniósł podczas jednej ze swoich pierwszych spraw. Tak... Pierwsze sprawy.
Drugi typ regulatorów też jest prawdziwy chociaż rzadko w rozmowach o nich przewijają się nazwiska. I ich mijałem na korytarzu, wychwytywałem strzępki ich myśli i napotykałem puste, zimne spojrzenia morderców. To na nich przeklinali koordynatorzy zamykając kolejną sprawę i próbując ukryć to co wydarzyło się naprawdę. Straty w ludziach i przypadkowych martwych. Mimo to odkładali na bok teczkę następnej rozwiązanej sprawy. W ich głosach było słychać ulgę, kolejne niebezpieczeństwo zażegnane.
W MRze jednak nie pracują tylko tacy ludzie. Moce, zdolności czy jakkolwiek nazwać ich... nasze szczególne predyspozycje budzą się w różnych ludziach. Taksówkarzach, pracownikach biurowych, uczniach, prawnikach... Osobach niekoniecznie chcących czy mogących walczyć o równowagę w Londynie po 2012. Właśnie o to chodzi, nie miałem duszy wojownika a robiłem takiego przez braki kadrowe. Jakbym wyrobił lepszą normę w zeszłym miesiącu to kto wie? Może ciągle bym siedział przy swoim biureczku udając, że pracuje?
Tak czy siak byłem tutaj i teraz. Popijając kawy słuchałem sprawy. Wyglądało ciężko ale na szczęście robota dla mnie wyglądała na bezpieczną. Przesłuchać innych regulatorów, banał. Chociaż nie każdy tak to widział. Ruda zaczęła zadawać najpierw pytania z dupy (chociaż z całkiem zgrabnej...) a potem spytała się czy może użyć siły wobec innych regulatorów. Rozwaliła mnie do tego stopnia, że odruchowo zapaliłem. Kim ona była? Wiedźmą? Egzorcystką? Nie przechodziła szkolenia? Nie zdawała egzaminów? Dała komuś dupy za zaliczenie? Chyba tak bo nawet ja pamiętałem z grubsza te wszystkie głupoty o użyciu broni palnej i środków przymusu bezpośredniego.
Po odpowiedzi na pytanie, że wszystkie odpowiedzi mam w aktach postanowiłem się nie wtrącać. Nie wyszło, ekipa chciała się rozleźć na wszystkie strony. Bomba. Nawet nie wiedzieliśmy z kim pracujemy. Nie to, żebym czuł nagłą potrzebę zaprzyjaźnienia się z każdym ale miło by było znać specjalizacje ludzi. Trochę bym się wkurzył jakby po dwóch dniach latania w celu dowiedzenia się czegoś o amulecie okazało się, że ktoś to wiedział bo używała go jego babka żeby krasnoludki nie sikały do piwa. Czy tam mleka. Po lekkiej sugestii Emma mnie poparła i zabraliśmy dupę w troki udając się do biura by rozdzielić zadania.

***

Wszedłem do środka pokoju i usiadłem na biurko gapiąc się na komputer który na nim stał. Chyba był tylko dla ozdoby bo czarny ekran działał jak lustro. Znaki różdżkarzy pokrywały szare ścianki ale ewidentnie nie działały. Stuknąłem w niego i zaczął hałasować i świecić lampkami. Wyglądał jakby miał wybuchnąć więc odłączyłem kable. Dla pewności wszystkie. Od razu poczułem się bezpieczniej gdy szum się skończył, spojrzałem na akta i moją grupę. Powinni przydzielić nam nazwę "Anonimowi Łowcy". Byliśmy tak ściśle tajni, że nic o sobie nie wiedzieliśmy. W końcu postanowiłem się odezwać.
- Dobra, akta ja bym podzielił. Na bank idzie to jakoś pogrupować. Oddzielnie raporty o żywych, ofiarach i martwych. Do tego z przeszukania miejsc zbrodni i o tym dziwnym amulecie. Ja mogę się zająć przesłuchiwaniami. A właśnie. Jestem Vincent, telepata.
Niewysoka brunetka, ta która wcześniej zapisywała się w kolejkę po akta, oderwała się od lektury jednej ze spraw.
- Może poczekaj aż przeczytamy wszystko. - Było to raczej stwierdzenie niż pytanie. - Później może zrobić się bałagan.
Nim zdążyłem odpowiedzieć gdy Emma odezwała się do rudej biorąc jej wcześniejszy wybryk za żart a potem się przedstawiła. Nie mogłem tego nie skomentować.
- Spotkanie anonimowych łowców. No, już nie anonimowych. Czytanie tego wszystkiego to z godzinka roboty, do tego uporządkowanie wszystkiego... Może Ty się zajmij tym, nasz kolega podskoczy na górę a ja pogadam z ludźmi.
- Ja? - Dziewczyna wskazała na siebie kciukiem prawej ręki, w której trzymała teczkę.
- Nie ta druga czytająca akta i optująca za zapoznaniem się ze wszystkimi przed podjęciem jakichkolwiek działań.
Brunetka ostentacyjnie rozejrzała się dookoła a potem zrobiła dziwny grymas który chyba miał udawać uśmiech.
- Jestem Vannessa Billingsley. I jestem tutaj raczej z powodu moich zdolności wiedźmy, a nie sekretarki.
No proszę... cyniczna, wredna, zarozumiała wiedźma. Bomba. Prędzej jednak zostanę abstynentem niż pozwolę jakiejś feministycznej siksie rozstawiać się po kontach. Zrobiłem zdziwioną minę a gdy się odezwałem zacząłem mówić z przesadną ulgą w głosie.
- Ale dobrze, że i je posiadasz. A tak serio to chwilę temu chciałaś przeczytać wszystkie akta, raptem gdy z... -pamięć podsunęła mi imię które widziałem na przepustce- Danielem chcemy pójść sprawdzić już tropy, które mamy zostawiając Ciebie w towarzystwie samych pań to zmieniasz zdanie? Jest już po południu, dzisiaj w nocy może zginąć następna dziewczyna. Ja bym przejrzał wszystkie możliwe tropy, czyli w moim wypadku przesłuchał ludzi a dopiero potem przejrzał akta. Jeżeli do swojego hokus pokus potrzebujesz tych informacji, to je przejrzyj.
- I nadal chcę.
I tyle. Wróciła do swojej lektury. Emma podeszła do nas i usiadła nieopodal z parującym kubkiem w dłoniach.
- To na czym stanęło? Kto co robi?
- Ja czytam. - Odparła Vannessa nie podnosząc głowy. - Panowie chyba nas opuszczają.
Nim zdążyłem powiedzieć suce parę ciepłych słów Fantomka zerwała sie z miejsca.
- Wyciągnijmy jakieś korzyści z twojego czytania.
Z ciekawością obserwowałem jak z szafek i biurek wyciąga kartki, kalkę i maszynę do pisania. Z wprawą przygotowała sie do pracy.
- Czytaj głośno istotne fragmenty a zrobimy ściągawkę dla całego zespołu. Każdy będzie miał swój egzemplarz notatek z najważniejszych informacji.
Wbiła wyczekujące spojrzenie w wiedźmę która przystąpiła do roboty. Wywróciłem oczami i odwróciłem się rzucając na odchodne:
- To ja zabieram moją brudną, męską aurę i nie przeszkadzam w operacji. Miłego.
Szybki rytm stukania w klawisze nie został zakłócony gdy Fantomka odezwała się do mnie gdy już miałem wyjść z pokoju
- Czemu od razu brudną?
Odwróciłem się z uśmiechem, zaczynał lubić Fantomkę. Miała podejście do ludzi i potrafiła ich zorganizować. Długo nie myślałem nad odpowiedzią.
- Wiesz, nie do końca kumam te zasady jej wybielania, pokuta grzechami, żal za dobre uczynki... Zawsze mi się to merdało.
- Taaa. Też mam z tym problem - Emma przerwała pisanie i zwróciła się do Wiedźmy - Poczekaj chwilę z tym czytaniem.
Przeniosła spojrzenie na mnie.
- A tak w ogóle to zdradzisz nam z kim masz zamiar iść porozmawiać?
- Samuel a potem Charles, mają największe doświadczenie operacyjne, może coś rzuciło im się w oczy.
- Z tego co słyszałam to de la Orre jest na przymusowym urlopie a Patenczko też pewnie nie siedzi w MRze, więc gdzie zamierzasz ich szukać?
- W domach.
- Nie sądzę żebyś ich tam znalazł.
- Albo znajdę albo nie. Oboje są żonaci, może żony zastanę. Zawsze też mogę przy okazji obejrzeć jedno z miejsc zbrodni chociaż wątpię bym coś wyłapał. Podpytam ich kumpli o ulubione bary i inne miejsca w których mogę znaleźć Sama i Charliego.
- Nie wiem jak to jest w przypadku Charlesa ale mogę się założyć, że Samuel w tej chwili robi dokładnie to, czego mu zabroniono czyli prowadzi śledztwo na własną rękę. A może zamiast jeździć samemu po mieście pomożesz nam przejrzeć te akta a potem pojadę razem z tobą i przy okazji obejrzymy miejsca zbrodni. Co ty na to?
Eureka. Podejrzewałem, że nasz kochający tatuś na pewno obwiązuje teraz kogoś srebrem ale wolałem już uruchamiać własne kontakty, trzepać ludziom umysł i w końcu go znaleźć niż grzebać się w papierach. Z drugiej strony podczas szukania Sama mogłem spotkać to coś co zabiło dziewczyny. A Emme nie raz widziałem z dużym srebrnym mieczem. Lubiłem osoby z dużymi srebrnymi mieczami nawet bardziej od tych z dużymi giwerami. Z mieczem było trzeba podejść do zajmowało agresywnego delikwenta a mi pozwalało uciec. Propozycja Emmy raptem nabrała na atrakcyjności.
- Bombowy dzień, najpierw fangbangerzy, teraz robota papierkowa, potem poszukiwania nabuzowanego goryla a na wieczór pewnie wampiry... Podskoczę tylko po swoje rzeczy i wezmę jedną z teczek.
- Cudownie - Emma uśmiechnęła się promiennie a potem odezwała sie do naszej drużynowej lektorki - Kontynuujemy?
- Jasne.
Odpowiedź Wiedźmy było ostatnim co usłyszałem zanim zamknąłem za sobą drzwi.

***

Zanim poszedłem do swego starego gabinecie wyszedłem z MRu i kupiłem w pobliskim sklepie ciastka dopiero wtedy pokazałem się Wiedźmom. Rzeczy nie miałem dużo ale nie śpieszyło mi się do papierkowej roboty. Poczęstowałem ciastkami, wypiłem szybko kawę (moje serce niedługo pewnie zaprotestuje na amen i jakiś biedny regulator będzie miał przeze mnie robotę) i pogadałem chwilkę nim wziąłem się do rzeczy. W naszym pokoju był sejf, który należał do mnie. Wymóg bezpieczeństwa, czasem pracowałem na niejawnych dokumentach do tego miałem służbową broń. Otworzyłem go i wyjąłem papiery nie obłożone klauzulą i dorzuciłem je nowemu. Przekazanie reszty było bardziej skomplikowane i zostawiłem to na później. Przyszła kolej na broń. Normalnie jej nie używałem, podczas rekrutacji nosiłem tylko taser ale i tak ani razu go nie użyłem, jak było niebezpiecznie reagował mój partner wybierany z operacyjnych. Co do pistoletu to strzelałem tylko na strzelnicy a broni służbowej dotykałem tylko podczas czyszczenia. Zważyłem pistolet w ręku drugą dłonią nerwowo dotykając łańcuszka na szyi. Dotyk amuletu w postaci krzyża celtyckiego pomógł mi się przemóc, załadowałem do pistoletu magazynek z srebrnymi nabojami pozostałe dwa wrzucając do kieszeni. Taser polazł do wewnętrznej kurki a baterie do spodni. Gdy zapinałem kaburę z klamką czułem się jak nie ja. Co raz mniej mi się ten dzień podobał.
Wychodząc zgarnąłem jeszcze moją popielniczkę, prezent od Boba i pożegnałem się z Wiedźmami.



***

Bez słowa wszedłem do pokoju i usiadłem na wolnym miejscu wieszając kurtkę na krześle. Pech chciał, że musiał mi z niej wypaść magazynek. Maskując złość schowałem go z powrotem i wziąłem jedną z wolną teczek. Zacząłem robić ręczne notatki wychwytując najważniejsze rzeczy i od razu je powielając za pomocą kalki.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 20-12-2012, 11:01   #5
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Młoda kobieta o długich, brązowych włosach poprawiła kołnierz swojego skórzanego płaszcza. Ciężkim, czarnym butem przejechała po kałuży rozchlapując wodę dookoła. Gdy brudna ciecz powróciła na swoje miejsce powtórzyła swój ruch. Z wielkim zainteresowaniem przyglądała się efektowi swojego działania do póki drzwi do jednego z domów nie otworzyły się. Wyszła z nich młoda kobieta.
Vannessa dłuższą chwilę obserwowała czułe pożegnanie pary.
~Ukochana żona.~ Wściekle kopnęła w kałuże przypominając sobie złote litery na nagrobki matki. ~Ta, akurat, ukochana.~ Odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.
Mijała kolejne zabudowania szeregowych domków. Kiedyś miały one kolor żółtopomarańczowy, ale teraz większość cegieł elewacji budynków była przybrudzona i tylko starzy mieszkańcy tej dzielnicy pamiętali ich prawdziwy odcień.
Młoda kobieta biegła chodnikiem chcąc jak najszybciej oddalić się od tego miejsca. Niezapięty płaszcz powiewał za nią niczym ogon. Po kilkuset metrach musiała się zatrzymać. Zdyszana pochyliła się nieco do przodu i oparłszy ręce o kolana usiłowała złapać dech. Trochę to trwało nim piekący ból w klatce piersiowej ustała, a ona mogła normalnie oddychać.
Spojrzała na nogawki swoich dżnisów. Były do połowy zmoczone i ubrudzone błotem. Na postrzępione końcówki już dawno przestała zwracać uwagę. Wzięła jeszcze kilka głębszych oddechów, wyprostowała się i spokojnym krokiem ruszyła do domu, który znajdował się kilka przecznic dalej.

- Gdzie byłaś?? - Przywitał ją męski głos, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi mieszkania.
- Pobiegać. - Odpowiedziała wieszając swój płaszcz. - Ćwiczę do biegu maratońskiego.
- Yhyyy... - Wysoki mężczyzna stanął w drzwiach pokoju i obserwował jak Vannessa się rozbiera. Zdejmuje ubłocone glany i stawia na podłodze. Jak w swoich kolorowych skarpetkach idzie do kuchni. Poszedł za nią.
Przyglądał jak wspina się na palce by sięgnąć po kubki z szafki. Była raczej niskiego wzrostu, więc miała problemy z sięgnięciem do najwyższych półek, gdzie akurat stały kubki. W końcu dała za wygraną i przysunęła sobie taboret. Wspięła się na niego i wzięła sobie to co chciała. Biały kubek z wyblakłym rysunkiem ni to krowy ni hipopotama. Wsypała garść suszonych ziół i zalała wrzątkiem. A Kris stał oparty o framugę drzwi z założonymi rękoma i przyglądał się jej zmaganiom.
Zajęta przygotowywaniem sobie kanapek zerkała od czasu do czasu w stronę drzwi. Mężczyzna nigdzie się nie ruszył.
- I...?? - Przerwał w końcu panującą ciszę.
- Co i?? - Nóż, którym smarowała chleb zawisł w powietrzu, a ona sama przeniosła wzrok na prawie dwumetrowym mężczyźnie stojącym w drzwiach.
- Czy rozmawiałaś z ojcem?? - Wyprostował się nagle.
- Nie. - Odparła cicho wracając do poprzedniej czynności.
Nic nie odpowiedział. Uderzył tylko pięścią w framugę drzwi i wyszedł. Vannessa aż się wzdrygnęła. Nie przerwała jednak przygotowywania posiłku. A gdy skończyła Kris ponownie stał w drzwiach.
- Chyba wiesz jakie to dla mnie ważne?? - Zapytał.
- Wiem.
- I wiesz, że zawsze mogę to zrobić sam??
Wiedziała. Wiedziała, że mógłby rozerwać faceta na strzępy.
- I jak myślisz, co zrobiliby mi twoi koledzy z pracy??
Wiedziałby co zrobiłoby MR. Wszak za zabicie żywego była tylko jedna kara.
- No właśnie. Więc przestań wreszcie uciekać.
- Ja nie uciekam.
- Doprawdy??
Kris jednak miał rację. Uciekała. Cztery lata temu uciekła z Londynu przed drobnomieszczańską moralnością. Wróciła tu, bo też przed tym uciekała. Tylko jakoś nie mogła się sama przed sobą przyznać.
- Jesteś dorosła. Twój ojciec też. - Ciągnął dalej. - Ja rozumiem, że ciężko ci widzieć inną kobietę u jego boku, ale ludzie to zwierzęta stadne. Samotność nikomu nie służy.
Nic nie odpowiedział tylko zajęła się śniadaniem.
Później przebrała się w czyste spodnie. Zapięła bluzę dresową. Ubrała buty, płaszcz i wyszła do pracy.

W Ministerstwie Regulacji pracowała od niedawna. Kiedy wróciła do Londynu wcale nie miała zamiaru podejmować pracy dla MR. Ale do życia potrzebne są pieniądze, a te mają to do siebie, ze szybko się kończą, jeżeli ich zapasy nie są regularnie uzupełniane.
Wprawdzie Kris przynosił regularnie wypłaty, ale ostatnio większość tych pieniędzy szło na jego potrzeby, a jej oszczędności szybko topniały. Dlatego Vannessa Billingsley zmuszona była wrócić do dawnej profesji. Może nie tak do końca do dawnej, gdyż w Londynie przydzielono ją do pracy w destylarni. Na tym też się znała. Dlatego zbytnio jej nie przeszkadzało, że nie wysyłali jej w teren. Tu przynajmniej mogła się jeszcze dokształcić przy Willu. Dlatego pojawienie się gońca z informacją o tym, że wzywają ją na odprawę potraktowała z początku jako żart. Ale żartem to nie było.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 22-12-2012, 08:01   #6
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
- Mogłabym mieć z tobą aborcję.

Plask plastra szynki o podłogę natychmiast zwrócił uwagę Shiry, z ukontentowaniem kończącej długie podchody do upolowania śniadania lepszego niż kocie żarcie. Kawałek mięsa w panierce z kurzu znaczył dla niej więcej niż najdroższa pucha. Ava postanowiła to zapamiętać na następny raz, kiedy ta kupa futra zacznie wybrzydzać.

Olbrzym przy kuchence miał swoją minutę na ogarnięcie myśli, bo w końcu obrócił się do niej, trzymając, chyba na wszelki wypadek, patelnię.

- To dobrze. Nie jestem jeszcze gotowy na dzieci.

Uśmiechnęła się promiennie, kiwając głową i ściągając palcami z patelni resztę śniadania.

- Jestem już spóźniona, zobaczymy się kiedyś tam. - I już jej nie było w kuchni, ale zdążył zobaczyć imponujący side aerial przez sypialnię. Imponujący głównie dlatego, że Ava wciąż przeżuwała.

- Udławisz się kiedyś. I nie zapominaj, że nie mam kluczy! - Zawołał za nią, wychodząc z kuchni z szarą kotką w ramionach. Jeśli był bardziej seksowny widok niż półnagi mężczyzna tulący zwierzę, ona go nie znała, pozwoliła więc sobie na chwilę zagapienia.

- Wyskakuj oknem, to tylko trzy piętra, O'Brien. Chyba nie cykasz? - Odparła swobodnie, stojąc w progu z cwaniackim uśmiechem. - Zostaw klucze pani Abrams spod piątki. To dziwne, jak ona się mnie boi...

I już jej nie było. Anthony usłyszał tylko parę łomotów na klatce schodowej, świadczących o tym, że miała na tyle dobry humor, by popisywać się przed dzieciakami sąsiadów.

* * *

Dzień jak co dzień. Śmierć jak każda śmierć. Tylko jedna rzecz była zmienna – zabawa, jaką miała z pracy. Jak dziś. Proste zadanie, które wykonałaby bezbłędnie, gdyby jeden z tych dupków się nie wtrącił. Na pocieszenie rzuciła mu, że przecież ciągle ma drugą rękę do spędzania nocy. No i ominął go rachunek za pralnię. Naprawdę, co było z tymi istotami, musiały tak strzelać juchą? Na szczęście nie przeglądała się w lustrze, ale była prawie pewna, że kawałek jelita utknął w jej włosach. Yuk. Wyszorowała się bardzo dokładnie i zamierzała zrobić to samo z ulubioną bronią.

Napotkała wzrok towarzyszy i wykrzywiła się zabawnie. Byli jej kumplami, to prawda, ale na pewno nie chciała, żeby którykolwiek w nich poczuł się wystarczająco odważny. Podziwiać z daleka? Dlaczego nie. Biurowy romans? Nie na jej zmianie.

Jednak notka na biurku nie spodobała się jej za bardzo. Oznaczała tylko więcej pracy, podczas gdy ona marzyła o spokojnym kątku i obfitym obiedzie. Lubiła swoją pracę, to prawda, była jej oddana, ale co za dużo, to niezdrowo.

* * *

Rozejrzała się po zebranych w pokoju. Niektórych kojarzyła z widoku czy ze słyszenia, ale z żadnym jeszcze nie pracowała. Miała właśnie szansę. I to jaką... Najwyraźniej jakiś zaszczyt ją kopnął, że aż osławiona Emma Harcourt była w jej drużynie. Ciekawe za co, bo raczej nie dzisiejszą akcję z łakiem.

Koordynator mówił, a ona udawała, że słucha. Nie było rozkazu strzelania, zatem nic tam po niej. Mogłoby się zdawać, że była niepotrzebna na tym etapie. Ale, nieszczęsna, otworzyła gębę.

- Ilu jeszcze ofiar można się spodziewać? Nie przyglądałam się nigdy zbyt blisko życiu rozpłodowemu Regulatorów, ale zakładam, że takie informacje zostały zebrane? Czy w grę wchodzą też byli Regulatorzy i ich potomstwo? - Wyrzucała z siebie pytania jak z karabinu, jakby nie chcąc zapomnieć niczego. Ale w końcu się zawahała. - I... jakich środków przymusu możemy użyć na rodzicach ofiar, w razie prób przeszkodzenia naszemu śledztwu, bo nie sądzę, żeby tak łatwo odpuścili dochodzenie prawdy na własną rękę?

No i się zaczęło...

Koordynator spojrzał w kierunku egzekutorki.
- Czy pani jest nienormalna? A może jakieś nie zgłoszone urazy mózgu? Uznam, że tych pytań nie było. W Ministerstwie obecnie pracuje około stu pięćdziesięciu regulatorów, nie licząc personelu pomocniczego. To przynajmniej trzysta potencjalnych ofiar, zakładając że każdy ma tylko dwójkę dzieci. Nie wiemy, czy schemat zostanie utrzymany, o ile będą dalsze zbrodnie. A pani debilną uwagę o używaniu przemocy względem pracowników, z którymi być może będzie kiedyś pani narażała życie podczas pracy zawodowej uznam za przejęzyczenie. Przypomnę również pani, regulatorko, że użycie mocy łowców na człowieku karane jest śmiercią, a łowcy względem prawa są nadal ludźmi. - Wzrok koordynatora nie pozostawiał cienia wątpliwości, że pytania egzekutorki wzbudziły w nim gniew.

- Oczywiście, proszę pana. - Wzruszyła ramieniem, nie przejmując się już więcej Koordynatorem. Tylko pod nosem wymruczała coś jak “banda dyletantów”, ale skoro nikt nie przejął się istotnymi problemami jej pracy, a było nią, bądź co bądź, ochranianie, w ten czy inny sposób, to i ona nie zamierzała tego roztrząsać.

Publicznie.

W głowie bowiem bardzo dokładnie powiedziała Koordynatorowi, co myśli o jego niekompetencji. Zwłaszcza tej części, która nie zna innych środków przymusu, poza strzałem w głowę, co nie świadczyło o nim za dobrze. Biorąc pod uwagę, że istniało coś takiego jak zatrzymanie do wyjaśnienia, aresztowanie, doprowadzenie świadka... Ale cóż ona wiedziała, była przecież tylko stojakiem na giwerę, ładnym, ale kompletnie bezużytecznym bez komendy „zabij”.

No i nie zapominajmy o jakże uroczym braku zainteresowania całym pieprzonym MR-em. Cóż tam, że zabijają rodziny naszych kolegów, ich jest po prostu za dużo. Jak ich wybiją, będzie mniej gąb do wyżywienia, yay!

W czasie, kiedy ona lżyła Stroffa, przeglądając przy okazji akta, między resztą nawiązała się nić porozumienia. Co jakiś czas wpadało jej do głowy jakieś zabłąkane słowo, ale siedziała twardo na swoim miejscu, obrażona i średnio zainteresowana small talkami, z których nie wynikało w zasadzie nic wiążącego.

Dlatego dopiero po jakimś czasie załapała, że coś do niej powiedziano.

- Nie żartowałam. Odkrycie ilości potencjalnych ofiar jest dość istotne, a wzór wskazuje jasno, że mordercy zainteresowani są tylko MR-em. Jestem Ava. - Rozejrzała się po obecnych kobietach. Nie była chyba jakoś bardzo im potrzebna, ale usiadła wygodniej, przysłuchując się dyktandu i starając się zapamiętać jak najwięcej.
Kiedy Vannessa dobrnęła do końca pierwszej teczki i zrobiła przerwę żeby wybrać kolejną, Emma podniosła wzrok i spojrzała na rudowłosą kobietę.

- Wiesz, Ava, pomysł ochrony potencjalnych ofiar nie jest taki zły, ale jeśli założymy, że to dotyczy wszystkich dzieci byłych i obecnych regulatorów, to robi się zbyt wiele możliwych celów ataku. Jak chciałabyś namierzyć i ochronić tak dużą liczbę osób?

- A kto mówił cokolwiek o ochronie? Wziąwszy pod uwagę, że są cztery ofiary, żadna z nich nie jest dzieckiem, a przynajmniej nie małym dzieckiem, wszystkie są płci żeńskiej, można wysnuć prawdopodobną hipotezę, że sprawców interesuje tylko ten zakres. Dodatkowo, jeżeli udałoby się wyśledzić, a MR ma takie akta, bo ma najpewniej akta na każdego, gdzie mieszkają, być może udałoby się wymyślić ewentualną siatkę działania sprawców. - Urwała w tym momencie. - Zmęczyło mnie myślenie. Jak wiadomo, nie jest to moja domena. Pójdę po kawę, czy któraś z pań reflektuje?

Emma wyglądała na autentycznie zdziwioną.
- Nie nadążam. Po co szukać potencjalnych ofiar, jeśli nie po to, żeby je ochronić? Zresztą, nawet jak założymy, że sprawcy wybierają tylko dziewczyny od nastolatki w górę, to i tak zostaje nam spora liczba możliwych celów, a fakt, że to są albo dorosłe albo prawie dorosłe osoby jeszcze utrudnia sprawę. Regulatorzy muszą podać swój adres zamieszkania, ale jeśli ich dzieci nie mieszkają z nimi, to nie mamy ich adresów.

Emma nie rozumiała jednej rzeczy. Avie zależało na złapaniu sprawców i najlepiej wrzuceniu ich do nieoznakowanego masowego grobu na zadupiu świata, gdzie nikt nie będzie ich szukał. Jeżeli wyśledzenie kilku ofiar naprzód miało w tym pomóc, dobrze. Jeśli udałoby się sprawić, by ofiary nie stały się ofiarami, lepiej. Tak czy inaczej, win win.

Ale musiała opuścić ten pokój, bo czuła, że eksploduje, nawet zanim jeszcze raz ktoś zada jej głupie pytanie. Albo w ogóle się do niej odezwie. Wyprawa do łazienki wydawała się bezpiecznym wyjściem.

W toalecie, zamiast czajnika, wepchnęła głowę pod kran z lodowatą wodą. Lubiła tę pracę, lubiła ludzi stąd, trochę mniej tych, którzy gapili się na jej dupę z bezczelną pogardą, ale jednak. Trochę ją tylko przerosło radzenie sobie z nimi po haju bez posiłku.

I... mogła się mylić w wielu kwestiach, ale jedno było pewne - to był dopiero początek: Żagiew, Egzekutor, Fantom i Ojczulek. A jeszcze tylu przed nimi.
 

Ostatnio edytowane przez Sileana : 24-12-2012 o 05:04.
Sileana jest offline  
Stary 23-12-2012, 19:46   #7
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Człowiekowi się prawie wszystkiego odechciewało w taką zimnicę. Wiem, bo mnie się odechciewało. A na pewno nie chciało mi się wyłazić z ciepłego rozgrzanego wyra żeby odkryć, że kaloryfery znowu były zimne, woda pod prysznicem letniawa i że ponownie zapomniałam zrobić zakupy w związku, z czym w domu nie było niczego konkretnego do żarcia. Ostatnio wszystkie moje poranki tak wyglądały. Po dwóch naprawdę upalnych latach nadeszła ta mroźna zima. Dziwna pogoda jak na Londyn, nietypowa. Jedną z rzeczy, którą lubiłam w moim mieście była właśnie aura. Londyn nigdy nie popadał w skrajności i nie serwował swoim mieszkańcom takich ekstremalnych temperatur, aż do teraz.

Wystawiłam stopę spod kołdry i od razu dostałam gęsiej skórki. No to pięknie. Znowu to samo. Opatulona grubym szlafrokiem dobrnęłam do kaloryfera. Tak jak przewidywałam był zimny. Pomarudziłam sobie pod nosem przeklinając administrację budynku. Za czynsz, który buliłam mogliby dogrzać moje mieszkanie. Powlokłam się do łazienki i puściłam wodę w prysznicu. Była ledwie letnia. Zastanawiałam się przez chwilę czy nie olać kąpieli i skorzystać dopiero z MRowskiego prysznica po dotarciu do pracy, ale bądźmy szczerzy szybciej wymyłabym się nawet w wyciosanej przerębli niż stawiła brudna w pracy.

Kiedy zziębnięta wciągałam na siebie ciuchy spojrzałam przy okazji na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Większość moich sąsiadów już dawno wyszła do pracy i można by pomyśleć, że skoro miałam całą wodę dla siebie to będzie ona cieplejsza, ale widocznie to działało odwrotnie. Sąsiedzi wykorzystali całą ciepłą wodę rano a dla mnie został ten zimny syf. Cholera nawet jakby w moim domu zagnieździł się Bezcielesny to i tak bym tego nie zauważyła, bo i tak było już tak lodowato, że jeszcze jedno źródło zimno umknęłoby mi w tej lodówce. No dobra nie umknęłoby mi, bo moim Zmysłem Śmierci wyczułabym Bezcielesnego od razu jakby się pojawił, no i nie dałby rady się tu zagnieździł, bo żaden duch nie potrafiłby przełamać barier, którymi otoczyłam całe moje mieszkanie. Może i było zimne, ale absolutnie duchoodporne.

Zerknęłam w lusterko i sprawdziłam stan moich oczu, stwierdziłam, że od wczoraj nic a nic się nie zmieniły i poszłam sprawdzać swoje okultystyczne osłony. Po jakimś kwadransie doszłam do wniosku, że i one tak samo jak oczy nie zgotowały mi żadnej niespodzianki.
Bez przekonania przeszukałam szafki w kuchni, zajrzałam do lodówki. Na tym polu było podobnie. Wczoraj były pustki i dzisiaj też. Żadne krasnoludki nie zrobiły za mnie zakupów, zresztą i tak by tu nie wlazły, wiadomo osłony, ale liczyłam, że może znalazłoby się coś, co wczoraj przeoczyłam. Niestety moje nowe a przynajmniej inaczej wyglądające oczy działały świetnie. Nawet nie musiałam nosić już okularów a i niedawno odkryłam, że zaczęłam widzieć po ciemku trochę lepiej niż powinni widzieć ludzie. Poza tym były jeszcze inne niepokojące zmiany w sposobie, jakim postrzegałam czasem rzeczywistość, ale póki, co ignorowałam problem i nie mówiłam o tym nikomu.

Ubrałam się ciepło, wzięłam torebkę, zamknęłam drzwi na wszystkie pięć zamków i ruszyłam do mojej ulubionej knajpki usytuowanej pomiędzy moim domem a MRem. Do pracy dotarłam już najedzona, opita kawą i dużo bardziej zadowolona. Dopiero, co minęła dziesiąta, więc miałam też niezły czas, bo to była zwyczajowa pora, o której zjawiałam się w robocie. Usiadłam do napisania raportu z wczorajszej likwidacji, bo niebo chyba spadłoby nam na głowy gdyby zajął się tym któryś z dwóch towarzyszących mi wczoraj Egzekutorów.




***



- Za tydzień, w piątek, wyjeżdżam do Szkocji. Dostałem przydział do grupy szkolącej Strażników. I właśnie w tej sprawie chciałem się spotkać. Dyrektor Willson poprosił mnie, bym wskazał kogoś na moje miejsce. Nie chciałabyś przyjąć roli koordynatorki. Więcej papierkowej roboty, mniej działań operacyjnych w terenie. Twoja kandydatura pasuje mi najlepiej. Robisz w tym interesie na tyle długo i masz za sobą takie sprawy, że wielu może cię podziwiać. Nawet doświadczonych i kutych na cztery nogi zabijaków.

Złapałam za filiżankę z gorącą herbatą, żeby ukryć swoje zaskoczenie, oparzyłam się w palce, puściłam naczynie i włożyłam sparzone paluchy do ust. Alfred musiał zobaczyć moją zdziwioną minę, bo zaraz dodał:

- Nie musisz odpowiadać teraz. Dzisiaj mamy poniedziałek. Powiedzmy, daj mi odpowiedź do środy. W porządku? Tymczasem dostaniesz jeszcze jedną sprawę. Z mocnym zespołem powinniście się z nią uporać do piątku. Ale o wszystkim dowiesz się dopiero na jutrzejszej porannej odprawie. Jak analitycy oddadzą mi akta sprawy. Bo rozumiem, że ostatnie zadanie, te z animalistycznym wampirem w dokach, jest już z głowy.

Pokiwałam głową nadal dmuchając na palce.

- A jak idzie najnowsza powieść? – Zmienił temat, kaszląc ciężko.

Rozciągnęłam usta w uśmiechu wdzięczna za tę zmianę tematu.

- Czyżbyś był fanem Alfredzie? - Zapytałam unosząc brwi do góry tym razem w udawanym zdziwieniu.

- Podczytuję. W nudne, jesienne wieczory. Zawsze mnie zastanawia, skąd ty bierzesz pomysły na tych wszystkich mydłków, którzy stają się bohaterami twoich romansideł.

- Obecnie czerpię inspirację z zachowania Egzekutorów. Myślę sobie, co by taki zrobił i powiedział i piszę dokładne przeciwieństwo.

Zaśmiał się wesoło i dość głośno.

- Udało ci się spotkać jakiegoś inteligentnego egzekutora? - Widać było, że podłapał klimat rozmowy.

- A czy ludzie znaleźli życie na Marsie? Niby coś tam znajdują i ciągle mają nadzieję na coś więcej, ale koniec końców żadnych Marsjan póki, co nie widzieliśmy, no nie? – Odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie.

- Nie wiadomo skąd przybyły Przybłędy. Może i z Marsa? Kto ich tam wie.

- Przecież wiadomo z Przybłędowa. A tak serio to powiedz ile lat już jesteś koordynatorem? – Zapytałam.

- Koordynatorem. Półtorej roku. Wcześniej trzy lata i trzy miesiące jako czynny regulator. A ty ile już siedzisz w tym syfie zwanym Ministerstwem Regulacji?

- Trzy lata. – Odparłam bez zastanowienia - I czym się różni jedno od drugiego, co? Jakbyś tak miał wymienić główne różnice, tak na szybko bez zastanawiania się.

- Koordynator sam decyduje, na którą akcję idzie w teren. Ale głównie siedzi i analizuje sprawę by potem przydzielić do niej wolnych lub niedociążonych w tym momencie regulatorów. To w większości praca przy papierach - raporty, decyzje, analiza danych. No i straszna odpowiedzialność, czy dałeś dobrych ludzi do określonej pracy. Bo jak ktoś zginie, zastanawiasz się, czy to twoja wina. Od początku. Nie samych łowców, lecz twoja, bo źle złożyłeś grupę. Ta odpowiedzialność wykańcza bardziej, niż działanie w terenie.

Zamilkł. Napił się herbaty.

- No, ale ma to też i plusy. Nie ryzykujesz życia na co dzień. Papierki nie zabijają. Nie tak często jak Martwi.

- No właśnie jak lądujesz za biurkiem to zaczynasz myśleć inaczej o pracy, przestawiasz własne myślenie odnośnie śledztwa a potem się okazuje, że coś się dzieje a ty nie masz ludzi i musisz samemu jechać na akcję a że masz już inne podejście, tracisz umiejętność skupienia i błyskawicznego działania podczas ataku Nadnaturali i dostajesz po dupie. Byłam tego świadkiem, takie rzeczy się zdarzają. - Westchnęłam.

- Wiem - pokiwał głową na znak, że się zgadza. - Też byłem tego świadkiem nie raz. Taka praca. Ryzyko zawodowe wkalkulowane w to, co robimy.

- Poza tym wiesz, jaką łatkę regulatorzy w czynnej służbie przyczepiają koordynatorom? – Zapytałam z przekąsem.

- Słyszałem kilka. Starczy mi. Sam jestem koordynatorem. - Zaśmiał się wesoło.
Pokiwałam głową w odpowiedzi. W MRze mało, kto uważał, że koordynatorem zostawało się za zasługi. Zwykle mówiło się, iż taki i owaki został posadzony za biurkiem, bo miał albo słabą moc albo został poważnie ranny podczas akcji, co przekładało się na jego skuteczność, albo, że się spietrał przy konfrontacji ze Zdechlakiem i nie był już godny zaufania albo, że się zwyczajnie zestarzał. Chyba tylko Alicja Vorda była jedynym znanym mi koordynatorem, który dostał ten stołek ze względu na zasługi. No i proszę jak to się dla niej skończyło.

- Z drugiej strony masz dostęp do tajnych informacji, a to musi być interesujące – Starałam się znaleźć jakieś pozytywy tego stanowiska.

- Nie do wszystkich. Tylko do tych średniego szczebla.

- To i tak więcej niż ja mam teraz.

- Niekoniecznie. Przy niektórych zadaniach dostajecie poziom wyższy poufności.

- Nie rozeznaję się za dobrze w tych wszystkich stopniach poufności, tajności i sekretności. Zwykle jak ktoś nie chce mi udostępnić jakiś informacji to się awanturuję i jak ten manewr powtórzę, przy powiedzmy, co najmniej pięciu osobach, które mają władzę decyzyjną w tej kwestii i nadal mi się odmawia dostępu do danych to wtedy dopiero daję sobie spokój. – Zrobiłam przy tym minę, która powinna zasugerować Alfredowi, że nie mówiłam tego do końca poważnie.

Oczywiście ze nie mówiłam poważnie. Ja nie dawałam sobie z niczym spokoju, a marna odmowa pięciu osób tylko jeszcze bardziej mnie nakręcała niż zniechęcała.

- I świetnie. W Mrze niewielu się w czymś rozeznaje – Fred też się uśmiechnął.

- Poczekaj jak kiedyś wespnę się na szczyty władzy to zrobię tam porządek, ale tak poważnie to muszę się przespać z tą myślą, czy chcę już teraz porzucić bycie czynnym regulatorem na rzecz koordynowania. – Przyznałam.

-To ty sypiasz? - Udał zdumienie. - W MRze niektórzy uważają, że nie Emma Harcourt nie pije, nie je, nie sypia, nie romansuje. Żyje pracą i dla pracy.

- No tak, a produktem mojej przemiany materii są wielostronnicowe raporty.

Później gadaliśmy już tylko o jakiś pierdołach, ale kiedy wyszłam z herbaciarni wróciłam myślami do tych słów.
Naprawdę tak mnie postrzegali wszyscy ludzie w Mrze? Zawsze starałam się dobrze wykonywać swoją pracę, ale przecież byłam osobą, która wiedziała, że liczyło się coś więcej. Myślałam ze inni też tak o mnie myśleli. A teraz dowiaduję się, że mówiono o mnie, że nie sypiam, jakby ktokolwiek mógł coś o tym wiedzieć. Nie jadam i nie pijam, chociaż wielokrotnie wychodziłam z ludźmi z pracy do knajp i restauracji. Nie romansuję, chociaż...O cholera. Niech wszystkie plotkarskie MRskie gęby pocałują mnie w moją angielską dupę.



***


Ledwie oddałam swój raport z poprzedniej sprawy i przekopałam kilka stosów akt w bibliotece a już dostałam wezwanie na odprawę. Alfie mówił, że do jutra rana nie przydzielą mnie do nowej sprawy a tutaj taka niespodzianka. Miałam zamiar pójść do sali ćwiczeń, porządnie spocić się i przetrzepać komuś tyłek, komuś, kto być może gadał za moimi plecami te wszystkie nieprawdziwe...Te w większości nieprawdziwe historyjki o mnie, ale musiałam zmienić plany.

Zajęłam miejsce w kącie sali tak, aby mieć za plecami ścianę i jednocześnie móc przyglądać się wszystkim zebranym osobom bez zbytniego skrępowania. Przyjrzałam się im przelotnie.

Jakiś młody mężczyzna stał pod ścianą grzejąc ręce o parujący kubek kawy. Miał na sobie skórzaną, brązową kurtkę z postawionym kołnierzem i lekko garbił się od mrozu. Nic dziwnego, skóra kiepsko sprawdzała się przy takiej pogodzie, jeśli nie była podbita futrem. Facet sylwetką niezbyt się wyróżniał, był szczupły, może ze dwa cale wyższy od przeciętnego faceta. Musiał przykładać uwagę do wyglądu, nie na tyle by pobić pod względem czasu spędzonego w łazience kobiety jednak zdecydowanie nie był typem z cyklu "brudny, zarośnięty, śmierdzący piwem". Co mogło się rzucić w oczy osobom z pewnym zboczeniem zawodowym to to, że kurtki nie wypychała żadna broń. Podczas całej odprawy był spokojny od czasu tylko biegał wzrokiem po zebranych dłużej zatrzymując wzrok na Rudej i o dziwo na mnie. Wysiliłam mózgownicę i skojarzyłam, że widziałam go chyba gdzieś w kadrach. Coś mi świtało, że tam pracował. Co w takim razie robił na odprawie?

Odprawę prowadził „Wesoły Davy” i kiedy tylko skończył mówić ubrany w skórę facet się odezwał.

- Kto wcześniej zajmował się tą sprawą? To w końcu cztery morderstwa na tle nadnaturalnym, do tego nie odbyły się w tym samym czasie.

- Wszystko masz w aktach. – „Wesołek” nie lubił strzępić języka po próżnicy.

- Skoro wszystko mam w aktach to więcej pytań nie mam.
Mężczyzna podszedł do akt by podpisać się na dokumencie.

Ruda za to sprawiała wrażenie średniointeligentnego orka. Dopóki się nie odezwała, bo wtedy było jeszcze gorzej. Tak mi się przynajmniej wydało, przyznam się szczerze nie słuchałam jej zbyt uważnie. Próbowałam się skupić, ale ciągle propozycja Alfiego nie dawała mi spokoju. Ruda walnęła przypuszczalnie jakimś przyciężkawym dowcipem, bo Davy strasznie się zirytował. Nie lubił żartów, nawet tych subtelnych. Ciekawe, kim była Ruda? Nie potrafiłam jej skojarzyć z żadnej ze znanych mi spraw. Oceniając ja tak na pierwszy rzut oka powiedziałabym, że wyglądała mi na Egzekutora, ale przecież nie powinnam się tak szybko do kogoś zrażać. No nie?

Facet podpierający ścianę, który już wcześniej z uwagą wpatrywał się w Rudą teraz zaczął się jej przyglądać z jakimś nowym zaciekawieniem. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego. Po chwili namysłu wyciągnął paczkę w stronę reszty.

Ruda odmówiła papierosa i złożyła podpis na dokumencie we wskazanym miejscu.

Kolejna z kobiet obecnych na sali też nie skorzystała z propozycji. Wstała i podeszła by złożyć swój podpis na dokumentach, po czym wybrała jedną z leżących teczek ofiar, a że była naprawę niewysoka to zgarnęła tę leżącą najbliżej. Żeby dosięgnąć do innych teczek musiałaby pewnie odepchnąć Dave’a od stołu.

Ostatnią osobą zebraną do ekipy przez „Wesołka” był jakiś koleś, który rozsiadł się wygodnie przy stole konferencyjnym i przyglądał się uważnie wszystkim zebranym, nie obdarzając nikogo jakąś szczególną atencją. Zupełnie jak ja. W pewnym momencie wstał jednak i podszedł do okna sali. Strzepnął jakiś paproch z rękawa eleganckiego garnituru, po czym wrócił do przyglądania się partnerom. Jego twarz wydawała mi się znajoma. Nie potrafiłabym podać jego imienia, ale na sto procent był Duchołapem.

- Jeśli można, panie Stroff. – Duchołap na akta. – Mógłbym dostać jeden z tych symboli znalezionych przy ciałach? Chciałbym zbadać go dokładniej niż pozwala na to czarnobiała fotografia.
Po chwili dodał jeszcze;
- Ja może w takim razie przejdę się do Komory i spróbuję przyglądnąć się ciałom. Skoro były próby już podejmowane przez naszych egzorcystów i wiedźmy kontaktu z ofiarami, sprawdzę dokładniej ten temat. Nie ma sensu byśmy się tłoczyli wszyscy nad tymi papierami, a zresztą w Komorze nasi patomorfolodzy powinni mieć swoje kopie sekcji zwłok, nieprawdaż? – Skierował wzrok na koordynatora.

Dlaczego wszyscy zawsze się tak spieszyli w tej robocie? No pośpiech u Egzekutora mnie nie dziwił, ale w MRze nawet Duchołapi potrafili być wyrywni. Co się najczęściej źle dla nich kończyło.

- Tak. Jasne. – Zgodził się Stroff - Przepustka umożliwi panu dostęp do materiałów. Co do tych symboli. Ze zbadaniem będzie gorzej. Są w zamkniętym miejscu. Emanują czymś niedobrym. Nasze wiedźmy nad tym pracują. Załatwię ci wejście. Są na szóstym piętrze.

Na szóstym piętrze znajdowały się sale wyjęte poza ochronną sieć zaklęć. Zwykle siedziały tam Wiedźmy i przyzywały różne Bezcielesne byty. Żaden duch, upiór czy zjawa nie złamałby chroniących MR mistycznych osłon.

Duchołap skinął głową w podzięce koordynatorowi i odebrał z akt swoją przepustkę.
- W takim razie proszę państwa, możecie mnie wpisać jako ostatniego na społeczną listę czytania akt. – Egzorcysta uśmiechnął się lekko. – Ktoś reflektuje na wizytę w Komorze i oględziny denatek? To chciałbym załatwić jako pierwsze, nawet lepiej bez akt, bo wtedy człowiek na inne podejście i czystszy umysł.

Facet w skórzanej kurtce kartkował akta, gdy Duchołap się odezwał, więc wbił w niego spojrzenie i wydmuchał dym z papierosa.
- Dobry pomysł, ale z tego, co widzę te akta są “luźne” w sensie nie sklejone ani zszyte, co umożliwia ich podział. Ja tam zanim się rozdzielimy kopsnąłbym się do pokoju, rozdzielił akta, ustalił zadania a przede wszystkim dowiedział, z kim pracuje.
Na koniec przeniósł wzrok na mnie lekko uśmiechając się po raz pierwszy od początku rozprawy.
- Oczywiście to opinia laika a nie doświadczonego regulatora. Co o tym myślisz Emmo?

Na dźwięk własnego imienia zaprzestałam kiwania butem i spojrzałam nieco zdziwiona na pytającego. Usiadłam prosto i zrobiłam sobie sama burę za to dzisiejsze rozkojarzenie. Słuchałam tego wszystkiego jednym uchem i zapewne sporo rzeczy mi w te sposób mogło umknąć.
- Tak. Oczywiście. Przenieśmy się do biura, obgadajmy wszystko i rozdzielmy zadania. Lepiej zawsze wszystko ustalać. Dzięki temu nie będziemy dublować własnych działań, a poza tym jak ktoś się gdzieś “zawieruszy” to zawsze będzie wiadomo gdzie zacząć go szukać.

Wstałam i wyprostowałam się na swoje sześć stóp wzrostu. Szybko przebiegłam wzrokiem dokument, gdzie miałam złożyć podpis i dopiero po dokładnym przeczytaniu wpisałam tam swoje imię i nazwisko. Zawsze dokładnie czytałam to, co miałam podpisać. Odebrałam przepustkę i skierowałam się w stronę drzwi.
- Dzięki Dave. Jak tylko coś się ruszy w sprawie to dostaniesz raport.
- To jak idziemy?- Zwróciłam się do pozostałych.

Wszyscy ruszyli się z miejsca i przenieśliśmy się do pokoju 245. Nawet Duchołap dołączył, chociaż wcześniej deklarował, że chciał natychmiast biec do kostnicy.



***



Koleś w skórze posadził tyłek na biurku i od razu zaczął wszystkim dyrygować. Drażniło mnie, że on znał moje imię a ja jego nie. Próbowałam go połączyć z jakimś imieniem. Może Thomas albo Cameron, ewentualnie Joseph.

- Jestem Vincent, telepata.

No to dupa blada. Nie trafiłam.

Mała na starcie zaczęła się stawiać i sprzeczać z Vincentem. Westchnęłam sobie. Zaczynało się.

Zamknęłam drzwi i odwróciła się w stronę rudowłosej.
- Takie żarty względem Dave’a to kiepski pomysł. On nie ma w ogóle poczucia humoru.
Potem udałam się w stronę części socjalnej pomieszczenia i zaczęłam przetrząsać szafkę w poszukiwaniu kubka i herbaty. W międzyczasie wstawiłam czajnik. Jeśli miałam stawić czoła tej grupie potrzebowałam herbaty. Przypomniałam sobie, że tylko Vincent zwracał się do mnie po imieniu i nie wszyscy musieli mnie znać.

- Cześć wszystkim. Jestem Emma. Fantom.
Oparłam się nonszalancko o szafkę czekając aż woda się zagotuje.

Wtedy oczywiście musiał paść stary zwyczajowy i nie śmieszny żart o spotkaniu AA, a potem ludzie rzucili się na teczki jakby mieli z nich wyczytać wszelkie tajemnice wszechświata.

Klepnęłam sobie koło telepaty i Wiedźmy, bo Mała w międzyczasie się przyznała, czego dotyczyły jej moce i próbowałam się dowiedzieć jak podzielili pracę. Okazało się, że nijak. Wiedźma nie chciała się podzielić aktami, Żagiew już gdzieś chciał uciekać.
Było pięć teczek. Nas było pięcioro. Gdyby jedna osoba wzięła jedną teczkę i ją przeczytała od deski do deski zajęłoby to około pół godziny. Wiedziałam ile mi zajmowało zapoznanie się z takimi aktami, więc reszcie powinno chyba pójść mniej więcej podobnie. Potem każdy szybko zreferowałby istotne dane ze swojej teczki. Z pięć minut na osobę, czyli powiedzmy kolejne pół godziny. Czyli po godzinie mielibyśmy omówiony cały materiał, ale oczywiście to okazało się nierealne. Tylko Mała chciał czytać akta. Udało mi się tez przekonać do tego Vincenta.

Wywlokłam z jednego z biurek maszynę do pisania i poprosiłam Wiedźmę żeby streszczała akta, które akurat czytała. Ja zaczęłam robić z tego notatki dla siebie i reszty zespołu. Oczywiście zamierzałam później i tak przeczytać akta od deski do deski gdyby się miało okazać, że dziewczyna pominęła coś istotnego. Przy okazji dowiem się później czy można było polegać na niej w tej kwestii. Nie znałam żadnego z nich, wcześniej z nimi nie pracowałam, więc nie wiedziałam jak znali się na swojej robocie. Wiedziałam za to, iż pierwsze dni wspólnego śledztwa szybko uzupełnią moją wiedzę.

- To ja przejdę się do Komory, tak jak planowałem wcześniej. - Duchołap zostawił w szafie ubraniowej swój płaszcz. - Hmm...
Zatrzymał się jeszcze idąc do wyjścia

- Ślady wkłuć wampirów Młodej Krwi, które wyglądają dziwnie... Uwielbiam jak coś wygląda dziwnie. I jeden lub dwa zestawy “zębów” więcej na kolejnych ciałach. Ach, gdzie moje maniery. Sir Daniel Hensington, egzorcysta. Mówcie mi Danny. Obrócę z Komory na nasze szóste pięterko, ale jak coś ciekawego zauważę na ciałach, zostawię informację tutaj dla wszystkich. Jak wrócę, wezmę się za akta, zostawcie je proszę gdzieś na wierzchu, dobrze?

- Oczywiście Danny. – Odpowiedziałam i już go nie było.

Za to Ruda w końcu postanowiła otworzyć usta.
- Nie żartowałam. Odkrycie ilości potencjalnych ofiar jest dość istotne, a wzór wskazuje jasno, że mordercy zainteresowani są tylko MR-em. Jestem Ava. - Rozejrzała się po pokoju, nie zaproponowała pomocy przy aktach, zamiast tego usiadła wygodniej.

Nie odpowiedziałam od razu, bo nie chciałam pogubić się w informacjach, które przekazywała Wiedźma. Dopiero, kiedy ta zrobiła przerwę w czytaniu odezwałam się do Avy.
- Wiesz Ava pomysł ochrony potencjalnych ofiar nie jest taki zły, ale jeśli założymy, że to dotyczy wszystkich dzieci byłych i obecnych regulatorów to robi się zbyt wiele możliwych celów ataku. Jak chciałabyś namierzyć i ochronić tak dużą liczbę osób? – Naprawdę liczyłam na jakieś konstruktywne sugestie z jej strony.

- A kto mówił cokolwiek o ochronie? Wziąwszy pod uwagę, że są cztery ofiary, żadna z nich nie jest dzieckiem, a przynajmniej nie małym dzieckiem, wszystkie są płci żeńskiej, można wysnuć prawdopodobną hipotezę, że sprawców interesuje tylko ten zakres. Dodatkowo, jeżeli udałoby się wyśledzić, a MR ma takie akta, bo ma najpewniej akta na każdego, gdzie mieszkają, być może udałoby się wymyślić ewentualny zakres działania sprawców. - Urwała w tym momencie. - Zmęczyło mnie myślenie. Jak wiadomo, nie jest to moja domena. Pójdę po kawę, czy któraś z pań reflektuje?

No i jak zwykle skończyło się na płonnych nadziejach. Poczułam się jak dziecko, które myślało, że starzy wiozą je do sklepu z łakociami a wylądowało w poczekalni u dentysty.

- Nie nadążam. – Przyznałam - Po co szukać potencjalne ofiary jak nie po to żeby je ochronić? Zresztą nawet jak założymy, że to sprawcy wybierają tylko dziewczyny od nastolatki w górę to i tak zostaje nam spora liczba możliwych celów a fakt, że to są albo dorosłe albo prawie dorosłe osoby jeszcze utrudnia sprawę. Regulatorzy muszą podać swój adres zamieszkania, ale jeśli ich dzieci nie mieszkają z nimi to nie mamy ich adresów.

Jeśli Ava nie chciała ich odnaleźć po to żeby ich ochronić to zamierzała je wykorzystać jako przynętę na zabójców. Miałam już taki przypadek. Dwie trójki trojaczek, czyli razem sześć osób. To było wykonalne. A jak ona sobie wyobrażała obstawienie w ten sposób niewiadomej liczby niewiadomych osób w niewiadomych miejscach zamieszkania. Egzekutor jak nic. Trudno było im wytłumaczyć, że zanim zaczynało się działać trzeba było najpierw pomyśleć.

Skupiłam się na Vannessie, która zaczęła podawać mi informacje z drugiej czytanej przez siebie teczki.

Zastanawiał mnie dobór osób do ekipy. Wiadomo Egzekutor był potrzebny do ochrony, Fantom przydawał się jako wsparcie do wszelkiej maści Nadnaturali ale reszta zespołu była dość zaskakująca. Silna grupa Duchołapów: Egzorcysta i Wiedźma a ma samym czubku wisienka, czyli telepata. Albo mieliśmy straszliwe braki kadrowe albo sama góra nie wierzyła w wersję o Wampirach Młodej Krwi.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 15-08-2021 o 17:54.
Ravanesh jest offline  
Stary 23-12-2012, 22:42   #8
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Vincent Fox, Ava Rose, Vannessa Billingsley, Emma Harcourt

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Y1qzm3UUTrg[/MEDIA]

W pokoju 245 słychać było rytmiczne stukanie maszyny do pisania, kiedy Emma Harcourt przepisywała pod dyktando Vannessy Billingsley akta sprawy „Nasza krew. Ava Rose siedziała przez ten czas nieco znudzona mało ciekawą robotą. Przyniosła wody do czajnika, zrobiła kawę lub herbatę, ogólnie starała się być pomocna. Ale najlepiej, o czym Ava wiedziała, sprawdzała się w terenie. A najwyraźniej, nim tam wyjdą, zmuszeni będą przekopać się przez przekazane im przez koordynatora akta sprawy.

Na rzeczone akta składało się pięć teczek, po jednej do każdej ze spraw i jedna opatrzona kryptonimem “Nasza Krew”.

W pierwszych czterech regulatorzy znaleźli typowe informacje z miejsca zbrodni plus wyniki sekcji zwłok dwóch pierwszych ofiar. W dwóch kolejnych nie było jeszcze dokumentów na ten temat, bo ciała zostały dopiero poddane sekcji. Dość sprawnie i szybko przygotowali też skrypty ze spraw, tak, by łatwiej było analizować materiał.

Pierwsza ofiara nazywała się Adella Watkins
Wiek: 22 lata
Zabita: dwie noce temu
Rodzice: Patryk Watkins i Sylvia Watkins - regulatorka, żagiew - słabsze moce telekinezy, w MR od roku
Zabita: skrwawienie przez wampiry około 23.00 - ślady ukąszeń sugerują przedstawicieli Młodej Krwi.
Sekcja zwłok: nie wykazała śladów substancji obcych, krwi itp. Ciało było czyste, żadnych innych obrażeń poza widocznymi na pierwszy rzut oka.
Ślady pomocne w śledztwie na miejscu zbrodni: brak, poza podrzuconym kamieniem – amuletem, którego czarno – białe zdjęcie dołączone zostało do akt.
Istotną informacją wydawał się być fakt, że w momencie śmierci rodzice byli poza Londynem. Utknęli w Walli gdzie wyjechali na kongres medyczny - ojciec jest lekarzem. Matka towarzyszyła mu w wyjeździe w trakcie swojego urlopu.
Świadkowie: brak


Druga ofiara nazywała się Ewa de la Orre - nietypowe nazwisko nawet jak na metropolię, jaką był Londyn
Wiek: 15 lat
Rodzice: Samantha i Samuel - egzekutor, pracownik MRu, dość dobrej klasy - służy blisko 2 lata. Słyszeli o nim sporo. Wyrywny, zadziorny, typ zabijaki z równie długą listą sukcesów, co i upomnień za nadmierne stosowanie przemocy względem Martwych świadków. To mogło sugerować motyw zemsty. Samuel był jednym z tych gości - co mogą sprawić problemy natury dyscyplinarnej - porywczy i obecnie żądny krwi, zawiesił pracę w MRze na polecenie koordynatora.
Zabita: dwie noce temu - matka była w domu, ale niczego nie pamięta, znalazła ciało budząc się rano, niczego nie słyszała, ojciec feralnej nocy pracował nad sprawą ghoula na Rewirze.
Sekcja zwłok: nie wykazała śladów substancji obcych, krwi itp. Ciało było czyste, żadnych innych obrażeń poza widocznymi na pierwszy rzut oka.
Zabita: dokładnie tak samo, jak poprzednia ofiara, najpewniej około godziny 3.00 w nocy
Ślady pomocnicze w śledztwie: brak, poza amuletem
Świadkowie: matka - niczego nie pamięta


Trzecią ofiarą była Pippa Andrus
Wiek: 27 lat
Rodzice - Nina Haggen - regulatorka, fantom, zginęła dwa lata temu podczas incydentu lipcowego na Rewirze, ojciec - kierowca w GSR - zwykły człowiek, dwa lata w czynnej służbie.
Zabita: dzisiejszej nocy, godziny w okolicach północy, podobnie jak wcześniejsze ofiary - różnica - ilość ukąszeń, jakby było o jednego lub nawet dwóch sprawców więcej.
Ślady pomocnicze: amulet oraz odcisk podeszwy buta we krwi pozostawiony najprawdopodobniej przez jednego sprawcę. Niedaleko miejsca zbrodni znaleziono również ciało innego człowieka - mężczyzny w zaułku, który zginął od sztychu w serce - ofiara nazywała się Tom Drumback i była piekarzem idącym do pracy w pobliżu miejsca, gdzie go znaleziono. Niewykluczone, że zabójstwo to mogło być może powiązanie ze sprawą.
Sekcja zwłok: brak danych
Świadkowie: brak


Ostatnią ofiarą była Oktavia Drumright
Wiek: 19 lat
Rodzice: Olga Pateneczko - pielęgniarka oraz Charles Pateneczko (wcześniej Ctirad Patenećko – emigrant sprzed 2012 r o Czeskich korzeniach) - Ojczulek pracujący w MRe od trzech lat. Z danych zebranych przez wcześniejszego badacza sprawy – żagiew zwanego „Iskrą” - relacje ofiary z rodziną były nienajlepsze. Ofiara była sympatyczką wampirów. Związana luźno z jednym z nich - swoim zmarłym mężem - Andreasem Drumrigtem - wampirem Nowej Krwi zarejestrowanym pod numerem 23478 w MRze w lipcu roku 2023. Z ustaleń MRu wynika, że od kilku miesięcy nie mieszkali już ze sobą, a Oktavia zabezpieczyła swoje mieszkanie przed wejściem Martwych, w tym również wampirów. Znaki ochronne utworzyła licencjonowana firma znana ze swojej skuteczności i wręcz perfekcyjności, utworzona przez byłych pracowników MRu - Demunda Treppera i Artura Terranovę.
Zabita: dzisiejszej nocy, podobnie jak wcześniejsze ofiary.Różnica - ilość ukąszeń. Podobnie, jak w przypadku Pippy Andrus ilość ukąszeń, wskazuje jakby było o jednego lub nawet dwóch sprawców więcej, niż przy pierwszych dwóch ofiarach.
Ślady pomocnicze; amulet oraz bukiecik wrzosów w ręce - kwiaty zimą zdobyć można kupić lub zdobyć jedynie w kilku szklarniach pod Londynem, którymi zarządzają druidzi. Próbki roślin dano do specjalistycznej analizy
Sekcja zwłok: brak danych
Świadkowie: brak

Piąta teczka “Nasza Krew” zawiera informacje wspólne i analizy wstępne.

Ważne wydaje się być to, że u żadnej z ofiar nie znaleziono śladów przemocy, co wręcz z całą pewnością pozwala stwierdzić, że wobec nich użyto mocy nadnaturalnej. We wszystkich czterech przypadkach mieszkania zostały otworzone od środka. To zdaje się potwierdzać hipotezę związaną z mocą dominacji lub sugestii, jaką posiadają wampiry Starej Krwi. Niekiedy współpracują one z Młodą Krwią, najczęściej stając się kimś w rodzaju szefów lub władców.
We wszystkich czterech domach bariery ochronne nie zostały zerwane, a jednak sprawcy weszli do środka. W przypadku trzech pierwszych ofiar kręgi ochronne w mieszkaniach były raczej słabe i chroniły średnio. Każdy silniejszy Martwy wszedłby bez trudu lub zdołałby zmusić ofiarę do wpuszczenia do środka, gdyby oczywiście dysponował taką mocą. W przypadku ostatniej ofiary jednak mieli do czynienia z pełnym, godnym MRu zabezpieczeniem. W tym przypadku nie było siły. Żaden wampir nie byłby w stanie wejść do środka – nawet taki, dysponujący mocą barona.
Najbardziej przerażającą informacją jest ustalenie, że poza pozbawieniem ofiar krwi, odebrano też “duszę”. Oczywiście nie chodziło tutaj o metafizyczny aspekt duszy w ujęciu religijnym, lecz raczej o „energię mistyczną”, która umożliwiała trwanie po śmierci. Żaden Wampir Nowej Krwi znany MR-owi nie posiadał, jak do tej pory takiej mocy. Ministerstwo wiedziało również, iż tylko nieliczne wampiry Starej Krwi potrafiły robić coś tak przerażającego. W każdym zarejestrowanym przypadku taką zdolność posiadali jedynie krwiopijcy nie młodsi niż tysiąclatkowie. W Londynie od 2014 roku zanotowano jedynie dwa takie przypadki. Pierwszą „wyssysaczką dusz” była niejaka Lady Abigail, która została wytropiona i unicestwiona w 2018 roku. Drugim posiadaczem przeklętej mocy był wampirzy baron Ezekiela Szalonego. Został on unicestwiony wraz z nekromantycznym potomstwem w roku 2020. Żadne z rodziców zabitych nie brało udziału w akcjach przeciwko tym wampirom.


Nim skończyli przepisywać materiał wybiła szósta wieczorem. Trwało to dłużej, niż sądzili. Za oknami już dawno zapanowały ciemności.

Gdzieś tam, na Rewirze, nocne lokale prowadzone przez wampiry działały już w najlepsze oferując Żywym, szukającym mocnych wrażeń, liczne rozrywki za staromodne funty lub odrobinę krwi. W plugawych spelunach, ale również w lokalach z lożami wysłanymi atłasami, kwitł zakazany proceder handlu krwią Martwych i Odmieńców. Możliwe, że właśnie jakiś Martwy tracił nad sobą kontrolę łamiąc prawa regulacji i przysparzając pracy takim łowcom, jak oni.

Możliwe, że w tym momencie mordercy, których dostali zadanie odnaleźć przygotowywali się do kolejnego ruchu. Czuli to. Presję i potrzebę podjęcia jakiś działań. Chociaż wiedzieli też, ze co nagle to po diable.


Sir Daniel Hensington


W czasie, gdy reszta grupy zajęła się analizą dokumentów zgromadzonych w aktach, Daniel udał się do Komory – podziemnej części Ministerstwa gdzie mieściły się magazyny, sale przesłuchań Martwych oraz kostnice odpowiednio zabezpieczone, gdyby okazało się, że któryś z przywiezionych umarlaków w jakiś sposób powróci.

Hensignton nie lubił podziemnej części Ministerstwa. Zimnej, mrocznej, przeszywanej niekiedy krzykami torturowanych Martwych więźniów. Ojczulkowie i Siostrzyczki mówili, że nad podziemiami wisi zła aura, której nie da się tak po prostu pozbyć. Miejsce, niczym gąbka, nasiąkało złymi emocjami – bólem, strachem, cierpieniem, gniewem. Ściany magazynowały te doznania i oddawały każdemu, kto zapuszczał się w ten ponury region. Nawet amulety MRu nie chroniły przed tymi niemiłymi doznaniami. Co bardziej bezczelni i bezpośredni Świętoszkowie mówili, że to żadna aura, ale zwykłe wyrzuty sumienia. Bo faktycznie, to co niekiedy wyprawiali Łowcy ze schwytanymi Umarłymi za pomocą srebra, świętych znaków i innych technik, mogło przyprawić o koszmary niejednego z pracowników o słabszych nerwach.

Tym razem w podziemiach też dało się słyszeć wrzaski i krzyki oraz stłumione odgłosy przeprowadzanych tu i ówdzie „przesłuchań”.

Nim dostał możliwość wejścia do kostnicy minął kwadrans. Nim dostarczono do niej ciała, minęło prawie pół godziny. Oczekując w chłodnym, wyłożonym szarymi kafelkami pomieszczeniu, Daniel miał sporo czasu, by „dostroić się” do pomieszczenia. Przetasował karty. Kilka razy rozdał je dla wprawy. Szybko, pewnie, czując, jak napełnia go moc. Lubił to uczucie. Zapewne tak czuł się egzekutor trzymając na muszce jakiegoś Nieumarłego drania, któremu za chwilę srebrna kula rozsmaruje mózg na ścianie czyniąc bestie ostatecznie martwą. Podobnie jego karty mogły zrobić Bezcielesnemu. I w takich sytuacjach nawet zazwyczaj twardy egzekutor modlił się, by mieć przy boku egzorcystę, takiego jak on.

Ciała były blade, wręcz szare i nagie. Pracownicy prosektorium ogolili dziewczyny dokładnie, by obejrzeć ciała pod kątem najmniejszego zadrapania czy znaku. Tak że teraz, w bladym świetle sodowych lamp ofiary – trzy kobiety i jedna młodziutka dziewczyna – wyglądały bardziej, jak sklepowe manekiny.

Daniel przyglądał się przez chwilę ich ciałom. Pustym skorupom o poczerniałych żyłach widocznych wyraźnie pod szarą skórą. Ciałom, których nikt już nigdy nie pocałuje, nie przytuli, nie przeniesie na rękach przez próg mieszkania. Pustym łupinom pozbawionym życia. Na każdej płaszczyźnie.

Karty poszły w ruch, mimo, że Daniel czuł bezcelowość takiego działania. Tasował je, rozdawał, czując jedynie pustkę. Nie potrafił złapać chociażby najlżejszego sygnału, że gdzieś są dusze tych dziewczyn. Zagubione w Zaświatach, zaplątane w Całun, ale dostępne.

Hensington był jednak upartym skurczybykiem. A może to widok tych zamordowanych dziewcząt podziałał na niego jak wyzwanie. W każdym razie próbował, próbował i próbował, aż w końcu jednak musiał przyznać się sam przed sobą, że jest tak, jak wspomniał Wesołek. Dusz nie było. Wyrwano je, ukradziono, uwięziono, zniszczono? Tego jeszcze Daniel nie wiedział. Lecz widział, że zrobi wszystko, aby się dowiedzieć.

Kiedy opuścił Komorę i wyszedł na korytarz dopiero poczuł ile sił kosztowała go próba nawiązania kontaktu z duchami ofiar. Był zmęczony. W ustach czuł gorzki posmak popiołu i miał wrażenie, jakby oddychał powietrzem cuchnącym, jak przy zepsutym zębie. Stygmaty. Znaki pozostawiane na egzorcystach, którzy za bardzo wyrywali się ze swoimi mocami. Na szczęście pomagało zwykłe umycie zębów i spłukanie jamy ustnej jakimś alkoholem. Najlepiej oczywiście równie szlachetnym, co rodowód Hensingtonów.

Za pierwszym punktem kontrolnym, przy windzie, czekał na niego mężczyzna o znajomej twarzy. To był Ojczulek Charles, którego Daniel znał z widzenia. W MRze nazywano go Czechem.W sumie nie wiedział, dlaczego.

- Witaj, Szuler – to z kolei była „ksywka” samego Hensingtona. – Możemy pogadać w kafejce.

Kafejką regulatorzy nazywali bufet na pierwszym piętrze. Dobrze zaopatrzony w papierosy, kawę, herbatę i kanapki oraz w batoniki, napoje gazowane i gorące potrawy instant.

Daniel marzył o czymś ciepłym. W podziemiach temperatura była chyba niewiele wyższa od tej za murami.

- Jasne. A o czym?

- O mojej córce. Oktavii. To ostatnia z ofiar ze sprawy, którą wam przydzielono.


Wszyscy, poza Danielem Hensingtonem


Telefon w pokoju 245 rozdzwonił się staromodnym, dobrze znanym wszystkim regulatorom dźwiękiem.

Szum Duchowy w obrębie murów MRu był naprawdę nieznaczny i sieć wewnętrznej komunikacji kablowej działała całkiem znośnie. Nie było na niej tych dziwacznych szeptów, stłumionych krzyków czy zwykłych szumów, które towarzyszyły zazwyczaj rozmowom wykonywanych z automatów publicznych. Rozmowy międzymiastowe były jeszcze bardziej utrudnione, a o rozmowach międzykontynentalnych znów można było zapomnieć. Podobnie jak o sieci komórkowej po Fenomenie Noworocznym, co naprawdę wywróciło do góry nogami życie nowego pokolenia wychowanego na sieci i łatwej komunikacji. Niektórzy socjologowie twierdzili nawet, że szok spowodowany utratą technologii u wielu młodych ludzi był większy, niż szok związany z pojawieniem się Fenomenów. Faktycznie. Mogło to być prawdą.

Telefon odebrała osoba siedząca najbliżej aparatu.

- Grupa „Nasza Krew” – upewnił się dyspozytor.

- Tak.

- Zgłoszenie do was. Kwadrans w lokalu „Wiecznie młodzi” doszło do nie usankcjonowanej prawnie regulacji. Dokonał jej Samuel de la Orre. Z raportów wynika, że egzekutor zaszył się na zapleczu biorąc zakładników – w tym kilku ludzi. Wampiry zechcą się zająć nim po swojemu. Z tego, co wiemy to lokal należący do terytorium barona Isaaca. Grupa GSrów jest już w drodze. Wysłano z nimi dwóch siepaczy. Wesołek chce, byście byli na miejscu. Samochód czeka na podjeździe w asyście drugiej drużyny GSrów. Pośpieszcie się, nim Samuel wywali taki numer, że miłujący Martwych pismaki dobiorą się nam do tyłków.
 
Armiel jest offline  
Stary 02-01-2013, 20:36   #9
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Nie miałem ochoty na robotę papierową, o tej porze powinienem być w domu. Albo gdzieś indziej zdecydowanie jednak nie w MRze. Powinienem pić piwo, bzykać, czytać książkę a nie robić notatki z raportów. Mój plan na ten tydzień powinien polegać na wszystkim, dosłownie wszystkim innym a nie polowaniu na Nadnaturala. Bo byłem pieprzonym telepatą, jednym z nie wielu tak zwanych "łowców" który nie nadaje się do ratowania świata przed złymi którzy postanowili nie opuszczać tego świata.
Tak czy siak skończyliśmy papierologie i trochę pogadaliśmy o sprawie kiedy zadzwonił telefon. Po chwili już wszyscy dowiedzieliśmy się jak wesoło jest na Rewirze. Sam nas zapraszał do baru. Wbiłem wzrok w ścianę i po paru sekundach zdałem sobie sprawę, że palę papierosa. Podobnie mimowolne było walnięcie pięścią w stół. Sięgnął po telefon i uświadomiłem sobie, że nie znam numeru do koordynatora. Znalazłem go w aktach i męcząc się z tarczą telefonu wykonałem telefon. Od razu zacząłem mówić.
- Fox. Chodzi o cyrk Sama de jakiegoś tam. Potrzebuję jego pełnego dossier, kluczem jest zrozumienie terrorysty. Znaczy naszego drogiego kolegi. Da radę by ktoś nam je do samochodu podrzucił? A jak macie wolnego kogoś kto z nim dużo pracował to niech pojedzie z nami.
- Nie ma problemu, co się da, to się da dostarczyć.
- Dzięki.
Po skończonej rozmowie wróciłem do patrzenia się w ścianę i palenia.
- Przynajmniej sam się znalazł i nie musiałeś go szukać - wypaliła Emma - Przepraszam - dodała po chwili - To było nie na miejscu.
Poderwała się z miejsca i zaczęła spacerować nerwowo. Widać było wyraźnie, że cała sytuacja ją wkurzyła. Zresztą ja mnichem zen też nie byłem.
- Idiota! Wziął ludzi na zakładników. Nie dość, że nie znajdzie winnych śmierci swojej córki to jeszcze go za to pewnie rozwalą.
Wodziłem za Fantomka zdziwionym wzrokiem, nie wiedziałem, że legendarna Emma Harcourt odczuwała współczucie. A mówili że śledztwo i egzekucja to jej całe życie. Zostawiając jednak plotki na boku podstanowiłem zabrać głos.
- Emma. To egzekutor. On nie czuje martwych. Wziął wszystkich na zakładników bo nie potrafił zrobić odsiewu. Co robimy?
- Jedziemy tam, skoro nam kazali. - Słowa Wiedźmy świadczyły że chociaż jedno z nas widział świat czarno-biało. - Policja powinna też tam być, a z nimi negocjatorzy. Może uda się uniknąć ofiar... - Tu zrobiła krótka pauzę. - ...wśród żywych.
Drgnąłem gwałtownie zaciągając się papierosem. Jakbym miał do nałogu osobistą urazę, tak to określała Emily. Wbiłem wzrok w Vannesse o czym zdalem sobie sprawę dopiero po chwili, podobnie jak z drżenia dłoni i zwężonych oczu. Opanowałem się tłumacząc sobie, ze to nie jej wina. Że jest nowa. Że nie mam ochoty pójść z nią w tany.
- Vannessa pracowałem w kadrach, tutaj, w MRze i Twoje nazwisko nie rzuciło mi się w oczy. To znaczy że jesteś nowa, bo tak takie nazwisko jak Twoje bym zapamiętał. Wracając do rzeczy wygląda na to, że nie robiłaś jeszcze takiej akcji. Ja zresztą też. Podejrzewam nawet, że nasza weteranka - zrobiłem ruch ręką z resztką papierosa w stronę Emmy - też nie była w takiej sytuacji. Gliniarzy nie będzie. Gliniarze łapią przestępców. Żywych. A mimo, że jesteśmy żywymi to podpadamy pod trochę inne prawo, chociaż by ta sprawa z nadużyciem mocy. Dlatego sprawa egzekutora, pojebanego egzekutora, który wszedł do baru tych co powrócili na Rewirze i napierdala, na mocy współpracy między Policją a MRem należy do nas. Mam nawet prawo wejść tam i z nim zatańczyć. A uwierz mi to nie jest miły taniec. Czyli nie będzie tam negocjatorów. Będę ja, od tańczenia z Żywymi i Emma bo pewnie przylazą Martwi. Kto jeszcze? Nie wiem, o to mi chodziło. Bo mamy jeszcze śledztwo. A za parę godzin pewnie umrze następna kobieta. Albo mała dziewczynka. Dlatego nie ma co się pierdolić i jechać tam całą grupą bo zdolności Twoje czy Dannyego na wiele się nie przydadzą. Jak z Avą? Nie wiem. Będziemy mieli wsparcie GSRów, cholernie dobrze wyszkolonych ale nie obdarzonych mocami. I dwóch siepaczy, którym pewnie Ava czy Samuel by spuścili wpierdol na treningu i nawet się nie zmachali. Ale wsparcie powinno nam wystarczyć. Powinno.
Zgasiłem peta i sięgnąłem do paczki jednak się rozmyśliłem. Za dużo dzisiaj paliłem.
Fantomka oparła się o biurko i zaczęła perorować.
- Tak naprawdę to nie wiemy co tam się stało, a rozpoznanie najczęściej daje ciała. Równie dobrze może się okazać, że to nie Samuel albo, że to on jest zakładnikiem. No dobra trochę przesadziłam z tym ostatnim, ale wiecie o co mi biega.
- A jeżeli to on? - Dla Wiedźmy ewidentnie nie istniałem. - Będziecie do niego strzelać? Może lepiej z nim porozmawiać? Może wie coś? Doszedł do czegoś? Jakoś nie wierzę, że tak zupełnie przypadkowo wybrał ten lokal.
- Może czegoś się dowiedział - przyznała Emma - ale takie desperackie kroki świadczą, że raczej utknął w miejscu. Chociaż trudno coś powiedzieć na podstawie takich skąpych informacji. Tak jak mówiłam, nie wiemy jak wygląda to wszystko od środka.
Odepchnęła się od biurka i wyprostowała.
- Nie ma co przedłużać pogaduszek i gdybać, tutaj nic nie zdziałamy. Trzeba podjąć decyzję kto ma jechać, a reszta w tym czasie musi kontynuować śledztwo.
- Szczerze? Pieprzy mnie to jak wybrał ten lokal ale coś mi się wydaje, że właśnie robi tam terenową wersje Komory. Zakładnicy.
Wiedźma mnie zlała chyba fochnięta że nie chciałem by jechała na akcję Emma zaś westchnęła i zebrała nas w końcu do akcji.
- Dobra. Ava i Vincent lećcie po swoje graty. Pojedziemy tam w trójkę.Vannessa, znajdź Dannego i pogadajcie sobie z tym facetem, któremu ktoś sprzedał kosę pod żebra niedaleko miejsca zamordowania trzeciej ofiary. Ok? Wrócimy najszybciej jak się da. Też lecę po swoje rzeczy i spotkamy się na parkingu. Vince załatwisz nam przy okazji służbowy wóz? - Nie czekając na potwierdzenie ruszyła szybkim krokiem w stronę wyjścia - Dzięki.
Ostatnie słowo zostało już rzucone za drzwi, krzyknąłem za Fantomką.
- Emma! Czekaj. Za wóz przynieś mi kamizelkę przy okazji. Taką pod ciuchy, nie chce załapać kulki od Sama.
Usłyszałem coś co było potwierdzeniem. Chyba. Ale prawie na pewno pochodziło od Fantomki nie od strażników na korytarzu. Niechętnie wstałem i sprawdziłem czy mam wszystko przy sobie, zgarnąłem jeszcze fajki i wyszedłem.

***

Właśnie kończyłem montować kogut na dachu granatowego vauxhalla gdy dziewczyny przyszły. Emmie sądząc po minie niezbyt podobał się samochód. Nie wiem czy chodziło o wielkie logo MRu, znaczki pokrywające go w całości czy ogólnie znaną awersję Fantomki do samochodów. Tak czy siak szybko założyłem kamizelkę trzęsąc się przy tym z zimna i usiadłem z tyłu zagłębiając się w portret psychologiczny Sama i informując wszystkich o perełkach jakie znalazłem. Cóż... Na pewno się nie zaprzyjaźnimy, zresztą miałem kiedyś przyjemność pracować z nim ale zapamiętałem tylko specyficzny wygląd.
Tak czy siak teraz dowiedziałem się między innymi co robił zanim przystał do MRu. Najpierw służył jako snajper w Iraku, mimo jednak paru akcji preferował krótszy dystans. Po powrocie pracował jako ochroniarz szych kościelny, generalnie koleś był strasznie pobożny co jakoś nie kolidowało (przynajmniej dla niego) z flachą, siłką i kłopotami z dyscypliną. Najbardziej mnie jednak interesował ale i niepokoił jego światopogląd. Uważał się za miecz Boga, jego tarczę chroniącą ludzi (jednocześnie uważając ich za słabych tępych). Zdechlaków oczywiście nie trawił a łowców tylko niektórych tych profesjonalistów którzy się nigdy nie mazali. Typów antybohatera. Wiedziałem, że czeka mnie trudna robota i ni cholery mi to nie pasowało.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 04-01-2013, 11:28   #10
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Odkąd pamiętała, zawsze chciała być gimnastyczką.

Mogła mieć może trzy lata, kiedy po raz pierwszy zobaczyła transmisję z Olimpiady. Zmusiła rodziców do nagrania dla niej tej części występów i zafascynowana wpatrywała się we wdzięczne młode kobiety, a potem oznajmiła, że też tak chce. Nie zniechęciły jej koszmarne ćwiczenia, ograniczenia czy reguły. Z jej ust nie wydobyło się nawet słowo skargi, a wręcz każde nowo nauczone ćwiczenie, okupione potem, łzami i bólem, jeszcze bardziej umacniało jej przywiązanie. Przez następne piętnaście lat, bez względu na żadne Fenomeny i inne abstrakcje, kontynuowała doskonalenie, wciąż mając przed sobą jeden cel: być najlepszą, zdobyć uznanie i medale. Sławę. Zapisać się na kartach historii.

Poddała się dopiero w wieku dwudziestu jeden lat. Stanęła wtedy przed okropnymi realiami. Dotychczas całe jej życie podporządkowane było gimnastyce, teraz została w zasadzie ograbiona ze wszystkiego, czysta karta, niczym nowo narodzone niemowlę. Nagle okazało się, że świat może jej wiele zaoferować, ale ona nie jest zainteresowana, bo... nic nie zna. MR w pewnym sensie ją uratował - znowu mogła uczepić się jednego celu, poświęcając mu wszystkie siły. Zapracować na znajomych też musiała, właściwie po raz pierwszy, bo do tej pory jej przyjaciółki były również rywalkami.

Takie wspominki ją zebrały, kiedy toczyła się rozmowa, całkowicie ją wykluczająca. Żadnemu z rozmówców nie przyszło nawet do głowy, by zapytać ją o opinię, jakby była meblem, który można przestawiać w tę i z powrotem. Zadecydowano za nią, nawet nie czekając na jej reakcję. Poczuła się jak na obiedzie u rodziców, kiedy jeszcze pozwalano jej przekraczać próg domu - „zrobisz to, to i siamto; uśmiechniesz się tak i tak, wtedy i wtedy; pójdziesz tu i tam, z tym i tamtym; a z tym tworzysz ładną parę; a tego ojciec ma dwie winnice...”. Już takie jej szczęście najwyraźniej, że wszyscy uważają, że jej zdanie się nie liczy.

W każdym razie, robota czekała na nią bez względu na to, czy zacznie się mazać, bo nikt nie chciał się z nią bawić. A od roboty nie zwykła się migać, więcej nawet, zamierzała im udowodnić, jak wielki popełniają błąd, deprecjonując jej obecność.

Żadne z nich nie zająknęło się nawet, że przecież od razu przewidziała taki bieg zdarzeń. Za to na jaw wyszły anty- i sympatie. Nie podejrzewałaby latynoskiego aniołka o takie niemiłe myśli. Każdy ma jakiś swój powód do wstąpienia do MR-u, niektórzy, jak ich następny target, po prostu lubili zabijać.

Samuel de la Orre. Znała typa. Raczej się jednak unikali, bo on jakoś nie mógł ścierpieć faktu, że jest kobietą i nie tylko nie siedzi w kuchni, ale jeszcze jest zdolna okopać mu tyłek. Albo chociaż próbować. Ava zaś ani myślała przytakiwać jego tyradom na temat jego własnej wyższości. W dodatku był zbyt brutalny, jak na jej gusta, ZA bardzo lubił rozrywać cele na strzępy.
Jakoś nie wątpiła, że doskonale wiedział, kogo zatrzymuje i było mu to absolutnie obojętne. Tylko po co to zrobił? Nie sądziła, by był tak głupi, by sądzić, że kilkoro zakładników utoruje mu drogę do prawdy. Chyba że wśród tej grupki jest ktoś wysoko postawiony?

Dopiero po wyjściu z pokoju i skierowaniu się do szatni, a potem odebraniu broni, zauważyła, która jest godzina. Nie dość, że zimno, buro i ponuro, to jeszcze ciemno. I na pewno nie wróci do domu o żadnej normalnej porze, o ile w ogóle. Z kaburą ulubionego glocka w zębach skreśliła krótką notatkę, prosząc o dostarczenie jej pod wskazany adres. Dla pewności owinęła weń pięciofuntowy banknot.

Trochę dziwnie i niepewnie czuła się jedynie z podstawową bronią, ale miała nadzieję, że robienie jatki nie będzie konieczne. Nie chciała obładować się jak granatnik - ufała, że któreś z nich ma wystarczające zdolności negocjacji, by odciągnąć obie strony od zabijania. Inaczej może być gorąco, a jeżeli Fox mówił poważnie, to współczuła mu z całego serca. Jeszcze nigdy nie brała udziału w akcji, w której celem był ktoś w MR-u, ale poza tym, to była w zasadzie rutyna – wezwanie do rozróby w klubie.

Kiedy siadała za kierownicą służbowego auta, była już skupiona na zadaniu. Określić ilość i rodzaj zakładników, uzbrojenie, żądania, dostępne służby. Tyle na początek. A potem to już tylko bogowie wiedzą, co się wydarzy.
 
Sileana jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172