Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-03-2013, 16:41   #11
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Pożegnała się skinieniem głowy i pozwoliła zaprowadzić do łazienki.

Pomieszczenie było obszerne, urządzone z podobnym rozmachem jak reszta rezydencji.
Podziękowała Adamowi i zamknęła drzwi na zasuwkę. Usiadła na brzegu staromodnej wanny, nie akrylowej, jakie zwykle bywały, ale z czegoś przypominającego gładki, ciemny metal. Mosiądz? Niemożliwe, taka wanna kosztowała by majątek.. Odkręciła kurki, pozwalając wodzie lać się do wanny. Przeczytała napisy na kilku stojących obok butelkach i też powlewała to do wody. Przez chwile patrzyła, jak powierzchnia wody pokrywa się pianą.
Adrenalina powoli opadała. Rozebrała się i stanęła przed dużym lustrem, nie zamocowanym do, ściany, ale ustawionym na wielkim stojaku, jak sztalugi.. Ręce i twarz miała podrapane, na nogach, plecach i brzuchu widać było jakieś obtarcia, które pewnie jutro zsinieją. Poza tym - wszystko było ok.
Weszła do wanny i przymknęła oczy. Pierwszy raz od bardzo dawna obrazy płonących ciał się nie pojawiały - woda uspokajała, rozluźniała napięte mięśnie. A może to ruch pozwolił jej złapać dystans? Zadrapania szczypały, ale doznanie szybko minęło.

Wróciła myślami do osób zgromadzonych w salonie. Uroda kobiety była spektakularna, ale Husky wyraźnie się jej.. poszukała słowa.. obawiał? napinał się w jej obecności, a ona z niego szydziła. Pod płaszczykiem żartów wbijała mu szpile, udowadniając swoją wyższość. Cela rozpoznawała takie rzeczy.
Bez dwóch zdań coś ich kiedyś łączyło... dziewczyna miała nadzieję, ze to był tylko seks, że to nie ona robiła mu te wszystkie straszne rzeczy, o których opowiadał. Hughes ją onieśmielał, ale w inny sposób niż pan Kamil. Miała wrażenie, że patrzy na nią z góry.

Woda rozleniwiła, uspokajała myśli i ciało. Cela poczuła znużenie, walczyła z sennością. Wyszła z wanny, zawinęła się w szlafrok i przeszła do swojego pokoju. Powinna tam wrócić.. za chwilę, obiecała sama sobie, kładąc się na moment na łóżku. Wyschnie, ubierze się i pójdzie.

Po dwóch minutach już spała. Niespokojnie, rzucając się po łóżku. Nie wiadomo, czy sen spowodowało zmęczenie i napięcie, czy był to podświadomy sposób na ucieczkę przed spotkaniem z tymi wyniosłymi ludźmi-mutantami.
Nie chcieli się jej naprzykrzać na szczęście i domyśliwszy się, że poszła spać, dali jej święty spokój. W końcu.
Obudzono ją dopiero z rana, nie był to jednak specjalnie zły sposób na pobudkę. Adam rozsłonił zasłony, wpuszczając delikatnie kilka promieni słońca do pokoju, uważając by żaden, nie padał Celi na twarz. Podniósł z ziemi tacę i położył ją obok Ocelii, uśmiechając się do niej uprzejmie.
- Nie pamiętam byś coś jeszcze u nas jadła Ocelio. Chyba najwyższa pora - na tacy znajdowała się jajecznica z szynką i szczypiorkiem, dwie zapiekane bułeczki z serem, jeden słodki, świeży rogalik, szklanka z sokiem pomarańczowym i druga z mlekiem. No i oczywiście sztućce, wiekowe, ale błyszczące, warte zapewne tyle, co mieszkanie, w którym niedawno mieszkała Celę.
- Życzysz sobie czegoś jeszcze? Kawa? Papieros? - Spytał nachylając się.

Cela przebudziła się gwałtownie, przestraszona, ktoś był w pokoju, była tego pewna. Otworzyła oczy i zobaczyła Adama.
- Dziekuję - powiedziała, naciągając na siebie kołdrę. Matko, wszedł tutaj jak spała.. a jakby była goła? Technicznie rzecz biorąc, była, ale na szczęście spała pod kołdrą, nie na wierzchu. Co za pokręcone zwyczaje...Zapomniała zamknąć drzwi na klucz? W ogóle tu mieli klucze?
- Panie Adamie - zaczęła - Ja, oczywiście, wiem, ze jestem gościem, i macie państwo swoje zasady, ale czy mógłby pan tak nie wchodzić bez pukania? Oczywiście, powinnam była zamknąć drzwi, moje niedopatrzenie.. Ale to jest dziwne. I mnie krępuje.
- Jak z ręką Huskyego?
Ukłonił się nisko, przepraszając.
- Masz rację... pukałem, jednak chyba spałaś zbyt mocno. Przepraszam bardzo - wyprostował się chrząkając. - Jason... miał ciężką noc. Musiał sobie... hmm... sama wiesz, co musiał zrobić. Dodatkowo ja musiałem naprawić mu kość w łapie, ale gdy jeszcze trochę wypocznie, będzie całkiem zdrowy. Ale on oczywiście pospał dwie godziny i już jest na nogach, bo musi “rozruszać” kości - pokręcił głową uśmiechnięty.
- To dobrze - odetchnęła - Bardzo proszę mi tu nie przynosić jedzenia i w ogóle nie traktować tak.. dziwnie. Ja nie jestem chora ani nic w tym stylu.
- Dziwnie? - Spojrzał na nią, mrużąc oczka. - Po prostu chciałem panience... tobie - uśmiechnął się. - Pomóc w lepszym rozpoczęciu dnia. To, że ktoś przynosi ci śniadanie do łóżka, wcale nie musi być dziwne. Ja tu pracuję i gotowanie, zalicza się do moich obowiązków - podszedł do drzwi. - Jedz proszę, wystygnie. - Wyszedł kłaniając się nisko.
Cela wstała i odstawiła tace na biurko.
Napiła się soku i ubrała. jajecznica wyglądała smakowicie, ale dziewczyna nie lubiła mięsa. Usiadła na oknie i zjadła rogalik popijając mlekiem. Kurcze, powinna odnieść tą tacę do kuchni, czy tu zostawić? Nie chciała urazić pana Adama, a miała nieodparte wrażenie, że ciągle to robi.Zostawiła ją w końcu na biurku, a sama zabrała swoją szczotkę do zębów i poszła do łazienki. Wychodząc z pokoju, natknęła się akurat na Alana Hughes’a, który wyszedł z pokoju Kamila, zamykając za sobą drzwi. Uśmiechnął się delikatnie do Ocelii.
- Witam. Mam nadzieję, że wypoczęłaś. To strasznie wygodny dom, prawda? - Spytał uprzejmym, spokojnym głosem.
- Tak, dziękuję - powiedziała. - Mam nadzieję, że nie czekali na mnie państwo wczoraj wieczorem...czy pan Kamil już wstał?
- Daliśmy ci spokój, nie jestem tak nachalny jak bywa Jason - wzruszył wesoło ramionami. - Pięć razy chciał iść sprawdzić, jak się masz. Kamil... nigdy nie widziałem żeby spał, teraz już coś sobie myśli, w swoim gabineciku.
- Czy to prawda? - zebrała się na odwagę - Miał pan mutację i ona się cofnęła?
Pokiwał głową, nie smutniejąc jednak.
- Byłem jak Kamil tylko... inne zwierzę. Spora zmiana, która wymagała czasu i którą dopiero ostatnio, zaczynam rozumieć, więc postanowiłem skonsultować się z Serafem.
- Ale tak.. po prostu się to zadziało? Musiały być jakieś przyczyny.
- Oczywiście, że tak i wydaje mi się, że jest ona bardzo, ale to bardzo prosta... - podszedł do niej, szepcząc niemal. - To po prostu, całkowicie naturalna ewolucja Ocelio.
- Żartuje pan sobie ze mnie...
Wyprostował się wzdychając.
- W przeciwieństwie do Kamila, jestem zwolennikiem tezy, według której, zwierzoludzie, byli jeszcze przed... “normalnymi” ludźmi, a teraz zaczynamy wymierać. A przynajmniej tak było, dopóki nie rozwinęła się technologia, gdy odkryto, jak wielu nas jest i nie zaczęto na nas eksperymentować... Kamil ma wręcz odmienne zdanie - pokręcił głową. - Ale i tak to świetny przyjaciel.
- Myśli pan, że u mnie też.. to się może cofnąć? Będę mogła wrócić do szkoły, do znajomych, żyć normalnie?
- Słyszałem, co ci się stało... co tu się stało. Już nigdy nie będziesz mogła żyć normalnie - oznajmił wzdychając smutno. - Ja zaś Ocelio... ja... ja żałuję, że moje mutacje zniknęły.
- Mi nie stało się nic.. ale przeze mnie wiele się wydarzyło. Wiele osób zginęło. Tak, myślę, że rozumiem, że można żałować mutacji. Jakby u mnie to zniknęło, też bym pewnie mniej sprawna była. Ale tego chcę najbardziej na świecie. Mojego starego życia. - zamilkła na chwilę - Jest pan kolejną osobą, która mi mówi, że to niemożliwe.
- Wiesz jak mówią... nic nie jest niemożliwe, ale nawet jeśli pewne metody mają działać, na odwrócenie mutacji... to nie chcesz ich sprawdzać - spojrzał na szczoteczkę do zębów, która dziewczyna trzymała. - Chyba cię zatrzymałem, jeszcze porozmawiamy, dobrze? Sam muszę pogadać z moją siostrą, z której bliższej znajomości ci nie życzę - uśmiechnął się ponownie, puszczając oczko do Ocelii.
- Proszę poczekać! - zatrzymała go, poruszona. - Czyli są metody, żeby to odwrócić. Powie mi pan?
Odwrócił się do niej wzdychając.
- Wiesz czym jest Czerwona Dzielnica w Johannesburgu? Uczą tego w szkołach?
- Nie pamiętam.. nie wiem.
- Będziesz musiała spytać Jasona, lub Kamila. Tam dzieje się wiele rzeczy, wliczając w to takie... eksperymenty. Oni mogą opowiedzieć ci o tym, bardzo, bardzo dokładnie.
- Tak zrobię - powiedziała i przez chwilę patrzyła, jak mężczyzna odchodzi. Weszła do łazienki, a po jakimś czasie pukała już do drzwi gabinetu pana Kamila.
- Proszę! - Usłyszała. - Ach, to ty Ocelio. Chodź proszę - powiedział Kamil zapraszając ją gestem do biurka, zawalonego papierami. Światło ponownie dostarczane było tylko przez liczne świece.
Ocelia weszła i podeszła do biurka..
- Przepraszam, że wczoraj nie dotarłam.. - powiedziała powoli, a potem wyraźnie zapaliła się i zaczęła mówić szybciej - Rozmawiałam z panem Hughes’em i powiedział, że jest możliwość odwrócenia mutacji. I że ma to związek z Czerwoną Dzielnicą w Johannesburgu. Pomyślałam, że to może być pomysł dla mnie. Oczywiście, nie mam na ten moment tyle pieniędzy, żeby tam wykupić bilet, ale jeśli pana oferta pracy jest aktualna, to mam nadzieję zarobić.. jeśli oczywiście, uwzględnia pan wynagrodzenie. Bo jeśli nie, to będę musiała znaleźć inną pracę.. Oczywiście, idea jest mi bliska i chętnie bym pomogła nieodpłatnie, ale rozumie pan, że w obecnej sytuacji potrzebuję pieniędzy, a skoro nie chodzę do szkoły, to stypendium mi nie przysługuje.. choć z drugiej strony nie bardzo wiem, jak mogłabym tam wrócić. Oczywiście, doceniam pana gościnę. Pomyślałam, że może dorobię tu niedaleko, w tym centrum w Markach... na pewno jest jakaś możliwość pracy na część etatu. - spojrzała na niego z nową nadzieją wypisaną na twarzy.
Kamil skrzywił się dziwnie. Podrapał się za wielkim uchem, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Chyba nie wiesz nic o tym, co się dzieje na południu Afryki, prawda? Albo w to nie wierzysz... Czerwona Dzielnica to miejsce, gdzie sprowadza się wszystkich animalmanów niewolników i umieszcza w różnych przybytkach dla rozrywki bogaczy. Ja wylądowałem w arenie, Jason w arenie i... domu... no wiesz - chrząknął. - Po jakimś czasie otworzyli tam laboratoria, do których brali tych najbardziej zdeformowanych, jak ja, czy też najbardziej... wyróżniających się, jak Jason, który robił dużo bałaganu, więc według nich, należała się mu nauczka. Z początku sprawdzali, czy mutację da się wyleczyć, przy czym zmarło wiele nam podobnych, potem, gdy stwierdzili, że to niemożliwe, zaczęli z nami eksperymentować na różne inne sposoby - mówił spuszczając wzrok i wpatrując się gdzieś w antyki. - Ostatnio zaś, dochodzą z tego miejsca plotki, że w tych laboratoriach, czy też rzeźniach, wyleczono paru zwierzoludzi.
Wstał z miejsca, podchodząc do niej.
- Południe Afryki jest najgorszym miejscem dla mutanta. Piekłem. Zaś Czerwona Dzielnica jest jego ostatnim, najniższym kręgiem, w którym jedyne, co ci pozostaje, to szukać sposoby na samobójstwo. Jednak pilnują cię byś nic sobie nie zrobił - mówił już bardziej do siebie, niż do niej. - Bo choć jesteś bezwartości, to muszą utrzymać, cię przy życiu, byś zdawał sobie z tego sprawę... - Westchnął ponownie, opierając się o biurko. - Musisz Ocelio zrozumieć, że życie jakie było, przestało istnieć, nie tylko dla ciebie, ale i dla wielu, wielu innych mutantów w tym kraju, a może wkrótce i w innych. Twoja praca dla mnie będzie płatna, jeśli tego zechcesz. Będzie też niebezpieczna.
Ocelia zrozumiała, że się wygłupiła. Wzięła półsłówka Hughes’a za dobrą monetę. Rozczarowanie było jednak dużo większe niż wstyd. Nadzieja w jej oczach zgasła.
- Rozumiem - powiedziała tylko.
- Możesz jednak być pewna, że... hm... trafiłaś w dobre ręce. Wszyscy tutaj mają za sobą takie i gorsze okresy. Tym razem po prostu nie chodzi o same przetrwanie. Chyba - dodał po chwili z przekąsem.
- Rozumiem - powtórzyła. - I dziękuję, za szansę. Robiłam wszystko, żeby zniechęcić Jasona. Pewnie nie jestem, bezpośrednio, odpowiedzialna za masakrę na marszu, ale za jego połamane kości już tak. Proszę powiedzieć, jak mogę pomóc.
- Za szansę, podziękuj bratowi Adama... gdyby nie Calvin wiedziałbym o tobie, tylko z Jasonow’ego “strasznie słodki tu zapach” - uśmiechnął się do siebie. - Muszę jednak przyznać, że musisz się nim opiekować w niemniejszym stopniu niż on tobą... ostatnio dziwnie się zachowuje - chrząknął siadając za biurkiem. - Więc tak... będziemy musieli sprawdzić twoje umiejętności... przekonywania. Z czasem będą one coraz to lepsze, to pewne - wskazał jej krzesło. - Usiądź proszę, to może trochę zająć.
Usiadła na ozdobnym krześle.
- Jeszcze odnośnie Jasona - zaczęła - Co znaczy, że zachowuje się dziwnie? Ja miałam wrażenie, że atakowanie, agresja, może nawet.. zabijanie sprawiają mu radość. Dodatkowo ma strasznie zmienne nastroje. Czy o to chodzi? Bo pewnie nie o jego upierdliwość - spróbowała zażartować.
- Zmienne nastroje... jest dziwnie niestabilny od... miesiąca. Czyli od kiedy tu wrócił. Trochę mnie to niepokoi. Nie chce jednak powiedzieć o co chodzi. Nawet mi - wzruszył ramionami, smutniejąc wyraźnie. - Obawiam się jednak, że przemoc i upierdliwość są wpisane w jego naturę.
- Skąd wrócił?
- Z polowania - odpowiedział nieprecyzyjnie.
- On polował, czy polowano .. na niego?
- Obie te rzeczy. Domyślna jesteś... - pokiwał głową.
- Jakieś.. zawody?
- Zawody? - Skrzywił się. - Och nie... Zaczął rzucać się w oczy ROPie i AA. Jak mi później powiedział “specjalnie”. Gdy trafili na jego trop, zaczął wodzić ich za nos, by jednego po drugim... aż na szczyt ich drabiny hierarchii.
- Dostał takie zadanie, czy to była jego inicjatywa?
- Zadanie od jego poprzedniej... jak on to mówi “pani”, po którego wykonaniu, przyjechał tutaj, po raz pierwszy, po bodajże pięciu latach. Nie bardzo liczę czas.
- Jak to się stało, że został pana Psem? Czy ta kobieta, to była siostra pana Hughesa? On się jej boi.. A ja się boję jego.
Podrapał się po głowie, nie wiedząc od czego zacząć.
- Dzięki mnie wydostał się z Czerwonej Dzielnicy i powiedział, że kiedyś spłaci ten dług. Zdecydował się później na służbę, do której przerwania zmusiłem go dwa razy. Raz dla ciebie. Raz niefortunnie dla... pani Hughes. Clary. To co się między nimi działo... jest skomplikowane. Aczkolwiek nie powinnaś się go bać, naprawdę. On... on po prostu jest gotowy na wszystko by cię chronić. Dlatego może ci się wydać... szalony?
- Wiem, oczywiście...wiem, że nie powinnam się go bać. I wiem, że świadomie mnie nie skrzywdzi. Wczoraj.. spanikowałam i chciałam uciec. Weszłam na drzewo, za wysoko, spadłam. Wszedł za mną i złapał mnie w locie choć wiedział, że nie da rady bezpiecznie wylądować. Ale przedtem.. przewrócił mnie. Złamał pode mną gałąź. Powiedział, że będzie mnie chronił nawet przede mną samą. Wierzę mu. Ale się boję, że przedobrzy.
- Zna swoje limity i... i pewnie tak jak ty spanikował, dlatego mógł się zachować trochę nieracjonalnie. Nie sądzę by przedobrzył o ile nie zajdzie taka potrzeba - zapadł się mocniej w fotelu. - Może po prostu już nie uciekaj - dodał z pytającym uśmiechem.
- Staram się. naprawdę się staram, ale czasem mnie .. zalewa.
- Chyba wiem o co ci chodzi, choć tak bym tego nie nazwał - chrząknął rozglądając się po pomieszczeniu. - No dobrze... może jeszcze nie czas byś zaczęła... pracować. Muszę poczynić pewne przygotowania. Jestem za to pewien, że przydałoby ci się trochę treningu. Nie mamy pojęcia jak rozwijać twoją zdolność... u nas to było samoistne, wraz z używaniem jej. Jednak przydałaby ci się umiejętność walki... może strzelania. Choć mam nadzieję, że obu uda się uniknąć. Zresztą tego drugiego nie ma w sumie kto cię uczyć... Jason nie lubi wystrzałów z broni palnej i fajerwerków - westchnął.
Cela przełknęła ślinę.
- Nie bardzo sobie wyobrażam, żebym mogła do kogoś strzelać. Choć pewnie.. no nie wiem.. jak bym musiała. Co do moich zdolności - nie robię specjalnie, to się dzieje.
- Cały czas, tak? Hmm, tym lepiej. Dzięki temu samo w sobie, będzie to coraz silniejsze. Coraz łatwiej będzie ci ludzi przekonywać, a to się nam przyda...
- Chce pan, żebym spróbowała? Przekonać pana do czegoś?
- Eeeem - spojrzał udając strach. - To Jason ma cię trenować. Jego przekonuj do czego zechcesz - dodał z uśmiechem.
- Chyba nie jestem taka dobra.. nie udało mi się przekonać go, że ma mnie zostawiać i sobie iść. Ale może mi opowie o pani Clarze - uśmiechnęła się lekko, nieco złośliwie.
- Musisz pamiętać, że jest upierdliwy... - mruknął myśląc, co powiedzieć o kobiecie. - Jest inna niż parę lat temu. Zdecydowanie. Nie dziwię się, że kiedyś Jason się w niej zakochał, teraz jednak jest... okrutna, bezwzględna, wredna... zła. Manipuluje ludźmi, chociaż nie ma takiego daru jak ty. Poznałem ją pięć lat po tym jak poznałem Hughes’a. Chyba pięć. To naprawdę, zupełnie inna osoba, niż wtedy - pokręcił głową smutno.
- Czy ona też jest mutantem?
- Nie...
- Ale była i przestała, czy nigdy nie była? I dlaczego oddał jej pan Jasona?
- Nigdy nie była, a Jason... sam do niej poszedł.
- Rozumiem. Jest bardzo piękna.
- Pewnie tak... moje gusta, co do urody są raczej dość... inne - chrząknął, chyba żałując, że to powiedział. Szczególnie tak niedokładnie. - Aczkolwiek teraz jej nie tylko się boi, ale i chyba... nienawidzi.
- Był gotowy uciec ze mną, gdy się dowiedział, że ona tu jest.. przez pół sekundy, potem oddanie wobec pana zwyciężyło.
- Taaak... jak mówiłem, to skomplikowane. Ale chyba nie jest taki zły, prawda?
-Raczej nie. Pójdę do niego, dobrze? Przekonam go, żeby przestał za mną łazić.
- Będziesz z nim pracować, to raczej niemożliwe... możliwe, ale nierozsądne. Ale... dobrze. Rób jak uważasz - pokiwał głową po chwili.
Ocelia wstała z krzesła.
- Jeszcze raz dziękuję za gościnę - powiedziała, zastanawiając się nad czymś usilnie - Nie, to już potrafię. Wczoraj pozwolił mi iść samej do miasta. Przekonam go do czegoś.. trudniejszego.
- Nie wątpię...
Ocelia uśmiechnęła się i wyszła z gabinetu.
Dom wydał się nagle dziwnie pusty. Nie słyszała nic, a słuch miała nadzwyczaj dobry... możliwe, że reszta domowników i gości, była z tyłu, w ogrodzie.
Przeszła przez salon i wyszła drzwiami tarasowymi.
Z tyłu było jeszcze więcej miejsca niż z drugiej strony. No i zdecydowanie było ładniej. Szeroka ścieżka, usypana malutkimi, kolorowymi kamykami, otoczona była zadbanym, równym i wysokim żywopłotem. Z obu stron znajdowały się długie linie ułożone z na przemian żółtych i czerwonych kwiatów. Do tego tutaj również znajdowały się takie fontanny jak przy wejściu. Po prostu było tu znacznie bardziej zielono i bogato pod względem naturalnym.
Wszyscy znajdowali się na drewnianym tarasie, z którego schodziło się do ów ogrodu. Jason rozmawiał na uboczu z Alanem, zaś Adam przypatrywał się jednej z bali, służących jako podstawa zadaszenia tarasu, jakby sprawdzając, czy wszystko z nią w porządku. Clara siedziała na fotelu wygodnie, obserwując obu mężczyzn spod lekko przymkniętych oczu i popijając coś z filiżanki, cho chwilę odstawiając ją na elegancki stolik. Ubrana była tym razem w bardziej luźną, o dziwo letnią sukienkę, ciemną, ale w pomarańczowe kwiatki. Obróciła się w stronę Ocelii, uśmiechając się sztucznie, ale wciąż ślicznie.
- Och witamy śpiocha! - Powiedziała, sprawiając, że zarówno Alan jak i Jason obrócili się w stronę dziewczyny na chwilę. Alan skinął jej głową i ponownie zaczął mówić coś do Husky’ego, który co chwilę rzucał dziewczynie spojrzenie.
- Czymś mogę służyć? - Spytał Adam, nagle znajdując się obok Celi.
Uśmiechnęła się.
- Chętnie kawy, jeśli jest taka możliwość. - powiedziała - Śniadanie było znakomite, dziękuję bardzo.
- Dziękuję. Jakie parametry kawy? - Spytał uprzejmie.
- Bardzo mocna, pół na pół z mlekiem, bez cukru - powiedziała, prostując się. Jeśli ma się zmierzyć z ta kobieta, nie może pokazać, że się jej boi...
- Dobrze. Zaraz wrócę - skłonił się leciutko i zniknął w głębi domu.
- Usiądź może... - zaproponowała Clara, wskazując fotel naprzeciwko niej. - Wyglądasz na... roztrzęsioną.
- Dziękuję za troskę - powiedziała Cela, siadając - Mężczyźni nie potrafią zrozumieć kobiet.. uważają, ze przesadzam. Pani jest taka miła.
- Akurat tego komplementu dawno nie słyszałam - uśmiechnęła się sama do siebie. - Dziękuję - popatrzyła w stronę Alana i Jasona. - Za to uwielbiają te swoje gierki... spiski i walki. Zakładam, że ciebie też w to wciągnęli?
- Niezupełnie.. - Cela pokręciła głową - Mnie takie rzeczy w ogóle nie interesują. Planuję zrobić maturę w tym roku.
- Maturę? - Zdziwiła się. - Jesteś tak młoda?
- Zależy, jak na to patrzeć.. wiek to nie wszystko, prawda? Pani jest taka piękna, a mogła by być moją mamą...
Uśmiechnęła się ponownie, już szczerze.
- Tak... wiek to nie wszystko. Wyglądasz jakbyś ostatnio sporo przeszła, a to coś znaczy - zwróciła uwagę, na Jasona, który na chwilę zawiesił wzrok na Celi. - Długo już... jest twój? Wiesz... nazywa cię “panią”?
- Niedługo.. jak słyszałam, dostał mi się w spadku. Twierdzi, że “strasznie słodko pachnę”. To urocze, nie sądzi pani?
Spojrzała na nią podejrzanie, chyba nawet z nutką czegoś na styl wściekłości, jednak szybko to ukryła.
- Tak... potrafi być uroczy, jeśli się postara - mrugnęła do niej, co wydało się dziwnie... bezczelne.
Cela uśmiechnęła się,
- Myślę, że posiadanie takiego Psa daje dużo przywilei. Jak szkoda, że tylko jego obecnemu właścicielowi. Ciekawe, czy dało by go radę wypożyczyć... Ale, oczywiście, tego nie zrobię. Nawet, jeśli można.
- Taak, nie dziwię ci się. Czasem żałuję, że pozwoliłam mu odejść. Od razu poczułam się... mniej bezpiecznie - powiedziała z chyba szczerym smutkiem.
Cela pochyliła się nad stolikiem i lekko dotknęła dłoni pani Clary.
- Prosze się o niego nie martwić - uśmiechnęła się ciepło - Zadbam o niego.
- Hej - powiedział nagle Alan, siadając, akurat gdy Adam postawił na stoliku przec Celą zamówioną kawę. - Dołączasz do nas jutro Ocelio? - Spytał zadowolony. Jason stał gdzie stał przed chwilą, wpatrując się w las, odwrócony do reszty plecami.
- A co państwo jutro planujecie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, uśmiechając się do Adama w podziękowaniu za kawę.
- Jedziemy wraz z Jasonem i mam nadzieję, z tobą, choć on oponuje, rozpracować pewien burdel, w którym przetrzymywani i wykorzystywani są zwierzoludzie - powiedział, trochę zbyt wesoło. Adam dosiadł się do nich, siadając ciężko na fotelu.
- Bardzo jesteś delikatny braciszku... - mruknęła Clara.
- Burdel.. w sensie dosłownym? - dopytała Cela - I co pan rozumie mówiąc “rozpracować”?
- Mam na myśli to, że burdel jest prowadzony przez ROPiarzy i sprzedają oni usługi seksualne mutantów innym, a także sami z nich korzystają. Trzepią z tego dużą kasę, a duża kasa, oznacza duże, znaczące osoby. Od czegoś trzeba zacząć - powiedział wzruszając ramionami.
Cela zaczerwieniła się. Seks nie był dla niej tematem tabu - ani w kwestiach teoretycznych ani praktycznych - ale co innego gadanie z Kaśką, albo przytulanki z chłopakami, a co innego rozmowy przy stole w obecności facetów w wieku jej rodziców. I dziadków.
- Nie bardzo rozumiem, czego pan ode mnie oczekuje.
- Cóż... oczywiście ja i Husky moglibyśmy tam wejść, mordując wszystkich po kolei to jednak naraziłoby wielu mutantów, którzy są tam przetrzymywani na niechybną śmierć. Jako, że żadne z naszej trójki nie wygląda na pierwszy rzut oka na zwierzoludzia, a ja nim nawet nie jestem, to wraz z pomocą twoich... zdolności, moglibyśmy się przedostać do środka. Bardziej chodzi mi tu o tę... moc jedi, niż wspinaczkę - sprecyzował z uśmiechem.
- Nie mam żadnej mocy Jedi. I nie bardzo rozumiem.. nie możecie wejść panowie normalnie, jako klienci? A jak już będziecie w środku to co?
- Wstęp mają tylko bardzo bogaci i bardzo znani ludzie, lub ci którzy mają wpływy, są w ROPie. Jako, że nie należymy do żadnej z tych grup, normalne wejście odpada. Jestem jednak pewien, że jeśli strażnik, czy też strażnicy nie dadzą się przekonać do otwarcia nam drzwi, to też sobie jakoś poradzimy... aczkolwiek w środku głównym celem ma być... brzmi prosto. Znaleźć jegomościa prowadzącego ten przybytek, zadać mu parę niewygodnych pytań, zabić każdego terrorystę w tej ruderze, uwolnić i zaopiekować się każdą z ich ofiar. Jeśli na samym początku uda nam się dostać do tego jegomościa, zwą go Ran, będzie łatwiej się wszystkim zająć, niż narobić rabanu na samym początku. Już robiliśmy takie rzeczy... u nich panuje więcej chaosu niż w tym planie, serio - pokiwał głową, marszcząc czoło.
Cela pokiwała powoli głową, chcąc sobie dac trochę czasu. Planowali najazd i rozwalenie wszystkich w środku. Oczywiście, gdzieś tam w podtekście było uwalnianie wykorzystywanych zwierzoludzi, ale Cela nie mogła pozbyć się natrętnej myśli, że bazową osią planu było wyrżnięcie wszystkiego, co się rusza.
- Posługujecie się metodami ROPy - powiedziała.
Alan oparł się mocniej o fotel wzdychając.
- O dziwo Jason po raz pierwszy powiedział, że to zły plan... domyślam się, że to twój wpływ...
- Pierwszy raz słyszę o tym planie, więc nie mogłam wpływać na Jasona.. jeśli mu nie odpowiada, to jego prywatnych powodów. A pan Kamil, co o tym sądzi?
- Dał nam namiary na Rana. Powiedział, że jest dość... ważny. Kazał sprowadzić więźniów tutaj. Szczegółów nie zna, to taki mój pomysł, który do tej pory zawsze się sprawdzał, z Jasonem jako głównym majstrem... było sporo podobnych akcji i nagle mu się nie podoba. Zresztą... co mamy innego robić? Przegadać ich wszystkich, żeby wydali nam zakładników? Taka walka trwa od wielu lat i w końcu mamy jej apogeum.
- Jeśli poświęci się na myślenie więcej, niż piętnaście minut, to na pewno uda się coś innego zrobić - mruknął Jason, stając za plecami Alana.
- Nie wiem, co można zrobić, skąd mam wiedzieć takie rzeczy - zdenerwowała się Cela. Wywierali na nią presję, nie znosiła tego. - Można porwać tego całego Rana, uśpić ich wszystkich, ogłuszyć, nie wiem, ale widzę mnóstwo innych możlwości niż wdzieranie się tam i wyżynanie wszystkich! Nie mówiąc już o tym, że w czasie takiej .. akcji, część z przetrzymywanych tam zwierzoludzi też pewnie zginie. Co jest celem? Co ma być, według pana, głównym celem tej akcji? - spojrzała na Alana.
- Dow... - przerwał gdy Husky strzelił go lekko w głowę.
- To właśnie starałem się ci wytłumaczyć. Po pierwsze... - westchnął. - Nie musimy tego robić jutro, strasznie narwany się zrobiłeś.
- Nie narwany, tylko wkurwiony! - Warknął wstając nagle i obracając się do Jasona.
- Tak czy siak... - Moore usiadł na miejscu Alana, ignorując jego zdziwione spojrzenie, rozsiadł się wygodnie. Jego prawa ręka wydawała się być całkiem sprawna. - Musisz wiedzieć Ocelio, że pan Ran, jest ważnym szczeblem w drabinie, po której będziemy się wspinać. Oczywiście jednak los naszych... braci i sióstr jest nie mniej ważny.
- Jason! - Cela skarciła Husky’ego głosem.
Clara zachichotała widząc przestraszone spojrzenie Husky’ego.
- Co... co jest? - Spytał zdziwiony.
- Właśnie? - Dopytał Alan, podstawiając sobie nowe krzesło, obok Jasona.
- Pan Alan próbował właśnie powiedzieć, jaki jest jego zdaniem cel akcji, kiedy go walnąłeś. O co chodziło?
Jason zwiesił głowę, dając Hughes’owi dokończyć.
- A... tak... - spojrzał zdziwiony na Husky’ego. - Moim skromnym zdaniem, podstawą jest dowiedzieć się od Rana, paru rzeczy, które mogą nam pomóc uratować znacznie więcej osób niż w tym burdelu. Oczywiście tam też powinniśmy dołożyć wszelkich starań, by przeżyli wszyscy, bądź większość - pokiwał głową, z poważną miną.
- Ran musi stamtąd wychodzić - stwierdziła Cela. - Łatwiej będzie tam wejść, jak go nie będzie. Można go nakłonić, żeby odwołał swoich ludzi. Wtedy można będzie uwolnić przetrzymywane tam osoby. Włażenie do środka z giwerami nie ma sensu. To generowanie niepotrzebnego ryzyka.
- Taa... właśnie problem w tym, że jeśli wychodzi, to nie tak, że da się go zauważyć. Kamil najął ludzi obserwujących przybytek dzień i noc, ze wszystkich stron i nic. Nigdy nie wyszedł na zewnątrz, nie licząc jednego razu, w obstawie. Dużej. Do limuzyny. Wrócił w ten sam sposób - wzruszył ramionami. - Może mieć ukryte przejście, ale... jest ukryte.
Cela poczuła, ze sytuacja ją przerasta. Przedwczoraj uczyła się do klasówki, dziś miała przekonać grupę ludzi w wieku jej nauczycieli, że strzelanie do wszystkiego, co się rusza, i włażenie do budynku pełnego uzbrojonych ludzi, jest kiepskim pomysłem. Absurdalność sytuacji sięgnęła zenitu.
- To jakaś próba, tak? - zapytała w końcu - Sprawdzacie mnie?
- Nie... po prostu Alan stracił rozum i naoglądał się filmów z Sylvestrem Stallon’em - westchnął Jason, odchylając głowę do tyłu. - Żadne jutro i żadnej masakry. Nie tym razem - oznajmił.
- Zechciało ci się bawić w wojnę braciszku? - Spytała Clara. - Nawet dla mnie to brzmi... absurdalnie. No i po co ci na polu bitwy młoda dama?
- Im dłużej zwlekamy... - mruknął. - Tym więcej i częściej mutantów jest mordowanych i jebanych w dupę! - Warknął.
- Och Jason był sługusem w burdelu w znacznie gorszym miejscu i przeżył.. - odpowiedziała Clara, za co Moore obrzucił ją spojrzeniem pełnym wstydu, strachu i wściekłości jednocześnie. Kobieta nie zwróciła na to uwagi.
- Wystarczy! - krzyknęła Cela, zrywając się na nogi - Dość tego!
Odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę domu.
Clara wraz z bratem spojrzeli za nią zdziwieni, Jason ruszył szybko za nią, mrucząc coś do dwójki. Adam chyba zasnął na swoim fotelu.
- Cela! Poczekaj! - krzyknął za nią już w środku.
Odwróciła się.
- Ten mężczyzna jest szalony! A jeśli ty rzeczywiście, chodziłeś z nim na takie akcje, to ty też! - rzuciła mu w twarz - Nie będę nikogo mordować!
- Wtedy to było coś zupełnie innego... wtedy była wojna, ale... wiem, że to za dużo. Teraz jest inaczej i nie będziesz nikogo mordować! Nie wiem, co mu strzeliło do głowy. Chyba po prostu żyje przeszłością - bronił się.
- Niedobrze mi - powiedziała i pobiegła w stronę łazienki.
Wyszła po kilku minutach.
Jason czekał siedząc pod ścianą obok drzwi. Szybko zerwał się na nogi, gdy dziewczyna wyszła.
- Jestem pewien, że Kamil będzie miał znacznie lepszy plan, jak im pomóc... teraz jest tylko zajęty. Wystarczy przekonać Alana, by wstrzymał się z robieniem... - spojrzał na nią krzywiąc się. - Przepraszam... lepiej ci?
- Sama nie wiem.. chyba lepiej. - powiedziała, bez przekonania.
- Kiedy pan Kamil będzie wolny?
- Parę godzin... nic nie stoi na przeszkodzie byśmy do tego czasu uniknęli Hughes’ów... dobrze, że nie brałaś udziału we wczorajszej rozmowie... była trudna - westchnął.
- Ja się nie boję tej kobiety - zapewniła go - Więc ty też już nie musisz.
- Boję się tylko tego, że będzie wywlekać stare rzeczy... jak przed chwilą. Chyba nikt tego nie lubi, a ja mam sporo niechlubnych rzeczy, o których ona wie - podrapał się po karku, patrząc na nią niepewnie.
Odwzajemniła spojrzenie.
- Dziś jest pierwszy dzień z reszty twojego życia, Husky. Tamto się nie liczy. Teraz ja jestem twoją panią.
- To dość sporo straconych dni, ale okej... dzięki - dodał uśmiechając się.

- Opowiedz mi, co działo się w nocy.
- Nooo... z początku nie było tak źle, ale potem Kamil dokładnie powiedział jak cię poznaliśmy i jakoś tak próbowaliśmy ustalić o co Calivnowi chodziło, jednak nawet Adam, mimo iż brat, nie mógł tego zrozumieć. Potem zaczęliśmy rozmawiać o odwrotnej mutacji Alana, o tym co się dzieje z ROPą, o nowych odkryciach naszego kontaktu z Johannesburga no i ostatecznie opracowaliśmy plan najbliższego działania, mającego na celu odkryciu paru spraw, odpowiedzi na parę pytań... to tak w skrócie.
- Acha. A co w tym było trudnego? Poza pomysłem wtargnięcia i wyrżnięcia?
- Och nie o to mi chodziło... Kamil posiada na usługach coś, co można nazwać... siatką szpiegowską. Żeby więc dowiedzieć się czegoś o... no to już zupełnie inny, bardziej złożony temat, musimy zając się najpierw Ranem, z którym mam też zresztą osobiste sprawy. Dlatego nie przypierdoliłem Alanowi, gdy po raz pierwszy powiedział, o takiej opcji... Ran czy też Ryan - skrzywił się na sam dźwięk tego imienia. - Jest jedną z osób, która bardzo przysłużyła się do powstania ROPy i prawdopodobnie, maczał palce w organizacji masakry, którą przeprowadzono na marszu, jak i rozpoczęciu obławy na mutanty, w świetle dnia. To dość dziwne, że akurat jest tutaj i prowadzi taki, a nie inny przybytek, biorąc pod uwagę jego - westchnął - osobowość.
- Husky... - Cela była wyraźnie rozdarta. - Ja miałam się uczyć oddziaływać na ludzi, nie wdzierać do burdeli.. Rozumiem, że ważne jest przepytanie tego Rona, ale naprawdę nie ma innego sposobu? Myślę, że potrafiłabym go skłonić do współpracy, ale nie wyobrażam sobie.. - usiadła na schodach - Czy ty wyczuwasz jego zapach?
- Och... nigdy go nie zapomnę - pokiwał głową, zamykając oczy na chwilę. - Musiałbym jednak być nieco bliżej. Tylko ty jesteś taka... intensywna.
- Wiec ja się odsunę, żeby ci nie zaburzać. Wyczujesz, kiedy stamtąd wyjdzie, prawda? Lepiej go będzie przejąć poza budynkiem.
- Cóż... powinienem, jeśli będę dość blisko - podrapał się po głowie. - Gorzej jeśli naprawdę stamtąd nie wychodzi, a jeśli już to w obstawie potężnych goryli.
- Ci potężni goryle strzegą go też w budynku, prawda?
- Kto ich tam wie... - wzruszył ramionami. - Tam się raczej czuje bezpieczniej.
- No nie wiem.. naprawdę uważasz, że powinnam tam iść z wami?
- Ja? Ja jestem temu całkowicie przeciwny... nie wiem czemu Alan uznał, że to dobry pomysł. Szczerze... nie jesteś gotowa i sama o tym dobrze wiesz. To chyba wystarczy. Jednak przyjdzie i na to czas - skrzywił się, bo myśl o narażaniu dziewczyny na niebezpieczeństwo mu się specjalnie nie podobała.
- Więc co? sami tam pójdziecie? - spytała. W pierwszej chwili na jego “nie jesteś gotowa” chciała odpowiedzieć “a właśnie, ze jestem!”. Ale miał rację - nie była. I pewnie nigdy nie będzie.
- Cóż... jestem silnie przeciw temu, ale nie mam jak go powstrzymać jak się uprze, a samemu go puścić jeszcze gorzej...
Cela potrząsnęła głową.
- Nie podoba mi się to wszystko.. ta cała akcja. A najbardziej mi się nie podoba, że nie wiem, co ode mnie chcecie. Każdy mówi mi coś innego.. - nakręcała się coraz bardziej - Mam być jakimś waszym sztabem, czy co? Podobno macie doświadczenie! Dlaczego ja mam to wszystko wymyślać? Pan Kamil żyje 500 lat, czy ileś, niech sam decyduje! Ja.. ja po prostu nie wiem.
Jason westchnął ciężko, kręcąc głową.
- Widzisz Celo... problem w tym, że my... też nie bardzo wiemy czego od ciebie chcemy - skrzywił się, nie wiedząc, gdzie skierować wzrok. - Calvin kazał... prosił nas byśmy się tobą zaopiekowali, a gdy odkryłem w tobie... no wiesz, pomyśleliśmy, że to przypadek nie może być. Po prostu nie bardzo wiemy... jak. Jestem jednak pewien, że Kamil gdy tylko skończy... coś tam, to to wszystko ogarnie. Nie musisz się w to pakować. Jeszcze - dodał szybko ostatnie słowo.
- To świetnie - uśmiechnęła się, wstając. Wydawało się, że nie usłyszała końca wypowiedzi- Wy teraz sobie sami kombinujcie. Ja się pójdę przejść. Całkiem tu utknęłam, a jak nie będę ćwiczyć, to nie wystartuję w zawodach w marcu.
- A... - zaczął niepewnie, uśmiechając się niezręcznie. - Zauważyłaś, że oponuję, przeciw rozwiązaniu czysto siłowemu? Tak jak mi kazałaś, wiesz? - Spytał z nadzieją w głosie.
- Tylko dlatego oponujesz, bo ci kazałam?
- Niee - pokręcił głową zadowolony z siebie. - Wcześniej chyba bym nie zwrócił tak bardzo uwagi na tych, którzy są tam więzieni. Jak Alan, tylko powierzchownie. Aczkolwiek... pewnie nie chcesz bym szedł z tobą, prawda?
- Będziemy się wspinać. Ze znajomym.
- Mogę też? Muszę ćwiczyć, słyszałem, że w marcu są zawody.
- Bardzo śmieszne.
- Taki ze mnie śmieszek - wzruszył ramionami. - A tak serio... mogę cię popilnować? Poszwędać się? Wyprowadzisz mnie na spacer? Traktuj to jak chcesz, ale wolałbym trzymać się blisko... - powiedział przybierając swój błagalny ton.
- Obiecuję nie robić głupstw i sama się pilnować. Ty pilnuj pana Alana. - poszła w górę schodów, do swojego pokoju.
- Czekaj! Mam dobry argument! - Wbiegł za nią. - To twój znajomy, prawda? Jeśli to ten sam, co w galerii to jest mutantem... nie szedłem za tobą, ale przyniosłaś ze sobą jego zapach... niespecjalny zresztą - zmarszczył czoło. - Aczkolwiek policja szuka ciebie i wie pewnie, że jest twoim bliskim koleżką, więc mogą śledzić go, żeby znaleźć Ocelię Warat, nie sądzisz?
- Znów ściemniasz.. jakbyś za mną nie łaził, to byś nie wiedział, że jest mutantem. Nie dotykałam go, więc nie przyniosłam żadnego zapachu. poza tym - nie jest moim żadnym bliskim koleżką.
- Ale... gdybym cię śledził, to wiedziałbym, że go nie dotknęłaś, prawda? - Na jego twarzy wymalowało się przez chwilę coś na kształt ulgi. - Nie musisz się ocierać o ludzi, żeby nimi... pachnieć, ale nie będę się nad tym rozwodził! - Machnął ręką. - Tym razem idę. Nie będę wam przeszkadzał. Znajdę sobie jakieś zajęcie. Blisko, ale wciąż.
- Husky, już to przerabialiśmy... - przewróciła oczami i weszła do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Wybrała numer Jeana.
- Halo? - Usłyszała zaspany głos.
“Która to godzina” zastanawiała się przelotnie, było już troszkę po dwunastej. Wciąż jasno i nawet ciepło, jak na tę porę roku.
- Hej, tu Cela.Obudziłam cię?
- Ta.. specjalnie dobrze ostatnio nie sypiam - chrząknął, chyba się przekręcił i po chwili miał normalny głos. - No co tam?
- Pomyślałam.. że moglibyśmy pójść gdzieś powspinać się. Co ty na to? Poruszasz się, będziesz lepiej sypiał.
- Czemu nie... wziąć kochanków?
- Ale że stworzyliście trójkąt?
- Chyba by chcieli... na szczęście już się wynieśli ode mnie z mieszkania. Tyle dobrego.
- Pewnie. I Alexa. Pożegnamy.. Tomka.
- Dobra... powiedz gdzie i kiedy to ich wezwę.
- Bardziej w centrum, jeśli poczekamy do wieczora, lub jakieś nowobudowane osiedla na obrzeżach...jak wolisz?
- Centrum niech będzie - powiedział obojętnie.
- Ok, to Plaza Tower o 20?
- Niech będzie o dwudziestej.
- To na razie, śpij dalej
- Dzięki... do wieczora.
Rozłączyła się. Jean brzmiał.. dziwnie, ale położyła to na karb tragedii, która ich wszystkich dotknęła. A może po prostu był zaspany? Nie chciała czekać do wieczora, narażając się na konfrontacje z Alanem i Clarą.
Potrzebowała się poruszać.
Wyszła z pokoju, tym razem drzwiami.
Tym razem Jason nie czekał na nią pod drzwiami. W ogóle było cicho.
Wsunęła komórkę do wewnętrznej kieszeni i poszła na dół, do drzwi wejściowych. Wyszła na podjazd, brama wjazdowa była zamknięta, ale przesadziła ją jednym susem. Pobiegła drogą w stronę przystanku autobusowego
Ruch dobrze jej robił, pozwalał nie myśleć..
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 21-03-2013, 12:11   #12
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
O dziwo tym razem Husky nie pojawił się przed nią, za nią, czy gdziekolwiek. Albo w końcu przyjął rozkaz swej pani, albo po prostu śledził ją sprawnie i na odległość. Nie bez oglądania się za siebie, Cela dotarła do autobusy, a nim do centrum miasta, będąc tam jeszcze na długo przed Jean’em i zmrokiem.
Wiedziała, że ma jeszcze dużo czasu do spotkania z chłopakami, ale atmosfera w rezydencji przytłaczała ją. I to ciągle, wypowiadanie i nie, oczekiwanie, żeby planowała, podejmowała decyzję i brała udział w różnych rzeczach. Oczywiście, była wdzięczna panu Kamilowi za pomoc i zapewnienie lokum, ale inni mieszkańcy rezydencji... denerwowali ją. Husky był miły, ale strasznie namolny. Pan Adam też. Nie przywykła do takiej nachalności. Ceniła sobie swoją niezależność - nauczyła się jej, od czasów gimnazjum radziła sobie sama. I czuła się z tym komfortowo.. Hughes chciał wykorzystac ją jako broń desantową, a pani Clara.. najwyraźniej ciągle miała ochotę na Jasona.

Łaziła po mieście, dzień był wyjątkowo ciepły, nie wiało, było nawet dość słonecznie. Jakby jesień nie chciała ustępować pod naporem zimy. Poczekała, aż lekcje się skończą i podeszła pod swoje liceum - miała nadzieję, że na drzwiach będą jakies klepsydry, dowie się, kto zginął, a komu sie udało.

Rozmawiała z Kaśką, ta nie mogła na razie się z nią spotkać. Poszła pod blok Romka, ale wyglądało na to, że nikogo nie było - rodzice pewnie pracowali, a może starali się odnaleźć chłopaka.. Nie miała jego domowego telefonu, a nawet jakby miała.. to jakoś było jej głupio do nich dzwonić. Co miała powiedzieć?

Zapadał powoli zmrok, ciągle było ciepło, ale postanowiła jeszcze obejrzeć to Reform Plaza za dnia. Nigdy nie wspinała się na tym budynku, nie zeszło się, zresztą Tomek zawsze powtarzał, że jest trudny, jeszcze za trudny dla niej. Ale - w sumie - była już lepsza od niego. Już zawsze będzie lepsza. Ścisnęło ją w gardle. Trudno było myśleć o Tomku w czasie przeszłym.


- Hej... - usłyszała nagle głos Aleksa. - Długo czekasz? - Spytał stając obok niej, naprzeciwko budynku, spoglądając w górę.
Odwróciła się gwałtownie, spinając. Potem rozluźniła, kiedy go rozpoznała.
- Tak, łażę już od pewnego czasu... Dobrze cię widzieć. Całego. I w ogóle. Dobrze cię widzieć.
- Ciebie też - pokiwał zarośniętą futrem głową, wymuszając uśmiech. - Kto by pomyślał co...
- Masz do mnie żal? - zapytała.- Myślisz, że to moja wina?
- Co? - Odpowiedział zdziwionym pytaniem. - Jasne, że nie! To wina takich jak.. jak Tomek, sama wiesz, widziałaś, co się działo - oburzył się.
- Nie widziałam, pobiegłam do przodu, ale Jean mówił, że mu odwaliło... Naprawdę poleciał walczyć?
Spojrzał na nią krzywiąc się i rozdziawiając usta.
- Co? CO?! - Ryknął. - Tak ci powiedział? Jean tak ci powiedział?!
Cofnęła się, przestraszona jego nagłym wybuchem.
- Było inaczej?
- Jasne, że było inaczej! - Klapnął się w czoło. - Jebany francuz... co mu odwaliło? - Mruknął do siebie. - Tomek był jednym z nich. Nawet nie założył maski jebaniec! Oni wszyscy chyba mieli maski, a ten skurwiel nie! Rozumiesz?! On! Po drugiej stronie barykady!
- Co ty mówisz?! To niemożliwe... Nie Tomek.. Byłeś w szoku i ci się wszystko pomieszało. Aleks! zastanów się! Ile go znamy?
- Rozciął Jeanowi prawe skrzydło jebaną maczetą, gdy ten próbował przemówić mu do rozumu! Jasne, że to był on! Spytaj reszty! Nie wiem czemu Jean, wkręcił ci taki wałek... - pokręcił głową, wyraźnie zdenerwowany.
- Podobno wyniósł naszych kochasiów i odleciał... Aleks, ja mu powiedziałam, że będziemy się wspinać, żeby uczcić pamięć Tomka. I on na to przystał. o co chodzi, do cholery?
- Nie wiem... może oszalał? Nie znam się, ale wiem, co widziałem. Jean rozpieprzył Tomkowi łeb jakimś kamieniem... - dodał nagle.
- Dlaczego mi nie powiedział?! Pytałam go, jak Tomek zginął, czy na pewno nie żyje, coś mi ściemniał, nie dopowiadał, ale sądziłam, że sam nie wie.. Jesteś pewien, Aleks? - ciągle nie mogła uwierzyć. Nie wiedziała, w co wierzyć. - Czy on kiedykolwiek miał coś do ciebie?
- Czasem... nic wielkiego - wzruszył ramionami, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Złość zaczęła z niego opadać.
- Nie wierzę, nie wierzę - zakryła twarz dłońmi - Co się dzieje z nami?
- Nie wiem... długo mnie w domu nie było po marszu, a jak w końcu wróciłem, okazało się, że szuka mnie policja... wolę nie wiedzieć kto jeszcze. Słyszałaś, co się dzieje, nie tylko tutaj! Ktoś urządza sobie rzeź, a ja z takim wyglądem, nie jestem raczej zbyt bezpieczny - pokręcił głową, zwieszając ją i wzdychając ciężko. - Chyba muszę uciec, ukryć się gdzieś... sam nie wiem.
- Mnie też szukają... policja cię nie pytała? Ja.. ja też.. chyba. I nie mam tego papieru. Na to papieru.
- No nie pytała... zaraz... - zaciął się na chwilę. - Co ty też? Jesteś mutantem? - Wytrzeszczył oczy w zdziwieniu. - O ja pierdolę!
- Nie mam pewności.. ale chyba tak. Zobacz - pociągnęła go bardziej w cień. - Patrz.
Ściągnęła polar, zostając w samej koszulce. Włosy zmieniły jej kolor z czarnego na bladoniebieski, prawie biały. Zasunęła polar z powrotem.
- Wow... to całkiem fajne w zasadzie... - Uśmiechnął się. - Aczkolwiek jeśli nie masz papieru i cię znajdą... masz przesrane. Gdzie mieszkasz? U siebie? I cię nie dopadli? Gliny w sensie.
- Strasznie fajne. Palant. - mruknęła - Nie mam papieru, bo się właśnie o tym dowiedziałam...Mieszkam u znajomego.
- Nie wiedziałaś? To serio dziwne... ciekawe, czemu tak późno... - chrząknął. - I co? Bezpieczna tam jesteś?
- Podobno tak.. chyba. Nie wiem. Tak. - westchnęła - Nie wiem, czemu tak późno. nie wiem, czemu ja. I czemu Jean mi ściemniał. Dlaczego go jeszcze nie ma?
- Wydaje mi się, że to oni... tam - wskazał gdzieś dalej, na trzy zbliżające się sylwetki. - A... a myślisz, że też mógłbym się ukryć? - Spytał szybko i niepewnie. - Trochę się jednak boję.
- Ja się boję cały czas.. Aleks, nie mogę ci szczerze odpowiedzieć. Nie wiem. To nie moje mieszkanie.. nie mogę decydować. Zapytam, dobrze? Dam ci znać. Obiecuję.
- Dzięki... - szepnął. Poczekali w milczeniu aż Robert, Łukasz i Jean podejdą do nich.



- Ale żeście budynek wybrali... - pokręcił głową Łukasz. - Siema - przywitał się, razem ze swoim partnerem z Celą i Aleksem, Jean mruknął coś pod nosem.
- Cześć chłopaki, dobrze was widzieć - uśmiechnęła się - . Jean, pytanie mam. Na osobności. - wskazała na ławkę obok wejścia. - Teraz.
- Mmm - zmarszczył czoło, wzruszając ramionami. - Okej - ruszył za nią. Gdy dotarli spytał: - Co tam?
- Dlaczego mi nie powiedziałeś prawdy o Tomku? - spytała rozżalona.
Westchnął zwieszając wzrok.
- Nie... nie sądzę, żeby by... nie powinniśmy o tym rozmawiać.
- A JA sądzę, że powinniśmy - syknęła. - Chyba należy mi się prawda?
- Może... ale mi zależy na moim bezpieczeństwie - syknął.
- Co?! - spytała kompletnie zaskoczona - Ktoś tam był wtedy, jak do ciebie dzwoniłam, tak? Policja? Ale zaraz, dwa razy rozmawialiśmy.. nie rozumiem.
- I słusznie... - pokiwał głową podnosząc wzrok. - Nie... nie wiem gdzie się ukrywałaś, ale może być lepiej, jeśli już tego nie będziesz robić - powiedział nagle.
- Co słusznie? Co ty mówisz? Nie rozumiem - spojrzała na niego, oszołomiona. I nagle zrozumiała - Ty myślisz.. że ja o tym wiedziałam. Że Tomek, że on.. tak?
- Co? - Zmrużył oczy. - Tomek... Tomek zginął na marszu. Koniec.
- Słyszałam, że był w ROPa, że cię zaatakował. Maczetą. To prawda?
Spojrzał na nią zdziwiony. Otrząsnął się po chwili.
- Wielu nas tam atakowało. Kto ci takie coś powiedział? TVN? - Pokręcił głową. - To... nie prawda - chrząknął wzdychając i znowu uciekając lekko wzrokiem.
- Kurwa - syknęła. - Chodź. Nie pozwolę robić z siebie idiotki.
Złapała go za rękaw i pociągnęła za sobą.



- Aleks! - zawołała - O co tu chodzi?
- A ja wiem?! Jego pytaj... wiem co widziałem! - Warknął krzyżując ręce na piersi Aleks i odwracając się bokiem do Jean’a.
- Znam Tomka od trzech lat. Najpierw go opłakuje, teraz słyszę, że jest w ROPa i atakuje mutantów. Ktoś mi wytłumaczy, o co tu chodzi?!
- Nie wiem! - Wzruszył ramionami Aleks. - Byłem na marszu, zwiałem, a potem łaziłem po mieście, po znajomych się ukrywałem, byle policji uniknąć.
Jean spojrzał na niego dziwnie.
- To... nie widziałeś się z glinami?
- No geniuszu! - Pokiwał głową.
- Co... - Cela była zupełnie skołowana. Spojrzała na Jeana - Sądziłeś, że to Aleks na dwie strony gra? jest wtyką ROPa? Popierdzieliło was zupełnie?!
- Nieeee - pokręcił głową francuz. Westchnął raz jeszcze i podrapał się nerwowo po głowie. - Niech ci będzie Cela... nie mówię tego chętnie... wręcz przeciwnie, ale... ale dobra - chrząknął ciężko. - Możliwe, że policja mi zabroniła mówić parę rzeczy. Łukaszowi i Robertowi też... trochę mnie też śledzili myślę - spojrzał na Celę przelotnie.
- I juz cię nie śledzą? Czy może jednak.. - rozejrzała się nerwowo dookoła.
- Wydaje mi się, że po tym jak się spotkaliśmy w Markach, odpuścili.
- Dlaczego mi wtedy nie powiedziałeś? - zapytała Cela, zdruzgotana. A jeśli wiedzą już o rezydencji pana Kamila, ona … dała się podejść jak dziecko, Husky miał rację.
- Nieważne. Teraz to juz nieważne. Muszę iść.
- Jak to? - Spytał Aleks nagle. - Gdzie?
Jean odwrócił się do niej plecami, chwytając dłońmi za kark. Łukasz i Robert w końcu podeszli do reszty
- Co się dzieje w zasadzie?
- Mnie nie pytajcie! Pogadajcie ze swoim guru! Ale nie zdradzajcie mu za dużo, bo to pieprzony dupek! - rzuciła im i odwróciła się. Ruszyła biegiem w stronę dworca, gdzie były przystanki autobusowe.


Najbliższy pasujący autobus był za pół godziny...
Sieć komunikacji miejskiej w Warszawie była dobrze rozwinięta. Wybrała inny autobus , jadący w pożądanym kierunku.
Przyjechał szybciej, prawie od razu, ale pod koniec trasy zostawił Ocelii parę ładnych kilometrów.
Pobiegła, najszybciej jak potrafiła.
Pod koniec się zmęczyła, ale dostrzegła nareszcie rezydencję na końcu drogi. Ktoś stał przy bramie majstrując przy niej, odwrócony do dziewczyny plecami.
Zatrzymała się i skoczyła w bok, chowając się za drzewem. Wyjrzała, sprawdzając, co robi osoba przy bramie. Z tej odległości nie była jednak tego w stanie dostrzec. Ciągle schowana za drzewami, zbliżała się do rezydencji, ale nie bezpośrednio od strony bramy, zatoczyła łuk, żeby zbliżyć się z boku.
Słyszała brzęk narzędzi, wkładanych do skrzynki i wyjmowanych. Osobnik majstrował coś klęcząc z boku bramy, klnąc ciężko.


- Chodź Celo! Pomożesz mi! - Usłyszała wyraźnie głos Alana, spod bramy..
Jak to możliwe, że mnie usłyszał - pomyślała - I rozpoznał.
Wyszła z lasu i podeszła do mężczyzny, dbając o to, żeby zachować bezpieczny dystans..
- Co pan robi? - zapytała.
- Zakładam alarm... te knypki zatrzymali się rozwojem technologicznym na parowozach.
- Gdzie pan Kamil? - zapytała, ciągle lekko zdyszana - Muszę się z nim zobaczyć.. chyba namieszałam.
- Wydaje mi się, że u siebie... czyli też się na tym nie znasz? Bo ja też nie... - westchnął opuszczając dłonie bezwładnie, obok skrzynki służącej za alarm. - Może powinienem to od wewnętrznej strony założyć?
Nie słuchała mężczyzny, przesadziła ogrodzenie i wbiegła do domu.
- Opla! - Zawołał za nią, patrząc jak przeskakuje. - I na cholerę ten alarm?!
Podbiegła do drzwi gabinetu pana Kamila i zapukała gwałtownie.
- Nie ma go... - mruknęła Clara, wyłaniając się z jednego z pokoi. - Jason zniknął zaraz po, albo przed tobą... nie wiem kiedy dokładnie nawiałaś. Seraf zniknął w ogóle bez ostrzeżenia. Husky’ego nie dało się nie zauważyć jak wychodził. Jakby ducha zobaczył, założył ten swój płaszcz, czapeczkę, chustę i poleciał... nerwusy z was - pokręciła głową. - Alan dalej męczy się z tymi alarmami?
Cela przygryzła wargę.
- Czy ma pani do niego kontakt? - zapytała zdenerwowana - To bardzo ważne. A pan Adam? On na pewno będzie miał! Widziała go pani?
- Adaś... On chyba krząta się gdzieś po domu, ale... Kamil nie ma telefonu komórkowego. Widziałaś ich domowy? Albo komórkę Jasona? - Pokręciła głową rozbawiona. - Z tego całego grona, to ja jestem najbardziej na bieżąco ze światem.
- Może pan Adam ma numer komórki Husky’ego. Poszukam go - powiedziała Cela i pobiegła w górę schodów.
Lokaj zamiatał kurz z lamp porozwieszanych na ścianach.
- O... dobrze, że jesteś Ocelio. Pan Kamil i Jason gdzieś nagle zniknęli... ty też. Już się miałem martwić - powiedział uśmiechając się lekko.
- Panie Adamie .. ja muszę ich znaleźć, strasznie namieszałam, będą problemy.. Jason ma komórkę. Zna pan numer?
- A... no tak. Ma coś takiego... choć nie na własne życzenie, ale proszę się nie martwić! Cóż takiego panienka mogła zrobić? - Machnął jedną ręką, drugą grzebiąc po kieszeniach. Wyciągnął zwitek papieru i podał Celi. Na karteczce zapisany był numer.
- Bardzo dziękuje - powiedziała Cela z uczuciem i wstukała numer.
Po paru krótkich chwilach włączyła się automatyczna sekretarka.
- Rzadko tu korzystamy z telefonów - mruknął Adam, wzruszając ramionami.
- Kurcze.. Jason, oddzwoń do mnie, bardzo proszę. mamy kłopoty.. chyba. Oddzwoń.
Przerwała połączenie.
- Panie Adamie.. gdzie oni są? Pan przecież powinien wiedzieć takie rzeczy, bardzo proszę - zajrzała mu w twarz.
- To, że mój brat był wszechwiedzący, nie znaczy, że ja jestem... przykro mi, ale nic mi nie powiedzieli - spojrzał na nią smutno. - Jestem jednak pewien, że niedługo wrócą... pan Kamil ze swoim wyglądem, raczej się za bardzo nie oddala od samotni, a Jason lubi se łazić.


Do domu wszedł Alan, ciężko trzaskając drzwiami i równie ciężko klnąc na to jak trudne jest montowanie alarmu.
- Panie Alanie - spojrzała na niego - Może fachowca wynająć?
Alan spojrzał na stojącą na schodach dziewczynę, kręcąc głową.
- Coś ty... wiesz ile mają tu telewizorów, bo chcieli iść z duchem czasu? Żaden nie jest podłączony... ja chyba też nie jestem z duchem czasu, psia mać - mruknął ponuro.
- Nie oglądam telewizji, mam laptopa.. namieszałam, muszę ich znaleźć. Wie pan, gdzie mogą być?
- Byli jacyś intruzi wokół posesji... wydaje mi się, że poszli to sprawdzić, a mi kazali zostać, na wszelki wypadek. Pewnie się gdzieś kręcą po lesie - powiedział obojętnie.
Cela zerwała sie na nogi.
- Pewnie policja.. znajomy mnie wystawił, dupek. Nie sądziłam... Pójdę ich poszukać.
- Jebać policję! - Zatrzymał ją tuż przed tym, jak drzwi główne otworzyły się i wszedł przez nie dość ponury Serafin, w poszarpanym, wielkim, luźniejszym i mniej dostojnym ubraniu jak zwykle. Spojrzał na Alana i Ocelię, otrzepując się z kurzu i brudu. Na jego lewym policzku znajdowało się małe rozcięcie, z którego wypływała krew, powolutku i skromnie, ale wciąż. Jednak Elephantman, nie przejmował się tym wcale.
- Cóż to za komitet powitalny? - Spytał rzucając im wesołe spojrzenie.
- Panie Kamilu - Cela podbiegła do mężczyzny i złapała go za ramię. Wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego - Obawiam się.. obawiam, że.. mój znajomy, myślałam, że znajomy, ale to pie.. - zmitygowała się - współpracuje z policją. Donosi. Widziałam się z nim wczoraj, w IKEA i od tego czasu policja za nim nie łazi. Pewnie doprowadziłam ich tutaj.. ja wiem, że nawaliłam, ale trzeba uciekać, bo jak oni tu przyjdą..- przerwała, bo zabrakło jej tchu.
- Już tu byli... wkrótce po tobie, jak wróciłaś ze spotkania. Nie ma się czego obawiać - położył jej dłonie na ramionach. Ugięła się pod ich ciężarem, spojrzał na nią jednak, kiwając głową i uśmiechając się uspokajająco. Po chwili zdjął ręce z jej ramionach, westchnął rozglądając się wesoło po pomieszczeniu. - Polubiłem ten domek. Zrobię wszystko by go chronić.
- Za..zabił ich pan? - zapytała - To nierozsądne, przecież będą się szukać.
- Nie zabiłem. Przemówiłem do rozsądku... - chrząknął. - W wyniku czego zmarli. Ale nie bój się, wydział mutantów jest niezbyt dobrze zorganizowany, w pewnym sensie nielegalny i niekoniecznie państwowy. Więc jeśli będą się szukać, to z początku nie będzie to normalna policja. Wszystko jeszcze jest pod kontrolą.


Cofnęła się o krok. Znowu zginęli ludzi, przez jej głupotę. Ale on mówił o tym.. tak spokojnie, jakby chodziło o kupienie bułek na śniadanie. Przynajmniej nie jest rozradowany, jak Jason w takich chwilach. Cofnęła się jeszcze o krok.
- Krwawi pan - zauważyła, głosem kompletnie wypranym z emocji.
- Ludzka rzecz... - odpowiedział ocierając krew z policzka. - Zdziwiłabyś się gdybyś wiedziała, kto siedzi w tym wydziale... Ale nieważne. Gdzie masz zamiar teraz iść? - Spytał już poważniej.
- Nie mam gdzie iść - powiedziała cicho, kuląc się.. Rozejrzała się, samymi oczami, jakby nie chciała, żeby inni widzieli, że czegoś szuka.
- Dobrze... mam więc nadzieję, że skończą się niekontrolowane wagary, po których Jason musi sprzątać... - ruszył do siebie na górę.
- Jesteś ranny panie? - Spytał Adam, gdy jego pan przechodził obok.
- Nie, dziękuję Adamie. Nic wielkiego - podziękował uprzejmie.
- Wyjdę na taras - powiedziała, kiedy wyszedł. Odkleiła się od ściany i poszła do drzwi ogrodowych.
- Chyba... chyba masz szlaban... - mruknął Alan podchodząc do niej. Wyglądało na to, że nikt tutaj niczym się nie przejmował. Biorąc pod uwagę, to przed jakim zagrożeniem ich postawiła, było to dość dziwne. Wszyscy jednak byli tutaj dziwni.
- Na taras - powtórzyła.- Tylko na taras.
Otworzył przed nią drzwi na zewnątrz.
- Chooodź - skinął głową. - Musi... możemy pogadać.
- Nie chcę gadać - pokręciła głową. - Nie musi mnie pan pilnować. Nigdzie się nie wybieram.
- Nie chcę cię pilnować. Nie mam kwalifikacji niańki... dobra. Jak będziesz miała chwilę i ochotę wysłuchać... - uśmiechnął się, z wyraźnym sarkazmem cisnącym się na usta - niemoralnej propozycji, to daj znać.
Wyszedł na zewnątrz, w chłodną, w porównaniu do dna, wręcz lodowatą noc, przeciągając się i nasłuchując spokojnie wieczornym dźwięków otaczającego go lasu. Zamknął za sobą drzwi.


Cela też wyszła, frontowymi drzwiami, nie chciała z nikim rozmawiać. Wszystko było inne niż zwykle, obce, przerażające. Fakty, ludzie zmieniali się jak w kalejdoskopie. czarno-białe podziały, których dotąd z powodzeniem używała, przestawały pasować do tego świata, tej sytuacji.
Nic nie było takie, jakie wydawało się na pierwszy rzut oka. Tomek.. nie wiedziała, co ma o nim myśleć, Jean.. też ją zawiódł. Rozum podpowiadał jej, że powinna zaufać tym ludziom.. mutantom tutaj, ale to też było trudne. Traktowali śmierć - zabijanie - tak lekko. Nie mogło się to jej pomieścić w głowie.
Usiadła na schodach frontowych. Nie mogła tu zostać, ale też nie miała dokąd iść. Była w kropce.
Zadzwonił jej telefon. Aleks.
- Hej - powiedziała, kiedy odebrała.
- HEJ! - Usłyszała zasapany głos chłopaka, który próbował złapać oddech. - Cela... proszę... mu... o kurwa...
- Aleks! Co się dzieje?
- Chw... chwila... - wysapał, chyba gdzieś siadając, albo się kładąc. Oddychał chwilę ciężko do słuchawki. - Ale wszystko jest ostatnio popierdolone, nie?
- Wspinaliście się? czemu tak dyszysz?
- Nie wspinaliśmy się... znaczy jak spierdalałem to tak... Jak poszłaś to się trochę kłóciliśmy. A potem nagle wyskoczyły psy. Jeden miał taką maskę... że niby mutantów wykrywa, lampka czerwona zasrana - warknął. - Zlegitymowali mnie, Roberta i Łukasza, ale oni czyści, a Jean’a to od razu wzięli ze sobą... tylko, że się debil stawiał... - westchnął ciężko.
- I co? Przecież ma rejestrację.. o co mu chodziło?
- No i to, że tutaj wszystko zaczęło się naprawdę pierdolić... - prychnął ciężko, powoli się uspokajając. - Nie wiem skąd, ale jednak, nagle pojawił się jakiś... demon. Rozciął dwóm glinom gardła, temu z maską... zdjął to co miał na ryju i kurwa mać! Dzięki Bogu, że oni noszą te maski - przerwał na chwilę, przełykając głośno ślinę. - Mniej więcej w tym momencie Robert i Łukasz zaczęli spierdalać... a nie, to było jak tamten... ktoś, wyłupał dziwnemu glinie oczy... - mruknął wzdychając. - Jean wyciągnął już skrzydła, wzleciał trochę do góry, a tamten skoczył na niego, zwalił na ziemię i połamał skrzydła... kurwa! Gdybyś słyszała ten trzask! I to jak Jean się darł! A tamten coś do niego gadał... Kurwa mać! - Warknął załamany. - Trochę mnie sparaliżowało, ale potem zacząłem biec. No... no i teraz muszę cię prosić... błagać. Błagam, pozwól mi się schronić tam gdzie ty! Tylko na trochę! Potem coś wymyślę! - Jęknął zrozpaczonym głosem.
- Aleks.. nie chcesz tu być, uwierz mi. Myślę.. że znam tego..demona, jak go nazwałeś. Ci ludzie.. mutanci.. walczą takimi metodami, jak widziałeś. Jean to chuj, wystawił mnie policji, ale nie zasłużył... sama już nie wiem! Myślę, że tam jest.. bezpieczniej. Mimo wszystko.
- Zaraz... znasz tego... tego? - Gdzieś w tle Cela usłyszała syreny. Aleks chyba podniósł się z ziemi i zaczął iść. - Szlag! Cela! I on jest po twojej stronie? Jeśli tak... jeśli tak to chcę tam być. Ty nie widziałaś, co się dzieje na ulicach... muszę mieć kogoś takiego, bo... bo ja chyba długo nie przeżyję, wiesz? To odbiera jebany rozum... chyba dużo przeklinam, co? - Spytał podśmiechując się dziwnie.
- Chyba znam.. on mnie pilnuje, ktoś taki, w każdym razie, więc mógł tam być. Zapytam, jak wróci. Pilnuj się, dobrze? Zadzwonię.
- Okej... - mruknął. - Dzięki... dziękuję Cela. Naprawdę - powiedział po czym rozłączył się.
Cela podciągnęła kolana pod brodę, kuląc się. Bała się. Poczeka na Jasona.. jesli to był on. A jeśli nie? Nie wiedziała, jak długo tam siedziała.


- Zamarzniesz... - usłyszała za plecami jego głos. Opierał się o framugę drzwi, patrząc na nią obojętnie. Miał dość ponurą minę. - Wejdziesz do środka? Na wszelki wypadek, lepiej by było jakbyśmy się teraz nie wychylali za bardzo.
- Byłeś tam? - zapytała.- Ściągnąłeś tę maskę i poharatałeś Jeanowi skrzydła?
Skierował na nią wzrok, marszcząc czoło.
- Miałaś ciekawą wycieczkę? - Spytał, westchnął i skierował wzrok na bezgwiezdne, przesłonione ciemnymi chmurami niebo. - Byłem w lesie. Ścinałem ogon.
- Akurat - prychnęła - Przecież wiem, że za mną łazisz cały czas.
- Ty mi nie wierzysz? - Spytał niepokojącym głosem. - To TY sprowadziłaś tu policję i chuj wie kogo jeszcze! Łażę za tobą, bo taki dostałem rozkaz, bo tak prosił Calvin. Gdybyś pozwoliła mi się chronić dłużej, nie musiałbym zabijać tych ludzi w lesie! - Warknął podchodząc i stają nad nią, zaciskając pięści. - A tego mi zabroniłaś...
- Wiem - syknęła - Wiem, wystawił mnie... Pan Kamil musiał pójść ich zabić za ciebie, tak? Bo ci zabroniłam? To głupie..
- Serio? - Wywrócił oczami. - Musiałem ich znaleźć... jak pies na polowaniu - westchnął spuszczając wzrok. - Jeśli chcesz przeżyć, musisz się też trochę słuchać mnie i powtarzam to po raz ostatni. Już jedna pani nauczyła mnie, że bycie zbyt posłusznym nie popłaca... nie popełnię tego błędu ponownie - mruknął ponuro. - Jesteś tu gościem, nie więźniem, ale nie możesz sprowadzać na nas niebezpieczeństwa.
- Wiem - zakryła twarz dłońmi - Wiem. Nie chcę.. i nie będę. Nie chcę mieć kolejnych ludzi na sumieniu. Ani mutantów. Nikogo. Ale ja tak nie umiem... Chcę, żeby to się skończyło.


Usiadł obok niej.
- Więc zdecyduj się nam pomóc, a nie działać na złość. Jesteś załamana, a musisz się przełamać, do robienia czegoś, co pomoże to skończyć - powiedział już spokojniej, chyba trochę żałując swojego ostrego tonu.
- Nie robię nikomu na złość. Po prostu staram się żyć.. normalnie. Inaczej nie potrafię. - podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę - Jason, jak myślisz - mój znajomy od wspinaczki, Aleks, on jest mutantem, zarejestrowanym.. myślisz, że mógłby pracować dla pana Kamila? Schronić się tu?
- Jeśli wyrzuci rejestrację, droga wolna. A tak w ogóle... nie staraj się żyć normalnie w nienormalnym świecie, serio - pokiwał głową - nie skończysz na tym dobrze. - Odpowiedział jej obojętnym spojrzeniem na chwilę, po czym wrócił do obserwowania nieba.
- Nie umiem... - podniosła się na nogi - Zapytam pana Kamila. Pewnie czas nie jest dobry, musi być na mnie wściekły, ale obiecałam Aleksowi.
Wstał razem z nią, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Pogadam z nim. Zapytam, poproszę. Powinien się zgodzić, jeśli ten Aleksij wyrzuci rejestrację - zapewnił ją spokojnym głosem.
- Dziękuję. - powiedziała i usiadła na powrót. - Wyślę mu smsa o tej rejestracji.. pewnie musi się namyślić. Nie chcę wracać, ty idź, zapytaj proszę.
Wyciągnęła telefon i napisała smsa do Aleksa.
- Oczywiście... - mruknął kiwając głową, wchodząc do środka i idąc po schodach na górę.
Ocelia bardzo szybko dostała odpowiedź: “Co? Po co? Niby mogę, jak mus ale po co?”
“Nie wiem. “ - odpisała - “Takie są chyba zasady. Podobno potrafiłą za ich pomocą namierzać. Jak ten znajomy się zgodzi, to sam ci powie.”
“Dobra. Niech będzie. Czekam.”


- Zgodził się - powiedział Husky, znajdując się nagle za plecami Celi. Często to robił.
Drgnęła. Jeszcze się nie przyzwyczaiła do tego, jaki był cichy. No i nie lubiła być zaskakiwana. Choć pewnie w tych okolicznościach powinna się zacząć przyzwyczajać...
- Dzięki. Może tu przyjść? Pan Kamil się z nim spotka? Czy jak?
- Mogę... możemy po niego iść. Jeszcze jeżdżą autobusy. Nakieruj go, żeby kręcił się po mieście, nie zatrzymywał się w jednym miejscu... chociaż skoro jeszcze żyje, to zakładam, że to do tej pory robił, prawda?
- Tak... - przełknęła ślinę, kiedy usłyszała “jeszcze żyje” - Pewnie tak. Gdzie ma się kierować?
- Ostatni przystanek naszego autobusu... na pętli na Piotrowskiego chyba. Wsiądzie i o - wzruszył ramionami.
- Ok.
Wybrała numer Aleksa i przekazała chłopakowi informacje.
- Idziemy? - zapytała wstając.
- Ku przygodzie... - westchnął, zakładając czapkę i prochowy płaszcz.
Po długim, cichym spacerze i jeszcze dłuższej jeździe, do autobusu wsiadł Aleks, skierował się w stronę siedzących na końcu Jason’a i Ocelii.
- Heeej... - mruknął wyciągając owłosioną rękę.
- Masz rejestrację? - Spytał od razu Jason.
- Tak. Tutaj... - wyciągnął z kieszeni i podał Husky’emu, który wysunął swój długi, czarny pazur i przekuł kartę, wyrzucając ją przez otwarte jeszcze drzwi autobusowe. Kierowca wyszedł na szluga, skupiając się tylko na nim.
- Jakieś osiem minut do odjazdu. Rozgość się. Jason Moore - podał mu rękę, patrząc prosto w oczy.
- Och... Dziękuję bardzo. Aleksander Olyż. Dziękuję, naprawdę. Jeśli będę mógł jakoś...
- Będziesz - pokiwał głową, przerywając mu jękliwą przemowę.
- Oni mordują, Aleks - wtrąciła milcząca dotąd Cela.
- Dziwisz się im? - Łypnął na nią mutant. - Policja morduje, ROPA morduje... szlag... - usiadł obok, kręcąc głową. Miał ze sobą plecak, niezbyt wypchany.
- Nie robimy tego z radością... zazwyczaj... - mruknął Jason, patrząc na palącego kierowcę. Wyglądało na to, że sam chciał do niego dołączyć.
- Zazwyczaj właśnie robisz to z radością - doprecyzowała Cela. Spojrzała na Aleksa
- To prawda? - dopytała zszokowana - Policja morduje mutantów? Otwarcie? Nie wierzę...
- Obyś nigdy nie musiała tego zrozumieć... - mruknął cichutko Jason.
- Znaczy... ci w maskach tacy, co ci mówiłem... oni chyba nie są z policji, mimo iż się tak legitymują. Ale oni są rzeźnikami... widziałem. Nie w świetle dnia czy coś... ale widziałem - pokiwał głową.
- A... Jean? - dopytała niepewnie.
- Nie wiem, co to coś mu zrobiło... skierowało na mnie wzrok to spieprzałem... mówiłem, że miał troje oczu? To chyba ważne... - prychnął drapiąc się po pyszczku.
- Jason? - spojrzała na Psa - Znasz kogoś .. takiego?
Milczał przez chwilę, ciągle patrząc za okno.
- Miał ogon? - Spytał w końcu.
- Nie - odpowiedział szybko Aleks.
- Czyli tym razem mu nie odrósł... dobrze - odwrócił się w ich stronę, uśmiechnięty podejrzanie. - Jeśli zdążył się tobie przyjrzeć to możemy mieć kłopoty. Zdążył?
- Ni... nie wiem - pokręcił głową, zlewając się zimnym potem.
- Znasz go? - Cela też się denerwowała - Jaki ogon? Dlaczego .. jakie kłopoty?
- Czas na kolejny wykład... - westchnął. Kierowca wsiadł do autobusu i po chwili ruszyli, pustymi ulicami. - Rozmawiałaś z Kamilem o Czerwonej Dzielnicy w Johannesburgu, tobie później się wytłumaczy - powiedział szybko do Aleksa. - Pamiętasz te wszystkie laboratoria? Coś wspominał? Niektórzy myślą, że w nich powstali zwierzoludzie, niektórzy, że wymyślili tam lekarstwo, takie rzeczy?
- Ja też tak myślałam.. Alan mnie nakręcił. Ale to były.. tortury, tak? Eksperymenty genetyczne?
- Czasem genetyczne, czasem sprawdzali wytrzymałość na ból, czasem eksperymenty seksualne... różnie. Ale czasem coś tam badali i grzebali w genach. Udało się coś osiągnąć w dwóch przypadkach. O jednym tylko słyszeliśmy i to tylko tyle, że był udany, a drugi Aleks miał zaszczyt zobaczyć - westchnął ciężko. - Jack, Nick, Al, Bill... sporo miał imion, także ja tam go nazywam 2N... gość nas nie lubi - pokręcił głową - oj nie...
- To bez sensu - potrząsnęła głową Cela - ich powinien nienawidzić, skoro mu to robili.. dlaczego nie znosi mutantów?
- Och nie, nie... on nie znosi nie tylko mutantów. On jest wkurwiony na wszystkich. WSZYSTKICH - podkreślił. - Po prostu na niektórych bardziej...
- I jest tu? - zapytała blednąc. - To jego Aleks widział? Aleks?
Chłopak pokiwał głową, wyraźnie przerażony.
- Nie bardzo mam pojęcie o, co chodzi i to mnie jeszcze bardziej przeraża... ale... widziałem troje błyszczących się, czer... chyba czerwonych oczu. Gość miał...
- Trzy metry? Wydawało się, że kręgi mu wystają z kręgosłupa tworząc kolce? Sześć palców u dłoni, każdy długi jak twoje dwa środkowe? Takie rzeczy? - Pomógł mu Jason, kiwając ponuro głową. - Gość jest... żal mi go. Przykro mi z jego powodu, ale jedynym sposobem by skrócić jego męki, jest zabicie go, a to nie jest łatwe. Oj nie - westchnął ciężko, opierając głowę o szybę.
- Przestań. Przestań - Cela zaczęła się trząść - Mam dosyć. Wystarczy.
- Przepraszam... mruknął posłusznie. Spojrzał przelotnie na jej ramię i wrócił do obserwowania ulic i bloków.
- To... to co teraz? - Spytał Aleks.
- Mnie nie pytaj - mruknęła. - Mówiłam, że nie będziesz chciał tu być.
- Przepraszam... naprawdę - mruknął Jason, nie odwracając wzroku.


Autobus mknął ulicami naprawdę szybko. Na przystankach nie było nikogo,
kierowca chciał zaoszczędzić trochę na czasie, wrócić do domu wcześniej i tak już nikt nie będzie czekał o takiej godzinie i w takiej okolicy, szczególnie gdy takie rzeczy się dzieją.
Cela też już nic nie mówiła, przyciśnięta do ściany autobusu. Patrzyła pustym wzrokiem na ciemne ulice.
Moore zatkał nos, biorąc pod uwagę, to jak czuły miał węch, miasta musiały być dla niego mordęgą. Po chwili jednak skierował nagle wyostrzony wzrok do przodu, wypatrując czegoś jakby. Powęszył trochę, wstając z miejsca. Autobus zaczął zwalniać, przygotowując się do zatrzymania na przystanku. W końcu jakiś inny pasażer. Autobusy nocne jednak nie są po nic.
Wstał z miejsca, oddychając ciężko.
- Wz... musicie biec. Bi... biec bardzo szybko, dobrze? - Wyjąkał.
- Teraz? - spytała tylko Cela, wstając.
- Gdy tylko otworzą się drzwi... - zdjął czapkę, miętoląc ją i wkładając ja do kieszeni płaszcza.
Bus z trzema podwójnymi drzwiami zatrzymał się w końcu, otwierając środkowe i tylne, przy których stała Cela i Aleks, Jason podszedł trochę bliżej środka. Gdy drzwi się otworzyły, dziewczyna z chłopakiem wybiegli na zewnątrz, mijając się z czymś, co weszło środkowymi. Nie wiedzieć czemu, światła w środku pojazdu nagle zgasły, a drzwi zatrzasnęły się, wraz z dwoma, dziwnie brzmiącymi, gardłowymi słowami, w niezrozumiałym języku. Mimo wszystko autobus po chwili ruszył...
- Co... Co jest kurwa?
- Nie wiem. Kazał biec. Już. - rzuciła, ruszając pełnym pędem.
Nie zadając więcej zbędnych pytań, chłopak rzucił się za nią. Szybko usłyszeli pisk opon, gdy pojazd, w którym został Jason, obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni, prawie padając na bok, wraz z głośnym grzmotnięciem, a następnie brzękiem tłuczonego szkła. Rozległ się krzyk, a Cela mogła przysiąc, że należał do Jasona.


Wpadli szybko między, niskie pawilony handlowe, w jednej z gorszych dzielnic, gdzie większość sklepów, oferowała używane ubrania i suknie ślubne.
Cela oparła się o ścianę.
- Czekaj! - zatrzymała Aleksa - To Jason krzyczał. Ja nie wrócę, biegnę dalej, ty wybieraj. Pomożesz mu, czy uciekasz ze mną?
- A... A...F... Dobra! Cokolwiek! - Wystękał trzęsąc się ze strachu. Usłyszeli ponownie brzęk szkła, a potem donośne stąpnięcie, które poniosło się echem, po opustoszałych ulicach, wręcz nienaturalnie.
- Siostro! Gdzie jesteś?! - Ponownie ten głos, co wtedy gdy wybiegali z autobusu, dotarł do ich uszu, przeszywając strachem. Był absolutnie nieludzki, wydawał się rozdwojony i niewiarygodnie sztuczny.
Cela stłumiła krzyk i pobiegła przed siebie, byłe dalej, od tego miejsca. I tego.. czegoś.
Ten sam głos wydał z siebie krótki krzyk, pełen bólu, tłumiąc niemal całkowicie trzask podobny do tego, który Cela słyszała gdy... Jean wysuwał swoje skrzydła spod skóry. Po chwili coś wzbiło się w powietrze. Była tego pewna.
Rozejrzała się, ciągle biegnąc, było ciemno, ale dobrze widziała w ciemnościach. Musiała unikać otwartej przestrzeni, biegła tam, gdzie zabudowa była gęściejsza, pawilony poustawiane bliżej siebie. Trzymała sie blisko ściany.
Usłyszeli za sobą dźwięk podobny temu, który towarzyszył nagłej rozwałce zabudowań, przy użyciu wielotonowych kul do demolki. Ktoś za nimi wylądował, niszcząc otoczenie, bo zapewne się w nim nie mieścił. Od razu za waleniem się pawilonów, rozległ się trzask chowanych skrzydeł, tłumiony ciężkimi stąpnięciami.
- Stój! I tak nie uciekniesz! Nie przede mną! - Nie musiał nawet krzyczeć, by było go świetnie słychać.
Nie zatrzymała się, przyśpieszyła, na ile to było możliwe. Biegła między budynkami licząc, że go chociaż spowolnią. Burzenie budynków musiało nadwyrężać siły.
Wpadając na coś, wyrzucał z siebie coś, co zapewne było przekleństwami, ale w języku przypominającym dziwny, afrykański dialekt, lub jakiś inny, dziki język.
Tupnięcia stopniowo zaczęły ustępować miejsca, normalnym dźwiękom biegu, kogoś cięższego, jakby... nagle zmalał.
Cela prawie czuła na sobie jego ciężki, zasapany oddech, nie mówiąc już o Aleksie, który nagle krzyknął i... już nie biegł za jej plecami. Gdyby się obejrzała jak on, mogłoby nie być dla niej szansy.
Nie obejrzała się, chyba w ogóle nie zarejestrowała zniknięcia Aleksa skupiona na biegu.
- Mam... - warknął głos, gdy Celi wydawało się, że coś musnęło jej plecy, przerwał jednak sobie wściekłym rykiem, pełnym bólu. Ocelia usłyszała za sobą odgłosy przypominające cięcia i głos Jasona
- Szybciej! Dogonię cię!
Przyśpieszyła, choć nie wydawało się to już możliwe. Zaczynało brakować jej tchu. „Równe tempo’ „Równy oddech” przeleciały jej przez głowę zalecenia trenera od lekkoatletyki z podstawówki. „Myśl o biegu, nie przeciwnikach”
Nogi same stawiał coraz to dłuższe susy, gdy wybiegła z labiryntu pawilonów na dwupasmówkę i biegła asfaltem, nie musząc zwalniać na zakrętach, zdawało się jej przez chwilę, że złapała drugi oddech, nie dopuszczając do siebie kolejnych wrzasków, krzyków, minęła parę samochodów, których kierowcy wściekle wcisnęli klakson, mrucząc pod nosem coś w stylu “durna cipa”, następnie kręcili głową i jechali dalej, przeklinając szalony świat.
Gdy opadła z sił, nie słyszała nic, prócz brzęczenia latarni i świstu przejeżdżających gdzieś samochód, jednak tak bardzo kręciło się jej w głowie, że nie wiedziała gdzie. Nie wiedziała też jak długo biegła i gdzie jest. I co się stało.

Zatrzymała się w końcu, musiała, inaczej by upadła. Pochyliła się i oparła dłonie na kolanach, próbując złapać oddech. Oddychała spazmatycznie, za głęboko, za szybko, łapiąc wielkie hausty powietrza. Serce waliło jej tak mocno, że odcinało inne dźwięki. Przed oczami latały ciemne płatki. Odpadła na kolana i zmusiła się, żeby wciągać powietrze wolniej i spokojniej. Choć miała wrażenie, ze się udusi, to wiedziała, ze to jedyny sposób aby zapobiec hiperwentylacji.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 21-03-2013 o 13:02.
kanna jest offline  
Stary 24-03-2013, 11:26   #13
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Zatrzymała się w końcu, musiała, inaczej by upadła. Pochyliła się i oparła dłonie na kolanach, próbując złapać oddech. Oddychała spazmatycznie, za głęboko, za szybko, łapiąc wielkie hausty powietrza. Serce waliło jej tak mocno, że odcinało inne dźwięki. Przed oczami latały ciemne płatki. Odpadła na kolana i zmusiła się, żeby wciągać powietrze wolniej i spokojniej. Choć miała wrażenie, że się udusi, to wiedziała, że to jedyny sposób aby zapobiec hiperwentylacji.
Doprowadzenie się do względnego porządku, bo jednak znalazła się na skraju wyczerpania w takiej skali i w takim tempie jak jeszcze nigdy, zajęło jej sporo czasu i prawie doprowadziło do omdlenia, które było bardzo blisko.
Nie było łatwo, ale w końcu się ogarnęła. Była młoda, wysportowana, miała silny organizm. Podniosła się z kolan i rozejrzała dookoła, starając się ustalić, gdzie jest.
Autobus nie zdążył przejechać zbyt wiele... może parę przystanków, a od miejsca, w którym się zatrzymał, odbiegła chyba nawet kilka dobrych kilometrów... Za zakrętem, na końcu czteropasmowej drogi, po której bokach stały ekrany wygłuszające, chroniące domy i inne budynki przed hałasami, znajdowała się wielka galeria handlowa.
Wyciągnęła komórkę i spojrzała na wyświetlacz. Północ. Komunikacja już nie działała, miała do wyboru wrócić na piechotę, albo poczekać na nocny. To drugie było mało rozsądne, pierwsze zresztą też..
Ile czasu minęło od.. tamtego? Jason miał ją dogonić, ciągle go nie było, czy to znaczyło, że ten potwór jednak go dopadł. A Aleks? Zniknął nagle zza jej pleców, jak biegli, pamietała.. Zadrżała. Co to było? Leciało za nimi. Była przerażona, czuła, jak pot spływa jej po plecach, wzdłuz kregosłupa, wyraźnie wyczuwalny mimo chłodu nocy.
Nogi nie bardzo chciały jej słuchać, ale nie miała wielkiego wyboru. Musi tam wrócić i sprawdzić. Zaczęła iść skrajem drogi, z powrotem, w stronę tamtych pawilonów, gdzie słyszała go po raz ostatni. Może gdzieś tam leży?
Wybrała numer Jasona i wcisnęła połączenie.
Usłyszała parę sygnałów, jeden za drugim napawały ją coraz większą niepewnością. Potem zapadła chwila ciszy, której nie przerwała automatyczna sekretarka. Celi wydawało się chyba, że słyszy czyjś oddech...
- Jason? Husky, słyszysz mnie? Gdzie jesteś?
Głos, absolutnie nienaturalny i gardłowy, odpowiedział jej po dłuższej chwili.
- Siostro? To ty? - Spytał ciężko, jakby każde słowo przychodziło mu z ogromnym wysiłkiem.
Poczuła, że szczękają jej zęby.
- Co mu zrobiłeś?! - wyrzuciła z siebie.
- Gdzie jesteś? Musimy porozmawiać... - zignorował ją, mówiąc powoli, jakby był zaspany.
- Porozmawiamy, jak mi powiesz, co z Jasonem. Gdzie jesteś? Przyjdę tam.. powiedz, co z nim.
- Muszę cię zobaczyć... na pewno wyrosłaś... muszę cię zobaczyć, to już cię nie zgubię - westchnął ciężko, jakby odczuł nagłą ulgę. - Jason? Tak się teraz nazywa? - Jęknął ciężko, co brzmiało po prostu obrzydliwie. - Trochę mnie poharatał... coraz bardziej go nie lubię.
- Zabrałeś mu komórkę? Gdzie jest? - zapytała. Sądziła , że wtedy między pawilonami, że użył słowa “siostra” ot tak, zamiast “mała”, czy “laska”. Ale z jego bełkotu wynikało, że uważa ją za rodzinę. Pieprzony popapraniec. Może Jason jednak żyje, musi mu pomóc..Nie może być daleko od.. tego.
- Gdzie jesteś? - zapytała miękko.
- Och gdzie ty jesteś? Jesteś pewna zmęczona... przyjdę ja... nie mogę się doczekać by cię... - nie dowiedziała się, co chciał jej zrobić, gdy zza rogu wyłonił się Jason, krzycząc ciężko:
- Rozłącz się! Już! - Wyglądał jakby jedną nogą był już w grobie i nie chodziło tu tylko o to, że na lewą utykał, przy okazji zresztą krwawiła, a spodnie w okolcach łydki były poszarpane. Stracił płaszcz, marynarkę, a biała koszula przesiąknęła krwią i czymś jeszcze... żółtym i okrutnie śmierdzącym. Tak bardzo obrzydliwym, że Cela nie mogła powstrzymać odruchu wymiotnego. Poza tym, że znowu trzymał się za bok i to ten sam, co podczas marszu, to widać było masę mniejszych ran na całym jego poszarpanym ciele. Nie powinien żyć, a mimo to, na jego twarzy, naznaczonej na lewym policzku świeżą raną, widziała grymas wściekłości. Zabrał jej szybko komórkę, tak szybko jak się pojawił, bo lubił i umiał to robić nawet w połowie martwy.
- Nic ci nie jest? Jesteś ranna? - Spytał gdy wymiotowała, strasznie przejętym i przestraszonym głosem.
Wymioty nie trwały długo, żołądek miała pusty. Przycisnęła dłoń do twarzy, żeby nie czuć już tego mdlącego zapachu.
Pokręciła głową.
- Ja nie, ale ty... Jason, co tam się stało? Nieważne teraz, trzeba cię opatrzyć, Oddaj mi komórkę, zadzwonię do Aleksa...
- Co? Nic nie jest... dobrze... - wymruczał. Włożył komórkę w jej dłoń, mażąc ją we krwi. - Proszę bardzo... - powiedział po czym osunął się na ziemię, bliski zemdlenia. - Łah! Wszystko gra!
- Husky - uklęknęła obok niego. Widziała, jak się wykrwawia - Husky. Co mam robić? Wezwę taksówkę, nie możesz teraz umrzeć...Pan Kamil ma samochód?
- A weź... to powierzchowna ranka... do wesela... - mruknął, zamykając oczy ucieszony. - Alan ma... nie kojarzę, by ktoś stworzył samochód dla Kamila... chyba, że bardzo duży czołg, albo... hihi - stęknął, próbując otworzyć oczy, kierując twarz w jej stronę.
- Patrz na mnie! - wzięła jego twarz w dłonie - Patrz! Nie śpij. Numer do rezydencji, pamiętasz? Do pana Alana? Husky!
- Do budy numer... tak zapisany - spojrzał na nią, lekko otwierając oczy. - Tak wali ta krew tego cwela, a ty i tak ładnie pachniesz... dziwne - zwiesił głowę, mrucząc coś pod nosem.
Cela zrozumiała, że numer miał zapisany w swojej komórce. Którą miał tamten.. cwel. Ona oczywiście o to nie zadbała...
- Husky - łzy płynęły jej po twarzy - Nie śpij.
Położyła jego głowę i wybrała numer Aleksa.
Oczywiście nikt nie odbierał. Jason jeszcze był w stanie coś wymruczeć. Trzymał się choć nie powinien.
- To będzie... osiem, osiem... sześć... dwaczterysiedem... pięć, pięć, pięć... w wersji dla dzieci: bałwanek, bałwanek - zachichotał, śmiech jednak przeszedł w krwawy kaszel, który szybko zakończył się cichą ciszą z jego strony. Oczy miał zamknięte, a klatka piersiowa, unosiła się powoli i płytko.
Cela wybrała numer, ledwie się jej udało, komórka był śliska od jego krwi, a jej trzęsły się ręce. Wcisnęła połączenie.
- Tak? - Usłyszała niemal natychmiast głos Adama.
- Panie Adamie, tu Cela - wykrztusiła - Husky zemdlał, jest poraniony cały, potrzebny jest samochód.
- Gdzie? - Spytał po prostu.
- Trasa Toruńska, obok Carrefura.
- Dobrze... wytrzymajcie chwilę. Krótką chwilę... - mruknął, po czym krzyknął, czyjeś imię w tle, tuż przed tym, jak odłożył słuchawkę.
Cela włożyła komórkę do kieszeni.
- Husky! Nie śpij. - potrząsnęła go lekko. Spróbowała, ale był dość bezwładny. Jakby nie żył. Spróbowała mocniej.
Po dłuższej chwili próbowania ocucenia go, sapnął nagle, otwierając oczy szeroko. Kaszlnął raz, wypluwając gęsto krew, po czym rozejrzał się po otoczeniu tępo.
- Co? - Wyciągnął w jej stronę zakrwawioną dłoń, chyba próbował coś wskazać palcem wskazującym, ale za bardzo mu się trzęsła, co wywołało na jego twarzy, nerwowy wyraz. - Mmm... musisz uciekać...
- Ciii.. nie mów nic. Pan Adam zaraz będzie. Leż spokojnie. Wszystko będzie dobrze.
Sięgnął dłonią do jej policzka, mażąc go we krwi, uśmiechnął się lekko.
- Przecież wszystko jest dobrze...
- Cicho. Oddychaj.
Opuścił dłoń, niemal bezwładnie.
- Taaak... wiem co mam robić. Sporo razy już umierałem... odpocznę, zanim tu przyjedzie. Oby 2N... nie... porządnie mu dowaliłem, wiesz? Serio... - zwiesił głowę, oddychając powoli, ale głęboko.
- Wiem, strasznie nim śmierdzisz. Słyszałam, dyszał gorzej niż ty. . Jesteś bardzo dzielny.
- Mhm... dzięki... - mruknął, po czym już nic nie mówił, skupiając się na oddechu, który zdawał się go usypiać.
- Nie śpij! Opowiedz mi coś... Powiedz... - zastanowiła się - Mówił do mnie “siostro” wiesz?
- To dziwak... czego oczekiwać, jak go... gość powstał w jakiejś komorze... wypełnionej czymś co wygląda jak... no... ale jak zaraz nas znajdzie, to ja tego nie mówiłem, dobra? - Mówił powoli, nie podnosząc głowy.
- Nie znajdzie. Zaraz będzie Adam. Mówił, że mnie pamięta, jak byłam mała. razem powstaliśmy w tej ..komorze?
- Co? - Spytał zdziwiony. - A możesz zmieniać rozmiary i przyjmować mutacje innych po zabiciu ich, a dodatkowo masz poka... - rozpędził się za bardzo i zapłacił za to paroma kaszlnięciami. - Pokaźny zestaw chorób psychicznych?
- Nie dowiemy się, bo nie planuję nikogo zabijać...co do chorób psychicznych: podobno nie ma zdrowych osób, są tylko niezdiagnozowani - spróbowała zażartować, żeby zapomnieć o strachu. Bezskutecznie.
- Bardzo ładne plany... - mruknął. - Poczekajmy na Adasia... pewnie Alan się z nim... no... - powiedział ledwo, starając się mieć jedno oko otwarte.


Po okrutnie dłużącej się chwili ciszy, która wypełniała otoczenie nerwami, bardziej niż hałas godzin szczytu, w centrum miasta, usłyszeli pisk opon, a wkrótce, tuż obok uliczki, w której się skryli, zatrzymał się nagle samochód Hughes’a. Wyróżniali się na pustej ulicy, w świetle latarni.
- O w... - syknął Adam wysiadając szybko. - Ocelio, pomóż mi go wpakować na tył! - Powiedział, próbując go podnieść.
Cela pokiwała głową, podeszła z boku i zarzuciła sobie ramię Jasona na szyję.
- Z drugiej strony, panie Adamie.
Razem wrzucili go na tył, gdzie usiadł też Adam, kładąc sobie głowę Jasona na kolanach i szybko grzebiąc w apteczce. Ocelia musiała usiąść z przodu. Alan od razu ruszył.
- Auto? Mogę wystawić język za okno? - Wymruczał Jason, nie otwierając oczu.
- Co się kurwa stało?! - Spytał Alan, nie spuszczając wzroku z drogi, którą po chwili pędził już sto kilometrów na godzinę. Celi wydało się, że za szybą, ujrzała wysoką, zgarbioną postać, skrytą w mroku, ale może to były tylko zwidy... oby.
- Jechaliśmy autobusem.. zaatakował Jasona. Kazał nam uciekać. Jason nazywa go 2N. Potrafi latać, zmienia wielkość. Śmierdzi. Aleks. - przypomniała sobie - Pożyczy mi pan potem samochód? Jak go odwieziemy? Bardzo proszę. To ważne.
- Lata?! LATA?! - Wrzasnął spoglądając na nią, zupełnie ignorując ostatnią część jej wypowiedzi. - Ostatnio nie latał! Kur...
- Waaaa!! - Krzyknął nagle z tyłu Jason, gdy Adam wbił mu wielką igłę w okolicę serca. Po chwili opadł na siedzenie dysząc ciężko.
- Wybacz Jason... muszę... - przepraszał Adam, wyjmując bandaże.
- Kiedy ostatnio? - dopytała bardzo cicho, zmęczona, odrętwiała, kuląc się na siedzeniu. W samochodzie było ciepło, kołysanie działało usypiająco. Jeśli prawdą jest przejmowanie mocy zabitych, to miała tylko nadzieje, że latanie nie było spadkiem po Jeanie. Bo to na pewno on zaatakował chłopaków na Reform plaza. Dlaczego mówił do niej “siostro”? Chciał ją tylko zwabić, czy chodziło o coś innego? “..nie mogę się doczekać, by cię..” nie brzmiało jak groźba. By cię poznać?
Powinna się go bać - Jasona prawie zarąbał, a co zrobił z Aleksem? - a czuła ciekawość. Ale to pewnie było wina znużenia i szoku.
- Ostatnio miałem przyjemność się z nim spotkać... dwa lata temu. Wkurzył się na mnie, że mi mutacje zanikają i... no i wtedy też Jasonowi przywalił, ale i on mu... urwał mu ogon, to było niezłe.. - mruknął. - Przeżyje? - Spytał obracając się szybko do tyłu, gdzie Adam opatrywał rany Jasona.
- Taak... - odpowiedział cicho. - Ale nie zwalniaj... im szybciej zabierzemy go na stół tym lepiej... sporo krwi mu ubyło.
Dojechali dość szybko, brama nie była nawet zamknięta. Alan zarył oponami w ziemię, hamując na ręcznym, idealnie pod schodami.
- Kurde... jak ja to? - Zdziwił się, szybko jednak wyszedł z samochodu i pomógł Adamowi wynieść Jasona z samochodu.
Kamil stał przy otwartych drzwiach, patrząc z niepokojem, jak lokaj i Hughes wloką Moore’a do środka. Husky nie ruszał nogami, pozwolił by go ciągnięto.
- Co z nim? - Spytał Serafin.
- Stracił dużo krwi... zwichnięta noga i pewnie wstrząśnienie mózgu - mruknął Adam. - Zanieśmy go do gabinetu - dodał zwracając się w stronę Alana, który pokiwał głową w odpowiedzi. Ruszyli na prawo holu, znikając za drzwiami.
- Co się stało Ocelio? - Spytał Kamil.
Dziewczyna wysiadła z samochodu, przytrzymała się na chwile maski, Żeby opanować zawroty głowy.
- Jechaliśmy po mojego znajomego, Aleks.. Jason mówił panu, prawda? W autobusie dopadł nas ten..2N, tak go Husky nazwał. Uciekliśmy, a Husky został.- powiedziała - On ciągle żył, ma komórkę Jasona. Aleks tam został.. biegł za mną i ..nie wiem. Nie odbiera telefonu.
Serafin splótł palce u dłoni, wzdychając ciężko i zastanawiając się nad słowami Celii.
- Taaak... No Name... obawiam się, że twój przyjaciel... nie ma szans... lepiej byłoby dla niego, gdyby już nie żył - spojrzał na nią ponuro. - Czy ten Aleks, wcześniej widział go? Nie wiesz, może?
Pokiwała głową, powoli. Myśli też płynęły dziwnym tokiem, rwały się, mieszały.
- Mieliśmy się wspinać.. Aleks został, z innymi, wtedy ich zaatakował. On lata. Jean też tam był..Nietoperz. Policja.. ci w maskach. Śledzili go. A może bez masek?
Spojrzała na mężczyznę.
- Pan Alan pożyczy mi samochód?
- Co? Po co? Czekaj... - dotknął palcem wskazującym czoła, myśląc nad czymś. - Ten Jean, latał tak? Nietoperz... może mutacja się nie przyjmie... oby. Tak czy siak, przyjrzał się tobie? No name? - Spytał zmartwiony.
- No name? - nie zrozumiała - Mówił do mnie ‘siostro” i że mnie pamięta, jak byłam mała. Mam prawo jazdy.
- No wiesz... 2N... No name to dwa razy “n” - mruknął drapiąc się za wielkim, oklapłym uchem. - Dziwne co mówisz. Po co ci ten samochód?
- Podjadę tam... Aleks czeka. Wyrzucił rejestrację, jak Jason kazał.
- Nie wrócisz tam! - Zdziwił się. - To zbyt niebezpieczne... przykro mi, ale dla twojego przyjaciela już za późno. Pytałem, czy ci się przyjrzał? Czy widział twoją twarz?
- Nie wiem, biegłam... - usiadła na schodach i znów wyciągnęła komórkę. Wybrała numer Aleksa.
- Celo... - Kamil usiadł obok niej. - Masz krew na rękach... na telefonie też - nikt nie odbierał. - Pójdź się umyć, odpocząć. Nie masz jak mu pomóc. Muszę zobaczyć co z Jasonem.
- To krew Jasona - zadrżała - Mnie nawet nie dotknął... nic mi nie jest. Proszę iść. Ja.. ja zadzwonię. Zapyta pan pana Alana? - spojrzała mu w twarz. - Zdałam za pierwszym razem. Jeżdżę bardzo bezpiecznie.
- To naprawdę nie byłby rozsądny pomysł - nalegał. - Lepiej by było gdybyś została... - wstał podchodząc do samochodu. Kluczyków w środku nie było, ale drzwi nie były zamknięte. Spod jednego z siedzeń wyciągnął kłódkę i łańcuch, którą zapewne zdjęli, gdy wyjeżdżali i ruszył w stronę bramy. - Jeszcze znajdziemy tego, który zamordował twoich przyjaciół, ale możesz mi wierzyć, że ich samych, już nie.
Potrząsnęła głową, nie przyjmując faktów
. - To nieprawda, na pewno można mu pomóc. muszę się tylko dowiedzieć, gdzie jest... Podniosła znów komórkę i wybrała numer Jasona. Jeśli tamten ciągle ją ma..
Nikt jednak nie odbierał, mimo iż sygnał był.
Zasłoniła twarz dłońmi rozmazując krew i łzy, a jej plecy zaczęły się trząść w bezgłośnym szlochu.
Wyraźnie zmieszany Serafin odwrócił się do niej, nie bardzo wiedząc, co począć. Podszedł do niej powoli, chowając łańcuch do głębokiej kieszeni. Położył swoją ciężką dłoń na jej ramieniu, nachylając się i szepcząc
- Zanieść cię do pokoju? Musisz w końcu trochę odpocząć...
- Nie - pomysł był absurdalny, nie była przecież dzieckiem - Nic mi nie jest, posiedzę chwilę, zadzwonię... Aleks w końcu odbierze. Proszę iść do mojego... do Jasona.
- Jak uważasz... - pokiwał głową, po czym ruszył zamknąć bramę, a następnie skierował się w stronę prawych drzwi w holu, zostawiając Ocelię samą.


Cela siedziała jeszcze jakiś czas nas schodach, próbując dzwonić do Aleksa. W końcu, zrezygnowana, weszła do rezydencji. Aleks nie odpowiadał, musiał być nieprzytomny. Trzeba było działać szybko. Dziewczyna umyła twarz, napiła się wody i poszła szukać Alana.
Wyszedł zza drzwi po prawej stronie holu. potrząsając zakrwawionymi łapami.
- Hej... - mruknął i ruszył w stronę łazienki na górze. - Nie pozwolili mi nawet w tym gabinecie łap umyć... a weź tu tak klamkę naciśnij albo przekręć - pokręcił głową.
Otworzyła mu drzwi.
- Jak Jason - dopytała, zaniepokojona.
- Hmm - podrapał się po karku, dopiero po chwili sobie uświadamiając, że tym sposobem go pobrudził. - Heh... jakoś się trzyma. Nieprzytomny, ale Adam już nie raz go zszywał. Poleży i wydobrzeje, jak zwykle. W lodówce jest zapas jego krwi, więc nie padnie z jej braku.
- To dobrze - odetchnęła, rozluźniając się trochę - Musi mi pan pomóc. Potrzebuję samochód.
- Po co? - Spytał wchodząc do łazienki, odkręcając wodę i zaczynając szorować ręce.
- Mój znajomy tam został, chyba jest nieprzytomny, bo nie odbiera... Chcę podjechać, on wyrzucił rejestrację, nie mogę wezwać karetki. To nie zajmie długo. Dobrze prowadzę, proszę się nie obawiać.
Zakręcił kran i wytarł ręce w ręcznik, wzdychając ciężko.
- Proszę... nie bądź naiwna. Wiesz, że on wcale nie jest nieprzytomny.
- Właśnie nie wiem - syknęła - Pojadę i sprawdzę. Bardzo proszę mi pomóc.
- Nie wydaje mi się to super pomysłem... pomyśl, skoro tak bardzo poharatał Jason’a, to co mógł zrobić twojemu przyjacielowi?
- Właśnie o to chodzi! Aleks z nim nie walczył, nie był zagrożeniem... Pewnie go tylko ogłuszył...Bardzo proszę! - dziewczyna była zdeterminowana.
Alan ruszył ponownie na dół, kręcąc głową.
- Myślisz, że jak was znalazł? Jeśli raz zdąży się przyjrzeć czyjejś twarzy, jest zdolny go odnaleźć przez parę dobrych godzin... coś jak Husky z węchem. Zresztą No Name nie potrzebuje by ofiara stawiała opór...
- Nie chce mi pan pomóc... - pokręciła głową, zrezygnowana. - A jednocześnie oczekuje pomocy ode mnie... - spojrzała na niego z ukosa
Alan zamilkł na chwilę, lekko otwierając usta.
- No... no dobra - pokiwał głową. - Masz sporo racji, nie wiemy czy nie żyje, a jeśli można, to trzeba mu pomóc. Oby tylko 2N zgubił już jego trop - podrapał się po brodzie, zastanawiając się nad czymś. - Myślę, że powinniśmy powiedzieć Kamilowi... nie spytać go o pozwolenie, ale powiedzieć przynajmniej.
- Bardzo dziękuję! - Cela wspięła się na palce i pocałowała mężczyznę w policzek - Mówiłam panu Kamilowi, tylko chyba brama jest zamknięta....Ma pan klucz?
- Taaa... dostałem klucz zapasowy - wyciągnął z kieszeni pęk kluczy, zawieszony na smyczy. - Teraz? Chcesz jechać teraz?
- Czas jest bardzo ważny - pokiwała głową - Aleks pewnie jest nieprzytomny.
- Dobrze... daj mi chwilę - mruknął, szybko idąc do swojego pokoju, na górze. Po krótkiej chwili wrócił w jednej ręce trzymając kołczan strzał, w drugiej łuk bloczkowy, do którego również przymocowano parę pocisków. - Dobra... nie marnujmy czasu - powiedział ruszając szybko w stronę samochodu.

Cela pośpieszyła za mężczyzną. Głęboko wierzyła w to, że jest szansa na odnalezienie nieprzytomnego Aleksa między zburzonymi pawilonami. Pan Adam na pewno mu pomoże...
- Sam nie wiem czemu to robię, ale obiecaj chociaż, że po tym nie b... a zresztą. Miejmy to za sobą - mruknął gdy już wyjechali za bramę, którą Alan zamknął za nimi.
Droga była jeszcze bardziej pusta, niż gdy jechali w stronę rezydencji. Przynajmniej dopóki nie zaczęli się zbliżać do miejsca, w którym Alan i Adam, znaleźli Celę z Jason’em. Syreny policyjne i karetki nie wyły już, bo wszyscy którzy mieli się zjawić, już byli, jednak niebieskich i czerwonych świateł było w okolicy mnóstwo, tak jak stróżów prawa, którzy przepytywali okolicznych mieszkańców, wielu wyszło na dwór, opatulając się kocami, czy wkładając już normalne ubranie. Powoli zbliżał się ranek, za dwie godziny będzie jasno.
- No to sobie poszukaliśmy... - powiedział Alan, przejeżdżając powoli obok, nie zatrzymując się. - Zawracam. Jeśli twój przyjaciel tu jest dalej, to zabrała go już karetka... albo policja. Chyba, że chcesz gdzieś jeszcze zajechać, bo coś czuję, że to będzie twoja ostatnia “luźna” wyprawa do Warszawy.
- Spóźniliśmy się... Za długo zwlekałam na tych schodach - mruknęła - Dziękuję, mimo wszystko. Będę pamiętać. Nie, nic już nie chcę - Bolała ją głowa i żołądek, nie wspominając o mięśniach. Wcześniejszy zapał zmienił się znów w ponurą rezygnację - Wracajmy. Jestem zmęczona.
- Bardzo słuszna decyzja - zawrócił, jadąc wolniej, dopóki nie stracili policji z oczu. Potem ostro wcisnął gaz do dechy, wyciskając ze starej maszyny siódme poty. Mimo to spod maski nie wydobywał się dym, a żadna z części wozu, nie wydawała niepokojących dźwięków.
Dość szybko wrócili do środka eleganckiego dworu. Alan powiedział Celii “dobranoc” i ruszył spać. Była już czwarta. W holu spotkała jeszcze Adama, który wyszedł z ogromnymi worami pod oczami, z prawej strony, patrząc na Ocelię ledwo.
- Miło, że panienka wróciła... dobranoc... - mruknął ledwo, ruszając na wprost, do drzwi po lewej stronie głównego pomieszczenia, za którymi znajdował się salon i wyjście na taras.
- Dobranoc - mruknęła Cela, nie zauważywszy nawet “panienki” - Jak Husky, panie Adamie? Mogę go zobaczyć?
- Hmm? Ach tak... w sumie dobrze by było, jakby ktoś czuwał przy nim... przejdź... pójdź w lewo, jak przejdziesz przez drzwi - wskazał te, któymi przed chwilą wszedł. - To będzie pokój Jasona, ten z podrapanymi drzwiami to obok będzie sala. Tam - mruknął pokazując wszystko ręką, jakby już tamtędy szli. Odwrócił się z powrotem w stronę salonu, powłócząc nogami powoli.
- Proszę iść odpocząć.. ja tylko się przebiorę - wskazała na swój uwalany krwią i żółtym czymś polar - I zaraz do niego przyjdę. Będę go pilnować, proszę się nie martwić.
- Świetnie... daj znać jak przestanie oddychać, albo jak się obudzi - odpowiedział wymuszając uśmiech i znikając za drzwiami.
Ocelia wróciła do swojego pokoju, zabrała czyste ubranie i poszła do łazienki. Wzięła prysznic, rozglądając się za pralką - ale nigdzie jej nie widziała. Zaniosła więc ubrania na powrót do swojego pokoju, a potem znalazła - podrapane - drzwi pokoju Husky’ego. Weszła do sali obok.
Pokój wyglądał jak pomieszanie kostnicy, z salą operacyjną i pooperacyjną. Łóżko na, którym leżał Jason było żywcem wyjętego ze szpitala, z tej trzeciej opcji. Jednak porozstawiane wokół niego tacki z narzędziami, miski i aparatura medyczna, łącznie z kroplówką i pulsometrem, przywodziły na myśl, mniej spokojną atmosferę. Co gorsza ściany i podłoga były wyłożone błękitnymi, małymi kafelkami, niemal jak w kostnicy. Dopiero po rozsunięciu żaluzji, wpuszczając nieco księżycowego światła, zrobiło się... mniej strasznie, a ogromne okno samo w sobie, było w przeciwieństwie do innych, bardziej nowoczesne, szkło zostało wzmocnione plastikiem.
Wszystko było posprzątane po operacji, zszywaniu i bandażowaniu, i nie wiadomo czym jeszcze, nie było ani śladu po brudnych bandażach, narzędzia były czyste, a podłoga zmyta z krwi. Adam jednak nie miał już siły poustawiać stojaków, na których leżały tacki z przedmiotami. Lampa wisząca na Jasonem była zgaszona, więc jedynym źródłem światła była lampka nocna, na stoliku przy fotelu, tuż obok okna.
Sam Jason wyglądał... jak wrak. Spod posłania wystawał jego kark, wciąż z głową, kawałek całkowicie zabandażowanej klatki piersiowej i dwie ręce, z czego jedna była usztywniona, a druga miała na sobie liczne szwy. Husky oddychał spokojnie, normalnie, takie samo było bicie jego serce, po tym jak chyba dodano mu sporo krwi, wyciągniętej zapewne ze stojącej w rogu lodówce.
Cela podeszła powoli do posłania. Husky .. wyglądał paskudnie, jej zdaniem nie miał już prawa żyć, ale jego oddech był zadziwiająco mocny. Widać był silniejszy, niż można się było spodziewać. pewnie szybciej się regenerował i w ogóle.. co nie zmieniało faktu, że to ona wpędziła go w te tarapaty. Była tu dopiero dwa dni, Pies wyglądał, jakby go przejechał walec. Przejechał, a potem cofnął się i przejechał ponownie.
W takim tempie, nawet przy jego zdolnościach regeneracyjnych, nie miał szans na długie i spokojne życie. Dziewczyna miała bolesną świadomość, że - w dużej mierze - przyczyniła się do jego stanu. Delikatnie odgarnęła mu włosy z czoła.
- Przepraszam - powiedziała - że cię w to wszystko wpakowałam... Wiem, powiesz pewnie, że sam chciałeś i że to nie moja wina, a tego 2N, ale myślę, że jakbym cię bardziej słuchała, to byś teraz nie był w takich.. pozszywanych kawałkach. Dziękuję. Uratowałeś mi życie. Nie wiem, co z Aleksem, ale boję się.. boję się, że nie dał rady. To trudne, wiesz, jak wszyscy ci mówią, że ktoś inny nie żyje, a ty nie możesz ani zobaczyć jego ciała, ani pójść na pogrzeb.. Trudno wtedy uwierzyć. - westchnęła - Tyle osób zginęło..Ty jesteś moim bohaterem, wiesz? Obiecujesz nie umierać?
Pogładziła go jeszcze raz, a potem usiadła na fotelu przy oknie, podkulając nogi pod siebie. W pomieszczeniu był nieład, powinna poukładać, ale nie wiedziała, czy Jason śpi, czy jest nieprzytomny, a nie chciała go budzić. To może poczekać do czasu, aż się obudzi. Do rana. Pewnie rano się obudzi.


Ocelia w końcu sama dała zmęczeniu za wygraną, zasypiając na nadzwyczaj wygodnym fotelu. Dopiero koło południa obudził ją Kamil, lekko potrząsając za ramię. Za oknem panowała pogoda bardzo odmienna od ostatnich, ciepłych dni. Wiatr mocno smagał wszystkie krzewy i drzewa, strącając z nich sporo igieł i żółkniejących liści.
- Ocelio... żyjesz? - Spytał uśmiechając się lekko.
- Miałam go pilnować.. - rozejrzała się spanikowanym wzrokiem po pomieszczeniu.
- Wszystko w porządku... - uspokoił ją. Jason dalej leżał na miejscu. - Sama jakoś podejrzanie wyglądałaś, ale nic to... Adam mówi, że niedługo powinien się obudzić... Adam wrzucił też twoje rzeczy do prania, wyjął wszystko ze spodni i chyba dość dużo razy dzwoniła ci komórka... - na stoliczku obok lampki leżał jej telefon. - Zostawię cię jeszcze - mruknął kiwając wielką głową i wychodząc z sali.
Sięgnęła po komórkę. Zdrapała paznokciem resztki zaschniętej krwi z przycisku i włączyła telefon. Dzwoniła ciotka Wiola, mnóstwo razy. Gdyby wczoraj - przedwczoraj - wsiadła do pociągu, pewnie by już się z nią widziała. Zatęskniła nagle strasznie, za jej uściskiem i obecnością. Wujostwo zawsze traktowało ją jak córkę, nie dając odczuć, że nie jest ich rodzonym dzieckiem. I choć od zawsze o tym wiedziała, to pamiętała czasy, jak mówiła do ciotki “mamo”.
Wcisnęła połączenie.
- Halo? - Usłyszała głos cioci.
- Tu Celka. - odchrząknęła, głos jakoś się jej łamał - Miałam przyjechać, ale plany mi się zmieniły.
- Och... och jak dobrze, że dzwonisz - powiedziała z ogromną ulgą. - Muszę ci powiedzieć coś ważnego... nie wiem w sumie o co chodzi, ale... wpakowałaś się w jakieś kłopoty Celko? Policja mówiła, że jesteś jakoś zamieszana w to, co się stało w Warszawie... co się stało? - Spytała jakby głos jej ciążył.
- Ja też się ciesze, że cię słyszę.. Namówiłam dyrektora liceum, żeby zrobić ten marsz, co zapoczątkował zamieszki, był pretekstem.. ale nie zrobiłam nic złego, nie musisz się martwić, ciociu. I nic mi nie jest. Co ważnego mi chcesz powiedzieć?
- No, że policja tu była i chyba mocno cię szukają... dużo ich przyszło. Powiedziałam im, że nie mam twojego numeru telefonu, na szczęście mamy tylko domowy telefon to chyba uwierzyli. Podałam im tylko ten do twojego mieszkania, ale zakładam, że tam cię nie ma... Mają też takiego detektywa, który podobno został specjalnie przydzielony by znaleźć ciebie... nic z tego nie rozumiem...
- A... powiedzieli, dlaczego mnie szukają? Bo to jest chyba pomyłka jakaś straszna..
- Za terroryzm, zdradę stanu i... i brak rejestracji mutanta... - odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili, ledwo powstrzymując szloch.
- Nie płacz, ciociu.. te dwa pierwsze to bzdura, ale to trzecie.. to chyba nie. Ciociu, to ważne.. Moi rodzice. Zawsze mówiłaś, że zginęli jak byłam mała. Czy.. czy oni byli mutantami?
- Co? Nieee - zaprzeczyła zdziwiona oświadczeniem Ocelii. - Wiesz... jakoś specjalnie blisko z moim bratem nigdy nie byłam, a... nie chcę źle mówić o zmarłych, ale twojej mamy jakoś specjalnie nie lubiłam... obydwoje byli jednak całkowicie normalni.
- A.. a ja? Jak byłam mała? Robiłam coś dziwnego?
- No... - zamilkła na chwilę. - W zasadzie ciężko powiedzieć... nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek płakała jako mały szkrab... mało jadłaś... martwiliśmy się strasznie, ale lekarz zawsze mówił, że jesteś okazem zdrowia... co zresztą widać.
- Tak, nie pamiętam, żebym chorowała.. ciociu... to pewnie dziwne pytanie.. ty widziałaś moich rodziców.. po śmierci?
- Niee... widzisz, nigdy ci tego nie mówiłam, bo to dość trudne, ale... ich ciała były potężnie zmasakrowane. Zostali zamordowani - powiedziała najszybciej jak umiała, by mieć to za sobą.
Cela poczuła, że zabrakło jej tchu.
- Ale.. ale.. dlaczego? Kto? Złapali ich? - wyrzuciła z siebie.
- Nie... nigdy. Powiedzieli, że wyglądali jakby zaatakowała ich jakaś zgraja zwierząt... w szpitalu. Zmarli w szpitalu, to znaczy tam ich zabito.
- Zgraja zwierząt, w szpitalu? Co robili w tym szpitalu? To było po wypadku?
- Pracowali. Byli lekarzami, chyba ci kiedyś mówiłam... prawda? Twoja mama szybko wróciła do pracy, po tym jak się urodziłaś.
- Może..nie pamiętam. Razem pracowali? Jaka specjalizacja? I gdzie ja byłam wtedy?
- Już u nas... mieliśmy zamieszkać razem, wraz z twoimi rodzicami. Pracowali razem... ojciec był kardiologiem, twoja mama chirurgiem.
- W ogóle ich nie pamiętam.. tylko ciebie, i wujka. Ich wcale. Ile wtedy miałam? Ktoś jeszcze zginał, w tym szpitalu? Który to był szpital? Może coś znajdę, w jakichś dokumentach.. poszukam. Pewnie można sprawę wznowić... dowiem się, kto to zrobił.
- Wojskowy szpital kliniczny... w Krakowie. Oprócz nich jeszcze dwie lekarki... nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Skoro policja niczego się nie dowiedziała to... Gdzie ty teraz w ogóle jesteś Ocelio? Ukryłaś się dobrze? - Spytała nagle, jakby przypominając sobie o trudnym położeniu siostrzenicy.
- Tak, jestem bezpieczna - powiedziała, patrząc na Husky’ego. Starała się włożyć w to zdanie maksymalnie dużo przekonania, nie chciała dodatkowo martwić ciotki - Bardzo do was tęsknię...
- My też Ocelio... jeśli będziesz mogła to przyjedź... może oni już tu nie przyjdą - powiedziała z nadzieją.
- Na pewno przyjadę. Wkrótce - skłamała - Ciociu, czy rodzice wspominali coś o tym zamordowanym polityku,. Lockbellu?
- Co? O tym... no kiedyś... coś, ale nie przy mnie, przypadkiem usłyszałam jak o nim kiedyś rozmawiali, przynajmniej padło jego nazwisko, ale nie podsłuchiwałam, więc nie wiem o czym dokładnie mówili.
A więc to możliwe, całkiem możliwe..
- Skąd rodzice wzięli pomysł na moje imię?
- Nie wiem... ja tam im nie zaglądałam ani do łóżka, ani do głowy, bardzo blisko nie byliśmy, dlatego tak się zdziwiłam, że zechcieli się wprowadzić, ale rodzinie się nie odmawia. Czasem sobie myślę, że oni się spodziewali śmierci... - powiedziała niepewnie.
- Czemu tak myślisz? Coś mówili?
- Nic wprost, ale taka prośba po dwuletniej nieobecności... sama nie wiem. Braciszek zachowywał się jakoś dziwnie.
- Miałam dwa lata, jak się do ciebie sprowadziliśmy? Tata był dziwny? Może był chory?
- Nie wydawał się, najwyżej nerwowy.
- Ale mówiłaś, że zachowywał się “dziwnie” - drążyła Cela - Co dziwnego robił?
- Ech... - westchnęła. - No po prostu... był cichy, nie jak on, zawsze rozgadany, najczęściej o pracy, dopiero jak zaczynał pracować przy jakichś projektach, o których chciał mówić, ale nie mógł... nie wiem Ocelio, ale to się po prostu czuło, że coś było nie tak.
- Jakich projektach, ciociu? - Cela poczuła, że robi się jej zimno, ale starała się zachować normalny ton.
- No nie wiem... nigdy nie mówił dokładnie, bo... “bo to tajemnica”, nie wiem po, co w ogóle zaczynał... ale miałam złe przeczucia. Nawet nie wiem gdzie byli... byliście podczas tych dwóch lat. Nie wiedziałam nawet, że się urodziłaś, dopiero jak się pierwszy raz zjawiłaś.
- Jakby się chcieli u was ukryć, prawda? - dopytała cicho - Mnie ukryć.
- Może... - odpowiedziała krótko i niepewnie. - My chcieliśmy cię po prostu wychować.
- Tak... - powiedziała powoli, przeciągając się. Mięśnie ją bolały, zakwasy, powinna się poruszać. Musi to wszystko przemyśleć, poukładać. - Będę kończyć. Kocham was, pozdrowisz wujka?
- Oczywiście Ocelio... uważaj na siebie, proszę.
- Cały czas to robię, nie martw się - chciała się rozłączyć, ale coś jej jeszcze przyszło do głowy - Ciociu, ile u was mieszkaliśmy, zanim.. zanim oni zginęli?
- Może miesiąc... tak. Coś koło tego - odpowiedziała po chwili namysłu.
Cela pokiwała głową. Ukrywali się, to było jasne.
- Pa ciociu. Zadzwonię.
- Pa... - odpowiedziała w końcu smutno, po czym rozłączyła się z trudem.
Cela odłożyła komórkę i potarła twarz. Kurcze, ale do niej tęskniła.. chyba się tu nie popłacze, jak jakaś rozhisteryzowana małolata. Wstała z fotela i podeszła do Jasona
- Dość leniuchowania - powiedziała, starając się, żeby jej ton brzmiał wesoło - Wstawaj, idziemy pobiegać! Na spacer.
Nie spotkała się z jego strony z inną odpowiedzią, niż kolejnym wdechem i wydechem.
- Choć tyle - mruknęła - Oddychasz.
Pogłaskała go znowu. Jego włosy były bardzo przyjemne w dotyku.
- Nie, to nie. Idę sama. Ty sobie tu rdzewiej.
Wyszła z sali i poszła do swojego pokoju po adidasy.
- Wychodzisz? - Spytała Clara, gdy spotkały się na schodach, gdy Ocelia wzięła już buty. - Jason się w końcu obudził?
- Jeszcze nie - pokręciła głową ze smutkiem - Chciałam go zabrać na poranny spacer, jak dobra pani, ale nie był zainteresowany.
- Chyba popołudniowy - spojrzała na elegancki zegarek, na swojej lewej ręce. - No nic... posiedzę przy nim na wszelki wypadek. Tylko wracaj szybko, Kamil chyba nie lubi, jak się zbytnio oddalasz - powiedziała tonem matki karcącej dziecko. Najwyraźniej chciała coś jeszcze powiedzieć, ale się powstrzymała, ruszając w dół schodów, a potem w drzwi na prawo, od wejścia.
Cela przewróciła oczami i zbiegła na dół.
Kolejne pół godziny biegała po lesie okalającym rezydencję. Mimo, że było chwilę po południu, w powietrzu czuć było mocny chłód. Wiatr targał drzewami. Pilnowała, żeby zbytnio się nie oddalać i nie tracić rezydencji z oczu. Miała świadomość, że dość już narobiła głupot. Ale poza wszystkim - zaczęła sobie uświadamiać, że te wszystkie opowieści o polujących na nią mutantach i policjantach mogą być prawdą. I - w tej perspektywie - matura wydała się jej nagle nieszczególnie ważna. Dużo mniej ważna niż jej życie.
Przesadziła ogrodzenie i weszła do środka budynku. Poszła znów do sali, gdzie leżał Jason.
Trochę czasu jej zajął spacer, a gdy wróciła do sali, był już tam nie tylko przytomny Jason, ale i Adam wraz z Clarą.
Moore siedział na łóżku, oparty o podniesioną nieco, górną część łóżka. Adam grzebał coś przy aparaturze, a Clara patrzyła uśmiechnięta przez okno.
- Będę chciał to pójdę... sam. Umiem się... - Jason przerwał, gdy zobaczył, że Ocelia weszła. - O... hej.
- Szybko wróciłaś... a może to mi tak czas szybko leci przy dobrym towarzystwie... - powiedziała Clara, patrząc na Husky’ego, który odpowiedział jej nieprzyjemnym spojrzeniem.
Cela odetchnęła głęboko. Miała wrażenie, że przez ostatnie godziny cały czas wstrzymywała oddech.
- Obudziłeś się! - powiedziała podchodząc do niego - Jak dobrze! Bałam się.. że.., dziękuję, za wszystko, Husky.
- Jestem za stary, by umrzeć młodo... - mruknął, uśmiechając się do niej. - Do usług.
- Zaraz przyniosę ci coś do jedzenia... kaszkę albo co - mruknął z uśmiechem Adam, zmierzając ku drzwiom.
- Nie! Przynieś chrupki, proszę! - Zawołał za nim.
- On chyba też przeżył, wiesz? - powiedziała cicho dziewczyna - ma twoją komórkę.. pamiętasz?
- Tym lepiej... strasznie nie lubiłem tego urządzenia - podrapał się nieusztywnioną ręką po klatce piersiowej. - Ale te bandaże wkurzają... - wysyczał.
- Masz tu lezeć, aż pan Adam pozwoli ci wstać, rozumiesz? - pogroziła mu palcem - I zdecydowanie zabraniam ci dotykać się do bandaży. I szwów. I wszystkiego innego.^
Opuścił zrezygnowany rękę. Po chwili zaczął wystukiwać przypadkowy, szybki rytm na metalowej poręczy łóżka.
- Zapowiada się pasjonujący czas...
- Świetnie - uśmiechnęła się Ocelia - wrócę za pół godziny, sprawdzić. Czy zjadłeś całą kaszę.
- A... dobra, przyjdź - odpowiedział jej uśmiechem.
- To ja też pójdę, jak już jesteś samodzielny - mruknęła Clara wstając z fotela i wychodząc.
Dziewczyna poczekała, aż wróci Adam z posiłkiem.
- Proszę go pilnować, żeby nie uciekł, panie Adamie - powiedziała, zabrała swoją komórkę, a potem poszła przebrać się, umyć i zjeść śniadanie w kuchni na dole.
- Oczywiście - powiedział grzebiąc w szafkach w poszukiwaniu jedzenia. - Gdzie ja położyłem tę kaszę?
- Ciekawe gdzie... - mruknął Jason, patrząc za Celą.

W kuchni stał już Alan, siedząc na szerokim blacie. Całe pomieszczenie wyglądało, jakby zaplecze wielkiej, bardzo porządnej restauracji. Masa stołów, naczyń, noży, tasaków, młotków do tłuczenia mięsa... wszystko, co powinno być w profesjonalnej kuchni, było i tutaj. Łącznie z drzwiami do chłodni i magazyny, gdzie zapewne trzymano jedzenie w puszkach i tym podobne.
Hughes zajadał się dziwną papką.
- Hej... nie wiem czemu Jason tego nie lubi... całkiem niezłe - powiedział z pełnymi ustami. - Twardy jest suczysyn - pokiwał głową z uznaniem.
- Tak - powiedziała Cela zalewając płatki mlekiem - Strasznie się bałam.. że .. wyglądał potwornie. A.. tamten? Jak pan myśli? Przeżył? Rozmawiałam z nim przez komórkę, a jak odjeżdżaliśmy, miałam wrażenie, że coś czaiło na poboczu.. - potrząsnęła głową, - Pewnie to stres.
- Żyje... - pokiwał głową. - Nie jest łatwo go zabić... mam tylko nadzieję, że mutacja, którą zabrał twojemu przyjacielowi się nie przyjęła w jego organizmie. Jakby latał to mielibyśmy całkowicie przesrane. Heh.
- Właśnie - odstawiła płatki, nagle tracąc apetyt - On musi zabić, żeby przejąć mutację?
- Tak... nie zawsze się przyjmuje na stałe. Najczęściej na parę godzin. A zabić to dość... musi zjeść zmutowany kawałek ciała - postanowił powiedzieć wprost. Odstawił swoją miskę. - Będziesz to jeść? - Spytał wskazując na jej porcję płatków.
- Chyba .. chyba na razie nie - powiedziała - Napiję się wody. Czy to ciało musi być martwe? Najpierw zabija, potem zjada.. czy kolejność nie ma znaczenia?
- Nie pytałem go... ale... nie wiem - pokręcił głową. - Jason się z nim bardziej zakolegował, już nie raz, nie dwa - wziął jej miskę i zaczął jeść. - Też dobre...
- Wygląda pan na bardzo głodnego.. - stwierdziła - Przepraszam.
Wyszła z kuchni, usiadła na schodach i wybrała numer Jeana. Nikt jednak nie odbierał. Często się to jej ostatnio zdarzało. Potarła skroń i spróbowała numer Aleksa. Również brak odpowiedzi.
Powinna próbować dalej, ale nie była gotowa na kolejne milczące telefony. Wróciła do kuchni - Alan jadł właśnie mielonkę z puszki - i napiła się soku.
- Widziałaś może Kamila? Nie wiesz czemu jest taki... znerwicowany? - Spytał wyrzucając puszkę do kosza i otwierając jedną z dwóch lodówek.
- Obudził mnie...nie zauważyłam, żeby był znerwicowany. Cokolwiek ma to znaczyć. Pan za to wygląda na ..nieco zdenerwowanego, jeśli mogę tak powiedzieć. Jest pan pewien, że jeszcze pan będzie jadł?
- Masz rację... - powiedział krzywiąc się i zamykając lodówkę. - Przyzwyczajenie z dawnych lat... pójdę może z nim pogadam...
- Ja może też.. jak pan myśli?
- Na razie pójdę sam... jesteśmy długoletnimi przyjaciółmi, może mi będzie łatwiej, nawet pomimo twego daru - uśmiechnął się życzliwie. - Poza tym chciał mnie dokładniej wypytać o tracenie mutacji...
- Jasne - Cela nalała sobie kawy - Do zobaczenia.
- Na razie - mruknął wychodząc, po drodze biorąc bułkę, z chlebaka.
Dziewczyna dopiła kawę, zabrała sobie jabłko i wróciła do swojego pokoju. Odpaliła laptopa i przejrzała powiadomienia i maile. A potem portale informacyjne.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 27-03-2013, 18:37   #14
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Kaśka pytała na mailu, czy Cela wróci do szkoły, gdy ta zacznie funkcjonować. Poza tym niewiele było znaczących powiadomień i wiadomości. Co innego na portalach informacyjnych. Gdy zaczął się cały ten bajzel w Polsce, inne kraje zaczęły się interesować nie tylko nią, ale i wróciło zainteresowanie tym, co się dzieje w Afryce, szczególnie w Johannesburgu. Podobnie jak w przypadku śmierci Calvina, trzeba było tragedii, by zmusić ludzi do działania. Ponownie zaczęto naciskać autorytarnego władcę Zjednoczonych Republik Południowej Afryki, do złagodzenia warunków życia mutantom. System polityczny tam jednak nie odpowiadał ani władzy republikańskiej, ani autorytarnej, był to zwyczajnie propagandowy totalitaryzm. Póki co kolejne depesze nie dawały skutku, przewidywany był zjazd NATO w sprawie ostatnich rosnących zamieszek, które mogły wkrótce roznieść się na inne państwa.
Wiadomości były przygnębiające. Niby niosły zapowiedź zmian, ale i tak wydawało się jej, ze to tylko puste, polityczne pieprzenie.. Nikt nie robił nic konkretnego. Odpisała Kaśce, że na razie nie wie. Zapytała, czy coś wiadomo o pogrzebach.
Potem wyłączyła laptopa i wyciągnęła się na łóżku. Fotel w pokoju Jasona mógł był wygodny, na pierwszy rzut oka, ale jednak przywykła do spania w innej pozycji.
Z tego, co napisała Kaśka, wynikało, że każde ciało, po które ktoś się zgłosił, będzie miało pogrzeb wedle uznania rodziny. Zaś pogrzeb zbiorowy, ciał których nikt... “nie chciał” miał się odbyć na wielu cmentarzach jednocześnie, za dwa dni.
Miała nadzieję, że nie będzie to kolejny pretekst do zamieszek...Czy ten kawałek o tym, jak “zaraża” swoimi emocjami może być prawdą? Alan pojechał z nią w nocy - kompletnie bez sensu, dziś to już widziała - a teraz je za trzech. Może to jego reakcja na jej stres? “Znerwicowanie” pana Kamila.. czy ma - no, zdecydowanie ma - inne powody, ale czy też jej zdenerwowanie mu się udziela?
I cała ta sprawa z jej rodzicami... będzie musiała jeszcze dopytać ciotkę. Ale na razie nie chciała do niej dzwonić, bo się bała, że się rozklei. Kurcze. Wszystko się popierdzieliło.
Pieprzony świat. Naciągnęła na siebie koc. Miała już dość.. tego wszystkiego.


Spanie w środku dnia przyszło jej dziwnie łatwo. Chociaż w sumie ostatnio miała powody by być zmęczoną. Około szesnastej obudziło ją pukanie do drzwi.
- Pani Ocelio? Ocelio znaczy się... obiad gotowy. Zechcesz dołączyć? - Usłyszała zza drzwi głos Adama.
- Dziękuję, już schodzę - odkrzyknęła, zastanawiając się, czy puka z uprzejmości, czy jednak pamiętała, żeby zaryglować drzwi. Nie może być tak, żeby każdy tu wchodził, ot tak.. Miała iść do Husky’ego, a znów spała.. Obiad? Przecież dopiero było śniadanie, Ale pan Alan na pewno się ucieszy z posiłku...

Zeszła na dół, zajrzeć do sali, gdzie ostatnio był Jason.
Leżał dalej w tym samym miejscu, dość znudzony. Jako rozrywka służył mu stary magnetofon, do którego próbował włożyć kasetę z muzyką. Na nieszczęście taśma trochę się rozplątała i musiał ją nawinąć używając jednej ręki. Rzucił jej przelotne spojrzenie, gdy weszła.
- Hej... wciąż ten sam dzień? Minęło już chociaż parę? Mogę wstać?
- Pan Adam ci pozwolił? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, zabierając mu plastikowe pudełko - Co to jest? Daj, pomogę ci - zaczęła wyciągać taśmę z pudełka.
- Ach! W drugą stronę! - Przestraszył się. - Trzeba nakręcić na te dwa plastikowe kółka. Nigdy nie słuchałaś muzyki z tego? Albo filmy z VHS? Ach ta młodzież... - pokręcił głową uśmiechając się. Sięgnął bardziej zdrową ręką pod łóżko, do torby, z której wyciągnął inną, zdrową kasetkę. - Nie macie przypadkiem teraz strawy?
- Pan Alan wszystko zje.. W drugą? A rozumiem, ale to strasznie niepraktyczne...czy to się nie rwie?
- Prędzej czy później tak... ale dbam o swoje rzeczy. Chociaż niektóre drapię, albo gryzę... nieważne - włożył kasetkę do środka i zaczął przewijać. - Jak się trzymasz? - Spytał nagle.
Wzruszyła ramionami, nie bardzo wiedząc, co ma odpowiedzieć.
- Zdecydowanie lepiej, niż ty... - powiedziała w końcu, patrząc na jego bandaże.
- A twój przyjaciel... jest tu?
Odłożyła kasetę - taśma strasznie się plątała - i pokręciła głową.
- Pojechaliśmy tam z panem Alanem.. ale była już policja, nie stawaliśmy. Nie odbiera. Wszyscy twierdzą, że on nie żyje. - uśmiechnęła się - Pewnie po prostu jest nieprzytomny. Albo zgubił komórkę, jak ty. Tyle.
- Oby - pokiwał głową. - Podobno mam tu być trzy dni... powiesz Alanowi, żeby nie planował nic z Ranem na własną rękę? Mam do tego pana sprawę... - powiedział zmieniając temat.
- Jasne. Przynieść ci coś?
- Kość? - Rzucił z uśmiechem. - Raczej nic. Dzięki.
- No, tylko nigdzie nie łaź, tak? Obiecujesz?
Uśmiechnęła się do niego i poszła do jadalni.
- Mhm... - powiedział włączając muzykę


Wszyscy byli już w salonie przy dużym stole. Mogło się tam zmieścić około dwunastu osób, więc siedzieli tylko przy jednym końcu prostokąta, zastawionego mięsną pieczenią, miską z ziemniakami i przynajmniej trzema rodzajami sałatek. Alan wydawał się zachwycony, jedząc bardzo szybko i bardzo dużo. Jego siostra patrzyła na niego spode łba, jedząc znacznie bardziej... dostojnie. Kamil siedział pochylony nad talerzem, dłubiąc w nim widelcem. Jedynie Adam zachowywał się normalnie.
- Smacznego - powiedziała Cela, wchodząc.
Usiadła przy stole, nalała sobie wody.
- Husky prosił, żeby pan nic nie robił bez niego, odnośnie Rana. - powiedziała, lustrując jedzenie na stole. Kiedy Adam się z tym wszystkim wyrabiał?
- Jasne, że nic nie zrobię bez niego temu chu.. draniowi. To on ma z nim... jakby to powiedzieć... - zastanawiał się Alan.
- Może o tym nie rozmawiajmy przy stole - zaproponowała jego siostra.
Cela pokiwała głową.
- Czy pan się denerwuje, panie Alanie? - zapytała - Ja, jak się denerwuję, to nie jem.. Ale u niektórych to w drugą stronę działa.
- Co? A nie, nie - pokręcił głową. - Zanim straciłem mutacje miałem spore zapotrzebowanie na żarcie i jakoś tak zostało chyba...
- Jaką miał pan mutację? - zaciekawiła się - Czy u pani też się cofnęło? - spojrzała na Clarę.
- Ja zawsze byłam okazem zdrowia... - wzruszyła ramionami. - W przeciwieństwie do kogokolwiek innego z rodziny nigdy nie byłam jednym z was.
- Orzeł... wyglądałem nieco jak orzeł... - mruknął Alan, pochylając się nad talerzem.
- Acha - Cela nie dociskała, wyczuwając, że Alan nie ma ochoty ciągnąć tego tematu. Coś jednak ściemniał, bez dwóch zdań - Mogę prosić tą sałatkę? - wskazała mu salaterkę.
- Mhm... - mruknął z pełną gębą, podając miskę.

- Ocelio... - powiedział Kamil. - Pamiętasz jak mówiłem, że będziesz miała okazję pracować?
- Tak, oczywiście - odpowiedziała, grzebiąc w salaterce i przerzucając kawałki sałaty na talerz.
- Nie będę więc owijał w bawełnę, jak to mówią - chrząknął odkładając sztućce. - Za około dwa tygodnie polecisz wraz z Alanem do Johannesburga.
- Słucham?! - ręka z widelcem zawisła jej w powietrzu - Nie mam paszportu... - to była pierwsza myśl, jaka pojawiła się jej w głowie, więc ją wypowiedziała. Liceum było dwujęzyczne, więc z angielskim nie powinno być problemu - I co miałabym tam robić? No i tam... przecież tam jest rzeź.
- Właśnie... najwyższa pora, żeby położyć jej kres. Poza tym jest tam też sporo odpowiedzi, jestem pewien, że część dotyczy ciebie. Byłabyś swego rodzaju... kurierem, przemytnikiem, pomiędzy Czerwoną Dzielnicą, a resztą metropolii. Mam tam dużo ludzi, poza Dzielnicą, którzy słabo radzą sobie z pomocą tym w środku. Ponadto nasz kontakt z laboratoriów gdzieś zaginął. Tym zajmiecie się, gdy później dołączy do was Jason - mówił obojętnie.
- Mogłeś być bardziej delikatny... - mruknął Alan.
- Nie mamy już czasu na subtelne gry. Ja nie mam też na nie chęci. Zajmiecie się Ranem, dowiecie się gdzie przebywa Nigr, a potem, jeśli rzeczywiście jest tutaj, to po rozprawieniu się z nim, ruszycie do Johannesburga. Tam wszystko potoczy się samo - powiedział jakby to wszystko było nadzwyczaj oczywiste. - Paszport nie będzie problemem.
- Pan mnie chyba z kimś myli...- zaczęła Cela, bardzo powoli - “Wszystko potoczy się samo”? Czyli? Co pan ma na myśli? Rozmawialiśmy o tym, że mam ćwiczyć swoje umiejętności i wam pomagać, a teraz nagle pan oczekuje, że wyjadę w środek.. w środek wojny?! Do obcego kraju? Gdzie wszystko się samo potoczy?! SAMO POTOCZY?? - dopytała głośniej - Proszę mi wybaczyć szczerość, ale to brzmi.. niedorzecznie. Czy pan się dobrze czuje? - zrozumiała, że się zagalopowała - Przepraszam... po prostu pan Alan mówił, że jest pan “znerwicowany”. I wydawało mi się.. Nieważne już.
- Masz dwa tygodnie na rozwinięcie się... mutacje niedawno się u ciebie zaczęły i teraz będą się rozwijać w błyskawicznym tempie, jak u wszystkich. Gdy już się zacznie nie ma hamulców. W ciągu paru najbliższych dni, wszystko stanie się dla ciebie jaśniejsze.
- Mam nadzieję.. na razie nic nie jest jasne - powiedziała.- Ale, oczywiście, pomogę, na ile dam radę. Jestem coś winna Husky’emu.
- No może... 2N jest też dobrym powodem, dla którego powinnaś się stąd oddalić... chyba ma coś do ciebie - wtrącił Alan. - Nie domyślasz się co? Jakieś pomysły?
Cela zastanowiła się, próbując sobie przypomnieć jak najwięcej szczegółów z nocy.
- Z tego co mówił wyglądało, jakby mnie kiedyś znał.. “Na pewno wyrosłaś”, tak mówił. “Nie zgubię cię już teraz”. Mówił do mnie “siostro”, jak do kogoś z rodziny. Chciał się spotkać. I - wydaje mi się to głupie, mało realne - ale jakby się o mnie troszczył. Bał. “Na pewno jesteś zmęczona”. Na początku byłam przerażona, krzyczał, gonił nas.. ale potem… jakby mnie rozpoznał. Wiem, to nie ma sensu. - potrzasnęła głową - Zabił Jeana.. i pewnie Aleksa, a ja myślę o nim w ten sposób.
- Pochodzi z Johannesburga, jeśli jakoś go za sobą ściągniemy tam i to naprawdę o ciebie mu chodzi, to przynajmniej powinniśmy się czegoś więcej dowiedzieć o was dwojgu... mamy tam sporo kumpli i kumpelek - Alan odsunął od siebie pusty talerz, rozwalając się na krześle. - Dzięki Adam, świetne było.
- Dziękuję również - odpowiedział lokaj uprzejmie.
- Nie wiem, o co mu chodzi.. wydawało mi się, że go widziałam, jak odjeżdżaliśmy z Jasonem. Właśnie! Ma jego komórkę. Może zdzwonię?
- On się raczej nie przywiązuje do rzeczy... wątpię by jeszcze ją miał - odpowiedział Kamil, wstając od stołu. - Gdy Jason wyzdrowieje, zajmijcie się wszystkim - spojrzał na Alana. - Bez głupoty, bez brawury. Wrócę za tydzień, idę się pakować - dodał idąc do siebie.
Po dłuższej chwili milczenia odezwał się Alan.
- Mówiłem, że jest znerwicowany...
- On wyjedzie? - dziewczynę przestraszyło to jeszcze bardziej, niż perspektywa jej przyszłej podróży do Johannesburga - Ale przecież wtedy... - nie dokończyła.
- Na krótko... w szczytnym celu - Hughes uśmiechnął się do dziewczyny. - Może chcesz żeby gdzieś cię podwiózł Claro? - Powiedział do siostry z cwaniackim wyrazem twarzy.
- Za dwa dni i mnie tu nie będzie... wytrzymaj - odpowiedziała wstając od stołu.
- Dziękuję - powiedziała Cela i wybiegła z jadalni.


Po chwili pukała już do drzwi gabinetu pana Kamila.
- Wejdź! - Usłyszała.
- Panie Kamilu... - zapytała niepewnie - Czy rzeczywiście musi pan - podkreśliła słowo - wyjechać? A jeśli tak, to może mogła bym.. zabrać się z panem?
Spojrzał na nią lekko zdziwiony.
- To nie daleko... względnie. Kraków. Muszę załatwić parę spraw, a możliwe, że lepiej będzie jeśli pomożesz Alanowi i Jasonowi tutaj.
- Wolałabym pomóc panu, to dziwne, ale bezpieczniej się czuję, jak pan jest obok. Kraków? - dopytała - Mieszkam niedaleko..
- Jason nie byłby zadowolony... To tylko trzy, cztery dni, według moich obliczeń. Maksymalnie tydzień. Muszę się spotkać z paroma ludźmi, poczynić przygotowania do wyprawy do Johannesburga i do małej... rewolucji przeciwko ROPie tutaj. Nic ciekawego, tutaj będziesz musiała się trochę narazić... ale im prędzej tym lepiej.
Pokiwała głową.
- Mam wrażenie, że ciągle się narażam - mruknęła - I to więcej niż trochę. Ale miałam nadzieję, że spotkam się z ciotką... - dodała. O planach odwiedzin w szpitalu w Krakowie wolała na razie nie wspominać.
- Będę musiał złożyć wizytę ludziom, którzy wobec ciebie mogliby być nieprzyjemni i nie będę wyjeżdżać poza miasto. Dwa spotkania i jedna wizyta w szpitalu. Nic co mogłoby cię dotyczyć Ocelio - wzruszył ramionami. - Przykro mi, że nie masz czasu odwiedzić rodziny, ale... ale tak może być lepiej i dla nich. Bezpieczniej.
- Moi rodzice zginęli w Krakowie. Byli lekarzami. Miałam dwa latka.. podobno wyglądali, jakby rozszarpało ich stado zwierząt. Widzi pan związek? - spojrzała mu prosto w oczy.
Zamilkł na dłuższą chwilę, patrząc w ziemię. W końcu, nie podnosząc łba, spytał:
- Jak się nazywali? Twoje nazwisko... masz po nich czy po wujostwie?
- Nie jestem pewna.. - zawahała się - Po nich, oczywiście. Wujek ma inne nazwisko, ciocia została przy panieńskim. Czyli mojego ojca.
- A nazwiska matki pewnie nie znasz?
- Nie. Choć powinno być w mojej metryce, jak mi się wydaje. Występowałam o dokumenty do wyrobienia dowodu
- Dobra... nieważne. Znaczy możliwe, że ważne, ale i tak zostajesz - machnął ręką, zmierzając w stronę swojego biurka, na którym leżała potężna walizka.
- Tak mój panie i władco.. - mruknęła Cela - Proszę wracać szybko - dodała już normalnym tonem.
- Tak jest... - odpowiedział.
Ocelia wyszła, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Nie była zadowolona, ale co było robić..
- Chciałaś go powstrzymać, czy się z nim zabrać? - Spytał Alan, akurat wchodzący po schodach.
- Cokolwiek... nie lubię, jak go nie ma. - westchnęła - Ale się nie zgodził. Mam się wdrażać. I pomagać panu i Jasonowi.
- Super! Będziemy się bawić czadowo! - Uśmiechnął się do dziewczyny wesoło. - Damy Jasonowi się trochę podkurować i gotowe. Do tego czasu wymyślimy coś sprytnego... jutro pojedziemy do miasta, poszperać przy kanciapie Rana.
- Super. Już się nie mogę doczekać. Wow. - ton jej głosu rażąco kontrastował z pełnymi optymizmu słowami - zachowuje się pan jak Husky. Ten sam męczący entuzjazm. - spojrzała na niego z ukosa i nagle wybuchła - Wcale nie będzie czadowo! Wszystko się popierniczyło! Proszę mi tu nie wyjeżdżać z czadowością i zacząć mnie w końcu traktować poważnie!
- Wybacz... - powiedział skarcony. - Lata bolesnej niewoli robią nieprzyjemne rzeczy z mózgiem... cieszę się na każdą myśl, że będę miał okazję znowu spotkać jednego z ludzi, którzy przez wiele lat sprawiali, że miałem ochotę sam się zajebać. Podobnie Jason. Szczególnie on! - Odpowiedział podnosząc trochę głos. - Nie jesteśmy normalni, a powaga jest ostatnim czego bym chciał, gdybym miał umrzeć następnego dnia... to stresujące - dodał krzywiąc się.
- Bardzo panu współczuję - powiedziała Cela - Nie potrafię sobie wyobrazić takiego życia, tego, co pan przeszedł. Ale najgorsze chyba musi być żyć z takim pragnieniem zemsty. Dla mnie by było najgorsze - poprawiła się.
Wzruszył ramionami, milknąc na chwilę.
- Kiedyś Moore mi powiedział, że łatwiej jest zabić, niż zostawić przy życiu... niektórych. Po prostu... nie mogę znieść myśli, że ci ludzie, żyją pod tym samym niebem co ja - powiedział wpatrując się w ziemię.
- Nie wierzę w to, że zemsta przynosi ulgę. Rani tylko coraz dotkliwiej.
Alan odchylił głowę do tyłu. Z dołu szczęki, miał dawno, ale słabo zagojoną, okrągłą ranę. Spojrzał na Ocelię.
- Zemściłaś się kiedyś na kimś, kto podwieszał cię na haku do sufitu za żuchwę? Wbijał mi drugi hak w plecy, żeby mi nie wypadła... nigdy nie spotkało mnie nic lepszego niż wbicie mu strzały w pysk - powiedział uśmiechając się kącikiem ust. - Krąg zemsty się nie zamyka, ale gdy trwa, potrafi przynieść wiele satysfakcji.
Oczy Ocelii rozszerzyły się. Patrzyła wyraźnie zaszokowana.
- Nikt mnie nawet nigdy nie uderzył - wykrztusiła w końcu. - Nie potrafię sobie nawet wyobrazić...jak ludzie mogą robić innym takie rzeczy. Czytałam, oczywiście, ale... - wpatrywała się ciągle w jego bliznę - To straszne.
- A znam takich którzy mieli gorzej - pokiwał głową. - Mam tylko nadzieję, że nikomu się to już nie przytrafi, ale to oczywiście niemożliwe... jedynym sposobem by ograniczyć liczbę ofiar, jest ograniczenie liczby oprawców.
- To się nigdy nie skończy - pokręciła głową - Nie w ten sposób. To błędne koło.
- Może i nie, ale czyż historia ludzkości, nie jest jedną wielką wojną, czasem, to tu, to tam, przerywaną względnym pokojem? Nie ma innego sposobu. Jeszcze takiego nie wymyślili.
- Nic nie możemy zrobić, żeby to przerwać, nie mamy na nic wpływu.. myśli pan, że to ma sens?
- Oczywiście, że nie... ale żyć trzeba - wzruszył ramionami, uśmiechając się smutno.
- Nie wiem, czy chcę żyć.. tak. Nie lubię być stawiana pod ścianą, a tak się czuję. Jakby ktoś mnie wrzucił w wir. Utonę, prędzej czy później. Jest sens się szarpać?
- Oczywiście - powtórzył się. - Wciąż życie może być fajne! A jak nie dla siebie, to dla innych. To nie my zaczęliśmy krąg przemocy i choć nie usprawiedliwia to całkowicie tego, że my przelewamy krew, to na pewno czyni to nieco bardziej... słusznym. Nie zabieramy dzieci z domów, rozstrzeliwując je pod ścianą, bo mają ogon. My raczej zabieramy karabin tym, którzy chcą to zrobić i wpychamy im w dupy, naciskając spust - rzucił uśmiechając sie, przekrzywiając głowę.
- Nie chcę tego słuchać - potrzasnęła głową.
- Okej, przesadziłem z tą przenośnią, ale rozumiesz sens... - rozłożył ręce pytająco. - Choć go niby nie ma...
- Rozumiem, pewnie, rozumiem - westchnęła. - Choć mi się nie podoba. Muszę coś porobić, bo zwariuję... Pan Kamil nie będzie miał nic przeciwko temu, żebym weszła na dach?
- Nie sądzę... gdzie? - Spytał mrużąc oczy.
- Tutaj - przewróciła oczami - Mam nigdzie nie łazić, wiem.
- Nooo... jak chcesz to idź na ten dach... - odpowiedział drapiąc się po karku niezręcznie.
- Świetnie - ucieszyła się Cela i wyszła na taras.


Obeszła dom kilka razy, przyglądając się elewacji. Okna, szerokie parapety, gzymsy, balkoniki i inne popierdółki...Tak, taki dom mógł był wyzwaniem.. dla przeciętne wysportowanego ośmiolatka. No, ale jak się nie ma, co się lubi... westchnęła i wybiła się w górę sięgając do niewielkiego stiuku.
Po kilku chwilach była na dachu. Postanowiła zejść z drugiej strony...
Wyzwania nie było, choć dom z różnych stron miał różne kształty, ale zawsze było się czego chwycić. Widoki też były miłe, na wszechobecny las, targany coraz to silniejszym jesiennym wiatrem, który przynajmniej trochę mógł dodać adrenaliny podczas wspinaczki, gdyby Ocelia się tak nie kleiła do ścian. Zejście nie stanowiło problemu.
Bawiła się jeszcze jakiś czas, godzinę, lub nieco dłużej próbując różnych dróg. Czasem schodząc tylko z użyciem rąk, czasem korzystała tylko z jednej nogi i ręki, skakała. Nawet z najprostszego budynku dawało się coś wycisnąć. Szczególnie, że alternatywą był powrót do środka i zastanawianie się, co powinna zrobić z resztą swojego życia. Ponura wizja.
Wiszenie, wspinanie się i parę innych rzeczy, jakoś jej nie męczyło, choć mięśnie powinny w końcu zacząć dawać o sobie znak, to jednak uparcie pozwalały Ocelii na udawanie Spiderman’a na ścianach budynku.
Kamil wyjechał pod wieczór, wyciągając z garażu stary, duży samochód, taki by jakoś udało mu się w nim zmieścić, wciąż mając całkiem sporo miejsca. Wyglądał normalnie, jak wóz z lat dwudziestych, dwudziestego też wieku, po prostu... większy. Robiony na zamówienie?
Pewne było to, że Serafin miał... gust.


No i to, że o swoje rzeczy dbał. Karoseria błyszczała, oświetlana przez zewnętrzne lampy ogrodowe, a silnik włączył się bez najmniejszych problemów, pracując z dźwiękiem przyjemnych dla ucha.
Wszyscy, prócz Jasona wyszli przed drzwi wyszli się z nim pożegnać, jak i on z samochodu. Trochę to wyglądało jakby była szansa na to, że nie wróci... albo nie będzie miał do kogo wracać.
Cela zeskoczyła z dachu, miękko lądując na podjeździe.
- Na pewno nie mogę jechać? - dopytała.
- Co je... - Alan odwrócił się w jej stronę zaskoczony.
- Przykro mi Ocelio... jeśli będziesz chciała powiem ci wszystko po powrocie. Spróbuję się czegoś dowiedzieć o twoich rodzicach. Obiecuję - spojrzał jej głęboko w oczy, prostując się dumnie. Wyglądał... potężnie.
- Dziękuję - powiedziała. Nie była zadowolona z jego decyzji, ale wyczuła, że go nie przekona - Będzie pan uważał na siebie? Obiecuje pan?
- Czy gdybym był nieostrożny przeżyłbym pięć wieków? - Odpowiedział pytaniem na pytanie, uśmiechając się.
Przewróciła oczami
- Jak mam być szczera, to nie bardzo wierzę w te pięć wieków - powiedziała. - Ale rozumiem, że obiecuje pan uważać.
- Obiecuję - pokiwał głową i skierował wzrok na resztę. - Jeśli to już wszystko, będę się zbierał.
- Do zobaczenia... głupi grubasie - mruknął zadowolony Alan.
- Wzajemnie - odpowiedział mu nie mniej wesoło Kamil, wsiadając do samochodu.
Po chwili wielki wóz, zniknął z zasięgu wzroku.
- No i pojechał - westchnęła Cela. - Czuję się bezpieczniej jak jest blisko. Nie wiem, czemu. Idziemy do Husky’ego? - spojrzała na Alana.
- Dopiero co byłem... jeszcze pomyśli, że się zakochałem. Chyba, że w interesach - odpowiedział wzruszając ramionami.
- Trzy dni ma odpoczywać.. więc żadnych interesów - zdecydowała - Idę sama.
- Dobrze. Mi też się przyda odpocząć - powiedział przeciągając się i wchodząc do środka za Clarą i Adamem.


Cela postała jeszcze chwilę, ciesząc się lasem i powietrzem. Uwielbiała przestrzeń. Potem weszła do rezydencji i odnalazła Husky’ego.
- I pojechał … - powiedziała - Jak tam? Nudzisz się? Kości nie było.
- Muzyka się zepsuła... - mruknął ponuro, wskazując na leżący w rogu złom, niedawno stanowiący jeden, spójny kawał magnetofonu. - Owszem. Doskwiera mi nuda i samotność.
- Właśnie widzę.. czemu rozwaliłeś to coś do taśm? - spytała.
- Odmówiło mi posłuszeństwa... - wzruszył ramionami, co wywołało ból w prawej ręce. Zbył go chrząkniecie. - Co tam? Też się nudzisz, skoro aż do mnie musiałaś przyjść? - Spytał z uśmiechem.
- Musiałam mieć coś do wpisania na mojej codziennej liście dobrych uczynków - odcięła się - Kiedy się nudzę, to wchodzę na dachy.
- Wysoko... źle... głęboko jeszcze gorzej - pokręcił głową. - Mam nadzieję, że Alan niczego nie planuje beze mnie? W mieście w sensie?
- Powiedziałam, że ma czekać na ciebie. - usiadła na poręczy fotela - Mam jechać do Johannesburga. Za dwa tygodnie. Z panem Alanem.
- Wiem... dołączę do was nieco później - powiedział smutno.
- Mam być kurierem, czy kimś takim.. pan Kamil nie wypowiada się precyzyjnie. Wiesz coś więcej?
- Niestety tak... - pokiwał głową, patrząc na nią... z litością? - Będziesz przemycać rzeczy i ludzi pewnie też, przez Czerwoną Dzielnicę. Jest dość silnie zamknięta, ale dla ludzi takich jak ty... zwinnych i tak dobrze się wspinających to tamtejsze budynki są istnym małpim gajem... rajem. Gorzej, że jest też sporo strażników i parę innych rzeczy...
- Jakich innych rzeczy? - dopytała - Poza tym.. moge sobie wyobrazić przeniesienie jakiś rzeczy, ale przemycenie człowieka, który nie potrafi się wspinać, to inna para kaloszy.
- Dróg jest wiele... dasz sobie radę. Wyrobisz się na dniach... zresztą, wydaje mi się, że nie zdajesz sobie sprawy z pełni swych możliwości - powiedział, jakby dodając otuchy samemu sobie.
- Denerwujesz się - stwierdziła. - Wracają wspomnienia?
- Parę... - skinął głową. - Niezbyt przyjemne miejsce, ale wiele mnie nauczyło.
- Pana Alana nauczyło nienawiści...a ciebie?
- Że lekcja, której nie towarzyszy ból, niczego mnie nie nauczy. A gdy już się zapanuje nad bólem... - uśmiechnął się sam do siebie - jest się nie do powstrzymania. Tak... tak bym to ujął.
- Durne - stwierdziła Cela - Potrafię mnóstwo rzeczy. Nauka nie musi boleć.
- Wspinając się, nie nauczyłaś się najwięcej po upadkach? Gdzie nie stawiać nogi? Jak nie skakać, albo jak to robić poprawnie? Ból czyni cię twardszym... ą. To się przydaje - pokiwał głową.
-Wiadomo, że najwięcej da się nauczyć na błędach.. ale jak się dobrze zabezpieczasz, to urazy nie są poważne. Ból nie uczy niczego, on raczej zniechęca. Co innego błędy. Poza tym... nie możesz porównywać mojego treningu, z tymi torturami co wam zadawali. Ja się decyduję na coś, a was.. po prostu w coś wrzucono. Wbrew waszej woli. To nieludzkie
- Nie wszystkich zmuszono... - mruknął cicho. - Nie można żyć bez poważnych urazów... nie czułbym, że żyję - dodał po chwili. - Nie zrobiło się za poważnie? Myślisz, że mogę już wstać?
- Za dwa dni - powiedziała machinalnie - Jak to “nie zmuszono”? Godzili się na to dobrowolnie? To bez sensu...
- Dawno temu, nie wiedzieli w co się pakują. Gdy świat obiegła wieść o mutantach, to znaczy świat jak długi i szeroki, jak dzisiaj znamy, miał tam być dla nich azyl. Ich dom, bo wszystkie inne zostały odkryte i zajęte. Troszkę takich wykiwali...
- Zgoda na udział w eksperymentach miała być zapłatą za to pozorne bezpieczeństwo? - domyśliła się Cela.
- Nom... i miały to być eksperymenty prowadzące do wyleczenia mutacji. Dla niektórych to tak jakby wołali “przyjdź do nas! Kobiety, sława, pieniądze!”. Ja się nie nadałem nabrać, żeby nie było.
- Obiecują kobiety i pieniądze, a potem podwieszają na haku pod sufitem? Jak to ma wyleczyć mutację? - mruknęła - A ty? Czemu tam.. trafiłeś?
- Ja? Bo byłem głupi i dałem się złapać, gdy troszkę sobie podróżowałem... to było fajne życie, które skończyło się tylko przez moją głupotę - pokręcił głową, wzdychając smutno.
- Byłbyś głupi, gdybyś się dał nabrać na te puste obietnice - skwitowała. - Choć ludzie w desperacji zdolni są do wszystkiego... mutanci pewnie też.
- Och znam jeszcze jedną osobę, która znalazła się tam specjalnie, ale z jeszcze innych powodów. Zgadnij kto. Też znasz.
- Pan Kamil?
- Genialnie... - pokiwał głową. - Może jeszcze zgadniesz czemu, po co i jak?
- Nie nabijaj się ze mnie.. do wyboru był on, albo pan Adam - westchnęła - Chciał usunąć mutację?
- Nie... chciał rozwalić to całe miejsce. Zrobić bunt. To drugie mu się udało, ale Czerwona Dzielnica wciąż istnieje. Dzięki niemu ja, Alan i parunastu innych uciekliśmy.
- Rozumiem, czemu jesteś mu tak wdzięczny. A .. pan Alan? Jaka była jego mutacja?
- Miał pysk i szpony orła, przy czym reszta była normalna, więc wyglądał dość... paskudnie i dziwacznie.
- I to mu się cofnęło? - spytała zdziwionym głosem. Myślała, że chodzi o jakieś specjalne zdolności, lub ukryte mutacje, a nie tak wyraźną deformację - Tak po prostu?
- Ot tak... dziwne, sam nie potrafi wiele o tym powiedzieć. Podobno po prostu stopniowo ciało wracało mu do normy.
- Dziwne.. więc może to, co tam robili, miało jednak sens? Komuś się jeszcze cofnęło?.
- To będzie jednym z celów rozmów pana Kamila w... no w tym mieście. Czyżbyś nie chciała swoich mocy? - Spytał nagle.
- Chciałabym moje życie z powrotem.. jeśli ma to się wiązać z zanikiem mutacji - to mała cena. - Wzruszyła ramionami - Zamiast parkuru będę uprawiać wspinaczkę skałkową. Tyle. I będę mogła znów nosić ubrania z wzorami.- spojrzała na niego, z nadzieją - Myślisz, że to możlwe? Skoro panu Alanaowi się cofnęło, to mi też może.
- Nie wiem... pewnie się da. Nigdy nie myślałem o tym, żeby pozbawić się swoich, ale myślę, że by się dało - wzruszył ramionami obojętnie.
- Było by super - rozmarzyła się, niezrażona jego brakiem entuzjazmu - Wróciłaby do szkoły. Albo nie, zrobiłabym sobie przerwę i pojechała do cioci. Maturę zrobię eksternistycznie, a na studia pojadę .. nie wiem.. może do Krakowa? Będę mieć blisko do domu. Kraków to piękne miasto.. Może Kaśka ze mną pojedzie? Zamieszkałybyśmy razem.. nie, ona ma chłopka, nie będzie chciała - uświadomiła sobie, że nie wie, co z chłopakiem Kaśki. - Chyba nie zginął, powiedziała by mi.
Zamilkła, wpatrując się w podłogę. Ciemny, wypolerowany dąb.
- To nie ma szansy .. nigdy już nie wrócę. - powiedziała cicho.
Jason patrzył na nią chwilę nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Nie chcę cię pozbawiać nadziei, ale nie chciałbym też cię oszukiwać... może i nie wrócisz do tamtego życia, ale masz sporo innych możliwości. Masę - spuścił wzrok. - Ja bym nie chciał żebyś się pozbawiała tego wszystkiego... - spojrzał na nią znów. - I nie używaj słów takich jak ekstcośtam. Polski nie jest moim pierwszym językiem, więc nie wiem, czy mnie nie obraziłaś...
- Eksternistycznie, czyli indywidualnie, nie z klasą - powiedziała machinalnie, wpatrując sie w podłogę - Nie ma już ich.. Ciągle nie mogę w to uwierzyć.
- Wciąż masz innych przyjaciół, o których powinnaś się troszczyć. Z Aleksem się nie udało, ale ta Kaśka, tak? Też jest mutantem? - Spytał, szukając okazji, by jej pomóc, może pocieszyć.
Zerwała się na nogi.
- Chciałam pomóc Aleksowi, widziałeś, jak się to skończyło! Widziałeś! - potrząsnęła głową. - Już lepiej, żebym nikomu nie pomagała...
- Akurat to była moja wina... nie mogłaś zrobić nic dla Aleksa. Powinienem was obronić, nie zwalaj tego na siebie - poprosił. - Co masz zresztą robić? Jedyne co ci pozostało i jestem pewien, że ci się uda. Przynieś mi jakieś ubrania, pójdziemy po tę... Kaśkę, tak? Strasznie dziwne imię - powiedział krzywiąc się.
Pokręciła głowa, zdecydowanie.
- Nie zrobię jej tego. Nie zafunduję.. takiego czegoś. - wykonała nieokreślony ruch ręką. - Nie zabiorę Kaśce jej życia. - dodała ciszej.
- A... a nie boisz się, że zrobi to ktoś inny? Że zabierze całkiem jej życie... no wiesz - rzucił niezręcznie. - Przyniesiesz mi rzeczy? - Dodał ciszej.
- Przestań - syknęła - Przestań mnie straszyć.. Nie chcę podejmować takich wyborów.. Aleks mi zaufał!
Chrząknął drapiąc się po głowie. Wydawało się, że nagle struchlał w oczach.
- Taki ko... no dobrze. Może i nie da się uratować wszystkich. Po prostu cieszę się, że ty tu jesteś i myślałem, że jeśli uda się nam sprowadzić i uratować jakichś twoich przyjaciół, poczułabyś się lepiej. Przepraszam, że mi się nie udało. Z Aleksem - powiedział zwieszając głowę, jak zbity pies.
- Mi się nie udało, nie rozumiesz? Niepotrzebnie się zgodziłam.. tak by żył. Dałam mu nadzieję. Oszukałam go.
- Może by żył... przecież widziałaś jaki był zdesperowany. Zaufał obcemu człowiekowi, takiemu jak ja, zniszczył rejestrację na podstawie moich słów. Bał się, bo pewnie już widział, albo się domyślił do czego to wszystko zmierza. Przestań się obwiniać, bo wtedy ja też się coraz bardziej obwiniam, a i tak się już czułem winny - skrzywił się, patrząc na nią spode łba.
- Mam dość - potarła skroń - Nie wiem, co.. nieważne. Masz odpoczywać. - rozkazała mu, odwróciła się i wybiegła z sali.
- Ale... proszę... - dalszej, wypowiedzianej ciszej wypowiedzi Ocelia już nie dosłyszała.
Wybiegła przed rezydencję i znów zaczęła się wspinać. Wejście na górę, zeskok. Wejście, zeskok. Ciągle i ciągle, wciąż od nowa. Mięśnie zaczęły protestować, ale nie zwracała na to uwagi. Wejście, zeskok. Wejście, zeskok. Coraz szybciej, coraz intensywniej. Byle nie myśleć.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 03-04-2013, 17:49   #15
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Kolejne dwa dni minęły już spokojniej. Clara nie rzucała się w oczy, robiąc nie wiadomo co, za to jej brat, parę godzin dziennie spędzał na podwórku, strzelając z łuku do słomianych tarcz, które wyciągnął z garażu. Trzeba było mu przyznać, że miał świetnego cela, strzelał szybko i pewnie. Widać było u niego wielką wprawę.
Adam zajmował się domem, jednak obyło się już bez wspólnych posiłków, jak się okazała Kamilowi bardzo zależało na integralnych posiłkach, jednak pod jego nieobecność, lokaj mógł trochę odpocząć od pracy w kuchni.
Cela wspinała się, biegała po lesie i starała sie o nic nie dopytywać. Odpowiedzi były niepokojące, a co gorsza prowokowały do stawiania nowych pytań. Jeszcze bardziej niepokojącyh. Ruch ją uspokajał. Pozwalał złapać dystans. Wysłała wiadomości do wszystkich znajomych, zapewniając o tym, że jest bezpieczna. Potem przestała sprawdzać portale i komuniakatory. Musiała się ogarnąć. Zdystansować.
Trzeciego dnia Jason miał już wstać z łóżka i rzeczywiście tak zrobił. Jednak nigdzie nie było go widać. Alan mówił, że pewnie musiał rozruszać kości, bo od leżenia był bliski, jak powiedział Moore: “ocipienia”, co by pasowało do tego, że przez ostatnie dwa dni był dość nerwowy.
W nocy, kładąc się do snu, Ocelia usłyszała ciężki stukot na schodach, a potem szuranie na korytarzu, które skończyło się stuknięciem, gdzieś pod jej drzwiami.
Wstała i podeszła do drzwi. Jason w końcu wrócił i przyniósł łupy? Jej kotka u ciotki na wsi regularnie znosiła pod jej łóżko nieżywe myszy. Cela miała nadzieję, że tym razem nie będzie to mysie truchło.. ani żaden inny trup.
Za drzwiami, na przytarganej zapewne z salonu kanapie, leżał Husky, przekręcając się ciągle. Obicia były dość twarde, a oparcia miał metalowe obwódki, zaś poduszek wziąć zapomniał.
- Co tu robisz? - zapytała.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Mmm... nic. Śpię. Czemu ty nie śpisz?
- Bo ktoś mi się rozbija pod drzwiami? - odpowiedziała pytaniem na pytanie - Twój pokój jest pietro niżej, jak pamiętam. Takie podrapane drzwi.
- No jest... ale ten... pomyślałem, że dotrzymam ci towarzystwa. W pewien sposób - powiedział podnosząc się do pozycji siedzącej. Podrapał się po głowie niezręcznie. - Możliwe, że się troszkę stęskniłem...
Cela zasłoniła na moment twarz dłońmi, w geście ponurej rezygnacji.
- Dobranoc - powiedziała wracając do sypialni i zamykając za sobą drzwi na ozdobny klucz.
Później nie dawał o sobie znać, ale do rana został. Dopiero wtedy na górę wszedł też Alan, obudził Celę pukając do drzwi i wywalając Jasona spod drzwi.
- Ocelio? Jesteś tam? Dziś wielki dzień!
- A gdzie miałabym być.. - mruknęła, wpuszczając go do środka - Dzień dobry, panie Alanie. Chce mnie pan zabrać do burdelu?
- Eeeem - uśmiechnął się niezręcznie. - Ciekawie skonstruowane pytanie... taki jest plan, chociaż ogółem, dostaliśmy nowe informacje i mamy nieco lepszy, bardziej sprytny plan. Ale w sumie, co nie jest sprytniejsze od wejścia i zabicia wszystkich? Chyba tylko walnięcie atomówiki - dodał wzruszając wesoło ramionami. - To co? Pomożesz nam uratować parę żyć? Że się tak heroicznie wyrażę.
- Czy mogę najpierw zjeść śniadanie, czy od razu musiamy iść? Chodźmy na dół, przedstawi mi pan ten nowy plan.
- Powinnaś zjeść... to prawda. Musisz być pełna energii. Może zjedz trochę koksu - powiedział przepuszczając ją.
- Koks mi nie służy.. - pokręciła głową, schodząc do kuchni.
Pokroiła sobie jakieś owoce, dosypała płatki i zalała jogurtem. Usiadła na blacie i wcisnęła przycisk ekspresu od kawy.
- No dobrze.. - westchnęła - proszę mówić.
- No cóż... sposoby w jaki pozyskują swoich niewolników są dość proste. Albo ich wyłapują, najlepiej poza granicami kraju i sprowadzają tu, albo są im dostarczani przez łowców. W skrócie... ja odegram łowcę, który cię złapał i sprowadził do Rana by sprzedać - skrzywił się, bojąc się reakcji. - To ta łatwiejsza część...
- Spoko, spoko... - odpowiedziała Cela z ustami pełnymi płatków - Ale to było odwrotnie... Kobieta była łowcą. Opowiadasz mi Powrót Jedi, prawda? Wprowadzę cię na łańcuchu, a potem ich wszystkich rozniesiemy na strzępy...i uwolnimy więźniów. Zawsze trzeba uwalniać.
- Ja nie jestem mutantem, a oni tylko ich biorą na “pracowników”. Poza tym najpierw trzeba będzie zająć się Ranem. Weźmiemy go na zakładnika, to jakoś pójdzie... pytanie tylko ile będzie miał ochrony u siebie przy biurze. Nie jestem w walce wręcz tak dobry jak Jason, a on z nami nie wejdzie, bo go rozpoznają.
- Skąd będą wiedzieli, kto ma mutacje, kto nie? Po mnie nic nie widać.. skaner DNA mają na weśjciu? - zapytała, krojąc więcej mango.
- Dysponują tym samym mechanizmem, co policjanci, wiesz, ci w maskach. Poza tym widać po włosach, czasem. Też coś.
- No nie wiem... nie wyglądam na mutanata, w każdym razie... nie jesteś zbyt sprawnym łowcą, jak widać. Dobrze, a Jason co?
- Postanowiłem go odsunąć od tego. Mógłby się za bardzo rozemocjonować spotkaniem z Ranem. Ale na wszelki wypadek będzie czekał blisko i jeśli nie wyrobimy się w pół godziny, to się wprosi.
- No dobrze.. ale co ja bym tam miała robić, poza byciem przepustką?
- Ran ma zwyczaj... testowania nowych nabytków. Jeśli oddalisz się z nim na chwilę, podczas gdy on zostawi mnie samego ze strażą osobistą, będę miał szansę zająć się nimi a ty nim. Na pewno znajdziesz coś czym mogłabyś mu przypieprzyć. Z tego co wiemy, biuro i pokój prywatny ma oddzielone jedną parą drzwi, a oba są na oddzielnym piętrze, więc powinno się udać bez zbędnego hałasu.
Zastanowiła się.
- Może pan Adam ma coś nasennego, do automatycznej iniekcji? To mi powinno pójść łatwiej, niż walenie go po głowie.
Westchnął
- Pewnie ma, ale gość zasłużył na gonga w twarz...
- Pewnie i zasłużył, ale ja trenowałam lekkoatletykę i parkour, nie boks.- wzruszyła ramionami - Jak go nie ogłuszę za pierwszym razem, to się odwinie i mi przywali.. i tyle będzie z naszego planu.
- Powinnaś mieć trochę pary w łapach, po tych parkourach, ale może i to lepszy pomysł... zróbmy tak. Tylko wiesz... żeby ci zaufał na tyle, że... musisz udawać chętną - powiedział krzywiąc się. - Są i tacy mutanci, którzy godzą się z losem. Tak jak niektórzy niewolnicy starożytnego Rzymu... ale obiecuję, że nic ci się nie stanie. Serio - dodał szczerze.
Skuliła odruchowo ramiona. Póki zostawali w fazie luźnych skojarzeń, miała nawet trochę zabawy z całej sytuacji. Teraz, kiedy zaczęli dochodzić do konkretów.. nie było już tak wesoło.
- Pewnie i mam parę w ręce, ale nie bardzo sobie wyobrażam.. no, nie waliłam nikogo po pysku wcześniej. Dobrze, mogę się do niego lepić. Nawet tak wolę, niż miałby mnie ciągnąć, czy coś.. - skrzywiła się.
- Wytrzymaj z nim chwilę w pokoju, a ja szybko dołączę. Zapewne broni nie uda się wnieść,
ale to nie będzie aż taki problem. Mam nadzieję...
- Dobrze, spróbujmy - zgodziła się Cela. - Ale jak usłyszy wrzaski swoich ochroniarzy, to będzie chciał tam iść.. jednak nalegam na iniektor.
- Słuszna uwaga... w tym pokoju, w którym leżał Jason, są takie rzeczy. Znajdziesz na pewno. Pojedziemy pod wieczór - pokiwał głową, w zamyśleniu. - Brzmi całkiem prosto...
- W porządku - Cela zeskoczyła z blatu i dopiła kawę - Idę pobiegać. Potem poszukam tego iniektora.
Wyszła z kuchni i przez drzwi tarasowe wybiegała do ogrodu.
Jesień w końcu, z lekkim opóźnieniem, się rozpoczęła. Ciągle wiał mały wiatr, czasem dostający lepszego kopa, którym zdmuchiwał coraz to więcej pożółkłych liści i uschniętych igieł z drzew i krzewów. Ciemne chmury, nie dopuszczały słońca na czyste niebo, zapowiadając całkiem poważną burzę.
Daleko, na drugim końcu ogrodu, za ogrodzeniem z metalowych, ostrych prętów, tam gdzie była wyrwa między żywopłotem, ktoś stał. Cela ku swojemu własnemu zdziwienia, dostrzegła z tak daleko, zgarbioną, krępą sylwetkę, ukrytą w mroku, jedynie jego, lub jej ostre, świecące ślepia, patrzyły na Ocelię wilkiem, spomiędzy wyrwy w krzakach, otaczających ogrodzenie.
Nie zdażyła przeskoczyć połotu, bo wiatr zaatakował ją ostrym podmuchem, wrzucając włosy na twarz. Nie znosiła tego. Siegnęła do kieszeni polara, szukając gumki, ale nic nie znalazła. Splotła je więc tylko i wcisnęła za kołnierz bluzy - choć na chwilę powinno to rowiązać problem.
I wtedy zobaczyła oczy wpartujące się w nią zza ogrodzenia. Podeszła bliżej, żeby ropoznać osobę, nie zastanawiając się nawet, że pewnie rozsądniejsze byłoby wszczęcie alarmu.
Kimkolwiek posiadacz nienaturalnie jasnych oczu był, gdy tylko spostrzegł zbliżającą się Ocelię, rzucił się biegiem w stronę lasu, szybko znikając dziewczynie z oczu, dzięki krzakom przy ogrodzeniu. Zanim zniknął wydawało się jej, że dostrzegła dziwny uśmiech, niezwykle dużych i czerwonych ust...
Ocelia - nie namyślając się wiele - przesadziła ogrodzenie jednym susem i pobiegła w stronę, gdzie przybysz zniknął.
Biegła nie widząc jednak nikogo, nie słysząc nic, chociaż to jej szybkie susy, mogły zagłuszać ewentualne kroki nieznajomego. Mogła próbować dalej go znaleźć, ale to mogło być niebezpieczne...
Adrenalina jej podskoczyła, przyśpieszyła, a potem zatrzymała się w miejscu, nasłuchując. Nie widziała nikogo, ale powinna usłyszeć jego kroki...
Usłyszała, ale nieco coś innego, niż chrzęst liści pod stopami. Dźwięk przypominał jakby ktoś walił kijem w drzewa.
Poszła w stronę źródła dźwięku, rozglądając się dookoła.
Stukanie narastało, a po chwili, gdy Ocelia zaczynała się zbliżać, usłyszała miękki głos
- “Nie powinnam była tyle płakać - powiedziała Alicja. - Spotyka mnie za to teraz taka kara, że mogę utopić się w swoich łzach.” - Usłyszała gdy stukot ustał.
Podeszła bliżej, zaciekawiona, kto zabawia się w cytowanie Alicji w Krainie Czarów w środku lasu. W LARPa grają?
- ”Ale ja nie chciałabym mieć do czynienia z wariatami” - usłyszała znowu, wyraźniejszy, miły dla ucha głos.
- “O, na to nie ma już rady. Wszyscy mamy tu bzika. Ja mam, ty masz.” - Chodząc między gęsto ustawionymi drzewami, smaganymi wiatrem, Ocelia naszedł nagle okropny odór, niesiony jednym z podmuchów.
- “A skąd pomysł, że i ja mam bzika?”
- “Bo inaczej byś tu nie przyszła” - mówił jeden i ten sam głos, udając dialog.
Cela miała dziwne wrażenie, że widzi czyjąś sylwetkę, pod jednym z dalszych drzew, a na jego gałęziach, coś było rozwieszone... jakby liny.
Zmarszczyła nos, zatrzymując się. Zapach był paskudny, jak rozkładające się mięso, dusił i prowokował wymioty. Mózg dostał nagle kopa, skojarzenia przyśpieszyły i pojawiało się wspomnienie Jasona, cuchnącego bardzo podobnie.
Odwróciła się na pięcie i rzuciła biegiem, z powrotem w stronę rezydencji.
Kimkolwiek był ten kto się ukrywał nie gonił jej, pozwalając bezpiecznie, choć nie bez oglądania się za siebie, przeskoczyć przez ogrodzenie, by zdobyć namiastkę poczucia bezpieczeństwa.
Akurat w stronę Ocelii szedł Jason.
- Co się stało? Gdzie byłaś? Poczułem, że coś jest nie tak - rzucił podchodząc do niej, tuż przed tym, gdy usłyszeli grom pioruna, gdzieś w oddali. Pochmurne niebo zaczęło się łamać, a deszcz padać.
- Ktoś jest w lesie - powiedziała - Nie czujesz? Śmierdzi straszliwie i buduje coś na kształt .. nie wiem.. pajęczyny, czy małpiego gaju na drzewach.
- Nie wiem... twój zapach tłumi inne. Deszcz też nie pomaga... - mruknął, podchodząc do ogrodzenia. - Rozejrzę się, a ty zawołaj Alana. Niech weźmie łuk.
Pokiwała głową, wskazując kierunek i poszła szukać Alana.
Leżał na kanapie w salonie, czytając jakąś książkę.
- Jason cię znalazł? - Spytał podnosząc na chwilę wzrok, znad stronic.
- Sama się znalazłam. Ktoś jest w lesie, weź łuk i chodź. Szybko.
- Tutaj? - Podniósł się odkładając książkę. - Dobra, już idę... - dodał szybko, biegnąc na górę, zapewne po broń.
Wrócił prędko, przewieszając kołczan przez plecy.
- Husky oczywiście nie poczekał?
- Tędy - pokazała, kiwając głową - Już pobiegł. Strasznie ten ktoś cuchnie.
- Też masz lepszy węch, jak Jason? Trochę tęsknię za moim wzrokiem... - powiedział nie na temat, przeskakując ogrodzenie. Nałożył strzałę na cięciwe. Ruszył przodem. - Pokazuj gdzie dokładnie.
- Lepszy węch, lepiej widzę, zwłaszcza w ciemnościach... Jason twierdzi, ze mój zpach przytłumia mu inne - wytłumaczyła, przedzierając się szybko przez las - Bo on ma zdecydowanie lepszy węch niż ja.
Gdzieś spomiędzy drzew ponownie rozległ się ten sam głos, co wcześniej. Alan wycelował, ale nie mógł dostrzec celu.
- “Mój Boże, jakie wszystko jest dzisiaj dziwne. A wczoraj żyło się jeszcze zupełnie normalnie. Czy aby nocą nie zmieniono mnie w kogoś innego? Bo, prawdę mówiąc, czuję się zupełnie inaczej. Ale jak nie jestem sobą... to kim?”
- Wyłaź! - Warknął Alan. - Wyjdź, a może nie będę musiał cię krzywdzić! To prywatny teren!
- Zajdę go od lewej strony - powiedziała cicho Cela i nie czekając na odpowiedź Alana zniknęła między drzewami.
- Może i racja... to nie ładnie tak się ukrywać... - mruknął nieznajomy, wychodząc Hughes’owi na widok.
- Co do... - powiedział cicho, nie opuszczając łuku.
Ocelia mogła przyjrzeć się przybyszowi z boku. Był całkiem nagi, jednak całe jego ciało, pokryte było zielonymi łuskami, błyszczącymi się od kropel deszczu. Miał kikut ogona, który wyglądał jakby był w trakcie powolnej regeneracji. Był całkowicie pozbawiony włosów, a od kiedy Cela widziała go po raz ostatni, urósł.
Romek spojrzał na dziewczynę, żółtym okiem. Drugie było niedawno wycięte i rana jeszcze się nie zagoiła dobrze.
- To dziwne, że cię znalazłem, prawda?
- Znasz go?! - Warknął Alan, rzucając jej krótkie spojrzenie i przestepując z nogi na nogę, nerwowo. - Zabić?!
Cela podeszła do chłopaka.. mutanta, wyciągnęła dłoń i dotknęła łusek pokrywajacych ramię.
- Dalej swędzi? - zapytała miękko, przez ścisnięte gardło - Kto ci to zrobił... Bałam się.. Skąd?
- Nieee... teraz czuję się bezpiecznie, silnie. Postąpiło bardzo szybko... próbowali pchnąć mnie nożem i ostrze się złamało. Teraz jest dobrze. Lepiej niż było - odpowiedział odwracając się w jej stronę i nie zwracając uwagi na Alana.
- Skąd się tu wziąłeś? Nie aresztowali cię?
- Aresztowali... ale nas napadli. Ci co na marszu. Coś mnie tu wiodło. Nie potrafię wytłumaczyć - pokręcił okrągła głową. Alan powoli upuścił łuk.
- Biorąc pod uwagę to, że żyjesz... nie spotkałeś wysokiego gościa, z czarno-białymi włosami? - Spytał Hughes.
- Nie - odpowiedział prędko.
Zbyt prędko, jak się Celi wydawało.
- Romek? Jesteś pewien? On jest z nami...- dopytała.
- Na pewno. Tylko jakichś gości upartych, którzy aż tu za mną leźli. Ale wydaje mi się, że ich odstraszyłem.
- Jakich, kurwa, gości?! - Warknął Alan, znowu podnosząc łuk.
Cela rozejrzała się niespokojnie dookoła.
- Husky! - zawołała głośno. - Chodź do nas!
- To dziwne imię... - mruknął Romek.
Po krótkiej chwili dobiegł do nich Jason, wyskakując zza drzew, za plecami Romka. Paznokcie, znowu zamienił w swoje długie, czarne szpony.
- Strzelaj kurna! - Warknął do Alana.
- Zwariowałeś? - oburzyła się Cela - To mój przyjaciel.
- Co?! - Zdziwił się podchodząc do Ocelii i jej przyjaciela. - Od kiedy przyjaźnisz się z kimś, kto zdziera z ludzi twarze i rozwiesza ich bebechy na gałęziach?! Jeszcze żył, jak go znalazłem! - Wrzasnął Romkowi w prosto w twarz, stając blisko niego.
- Co ty gadasz? - zdenerwowała się Cela, wchodząc między mężczyzn i rozdzielając ich - Husky, cofnij się i schowaj szpony. Już!
Posłusznie wykonał jej polecenie, nie spuszczając Romka z oczu.
- Potrzeba dużej wprawy w torturach, by ofiara nie zmarła przy czymś takim...
- Musiałem jakoś odstraszyć resztę - chłopak wzruszył potężnymi ramionami.
- Torturowałeś ludzi? - dopytała, patrząc na Romka.
- To nie tak... - zarzekł się. - Napadł mnie i się musiałem bronić.. był szybszy od reszty. Znacznie. Zrobiłem z niego przykład i chyba ich odpędziłem.
- A... a te ...sznury na drzewach to jego flaki, tak? Bardzo pomysłowe.. - powiedziała nie kryjąc nawet sarkazmu. Czy każdemu mutantowi musi odpierdzielać przez sam fakt, że staje sie mutantem?
- Posłuchajcie, wy dwaj - powiedziała, pokazując palcem na Jasona i Romka. Głos zaczął się jej trząść. - Jak myślicie, czemu mutanci mają złą passę? Nikt ich nie lubi, niektórzy chcą ich usiec, inni rozszarpać, albo wysłać do gett? No, dlaczego?
Spojrzała na nich pytająco, ale nie dała czasu na reakcję.
- Bo tacy geniusze jak wy dwaj latają jak palanty i rozpiździają wszystko, co się rusza! Jason, ja nawet rozumiem, 300 lat bycia mutantem i tortury moga spaczyć.. no wpływają na umysł. Ale ty, Romek? Zawsze byłeś normalny! A teraz co, ikebana z flaków i Alicja w krainie czarów? Popierdzieliło was do reszty?! - wrzeszczała na nich - a może po prostu w przestrzeń - nie dopuszczając nikogo do głosu.
- Chyba tak... - odpowiedział po prostu Romek. Jason najwyraźniej się trochę uspokoił, zwieszając głowę. Alan w końcu opuścił łuk. Spojrzał w górę, skąd padał na nich coraz gęstszy deszcz.
- Nie powinniśmy tu tak stać, skoro kogoś za sobą ciągnął... - powiedział.
- W sumie.. - Cela też się nieco uspokoiła, a deszcz wpływający jej za kołnierz nie zachęcał do spacerów - Chodźmy. Pan Adam obejrzy twoje oko, Romek.
- Zaraz?! On też?! - Ryknął zdziwiony Alan. - Przecież ktoś go ściga! I to psychol!
- Podobnie jak Jason. - spojrzała na Alana. - Jeśli chcesz, żebym się z tobą bawiła w handel żywym towarem, to pomożesz Romkowi. Koniec dyskusji. Wracamy.
Alan warknął coś pod nosem, kręcąc głową.
- Dobra! Niech będzie! Ale bierzesz za niego odpowiedzialność.
- Wracajcie... ja posprzątam to, co tam jest... - powiedział Moore, przebijając się przez grzmot z nieba.
- Dziękuję... - powiedział Romek, skinając Alanowi głową.
- Jej dziękuj... ja bym ci wbił wtrzałę w te drugie oko... - mruknął pod nosem w odpowiedzi, kierując się do rezydencji.
- Ciebie też tyczy moja wczesniejsza wypowiedź, Alanie - syknęła Cela - Ex-mutanci też mają powściągnąć swoje mordercze instynkty. Czy to jasne? Wracamy, bo przemokłam. A mam tylko jeden polar.
Hughes postąpił krok w przód, w stronę Celi, wykrzywiając twarz w wściekłym grymasie, chciał coś powiedzieć, nagle jednak przybrał bardziej spokojną postwę. Westchnął ciężko, patrząc na nią spode łba.
- Dobra... jasne - powiedział odwracając się na pięcie.
- Chodź, Romek, idziemy - mruknęła Cela i skierowała się w stronę rezydencji - Szybko ci idzie ta mutacja..
- Chyba już bardziej nie postąpi... - rozłożył ręce przyglądając się swojemu ciału. - A ty? Jak to jest u ciebie?
- U mnie.. nic sie nie dzieje. Nowego, znaczy. Podobno zarażam innych swoimi emocjami, ale jakoś tego nie widzę za dobrze. Fizycznie nic. Za to ty.. jesteś większy. Wiesz? Wcześniej sięgałam ci trochę nad ramię.
- Nie wiem... może i tak. Ostatnio strasznie dziwnie się czuję, chociaż... dobrze. Dziwnie, ale dobrze - uśmiechnął się ustami, niema pozbawionymi warg.
- Dziwnie, czyli jak? - dopytała - Ja się...staram ogarnąć to wszystko. Ale kiepsko mi idzie - dodała ciszej.
- Czasami czuję, jakby ktoś inny siedział mi w głowie... nie potrafię nad sobą zapanować. Kim są ci ludzie? - Spytał spoglądając na Alana.
- On - wskazała brodą na Jasona - Ma to samo.. nie potrafi nad sobą panować. Lubi, żeby go nazywać Husky, chyba sam widzisz dlaczego.
- Pan Alan.. miał mutację, ale mu przeszła. Teraz jest w pełni człowiekiem.
- Serio? - Spytał zdziwiony. - Tak po prostu?
- Podobno. Po prostu mu się cofnęło, z czasem.
- A długo niby żyje?
- W setki lat to idzie... chyba. Alan! Ile masz lat? - zawołała do mężczyzny na przodzie.
- Milion! Kto by liczył?! - Odkrzyknął.
- Jest na mnie zły, bo mu nie pozwoliłam ciebie zastrzelić - wyjaśniła Cela Romkowi - Pan Kamil, elephantman, żyje juz chyba z 500 lat. Husky też, ale on nie liczy tak dobrze.
- Nieźle... mają jakiś plan? W sensie wiedzą coś o tym, co się dzieje? Coś chcą zrobić? Bo ta chata, wygląda jakby należałą do kogoś, kto może coś zrobić.
- Mam jechać do Johanesburga.. za jakieś 10 dni. Walczą z ROPa. Jak pan Kamil wróci, wszystko ci wyjaśni. Będziesz tu .. pasował, Romek.
- Myślisz? - Spytał patrząc na nią z uśmiechem. - To jednak dziwne... nieprawdaż? Wszystko to...
- Nie, nie dziwne. Przerażające. Nie tęsknisz do rodziców? Do młodej? Do szkoły? Znajomych?
Zamyślił się na chwilę. Odpowiedź przyszła mu z dziwnym trudem.
- Jak się nad tym zastanowić... to tak. Ale ostatnio za bardzo przejmowałem się tym, żeby w ogóle przeżyć...
- Rozumiem. Ja zastanawiałam się tylko, jak wrócić.. ale chyba nie mam powrotu.
Przeszli przez ogrodzenie. Alan ruszył przodem.
- Znajdę ci jakieś ubrania... typie!
- Dziękuję! - Odkrzyknął. - Myślisz, że będę mógł wam jakoś pomóc?
- Może spróbujemy go sprzedać zamiast mnie? - zaproponowała Cela - Zdecydowanie wygląda na mutanta. Romek, nie masz nic przeciwko temu, żeby Alan udał, że cię złapał i chce sprzedać do burdeli? Musimy dorwać właściciela tego przybytku.
- Coo? - Spojrzał na swoje, puste, obrośnięte łuskami krocze. - Znaczy... nie żeby co... dalej mam... tylko w środku, ale nie wiem czy się nadaję do tego typu zadania... - powiedział zawstydzony.
- Romek, błagam... - Cela przewróciła oczami - Nikt od ciebie nie wymaga żadnych usług... Wyjdziecie tam i tyle. A ty wyglądasz bardzo...mutantowato.
- Alan? Jak myślisz? - zawołała za mężczyzną.
- Co? - Krzyknął odwracając się.
- Może zabierzesz Romka do burdelu zamiast mnie, co? - odkrzyknęła.
- Nie jest zbyt atrakcyjny... jeśli mogę wyrazić swoje skromne zdanie!
- Ale na pewno się lepiej bije niż ja - nie ustępowała Cela.
Podszedł do nich.
- Ale najwyższa pora, żebyś się tego nauczyła... jesteś bardzo zwinna więc przyjdzie ci to łatwiej niż ci się wydaje... zaufaj instynktom. On wcześniej chyba, też nie był zabijaką? A teraz coś umie, prawda? - Spojrzał niechętnie na chłopaka. - Spokojnie, dla ciebie też znajdziemy robotę, ale nie jako przynętę.
- Nie mam pewności, czy chcę.. - powiedziała Cela - A raczej nie, mam pewność. Nie uznaję przemocy jako spsobu rozwiazywania konfliktów. Mieliśmy warsztaty na ten temat, pamiętasz Romek? Pomogę wam, w miarę moich umiejętnosci, ale nie zamierzam nikogo bić.
- A samoobrona? Jason nie zawsze będzie w stanie cię uratować.
Cela podniosła ręce w geście rezygnacji.
- Chodźcie do środka - powiedziała - nie musimy dyskutować w tym deszczu.
Weszli do rezydencji.
- Zaraz wrócę - mruknęła Cela i poszła do swojego pokoju przebrać się w suche rzeczy.
Wycierając włosy ręcznikiem zastanawiała się nad słowami Alana.
Teoretycznie powinna się umieć bronić. Teoretycznie. Już raz przecież, tam na dachu, uderzyła tę kobietę. Choć to właściwie nie była samoobrona.. Dziewczyna miała jednak głęboką pewność, że nie chciała by tego powtarzać. A jeżeli uderzy kogoś tak, że ta osoba.. umrze? Będzie zabójczynią. To było trudne do przełknięcia. Oczywiście, nie chciała też, żeby Jason musiał ją ratować. W ogóle nie chciała z nikim walczyć. Cóż.. w razie czego ucieknie, po prostu. To jej zawsze się udawało.
Wciagnęła jeansy i koszulkę i wróciła do salonu. Przynajmniej Romkowi nic nie jest. Znaczy - technicznie - jest, ale żyje. Choć tyle. Pierwsza dobra wiadomość od dawna.
Alan wręczył chłopakowi jakieś ubrania. Sztruksowe spodnie, czarną koszulkę i bluzę z kapturem. Musiał sobie poradzić bez skarpet czy butów, bo miał bardzo niekształtne stopy.
- Jak Jason wróci z lasu ze sprzątania, to zaproponuję by Romek... bardzo śliczne imię tak w ogóle - Hughes skinął głową mutantowi. - By... by wraz z Jasonem stanowił “plan B” - powiedział gdy Ocelia do nich dołączyła. Alan siedział na kanapie, naprzeciwko fotelu, na którym rozsiadł się Romek. Łuk był oparty o bok siedziska byłego mutanta.
Cela przysiadła na oparciu fotela i objęła Romka.
- Cieszę się, że jesteś cały - powiedziała, przytulając się do jego ramienia.
- Taaak... ja też - powiedział uśmiechając się do niej.
- Uhm - mruknął Alan. - Aż żałuję, że Clara sobie pojechała... - powiedział wstając. - Jak Jason wróci, powiedzcie mu, żeby do mnie przyszedł. Będę u siebie - dodał wychodząc.
- Teraz ja cię mam pilnować, wiesz? - Cela uśmiechnęla się do Romka - A nawet mi kuszy nie zostawił... O czym gadaliście?
- Z kim? - Spytał odprowadzając Alana wzrokiem.
- No z Alanem... Tak siedzieliście w pełnym napięcia milczeniu?
- Ach... pytał mnie skąd cię znam, ilu i od kiedy mnie goniło... ilu zabiłem i takie tam... ogółem: “co tam u ciebie?” - odpowiedział wzruszając ramionami.
- Nic specjalnego .. - też wzruszyła ramionami - Ukrywam się tu, goni mnie jeden mutant, co przejmuje cechy tych, co ich zabił, jestem podejrzana za zdradę stanu i drugie, co zapomniałam.. no, i o brak rejestracji, oczywiście. Szuka mnie też policja, nie moge wrócić ani na stancję, ani do ciotki.. większość moich znajomych nie żyje, a reszta sądzi, że ja wymyśliłam marsz.. pewnie we współpracy z ROPa. Co tam jeszcze z nowości... idę dziś wieczorem do burdelu, Alan bedzie udawał, ze mnie chce sprzedać. A potem jade na rzeź do Johanesburga. No i chyba nie podejdę do matury. Korepetycji z matmy już nie potrzebuje.
Westchnęła.
- Wszystko się popierdzieliło, Romek. - podsumowała cicho.
- Ano... - pokiwał głową. - A kim właściwie są ci tutaj... że mutant i nie mutant to wiem, ale... to jakiś ruch oporu?
- Na to wygląda.. też pracują, żeby cos z tymi mutacjami zrobić. Lockbell to ich znajomy.. krewny, chyba nawet brat, pana Adama. Obejrzał ci oko?
- Niee... kto to? Jeszcze nie spotkałem.
- Poszukam go - powiedziała wstając.
Utalentowanego w dziedzinie medycyny lokaja, znalazła w kuchni, gdzie jadł jabłko, pochylony nad opasłą książka.
- Alan przemknął i warknął coś o gościu... coś czym powinienem się martwić Ocelio? - Spytał nie odrywając wzroku od stronic.
- Nie, panie Adamie, to mój znajomy ze szkoły, Romek. Późno ujawniła mu się mutacja i teraz jest w trakcie zmiany. Ktoś mu wbił nóż w oko. Zobaczy pan? Bardzo proszę.
- Nóż... a ma go jeszcze w środku? - Spytał zakładając zakładkę i kończąc jabłko. Wyrzucił ogryzek do kosza pod jednym ze zlewów. Ruszył za Ocelią.
- Nie, nie ma już. Dziekuję.
- To pół biedy... żebym dostał grosza, za każdego pacjenta, który zmarł podczas wyjmowania czegoś z jego łba... - pokręcił głową, wchodząc do salonu. - Ach! Co jest?! - Krzyknął cofając się o krok, widząc Romka. - A ty w co się zmutowałeś? Smoka?!
- Nie wiem... - odpowiedział chłopak wzruszając ramionami.
Lokaj pokręcił głową, wskazując gestem, by poszedł za nim.
- Chodź... zobaczę co z tym okiem, ale już widzę, że raczej sobie nim nie popatrzysz. Ważne żeby infekcja nie wlazła.
Cela usiadła na fotelu zwolnionym przez Romka, przerzucając nogi przez jeden podłokietnik, a plecy opierając o drugi. Zdecydowanie nie planowała oglądać grzebania w niczym oku.
Deszcz nie dundnił o okna drzwi tarasowych, dzięki daszkowi osłaniającym cały taras, spływały jednak z niego gęste strumienie wody, przybierającej na sile ulewy. Raz po raz gdzieś waliły pioruny.
Jason wrócił po około dziesięciu minutach, od kiedy Adam zniknął z Romkiem. Wszedł do domu, cały przemoczony, oblepiony ziemią i liścmi. Na szczęście nie pachniał juchą, którą sprzątał w lesie, już pewnie pięc razy woda zdążyła ją z niego zmyć. Zamknął za sobą drzwi, dysząc ciężko, oparł głowę o szybę, ściągając z trudem przemoczony, ubłocony płaszcz, który upadł z plaśnięciem na ziemię. Jego bluza, spodnie i w ogóle reszta ubrania, szczególnie szmaciane trampki, nie były bardziej suche.
- To jak... oddychać pod wodą... - wysapał uśmiechając się i siadając ciężko na ziemi, pod drzwiami.
- Przebierz się - powiedziała Cela, wyrwana jego wejściem że swoich rozmyślań. Romek zmienił się, nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Z jednej strony wiedziała, że to ten sam chłopak, ale z drugiej... wydawał się obcy. Odległy. Nie chwytał jej żartów, a jego myśli krążyły bardzo daleko. Czy ona też tak się zmieni po mutacji? Czy zmieni się jej ciało? Psychika? Na razie tylko włosy, no i więcej spała, ale to równie dobrze mógł być stres... Spojrzała znowu na Jasona.
- Idź potem do Alana - powiedziała. - Husky- zatrzymała go jeszcze - Ile tam było ciał?
- Jeden rozwieszony na gałęziach... trochę głębiej jeszcze dwóch i ślady innych, ale chyba uciekli - powiedział chwytając płaszcz i wstając z ziemi, przecierając brudną twarz, ubłoconą ręką. - Szlag... - mruknął patrząc na dłoń. - Coś jeszcze? - Spytał smętnie.
- Troje ludzi - dopytała tężejąc - Zabił ? Jak to możliwe... Romek nigdy... Mówił, że czuje się, jakby ktoś przejmował jego ciało. Mutacja jest jak wirus, choroba?
- Szczerze? - Powiedział po chwili milczenia. - Pan Kamil żyje już trochę, poświęcił masę czasu, masę pieniędzy na badania, na naukowców z najlepszym sprzętem, który powinien być dostępny dla publicznego użytku dopiero za dziesięć lat, ale wszystko, wciąż idzie na marne... wszystko wskazuje na to, że wszystkie mutacje, są całkowicie... naturalne i przepisane dla danych genów do początku. W zasadzie nie powinno się tego nazywać mutacjami, bo mutacja to odstępstwo od normalnego genu, ale biorąc pod uwagę to ile jest “mutantów” i to w jaki sposób jest skonstruowane DNA to... to wychodzi na to, że jest to całkiem normalne - rozgadał się, kończąc z ulgą i uśmiechem. Spojrzał na Ocelię, rozkładając ręce. - Przykro mi, ale to nie jest wirus. To nie jest choroba i z tego, co wiem, nie jest to uleczalne. Alan... powiedział, że uważa, że to co go spotkało, to znaczy odwrócenie jego stanu było dopiero chorobą. To, że już nie jest taki jak kiedyś, jest jego mutacją - dodał jeszcze do swojego małego wywodu, wzruszając ramionami.
- Nie jest normalne, że ktoś, ot tak, morduje troje ludzi i przyjmuje to... jakby się nic nie stało. To nie jest normalne. - westchnęła - Idź do Alana.
- Oczywiście... - mruknął, skinając głową i wychodząc, chlupiąc butami.
Cela wyciągnęła się na powrót na fotelu. To wszystko zdecydowanie nie było normalne. Ale wiedziała jedno - nie pozwoli sobie spaczyć umysłu.
Burza na zewnątrz nie chciała się uspokoić, ale bardzo chętnie przybierała na sile, do potężnego deszczu, dokładając coraz to częstsze i jaśniejsze pioruny, silniejszy z każdą chwilą wiatr, który wiał prawie bez przerwy. Wyglądało to dość niebezpieczne i pewne było, że przynajmniej paręnaście drzew w lesie się złamie.
Do salonu wszedł Adam.
- Położyłem twojego przyjaciela spać. Wydawał się być dość zmęczony. Ty też mogłabyś odpocząć przed wieczorem... masz ledwie parę godzin - powiedział prosto z mostu.
- Tak.. chyba tak - powiedziała - Ale bym jeszcze chciała omówić szczegóły z panem Alanem.. jak będziemy jechać może. Choć on mówi, że wszystko się samo ułoży. Nie wiem, jak.
Wstała z fotela.
- Jak jego oko? Nie ma infekcji? Czy Alan mówił, że będzie nam.. mi potrzebny iniektor, ze środkiem usypiającym lub zwiotczającym?
- Tak... wspomniał - powiedział grzebiąc w kieszeni. Wręczył Ocelii opakowanie tabletek. - Znam jednak pana Rana. Lubi pić. Jeśli uda ci się z nim być na osobności... jak na filmach. Starczy jedna, połówka jeśli ma krócej spać. Działa prawie natychmiast.
- Panie Adamie - potrząsnęła głową - Potrzebuję strzykawkę, najlepiej taką automatyczną .. nie będę z nim pić.
Mruknął coś pod nosem, wyjmując zza pazuchy małe opakowanie.
- Tak też myślałem... masz co trzeba. Specjalnie przygotowałem. Miej jednak na uwadze, że na wejściu was przeszukają i o ile tabletki mogą przejść, to strzykawek nie byłbym pewien... chociaż ty potrafiłabyś przekonać, że ty możesz z tym wejść. Jak uważasz - skończył wzruszając ramionami.
- Łatwo wpadam we wstrząs anafilaktyczny - wyjaśniła Ocelia. - Uboczny efekt mutacji.
- Och... niepokojące - podrapał się po podbródku. - No cóż... uważaj na siebie. Będę czekał na wasz powrót - dodał kierując się ku wyjściu.
- Dziekuję! - rzuciła za nim - A Romek? - dopytała jeszcze.
- Pojedzie z wami! Jak się wybudzi - odpowiedział machając ręką machinalnie.
Cela wróciła do swojego pokoju i wyciągnęła sie na łóżku. Próbowała zasnąć, ale tym razem sen nie przychodził, jak na złość. Denerwowała się. Romkiem i tym całym wieczornym..planem. Kręciła się, przewracając z jednego boku na drugi i wsłuchując w odgłosy burzy.
W końcu zdecydowała, że musi poszukać innego spsobu na uspokojenie się. Podeszła do okna i przez chwile wpatrywała się w smagane wiatrem drzewa. Potem otworzyła okiennice i ostrożnie stanęła na parapecie. Krople deszczu uderzyły w jej twarz. Znała ten budynek jak własną kieszeń i mogła chodzić po nim z zamkniętymi oczami. Wyciagnęła rekę do góry, uchwyciła gzyms i oderwała nogi od parapetu. Tym razem nie wspinała się - po prostu trawersowała ścianę.
Po godzinie, kompletnie przemoczona, wróciła do pokoju. Pod oknem, na parkiecie, zebrała się spora kałuża.
Cela omineła ją, zamknęła okno i zrzuciła na podłogę mokre ubrania. Weszła do łóżka, nie wycierając się nawet i prawie od razu zasnęła.
Kiedy sie obudziła, było już ciemno. Ubrała się i zeszła do kuchni napić się kawy.
Nie ona jedna wpadła na ten pomysł. Alan ubrany w brązową kamizelkę i spodnie moro, położył na blacie kowbojski kapelusz i pił już swoją drugą kawę, w ciągu godziny. Jason siedział na stole obok niego, wyjadając z miski suche chrupki w kształcie kości, które strasznie głośno się łamały, gdy rozgryzał je potężnymi zębami. Naprzeciwko nich, oparty o lodówkę stał Romek.
- Nie jesteś taki zły chłopczyku... ale w lesie trochę ci odjebało - powiedział Alan, z lekkim uśmiechem.
- Dzięki i... no i nie zaprzeczę. Wciąż czuję się z tym wszystkim strasznie nieswojo, zupełnie jak ktoś inny, a mimo to, to uczucie jest...
- Cudne - dokończył za niego Jason, gdy Romek szukał odpowiedniego słowa.
- Tak... tak - pokiwał głową, uśmiechając sie do niego w odpowiedzi.
- Przerażacie mnie - stwierdziła Cela. - Trzeba was będzie zamknąć w piwnicy.
- Tam trzymamy pyskate małolaty - powiedział Alan, schodząc z blatu i odkładając pusty kubek do zmywarki. Wyjął piwo z lodówki, podał Jasonowi, który zębami pozbył się kapsla. - Dzięki... Wyruszamy za godzinkę. Pytania, sugestie? - Rzucił do dziewczyny.
- Masz uroczy kapelusz... czy też dostanę taki?
- Ja gram Krokodyla Dunde’ego. Ty masz się ładnie ubrać... czy coś. Ran to jebany zbok, łatwo ci go będzie zaciągnąć na stronę, żeby mógł przetestować nowy nabytek, a wtedy CAP! - Klasnął w dłonie.
- Super...- mruknęła Cela - zapowiada się świetna zabawa. Oczywiście nie masz nic przeciwko temu, żebym sie z nim byzknęła?
- Cóż... jeśli chcesz mieć coś w stylu Super AIDS to proszę bardzo... - odpowiedział wzruszając ramionami.
Jason chrząknął. Dość głośno.
- Nie polecam również... - mruknął ponuro.
- Grunt, to dobre zabezpiecznie - poinformowała ich Cela - Pamiętasz Romek, co nam opowiadali ci od seks.. tego, życia w rodzine, znaczy, na warsztatach?
- Dziś w szkołach uczą jak się jebać?! - Spytał zdziwiony Alan. - W Johannesburgu do tego zmuszają! Piękny kraj... - pokręcił głową, przewracając oczami.
- Pamiętam... ale ja się głównie śmiałem na tych lekcjach. Krzysiek ciąle gadał jakieś durnoty do mnie - odpowiedział chłopak, ignorując Hughes’a, uśmiechająć się kącikiem ust.
- Przynajmniej tobie zostały resztki poczucia humoru - dziewczyna uśmiechnęła się do Romka - Resztki. Dobra, idę się przebrać. Ale nie liczcie na zbyt wiele.. a z butów mam tylko adidasy.
- Mhm... - mruknął Alan. - Przygotuję wóz. Mamy minivana jeszcze, prawda? - Spytał Jasona’a, który odpowiedział mu kiwając głową odprowadzając dziewczynę wzrokiem.
Cela dopiła kawę i wróciła do siebie na górę. Wysypała rzeczy z torby na łóżko i zaczęła je przeglądać. Wybór nie był duży - pakowała się przecież na wyjazd do ciotki na wieś. Tenisowa sukienka zaplątała się, chyba przypadkiem, razem z podkoszulkami. Założyła ją i zasymulowała kilka zagrań a potem przez chwilę - ciągle ją ten widok fascynował - patrzyła jak włosy zmieniają kolor na biały, dopasowując się do sukienki.

Rozczesała włosy i upięła wysoko, puszczając wolno tylko kilka kosmyków. Wyciągnęła kosmetyki, podkład, trochę pudru, rozjaśniła spojrzenie, podkreśliła oczy i usta. Iniektor włożyła do kieszonki, na wierzch narzuciła niebieską, sportową bluzę - prawdę mówiąc, nie miała wielkiego wyboru. Dodatkowo jeansy nie pasowały do całości, a legginsy - były ciągle mokre, do tego czarne. Wciągnęła więc tylko niskie skarpetki i addidasy.
Obejrzała się w lustrze i zeszła na powrót na dół.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 08-04-2013, 17:05   #16
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Jason i Romek czekali przy wyjściu, na podjeździe Alan wykręcał białym minivanem, dostatecznie dużym, by z tyłu pomieściło się trochę ponad dziesięć osób.
- Gotowa? Wątpliwości? Pytania? - Rzucił Moore gdy zeszła na dół.
- Nie. Tak. Mnóstwo - pewność siebie dziewczyny gdzieś się ulotniła, im bliżej całej “akcji” tym więcej napięcia się pojawiało. - Czyli tak: wchodzimy, jak idę.. z tym, Alan rozbija obstawę, a ja obezwładniam Rona. Tak? A co potem?
- Zaraz, powoli. Wchodzisz z Alanem, zaprowadzają was do biura Rana. Nie Rona. On cię... wycenia i będzie chciał przetestować w swoim pokoiku. Wtedy go ucapisz, mniej więcej wtedy kiedy Alan ewentualnych ochroniarzy w biurze. Bierzecie go jako zakładnika, by uwolnić paru niewolników, albo po prostu odciągnąć uwagę od głównego wejścia. Ja i Romek tamtędy wejdziemy i od tyłu załatwimy kogo trzeba. Potem z górki - sprostował Jason.
- Doobra.. - odpowiedziała powoli, wsiadając do vana.
Z przodu, za kierownicą siedział Alan. Jason i Romek wzięli drugi samochód, który był już ostatnim w garażu pana Kamila i najmniej krzykliwym, najbardziej wpasowującym się w dzisiejsze realia.
Hughes jechał powoli, kierując się na obrzeża drugiego końca miasta, więc jazda zajęła im sporo czasu. Cela nie odzywała się, wpatrując w pustawe miasto. W końcu zaczęli krążyć po małych uliczkach, na których ściśnięte stały stare bloki i opuszczone budynki. Minęli starą fabrykę, której niestabilna brama, została spięta zardzewiałym łańcuchem. Na murach roiło się od grafiti, a na podwórzu od cegieł i potłuczonego szkła. Tutaj się zatrzymał.
- Oni tu poczekają. Przesiądź się do tyłu i... załóż to - powiedział wyjmując ze schowka parę kajdanek. - Wersja jest taka... zgarnąłem cię z przytułku dla ćpunów miesiąc temu, doprowadziłem do porządku i wytresowałem dzięki małym dawkom hery. Masz nic nie mówić niepytana, zamglony wzrok, uśmieszek... takie typu rzeczy. Okej? To pomoże zyskać na wiarygodności. Budynek jest zaraz za zakrętem.
- Ej no, miałam przecież być współpracująca i się do niego lepić - zaprotestowała, patrząc na kajdanki - Po co te.. atrybuty? Jak coś się zadzieje, to nie będę się miała jak bronić - dodała, szukając wzrokiem chłopaków.
- Zdejmę je, jak na to pozwolą. Będziesz współpracująca, bo będziesz wytresowana - wytłumaczył.
- Nie podoba mi się to.. coraz bardziej - mruknęła. Wzięła jednak kajdanki i zapięła je sobie, możliwie luźno, na przegubach. Sprawdziła, czy da radę wyciągnąć iniektor z kieszonki - udawało się, z tym, ze musiała przesuwać obie ręce razem. Czuła się dość głupio. I to uczucie stawało się dominujące, przytłumiając niepokój.
Usiadła z tylu, opierając skute ręce na nagich kolanach.
- Masz dla mnie inne niespodzianki? - zapytała - Coś jeszcze powinnam wiedzieć?
- Absolutnie nienawidzi Jasona. Lubi whiskey i haszysz. Ma obsesje na punkcie swojego wyglądu, parę komplementów by zdobyć uznanie nie zaszkodzi - powiedział ruszając. - Lubi uległych mutantów, nienawidzi tych o buntowniczej naturze... mamy teczkę z jego profilem psychologicznym, jeśli będziesz zainteresowana, po tym jak już go zabijemy.
- Nie planuję nikogo zabijać - mruknęła - A czytanie o profilach psychologicznych trupów mnie nie interesuje. Dobra, mam go komplementować, nie szarpać się i nie wspominać o Jasonie. Idziemy?
- Poczekaj tu, aż nie zagadam ze strażnikiem - powiedział ponownie zatrzymując samochód.
Z tyłu było tylko jedno, dość małe okno na zewnątrz, skąd jednak Ocelia mogła nieźle się przyjrzeć budynkowi. Wielki, prostokątny kloc, absolutnie nieatrakcyjny i nie wyróżniający się niczym spośród reszty slumsowych bloków w tej okolicy. No może poza bardziej zadbanym stanem okien i dobudowanym garażem z boku. Nie był też tak wysoki jak reszta, dzięki czemu dobrze się skrywał pomiędzy dwoma, wielopiętrowymi budynkami, zamkniętymi z racji okropnego stanu. Nikt ich nie odkupywał by zbudować coś nowego, bo cała dzielnica odstraszała od robienia interesów innych niż ciemne.
Drzwi nie były takie jak na filmach, gdzie pojawiały się takie miejsca, bez klapki, przez którą patrzyła para oczu, oceniając czy warto odsuwać sto rygli i zamków, przed gościem. Mocne drzwi, jak do każdej klatki schodowej. Zielone.
Tuż przy krawężniku, na starej ławeczce siedział typowy polski dres, pijąc piwo i paląc szluga, rozwalony na ławce. Wóz zatrzymał się trochę przed nim. Alan podszedł do niego powoli, zdejmując kapelusz. Cela nie słyszała o czym rozmawiali, głosy były stłumione, przez zamknięte drzwi i wiejący mocniej wiatr. Nie umknęło jej jednak, że skinhead się gromko zaśmiał, pociągnął ostatniego bucha, zgniótł puszkę w łapie i rzucił ją gdzieś w bok na zniszczony chodnik, z brakującymi, lub połamanymi płytkami, gdzie już walało się sporo takich pozostałości po piwsku. Odetchnęła kilka razy głęboko, próbując się uspokoić. Nie było dobrze... ochroniarz wstał przewyższając Alana wzrostem i posturą. Jeśli tacy byli ochroniarze Rana, to można było mieć poważne wątpliwości, co do tego, czy da sobie z nimi radę. Alan otworzył podwójne, tylne drzwi i bez słowa pociągnął dziewczynę za łańcuch kajdan. Wstała, uśmiechając się. Stojący obok niego mężczyzna zagwizdał wesoło.
- No, no, no, no, no... takie coś, to się szefowi spodoba - pokiwał głową wodząc po niej wzrokiem. Głos miał taki, jak mu podobni, grubiański i przesiąknięty agresywną pewnością siebie.
- Jasne, że się spodoba, prawda skarbie? - Spytał Alan, chwytając ją drugą ręką za podbródek i uśmiechając się słodko. Stłumiła syknięcie, bo chwycił dość mocno, a za łańcuch pociągnął jeszcze mocniej, przez co wypadła z samochodu, tylko dzięki Hughes’owi zachowując równowagę, z której ją wyprowadził.
Wypadła z samochodu prosto na Alana, chichocząc, jakby zrobił coś zabawnego. Złapła go dłońmi za pasek od spodni, przytrzymując się i starając złapac równowagę.
- To ten twój znajomy? - zapytała wskazując brodą na ochroniarza.
- Nie słodka... to jego pracownik - odpowiedział stając za jej plecami. - Idziemy? - Spytał ochroniarza.
- Jasne... - mruknął odrywając wzrok od Ocelii. Podał rękę Alanowi. - Krzychu tak w ogóle.
- Miles - uścisnął mocno jego rękę i ruszył za nim, lekko popychając dziewczynę.
- To znasz pana Rana? - Spytał Krzysiek podchodząc do drzwi.
- Wiele o nim słyszałem, gdy jeszcze pracowałem w Afryce, a ostatnio... parę rozmów telefonicznych. No w sumie dwie... - odpowiedział wzruszając ramionami.
Krzychu zastukał mocno w drzwi.
- E! Damian! Otwieraj! To chyba ten gość, co pan Ran mówił! - Krzyknął, jakby Alana w ogóle tu nie było. Nikt nie odpowiadał. - Pewnie akurat poszedł do klopa... ma jakieś problemy debil - pokręcił głową, odwracając się do nich. - Jak to ma na imię? - Spytał Alana, patrząc na Ocelię.
- Dla ciebie będzie Lena, Krzychu - odpowiedziała, tasując wzrokiem jego sylwetkę.
Zaśmiał się, co brzmiało dość... ohydnie.
- Jejku... lubi cię - mruknął Alan.
- Niewiele mamy tu takich... większość po prostu leży i klienci mniej płacą, ale są i... klejnoty. Niestety pan Ran, rzadko pozwala nam się nimi zająć.
Drzwi w końcu się otworzyły i stanął za nimi wysoki, ubrany w same jeansy, które zresztą lekko mu opadały, odsłaniając kawałek czarnych majtek. Był strasznie blady i chudy, jednak na całej klatce, pokrytej brudem i bliznami, malowały się mięśni.
- Co jest Psie? Gdzie Damian? - Spytał Krzych wchodząc do środka, Alan wszedł zaraz za Celą rozglądając się uważnie.
Parter spotkał się najwyraźniej z poważnym remontem od czasu pierwotnej budowy. Na drugim końcu pustego korytarza, znajdowały się betonowe schody na górę, a po bokach, trzy drzwi, dwa po lewej i jedno po prawej, zaraz przy wejściu.
- Chyba go przycisnęło i poszedł do Harlu pojebać - odpowiedział niemrawo Pies, wzruszając ospale ramionami. - To wziąłem za niego wartę.
- Ale z ciebie kumpel! - Klepnął go w plecy, co prawie zwaliło chłopaka z nóg. Zamknął drzwi i usiadł na stołku przy nich, o który oparta była stara strzelba. - Dobra panie...
- Miles - przypomniał Alan z uśmiechem.
- Miles. Tak. Ma pan broń? Coś z tych rzeczy? Zapomniałem spytać przed wejściem... pańska własność przyciąga uwagę - dodał drapiąc się po nierównym zaroście.
- Nic z tych rzeczy - pokręcił głową.
- Ufam panu... - Krzysiek uśmiechnął się do niego, kierując wzrok na Ocelię. - Ale ją muszę przeszukać. Nie wiadomo, co takie rzeczy noszą przy sobie.
- Ale Miles.. - odwróciła się do mężczyzny - Obiecywałeś mi coś innego. pan Krzychu jest bardzo miły, ale.. No, nic o tym nie mówiłeś.
- Taaak... noo taaak - powiedział przeciągając słowa i drapiąc się po karku. - Nie żeby co, ale... myślę, że Ran chciałby pierwszy położyć na niej ręce. Nawet ja jej nie dotykałem w ten sposób... Zapewniam, że nic przy sobie złego nie ma.
- Na “niej”? “Jej”? Mówisz jak o ludziach, o tych których łapiesz jak ryby? - Krzysiek uniósł brew. - No dobra... masz coś złego? - Łypnął na dziewczynę, a uśmieszek zniknął z jego twarzy.
- Mam złego pana Milesa..- położyła ręce na piersi ochroniarza - Nie zaspokaja moich potrzeb.. - zsunęła ręce niżej - Nie sądzi pan, panie Krzychu, że to nie w porządku? My też mamy swoje potrzeby. A on na nic mi nie pozwala. To jest bardzo złe.
Uśmiechnął się na nowo, szczerząc nierówne zęby.
- Oj złe... w takim razie tu ci się spodoba. Będziesz na drugim piętrze coś mi mówi... tylko. Jakie to ma mutacje? - Mruknął patrząc na jej piersi i zaciskając nerwowo ręce.
- Całkiem przyjemne, dla oka i nie tylko. Włosy zmieniają jej kolor w zależności od tego, co czego przylegają czy jakoś tak no i... jest cholernie zwinna. Znacznie przewy... no bardziej niż ludzie - odpowiedział Hughes.
- Hah! Nieźle! Nie lubię jak za bardzo się zmieniają, wiesz? - Odstąpił krok od dziewczyny, wzdychając. - Ręce mnie za bardzo korcą, żeby zajebać... zbyt odrażające by przerżnąć.
- Mnie wszystkie mutki za bardzo brzydzą, by je tak dotykać w ten sposób... nie wiem czemu - wzruszył ramionami.
- A ja lubię im pokazać kto tu rządzi... - spojrzał z góry, władczo na Ocelię. - A skoro o tym mowa, to chodźmy w końcu do pana Rana. Może pójdzie przodem? - Spytał Alana, wskazując Ocelii schody na końcu korytarza. - Na górę.
Ruszyła we wskazanym kierunku, rozglądając się dyskretnie dookoła i zapamiętując rozkład pomieszczeń.
Pierwsze drzwi po prawej były lekko uchylone i było zza nich słychać ciężkie, nieregularne sapanie. Krzysiek domknął drzwi, gdy je mijał. Kolejne, po lewej stronie, były bardzo solidne i zamknięte na trzy zamki, trzeci pokój, do którego drzwi były otwarte na ościerz, stanowiły pokój ochrony, czy jak by nie nazwać tutejszych pracowników pokroju Krzycha. Dwa rzędy piętrowych łóżek, mocno zaniedbanych, parę szafek osobistych, dwa komputery, kącik z siłownią oraz wspólny stół do jedzenia.
- Tutaj jeszcze nie ma nic interesującego - powiedział Krzysiek, do idącego za nim Alana.
- Pan Ran ma biuro na trzecim piętrze, tak? - Spytał w odpowiedzi, jakby nie chciał, by po słowach ochroniarza, pozostałą pustka.
- Tak. Biuro a za drzwiami swoje kwatery, ale tam wchodzą tylko jego ulubione zabawki. Na pierwszym mamy Harl, na drugim osobiste pokoje najlepszych zabawek.
Weszli powoli na górę, a Krzysiek cieszył się widokiem Ocelii z dołu.
Schody od razu zakręcały prowadząc wyżej, jednak skin powstrzymał chwilowo Alana.
- Harl to takie nasze określenie na harem - za wielkich, dwuskrzydowych drzwi, dobiegały rozliczne krzyki i jęki bólu, bądź rozkoszy, wraz z dźwiękiem tłuczonego szkła, gromkich śmiechów i głośnej muzyki, która mimo ostrego brzmienia nie była w stanie zagłuszyć reszty dźwięków.
- Tu leżą, stoją, siedzą, albo umierają różne, gorsze zabawki niż twoja Miles. Płacisz raz i wchodzisz. Wybierasz sobie jakąś, niekoniecznie jeszcze niezajętą i robisz swoje. Pięć stów za godzinę. To piętro dla mniej wybrednych i bogatych.
Cela zacisnęła szczęki, dziękując w duchu, że idzie przodem. Nie potrafiła zapanować nad twarzą, gdyby ktoś teraz na nią spojrzał, pewnie zobaczył by wściekłość i obrzydzenie. Zacisnęła pięści, starając się nie zgubić kroku.
- Nieźle... a ile ich tu jest? - Spytał Alan, kiwając głową z uznaniem.
- Ciężko powiedzieć... codziennie ktoś zdycha. Rekord dniowy to dziesięć, ale to był naprawdę posrany dzień... zaraz po tym marszu. Sporo wyłapali na nim i sprzedali, to od razu się zjechała klientela. Większość takich tam to były młode... ale coś mi się wydaje, że parę nawet nie miało mutacji - zaśmiał się. - Myślę, że teraz będzie tak z piętnaście, bo wczoraj też parę przećpało. Tylko dwóch facetów, ale o dziwo oni trzymają się krócej od kobiet, wiesz? - Powiedział, jakby była to niezwykła ciekawostka.
- Dziwne... jakoś inaczej ich traktujecie?
- Nie... ruszaj - powiedział już do Ocelii, idąc na następne piętro. - Jednak jak się gościowi rozjeżdża dupę, to bardziej na tym cierpi niż laska, nie? - Spytał śmiejąc się z tego, co uznał za żart. Alan udał krótki chichot.
Ocelia ruszyła natychmiast - nie wiedziała, czy jeśli ochroniarz spróbuje ją pchnąć, będzie potrafiła opanować chęć przywalenia mu.
Następne piętro, było labiryntem korytarzy, a wszystkie drzwi tutaj prowadziły do kompaktowych pokoików. Tutaj również dobiegały ich różne odgłosy, jednak nie tak szaleńcze, jak poniżej. Ktoś jęczał, stękał, krzyczał szaleńczo w seksualnej ekstazie. Z jednego z pokoi wyleciał mężczyzna, padając na kolana. W rękach trzymał koszulę, całe jego ciało lśniło od potu. Jeden z ochroniarzy kręcących się po piętrze, pomógł mu wstać. Mężczyzna był już starszym mężczyzną, z brzuszkiem i siwą, owłosioną, obwisłą klatką piersiową. Poprawił strzępione, rzadkie włosy, przyjmując pomoc rosłego ochroniarza.
- Ten chłopak jest szalony... - wydyszał z uśmiechem.
- Nasz najlepszy samiec, panie Korol - odpowiedział długowłosy pomocnik. Mężczyzna złożył koszulę sapiąc.
- Teraz to już na pewno nie spróbuję żadnej z waszych samic... a sobie obiecywałem! - Powiedział wesoło, udając złość.
- Jeśli się panu podsunie, to pan nie odmówi. Odprowadzić pana? - Spytał uprzejmie ochroniarz.
Krzysiek znowu stanął, zmuszając resztę do tego.
Ocelia odwróciła się nieco, stając twarzą do ściany. Chciała odciąć się od rozgrywających się wkoło scen, zatkać uszy, nie patrzeć. Oddychała szybciej niż zwykle, walcząc z mdłościami. Czuła, ze zaczyna ogarniać ją panika. Nie wyjdą stąd.. na pewno nie wyjdą żywi. Dziewczyna nie wiedziała, czy da radę się przemóc i dotknąć Rana po tym wszystkim, czego była świadkiem.
- Nie dzięki... znam już wyjście, nie?
- Na tym piętrze mamy już bardziej ekskluzywny towar. Są karmieni, myci, nie szprycujemy ich, bo ci którzy są tutaj... znają swoje miejsce.
- O takich ciężko... - Alan pokręcił głową, zachowując absolutny spokój.
- Ano... ale o nich już dbamy. Może dwa razy miałem okazję którejś skosztować, a wydałem na to kasę, z dwóch miesięcy pracy. A pan Ran dobrze płaci.
- Mam nadzieję, że Lena trafi tutaj i komuś posłuży dobrze - powiedział Hughes, patrząc na Krzycha, a on odpowiedział mu spojrzeniem. Mimo iż Alan był prawie tak wysoki jak Jason, to przy ochroniarzu wydawał się znacznie drobniejszy.
- Gdyby miało być inaczej, dalibyśmy ci kasę, nie wpuścili na piętro, o ile nie chciałbyś jej wydać, a to byśmy wkopali do Karlu - skinął głową na Ocelię. - Po co marnować czas na mało wartościowych handlarzy, do których się pan na szczęście nie zalicza. Mam dość ROPowców. Mają się za nie wiadomo kogo. Czyściciele, czy coś... idioci! Mutki to nie ludzie i koniec gadki, po co im ta cała propaganda, którą tłoczą im do głów?
Ruszyli dalej.
- ROPA jest starsza niż większości ludzi się zdają. Może dlatego. Nawyk ze starych czasów.
- Tak... słyszałem nieco więcej o ich historii - Krzysiek wydawał się wiedzieć znacznie więcej niż przeciętny człowiek, o podobnej jemu aparycji. Mówił też znacznie bardziej... ładnie niż przeciętny wyrzutek społeczny spod polskiego bloku. Ran chyba nie gromadził do ochrony zwykłych opryszków z okolicy.
- Zresztą... kogo to obchodzi? Jak chcą zabijać, to niech zabijają, nie? - Powiedział Alan, jakby to było coś zupełnie oczywistego.
- No jasne! A niech cioty się przejmują losem mutków i tym jaka ROPA zła... ja to mam... no - pokiwał głową, uśmiechając się.
Dotarli na trzecie, ostatnie piętro.
Przed drzwiami stało dwóch, ubranych w garnitury mężczyzn, niższych od Alana. Jeden miał dość długie, ale stojące, gęste, brązowe włosy i oczy psychopaty. Jedną dłoń skrył w skórzanej rękawiczce. Brakowało mu czubka nosa, przez co widać było przepołowioną, dawno zrośniętą, resztę, z cienką żyłką pośrodku. Jego towarzysz, nieco wyższy, był ogolony z boku i tyłu, zostawiając niskie włosy, tylko na czubku głowy. Również miał blizny na twarzy, które jednak były znacznie bardziej... precyzyjne. Jedna przebiegała pośrodku podbródka, a dwie pozostałe, obok, jednak nie były tak proste, ich kąty były ostrzejsze, ale wszystkie ciągnęły się aż do połowy karku. Całe dłonie miał pokryte w tatuażach, które pewnie ciągnęły się też po rękach.
- Siema - Krzysiek skinął im głową i podał obu dłoń. - Handlarz do pana Rana. Lepszy towar.
- Spoko... chwila - spytał ten z trzema bliznami, zapukał ostrożnie.
- Wejść! - Usłyszeli po dłuższej chwili, spokojny głos.
Ochroniarz wemknął się do środka szybko, zamykając drzwi za sobą.
- Jak tam Zgon? Długo już trzymasz wartę? - Spytał Krzysiek.
- Będą ze trzy godziny... głupio zrobiłem, bo wczoraj do późno w Harlu siedziałem - odpowiedział niezwykle ludzko, iście grobowym głosem.
- Co? Ćpałeś? - Spytał z uśmiechem.
- No... zapomniałem się trochę. Chyba jedną zarżnąłem - odpowiedział uśmiechając się niewinnie.
- Haha! Chyba? Skąd ja to znam - Krzychu podłubał w zębach.
Drzwi się otworzyły, stanął w nich drugi z ochroniarzy, schodząc z drogi, by inni mogli wejść.
- Pan Ran zaprasza - mruknął.
- To ja spadam. Miło było poznać panie Miles - Krzysiek uścisnął dłoń Alanowi.
- Nawzajem.
Zgon zamknął za sobą drzwi, stając przy drzwiach, po drugiej stronie ustawił się drugi ochroniarz.
Pomieszczenie było dość ciemne, jedynym źródłem światła, była lampka na biurku. Mimo to wyraźnie było widać liczne plakaty na ścianach, głównie zespołów metalowych, ale także parę obrazów martwej natury. Farby, czy tapety w ogóle nie było widać, pod tym wszystkim. Widać było, że pomieszczenie jest czysto biurowe, bo znajdowało się w nim w zasadzie tylko biurko, na którym stał jeszcze najnowszy, najlepszy komputer. Za nim zaś siedział wysoki... a raczej długi mężczyzna, z czarnymi, prostymi włosami sięgającymi za klatkę piersiową. Miał wąskie, ciemne, głęboko osadzone oczy, którymi spode łba, lustrował gości. Jego twarz wyrażała coś w stylu... znużonego gniewu, który najwyraźniej odmalował się na stałe na nim, wpływając na ponure, groźne rysy twarzy. Nosił czarny garnitur oraz taki sam krawat, a pod spodem szarą koszulę.
- Pan Miles Jengs, tak? - Spytał delikatnym głosem.
- Tak. Rozmawialiśmy przez telefon i jednak postanowiłem się zjawić - odpowiedział kiwając głową.
- Cieszę się. Ostatnio zwolniło się miejsce, na drugim piętrze... zakładam, że ktoś pana oprowadził - splótł palce i oparł na nich brodę.
- Tak. Krzysiek - odpowiedział krótko.
- Ach... ten idiota. Dobrze, a więc wie pan jakie zasady gdzie obowiązują? - Spytał, znając odpowiedź. Przechodził przez to wiele, wiele razy.
- Tak - powtórzył się znów. Takie krótkie odpowiedzi, chyba Ranowi odpowiadały. Uśmiechnął się delikatnie.
- Świetnie. A więc cena... Nie lubię rozmawiać o tym przez telefon, jak mówiłem... proszę zdjąć jej kajdanki - powiedział jakby dopiero teraz dostrzegł, to że Ocelia jest skrępowana. Za bardzo nie zwracał na nią uwagę.
Alan wyjął kluczyk z kieszeni i szybko przekręcił go w zamkach. Włożył kajdanki do kieszeni.
- Cena... tak jak mówiłem, obracałem się na zupełnie innym rynku... ceny tutaj są raczej wyższe od tych w Johannesburgu. Musiałem się trochę natrudzić by ją znaleźć, a potem wykosztować by doprowadzić do porządku.
- Domyślam się... widziałem już te dziewczyny z melin ćpunów i tym podobnych miejsc - spojrzał Ocelii prosto w oczy, pustym spojrzeniem. - Jak to masz na imię? Pamiętasz coś o sobie? Wiesz, co tu robisz?
Wytrzymała jego spojrzenie przez ułamek sekundy, a potem uciekła wzrokiem.
- Lena. - potarła nadgarstki - Dziekuję, że kazał mnie pan rozkuć. Pan Miles.. pomógł mi wyjść z trudnej sytuacji.
- Domyślam się... - mruknął, przekrzywiając głowę, obserwując resztę jej ciała, bardzo powoli i dokładnie. - Powiedz Lenko... ile byś za siebie dała? Hmm?
- Nie..nie wiem. Ale umiem robić wiele rzeczy - zahaczyła go spojrzeniem - I lubię. Mam zdjąć bluzę?
Uśmiechnął się, drapiąc po podbródku.
- Nie... jeszcze nie - w końcu odwrócił wzrok. - Panie Miles... muszę przyznać, że zaciekawił mnie pan tymi mutacjami... chętnie bym zobaczył jak się sprawdzają bym mógł wycenić wartość. Gdy sprawdzę, na osobności, podam swoją cenę, pan swoją, jeśli nie dojdziemy do porozumienia, obiecuję zapłacić chociaż za jeden raz. Jestem koneserem, nie zrobię jej nic złego - spojrzał znów na nią, wzdychając i tracąc uśmiech.
- Niech pan robi z nią, co chce. Jak mówiłem, nie dotykałem jej tak, a należy do tych spragnionych.
Ran wstał z miejsca, poluzował krawat i rozpiął górny guzik koszuli. Podszedł powoli do Ocelii, ledwo wydając dźwięk, stąpając po starych deskach. Pogłaskał dziewczynę po policzku, tyłem dłoni, bardzo powoli i delikatnie. Przymknęła oczy, przyjmując dotyk. W środku cała trzęsła się z wściekłości.
- Jeśli pan chce, może pan poczekać tutaj, lub pójść na któreś z piętr... na koszt firmy.
- Nie, dziękuję. Jak wspominałem nie gustuję w mutkach. Poczekam tutaj - odpowiedział uprzejmie Alan.
- Dobrze. Zgon, Siergiej, dotrzymajcie panu towarzystwa, dobrze? - Spytał obu mężczyzn, nie odrywając od Ocelii wzroku, zjechał dłonią do karku, ostrożnie go obejmując prawą dłonią. Skinął na drzwi z boku. - Chodźmy...
- Czy mam już zdjąć bluzę? - spytała ponownie, pozwalając się prowadzić.
Puścił ją przodem, wpuszczając do dużego pokoju, z łóżkiem będącym w stanie pomieścić wiele osób. Przy jednej ścianie znajdował się bar, a za ladą półki pełne różnych trunków, o dziwo rozłożonych kolorami, nie gatunkami. Nad łóżkiem, na suficie, wisiało lustro, pełno było tu też szaf i komód. Wystrój jednak sugerował jedną funkcję tego pomieszczenia, wliczając w to dziwny zestaw uprzęży i haków, po stronie pokoju, odległej od łóżka.
Ran zamknął za sobą drzwi.
- Nie śpiesz się tak... trzeba znaleźć odpowiedni zestaw różnych zachowań - powiedział niejasno. - Musisz się nauczyć wielu rzeczy... jesteś taka młoda.- Podszedł do łóżka, zrzucając marynarkę i zdejmując krawat. - Nie będziesz zwykłą dziwką. Masz nie tylko dać dupy, czy na kimś trochę pojeździć. Masz być zdolna do nich mówić, udawać kogo zechcą. Jeśli ktoś wejdzie i zacznie z ciebie zdzierać ubranie, to tak... zdejmij bluzkę od razu, ale musisz wiedzieć czego chcą - mówił rozpinając powoli koszulę.
- Nalej mi czegoś. Sobie też jeśli chcesz.
Pokiwała głową i podeszła do barku.
- A pan - zapytała - pan czego chce?
- Wszystkiego... - odpowiedział uśmiechając się błogo. - Absolutnie wszystkiego. Pan Miles wspomniał, że musisz czasem brać. Zerwiesz i nie będziesz brała o ile klient nie będzie tego wymagał, jasne? - To raczej nie było pytanie. Mówił, jakby była już jego własnością.
Pokiwała głową.
- Drink, czy coś konkretnego? - zapytała.
- Cokolwiek... - mruknął siadając na łóżku w samych spodniach. Był silnie zbudowany, brakowało mu postury osiłka, miał jednak w pewien sposób... finezyjną budowę. Wyciągnął z kieszeni komórkę, klikając coś na klawiaturze.
Cela stanęła bokiem do niego, nalewając alkohol do wysokiej szklanki. Kiedy była pewna, że wzrok ma utkwiony w komórkę, wrzuciła do alkoholu dwie tabletki otrzymane od Adama. Potem powoli, płynnym ruchem, dolała soku, wyjęła kolorowe mieszadełko z palmą i wymieszała napój.
Wzięła drugą wysoką szklankę i nalała sobie coli.
Podeszła do mężczyzny.
- Proszę - wyciągnęła dłoń z alkoholem.
Wziął szklankę bez słowa, wpatrzony w telefon, wstał pijąc szybko. Odstawił szkło na pobliską półkę, komórkę rzucił na łóżko.
- Dobrze... a teraz... - nagle spoliczkował ją tyłem prawej dłoni, tak mocno, że przez chwilę wydawało się jej, że straciła ząb. Krzyknęła, z bólu i zaskoczenia, padając na ziemię. Szklanka z colą poleciała gdzieś w bok. Dopadł do niej szybko, siadając okrakiem. Chwycił jedną ręką za kark, a drugą ścisnął jej pierś aż do ostrego, piekącego bólu.
- A teraz musisz się nauczyć, że nigdy! Przenigdy! Nie można stawiać mi oporu! Tylko jeden z was był na tyle bezczelny i nie skończył dobrze! - Krzyczał mocno, zaciskając obie ręce coraz mocniej.
- Przepraszam - wykrztusiła, nieruchomiejąc pod nim. Ból stawał się trudny do zniesienia, zaczęły jej płynąć łzy.
Zwolnił nagle oba uściski i zaczął się śmiać, patrząc na jej włosy.
- Haha! Rzeczywiście się zmieniają! - Rzucił rozbawiony niczym dziecko.
- Tak - też spróbowała się uśmiechnąć, choć w środku wypełniało ją lodowate przerażenie, ściskające wszystkie narządy - nie miała wątpliwości, że mężczyzna jest szalony - Najbardziej od ubrania.
Chrząknął krzywiąc się.
- Coś... kwaśno mi w mordzie... - mruknął, kiedy nagle przewrócił oczami i padł na ziemię w jednej, krótkiej chwili, przygniatając Celę.
Odetchnęła głębiej, próbując opanować szczękanie zębów. Był zbyt ciężki i bezwładny, żeby go zepchnąć , ale miała nadzieję, że uda się jej wysunąć spod niego i rzeczywiście się to udało. Ran leżał oddychając płytko, na plecach miał cztery, bardzo długie blizny, pozostałości po głębokich ranach, jakby napadł go niedźwiedź, bądź wilk. Bądź Jason, pomyślała dziewczyna, podnosząc się na nogi. Sprawdziła językiem zęby, a potem dotknęła policzka - piekł żywym ogniem i zdawał się puchnąć, w buzi czuła krew, ale na szczęście chyba ze śluzówki przeciętej zębem, nie dziąsła. Poza tym wszystko było ok. Pieprzony dupek, spojrzała na mężczyznę - może powinna go związać?
Z drugiego pomieszczenia, nie słyszała nic, więc Alan pewnie, jeszcze się niczym nie zajął. Albo mu się nie udało?
Podeszła do komody z boku i zaczęła sprawdzać szuflady. Jeśli ma tam wrócić, to potrzebuje czegoś do obrony. Była zdeterminowana, za wiele zobaczyła, żeby czuć skrupuły.
W jednej z szuflad znalazła coś, co nadawało się idealnie. Sześciostrzałowy, naładowany rewolwer z bardzo długą lufą. Cały się błyszczał, był bardzo zadbany, a na kolbie znajdował się napis, wyryty eleganckim gotykiem: “Uno”.
Cela przyjrzała się broni. Nie widziała, czy jest naładowana, czy nie. Pamiętała z filmów, ze pistolety się najpierw odbezpiecza, ale nie wiedziała, w jaki sposób. Naboi w pudełku nie było obok. Podniosła broń za kolbę, pilnując, żeby nie celować w swoją stronę. Alan na pewno będzie wiedział, jak tego używać. Podeszła do drzwi i ostrożnie je uchyliła, zaglądając do biura.
Gdy tylko się zbliżyła, usłyszała brzęk tłuczonego szkła i zdziwionego przekleństwo. Potem dźwięki szamotaniny, kolejne wulgaryzmy, trzask, brzdęk, odgłos łamanej kości i nagle wszystko ustało, w może pół minuty. Biuro pogrążone było w ciemnościach. Gdyby otworzyć drzwi z pokoju Rana,dostałoby się tu więcej światła.
Oczy nie chciały się jej przyzwyczaić do ciemności, nic nie widziała. Ścisnęła pistolet w dłoni, zadbała o to, żeby być maksymalnie schowaną za futryna i szeroko otworzyła drzwi do biura, wypuszczając więcej światła.
Na podłodze leżał Zgon i Siergiej, skuci kajdankami, prawa ręka pierwszego, przykuta byłą do lewego nadgarstka drugiego z ochroniarzy. Lampka na biurku miała zbitą żarówkę, z oka Zgona wystawała końcówka długopisa, a rozcięta niemal na pół głowa drugiego, leżała pod zakrwawionym kaloryferem. Alan wyszedł powoli zza biurka, gdzie przykucnął. Ręce miał we krwi, która paroma kroplami, uraczyła też jego twarz.
- Co z nim? - Spytał szybko.
- Śpi - powiedziała Cela, podając mężczyźnie rewolwer.
Alan sprawdził czy jest naładowany.
- Jedna kula... super - usiadł na biurku, przyglądając się zwłokom przy kaloryferze. - Mamy dziesięć minut zanim Jason i twój koleżka tu wejdą. Do tego czasu musimy zająć się ochroniarzami na drugim piętrze... w tym Harlu... będzie ciężko. Tam mogą bardzo szybko wszystkich wyrżnąć, a w osobistych pokojach, łatwiej nam będzie kogoś uwolnić. Nie wiesz ile będzie spał? - Spytał, myśląc na głos.
- Nie.. zabieramy go? jako zakładnika?
- Zabieramy, ale może być ciężko go taszczyć, na drugim piętrze jest mało ochroniarzy. Jego wykorzystamy w Harlu - Alan wstał i wszedł do pokoju. Stanął nad Ranem i nie mogąc się powstrzymać, kopnął go w żebra. - Jeszcze ma blizny! Skurwysyn! - Dołożył jeszcze parę kopniaków, by w końcu go podnieść. - Chętnie bym go zrzucił ze schodów. Pójdziesz po kajdanki? - Poprosił rzucając jej klucz.
Złapała kluczki i przeszła do biura. Zdjęła kajdanki z rąk nieżywych ochroniarzy i wróciła do Alana.
- Wyjdę oknem - oznajmiła mu - Wprowadziłam cię, ale nie będę tamtędy wracać.
Założył kajdanki Ranowi, krępując mu lewą rękę, z prawą nogą. Dość niewygodne dla Rana i Alana też żeby go nieść, ale nie przejął się tym i pociągnął go za włosy, do schodów, gdzie porzucił go jak worek ziemniaków.
- Jeśli... dobra. Jak uważasz. Jeśli nie wrócimy to... wymyśl coś - powiedział z przekąsem.
- Coś wymyślę.. - powiedziała, zaciskając wargi - Tu jest jego komórka - pokazała na łóżko - Powodzenia.
- Taa... nawzajem - mruknął biorąc telefon i pakując sobie do kieszeni. Ruszył na dół, chwilowo zostawiając Rana przy schodach.
Cela podeszła do okna w .. sypialni, otworzyła je i spojrzała w dól, a potem w górę, szacując, która droga będzie prostsza. W pokoju były tylko dwa okna, oba wychodziły na przód budynku. Na dole na ławeczce siedział Krzych, paląc fajkę. Zejść na dół byłoby banalnie prosto, po różnych starych gzymsach i kiczowatych ozdobach, niskiego bloku. Mimo wieku, były raczej dość stabilne. Wejście na dach byłoby bardziej kłopotliwe bo musiałaby się wybić z wąskiego parapetu okna i spróbować chwycić krawędzi dachu, od której jeszcze kawałek ją dzielił. Z dachu mogłaby się dostać na pobliskie, wyższe bloki, gdyby udał jej się daleki skok, a potem chwycenie się czegoś. Wszystko to wymagało sporego ryzyka i umiejętności, które ostatnio dziwnie się jej polepszyły.
Zejście na dół wydawało się najprostszym rozwiązaniem, ale nie wiedziała jak Krzycho zareaguje na jej nagłe pojawianie się. Nie da rady go powalić, a on pewnie nie pozwoli jej odejść, ot tak. Dodatkowo, jeśli ją zobaczy to zaalarmuje innych, utrudniając pracę chłopakom.
Mogła strawersowac ścianę, ale nie wiedziała, co było za rogiem budynku. Droga na dach - choć teoretycznie najtrudniejsza - wydawała się najlepszym rozwiązaniem.
Wspięła się na parapet, stanęła twarzą do ściany budynku, przytrzymując się futryny okna. Zasprężynowała na nogach, sprawdzając wytrzymałość parapetu. Wyciągnęła ręce do góry i mocno wybiła się z ugiętych nóg, starając się dosięgnąć dłońmi krawędzi dachu.
Skok wyszedł jej wręcz nienaturalnie dobrze i choć nie bez stresu i małego poślizgu, udało jej się wejść na górę.
Podniosła się na nogi, oglądając obtarte kolana - wspinanie się bez spodni było mało rozsądne. Obeszła dach dookoła, patrząc w dół - chciała sprawdzić, czy jest miejsce, gdzie można zejść, nie spadając nikomu na głowę. Alternatywą był skok na pobliski budynek - niestety, był nieco wyższy od tego, na którym stała, co podnosiło trudność.
Na dole po drugiej stronie budynku, znajdował się kolejny ochroniarz, kręcił się w pobliżu, nudząc się wyraźnie. Po bokach, po których zejście było już bardziej kłopotliwe, nie było nikogo, ale wąskie uliczki i tak wychodziły tam gdzie był, albo Krzych, albo drugi z ochroniarzy. Teoretycznie skok na sąsiednie bloki, był możliwy, bez skręcania sobie karku, bo miałaby się czego chwycić, gdyby doleciała dość wysoko. Potem jednak pozostawała wspinaczka na górę, niezbyt prosta, szczególnie biorąc pod uwagę słaby stan budynku.
Uznała, że większe szanse będzie miała w starciu z materią nieożywioną. Wypatrzyła miejsce na boku sąsiedniego budynku, które powinno dać jej oparcie, jeśli do niego doleci. Cofnęła się kilka kroków, żeby nabrać rozpędu - pobiegła w stronę krawędzi dachu i skoczyła. Doleciała chwytając się jedną ręką kratki, za którą znajdowała się stara, przepalona dawno żarówka, drugą uchwyciła się drutu przeciwpiorunowego, nogami stając na parapecie okna, na samym skraju boku budynku. Stary parapet po chwili skruszył się lekko pod jej nogami, wpadła w mały poślizg, przez co mocniej szarpnęła kratkę, która odpadła od ściany. Uchwyciła się mocniej drutu, prawie, że na nim wisząc, nie miała gdzie postawić lewej stopy, podłoże pod jej prawą i tak było mało stabilne.
Przycisnęła się całym ciałem do ściany budynku, próbując ustabilizować pozycję. Dosunęła prawą stopę bliżej okna i spróbowała oprzeć na niej ciężar ciała, żeby odciążyć ręce, które od trzymania cienkiego, twardego kabla, mocno zapiekły. Udało się jej jednak oprzeć na nodze.
Spojrzała w górę, szukając kolejnych punktów, których mogłaby się uchwycić. Wspinaczka po samej linie byłaby trudna i bolesna dla dłoni, ale drut wydawał się być najstabilniejszą częścią budynku, nadającym się tylko do rozbiórki. Było wiele więcej obiektów, których można było się uchwycić, ale nie wyglądały zachęcająco.
Zacisnęła zęby, uchwyciła silniej drut w dłonie i zaczęła się wspinać.
Gdy po, wydającej się trwać wieki męce, dotarła na samą górę, jej ociekające krwią dłonie, okrutnie piekły i chwilowo ledwo nadawały się do użycia. Na szczęście nie rozcięła dłoni zbyt mocno, krwawienie nie było mocne, a rany głębokie.
Z góry miała dobry widok. Zobaczyła jak pod burdel, podjeżdża samochód dostawczy z piekarni “Rostowscy”. Wysiadło z niego paru ludzi i wesoło przywitało się z Krzychem.
Włożyła dłonie do kieszeni bluzy - na razie to musiało wystarczyć. Przyklękła na skraju dachu i wytężyła słuch, starając się dosłyszeć, o czym Krzysiek rozmawia z przybyłymi.
- Tak jak zwykle, dla waszych lepszych mamy dziewięćdziesięcio procentową, dla reszty czterdziestki. Wszystkiego po piętnaście kilo - mówił ktoś z przybyłych, niski, łysiejący mężczyzna, w okularach przeciwsłonecznych. Dwóch wysokich, potężnych mężczyzn, stało po jego obu stronach.
- Cena jak zwykle? - Spytał Krzych.
- Trochę podskoczyła... ostatnio musieliśmy wam więcej załatwiać, a więcej nie dostajemy niż zwykle - odpowiedział mu, zdejmując okulary i podając jednemu ze swoich przybocznych, który schował je do kieszeni kurtki.
- No dobra... to będziesz musiał z panem Ranem pogadać. Teraz przyjmuje handlarza, ale za godzinkę będzie wolny. Chcecie się zabawić w Harlu, albo na dwójce?
- Czemu by nie... - mężczyzna wzruszył ramionami.
- Świetnie. W takim razie... - Krzysiek nagle zamilkł, widząc, że zza rogu ulicy, wychodzi Jason. - Chwila... niech przejdzie. Może to klient...
Cela zdziwiła się, że Jason jest sam, ale nie zareagowała w żaden sposób.
W uliczkę pod nią, wbiegł Romek, nawet nie zdyszany, mimo iż chyba musiał wykonać spore okrążenie. Ukrył się za rogiem, czekając aż Moore znajdzie się bliżej czwórki mężczyzn. Niski stanął niewinnie za plecami swoich dwóch ochroniarzy.
W pewnym momencie pewne było, że Husky ich nie ominie, Krzysiek postąpił krok na przód, wkładając ręce w kieszenie dresowej bluzy.
- Mogę w czymś panu pomóc? - Zawołał.
- Tak! Bardzo bym prosił - odpowiedział podchodząc jeszcze. Jeden z dwójki rosłych ochroniarzy, postąpił parę kroków w przód, wstrzymując Jasona gestem dłoni.
- Bliżej nie trzeba... - powiedział stanowczo.
- Szukałem drogi do poleconego mi butiku i... - mówił Husky, gdy w końcu znalazł się na wyciągnięcie ręki od dłoni mężczyzny, z prawej ręki wystrzeliły szpony, które wbiły się w otwartą dłoń ochroniarza, który zawył wściekle z bólu. Romek wybiegł z uliczki, Krzysiek wyciągnął z jednej kieszeni kastet, z drugiej nóż sprężynowy, drugi z pracowników piekarza, sięgnął po pistolet, ale nie wyjmował go jeszcze z kabury, patrząc jak Krzych doskakuje do Jasona, który dopiero co, z trudem wyszarpnął czarne pazury. Uchylił się przed cięciem noża, ciosem z pięści uzbrojonej w kastet, uskoczył jeszcze dwa razy, jakby od znudzenia, aż w końcu przechwycił dłoń Krzyśka, w której ten trzymał nóż i wykorzystując siłę jego ruchu przy kolejnym ataku, zmienił sprawnie jej tor i ostrze wbiło się w gardziel mężczyzny, który poleciał zaraz na ziemię, charcząc i dławiąc się własną krwią, trzymając za nóż.
Ochroniarz wyciągnął pistolet i strzelał, jednak do Romka, którego dostrzegł z tyłu. Pięć pocisków odbiło się z brzdękiem od łusek chłopaka, dziurawiąc tylko jego ubranie. Gdy Romek znalazł się przy nim, wytrącił mu broń, zablokował jeden cios i uderzył czołem w czoło wroga, które nagle stało się wklęsłe.
Niski mężczyzna, leżał na chodniku przerażony, Jason stanął nad nim, chowając pazury.
- Znamy się? - Spytał przekrzywiając głowę.
Łysielec pokręcił nerwowo głową, zaczął czołgać się do tyłu niezgrabnie.
- Na sto procent?! Na pewno?! Tak?! A nie nazywasz się Michał Rostowski może?! - Krzyczał do niego.
- Mo... może - wystękał.
- To chodź! Pewnie pamiętasz, co kiedyś kazałeś jednemu ze swoich sługusów zrobić dla niejakiego Alberta. Pamiętasz jak miał na nazwisko?! - Krzyczał ciągnąc go za fraki po chodniku, w stronę krawężnika.
- Wi... Williamson! - Próbował uderzać słabymi, trzęsącymi się ze strachu rękoma, w rękę Jasona, która silnie go trzymała.
- Brawo! - Warknął, rzucając go na ulicę. Odwrócił go, twarzą do krawężnika, przyklęknął, chwytając za włosy. - Wiesz co się teraz stanie?!
Cela wiedziała - sądziła, że wie, w każdym razie - odwróciła się więc gwałtownie.
- Połóż górną szczękę na krawężniku! Już! - Krzyknął. Gdyby dziewczyna była bliżej, usłyszałaby zgrzyt zębów o chodnik, ale i tak słyszała już za wiele.
Zapadła dłuższa chwila ciszy, jedynie szloch Michała wypełniał lekko opustoszałe ulice. Romek stał nad ochroniarzem, któremu Jason zniszczył rękę i pilnował go, jednak nie spuszczał wzroku z Husky’ego. Ten w końcu znowu uklęknął przy Rostowskim, wyjął z jego kieszeni kluczyki i podźwignął go do góry.
- Dawaj tego żyjącego tutaj - rozkazał Romkowi, który posłusznie wykonał polecenie. Jason otworzył drzwi do dużego bagażnika minivana, pozbawił Michała przytomności i wpakował do środka. To samo zrobił z jego ochroniarzem, po czym zamknął bagażnik.
- Chodźmy. Alan i Cela już pewnie mają kłopoty - powiedział w końcu, ruszając do drzwi. Zajrzeli przez małą szybkę, nikogo nie widzieli, więc Jason wykonał w szkle otwór pazurem i otworzył drzwi od środka. Weszli wypuszczając na zewnątrz odgłosy strzelaniny.
Kiedy dziewczyna spojrzała ponownie w dół, ulica była znów pusta. Mogła tylko domyślać się, co się będzie działo w środku - i była wdzięczna sobie i losowi, że nie musi tego oglądać. Obtarte ręce to niska cena za ten luksus. Miała świadomość, że na nic się tam nie przyda, przeciwnie, jej obecność tylko by rozpraszała. Usiadła na dachu i czekała.
Wieczór zamienił się w noc, strzały ustały szybko, jednak nie krzyki, pojedyncze i krótkie, zbiorowe i przeciągłe. Nikt z odległego sąsiedztwa, nawet jeśli słyszeli, zdawał się nie przejmować. Pewnie wiedzieli, co tu się dzieje i wiedzieli, że lepiej się w to nie pakować.
W końcu z budynku ktoś wyszedł. Cela mimo mizernego oświetlenia na ulicy, świetnie widziała, że był to Pies, ćpun który wcześniej otworzył jej i Alanowi drzwi. Stanął dwa metry przed drzwiami, umazany we krwi, trzymając swoją starą strzelbę. Cały się trząsł i patrzył pusto w chodnik pod sobą.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 12-04-2013, 21:24   #17
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Cela rozpoznała symptomy - nabrała biegłości w tych sprawach w ciągu ostatnich dni - ćpun był w szoku. Albo kogoś kropnął, albo zobaczył za dużo. Ale jak to możliwe, że po prostu opuścił budynek? Nagły niepokój rozlał się po jej ciele, ściskając gardło. Widziała, jak kule odbijały się od łusek Romka, ale Husky, a zwłaszcza Alan nie byli przecież... nieśmiertelni. Nie wiedziała, co się dzieje w budynku i to tylko potęgowało strach. Dodatkowo, nocny listopadowy chłód zaczął doskwierać jej coraz wyraźniej.
Ale i tak nie bardzo widziała inne wyjście, jak czekać.
Utykając, z budynku wyszedł Alan, jego ubranie ociekało wręcz krwią, którą przetarł z twarzy, również niezbyt czystą dłonią. Pies odwrócił się do niego powoli i niepewnie.
- Aaah! - Krzyknął przestraszony unosząc strzelbę. Trzęsły mu się ręce, dłonie również, tak więc i palec który trzymał na spuście.
- Spokojnie... - mruknął Alan, unosząc dłoń w pokojowym geście. Skulił się dysząc ciężko ze zmęczenia. - To już koniec... on nie żyje. Nic nikomu nie zrobi...
- To demon! Smok! Przyszedł z tobą! - Krzyknął chłopak, cofając się o krok.
- Zostaw to... proszę. Zrobisz sobie krzywdę... albo ja ci - Alan wyprostował się po krótkiej chwili nerwowego milczenia.
- Nie! Zastrzelę cię! - Podniósł strzelbę wyżej, celując mimo iż było to zbędne.
- Nie zrobisz tego - pokręcił głową. - Znam tę strzelbę, ma poważną wadę.
- Co? - Spytał zdziwiony i rozgniewany lekko opuszczając broń, prawie że całkiem zdejmując palec ze spustu. Tyle wystarczyło Alanowi, by ostatkiem sił doskoczyć do Psa, który zaczął znów unosić broń, Hughes skierował lufę wyżej, przechwycił sprawnie strzelbę i wypalił, w głowę ćpuna, od dołu. Padł na ziemię, właściwie bez głowy, rozbryzgując swój mózg i kawałki czaszki na chodnik.
- Jego właściciele są idiotami... - powiedział na głos do siebie, odrzucając pustą strzelbę na bok.
Po chwili z budynku wyszedł Jason, niósł już prawie całkiem przytomnego Rana, wciąż zakutego w kajdanki. Husky też nie był w świetnym stanie, jednak można było być pewnym, że krew na jego ubraniach, w mniejszości była jego własną.
- To może teraz mi powiesz, gdzie ona jest?! Przez całą tę juchę, gówno i krew, nie potrafię prawie jej wyczuć... jest chyba daleko. Nie wiem! - Warknął do Alana.
- Da sobie radę... w środku nie byłaby bezpieczniejsza - odpowiedział. - Musimy ich wyprowadzić... to wóz Michałka? - Spytał patrząc na samochód piekarza.
- Ta... - Jason położył jak najmniej delikatnie Rana na ziemi. - Część z nich nie da rady już się ruszać... mają najróżniejsze choroby. Nie wiem... może z dziesięć osób będzie w stanie opuścić to miejsce i przeżyć.
- Odpocznij chwilę, ja ich sprowadzę. Chyba dalej czekają na schodach - Alan klepnął Husky’ego w ramię, wchodząc znów do budynku. - I nic mu na razie nie rób! - Krzyknął jeszcze. ]

Ocelia nie bardzo wyobrażała sobie zejście po drucie na ten moment. Obeszła budynek dookoła, sprawdzając elewację. Sprawdziła też, czy jest normalne zejście z dachu - schodami.
Klapa do środka bloku, już chyba od dawna nie istniała, w postaci bardziej pokaźniej, niż strzępy paru przegniłych desek. W środku było ciemno, mokro i zimno, ale z pewnością dało się tamtędy wyjść.
Cela spojrzała w dół, a potem zeskoczyła, lądując na jakiś deskach - była to chyba suszarnia, albo inne wspólne pomieszczenie pod dachem. Zaczęła rozglądać się wewnątrz szukając schodów.
Wyszła na klatkę schodową, wiatr wiał przez całkiem, lub częściowo wybite okna, tylko miejscami zabite deskami. Na ścianach panował grzyb, a powietrze było przesiąknięte zapachem zgnilizny i gówna, niezmywalnym pod wpływem deszczu, który spływał tu gęsto, przy każdej ulewie, nie tylko z dziury, którą weszła tu Ocelia. Droga na sam dół wydawała się wolna, ale schodząc, za niektórymi drzwiami słyszała słaby, duszący kaszel, lub odgłosy wymiocin, czy ostatnie westchnienia umierających. Zupełnie jakby budynek był czymś na styl wysypiska śmieci, dla burdelu Rana...
Szła ostrożnie, jakby obawiając sie, że podłoga załamie się pod jej ciężarem. Odór panujący w tym miejscu powodował, że oddychanie stawało sie problematyczne. Odwinęła zapięty wysoko golf w bluzie, zasłaniając usta i nos. Syknęła z bólu, kiedy materiał bluzy dotknął policzka, ale to było lepsze niż ten smród. Zewsząd dochodziły jakieś odgłosy, powinna schodzić na dół, ale cierpienie, które słyszała zza kolejnych drzwi nie pozwoliło jej pozostać obojętną. Podeszła do jednych z nich - spróchniałe deski ledwie trzymały się zawiasów, klamki dawno nie było. Pchnęła je delikatnie i zajrzała do środka.
Tutaj również brakowało światła, ale jej oczy już przyzwyczaiły się do mroku, w którym i tak widziała lepiej niż inni. Powoli ruszyła krótkim korytarzykiem, z podrapanymi ścianami i zdartą do połowy, stęchłą tapetą w kwiatki. Pod jedną ze ścian w następnym pokoiku, leżała młodsza od niej dziewczyna, która jednak wyglądała na tyle starszą, by umrzeć dwukrotnie, czego zresztą należało jej życzyć, biorąc pod uwagę okropny stan w jakim się znajdowała. Ktoś odciął jej stopy i nie starał się za bardzo, przy zajmowaniu się ranami. Nie miała na sobie żadnych ubrań, przez co na ciele widać było wiele, małych, ciętych ran, guzów i siniaków. Oczy miała ciemne i podkrążone, jedno całe wypełniło się krwią, ropa wypływała spod spuchniętej powieki. Niezdarnie ogolono jej włosy na głowie i łonie, często wyrywając kawałki skóry i zostawiając dłuższe włoski, które zaplątywały się w rany. Jej ręce zwisały bezwładnie i co chwilę, lekko się wznosiła, prychając nosem, nie będąc w stanie więcej kaszleć. Chyba nawet nie dostrzegła Ocelii, czekając na śmierć, gdy okropne życie, tak kurczowo się jej trzymało.
Dziewczyna podeszła do leżącej. Widok był porażający, ale Cela wiele już zdążyła zobaczyć, w ciągu ostatnich dni. Na tyle wiele, żeby nie uciec z krzykiem, nie zemdleć, ale też na tyle wiele żeby wiedzieć, że dla dziewczyny nie ma już żadnej szansy.
Przyklękła i delikatniej dotknęła jej rozpalonego czoła.
- Cii .. Będzie dobrze - powiedziała. - Śpij.
Wyjęła iniektor ze środkiem usypiającym i wstrzyknęła dziewczynie dwie dawki.
Niemal natychmiast zapadła w swój ostatni sen, prawdopodobnie nie zdając sobie z tego sprawy. Na jej szczęście, nie będzie miała szansy już się wybudzić.
Cela dopiero po dłuższej chwili dała radę podnieść się na nogi. Łzy ciekły jej po twarzy. Wiedziała, że nie wejdzie już do żadnego innego pokoju. I że nie zapomni cierpienia na dziewczyny. Ale nie da rady przyjąć już więcej. Wyszła z pokoju i zaczęła schodzić na dół, starając się już nic nie słyszeć i nie zastanawiać się. Musiała się odciąć od tego wszystkiego. Ale jedna myśl tłukła się jej uparcie, boleśnie w głowe: jaka mają szanse w starciu z ludźmi.. z potworami, którzy nie cofną się przed .. czymś takim? Przed okrucieństwem, które wymykało się wszelkim definicjom. Żadnego. Żadnego. Przyśpieszyła, biegnąc po schodach, coraz szybciej, i szybciej.

W końcu wypadła na zewnątrz. Na może i nieświeże powietrze, ale przesączone zwyczajnym już zapachem smogu i spalin metropolii, a nie śmiercią i cierpieniem. Przy budynku obok zebrała się już spora, rozkrzyczana grupka, półnagich dziewcząt i paru chłopców, najstarsze z nich miało może dwadzieścia lat. Większość miała bardzo widoczne mutacje, jak ogon, spiczaste uszy, specyficzne powieki nad wielkimi oczami, a inni z pozoru mogli się nie wyróżniać, dopóki nie uchylali skóry, za którą znajdowało się połączenie skrzeli z płucami. Nigdzie nie było widać Romka. Jason stał w minivanie z piekarni i po chwili wytargał stamtąd ochroniarza, którego najwyraźniej przed chwilą, znowu ogłuszył. Zatargał go w stronę grupki.
- Hej! Cioty! Jeśli chcecie dalej żyć w jednym pokoiku, dając dupy, każdemu kto tylko przejdzie przez drzwi, to nie będziemy was powstrzymywać. Ale jeśli chcecie się na takich i gorszych ludziach zemścić, to tutaj macie pierwszą okazję! - Warknął, przekrzykując grupkę i rzucając im pod nogi zwalistego mężczyznę. - Jest osobistym ochroniarzem, jednego z największych dilerów hery, cracku i haszyszu w tym mieście, a zarazem waszego dostawcy. Więcej dragów pod naszą opieką nie dostaniecie i macie się z tego cieszyć!
Alan stał przy swoim samochodzie, wypatrując nerwowo skraj ulicy.
- Jason! Spróbuj znaleźć Ocelię. W końcu ktoś nawet tu przyjedzie! - Krzyknął, kierując spojrzenie na siedzącego w środku Rana, który zaczynał już coś mruczeć pod nosem.
Cela podbiegła do minivana.
- Jason! - zawołała - Muszę ci coś.. chodź.
Odwrócił się do niej zaskoczony.
- Co... Nic ci nie jest? Jak się tam znalazłaś?! - Spytał podbiegając.
- Gdzie Romek? Musicie iść..tam.. - pokazała budynek - ja nie dam rady. Tam jest.. . wszystkie te osoby, co się już nie nadawały do niczego.. im nic nie pomoże, Jason. Nic. Ale trzeba im pomóc umrzeć.
Otworzył usta na chwilę, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Naprawdę chcesz żebym to zrobił?
Pokiwała głową. Łzy leciały jej po twarzy.
- Nie ma innego wyjścia..Gdzie Romek? - powtórzyła.
Spuścił głowę, drapiąc się po karku.
- Odbiło mu... nie zważał kogo sieka. Musiałem go zabić... przepraszam.
Cofnęła się gwałtownie, potknęła o krawężnik i upadła na chodnik.
Szybko uklęknął przy niej, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Ja...On po prostu... nie chcę ci tego opisywać, ale nie było innego wyjścia. Wybacz. Wiem teraz kiedy należy się powstrzymać przed tym, sam to sobie udowodniłem, jakąś godzinę temu, ale... to nie był ten moment. Przykro mi - mówił nie odważając się na nią spojrzeć.
Dziewczyna cofnęła się znowu, podnosząc ręce w stopującym geście.
- Nie mów nic do mnie - rozkazała i i podniosła się na nogi - I nigdy, przenigdy mnie nie dotykaj, rozumiesz? Nigdy. .
Ktoś z grupy mutantów, nagle nastąpił ochroniarzowi na głowę. Ktoś inny go kopnął, wrzeszczeli do niego, coś o tym, przez, co musieli przejść, co robić, tylko dlatego, że ktoś ciągle trzymał ich na haju.
- Hej! Hej! Już! Starczy! - Warknął Alan podchodząc. - Zabierzemy was w bezpieczne miejsce, przysięgam. Trochę za miastem, odziejemy, nakarmimy i wyślemy na jebany odwyk! Mam to powtórzyć znowu w innych językach?
Ktoś pokręcił głową i zwrócił się do reszty grupy, która powoli się uspokajała. Nie mieli podstaw by wierzyć, że Alan i Jason byli godni zaufania, mogli być tylko pewni, że są wrogami Rana i chyba zdawało się to im wystarczającą nadzieją, na poprawę.
- Husky! Czas na nas! - Zawołał Hughes. - Minuta! - Dodał po chwili, domyślając się, co powiedział Ocelii.
Przepchnęła się przez tłum mutantów i podeszła do Alana.
- Urządzili tam sobie.. śmietnik - powiedziała, pokazując na budynek - Ale większość ciągle żyje... Trzeba coś... Nie ma im jak pomóc. Ale nie mogą tak zostać.. żywi.
Pokiwał głową.
- Nie bardzo mamy na to czas... jeśli do tej pory nikt nie wezwał policji, to my musimy to zrobić. Może oni coś... - Westchnął ciężko, przecierając czoło. - Nie dam już rady. Jason też już nie powinien. Na litość... nawet my mamy swoje limity! - Rozłożył ręce zrozpaczony.
- Rozumiem.. rozumiem. Przepraszam. Wiem, że ...- potrzasnęła głową. zrezygnowana. - Wezwiemy policję. Mogę prowadzić - zaproponowała, wskazując na vana.
- Pojedź tym z piekarni. Wtedy ze mną zmieszczą się wszyscy więźniowie, a Jason weźmie Rana do drugiego, razem z Rostowskim i będzie ich pilnować - Husky podszedł do nich powoli. - Daj jej kluczyki - powiedział, a Moore posłusznie wykonał polecenie. - Przenieś Rana na tył, razem z Michałkiem i pilnuj ich. Reszta zmieści się ze mną.
- Dobra - pokiwał głową, idąc po mężczyznę do drugiego samochodu.
- Cela... to, co się tam stało... twój przyjaciel zabijał nie tych, co powinien, rzucił się na mnie. Prawie zginęliśmy...
- Nie chcę o tym słuchać - potrząsnęła głową, przerywając mu gwałtownie - Odprowadzę samochód. Pomogę wam ich odwieźć. I koniec. Kogo mam zabrać?
- Jason pojedzie z tamtymi z tyłu, obok ciebie nikt nie będzie siedział. Lepiej będzie nie trzymać za dużo osób w jednym samochodzie z Ranem, to nie jest dobry pomysł - wyjaśnił szybko. - Co masz na myśli, z tym “i koniec”? - Spytał niepewnie.
- Czyli mam jechać sama? - doprecyzowała. Była już spokojna, można nawet powiedzieć, że ruchy miała wolniejsze niż zwykle - Odprowadzę samochód. - powiedziała i wsiadła do auta.
Z tyłu, na pakę wsiadł Jason, wrzucając tam też Rana. Cela nie widziała, co się działo z tyłu, nie było nawet odsuwanej kratki, ale słyszała śmiech mężczyzny. Moore zastukał w ściankę, po zamknięciu drzwi, dając znać, że może ruszać. Alan zaczął jechać, ze sporą ilością pasażerów, nie za szybko, by nie wyrządzić im krzywdy, bo z tyłu minivana był lekki tłok.
- No, no, no, no... czyż to nie moja ulubiona zabawka?! - Zawył rozbawiony Ran.
- Jak plecy? - Spytał po chwili Jason.
- Wspaniale! Dzięki! Laski lecą na blizny. Jak tyłek?! - Po tych słowach krzyknął z bólu. - Hohoho! Wrażliwa sfera? - Znowu wrzask, tym razem przeciągły. - Puść! Puść! - W końcu przestał.
- Bądź już cicho... jeszcze będziemy mieli okazję porozmawiać - rzucił Husky.
- Oby kochany... stęskniłem się, za twoimi silnymi rękami i...
- Morda! - W końcu zapadła cisza.

Cela siedziała wyprostowana za kierownicą. Jechała spokojnie, nie za szybko, wrzucając migacz na każdym zakręcie i zatrzymując się przed każdą zieloną strzałką przed skrętem w prawo. Twarz miała zupełnie spokojną i nie zwracała żadnej uwagi na rozmowę za sobą. W ogóle jej nie słyszała, skupiona na prowadzeniu. Musiała się odciąć, nic nie czuć. Jeśli by pozwoliła sobie na przeżywanie czegokolwiek - rozpadłaby się na kawałki. Kierownicę ściskała tak mocno, że zbielały jej kostki w dłoniach, mimo to nie czuła bólu poranionych rąk.
Ulice na szczęście były puste, choć co chwilę zdawało się jej, że słyszy syreny policyjne, na szczęście było to złudzenie, albo były daleko. Ostatecznie dojechali do rezydencji
Cela zaparkowała równoległe obok schodów, po czym zgasiła silnik. Na razie nie wyglądało na to, że planuje opuszczać samochód - ciągle siedziała sztywno, ściskając kurczowo kierownicę.
Alan wysiadł z drugiego samochodu, wypuszczając wszystkich pasażerów, którzy zaczęli rozglądać się po otoczeniu z ciekawością i dozą strachu, bądź nieufności. Zaprowadził ich do środka, przekazując instrukcje.
- Wysiadamy? - Spytał z tyłu Ran, tuż przed tym, jak drzwi się otworzyły. - Sam potrafię... Au! - Wrzasnął nagle. Po chwili Jason wprowadził Rana i Rostowskiego do środka rezydencji.
Ocelia została w samochodzie, czekając aż wszyscy odejdą. A potem dalej siedziała. Nie była w nastroju do gadania z innymi. Nie była w nastroju do niczego. Z jednej strony - widziała sens ich wypadu w tamto miejsce. Nikt nie zasługiwał na to, żeby być traktowany w .. taki sposób. Jak zwierzę. Dużo gorzej niż zwierzę, jak przedmiot. Przedmiot jednorazowego użytku, papierowy kubeczek, albo gumka - raz użyć i do śmieci.
Z drugiej strony - Romek nie żył. Wszyscy wokół niej umierali...Pieprzenie, że nie potrafił się pohamować i inne pierdoły.. pieprzenie. Pewnie by potrafił, w normalnych okolicznościach, gdyby dostał czas, żeby przywyknąć do mutacji. Gdyby za nim nie szła.. gdyby go nie zabierali.. gdyby, gdyby.. I po co przywieźli tu tego sadystycznego zboczeńca?! Zamiast go załatwić na miejscu. Oparła czoło o kierownicę. Pożałowała, że.. Pierwszy raz w życiu czuła taką nienawiść, że gotowa była zabić. Przez sekundę pojawiała się w niej taka gotowość. O sekundę za długo. Nie mogła tu zostać. Ale też nie miała dokąd iść. Frustracja narastała. Nie znosiła bezradności.
Z domu wyszedł Alan, wciąż utykał i miał na sobie brudne ubrania.
- Co robisz? Chodź, będziemy cię potrzebować. Mutantów powierzyłem Adamowi, zakwateruje ich. Jakby co... - powiedział od niechcenia, otwierając drzwi do samochodu.
- Nie chcę - odpowiedziała nie ruszając się.
Zwiesił głowę wzdychając.
- Wiem, że nie chcesz... ja też nie, ale jeśli zostawimy Rana samego z Jasonem, to wiele z przesłuchania nie wyjdzie, same tortury. Musimy nad nic zapanować. Poza tym możliwe, że będzie wiedział coś, co i ciebie zainteresuje...
- Pieprzenie - rzuciła - Niech się pozażynają, nic mi do tego. Po cholerę go tu przywieźliście? Ty i ten drugi.. - poszukała słowa, ale dokończyła tylko - ten drugi.
- Co? Jason? - Skrzywił się, domyślając się o, co jej chodziło, czemu mogła unikać imienia. - Bo Kamil słusznie, uważa, że Ran może wiedzieć, gdzie jest jego stary przyjaciel, który obecnie jest zapewne przywódcą ROPy i jednym z głównych... przedsiębiorców w Johannesburgu. To drugie już ma miejsce od dawna.
Wzruszyła ramionami.
- Nic mi do tego. - milczała przez chwilę - Romek tam.. został?
Przetarł oczy zmęczony.
- Nie jestem pewien... trochę mnie oszołomił, zanim Jason się nim zajął. Na chwilę zemdlałem, a jak się obudził Husky mnie niósł. Niewiele widziałem z ich walki. Słuchaj... - powiedział zmieniając temat, na poprzedni. - Ran spytał kim jesteś ty... nie tak cię nazwał, ale nieważne. Ważne, że chyba skojarzył twoje nazwisko, jeśli więc, łaskawie byś raczyła... - zacisnął dłoń na klamce od drzwi, zwieszając nerwowo głowę. - Chcę to już mieć za sobą.
- Kurcze, Alan... ty miałeś 300 lat, żeby się do tego przyzwyczaić. Ja tydzień. Więc wybacz, że nie mam w sobie twojego radosnego entuzjazmu. - pokręciła głową, zrezygnowana - Dobrze, chodźmy to skończyć.
Wysiadła z samochodu i poszła w stronę rezydencji.

Wchodząc, po lewej stronie słyszeli spore poruszenie, najpewniej uratowani mutanci, otrzymywali instrukcje od Adama. Alan jednak ruszył na górę. Wszedł do jednego ze skrajnych pokoi, podobnego do tego, który należał do Ocelii. Przykuty do krzesła siedział Ran, z krwią w okolicach ust, patrzył na Jasona, z uniesionymi brwiami, ten zaś stał oparty o ścianę, tuż obok drzwi. Hughes zamknął je za sobą.
- O proszę... jest nawet mój sukkub - mruknął Ran, uśmiechając się.
- Wybór Randal - powiedział Alan, ignorując jego wypowiedź. - Albo rozmawiasz z nami szczerze i dostajesz szybką śmierć, albo ja i Ocelia wychodzimy i zostajesz z Jasonem.
Zapadła chwila ciszy, która ciągnęła się niemiłosiernie, gdy Ran wbijał wzrok w podłogę.
- Bez opcji, w której wychodzę stąd żywy? - Spytał w końcu, unosząc głowę.
Husky pokręcił głową.
- A chociaż kaleką?
Znowu zaprzeczenie.
- Niemową? Kastratem? Czymkolwiek innym niż workiem mięsa i kości? - Pytał z coraz bardziej szczerą rozpaczą w głosie.
- Szczerze wątpię... - mruknął Moore.
- Chcę jednak dalej negocjować. Jeśli wybiorę szybką śmierć, z mówieniem prawdy, dostanę coś jeszcze - rzucił z uśmiechem, patrząc na Ocelię.
- Nie - zaprzeczył od razu Jason.
- W takim razie pytanie i odpowiedź, za pytanie i odpowiedź - zaproponował.
- Po co trupowi wiedza? - Spytał Alan.
- Dla świętego spokoju - odparł wzruszając ramionami i opierając się pewniej na krześle.
- Niech będzie - zgodził się Hughes. - Wcześniej, jak pytałeś o Ocelię, dziwnie zamilkłeś na dźwięk jej nazwiska. Znasz ją? Kogoś o tym nazwisku?
- Nie i tak. Kamil żyje?
- Tak. Chcesz go o coś spytać? - Jason zwrócił się do Celi.
Podeszła, zatrzymując się w odległości około metra od Rana. Nie, nie bała się go. Raczej obawiała się swoich reakcji.
- Warat - powtórzyła - Kogo znasz o tym nazwisku? Znałeś?
- Osobiście nie miałem przyjemności, ale Nigr mówił o nich na okrągło, osiemnaście lat temu. Wcześniej też... ale jakoś wtedy. Warat to, Warat tamto. Kochał tego gościa, mówię ci - zaśmiał się, oblizując wargi. - Clara coś o mnie mówiła? - Spytał Alana.
- Nic dobrego - odparł szybko.
- Ale co mówił?! - dopytała Cela niecierpliwie.
- Ugh - wywrócił oczami. - No, że świetny pracownik. Chciał żeby go tylko karmić, dawać dach nad głową i zapewniać obiekty i materiały do badań. Ledwo co mu płacił, a efekty mówią same za siebie. Potem się ostro pokłócili... - pokiwał głową. - Gdy uciekaliście z Johannesburga... to ty zabiłeś Mike’a Storma? - Spytał Jasona.
- Ta...
- A stawiałem na niego... - pokręcił łbem, zasmucony.
- Był lekarzem, prawda? Pracował przy mutacjach? O co się pokłócili? Czy on żyje? - dziewczyna zarzuciła Rana gradem pytań. Nie miała wątpliwości, że rozmawiają o jej ojcu.
- No coś... jak go znalazł to rozszarpał żywcem. Był bardziej jednym z tych szalonych naukowców - zachichotał. - Przy muta... zaraz, zaraz. To są cztery pytania. Gdzie jest Kamil?
- Kraków. Szpital wojskowy. Reszty się domyślisz, odpowiedz na resztę pytań.
- Tak... nie pracował przy mutacjach, tylko przy mutantach. Pokłócili się o to, że... głupio to mówić, ale... gość miał dwa udane eksperymenty tworzenia mutantów i o dziwo ten, którego nazywacie 2N nie był jednym z nich. Zgadniesz Alan?
- Mów. Potem będziesz mógł pytać do woli. Nie denerwuj mnie - warknął podchodząc i stając nad nim.
- No tak, tak - pokiwał posłusznie głową. - Pierwszy udany mutant, którego stworzył od podstaw... o nim niewiele wiem. Drugi zaś... jakby to ująć... poślubił go, uciekł z... nią i zrobił jej dziecko. Jak widać dwa - skinął na Ocelię. - O dziwo ty jesteś znacznie ładniejsza od tego drugiego, pierworodnego.
- Co? - też podeszła bliżej, jak Jason - Przecież mutacje były od zawsze.. Więc jak mógł .. stworzyć, moją matkę i mieć z nią dzieci.. Mam brata? To wszystko nie trzyma się kupy. On coś ściemnia.- pokręciła głowa, zrezygnowana, nie wierzyła w to wszystko - Powie, co chcecie usłyszeć. W takich warunkach każdy by powiedział.
- Nie wiem jak ją stworzył! W życiu gościa nie widziałem, ale sporo narozrabiał. Chyba po prostu udało mu się... nałożyć mutacje na nią... nie wiem! Czy ja wyglądam na naukowca?! Mówię co mi Nigr mówił. Dawno temu - odpowiedział, lekko przestraszony, na zarzuty.
- 2N to jej starszy brat? - Spytał Jason, krzywiąc się. - Serio? Trochę mi się nie zgadza jego wiek... chyba, że rośnie naprawdę szybko.
- Z tego, co pamiętam, mógł na bieżąco zmieniać wzrost, nie? - Podpowiedział Ran.
- Niee... nie wierzę ci - pokręcił głową Alan. - Gdzie Nigr? Od niego dowiemy się czegoś bardziej rzeczowego.
- Hej! A moje pytania?! - Krzyknął oburzony, uspokoił się, gdy Moore uklęknął przy nim, kierując szpon w stronę kolana. - No kur... dobra. Był tutaj, u mnie w domu w sensie, trochę przed marszem. Pogadać o starych czasach, podupczyć... takie tam. Potem powiedział, że jedzie do Johannesburga i nie wróci do Polski, póki jego dzieci, jej nie oczyszczą. Trochę mu się na łeb rzuciło, to całe przywództwo nad ROPą... - uśmiechnął się kącikiem ust.
- Tylko jemu, co? - Alan przewrócił oczami. - Gdzie dokładniej urzęduje?
- Nie wiem... długo go tam nie było. Siedział tu, nawet o tym nie wiedziałem, chyba od jakichś dwóch lat i teraz wrócił, jak umocnił pozycję lidera w ROPie. Możemy to już skończyć? - Spytał wzdychając.
- Nie - zaprzeczył Moore, patrząc na Ocelię. - Pytaj, jeśli chcesz.
- Po co pan Kamil pojechał do szpitala w Krakowie? - spojrzała na Alana - Mam wrażenie, że wiedzą to wszyscy, poza mną. I kim jest Nigr? No i co się stało z moimi rodzicami... - dokończyła.
- Jest tam parę osób, które pracuje nad mutantami, w bardziej humanitarny sposób i którzy mogą wiedzieć, co się stało, z jego przyjacielem w Johannesburgu, który przedstawił mu jakąś tam teorię na temat leczenia i genezy zwierzoludzi. Dokładnie mi się nie zwierzył, chyba chce najpierw wszystko sprawdzić - odpowiedział jej Jason.
- Nigr to do tej pory największy skurwiel jakiego spotkaliśmy. Wsypał założyciela ROPy chcąc zająć jego miejsce, które najwyraźniej objął dopiero niedawno. Założyciel aren gladiatorów w Czerwonej Dzielnicy i osoba, która złapała do ów aren Kamila, mnie i Jasona, a później odsprzedała go Ranowi do jego burdelu. Ponadto torturował najbardziej nieposłusznych wojowników - dodał Alan spoglądając na Moore. - Można wymieniać dość długo.
- Nigr... strasznie się wkurwił jak ojciec i ta babka uciekli. Jak już ich znalazł, kazał ich zabić, co strasznie wkurzyło 2N’a, który został z nim, ale po tym od niego uciekł i chyba poważnie ocipiał - wzruszył ramionami na tyle, na ile pozwalały mu dłonie, skute pod spodem krzesła. - Nie wiem, co robili przez ten czas, kiedy ich szukał.
Ocelia potarła skroń, wyraźnie przytłoczona ilością informacji.
- Chyba wolałabym tego wszystkiego nie wiedzieć i myśleć, że po prostu zginęli w wypadku... - powiedziała cicho. - Na pewno było by prościej.
- Co z nim zrobicie? - spytała Alana, konsekwentnie ignorując Jasona.
- Właśnie! Co? - Dołączył się Ran.
Alan zwiesił głowę.
- Chcesz go o coś spytać? - Powiedział do Jasona, ten tylko pokręcił głową. Hughes wyjął zza pasa ten sam rewolwer, który Ocelia znalazła w pokoju Rana.
- Alan! - zaprotestowała.
- Dla kogo była ta kula? - Spytał Rana, ignorując Celę.
- Dla mnie... gdyby on się zjawił - odpowiedział po dłuższej chwili, patrząc na Jasona.
- Chcesz?
- A widzisz inne wyjście, lepsze dla mnie? Tak przynajmniej nie dam mu tej satysfakcji - mruknął z uśmiechem.
- Jestem tu... - warknął Husky.
- Alan - powtórzyła Cela, ale bez przekonania. - Nie chcę na to patrzeć.- odwróciła się i skierowała do drzwi.
- Nikt ci nie będzie tego kazał - odpowiedział, nie kierując na nią wzroku. - Rozkuj go - rzucił do Jasona.
Ocelia rzuciła jeszcze spojrzenia na Rana i wyszła.
Po chwili usłyszała jeszcze raz jego głos.
- Nie wiem, jak ktokolwiek był w stanie powiedzieć jakieś ostatnie słowa... kiedykolwiek. Mam taką pustkę w głowie... - powiedział tuż przed hukiem wystrzału.
Ocelia drgnęła, ale stłumiła krzyk. Egzekucja. Tylko takie słowo pojawiało się jej w głowie. Oczywiście, zasłużył, za to wszystko, co zrobił innym, co jej.. zrobił i próbował. Ale ciągle wierzyła, że takimi sprawami powinna zajmować się policja. Samosąd. Rozumiała samoobronę, ale takie coś... oczywiście zasłużył. Ale to tylko mocniej nakręci spiralę przemocy.
- Połowa drogi? - Usłyszała po dłuższej chwili głos Alana.
- Jedna piąta, bym powiedział - odpowiedział Jason. - Czemu pozwoliłeś mu to zrobić samemu?
- Dość dziś zabiłeś. Idź. Posprzątam.

- Choć tyle - pomyślała Cela - Choć tyle...
Ruszyła na górę. Po kilku krokach zatrzymała, przerażona swoim tokiem myślenia - uświadomiła sobie, że poczuła ulgę, bo Alan nie zabił człowieka, tylko zastraszył na tyle, że tamten sam popełnił samobójstwo. Nieźle musiała mieć popieprzone w głowie, jeśli takie rzeczy robiły jej różnicę. Nieźle musieli jej napieprzyć w głowie, poprawiła samą siebie.
Wróciła do swojego pokoju, przeszukała szafki i znalazła wodę utlenioną. Krzywiąc się, zdezynfekowała sobie zadrapania na dłoniach i kolanach. Ściągnęła bluzę, sukienkę, majtki i wepchnęła do kosza na śmieci. Prostując się, zobaczyła swoją twarz w lustrze - smugi brudu, kurz i makijaż rozmyte jej łzami. Stłuczony policzek pulsował siniejąc powoli. Skurwiel. Nie żył. Romek też nie żył. Skurwiel. Skurwiel.
Weszła pod prysznic. Woda była gorąca, powoli rozmrażała tę lodową obręcz, która ściskała dziewczynę od wewnątrz. Najpierw zaczęły jej drżeć broda, potem całe ciało, a w końcu popłynęły łzy. Ciało nie słuchało jej, nie mogła przestać trząść się, kompletnie rozbita wewnętrznie. Wyszła w końcu spod prysznica, nie zajmując się zakręcaniem kranu. Wróciła do pokoju, zabarykadowała drzwi i skuliła sie w łóżku. Sen nie chciał przyjść, nie mogła przestać płakać. Ciągle trzęsąc się uklękła obok kosza, wygrzebała sukienkę i wyjęła z kieszeni środek nasenny. Połknęła trzy pozostałe tabletki, popiła czymś z karafki na biurku, nie rejestrując nawet smaku. Skuliła się pod kołdrą. Najpierw przyszło przyjemne, kojące odrętwienie a w końcu sen odciął wszystkie bodźce, przynosząc spokój.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 21-04-2013, 19:03   #18
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
W domu panowało spore zamieszanie, na głowę zwaliło się mieszkańcom, znacznie więcej młodocianych mutantów, mimo to Ocelia czuła się samotna jak nigdy. Adam wręczał Jason’owi tace z jedzeniem, które ten zanosił i zostawiał pod drzwiami, gdy nie spotykał się z odpowiedzią, codziennie jednak znajdował czas, by zapukać raz i trochę posiedzieć pod jej drzwiami, chcąc coś powiedzieć, lub po prostu pobyć.

Wrócił też Serafin, który nie wydawał się być zaskoczony ilością osób, jakie go przywitały, gdy wjeżdżał na teren posiadłości. Zapewne nowi lokatorzy, zdążyli się czegoś dowiedzieć, o ich gospodarzu.

Cela w końcu ogarnęła się, podobno co człowieka nie zabija, to go wzmacnia. Podobno. Żałowała, że nie wypytała Rana o więcej rzeczy odnośnie jej rodziców, to teraz wydawało się jej najważniejsze. Dowiedzieć się o nich jak najwięcej i pomóc mutantom, więzionym w tak nieludzkich warunkach. Myślała czasem, że warto znaleźć inną drogę, niż zabijanie, ale Alan i Jason mieli inne zdanie na ten temat. Jasona unikała konsekwentnie, nie mogąc mu wybaczyć tego, co zrobił Romkowi. Bała się go. “Odbiło mu”. A jakby jej kiedyś odbiło? Jason był niebezpieczny.

Zmęczona bezczynnością zeszła w końcu na dół i znalazła Alana.
- Hej - powiedziała - Mogę jakoś pomóc?
Wyglądał na bardzo zmęczonego, albo jakby wziął dużo heroiny. Wielkie wory pod oczami, wyblakła cera, przekrwione oczy, nieład we włosach i ogólne niechlujstwo.
- Jeśli możesz uciszyć, tę gównarzerię, to byłoby super. Non stop pytają o wszystko. O wszystko! Każdy szczegół z mojej, naszej historii, nawet za czasów, kiedy świat jak długi i szeroki o mutkach nie słyszał - pokręcił głową. - Myślałem, że twoje małe zainteresowanie naszą globalną sytuacją jest złe, ale to jednak pieprzone błogosławieństwo. Jak chcesz pomóc to zrób coś z Jason’em bo dręczy go sumienie i parę innych rzeczy. Gówno mi pomaga. Kamil pewnie będzie chciał z całą naszą trójką pogadać później. Da ci znać. Zdrzemnę się - mruknął idąc na górę, rzucając ostatnie spojrzenie grupce, otaczającej Serfina, który i tak był wyraźnie widoczny, pomimo małego tłumu.

Przecisnęła się przez grupę mutantów, podchodząc do pana Kamila
- Wrócił pan - stwierdziła - Dzień dobry.
- Cześć Ocelio - powiedział uśmiechając się i czochrając jej włosy, jak u małego dziecka. Mógłby zmiażdżyć je głowę, pomiędzy kciukiem, a palcem wskazującym, niczym ona puszkę piwa pod butem. - Jak się trzymasz?
- Różne. - uciekła wzrokiem - Dowiedział się pan czegoś w Krakowie?
- Och tak. Wszystko wam opowiem... przepraszam - powiedział przechodząc obok młodzieży, która ustąpiła mu miejsca. - Wszystkim wam, którzy pochodzicie zza granicy, załatwimy dokumenty i zapewnimy powrót do domu. Reszta otrzyma odpowiednią pomoc i jeśli będzie chciała udzielić nam jej, będą mile widziani. Przetłumaczcie to sobie - przedstawił głośno, wchodząc do środka. - Słyszałem też o wszystkim, co tu się działo... mniej więcej tego samego o tobie i twoim ojcu i matce, dowiedziałem się tam. Może nieco więcej - dodał niepewnie. - Nie wiem, czy Jason powiedział mi wszystko, co zapamiętał, albo czy zapamiętał wszystko. Dziwnie się zachowywał - ruszył po schodach w górę.
- Nie nazwałabym tego “dziwnie” - zacisnęła wargi, idąc za nim na górę - Zabił mojego przyjaciela. Odwaliło mu.
- Z tego, co też słyszałem, temu przyjacielowi poważnie odbiło. Zamordował parę osób, które próbowaliście uratować i chciał to samo zrobić z Alanem. Myślę, że można nazwać to działaniem w samoobronie - powiedział spokojnie. - Nic nie jest czarno-białe. Choć winy Jason’a jest w tym sporo, to miał swoje uzasadnione powody, by tak działać.
- Nie wiem, nie było mnie tam... To prawda, nic nie jest czarno-białe. Ale teraz.. nie potrafię mu już zaufać. Romek był moim najbliższym przyjacielem. Niepotrzebnie tam poszedł, wyraźnie nie był gotów.
- Nikt tak naprawdę nie jest. Nigdy nie wiemy czego oczekiwać... nawet sobie nie wyobrażasz - pokręcił wielkim łbem, wchodząc do swojego pokoju. - Myślę, że jest jedną z niewielu osób, które możesz zaufać. Gdyby wtedy, w ferworze walki, zabroniłabyś mu tykać Romka, zrobiłby tak. Może twój przyjaciel by was wtedy wszystkich zabił... może by się otrząsnął. Jak się okazało, jesteś nam bardzo potrzebna Ocelio - dodał jeszcze po dłuższej przerwie, stając w ogromnych drzwiach. - Jeśli nie możesz przebywać w pobliżu Jason’a, każ mu odejść, lub ja to zrobię. - Powiedział smutno.
- Nie słucha mnie.. kazałam mu już, ale nie słucha. - westchnęła - Zostawmy go. Czego się pan dowiedział o moich rodzicach? - zapytała.
- Co robili w tym szpitalu, dlaczego cię zostawili, kto ich zamordował... proszę jednak, daj mi chwilę na... jak to się mówi? Ogarnięcie się? Zjaw się u mnie za godzinę, z Alanem i Jason’em proszę. Wszystko powiem, co tylko zechcesz. Godzinkę - poprosił.
- Oczywiście. Przepraszam - powiedziała i odeszła.
- Dziękuję... - mruknął, zamykając drzwi.

- Wow! Ty go znasz? - Usłyszała głos, z głębi korytarza, gdzie stała dziewczyna w jej wieku, z niewiarygodnie skośnymi oczami i spiczastymi uszami, z bardzo bladą skórą. Niemal podbiegła do Ocelii. - Jaki on jest? To prawda, co się o nim mówi? Zanim tu przyjechałam, już wiele słyszałam, ale pan Hughes jeszcze tak wiele wyjaśnił... kim jesteś w ogóle? Nie pamiętam cię z domu? - Mówiła, zalewając Ocelię szybką falą pytań.
- Hej - uśmiechnęła się - Jestem Cela. Znam go, mieszkam tu już trochę. Z widzenia, można powiedzieć.
- Ach... - powiedział trochę zawiedziona. - Ala. Sporo się o nim słyszało, w domu, legenda. Nie myślałam, że go zobaczę, więc rozmowy nie oczekuję, ale i tak... wow! - Dodała jeszcze, znów ucieszona. - Ciebie też uwolnili z jakiegoś szajzu?
- Można tak powiedzieć. A co o nim się mówi? Co słyszałaś, znaczy?
- Że... w skrócie? Że to taki Spartakus zwierzoludzi - wytłumaczyła z szerokim uśmiechem. - Najstarszy i najsilniejszy i w ogóle... szkoda, że niezbyt przystojny.
- Nigdy nie myślałam o nim w tych kategoriach - zaśmiała się Cela - Przystojności. Spartakus? Jak ten od powstania niewolników, tak?
- Nie inny... choć to chyba naciąganie porównanie, tak mi się wydaje. Ale jeśli Serafin to jego prawdziwe nazwisko, to dość dziwny zbieg okoliczności, nie?
- W sensie? - nie załapała.
- No to były największe, najlepsze z aniołów, serafiny. Spartakusa postrzegano... jako świętego to mało powiedziane. Tutaj może słabiej jest znany, ale jak byłam w tym jebanym Johannesburgu... - pokręciła głową, odpędzając złe wspomnienia, obojętnym uśmiechem.
- Tak, człowiek czuje się przy nim bezpiecznie, to prawda. - popatrzyła na dziewczynę - I jak się stamtąd wydostałaś? uciekłaś?
- Niee... Byłam w posiadaniu Rana i przewiózł mnie tutaj, gdy zlikwidował swój ostatni dom tam. Ma jeszcze parę takich domów w Polsce, ale żadnego w Czerwonej Dzielnicy, czy w ogóle poza tym krajem. Znaczy... miał - uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając szereg białych zębów. O wygląd swoich niewolników, Ran dbał.
- I jak tam było? - zapytała Cela, siadając na schodach - Będę tam jechać... do Johannesburga.
- Sodoma i Gomora, piekło, krew, mord, gwałt... potworności nie do opisania, skrywane niezwykle kłamliwą otoczką ludzkości... pośrodku miasta, jest wydzielony teren, na którym każdy może zrobić wszystko z mutantem. Wszystko. Zabijają się ku ich uciesze, torturują ich by zaspokoić żądze krwi, albo zwyczajnie wyżywają się seksualnie. Jeśli jedziesz tam żeby komuś pomóc... - pokiwała głową z niemym uznaniem.
- Zupełnie jak u Rana na pierwszym piętrze, tylko na większą skalę - wypowiedź Ali nie zaskoczyła specjalnie dziewczyny, dość się już nasłuchała i sporo zobaczyła, przez ostatnie dni - Mam nadzieje, ze uda się to przerwać. Nawet nie ja, ja się zaplątałam przypadkiem, pan Kamil ma.
Spojrzała na dziewczynę. Ona zdecydowanie nie rezydowała na pierwszym piętrze..
- Jak się znalazłaś u Rana? - dopytała - Świetnie wyglądasz, nie jakbyś była do czegoś zmuszana. Godziłaś się tam... pracować?
- Z początku nie... potem nie było już wielkiego wyboru - odpowiedziała wstydliwie. - Albo raczej, nie był zbyt przyjemny.
- Tak.. pewnie tak - zgodziła się Cela - W sumie dobrze, że nic ci się nie stało, prawda? To najważniejsze. Tylu mutantów ostatnio zginęło...
- Jakoś sobie poradziłam... chociaż trzeba się mocno zdeprawować żeby przetrwać - chrząknęła, odwracając wzrok. - Na mnie już czas. Pewnie się jeszcze zobaczymy, nie? Na razie.
- Na razie - pożegnała Alę, która wyraźnie poczuła się nieswojo. Cóż, opowiadanie o tym, jak się człowiek daje obracać innym, nawet w obawie o swoje życie, nie może być proste. Choć Cela była daleka od tego, żeby decyzję Ali jakoś oceniać, czy osądzać. Po prostu było jej żal dziewczyny.
Wstała i poszła na górę.

Alan zapukał do jej pokoju, po około godzinie.
- Chodź! Narada! - Zawołał zaspany.
- Nie można tego przełożyć? - zapytała patrząc na Alana - ledwie trzymasz się na nogach.. jestem pewna, że godzina, czy dwie, zwłoki niczego nie zmienią - powiedziała, idąc za nim.
- Długo to nie zajmie. Zresztą bywałem w gorszych stanach. Bycie zaspanym nie jest takie znowu tragiczne - mruknął otwierając przed nią drzwi. Na końcu pokoju, za biurkiem, siedział Kamil, a przed nim stał Jason, zwieszając głowę, jakby skarcony.
- Dołączcie do nas - powiedział Serafin. - Myślę, że wypadałoby zacząć od omówienia tego, co zaszło u was w ostatnich dniach i co zrobimy z Michałem Rostowskim, który trochę mnie zaskoczył swoją obecnością...
- Nas też - rzucił Alan kiwając głową. Jason ustąpił mu miejsca siedzącego, stając za jego fotelem, zostawiając Ocelii drugi.
- Myślę, że Jason chętnie pozbędzie się Rostowskiego - palnęła Cela, zanim zdążyła się powstrzymać - To ostatnio jego ulubione zajęcie.. - dodała jeszcze, siadając.
- Zaznaczam, że miałem do tego okazję, ale się powstrzymałem. Wiem kiedy ktoś stanowi zagrożenie i musi się skończyć... - powiedział cicho.
- Cóż... tak... Ocelio, wątpię by Husky zabijał twojego przyjaciela bez powodu. Rozumiem jednak, że masz do niego... pretensje - to słowo dziwnie zabrzmiało i zdawał sobie z tego sprawę, jednak najwyraźniej odwykł od takich rozmów, gdy śmierć stała się dla niego dość normalna. - Ponadto, bazując na tym, co i Alan, i Jason mi powiedzieli, już samo wpuszczanie tego Romka, na teren posiadłości było niezbyt rozsądnym ruchem. Mimo iż mógł ci się wydawać normalny, wielu mutantów popada w schizofrenię...
- Od razu chcieli go zabić... - potrząsnęła głową Cela, nie słuchając - Nie pozwoliłam, to wykorzystali okazję, kiedy mnie nie było. Mówiłam, żeby mu nic nie robić! - krzyknęła, przestając nad sobą panować. Emocje w niej wezbrały, zerwała się z fotela i złapała Jasona za przód koszulki - Mówiłam, tak?! Ile mam razy powtarzać, żebyś usłyszał?! - krzyczała, szarpiąc go.
- Nawet moje posłuszeństwo ma swoje granice, gdy idzie o życie innych! Miałem mu pozwolić zabić więcej niewolników, Alana i siebie?! - Odwarknął, nie wyrywając się jej.
- Chłopak oszalał! Nastąpił jednej dziewczynie na czaszkę! - Alan również wstał, denerwując się, czerpiąc z emocji Celi. - Prawie pozbawił mnie przytomności, jednym pchnięciem, przy okazji lekko rozwalając nogę! Może i na ciebie by się rzucił, gdybyś tam była! Chciałabyś dać się zabić?!
- Nie wierzę! - krzyknęła do Alana - Najpierw mówiłeś, że nic nie wiedziałeś i kazałeś mi pytać się... tego.. tego rzeźnika - wyrzuciła z siebie - a teraz coś zmyślasz!
Odwróciła się na powrót do pana Kamila - Ja widziałam! Widziałam wcześniej, ile on ma z zabijania satysfakcji. To go kręci... jednych kręci zboczony seks, a jego kręci zabijanie! Zabijał, jak nie było zagrożenia, bo lubi i tyle! Nie było potrzeby, wmawiałam sobie, że musiał, że chciał mnie chronić.. ale przecież widziałam! Wtedy, po marszu... - ręce się jej trzęsły, zacisnęła je na oparciu fotela, znów patrząc na Jasona. - A Romka od początku nie znosiłeś i tylko czekałeś na okazję! Po co go tam zabrałeś? Po co? No powiedz! - rzuciła mu w twarz.
- Nie widziałem jak Jason go zabija - wtrącił Alan. - A Romek sam chciał pomóc... nadawał się do walki.
- Coraz lepiej nad sobą panuję... - powiedział Jason, przez zaciśnięte zęby. - Nie chciałem tego robić. Wiedziałem, że ci na nim zależy, ale nie mogłem mu na to pozwolić.
- Dokładnie! - podchwyciła jego słowa - Nie mogłeś pozwolić, żeby mi na nim zależało! Albo jemu na mnie! To jest słowo - klucz! O to chodzi, nie o żadną schizofrenię. Jesteś zazdrosny, i tyle! Ale to nie powód, żeby kogokolwiek mordować, rozumiesz?!
- Przekręcasz moje słowa, zresztą... - westchnął, zwieszając głowę. - Do niczego tak nie dojdziemy... nie zabiłem go z zazdrości, czy jakichkolwiek innych osobistych pobudek. Nie oczekuję, że zrozumiesz, lub będziesz chciała bym przepraszał, bo nie jest to rzecz, za którą się przeprasza, ale przysięgam, że wtedy, sytuacja tego wymagała i był to wypadek, którego nie chciałem - powiedział, uspokajając się z trudem.
- Po prostu ci już nie ufam - Cela usiadła na fotelu. Powiedziała wszystko, co chciała i teraz powoli się uspokajała - A jeśli uzna, że sytuacja bedzie tego wymagała, żeby i mi przydarzył się “wypadek” - cudzysłów był wyraźnie słyszalny w jej głosie - Jaką mogę mieć pewność? Jaki procent pewności?

- Ocelio... - mruknął siedzący do tej pory cicho i spokojnie Serafin. - Są sytuacje, w których człowiek błaga o śmierć. Są też takie, w których dla niego samego lepiej byłoby umrzeć... każdy z nas znalazł się w takiej i od tamtej pory żyjemy z wielkim brzemieniem. Jason właśnie otrzymał kolejne i choć doskonale wiem jak boli utrata bliskiej osoby... takiej ich ilości, w tak krótkim czasie, to czasem po prostu trzeba wybrać mniejsze zło, nawet jeśli nie jest takie znowu małe... nie oczekuję, że to zrozumiesz i jeśli uznasz, że nie możesz przebywać w pobliżu Jason’a - spojrzał na Moore’a. - Każę mu odejść.
Pokręciła głową, powoli.
- To nie było by fair, wobec pana, jeśli bym oczekiwała takich decyzji - powiedziała - To pana dom, ja jestem tu gościem. Nie mogę prosić o odsyłanie kogokolwiek. Jeśli już, to tylko mnie. - dodała po chwili - Znajdzie pan dla mnie inne miejsce?
- To nie wchodzi w grę... - pokręcił głową. - Nie do czasu waszej podróży do Johannesburga. A teraz jeśli skończyliśmy... jako tako, tę sprawę, proponuję zająć się omówieniem najbliższej przyszłości i odległej przeszłości - Alan w końcu usiadł, kiwając głową.
- Oczywiście - powiedziała Cela, zwieszając głowę - Rozumiem. Dowiedział się pan czegoś?
- Taaak... dowiedziałem się kto zamordował twoich rodziców i potwierdzam to, co Ran mówił na ich temat, choć ciężko mi w to uwierzyć. Ponadto sprecyzowałem to, co trzeba zrobić w Johannesburgu, co będzie bardzo dużym krokiem, w kierunku zniszczenia ROPy, a także, prawdopodobnie, o ile dobrze pójdzie, dowiedzenia się czegoś wartościowego o animalmanach. W końcu - westchnął.
- Kto ich zamordował? - zapytała cicho.
- Miles Iron. Niegdyś seryjny morderca, potem zabójca na zlecenie. Prawdopodobnie mutant, co jednak jest dość dziwne, bo Nigr raczej by takim nie płacił, więc albo stał się niewolnikiem, albo... albo zna bardzo paskudne metody mordowania.
- To pewne? - Spytał Hughes.
- Tak. To na pewno on - pokiwał wielką głową.
- Nic mi nie mówi to nazwisko - mruknęła Cela - Ale dlaczego? Bo zdecydował się na związek z moją matką - odpowiedziała sama sobie - Tak? A powinien robić na niej badania...
- Parę osób, które ją widziało... momentalnie się w niej zakochało. Zakładamy więc, że posiadała mutację, podobną do twojej... nie chodzi mi tu o zwierzęce “dodatki”, lecz o właściwości mózgu. Na badaniach wykazano, że wykorzystywała ponad dwa razy więcej możliwości tego organu niż przeciętny człowiek. Miles był dość popularny w Anglii dwadzieścia lat temu, jako seryjny morderca, który wlewał swoim ofiarom w gardła roztopione żelazo. Najwyraźniej, biorąc pod uwagę czas, albo znalazła go policja i musiał uciekać, albo zrobił to Nigr, który ma obsesję na punkcie seryjnych morderców.
- A jaki to ma związek z Johannesburgiem?
- Tam przebywa Nigr, zapewne Iron, tam ostatnio widziano mój... kontakt. Człowieka, który pracował u Nigra w labolatoriach, dla mnie i który ostatnio zaginął. Poza tym ostatnim razem, prawie zniszczyliśmy Czerwoną Dzielnicę... czas to dokończyć.
- Nie wiem.. nie wiem, czy się do tego nadaję. Nie potrafię... zabijać.. tak łatwo jak Jason. W ogóle nie potrafię. Przeraża mnie to.
- Bo to jest straszne... - mruknął Moore.
- Właśnie... i każdy potrafi zabić. Strzelić w głowę, wbić ostrze w serce... ciężkie jest życie z tym potem i obawiam się, że nadejdzie dzień, kiedy będziesz musiała odebrać komuś życie. Jednak postaramy się, byś nie była postawiona w takiej sytuacji - Kamil chrząknął, drapiąc się po czole. - W Johannesburgu zamieszkasz, wraz z Alanem, u niejakiego Inka. Mieszka poza Czerwoną Dzielnicą i doskonale zna rozkład metropoli... na tyle na ile da się znać plan największego na świecie miasta, wraz z samą Dzielnicą. Udzieli wam wszelkiej pomocy i sam będzie wyznaczał pewne zadania. Możecie mu w pełni zaufać. Prawda Jason?
- Tak - pokiwał głową, zapewniając. - Długo z nim pracowałem. Jest godzien zaufania.
- Dobrze... i co bym tam miała robić? Znów służyć za - skrzywiła się ledwie dostrzegalnie - przepustkę?
- Bardziej załatwiać przepustki innym - odpowiedział Kamil krzywiąc się. - Jest sporo rzeczy, które musimy odzyskać z laboratoriów. Głównie dokumenty naszego kontaktu. Ponadto potrzebujemy kogoś, kto może sprawnie przenikać do i z Czerwonej Dzielnicy. Nadajesz się doskonale ze swoją zwinnością i zdolnościami... wspinaczki? To jednak tylko część. Sabotaż będzie istotną częścią rozpadu Dzielnicy. Przygotowania trwają od dawna i czas wprowadzić je w życie. Oczywiście nie będziecie tylko we trójkę. Jason do was dołączy w swoim czasie, no i w samym Johannesburgu, jest sporo ludzi i mutantów, przychylnych naszej sprawie.
- Kiedy jedziemy?
- Za dziesięć dni. Piątek o godzinie 14:30.
- A do tego czasu?
- Jeśli nie będziesz chciała, bądź nie będziesz w stanie nic zrobić, nikt nie będzie naciskał. Jednak miejsce i sposobność do pomocy się znajdzie.
- Dobrze.. pomogę, oczywiście. A jedziemy na ile czasu?
- Aż nie osiągniemy celu... - mruknął Alan. - Bądź zginiemy - dodał wzruszając ramionami z uśmiechem.
- Nie planuję.. - powiedziała Cela, bez uśmiechu. - Muszę pozałatwiać parę spraw.. zabrać rzeczy, jakoś sprawę matury ogarnąć, nie wiem, jak to formalnie wygląda, pożegnać się z przyjaciółmi...do ciotki bym pojechała. Pożyczysz mi samochód? - popatrzyła na Alana.
- Nie mam... siostra mi zabrała. Pytaj Kamila, ma ten wóz, którym jeździliśmy szukać Aleksa... - odpowiedział.
- Sama nie pojedziesz tak daleko. Zbyt niebezpieczne - powiedział Serafin.
Zacisnęła zęby, zezłoszczona.
- Mam prawo się .. pożegnać - powiedziała. - Należy sie im to.. i mi też.
- Chociaż pojedź z Alanem, albo Jason’em, nie zabraniam ci tam pojechać, w żadnym wypadku - sprostował Kamil.
Pokiwała głową. Nie wiadomo, czy na znak, że go usłyszała, czy na znak, że się zgadza.
- Mogę iść?
- Oczywiście... - mruknął Kamil, kiwając głową.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 29-04-2013, 14:26   #19
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Ocelia wyszła z gabinetu pana Kamila i wróciła do swojego pokoju. Johannesburg... Nigdy nie była w Afryce. Nawet Europy nie opuszczała. Była raz na wycieczce w Pradze, a raz w Londynie, ze szkołą. Jechali 20 godzin autokarem, który co rusz się psuł. Z samego Londynu nie wiele pamiętała, bardziej rajcowało ja spanie w jakiejś szkole na podłodze i ta podróż. Zresztą w Londynie tez większość czasu spędzali w metrze, na dojazdach.
Ubrała się i wyszła oknem, żeby nie wpaść na któregoś z mutantów oblegających rezydencję. Nie było późno, dopiero 17, ale w powietrzu czuło się już nadciągająca zimę. Powinna kupić sobie kurtkę, puchówka została na marszu…Czy tam będzie teraz wiosna? Nie pamiętała rozkładu stref klimatycznych, jak będzie wiosna, to jakoś te 10 dni przetrzyma, nie ma powodu wykosztowywać się na nową kurtkę. Pieniądze się już jej prawie kończyły, nie wydawała dużo to fakt, ale ostatnie stypendium nie wpłynęło na jej konto. Jutro pójdzie do szkoły i jakoś postara się wyjaśnić swoja sytuację.. może jakiś urlop jej przysługuje? Pieniędzy powinno wystarczyć na bilet do ciotki, pojedzie busem, będzie taniej.

Przeskoczyła ogrodzenie i skierował się w stronę pętli autobusowej. Planowała pojechać na swoją stancje, zabrać rzeczy, pogadać z dziewczynami, jakoś wytłumaczyć pani Heli, to wszystko, co się wydarzyło.

Autobus przyjechał dość szybko, wypuszczając spora gromadę ludzi, wracających po pracy do domu. Do centrum wracał raczej pusty, jak ktoś wybierał się do miasta to później, wieczorem. Ruszył, kolebiąc się na wybojach, zanim wjechał na równiejsza drogę. Wjechał na przedmieścia, zabudowania przypominały Celi tamte, w których Ran trzymał swoich mutantów. A zwłaszcza ten budynek, w którym urządził swój „śmietnik”. Od.. akcji minęły już cztery dni, nie było raczej szans, żeby kogokolwiek tam spotkać, ale Celę coś ciągnęło. Może poczucie winy, że nie starała się pomoc innym, tylko uciekła jak tchórz? A może posiniaczona twarz umierającej dziewczyny? Trudno było wyczuć. Stancja mogła poczekać, lepiej nawet podjechać później, będzie więcej dziewczyn. Wysiadł na rondzie, które było popularnym miejscem przesiadkowym i złapała autobus jadący w pobliże siedziby Rana. Rozejrzy się… tylko tyle.
Przed budynkiem głównym stały dwa nieoznakowane, zadbane i nowoczesne samochody, obok jeden radiowóz i karetka, tak na wszelki wypadek. Obszar do zbadania był spory i najwyraźniej wciąż prowadzono tutaj dochodzenie, zbierano poszlaki i zwyczajnie sprzątano. Przed karetką stały trzy, ubrane na czerwono osoby, dwóch mężczyzn i jedna kobieta, rozmawiali wesoło, paląc papierosy. W radiowozie siedział umundurowany policjant i rozmawiał przez telefon.
Cela szybkim spojrzeniem oszacowała sytuację... miała szansę dowiedzieć się czegoś. Chyba. Przybrała radosny wyraz twarzy i zamaszystym krokiem podeszła do ludzi stojących przy karetce. W miarę zblizania się zwalniała kroku, a na twarzy pojawiało się zdziwienie. Kiedy miała już pewność, że zebrani ją widzą, zaczęła rozglądać się dookoła.
- Dzień dobry - powiedziała, uśmiechając się niepewnie do kobiety - Czy coś się stało? Byłam umówiona ze znajomą...
- W tej okolicy? Lepiej uważaj, jakich znajomych sobie wybierasz dziewczyno - powiedział mężczyzna w okularach i dość długą, ryżą brodą.
- Nie mów, że nie słyszałaś, co się tutaj stało... - mruknęła zdziwiona dziewczyna, wyglądała, jakby była świeżo po studiach.
- Dziś przyjechałam... byłam na obozie rozwoju duchowego. Mycie w potoku, bieganie nago po rosie, medytacje i takie rzeczy. Żeby zjednoczyć się z energią, nie do końca zrozumiałam, czy kosmiczną, czy boską, ale energią. W sumie było fajnie, siedzenie przy świeczkach, transy te sprawy.. - zorientowała się, że patrzą na nią jakoś dziwnie - Ale co się stało?
- Eeeem... - mruknął trzeci medyk. - Jeśli nie słyszałaś o obławie na mutanty to sprawdź... gdziekolwiek. Tutaj mutanty urządziły odwet. W trzech blokach w pobliżu tego małego, są istne śmietniki animalmanów... był tu burdel z samymi zwierzoludźmi i nie wiadomo, co jeszcze. Policja chyba wszystkiego nie mówi... serio nic nie wiesz? - Dodał zdziwiony.
- Kurwa... - oczy rozszerzyły sie jej ze zdumienia. - Przepraszam - zmitygowała się - ja zwykle tak nie.. Komórka mi padła, bo tam przy transie nie trzeba prądu.. W ogóle nie było prądu. Ani wody. Znajoma mówiła, że tu pracuje, miała dziś mieć wolne, wyjątkowo wieczorem, do Złotych Tarasów miałyśmy iść, pogadać. Burdel?? Ona mówiła, że to taki.. ten.. dancing, pub, ruletka.. coś takiego. Jest pan pewien?
- Miałem niestety okazję tam wejść, jeszcze pierwszego dnia... jestem pewien - odpowiedział ponuro, wyrzucając resztkę peta, do studzienki kanalizacyjnej.
- Co to znaczy “odwet mutantów”? - zapytała - O obławie jakieś słuchy dochodziły... Nikt nie wierzył, do końca.
- No to powinni... w całym kraju zginęły już setki... zginęły lub zaginęły. Teraz w odwecie jakieś mutanty zaatakował łowców niewolników i uwolniły sporo. Tak przynajmniej mówią świadkowie, którzy cudem przeżyli. Ze dwie czy trzy osoby były w stanie mówić - powiedziała dziewczyna.
- Reszta została uwolniona? - upewniła się, pro forma, Cela - Kurcze, mam nadzieję, ze Ali nic nie jest..
- Opublikowano listę osób odnalezionych martwych... chociaż ciągle ją aktualizują, bo jeszcze znajdujemy w tych blokach. Są mocno pochowani, że tak powiem - dodał brodacz.
- Boże.. - dużo martwych? Muszę coś poczytać w necie..
- Oj dużo... dużo. Sporo jest też samych kończyn, bez właścicieli. Albo składowiska martwych płodów czy niepotrzebnych organów. Sporo chyba sprzedawali... ale pewnie nie chcesz o tym słuchać - skończył, unosząc brwi i wyrzucając swojego szluga, drugi mężczyzna.
- Ma pan rację, nie chcę - potrząsnęła głową - Zaraz, sprzedawali organy? Przecież pan mówił, że to burdel. Coś pan ściemnia - spojrzała na niego z ukosa, jakby nie dowierzając.
- Spokojnie pani detektyw... - zarzekł się. - Prowadzili sporo różnych interesów. Detektywem tu nie jestem, oni teraz chodzą po tych blokach. Jeśli... - spojrzał na nią podejrzanie. - Jeśli jest pani kolejną cwaną dziennikarką i to nagrywa po kryjomu, to niech spróbuje pani z nimi, jak wyjdą.
Wzruszyła ramionami, ale po chwili uśmiechnęła się
- Może mnie pan obszuka.. - zaproponowała, strzelając oczami.
- Mhm... chciałabyś - mruknął, patrząc w stronę jednego z bloków, z którego wyszła trójka mężczyzn, rozmawiających bardzo energicznie i nerwowo. Szli szybko w stronę karetki. Policjant z radiowozu, wysiadł, przeżuwając parę orzeszków. Poprawił pas i stanął obok medyków.
- Idź już lepiej - powiedziała kobieta, wchodząc na tył karetki.
Cela pokiwała głową i odeszła trochę, nie za daleko i nie za szybko, żeby usłyszeć, co powiedzą mężczyźni.
- Dobra! Zbieramy się! - Warknął detektyw w czarnym płaszczu i długim, równie ciemnym zarostem.
- Wie ktoś już coś o tożsamości tego smoka? - Spytał idący obok niego łysol, w szarym garniturze.
- Skupiamy się na tych dwóch pojebach, bo z tamtego ciężko coś wyciągnąć. Nic nie widzi, a wszystko rozpierdala wokół siebie. Pewnie zaraz go przeniosą, bo nie ma co z nim zrobić - powiedział trzeci, najwyższy, o spokojnej, pełnej uzasadnionej pewności siebie twarzy. Dwóch pierwszych stanęło przy jednym z nieoznakowanych wozów.
- Pojedziemy jeszcze na komisariat, spróbujemy pogadać z zielonym, jak nic nie wyjdzie to niech przenoszą. Pojedziesz pogadać z tą... tą... - łysol próbował przypomnieć sobie jakieś imię i nazwisko.
- Tak, pojadę. Spotkamy się na kolacji. Tam gdzie zwykle - odpowiedział, otwierając drzwi do swojego samochodu.
- Jasne. Na razie - pożegnał się czarnowłosy, siadając za kierownicą.
Dziewczyna odczekała, aż samochód odjedzie. Potem podeszła jeszcze raz do karetki.
- No dobra, przejrzał mnie pan.. - uśmiechnęła się - powie mi pan jeszcze, z jakiego są komisariatu?
- Chce ktoś? - Spytał policjant, wyjmując z kieszeni opakowanie paprykowych orzeszków. Brodaty medyk się poczęstował.
- A ja wiem? Tylko ten, co sam przyjechał raczył odezwać się do nas słowem... - odpowiedział drugi, wzruszając ramionami. A teraz wybacz, ale skoro jesteśmy tu zwolnieni, to znaczy, że mamy już wolne - powiedział wsiadając do samochodu, od strony kierowcy.
- Chyba ze stołecznej... - mruknął funkcjonariusz. - Ale ja to w sumie nie wiem... ostatnio dużo zmian było, razem z wprowadzeniem tego nowego wydziału... - wzruszył ramionami, wyciągając ku niej orzeszki. Był trochę przygruby, ale pocieszny z twarzy. Budził zaufanie, czego nie można było powiedzieć o zbyt wielu policjantach. - Jak nie to z głównej. To grube ryby. Jedni z najważniejszych detektywów - pokiwał głową z uznaniem.
- Dzięki - powiedziała wysuwajac dłoń, żeby mógł nasypać orzeszków - Słyszałam o tym wydziale... Smok? Jakiś mutant, nie?
Podzielił się z nią chętnie, częstując się też samemu.
- Ano... takiego to jeszcze nie widziałem. Byłem tu przy aresztowaniach i w ogóle... pierwszego dnia w sensie. Ten to dopiero był... darł się, na przemian z paplaniem jakichś głupot. W sumie serio wyglądał jak smok. Łuski i te rzeczy. Brakowało mu obu ok...oczu? Nie wiem. Pani to będzie spisywać, to sprostuje, jak coś, nie? - Spytał z uśmiechem, ucieszony z okazji udzielenia wywiadu.
- Lena - wyciągnęła ponownie dłoń, tym razem w geście przywitania - Lena Stawska.
Wytrzepał rękę o spodnie, z okruszków i uścisnął lekko dłoń uroczej reporterki.
- Rafał. Może będzie lepiej, jak nie umieści pani więcej informacji o mnie, dobrze? Gdzie pani pracuje? Gazeta? Telewizja czy jakieś internetowe rzeczy?
- Internetowe - potwierdziła - ale dopiero startujemy.. hm.. właściwie, to ja bym chciała wystartować, też normalnie, w telewizji, więc jakiś materiał potrzebuję. Wie pan, wiesz Rafał, taki co by się dobrze sprzedał, żeby sobie wyrobić markę, rozumiesz?
- Nie no, jasne - odpowiedział kiwając głową. - W zasadzie detektywi i inni nie mówią wiele prasie, nie dlatego, że to przeszkodzi w śledztwie, tylko dlatego, że... no tam się jednak działy chore rzeczy. Nie chcą siać paniki, ale ja sądzę, że ludzi i... a przede wszystkim mutanci, powinni wiedzieć, co im grozi - powiedział pewnie.
- Dokładnie - pokiwała głową - Powinni wiedzieć, żeby móc coś zrobić, prawda? Wiem, że był burdel, mogę sobie wyobrazić, co się działo, organy.. sprzedawali, tak? Na przeszczepy? Coś jeszcze?
- Duuuużoooo narkotyków. Bardzo dużo. No, a poza tym, to ten... szukają śladów spermy i będą próbować identyfikować... no... posiadaczy. Popaprane, ale chcą znaleźć każdego, kto miał z tym miejscem cokolwiek wspólnego, bo wszystko wskazuje na to, że klientów było sporo i o ile właścicielami nie byli ropiarze, to na pewno byli głównymi klientami. Szukają też tych, którzy napadli na to miejsce, tutaj prawdopodobnie kluczem jest ten zielony - mówił, kierując oczu ku górze, starając się skupić, by mówić zwięźle i jasno.
- Narkotyki.. na trzeźwo pewnie trudno to wszystko znieść - powiedziała, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem - Ciekawe, kto wie o zielonym coś..to by była bomba.
- To jakiś szaleniec... nic jeszcze sensownego policji nie powiedział, oprócz wymruczenia imion i nazwisk paru dawno nieżyjących osób, w zasadzie powiązanych z zwierzoludźmi, ale... panienki raczej na świecie wtedy nie było, sam to słabo pamiętam.
- Ciekawe, co z nim zrobią. Bo.. wiesz.. słyszałam, że mutanci nie wychodzą z więzień.
- Taa... cóż... - zawiesił się na chwilę, ale spojrzał jeszcze na Ocelię, westchnął ciężko i odpowiedział. - Nie jest to coś nad czym mamy kontrolę, ale... mój brat jest stróżem więziennym i mówił, że żaden mutant nie ma szans z normalnymi więźniami, a kasy na więzienia tylko dla zwierzoludzi nie ma... jednak to straszne... kurestwo, za przeproszeniem.
- Kurestwo - potwierdziła, choć słowo dziwnie zadźwięczało w jej ustach - I zobacz, nie są skazywani za coś, co zrobili, tylko za bycie mutantem. To jest dopiero.. kurestwo.
- Za nic nie... ale wyroki nie są sprawiedliwe, to prawda - odpowiedział kiwając głową.
- Za brak rejestracji? To pierdoła. Jak za coś takiego.. ech.
- Prawo to prawo... nie lubię tego powtarzać, ale taka jest prawda - wzruszył ramionami smutno.
- Durne prawo.. no, ale ja przecież nie o tym miałam. Zostawisz mi jakiś namiar na siebie? Obiecuję żadnych danych twoich nie ujawniać.
- Czemu nie? Może być numer telefonu? - Spytał wyciągając zza pazuchy munduru notatnik i długopis. Naskrobał dziewięć liczb, wyrwał karteczkę i podał dla Ocelii.
- Dzięki - powiedziała i przesunęła karteczkę między palcami - Prawdziwy papier... to dziś rzadkie. Muszę jakoś dotrzeć do tego smoka.. to będzie hit.
- Cóż... powodzenia. Jak chcesz możesz spróbować z tymi detektywami. Zawsze jedzą kolację w tym samym miejscu. Bar całodobowy, bo zawsze późno kończą. Turkus się nazywa. Blisko od centrum.
- Świetnie, właśnie się zrobiłam głodna... Turkus, mówisz? W którym miejscu?
- Nowowiejska... blisko politechniki. Całkiem dobre żarcie. Ważne, że szybko podają i tanio.
- Dzięki Rafał, jestem twoją dłużniczką. Następnym razem ja stawiam orzeszki - uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Nie ma o czym mówić - machnął ręką. - W razie czego dzwoń - dodał jeszcze, wsiadając do samochodu.

Ocelia odmachnęła, a potem poszła na przystanek. Powinien być stąd bezpośredni tramwaj na Politechnikę...
I choć był rzeczywiście, musiała się trochę nastać. Jednak biorąc pod uwagę to, co wcześniej mówili detektywi, nie mieli zamiaru dość wcześnie dotrzeć do knajpy.
Dojechała do Politechniki, w końcu, tramwaj wlókł się nieprzeciętnie wolno.. powinna była podejść do metra, ale jakoś nie miała zaufania ostatnio do tuneli i zamkniętych przestrzeni. W sumie to nigdy nie miała, ale ostatnio to już zdecydowanie. Bardzo zdecydowanie.

Romek żył. Myśl uskrzydlała ją, choć nie zmieniła - w znaczący sposób - stosunku do Jasona. On był gotów zabić Romka. Pieprzył o schizofrenii, ale Celka wiedziała, że
prawdziwym powodem była jego natura. Nawet nie to, że mutancia - ona też była w
końcu mutantem, a nie szukała ciągle okazji, żeby kogo ukatrupić, prawda? Ale przede
wszystkim to, że w swoim chorym umyśle postrzegał Romka jako konkurenta.
Palant.
Z drugiej strony, powoli ale uparcie, przebijała się do jej świadomości myśl, że Romek przecież zna położenie rezydencji. Jej nazwisko. Wie, po co przyjechali do Rana.. i kto. Na pewno go o to pytali. Na razie podobno nic nie mówił, ale.. jak długo? W dodatku stracił też drugie oko. Musiała się dowiedzieć, gdzie jest, i jakoś go wyciągnąć. Jakoś. Alan mógłby być pomocny, gdyby Jason nie namieszał mu w głowie opowieściami o agresji Romka. Najpierw dowie się, gdzie jest, potem znajdzie sposób, żeby go wyciągnąć. Tyle.
Znalazła bar, bez trudu, turkusowa elewacja rzucała się w oczy. Weszła do środka, było nawet czysto, bez wielkich aspiracji, ale i nie mordownia. Musieli trzymać jakiś poziom, skoro działali całą dobę. Rozejrzała się, szukając policjantów.
Jeden z nich wszedł tuż po Ocelii. Ten który jechał samotnie. Rozejrzał się, wybrał stolik i usiadł. Podeszła do niego młoda, ładna kelnerka, z długimi blond włosami, spiętymi w kok.
- Cześć Adam. Podać coś, czy czekasz na resztę? - Spytała, uśmiechając się.
- Na razie colę z lodem i cytryną. Poczekam na tych palantów - odpowiedział zdejmując płaszcz.
- Jasne. Już niosę - rzuciła wesoło.
- Dzięki - mruknął, przecierając oczy ze zmęczenia.
Podeszła do stolika, stającego możliwie blisko tego, przy którym usiadł policjant. Przejrzała wypisane na kawałku plastiku menu. Kebab. Kebab z baraniny (a pozostałe to z czego niby?), Kebab na cienkim. Potrójny kebab na grubym. Kebab “samo mięso” (ciekawe, czy dają bułkę do zestawu... ). Frytki. Schabowy z frytkami. Super... Zupa dnia. To mogło mieć mniej kebabu.
- Dzień dobry, zupę dnia poproszę - powiedziała, uśmiechając się do kelnerki. - I może jeszcze do tego kebab, ale bez mięsa i bułki.
- Same warzywa i sos? Dobrze. Da się załatwić. Pięć minut - odpowiedziała uprzejmie i zniknęła za zapleczem.
- Adaś! - Usłyszała Cela za swoimi plecami. Do knajpy weszło pozostałych dwóch detektywów. - Ale nowiny.... ale nowiny! - Rzucił ucieszony łysol.
- Głośniej, wiesz? - Powiedział zrezygnowany Adam, kręcąc głową i rzucając przelotne spojrzenie Ocelii.
Wszyscy usiedli przy jednym stoliku i zaraz zamówili coś do jedzenia, to samo, by nie marnować czasu. Choć starali się mówić cicho, to Cela i tak ich słyszała. Zwierzęce zmysły?
- Byliśmy najpierw w mieszkaniu i jedna z lokatorek mniej więcej opisała nam jej przyjaciół. Pogadaliśmy z jedną z nich, nie po raz pierwszy, wcześniej nie wiedzieliśmy, że się z nią przyjaźniła, nie? - Mówił szybko łysy detektyw.
- No i?
- No i ona dokładniej nam powiedziała z kim dziewczyna się przyjaźniła i w ogóle. Jednym z jej najbliższych przyjaciół był niejaki Romek Gródzki, czy Grodzki. A zgadnij, co w tym czasie Michał wyciągnął od smoka... - łysol skinął na swojego brodatego partnera.
- Co? Jaszczur to ten Romuś? - Spytał Adam, unosząc brew.
- Ano. Wiele nie mówił, głównie burczał coś pod nosem, ale sporo wyłapałem. Chyba mamy namiary na jakąś ich siedzibę. W sensie opozycji mutantów, trza będzie sprawdzić. Ty czegoś się dowiedziałeś?
- Znalazłem tę... Martę w jakiejś dziurze ćpunów. Razem z paroma ropiarzami...
- Och. I co? - Dopytał łysy.
- Dwóch zastrzeliłem, zadzwoniłem po posiłki i zabezpieczają teraz to miejsce. Marta miała obciętą głowę, więc chyba straciliśmy informatora z ROPy.
Kelnerka przyniosła zupę, i warzywa. Zupa było gorąca, pochodziła zdecydowanie z garnka, nie torebki, a warzywa wyglądały na świeże. Choć raczej miała ochotę zerwać się i wybiec, Cela zaczęła jeść, powoli, automatycznie, nie czując nawet smaku.
To nie żadna policja, a mordercy. “Dwóch zastrzeliłem”. Jakaś Marta z odcięta głową... Zidentyfikowali Romka, zidentyfikowali ją, wiedzą o siedzibie. Rozmawiali z Magdą ze stancji, wiec przynajmniej jej nic nie było.. raczej.
Wyciągnęła komórke i wprowadziła sms “Policja namierzyła rezydencję, Romek żyje, przesłuchują go. Musicie się zabierać stamtąd. Cela” i posłała na numer Alana.
- Dobra... popołudniu poinformujemy komendanta. Ostatnio za często go budzimy w nocy... - mruknął Adam, przecierając oczy. - Greg... pokaż tableta.
Łysy policjant wyjął zza pazuchy ekran i wręczył Adamowi. Ten pogrzebał w nim chwilę, wstał i podszedł do Ocelii. Dwójka pozostałych detektywów spojrzała za nim, przyglądając się tabletowi ze zdziwieniem.
- Pani Ocelia Warat? - Spytał Adam spokojnie, zwieszając dłonie na pasku od spodni.
Cela spojrzała przelotnie na mężczyznę.
- Nie. I nie znam pana - odpowiedziała spokojnie. - Czekam na kogoś. Nie jestem zainteresowana nowymi znajomościami. - poinformowała go i wróciła do posiłku.
- Jestem całkiem pewien, że wygląda pani zupełnie jak dziewczyna z listu gończego - mruknął nachylając się.
Wzruszyła ramionami.
- Proszę mnie nie nagabywać.
Nie sprawiała wrażenia zdenerwowanej, raczej zniecierpliwionej.
Policjant wyjął odznakę.
- Komenda główna policji. Starszy aspirant Adam Vogel - schował legitymację. - Skoro ja się wylegitymowałem, panią poproszę o to samo.
- Przepraszam... - Cela zmieszała się wyraźnie - Sądziłam, że mnie pan chce podrywać. Lena Stawska. Niestety, nie mam przy sobie dokumentów.
- Otóż nie, nie chcę pani podrywać. Tak się śmiesznie składa, że wygląda pani dokładnie jak dziewczyna z listu gończego - oznajmił beznamiętnie, gdy dwójka pozostałych detektywów stanęła obok niego. Kelnerka wyszła z zaplecze, spojrzała zdziwiona na to, co się dzieje i po chwili zawróciła.
- Będzie pani musiała pójść z nami - mruknął Greg wyjmując kajdanki.
- Nie rozumiem... To jakaś pomyłka. Nic nie robię, czekam na znajomego. Mogę go powiadomić?
- Idealnie pasuje pani do wszelkich zdjęć. Wątpię by była to pomyłka. Ma pani prawo do wykonania jednego telefonu. Na komisariacie. Zalecam adwokata - powiedział Michał.
- Niech zadzwoni - mruknął Adam, drapiąc się po karku. - A później bezproblemowo pojedzie z nami.
Ocelia wyciągnęła, niespiesznie, komórkę, rozglądając się po pomieszczeniu. Szczególnie interesowało ją rozmieszczenie okien i drzwi.
Siedziała przy okrągłym stoliku, pośrodku sali, parę susów od drzwi, po drodze miała inne, ruchome stołki i krzesła. Okna były za następnym stołem, po jej prawej. Adam stał naprzeciwko niej, podczas gdy Greg i Michał, po jej lewej.
Wybrała numer i oczekując na połaczenie powoli podniosła się na nogi.
- Zapłacę.. - wskazała dłoną drzwi na zaplecze i zrobiła krok w tamta stronę.
- Nikt nie odbiera.. Proszę pani! Chcę zapłacić - zawołała kelnerkę, robiąc znowu krok w stronę zaplecza.
Adam ruszył za nią, wzdychając. Kelnerka wyszła z zaplecza, nerwowo wycierając ręce
w szmatkę.
- Pani chce zapłacić. Dopiszesz nasze zamówienia do rachunku? Jutro oddam. Czas goni - powiedział nerwowo detektyw.
- Ile? - zapytała Cela, robiąc kolejny krok w stronę zaplecza.
- Spróbuję jeszcze raz.. - znów zaczęła wybierać numer.
- Osiem złotych - odpowiedziała machinalnie.
- Tak - Cela zablokowała komórke i wsunęła ją do kieszeni. Wyciągnęła banknot i podała go kelnerce. Kiedy ta sięgnęła po pieniądze, dziewczyna skoczyła w stronę drzwi, prowadzących na zaplecze.
Przepchnęła się obok dziewczyny, która pisnęła ze zdziwienia, podczas gdy Vogel rzucił krótkie przekleństwo, rzucając się za Ocelią. Wbiegła do kuchni, gdzie spojrzało na nią dwóch, zdziwionych kucharzy, opartych o blaty i rozmawiających do tej pory swobodnie. Drzwi po drugiej stronie prowadziły na tył uliczki, a po drodze było sporo ostrych narzędzi...
- Ropiarze - rzuciła im Cela w przelocie, wyjaśniająco, biegnąc do tylnych drzwi.
- Co? - mruknął jeden z nich.
- Och to ja idioci! - Warknął Adam wypadając na uliczkę, zaraz za dziewczyną, która miała w zasadzie tylko dwie drogi ucieczki. Albo w lewo, na otwartą, dużą ulicę, albo w górę, po mieszkalnym bloku.
Szybkim spojrzeniem oszacowała sytuacje, a potem wybiła się pionowo w górę, sięgając do gzymsu na bloku.
- Co ty? Hej! Złaź tu bo strzelam! - Ostrzegł ją, spoglądając zdziwiony w górę.
Nie przejmując się groźbami mężczyzny wyciągnęła dłoń do góry i zaczęła wspinać się, tak szybko, jak to było możliwe. Szła nieco skosem, z zamiarem zniknięcia za rogiem - pilnowała też, żeby wybierać nieoświetlone okna i ciemniejsze kawałki ściany. Mrok powinien skryć ją przed jego oczami.
- Żesz ty...
- Stój! Jak teraz spadnie to... - powstrzymał go ktoś.
- Wejdę na dach! Wy obejdźcie blok i wezwijcie... kogoś! Tych od mutków! - Warknął jeszcze Adam, gdy Ocelia w zadziwiającym tempie zbliżała się na samą górę budynku.
Wciągnęła się na dach i rozejrzała dookoła, szukając, w którą stronę da radę przeskoczyć. Mimo wspinaczki oddech tylko nieco miała przyśpieszony, nie czuła wcale zmęczenia. Przeciwnie - ruch jak zwykle wyzwolił endorfiny, napełniając ją ekscytacją i radością. To naprawdę żałosne, ze przyjmowali takich patałachów do policji...
Nie wyglądało to ciekawie. Najbliższe budynki były albo za daleko, albo zbyt nisko, nawet jak dla niej. Od tego naprzeciwko oddzielała ją uliczka, z tyłu miała bar, po lewej dużą ulicę, a po prawej niską budę, jakieś małe biuro.
Nie dało się przejść górą.. zatrzymało ją to, ale tylko na chwilę. Wybrała najciemniejszą ścianę i zaczęła schodzić, z zamiarem przeskoczenia na niski budynek - jakby barak - najsłabiej oświetlony, kiedy już będzie wystarczająco nisko. Schodzenie szło jej równie sprawnie, co wspinaczka
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 14-05-2013, 11:45   #20
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Udało się jej przeskoczyć, jak się wydawało - bez bycia zauważoną, przez policjantów.
Przykulona nisko przy dachu wyjrzała za krawędź sprawdzając, czy ulica przy ścianie budynku jest pusta. Detektywi najwyraźniej zostali przy bloku, w zasięgu wzroku nie było nikogo o tak późnej godzinie.
Zeskoczyła, ładując miękko na trotuarze. Rozejrzała się i poszła ulica wzdłuż ściany budynku, oddalając się od baru. Zapewne miała jeszcze krótką chwilę, zanim jeden z nich, dotrze na dach i spostrzeże się, że uciekła.

Zadzwonił telefon.
Syknęła, niezadowolona z siebie, że zapomniała go wyciszyć. Wyjęła aparat i stuknęła połączenie, nie patrząc nawet na wyświetlacz.
- Tak?
- Co miał znaczyć ten sms? - Usłyszała głos Alana.
- Posłuchałam policjantów z komendy głównej.. Lepiej się zabierajcie.
- Aha... - odpowiedział wzdychając. - Gdzie w ogóle jesteś? Piłaś?
- Widziałeś, żebym kiedykolwiek coś piła? - syknęła zezłoszczona - Romek przeżył i mają namiary na rezydencję. Byłam w tym burdelu i pogadałam z technikami...
- Wiedziałem, że by nie zabił dzieciaka... - mruknął chrząkając. - Nie przejmuj się namiary na domek. Nawet listonosz tu przychodzi, a nakazu na podstawie pomruków obłąkanego mutanta - bo zakładam, że od niego mają adres, tak? - nie dostaną. Odebrać cię skądś? Znaczy wysłać Jason’a? - Spytał spokojnie.
- Ty nic nie rozumiesz! Oni mają gdzieś nakazy, włażą, gdzie chcą i robią, co chcą...zabijają. Nie są zbyt sprawni, to fakt, już ich zgubiłam, ale jak przyjadą cała grupa, to może być ciężko.
- Kogo zabijają? Och przesadzasz... - westchnął. - Wracasz sama? Na pewno uciekłaś... zresztą czemu cię gonili? Nie pobiłaś ich mam nadzieję?
- Podsłuchałam ich w barze... - zaczęła jeszcze raz, powoli, starając się powściągnąć zalewającą ją panikę. Alan nie wierzył ...- Alan, ja tego nie wymyślam! Rozmawiali o akcji, starszy aspirant Adam Vogel, z komendy głównej, z dwoma kolegami, rozpoznali mnie chyba, jestem na jakiejś liście.. Nikogo nie pobiłam, za kogo ty mnie masz! Znają tożsamość Romka. Przesłuchali dziewczyny na stancji. Wiedzą, że się z nim przyjaźniłam. Uciekłam, ale planują jechać do rezydencji, zrozum to wreszcie!
Zapadła chwila ciszy, którą Alan przedłużał niemiłosiernie.
- Okej... skoro tak, to rzeczywiście trochę źle. Jak przyjadą i rzeczywiście takie z nich skurwysyny, że nic nie da się im... no nie uda się im ładnymi słówkami omamić, to coś zaimprowizujemy - odpowiedział niepewnie. - Potrzebujesz pomocy z powrotem?
- Bez przesady, nie jestem dzieckiem - odpowiedziała Cela, rozochocona łatwością, z jaką zwiodła policję. - Mam jeszcze coś do załatwienia. To na razie - rozłączyła się, i przyspieszyła kroku żeby zdążyć złapać autobus, który właśnie wjeżdżał na przystanek. Policja zaraz się zorientuje, że jej nie ma na dachu i jak ściągną psy, czy coś, tu może być problem.... Choć w sumie nie była na tyle istotna, żeby się bawili w jakieś zmasowane poszukiwania. Przypadkiem ją zauważyli, jak zwiała to wrócą do swojej roboty i tyle. Dobrze, że Alan potraktował poważnie jej słowa.
Jadąc nie dostrzegła i nie usłyszała żadnych syren czy radiowozów. Nawet jeśli ją gonili, bądź wciąż szukali, to raczej ich zgubiła.

Dojechała w pobliże stancji. Na wszelki wypadek nie weszła drzwiami, podskoczyła, złapała się parapetu w pokoju Magdy i zapukała w okno.
Po dłuższej chwili dziewczyna otworzyła i odskoczyła z piskiem przestraszona.
- Jezu! Co ty... co... jak ty się... co tu robisz?!
- Przyszłam się pożegnać - Cela wskoczyła do pokoju - Wyjeżdżam. Policja była u ciebie, tak? Nie świruj, przecież to ja, znasz mnie sto lat.
- Ta, ale... wyglądasz jakoś inaczej. Tak mi się zdaje - mruknęła, oglądając Ocelię od stóp do głów. - Gdzie wyje... albo nie mów mi. Lepiej żebym nie wiedziała. Ci policjanci jakoś dobzi byli w uzyskiwaniu odpowiedzi... wybacz.
- Dobzi, w sensie? - dopytała Cela - Powiedz coś więcej. I co to znaczy, że inaczej wyglądam?
- Jakbyś... przeszła przez niezłe gówno, wiesz? Z twarzy i postury... nie wiem. Takie sprawiasz wrażenie - chrząknęła, uciekając wzrokiem. - Po prostu byli przekonujący i dużo wiedzieli... chyba mi grozili w pewnym momencie. Bardzo im zależało, żeby wiedzieć o tobie jak najwięcej.
- To prawda, przeszłam. Ale nie będę ci opowiadać, to nie będziesz musiała - ani nawet mogła - kłamać. Większość z tego co mówią i mnie oskarżają, to bzdury. A ty jak się trzymasz? Chodzisz do szkoły?
- No już po żałobie to chodzę... ale niektóre słabo funkcjonują bo po marszu jakby... zabrakło trochę nauczycieli i uczniów. Jakoś rzeczy wcale nie wracają do normy, wiesz? Nawet na ulicach to widać... jakoś tak znacznie straszniej się zrobiło na zewnątrz i mimo, że jest więcej glin, to ja wcale nie czuję się bezpieczniej - powiedziała wzdychając ciężko i przejeżdżając ręką po włosach.
- Porobiło się.. - westchnęła Cela. - Masz do mnie żal?
- Co? Za co? - Spytała zdziwiona. - Do nikogo nie mam żalu. Tylko nienawidzę tych chuji, którzy uznali, że fajnie będzie zabijać zwierzoludzi! Zawsze myślałem, że to tylko... że tak było dawniej, za czasów naszych rodziców i w ogóle. Ale nie, że nas może coś takiego spotkać... dziwne - mruknęła zwieszając głowę.
- Jakbyśmy się cofnęli w rozwoju, nie? - Cela usiadła obok koleżanki. - Dobrze, że nic ci nie jest. Tyle osób.. od tylu osób nie mam żadnych wieści.
- Dasz sobie radę? Oskarżali cię o parę poważnych rzecz... - spytała z troską.
- Zdrada stanu.. cokolwiek to znaczy. Dam sobie radę. Oni ściemniają, Magda. Nie wierz w te bzdury.
- Przecież nie wierzę... nigdy nie byłaś typem terrorysty - mruknęła z uśmiechem. - Lepiej już idź... jak Hela cię zobaczy będziesz musiała płacić zaległ czynsz i się tłumaczyć ze wszystkiego.
- O tej porze to rzadko bywała na chodzie.. - zaśmiała się Cela. - Mam prośbę. Spakujesz resztę moich rzeczy?
- Jasne... daj mi chwilę... albo w sumie chodź też, chyba wszyscy śpią.
- Pewnie - wstała i poszła w stronę drzwi od pokoju Magdy.
- Tylko wiesz... przeszukali twój pokój. Mieli nakaz i w ogóle. Coś pewnie zabrali, ale wątpię żeby były to ubrania - powiedziała idąc za nią.
- Spoko, lapka zabrałam. Nie sądzę, żeby ich moje majtki interesowały.
Wyszły na korytarz i przeszły do pokoju Celi, który był pozostawiony w lekkim nieporządku. Wywalono parę szuflad, a niektóre z nich, nieudolnie włożono na swoje miejsca. Książki były inaczej poukładane, a materac wywrócony i rozpruty. Jednak mogła znaleźć wszystkie swoje ubrania. Brakowało bardziej osobistych rzeczy.
Cela zacisnęła wargi na widok tego pobojowiska. Wyciągnęła torbę i zaczęła wrzucać ubrania i buty. Dołożyła kilka książek, głównie tych, które były prezentami od znajomych.Jakieś drobiazgi, pamiątki ze wspólnych wyjść.
- Tyle chyba... - odwróciła się i objęła Magdę. - Do zobaczenia. Dziękuję za wszystko. Trzymaj się.
- Jasne... do usług - uśmiechnęła się smutno. - Ty się trzymaj. Chyba bardziej tego potrzebujesz - dodała wzruszając ramionami.
Cela przerzuciła pasek od torby ukośnie przez pierś.
- Wyjdę drzwiami.. Nikt tam chyba nie stoi, co? - zapytała, próbując się uśmiechnąć.
- Chyba nikt nie obserwuje bloku... chyba.
- Już by się dobijali, gdyby obserwowali. Pilnuj się. - powiedziała i jednak na wszelki wypadek wyszła z kamienicy oknem w pokoju Magdy.
Nikt jej nie napastował i jeśli nawet mieszkanie było obserwowane, to wartownik chyba zasnął na warcie.

Przeszła na przystanek autobusowy. Powinny jeszcze jeździć dzienne autobusy. Torba ciążyła, ale nie tak bardzo jak poczucie, że już nigdy nie spotka Magdy. I że coś definitywnie skończyło się w jej życiu. Nie mogła wyrzucić z głowy obrazu rozprutego materaca. Jakby była jakąś przestępczynią, I czego niby szukali w tym materacu? Narkotyków? Co innego można tam trzymać...
Musiała jeszcze czekać dobre kilkanaście minut na autobus, kiedy do przystanku zaczęli zbliżać się jacyś ludzie. Czteroosobowa grupka, trzech mężczyzn i jedna kobieta, szli w stronę przystanku, rozmawiając głośno i śmiejąc się.
Cela przyjrzała się im przelotnie, bez większego zainteresowania. Była już zmęczona po całym dniu i przygnębiona. Zależało jej, aby jak najszybciej dotrzeć do domu. Nie szukała kłopotów.
One też nie szukały jej. Czwórka przeszła dalej, cichnąc. Wkrótce przyjechał autobus.
Weszła do środka i z ulgą zajęła miejsce pod oknem. Torba była ciężka, więc umieściła ją pod nogami. Potem jeszcze czekał ja spacer, od pętli szło się chyba ze 3 km... Przed północą powinna dotrzeć na miejsce. Martwiła się o Romka, ale nie miała pomysłu, jak może mu pomóc. Może Alan coś wymyśli? Na Jasona nie liczyła za bardzo... Choć może uda się jego poczucie winy wykorzystać. Albo powie, że do żadnego RPA nie pojedzie, jak jej nie pomogą! Oni mogą oczekiwać od niej różnych rzeczy, więc ona też może. Zadowolona - i uspokojona - uśmiechnęła się do siebie, opierając głowę o szybę.

- Końcowy! - Usłyszała nagle, jakby po krótkiej chwili, choć rzeczywiście znajdowała się już na miejscu. Kierowca rozmawiał z drugim, który się z nim wymieniał, a na dworze choć było wciąż ciemno, to godzina była poranna. Padał lekki deszcz i wiał wiatr, sprawiający, że krople wody, bardziej zaciekle atakowały pieszych.
Potrząsnęła głową, nie pamiętała drogi, czyżby przysnęła? Przerzuciła pasek torby przez ramię i wyszła z autobusu. Deszcz zaatakował ją, było zimno i paskudnie, naciągnęła kaptur polara i poszła w stronę rezydencji.
Choć oświetlona bardziej niż zwykle, z racji większej ilosći rezydentów, wciąż była spokojna. Na schodkach, na ganku, siedział Jason z Alanem, rozmawiając cicho i paląc papierosy.
- Hej - powiedziała, zwalając torbę na ziemię. - Co robicie? Nie było policji?
- Nie... teraz pewnie cię szukają, ale z rana mogą wpaść - odpowiedział Jason wyrzucając niedopałek. Spod chmur niknącego, przejściowego deszczu, powoli wychylały się pierwsze promienie, słabego o tej porze dnia i roku słońca.
- Was też szukają - powiedziała wysuwając podbródek do przodu. - Będziecie tu siedzieć i czekać?
- Poza tym - usiadła na schodach - Chcę, żebyście mi pomogli wydostać Romka z komendy głównej.
- Właściwie to tylko wyszliśmy zapalić, ale skoro tak... A masz pomysł, jak go z tego miejsca wydostać? - Spytał Alan.
- Wejdźcie, rozniesiecie wszystko, i wyjdziecie. Jak to wy. To idziemy? Zanim więcej będą chcieli z niego wycisnąć...
- Ejejej... to policja. Na posterunku jest sporo kamer, sporo policjantów, a każdy z nich ma pistolet. To raczej bardziej bezpieczne miejsce i nie zapominajmy, że nie wszyscy policjanci zasługuj na... “rozniesienie” - mruknął Alan, wzdychając, przed wymówieniem ostatniego słowa.
- Poza tym Alan wciąż ma nie do końca sprawną nogę... ja mam ledwie sprawną prawą rękę. Nie ma lepszego sposobu? - Spytał Jason.
Spojrzała na nich, zadziwiona.
- Kurcze, skąd ja mam to wiedzieć? To wy jesteście spece od wchodzenie, gdzie nie trzeba, planów i innych takich.. w końcu się tym 500 lata zajmujecie, jak te wampiry. Ja wam mogę co najwyżej opowiedzieć, jak się prezentacje maturalną robi.
Westchnęła.
- Serio liczyłam, że jakoś pomożecie mi wyciągnąć Romka.. skoro go nie chcieliście jednak zabić.
- Cóż... może być pewien sposób - mruknął po dłuższej chwili Jason, drapiąc się po karku. - Gdy ostatecznie skończą go przesłuchiwać, wsadzą go do paki, za terroryzm, morderstwa i coś tam jeszcze, co mu dopiszą... z pewnością do takiego z zaostrzonym rygorem. O tyle dobrego w tym, że przynajmniej go tam nie zabiją bo nie dadzą rady pięściami.
- Wspaniała nowina... - wtrącił z przekąsem Alan.
- Więc... teoretycznie, gdyby złapali mnie, też bym tam trafił, z racji tych listów gończych, które jeszcze powinny obowiązywać. A raczej trafiłbym tam, dopóki by mnie nie przenieśli do więzienia za granicą, z racji przestępstw ogólnokrajowych. Stamtąd mógłbym pomóc mu wyjść - dodał wzruszając ramionami.
- No, no, no... to wspaniały pomysł. Szczególnie, że w tych więzieniach strażnicy mają ostrą amunicję - rzucił Hughes przecierając oczy z zażenowaniem.
- Romek nie ma z tym problemu. Mógłbym się jakoś za nim skrywać... nie wiem! Jestem dobry w improwizacji.
- No bo w planowaniu na pewno nie! Wątpię żeby zaakceptował twoją pomoc, po tym jak wpakowałeś mu pazur w oko...
- Świetnie - Cela przewróciła oczami - Ponabijaliście sie już ze mnie. Jak miło. A teraz, może - dla odmiany - coś konstruktywnego zaproponujecie?
- Cóż... bądź co, bądź jest to dość kłopotliwa sytuacja. Szczerze wątpię, by było możliwe wpłacenie kaucji... a policja z terrorystami nie negocjuje więc nie oddamy na przykład mnie za niego - zastanawiał się głośno Husky. - Zabijanie policjantów nie wcho... hmmm.
- Co? - Spytał bez choćby cienia ciekawości Alan.
- Mówiłaś, że jacyś detektywi mogą nas odwiedzić? - Spytał.
- Tak. Znają lokalizację. Wycisnęli z Romka. Wiedzą, że to mój znajomy. Dużo wiedzą.
- Cóż... skoro już i tak dużo wiedzą to chyba jednak musimy się stąd zbierać... szybko. Aczkolwiek możemy spróbować negocjować o wolność twojego przyjaciela w zamian za jednego, bądź więcej detektywów. Jeśli przyjadą taką grupą jaką ty spotkałaś, to nie będzie problemu. Ale pewnie wezmą ze sobą antyterrorystów... - wzruszył ramionami. - Kamil będzie bardzo niepocieszony przeprowadzką. Szczególnie szybką.
- Zaraz się zobaczy. Powiesz Kamilowi co wiedzą to zadecydujemy - powiedział Alan wstając ze schodów i wchodząc do środka.
Cela zarzuciła sobie torbę na ramię i poszła za Alanem.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172