Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-05-2013, 15:31   #21
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Jason ruszył za nimi, zamykając drzwi. Kamil jak prawie zawsze, siedział za swoim biurkiem.
- Seraf... mamy chyba duży problem - mruknął niepewnie Hughes, spoglądając na Ocelię.
Cela ponownie zwaliła torbę - tym razem na podłogę gabinetu.,
- Podjechałam pod ten...- słowo "burdel" nie bardzo chciało jej przejść przez usta w obecności pana Kamila - tą siedzibę Rana - dokończyła. - Porozmawiałam z sanitariuszami, potem posłuchałam policjantów, rozpoznali mnie, uciekłam - opowiedziała, dość szczegółowo, całą historie z wieczora, włączając wizytę na stancji i rozmowę z Magdą - Dzwoniłam wcześniej, ale Alan nie słuchał! Oni tu przyjdą. Policja.
- Pamiętasz jak się nazywają ci detektywi? Nie wiesz czy już komuś przekazali te
informacje? - Spytał Kamil po dłuższej chwili.
- Starszy aspirant Adam Vogel - odpowiedziała Cela - Z komendy głównej. Greg i Michał, nie wiem, jakie mieli nazwiska. Czy z kimś rozmawiali.. - zastanwiła się - Jak rozumiem, od Romka wczesniej wyciągneli, że mnie zna i o rezydencji... Potem uciekłam.
- Okej... możemy być brutalni i Husky spróbuje ich znaleźć i zabić, co jednak da efekt tylko jeśli z nikim się nie podzieli informacją o naszym domku... no i jest to skurwysyństwo. Po drugie możemy zaryzykować i spróbować przyjąć tu inspekcję. Szybko wywalić gdzieś ciebie - spojrzał na Ocelię. - Jasona i naszych gości...
- Nie wiem czy ich znajdę. Musiałabyś mi powiedzieć gdzie dokładnie ich ostatnio widziałaś... no i nie wiem czy to dobry pomysł. Ten pierwszy - odpowiedział Moore, krzywiąc się.
- Wy tak serio?? Że jak ich zabijecie to nikomu nie powiedzą? Oni mają komorki.. slyszeliście o komórkach? zabierajmy sie stąd po prostu! Już dawno mówiłam Alanowi... a on pytał, czego się naćpałam.
- Postęp technologiczny... heh. Co za... - mruknął Jason przecierając oczy.
- Odejście stąd nie jest takie proste... mamy wiele osób, mało transportu i jest tu wiele rzeczy, których nie należy zostawiać - odpowiedział Kamil, jednocześnie zwieszając głowę i myśląc.
- Uhm... - Moore skrzywił się znowu, najwyraźniej domyślając się o czym pomyślał Serafin.
- Dzisiaj też jest samolot - powiedział w końcu Serafin.
- Ink wyraźnie powiedział, że tylko wtedy uda mu się załatwić przejście przez lotnisko bez identyfikacji mutacji u nich. Ocelia nie przejdzie przez ochronę na lotnisku, już na miejscu - przypomniał Husky.
- Jeśli tutaj trafi do więzienia, już z niego nie wyjdzie...
- Wyjadę do ciotki, poczekam - zaproponowała Cela - mam rzeczy. A co z Romkiem?
- Wyjście z więzienia czy aresztu nie jest takie proste jak na filmach... przynajmniej nie w tych czasach - powiedział cicho Jason.
- Po prostu jesteś zazdrosny... - stwierdziła sucho Ocelia, nie patrząc na Jasona.
- Co? - Spytał Alan, patrząc na dziewczynę z ukosa. - Serio. Ostatni raz, kiedy udało mi się przeprowadzić udaną ucieczkę z więzienia było jak ludzie używali muszkietów zamiast karabinów, których zasięg celnego strzału wynosi ponad kilometr! Nie mam absolutnie żadnego pomysłu na to, jak wydostać twojego kumpla z aresztu i więzienia tym bardziej. Nikt chyba nie ma. Przykro nam.
- Mi też jest przykro - powiedziała. Czuła, jak wypełnia ją złość, spinając mięśnie, zacisnęła zęby, bo nie chciała na niego nawrzeszczeć w obecności pana Kamila. Jak oni potrzebują pomocy, to ma się godzić na różne rzeczy, a jak ona prosi o prostą sprawę - to nie, wielki problem jest. To było zwyczajne chamstwo. - Bardzo przykro. Doceniam pomoc i dlatego was ostrzegłam. Teraz musze już iść, do widzenia.
- Bądź za dziewięć dni na lotnisku Chopina. Spróbujemy pomóc twojemu przyjacielowi, ale... obawiam się, że nie mogę ci nic obiecać - powiedział Kamil, wstając.
- O której godzinie? - dopytała, uprzejmie, Cela.
- Trzynastej.
- Hmm... nie mam pewności, czy akurat będe miała pociąg na 13. Jeśli nie - trudno, nie czekajcie na mnie. Zabiorę tylko resztę swoich rzeczy z pokoju i już mnie nie ma. Miłego dnia.
Wzięła swoją torbę i poszła po schodach na górę, zabrać lapka.
Ze wznowieniem rozmowy poczekali aż wyjdzie. Bez problemu wyczuwała rosnące wśród nich napięcie. Jednak nikt jej póki co nie przeszkadzał. Najwyraźniej naprawdę uważali, że póki co nie są w stanie jej pomóc, jednocześnie nie zaprzepaszczając losów swoich i dopiero co uwolnionych mutantów.
Czuła rosnące napięcie, ale miała to w nosie. Zanim do szkoły przyjechali ci od bezpiecznego seksu, byli inni, którzy uczyli ich tego... wyrażania swojego zdania w spsób asertywny. Nie uległy i nie agresywny. To było jeszcze głupsze od tych pogadanek o seksie, ale zapamiętała, że manipulacji nie powinno się ulegać. A ci tutaj próbowali nią manipulować. Ale była na to za sprytna. Nie pozwoli się wykorzystywać!
Zapakowała laptop do plecaka, dołożyła resztę swoich rzeczy do torby. Zeszła na dół i poszła do bramy. *

//Droga wolna. Jak teraz ruszysz nikt cię nie zatrzyma.
< odwieczny dylemat... Czy kierować się logika postaci, czy logika sesji

Wybór nie był łatwy - Cela czuła się bezpiecznie w obecności pana Kamila. Adam był miły, z Alanem też dało się dogadać. Nawet Jason... no w każdym razie uwierzyła, że nie zaplanował zabrania Romka do burdelu tylko po to, żeby tamten “przypadkiem” zaginął w akcji. Idea uwolnienia mutantów były jej nawet bliska, ale ostatnie zdarzenia dobitnie uświadomiły dziewczynie, że musi się zacząć troszczyć sama o siebie. Była już w końcu dorosła. Musi, ale też bez problemu da radę - akcja z policjantami wyraźnie jej to pokazała. No i przede wszystkim: nie planowała spędzić życia na ukrywaniu się, uciekaniu i służeniu za przynętę. Pomocy mutantom, którzy nie chcieli jej w niczym pomóc i czerpali radość z zabijania innych. Ostrzegła ich. Teraz muszą radzić sobie sami.

Po raz kolejny w ciągu godziny szła tą samą drogą, tym razem kierunku pętli. Torba była za ciężka, żeby iść piechotą na dworzec.
Choć była już bardzo zmęczona, od powrotu nad ranem nie spała, jedynie wcześniej, drzemała w autobusie, jakoś dotarła na dworzec kolejowy. Robiło się już coraz zimniej, a wiatr wiał coraz mocniej. Na i przy dworcu trwały remonty. Hałas, mróz i zmęczenie nie wpływały najlepiej na samopoczucie. Na dodatek długa kolejka przed kasą... jednak wystarczyło kupić bilet, doczłapać się na peron, a potem wpełznąć do pociągu. To było póki co najtrudniejsze wyzwanie, które miało ją czekać. Dla odmiany.
Było już późno, a właściwie wcześnie - Cela zgubiła gdzieś jedną noc. Kupiła sobie kawę w automacie i, ziewając, ustawiła się w kolejce do kasy. W holu dworcowym nie było chociaż czuć tego przyjmującego, już wyraźnie zimowego, chłodu. Nie martwiła się, u ciotki miała kurtkę. W pociągu pewnie będzie ogrzewanie, polar jej wystarczy. Kupiła bilet i wsiadła do pociągu. Ktoś pomógł jej wepchnąć torbę na półkę.
- Dziękuję - uśmiechnęła się niemrawo i zajęła swoje miejsce.
Jeszcze kilka godzin i będzie w domu. Nareszcie. Byle nie zasnąć.
Podróż nie była porywającym przeżyciem. Pociąg nie był specjalnie zatłoczony, a współtowarzysze podróży denerwujący. Pojazd dzięki niedawnej, poważnej restrukturyzacji linii kolejowych, dostarczył pasażerów dość szybko i komfortowo na miejsce, skąd Ocelia jeszcze musiała doczłapać się do domu.

Przystanek busików był przy samym dworcu. Po godzinie jazdy bus zatrzymał się. Czekały ja jeszcze dwa kilometry spaceru, bo dom ciotki odsunięty był od głównej drogi. Mimo zmęczenia szła szybko, podekscytowana perspektywa spotkania z rodziną.
Zaczęła zbliżać się do domku, do którego główne drzwi były otwarte. Na podwórku nikogo nie było, stał jednak samochód wujka Ocelii i jakiś inny, czarny z krakowską rejestracją.


Ostatnie wydarzenia spowodowały, że dziewczyna stała się nieco... podejrzewa. Odstawiła torbę, podeszła skrajem podwórza do domu i zajrzała do środka przez okno.
Na fotelu przed telewizorem siedział jej wujek, odwrócony plecami do okna. Obok niego, za kanapą, stał jakiś mężczyzna. Wysoki, z krótko ściętymi, szarymi włosami. Nachylał się i wraz z wujkiem Ocelii, wpatrywał w wyłączony ekran.
Patrzyli na wyłączny ekran. Wujek i jakiś drugi facet. O co chodziło? Nie wiedziała. Obeszła dom, żeby spojrzeć na mężczyzn z przodu.
Z tyłu na ganku dostrzegła ceramiczny garnek, z pozostałością jakiejś, płynnej, szarej substancji i spory palnik obok. Z profilu mężczyzna wyglądał dość normalnie. Po czterdziestce, kwadratowa twarz i lekki uśmiech od czasu do czasu, jakby oglądał serial komediowy. Podrapał się po jasnym zaroście, jego dłonie były duże, silne i zniszczone pracą. Taka w sumie wydawała się też jego twarz. Wyglądał... jak to powiedziała Magda “jakby przeszedł przez niezłę gówno. Usiadł na kanapie obok wujka, zasłaniając go i obejmując ramieniem. Zaśmiał się głośno, jakby w serialu padł naprawdę dobry żart.
Targana niepokojem - ta "komitywa" przed martwym telewizorem wyglądała co najmniej dziwnie - przeszła do następnego okna. Chciała zobaczyć twarz wujka. No i gdzie była ciotka? Wytężyła słuch, starego typu szyby nie były dźwiękoszczelne, może uda się usłyszeć coś ze środka...
Kolejno okno było zasłonięte ozdobnymi, grubymi firankami, usłyszała jednak głos, zapewne należący do mężczyzny.
- No dobra! Przygotuję porcję dla siebie, zanim się obudzisz. Jak wstaniesz, będzie akurat gotowe! - Zakrzyknął ucieszony i chyba skierował się w stronę tylnych drzwi, przy których ukrywała się Ocelia.

Odskoczyła na bok, chowając się za węglem. Jak mężczyzna wyjdzie z domu, ona wejdzie do środka.
Wyszedł pogwizdując wesoło. Chwycił naczynie i ruszył w stronę warsztatu, naprzeciwko chaty. Ocelia sprawnie i cicho prześlizgnęła się za nim do środka. Wuj siedział na kanapie nieprzytomny, z zamkniętymi oczami i opuchniętym językiem, który wypływał wręcz z ust. Jego twarz była dziwnie czerwona.
- Wujku! Wujku! - przestraszona potrząsnęła go za ramię. Miał jakiś atak? Nie znała się na medycynie.. - Wujku - powtórzyła, zerkając na drzwi, czy tamten mężczyzna się nie zbliża.
Nie budził się, a na jego szyji Ocelia dostrzegła plaster. Taki jak dawano dzielnym dzieciom po szczepieniu. W kwiatki i niedzwiadki.

Delikatnie odkleiła brzeg plastra. Pod spodem było nakłucie po iniekcji. Ten skurwiel coś wujkowi wstrzyknął, pewnie jakiś narkotyk. Tylko po co? Chciał się czegoś dowiedzieć, czy raczej... unieruchomił wujka, żeby mu nie przeszkadzał czekać na nią? Szukali jej, policja na pewno, ten nie był z policji, ale może też szukał? Jakiś dawny znajomy jej rodziców? Ocelia już dawno przestała być dzieckiem - facet nie przyjechał tu, by pomóc. Pewnie dalej chciał robić te... eksperymenty. Liczył, że dziewczyna się w końcu pojawi. A ciocia? Ocelia poczuła, jak paraliżujący strach ściska jej gardło. Bezszelestnie podeszła do schodów prowadzących na piętro... Tam była sypialnia wujostwa, jej dawny pokój, telefon... Musi zadzwonić na pogotowie. Ten skurwiel będzie chciał jej przeszkodzić.. Mosiężny świecznik ciotki, jej rodzinna pamiątka po przodkach. Ogłuszy tego dupka, zamknie w piwnicy, zadzwoni na pogotowie. Jak zabiorą wujka, to sobie z tym gościem porozmawia. Weszła po ciuchu na piętro, kierując się do sypialni wujostwa.
Po dłuższej chwili mężczyzna wrócił do srodka. Trzymał naczynie za rączkę, podgrzewając je od dołu palnikiem. Przyglądał się zawartości z zachwytem. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z obecności Ocelii.
Cela nie znalazła ciotki, usłyszała za to wracającego mężczyznę. Chwyciła mocno świecznik, podeszła do faceta od tylu i zamknęła się zdrowo, celując w dół głowy, tuż nad karkiem. Tak zawsze robili w filmach.
Gdy Cela uderzyła swoją improwizowaną, dość popularną bronią w łeb włamywacza, usłyszała metaliczny brzdęk, a intruz wypuścił naczynie, z którego wylało się roztopione żelazo. Sam zachwiał się na nogach, chwycił krawędzi kanapy i zamachnął się szybko do tyłu, wytrącając świecznik z rąk Ocelii, które po uderzeniu w łeb, przeszyły nieprzyjemne drgania.
Błyskawicznie nachyliła się, złapała ponownie świecznik i zamachneła się jeszcze raz, celując w twarz mężczyzny.
Teraz był wyraźnie zdenerwowany. Chwycił broń bez większego problemu.
- Kim ty, kurwa, jesteś dziewczynko? - Wyrwał świecznik z jej dłoni i odepchnął do tyłu, bez większego wysiłku, ale z dużą siłą.
- Co mu zrobiłeś, ty rzeźniku! - zawołała, przytrzymując się ściany. - Wezwę policję!
Niewiele myśląc skoczyła w stronę drzwi.
- Och nie! - Pisnął udając dziewczęcy głos. - Tylko nie policja! - Zaśmiał się głośno, doganiając ją zadziwiająco łatwo. Rzadko kto to robił. Szczególnie nie ostatnio, chyba jedynie Jason. - A co ja mogę zrobić? Mogę wyrwać ci flaki, mała dziewczynko, jeśli nie powiesz mi kim jesteś i co tu robisz? - Ryknął już normalnym, wściekłym głosem. Wywalił ją na ziemię, podcinając nogi i chwytając za ramię, ręką, która jakby się wydłużyła.
- Co... - zapytała, kompletnie zaskoczona. Szarpnęła się raz i drugi - Puszczaj mnie!
Szybko zmienił pozycję i nagle stał na niej, jedną nogą na brzuchu, drugą na szyji, lekko uciskając.
- Jeśli nie chcesz mówić, to mogę sprawić, byś nie mogła tego robić! Ani oddychać! Jak rozumiesz zamrugaj dwa razy i może wyjaśnimy to okropne nieporozumienie, ty nerwowa ladacznico! - Warknął ciężko.
Zamrugała posłusznie, czując, że brakuje jej powietrza. Zszedł szybko i dał jej zaczerpnąć tchu. Spojrzał na leżące na podłodze naczynie i palnik.
- No nie! Nie mam więcej żelaza do rozpuszczenia!
Wstała powoli, oddychając głęboko. Ciągle czuła jego ciężar na brzuchu. Mógł jej zmiażdżyć jakieś narządy, wątrobę, albo coś. Nie próbowała nigdzie uuciekać, przestraszona.
- To mój wujek - powiedziała, dyskretnie rozglądając się dookoła. Kto to był, jakoś transformer? Czy inny android? - Co mu pan zrobił? Dlaczego? - dopytała żałośnie.
- To... to twój wujek? - Spytał zdziwiony. - Jeszcze nic mu nie zrobiłem, choć miałem do dołączyć go do kolekcji, zanim wylałaś żelazo! - Dodał wścieklej, ale szybko się uspokoił. - Obawiam się, że na ostatnie pytanie nie odpowiem. Jesteś jego rodzoną siostrzenicą? Masz na nazwisko Warat, może? - Spytał pocierając dolną warkę prawym palcem wskazującym i nachylając się nad nią.
- Do ... do kolekcji? - wyjąkała, cofając się o pół kroku - Tak, Ocelia Warat. Gdzie jest ciocia?
Prychnął, dławiąc się śmiechem, który ledwo pohamował.
- O mój boże... jaki ten świat mały. W sumie to trochę niezręczne... twoja ciocia jest na górze, wraz z jakimś chłopakiem. Już powinni wystygnąć - pokręcił głową i wpatrzył się w sufit, jakby coś wspominał. - Ech, ech, ech. Jaki ja wtedy byłem niedoświadczony... bez stylu.
- Wystygnąć? - zapytała, nie rozumiała, co do niej mówi. Oczy rozszerzyły się jej z przerażenia - Ona nie żyje?
Przesunęła się krok w stronę schodów, musiała sprawdzić.
- Och jeśli chcesz to idź... tylko niczego nie próbuj - wyciągnął z kieszeni komórkę. - Ja muszę zadzwonić! - Powiedział ucieszony. - Dowiedzieć się co z tobą zrobić. Tylko wracaj szybko - dodał przykładając słuchawkę do ucha i stając przed wujkiem Ocelii. Dziwnie przyglądał się swojemu palcu.
Pokiwała głową, mechanicznie, i wbiegła na schody, z trudem utrzymując równowagę na wyślizganych długim użytkowaniem stopniach. Kolana jej drżały.
Drzwi do pokoju jej ciotecznego brata Damiana były zamknięte, tak samo, jak do sypialni cioci i wujka.
Weszła do sypialni, rozglądając się dookoła. Ciocia siedziała przed swoim lustrem i perfumami. Jej ciężka głowa była odchylona do tyłu, przez żelazo, które zaschło na jej twarzy. Oczy miała zamknięte, jednak metal wlał się do szeroko otwartych, wcześniej rozciętych ust. Ręce zwisały bezwładnie, nigdzie jednak nie było śladu krwi.
Ocelia poczuła, że nie jest w stanie opanować szczękania zębów, miała wrażenie, że w pokoju jest lodowato. Podeszła do ciotki i zaczęła szukać palcem wskazującym tętnicy na jej szyi.
Brakowało jej choćby najmniejszych oznak życia.
Dziewczyna nie wytrzymała, krzyknęła przeraźliwe i skoczyła do okna. Nie myślała teraz o tym, że policja jej poszukuje - zawiadomienie stróżów prawa wydawało się jej jedynym sposobem na ocalenie wujka.
Przez okno dostrzegła jak mężczyzna wsiada do czarnego samochodu.
- Dobra, ale jeszcze o tym pogadamy - powiedział do telefonu.
Zatrzymała się przy oknie sprawdzając, czy odjedzie.
Samochód szybko ruszył i zaczął się oddalać do domu Ocelii.
Ciągle szczękając zębami zeszła na dół, sprawdzić, co z wujkiem. Ciotce nie mogła już pomóc, Damiana nie miała teraz siły oglądać...
Na czole wujka znajdował się dwa małe otwory, wychodzące na wylot, z których powolutku sączyła się krew.
Przeraźliwy ból ścisnął ją gdzieś w środku, miażdżąc wszystkie narządy, wypychając powietrze z płuc. Ocelia z przeciągłym jękiem opadła na kolana. Za późno, nie zdążyła, na wszystko już za późno...
Dalsze wspomnienia rwały się, poszarpane, szczątkowe. Ból szarpiący jej ciało, łzy z skrawające
Zalewające jej twarz, nieruchome ciała ciotki, wujka, Damiana, jakieś gałęzie, fizyczny ból kolan i łokci, ciała, łagodzący, zagłuszający to, co szarpało ją od wewnątrz. A potem nie czuła już nic.
Kimkolwiek by nie był morderca zostawił po sobie sporo rzeczy. Na krześle wisiała czarna marynarka, a na podłodze leżał błyszczący nowością palnik.
Choć jej stan nie pozwalał obecnie na racjonalne myślenie, w końcu będzie musiała coś postanowić. Zostawanie tutaj dłużej nie było już tak dobrym pomysłem.
Mogła poprosić Kamila o pomoc. Jason pewnie mółby wyśledzić mordercę po zapachu, jaki zostawił na ubraniu. Mogła też uciec.
Mogła sobie darować. Uniknąć dalszych załamań, choć wydawało się, że już gorzej nie będzie. Już nie miała kogo stracić.
Musiała się w końcu pozbierać. Nie było to łatwe, zbyt dużo na nią ostatnio spadało. A może, paradoksalnie, to tamte wcześniejsze doświadczenia pozwoliły jej podnieść się z ziemi i wrócić do domu? Trudno było wyczuć. Zapadł zmierzch, lodowaty wiatr targał drzewami.
Szła mechanicznie, odcięta od wszystkiego. Nic nie czuła ani zima, ani strachu, czy smutku, nie mogła, jeśli by sobie na to pozwoliła, rozpadłaby się na kawałki i nigdy nie udało by się jej zebrać na powrót w całość. Weszła do domu, przykryła ciała. Zdezynfekowała sobie zadrapania na twarzy - nie chciała, żeby wdała się infekcja. Środek nie szczypał, wydawało się, że dotyka buzi watą zmoczoną w wodzie.
Zebrała rzeczy mężczyzny i wrzuciła je do bagażnika samochodu wujka. W sumie nie wiedziała, po co, chyba po prostu nie chciała, żeby zaśmiecały dom.
Otworzyła skrytkę pod podłogą w kuchni - wujostwo nie ufało bankom, większość transakcji na farmie załatwiana była gotówkowo. Zabrała pieniądze i razem z biżuterią ciotki wrzuciła do plecaka z laptopem. Zamknęła skrytkę, odnalazła swoją torbę w lesie i też wrzuciła ja do bagażnika samochodu.
Poszła do stajni, wrzuciła paszę zwierzętom, a potem pootwierala zagrody, żeby mogły wyjść - nikt już ich nie nakarmi, a wujostwo byłoby niepocieszone, gdyby popadały.
Zabrała kluczyki i dowód rejestracyjny wozu. Pogasiła światła w domu, zamknęła okna, a na koniec drzwi na klucz. Wsiadła do samochodu i pojechała w kierunku Krakowa.
Kiedy głowa po raz kolejny prawie opadła jej na kierownicę, a samochód z naprzeciwka, wyjąc wściekle i błyskają długimi zmusił ją do powrotu na jej pas ruchu, zjechała na parking.
Nie czuła zmęczenia - nic nie czuła - ale jechać dalej nie mogła. Jakiś czas siedziała w ciemnym samochodzie, a potem wyciągnęła komórkę.
Wybrała numer i natychmiast po uzyskaniu połączenia - nie wiedziała nawet, czy z osobą, czy sekretarką - zaczęła mówić tonem niezobowiązującej, towarzyskiej pogawędki.
- Hej Alan, tak się zastanawiałam, bo wy z panem Kamilem znacie różne osoby.. Książka jest taka, Czarnoksiężnik z krainy Oz, i tam Jest Blaszany Człowiek, Tin Men, czy jakoś tak, czytałeś? I mi się skojarzyło, czy może znasz kogoś takiego? Wygląda jak facet, ale jest z metalu, pod skóra znaczy. Ręka mu się wydłuża, biega tak szybko jak Jason i lubi wlewać ludziom roztopiony metal do gardła. Słyszałeś coś przypadkiem?
- Ym... zaraz... powtórz ostatnie? Co robi ludziom? - Spytał po dłuższej chwili.
- Oszałamia narkotykiem, a potem wlewa metal do buzi. Słyszałeś?
- Noo! - Zawołał jakby rozgniewany. - Już tobie też mówiliśmy! Miles Iron, gość który rozszarpał twoich rodziców! Czemu pytasz i... co?
- Racja, coś wspominaliście, ale wyleciało mi z głowy - potwierdziła w roztargnieniu - Ale ten Iron to ile by miał lat?
- No już po czterdziestce bym obstawiał... to by się zgadzało datowo - odpowiedział w zamyśleniu.
- Taki młody wtedy był? - zdziwiła się Cela - A potem co się z nim stało?
- Jak skończył mordować na zlecenie, zaczął mordować seryjnie. Dla zabawy. W Anglii. Policja straciła jego ślad dziesięć lat temu i nie wiadomo co od tamtej pory się działo z nim, ale ludzi zamordowanych w taki sposób, w jaki on to robił, nie znajdywano.
- Wygląda na to, że wrócił do Polski... Pewnie nie jest go łatwo dorwać, nie?
- Zaraz... wróciłaś już do siebie? On... w sensie twoja rodzina... - wystękał.
- W sensie co? - dopytała - W sensie że rozszarpał moich rodziców? Już o tym mi mówiłeś - przypomniała mu, z niejakim zniecierpliwieniem w głosie.
- Tych twoich rodziców zastępczych mam na myśli. Jesteś u nich? Czemu pytasz o tego gościa?
- Nie, nie jestem już - przerwała na chwilę, patrząc na ciemną jezdnię i parking - Ale ich nie rozszarpał wcale, wiesz? - poinformowała go takim tonem, jakiego się używa, kiedy się mówi, że zabrakło mleka konkretnej marki i że się kupiło inne
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 25-05-2013, 12:24   #22
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Nie wiem... może zmienił styl... - odpowiedział ponuro po dłuższej chwili. - Gdzie teraz jesteś?
- Na parkingu. Nie, raczej nie zmienił stylu, użył żelaza. A co u was nowego? Policja była? A jak z ręką Jasona?
- Była i już nie ma, choć raczej będą się kręcić w okolicy. Jakoś zorganizowaliśmy pomoc i transport dla tych, których uwolniliśmy. Jasona obecnie nie ma, ale miewa się dobrze.
- To świetnie. Dzięki za informacje, na razie.
- Co? I już? Na pewno nie wracasz? Może i u nas super bezpiecznie nie jest, ale jak widać samej też nie powinnaś... ech... - westchnął ciężko. - Dobra... na razie.
- Musze pomyśleć - powiedziała, rozłączając się.
Przeszła na tylne siedzenie, tam było więcej miejsca, dało się wyciągnąć nogi. Alan miał rację.. a jednocześnie nie miał racji. Nigdy i nigdzie nie będzie już bezpieczna, powinna się zacząć przyzwyczajać do tej myśli. Co gorsza, ściągała niebezpieczeństwo na innych.. Gdyby nie ten marsz, gdyby jej znajomi nie byli jej znajomymi, gdyby ciotka i wujek nie wzięli jej, wtedy, 16 lat temu...Odpędziła tę myśl, nie chciała widzieć ich nieruchomych twarzy. ”To przeszłość. Nie masz na to wpływu. Myśl o przyszłości. ”
Ale przyszłości nie było. Podobnie jak i przeszłości. Nic juz nie było. Może powinna odnaleźć tego Irona i go zabić? Czy to by coś zmieniło? Czy zemsta pozwala dalej żyć normalnie? Czy powinna wrócić do rezydencji i jechać do tego RPA? A może po prostu poczekać, aż Iron ją znajdzie, albo jeszcze lepiej - iść od razu na policję? W końcu jej poszukują. To było kuszące, bardzo kuszące... Rozwiązywało wszystkie problemy. Jeszcze bardziej kuszące wydawało się włączenie silnika i maksymalne rozpędzenie samochodu .. zanim jednak zdążyła zrealizować ten błyskotliwy plan, wycieńczony organizm podjął decyzję za nią i Ocelia zasnęła.


Wzbudziła się gwałtownie, przez kilka długich sekund nie pamiętając, gdzie jest. Po chwili wspomnienia wróciły. Niestety.
Potrząsnęła głową, przeszła górą nad siedzeniami na przód samochodu i włączyła silnik.
Droga powrotna była dłuższa niż być powinna. Nie chodziło o kondycję pojazdu, ale przebicie się przez Kraków, którego niemalże każda większa ulica, wypełniona była protestującymi. Ci jednak byli znacznie bardziej “żywi” w swej manifestacji niż ludzie, którzy szli w nie tak dawnym marszu w Warszawie. Krzyczeli głośno, skandując głównie obelgi względem polityków przyzwalających na mordy, na rasistów, na co się tylko dało, co czasem niekoniecznie było związane, z ostatnią sytuacją zwierzoludzi w kraju. Nie mogło się obejść bez aktów wandalizmu, rozrób, kradzieży i dewastacji mienia. Policja nie była jednak bezradna wobec protestujących, jednak spora jej część musiała kierować ruchem drogowym, by ten omijał manifestację, do której póki co nie dołączyła się ROPA. Możliwe, że tym razem była to za mało pokojowa, manifestacja pokoju.

Dopiero po kilku dobrych godzinach, gdy znowu zaczęła zapadać ciemność, zaczęła docierać do stolicy, którą niedawno opuściła, z jakże tragicznym i mizernym skutkiem.
Jeszcze kiedy dojeżdżała do Krakowa miała dużo różnych planów. Zamieszkać w hotelu, szukać Irona, znaleźć pracę, zostać kelnerką, nie wracać do przyszłości... z każdym kolejnym kilometrem coraz jaśniej jednak uświadamiała sobie, że nie ma gdzie jechać, a jej plany nie mają szansy na realizację. Nie miała już znajomych, nie miała rodziny, nie miała nawet pieniędzy. Nic nie miała.
Wjechała do Warszawy od strony Janek. Jechała jednym ciągiem, zatrzymując się tylko raz na tankowanie. Rezydencja była z drugiej strony miasta, musiała się jeszcze przebić przez stolicę - choć o tej porze nie powinno być problemów.
Rzeczywiście tutaj zabrakło ulicznych zamieszek na skalę Krakowa. Widać tutaj ludzie nauczyli się siedzieć cicho. Jednak przez rozliczne światła, jak i ogółem ogrom miasta, kolejną godzinę zabrało jej wyjechanie z drugiej strony, gdzie droga do rezydencji stała otworem.

Zaparkowała przed zamkniętą bramą, wybiła się, żeby przeskoczyć ogrodzenie w standardowy sposób, ale kolana nie działały tak, jak powinny - pewnie za długo jechała. Przeszła górą przez ogrodzenie i podeszła do drzwi.
Zadzwoniła.
Po dłuższej chwili otworzył jej Alan. Wyglądał na zdziwionego.
- O... Och! Ocelio! To dość... niespodziewane - mruknął stojąc na progu drzwi.
- Nie mam dokąd iść - powiedziała po prostu.
- Jasne, zrozumiałe... - odpowiedział. - Już po niebezpieczeństwie tutaj, tak mi się wydaje przynajmniej, ale ze mną i tak będziesz bezpieczniejsza.
Wzruszyła ramionami.
- Nie chodzi o bezpieczeństwo... po prostu nie mam gdzie iść.
- Ach... no cóż. Wejdź - dodał szybko opamiętując się i schodząc jej z drogi. - W zasadzie jest jeszcze co robić zanim wyjedziemy. O ile się byś zgodziła oczywiście...
- Pewnie - znów wzruszyła ramionami. - Nie mam żadnych planów na najbliższe dni.
- Tylko... to jedna z tych rzeczy, która wymaga pogodzenia się z tym, że dość łatwo można stracić znacząco na poziomie zdrowia czy... życia - powiedział niezręcznie, drapiąc się po głowie.
- Spoko - odpowiedziała. - Im prędzej, tym lepiej. Idziemy?
- Cóż... czemu nie, choć nie jest to takie hop i już, ale dobrze. Pójdę po łuk... - mruknął idąc na górę po schodach.

Dom wydawał się teraz strasznie pusty, bez masy uciekinierów, czy... kogokolwiek. Nie dało się słyszeć już nic poza wyciem wiatru na zewnątrz, w przeciwieństwie do niedawnego ćwierkania ptaków. W rezydencji chyba nikogo, poza Alanem nie było.
Ten wrócił szybko, w skórzanej, czarnej kurtce, z kołczanem i łukiem bloczkowym. Miał ze sobą plecak. Włożył czarne trampki, chwycił klucze do samochodu z komody i przepuścił Ocelię przodem, zamykając za nimi drzwi. Przed gankiem stał tylko jeden samochód. Na szczęście był to ten czarny, normalny i wpasowujący się w dzisiejsze realia, a nie gigant Kamila.
Alan otworzył przed Ocelią drzwi i po chwili wyjechali.
- Okej... sprawa jest taka, że... mam parę poszlak na twojego brata... Osobiście wolałbym z nim pogadać, zamiast zabijać, choć jest szaleńcem. Dlatego raczej trzeba będzie uważać. Myślę, że poprzednim razem nic by ci nie zrobił, gdybyś nie była w pobliżu Jasona, albo nie uciekała. Więc może z początku pójdziesz sama, a jak się nie uda, to jakoś wkroczę. Trzeba go jednak najpierw znaleźć, o ile on nie znajdzie ciebie - powiedział niemal jednym tchem.
No tak. Brat. Zapomniała juz o nim...Kolejne rodzinne spotkanie. Jak miło. Miło wiedzieć, że z kimś wiążą człowieka więzy krwi. Choć znając jej szczęście pewnie już nie będzie żył, jak go spotkają.
- Spoko. Chętnie z nim pogadam, powspominamy dawne czasy, dzieciństwo i te sprawy, rozumiesz... Ale jak planujesz go znaleźć? - zapytała spokojnie.
- Cóż... gdy nie stara się ukrywać ze swoją postacią, ciężko go nie zauważyć, a mam swoje... kontakty. Poza tym możliwe, że to on znajdzie ciebie, jeśli dostatecznie blisko się znajdziemy. Coś jak Jason, tylko, że bardziej kojarzy po tym jak kogoś zobaczy. Ciebie dobrze nie widział, ale łączy was wspólna krew więc jakoś pewnie... no. Warte ryzyka. Oby.
- Będziemy jeździli po mieście i czekali, aż nas znajdzie? Niezły plan...
- Co? W żadnym wypadku! - Spojrzał na nią oburzony. - Jason był na tyle miły by jakoś mniej więcej spróbować go zlokalizować, a poza tym ostatnio widziano trzymetrowego potwora, wyżynającego grupę terrorystów, a potem policjantów. Wiem więc gdzie mniej więcej jest. Musi starczyć.
- Mam z nim pogadać, tak? A o czym? Bo raczej nie o dzieciństwie... A gdzie pan Kamil? I jak sobie poradziliście z policją?
- Och... no wiesz... “To nie są droidy, których szukacie” i po sprawie - odpowiedział z uśmiechem. - Serafin jest... zajęty - odpowiedział krótko i jakże treściwie.
- Acha. A czym? - dopytała równie treściwie, choć bez uśmiechu. Jej twarz niczego już nie wyrażała, żadnych emocji. Oczy też miała zupełnie puste.
- Musisz wiedzieć, że Kamil dysponuje swego rodzaju... armią. Podobnie jak i Nigr. Organizacja takiej grupy, do takiego celu, jaki chcemy osiągnąć wymaga sporych przygotowań i wielu podróży.
- Hm - potwierdziła, że usłyszała jego słowa. Przemknęło jej przez myśl, że spokojnie dałoby radę wykorzystać tę armię do odbicia Romka, ale nagle wydało się jej to bardzo mało ważne.
- Mam go o coś zapytać? Czy o prostu poczekać na rozwój akcji? Co od niego chcesz? Zabić? - spytała obojętnym głosem - Złapać? Mam go do czegoś nakłonić?
- Spytać dlaczego ty znaczyłaś tyle dla Calvina Lockbella. Jest twoim bratem. Może i Lockbell i nim się interesował. No i może uda mu się przemówić do głęboko schowanego rozsądku i nakłonić do bardziej pokojowego nastawienia. A jak nie, to zabić.
- Ok. dasz mi pistolet?
- Pistolet? Bardziej by się nadała wyrzutnia rakiet, ale niech będzie i pistolet, z braku laku... - mruknął, sięgając ręką pod siedzenie. - Hmmm. To dziwne. W schowku, skoro nie tu - powiedział kiwając głową.
Rzeczywiście broń, cała błyszcząca i zadbana, znajdowała się w schowku, naprzeciwko Ocelii.


- Normalnemu człowiekowi odstrzelisz tym łeb, jak przystawisz do głowy. Jemu też wyrządzisz krzywdę, jeśli będziesz dość blisko i on nie postanowi zmienić się w... w jebanego dinozaura - powiedział wzdychając ciężko. - Mówię ci, takiego skurwysyna nigdy nie spotkaliśmy. Zabija jak i kogo popadnie. Dostosowuje się by przetrwać... dobrze się dostosowuje. To szalenie ważne - dodał jeszcze w zamyśleniu.
- Spoko - powiedziała sięgając po pistolet. Wyciągnęła go że schowka, zaważyła w dłoni. - Fajny. Odbezpiecza się jakoś? W filmach zawsze odbezpieczają...
- Odciągasz rygiel, to z tyłu, wtedy łatwiej nacisnąć spust. To rewolwer, jak na westernach, tam tylko strzelali, żadnego odbezpieczania. Najlepiej trzymaj dwoma rękoma przed oddaniem strzału, bo przez odrzut możesz pieprznąć się w twarz - obrazując, wykonał ruch dłonią, lekko stukając się w nos. - Powinien mieć wszystkie sześć naboi.
- A kabura? - dopytała, odciągając rygiel. Spojrzała na.Alana - To dziwne... Czemu nie wiedziałeś, gdzie go masz? I gdzie jest Jason ?
- To nie mój samochód, schowaj go za tył spodni czy coś... a od kiedy ci nagle na nim zależy? - Spytał dość nieuprzejmie. - Zresztą... pałęta się gdzieś. Jest nie w sosie. Nie wnikam - odparł na odwał.
- Nie zależy - wzruszyła ramionami - Pytam. Jesteś na mnie cięty? O co chodzi? - przywiodła rygiel w rewolwerze, podniosła się trochę na fotelu i zaczęła próbować wsunąć broń za pasek spodni. Uwierał z każdej strony - Tyłek sobie odstrzelę - mruknęła.
Westchnął ciężko.
- Dobra, sorry. Ostatnio jest nerwowo... znaczy się bardziej niż zwykle - jechali dość szybko, stopniowo zagłębiając się w miasto. W końcu Alan zatrzymał się na osiedlu bliźniaczych, żółtych domków dwupiętrowych. - Poczekasz chwilę? - Spytał otwierając drzwi.
- Jasne - popatrzyła za wysiadającym Alanem, a potem zajęła się upychaniem rewolwera w wewnętrznej kieszeni.
Rewolwer miał czterocalową lufę i jakoś udało się go wepchnąć do kieszeni, choć wyjmowanie pewnie nie będzie zbyt wygodne. Przynajmniej ryzyko postrzelenia się było mniejsze.
Alan wszedł do jednego z domów, ktoś mu otworzył drzwi, ale Ocelia nie dostrzegła dokładnej sylwetki. Nie zamknął za sobą drzwi. Hughes wrócił po zaledwie minucie i szybko wsiadł do samochodu, chowając coś do kieszeni.
- Dobra. Wiem gdzie go ostatnio widziano. Ciągle zmienia miejsca gdzie się zatrzymuje, najczęściej w słabych hotelach, albo miejscach typowych dla żuli. To niedaleko - powiedział ruszając szybko.
Zajechali w znacznie starsze zakamarki miasta, które stopniowo były wyburzane, by stworzyć grunt pod modernizację ostatnich, obskurnych i rozpadających się, ponurych blokowisk. Budynki te pamiętały już bardziej nieprzyjemne czasy niż obecne, podobnie jak znaczna większość ludzi w nich mieszkająca. Cała masa starych osób, czekających na śmierć, w świecie, który przestał być dla nich zrozumiały.
- Wczoraj znaleziono trzy osoby, rozszarpane na bardzo drobne kawałki. Z tego co pamiętam, 2N potrafi mieć bardzo duże kły i pazurki, więc to prawdopodobnie jego sprawka - zaparkował samochód na chodniku, przy pięciopiętrowym, wciąż zamieszkanym bloku. Nieco dalej w głąb ulicy, trwały roboty drogowe, polegające na wymianie dziur z asfaltem, na pełnoprawną, asfaltową drogę. Po lewej znajdował się mały mościk, biegnący nad strumykiem, który dziewczyna mogłaby przeskoczyć, biorąc dobry rozpęd.
- Heh... gdyby Jason tu był, byłoby znacznie łatwiej, ale dobra - sięgnął po łuk i kołczan z tyłu. - Pytania?
- W sumie nie..- potrząsnęła głową - Zaprzyjaźniam się z nim, a jak mnie będzie chciał zabić od razu, mam też próbować. Może się uda, ale szanse są marne, bo nigdy nie strzelałam. Co tam jeszcze... Pozdrów ode mnie Jasona, jeśli się nie zdążę z nim spotkać.
- Jaki przejmujący dekadentyzm... - mruknął, wysiadając. - Sprawdzimy w tej ruderze najpierw - wskazał na dość odległy blok, po drugiej stronie strumyka. Powybijane okna, mnóstwo grafitii i brak drzwi, dość dobrze ukazywały charakter budynku. Zapewne ulubiona gospoda okolicznych ćpunów i ich dostawców. - Będę się trzymał trochę za tobą, piętro niżej. Mieszkanie po mieszkaniu. Jeśli trafimy na jakiś dzikich lokatorów, nie będących tym wrednym skurwielem, bez urazy, to idź dalej, a ja się nimi zajmę, okej?
- Dopiero w drugim semestrze mieliśmy mieć o dekadentyźmie - poinformowała go, idąc w stronę mostka. Nie chciała skakać.

Doszła do budynku, zatrzymała się na moment przed pustymi drzwiami, a potem weszła do środka. Rozejrzała się - grafitti, smród, część drzwi w korytarzu wywalona, część wisząca na pojedynczych zawiasach. Weszła do pierwszego mieszkania z lewej, gdzie jedynymi lokatorami były szczurki. Kolejne zaś pełne było specyficznego smrodu. W trzecim parterowym walało się mnóstwo zużytych prezerwatyw i strzykawek. Materac wydawał się być mokry. Jednak to parter, większości bywalców, pewnie nie chciało się wchodzić wyżej, więc tam mogło być bardziej przytulnie.
- Sensowniej było by po prostu poczekać na niego i darować sobie tą krajoznawczą wycieczkę - mruknęła Cela, szybkim spojrzeniem ogarniając kolejne pomieszczenia. Postapokalipsa. Jakby chcieli jakiś film kręcić, to właśnie było znakomite miejsce. Może zostanie scenografką? To podobno ciekawy zawód.. - myślała, kierując się schodami na kolejną kondygnację. Smrodu już nie czuła. Do wszystkiego da się przyzwyczaić. Podobno.
Kolejne piętro wiele nie wniosło. Wchodząc wyżej i patrząc w dół klatki schodowej nie widziała Alana, ale jakoś czuła jego obecność. Oby jej brat nie miał tak samo.
Dopiero na czwartym usłyszała zza zamkniętych drzwi, brzęk. Jakby metalowa puszka uderzyła o podłogę.
Podeszła powoli. Stanęła za drzwiami, nasłuchując przez chwilę. A potem zapukała.
Usłyszała cichy szmer, który nagle ustał gdy zapukała. Czekała tak dłuższą chwilę, aż ktoś zerwał się do biegu i nagle drzwi stanęły otworem, prawie wyrwane z zawiasów.
Mężczyzna który stał przed nią, ściskając w dłoni maczetę, był do niej uderzająco podobny. Jedynie jego twarz zdawała się być doświadczona wiecznym grymasem wściekłości i smutku, teraz jednak szeroko otwarte oczy i usta, świadczyły o tym, że nie miał pojęcia jak zareagować.
Miał na sobie jedynie dresowe spodnie, podarte i brudne. Na jego umięśnionym torsie roiło się od blizn, niektóre były nieregularne, inne zdawały się być dokładnie tam gdzie być powinny, od samych narodzin. Obie jego ręce zdobiły skomplikowane tatuaże. Opuścił powoli i dość niepewnie broń. Miał bardzo duże i zniszczone ręce, obie pozbawione małego palca.
- A... siostro?
- Ocelia - przedstawiła się, choć chyba to wiedział? - Wpuścisz mnie?
- Oczywiście... wybacz. Proszę - odparł szybko schodząc jej z drogi. Mieszkanie było wysprzątane z wszelkiego rodzaju śmieci, pozostały jedynie rzeczy niezbędne do życia. Materac ze śpiworem, przenośna kuchenka gazowa i parę innych pierdół. W kącie leżała torba sportowa, wypchana po brzegi.
Anonim poszedł za nią, zapominając zamknąć za sobą drzwi. Maczetę zostawił na starej komodzie, pozbawionej szuflad.
- Co tu robisz? - Spytał w końcu, przełamując się z trudem. Wydawał się onieśmielony.
Przysiadła na rogu stołu.
- Ciotka nie żyje, wujek, Damian.. większość moich znajomych też - poinformowała go. - A co u ciebie?
- Nigdy nie miałem okazji ich poznać... - powiedział smutno, zwieszając głowę. Znalazł sobie czarną bluzkę. - Jak mnie znalazłaś? Wydawało mi się, że jakoś cię czuję w pobliżu, ale nie mogłem być pewien. Nie widziałem cię zbyt dobrze... chyba jesteśmy podobni, nie? - Spytał, lekko i niezręcznie się uśmiechając.
- To dobrze, że ich nie znałeś, nie musisz się przejmować, że nie żyją. Ja się nie przejmuję, w każdym razie. - przyjrzała mu się uważnie - Nie znam cię. Choć masz podobne rysy twarzy...Jak masz na imię?
- Cóż... tata dał mi Oliver. Mówił, że po dziadku - ale wolę tego nie używać imienia.
- To jak mam do ciebie mówić? - spytała, rzucając spojrzenie na drzwi wejściowe za jego plecami.
- Och po imieniu. Nie używam bo nie chcę, by pewni ludzie mieli cokolwiek ze mną wspólnego, cokolwiek o mnie wiedzieli. Niespecjalnie lubię ludzi - powiedział splatając palce i rozglądając się niezręcznie, szukając miejsca gdzie mógł podziać wzrok. - Nie spodziewałem się spotkania teraz... jest tyle rzeczy, które muszę ci powiedzieć, o które muszę cię spytać...
Spojrzała mu w oczy, a potem zbliżyła głowę do jego twarzy.
- Nie przyszłam sama - powiedziała bardzo cicho. - Mój znajomy jest piętro niżej.. będzie chciał cię zabić. Ma łuk. Proszę, nie rób mu krzywdy.

Zanim jeszcze zdążył coś odpowiedzieć, coś złego stało się bardzo szybko. Dwie strzały, jedna po drugiej, wbiły się w nogi Olivera, który z krzykiem złożył się na ziemi. Alan był szybki. W jego dłoni pojawił się paralizator, z którego wystrzelił do mutanta, a następnie, niemal tym samym ruchem, uderzył Ocelię łukiem w czoło, zwalając mocno zamroczoną na ziemię.
Ból rozlał się jej w głowie, choć nie powinien, od dawna już nic nie czuła... Czemu Alan nie poczekał?! Czemu ją uderzył?
Za nim ktoś inny wbiegł do mieszkania, szybko przeszukując inne pomieszczenia. Dziewczyna była niemal pewna, że to ta sama osoba, która mignęła jej w drzwiach mieszkania, w osiedlu bliźniaków.
- Alan, nie! - krzyknęła, próbując podnieść się na kolana.
Zrównał ją poziomem z ziemią, potężnym kopnięciem w brzuch. Krzyknęła, zwijając się w kłębek, z trudem łapiąc oddech. Nad Ocelią pojawił się Iron.
- Oszołomiłeś go? - Spytał Alana, przygniatając dziewczynę. W odpowiedzi Hughes trzasnął łukiem w tył głowy brata Ocelii dwa razy, aż był pewien, że ten nie mruczy już z bólu.
- Chyba... - mruknął przyglądając się mu, gdy Cela poczuła na szyi ukłucie i w ostatniej chwili przytomności zobaczyła nad sobą uśmiechniętego mordercę jej rodziców i wujostwa, ze strzykawką w ręku. Zrozumiała, że za moment wszystko się skończy i nie wiedzieć czemu ta myśl przyniosła jej ulgę. Pozostał tylko żal, że nie zdążyła poznać Oliviera.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 26-05-2013, 22:36   #23
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Nie była w stanie powiedzieć, kiedy się obudziła, czy gdzie ani która jest godzina. Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu, była wątpliwej jakości żarówka, zawieszona na cienkim kablu. Zapewne była to jakaś piwnica, pełno było tu rur, ale wyczyszczono ją ze wszystkiego, co mogło pomóc w ucieczce. Czuła okropne odrętwienie w karku, a jej prawa ręka była przykuta do rury. Zamrugała kilka razy oczami, próbując przywrócić ostrość widzenia.

Po drugiej stronie pomieszczenia wisiał Jason, w znacznie mniej
komfortowej sytuacji. Ręce miał podwiązane do haka na suficie, a nogami nie
dotykał do ziemi, jednak jego palce prawie się stykały z chłodnym podłożem, co
musiało być dość denerwujące. Twarz miał zakrwawioną, jednak cała krew dawno
zaschła. Był okropnie blady.
- W końcu się obudziłaś. Myślałem, że przyjdzie mi umrzeć podczas
twojego snu.
- Co sie stało? - spytała, próbując usiąść na podłodze.
Nie było zbyt wygodnie i gdy się usadowiła przyszedł nagły ból
pleców. Na szczęście stopniowo malał.
- Cóż... udało mi się odtransportować wszystkie te dzieciaki i
pomóc im ruszyć w swoją stronę. Gdy wróciłem policji już nie było. A potem...
po raz drugi w życiu ktoś się do mnie podkradł. W ogóle go nie czułem. Nie
czułem, nie słyszałem... wstrzyknął mi coś i oto jestem. Alan... znaczy on i
jeszcze ten, którego nie czuję, przychodzili tu trochę, trochę mnie
poprzepytywać, pobić, ponegocjować, czasem nakarmić. Poza tym to po staremu, a
co u ciebie? - Spytał podnosząc na nią przekrwione oczy i smutny wzrok.
- Walnął mnie łukiem - dotknęła czoła, poczuła płytkie rozcięcie i
opuchliznę. - Ten, którego nie wyczuwasz, to Miles Iron. Zabił mi właśnie
wujostwo, jak rozumiem, na polecenie tego ...tego... - szukała słowa, ale żadne
nie pasowało - Alana. Był dziwny w samochodzie... powinnam się była domyśleć.
Od razu jak przyjechałam chciał jechać szukać mojego brata.
- Cóż... co ja mam powiedzieć? Jeśli to rzeczywiście Hughes, to ja
i Serafin powinniśmy się domyślić. Wydawał się wiarygodny. Wiedział wszystko to
co powinien. To musiał być Alan, ale... przepraszam za słownictwo, ale... kurde
- pokręcił głową zażenowany.
- Kurde? - zapytała, a przez jej twarz przemknęło coś na kształt uśmiechu.
To było takie.. słodkie, że nawet w tych okolicznościach starał sie
oszczędzać jej uszy. Słodkie, choć bezsensowne - W przedszkolu jesteśmy? Czego
on chce?
- Jakieś ideologiczny pierdolenie, w stylu Nigra, dla którego przy
okazji pracuje. Odpowiedni porządek panów i sługusów, blablabla - powiedział
przedrzeźniając. - A od nas... od ciebie pewnie czegoś związanego z genami.
Twój brat jest nader wyjątkowy, w tobie też musi być coś, czego chce Nigr. Mnie
pewnie zabiją, albo zostawią już tutaj, żebym sam umarł - spojrzał na hak, do którego
był podwieszony.
- Widziałeś Oliviera? Był tu? - zapytała, szarpiąc ręką, żeby
sprawdzić, czy da się ją uwolnić.
- Mówili mi o nim. Chyba tylko po to by mnie zdołować... lepiej
żeby go tu nie przyprowadzali. Nie mamy dobrych stosunków... kto by pomyślał,
że tak ma na imię, no nie? Jakoś nie pasuje, ale skoro potwierdzasz wersję
Alana... - westchnął ciężko, jakby nie chciało mu się już mówić.
- Jaką wersję Alana? Alan strzelił do niego, z tyłu.
- Mam na myśli, że mi powiedział jak ma na imię. Jak was schwytali
nie wiem... w sumie co za różnica. Jesteśmy, gdzie jesteśmy.
- Gdzie? Wiesz gdzie? - kajdanki nie chciały zejść, zaczęła drugą
ręką obmacywać ubranie sprawdzając, czy coś jej zostawili w kieszeniach.
Przezornie ogołocili ją ze wszystkich rzeczy, zostawiając tylko
ubranie.
- W piwnicy rezydencji.
- Powinnam była sprawdzić.. było tak cicho. A pan Kamil?
- Nie wiem, nie wiem, nie wiem... nie mam już siły, dobrze? -
Odparł cicho, zwieszając wzrok z powrotem. - Powiszę tu sobie.


Cela przymknęła oczy, na sekundę. Bała się. Tylko na sekundę. W gardle jej zaschło, nie pamiętała już, kiedy ostatni raz coś piła, pragnienie było nawet silniejsze niż ból głowy i pleców. Uklękła, złapała za łańcuch kajdanek i zaczęła go wściekle szarpać, mając nadzieję, że rura nie wytrzyma.
Tak jak reszta domu, tak i kanalizacja była zadbana. Rura
pozostawała niewzruszona po kilkunastu próbach, jednak nie miała szansy dobrze
szarpnąć, chwytając za krótki łańcuch. Próbując zrobić to uwięzioną ręką,
prędzej pozbawiłaby się nadgarstka niż uwolniła. Mogła próbować, choć byłoby to
dość czasochłonne.
- Niektórzy próbują tu spaść! Spać! - Warknął Jason, któremu
przeszkadzał brzęk.
- Jason! – huknęła na niego
- Husky! Nie zajmuj się spaniem tylko myśl, jak nas stąd wydostać. Nie
zamierzam tu spędzić reszty mojego życia. Słyszysz? Nie dasz rady zerwać tych
więzów? Jason!
Rozejrzała sie dookoła, ale podłoga była wyczyszczona ze
wszystkiego, co mogło być przydatne. Stanęła na rurze nogami i spróbowała
rozhuśtać i obluzować ją pod swoim ciężarem.
- Nie czuję rąk. Cała krew mi już odpłynęła. Jeśli szybko stąd nie
zejdę to nie odzyskam w nich czucia. No a nie mam jak się zerwać bo nie mam
pazurów. Może ty masz? Może matka natura i tobie dała... heeej - mruknął
podnosząc głowę, w dziwnym grymasie. - Może rzeczywiście... to by było dziwne,
gdybyś nie miała czegoś.... ostrego w sobie. Spróbuj jakieś pazury...
cokolwiek. Tak tego nie rozwalisz, niedawno je wymienialiśmy, na najdroższe
jakie były. Och ironio!
- Walnęli cię w głowę - stwierdziła Cela z przekonaniem, zapierając
się plecami o ścianę i ciągle próbując poluzować rurę - Najpierw pazurami
rozwalę ścianę, a potem zrobię wytrych z drutu ze stanika i otworzę
zamek. Oprzytomnij, Husky! Kim ja według ciebie jestem! - krzyknęła, z wściekłością
kopiąc rurę. Wyobrażanie sobie, że właśnie kopie Alana po twarzy i innych
wrażliwych partiach zdecydowanie dodawało jej sił.
- Jakby pomyśleć to rzeczywiście walnęli mnie w łeb... dziesiątki
razy. Jakoś ciężko się do tego przyzwyczaić. Jednak najbardziej denerwuje mnie
to, że nie mogę dotknąć ziemi. A jestem tak blisko... - powiedział zażenowany.


Drzwi do piwnicy otworzyły się i po schodach zszedł Alan, nad
wyraz spokojny, choć minę miał trochę posępną. Za nim szedł Miles, szeroko
uśmiechnięty, splótł dłonie z tyłu pleców i podążał krok za Hughes’em.
- Ty pieprzony dupku! Natychmiast masz mnie odkuć! - krzyknęła
Cela, szarpiąc się w stronę Alana.
- Mocne rozkazy, jak na kogoś, kto nie jest w pozycji, do ich
wydawania - mruknął w odpowiedzi podchodząc do Jasona, nic jednak do niego nie
powiedział, choć lustrowali się wzrokiem. Hughes mimo i znajdował się niżej,
patrzył z wyższością, spokojem i potęgą w oczach, podczas gdy Jasonowi było to
obojętne i szybko zwiesił spojrzenie.
- Gdzie jest Olivier? - Cela była wściekła, nie czuła już strachu.
- Na górze. W pokoju, w którym zginął Ran. Starczy? - Spytał,
odwracając się na chwilę, w jej stronę.
- W którym zabiłeś Rana - doprecyzowała.
- Sam się zastrzelił, zresztą... to było całkiem zabawne z mojego
punktu widzenia. Konkurencja sama się wykończyła - wzruszył ramionami,
uśmiechając się. - Widzę, że jesteś bardziej rozmowna niż Husky. Dobrze. Chyba
go znudziły rozmowy ze mną, jak myślisz? Dać mu spokój?
- Odwiąż go - powiedziała.
- Och! Och tak! Świetny pomysł! - Wykrzyknął zadowolony, kłaniając
się. - Miles! Do roboty! Zrób co księżniczka każe - klasnął w dłonie,
poganiając go. Iron spojrzał na niego najpierw niepewnie, ale pod wpływem
surowego spojrzenia, szybko zdjął Jasona z haka. Moore zwalił się na ziemię jak
kukiełka z cichym jękiem.
Ocelia spojrzała niepewnie, nie do końca rozumiejąc.
- Teraz mnie odwiąż - zaproponowała.
Przykucnął przy niej, wyjmując zza pasa pistolet.
- Cóż... z tym będzie gorzej, bo jesteś skuta, a nie przywiązana,
nieprawdaż? Poza tym, obawiam się, że wykorzystałaś swoje jedno życzenie.
Przełknęła ślinę.
- Proszę?
- Och daj spokój! Chociaż zachowaj godność! Nie powinnaś być
wkurwiona?! Dalej wyzywać mnie od dupków, skurwysynów i matkojebców?! - Warknął
podnosząc się. Zaczął chodzić po piwnicy, kręcąc młynki pistoletem. Miles stał
przy Jasonie, bacznie go obserwując.
- Sam się nawyzywałeś, ja już nie muszę.. co chcesz ze mną zrobić?
- Ja? Mi to obojętne, choć przydałoby się trochę rozrywki. Nigr
chce ciebie i twojego brata, więc... pan każe, sługa musi.
- Rozkuj mnie - powtórzyła. - Potrzebuję się napić, nie jadłam od
trzech dni...
- Tak, tak... zaraz Iron coś przyniesie, prawda? - Spytał
spoglądając na niego. Ten uśmiechnął się niezwykle wesoło. - Nie! Nie żelazo
idioto! Coś normalnego... - pokręcił głową zażenowany, gdy Miles wchodził po
schodach na górę, ze zwieszoną głowę.
- Rozkuj mnie. Przecież i tak jesteś szybszy... - spojrzała na
Milesa - On się ciebie boi.. dziwne.
- Zna swoje miejsce. Tak jak i ty powinnaś. Tak jak Jason. Tak jak
wszyscy. Każdy ma wyznaczoną rolę - odpowiedział naturalnie. - Później cię
rozkuję. Będzie zabawniej.
- Zabawniej? - zapytała, szacując odległość między sobą a Alanem.
Mężczyzna łaził tu i tam, jakieś trzy metry od niej, czasem podchodząc krok
bliżej, czasem dalej.
- Taa... Miles jest dość nudny, a jako, że nie mogę już się
podśmiewywać z waszej głupoty i naiwności, to wymyśliłem inną zabawę... jak
zjesz - odpowiedział patrząc w sufit.
- Jaką zabawę? - zapytała, choć wiedziała, że nie powinna o to
pytać - Kiedy mnie wypuścisz?
- Pytania, pytania! Wszystkie tak mało ważne. Na te wszystkie
niedługo poznasz odpowiedzi, a i tak to nimi mnie katujesz! Spodziewałem się
większej dociekliwości... ech - pokręcił głową zawiedziony.
- Chcesz pewnie opowiedzieć, jakim byłeś sprytnym sukinsynem, jak
wszystkich nabrałeś, zwodząc ich czujność... - zaczęła, szukając wzrokiem
spojrzenia Jasona. Teraz, kiedy Milesa nie było, mieli jakąś szansę.
Moore jednak słabo wił się na ziemi, nie mając żadnego czucia w
rękach i będąc mocno osłabionym po raz kolejny, w ciągu ich parotygodniowej
znajomości.
- Właściwie to miałem nadzieję, że mnie o to spytasz i będę mógł
cię pierdolnąć za bycie wścibską, ale nie wyszło... - mruknął drapiąc się po
głowie wolną ręką. - Szkoda, to by było zabawne.


Ocelia zrozumiała w końcu - Alan, który wydawał się jej
najnormalniejszy z nich wszystkich był cholernym pieprzonym świrem, z gównem
zamiast mózgu.
Ponownie wszedł Miles, stawiając przed Ocelią talerz z dwoma
kanapkami i butelkę wody. Alan stanął, oparty o ścianę z boku, przyglądając się
Jasonowi. Iron usiadł na schodach i równie uważnie obserwował Celę.
- Daj znać jak skończysz... - powiedział jeszcze cicho Alan.
Przygryzła wargę. Sytuacja nie wyglądała ciekawie...
Odkręciła nakrętkę i wypiła wodę, na raz, całą butelkę.
- A gdzie pan Kamil? - zapytała, uśmiechając sie - Był dla ciebie
za sprytny, co?
- Och nie... po prostu wpasowałem sobie wszystko w termin jego
nieobecności... zresztą nie jest teraz priorytetem - powiedział patrząc na
zegarek. - Ale masz rację. Każdy zna swoją rolę i ograniczenia. Serafin jest
parę stopni za wysoko dla mnie - odpowiedział bez cienia wstydu.
- Rozwali ci łeb, jak wróci. Sam się zastrzelisz, dziękując za taką
możliwość, jak Ran. - rzuciła.
- Taki więc będzie mój koniec, jeśli masz rację - odparł
rozkładając ramiona. - Jednak nigdy się go nie bałem i za nic nie odejdę bez
walki... ale o czym my tu... a tak! Żryj! - Warknął jeszcze.
Prychnęła mu śmiechem w twarz.
- Tak, jesteś super odważny... Wystawiłeś mnie na wabia, dwa razy,
inaczej najpierw by cię Ran załatwił, a potem Olivier. Strzelanie do
kogoś z tyłu. Nawet nie miałeś odwagi spojrzeć mu w twarz! - złapała talerz i
rzuciła w niego.
- Och świetnie! Tak lepiej! - Odparł odrywając się od ściany, gdy
talerz rozbił się o nią. - Trzeba się piąć w górę łańcucha pokarmowego, cóż
powiedzieć. Spryt i metody dają całkiem niezłe rezultaty - powiedział
uśmiechając się do niej i przechodząc na środek pokoju. Iron wstał ze schodów i
podniósł Jasona, szarpiąc go za włosy.
- Dobrze... zbyt prędko się nie zobaczymy... jakieś pożegnanie?
Dobre słowo na drogę? Albo krzyżyk?
Pokręciła głową, zrezygnowana.
- Ty kazałeś temu gnojowi zabić moją ciotkę?- zapytała tylko.
- Tak... chociaż uznał to za swój obowiązek po twoich rodzicach.
Weź go tu zrozum. To świr.
Ocelia zakryła twarz dłońmi i nic już nie powiedziała.
- Świetnie więc! Oto moja mała gra, bądź też próba dla ciebie,
droga Ocelio - powiedział znów przy niej kucając. - Obserwowałem cię i
zauważyłem, że nie możesz się w sobie pozbierać. Albo się załamujesz, albo
niewiadomo co. A to źle. To oznaka słabości. Bardzo nieładnie. Nie mogę
przywieźć dla Nigra, słabej, obrażonej, albo przestraszonej dziewczynki. Tylko
silną kobietę, zdolną do zrobienia tego, co trzeba zrobić - podniósł się i znów
przeszedł na środek piwnicy. - Podobno wpływasz na emocje innych, a nie
potrafisz zapanować nad własnymi. Póki się tego nie nauczysz, niewiele zdziałasz.
Musisz przezwyciężyć strach i rozgoryczenie i zrobić to, co kurwa trzeba! -
Krzyknął, podchodząc do Jasona.
- Nic nie muszę! - zawołała podnosząc się na nogi - Nic nie muszę!
Nie jestem żadnym cholernym cyborgiem i nigdy nie będę! Rozumiesz to, pieprzony
świrze? Nie mam już nic, więc jestem wolna! Niepotrzebnie wytłukłeś mi
całą rodzinę! A ty nie masz mocy, żeby mnie do czegokolwiek zmusić, rozumiesz?
Będziesz musiał powiedzieć Nigrowi, że schrzaniłeś robotę. Że pomyliłeś się co
do mnie, i że twoje metody są na nic, że jesteś jak ślepe dziecko we mgle.
A ja tylko żałuję, że nie zobaczę wtedy jego miny i reakcji.
- Patrz więc na niego! Patrz jak daleko zaszedł, dopiero po tylu latach się
stoczył. Tak długo kierował się samym instynktem przetrwania, bez celu w życiu.
A potem gdy stracił wszystko i wszystkich, których kochał, brata, żonę, córkę,
została mu tylko zemsta, a ty, a TY! - Warknął wściekle. - Śmiałaś powiedzieć,
ze ta donikąd nie prowadzi! Gdyby nie ona już dawno odebrałby sobie życie, a
Ran wciąż by żył. Mógłby dzięki temu doprowadzić i do śmierci NIgra, mojej,
Miles’a. A według ciebie nic nie znaczy, bo nie czułaś potrzeby zemsty - stanął
przy niej, zbliżając się do konkluzji. - Iron zabił ci rodziców i wujostwo. Ja
pojmałem ciebie, twojego brata i Jasona, za chuj nie wiem kim dla ciebie jest i
co znaczy, ale więcej motywacji nie mogę wymyślić - powiedział po czym
skierował pistolet w stronę Husky’ego i patrząc Ocelii głęboko w oczy strzelił,
trafiając w brzuch. Moore jęknął, nie mogąc już krzyczeć z bólu.
Ocelia krzyknęła, bezwiednie, i szarpnęła się wściekle w stronę
Alana, próbując sięgnąć paznokciami wolnej reki do jego twarzy.
- A Nigr nam to wszystko zlecił. Może teraz będziesz miała dość
motywacji, by coś, kurwa, zrobić! - Wrzasnął rzucając jej pod nogi klucz do
kajdanek. - Rozpalimy ognisko na górze, dobra?! - Rzucił jeszcze, gdy wbiegali
na górę po schodach.


Złapała kluczyk i, trzęsącą się ręką, zaczęła odpinać kajdanki. Po
kilku próbach w końcu się jej udało.
Uklękła obok Jasona, ściągnęła swój polar, zostając w samej
koszulce i przycisnęła bluzę do jego brzucha, żeby zatamować krwawienie.
Schwyciła jego dłoń i docisnęła do polara.
- Trzymaj - powiedziała. - Musisz teraz wstać. Nie dam rady
cię podnieść. Pomogę ci stąd wyjść, ale ty też musisz mi pomóc. Słyszysz mnie?
Husky! - złapała jego twarz w dłonie - Patrz na mnie!
- Mam... deja vu... ale skurwiel. Czuję dym - wystękał z trudem
podnosząc się na kolana. - Dawno mnie nie po... strzelili - mruknął zaczynając
kaszleć krwią.
- Chodź - objęła go w pasie, zakładając sobie wolną rękę Jasona na
szyję i przytrzymując go za nadgarstek. Podniosła się na nogi - Schody. Mam
samochód.
- Coś mi mówi... że to by było za proste - krzywiąc się z bólu,
zaczął kuśtykać w stronę schodów. Rzeczywiście dało się powoli wyczuć dym, z
rosnącego na sile ognia.
- Nie macie instalacji przeciwpożarowej, co? - zapytała Cela,
podtrzymując Jasona na schodach. - Mam tylko nadzieje, że Oliviera tam już nie
ma na górze...
- Pewnie go zabrali... - stanęli przed drzwiami, Jason z trudem
nacisną klamkę i uwolnił się chwilowo od pomocy Celii, by chwiejąc się na
nogach, znów się na niej wesprzeć.
Znajdowali się na parterze, naprzeciwko pokoju Moore’a, skąd
wydobywał się coraz głodniejszy ogień, podobnie jak z kuchni. Płomienie na
drodze do głównego holu, a tym razem do wyjścia nie były jeszcze tak silne,
choć zaczęły już ogarniać podłogę i ściany. Dym robił się uciążliwy i nie mógł
znaleźć ujścia na zewnątrz, zapełniając wnętrze od góry do dołu.
Cela zakaszlała. Dym szczypał w oczy. Naciągnęła bandanę na twarz,
zakrywając nos i usta.
- Okno - powiedziała, ciągnąc Jasona w jego stronę. Do drzwi nie
zdążą dojść.
-
Moje... rzeczy... a jebać - dodał po chwili, gdy zbliżyli się do najbliższego
okna, wychodzącego na prawą stronę domu.
Cela szarpnęła klamkę, otwierając okno na oścież.
- Ty pierwszy - powiedziała, przytrzymując go, żeby mógł wejść na
parapet.
Otworzył okno i przewalił się na zewnątrz. Był już późny, chłodny
i bezwietrzny wieczór, stopniowy rozjaśniany przez rosnący ogień. Moore
podniósł się z ziemi i oparł o ścianę, uciskając ranę.
- Chyba przeszło na wylot... powinienem dojść do siebie jak czymś
się to zatamuje... - stęknął zamykając na chwilę oczy i odchylając głowę do
tyłu.
Cela wyskoczyła za nim.
- Chodź, mam coś w samochodzie, chyba.. Daj mi to. - zabrała mu
polar, skręciła go kilka razy mocno, i obwiązała Jasona w pasie, zawiązując rękawy
na jego boku. - Kurcze, z tyłu masz chyba jeszcze większą dziurę. Całe plecy
masz mokre. Chodź.. - znów zarzuciła sobie jego ramię na szyję - Musimy stąd
odejść.


Usłyszeli dwa głośne strzały, przebijające się przez trzask
płomieni, a potem wesoły śmiech, dobiegający z przodu domu. Po chwili dołączył
do niego drugi.
- O kurwa! Haha! W ogóle nie ma głowy!
- Przejdziemy tyłem, przez ogrodzenie - powiedziała Cela zmieniając
kierunek marszu - Rozpoznałeś głos? Kto tam jest? Wyczuwasz ich?
- Jakieś dwa młodziki... pełne gniewu... - mruknął idąc
najszybciej jak potrafił, ale utykając na lewą nogę.
- Ludzie, mutanty? - dopytała.
Zbliżyli się do ogrodzenia, Cela miała nadzieję, że przeskoczy je,
jak to się jej zwykle udawało.
- Dasz radę? - wskazała na siatkę.
W odpowiedzi wysunął pazury z jednej łapy i wyciął sobie
dostatecznie dużą dziurę.
- Ludzie - rzucił jeszcze obojętnie.
- Dlaczego nie mogłeś tego zrobić w piwnicy, żeby się uwolnić? -
zapytała z wyrzutem, przechodząc za nim przez otwór w siatce.
- Bo nie czułem rąk, mówiłem już... teraz też nie są zbyt sprawne.
Gdzie niby mamy iść? - Syknął z bólu i przystając.
- Nie wiem... - opuściła go na ziemię. - Chciałam zabrać coś do
opatrzenia rany z samochodu. I żebyśmy się nie zadusili w tym dymie. Masz
rację, nie mam dokąd iść. Dlaczego on mnie rozkuł i pozwoli nam wyjść? To nie
ma sensu.
Adrenalina jej opadła, poczuła przejmujący chłód nocy i ból.
Usiadła na mokrej trawie.
- Jak długo spałam? Już jest jutro?
- Tak. Raczej tak. Chyba musimy się dostać do wozu, żeby stąd
zwiać.
- I tak nie mam dokąd jechać... - pokręciła głową, ale wstała. -
Poczekasz tu, ja sprawdzę, co z samochodem. Czy ktoś tam jest... i w ogóle..
- Okej...
Gdy wyjrzała za róg domu, dostrzegła dwójkę młodych chłopaków.
Jeden z nich trzymał rewolwer, który wcześniej, przez chwilę, należał do niej.
Celował w stronę ciała Adama, wiernego lokaja Serafina, które było już prawie
całkowicie pozbawione głowy. Oddał dwa strzał w korpus i spojrzał niepocieszony na
broń.
- Kurde... skończyła się amunicja.


Ocela zatrzęsła się, a potem wypuściła, bardzo powoli, powietrze.
Wdech, wydech, wdech , wydech... udało się, tym razem nie zwymiotowała.
Nasunęła bandanę na czoło, żeby zakryć siniak, wyprostowała się, i pewnym
krokiem podeszła do chłopaków.
- Hej - powiedziała prężąc ciało pod cienką koszulką - Nie macie
jakiejś kurtki na zbyciu?
Zatrzymała się gwałtownie, jakby dopiero teraz dostrzegła ciało.
- Mutek? - zapytała, trącając zwłoki stopą.
- Nie wiem... kazali zabić to zabiliśmy. Nie powinniście pilnować
z tyłu domu? - Spytał jeden, biorąc ją za kogoś innego i podchodząc do tego tak
naturalnie jak ona.
- Ja mogę się podzielić, ale robi się gorąco... nieźle bucha. -
mruknął drugi, ten z rewolwerem, chowając broń do kabury przy pasie i zdejmując
czarną kurtkę.
- Ta... zaraz trzeba będzie się zbierać. Mówił, że jak nie wyjdą
po pięciu minutach to mamy sobie darować - dodał drugi, siadając na masce samochodu Ocelii i bawiąc się kluczykami.
- Dzięki - wzięła kurtkę i założyła.
- Ja tu nie pilnuję, dzieciaku - zaśmiała się, wyraźnie rozbawiona
pomysłem drugiego chłopaka - Nie domu w każdym razie... Pilnuję, żeby
główny pilnujący się nie nudził. Jeśli rozumiesz, co mam na myśli, oczywiście -
puściła do niego oko. - Złaź z maski, bo jak mu lakier porysujesz, to będziesz
musiał odpracować - poklepała go po pośladku - Fizycznie. Ma świra na punkcie
tej bryki.
Obydwaj trochę się zmieszali, najwyraźniej nie bardzo wiedząc, co
ma na myśli. Jeden zsiadł z samochodu.
- W zasadzie to zaraz trzeba spadać. Już przez taki ogień nikt nie
wyjdzie. Chyba, że te mutki to salamandry czy coś... - powiedział drugi po
chwili, trzymając jedną dłoń na uchwycie broni, jakby miało mu to dodać odwagii,
a poczuł, że w tej sytuacji potrzebuje jej więcej niż podczas ewentualnej
walki.
Prychnęła śmiechem.
- Żaden żywy organizm nie wytrzyma w takim ogniu. Z tymi salamandrami to bajka dla grzecznych chłopców. Daj kluczyki, mam nadzieje, że
nic nie braliście ze środka, bo nie był by zadowolony...
- Jasne, że nic. Ale wiesz... mamy to potem odstawić -
odpowiedział, wręczając jej kluczyki z początku niepewnie, ale szybko ustępując
pod niemym naciskiem.
- Zmiana planów - poinformowała go Cela - Ja odstawię.... po. Szef
chce skorzystać. Rozumiecie?
- Aha... no czego tu nie rozumieć, a ten... podrzucisz nas? -
Spytał ten bez broni, przez co drugi szturchnął go łokciem.
- Zamknij się. Zabierzemy się z tymi co na tyłach, w lesie stoją,
pewnie mają gdzieś tu furę - powiedział uśmiechając się do dziewczyny, chyba
mając nadzieję, że zapamięta jego uprzejmość i szepnie słówko komu trzeba, o
tym, że zna swoje miejsce, jak to mówił Alan.
- Mi tam bez różnicy, ile osób, właściwie, im więcej, tym weselej,
ale on jest strasznie zasadniczy w tych sprawach - przewróciła oczami. - Bardzo
mnie kocha, po prostu i zazdrosny jest. Rozumiecie. To na razie,
chłopaki. Dzięki za kurtkę, jak masz na imię? - zapytała jeszcze, wsiadając
do samochodu i odpalając silnik.
- Marcin Wyrwał, do usług - powiedział uzbrojony chłopak
uśmiechając się.
- Hej M... - powiedział drugi odwracając się w stronę budynku,
zamieniającego się w wielki blok ognia. - Może już teraz powinniśmy iść poszukać
tych drugich typków?
- Lepiej poczekajcie jeszcze chwilę...to zrobi lepsze wrażenie. Na
razie - odjechała za dom, w stronę miejsca, gdzie zostawiła Jasona.
- Husky - zawołała półgłosem.
Wsiadł znienacka, wyłaniając się znikąd.
- Skąd... skąd masz wóz? Czuję, że tamci dwaj żyją. Jest jeszcze
dwóch trochę dalej.
- To auto wujka, przyjechałam nim z Krakowa. Jedźmy. Po drodze
zastanowimy się dokąd. - pomilczała chwilę, prowadząc szybko i pewnie. Płonący
budynek został za ich plecami - Pan Adam nie żyje.
Westchnął ciężko, zwieszając głowę. Milczał dłuższą chwilę, zanim
odważył się coś powiedzieć.
- Wiesz, że Calvin tuż przed tym jak zaczął karierę polityczną
zmienił swoje nazwisko? Tylko trochę. O jedną literkę. Z Lockbelly na Lockbell.
By brzmiało poważniej. Prawie nigdy nie odzywał się do brata bo... bo Adam był
człowiekiem. Czasem mi się wydawało, że Calvin posuwał się za daleko w swoich
poglądach, ale to jego brat zawsze przywracał go do pionu, mimo iż Calvin go
olewał. Prawda jednak jest taka, że gdyby nie Adam i jego głos rozsądku przy
bracie, to nigdy nie weszłaby w życie ustawa o większych prawach mutantów. A
sam nawet nie był jednym z nas.
- Nie wolno się do nikogo przywiązywać. Do nikogo ani niczego -
powiedziała, zaciskając dłonie na kierownicy. - Tylko wtedy jest się wolnym.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 31-05-2013, 14:50   #24
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Musimy się gdzieś przyczaić na dzień, lub dwa. Zadzwonię do Kamila... istnieją jeszcze jakieś budki telefoniczne? - Przemówił po chwili. Otworzył skrytkę samochodową, gdzie o dziwo znajdowały się podręczne rzeczy Ocelii. Na tyłach wozu zresztą były nawet jej torby. - Okej... do dziwne. Ułatwili nam ucieczkę, czy mi się zdaje?
- Istnieją komórki - podała mu aparat. - Tak, mi też się wydaje dziwne, że Alan nas wypuścił z tej piwnicy. Może liczy, że go doprowadzimy do pana Kamila?
Zastanowił się chwile nad jej słowami.
- Niegłupie. Mógł zamontować podsłuch w tym telefonie... na wszelki wypadek spróbujemy zadzwonić z innego źródła. Powinienem wyrzucić komórkę przez okno? Profilaktycznie? - Spytał patrząc na nią niepewnie.
- Nie ma mowy! - warknęła - Nie, dopóki nie zgram kontaktów.
Westchnął zawiedziony, chowając telefon do środka.
- Jakiś pomysł gdzie się uchować? Nie wiesz gdzie oni mogą mieć jakąś... nie wiem... kryjówkę?
- Kto?
- Ludzie którzy przed chwilą trzymali nas w piwnicy i podpalili mój dom. Alan Hughes i Miles Iron. Kojarzysz? - Wbił się mocniej w siedzenie, odchylając głowę do tyłu i stopniowo zwalniając ucisk z rany.
- Nie śpij! I trzymaj polar, bo zaplamisz mi tapicerkę. Skąd - twoim zdaniem - mam wiedzieć takie rzeczy? - spojrzała na niego kątem oka.
- No chyba z Alanem gdzieś byłaś, zanim cię w pełni pojmali, nieprawdaż? Gdzie znaleźliście Olivera i gdzie byliście wcześniej? Takie rzeczy. Cokolwiek żeby wyśledzić tych skurwieli. Zapachu Alana nie poznam z tak daleka w tym mieście. Trudniej z nim niż z tobą na przykład.
- Nigdzie nie byliśmy, przyjechałam tutaj, jak ta kretynka - nie zamierzała mu mówić o osiedlu, gdzie Alan spotkał się z Milesem. - Pojechaliśmy do tej ruiny i tyle. Tam jest centrum handlowe, będzie telefon, zadzwonię do pana Kamila. Trzeba cię poskładać. - Czyli bez śladu i bez celu zostaliśmy. Rewelacja! - Syknął wywracając oczami. - Możemy jechać i tam. Raczej nie będą mieli tam czego szukać.
- Opanuj się. Nie będziesz latał za Alanem z flakami na wierzchu.


Podjechali do całodobowego TESCO.
- Daj mi nr telefonu, zadzwonię.
Burknął najpierw coś pod nosem, a później wyrecytował z pamięci dziewięć cyfr.
- Nie musisz teraz. Może lepiej ja... albo niech będzie po twojemu. W końcu to ja jestem tym, którego postrzelili.
Przewróciła oczami i wyszła z samochodu.
- Nie łaź nigdzie.
- Jasne - mruknął od niechcenia.
Przeszła szybko, przez pustawy o tej porze, parking. Zobaczyła swoje odbicie w szybie i przeraziła się - wyglądała koszmarnie. Jak jakaś narkomanka. Smugi brudu na bladej twarzy, cienie pod oczami, jakieś zadrapania, przetłuszczone włosy. “Przynajmniej nikt mnie nie rozpozna” pocieszyła samą siebie.
W całodobowym punkcie gastronomicznym kupiła jakieś gotowe kanapki i wodę. Od razu odkręciła jedną butelkę i zaczęła łapczywie pić. Podeszła do aparatu, ukrytego w kącie, obok bankomatu i wybrała numer.
- Halo? - Odpowiedział jej po chwili, tubalny głos.
- Tu Ocelia. Mam złe wiadomości.
- Ostatnio otrzymałem wiele dobrych, więc można powiedzieć, że się tego spodziewałem. Mów, proszę.
- Pan Adam nie żyje, rezydencja spłonęła, a Jason ma dziurę w brzuchu, na wylot. Postrzał. Alan i Miles Iron. - treściwie przedstawiła sytuację. - A, i Alan złapał nn. To mój brat, Olivier.
- Cóż... - odparł dość szybko. - To dość dużo jak na tak krótką nieobecność. Czy Husky przeżyje?
- Jest taka szansa. Chyba. Nie wiem, gdzie mam go zabrać...
- Gdziekolwiek, gdzie będziesz mogła mieć go na oku, żeby nie poszedł zrobić czegoś głupiego. Czemu Alan to... co się dokładniej... albo dobra. Opowiecie mi dokładniej jak wrócę. Chwila - na chwilę oderwał się od słuchawki, Ocelia czekała prawie minutę, dopóki nie przemówił znów. - Modra 13. Dom jednorodzinny. Klucz znajdziecie z tyłu podwórka, w pomarańczowej doniczce, na parapecie. Tam was znajdę. Dwa, może trzy dni.
- Dobrze. Dziękuję. - powiedziała.
- Nie dziękuj Ocelio. To przeze mnie... ale porozmawiamy jak przyjadę. Pilnuj Jasona, ostatnio, zanim wyjechałem, zachowywał się dość dziwnie. Dziwniej niż zwykle.
- Jeśli dam radę... Nie wiem, czy będzie mnie słuchał. Dobrze. Do zobaczenia.
- Do widzenia - odpowiedział krótko, rozłączając się.


Ocelia też odwiesiła słuchawkę. Chciało się jej płakać, w sumie nie wiedziała, dlaczego. Może chodziło o to, ze nie wierzyła w to spotkanie?
Zanim wróciła do samochodu, kupiła w aptece - farmaceutka przyglądała się jej podejrzliwie - bandaże, gazę, środki dezynfekujące i przeciwbólowe.
Otworzyła drzwi i spojrzała na Jasona.
Choć w piwnicy był bardzo blady, to teraz jego skóra była bliska bieli. Mimo to trzymał się przy przytomności, co powinno być niemożliwe, jednak po raz kolejny pokazywał, że jeśli chodzi o wytrzymałość, to te słowo nie ma dla niego znaczenia. Oczy jednak miał okropnie podkrążone i zaczerwienione. Wyglądał jak trup, jak upiór. Idealnie nadawał się do kostnicy. Jednak upiorny uśmiech jakim obdarzył Ocelię, odsłaniając drapieżne zęby, bardziej przywoływał na myśl najstraszniejsze horrory z oszpeconymi psychopatami w roli głównej.
- Zabawne... jak mam mało krwi to wszystko jest czarno białe... no wiesz! Jak u psów!
- Bo jest noc - wyjaśniła, rozkładając jego fotel do pozycji półleżącej. Rozsupłała polar i podniosła jego koszulkę, odsłaniając ranę. Z przodu nie wyglądało najgorzej... Polała - obficie - środkiem dezynfekującym i nie zważając na grymasy Jasona, nałożyła gazę, dużo warstw, zabezpieczając plastrem.
- Przekręć się na bok - powiedziała i spojrzała na jego plecy.
- Eeee... nie - odparł kręcąc głową i zasłaniając się. Z tego co mogła zobaczyć spora część jego brzucha była pokryta bliznami.
- Bez gadania - warknęła.
Wzdychając ciężko odwrócił się odsłaniając plecy. A raczej to co z nich zostało, bo choć był zbudowany dość potężnie, to cały tył miał pokryty chaotycznymi, długimi bliznami, przecinającymi się nawzajem. Gdzie niegdzie rany wbijały się w skórę, a gdzie indziej były wypukłe, razem tworząc z pleców Jasona prawdziwą sieczkę. Wyglądało to na ślady po biczowaniu i wszystkie liczyły sobie już sporo czasu.
Sama rana znajdowała się dość nisko, omijając kręgosłup, była jednak spora i wylała z siebie już chyba tyle krwi ile mogła.
Plecy wyglądały koszmarnie, ktoś zrobił mu kiedyś straszne kurestwo. Cela wypuściła powietrze, bardzo powoli, z ulgą. Rana wylotowa na szczęście była.
Polała plecy środkiem antyseptycznym, nałożyła gazę. - Podnieś się trochę.
Pochyliła się nad Jasonem, objęła go ramionami w pasie, żeby przełożyć bandaż za jego plecami i ściśle go obwiązała.
Usiadła za kierownicą i ustawiła w gps samochodowym adres podany przez pana Kamila. Ruszyła szybko.
- Nawet lepiej... - chrząknął patrząc za okno. - Dzięki.
- Wiesz co.. trudno mi wyobrazić sobie, że to się samo wszystko w środku zagoi. Chyba powinien cię jakiś chirurg zobaczyć.
- A znasz jakiegoś? Nie mam już dużo krwi, więc raczej krwotoku wewnętrznego nie dostanę... jakoś przeżyję, jeśli obędę się bez wysiłku przez parę dni. Serio. Mam zupełnie inny organizm - powiedział zmęczony.
Cela też była zmęczona. W zupełnie inny sposób, oczywiście. Może gdyby była wypoczęta, mniej zdenerwowana mogła by spojrzeć na wszystko z szerszej perspektywy. Zawiozłaby Husky'ego do szpitala. Albo wezwała pogotowie. Albo znalazła chirurga. Ale za dużo się zadziało ostatnio. Za mało spała, za mało jadła, za dużo zarobiła siniaków, za dużo straciła... Za dużo się zadziało. Dlatego przełknęła wyjaśnienia Jasona. Uwierzyła mu, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Chciała tylko wykąpać się i przespać w normalnym łóżku.
- Dobrze, nie mów już nic. Odpoczywaj, powiedziała, dociskając gaz.


Dom który załatwił im Kamil był spory i miał jeszcze większe podwórko, z bogatym w rośliny i ścieżki ogródek, z altanką i żywopłotem oddzielającym ich od sąsiadów z trzech stron. Na porządnie urządzonym i wysprzątanym znajdowała się kuchnia, połączona z salonem, drzwi do piwnicy, łazienka jeden pokój gościnny, schowek i wyjście na podwórko od tyłu, na przyjemny tarasik, z dwoma wygodnymi fotelami i stolikiem, na którym leżała do połowy pełna popielniczka. Na piętrze znajdowały się jeszcze dwie sypialnie, druga łazienka i pokój z komputerem i telewizorem podpiętym do najnowszej konsoli do gier, a do tego pokaźna kolekcja filmów. Ostatnim pokojem była biblioteka, rozmiarem bijąca na głowę wszystkie inne pokoje w domu. Kręte schodki na samym jej środku, prowadził na strych, gdzie znajdował się kolejne, zadbane regały, z równo poukładanymi, wedle autorów i gatunków książkami.
Kuchnia była pełna jedzenia, napoi, w tym alkoholowych. W łazience znajdowały się nowe zestawy szczoteczek do zębów, pościele były wyprane i wyprasowane, chyba nawet wykrochmalone, czego mogłoby się zdawać, nikt od dawna nie robił.
W porównaniu z ostatnimi doświadczeniami, miejsce to, z ogrodem zapadającym w jesienny sen, było istnym rajem.
Cela niespecjalnie zwracała uwagę na otoczenie.
Pomogła wyjść Jasonowi z samochodu i doholowała do pokoju gościnnego na dole. Pamiętała słowa pana Kamila, dlatego przemknęło jej nawet przez myśl, że powinna go zabrać na górę i tam zamknąć. Albo jeszcze lepiej w piwnicy... stamtąd na pewno nie ucieknie. Dodatkowo, łatwiej było by jej prowadzić go na dół, niż na górę. Same korzyści. Na razie jednak pozwoliła zwalić mu sie na łóżko w pokoju gościnnym. Pościel trzeba będzie chyba potem spalić... Drgnęła, na wspomnienie płonącej rezydencji.
Przyniosła nożyczki, przecięła mu koszulkę i wywaliła do kosza. Bandaże na razie nie przemiękły, to - chyba - dobrze rokowało. Postawiła wodę na szafce i nakryła Jasona.
- Śpij - mruknęła.
Odpowiedział jej tylko cichym jękiem i szybko zapadł w sen, oddychając płytko i miarowo.
Cela przeszła do łazienki i weszła do wanny. Woda była mocno gorąca, dziewczyna powoli się uspokajała, czuła wręcz fizycznie, jak schodzi z niej napięcie. Powinna.. coś miała.. myśl pojawiła się jej na sekundę, aby zaraz zniknąć. Cela oparła głowę o brzeg wanny i zasnęła nie wiedząc kiedy.
Obudziła się nagle, przerażona. Coś się stało, coś złego, nie pamiętała co.. Woda była lodowata, za oknem świtało. Po kilku sekundach pamięć wróciła. Ubrała się i zamiast pójść do łóżka - kierowana jakimś dziwnym, nieracjonalnym impulsem - poszła sprawdzić, jak Jason. Umarł?
O ile jego ciało, nie ulegało całkowitej dezintegracji po śmierci, to raczej żył, przebywał jednak gdzie indziej.
Zza szklanych drzwi do ogródka, widziała rozchodzący się w powietrzu, delikatny dymek.
Przeklęła w myśli i wyszła na taras.
Husky, choć już mniej blady, nagle znacznie pobladł i przestraszył się, w popłochu wyrzucając papierosa w bok.
- Witaj - powiedział chrząkając.
- Natychmiast masz wracać do łóżka i obiecać - podkreśliła słowo - że nigdzie nie będziesz łazić. Nie mogę cię pilnować ciągle, bo czasem muszę spać. Teraz właśnie. Wracasz i nigdzie nie łazisz, do kibla możesz. Jasne? Albo cię zamykam w piwnicy. Jadłeś coś?
- Tak... dość długo spałaś. Już świta od paru godzin. Jadłem czekoladę gorzką. Dużo. Podobno dobrze działa - powiedział obojętnie. - No i obiecuję - mruknął jeszcze wstając z fotela, dość ciężko i człapiąc do małego pokoju.
- No - powiedziała, pilnując, żeby wszedł do środka. Potem zamknęła drzwi na taras. - Ludzie śpią w łóżkach, wiesz? - pouczyła go jeszcze i poszła na górę.
- Na szczęście nie jestem człowiekiem... - jęknął jeszcze za nią, nie zamykając drzwi do swojego pokoju. Leżał gapiąc się w sufit.


Cela przespała cały dzień. Zeszła na dół dopiero wieczorem.
- Zaczynam prowadzić nocny tryb życia.. - mruknęła sama do siebie. - Pewnie mam geny koali.
Zajrzała do pokoju Jasona.
- Śpisz?
Siedział pod łóżkiem, spojrzał na nią spode łba.
- Och nie... jakże bym mógł spać, gdy wszędzie dookoła jest tyle wspaniałej i zajmującej nudy - odzyskał trochę kolorów, z pewnością nie wyglądał już jak upiór, ale po tym jak rozwalony był na ziemi, łatwo było wywnioskować, że do pełni zdrowia było mu daleko. Jednak i tak, jego regeneracja była zadziwiająca.
Usiadła na podłodze, zaglądając pod mebel.
- Dlaczego tam siedzisz? - zainteresowała się.
Pod łóżkiem znajdowała się pogryziona na małe strzępy piłeczka od tenisa.
- Absolutnie bez powodu. Czemu pytasz?
Spojrzała na strzępy piłki.
- Chciałam zagaić rozmowę, to wszystko. Jak brzuch?
- Cóż... jak piłem to nie wyciekało, więc chyba jest dobrze, choć doświadczenia lekarskiego nie mam. Bywało gorzej. Możemy już iść szukać naszych wspaniałych przyjaciół, jakby mnie ktoś pytał - powiedział z przekąsem.
- Nikt cię nie pyta, na szczęście - zgasiła go krótko. - Więc spokojnie możesz sobie dalej odpoczywać.. tam, albo gdzie chcesz. Co Alan od ciebie chciał?
- Cóż... trochę mnie pobić, ale poza tym trochę sobie porozmawialiśmy, co było przerywane biciem. Wspominki i wypominki starych czasów. Nic miłego, pod koniec... znaczy później powiedziałem, że go zabiję i... no i - odpowiedział smutno.
- Zdenerwował się? - dopowiedziała. - Jak to możliwe, że go nie rozpoznałeś? To ta sama osoba, czy ktoś się podszył? Mutacja mu się naprawdę cofnęła?
- Tak... to Alan. Jednak podczas tych lat, kiedy się nie widzieliśmy, sporo się zmieniło. Tak... dość dużo. Wydawał się być tą samą osobą, tylko bez szponów i orlego pyska, a tu... - pokręcił głową.
- Przeszedł na drugą stronę? Odbiło mu, pieniądze, czy coś innego? Mówił coś?
- Och tak... bardzo dużo mówił. Z tego co zrozumiałem ludzie Nigra go znaleźli i sprowadzili do niego. Tam dostawał porządne lanie i... chyba wykłady. Tak czy siak jakoś mu poprzestawiał klepki w mózgu i wlepił tę swoją ideologię. A potem... potem chyba usunął mu mutację - dodał jeszcze niepewnie mrużąc oczy.
- Wow, czyli to możliwe... - zapaliła się wyraźnie. - Ciekawe, czy u mnie też by się dało... Jakbym odpracowała, albo coś. Super by było wrócić do normalnego życia. Zrobiła bym maturę. Chciałam iść na studia, wiesz? Ekonomia, albo filozofia. Zastanawiałam się sporo.
- Tu, jak i w wielu innych sprawach ci nie poradzę. Nauczyłem się czytać przed pierwszą wojną. Tą dużą.
- Tak, pewnie tak - potwierdziła machinalnie. - Ciotka zawsze mówi, ze powinnam wybrać SGGW. Mówiła. - zamilkła na chwilę. - No dobra, a w ogóle jak sie czujesz? Poradzisz sobie?
- Zaraz... z czym sobie poradzę? Gdzie chcesz iść? - Spojrzał na nią, zwężając oczy.
- No wiesz.. - zaczeka powoli - Zakupy muszę zrobić. Kurtkę. Spodni nie mam.. no zakupy. Rozumiesz.
- Wydawało mi się, że to twoja torba w samochodzie. A żarcie i wszystko inne jest. Zresztą chyba nie mamy pieniędzy.
- Mam same letnie rzeczy. Od ciotki.. no, jakoś nic nie zabierałam. Pamiątki. Ale pieniędzy trochę mam. Wiec spoko. - uśmiechnęła się, wstając. - Potrzebujesz coś? Koszulkę? Nowa piłeczkę?
- Tak... moją koszulkę ktoś zniszczył. Nowa piłka też by była dobra - odpowiedział wstając. - Tu szukałem, ale nic nie znalazłem, więc... sorry za widok - dodał machając ręką przed pełnym blizn torsem. Dwie szczególnie wielkie, biegnące pod żebrami, były bardzo równe, wyróżniały się spośród wielu innych, bardziej chaotycznych. Starał się, nie odwracać do niej plecami.
Spojrzała, starając się nie wpatrywać. Na jej twarzy był smutek i współczucie, nie litość.
- Poczekaj, mam kurtkę tego chłopaka.. bandziora. Powinna być dobra.
Przeszła do łazienki, znalazła skórą i podała mu.
- Koszulka.. no, Alan ci ją podziurawił. Kupię nową. Pewnie czarną chcesz, co?
Wciągnęła buty i bluzę.
- Nie chodź nigdzie. Odpoczywaj. Kupiłam kanapki. Wrócę, za godzinkę, lub dwie. Może trochę później, jak kolejki będą.
- Czy ten chłopak chodził do przedszkola? - Mruknął odrzucając za małą kurtkę i odprowadzając ją do drzwi. - Nie rozmawiaj z obcymi i nie bierz cukierków od nieznajomych - upomniał ją jeszcze.
- Od cukierków psują się zęby - poformowała go, wsiadając do samochodu. Spojrzała na niego, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu nie odezwała się.


Jechała pewnie, trzymając się przepisów. Zanim jednak udała się do celu podróży zdecydowała się na małe ćwiczenie swoich umiejętności. Zaparkowała przed sporym centrum, zwykle było otwarte do 22, więc miała jeszcze trochę czasu.
Weszła do markowego sklepu z odzieżą sportową. Pokręciła się między półkami, wybrała w końcu ciepłą, wodoodporną bluzę z kapturem. Rozmiar wydawał się pasować na Jasona.
Podeszła do kasy, uśmiechając się.
- Jaką dostanę zniżkę, jeśli wezmę więcej rzeczy?
- Przykro mi, nasz sklep nie udziela... - dziewczyna przy ladzie zaczęła recytować wyuczoną formułkę. Podniosła jednak wzrok na Celę i ich oczy spotkały się. Zamrugała gwałtownie.
- Menadżer podejmuje takie decyzję – odpowiedziała z uśmiechem. – Poproszę go. - Świetnie – Cela też uśmiechnęła się szeroko.
Menadżer, wystylizowany – wbrew pozorom nie w sportowym stylu – mężczyzna koło trzydziestki, podszedł do Celi z wymuszonym uśmiechem, wyraźnie wściekły na swoją sprzedawczynię.
- Bardzo mi przykro, zaszła pomyłka, polityką naszej firmy..
- Bardzo proszę – dziewczyna zajrzała mężczyźnie w oczy.
- 55 % - uśmiechnął się. – Udam, że to dla mnie, mogę kupować z takim rabatem… - puścił do niej, konspiracyjnie, oko.
- Jeszcze koszulkę i czapkę.
- Dobrze, czapka może być w gratisie, przy zakupie trzech rzeczy.. chyba, że wybierze pani jeszcze coś, to zrobimy hurt.
- Jaki pan jest miły… - Cela wzięła jeszcze spodnie dla siebie i ocieplaną polarem kurtkę. Po namyśle dorzuciła buty, jakąś bieliznę dla siebie, oraz spodnie dla Jasona.
- Znakomicie – menadżer był wyraźnie rozradowany, że może wyświadczyć Celi przysługę. Wyciągnął kalkulator.
- Więc tak… - mój menadżerski rabat, rabat za hurt, każda trzecia rzecz gratis, zaokrąglamy, rabat z karty stałego klienta, kupon zniżkowy z Avanti… to będzie razem tyle – tryumfalnie pokazał Celi liczbę na wyświetlaczu smartfona. Zapłaciła koło 12 % ceny początkowej.
- Czy mogę dostać piłeczki tenisowe, jak prezent od firmy?
- Oczywiście – spakował jej rzeczy w wielką reklamówkę,
- Zapraszamy ponownie. Czy mogę odnieść pani rzeczy do pojazdu?
- Cześć założę od razu - weszła do przebieralni.
- Dziękuję za pomoc, poradzę sobie sama – zapewniła go, wychodząc po chwili ze sklepu.
Patrzyła z nią, kiedy odchodziła, dumny się siebie, że mógł jej wyświadczyć przysługę. Gdyby miał chusteczkę, najprawdopodobniej by jej machał.
Kupiła jeszcze nowy starter do swojej komórki, starą kartę sim wrzuciła do kosza na śmieci i wyłączyła wszelkie sieci bezprzewodowe i gpsa w telefonie.


Wróciła do samochodu i wrzuciła torbę do bagażnika.
Nie była zbyt dobra w orientacji przestrzennej - zwykle obracała mapę w kierunku marszu, północ najlepiej określało się jej, kiedy była nad morzem, na jego brzegu. Nie gubiła się za to w lesie, oraz zawsze pamiętała drogę, która przeszła – i potrafiła wracać po swoich śladach, kierując się charakterystycznymi punktami.
Tak też było w tym przypadku. Pojechała w stronę rezydencji, żeby dotrzeć do drogi, którą jechali z Alanem, gdy zabrał ja na poszukiwanie Oliviera. Jechała teraz wolniej, rozglądając się uważnie dookoła. Dość szybko dotarła do osiedla bliźniaczych, żółtych domków dwupiętrowych. Minęła je, odbijając trochę w bok. Zaparkowała samochód dwa kilometry bliżej centrum.
Wysiadła, zamykając dokładnie drzwi. Unikając jasno oświetlonych ulic wróciła na osiedle. Obeszła je kilka razy dookoła, żeby zorientować się w topografii. Przeszła się też po najbliższej okolicy. Potem, bardzo powoli, ciągle pozostając w cieniu, zbliżyła się do domu, w którym Alan spotkała się – jak sądziła – z Milesem. Zamierzała sprawdzić, czy – i kto – jest w środku. Okna wydawały się łatwo dostępne.
Zza zasłoniętych żaluzji, wydobywało się światło, jednak nijak nie mogła sprawdzić co się dzieje w środku. Nie słyszała też nic, mimo iż każde okno było oświetlone.
Obchodząc dom dookoła nie znalazła żadnej dodatkowej drogi wejścia. Może jedynie przez garaż, którego jednak solidne drzwi, były zamknięte. Balkon na drugim piętrze był zamknięty.
Podeszła do bramy garażowej, przyglądając się jej dokładnie. Często takie bramy były najsłabiej chronionymi punktami dostępu.
Dwuskrzydłowe, drewniane, zadbane drzwi, miały jeden, dość duży zamek, ale były chyba też zamknięte od wewnątrz na zasuwę z kłódką.
Nie wyglądało to zachęcająco.. powinna była wrócić po jakiś łom, w samochodzie na pewno był taki kawał żelaza do śrub w oponach, pokazywali jej na kursie.. ale nie bardzo miała śmiałość włamywać się do czyjegoś domu. Choć z drugiej strony... Jeśli Olivier tam był? Twierdził, że czasem ją wyczuwa może i ona potrafiła wyczuć jego? Albo chociaż zachęcić, żeby dał jej jakiś znak życia? Jeśli żył. Hm.
Usiadła w głębokim cieniu w załomie przy ścianie, zamknęła oczy i zaczeła liczyć od 100 wspak. Stan alfa i te rzeczy - Kaśkę to strasznie kręciło i próbowała nakłonić Celę do wspólnej medytacji. Zgodziła się nawet, z raz czy dwa, ale bez spektakularnych rezultatów. Ale może to kwestia motywacji? Przymknęła oczy, każda cyfra była kamieniem wpadającym do głębokiej studni. 89.77.4. 1. odetchnęła i i zaczęła wyobrażać sobie twarz Oliviera. Zapach. Oczy. Wszystko to, co zdołała zaobserwować przez te kilka minut, które spędzili razem.
Nie wiedzieć jednak czemu, nie czuła takiej więzi z bratem, jak on z nią. Może z powodu mutacji, które on miał, może dlatego, że miał je bardziej rozwinięte, może za mało go zaobserwowała, może jej były za mało wyćwiczone, w sumie do tej pory ich nie trenowała, nie licząc wizyty w sklepie. Aczkolwiek nie mogła poczuć swojego brata.
W sumie nie spodziewała się, że stanie się coś spektakularnego. Nie sądziła, że wyczuje brata - raczej miała nadzieję, że to on zorientuje się, że jest niedaleko.
No nic.
Zanim pójdzie po ten metal do opon postanowiła spróbować jeszcze jednej rzeczy. W sumie Jason ją zainspirował... “powinnaś mieć coś w ciele”. Może i ma. Poza kośćmi, oczywiście. Wykonała podpatrzony u Alexa - już wieki temu - gest nadgarstkiem, za pomocą którego wysuwał pazury.
Zabolało. Nawet bardzo. Jęknęła z bólu, ale na więcej nie było ją stać, gdy padła na kolano. Podpierając się ręką o ziemię, dostrzegła, że zamiast paznokci, ma długie niemal jak same palce, mlecznobiałe pazury, teraz jednak nieco skąpane we krwi, podczas nagłego i dość niespodziewanego wyciągnięcia.
Choć wciąż piekło, to wydawał się być takie naturalne, dłonie wydały się jej lżejsze, a ramiona silniejsze. Gdy ból ustąpił, cała poczuła się znacznie bardziej swobodnie, pewniej, bezpieczniej, jakby nic nie mogło jej zagrozić i nikt nie mógł jej skrzywdzić. To było lepsze nawet niż trzymanie broni w rękach. Tego nikt nie mógł jej odebrać, mogła to mieć w mgnieniu oka i wydawało się bardzo... zabójcze.
Jęknęła. Jean mówił, że boli, jak skrzydła się chowają. Wyciągnie nie. Czy to znaczyło, że ona ma odwrotnie, czy raczej to, że jak zechce je schować, to zemdleje z bólu? Wolała nie eksperymentować. Ale posiadanie takiej broni otwierało różne możliwości. Alex radził sobie z kłódkami... Podeszła do drzwi garażowych i uderzyła dłonią uzbrojoną w pazury w zamek.
Choć efekt był niezwykle zaskakujący, bo pazury porządnie rozwalił drewno wokół zamka i porządnie go uszkodziły, wyrywając gwoździe z otoczki zamka, to on sam był przekręcony, ale trzymał się słabiej. Poza tym wciąż pozostawały zamknięcia od wewnątrz. Co jednak nie zmieniało faktu, że możliwość destrukcji za pomocą machnięcia dłonią, była niezwykle interesująca.
Zafascynowania efektem uderzyła jeszcze raz, i kolejny.
Szczęk pazurów, zrobionych z niewiadomo czego o metal stawał się coraz głośniejszy, choć dla Ocelii przyjemny. Zamek w końcu ustąpił, a drewno w pobliżu niego, było zdarte niemal do połowy swej grubości, gdzieniegdzie prześwitywał na drugą stronę, dziurką nie na tyle dużą by móc coś zobaczyć. Z taką siłą z łatwością mogła przecinać ludzkie kości! Jednak wciąż nie mogła otworzyć drzwi, bo gruba zasuwa, dodatkowo z przyczepionym zamkiem, wydawała się być zdecydowanie mocniejsza niż to co do tej pory zniszczyła, poza tym tylko lekko ją widziała, przez szparę w drzwiach, nie była w stanie jej dosięgnąć.
Skrzywiła się, rozczarowana, ale nie planowała odpuścić. Nie chodziło już tylko o Oliviera, było coś... Pociągającego, diabelnie pociągającego, w tej możliwości, tej sile, która w sobie odnalazła. Wskoczyła na balkon, żeby spróbować z tamtymi drzwiami.
Zapowietrzone szyby powinny być łatwe do przecięcia tak cienkimi i ostrymi pazurami. Jednak nie mogła być pewna, czy w środku kogoś nie ma. Poza tym w tym pokoju, było coś dziwnego. Żaluzje były czerwone, ale i światło, które się spod nich wydobywało, chyba też było tego samego koloru.
- Burdel? - przemknęło jej przez myśl, ale to skojarzenie nie zatrzymało jej, wręcz przeciwnie, dodało determinacji. Machnęła dłonią, celując w szybę.


Z początku towarzyszył temu okropny dźwięk, straszliwie głośny i denerwujący pisk, nagle jednak napowietrzone szkło pękło, gdy rysa była dość długa i głęboka.
Podekscytowana uderzyła w żaluzje, siłą rozpędu, zanim zdążyła się zastanowić, co właściwie robi.
Natychmiast zaczęła słyszeć muzykę którą ktoś włączył nagle, jakby równo z jej wejściem. Była na tyle głośna, że powinna obudzić pół sąsiedztwa i nie sposób było powiedzieć skąd się wydobywa.
W pokoju, oświetlonym na czerwono, znajdowało się mnóstwo zaschniętej krwi, resztek i sztabek żelaza, razem z narzędziami do jego stapiania. W tym dość dużym pomieszczeniu znajdowało się również sporo rzeźb. Przynajmniej w większości były to już rzeźby, całkiem skąpane w zaschniętych stopach metali ludzkie ciał. Niektórze miały jedynie zakryte twarze, ale było ich wiele. Cela od razu dostrzegła około dziesięciu, wszyscy z pewnością martwi i poukładani w dziwne pozy. Niektórzy leżeli, siedzieli, zdawali się biec, rozglądać, jedna para została stopiona razem, jakby podczas stosunku.
Z pokoju były dwa wyjścia, pozbawiony był jednak drzwi. Lewo lub prawo.
Nie miała wątpliwości, że dobrze trafiła, nie mogła ich mieć. Wytężyła słuch, starając się ustalić, gdzie znajduje się źródło muzyki.
Bardziej bolało ją lewe ucho, więc pewnie stamtąd, w dół po schodach.
Powoli, czujnie rozglądając się dookoła, poszła schodami a dół. Tyle dobrego, że w tym upiornym jazgocie nikt nie miał prawa jej usłyszeć. Tak jak i ona tego kogoś. Schody były kręte i prowadziły do salonu, normalnie oświetlonego i umeblowanego. Kanapa, stół jadalny, telewizor... nagle światło zgasło, a za rogiem przemknął jakiś cień, dopiero wtedy jednak Ocelia zwróciła uwagę na telewizor i to, co się na nim wyświetlało.
Zdjęcia przewijał się szybko.
Na pierwszym była kobieta. Naturalna i piękna. Stała dość niepewnie, jakby było to pierwsze zdjęcie jakie jej robiono, co biorąc pod uwagę jej urodę i wdzięk bijący już z samej fotografii było prawie nieprawdopodobne. Drugie przedstawiało mężczyznę, którego Ocelię już znała z dokładnego takiego samego zdjęcia, które kiedyś pokazał jej wujek. Jej ojciec w białym kitlu lekarskim, przy biurku, odwrócony tylko twarzą do obiektywy, uśmiechnięty naturalnie. Ciocia robiła to zdjęcia. Trzecie przedstawiało kobietę z pierwsze zdjęcia, obejmowaną przez ojca Ocelii. Wydawali się być bardzo szczęśliwi. W tle była widoczna niemal pusta poczekalnia lotniskowa.
Na czwartym znajdowała się ta sama para. Rozłożona na podłodze, z rozpłatanymi brzuchami, wyciętymi oczami. Tak przedstawiało się pierwsze zdjęcie z tej serii. Na każdym kolejnym, które pojawiało się coraz szybciej, krwi było więcej, ciała były bardziej okaleczone, mocniej rozczłonkowane. Ciemna czerwień zalewała całe otoczenie, szpitalnych posadzek i łóżek, na których znajdowały się niektóre części ciał. Krople osiadły na obiektywie, nie zasłaniając jednak makabrycznych scen. Operator kamery bawił się wnętrznościami, rozkładając je na podłodze, wieszając czy przybijając do ściany, przykładał ręce kobiety do ciała mężczyzny, głowę jej ojca do ciała jej... matki.
Zdjęcia leciały coraz szybciej, a muzyka ustała.
Cela zatrzymała się, nieruchomiejąc, jakby prezentowane obrazy w jakiś sposób, magiczna siłą, przykuły ją do telewizora. Matka była piękna, oszałamiająco piękna, a jednocześnie jakby niepewna swojej urody. Przyjemnie było patrzeć na szczęśliwe twarze jej i ojca. Po chwili jednak obrazy zmieniły się i przyspieszyły. Dziewczyna zacisnęła szczęki, czując, jak wypełnia ją zimna wściekłość, zmieniająca cały środek jej ciała, wszystkie narządy w lód. Zamachnęła się, zrzucając telewizor że ściany.
Najnowszy, wielki, cienki jak palec model, roztrzaskał się o ziemię, ekranem do podłogi. Zatrzaskał prąd, gdy został oderwany od urządzenia, rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i w sekundę telewizor zgasł.
Po prawej miała kuchnię i drzwi do łazienki, po lewej kolejne schody, proste i dłuższe.
Wsłuchała się w ciszę, sprawdzając, czy teraz będzie w stanie kogoś usłyszeć. Coś.
Przez chwilę nie było słychać nic, aż ktoś nie zaczął czegoś przesuwać po podłodze na dole. Szybko, ale też najciszej, jak potrafiła, zbiegła na dół.



W dość dużym pokoju, w otoczeniu różnych gratów, w tym dwóch, wielkich głośników, siedział na krześle Miles Iron. Zgarbiony, przewracał w dłoniach dwa złote pierścionki.
- Nie spodziewałem się ciebie tak szybko... szczególnie samej - mruknął nie podnosząc wzroku. Ubrany był w szary garnitur, biała koszulę i czerwony krawat. Zgolił włosy, na grubego irokeza, o tym samym kolorze co marynarka. Na prawej stronie gołej głowy, miał wytatuowany napis “OPEN” gotyckim pismem.
Podeszła powoli, pilnując, żeby mieć go na widoku.
- Gdzie Olivier ? - zapytała, bardzo spokojnie.
- Ojej... nie sądzisz, że to by było za proste? Alan cię uwolnił, jak idiota, ale co mogę zrobić? Jestem tylko sługą. Raz zabronił cię tykać - mruczał pod nosem. - A stałaś tuż przede mną w tym domku na wsi. Teraz tak nie będzie - powiedział nakładając pierścionek na palec. Drugi rzucił Ocelii. - Pamiątka rodzinna. Kiedyś takie zbierałem, teraz wolę zbierać... rodziny - westchnął dość obojętnie.
Nachyliła się i podniosła pierścionek.
- To mamy?
- Albo ojca. Nie wiem, które do kogo należało. Są takie same. Zgadnij co musisz zrobić by dostać drugi... - powiedział wstając z krzesła i przyglądając się swojemu pierścieniowi.
Przełknęła ślinę.
- Gdzie Olivier? - powtórzyła.
- Trzeba sobie zasłużyć na informacje - rozłożył ręce i cmoknął ustami. - Światem rządzi drabina społeczna, łańcuch pokarmowy, hierarchia... jak zwał tak zwał. Jeśli tylko mnie pokonasz, udowodnisz swoją wartość i powiem ci co tylko zechcesz. W innym wypadku, skończysz jako moja następna figura. Rozumiesz to, dziewczynko? - Nachylił się, chcąc się upewnić, że przyjęła to do wiadomości.
- Czego ode mnie chcesz? Nie podchodź! - cofnęła się gwałtownie, kiedy wykonał ruch w jej stronę. I w tym samym momencie zrozumiała - Nie będę z tobą walczyć, ty świrze!
- Nie to nie... w takim razie po prostu cię zamorduję - wzruszył ramionami, a jego palce zaczęły stawać się cora bardziej cienkie i długie. Nabrały odcienia szarości, długością dorównując przedramieniu dziewczyny, były może dwukrotnie grubsze od igły w strzykawkach. Spojrzał na nie, na Ocelię i jeszcze trochę je zgrubił kosztem długości. Wbrew jej uprzejmej prośbie zaczął podchodzić bliżej, rozkładając ręce jakby chciał się przytulić i uśmiechając się paskudnie.
Machnęła dłonią uzbrojoną w pazury, żeby odgonić te mackowate palce, odgrodzić się od nich. A potem skoczyła w stronę schodów prowadzących ma piętro.
Gdy zaryła swoimi pazura w jego kończyny, usłyszała brzęk metalu. Końcówki macek zaostrzyły się tworząc szpikulce, zapewne tak zabił jej wujka.
Nie spiesząc się, pewny siebie morderca, zaczął za nią podążać, uważnie ją obserwując, ciągle uśmiechnięty.
Miał metal w ciele! Przydomek nie wziął się z jego specyficznych upodobań, a z budowy. Jak to było możliwe, żeby człowiek miał coś takiego? Wszczepy? Cela przyspieszyła, kierując się do pokoju z balkonem.
Dosłownie ściął za nią parę schodków, przyspieszając razem z nią. Był szybki i bez problemu mógłby ją dogonić, ale zamiast tego trzymał się tuż za nią, zaczynając się śmiać opętańczo.
Bawił się nią. Bawił się jak kot myszą. Przypomniała sobie, z jaką szybkością dopadł ja w domu wujostwa i uświadomiła sobie, że ma szanse dużo mniejsze, niż jej się początkowo wydawało. Po co lazła tu sama.... refleksja przyszła po niewczasie. Chwyciła się obiema rękami barierki schodów i wybiła, jak przy przeskoku bokiem. Iron był nieco niżej, jeśli uda się jej trafić stopami w jego twarz powinien się zatrzymać. Może nawet poleci w tył.
Choć rzeczywiście zachwiał się i podupadł, to Ocelię okrutnie zabolał stopy po uderzeniu w jego twardy łeb. Póki co mogła jeszcze ustać, ale gdy adrenalina ustąpi, nieźle się to w niej odezwie. Nie był jednak tak twardy jak wcześniej. Może rozkładał metal w swoim ciele, na ustalonych regionach i teraz więcej przeniósł na ręce, zabierając skąd indziej.
- Bolało! - Zawołał rozbawiony, podnosząc się na nogi. Złapała się poręczy ponownie i uderzyła jeszcze raz, celując tym razem w podbrzusze mężczyzny.
Trafiła i zaczął spadać w dół, jednak udało mu się zamachnąć i rozciąć łydkę dziewczyny, która poleciała za nim na dół. Na szczęście nie upadała tak nieszczęśliwie jak on, powinien sobie złamać kark i kręgosłup, ale szybko po upadku zaczął się gramolić z ziemi.
Zdesperowana, zamachnęła się pazurami, celując w jego gardło. Z nadspodziewaną nawet dla siebie zwinnością i celnością w tym co robiła, rozszarpała bok szyi Ironowi, nadziewając się jednak na jego kolce, które wbiły się w jej prawy bok. Lewą rękę przywrócił do normalnego stanu i zaczął tamować tryskającą jak z gejzera krew. Zatoczył się do tyłu, wyjmując z Ocelii szpikulce, upadł na plecy i zaczął czołgać się do tyłu przestraszony.
- Szy... - bulgotał, tamując wulkan krwi. - Szybka suka! - syknął w końcu.
Poczuła, że coś ją zahaczyło, ale adrenalina tłumiła doznania.
- Mów, gdzie on jest! - wysyczała. - Albo poprawię z drugiej strony.
Dyszał i sapał coraz ciężej, nie mogąc dopuścić do siebie myśli, że oto umiera. Że nastolatka pokonała go w tak żałosny sposób, bo był zbyt pewny siebie. Bo zawiodło go przekonanie o jego wyższości, w łańcuchu pokarmowym.
- W... w... magazyn. Mamy magazyn, tam handlujemy towarem. Ondraszka ulica... magazyn trzeci - mruknął szukając wzrokiem ratunku.
Cofnęła sie o krok, potem jeszcze jeden. Nie czuła satysfakcji, umierał, pomściła rodziców, wujostwo, ale czuła tylko pustkę. Zemsta nic nie przyniosła. Nic dobrego. Może uda się choć pomóc Oliverowi... cofnęła się jeszcze o jeden krok, oparła o ścianę i patrzyła, jak się wykrwawia.
Jego dyszenie zaczęło z trudem mieszać się ze śmiechem, gdy jeszcze próbował przemówić.
- Jak świnie... w środku nie różnili się od świń... dlatego nikogo już nie otworzyłem, tylko... zamknąłem - wymruczał, zamykając oczy.
Stała jeszcze moment, wsłuchując się, czy oddycha. Nie mogła ryzykować podchodzenia do niego.
Z racji wysiłku fizycznego przed śmiercią, szybciej niż normalnie chwyciło go stężenie pośmiertne, powodując całkowite i potężne zesztywnienie martwego ciała.
Wypuściła z płuc wstrzymywane od dłuższej chwili powietrze i poczuła ból w boku. Dotknęła - na palcach była krew. Rozejrzała się i podniosła kawałek materiału, stare prześcieradło, czy coś i obwiązała się w pasie. Powinna mieć bandaż w samochodzie, nie pamiętała, czy zabierała do ich nowej kryjówki. Podeszła do Milesa, a potem obszukała podłogę, obrączka ojca powinna gdzieś tu być... Zanim opuściła budynek weszła znów do pokoju z telewizorem, powinien tam być odtwarzacz, albo laptop.. chciała znaleźć dysk, z którego odtwarzał zdjęcia jej rodziców.
Pierścionek schowała do kieszeni, a płytę wyjęła z odtwarzacza zamontowanego w telewizorze. Żeby wyjąć płytę musiała pazurem otworzyć tył urządzenia.
Rozejrzała się jeszcze po pomieszczeniach, szukając czegoś, co mogło by się jej przydać - pieniędzy, broni.
Znalazła coś co wydawało się być dziennikiem prowadzonym przez psychopatę, którego właśnie... zabiła. Znalazła też pokaźną sumę pieniędzy, zawiniętych w ruloniki, nie trudził się w chowaniu ich ani wydawaniu. Poza tym jednak, nie było tu nic ciekawego, co trochę przeczyło standardowej wizji mieszkania psychola. Nie licząc strychu pełnego trupów.
Zabrała pieniądze i dziennik. Nie miała poczucia, że kogoś zabiła - po prostu sie broniła, tyle. Nieszczęśliwy wypadek. Podeszła do drzwi wejściowych, skakanie z balkonu na ten moment nie wydawało się jej dobrym pomysłem.
Głośna muzyka sprzed paru minut nie zwabiła nikogo, choć z pewnością parę osób zdenerwowała. Po ciemnej ulicy, słabo oświetlonej nielicznymi, jeszcze działającymi latarniami, nikt się nie pałętał więc drogę do samochodu miała wolną, czy przez balkon, czy drzwiami, które mogła otworzyć od środka.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 05-06-2013, 17:20   #25
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Otworzyła drzwi i wyszła na ulicę. Zamknęła je za sobą starannie. Spojrzała na swoje pokrwawione pazury i poruszyła nadgarstkiem, żeby je schować.
Zabolało jeszcze bardziej niż przy wyciąganiu. Wokół paznokci miała mocno rozciętą skórę, z której sączyła się krew.
Jęknęła... kurwa, co to jest, czemu tak boli. Zacisnęła zęby, a potem pięść, chowając poranione opuszki palców we wnętrzu dłoni. Poszła do samochodu. Dobrze, że zrobiła zakupy wcześniej, teraz by się chyba już nie udało. Chodzenie też bolało. Dodatkowo, skurwiel zniszczył jej nową bluzę.
Cztery dziury w lewym boku, były jednak większym zmartwieniem. Choć nie dysponowała regeneracją Jasona, to nie powinno stać się jej nic poważnego, o ile udolnie się opatrzy i zapewni parę spokojnych dni, czego ostatnio nie potrafiła.
Zanim doszła do samochodu krew przesączyła się przez prowizoryczny opatrunek.
Pogratulowała sobie decyzji o zabraniu pojazdu, inaczej policja by ją odnalazła po śladach, jak tego Małgosia i Jasię po okruszkach. Czy jakoś tak.
Wsunęła się do samochodu, ściągnęła bluzę i obejrzała cztery równe nakłucia na boku. Jak po widłach. Wyciągnęła gazę ze schowka, zakleiła plastrem, obwiazała się bandażem. Przeżyje.
Wizytę na Ondraszka postanowiła jednak odłożyć na kolejny dzień. Jechała powoli, dłonie ślizgały się jej na kierownicy, kierując się w stronę ich tymczasowego schronienia.
Trasa była spokojna, dom na Modrej też tak wyglądał. Będzie się zapewne musiała tłumaczyć Jasonowi z ran i ogółem... wszystkiego. Cudem przeżyła spotkanie z mordercą, cudem i dzięki jego własnej, chwilowej głupocie i szaleństwu.


Dojechała w końcu. Wyciągnęła torbę z bagażnika i powlokła się w storonę wejścia.
- Jason! - zawołała półgłosem. - Jesteś? Mam piłki...
Może zajmie się nimi i da jej spokojnie odpocząć.
Stał prawie, że w drzwiach, patrząc na nią zaniepokojony.
- Pachniesz krwią... i śmiercią. Co takiego kupiłaś? - Spytał, próbując mizernie żartować, jednak w jego czerwonych oczach, widać było troskę i zmartwienie. Wziął od niej rzeczy.
- Usiądę.. na chwilę i ci opowiem, dobra? Postanowiłam podjechać w jeszcze jedno miejsce. Iron się wykrwawił.. no, pewnie jego śmierć czujesz.
Jason potrząsnął głową zdziwiony, rzucając dwoma dziwnymi, krótkimi słowami, w nieznanym Celi języku. Po chwili poprawił się po polsku.
- Co? Kto? - Przystanął, kładąc torby na blacie. - No... dobra - dodał w końcu.
- Co dobra? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, zwalając się na fotel. Kręciło się jej w głowie.
- No spytałaś, czy dobra, to dobra - mruknął siadając naprzeciwko i przechylając głowę. - Jesteś ranna, dobrze się opatrzyłaś? Ja się nie bardzo na tym znam...
- Dobrze, ćwiczyłam na tobie, więc mam praktykę. Przyniesiesz mi wody? Potrafię wysuwać pazury, ale to cholernie boli. Kiedy się chowa, jest jeszcze gorzej. Nie uprzedzałeś. Iron nadział się na nie.
Postawił przed nią, na stoliku, butelkę wody.
- Z czasem się przyzwyczaisz... a jak to się stało, że odbyłaś z nim spotkanie? - Spytał mrużąc oczy.
- Nie chcę się przyzwyczajać! Nie podoba mi sie to... - sięgnęła po butelkę, jęknęła, każdy ruch sprawiał ból i napiła się wody. - Szukałam Oliviera. Zaatakował mnie, no i musiałam się bronić. To w skrócie.
- Tak... zapewne dość dużym - mruknął, spuszczając głowę. - Dalej mi nie ufasz, huh?
- Ufam.. po prostu wiem, że nie znosisz Oliviera, masz powody, rozumiem. Poza tym miałeś odpoczywać, nie? Pan Kamil kazał cię oszczędzać. - oparła głowę o zagłówek.
- Czy ja wiem czy nie znoszę... nieprzyjemne były nasze spotkania - wzruszył ramionami, spoglądając gdzieś w bok. - Cóż... musisz w końcu odpocząć. Będę się kręcił tutaj, jakby co. Pani z naprzeciwka nazywa się Alicja Olszyńska i jest całkiem miła. Jakby co - dodał jeszcze, wstając z fotela.
Drgnęła i otworzyła oczy.
- Nie idź nigdzie, obiecujesz?
- Pozostanę na posesji, tak jest - odpowiedział biorąc jedną z piłek i wychodząc na podwórko, przez taras.
- Super - odpowiedziała Cela, sięgając ponownie po butelkę. Na plastiku odbite były czerwone ślady jej palców. Wypiła resztę wody, przemyślała kwestię przeniesienia się do łóżka, ale zrezygnowała na ten moment. Bolał ją bok, nogi, ręce, głowa... wszytko inne też. Łatwiej było wymienić to, co nie dawało się jej we znaki. Zacisnęła zęby, żeby nie jęczeć, wyciągnęła nogi i spróbowała ułożyć się wygodniej. Po chwili zasnęła.

Sen odciął ból, jednak wspomnienia poćwiartowanych ciał rodziców i umierającego - zabitego przez nią - Milesa, wracały; ciągle i ciągle od nowa. Iron śmiał się opętańczo, bawiąc się ciałami jej rodziców. Potem ona, chichocząc, poćwiatrowała go sprawnie pazurami. Przekładała głowy, tułowia i kończyny zabitych, tworząc ciągle nowe, makabryczne konfiguracje. Zabawa zaczęła ją w końcu męczyć, szczególnie, że z martwych części ciał płynęła krew, coraz więcej, szybciej przytapiając ich wszystkich. Śliskie od krwi, coraz cięższe, poćwiartowane części wysuawły się jej z dłoni, spadając z mokrymi plaśnięciami. Usta zabitych śmiały się bezgłośnie. Podobny, bezgłośny, chichot wstrząsał ciałem Celi.
Z niespokojnego snu, delikatnie choć nie bez trudu, wyrwał ją Jason. Na zewnątrz było jasno, choć zbierało się na burzę, wraz ze wzmagającym się wiatrem. Husky usiadł naprzeciwko niej, wzdychając ciężko.
- Niezbyt przyjemne sny, prawda?
- Tak - potwierdziła niechętnie - choć ja nie miewam koszmarów... Nie miewałam. Teraz już tak zawsze będzie? Zabiłam człowieka. Normalnie to się idzie do więzienia... - potrząsnęła głową, starając się odgonić wspomnienia. Nie chciała pamiętać. Spojrzała na Jasona - Jak brzuch? Co robiłeś?
- Rewelacyjnie się bawiłem - odpowiedział wzdychając. - Możliwe, że w ogóle przestaniesz spać. Będziesz w stanie półsnu cały czas. Nie będziesz w stanie określić ile czasu minęło od kiedy przyszłaś do kuchni z salonu, nie będziesz wiedziała czy już byłaś dziś w łazience czy nie... czasami lepiej przeboleć koszmary, zasypiać przy odgłosach własnych krzyków i się przy nich budzić - powiedział bardziej do siebie niż do niej, zwieszając głowę i chyba wspominając.
- Tak czy siak, czuję się lepiej i nie zniosę dłużej bezczynności - dodał bardziej żywiołowo, wstając z fotela. Było chyba sporo racji w tym co mówił, bo jego skóra nabrała więcej kolorów, oczy dalej były przekrwione, ale to najwyraźniej było już stałą cechą, błękitnych ślepi Jasona. - Masz jeszcze namiary na kogoś? Trzeba gdzieś iść? Coś zrobić? Cokolwiek? Nie mamy już mleka...
- Tak mi przykro, Jasonie... - powiedziała że współczuciem, bo zorientowała się, że opowiada o swoich doświadczeniach.
- Trudno, wypiję kawę bez mleka - spróbowała żartować, podnosząc.się na nogi. Jęknęła, ale dało się stać, bez problemu. Bez większego problemu, w każdym razie - Miles mi powiedział, gdzie jest Olivier. Ogarnę się trochę, i pojedziemy.
Poszła w stronę łazienki.
- Jeśli mi obiecasz, że mu nic nie zrobisz - dodała.
- Przysięgam - zapewnił ją szczerze.
Spojrzała na niego podejrzliwie i zamknęła się w łazience.
Miała mieszane uczucia. Z jednej strony - zabieranie Jasona na spotkanie z Olivierem nie było rozsądne. Nie wiadomo było, jak zniosą swoją obecność. Poza tym, miała pilnować Jasona, bo mu odbijało. Konfrontacja z nim na pewno nie poprawi jego kondycji... psychicznej kondycji. Z drugiej strony - chciała jak najszybciej odnaleźć brata. Z trzeciej jednak - co jasno stwierdziła po ściągnięciu ubrania - nie była w tak znakomitej kondycji, żeby pokonać Alana w pojedynkę.
Westchnęła, zmyła zaschniętą krew i nałożyła nowy plaster. Zdziwiło ja, że po takich doświadczeniach w ogóle może się ruszać. Jeszcze bardziej zadziwiające było, że przeżyła spotkanie z Ironem. Albo miała mnóstwo niezwykłych zdolności, albo nieprzeciętne szczęście. Raczej to drugie.
Wyszła z łazienki.
- Pokaż mi ten postrzał. Ranę. - doprecyzowała.
- A co? Potem ty pokażesz mi swoje i będziemy się kłócić kto ma gorzej? Jest dobrze. Czuję się świetnie - odpowiedział patrząc na nią, z pod zmrużonych oczęt.
- Moich nie będziesz oglądał, ja potrafię opatrzyć się sama - odcięła się. - Poza tym - jasne, że ja mam gorzej, bo ty jesteś przyzwyczajony do takich.. atrakcji. A co najwazniejsze - pan Kamil kazał cię pilnować. Pokazuj.
Bez dalszego gadania odsłonił ranę z przodu i z tyłu. Z obu stron skóra zregenerowała się już całkiem ładnie, otwarcie się rany samej z siebie, nawet przy wysiłku, nie powinno mieć miejsca, choć pewnie będzie go bolało. Stan organów wewnętrznych, sądząc po Jasonie, był porządku i jakoś odzyskał też większość utraconej krwi.
Cela przygryzła wargę. Nie mogła przyczepić się do rany, a zdecydowanie wolała nie zabierać Jasona na spotkanie z Olivierem. Niepotrzebnie mu wcześniej powiedziała...
Trzeba było grać na zwłokę i czekać na pana Kamila.. Olivier poradził sobie tyle czasu, będzie musiał wytrzymać jeszcze kilka godzin...
Jęknęła i złapała Jasona za ramię.
- Chyba musze jeszcze trochę odpocząć - powiedziała. - Przeliczyłam się z siłami. Ja się prześpię, a ty pojedziesz po zakupy, tak?
- Jasne. Twoje zdrowie jest teraz najważniejsze - powiedział nie sprzeczając się. - Kupię co trzeba, tylko... - chrząknął, rozglądając się niezręcznie. - Nie bardzo mam pieniądze... głupio mi tak prosić, ale... proszę.
- To nie moje, Milesa - powiedziała, sięgając po banknoty i podając mu - Nie musi ci być głupio. Mleko i środek do usuwania plam z krwi. Nie może tu być jak w .. rzeźni.
- Dobrze. Niedługo wrócę - zapewnił wychodząc.
Odczekała pięć minut, pijąc kawę na kanapie w salonie, żeby mieć pewność, że nie wróci. Potem ubrała się, zabrała kluczyki od samochodu i wyszła. Ustawiła w gpsie samochodowym ul. Ondraszka i pojechała.
Dzielnica magazynowa roiła się od różnyc hal targowych, składowni towarów różnych, wielkich firm. Były tu dwie hale koncertowa, jedna hala mięsna, siedziba wielkiej firmy kurierskiej i gdzieś pomiędzy tym całym handlowym rajem, więzienie mutantów, z jej bratem w środku.
Było jeszcze wcześnie, więc wszędzie pałętała się masa ludzi. Przejeżdżając obok budynku w całości pokrytego grafitti i plakatami muzycznymi, dostrzegła mnóstwo reklam dzisiejszego koncertu ważnej grupy rockowej, więc wieczorem wcale nie będzie tu mniej ludzi. Teraz przynajmniej więcej było tu starych bab, kupujących warzywa i mięso taniej niż w normalnych sklepach.
Hala koncertowa miała numer 14, więc budynek naprzeciwko, okazał się być miejscem, którego szukała. Znacznie mniejszy od tego naprzeciwko, w głębi brudnej uliczki, trochę za przystankiem autobusowym. Główne wejście było dostatecznie duże, by wjechał tam samochód dostawczy. Musiał być też gdzieś z boku, normalne drzwi, dla obsługi, niegdyś budynku o normalnych właściwościach.
Przejechała powoli, a potem odstawiła samochód, zostawiając go w pewniej odległości od magazynu, w spokojniejszym miejscu. Manewrowanie w tych tłumach przewalajacych się ludzi nie było prostym zadaniem. A wieczorem ma się ich zwalić jeszcze więcej. Obeszła wskazany przez Milesa magazyn szukając bocznego wejścia.
Solidne, dwuskrzydłowe drzwi, były już lekko zardzewiałe w różnych miejscach, w tym przy zawiasach. Gdyby chciała się tam włamać za pomocą nowej broni, wymagałoby to trochę pracy i byłoby hałaśliwe, ale możliwe. O ile ktoś nie otworzyłby drzwi od środka, słysząc jak z zewnątrz coś skrzypi i szoruje o drzwi.
Perspektywa wyciągania pazurów nie była kusząca. Spojrzała do góry i na boki szukając okien i innych możliwych wejść. Powinna być klapa na dachu...
Na płaski dach budynku, prowadziła zardzewiała drabinka. Na górze zaś znajdowała się metalowa klapa, zamknięta od środka.
Z boku na wysokości drugiego piętra, znajdował się też rząd okien, przecięcie ich tak jak w domu Milesa nie powinno być problematyczne, choć znów głośne, ale z drugiej strony, zawiasy były słabsze i mogła je podważyć pazurem. Miałaby jednak wolną jedną rękę, bo wspinaczka tam była łatwa, ale utrzymanie się trudniejsze.
Klapa była porządnie zamknięta, okna też. Oczywiście, mogła wyciągnąć swoje pazury - przynajmniej teoretycznie miała taką możliwość - ale opuszki zaczynały ja boleć na samą myśl o tym. Pokręciła się chwilę po targu, aż znalazła pusty karton na zapleczu jakiegoś magazynu. Obkleiła go, porządnie, taśmą zakupioną w pobliskim sklepie.
Podeszła do głównych drzwi i zapukała.
Odpowiedź z drugiej strony usłyszała dopiero po dłuższej chwili. Nie mogła rozpoznać głosu.
- Tak? - Spytała dość głośno i pewnie, jakby agresywnie, jakaś kobieta.
- Przesyłka dla pana Hughes! Hughesa? - poprawiła samą siebie.
- Co? Dla kogo? Pomyłka! Żegnam! - Odpowiedziała zdziwiona kobieta.
- Ej! - Cela załomotała w drzwi pięścia. - Nie dam się zbyć. Pojadą mi po premii.. Ondraszka, magazyn trzynasty, Alan Hughes! To tu?
- Kurwa mać! Nikogo tu takiego nie ma! Spierdalaj! - Warknęła podchodząc do drzwi ponownie, ale dalej ich nie otwierając, chociaż ton miała jakby chciała to zrobić, by strzelić natarczywej kurierce w twarz.
- Nie ma się co wściekać... podpisze mi pani, że adresat nieznany i styka. Wykonuje tylko swoją pracę. Nie ja ustalam procedury...
- O żesz ty kurwa... - mruknęła jeszcze. Po chwili drzwi się otworzyły i szybko wyszła z nich opalona, smukła kobieta o gniewnym wzroku i krótkich włosach, spiętych w koński ogon. Prędko zamknęła za sobą drzwi. - Nie będę niczego podpisywać, zrozum to... - obrzuciła Ocelię wzrokiem, na chwilę milknąc.
- Ok - Cela przewróciła oczami - Nie ty, to znajdź kogoś, kto ma odpowiednie uprawnienia do poświadczenia, że ten gościu tu nie przebywa. Podpisik, pieczątka i już znikam. Jak ten sen złoty.
Westchnęła ciężko.
- Dobra... dawaj to urządzonko do podpisów i niech będzie, ale, kurwa, nikogo takiego tu nie ma - dodała, kręcąc głową.
- Super - Cela rozpromieniła się cała - Nie mamy urządzonek, tylko zbieramy pieczątki, jako poświadczenie. Może być imienna, albo firmowa. Jaką masz?
- Nie mam żadnej... a co? Jest obowiązek posiadania? - Westchnęła ciężko, grzebiąc po kieszeniach. - Na litość... nie może być długopisem?
Cela spojrzała na dziewczynę, zafrasowana.
- Wiesz, oni nie wierzą, że sama sobie nie podpisuję, długopisem... Musi być pieczątka, najlepiej adresowa. Firmy zawsze mają.
No, a to nie jest firma. To ja. Nie poznają, że to nie twoje pismo? - Spytała już bardziej znudzona, niż wściekła.
- Kurcze, nie wiem.. my zawsze firmy obsługujemy - Cela była wyraźnie zagubiona. - Nic nie masz w tej hali? Żadnej pieczątki? Przecież to magazyn...
- No magazyn, słuszna uwaga, brawo - odpowiedziała, wywracając oczami. - Detektywie Colombo. Prywatny magazyn. Nie mój, nie twój. Jak nie ma czym podpisać, to już twój problem, a ja już czas swój zmarnowałam... - fuknęła zrezygnowana.
- Ej no, nie bądź świnią, weż pomóż... serio żadnej pieczątki nie macie? Przecież tu chyba pracujesz, skoro wiesz, że tego gostka z adresu nie ma, co? jest tam ktoś jeszcze? Może on ma pieczątkę.. - przepchnęła się obok dziewczyny i weszła do środka.
Zanim przekręciła klamkę, dostała pięścią w tył głowy, co zabolało i prawie zwaliło ją z nóg.
- Przepraszam, kurwa, bardzo - warknęła dziewczyna, będąca chyba tak silną, na ile wskazywała jej postawa, a nie postura. - Ale nigdzie kurwa, nie wejdziesz! Prywatne! Kapisz?!*
- Ej! - Cela pomacała się po głowie. - Walnęłaś mnie! Popierdzieliło cię zupełnie? Co wy tam macie, narkotyki, czy inny alkohol bez akcyzy? Ja pierdzielę, ty jakaś świrnięta chyba jesteś.. Zgłaszam zajście na glinowo, będziesz się tłumaczyć. Mamy procedury w firmie, też na takie sytuacje.
- Patrz żebyś się nie zesrała z tego wszystkiego! - Dodała jeszcze, spode łba. - A mamy tam żywy towar - powiedziała jeszcze, nie wiedząc czemu i chyba nie bardzo zdając sobie z tego sprawę. Albo udając. Wyjęła i rozłożyła nóż sprężynowy. - Ostatnio raz suko, ostatni...
- Sama jestes żywym towarem, świrusko - Cela odskoczyła w tył, okrążając dziewczynę szerokim łukiem. - Schowaj ten scyzoryk, bo sobie zrobisz krzywdę. Ja pierdzielę. A to miała być spokojna, relaksująca praca.
Dziewczyna mocno się zdziwiła, tym, że Ocelia nie uciekła. Spojrzała na ludzi na chodniku, którzy też zaczęli zwracać uwagę, na to co się dzieje przez wejściem. Nikt bliżej nie podchodził, najwyżej wytężali wzrok.
- No i chuj... no to masz! - W końcu się przełamała, skupiła wściekły wzrok na Celii i skoczyła w jej stronę, nerwowo ściskając nóż i momentalnie oblewając się potem.
Ocelia odskoczyła, raz i drugi, nie spuszczając dziewczyny z oczu i z każdym susem zbliżając sie do drzwi magazynu. Miała nadzieję, że uda się jej wejść do mazgazynu i zamknąć drzwi przed napastniczką.
Dość niezdarna i zbyt powolna na Ocelię, dla której było to, jak średniej szybkości taniec, w końcu potknęła się o nogę przeciwniczki, a może nawet swoją i wylądowała na ziemi, gdy Cela szybko przemknęła za nią i weszła do środka, gdzie przywitał ją osobliwy widok.
Duża hala oświetlona była na różne kolory, wszystki bardzo jaskrawe i wyraźne. Fiolet, żółć, zieleń, błękit i przeróżne ich mieszanki, z góry oświetlały rozliczne metalowe klatki, w których pozamykani byli mutanci. Na samym środku, ustawiono krzyż, który zalano cementem w ziemi, uniemożliwiając przybitemu do niego Oliverowi ucieczkę. Brat Ocelii był przytomny i na jej widok, nie był chyba zdziwiony, bo tylko uśmiechnął się pod nosem.
Za to mała armia, która pilnowała tego całego interesu, tuż pod nosem setek ludzi, była bardzo zdziwiona. Wielu było uzbrojonych, z czego paru w broń palną.
Było tu wiele skrzyń, zapewne z pożywieniem i zestawami ubrań, dla niewolników, czekających na transport, lub kupca.
Skądś leciała dziwna, psychodeliczna muzyka, nadająca temu miejscu chorego wymiaru. Gdzieś jakiś chłopak, góra siedemnastolatek, gwałcił mulatkę, ze spiczastymi, wielowarstwowymi uszami, a inni mu się przyglądali i chyba... kibicowali, albo obstawiali jak długo wytrzyma. Dziewczyna. Bo nie był delikatny w tym co robił, nie szczędził batów i podduszeń. Na stołach, przy których urzędowali “panowie i władcy” walało się mnóstwo narkotyków i alkoholów, a wszędzie unosił się zapach seksu, potu, gówna z kubełków w klatkach i sapierosów, razem tworząc obrzydliwą mieszankę.
Ocelia szybko zamknęła drzwi, pozbywając się jednego problemu... na oko zostało jej jakieś dwadzieścia, które chwilowo nie bardzo wiedziało co się stało, jednak mimo stanów odurzenia seksualną ekstazą, którą przerywali, ku uldze niewolników, czy narkotykami, dochodzili do wniosków, że powinni znaleźć coś, czym szybko by gościa zabili. Możliwie najboleśniej.
Za to niewolnicy, spod przymrużonych, mętnych oczu, uwolnili swoją garstkę obojętnego zdziwienia, jedynie wśród niektórych, smutnych i zmęczonych ślepi, dało się dostrzec nadzieję.
Wszystkie klatki były połączone i ustawione w szeregi, łącznie więżąc około pięćdziesięciu osób. Sprzężono je elektrycznym kablem, który chyba zwalniał zawiasy małych więzień. Żeby dojść do przełącznika trzeba było iść za kablem, który piął się w górę, tak jak słabe i stare metalowe schodki, na platformę, przytuloną do ścian magazynu, ale nie wypełniającej pustki, pomiędzy podłogą a sufitem. Znając jej szczęście przełącznik był po drugiej stronie, na górze.
- Ej! Kurwa! Co jest?! Zajebać! Daj mi, kurwa, tę spluwę cipsonie! - Warknął jeden nabuzowany chłopak, podniecając się możliwością zamordowania... kogokolwiek. Żywy towar nie należał do niego, był tylko pod nim.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 12-06-2013, 20:43   #26
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- O żesz... - wytrwało się jej, kiedy już ogarnęła wzrokiem pomieszczenie. To się nazywa "wpaść z deszczu pod rynnę ". Ale Olivier był tam, ciągle żywy. A wraz z nim pół setki innych mutantów.
- Sorki, pomyłka - rzuciła lekkim tonem w przestrzeń, wycofując się na ulicę.
- Kurwa mać! Złap ją ktoś! - Krzyknął jakiś znerwicowany chłopak. Masa ludu, rzuciła się biegiem w stronę Ocelii, łapiąc w łapy co popadnie, chcąc ją jak najszybciej zatłuc.
Ona sama wypadła na ulicę, uderzając drzwiami, dobijającą się do nich, agresywną dziewczynę i ponownie, powodując jej upadek.
Przeskoczyła, jednym susem, obaloną drzwiami dziewczynę. Rozejrzała się, oceniając możliwe drogi ucieczki. Wszyscy za nią nie pobiegną, ktoś będzie musiał pilnować tego burdelu. Ale niech nawet pięciu ją goni... Jakich pięciu, jeden wystarczy, byle miał pistolet. Musi im zniknąć z oczu... Spojrzała, ciągle biegnąc, w górę, szukając drogi na dach magazynu. Tego, lub innego. Dowolnego. Kurwa zastrzelą ją jak psa. Jak kota, poprawiła samą siebie.
Jedyną drogą na górę, tego magazynu, była trudna, prawie niemożliwa wspinaczka i drabina. Sytuacja na innych też nie wyglądała za dobrze, szczególnie, że numer trzy, był mniejszy od reszty. Mogła próbować zgubić ich w uliczkach, ale nie były zbyt wąskie, krótkie i gęste. Pozostawał jeszcze tłum ludzi, w pobliskim magazynie handlowym, gdzie masa ludzi z wiosek przyjeżdżała sprzedać dobra swoich ziem.
Dopadła do magazynu handlowego, zaraz po wejściu skręciła ostro w bok i przestała biec. Szła powoli, w tempie innych, oglądając jajka, warzywa i inne płody. Rzekomą przesyłkę dla Alana schowała do wewnętrznej kieszeni kurtki.
W tłumie zatrzymało się sporo zagubionych osób, wyraźnie szukających Ocelii.
- Kurwa! Gdzie... przyjrzałeś się jej debilu?! - Warknął ktoś, niedaleko za Celą.
- No... niespecjalnie. Daleko była... - odpowiedział mu ktoś inny, niepewnie, za co dostał plaskacza w tył głowy.
Ludzie przypatrywali się im niepewnie. W okolicy kręciło się wielu innych, dość nerwowo, ale jakoś skutecznie, skrywając broń. Wyglądali ponad tłum, szukając... nie do końca byli pewni kogo.
Ocelia kupiła trochę jabłek, ponarzekała przy warzywach, a potem wdała się w dyskusję z jedną staruszką na temat produkcji sera. Kątem oka spoglądała na rozglądających się w tłumie mężczyzn, ale na szczęście była w magazynie zbyt krótko, żeby ktokolwiek zdążył się jej dobrze przyjrzeć, a co dopiero ją zapamiętać.
- Tfo ona durnie! - Usłyszała nagle, a obracając się, dostrzegła dziewczynę, z rozbitym o drzwi nosem, z którego obficie płynęła krew. Na raz dwóch stojących obok niej chłopaków, w wieku Ocelii, rzuciło się w jej stronę, przeciskając się przez tłum starych babć i dziadków, którzy klęli pod nosem na dzisiejszą młodzież. Młodzież ta zaś wyciągnęła mały pistolet i niemały nóż.
“Trzeba była ją ogłuszyć, albo co.. “ przemknęło Celi przez myśl, ale zanim zdążyła “co” zdefiniować, jej ciało zareagowało automatycznie. Przepchnęła się obok staruszki, wybiła ze stoiska, na którym ta miała rozłożone swoje produkty i skoczyła pionowo do góry. Wzdłuż ściany magazynu, w połowie wysokości biegła metalowa galeryjka. Dziewczyna schwyciła dłońmi jej brzeg, balansowała przez sekundę ciałem, a potem przerzuciła nogi
przez krawędź. Rozejrzała się na boki, szukając drogi ucieczki, lub w ostateczności czegoś, za czym będzie mogła się schować.
Na drugim końcu, przy jednej z krótszych ścian, stała stróżówka, z której ciec budynku, obserwował całe zamieszanie, z całkowitą dezorientacją na swojej pulchnej, czerwonej twarzy. W środku blaszanej konstrukcji były drzwi na zewnątrz, więc pewnie były tam i schody. Wyskoczenie przez któreś z okien, wzdłuż dłuższej ściany mogło być bardzo bolesne, ale szybsze.
Spojrzała na stróżówkę, szacując odległość. Daleko...Nie wiadomo było, jak cieć zareaguje, czy nie ma noża, czy drzwi są otwarte.. zacznie biec, a ten dupek na dole będzie strzelał, widziała to na filmach. Na filmach naboje zawsze odbijały sie od tych metalowych konstrukcja, ale jeśli ją trafią? Zawsze bała się pistoletów, a po postrzale Jasona, kiedy prawie umarł... Okno było dość wysoko, ale jeśli doskoczyła do antresoli, to da też radę bez problemu zeskoczyć z drugiej strony, prawda? Wykopała lepką od brudu szybę, kolejnym kopnięciem oczyściła - z grubsza - dolną krawędź z odłamków. Wsunęła nogi w otwór i po chwili wisiała na rekach, zwieszając się wzdłuż zewnętrznej ściany magazynu. Rozluźniła ciało i puściła się.
Ominął ją trzask łamanych kości, choć lądowanie nie było miękkie i poczuła piekący ból w kościach, od stóp aż do kręgosłupa. Szybko jednak ustępował i nie uniemożliwiał ucieczki.
Syknęła z bólu, jednak ustała. Nie czekając, aż napastnicy wybiegną z hali odbiegła w bok, opuszczając teren dzielnicy. Dogonić jej już nie mieli szans i wkrótce straciła ich z zasięgu słuchu i wzroku, tak jak oni ją.


Wróciła do samochodu i pojechała na Modrą. Trzeba będzie pomyśleć.. Nie da rady sama wyciągnąć Oliviera. Może jak Jason jej pomoże.. w sumie tamtych mutantów uwolnili. Cela nie miała jednak pewności, czy jest gotowa na zabijanie. Żeby tak po prostu wejść i wytłuc wszystkich. A innego sposobu na odbicie brata nie widziała. To było frustrujące. Nie mogła go przecież zostawić.
Wróciła do pustego domu. Klucze były schowane, tam gdzie wcześniej.
Jasona nie było.
Zajrzała do lodówki, żeby sprawdzić, czy znajdzie tam obiecane mleko. To by jej wyjaśniło, czy wrócił i wyszedł (po zorientowaniu się, że jej nie ma), czy wcale jeszcze nie wrócił.
Zanotowała w pamięci, żeby kupić dla niego komórkę. Tu by ułatwiło komunikację.
Na razie była uziemiona. Poszła do kuchni, żeby przygotować sobie śniadanie.
Kupił to co miał kupić, ale na jego ponowny powrót się nie zapowiadało.

Zjadła, a potem odpaliła laptopa. Zajęła się szukaniem planów magazynu przy ul. Ondraszka. Nie miała gotowości, żeby jeszcze raz, sama, wejść do środka. Na pewno wiedziała, że nie ma dość siły tym bardziej determinacji, aby ot tak, pozabijać wszystkich. Ale gdyby miała wsparcie... Wszystkie klatki zamknięte były na jeden zamek. Prawdopodobnie wystarczyło odciąć prąd, aby mutanci się wydostali. W zamieszaniu, które wtedy powstanie, będzie miała szansę uwolnić Oliviera. Wieczorem, po koncercie, tłum na ulicach powinien im ułatwić ucieczkę.
Zaczeka szukać w Internecie planów instalacji elektrycznej magazynu. Odcięcie prądu otworzy klatki. Taką przynajmniej miała nadzieję.
Właściciel nie udostępnił planów swojego budynku, ale na mapie widać było podstację elektryczną, odpowiadającą za prąd w tej dzielnicy. Była około trzysta metrów od magazynu. Jednak ciężko byłoby się domyślić, po dostaniu się do środka, jak wyłączyć prąd w tym magazynie.
Nie przypuszczała, żeby magazyn miał swój własny agregator. Odcięcie podstacji powinno pozbawić prądu całą dzielnice.
Sprawdziła godzinę koncertu i przewidywaną długość występu. Jeszcze bisy... Przed nią kilka wolnych godzin. Planowała jeszcze kupić kolorową bluzę, żeby zmienić kolor włosów, i jakiś przecinak do kabli. Teoretycznie mogła użyć pazurów, ale nie miała pewności, czy nie porazi jej prąd, jak to zrobi ręką.

Wywabiła plany krwi z kanapy, dywanu i fotela, wrzuciła wszystkie zakrwawione rzeczy do pralki, nastawiła pranie i poszła przespać się kilka godzin przed nocą. Tym razem, dla odmiany, w łóżku.
- Gdzie ten Jason łazi? - pomyślała jeszcze, zasypiając - Miał zaraz wrócić. Trzeba będzie mu uruchomić na stałe namierzanie w tej komórce. Albo jeszcze lepiej gpsa wczipować.
Gdy się obudziła, na dole ktoś się kręcił. Nie budził jej, ani nie zabił, więc pewnie nie był to morderca, lub włamywacz, a Jason. Zaczynało się robić ciemno, pochmurno i ponuro.
Zeszła na dół, gdzie w kółko, wokół kanapy i fotela, chodził Jason, z dłońmi splecionymi z tyłu. Spojrzał na Ocelię i rozłożył szeroko ręce.
- No w końcu! Jakiego mordercę, pojechałaś teraz złapać, beze mnie?
- Miałeś tylko kupić mleko - przypomniała mu. - A potem wrócić i odpoczywać. Gdzie się włóczyłeś?
- Ty miałaś na mnie czekać, nie było wozu, więc poszedłem twoim tropem, ale daleko zajechałaś. Jakieś magazyny, heh? Tam mają twojego brata, wyraźnie czułem - podszedł do niej, nerwowo kiwając głową. - Musimy tam jechać. Szybko, szybko.
- Mamy czas - stwierdziła zdecydowanie. - Uspokój się, bo cię nie zabiorę. Nie wiem, czy tu dobry pomysł, żebyście się spotkali z Olivierem. Poza tym - szedłeś za mną, czy po prostu tu czujesz? Pachnę tym wszystkim?
- Poszedłem za twoim zapachem, do magazynów, a potem z powrotem. Pachniesz zdecydowanie mocniej niż inni... i lepiej - dodał wzruszając ramionami. - Nieważne. Wszyscy w środku są strasznie podenerwowani, a twój brat przybity do krzyża. Policja się trochę pokręciła i jeden wóz został, w okolicy.
- Zawsze mówiłeś, że mocniej mnie wyczuwasz,, to pewnie przez geny mojej matki. - postanowiła grać w otwarte karty - Wiem, gdzie jest Olivier, byłam w środku i widziałam go. Chcę tam wrócić, po koncercie, jak będzie dużo ludzi wychodzić z sąsiedniej hali i wyłączyć prąd Mutanci uciekną, zrobi się zamieszanie i wtedy będę mogła mu pomóc się uwolnić.
- Jak ten... jak prąd się wyłącza? Ogółem brzmi, nieźle, ale bez śmierci się nie obejdzie.
- On idzie kablem, jak się kabel przerwie, to przestaje dochodzić - spojrzała na Jasona podejrzliwie, jakby oczekując, że zaraz się zaśmieje i parsknie "no co ty, przecież wiem, co to prąd", ale nie parsknął, więc Cela dodała zdecydowanie - Nikogo nie będziemy zabijać. Zrobimy tu po cichutku. Użyjemy sprytu. A śmierć to ciebie spotka, jak się nie będziesz słuchał. Jasne?
Chrząknął kiwając głową.
- Jasne. Pełne posłuszeństwo. Żadnej samowolki.
Popatrzyła na niego groźnie, jakby dla podkreślenia wagi słów.
- Olivier też ma przeżyć - doprecyzowała, na wszelki wypadek. - Jak się musisz bronić, albo ja, to atakujemy, jeśli nie będzie innej opcji. Ale żadnego gonienia nikogo. Wchodzimy po cichu i tak wychodzimy. Ja dobrze widzę w ciemnościach, nawet bardzo dobrze.
- Ogarnę się, coś zjem i za godzinę idziemy.
- Może nie jedz... nie wiem czy masz już żołądek odporny na... nieważne - machnął ręką, siadając na kanapie i czekając cierpliwie.
- Na co? - spojrzała na niego podejrzliwie, wrzucając makaron do gotującej się wody. - Coś jeszcze powinnam wiedzieć?
- Ludzie dość obrzydliwie umierają, ale... smacznego - mruknął.
Wyraźnie rozwścieczona jego słowami nie zapanowała nad sobą. Pokrywka od garnka wykonała równy łuk, trafiając w ścianę nad głową Jasona.
- Przestań w końcu gadać o zabijaniu! - krzyknęła, przyskakując do niego - Nie chce już więcej o tym słyszeć ani oglądać! Nie chcę oglądać więcej trupów, tak trudno to zrozumieć?! Jesteś jakiś ograniczony czy co? Ile nam razy mówić, że nie idziemy tam się naparzać! - dźwięk rozbitego o podłogę talerza posłużył do zaakcentowania jej słów. - Nie zniosę więcej takich rozmów! I więcej trupów też nie! I nigdzie nie pójdziesz! Bo nie rozumiesz, ci ja chcę zrobić! Tylko szukasz okazji, żeby komuś przywalić! Nie mogę już oglądać ciał rodzinny i znajomych, rozumiesz! Bo zwariuję! - tym razem na podłogę posłała wszystkie kubki z suszarki. Coś w niej pękło, jakaś taśma i teraz nie potrafiła już z zatrzymać potoku emocji, który się z niej wylewał.
- Jestem normalną dziewczyna, a nie jakimś cholernym cyborgiem! - krzyknęła jeszcze, rzucając talerzem, tym razem w stronę Jasona.
Uchylił się, pozwalając naczyniu uderzyć w kanapę.
- Jasne, że z założenia byłoby miło jakby nikt nie ginął, ale jakiekolwiek plany, z niebezpieczeństwem w tle, są trudne, a wręcz niemożliwe do realizacji w stu procentach, więc musimy się na wszelki wypadek liczyć z ofiarami. Naprawdę. Od tysięcy lat ludzie próbują coś osiągnąć, nie ścieląc sobie drogi trupami, a historia to i tak jedna wielka wojna, miejscami przerywana pokojem, w niektórych regionach. A teraz Ocelio... to co robimy może stanowić ważny element historii.
- Pierdzielenie - warknęła. Jego racjonalne argumenty tylko dodatkowo ją nakręcały. Była tak zdenerwowana, że aż trzęsły się jej ręce - Jesteś kompletnym świrem. Mam gdzieś historię i twoje plany. Idę sama, a ty sobie tu siedź i planuj.
- To głupie! Nie pozwolę ci iść samej! Zginiesz! - Warknął wstając. - Mają broń i to banda wściekłych nastolatków. Zabiją cię bez myślenia przy pierwszej okazji. Jeśli to budynek Alana, to nie jest idiotą i pewnie zabezpieczył go lepiej niż stawiając tam bandę urwisów. Odetniesz prąd, super, ale większość takich magazynów, ma generatory awaryjne. Poza tym jeśli chcesz sobie poradzić ze świrami to... to najlepiej ich rozumiem wedle tego co mówisz. Nie zrobię nic twojemu bratu, dam mu się zabić, jeśli mnie zaatakuje, ale pozwól mi pomóc. Nie mogę cię puścić samej... znowu - dodał bardziej zrozpaczony niż rozgniewany.
Potarła czoło dłońmi, zrezygnowana. Złość uleciała, poniewierała się teraz po podłodze w kuchni pomiędzy skorupami potłuczonych kubków.
- A ja nie mogę cię zabrać, jeśli idziesz tam tylko po to, żeby kogoś zabić, albo dać się zabić. Nie zniosę... nie dam rady patrzeć kolejny raz, jak umierasz. Ale nie mogę też zostawić Oliviera.. nie każ mi wybierać, proszę.
Spojrzała w końcu na niego, zdeterminowana.
- Poradziłam sobie wcześniej, poradzę i teraz.
- Nie będę zabijał bez konieczności. Ostatnio hamowanie się idzie mi lepiej. Naprawdę. Musimy się nauczyć współpracować. Poza tym wcześniej miałaś do czynienia z kimś zbyt pewnym siebie, z jedną osobą i nie zależało od tego życie wielu uwięzionych osób. Teraz jest wiele przeciwników, zbyt zdenerwowanych by odpuścić i zbyt wiele żyć na szali.
- Byłam już w tym magazynie... i wydostałam się z niego bez szwanku - pokręciła głową, ciągle niepewna, ale powoli zaczynała się przychylać do jego zdania. - Dobrze. Olivier nie zrobi ci krzywdy. Jestem o tym przekonana.
- Wyszłaś, ale niewiele zrobiłaś, prawda? Dobrze więc. Ruszymy gdy tylko będziesz gotowa.
Skuliła się i opuściła głowę.
- To prawda, niewiele zrobiłam. Ale nie chciałam nic robić, chciałam tylko.. w sumie nieważne.
Wstała, zgasiła gaz pod gotująca się wodą i pozbierała rozbite naczynia.
- Możemy iść - powiedziała.
- Świetnie - mruknął, podchodząc do szafy. - Znalazłem jakieś ciuszki. Chyba nikt nie będzie miał nikt przeciwko jak se pożyczymy - wziął sobie czarną czapkę z daszkiem, podobną do tej, którą nosił wcześniej i ciemną bandanę.
- Silnie proponuję byś jakoś zakryła twarz. To się później przydaje do wtopienia w tłum, albo w ogóle nie bycia rozpoznanym - wskazał jej szafę, głównie wypełnioną zimowymi, jeszcze niepotrzebnymi rzeczami, ale gdzieś tam walały się też chusty i jedna kominiarka. - Ten dom chyba należał do bandytów... ale to nieważne.
Kiwnęła głową, wyciągając elastyczny komin, który zrolowała na szyi jak chustkę. Jeśli go naciągnie wyżej, będzie mogła zakryć twarz. Do tego założyła bluzę z kapturem, ciemne legginsy i adidasy.
- Potrzebujemy przecinak do kabli - dodała jeszcze.
- Chyba widziałem cos takiego w szopie... w ogrodzie ta. Ukryta w gąszczach. Pełno tam ciekawych rzeczy, ale nie w twoim stylu - powiedział kierując się do wyjścia na ogród.
Poszła za nim, bez zbytniego zapału.
- Nic nie wiesz o moim stylu.
Z ukrytej wśród gąszczy, małej i starej drewnianej szopy, wyciągnął podręczny przecinak. Spojrzał raz jeszcze to na nią, no na rozliczne narzędzia do gospodarowania domem i ogrodem, które miały wspaniały potencjał na narzędzia mordu, ale szybko zrezygnował.
- Powinnaś mieć chociaż coś czym możesz ogłuszyć wroga. Jako, że jednym ciosem w skroń raczej wielu mężów nie powalisz, a podduszenie w grę nie wchodzi to przydałaby ci się jakaś pałka, kij, coś metalowego, żeby walnąć w łeb i pozbawić przytomności. Najbardziej pasowałaby pałka sprężynowa... mocna, podręczna - wspominał w zamyśleniu swoją niedawno utraconą broń. - Kupimy ci.
- O niczym innym nie marzę - Prychnęła. - Może jeszcze tylko podręczny kastet i nóż sprężynowy. Proszę, bardzo proszę.
- Skoro zabijania za wszelką cenę mamy unikać, to jakoś sobie z nimi trzeba radzić. Wszystkich nie przegadasz. Ze mną w sumie też masz już problemy... jakbym się uodparniał... - powiedział nagle, wpadając na nową myśl. Skrzywił się, jakby rozpatrywał różne możliwości i nie był zadowolony z przemyśleń. - Dziwne...
- Pewnie na wszystko da się uodpornić - wzruszyła ramionami - nawet na mnie. Poza tym, nie staram się, świadomie, ciebie przekonywać. Gdybym się na tym skupiła... Kto wie.
- To groźba? - Spytał uśmiechając się i zamykając szopkę. Póki co nie trudził się chowaniem przecinaka. - Ty prowadź, okej?
- Weźmiemy samochód - zdecydowała. - Na wypadek gdybym znów musiała cię tachać - doprecyzowała, uśmiechając się, nieco złośliwie.
- To wykluczone! - Oburzył się. - Ostatnio dostatecznie dużo dawałem sobą pomiatać. Postrzelili, pobili, podźgali, poszarpali, pogryźli, połamali... dostałem swoją dawkę cęgów na dłuższy czas. Teraz musi być passa zwycięstw. Mówię ci - zapewnił ją pewny siebie.
Uśmiechnęła się szczerze, wyraźnie podbudowana jego optymizmem.
- To co, idziemy?
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 15-06-2013, 12:52   #27
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Otworzył jej furtkę i drzwi do samochodu, wcześniej szybko zamykając dom.
- W zasadzie to nam się trochę śpieszy, nieprawdaż?
- Mhm - potwierdziła, siadając za kierownicą - Chcę zdążyć na koniec koncertu. Będzie ciasno na ulicach wokół.
- No nieźle... mój zmysł węchu będzie nieco... oszalały przez tłok, ale raczej nie zemdleję, o ile nie będzie to koncert hip-hopu. Ci ludzie śmierdzą... - rzucił niewesoło, wsiadając obok i otwierając okno.
- Ci od hip-hopu bardziej? - zainteresowała się, włączając do ruchu. - Jak jesteś bez tłumu też bywasz oszalały - mruknęła.
- Po prostu... może i jestem szalony, albo po prostu głupi, ale są rzeczy, które są jak bezpieczniki w broniach czy granatach. Czasem nie wytrzymuję. Stare nawyki, wymuszone przez instynkt przetrwania - odparł wzruszając ramionami.
- Nie lubię, jak tak wpadasz w takie klimaty - potrząsnęła głową. - Zaczynam się bać.
- Jakie klimaty? Albo nieważne... - machnął ręką szybko, nie chcąc drążyć nieprzyjemnego dla niej tematu.


Jechali więc dalej w milczeniu, Ocelia prowadziła szybko, pewnie, ulice były juz dość opustoszałe. To było dziwne, ale towarzystwo Jasona nie dodawało jej pewności - wręcz przeciwnie, obawiała się, jak zachowa się w czasie spotkania jej brata. Oczywiście obiecywał i zapewniał.. ale to nie zmniejszało jej niepokoju.
Ale może to dobrze, że przejmowała się co będzie PO uwolnieniu Oliviera, jakby od razu, z góry, zakładając, że jej plan się powiedzie. Bo niby czemu miałby się nie powieść?
- Chyba jesteśmy... - usłyszała jego ściszony głos, gdy wjechali na ulicę, na którą inni się wylewali, tak głośno i tłoczno jak się tylko dało. Z hali koncertowej leciała już tylko muzyka z wielkich głośników, jako zapełnienie czasu pomiędzy dwoma koncertami, była jednak cicha na zewnątrz, a na następny występ, nie zostawało i nie zbierało się tak wiele ludzi. Masa zatrzymywała się właśnie na fajkę, albo wchodziła w różne boczne uliczki, by wyładować energię którą nazbierali na koncercie, poprzez bójki, czy szybki seks. Sporo kierowało się też w stronę magazynu pełnego niewolników, parę osób, nawet tam weszło, a dwie kolejne, paląc fajki i dopijajc piwo z plastikowych kubków, jeszcze stało i rozmawiało, śmiejąc się głośno. Chłopak starał się uwodzić punkową dziewczynę, która wyglądała na taką, która dużo uwodzenia i zalotów nie potrzebuje.
Cofnęła samochód, zeby zaparkować nieco dalej od magazynu.
Wysiedli, Cela rozejrzała się.
- To co, zabieramy się za stację elektryczną? To chyba tam będzie.. po prawej. - wskazała kierunek.
- Myślę, że drzwi damy radę otworzyć. Ale żeby coś tam odłączyć, to będziemy musieli pozbawić prądu sporą część dzielnicy, a raczej tylko magazyny, mogą mieć swoje własne, zapasowe zasilanie. Ludzie są uzależnieni od prądu, to się zabezpieczają, nie? Twój wybór. Bo z drugiej strony... sporo ludzi teraz wchodzi do tego magazynu, chyba fani tego zespołu... może uda nam się wtopić w tych, których mamy na celowniku?
- Myślisz, że możemy się podszyć pod klientów? - zapytała, nie w pełni przekonana. - Te wszystkie klatki mają jeden zamek, widziałam. Wystarczy otworzyć.. i już.
- Mam na myśli, że większość tych idiotów jest pijana, naćpana i napalona, wchodzą tam masowo, wracając z koncertu. Z tego co ja widziałem wcześniej, mają tam taki burdel, że możemy wejść jako jedni z nich... na przykład zaraz za tą romantyczną parką - skinął głową, na coraz śmielszą i bliższą siebie dwójkę pod drzwiami.
- No nie wiem... Ostatnio jak weszłam, to od razu chcieli strzelać... a może miałam jakąś niezaspokojoną potrzebę? - żart niespecjalnie jej wyszedł, ale obniżył trochę napięcie. - Nawet nie pytali, co chcę. Ale możemy spróbować..
- Tylko żeby nie było, jak wejdziemy, nie gadamy z nikim, trzymamy się cieni i ścian. Szukamy przełącznika, wcześniej eliminując jak najwięcej strażników. Jesteśmy mamy zrobić tak, to idziesz za mną i starasz się robić to co mówię. Jeśli odetniemy prąd, wzmożemy ich czujność - powiedział wysiadając z wozu, nakładając czapkę i zaciągając chustę na twarz.
- Jason - zatrzymała go - chcesz zarzynać wszystkich, którzy ci wejdą w drogę?
- Ogłuszać, już o tym mówiliśmy. Pozbawienie przytomności w sposób cichy i stosunkowo bolesny dla ofiary - wytłumaczył jej najprościej jak potrafił. - Nie umrą od tego, a może się czegoś nauczą. Bardziej niebezpieczne, bo jeszcze wstaną i walną nas w plecy, ale eliminując strażników, łatwiej jest się skradać. Uciekałaś kiedyś z jakiegoś miejsca, czy co? Podstawowa wiedza.
- Pewnie, setki razy uciekałam z różnych miejsc - przewróciła oczami. - Z tym, że nikt mnie nie gonił... Regularnie, uciekałam, w poniedziałki z matmy, często z mszy.. Dobra, już słucham normalnie. Mam ich walić w głowę pałką?
- W tył lub skroń, jeśli wychodzą ci zza rogu. Bardziej skomplikowane techniki obezwładniania sobie na razie odpuścimy.
Nie wyglądała na przekonaną.
- Nie umiem. A jak walnę za mocno i umrze? Albo za słabo i się odwinie? Chodź, lepiej wyłączymy ten prąd...
- To nie są nawet dorośli ludzie, pakerzy. Jeśli adrenalina pompuje czyjeś żyły, to ciężko ogłuszyć. Jeśli ktoś łazi sobie znudzony, w śmierdzącym hangarze, to mocny cios pałą pośle go spać. A jeśli zabijesz kogoś jednym ciosem, to będziesz musiała mnie tego nauczyć. Ludzie często przeceniają lub skrajnie nie doceniają wytrzymałości organizmów innych - wyjaśniał swoje stanowisko, spokojnie i trochę obojętnie. - Jeśli jednak wolisz prąd, to prąd... tylko ja nie wejdę do środka tej budy - rzucił jeszcze ponuro, patrząc w stronę niskiej wieży energetycznej.
- Tu nie chodzi, co wolę, chodzi żeby wyciągnąć Oliviera! - zdenerwowała się znowu, a może po prostu dotarło do niej, że jest zdenerwowana od dawna - Skoro twierdzisz, że tak będzie lepiej... zakładam, że wiesz, co mówisz. Wchodzimy.
- Och w zasadzie to po prostu nie lubię kabli, sznurów i tym podobnych, ale tak nawet lepiej. Coś na czym się znam. Trzymaj się blisko - mruknął jeszcze, wkładając ręce w boczne kieszenie bluzy, naciągając dodatkowo głęboki kaptur i idąc w stronę magazynu.
Ocelia poszła za nim, ciągle nie do końca przekonana. Ale nie można było już dłużej zwlekać.


Gdy się zbliżali, parka zaczęła się nagle i ostro całować, wcale nie krępując się z dotykiem. Coś szepnęli i otworzyli drzwi, weszli do środka, a Jason i Ocelia za nimi, jakby nigdy nic.
Rzeczywiście profesjonalna ochrona to nie było. Ważne jednak, że w razie czego nie bali się zabijać.
Nie wzmożyli ochrony od ostatniego razu. Osób było więcej, jednak nie wszyscy należeli do personelu, bądź obsługi.
- I co? Tu ich sprzedajecie? - Spytała opalona dziewczyna, stojąc obok nastolatka, prawie, że dorosłego człowieka, który za pasem miał słabo schowany pistolet.
- No coś ty... - odpowiedział, gdy razem przyglądali się skulonemu w klatce mutantowi, z błoniastymi miniskrzydłami.
Dziewczyna zbliżyła nieco dłoń, do klatki, w której był trzymany i cofnęła nagle, przywierając do chłopaka, gdy mutant zaskrzeczał, nastroszył skrzydła, który zmienił barwę, z zielonej na czerwonej i zaskrzeczały. Po chwili wrócił do normalnego koloru.
- Uważaj - powiedział dzielnie, przytulając ją mocniej. - To wciąż tylko zwierzęta, ale szef nam zawsze powtarza, że da się je udomowić.
Jason pociągnął Ocelię dalej, w stronę lewej ściany. Muzyka zagłuszała znacznie huczniejszą imprezę niż ostatnio, z większą ilością postronnych, ale nie niewinnych osób. Husky skinął głową na roześmianych dwóch najlepszych przyjaciół, którzy wchodzili do pomieszczenia, które chyba były łazienką. Gdzieś na podłodze walała się butelka po piwie. Podniósł ją i skierował się do łazienki, pewnym jeszcze krokiem, specjalnie się nie kryjąc.
Poszła za Jasonem, spokojna i pozornie rozluźniona dla oka postronnego obserwatora. Rozglądała się dookoła, nie nachalnie, ale i specjalnie się z tym nie kryjąc. Wydawać się mogło, że jest pierwszy raz w takim miejscu i po prostu kieruje nią ciekawość. Cela szukała jednak Oliviera. I wyłącznika do klatek.
Jej brat wciąż wisiał na krzyżu, wyglądało na to, że go nie zdejmowali. Na półpietrze, a raczej metalowej kładce biegnącej wokół ścian, znajdowała się mała budka, niby stróżówka, do niej też po ścianie biegły kable.
Jason stanął pod drzwiami do łazienki, poczekał chwilę i wziął dwa głębokie oddechy, na chwilę zamykając oczy.
- Pojedynczo. Spróbujemy się czegoś dowiedzieć od tych dwóch co weszli, ty pójdziesz na górę i zwolnisz klatki. Ja w zamieszaniu będę pomagał tym którzy się uwolnią, a ty spróbujesz uwolnić Olivera. Jeśli jest przybity gwoździami, wydłubiesz je pazurami. Jasne? Ale najpierw tutaj - dodał jeszcze, kiwając głową w stronę drzwi.
Olivier ciągle tam był. To była ta dobra wiadomość. Wyglądał, jakby wisiał od dawna - człowiek na jego miejscu nie miałby prawa żyć.
- Co chcesz.. czego chcesz sie dowiedzieć? - zatrzymała go, zanim wszedł do łazienki - O Alanie?
- Dokładnie, tak - pokiwał głową.
- Husky, przyjdzie jeszcze czas na zemstę. Ja też mam swoje rachunki z nim do wyrównania. Ale uwolnijmy najpierw tych tutaj.
Westchnął.
- Tak czy siak, dobrze będzie pozbyć się tych dwóch co weszli do środka. Im ich mniej przytomnych, tym lepiej.
Przez chwilę biła się z myślami, ale w końcu uznała, że Jason wie, co robi. Miał przecież 500 lat doświadczenia w tych sprawach, prawda?
- Okej, spokojnie - mruknął zdejmując chustę i delikatnie otwierając drzwi przed Ocelią, wchodząc za nią, z cwaniackim, ale i naturalnym uśmiechem na twarzy.
Jeden z chłopaków, z długimi, czarnymi włosami, właśnie wychodził z kabiny, skąd dochodził dźwięk spłukiwanej wody i zapinał rozporek. Drugi, całkiem łysy i dość wysoki, ze śmiesznie małą głową, rozłożył na umywalce pojemniczek na wizytówki, nasypał do niego trochę białego proszku i zaczął dzielić na równe ścieżki. Obaj spojrzeli przelotnie na Celę i Jasona.
- O, siema. Chcecie trochę? To koka, nie żaden speed jak poprzednio, szef zadbał - powiedział skupiając wzrok na Ocelii. A raczej jej odrębnych kawałkach.
- Nie dzięki - powiedziała. - Za mocne dla mnie. A szef jest?
- Ma być... sporo spraw ma, to ważny człowiek... - mruknął łysol, skupiając się na proszku.
- Dawaj, dawaj, dawaj, dawaj... - szeptał drugi, myjąc ręce dwie umywalki dalej.
- Ja się poczęstuję - powiedział Jason podchodząc.
- Spoko. Tyle tego mamy, że do kąpania się w tym nie szkoda - odpowiedział wesoło, wyjmując z kieszeni banknot i zwijając w cienki rulonik. Długowłosy ustawił się w kolejce za Husky'm.
- A co, jakaś nowa dostawa? - dopytała Cela, ustawiając się tak, żeby za plecami mieć ścianę.
- Tyle kasy ostatnio napłynęło, że widać się szarpnął... - odpowiedział, spoglądając za przez ramię Jasonowi.
Łysol przeczyścił dziurki w nosie i nachylił się. Zanim jednak zdążył cokolwiek wciągnąć Husky chwycił jego głowę i pomógł jej powędrować w dół, ze znacznie większą prędkością i siłą, uderzając nią w umywalkę, która wydała z siebie bolesny, skrzypiący dźwięk. Zanim jeszcze ćpun zaczął się próbować czegoś chwycić, padając na ziemię, Jason obracając się do połowy, kopnął stojącego za nim chłopaka w rzepkę. Zawył okrutnie ledwie przez chwilę, gdy Jason kopnął go jeszcze w szczękę, posyłając na zimną, mokrą podłogę. Znów się obrócił i poprawił kopnięciem czaszkę łysego, na tyle mocno by na dobre pozbawić go przytomności. Uklęknął jeszcze nad drugim, jedną ręką zatkał mu usta, z których ledwo wydobywał się pomruk. Dokładnie wycelował i dwoma najbardziej wysuniętymi knykciami, trzasnął w jego skroń, posyłając do krainy snów.
Wziął pudełeczko na wizytówki, zamknął i podał Ocelii, razem z banknotem.
- Dobra... weź to i idź się przymil do ewentualnego strażnika na górze. Ogłusz przy pierwszej okazji, o ile w ogóle będzie i spróbuj wyłączyć klatki. Pójdę na tył magazynu - powiedział spokojnie, patrząc jej w oczy, jakby chcąc się upewnić czy rozumie.
- Jasne - powiedziała, przełykając ślinę i patrząc kątem oka na leżących na podłodze. Krew płynąca z rozbitej twarzy powoli mieszała się z brudem na podłodze. Był szybki. Cholernie szybki. Mogło im się udać.
Zdjęła bluzę, i zawiązała ją sobie w pasie, zostając w samym topie. Przywołała na twarz nieco nieobecny uśmiech.
- Na razie - powiedziała, kierując się w stronę drzwi od łazienki.
- Ach i ten... - mruknął jeszcze, nieco spuszczając głowę i drapiąc się po karku. - Jeśli coś pójdzie nie tak, to skup się na Oliverze. Jest znacznie ważniejszy, skoro Nigr tak go chce.
- Będzie dobrze - zapewniła go, znikając za drzwiami.


Szła powoli, trzymając się dość blisko ściany i patrząc dookoła nieprzytomnym wzrokiem. Schody były nieco z boku.
Przyciągnęła nie jedno spojrzenie, wszyscy jednak mieli na tyle dużo zajęć, by ograniczyć się do komentarza na jej temat, za jej plecami.
Cała platforma mimo pozorów i wyglądu była dość stabilna, prawdopodobnie jak i buda na jej końcu, gdzie świeciło się pojedyncze światło.
Weszła po schodach, ciągle się nie śpiesząc. Z góry Olivier był doskonale widoczny, przemknęło jej przez myśl, że taki sposób więżenia kogoś musi być strasznie nieekonomiczny, a dodatkowo grozi utratą zdobyczy...
Podeszła do budki i, delikatnie, żeby nie zdenerwować osoby wewnątrz, pchnęła drzwi.
Zakapturzona postać siedziała do niej plecami, paląc fajkę i pochylając się nad książką leżącą na biurku. Książka w tym miejscu była czymś przedziwnym. Obok leżał odtwarzacz muzyczny, z którego kable biegły pod kaptur. Musiał się postarać, żeby przebić się przez muzykę ogólną. Z boku na ścianie był zasłonięty klapą, zamkniętą na małą kłódkę panel. Zapewne kontrolka do cel.
Pomyślała, że szczęście jej sprzyja. Podeszła cicho, wyciągając rurkę zza paska. Zamachnęła się, celując w tył głowy, nisko, nad karkiem.
Szybkością przypominał Jasona. Wstał, obrócił się, chwytając jej uzbrojoną dłoń w nadgarstku i wykręcając, drugą ręką waląc mocno w brzuch. Nie zwaliła się na ziemię tylko dlatego, że Alan był na tyle uprzejmy, by ją podtrzymać, przygniatając do ściany.
- Rurką?! Serio?! Nie masz pistoletu?! Widziałem na nagraniach co zrobiłaś Milesowi, a teraz co?! Żadnych pazurków?! - Warknął, nachylając się nad nią i ściągając kaptur. Oczy miał potężnie przekrwione, żyły na jego twarzy, wydawały się być czarne.
- Miało cię nie być... - wysyczała, a potem ruchem nadgarstka wysunęła pazury w wolnej dłoni i zamachnęła się, celując w jego bok.
Nie uchylił się do końca, krzyknął dość głośno, gdy przeorała mu skórę, udało mu się jednak rąbnąć kolanem w podbrzusze. Pochwycił jej drugą ręką i gdy bardziej zaczęła upadać, dodał jeszcze wściekłe kopnięcie w brzuch.
- Znacznie lepiej! - Wysyczał, tłumiąc ból w głosie. Przełknął głośno ślinę, przyciskając jej ręce do ściany na tyle mocno, by nie mogła znów nimi zaatakować. Zbierało się jej na wymioty. - Chyba nie jesteś sama, co?
- Myślałeś, że zabiorę tego świra, żeby mi utłukł brata? - jęknęła, dziękując sobie - Jasonowi - w duchu, że ją odwiódł od jedzenia kolacji. Szarpnęła się, próbując go kopnąć.
Swoją własną nogą przyjął sprawnie uderzenie, wciąż ją mocno trzymając i oddał tym samym, trafiając w piszczel.
- Znacznie lepiej! Kwitniesz na mych oczach!
Miała nadzieję, że nie pękła jej kość, noga bolała jak diabli, a dupek wydawał się mieć świetną zabawę. Rozluźniła mięśnie wiotczejąc w jego uchwycie.
- Dlaczego mnie wypuściłeś? - spytała, starając się nie jęczeć..
- Mówiłem ci! Pan potrzebuje silnej kobiety, a nie cipkającej się dziewczynki. Twój brat już jest silny, musisz go dogonić. Choć jest starszy - kiwnął głową. - Czemu nazwałaś Jasona świrem? Chyba go uratowałaś... poza tym chyba źle pojmujesz szaleństwo - zaśmiał się wesoło, ale nie złowieszcze. Wydawał się być wspaniale ubawiony, choć krew gęsto mu ściekała z boku. Przyglądając się mu bliżej, nie miała wątpliwości, że wszystkie żyły i tętnice pod cienką, suchą i bladą skórą, są całkiem czarne. Nie przypominał człowieka.
- Przemoc rzuciła mu się na mózg. Odpierdzieliło mu. Myśli tylko, kogo by utłuc.. ale ty też nie za dobrze wyglądasz... czyżby mutacja wracała? Jaka szkoda, miałam nadzieję, że twój pan pomoże mi się pozbyć mojej. Ale wygląda na to, że cię oszukał. Biedny Alanek.
Zachichotał wesolutko, ale jego twarz ledwo się poruszała.
- Mój pan ma ci do zaoferowania o wiele więcej niż ci się wydaje. Jasonowi mniej, choć jest zdecydowanie kimś więcej niż maszynką do zabijania, mimo iż uważa wręcz odwrotnie od dłuższego czasu. To biedna, skrzywdzona, wrażliwa duszyczka... - dodał słodkim tonem głosu. - A to co mi się dzieje, to po prostu kolejny, wspaniały krok na drodze ewolucji. Tego co chce tobie i twojemu bratu dać pan Nigr. Myślę... myślę, że jesteś gotowa... taaak... - przechylił swoją upiorną głowę na bok, przyglądając się jej. - Będziecie mieli tyle do obgadania...
Drgnęła, nagle przestraszona, bardziej chyba jego wyglądem, niż słowami. Jeszcze tydzień temu to był miły, normalny facet, a teraz...
- Ewolucja, hę? - zapytała, wysuwając brodę do przodu, dla dodania sobie animuszu - Zamieniasz się w małpę. To jest deewolucja. Reewolucja.
Czy jakoś tak. Nie był to dobry moment na ćwiczenia leksykalne.
- Regresja jak coś... - poprawił ją cwaniacko. - Nie masz zielonego pojęcia czym się staję, ale... najwyższa pora by posłać w niepamięć to miejsce, stworzone jako przykrywkę specjalnie dla ciebie. Podobało ci się to co zrobiłem z Oliverem? Dobrze się trzyma - powiedział waląc ją czołem w górę nosa, i w końcu puszczając, zamroczoną, na ziemię. Jak przez mgłę widziała, że otwiera klapkę panelu, podnosi z biurka mikrofon, taki jaki mieli w supermarketach i klika coś. Muzyka ucichła, a w całym magazynie rozległ się jego głos.
- Moi drodzy! Chyba poznajecie głos! Najwyższy czas by zapewnić wam małą niespodziankę. Wyjmijcie kutasy z cip i ust, i słuchajcie uważnie, bo to wam się spodoba! Otworzę teraz każdą jedną klatkę i macie prawo i obowiązek, zabić każdego mutanta, który się w niej znajduje! Nie tykać Dzieciątka Jezus na krzyżu! Macie piętnaście sekund, na chwycenie ostrych i twardych przedmiotów... albo chuj! Jazda! - Zawył, naciskając coś znowu, po czym rozległ się metaliczny dźwięk rozsuwanych klatek. A następnie krzyki i strzały, Alan podszedł do barierki, patrząc w dół.
Kiedy wrzeszczał do mikrofonu, Cela podniosła się na kolana i zaczęła przesuwać w stronę drzwi. W głowie jej huczało.
Na dole to co widziała, musiało być jeszcze gorszą rzezią niż tą na marszu. Ludzie byli bardziej wściekli, bardziej podnieceni, a mutanci chcieli stawiać opór. Miękki i mokry odgłos wnętrzności wypadających z brzuchów torturowanych naprędce animalmanów, zagłuszany był przez krzyki bólu i radości, szaleństwa i miłości do śmierci na niewinnych i bezbronnych. Dostrzegła też Jasona, który przebijał się wściekle, z kijem bejsbolowym ręku, w stronę krzyża, na którym wisiał Oliver. Husky był brutalny, szybki i skuteczny. Jednak nie zabójczy.


Alan, upajający się widokiem na dole, wydawał się nie zwracać na nią uwagi. Cela starała się natomiast nie patrzeć na rzeź i nie słuchać jęków. Zobaczyła jednak Jasona i przestała się bać o Oliviera, miała nadzieję, że Alan go przegapił. Potrząsnęła głową, odganiając mgłę otulającą jej mózg. Z bólem w brzuchu nie mogła na razie nic zrobić. Podniosła się na nogi i ruchem nadgarstka uwolniła pazury również w drugiej dłoni. Skoczyła w stronę Alana, tym razem celując w tętnicę szyjną i krtań. Nie wahała się już.
W jednej chwili spokojnie oparty o barierkę Alan, wykonał obrót, lekko się schylając, tuż pod jej prawym ramieniem. Walnął ją łokciem w plecy, podciął nogi i... popchnął posyłając w dół.
- Może ostatnia próba! - Krzyknął za nią.
Też krzyknęła, zaskoczona, a potem rozluźniła mięśnie, przygotowując ciało na upadek.
Wychodzenie sprawnie z takich upadków, już nie było dla niej trudem. Całkiem naturalnie udało się jej wykonać przewrót tuż przy zderzeniu z ziemią, przetaczając się i znacznie zmniejszając siłę uderzenia.
- A za tego przy krzyżu, będziecie, kurwa, obsypani złotem! - Rozległ się głos Alana z wielkich głośników.
Jason, o którego oczywiście chodziło, był już bezpośrednio przy Oliverze, który obserwował go ze wściekłym wyrazem twarzy, szybko jednak skierował spojrzenie na Ocelię i jego wzrok przybrał bardziej troskliwy wymiar.
Husky rzucił w kogoś kijem, idealnie ratując jakiegoś mutanta, przed morderczym cięciem prowizorycznej maczety, zablokował cios nożem od jakiegoś wściekłego młodzika i skierował jego ostrze przeciw niemu, wbijając je w udo, choć znacznie łatwiej byłoby mu włożyć je w krtań. Przez chwilowe siłowanie się dostał od innego przeciwnika, metalową rurą w plecy. Zawył i prawie upadł na ziemię, ale zdołał się obrócić i przechwycić kolejne uderzenie, wjeżdżając swoim czołem w skroń podstępnego wroga, doprawiając jeszcze jego cierpienia, kopnięciem w krocze. Zmierzało w jego stronę coraz więcej osób, ale nieliczni już mutanci uwolnieni z klatek, gdzieś z tyłu, sprawiali udolny opór. Niektórzy korzystali ze swoich naturalnych przywilejów, jak kły, pazury, kolce czy ogony, inni przechwycili tradycyjną broń.
Ocelia znajdowała się blisko wysokiego krzyża. Miała szansę przemknąć pomiędzy falą zalewającą Jasona, szybko wspiąć się na konstrukcję i wydłubać gwoździe przytrzymujące jej brata.
Poderwała się na nogi, ogarniając jednym spojrzeniem sytuację.
- Jason! Broń się, masz nas stąd wyprowadzić! - krzyknęła ścinając jednego napastnika, a potem następnego. Nie certoliła się już, było ich zbyt dużo, nie było czasu na humanitaryzm.
- Na górze! - krzyknęła do mutantów, stłoczonych pod ścianami - Dopadnijcie tego skurwiela na górze, a ci tutaj rozpierzchną się jak stado kaczek.
Doskoczyła do krzyża, po drodze ktoś usiłował ją zatrzymać, ale przekroczyła już pewną granicę. Nie było zza niej powrotu. Cięła precyzyjnie, nie zastanawiając się.
- Olvier! - uwolnię cię, ale masz pomóc Jasonowi. Obaj macie stąd wyjść, rozumiesz? Żywi. - powiedziała, wyciągając gwoździe.
- Nie rozumiem, ale zrobię jak mówisz - odpowiedział uśmiechając się do niej, mimo sytuacji w jakiej się znajdowali.
Tymczasem na kładce, Alan przełożył kołczan przez plecy i chwycił swój łuk bloczkowy. Z znacznie bardziej szaleńczym śmiechem niż poprzednio zaczął strzelać. Strzelać do mutantów, strzelać do ludzi. Starał się raz czy dwa trafić Jasona, ale ten za bardzo mnożył się wśród tłumu wściekłych i zdezorientowanych przestępców. Niektórzy tarzali się już po ziemi, jęcząc i krzycząc z bólu. Paru krzycząc coś w stylu:
- “To potwory! Kurwa!!” - poczęła uciekać, tylko po to by nadziać się na mutantów, którzy rzeczywiście kierowali się w stronę Alana, chyba go kojarząc.
Skrzydlaty, nieco przypominający Ocelii Jean’a wystrzelił w powietrze, lecąc w stronę Hughes’a. Ten jednak wziął krótki rozpęd, skoczył odbijając się od barierki na kładce i spotkał się z mutantem w powietrzu, strzelając do niego w locie, co choć wydawało się być niemożliwe, to tylko jeszcze bardziej rozbawiło Alana, który wylądował na truchle skrzydlatego.
Oliver zaś spadł na ziemię z krzyża, zwijając się w kłębek i dysząc ciężko.
- W końcu... dziękuję... dziękuję... - starał się mówić głośno, ale tylko dzięki lepszym zmysłom, Ocelia słyszała jego szept.
Jej domniemany brat, całe jego ciało zaczęło trzeszczeć i chrupać, puchnąć, rosnąć, nabierając masy mięśniowej, obrastało w łuski i sierść. Okropna i iście obrzydliwa abberacja, zaczęła mierzyć ku trzem metrom wysokości i dwóm rozpiętości w barkach, ilość jego kończyn, ich kształt i rodzaj były tragicznie niesynchroniczne i niesymetralne. Jego twarz nie przypominała zupełnie żadnego zwierzęcia, żadnego obiektu, zupełnie niczego ludzkiego. Nie przemawiała jednak przez nią agresja, lecz czysta żałość i okropny ból. Jakby utrzymanie każdego milimetra swojego cielska, kosztowało go niepomierne pokłady cierpienia.
Zamarła na moment, przyglądając się, zszokowana, tej straszliwej przemianie. Jeśli ją tak bolało wyciągnie pazurów, to mogła się tylko domyślać, jak on musiał cierpieć. Kiedy działo się.. to wszystko z jego ciałem.
Jednak w jednej chwili, wielkolud odwrócił się od Ocelii i z rykiem zaczął łapać, odrzucać, uderzać, kopać i odpychać zalewających Jasona gangsterów i terrorystów. Raz i drugi wbiła się w niego strzała z łuku, jednak grzęznąc w plecach, nie wywarły one żadnego efektu na Oliverze, którzy ślepo i poddańczo wykonywał prośbę Ocelii.
Otrząsnęła się i ruszyła na pomoc Olivierowi i Jasonowi. Tnąc napastników szukała wzrokiem Alana.
Zobaczyła go, stał ze swoim łukiem, celując do jej brata.. i do wszystkich. Oszalał. Zaczęła przedzierać się w jego stronę, bokiem, żeby nic wpaść mu w oczy, skupiona i zdeterminowana.
Szło jej zadziwiająco dobrze. Instynktownie poruszała się na tyle szybko by zranić wiele osób, samej unikając uszkodzeń.
Zaszła Alana od boku, przykulona, żeby zejść z linii jego wzroku. Nie wydawał się jej dostrzegać, skupiony na swoim szaleństwie.
Zamachnęła się, celując w jego bok.
Tym razem był zbyt skupiony na czym innym, by się ustrzec przed atakiem. Dostał w ten sam bok co wcześniej, tym razem jednak nie skończyło się na zewnętrznym uszkodzeniu, a rozcięciu organów wewnątrz.
Padł na ziemię wypuszczając łuk i wrzeszcząc z bólu, począł tarzać się po ziemi, wkładając kawałki skóry i mięsa z powrotem na swoje miejsca. Już i tak wyglądał jak trup i ta rana od razu powinna zakończyć jego żywot, ale mimo to, miotał się jeszcze wściekle w agonii.
Cela zacisnęła zęby i cięła go przez krtań, przecinając tchawicę.
Krew trysnęła gęsto i ostro, oblewając twarz i klatkę piersiową Ocelii, która odskoczyła do tyłu, z przeraźliwym krzykiem. Czuła się, jakby obeszły ją jakieś insekty - zaczęła nerwowo ścierać krew Alana z siebie. Fontanna szybko osłabła i ze strzępów szyi, coraz wolniej sączyła się krew, z wiotczejącego ciała.
Jason i Oliver z pomocą pozostałych przy życiu i znośnym zdrowiu mutantów, zyskiwali znaczącą przewagę nad sługusami Alana, którzy w większości przypadków nie żyli, byli nieprzytomni, albo próbowali uciekać, z mizernym skutkiem. Cała rzeź, która tym razem była dokonywana bardziej na korzyść zwierzoludzi, zmierzała do końca.
Alan leżał nieruchomo, kawałek poszarpanego ciała. Cela zsuneła się plecami po ścianie i usiadła na ziemi. Schowała pazury, bezwiednie, a potem trzęsącymi się rękami odwiązała swoją bluzę i skupiła się na wycieraniu jego krwi ze swojego ciała.
Choć krew była jeszcze świeża, to większość wciąż na niej pozostała, rozmazana. Bluza sama w sobie zaczęła nieprzyjemnie pachnąć i potrzebowała bardzo dobrej pralni. Cela zdawała się nie zwracać na to uwagi, trąc skórę coraz mocniej i mocniej.
Tymczasem pośrodku magazynu, było coraz mniej krzyków, a ogromne monstrum, które było jej bratem, zaczęła wracać do normalnej postaci.
- Udało się - pomyślała. Powinna czuć radość, czy satysfakcję, ale nic nie czuła. Poza przemożną, atawistyczną potrzebą pozbycia się krwi z ciała. Siedziała tam, patrząc jak Olivier zaczyna coraz bardziej przypominać człowieka. Choć nic ludzkiego w nim już nie było. W niej też coraz mniej. Zmusiła się, żeby poruszyć głową, i poszukała wzrokiem Jasona.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 19-06-2013, 22:55   #28
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Bierzcie co chcecie i uciekajcie! Szybko! - Ryknął Jason do pozostałych przy życiu mutantów. Wspiął się na krzyż, by każdy był w stanie go usłyszeć i wyraźnie było widać, że krwią jest zlany znacznie bardziej niż Ocelia. Jej brat zdarł z jednego ze strażników ubranie, bo sam przez swoją transformację, był go pozbawiony.
Moore zszedł z krzyża i mutanci zaczęli zalewać go pytaniami i krzykami, w równym stopniu, co przed paroma minutami robili słudzy Alana za pomocą pięści i broni.
Oliver wkładając jeszcze ciemną koszulkę, podszedł do Ocelii, z dużą dozą niepewności na twarzy i uklęknął przed nią.
- Pies cię ochrania, tak? - Spytał znając już odpowiedź. - Cóż... chyba muszę przeprosić za sporo rzeczy, ale nie powinniśmy tu zostawać zbyt długo - zasugerował.
Pokiwała głową, starając się - bezskutecznie - zogniskować spojrzenie na jego twarzy.
Spojrzał na truchło Alana, którego żyły straciły swoją wypukłość i czerń. Potem znów spojrzał na siostrę.
- Dobrze zrobiłaś... to szaleniec. Kazał robić okropne rzeczy, samemu dopuszczając się jeszcze gorszych - mruknął smutno, wstając i przyglądając się ciału.
Mutanci zaczęli w pośpiechu zgarniać co sie tylko dało. Pod poprzewracanymi stołami walały się pieniądze, portfele, komórki. Prędko brali cokolwiek, co mogłoby im dać szansę na... cokolwiek. Jason w końcu wyrwał się z tłumu i podszedł do Ocelii i jej brata.
- Musimy... - również skierował wzrok na Alana, przyglądając mu się ze smutkiem. - Musimy iść - wysyczał w końcu, zaciskając pięści.
Ocelia pokiwała głową, mechanicznie, ciągle starając się zetrzeć krew.
- Hej... hej! Później to zrobisz! - Husky sam ledwo się otrząsł i oderwał wzrok od Hughes’a, ale podszedł do Ocelii i podał jej rękę, chcąc pomóc wstać.
- Tak - powiedziała, nie ruszając się z miejsca.
- Im bardziej będziesz o tym myśleć, tym gorzej ci będzie. Wierz mi - mruknął klękając przed nią. - Zrobiłaś to co trzeba było zrobić, tego wymagała sytuacja. Nie jesteś zła i niczego złego nie zrobiłaś. To konieczność. Ja jestem zły, Oliver jest, nami kierują instynkty i parę innych rzeczy, ale ty nie możesz się załamać, przynajmniej nie teraz. Więc błagam! Wstań! - Poprosił, patrząc na nią zmartwiony i wstając pierwszemu, znów podając jej rękę.
Jason coś mówił, jego słowa docierały do Celi jak zza mgły. Żył. To dobrze.
- To dobrze - powtórzyła. Zęby jej szczękały.
- Szlag... - mruknął, chwytając ją za ramię i podnosząc do góry. - Weź ją, jest w dość dużym szoku - powiedział do Olivera, który od razu podniósł siostrę. Ruszył za Jasonem, który zatrzymał się jeszcze przy Alanie, uklęknął i wyjął coś z kieszeni jego bluzy. Potem poszli szybko w stronę samochodu.

Na ulicy panowało już spore poruszenie i niezły chaos. W oddali wyły syreny policyjne, szybko jednak doszli do samochodu, gdzie Jason wziął od Ocelii klucze i siadł za kierownicą, gdy jej brat, położył ją z tyłu, siadając obok Husky’ego, który ruszył prędko.
- Gdzie... gdzie jedziemy? - Spytał Oliver, nie mogąc skierować wzroku na Jasona.
- W bezpieczne miejsce. Nic ci nie grozi. Żadnych złych zamiarów nie mam, jasne? - Spytał rzucając mu krótkie spojrzenie.
- Tak... chyba tak... - odparł niepewnie, przyglądając się siostrze z tyłu.
Cela leżała nieruchomo, skulona, zaciskając palce na skraju siedzenia.
- Dobrze. Nie układało się pomiędzy nami najlepiej, ale... paru rzeczy o sobie chyba nie wiedzieliśmy, więc miło by było... puścić w niepamięć stare dzieje - burknął Moore, jadąc szybko i nerwowo obserwując drogę.
- Nie jest łatwo zapomnieć rozliczne momenty, w których stało się o krok od śmierci... - odpowiedział ponuro.
- Okej! Dobra! Zamknij się! Nie będziemy rozmyślać kto zaczął, skupmy się na doprowadzeniu jej do porządku - odpowiedział postanawiając pozostać na razie z Oliverem na dość napiętym, neutralnym gruncie.
Póki Ocelia siedziała w bezruchu, było całkiem ok. Świat przesuwał się jak za szybą, obok niej, wystarczyło zamknąć oczy i już nie przeszkadzał. Potem coś wciągnęło ją do środka, świat zaczął się kręcić, kręcić razem z nią, coraz szybciej i szybciej, jak na jakiejś karuzeli. Cela poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła.
- Zatrzymaj - wykrztusiła. - Niedobrze mi.
Posłusznie i sprawnie zatrzymał samochód, pozwalając jej zrobić swoje.
Wysunęła się z samochodu i opadła na kolana. Fakt, że nie miała czym wymiotować, wcale nie przeszkadzał jej organizmowi. Suche, bolesne skurcze wstrząsały jej ciałem.
W końcu ustały, Cela podniosła się chwiejnie na nogi i zwaliła na siedzenie.
- Muszę się umyć. Wy też. Śmierdzicie - mruknęła, zamykając oczy, żeby świat przestał się w końcu wirować.
- Żebyś tylko wiedziała jak... - mruknął Jason, kręcąc głową.
Dość szybko dojechali z powrotem do tymczasowej kryjówki.
Cela drzemała na tylnym siedzeniu. Obudziła się gwałtownie, kiedy samochód się zatrzymał. Przez kilka długich sekund nie mogła sobie przypomnieć gdzie jest i co się przytrafiło, zalała ją panika. Pamięć jednak szybko wróciła, dziewczyna pozbierała się z kanapy samochodu, wywaliła bluzę na podjazd i poszła do domu. Było lodowato, w powietrzu czuć było nadciągającą zimę. Weszła do środka. Tu nie było dużo cieplej.
- Idę na górę - powiedziała, trzęsąc się. - Napalisz w kominku, Jasonie?
Stała kilkanaście minut pod gorącą wodą a potem poszła do łóżka. Jason chyba nie napalił, ciągle było jej przeraźliwie zimno. Naciągnęła na siebie całą pościel, ale i to nie pomogło na wstrząsające nią dreszcze.


Trochę musiała czekać, zanim ktokolwiek odważył się zapukać do jej drzwi. Był to Jason.
- Ocelio? Rozpaliłem, jak kazałaś. Potrzebujesz czegoś jeszcze? - Spytał przez drzwi, z troską i strachem w głosie.
Wstała, owijając się kołdrą i podeszła do drzwi. Otworzyła je, wpuszczając Jasona.
- Gdzie Olivier? - zapytała.
- Kąpie się - odparł wchodząc ostrożnie. Sam też już doprowadził się do porządku. - Jest spokojniejszy i cichszy niż bym się spodziewał.
Usiadła na łóżku, podwijając pod siebie nogi i otulając się szczelnie kołdrą.
- Dlaczego posłałeś mnie do tej stróżówki? - spytała, patrząc na niego uważnie - Wiedziałeś, że on tam będzie?
- Nie! - Zdziwił się. - Nie miałem pojęcia. Naprawdę - zapewnił już spokojniej.
- Zależało mu, żebym stała się bardziej... - poszukała słowa - agresywna. Ty nakłaniasz mnie do tego samego. Przyjaźniliście się, działaliście razem... Czy to jakiś test?
- Nie chciałem żebyś stała się bardziej agresywna, tylko żebyś potrafiła sobie poradzić we właśnie takich sytuacjach jak ta, choć przyznaję, że dumny z tego nie jestem... to nie jest żaden test. Nie mam pojęcia co się stało z Alanem, choć rzeczywiście, trochę czasu przyjaciółmi byliśmy - odparł siadając na fotelu obok niej.
Nie wyglądała na przekonaną.
- Co poszedłeś sprawdzić na zapleczu? - spytała. - No, dlaczego mnie wysłałeś na górę, a sam poszedłeś na tył magazynu?
- Z założenia gdy klatki by został otwarte, z tyłu łatwiej byłoby mi ich zajść, eliminować sprawniej i szybciej, uwolnić Olivera... naprawdę tego nie przewidziałem. W ogóle nie czułem Alana, nawet gdy stałem nad jego truchłem...
- Tydzień temu jadłam z nim śniadanie. Żartowaliśmy. Potem... - potarła twarz dłońmi i syknęła, kiedy dotknęła siniaka nad nosem - Nie wiem, co będzie. Nie wiem... nie wiem, co się z tobą stanie za tydzień. Ze mną. Rozumiesz?
- Zanim do nas przyjechał nie widzieliśmy go parę lat. Nie wiem gdzie był, z kim był... ale póki trzymamy się razem, jesteśmy bardziej bezpieczni. Musimy jednak... musimy czym prędzej to zakończyć.
Pokiwała głową, a po twarzy zaczęły jej płynąć łzy.
- O to właśnie chodzi, rozumiesz? Tydzień temu czułam się bezpiecznie z Alanem, bezpieczniej nawet niż z tobą! Skąd mam wiedzieć... Olivier miał być największym wrogiem, zabił moich przyjaciół, a teraz.. skąd mam wiedzieć, czy mogę ci ufać? No skąd??
- Cóż... skoro pozory cię myliły wobec Alana, może i tak samo jest ze mną? Może właśnie ja zasłużę na zaufanie? Staram się, ale nie wiem co mogę ci ofiarować poza oddaniem i słowem honoru - odparł zwieszając głowę.
- Nie zawiodłeś mnie ani razu, ale ja nie chcę tego wszystkiego. Ufam ci, ale Alanowi też ufałam! Może powinnam się zastanowić, jak mnie zostawił samą z Ranem, może powinnam się sprzeciwić.. Nie wiem, co mam myśleć, Husky. Boję się. Ale ufam ci.
Popatrzyła na niego i spróbowała się uśmiechnąć. Marnie jej to wyszło.
- Przepraszam. Nie chciałam, żebyś... Dzięki, że napaliłeś. I naprawdę doceniam, co zrobiłeś dla Oliviera... zwłaszcza po tym, co on wcześniej... wiem, że to niełatwe. - położyła się, kuląc pod kołdrą. - Strasznie tu zimno. Jestem zmęczona. Posiedzisz chwilę ze mną?
- Jasne. Ty się ze mną nasiedziałaś, jak twój brat spuścił mi łomot - odpowiedział rozsiadając się wygodniej. - Za co chyba nigdy ci nie podziękowałem... - dodał zastanawiając się.
- Gdybym wtedy nie uciekała, nie było by żadnego łomotu. Więc to moja wina, poniekąd - mruknęła, już nie patrząc na niego.
Po chwili spała.
Jason postanowił przy niej poczuwać, niczym wierny pies, z tą różnicą, że nie leżał u jej stóp, a siedział obok, nie mogąc jednak zasnąć. Wpatrywał się w ciemne niebo za oknem, na zmianę z podłogą i Ocelią.


Obudziła się dość szybko, zaraz po wschodzie słońca. Nie czuła się wypoczęta, ale przestało jej być zimno. Zawsze coś. Jason ciągle siedział w fotelu, wydawało się jej, że w tej samej pozycji, w której go widziała, jak zasypiała.
- Hej - powiedziała. - Byłeś tu całą noc?
- Nie no, coś ty. Muszę czasem chodzić do łazienki - odpowiedział krzywiąc się.
Uśmiechnęła się.
- I znów musisz iść, bo chcę się ubrać.
- Dobra... - mruknął wstając i rozciągając się. - Tylko szybko. Jakoś mi tak niezręcznie zostawać samemu blisko Olivera. Chyba niedawno wstał - dodał wychodząc.
Wygląda na to, że siedział więc tu całą noc ze strachu, nie z sympatii.. cóż, nie zawsze sprawy są takimi, na jakie wyglądają stwierdziła filozoficznie Ocelia, szybko się ubierając. Zeszła na dół.
Oliver siedział przy niskim stoliku, na kanapie. Wnioskując po brudnych talerzach i pustych opakowaniach, opróżnił im przynajmniej połowę lodówki, teraz jednak leżał, dysząc ciężko ze zmęczenia i przejedzenia. Trzymał rękę na brzuchu. Miał na sobie tylko spodnie, zapożyczone poprzedniej nocy, od któregoś ze swoich byłych strażników. Już i w ludzkiej postaci i nawet w takiej sytuacji, wyglądał dość przerażająco i potężnie. Gdy tylko Ocelia zeszła po schodach, wstał, ożywiając się.
- Miło, że w końcu jesteś. Jak się czujesz? - Powiedział szybko, jakby bardzo długo myślał nad tym co powiedzieć i teraz chciał to z siebie jak najszybciej wyrzucić, by nie zapomnieć.
- Nieźle. Chyba - powiedziała przysiadając na brzegu kanapy. - A ty.. jak? - zapytała, starając się zbytnio na niego nie gapić.
- Jak zawsze po przemianie i wiszeniu na krzyżu przez parę dni... jak nowy - odpowiedział z nieśmiałym uśmiechem... szczerze odpowiedział.
- Że niby zdarzało ci się wcześniej już wisieć? - zapytała.
- Tak, ale nie na krzyżach. Nic o czym warto mówić i co chciałbym wspominać. Mam za sobą trochę nieprzyjemnych przejść, ale nie lubię o tym rozmawiać - odpowiedział, jakby prosząc.
- Jasne... mogę sobie wyobrazić. Olivier.. dlaczego robiłeś.. to wszystko?
- Co... co masz na myśli? - Spytał niepewnie, drapiąc się po głowie.
Z tarasu przyszedł Jason, zasuwając za sobą drzwi. Usiadł na fotelu i wskazał reszcie miejsca.
- Taaak... chyba powinniśmy ogółem porozmawiać, nieprawdaż?
- No wiesz...zatłukłeś moich kumpli. Oraz innych, jak słyszałam. Miałeś jakiś .. szczególny powód? - sprecyzowała, tonem niezobowiązującej, towarzyskiej pogawędki. Nalała sobie kawy z ekspresu i usiadła na przeciw Jasona, ciągle jednak patrząc na Oliviera.
- Po... powody? Czasem... a czasem to po prostu dużo, dużo złości i halucynacji. Czasem je miewam i nie wiem co robić, prócz bronienia się, co często okazuje się raczej mordowaniem... - odpowiedział wstydliwie.
Spojrzała na niego, a na jej twarzy było współczucie.
- Przykro mi - powiedziała. - Teraz pomożesz mi i Jasonowi. Trzeba to skończyć.
- Tak... dobrze. Nie żebym był jakiś zajęty akurat, więc dobrze. Poza tym chyba jednak mamy wspólny cel... - dodał kierując spojrzenie na Jasona, ten jednak tylko spuścił wzrok.
- Wspólny cel, wspólnych rodziców, a dodatkowo ściągnęliśmy cię z krzyża z Jasonem, pamiętasz?
Przeniosła spojrzenie na Moora.
- Mów, Jason.
- Cóż... ogółem zarówno ja jak i Oliver wiemy kim jest Nigr i do czego jest zdolny i... - mówił przygryzając palce. - Wcześniej Serafin mało ci o nim mówił, to co ci pobieżnie opisaliśmy na temat Johannesburga to tylko powierzchnia. To piekło. To najgorsze miejsce na ziemi. Głodni i chorzy są niewoleni, katowani, torturowani dla samej tortury. To absolutnie najgorszy ludzki twór. Codziennie, od wielu lat, umierają tam setki. Choć Nigr nie daje tego jasno do zrozumienia, nie jest taki otwarty to... to jest współczesny Hitler, Stalin i niewiadomo co jeszcze razem wzięte i... i sam osobiście od samego początku mojej vendetty przeciw niemu skierowanej nie mam zbyt dużej wiary w powodzenie tego wszystkiego.
- Do czego zmierzasz? - Spytał Oliver, nie rozumiejąc.
- Że nawet jak nam się uda, zniszczyć jego małe imperium, zabić go, niwelując jego wpływy na ludzi na całym świecie, to całkiem, prawie na pewno, prawdopodobne, że zapłacimy za to życiem, mimo iż udział w tym będzie brać więcej osób niż tylko my - skończył oddychając z ulgą.
- Nie rozumiem - teraz Ocelia potrzasnęła głową. - Jeśli nam się nie uda - to na pewno nas zabiją, ale jeśli by się nam, przypadkiem, powiodło?
- To wtedy setki, tysiące, chciałoby się na nas zemścić, tak jak robimy to my. Z tym, że my chcemy coś powstrzymać, a oni by zakończyć... tak czy siak, szczerze wątpię by... by istniała dla ciebie jeszcze szansa, na powrót do choć namiastki poprzedniego życia i jeśli sądzisz, że już nie dasz rady i chcesz się wycofać, to zrobię wszystko by spróbować zapewnić ci choć namiastkę bezpieczeństwa, dopóki się to nie skończy. Rozmawiałem z Kamilem w nocy, będzie jutro i... cóż. Z tego co wiem, to będzie miał ci coś ważnego do powiedzenia, ale nie podzielił się tym ze mną. Kazał przekazać propozycję i pomoc. Wybacz plątaninę - przeprosił jeszcze, zwieszając głowę.
- Jeśli nie ma znaczenia, czy nam się powiedzie, czy nie, to po co wogóle zaczynać? Dla samej zemsty? Ja już nie mam do czego wracać...
- Nie dla samej zemsty - tym razem odpowiedział jej Oliver. - Nieco czasu spędziłem u jego boku i... to człowiek na swój szalony sposób genialny. Na świecie powstało tyle organizacji, mniej lub bardziej brutalnie zwalczających obecność zwierzoludzi na tej planecie, a on przejął kontrolę nad wszystkimi, z czego sprawę zdaje sobie garstka ludzi. Trzyma na smyczy naprawdę ważne osoby, samemu stojąc na szczycie, jednak z dołu, niewielu go dostrzega. Kontroluje wszystko i nikt nie wie jak go zastąpić, bo za mało osób wie kim jest, a już może parę wie, czym włada. Czasem do stworzenia bądź zniszczenia czegoś wielkiego, wystarczy wola jednego człowieka... jeśli on upadnie... pociągnie to za sobą lawinę wyzwoleń spod represji. Szczególnie w południowej Afryce.
- Miałam nadzieję, że jak go zabijemy, to po prostu wszystko się skończy. Zdam maturę, pójdę na studia, poznam tego jedynego.. normalnie. Ale tak się nie da, tak?
- Niestety... to w czym bierzesz udział, choć jesteś dla całej sprawy ważna, jest znacznie od ciebie większe. Tu już nie chodzi o powrót do normalności, czy o osiągnięcie czegoś. Tylko o... symbol. O nadanie temu znaczenia. O pokazanie, co się właściwie dzieje - mówił Jason. - Dawno zapomniałem jak to jest mieć takie... proste potrzeby. Zapomniałem jak to jest mieć własne potrzeby, bo ten człowiek odebrał wszystkiemu znaczenie. Nie tylko mi - dodał jakby nieświadomie.
- Nie wiem, Jason. Rozumiem, dlaczego chcesz się tym zająć, rozumiem, co Nigr ci zabrał, ale nie wiem, czy ja... czy mam w sobie dość determinacji, żeby walczyć o te symbole. O ideały. Porozmawiam z panem Kamilem, jak przyjedzie. To nie jest wystarczający powód. Nie chcę się poświęcać. Chcę po prostu żyć.
- Właśnie o to chodzi. Powiedziałem mu, że już tego prawdopodobnie nie wytrzymasz i kazał mi powiedzieć, że jest możliwość, by po prostu postarać się cię od tego odsunąć.
Pokiwała głową, powoli.
- Może Lockbell sie pomylił. Pewnie chodziło o inną dziewczynę. Fakt, że moi, że nasi - spojrzała na Oliviera - rodzice byli, kim byli, to może determinować naszej przyszłości. Nie wierzę w przeznaczenie. I masz rację, Jason - posypałam się wczoraj. Może to znaczy, że to za dużo.
- Jeśli chcesz spróbować się wycofać, to możemy spróbować ci pomóc, ale... nigdy nie obiecamy ci całkowitego bezpieczeństwa. Zawsze będzie szansa, że cię znajdą. Jeśli zdecydujesz się jechać z nami, przynajmniej nie będziesz sama.
- W tym świecie żaden mutant nie będzie już bezpieczny, nigdy, prawda? Po mnie... nie widać za bardzo, ale mają sposoby, żeby wykryć mutację. Nie mam już nikogo. I nie powinnam się przywiązywać, bo te osoby giną. Ale to trudne...
Spojrzała na Jasona. W jej oczach była determinacja.
- Chcesz jechać do Johannesburga, tak? Kiedy?
- Termin wciąż pozostaje ten sam. Cztery dni - odpowiedział krótko.
- Ostatnio było dziesięć - uśmiechnęła się do niego. - Odnoszę wrażenie, jakbym żyła obok czasu. Czyli mam cztery dni na decyzje. Wystarczy. Jemy? Czy jakieś przewidujesz.. atrakcje?
- Czas szybko leci, ale żadnych przygód nie planuję - pokręcił głową.
- Będziesz jadł śniadanie? Bo ty Olivier to chyba już nie.. coś w ogóle zostało? - spojrzała na stos pustych opakowań.
- Tak, tak, pomyślałem o was, żeby nie było - odpowiedział kiwając głową.
- Ja podziękuję - mruknął Jason wstając i wychodząc na taras.


Ocelia zalała płatki resztką mleka, zabrała miseczkę i wyszła za Jasonem na taras. Było zimno, ale jesienne słońce przebijało sie przez chmury.
- Nie idziesz spać? - zapytała.
- Niee... nie mogę spać, nie mogę normalnie jeść, nie wiem co się dzieje - mruknął, siadając na drewnianym krzesełku i wyciągając papierosa z paczki.
- Denerwujesz się? - zapytała.
- Nie wiem... nigdy sobie specjalnie dobrze z uczuciami nie radziłem, ale chyba bardziej się boję - odpowiedział niepewnie, nie mogąc znaleźć zapalniczki.
- Czego? Wiesz czego?
- Trochę... hmmm - mruknął, rozglądając się niepewnie. - Może o ciebie... tak, raczej tak. Kogoś mi przypominasz, od samego początku, ale nie wiem kogo...
Odstawiła płatki na murek.
- Jeśli mam z tobą jechać, to nie możesz się o mnie bać. Stracisz na efektywności, jak będziesz myślał o mnie, nie o zadaniu.
Stanęła za nim.
- Zdejmij kurtkę - powiedziała.
- Co? Hm? - Spytał nie rozumiejąc, ale jednak przerwał poszukiwanie zapalniczki i powoli zdjął czarną kurtkę. - Nie stracę na efektywności... nigdy w życiu nie czułem się taki... żywy i silny. Naprawdę.
- Długo to nie potrwa, jak nie będziesz spał i jadł - stwierdziła autorytarnie. - Zamknij oczy. Dawno tego nie robiłam, ale zwykle pomagało.
- Eeem... jak uważasz. Ty tu rządzisz - mruknął niezręcznie i posłusznie.
- Spokojnie. Przeżyjesz - powiedziała, kładąc mu dłonie na ramionach, blisko szyi.
- Strasznie jesteś spięty - powiedziała, rozmasowując mu mięśnie. Uciskała okolice karku i barki, na tyle mocno, żeby mógł czuć rozluźniający uścisk, ale nie na tyle silnie, żeby sprawiać mu znaczniejszy dyskomfort. Palce miała silne i sprawne.
Rzeczywiście był bardzo spięty, jakby nigdy nawet nie próbował rozluźnić mięśni, czy nie wiedział jak to zrobić. Przekręcił głowę chrząkając.
- Całkiem miłe... - mruknął cicho, powoli i nieświadomie ustępując naciskowi.
- Zamknij oczy - powiedziała, uśmiechając się lekko - I myśl o czymś miłym.
- Druga część polecenia jest trudniejsza niż się wydaje - powiedział cicho, starając się zamknąć oczy, co chyba jednak przyszło mu z trudem. Mimo to nie wyrywał się spod jej dłoni.
Schodziła dłońmi niżej, wzdłuż kręgosłupa.
- Na pewno masz takie miejsce, gdzie się czułeś dobrze. Bezpiecznie. Spokojnie - mówiła cicho - Znałeś kogoś, z kim lubiłeś przebywać. Poszukaj takich wspomnień. Poszukaj. Nie musisz mi mówić.
Pod koszulką czuła rozliczne blizny, jęknął cicho, nie wiadomo czy z bólu, czy przyjemności.
- A... a jeśli chcę?
- To możesz powiedzieć. Za mocno?
- Nie, nie... - pokręcił głową. - Kiedyś mieszkałem w Anglii... tam było miło. Byłaś tam? Ale nie w miastach, tylko na równinach. Tam jest miło... - mówił, stopniowo ściszając głos.
- Nie byłam.. co tam robiłeś? - zapytała, nie przerywając masażu.
- Żyłem... z córką i żoną, trochę z bratem. Spokojnie i prosto, coś do czego wrócić bym nie mógł, ale... ale było fajnie - dodał bardziej obojętnie niż by chciał.
- Zawsze możesz tam wrócić.. we wspomnieniach - powiedziała cicho, głos się jej załamał.
- Wystarczy. - dodała, już zwykłym głosem, nawet szorstko, zabierając dłonie. - Idź teraz spać. Ja będę pilnować.
- No dobra... - mruknął odwracając się, choć zwieszał wzrok, nie chcąc, bądź nie mogąc patrzeć jej w oczy. Wziął ze stolika paczkę i podniósł zapalniczkę, którą znalazł na ziemi. - Dzięki - dodał jeszcze w końcu podnosząc spojrzenie na nią i wchodząc do środka.


Ocelia usiadła na krześle zwolnionym przez Jasona i sięgnęła po swoje płatki. Jadła automatycznie, nie czując smaku, patrząc na smagane wiatrem drzewa. Jej myśli krążyły bardzo daleko, starannie omijając Huskyego: wokół ciotki, rodziców, przyjaciół, chłopaków. Cztery dni... Dużo i niedużo. Co by nie wybrała, już nic nigdy nie będzie tak samo.
Jednak choć pozostawała bezsilna wobec przeszłości, to wedle tego, co sądzili inni, mogła mieć spory wpływ na przyszłość - nie tylko swoją. Wszystko zależało teraz od jej własnych decyzji, które ostatnio nabierały większej wagi.

Na razie jednak nie doszła do żadnych konstruktywnych wniosków.
Zmarzła i wróciła do środka. Wstawiała naczynia do zmywarki i usiadła obok brata.
- A ty Olivier - zapytała. - Pamiętasz ich? Rodziców?
- Wiele o nich słyszałem, ale raczej trzymali mnie z zamknięciu, dość daleko od nich... jednak z czasem coraz częściej pozwalano mi się widywać z matką, łącznie widziałem ją pięć razy. Nigr obiecał mi, że jak będę posłuszny to coraz częściej będę mógł się z nią spotykać. Taty jednak nigdy nie poznałem. A potem Nigr powiedział, że uciekli, by jakiś czas potem, już nawet nie wiem kiedy, dodać, że kazał ich zabić, dla dobra mojego i mojej siostry. Tyle - odpowiedział szybko, wzruszając ramionami.
Pokiwała głową.
- Chcesz tam wrócić? Do Nigra?
- Tylko żeby go zabić.
- To macie coś wspólnego z Jasonem... on też o tym marzy. Pojedziesz z nim.
- Nie chcę mieć z nim nic wspólnego, ale cóż... cel uświęca środki - odparł ponuro.
- On podobnie. Ale musisz zapomnieć, co było. Macie wspólny cel - zabić tego skurwiela. Rozumiesz? To on jest winien temu, co się z wami działo. Też temu, że tyle razy walczyliście. To jego wina. Teraz macie działać wspólnie.
- Dobrze, tyle rozumiem, choć łatwo nie będzie... to on cię w to wplątał w ogóle? - Spytał nagle.
- Nie, Olivier - potrząsnęła głową, zdecydowanie. - Rodzice nas w to wplątali. To przez nich jesteśmy... kim jesteśmy. Potem... no, sama się wplątałam. Zorganizowałam marsz, w obronie mutantów, nawet nie miałam pojęcia, że sama nim jestem. Jason tylko pilnował, żebym sobie nie narobiła zbyt dużej krzywdy. Albo ktoś mi.
- Aha... no to nie tak źle - odpowiedział obojętnie, wzruszając ramionami. - Znaczy... mogło być gorzej - sprostował, podnosząc głowę.
- Gorzej, czyli? - spojrzała na niego z ukosa.
- Och zawsze mogłoby być gorzej. Choćby nie wiem co... - odpowiedział, wstając. - Co będziemy teraz robić? Czekać na tego... słonia?
- Elephentmana - poprawiła go. - Chyba tak. Nie wiem. A za cztery dni Jason jedzie do Johanesburga. A ty? Potrzebujesz coś, teraz? No i jak się o mnie dowiedziałeś?
- Och od dawna wiedziałem, że mam siostrę. Tylko nigdy nie wiedziałem jak wyglądasz, ale... ale jak raz szukałem Jasona, wpadłem i na ciebie i jakoś tak od razu wiedziałem, że ty... to ty - odpowiedział uśmiechając się i rozkładając ręce.
- Jason mówi, ze inaczej pachnę. Bardziej. Serio nie wiesz, skąd wiedziałeś, że ja to ja? Może wcale nie jesteśmy rodzeństwem? I to w ogóle przypadek., że sie spotkaliśmy? Nie jesteś do mnie podobny... może to Jason jest twoim bratem, co? - zaczęła się z nim drażnić, trochę dla zabawy, a trochę dlatego, że naprawdę nie miała pewności, czy serio są rodziną.
- Odbieram od ciebie... sygnały podobne do tych matki. Ciężko mi to wytłumaczyć, to jak szósty zmysł. No bo w sumie nim jest...
- No faktycznie, mętnie tłumaczysz - przyznała Cela. - To prawda, że przejmujesz mutacje zabitych?
- Tak, ale nie zawsze adaptuję je na stałe. Proces wydalania takiej, która się nie przyjęła jest dość nieprzyjemne, a asymilacja z taką, która zostanie sprawia, że... czuję się jak zwycięzca - mruknął, uśmiechając się do sufitu.
- To obrzydliwe . Obrzydliwe i potworne.. Nie chce o tym słuchać - wzdrygnęła się. - Jak kanibalizm. A ... Alex? Ten mutant, co był ze mną między magazynami, jak nas goniłeś? - spytała, trochę wbrew sobie, bo przecież znała odpowiedź.
- Nie chciałem go zabijać, ale wtedy chyba uznałem, że stał mi na drodze. Zbyt dobrze go nie przyjąłem, jeśli o to pytasz... - odpowiedział, krzywiąc się.
- Raczej miałam nadzieję, że może... może przeżył - powiedziała bardzo cicho. - A Jean? Ten ze skrzydłami, jak nietoperz?
- Ach ten... to akurat jego ścigałem. Dwa dni wcześniej... no był z policji i się uwziął na mnie. Potem dopiero skojarzyłem, że cię zna.
- Z policji? - spojrzała na niego, niedowierzając. - Z jakiej policji? Coś ściemniasz... I dlaczego go ścigałeś?
Westchnął ciężko.
- Nie, nie ściemniam. Wśród twoich znajomych było sporo ropiarzy, a ścigałem go, bo jak powiedziałem, on ścigał mnie.
- Kłamiesz! - zdenerwowała się - Jak mógł być ropiarzem, jak był mutantem.. co ty mi chcesz wmówić? I po co?
- Co? Spokojnie! Coś ci się pomieszało... pan Jean był policjantem i mutantem, to zakazane nie jest. W twoim towarzystwie zaś było mnóstwo ropiarzy, w tym osoby bardzo ważne, które on miał... inwigilować? Udowodnić winę, no - sprostował. - Chyba... tyle się dowiedziałem przynajmniej.
- Bzdury - stwierdziła, choć bez poprzedniej pewności. - Tomek... Tomek też miał atakować.
- Kto? - Pokręcił głową. - Nieważne. Najlepiej i najbezpieczniej zakładać, że większość osób... no może nie większość, ale spora część, które znasz, jest wrogo nastawiona do mutantów.
- Zastanawiałeś sie może, kiedyś, przez krótką choć chwilę, dlaczego tak jest? No, zastanawiałeś? W przerwie między kolejnym rozpieprzaniem wszystkiego dookoła? Ludzi się nas boją. I mają powody. Mnóstwo pieprzonych powodów - zęby, pazury i inne.. jadowe coś tam, poręczna broń zawsze gotowa do użycia. Pewnie też są. Dałabym wszystko, żebym nie musiała być mutantem. I żeby się mnie nie bali. - westchnęła - Myślałam, że mi się uda, jak Alanowi, że przekonam Nigra.. ale jemu odbiło.
- Jasne, że się boją z dobrymi podstawami. Selekcja naturalna. Nasz gatunek miałby szansę wyprzeć stary, ale Nigr... wątpię, że go przekonasz. To najbardziej chory człowiek jakiego spotkałem, a paru miałem okazję poznać. Cokolwiek byś potrafiła, to on nie da się złapać na mutancie sztuczki - mruknął uśmiechając się smutno.
- Do każdego da się znaleźć klucz.. a ja jestem w tym dobra. Do Nigra pewnie też. Ale teraz juz wiem, że mutacji nie da się cofnąć. Więc nawet nie mam po co szukać - westchnęła.
- Czy ja wiem... słyszałaś pewnie, że dwie istoty zostały stworzone z probówek, przez naszego ojca? Nasza matka i... coś, czy też ktoś. Jason pewnie przez cały ten czas, zakładał, że to ja jestem tym drugim, ale tak jak ty, urodziłem się normalnie - westchnął ciężko, rozkładając dłonie. - Rzecz w tym, że jeśli można to stworzyć, czy też wlepić dla człowieka, to da się pewnie też odczepić. Nie wiem o co chodziło z tym Alanem, wiem tylko, że kiedyś był mutantem, ostatnio przestał, a przed śmiercią stawał się czymś jeszcze innym. Jeśli zależy ci na tym, żeby się tego pozbyć to masz szansę - skwitował, opierając się mocno o fotel.
- Widziałam go przed śmiercią... Nie był normalny. - potrząsnęła głową - Te żyły i w ogóle. Ale przede wszystkim on zwariował. Nie chcę tak.
- “Jedyny nasz ratunek jest w obłędzie. W śrubie, zajobie, pierdolcu i obłąkaniu. Tylko w tym, uwierz mi. To pewne” - mruknął cytując. - To tylko twój wybór, siostro - dodał uśmiechając się do niej.
Wzdrygnęła się.
- Nie nazywaj mnie tak. I nieprawda, nie mam już wyboru. Rodzice go dokonali. Za mnie.
- No dobrze, ale... no nieważne - machnął ręką, nie widząc celu w ciągnięciu tego tematu.
- Skoro nieważne, to nieważne - Cela przewróciła oczami i wyciągnęła się w poprzek fotela, przerzucając nogi przez podłokietnik - Jak coś nie po myśli faceta jest, to zaraz mówi “nieważne”. Dziwni jesteście i tyle. No ja w każdym razie nie wybieram obłędu. Więc ten wiersz też jest durny.
- To tylko kawałek. Reszta też jest fajna... chyba muszę się przespać. Większość nocy jadłem, a to męczące - powiedział wstając z trudem. - Obudźcie mnie gdy przybędzie Elephantman. Proszę.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 19-06-2013 o 22:58.
kanna jest offline  
Stary 24-06-2013, 13:32   #29
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
- Życie jest męczące - wygłosiła Cela filozoficzną myśl nie podnosząc się z fotela. - Idź spać na górę. Obudzę cię.

Miała ochotę iść się powspinać, albo co.. pobiegać. Ale dom stał w otoczeniu innych, nie miała tutaj takiej swobody jak w rezydencji. Musi poczekać do nocy, albo znaleźć jakąś siłownię, pojechać do lasu. Choć nie była wyspana, czuła przemożną potrzebę ruchu. Albo rozmowy. Robienia czegoś. Uświadomiła sobie to bardzo wyraźnie, kiedy Olivier wyszedł.
Nie mogła tak siedzieć i myśleć. Bo myśli - i obrazy, z nocy, powracającie z nadspodziewaną siłą, trudne do odgonienia - które pojawiały sie w jej głowie, przerażały ją. Właściwie to nie przerażały.. zdała sobie sprawę po chwili. Już nie. Raczej denerwowały.
Wstała, włączyła telewizor i puściła kanał z ćwiczeniami. Joga była durna, ale musiała doczekać do końca audycji. Wykonywała, mechanicznie, kolejne pozycje. Następny miał być aerobik z elementami kick-boxingu. “To powinno być ciekawsze” pomyślała, kopiąc energicznie przestrzeń w czasie reklam.
Nic się więc nie działo. Niecałe dwadzieścia cztery godziny temu byli jeszcze w magazynie, pośród śmierci, szaleństwa, całego tego syfu, a teraz... radziła sobie z tym coraz lepiej, ale to wcale nie musiało oznaczać zmiany na lepsze. Może i stała się silniejsza, ale życie beztroskie, a raczej pełne błahych trosk, było chyba lepsze.
W sumie nie zastanawiała się nad tym. Ani nad niczym innym. Nie chciała. Cztery dni to sporo czasu na decyzję. Czasem jednak, coraz silniej wracały do niej słowa powtarzające, że powrotu już nie ma. Nie potrafiła się jednak już zatrzymać. Czy to znaczyło, że będzie musiała iść dalej? Coraz dalej?
Może o to właśnie chodziło Alanowi, kiedy już w swoim szaleństwie, mówił, że chce ją uczynić silną. Silniejszą dla swojego pana. Może tak naprawdę osiągnął swój szalony cel, ginąc z jej ręki?
Wielkiego wyboru rzeczywiście nie miała. Policja ją ścigała, przez co wielu znajomych musiało się jej wyprzeć. Zresztą nie wiadomo ilu jeszcze z nich mogło się okazać takimi ludźmi jakim okazał się Tomek. Część tego co mówił Oliver mogło być prawdą. W końcu skądś ci terroryści musieli się brać.
Korzystając z kolejnej przerwy na reklamy - oraz z tego, że chłopaków nie było - ściągnęła koszulkę. Nakłuć w boku po starciu z Milesem prawie nie było widać - zostały blade ślady, jak po zadrapaniu. Po kopnięciach Alana nie było nawet siniaków.
Zawsze nieźle goiły się jej wszelkie skaleczenia, ale szybkość, z jaką teraz regenerował się jej organizm, była zadziwiająca. Jakby to nie było... jej ciało. Jakby należało do kogoś innego. Jakby same pazury jej nie wystarczyły i szukała dalszych potwierdzeń... Nie była już człowiekiem.
Westchnęła, a kiedy reklamy się skończyły, wróciła do ćwiczeń. TBC. Nudne, ale ciekawsze niż joga.
Szybko zaczęło jej iść lepiej niż frajerom z telewizji, a jakoś nie mogła się zmęczyć.
Po kilku godzinach niekompetencja prowadzących - a szczególnie ich powolność - zaczęły się to robić denerwujące. Cóż, przynajmniej będzie mogła zarabiać jako instruktorka fitnes. Niezła perspektywa.
Znalazła się na górze, w dwch susach, bezszelestnie, i otworzyła drzwi do pokoju Jasona.
- Husky! - huknęła mu nad głową, pochylając się nad łóżkiem. Energia ją rozpierała. - Dosypałeś jakiegoś speeda do mleka? W ogole to wstawaj, musimy już iść! Nie można przespać całego życia.
Otworzył jedno oko, a potem drugie, zamykając pierwsze. Zrobił tak na zmianę trzy razy, aż się nie wyprostował, sięgając pod łóżko po koszulkę.
- Nigdy nie bierz polskiego speedu. Najgorszy narkotyk na świecie... - mruknął ubierając się. - Gdzie musimy iść?
- Ja generalnie nic nie biorę. Bo potem rzy... no, niedobrze mi jest. A teraz jest mi niedobrze bez dopalaczy... hm, nie o tym miałam. Musimy iść.pobiegać, albo coś... O! Nauczę cię kick-boxingu. Czy wolisz się powspinać? No wstawaj, wstawaj już.
Zwalił się z łóżka po drugiej stronie, zakładając spodnie na ziemi. Podniósł się do góry, szukając obuwia i patrząc na nią co chwilę z ukosa.
- Mówisz tak energicznie, jak ja czasem... to przerażające - rzucił z podstępnym uśmiechem, schylając się po trampki.
Zajrzała za łóżko.
- Nie musisz się martwić o moją moralność, widywałam już nagich mężczyzn.. mutantów zresztą też - poinformowała go. - To gdzie idziemy? Zabieramy Oliviera? Też mu się trochę ruchu należy, nie? A może jesteś zmęczony? Trzeba było powiedzieć, jedno słowo i już mnie nie ma... Sama się powspinam. No, na razie. - dwa kolejne susy i już była na dole.
- A poczekasz chwilę, czy ci wszyscy nadzy mężczyźni, z którymi się widujesz, na ciebie czekają? - krzyknął, schodząc za nią. - Chcesz się wspinać? Psy rzadko radzą sobie ze wspięciem się na ogrodzenie...
- Nie ma sprawy! - wyminęła go na schodach i znów wbiegła na górę. Po chwili wróciła ubrana w obcisłą sukienkę. Rozpuszczone włosy lśniły soczystą zielenią, idealnie dopasowane do odcienia sukienki i koloru oczu Ocelii.
- Nie chcesz się wspinać, to pójdziemy potańczyć! Cały dzień sie zastanawiałam, na co mam ochotę!
- Idziesz?
- Idę, idę... co robić? - spytał nagle, stając w drzwiach.
- Potańczyć. Do klubu. Znam super miejsce. Spodoba ci się. - pokiwała energicznie głową, włosy opadły jej na twarz. - Masz rzemień? Albo coś? - zamachała ręką - No wiesz. Idziemy, idziemy, szkoda dnia.
- Nie, nie mam - zaprzeczył kręcąc głową. - Jak szkoda, to szkoda. Prowadź i zostaw te włosy. Tak ci ładniej - dodał jeszcze.
- No co ty... ,- zawołała z oburzeniem - driady zawsze mają sznurek na głowie, widziałam. Zapytam Oliviera, może on ma - powiedziała i znów wbiegła na górę.
Jej brat siedział u siebie w pokoju, przeklądając rozliczne książki, zdjęte z pobliskiej półki. Spojrzał na nią z dołu pytająco.
- Idziemy do klubu - poinformowała go radośnie. - Sznurek potrzebuje, rzemień.
- Przyszedłem tu nagi, bez własności prywatnej, więc na mnie nie licz. Miłej zabawy, tak czy owak - odpowiedział, nie mogąc się zdecydować na żadną z lektur, raz po raz, rozpoznając książki.
- Będziesz tak siedział.. Choć się rozwiniesz trochę.
- Och, wychodzenie do ludzi nigdy nie było moją specjalnością. Tym lepiej dla nich... - odpowiedział uśmiechając się.
- No, jak tam sobie chcesz... Ale trzeba się ruszać, bo się rdzewieje. - zbiegła.znów na dół. - Trzeba było mi powiedzieć, że on nic nie ma - pouczyła Jasona - Byśmy czasu nie marnowali. No, idziemy. Nie mogę tak długo stać.
- Dobrze, dobrze - powiedział, już nieco bardziej rozbudzony. - Ale... hmm... coś to wszystko podejrzane. Nie wywieziesz mnie gdzieś i tam nie zabijesz, czy coś, prawda? - Spytał mrużąc oczy.
- Prawda - uśmiechnęła się do niego. - Dużo łatwiej tu by cię było zabić tutaj, Olivier by ml pomógł. No chodź.
- Mhm... - mruknął otwierając jej drzwi do samochodu, od strony kierowcy. - Gdzie niby jedziemy? To niebezpieczne?
- Do klubu, mówiłam ci. Nie, zostawimy samochód, przejdziemy się. Potrzebuję się trochę poruszać. To niedaleko, na.Pradze.
- Tym lepiej - powiedział zamykając wóz. - Zaraz... klub? Grają tam jakieś elektrycZne dźwięki? Albo rap? Bo jeśli tak, to to będzie rzeć, masakra, pogrom i tragedia.
- Nie marudź - powiedziała ruszając przed siebie, bardzo szybko. - Nie ważne co, ważne żeby potańczyć. Coś energicznego by się przydało. Czy masz.swój ulubiony klub? Mi bez różnicy, w sumie.
- Ulubiony klub? - zdziwił się. - Przypominam, że jestem dość wiekowym człowiekiem. Zamiast klubów pamiętam bale. Dwa lata temu zrozumiałem, że komputer to rozwinięty kalkulator, a te pamiętam jako liczydła... raczej nie mam ulubionego klubu. Nie znam tego miasta, kraju też niespecjalnie.
- Technicznie rzecz biorąc jesteś mutantem. Wiekowym mutantem. Jak w Drakuli - zaśmiała się. - Nawet pasuje, bo gryziesz. Techno! Lubisz techno? - zapytała przyspieszając.
- Techno? TECHNO?! - oburzył się. - Nawet nie mogę sprecyzować co to jest! Nienawidze techno... - dodał zwieszając głowę, ale dotrzymując jej kroku.
- Ja w sumie też nie przepadam, ale coś szybkiego potrzebuję. Spoko, sama pójdę. Nara! - zaczęła biec, lekko, płynie, coraz szybciej.
- Żadne nara! - rzucił doganiając ją. - Jeszcze ktoś cię będzie napastował. Wieczór się zbliżą, ciemność coraz szybciej zapada, to nie jest dobre miejsce, dla samotnej dziewczyny z zielonymi włosami...
Zakrztusiła się śmiechem.
- Idę potańczyć wyluzuj. A ostatnich dwóch, co mnie napastowało, nie żyje, jakbyś zapomniał.
- Mam okropną pamięć. W takim razie i tak idę. Może jednak lubię okropną imitację muzyki - powiedział zadziornie.
- Jak tam sobie chcesz, Jasonie - zaśmiała się znowu, przyspieszając jeszcze bardziej. To było cudowne uczucie, Cela upajała się pędem i równą pracą mięśni. Endorfiny zalewały jej mózg, a nagrodzona w energię, której zdawało się - wbrew zdrowemu rozsądkowi - ciągle przybywać, rozsadzała ciało od środka.

Dotarcie do klubu, gdzie odbywać się miała pierwotne studniówka, nie zajęło im wiele czasu. Gość na bramce bez problemu pozwolił im wejść do środka - przejechał aprobującym spojrzeniem po sylwetce dziewczyny i wpuścił Celę, nie prosząc nawet o dokument. Jason po prostu wsunął się za nią.
Mimo stosunkowo wczesnej pory w klubie było już sporo osób. Stłoczone na wywyższonym parkiecie podrygiwały w rytm dudniącej muzyki.
Cela dołączyła do tańczących, nie zatracając większej uwagi na Jasona.
Który to zapewne znikł gdzieś w tłumie, trzymając ją na oku, jak to miał w zwyczaju.
Szybko zyskała wokół siebie grono osób, czujących się w pobliżu niej, znacznie swobodniej i równie... żywo co ona.
Zatraciła się w tańcu, jej ruchy były coraz szysze, płynniejsze, coraz bardziej zmysłowe. Uniesione do góry ręce, rozsypane włosy i wyprężone ciało. Tłum, muzyka i światła upajały ją. Była jak w transie. I ciągle nie czuła zmęczenia.
Gdzieś dalej niektórzy wszczynali bójki, lub rzygali, mimo wczesnej pory. W pobliżu Ocelii zaś zaczał krążyć przystojny chłopak, z urzekającym, łobuzerskim uśmiechem. Świetnie dostosowywał swoje ruchy do jej, popadając w ten sam rytm co ona i bez słowa, kierując na nią czasem spojrzenia i posyłając przyjazne uśmiechy, zbliżał się.
To nie było to. Nie tego szukała. Taniec - nawet tak dynamiczny - nie pozwalał na ujście nagromadzonej w każdej komórce ciała energii. Ciągle czuła pobudzenie, które zaczynało być już nieprzyjemne z powodu swojej intensywności. Nie widziała, co robić. Zwolniła, tracąc rytm i wtedy zobaczyła chłopaka. Potrafił dotrzymać jej tempa, a tu nie było łatwe. Zatrzymała się, zastygając na chwilę, ale bezruch był wręcz bolesny. Zaczęła przepychać się do krawędzi parkietu, gdzie czekał na nią Jason, za rękoma założonymi z tyłu.
- Urocze miejsce! - rzucił do niej, przekrzykując tłum. - Jak chcesz rozładować energię, to tam jest bójka! - wskazał na grupkę naparzających się facetów, rozganianych nieudolnie przez ochroniarzy.
Cela uśmiechnęła się do niego, a potem pochyliła, przytrzymując się jego ramienia przy schodzeniu z parkietu.
- Podobam ci się? - zapytała, zaglądając mu w oczy.
Spojrzał na nią zdziwiony, ale nad odpowiedzią nie musiał się zastanawiać.
- Oczywiście Ocelio - odparł prosto i szczerze.
- Ale jako dziewczyna, czy jako kobieta? - dopytała, ocierając się o niego piersiami.
Położył dłoń na jej plecach, delikatnie przyciskając.
- Nie jesteś już dziewczynką. Podobasz mi się taka jaka jesteś. Czemu... czemu teraz o to pytasz? - spytał uśmiechając się kąckiem ust.
- Nie jesteś gejem ani nic takiego, prawda?
- Tyle lat i nie ciągnęło mnie do tego... chyba ci mówiłem, że miałem żonę - odpowiedział mrużąc oczy.
- Ale nie będziemy przecież teraz o niej rozmawiać? - zapytała, przyciskając się całym ciałem do niego.
Złożył czoło na jej głowie, wzdychając ciężko.
- Nie. Raczej nie - odpowiedział obejmując ją.
- Hmmm.. to świetnie - wsunęła mu dłoń pod koszulkę, dotykając blizn na brzuchu i ciesząc się jego reakcją.
Westchnął cicho, upajając się zapachem jej włosów. Spojrzał za nią i szepnął jej do ucha.
- Możemy stąd iść? Tamci się jakoś dziwnie patrzą, a nie chcę się z nimi tobą dzielić.
- Marudzisz - mruknęła zsuwając dłoń niżej i zahaczajc palcami o pasek spodni. Nie mogła dłużej czekać.
- Może i tak... - mruknął, wsuwając dłoń w jej włosy, drugą przesuwając powoli na wcięcie w jej talii. - Czemu teraz? Czemu dopiero teraz? - spytał unosząc jej głowę i stykając swoje czoło z jej.
- Ale co? - zapytała, kompletnie nie rozumiejąc pytania - Nie chcesz? Trudno, może.. - odsunęła się od niego, tasując wzrokiem pomieszczenie. Potrzebowała szybkiego, prostego seksu, bez komplikacji.
- Nie, nie... - zaprzeczył, drapiąc się po głowie. - Po prostu... już dawno czułem, że... tylko... - mówił bezskładnnie. - Całkiem możliwe, że dłuższy czas temu się w tobie zakochałem, ale... ale nie miałem pojęcia co z tym zrobić. Myślałem, że mnie nienawidzisz - powiedział rozkładając ręce.
- Jason - zogniskowała na nim wzrok, z trudem, źrenice miała rozszerzone, oczy zamglone, nieprzytomne. - O czym ty mówisz? Chciałam po prostu.. no wiesz. Nie mogę... za dużo jest. ~ chciała mu wytłumaczyć, ale słowa nie składały się , nie kleiły. Musiała coś robić. - Za długo stoję. Chodź.
- Nic, nic... tak tylko gadam - mruknął zwieszając głowę. - Idę.
- Na dół? - zapytała, ale zawahała się. Coś się zmieniło, wyczuła u niego ponurą rezygnację, przyzwolenie, ale bez ekscytacji. Jego podniecenie gdzieś uleciało. Pozostał nikły cień tego, co czuła wczesniej. Oczywiście,wystarczyło by, ale nie potrzebowała jego łaski. Było tu mnóstwo osób, które z radościa przyjmą to, co miała do zaoferowania.
- Prowadź - wzruszył ramionami.
- Nie będę cię prosić - cofnęła się, wyraźnie wkurzona. Czy faceci muszą tak komplikować proste rzeczy? - Nie ty, to ktoś inny. Wracaj do domu. Już.
- Co? Serio? Tylko o to ci chodzi? - zdziwił się, opuszczając ręce, jakby zawiedziony.
- Nie ma cię. Już! - warknęła, wodząc rozgorączkowanym spojrzeniem po zgromadzonych na sali. Potrzebowała obniżyć bolesne napięcie. Taniec nie pomagał i czuła, ze zaraz eksploduje od adrenaliny i innych hormonów skumulowanych we krwi.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 02-07-2013, 12:03   #30
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Jason szybko i bez słowa, zniknął z jej pola widzenia.

Cela odwróciła się w stronę parkietu i złapała wyciągniętą do niej rękę. Chłopak przytrzymał ją w pasie, żeby po chwili zsunąć ręce niżej.

Ten nocy Cela dostała wszystko to, czego chciała. W sposób, w jaki jej odpowiadał, bez pytań, wątpliwości i lirycznych zapewnień. Prosty, szybki, sportowy seks.
Wyszła – wybiegła - z klubu nad ranem. Niestety, to czego chcemy nie zawsze jest tym, czego potrzebujemy – dziewczyna dość szybko się o tym przekonała. Mimo intensywnych, nocnych doświadczeń poziom pobudzenia nie opadał. Działo się z nią coś niedobrego, organizm nie radził sobie z obniżaniem ciśnienia krwi ani poziomu hormonów. Jakby cały czas utrzymywał się w gotowości do walki lub ucieczki. Coś się jej rozregulowało, czy w związku z ujawnieniem mutacji, czy ostatnimi wydarzeniami. Nie wiedziała. I nie wiedziała, jak ma sobie z tym poradzić.
Kiedy biegła wydawało się, że jest lepiej, ale miała bolesną świadomość, że w końcu będzie musiała się zatrzymać.

Dotarła na Modrą, kiedy zaczynało już świtać.
Weszła, drzwi nie były zamknięte. Trzęsły się jej ręce i całe ciało, źrenice miała rozszerzone, w głowie narastał ostry, pulsujący ból.
- Jason – zawołała, choć przecież nie wiedziała, czy będzie – Jason, musisz mi pomóc.
Wszedł do środka, z tarasu, gasząc resztkę papierosa. Patrzył na nią dziwnie, mrużąc brwi.
- Co ci się stało? Wyglądasz jak otruta... - mruknął, przekrzywiając głowę.
- Nie mogę przestać... - powiedziała, trzęsąc się. - Cały czas muszę się ruszać. Nie mogę... się uspokoić. Ciała. To ta mutacja? Miałeś tak? Olivier miał? Nie biorę speedu, a tak się czuję. Dlaczego? - spytała zdezorientowana. - Jak mam to zatrzymać? Zrób coś! - wczepiła palce w rękaw jego bluzy w rozpaczliwym geście.
- Nie do końca tak miałem - mruknął spokojnie, obejmując jej nadgarstki. - Bardziej targała mną rządza krwi, niż ciągłą potrzeba... ruchu - spojrzał na nią niepewnie, nie do końca przekonany czy nic nie brała.
Zabrała ręce i zaczęła krążyć nerwowo po pokoju, jak zwierzę w klatce, obchodząc Jasona, raz po mniejszym, raz o większym kole.
- Co mam zrobić? Nie mogę tak. Niech to się skończy.
- Cóż... według mnie po prostu nie możesz pogodzić się z tym, kim się stajesz. Musisz w końcu zaakceptować, że jesteś mutantem i... będziesz musiała walczyć. Ale to na te chwile musisz zachować energię. Musisz wiedzieć, jak ją ulokować.
- Zachowaj dla siebie te filozoficzne ględzenie. Starałam się ją... lokować, ale to nic nie daje. Jest jej coraz więcej. Głową mi pęka... Powiedz po prostu, co nam robić. - zwiększyła koło marszruty i przyśpieszyła, sprawnie przeskakując za każdym razem przez kanapę, która znalazła się na jej drodze.
- A skąd ja mam wiedzieć? - rozłożył ręce. - Za parę godzin powinien być Kamil, z nim możesz o tym porozmawiać, bo ja nie mam pojęcia co ci jest. Sama chyba nie wiesz. Idź komuś przywal, możesz mi jeśli chcesz. Cokolwiek - dodał jeszcze, wzruszając ramionami.
- Jakbym wiedziała, to bym cię nie pytała, nie? Żyjesz 500 lat i mnie w to wplątałeś! Powinieneś wiedzieć takie rzeczy. Dolałeś coś do mleka? - zatrzymała się na moment, patrząc na niego podejrzliwie. - To jakiś test?
- Nie ode mnie się zaczęło, a od Calvina - zaprzeczył mrużąc oczy groźnie. - Nic nie dolałem, popadasz w paranoję, może dlatego jesteś taka... nadpobudliwa. Złote rady i mądre zdania, na niewiele się zdadzą.
- Nie popadam w paranoję, to prosta dedukcja - powiedziała, przesuwając się w stronę tarasu. Nie spuszczała wzroku z Jasona.
- Na litość! O co ci znowu chodzi? - pokręcił głową, sięgając po paczkę papierosów. - Chcesz zapalić? Może się uspokoisz? Bo mi się to przyda... - mruknął podchodząc do drzwi tarasowych.
- Gdzie Olivier? - panika mignęła w jej oczach. - Nigdzie nie pójdziesz! - zaoponowała, widząc, że chce wyjść.
- U siebie, na górze. Czyta - mruknął podchodząc do drzwi i sięgając ku klamce.
Skoczyła i przytrzymała jego ramię.
- Pan Kamil kazał cię pilnować... Gdzie chcesz iść?
- Na papierosa, na taras. Około dwa metry. Nie denerwuj mnie... - powiedział wzdychając ciężko.
- Siadaj - szarpnęła go, zdecydowanym ruchem, w stronę fotela. - Zobaczymy, co pan Kamil powie...na to wszystko. Nigdzie nie pójdziesz. Tu sobie pal.
Nie ruszył się mimo to. Spojrzał za to na nią spode łba.
- Na to wszystko, to znaczy? - spytał nie rozumiejąc. - Wolę palić na zewnątrz i tak też zrobię - dodał jeszcze otwierając drzwi.

Przepchnęła się pomiędzy niego a drzwi, blokując wyjście.
- Nie nienienie - mówiła tak szybko, że słowa zlewały się w jeden ciąg. - Niegdzienieidziesznie - zamachała mu palcem przed nosem - Niepozwolę - zaczerpnęła oddechu - Zawołamolivierajaksięniebędzieszsłuchał. Mamdośćtestów.
- A ja paranoików... żadnego testu nie ma, cokolwiek masz na myśli. Rozumiesz co do ciebie mówię? - spytał nachylając się.
Pokiwała enegricznie głową. Potem potrzasnęła nią, dla równowagi.
- Sampowiedziałeśżejestemotruta - zaczerpnęła kilka razy powietrza, co pozowliło jej zwolnić tok wypowiedzi na chwilę. - Piłam tylko mleko. Samjeprzyniosłeś. Więcterazminiemówoparanoi! - stukała go wyciągniętym palcem w tors, raz po razie - PrzyjaźniłeśsięzAlanemiwcelecięniezastrzelił !
- Powiedziałem, że tak wyglądasz, na otrutą. Rozumiesz różnicę? I nie, nie zastrzelił mnie, tylko postrzelił, chyba byłaś przy tym więc widziałaś. Nie mam jednak pojęcia co to ma do rzeczy.
- Aaaa - pulsowanie w głowie narastało, stając się nieznośne. Cela zesztywniała, a potem zamachnęła się waląc z półobrotu zaciśniętą pięścią w balkonowe drzwi.
Na szkle z swoistym, chrupiącym dźwiękiem pojawił się obfity pajączek, a w knykcie Ocelii wbiły się pomniejsze odłamki. Poprawiła drugi raz, a potem kolejny, i kolejny .Szyba zaczęła się chwiać, a Ocelia z wściekłością waliła teraz barkiem w futrynę. Drzwi tarasowe zaczęły wypaczać się w straciu z impetem jej ciała.

Jason nie pozwolił jej rozwalić szyby do końca, odciągnął od drzwi i rzucił na kanapę niemal bez wysiłku. Przytrzymał ją za ręce, nie pozwalając wstać.
- Jeśli chcesz się wyżyć, powinnaś zachować sił na tych, którzy zasługują! Zachowujesz się tak jak ludzie chcą widzieć mutantów! Jak pierdolony zwierzak! - warknął wściekle.
- Natychmiast mnie puszczaj!! - zawyła, rzucając się wściekle pod chwytem Jasona, próbując go kopać, lub walnąć kolanem. - Olivier!!
Puścił ją swobodnie, uśmiechając się lekko i zamykając oczy. Pokręcił głową, gdy brat Ocelii pojawił się na dole. Patrzył na siostrę, całkowicie zmieszany.
- Co się... co tu się w sumie dzieje? - spytał patrząc na szybę.
Mózg dziewczyny nie wytrzymał napięcia. Jej ciało wyprężyło się, a potem wygięło w łuk. Oczy uciekły jej w głąb czaszki, z nosa poszła krew, ciałem wstrząsnęły konwulsje.

Po minucie wszystko się uspokoiło, Cela przez chwilę leżała nieruchomo, szara na twarzy, a potem otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła, zdezorientowana
- Co się stało? - zapytała siadając - Mieliśmy iść do klubu, nie?
Jason przekrzywił głowę, patrząc na nią, unosząc brwi.
- Co?
- Do klubu - powtórzyła. - Potańczyć. Jednak idziesz z nami, Olivier? - przeniosła spojrzenie na brata.
- Już tam byliśmy. Niewiele ponad godzinę temu. Wróciłaś wkurzona i prawie rozwaliłaś szybę na taras - mruknął Jason, kiwając głową w stronę drzwi tarasowych.
- Coś ściemniasz... Nic nie pamiętam - potrząsnęła głową i potarła twarz dłonią. Spojrzała na mokre palce - Uderzyłam się o szybę, tak?
- Nie... uderzałaś w szybę. Krzyczałaś, rugałaś... nic nie kojarzysz?
- Wszystko kojarzę. Mieliśmy iść do klubu. Olivier nie chciał. Tyle.
Jason westchnął ciężko.
- Dobrze... tyle starczy. Musisz odpocząć i opatrzyć sobie tę rękę. Trochę krwawisz.
- Nie jestem zmęczona. I spoko, wszystko się mi goi jak na psie - zachichotała - Musieliśmy się nieźle bawić, skoro nie pamiętam, co? Opowiesz mi potem, dobra? I musimy to powtórzyć. Koniecznie. Obiecujesz?
Spoglądał to na nią to na Olivera, lekko otwierając usta. Jej brat jeszcze bardziej nie wiedział co począć.
- Chyba... chyba wzięłaś bardzo dziwne narkotyki jak spuściłem cię z oczu - mruknął w końcu potrząsając głową. - W takim razie już się to nie stanie. Zabawa nie była przednia, sprawdź czy nie jesteś w ciąży. Jak wróciłaś śmierdziałaś seksem - dodał obojętnie wstając. - Serafin będzie niedługo, może on cię doprowadzi do porządku, bo ja nie umiem - wyszedł na taras, odsuwając zniszczone drzwi.
Oliver podrapał się po głowie niezręcznie.
- Ty... co się dzieje? - spytał zupełnie nie rozumiejąc ani Ocelii, ani Jasona. - Wiesz, że leci ci krew z nosa... leciała - wskazał na jej twarz.

Obtarła nos wierzchem dłoni, a potem przez chwilę patrzyła na krew i wbite w rękę kawałki szkła. Przeniosła wzrok na drzwi tarasowe. Poczucie splątania narastało.
- Bzykałam się z Jasonem i mu się nie podobało, więc mnie walnął w szybę? - zawiesiła pytanie w powietrzu. - Czy bzykałam się z kimś innym, a Jasonowi to się nie podobało, więc mnie walnął w szybę? Jakby nie było, nie powinien mną rozbijać drzwi, zawsze miał problemy z agresją...Pójdę i mu powiem - zerwała się na nogi, świat zawirował, więc usiadła na powrót. - Kręci mi się w głowie.. ale nic nie brałam. Chyba.. nie pamiętam. - spojrzała na brata - Ty pamiętasz? Jak coś biorę, to wymiotuję. Wymiotowałam?
- O ile się nie mylę sama sobą waliłaś o szybę i raczej nie wymiotowałaś, ale to nie ważne. Chyba nie powinnaś teraz... robić cokolwiek. Albo właśnie teraz coś wziąć - westchnął podchodząc do jednej z szafek. Zaczął grzebać w opakowaniach po lekach i w końcu wyjął opakowanie zielonych, okrągłych pigułek. - Te są dobre. Mi pomagają na uspokojenie... często biorę leki - dodał jeszcze usprawiedliwiając się przed samym sobą.
- Bierzesz leki na uspokojenie? - zapytała, wydłubując kawałek szkła z dłoni. Przyjrzała mu się pod światło. Ciekawe, czy rozszczepiłby słońce na tęczę.. - Ciotka też brała, nie masz się czego wstydzić. Jeśli ci pomagają, to dobrze. Ale ja ich nie potrzebuję, jestem zupełnie spokojna. Wcale się nie denerwuję. - wstała, tym razem nieco wolniej. Zachwiała się, ale ustała. Zawroty głowy powróciły, jednak dawało radę się przyzwyczaić. Wystarczyło wyobrazić sobie, że się jest na statku. Na lekko wzburzonym morzu. - Przebiorę się, a potem pójdziemy pobiegać, chcesz? Czy wolisz się wspinać? Mięśnie mnie bolą, ruch jest najlepszy na zakwasy.
- Sądzę, że raczej powinniśmy poczekać na Elephantmana... - odparł krótko, wzruszając ramionami.
- Nie ma sprawy, pójdę sama - weszła na górę, prysznic uspokoił podłogę, która przestała się chwiać. Przebrała się w sportowy strój, adidasy, związała włosy, które znów nabrały głębokiego, czarnego odcienia, dopasowując się do koloru bluzy.
- Wzięłam komórkę - poinformowała Oliviera. - Zadzwoń, jak pan Kamil przyjedzie, dobrze?
- Nie - pokręcił głową. - Nie powinnaś nigdzie iść. Znowu dostaniesz takiego ataku i... powinnaś raczej iść do szpitala. Coś z tobą nie tak - powiedział stając przed drzwiami.
Jason wrócił z tarasu, patrząc na Ocelię podejrzliwie.
- Spoko. Ja nie choruję, wiesz? To chyba efekt uboczny tej mutacji. No, nie odgrywaj mi tu nadopiekuńczego brata.
- Efekt uboczny mutacji? - zmrużył jedno oko. - Nie ma czegoś takiego. Po prostu się zmieniasz i to co masz, zostaje w tobie na zawsze. Coś jest z tobą nie tak i chyba nie chodzi tylko o zdrowie fizyczne. Powinnaś się uspokoić, a nie jeszcze bardziej pobudzać.
- No i super, już nigdy nie będę chorować - zaczynała być zniecierpliwiona. Podeszła do drzwi. - Przepraszam. Jestem całkiem spokojna, po prostu mam zakwasy.
- Pozwól jej - mruknął Jason, otwierając lodówkę. - Poradzi sobie.
Oliver spojrzał na niego niepewnie, w końcu zmarszczył twarz niewesoło i odsunął się na bok.

- Dziękuję. Jak coś, to mam komórkę. Na razie - powiedziała i pobiegła przed siebie ulicą. Nie różniła się niczym od innych dziewczyn, uprawiających poranny jogging.
Nie licząc tego, że każdy pies którego mijała, szczekał na nią z niepojętą furią, próbując przebić się przez ogrodzenie lub niemal zerwać smycz, ale był to tylko mały szczegół.
Nie przejęła się tą niedogodnością, po prostu wybrała szerszą ulicę, zaraz obok ścieżki rowerowej biegnącej wzdłuż przelotówki. Tutaj żadne psy się nie zapędzały.
Nie zwracała już na siebie tyle uwagi, ale z racji szybko i nagle nadchodzącej burzy, stała się osamotnioną biegaczką, zanim jeszcze zaczęła padać. Jednak niebo okropnie hałasowało. Pomimo iż biegłą dłuższy czas, tempem wykraczającym poza trucht, to nie mogła odczuć zmęczenia, choć serce biło szybciej. Po prostu brakowało jej problemów z oddychaniem, mięśnie jednak działały całkowicie sprawnie i nic jej nie bolało. Biegła przed siebie, upajając się ruchem. Nie myślała, nie planowała. Po prostu biegła.

Droga ciągnęła się i ciągnęła, a dziewczynę w końcu złapał deszcz. Szybko przemokła tak bardzo jak się tylko dało, ale tylko trochę wolniej biegła. W końcu jednak zaczęło padać na tyle mocno, że ciężko było miejscami złapać powietrze, można było poczuć się jak pod wodą.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 02-07-2013 o 12:08.
kanna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172