Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-02-2013, 23:05   #1
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
[Anime, Storytelling] Wojna o Graala

[media]http://www.youtube.com/watch?v=d3UAZ0kCUWI[/media]



Czerwiec w tym roku zaczynał się nadzwyczaj łagodnie, jakby chcąc ulżyć mieszkańcom Warszawy, nieświadomym, że w ich mieście już wkrótce rozpęta się piekło. Graal wybrał jednak miejsce dosyć niefortunne. Chociaż były czasy, kiedy Polska była bardziej religijna, to kościół katolicki wciąż miał szerokie wpływy w tym państwie, zwłaszcza w stolicy. Chociaż kolejni papieże się zmieniali, to ich polityka wobec magii pozostawała ta sama. Zlikwidować.
Zresztą, czy nie byłoby śmiesznie, gdyby okazało się, że większym zagrożeniem dla mistrzów nie są ich konkurenci a Zakon Palestyński. Ten już zresztą zaczął działać.

***

- Wzywałeś mnie, eminencjo? - członek Zakonu klęczał wypowiadając to słowo. Jego wzrok nie był skierowany na papieża, tylko na posadzkę. Ta była tak wypolerowana, że widział w niej swoje odbicie.
- Niestety zaszła taka potrzeba. Miałem nadzieje, że nie dojdzie do tego podczas mojej kadencji. Macie absolutną pewność, że niedługo wybuchnie następna wojna? - w biskupie Rzymu wciąż wyraźna była nadzieja, że to wszystko to jedna, wielka pomyłka. Prysła ona jednak szybko, niczym bańka mydlana po zetknięciu z szpilką, którą był zakonnik.
- Absolutną, eminencjo. Obiekt numer D24868 został odnaleziony w trakcie odprawiania rytuału przyzwania, znanego nam dzięki informacjom z poprzednich wojen. Na jego prawej ręce odnaleziono pieczęcie rozkazu. Wszystko to wskazuje na to, że kolejna wojna niedługo wybuchnie. Obiekt zginął w trakcie próby unieszkodliwienia. Stawiał opór, schwytanie go żywcem okazało się niemożliwe. Dokładniejsze badania wykazały, że planował on podróż do Brazylii, gdzie zapewne wybuchnie wojna. Zgodnie z procedurami, wysłaliśmy tam większość jednostek, jednak część z nich jest rozrzucona po placówkach. Dwie grupy uderzeniowe są w stanie ciągłej gotowości. - uwagę mógł zwrócić fakt jak nazywano czarodziejów. Określenie ich mianem obiektu wydawało się odzierać ich z jakiegokolwiek człowieczeństwa. Sprawiało także, że papież czuł się lepiej z tym, że pod jego bezpośrednim dowództwem znajdowała się banda zawodowych morderców.
- Straty?
- Dwóch rannych. Obiekt został zaatakowany przed dokończeniem rytuału, co pozwoliło uniknąć walki z sługą. W innym wypadku byłaby to bardziej krwawa potyczka, na szczęście bóg udzielił nam swej łaski.
- Rozumiem, że zakon ma już plany związane z wojną?
- Oczywiście. Aktualnie pracujemy nad...
Nie psujmy sobie jednak niespodzianki nad czym dokładnie pracuje Zakon Palestyński. Jeśli jego reputacja jest zasłużona, to z pewnością mistrzowie odczują efekty ich działań na sobie. My jednak wróćmy do Warszawy.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=R0dqlG8l7eI[/media]

Carl Adohs i Geoffrey

Kanały – jak to zresztą miały w zwyczaju – cuchnęły niesamowicie. Zapach wydawał się gorszy niż zwykle, jakby wycieczka 8 latków z drugiego końca Polski dostała nieświeże jedzenie i właśnie okupowała wszystkie toalety w jakimś pobliskim fastfoodzie. Oraz kilka innych, w okolicy, które także trafiały do tych ścieków. Jednak czego to się nie robi dla dyskrecji? Chociaż mógł wybrać miejsce równie bezpieczne i dyskretne, to jednak ambasador mógłby zadawać niezbyt wygodne pytania, a po co sprawiać sobie kłopoty? Bądź raczej, po co sprawiać kłopoty swoim sojuszników? Zwykli śmiertelnicy nie wydawali się być przygotowani na to, co miało nadejść. Piekło nadchodziło, a oni żyli jak zawsze – zapychając się hamburgerami, śpiesząc się, żeby oszczędzić kilka złotych czy oglądając telewizje z piwem w ręce. Zdecydowanie przydałby im się ktoś zdecydowany, kto być może uratowałby ich los. Ale teraz? Teraz było już nieco za późno. Zresztą, jaki interes mógłby mieć Carl w ratowaniu Polaków bądź Polski? Żaden.
Wróćmy jednak do celu w jakim jeden z mistrzów przybył do kanalizacji. Nie była to wycieczka krajoznawcza. Chociaż autor za Warszawą nie przepada, to nie jednak nie śmiałby stwierdzić, że kanały to jej najładniejsza część. Carl wyruszał do jednego z podziemnych laboratoriów. Opuszczonego swoją drogą, ponieważ państwo, które je wybudowało, zostało zmuszone opuścić państwo leżące nad Wisłą. Chociaż porzucone, to wciąż mogły wiernie służyć swoim dawnym właścicielom – bądź raczej jednemu z nich.
Carl w końcu dotarł na miejsce. Wszedł do środka i od razu mógł poczuć się jak w innym świecie. Laboratorium, chociaż zaniedbane, wciąż miało w sobie klimat dawnych czasów. Nawet nie śmierdziało tutaj gównem, tylko starością. Do swoich potrzeb mistrz potrzebował jednak nieco wolnej przestrzeni, którą znalazł w stołówce. Poniszczone już stoły wystarczyło kopnąć kilka razy, żeby zaczęły zajmować mniej miejsca. Połamane resztki wystarczyło odsunąć pod ściany i voila – miejsce gotowe. Podświadomie Carl wiedział, co powinien robić. Wszelkie znaki, jakie trzeba było rozrysować na podłodze same układały się w jego głowie. Nawet materiały za pomocą których miał to zrobić kupił niemalże nieświadomie, w trakcie zakupów w supermarkecie. O fakcie kupna dowiedział się dopiero, kiedy pakował je do worka. Także wszelkie słowa inkantacji same wychodziły z jego ust, jakby kierowało nim coś innego. Może rzeczywiście tak było? Któż wie.
Aktualnie ważne jest jednak to, że po wykonaniu wszystkich czynności, wszelkie źródła światła zawiodły. Dopiero po kilku sekundach jasność wróciła, ukazując przy tym – częściowo skrytego w dymie - sługę.
- Sługa Geoffrey melduje się na rozkaz. - słowa te – wręcz automatycznie – wyszły z ust starca w bogato wyglądających szatach, opierającego się na kosturze.


Samuel Krasnowicz i Hetman

Nagłe pojawienie się dziwnego tatuażu na ręce było dosyć zaskakującą rzeczą dla Samuela. Ot, pewnego dnia zaczął czuć dziwne swędzenie i pieczenie, podrapał się a tam nowa, niekoniecznie chciana, ozdoba ciała. Na szczęście wraz z nią, przyszły informacje. Ot, po obudzeniu się, Krasnowicz nagle wiedział więcej, znacznie więcej. Wojna, Graal, słudzy – wszystkie te informacje pojawiły się w jego głowie niczym za użyciem magicznej różdżki. Podświadomość nawet powiedziała mu, gdzie powinien się udać. Cóż, czas zacząć się martwić o zakwaterowanie w Warszawie i pakować swoje manatki. W końcu taka okazja może się nie powtórzyć!
Wpierw jednak należało zadbać o przyzwanie sługi, ot – tak dla bezpieczeństwa. Tu też pokazują się zalety mieszkania w starej rezydencji, którą spokojnie można by określić mianem dziwnej. Poza różnorakimi łowcami ufo czy innych duchów, nikt nie zakłócał spokoju tego miejsca, co pozwoliło Samuelowi spokojnie przygotować się do rytuału. Nawet wszystkie potrzebne materiały miał już na miejscu – nawet w nadmiarze.
Wystarczyło wybrać sobie przytulny i dostatecznie duży kącik i zacząć malowanie. Kolejne symbole same wychodziły spod ręki mężczyzny, jakby kierowana ona była przez wyższy byt. Czy moc Graala była tak potężna, że nawet teraz dbała o tych, których wybrała? Czy to ona sprawiała, że bez żadnego zawahania, bez najmniejszej wątpliwości, Samuel robił to, co powinien? Zresztą, czy jest sens się nad tym zastanawiać? Ważne, że powstał okrąg, wypełniony w środku różnymi symbolami, których dokładne znaczenie było nieznane mężczyźnie. Był to obcy mu typ magii, której nie rozumiał. Na szczęście dla niego, nie istniała taka potrzeba.
Także i słowa, którymi miał wyzwolić moc w zaklęciu same przyszły mu na język. Niemalże bez ingerencji swojej świadomości wypowiedział całą, dosyć skomplikowaną, formułkę. Efekt był natychmiastowy. Wszystkie światła zgasły. Gdy po chwili wróciły, jakby ktoś cofnął je w czasie, pierwsze co ukazała jasność, to był dym i to całkiem spora jego ilość. Dopiero gdy ten nieco upadł, pojawiła się sylwetka mężczyzny, który całym swym wyglądem przypominał szlachcica z czasów I Rzeczpospolitej.
- Sługa Hetman melduje się na rozkaz. - wypowiedział te słowa automatycznie, zaraz po tym, jak jego mistrz go dostrzegł.


Terra

Chcąc lub nie chcąc, pewnego dnia Terra obudziła się z nową ozdobą powyżej prawego nadgarstka. Przypominała ona tatuaż składający się z trzech symboli, jednak z pewnością to było coś innego. Po pierwsze, kto miałby zrobić tatuaż dziewczynce przypominającej bezdomną? Po drugie, od kiedy takie ozdoby wydają się pulsować magią? Po trzecie, od kiedy wraz z nimi pojawia się wiedza na jakieś dziwne tematy, takie jak wojna o Graala, mistrzach i sługach czy jakiś rytuałach przywołania? Istna magia, czyż nie?
Terra czuła jednak, że powinno postąpić za wskazówkami, które spadły z nieba. Tak też mówiło jej małe serduszko, które zapewniało jej życie.
Nastoletnia Chinka wzięła się do roboty. Trzeba przyznać, że zdobycie dla niej materiałów było niezłym wyzwaniem. O ile kilka świeczek nie było problemem, to cześć chemikaliów, jakie był wymagane – wręcz przeciwnie. Cóż, biednemu zawsze pod górkę. Jednak dzięki nadzwyczajnym wysiłkom Tery, w końcu się jej udało.
Następnie nogi skierowały ją do jednego z opuszczonych magazynów. Instynkt mówił jej, że miejsce to będzie lepsze niż otwarta przestrzeń. W środku było dosyć ciemno, jednak świeczki dosyć szybko załatwiły sprawę. Rach-ciach i oto mamy światło! Następnie wystarczyło rozsypać trochę chemikaliów w przeróżne, dziwne znaki, co przychodziło Kiyomi niemalże naturalnie. Prawa ręka zdawała się poruszać sama, reszta ciała podążała natomiast automatycznie. Chwilę później pole do przyzwania sługi były gotowe. Została sama inkantacja zaklęcia, którą Terra zaczęła wesoło śpiewać. Słowa same wydobywały się z strun głosowych, bez jakiegokolwiek udziału świadomości.. Jedynie jej serce wydawało się bić mocniej z każdą kolejną sekundą.
W końcu doszła do ostatniego słowa i... puff! Światła zgasły, dookoła pojawił się dym. Widoczność była niemalże zerowa. W końcu świeczki zapłonęły ponownie, jednak nikogo nie było widać. Niepowodzenie?
-Sługa Matka Wszechrzeczy melduje się na rozkaz. - odezwał się głos, który jednak nie pochodził z zewnątrz. Więc skąd?




// Tura głównie na zapoznanie się mistrzów z sługami (pozdrawiam Ajasa!). Niech doc się na coś przyda :P Poza tym, proszę o zamieszczenie w postach wstępnych planów waszych postaci. Jak wspominałem w komentarzach, za rączkę prowadzić nie będę, więc radzę pogłówkować, jak chcecie przygotować się do wojny... bądź od razu przejść do działania. Wasza wola //
 
Elas jest offline  
Stary 12-02-2013, 22:21   #2
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Kiyomi Zhang stała w ciemny magazynie otoczona dymem, który powoli rozwiewał się, opuszczając pomieszczenie przez system starej wentylacji. Świeczki zapłonęły na nowo, ponownie zalewając pomieszczenie światłem, nie żeby to jakoś młodej Chince pomogło, w końcu zawsze żyła w ciemności. Kiyomi, albo Terra jak lubiła o sobie mówić, była ślepa od urodzenia, jej oczy nigdy nie pozwoliły jej zobaczyć piękna tego świata, aczkolwiek nie przeszkadzało to nastolatce funkcjonować w świecie. Była to niewysoka dziewczyna która niedawno skończyła szesnaście lat, jej czarne włosy zawsze spięte były w duży kok, a skóra dziewczyny była brudna od ziemi. Cóż trudno dbać o higienę i piękny wygląd gdy jest się bezdomną biedaczką, są ważniejsze rzeczy od mydła, które należy kupić za z trudem zdobyte pieniądze. Terra jak zawsze ubrana w swój zieloną tunikę i luźne spodnie tego samego koloru, zmarszczyła swój mały nosek od zapachu dymu i ugięła nogi dając znać, że w razie czegoś jest gotowa komuś przyłożyć


- Jaki sługa…? –mruknęła dziewczyna pod nosem nieufnym tonem, ale po chwili zdała sobie sprawę że dobrze wie o czym dziwny głos mówi. – W sensie masz pomóc mi w tej wonie która niebawem się zacznie? –zapytała powoli opuszczając ręce.
- Dokładnie. –odezwał się kobiecy głos w głowie Kiyomi. – Jestem tu by pomóc Ci zwyciężyć, byś to ty zdobyła Grala córeczko.
Niewidoma dziewczyna uniosła lekko brwi zaskoczona, nikt nigdy nie mówiło niej per ”córeczko” była sierotą niemal od początku życia, jej rodzina zmarła w wypadku gdy miała roczek, ona sama cudem przeżyła.
- Mamo… –dziewczyna zwróciła się niepewnie w myślach do głosu. Już wiedziała, że jej nowy sługa jest albo zwykłym duchem, albo czymś co nie potrzebuje materializacji w tym świecie. Sprawdziła to, w tym krótkim momencie zawahania, przeanalizowała każde miejsce w magazynie, była tu tylko ona i mała kolonia szczurów. – Woja wiąże się zawsze ze śmiercią, życie to zas największy dar nie chce go odbierać innym. –mówiąc to przysiadła na podłodze magazynku z rękoma na kolanach.
- Wiem moje dziecko… dobrze to wiem. –głos odparł w myślach, zaś Kiyomi poczuła lekki powiew ciepła, jak dyby ktoś delikatnie przytulił ją do siebie. – Ale ludzie przestali szanować życie, broń, wojny, bezcelowa przemoc to wszystko twory cywilizacji. Czasem dla większego dobra trzeba odebrać dar tym którzy chcą przeszkodzić w ratowaniu tego świata. Powiedz mi córeczko, jakie jest twoje marzenie, co byś chciała osiągnąć przy użyciu Grala?- w tonie matczynego głosu czuć było pewna nutkę wyczekiwania, jak gdyby spodziewała się odpowiedzi.
Kiyomi nie musiała długo się zastanawiać, zawsze miała jedno i tylko wyłącznie jedno marzenie. – Dać światu druga szansę. Pozwolić mu zacząć żyć od nowa, sprawić by stał się lepszym miejscem, takim jakim powinien być. Zlikwidować chorobę jaka jest postęp, technologia i nauka, sprawić by każdy wrócił do tego co najważniejsze, by na powrót ludzie i natura żyli w harmonii. –stwierdziła uśmiechając się na sama myśl o takim świecie.
- Czyli dzielimy te same marzenie córeczko. –stwierdziła radosnym głosem Matka wszechrzeczy, niczym rodzic dowiadujący się że jego dziecko dostało najwyższe stopnie. – Nie bój się wojny kochanie, jestem tu po to by Cię ochronić, nie pozwolę by ktokolwiek Ci coś zrobił.- dodała jeszcze a Terra poczuła jak gdyby ktoś składał całusa na jej policzku.

Chinka uśmiechnęła się, pierwszy raz w jej życiu ktoś się o nią troszczył, traktował jak swoje dziecko. Skoro jej nowa matka miała takie same marzenia jak i dziewczyna, to Kiyomi miała zamiar za wszelką cenę je spełnić .

- A jeżeli wygramy… –Kiyomi zamyśliła się, trudno było jej pomyśleć co zrobi jeżeli odpowiedź będzie przecząca. – To zostaniesz ze mną w tym nowym świecie?
Sługa dziewczyny uśmiechnął się w swym ukryciu ciepło, cieszyła się, że dziewczynie tak na niej zależy, była jednak dobrą matką. – Tak kochanie, na zawsze.
Kiyomi rozpromieniła się na te słowa. – Czyli na pewno wygram! –krzyknęła wesoło mimo że niepotrzebowała słów by ze sługa rozmawiać. – Ale nie ma co biec przed siebie i rzucać zaklęciami na lewo i prawo… –stwierdziła zamyślona a głosik w jej głowie zaśmiał się cicho na potwierdzenie tych słów. Kiyomi zamyśliła się w między czasie układając lewa dłoń poziomo nad betonowa posadzka magazynu. Po chwili ta pękła, a z nowo powstałego otworu wyrosły zielone pędy na których wisiały świeże czerwone truskawki.


- Jak masz ochotę to się częstuj. –stwierdziła niewidomo dziewczynka nie wiedząc czy jej sługa musi jeść czy też nie, sama zaś z ochota poczęła skubać owoce, zaś gdy tylko jakaś truskawka została zerwana jej miejsce zostawało zastąpione przez kolejną. – Nie rozumiem czemu ludzie potrzebują tego jedzenia w puszkach… natura daje wszystko co potrzebne, po co sztucznie ulepszać coś co jest doskonałe. –stwierdziła czarnowłosa między jednym kęsem a drugim.
- Masz rację córeczko, nigdy nie zrozumiem idei tych całych fastfodów. –stwierdził głos wewnątrz jej głowy, a jednak z truskawek zaczęła kurczyć się powoli jak dyby coś wsysało ją od środka przez słomkę. Widać sługa połasił się na pyszny smak czerwonego owocu.
- Córciu wytrzyj się… –stwierdziła jeszcze matka wszechrzeczy z westchnięciem, widząc jak usta dziewczyny otacza czerwona plama z soku.
Kiyomi wyszczerzyła zęby po czym rękawem obtarła twarz, sprawiając tym samym że jeszcze większa jej powierzchnia stała się lepka i umorusana. Matka westchnęła, a Chinka poczuła jak po policzkach i twarzy przelatuje jej wilgotny wiaterek, który niczym najlepszy środek czyszczący przywrócił jej twarz do porządku.
- Od razu lepiej. –stwierdził matczyny głosik, po czym taki sam wietrzyk zajął się czyszczeniem włosów Kiyomi, która uśmiechała się przy tym wesoło.
- A tak właściwie matko co potrafisz? Jesteś w stanie walczyć z innymi sługami? To w końcu wojna… –zapytała dziewczyno, która szybko przyzwyczaiła się do nowego określenia swego sługi. Szczerze wydawało się jej całkowicie naturalne by tak zwracać się do tego niewidzialnego bytu.
- Oczywiście, że potrafię kochanie, będę Ci służyć radą jak i swoją siłą. Gdy będziesz mnie potrzebowała wtedy zawsze się pojawię by zniszczyć tych którzy będą Ci zagrażać. – odparł duch akcentując ostatnie słowa w taki sposób, że Kiyomi od razu poczuła się bezpieczniej. Jej włosy zaś w magiczny sposób odzyskały połysk i czystość tak samo jak i reszta ciała. Dziewczyna pierwszy raz od kilku dni czuła się porządnie odświeżona i pełna werwy, niczym po kąpieli w leśnym strumyku.

-Przydałoby się zdobyć jakieś informacje o tych którzy biorą udział w wojnie. –stwierdziła Kiyomi wyciągając dłoń na której pojawił się tatuaż przed swe niewidzące oczy. – Potrafiłabyś to zrobić mamo?
- Niestety córeczko, ale nie jestem w stanie spełnić tej prośby. –stwierdziła ze smutkiem w głosie sługa. – Nie jestem w stanie zlokalizować tych którzy też walczą o Grala, a przynajmniej nie gdy ukrywają swe magiczne zdolności.
- Nie szkodzi. –stwierdziła wesoło Terra. – Każdy kto otrzymał sługę ma taki tatuaż?
- Tak córciu, znaczy się, nie są one identyczne, ale zawsze znajdują się na dłoni mistrza.- wytłumaczył głosik.
- No to już wiem jak ich odnaleźć… a przynajmniej stwierdzić gdzie ich nie ma. –stwierdziła z szerokim uśmiechem na twarzy dziewczyna. Następnie wstała z miejsca i otrzepała tyłek z kurzu.
- Gdzie idziemy? –zainteresował się jej duch stróż.
- Na razie na zewnątrz, nie lubię siedzieć w takich ponurych betonowych więzieniach. –odparła Chinka przeciągając się, zaś krzak truskawek zniknął w ziemi, jedynym śladem po nim była dziura w podłodze magazynu.

Terra wyszła przed magazyn, a słońce swymi ciepłymi promieniami otuliło jej ciało, był to piękny czerwcowy dzień. Gdyby nie tatuaż na jej dłoni ,pewnie spędziłaby go leżąc w parku i zajadając jagody, jednak teraz musiała pogodzić się z tym, że przez najbliższe dni będzie musiała zrezygnować z tego typu rozrywek. Dla dobra tego świata, by móc zmienić go w lepsze miejsce.
- Trzeba zlokalizować przeciwników a potem wywabić ich z ukrycia. –stwierdziła Terra wystawiając palec w stronę nieba i stając bez ruchu czekając na coś.
Po chwili stało się to czego dziewczyna się spodziewała, cos zabzyczało, a na jej palcu zasiadło małe stworzonko, malutki skarb tej planety, tak bardzo znienawidzony przez szarych obywateli.


Komar zasiadał na palcu małej Chinki, ale z jakiegoś powodu nie począł pić jej krwi, niczym zwierzątko domowe obrócił swój mały łepek w jej stronę, kiedy ta przysunęła palec do ust.
-Słuchaj malutki mam dla Ciebie ważne zadanie. –stwierdziła dziewczyna, a komar przysłuchiwał się jej uważnie. Dla postronnego jednak zupełnie niezrozumiałym były by słowa dziewczyny. Z jej ust bowiem wydobywały się tylko świsty, jak gdyby ta próbowała się bezskutecznie nauczyć gwizdania. Po chwili gdy skończyła tłumaczyć stworzonku co to ma zrobić, uniosła ponownie palec w górę a owad zatrzepotał skrzydełkami i wbił się w powietrze. Począł szybować w stronę zabudować a zewsząd nadlatywali jego mali kompani, chmura komarów rosła z każdą chwilą w której ten zbliżał się do miasta.
- Sprytnie córeczko. –przyznała matka z uznaniem. – Wiedziałam, że mądra z Ciebie dziewczyna. To gdzie teraz kochanie?
- Tam gdzie kazałam im przylecieć gdy już załatwia ta sprawę. –stwierdziła wesoło niewidoma dziewczynka, poprawiając worek ze swym skromnym dobytkiem na ramieniu. – Czas na wycieczkę do Zoo! –zawołała radośnie. – Piechotą będzie jednak trochę za wolno… –stwierdziła czarnowłosa i pogrzebała w śmieciach opartych o bok magazynu. – O to się nada! –stwierdziła chwytając podłużny kawałek blachy i kółka od starego wózka sklepowego. Machnęła ręką, a z ziemi wyrosły zielone młode pędy które bez problemu złączyły elementy w najbardziej niekonwencjonalną, deskorolkę.
- To jedziemy mamuś! –stwierdziła dziewczyna wskakując bez strachu na konstrukcję, z której korzystała dosyć często.
- Przecież to niebezpiecznie! Gdzie masz kask i ochraniacze! –zaczął wykrzykiwać głosik gdy Chinka odepchnęła się stopa od ziemi i ruszyła przed siebie. – Doigrasz się młoda damo, zobaczysz że to nie skończy się dobrzeeeeee! –odgrażała się matka wszechrzeczy kończąc wypowiedź piskiem przerażenia gdy Terra wskoczyła na metalową barierkę otaczającą magazyny, by wprawnie przejechać po rampie krzesząc przy tym iskry, a następnie upaść na chodni po drugiej stronie, nie tracąc w ogóle na prędkości.
- Ale z Ciebie strachliwy dzieciak. –stwierdziła Kiyomi z szerokim uśmiechem jadąc w stronę Warszawskiego Zoo.

~*~

Dziewczyna porzuciła swoja tandetną deskę niedaleko parku zoologicznego i z uśmiechem ruszyła do głównego wejścia.
- Mogę…jużeż…otwrzyććć…oczyyy? –zapytał drżącym głosem jej sługa, który przez całą drogę był dziwnie milczący.
- Bez przesady nie było tak źle! Jestem w tym coraz lepsza. –stwierdziła niewidoma dziewczyna prychając cicho. – Potrafię na niej wyczyniać o wiele więcej.-dodała z satysfakcją.
- Wole chyba tego nie oglądać. –odparła matka wszechrzeczy głosem wskazującym na chorobę morską. – Jak masz zamiar wejść do środka, masz pieniądze na bilet?
- Patrz i ucz się mamuś! –odparła wesoło dziewczynka i podeszła do sprzedającego bilety starszego znudzonego życiem Pana.

Dziewczyna podciągnęła się na blacie budki z biletami i swoimi wielkimi niewidzącymi oczyma spojrzała na lekko zdziwionego mężczyznę. – Czy to Zoo? –zapytała słodkim głosem, sprawiając by mówić całkowicie płynnie po polsku.
- Um, tak młoda damo. Gdzie twoim rodzice?- zapytał mężczyzna lekko speszonym głosem.
- Pracują, tatuś mówił że w końcu mają z mamusia pracę. Stwierdził że dziś chyba w końcu zjemy porządny obiad. –stwierdziła niewinnym głosem, uśmiechając się przy tym. – Ale ja się nudzę gdy ich nie ma. A zawsze chciałam pogłaskać małpkę, można tutaj głaskać zwierzątka? –zapytała, a gdy mężczyzna spojrzał na nią smutnym głosem nie pozwoliła mu przejąć inicjatywy. – Tylko że nie mam pieniążków, ale mogę tutaj pomóc. Mogę posprzątać w klatce małpek to je wtedy pogłaskam! –stwierdziła z szerokim uśmiechem.
Mężczyzna sprzedający bilety zaś poczuł jak ktoś gra całą serenadę smutnych piosenek na jego uczuciach. Nie dość, że dziewczynka była ślepa to jeszcze taka biedna, nie mógł przecież niszczyć jej marzeń.

Po chwili Terra wkroczyła do Zoo z biletem w dłoni i z paroma złotymi w kieszeni na cukierki, dobry człowiek był z tego sprzedawcy nie ma co. Czarnowłosa powoli udała się do wspomnianego wybiegu dla małp, było zaprojektowanie całkiem zmyślnie. Wysepki z poszczególnymi rodzajami rozrabiaków otoczone wodą jeziorka na którym się znajdowały, trzeba było przyznać że Kiyomi się to podobało. Oparła się o barierkę jednego z wybiegów, tak że jej nos niemal przechodził na drugą stronę, po chwili zaś do jej twarzy podeszła małpka wraz ze swym młodym.


Gibon spojrzał na Terrę i przechylił zaciekawiony głowę na bok.
- Mam nadzieje że synek zdrowy? –zapytała Terra w języku małp swego dalekiego kuzyna, który wyszczerzył zęby wesoło.
- Bardzo panienko, czym możemy służyć córce matki? –zapytała małpa podskakując wesoło.
- Idzie wojna, bitwa która zaważy o losie tego świata, walka która zdecyduje czy dalej na całym wiecie ludzie będą trzymać zwierzęta za klatkami niczym zabawki… –stwierdziła dziewczyna wsuwając dłoń między kraty i głaszcząc małpkę po głowie. – Potrzebuję was by wygrać tę walkę.
- Zawsze staniemy po stronie matki. –stwierdziła małpka łaszcząc się do dłoni Terry. – Co mamy zrobić?
- Trzeba uwolnić wszystkie zwierzęta, potrzebuje do tego waszej pomocy kuzyni. Waszej zręczności i pomysłowości, otworzę waszą klatkę jak i innych waszych braci, wy zaś rozkradniecie klucze i wypuścicie inne zwierzęta. –mówiąc to dziewczyna spojrzała na kraty klatki, które nagle wygięły się niczym pręty z papieru tworząc otwór którym każda małpa będzie zdolna przejść. – Spotkamy się przy wybiegu lwów, w końcu to miejsce królów dżungli. –stwierdziła z uśmiechem i pogłaskała jeszcze raz małpę która ruszyła powiadomić swoich braci o ich nowym zadaniu.

Kiyomi zaś ruszyła dalej, przekazując wszystkim zwierzętom gdzie mają zebrać się po uwolnieniu, tam miała zamiar poczekać na powrót jej małych komarzych zwiadowców i wydać dalsze rozkazy swojej nowej armii. Po drodze wygięła jeszcze kraty od klatek z innymi rodzajami małp, była pewna, że te poradzą sobie w zdobyciu kluczy do innych klatek, wszak nikt nie powstrzyma siły przyrody. W razie zaś gdyby jakimś cudem im się nie udało, miała zamiar użyć trochę więcej swej mocy by samodzielnie uwolnić wszystkie zwierzęta, po prostu tworząc otwory we wszystkich klatkach naraz.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 13-02-2013 o 04:49.
Ajas jest offline  
Stary 13-02-2013, 17:56   #3
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Mógł studiować księgi i szukać katalizatorów. Mógł się przygotować i mieć jakiegoś wyczepistego sługę do szpanowania na dzielnicy. Jakoś za bardzo o ten aspekt nie dbał.
Stwierdził, że weźmie się gdzieś schowa i po prostu przywoła sobie sługę. Tak też zrobił. Niewiarygodnie łatwo to poszło. Gdyby tylko nauka matmy i wzorów Möbiusa była taka prosta.
Przymrożonymi oczyma przyglądał się postaci która stała przed nim. Ciężko było domyślić się jego myśli z niemego wyrazu twarzy. W końcu się odezwał.
- Guten tag. - przywitał się i dalej wpatrywał w starca.
Po chwili odwrócił się, zdjął z siebie płaszcz oraz sięgnął po czapkę, aby zdjąć ją z głowy.


- Oy. Weź się zabij. - polecił niedbale swojemu słudze.
Z wyglądu był średniego wzrostu mężczyzną zbliżającym się niebezpiecznie blisko trzydziestki. Miał zielone włosy i z jakiegoś powodu nie otwierał oczu nawet do połowy. Ubiór wyglądał jak wzięty z zeszłej ery. Mógłby tak tańczyć na balach czy nawet grać w bandzie jazzowym.
Położył swój kapelusz i płaszcz na jednym z stołów i zaczął spoglądać na Geoffreya jak gdyby na coś czekał.


Ten zaś rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Jedno z krzeseł przesunęło się samodzielnie, by po chwili zatrzymać się tuż przy nim. Starzec usiadł na nim, zakładając nogę na nogę i spoglądając na swojego mistrza z zaciekawieniem.
- Wanhoga. Gdzie jesteśmy, chłopcze?
- Spokój. Opanowanie. - stwierdził zielonowłosy i po chwili stania w zastanowieniu klasnął w ręce, jak gdyby odpędzając wszelkie zło i obawy z otoczenia. - Zadowalająca odpowiedź. - podsumował najpewniej utwierdzając się w jakiś osobistych wnioskach. - Jesteśmy w laboratorium. Pod Warszawą. - wyjaśnił po czym ukłonił się. - Nazywam się Carl. Jestem twoim mistrzem. Z kim mam zaszczyt? - dopytał nie za bardzo kojarząc postać Geoffreya z historii.
- Nie należy rzucać prawdziwymi imionami bez namysłu. Bierzesz udział w Wojnie. A niektóre miana zwracają niepotrzebną uwagę. - odpowiedział ze spokojem sługa - Na razie pozostanę Geoffreyem. Był mi użyteczny za życia, i pozostanie użyteczny niemalże millenium później. - parsknął delikatnym śmiechem. - A zatem nie wiedziałeś kto przybędzie. Interesujące. Wojna niedługo się rozpocznie. Co o niej wiesz?
Mężczyzna był nieco zdziwiony, że staruszek przyznał się do fałszywości jego imienia. Likwiduje to dużą część tajemnicy. - Cóż...Walczymy z wybrańcami graala o spełnienie naszego życzenia. To właściwie wszystko. Na ile znam Polskę to wątpię aby było tutaj wielu rodowitych magów, więc skupmy się na podejrzanych obcokrajowcach. - zaproponował w miarę formalnie.
Geoffrey nie chciał się przedstawić i nagle brakowało jakiegokolwiek tematu do małej rozmowy. Wojna od samego początku? Owszem, Carl chciał wygrać ale jego cel...mógł się pokrywać z celami wielu magów. - Nie planuję od razu rzucać się do walki. - wyznał - Możesz się przy mnie trochę nudzić, chcę tu zrobić ładne przedstawienie i poznać motywy reszty.
Tak długo jak świat dojdzie do jednej z dwóch nowych epok które mu przygotował, ktokolwiek mógł wygrać graal.
Chłopak podszedł do ściany, podwinął rękawy i przyłożył do niej dłoń.
- Jest coś specyficznego, co chcesz o mnie wiedzieć? - spytał.
Sługa uniósł się z krzesła.
- Tylko jedno. - spojrzał intesywnie w kierunku mistrza - Co planujesz uczynić z Graalem?
- Wykorzystać go, oczywiście. - uśmiechnął się do siebie. Na ścianie zaczęły pojawiać się znaki matematyczne i symbole, tworząc coś na wzór obramowania drzwi. - Jeżeli interesują cię moje intencje, podaj mi własne imię. - zaproponował. Wydawało mu się to dosyć uczciwą wymianą.
Geoffrey zaczął się śmiać.
- Duch o potędze przekraczającej wszelkie wyobrażenia pyta cię o twoje zamiary, a ty się targujesz. Sądzę że będzie nam się dobrze współpracowało. - błyskawicznie spoważniał, uderzając laską w podłogę i wzbudzając niewielką falę uderzeniową. - Jam jest Merlin. Lord Magii, Zmiennokształtny, Król Czarnoksiężników.
Chłopak przyglądał mu się przez moment oniemiały.
- Oooh... - westchnął w końcu. Po chwili zastanowienia ponownie się ukłonił. - Aż zaczynam się zastanawiać kto powinien być sługą. - stwierdził w końcu.
Kontury drzwi były kompletne więc Carl oddalił się od ściany i usiadł sobie na krześle.
- Nie będę ukrywał, wpadłeś do smutnych czasów. - zaczął wyjaśniać. - Ludzie posiadają wyłącznie wybór między colą a pepsi, dwoma rzeczami o wyłącznie różnych nazwach. Ludzkość trwa w stanie w którym nie pozwala sobie odebrać pozostałej jej wolności ani walczyć o zyskanie dla niej jakiegoś znaczenia. Łudzą samych siebie. - wyprostował się w krześle. - Chcę aby wybrali, albo pozbędą się wszelkich wolności i stworzą społeczeństwo doskonałe. Wyplenią skażonych przedstawicieli i zaczną się rozwijać jak nigdy dotąd...Albo wycofają swój zakup. - podrapał się po podbródku - Widzisz...wszystkie prawa kupuje się wydając odrobinę wolności. Wiele z nich ludzie zakupili bezmyślnie. Niech wrócą do chaosu i bezprawia jaki był kiedyś. Wtem zamiast rozwijać się jako ogół będą mogli żyć do skraju swojego "ja". - zaśmiał się lekko. - Jednej z tych opcji mam zamiar dokonać z graalem. Której? Do końca nie jestem pewny.
Sługa skinął głową.
- Ambitny cel, godny mego mistrza. I nie kłóci się z moim. Dobrze. - uderzył laską w ziemię, a znikła ona z jego rąk, wraz z szatami, które zastąpione zostały szarym, dwuczęściowym garniturem. - Zniszczę każdego sługę który stanie nam na drodze. A na razie... sądzę że powinienem zwiedzić miasto które stanie się naszym placem boju.
- Nie ma problemu - klasnął zadowolony, że sługa nie ma nic przeciw jego światopoglądom. - Ale nie wychodzimy drzwiami. Uwierz mi, wszędzie dookoła tego miejsca potwornie śmierdzi. - wciąż pamiętał swój spacer. Całe szczęście nie ubrudził w niczym spodni. I w nic nie wdepnął. Chyba.
Chłopak zaczął sobie nucić i staną przed wcześniej stworzonym wejściem.
- Laboratoria to nasza sekretna baza. Dom jest oczywiście gdzie indziej. - wyjaśnił brzmiąc jak najfajniejsze dziecko w przedszkolu.



Die Fahne hoch! Die Reihen fest geschlossen!

SA marschiert mit ruhig festem Schritt.

Kam'raden, die Rotfront und Reaktion erschossen,

Marschier'n im Geist in unser'n Reihen mit.



Jego śpiew rozniósł się po pomieszczeniu a ściana zapulsowała, zamrugała i...otworzyła się w niej błękitna brama.

Carl bez zastanowienia wkroczył do wnętrza.

Była to długa droga, idąca wkoło. Wszędzie był tylko błękit a przestrzeń wypełniały fruwające liczby. Ciężko było pojąć zasady orientacji w tym wymiarze.

Gdy jednak przeszło się całą odległość ronda i wyszło tą samą wnęką którą się weszło...trafiało się gdzie indziej.

W tym wypadku był to pokój w ambasadzie Niemieckiej w Warszawie.

Było to owalne pomieszczenie z mnóstwem wygód oraz ozdób. Doprawdy piękne miejsce.

Stała tutaj już jedna osoba.


Wysoki mężczyzna w żółtym płaszczu i z żółtą czapeczką. Mruknął tylko jakiś nieartykułowany dźwięk i stał dalej nieruchomo.
Merlin również przekroczył bramę, podążając za swym mistrzem. Jego twarz nie zdradzała jego myśli, choć wydawało się że obserwuje przejście z dziwną satysfakcją. Zignorował mężczyznę w płaszczu, chwilowo uznając go za nieznaczącego.
- A zatem, chcesz zdobyć informacje przed rozpoczęciem walki. Czy mogę służyć asystą w tym względzie?
- Jeżeli posiadasz odpowiednie temu zaklęcia. - stwierdził Carl przypominając sobie, że zapomniał swojego płaszcza i czapki. Machnął ręką na olbrzyma a ten wszedł w portal.
- Mam zamiar wprowadzić nieco chaosu w mieście aby wybawić innych mistrzów. Gdziekolwiek zobaczymy pokaz magiczny czy po prostu nadnaturalny to będziemy przynajmniej znali wygląd jakiegoś mistrza czy sługi. - stwierdził spokojnie Carl. - Jeżeli posiadasz coś co pozwoli ci obserwować zamieszanie w mieście gdy wprowadzę do niego piekło, będziesz nieopisaną pomocą w tej fazie gry. - stwierdził spokojnie zielonowłosy. - Osobiście nie będę mógł wyjść z ambasady gdy tylko powstanie poruszenie, aby nie wzbudzać podejrzeń.
Sługa westchnął delikatnie.
- Może. A może nie. Wiele zależy od losu. Obrócenie tego miasta w ruiny byłoby łatwiejszą prośbą. - Zaśmiał się cicho.
- Za wcześnie na to. Jeżeli zbytnio się wychylimy to po prostu rzucą się nam na szyję. - odpowiedział nieco niepoważnym tonem.
- Myślę, że możesz zwiedzać miasto wedle własnych pragnień. Masz swoje lata więc wierzę, że nic ci się nie stanie. - uśmiechnął się szeroko. Fakt faktem gdyby miał po kontrolą berskera albo sługę pozbawionego zdolności samodzielnego myślenia to mogłoby być gorzej... Ale w gruncie rzeczy gdyby dostał coś tak bezużytecznego, to dawno zmusił by je do samobójstwa.
Wielce go radowało, że jego sługa nie był niepełnosprawną jednostką a nawet kimś o wiele potężniejszym od niego i w wiedzy i w magii.
Mag uśmiechnął się szeroko.
- Mam dużo lepszy pomysł na spędzenie wolnego czasu. - wyciągnął przed siebie dłoń, w której w krótkim rozbłysku magii pojawił się starożytnie wyglądający Grimuar. - Zakładam że zabezpieczyłeś to miejsce. Tak więc zajmę się swoimi sprawami. Ciekawe co... - otworzył księgę, i wybałuszył oczy widząc co znajduje się na pierwszej stronie. Zamknął ją gwałtownie, z hukiem. - Wybacz, ale ta sytuacja wymaga mojej natychmiastowej uwagi. - umieścił księgę na pobliskim stoliku, siadając naprzeciwko niej. Jego mistrz mógł z całą pewnością stwierdzić że następowało jakiegoś rodzaju połączenie pomiędzy jego sługą a księgą, ale nic konkretnego.
Carl był głęboko zainteresowany poczynaniami swojego sługi ale stwierdził, że i tak ich pewnie nie zrozumie...więc równie dobrze może przejść do dalszej pracy.
Ubrał się, ukłonił - Do zobaczenia później, Merlinie. - i wyszedł z pomieszczenie. Za nim kroczył Bruno z łopatą i łomem w ręce.
Czekała ich spora droga i to w dodatku pieszo. Inaczej nie będą mieli jak odprowadzić samochodu.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli

Ostatnio edytowane przez Darth : 13-02-2013 o 18:04.
Darth jest offline  
Stary 13-02-2013, 19:57   #4
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Szlachcic poprawił szablę przypiętą do pasa i rozglądając się pocierał kciukiem zatknięty za pas bogato zdobiony buzdygan. Wydawał się być młody, z wąsem sypiącym mu się dopiero i obliczem jeszcze nieskażonym zmarszczkami, choć oczy... Oczy to miał stare.
Ubrany w szary kontusz, uzbrojony w jedynie szablę i buzdygan nie wydawał się wyglądać groźnie czy też złowieszczo.
- Toooo...Nie jest Kraków?-zapytał zdziwionym głosem.- Co my właściwie robimy na tej prowincji?
Wysoki siwy mężczyzna w okolicach pięćdziesiątki o twarzy poznaczonej głębokimi zmarszczkami i pokrytej gęstą brodą oraz wąsami uniósł nieznacznie brwi lustrując od stóp do głów swojego gościa. Wyglądało to tak jakby spodziewał się kogoś zupełnie innego.


- Na imię mam Samuel Krasnowicz i od tej chwili jestem twoim mistrzem - przedstawił się mężczyzna. - A to jest moja rezydencja. Liczę iż przypadnie ci ona do gustu, młody człowieku. Posiadasz może jakieś imię, czy też jesteś kolejną bezwolną marionetką mającą za zadanie wykonywać moje rozkazy?
-Waść się mylisz, zarówno co do mego wieku. A co do kwestii bycia marionetką. Nie jestem niczyją marionetką. I.. Hetman. To wystarczy jako określenie. Krasnowicz. Waść jest Rusinem? -szlachcic rozglądał się obchodząc dookoła pokój.-To chyba nie jest odpowiednie miejsce zarówno dla mej, jak i dla twej osoby, prawda?
Oczy starucha śledziły powoli ruchy Hetmana, nawet na moment nie spuszczając z niego wzroku.
- W takim miejscu cię przywołałem, aby ukryć cię przed wzrokiem nic nie znaczących bojaźliwych ludzi, gdyż nie wiedziałem jaką postać przybierzesz. Nie mam nic przeciwko opuszczeniu tego miejsca, aczkolwiek radziłbym ci wpierw ubrać się w coś bardziej adekwatnego do czasów w których się znalazłeś. Jak mniemam powinieneś posiadać ogólną wiedzę na temat współczesnej kultury i technologii.
To powiedziawszy Samuel podszedł do jednej z trzech przestronnych dwudrzwiowych szaf znajdujących się w pokoju i jedną ręką otworzył ją na oścież. W środku znajdował się duży wybór ubrań. Głównie strojów wyjściowych, marynarek, spodni z kantem, białych koszul i smokingów, jak również długich płaszczy i kapeluszy. W następnej zaś wisiało kilka mniej eleganckich spodni jeansowych, kurtek i bluz z kapturami. Za to trzecia wypełniona była modnymi sukienkami i innymi kobiecymi ubraniami. Widocznie Samuel lubił być przygotowany na każdą ewentualność.
- Wybierz co chcesz, byle byś nie wyróżniał się w tłumie. Jednak nie sądzisz że jako sługa i mistrz powinniśmy najpierw bliżej się zapoznać? Nigdzie nam się przecież nie spieszy. Ty opowiesz mi coś o sobie, a ja odwdzięczę się tym samym. Co ty na to?
Staruch uniósł powoli swoją laskę i wskazał na stojący przy oknie okrągły stolik przy którym ustawione były dwa szerokie fotele, czekające tylko by wygodnie się na nich rozsiąść. Na stoliku zaś znajdował się jedynie niewielki mosiężny dzwoneczek.
- Wolisz kawę czy herbatę? - zapytał uprzejmym, acz nalegającym tonem.
-Wolę węgrzyna, jeśli masz na składzie.- rzekł szlachcic przyglądając się zbiorowi ubrań nieufnie.-Dziwne macie gusta w tym okresie.
Po czym przysiadł do stołu.-A juści, orientuję się mniej więcej co się dzieje obecnie. Co więc chcesz wiedzieć ? Zważ, że rozmawiasz ze szlachcicem, który był wielce poważany za życia i był legendą po śmierci. Zapomnianą legendą obecnie. Takoż się me losy potoczyły, a i nie dbam o moją famę. Jam.. dla ojczyzny walczył, dla ojczyzny przemawiał, dla ojczyzny krew przelał i życie oddał. Choć śmierć raczej niefortunna mnie spotkała.
- Och, nie wątpię w to - przytaknął Samuel, rozsiadając się w fotelu naprzeciwko Hetmana, po czym wziął do reki dzwonek i zadzwonił nim krótko. - Choć bardziej interesują mnie twoje zdolności na polu bitwy. Jak obaj wiemy, twoje pojawienie się niechybnie zwiastuje początek wojny. I to nie byle jakiej wojny.
W pokoju obok dało się słyszeć szybkie kroki, a po chwili do pomieszczenia w którym dwóch mężczyzn ucinało sobie pogawędkę weszła drobna, acz wysoka dziewczyna w stroju pokojówki.
- Życzy pan sobie czegoś? - zapytała i obrzuciła przybysza lekko zdziwionym spojrzeniem.


- Tak, nasz gość życzy sobie czegoś mocniejszego - stwierdził uprzejmie Samuel. - Czy byłabyś tak miła i rozejrzała się po piwnicy za jakimś dobrym rocznikiem?
- Ależ oczywiście - odpowiedziała pokojówka, kłaniając się nisko, po czym prędko opuściła pokój.
- To jest Anita, moja służąca i zarazem asystentka. Miła z niej dziewczyna, nieprawdaż? Choć czasem potrafi być trochę nieuprzejma dla gości, więc musisz jej to wybaczyć.
Niecałe pięć minut później pokojówka powróciła, niosąc na srebrnej tacy butelkę wytrawnego wina wraz z dwoma kieliszkami i nalała obu mężczyznom trunku. Następnie zaś stanęła tuż za fotelem Samuela z rękami złączonymi za plecami i z delikatnym zaciekawieniem przypatrywała się Hetmanowi.
- Więc, o czym to mówiliśmy? - zastanowił się staruch, po czym ujął w dłoń jeden z kieliszków i upił łyk wina. - Ah tak, wojna. Więc jakimiż to umiejętnościami zamierzasz mi służyć? Posiadasz, jak mniemam, wiedzę na temat sztuki wojennej?
-Służyć... a tak, te całe sprawy z pieczęciami.-prychnął Hetman niechętnie i zerknął na Anitę.-Za życia byłem dowódcą i nie wyglądam na chudopachołka, prawda?
Nalał sobie wina do kielicha mówiąc.- Jakimż to wojskiem dysponujesz? Czy też liczysz na to, że będę twoim rębajłą? Poza tym... po co walczysz w tej wojnie?
- Obawiam się że wrogom z którymi przyjdzie nam walczyć nie sprostałaby żadna armia - odrzekł Samuel, odchylając się do tyłu na fotelu. - Zresztą, sam to najlepiej powinieneś wiedzieć, biorąc pod uwagę iż jesteś jednym z owych legendarnych bohaterów biorących udział w wojnie. Ja zaś jestem jedynie poczciwym staruszkiem, którego marzenia znacznie przewyższają to co jest w stanie osiągnąć własnymi rękami. Dlatego chciałbym abyś został moim sprzymierzeńcem.
Ostatnie zdanie zabrzmiało tak jakby rzeczywiście dawał Hetmanowi wolny wybór.
- Jednakże ty z pewnością również powróciłeś do tego świata by osiągnąć jakiś własny cel.
-Groby mnie wzywają, krew przelana przez pokolenia następujące po mnie mnie przywołała. Na mych barkach ciążą błędne decyzje. Mam okazje je odwrócić, a tym samym odmienić los mego państwa i mego narodu.-odparł ponuro hetman i wypił duszkiem wino, by dolać sobie kolejnego kielicha.-Walczyłem w wojnach, ale nie takich. Dowodziłem wojskiem i mogę je wezwać na pomoc...duchy tej ziemi pomogą.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 13-02-2013, 21:08   #5
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
- Czyli jak rozumiem tylko na polskiej ziemi jesteś w stanie wykorzystać swój pełen potencjał? Cóż, w takim razie masz niebywałe szczęście, że Graal objawił się właśnie w takim miejscu. Pytałeś wcześniej czy jestem rosjaninem. Otóż, z tego co wiem moja matka była polską żydówką, a ojciec należał do armii czerwonej która pomogła nam wyzwolić się spod jarzma III Rzeszy podczas II Wojny Światowej, jednakże zginął w trakcie późniejszych działań wojennych, więc jestem pogrobowcem. Jedyne co mi zostawił to to nazwisko. Poza tym zawsze uważałem się za Polaka i z doświadczeń które przeprowadziłem wynika że krew mojej matki jest we mnie znacznie silniejsza niż krew mojego ojca, o ile ma to dla ciebie jakieś znaczenie.
-Och...Nie tylko na polskiej, na każdej jak przypuszczam.- zaśmiał się hetman i nalał wina.-Żydek... cóż... Ironia losu, nieprawdaż. Miałem zarządcę dworu i majątku twego rodu i... cóż, pełno was było w Polsce. I komu to przeszkadzało? Ktoś lichwę musiał uprawiać, ktoś gospody prowadzić. Kto by pomyślał, że teraz na odwrót będzie?
Potarł podbródek.- A żem pytał czyś Rusin, a nie czyś Moskal. Moskali znam aż dobrze, acz myślałem, że twój rod z okolic Smoleńska i Mińska się wywodzi. Z tych obszarów Wielkiego Księstwa. No nieważne. Po cóż to szukasz Graala. Rodzinę chcesz wskrzesić? Wigor członkom przywrócić i lica młodością znów naznaczyć?
Staruch odstawił kieliszek i nonszalancko machnął pomarszczoną dłonią.
- Zhańbiłbym ową świętą relikwię gdyby chodziło wyłącznie o coś tak błahego. Od czasów w których żyłeś czarodzieje i czarownicy dowiedzieli się znacznie więcej o naturze magii i poznali wiele zaklęć które przyćmiewają nawet nasz postęp w dziedzinie technologii. O nie, mi chodzi o coś znacznie donioślejszego i trudniejszego do ziszczenia niż rezurekcja, czy eliksir młodości. Otóż dla mnie celem ostatecznym jest poznanie wszystkich tajemnic wszechświata. Kto nas stworzył i w jakim celu? Czym jest dusza? W jaki sposób funkcjonuje wszechświat i czego ludzkość jeszcze nie poznała?
Przez moment staruszek zadawał się być nieobecny. Zupełnie jakby widział oczami coś czego nie dostrzegał nikt inny w pomieszczeniu.
- Innymi słowy, chcę spotkać Boga. Może ci się to wydawać głupie, ale wierzę że tylko z pomocą Graala moje marzenie może się wreszcie ziścić.
-Możesz się rozczarować na końcu. A nuż spotkasz chrześcijańskiego Boga, albo...-tu z wyraźną niechęcią hetman dodał.-Allaha.
Spojrzał za siebie i przesunął spojrzeniem po służce Samuela.-Prosić o młodość, nie jest hańbiące, ani prosić o drugie życie. Wszyscy jesteśmy przecież... Cóż... byliśmy ludźmi. Mamy prawo pragnąć to co ludzkie.
Staruch uśmiechnął się pod wąsem i rzucił Hetmanowi znaczące spojrzenie.
- Nie to miałem na myśli. Anito, mogłabyś? - poprosił, wyciągając przed siebie dłoń i podciągając rękaw płaszcza.
Dziewczyna przeszła koło stolika i staneła tuż obok swojego pana, po czym niespodziewanie wyciągnęła spod fartuszka sztylet i nacięła nim jego dłoń z której natychmiast zaczęła skapywać krew. Przez moment zdawało się że nie stanie się nic ponad to, jednak po chwili krople krwi na stoliku zadrżały lekko, a następnie uniosły się i powróciły do ciała ich właściciela, zaś rana zasklepiła się w przeciągu zaledwie kilku sekund
- Jak widzisz, obecnie magia potrafi pokonać nawet ograniczenia naszego fizycznego ciała. Zapewne zajęłoby mi wiele lat opracowanie eliksiru młodości, jednak wystarczy do tego jedynie odpowiednia doza cierpliwości.
Samuel opuścił dłoń, podczas gdy Anita wytarła ostrze noża w wyjętą z kieszeni ścierkę i wróciła na swoje poprzednie miejsce jakby nic się nie stało.
- Więc, pytałem czy zostaniesz moim sojusznikiem w tej wojnie. Wszak Bóg dał nam wszystkim wolną wolę, więc nawet duch poległego bohatera powinien mieć prawo wybrać ścieżkę którą chce podążać. Jeśli uważasz że nie jestem dla ciebie odpowiednim mistrzem, z pewnością znajdziesz wielu innych chętnych kandydatów. Jednak wątpię czy ktokolwiek w tym kraju posiada lepsze kwalifikacje ode mnie, zważywszy że sam Graal dokonał tego wyboru.
-Twoje marzenie choć samolubne, jest raczej nieszkodliwe, więc widzę w waści sprzymierzeńca.- wzruszył ramionami hetman, wypiwszy nieco węgrzyna dodał.-Skoro to już ustalone, to jakie są plany waści co do rozwoju tej wojny?
- Tak się składa że nie jestem wybitnym strategiem. Dlatego pytałem czy znasz się na prowadzeniu wojny. Choć mam przygotowanych kilka asów w rękawie, które zamierzam wykorzystać... Wpierw jednak musimy udać się do Warszawy. Za twoich czasów była to jak mniemam niewielka nadwiślańska mieścina, aczkolwiek chwili obecnej jest ona stolicą naszego kraju i z tego co wiem miejscem w którym objawił się Graal.
- Nie masz zapewne pod ręką zagończyków, których można by posłać na zwiad i którymi możnaby tumult na nieprzyjacielskim terenie poczynić?- spytał z pewną rezygnacją w głosie szlachcic. Potarł kark dodając.-Na razie się przyczaić trzeba, teren obeznać, pole bitwy wybrać. Nie ma co szukać wroga nie wiedząc nawet ilu ich jest.
- Też tak uważam - przytaknął staruch. - Co prawda nie posiadam regularnej armii, jednak gdy tylko będziemy na miejscu, od razu poczynię pewne kroki aby ich odnaleźć. Istnieją dużo bardziej dyskretne sposoby poszukiwań niż może ci się zdawać.
Samuel ostrożnie podniósł się z fotela i rozprostował kości.
- Musimy wpierw jednak poczynić z Anitą pewne przygotowania. Rozgość się i wybierz sobie strój w którym trudniej będzie rozpoznać cię jako historyczną postać. To że byłeś zapomniany będzie grało w istocie na naszą korzyść, więc nie musisz się zanadto ukrywać. Wystarczy że nie będziesz się wyróżniał w tłumie.
Hetman wysunął szablę i przyglądając się jej zakrzywionemu ostrzu rzekł. -W takim razie, będziesz musiał załatwić mi też mniej rzucający się w oczy oręż.
- Chcesz walczyć zwyczajną bronią? - zapytał staruszek zdziwiony. - Sądziłem że wasza broń zyskuje na sile im więcej heroicznych czynów nią dokonano. Czyżby twoje ostrze nie nosiło nawet żadnego imienia?
-Mam chodzić z szabliskiem przy pasie?-zdziwił się hetman, spoglądając na Samuela.-Czyż sam nie powiedziałeś, iż mam nie rzucać się w oczy?
Wsunął szabklę do pochwy i wyciągnął buzdygan.-Cóż... poradzę sobie w inny sposób jeśli chodzi o załatwienie innego oręża. A choć pewnie niewiele nim zdziałam przeciw sługom, to... przeciw magom nie powinna być już tak bezużyteczna.
- Po prostu wybierz sobie jakiś płaszcz - rzucił Samuel, ruszając w stronę drzwi. - Mimo wszystko sądzę że nie będziemy poruszać się ulicami za dnia, gdy łatwiej nas wypatrzeć, a w ewentualnej potyczce mogą ucierpieć niewinni ludzie. A teraz wybacz mi, muszę załatwić jeszcze kilka ważnych spraw nim wyruszę w drogę.
Hetman wsunął buzdygan za pas pomrukując coś gniewnie pod nosem. Wybrał jeden z szarych prochowców i założył go na swój kontusz. Do tego ściągnął futrzany kołpak odsłaniając typową staropolską fryzurę. Tą jednak ukrył pod kapeluszem.
Anita rzuciła jeszcze Hetmanowi ostatnie zaciekawione spojrzenie, a następnie podążyła za swoim panem.

* * *

Kilka godzin później dziewczyna powróciła wraz z Samuelem, niosąc cztery wielkie torby podróżne pod którymi starzec aż się uginał. W jednej lub dwóch słychać było także postukiwanie jakichś szklanych przedmiotów. Natomiast Anita zamieniła strój pokojówki na krótką spódniczkę w kratę i podkolanówki oraz prostą brązową koszulę w pionowe paski z kamizelką i czarnym krawatem.


- Jeśli mógłbyś nam pomóc, Hetmanie.... zanieść to wszystko do samochodu - wydyszał staruch lekko spocony. - Sztuki magiczne wymagają wielu różnorakich składników i utensyliów.
-I jeszcze się wysługuje...- mruknął pod nosem Hetman biorąc torby pod ramię i ruszając w wyznaczonym kierunku. Po czym rzekł do dziewczęcia.-Co tak zerkasz sikoreczko, jak sroka na gnat?
Anita spojrzała pytająco na swojego pana, który tylko przytaknął i wyprzedził Hetmana by otworzyć mu drzwi rezydencji i wskazać drogę do samochodu.
- Po prostu wyglądasz ciekawie - odpowiedziała dziewczyna bez emocji. - A ja lubię ciekawe rzeczy. Dlatego pracuję dla pana Krasnowicza.
-Też masz gusta. Błyskotki już pewnie nie radują twych oczek, ni kwiatki, ni ptaszyny w klatce... pewnikiem teraz się w drapieżnikach pannice lubują. Tygrysy na łańcuchach i inne pomysły orientu.- odparł ni to do siebie, ni to do niej hetman, idąc do samochodu i wyraźnie chcąc zająć miejsce kierowcy.


Autem Samuela zaś był, jak można się było spodziewać, istny klasyk. Cadillac eldorado z 1967 lśnił niczym nowy i od razu budził podniecenie u każdego fana motoryzacji.
Staruch otworzył wpierw bagażnik, po czym podał kluczyki Hetmanowi, a sam usadowił się z tyłu wraz z Anitą która zajęła siedzenie za kierowcą.
- Czyli kobiety w twoich czasach były równie nudne jak w dzisiejszych - stwierdziła dziewczyna, kontynuując swoją rozmowę ze sługą. - Mierżą mnie te te wymalowane lalki które nie wiedzą nic o prawdziwym świecie i nawet nie mają ochoty go poznać. Gdyby wszyscy ludzie wiedzieli o magii...
- Anito! - przerwał jej niespodziewanie Samuel. - Ostrzegałem cię byś nie mówiła o takich rzeczach poza rezydencją. Ściany mają uszy, a nie chcemy ściągnąć na siebie uwagi zakonu palestyńskiego.
- Przepraszam, panie - odrzekła dziewczyna i lekko się zarumieniła.
-Nie były nudne.- mruknął w odpowiedzi szlachcic, sprawnie przechwycił kluczyki, po czym przesunął dłonią po samochodzie przymykając oczy na moment. Po chwili otworzył drzwi i sprawnie zajął miejsce kierowcy, uruchamiając samochód z taką rutynę, jakby nic innego nie czynił przez ostatnie dwadzieścia lat.
- A znałeś jakieś kobiety które lubiły podróżować i poznawać świat? Walczyć u boku mężczyzn? - upierała się Anita. - Ty chociaż walczyłeś za ojczyznę i robiłeś te wszystkie heroiczne rzeczy. Inaczej byś się tu nie znalazł, prawda?
-Zabawne, że o to pytasz. Znałem, acz... W moich czasach, przygody były bardzo niebezpieczne dla mężczyzn, a co dopiero dla kobiet. Widziałem wyłupywane oczy, ludzi obdzieranych ze skóry... Widziałem, chłopską czerń zezwierzęconą tak bardzo, że jedli ludzkie zwłoki. -odparł hetman, wzruszając ramionami.-Moje czasy nie były bezpieczne dla białogłów, a i widoki jakie czasem można było ujrzeć, mogły trwogę w oczach męża wywołać, a co dopiero niewiasty.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się niczym spodki.
- Nie żartujesz? - zapytała podnieconym głosem. - Teraz żałuję, że nie urodziłam się w tamtych czasach! Nawet pan Krasnowicz nie wie jak wygląda prawdziwa wojna.
- Przeżyłem czasy komuny. To była wojna domowa sama w sobie - stwierdził starzec bez ogródek. - Ale może wystarczy na razie tych pogaduszek. Będziecie jeszcze mieli dużo czasu na rozmowy nim dotrzemy do Warszawy.
Starzec nakazał Hetmanowi ruszyć jedyną drogą prowadzącą z górskiej rezydencji do najbliższego dużego miasta, Zakopanego. Następnie zaś wyciągnął spod płaszcza mapę i poprosił o pomoc Anitę w wybraniu najkrótszej trasy do celu ich podróży.
 
Tropby jest offline  
Stary 14-02-2013, 08:16   #6
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
[media]http://www.youtube.com/watch?v=Jm18jb4eRB8[/media]


Carl Adohs

Carl, Bruno i piękna, czerwcowa noc. Gdyby był to spacer nad Wisłę, być może można by mówić o romantycznej randce między przełożonym i poddanym. Jednak cel był zdecydowanie przeciwny. Zresztą, czy cmentarz byłby dobrym miejscem? Nie dość, że klimat "nieco" inny niż pożądany, to jeszcze przypadkiem można się natrafić na jakiegoś "wampira", którego pobiją dwa dresy – wszystko w świetle kamer. Bądź normalniej, na ekipie telewizyjną kręcącą kolejny odcinek pewnego serialu.
Jednak Carl miał szczęście i cmentarz okazał się kompletnie pusty. Żadnej żywej duszy – co raczej dosyć normalne w tego typu miejscach.
- Kop Bruno, kop. - rzucił swobodnie, podchodząc do jednego z pierwszych grobów. Usiadł swobodnie na nim, przyglądając się na budynki, znajdujące się dosyć blisko. Jakiś magazyn, kilkanaście domów – nic specjalnego. Na szczęście było dosyć ciemno i wątpliwe było, żeby ktoś cokolwiek dostrzegł. Bruno zajął się do wykopywania pierwszego nieszczęśnika, który miał stać się częścią planu wprowadzania chaosu w Warszawie. Jednak to, że musiał czekać nie znaczyło, że nie miał żadnego zajęcia. Komary rzuciły się za świeżą krwią niczym Amerykanie za pięciolitrową colą. Zanim pierwsza trumna została odkopana, Carl zdołał odesłać ponad osiem krwiopijców do krainy wiecznego bzyczenia.
Mistrz wstał powoli i dołączył do Bruna, który otworzył trumnę. W środku leżał młody mężczyzna, którego przyczynę zgonu można było określić nadzwyczaj łatwo. Dziura po pocisku na samym środku głowy dosyć jasno wskazywała, że z powodów naturalnych to on nie umarł. Niezbyt ładny widok jednak dosyć szybko został zakryty przez talizman, jaki Carl przyczepił mężczyźnie. Poklepał jeszcze kawałek papieru i odsunął się. Po chwili trup o własnych siłach opuścił trumnę i stanął niepewnie, tępym wzrokiem wpatrując się w Adohsa. Ciężko mówić o własnej woli czy inteligencji takiego tworu, jednak wyglądało to, jakby miał za złe, że jego odpoczynek został przerwany. Cóż, źle trafił – Carla ani trochę to nie obchodziło. Ani los pierwszego, ani kolejnych wykopanych trupów nie mógł wpłynąć na jego serce, liczyło się samo działanie.
Gdy wykopał zadowalającą ilość zombi, postanowił się zmyć razem z Brunem, zostawiając nieumarłych samych sobie.


Samuel Krasnowicz i Hetman

Tomasz Wilski, przez kumpli z pola walki zwany także Wilkiem. Miał zaledwie 45 lat, jednak już był na emeryturze – zalety bycia wojskowym. O ile tak można nazwać to drobne zadośćuczynienie za wszystko, czego doświadczyło się w Afganistanie i Iraku. Były wojskowy mieszkał dosyć skromnie – kawalerka na wysokim piętrze w jednym z bloków – jednak nie było to z powodów finansowych. W końcu pozwolenie na broń jak i wszystko z tym związane trochę gotówki wymaga a Wilk zdecydowanie miał się czym bronić.
Większość przyjaciół Tomasza była albo za granicą, uganiając się za talibami, albo w Polsce – kilka metrów pod ziemią. Tym samym nie była dziwna jego radość, kiedy Samuel do niego przyjechał. Przywitał go i zaprosił do środka, wraz z Hetmanem i Anitą. Cała czwórka znalazła się w czymś na kształt saloniku a Wilk wystawił na stół wódkę i kieliszki. Samuel jednak nie przyjechał tutaj, żeby pić. Od razu przeszedł do sprawy którą miał, zaczynając opowiadać o wojnie, jaka ma wybuchnąć. Emeryt wyraźnie nie dowierzał i nie był skory do współdziałania. Jednak wtedy pałeczkę przejął Hetman, udowadniając, że miano otrzymał nie bez powodu. Żołnierze nie zmienili się wiele przez ten czas, gdyż zaledwie kilkoma zdaniami zdołał przekonać Wilskiego do współpracy – nawet bez wyjawiania zbyt wielu szczegółów.
Gdy pierwszy etap planu Samuela zakończył się powodzeniem, postanowił on zostawić Hetmana z swoim starym przyjacielem, samemu wybierając się na miasto. Wilk postanowił wykorzystać okazję do zaznajomienia się z Hetmanem. Polał wódkę do kieliszków i uśmiechnął się szeroko, chwytając swój.
- Zdrowie! - wykrzyknął i wypił swoją porcje, niespecjalnie martwiąc się jakąkolwiek zapitką.

Terra

Czy mała, ślepa dziewczynka może doprowadzić do chaosu, który ogarnie znaczną część Warszawy, zamieszkiwanej przez tak wielu ludzi? Czy może sparaliżować służby bezpieczeństwa i ruch drogowy? Czy może doprowadzić do niezwykłego wydarzenia, które będzie na czołówkach gazet nie tylko Polskich, ale i światowych?
Owszem, może – jeśli tylko ma na imię Terra. Wystarczyło rzucić jeden kamyk, aby stworzyć prawdziwą lawinę. Czynnikiem, który to wszystko zapoczątkował, było otworzenie kilku klatek z małpami. Nie minęło kilkanaście minut a w całym zoo wybuchła panika. Pierwsze wypuszczone istoty, tak często porównywane do ludzi, doskonale wypełniły swoje zadanie. Żaden z pracowników nie był w stanie uchronić kluczy przed hordą bojowo nastawionych małp – bananów zresztą też nie. Kolejne klatki zaczęły być otwierane, a wszystkie zwierzęta kierowały się w jedno i to samo miejsce. Wybieg dla lwów, przed którym już czekała Terra. Kolejne żywe eksponaty dołączały do tworzącej się armii. Wszystko to zajęło kilkanaście minut. Dopiero gdy zgromadził się wszystkie zwierzęta, Terra otworzyła klatkę z lwami. Czwórka królów dżungli dostojnie ją opuściła i zatrzymała się tuż przed dziewczynką. Najstarszy z tych kotów wystąpił nieco naprzód i wydał z swojej paszczy głośny ryk.


- Hołd dla twórczyni świata, naszej matki, Gai! - można było tłumaczyć z kociego na ludzki. Króla dżungli usłuchały wszystkie zwierzęta. Cała gromada istot rzeczywiście złożyła hołd Gai jak i Terrze, w taki sposób, w jaki potrafiła.
- Niechaj wszystkie zwierzęta, które nie chcą służyć naszej matce, odejdą pókim miły. - zaryczał lew po raz kolejny. Część zwierząt rzeczywiście posłuchała tego apelu – tygrysy i gepardy najwyraźniej nie miały zamiaru oddać się pod niczyje władanie, unosząc się swą kocią dumą. Odeszły, machając przy tym ogonami. W tym samym czasie, gdzieś nad zoo pojawił się helikopter.
- Zostali ci, którzy są ci gotowi służyć, matko. Czego od nas oczekujesz? - jasne było, że lew zwraca się do samej Gai.


Carl Adohs i Geoffrey

Klimatyzacja działała na pełnych obrotach, pozwalając przeżyć w ambasadzie. Ciężko sobie wyobrazić jak gorąco i duszno byłoby, gdyby nie ten istny cud techniki. Mistrz i sługa, chociaż znajdowali się w jednym pokoju, to na dobrą sprawę każdy z nich zajmował się samym sobą.
Geoffrey studiował swoją księgę – bądź raczej próbował przywrócić ją do stanu użytkowego, gdyż najwyraźniej Graal nie był tak wspaniały jak mówiono. Rytuały wymagały jednak zarówno czasu jak i many, więc nie można było liczyć na błyskawiczne odzyskanie wartości Grimuaru.
Carl natomiast pstrykał po kanałach, jednak nie w poszukiwaniu dobrego filmu – co było i tak niemalże niemożliwe w TV – lecz wiadomości, czekając, aż efekty jego pracy się pojawią. W końcu zostawił na TVN24 i oczekiwał.
Afera, afera, kolejna afera. Wiadomości wydawały się być jedną, wielką zasłoną dymną dla kolejnych przekrętów rządzących. Z pewnością na stronie ministerstwa finansów pojawiały się kolejne informacje, jednak któż by się tym przejmował? W końcu pojawiło się coś interesującego – jednak nie było to, czego Carl się spodziewał. Relacja na żywo z zoo, gdzie dookoła jakieś dziewczynki zgromadziły się wszystkie zwierzęta, które ktoś najwyraźniej wypuścił z klatki. Reporterzy pletli jakieś bzdury, najwidoczniej nie mając pojęcia co się dzieje. Przyglądanie się wiadomościom przerwał Carlowi jeden z pracowników ambasady.


- List do pana. - oznajmił, podając białą kopertę, po czym opuścił w pośpiechu pomieszczenie. Nadawca nie uznał za potrzebne, żeby napisać kim jest, więc należało dostać się do treści. List był wydrukowany, a niósł taką oto treść:
Dosyć mało zielonowłosych osobników chodzi po tym świecie, czyż nie? To dobrze, bo tylko dzięki temu udało mi się pana znaleźć. Z pewnością zainteresuje pana fakt, że doskonale wiem, co wydarzyło się ostatniej nocy. Na szczęście udało mi się załagodzić skutki tego... jakże fatalnego wydarzenia. W związku z nim chciałbym się z panem spotkać w moim biurze.

Z niecierpliwością oczekuje na to, aby porozmawiać z panem twarzą w twarz.
XYZ

Na drugiej stronie listu napisany był adres. Z tego co Carl się orientował, był to jeden z biurowców.


Samuel Krasnowicz

Wycieczka po Warszawie odbywała się całkiem spokojnie. W sumie bardziej nudno niż spokojnie, bo korki były jeszcze większe niż zazwyczaj. Jednak każdy lokal, każdy zaułek, każda studzienka stawała się częścią planu Samuela. Jego humor mógł psuć jedynie fakt, że nie mógł się skontaktować z kuzynem. Poczta głosowa w jego prywatnym telefonie uparcie powtarzała „Jestem teraz zajęty. Zostaw wiadomość, skontaktuje się kiedy tylko będę mógł.” Numeru służbowego natomiast Samuel nie posiadał.
Mistrz wraz z Anitą zatrzymał się na jednym z parkingów. Kawałek trzeba było przejść pieszo, sprawdzając kolejny – podobno popularny – ciemny zaułek. Tajemniczości dodał fakt, że kiedy powoli wkroczyli w jego progi, minęli się z uciekającą grupką ludzie. Krzyczący i zwiewający gdzie pieprz rośnie żule to był zaprawdę rzadki widok, w przeciwieństwie do zapachu, jaki za sobą zostawili. Nie osłabiło to jednak ciekawości dwójki, która nieco zwolniła, lecz wciąż kierowała się do zakrętu w tym zaułku. Gotowi do walki w każdej chwili i spięci doszli do niego. Ich zmysły były wyczulone do granic możliwości kiedy wyjrzeli za zakręt. To, co widzieli, było naprawdę dziwne. Osobnik w dosyć zaawansowanym stadium rozkładu próbował obronić się przed... wściekłym tygrysem?! Kot chwycił za ramię truposza, prawdopodobnie samym tym faktem łamiąc kości. Krótka szarpanina i zombie mógłby starać się o rentę – o ile byłby żywy. Samuel z Anitą mogliby zapewne się wycofać, kiedy drapieżnik zajmował się swoją ofiarą. Jednak może mieli inny pomysł? Kto wie.
 

Ostatnio edytowane przez Elas : 15-02-2013 o 23:10.
Elas jest offline  
Stary 14-02-2013, 22:30   #7
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Carl patrzył na list a jego usta zagięły się w podkówkę. - Dlaczego? Jak? To było perfekcyjnie zaplanowane! Nikt nas nie widział, nawet wracaliśmy portalem. Oy, Oy! - zirytowany rzucił list obok Merlina. - Ktoś przerwał moją plagę zombie zanim doszła do miasta. - wyjaśnił mu szybko po czym swoimi zmróżonymi oczyma rozglądał się po pomieszczeniu.
Znalazł w końcu pustą kartkę papieru. Przybił jej piątkę i nagle znalazł się na niej następujący tekst:

Gratulacje! Świetna robota!
Niestety jestem teraz zajęty przegotowaniami do występów, bycie magiem scenicznym nie jest łatwym zadaniem. Trzeba zawsze mieć nową sztuczkę aby zadziwić audiencję.
Choć wciąż z chęcią bym się z panem zobaczył. Skoro wie pan gdzie jest mój postój, to proszę się tutaj udać. Gdyby strażnicy nie wpuścili pana/pani na wyższe piętro proszę ich poprosić aby po mnie zawołali.
PS. Za zielone włosy dostaję sponsoring od firmy L'Oreal. Szczerze ją polecam.

Człowiek który ma imię.
Carl Adohs.


Nie było tam zbyt wielu konkretów i wszystko to o czym ludzie wiedzą. Jakby nie było pół świata go zna z tv, youtuba albo nawet z samych występów. Nie chciał przypadkiem powiedzieć czegoś za wiele.
- Bruno! - zawołał a olbrzym podszedł grzecznie do pana. Carl wziął kopertę w której dostał list, wrzucił swój i wręczył go Brunowi. - Rzuć tym na próg tego całego biura. - rozkazał a grzeczny Bruno zabrał się do roboty.
- Mogę ci trochę poprzeszkadzać? - spytał Merlina - Czy to ci nie wygląda dziwnie? - wskazał na Tv gdzie masa zwierząt otaczała dziewczynkę, ale żadne jej nie atakowało.
Starożytny mag oderwał się od księgi, otwierając ją tylko na moment.
- Lepiej... - wymamrotał pod nosem, po czym zamknął ją i podniósł list rzucony mu przez mistrza. Czytając go, podszedł do Carla.i spojrzał na telewizor.
- Druidka? Jacyś musieli przetrwać do naszych czasów, jeśli magia ciągle istnieje. - pogładził dłonią brodę - Choć wyraźnie osłabli, jeśli nie mogą po prostu przyzywać zwierząt do siebie, tylko muszą się sami do nich fatygować. - westchnął lekko - Szkoda że nie możemy uzyskać lepszego widoku jej dłoni...
- Nie musimy - stwierdził Carl. - Wszyscy wiedzą o wojnie. Jeżeli jest magiem i robi coś w tym okresie to na pewno została wybrana przez graal. Ewentualnie może po prostu komuś pomagać w zdobyciu go. - Fakt faktem, ktokolwiek używa magii po rozpoczęciu wojny po prostu wystawia się na atak. - To wygląda trochę jak zaproszenie. Albo oczekuje wszystkich wywabić albo chce to rozstrzygnąć drastycznie prędko.
Merlin ponownie potarł brodę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Czyli ujawniło się dwóch potencjalnych rywali... Człowiek który wysłał ci ten list, i ona. - wskazał na ekran. - Rozumiem że chcesz się spotkać z adresatem tego listu, nieprawdaż? Jesteś pewien że to dobry pomysł? To może być pułapka. Albo, co gorsze, kościół.
Carl pokręcił przecząco głową.
- Nie mam zamiaru wystawiać się w jakimś biurze, bo ktoś wysłał jeden list. - stwierdził spokojnie. - Bruno poszedł z odpisem. Poznamy adresata tylko jeżeli sam tutaj przylezie. - Carl spojrzał na Merlina z zastanowieniem. Następnie przeniósł wzrok na tv i znów na sługę.
- Jeżeli wszyscy wiedzą o magu w środku miasta, kto się przy nim ujawni? Najpewniej nikt. - stwierdził i zamyślił się. - Miał byś coś przeciw noszeniu zielonych włosów? - spytał.
- Podstęp, hmm? Jeśli posiadasz zaklęcia iluzji, nie widzę problemu. Inaczej, obawiam się że może się poznać że ja to nie ty. - zachichotał cicho - A co z nią? - ponownie wskazał na ekran - Z nią również życzysz sobie porozmawiać? Czy też powinienem wyruszyć i ją zniszczyć?
- Z nią bym porozmawiał. - przyznał Carl. - Jakby nie było, postępuje tez dosyć nierozważnie. Zrzuci na siebie cały kościół. Taki koniec dla jednego z magów byłby nudny. - Ciężko było stwierdzić co siedzi w myślach Carla. - Powinienem mieć farbę do włosów. Adresat znalazł mnie właśnie po ich kolorze. Zwyczajnie przefarbujesz swoje i będziesz się podawał nie za Geoffereya a Carla Adohsa. Maga scenicznego. - Zastanowił się przez moment. - Technicznie ludzie wiedzą jak wyglądam z tv i występów ale z oświetleniem jakie tam zwykle jest i masą makijaży, odżywek i innych pierdół które bierze się przed występami to nie powinno być nic dziwnego w tym, że ktoś wygląda odrobinę starzej. - wzruszył ramionami. - Byleby nie widział twojej księgi. Jak już tu przylezie to gdzieś ją schowaj. - kto jak kto, ale bardziej zaznajomieni magowie mogą łatwo spostrzec, że to jakiś artefakt.
Merlin uśmiechnął się złowieszczo.
- Nie lubię jej trzymać na widoku. Nieskończona moc strasznie kusi. - potarł brodę w zastanowieniu - A jeśli nie będzie chciał współpracować... Życzysz go sobie martwym, czy też żywym, mój mistrzu?
- Jestem pewien, że nie brak ci rozwagi aby podjąć odpowiednią decyzję. Choć zdecydowanie jeżeli będzie chciał wyjść bez pozwolenia to za progiem powinna czekać na niego kostucha. - stwierdził chłopak.
Merlin ukłonił się delikatnie.
- A zatem, jeśli to wszystko, wrócę do pracy nad moją księgą. A jest dużo pracy do zrobienia... Zastanawia mnie tylko dlaczego jest ona w takim stanie. - zastanawiał się przez moment - Zapewne coś musiało pójść źle przy rytuale przyzwania... Nieważne. Czy mogę pomóc w czymś jeszcze, mistrzu?
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 15-02-2013, 18:59   #8
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Terra rozejrząła się swymi niewidzącymi oczyma po zebranych dookoła niej zwierzętach. Uśmiechnęła się lekko widząc tez helikopter, stało się tak jak chciała zobaczyli ją. Mała, ślepa dziewczynę która ma do swej dyspozycji tylko grupkę stworzeń, kto by się nie połasił na taki cel? Jednak to co teraz miała zrobić miało pozostć tajemnicą, a w tym reporterzy nie pomagali, dla tego tez nim dziewczyna przemówiła do zwierząt, uniosła dłoń i wskazała na heliktopter. Reporteży w jednej chwili mogli poczuć jak ich maszyna poczyna się cała trząść, na kamerze pojawiły sie zakłocenia, które szybko przerodziły sie w śnieg a po chwili cały sprzęt wyłączył się. Helikopter zaś przestał obracac śmigłem i powolny sposób niczym niesiony wiatrem wylądował na dachu jednego z budynków, zaś piloci odkryli że wysiadły wszelakie sprzęty w ich latający mkolosie. Terra nie chciała zabijać niewinnych dla tego uniemożliwiła im tylko oglądanie jej poczynań.
- Córeczko pozwolisz ze ja porozmawiam z naszą armią? -odezwał się w głowie Kiyomi kobiecy głos zaś dziewczyna przytaknęła w milczeniu. Poczuła wtedy niezwykłe ciepło które wypełniło ja od środka, a następnie zdała sobie sprawę, że mimo iż dalej jest w swoim ciele, to nie ma nad nim żadnej władzy, jak gdyby ktoś przyczepił jej do rąk niewidzialne sznurki. Jednak skoro jej matka potrzebowała ciała dziewczyny ta nie mogła się sprzeciwać.

Gaia otworzyła oczy, gdy przejęła ciało małej chinki, te błysnęły niczym dwa opale a starożytny duch unosząc głowę spojrzał na zebrane zwierzęta.
- Dzieci! -krzykneła głośno w starożytnym języku natury, który rozumiały tylko zwierzęta, ludzie zaś dawno już go zapomnieli. - Potrzebuje was, chce żebyście pomogły mi odzyskać to co zabrali wam wasi wyrodni bracia i siostry - ludzie!
Odzew spotkał się z wielka aprobatą, lwy zaryczały zaś małpy zaczęły wydawac głośne okrzyki bijąc sie w piersi.
- Nasi najmniejsi przyjaciele już w mieście szukają tych którzy zagrażają naszemu celowi. -to mówiąc uniosła dłoń i pokazała zebranej faunie tatuaż na dłoni. - Każdy z takim tatuażem w tym miejscu jest od teraz naszym wrogiem, każdy z wyjątkiem mej córki dzięki której teraz do was przemawiam. - po tych słowach placem wskaząła dwa rosłe goryle. - Wy moi synowie, wy których siła przewyższa wszystkich z waszego rodu, potrzebuje teraz waszej potęgi i mądrości. Czy jesteście gotowi zrobic wszystko o co poprosi was wasza matka? -zapytała po czym zamilkła czekając na odpowiedź.
Zwierzęta jednogłośnie zgodziły się zrobić wszystko, co w ich mocy. Cóż, w końcu przed chwilą nie wydaliły niepewnych po to, żeby teraz nagle się poddać i stwierdzić, że wracają do klatek, czyż nie? Zresztą, możliwość uzyskania wolności była zbyt kuszącą perspektywą, by teraz zmienić zdanie.
- Wydaj rozkazy, matko. - poprosił lew.
Matka wszechrzeczy uśmiechnęła się i zaczęła wskazywać poszczególne zwierzęta palcami. - Wy potężni synowie. -mówiąc to jej palec spoczął na słoniach i gorylach. - Przynieście tyle materiałów ile jesteście w stanie, wyrwijcie słupy których ludzie potrzebują by mieć energię, przynieście to co jest w domostwach, wszystko co wykonali wasze zdradzieckie rodzeństwo sie nam przyda, znoście to tutaj, bowiem w tym miejscu stanie monument który przyspoży nam zwycięstwa w tej wojnie. -mówiąc to Gaja spojrzała na ziemie obok siebię z której nagle wystrzeliły pędy formujące się w ...


...ludzka sywetkę która nie posiadała twarzy. W rozprutej piersi roślinnego człeka znajdowały się zaś twarze: ludzkiego dziecka, mężczyzny w średnim wieku jak i starca. Roślina urosła do rozmiarów przeciętnego osobnika rasy ludzkiej, po czym Gaja jeszcze raz na nią spojrzała, a ta nagle zatrzymała swój rozwój stojąc tuż koło swej Pani. Niemalże w tym samym momencie rozległ się głośny huk. Mniej niż sekundę później Gaia dojrzała mały, błyskawicznie poruszający się obiekt. Pocisk kalibru 7,62mm trafił prosto w czoło dziewczynki, by... po prostu się odbić.
Gaja spojrzała na metalowy obiekt który opadł obok jej stóp, prychając z zażenowaniem.
- Jak już mówiłam...- stwierdziła jak gdyby nic sie nie stało i wskazała na roślinny pomnik. - Znieście materiał, rzeczy które ludzkie dłonie zmieniły ze skarbów natury w swe niepotrzebne śmieci i zacznijcie budowę. Ludzi zjada ich pycha, to najdumniejsi i najbardziej pyszni z waszych braci, sprawmy więc by pożarli się sami. -stwierdziła i poklepała po trzech głowach wewnątrz rozprutego torsu statuy. W tym samym momencie dało się usłyszeć kilka dziwnych dźwięków, przypominających trzaski. Z pewnością łączyło się to z faktem spadnięcia w grupkę zwierząt małych, metalowych przedmiotów, przypominających puszki. Niestety, nie wydawały się one pokojowo nastawione. Szybko zaczął ulatniać się z nich gaz łzawiący.
Gaja spojrzała na metalowe puszki a następnie na zwierzęta które poczęły kasłac i dusić się od drażniącego dymu.
- Jak śmiecie krzywdzić moje dzieci! -ryknęła niczym nadchodzące trzęsienie ziemi, a puszki w tym momencie uniosły sie do góry i poszybowały poza ogrodzenie parku. Na tym jednak Gaia nie poprzestała. - Wasi bracia chcą nam przeszkodzić, nie bójcię sie jednak moi kochani, wasza matka was obroni. -mówiąc to Gaia złożyła dłonie niczym do modlitwy, zaś z ziemi na terenie całego parku poczęły wybijać potężne pędy tropikalnych ogromnych drzew, które w kilka chwil urosły do rozmiarów swych południowych kuzynów, zasłaniając wszystkie zwierzęta jak i Matke wszechrzeczy swymi potężnymi gałęziami i koronami. Ponadto liany i gałęzie wiły się lekko gdy tylko zbliżał się do nich jakis człowiek, gotowe atakować tych którzy rozłościli stworzycielkę świata.
- Broncie tego miejsca, to teraz wasza dżungla. -rozkazała najstarszemu z lwów. - Wy naś najmniejsi chodźcie tutaj. -mówiąc to wskazała na owady obserwujące ją z gałęzi nowo wyrośniętych drzew, jadowite pająki i paskudne robactwo z dalekich krajów które jeszcze chwile temu zamknięte było w szklanych więzieniach. - Wy będziecie bronić mej córki, podejdzcie do swej matki wy któych obdażyłam jadem i kwasem zdolnym powalić nawet i największych tytanów tej planety. -mówiąc to wyciągnęła dłoń w stronę nadchodzących owadów by te pooukrywały się we kieszeniach i włosach młodej chinki, gotowi by kąsić i gryźc gdyby tylko ktoś chciał skrzywdzic ukochaną córkę Gai.
- Królu dżungli. -zwróciła się do najstarszego lwa. - Prowadź mnie do miejsca gdzie wasi niegodni bracia trzymali ku swej uciesze stworzenie którym oddałam wodne królestwo. Wy chodźcie z nami. -stwierdziła wskazując małpki które pomogły uwolnić resztę zwierząt jak i krokodyle, które szczerzyły swe zębiska w wysokich trawach. - Reszta niech zabiera sie do pracy. -dodała jeszcze i zeskoczyła czekając aż lew ją poprowadzi.
Zwierzęta posłusznie zabrały się do swoich zadań, szykując początek rewolucji. Kto wie, być może już niedługo Warszawa, niczym Czarnobyl, po pozbyciu się ludzi, rozkwitnie dzikim życiem? Póki co jednak wciąż pozostawała kwestia agresorów, którzy z pewnością czaili się gdzieś za terenem zoo. Najwyraźniej nie próżnowali, gdyż rozległy się strzały z broni automatycznej.
- Podążaj za mną, matko. - lew nie wydawał się przejmować tym, co się działo poza zoo, powoli ruszając w kierunku akwarium. O ile kule padały daleko, to znacznie bliżej spadły innego typu pociski. Kilka ognistych kul wpadło w sam środek koron drzew, tworząc idealny początek dla pożaru. Większość zwierząt wpadła w panikę, jedynie lew trzymał się w miare znośnie. Strzały ucichły niemalże w tym samym momencie, rozległ się natomiast bojowy krzyk. Gaja nie mogła pozwolić na to, żeby drzewa płonęły. Chociaż kontynuowała swą podróż, dbała także o to, aby gasić pożary i odtwarzać dżunglę, którą stworzyła. Jednak z nieba spadały kolejne kule ognia, których ilość wzrastała wraz z zbliżającym się krzykiem. Gdy ten był naprawdę blisko, Gaja nie mogła go już zbagatelizować. Obejrzała się, by dostrzec...


… szarżującego hoplitę! Osobnik, który z pewnością pochodził z starożytnej Grecji, zatrzymał się gwałtownie i wykorzystując energię z biegu, cisnął włócznią.
“Czyżby inni magowie już tu przybyli? Szybciej niż się spodziewałam” - pomyślała starożytna matka a tuż przed Hoplita wyrosło nagle potężne drzewo ,które miało zatrzymac włócznię... jak i jego, obracając prędkość szarżującego żołnierza przeciwko niemu. Gdy drzewo się pojawiło, broń przyśpieszyła gwałtownie. Przebiła się przez konar niczym przez masło i poleciała dalej. Gaia miała jednak dosyć czasu, aby uniknąć ran. Tyle szczęścia nie miał lew, przez którego głowę przeleciał grot wraz z całym drzewcem, wpadając w ziemię kilka metrów dalej.
- Twój Pan szybko Cię tu przysłał. -prychnęła Gaja, po czym zerknęła na martwego lwa. - Nawet po śmierci ludzie są tylko zarazą. -warknęła po czym machnęła ręką, zaś gałęzie drzewa które pojawiło sie przed hoplita ruszyły na niego by oplątac jego ciało i zgnieść w mocarnym uścisku, magicznych pędów. Wrogi sługa nawet nie próbował przed nimi uciekać. Rośliny oplątały go i pokazały siłę natury. Trzeba przyznać, że na mężczyźnie nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Chociaż jego tarcza pękła z głośnym brzękiem, to reszta pnączy nawet nie naruszyła skóry czy zbroi. Hoplita śmiał się przy tym głośno, jakby sprawiało mu to przyjemność. Nagle po prostu zniknął. Rechot jednak nie ustał, tylko zmienił swoje miejsce. Hoplita teraz znajdował się przy swojej włóczni, którą podnosił z ziemi.
- To wszystko co potrafisz? - zapytał z kpiącym uśmiechem.
- Nie synu, jednak żadna matka nie jest szczęśliwa gdy musi ukarać wyrodne dziecko. -stwierdziła Gaja po czym nagle zapadła się w ziemię jak gdyby ktoś wrzucił ją do wody. Chwile potem zaś wyrosła za żołnierzem, zaś jej dłonie otaczała dziwna poświata którą skierowała prosto w głowe rycerza. Jego nogi ugięły się, jednak wyglądało na to, że to był jedyny efekt. Gaja natomiast otrzymała potężny cios łokciem, który nie zranił ciała Terry, jednak odrzucił ją kawałek. Wystarczyło mu to, żeby obrócić się i z szaleńczym wręcz uśmiechem wyprowadzić pchnięcie włócznią.
Gaja postanowiła uniknąc ataku w ten sam sposób, znowu zjednoczyła się z ziemią, zas jej celem było pojawienie się obok zbrojnego... i uderzenie go otwartą dłonia w policzek, by nastepnie szybko oddalic sie od przeciwnika na bezpieczną odległość. Cios zadziałał z całą swoją skutecznością, chociaż nie było tego widać po przeciwniku. Zaraz po tym zaczęła się oddalać, jednak jej szybko było znacznie mniej szybsze, niż szybko hoplity. Wyprowadził on dwa pchnięcia, o ile pierwsze Gaia zdążyła uniknąć, to drugie ześlizgnęło się po jej biodrze.
Gaia odskoczyła kilka razy by trochę oddalić się od hoplity, po czym złożyła dłonie, a ją jak i hoplite otoczyła nagle potężna sklana skorupa, tworząc całkowicie pozbawiona światła arenę do walki, jednak to była tylko przykrywka by ukryć kilka szczelin które pojawiły się w ziemi i poczęły wypełniać to pole walki, strumieniami gazu ziemnego.
- Czy umiesz walczyć bez swych oczu synu? -zapytała matka wszechrzeczy, dla której ciemność nie stanowiła żadnej przeszkody.
- Nie spodziewałem się, że los rzuci mnie przeciwko tej, która stworzyła mój świat. - odparł, kompletnie nie na temat. Upadł na jedno kolano, opierając się przy tym o włócznie. Jego wzrok wbity był w ziemię. Wyglądało, jakby gaz ziemny znacząco utrudniał mu oddychanie. A może to było coś innego?
Zerwał się nagle i rzucił do przodu, wyprowadzając pchnięcie tam, gdzie znajdowała się Gaia gdy ostatni raz ją widział. Cóż, musiał źle pamiętać, gdyż cios wylądował z dala od jej ciała.
- Jak się zwiesz synu? -zapytała Gaja ciągle sie przemieszczając i próbując zdobyć trochę czasu by cała komora napełniła się gazem, a przynajmniej jesj spora część. W razie ataków miała zamiar po prostu chować się w ziemi i pojawiać w zupełnie innym miejscu.
Taktyka ta była całkiem skuteczna - Gaja nawet nie musiała uciekać, gdyż kolejne ciosy także trafiły w powietrze.
- Wielu drżało gdy słyszeli me imię. Jestem tym, który otrzymał boską łaskę. - wywarczał, zatrzymując się. Skierował włócznię w ziemie i uniósł ją tak wysoko, jak mógł.
- Me imię to... - wykrzyknął, by nagle cisnąć włócznią w ziemię. Gaja zareagowała błyskawicznie, unosząc się nad ziemię w magnetycie. Włócznia jednak przyśpieszyła do nadzwyczajnej prędkości, tworząc przy tym gigantyczny huk. Następne wydarzenia działo się błyskawicznie. Gdy grot zetknął się w ziemią, spowodował wybuch. Ten natomiast doprowadził do eksplozji gazu. Huk dało się usłyszeć w całej Warszawie.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 17-02-2013, 15:39   #9
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Samuel


Samuel przez chwilę obserwował ni to z zaciekawieniem ni to z odrazą pojedynek ożywieńca z drapieżnikiem. Co prawda Warszawę odwiedził ledwie kilka razy w swoim życiu i żadna z jego wizyt nie trwała dłużej niż jeden dzień, jednak był pewien że takie widoki nie są tutaj codziennością. Tego samego zdania była Anita która z przyjemnością przyglądała się jak tygrys wyszarpuje truposzowi z przedramienia kawał mięsa, a nagniła pokieraszowana ręka opada z plaskiem na ziemię.
- To musi być sprawka jakiegoś czarodzieja, a prawdopodobnie nawet dwóch - rzekł staruch do swej protegowanej i czym prędzej podał jej niewielki skrawek papieru. - To znaczy że wojna już się zaczęła... Cóż, jeśli uda nam się je złapać żywymi, to mogą okazać się cennymi wskazówkami do odnalezienia tych którzy za tym stoją. Zwłaszcza nieumarli muszą być kontrolowani za pomocą magii, więc nie ma sposobu by nekromanta nie zostawił po sobie jakichś śladów.
Dziewczyna przyjrzała się podniszczonej i pożółkłej kartce która pokryta była hebrajskimi znakami


po czym kiwnęła głową i ostrożnie zakradła się za zombiaka by niepostrzeżenie umieścić inskrypcję na jego plecach nim rozwścieczony tygrys rozszarpie go na kawałki.
- הת�-ועה שלך דוכאה - czarownik wyszeptał magiczną formułę, a nieumarły w jednej chwili zamarł w bezruchu, zupełnie jakby spętały go niewidzialne łańcuchy. Anita zaś w tym czasie prędko odskoczyła w bok, gdy jej pan zaczął wymawiać następną inkantację:
- מכה בם בזעמו של אלוהים - rzekł Samuel, unosząc swą laskę, z której momentalnie wystrzelił piorun, godząc w ciało tygrysa i natychmiast powalając go na ziemię. Po tym staruch zwrócił się jeszcze raz do dziewczyny. - Ożywieniec jest wciąż pod kontrolą nekromanty. Wyłup mu oczy, ale tak żeby cię nie zauważył. Nie wiadomo jakie informacje przekazuje swojemu mistrzowi.
Służąca ponownie kiwnęła głową i wyjąwszy spod kamizelki sztylet, podeszła od tyłu do ożywieńca i oślepiła go dwoma błyskawicznymi pchnięciami w oczodoły. Natomiast Samuel w tym czasie udał się do samochodu i otworzył bagażnik z którego wyciągnął kilka dziwacznie wyglądających przyrządów, po czym wrócił na miejsce zdarzenia i rozpoczął swoje badania. Wpierw zajął się nieumarłym. Próbował zlokalizować źródło magicznej energii która przywróciła go do życia, a także dowiedzieć się jak dawno wstał z grobu i z którego cmentarza pochodzi, gdyż już na pierwszy rzut oka widać było że nie jest świeżą ofiarą czarnoksiężnika. Potem zaś przeniósł swoje zainteresowanie na tygrysa. Wydawało się iż jest to zwyczajne zwierzę, które uciekło z zoo, jednakże Samuel sprawdził czy nie ma na nim choć najmniejszych pozostałości magii, które wskazywałyby na to iż w niedawnym czasie miał on kontakt z czarodziejem.
Źródło magicznej energii znaleźć było dosyć łatwo. Kartka na czole pełniła rolę jej nośnika - zasłaniając przy okazji dziure po postrzale. Z tego powodu nie dało się także połączyć jej z twórcą ani w żaden sposób go wykryć. Próby wykrycia z którego cmentarza także się nie udały. Jeśli chodzi o tygrysa - spostrzeżenia Samuela okazały się słuszne, zwierze było w pełni normalne.
Samuel zerwał kartkę z czoła umarlaka, westchnął przeciągle i schował narzędzia do torby zawieszonej na ramieniu pod płaszczem.
- Wygląda na to że niczego więcej się z tych dwóch nie dowiem.
Staruch lekko zawiedziony powrócił do swego cadillaca i zajął miejsce po stronie pasażera, zaś Anita usiadła na miejscu kierowcy i przekręciła kluczyki w stacyjce. Co prawda prawo jazdy zyskała ledwo miesiąc temu, jednak zdawało się to nie przeszkadzać czarownikowi. Wszak miał do niej wielkie zaufanie, a poza tym wiedział że zwykły wypadek samochodowy to stanowczo za mało aby go uśmiercić.

Hetman


Hetman spoglądał przez okno na ulicę miasta, wyraźnie zamyślony.-Powiedz mi, gdybyś miał wybierać to... co uznałbyś za największą tragedię Rzeczpospolitej Polski w ciągu ostatnich stu.. dwustu latach?
Mężczyzna także zamyślił się na chwile. Wilk siedział tak w ciszy przez chwilę, by w końcu odpowiedzieć.
- Ostatnie dwieście lat? To, że nie przekonaliśmy aliantów do wojny prewencyjnej. Mieliśmy szansę, żeby powstrzymać III Rzesze przed rozpętaniem drugiej wojny światowej, przed zamordowaniem gigantycznej ilości Polaków. Być może nawet nie wpadlibyśmy w sidła komuny. Ciężko powiedzieć. Czemu pytasz?
- Z ciekawości...- odparł hetman i zamyślił się.- A inne błędy?
- Było ich wiele, naprawdę wiele. Błędem na który nie mieliśmy wpływu była bezdzietna śmierć Kazimierza Wielkiego. Wtedy tron przejął Ludwik Węgierski, oczywiście, nie za darmo. Pierwsze przywileje się sypnęły i potem było z górki. Gdy do władzy doszli Jagiellonowie, to wszystko jeszcze bardziej się posypało. Przywileje za przywilejami, osłabianie władzy centralnej, armii, całego państwa. Byli tacy, którzy to próbowali naprawić, ale nie dali rady. Nic dziwnego, że pierwsza Rzeczpospolita upadła. Ehh... gdyby linia Piastów nie wygasła. Kto wie co wtedy by było?
-Nie... To nie to.-mruknął pod nosem szlachcic. Odpowiedzi Wilka nie były satysfakcjonujące, ani trochę.
- Skąd ta pewność? Gdzie więc, według ciebie, jest przyczyna? - zapytał mężczyzna, najwyraźniej zaciekawiony innej wizji.
-Nie wiem. Dlatego jej szukam.- rzekł bardziej do siebie Hetman, niż do Wilka.
- Było, minęło. Już nic nie zmienimy. Husaria nie wstanie z martwych i nie rozbije naszych przeciwników. Nawet jeśli... szarża zakończyłaby się pod ostrzałem helikopterów szturmowych. Nasze państwo jest w tragicznym stanie, lecz powinniśmy dążyć do tego, by je naprawić. -
Hetman zaśmiał się głośno. -Kto powiedział, że husaria nie wstanie ? Ileż to razy grzebano ten kraj. Ileż to razy stawiano na nim krzyż? Ileż to razy... pomylili się?
- Z drugiej strony, kiedy ostatni raz znaczyliśmy coś więcej? Chyba wtedy, kiedy nasze wojska ruszyły pod Wiedeń. Potem Prusy, Austria i Rosja urosły w siłę, a my znaleźliśmy się pomiędzy nami. Nie mieliśmy już okazji, by odzyskać chociaż cząstkę dawnej potęgi. Teraz jesteśmy cieniem dawnej potęgi i wątpliwe jest, żeby to się zmieniło. - Wilk westchnął głośno, nalał sobie wódki do kieliszka i wypił.
Nagle dwójka rozmówców usłyszała ogłuszający wybuch, który po chwili zatrząsł całym blokiem, a na niższych piętrach dało się nawet słyszeć odgłos pękających szyb. Zdenerwowany Tomasz natychmiast zerwał się od stołu i poradził Hetmanowi schowac się w bezpiecznym miejscu, podczas gdy sam z komórką przy uchu wyjrzał przez okno i wykonał kilka telefonów. Wcześniej nie dowierzał Samuelowi, jednak w tym momencie był już przekonany że wojna o której wspominał nie była jedynie wymysłem zdziwaczałego starucha. Widać było że jednak jako były wojskowy zachowuje zimną krew i ma przygotowany plan działania.
 
Tropby jest offline  
Stary 17-02-2013, 16:35   #10
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Który to plan hetmana w ogóle nie interesował. Bowiem szlachcic uznał, że mieszanie śmiertelników w takie sprawy jest niepotrzebnym komplikowanie sytuacji. Zdegustowany rozwojem sytuacji, podszedł do okna otworzył je na oścież i wyskoczył przez nie, nie przejmując się wysokością.
Podczas lotu bowiem z jego pleców wystrzeliły skrzydła, bynajmniej nie ptasie czy też nietoperza.
Skrzydła jak najbardziej bojowe.


Także i ciało hetmana pokryła zbroja husarska. To wystarczyło jednak by wyhamować upadek. Bowiem hetman unosząc się w wirze powietrza, zamiast upaść w dół poleciał w górę, coraz wyżej i wyżej...
Kierował się w stronę eksplozji, acz nie zamierzał wkraczać jeszcze na scenę, tylko przyjrzeć się z bezpiecznej odległości sytuacji.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172