Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-02-2013, 21:02   #11
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
Kotołak westchnął.
- A zatem oszukujesz, Pani. Niech będzie...- Sięgnął po swoją laskę i płynnym pociągnięciem dobył z niej szpady. Pierwsze szybkie cięcie spadło na krępujące mężczyznę więzy, kolejne zostały wycelowane w nadciągające rośliny. Jednocześnie kątem oka Zaccaria próbował swym krystalicznym umysłem ogarnąć przeznaczenie tajemniczej “tablicy wyników”, oraz swoistego “uskoku” na przestrzeni rzeczywistości. Czyżby tam kryło się przejście pomiędzy “pokojami” Wieży?
Ostrze błyskawicznie przecięło nadchodzące pędy, nie brudząc się nawet przy tym. Kilka fragmentów zieleniny, ku uciesze domorosłych wegetarian zostało oderwane od swej matczynej łodygi, przypominając teraz nieco przerośniętą wersję ruccoli. Baron nie mógł poradzić, by ukryć uśmieszek wychodzący na jego usta. Niestety, szybko ustąpił on zwykłemu wyrazowi jego twarzy, gdyż rozcięte pęte zostały zastąpione kolejnymi.
Anicostin ciął więc dalej, wyciągnąwszy jednak wnioski z tej krótkiej lekcji. Przetrzebiając kobierzec zieloności przed sobą posuwał się naprzód, kierując się w stronę niedawnego jeszcze pobytu Otohy Nanako - Pani Ogrodu. Nie zanużył się jednak ponownie w wodzie - wiedział, że tam jego szanse zmaleją drastycznie. Jako kot nie przepadał zbytnio za moczeniem futra, jako człowiek tendencję tę podtrzymywał. Zatrzymał się zatem na samym brzegu i rozejrzał, szukając Nanako.
Wszystko zawało się nie iśc po myśli tego, kto projektował to roślinne więzienie, bowiem kolejne pędy padały jeden za drugim, zaś droga zaczynała być nieco bardziej przyjemną wersją zwyczajnego spaceru. Coś, co w jego rodzinach nazywało się “nordic walking”, tutaj miało nieco inny wymiar. Najwyraźniej tutejszą formą kijów były ostrza do odpędzania pędów. Wszystko było przyjemne, pozwalało baronowi zapomnieć o smutku płynącym z jakże mylnej gry słów, przynajmniej póki w zasięgu wzroku nie pojawiły się trzy zielone niedźwiedzie.
Wolną ręką Zaccaria dobył swojej drugiej broni - rewolweru.
- Pani, pojaw się tutaj.- Rzucił w przestrzeń władczym tonem.- Nie leży w mojej naturze dewastowanie roślinności, zwłaszcza o takich wymyślnych kształtach.-
Mimo wszystko nadal czujnie obserwował zielone misiaczki, szukając ich połączenia z glebą. Wnioskował, że Nanako ma w tym ogrodzie władzę nad roślinami, podobnie jak Anicostin w pewnym stopniu mógł narzucać kotom swoją wolę. Domyślał się również, że te roślinne zwierzęta, chociaż w jakiś tajemniczy sposób mobilne jak naturalne pierwowzory, wciąż były roślinami, ergo musiały być przymocowane łodygą do gleby. Przerwanie tejże łodygi powinno więc wyłączyć je, chociaż częściowo, z gry.
Teoria barona była nad wyraz słuszna, bowiem każde ze “zwierząt” połączone było z ziemią przez długą, wywodzącą się z ogona łodygę. Ot, malutki chołd w kierunku swej matki, gleby. Najwyraźniej Zaccaria nie znajdzie wyzwania w tym ogrodzie.
- Lady Nanako Otoha, nakazując ci pojawić się, miałem na mysli: NATYCHMIAST!- Zaccaria wypowiedział kolejny rozkaz. W jego głosie dało się znać jedynie spokój, żadnego uniesienia, czy gniewu, jednak wiadomo było, że ignorowanie go - jak w przypadku każdego kota - może prędzej czy później zostać potraktowane jako bezpośrednia obraza.
Na razie kotołak zadowolił się metodycznym odcinaniem niedźwiedzi od ziemi.
Jednocześnie jego umysł wciąż pracował nad rozwiązaniem tajemniczej zagadki: Kim może być ??? z “tabeli wyników”, nadal unoszącej się nad ogrodem?
Czyżby w krzakach krył się ktoś trzeci?
Metodyczne pozbawianie połączenia zwierząt z ziemią miało sens, dopóki te nie zaczęły działać jako drużyna, dokonując tej zmiany bez niemalże żadnych przesłanek. Baron nie miał więc wyboru i podczas ataku jednej z roślin wdał się w bliższy kontakt z niedźwiedziem. Ten zaś, za sprawą niezwyłej dla kotołaka siły, oraz zwyczajnego rozpędu, sprawił że wylądował on na ziemi. Stado zataczało teraz wokół niego powolne koła, zaś wszystkie łodygi wydawały się łączyć w jedną.
Agresor, który pełnił teraz rolę najbliższej kochanki więźnia, sapał złowieszczo, zaś z jego ust zaczynały skapywać kropelki dziwnej wydzieliny. Co dziwne, baron zdał sobie sprawę z bólu wywołanego rozcięciami na klatce piersiowej, oraz leżącej na nim masy dopiero, gdy zauważył brak układu trawiennego rośliny. Czyżby był uratowany? Coś, co delikatnie łaskotało jego ręce, oraz barki, rozchodząc się od łap niedźwiedzia podpowiadało mu, że niezupełnie...
Baron odetchnął głeboko i zaczekał, aż wszystkie rany na jego ciele zasklepią się cudownie. Zbrojną w rewolwer ręką wymierzył w kierunku przygważdżającego go niedźwiedzia i wypalił w jego podgardle, jednak pocisk przemknął między właśnie utworzoną dziurą między pędami.
Mężczyźnie wyrwało się z ust bardzo szpetne przekleństwo.
- Więc nie chcesz przyjąć kuli jak grzeczny zwierzak? A co powiesz o ostrzu?-
Ścisnął mocniej miecz i postarał się wbić go w bok głowy roślino-bestii.
Otoha Nanako, narazie przynajmniej, nie miała zamiaru zaszczycać kotołaka swoją obecnością. Zaccaria podejżewał, że była ona jedynie projekcją rajskiej wersji Edenu, nie mającą swojego odbicia w jego mrocznym wydaniu. Cóż, będzie więc zmuszony odnaleźć ją później, by poskarżyć się na jej... ignorancję, względem osoby Anicostina.
Najwyraźniej wydzielina, która skapywała na ciało barona, miała być dla niego ostrzeżeniem, bowiem gdy tylko ostrze rozcięło znajdującego się nad nim niedźwiedzia, do jego uszy doszedł syk będący zwiastunem czegoś złego. Broń, którą dzierzył, właśnie otrzymywała większe rany niż on.
Baron uśmiechnął się smutno. Lubił tę laskę... Teraz jednak nie było czasu na roztrząsanie wspomnień związanych z bronią. Zmienił formę i jako kocur wyskoczył spod zdezorientowanej bestii. W kilku susach postarał się też zwiększyć dystans. Narazie bezpieczniej dla niego było pozostać w kociej formie, skoro stracił jedyną broń sieczną... Swoje kroki skierował w kierunku uskoku rzeczywistości.
Szczęśliwie dla kotołataka jego zwierzęca forma była cieżka do zauważenia, przynajmniej póki nie została zestawiona z czymś jej podobnym. W tym wypadku rolę “przeciwnika”, czy też osoby znajdującej się na najmniej lubianej pozycji w grze w berka przejął kot, zaganiający swój cel do dziwnej sceny - czarnowłosy mężczyzna w płaszczu tego samego koloru stał otoczony swymi uczuciami przed, zaś z perspektywy Zaccarii - za dziwnym zwierzęciem. Najwyraźniej każde ze stworzeń w tym ogrodzie, łącznie z goniącym go kotem, było zielone, wszystkie były więc potencjalnymi sojusznikami, jeśli nie tworami Otohy.
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".
Fielus jest offline  
Stary 02-03-2013, 01:16   #12
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[Media]http://www.youtube.com/watch?v=z3Vw2_mAxzk[/Media]

Strzały, broń tak stara, tak prymitywna i tak niezawodna niczym synonim wojny. Tym razem jednak najwierniejsi przyjaciele łuczników, trafili na kogos kto wręcz śmiał się im w twarz, kto pokazywał im ich niższość, wpędzając w powolne objęcia depresji. Ot zwykły inwalida, chłopiec który bez pomocy wózka nie mógł sie ruszać, bez problemu unikał nadlatujących ataków. Wystarczył jeden ruch, delikatne przesunięcie ciała, tak że świst powietrza muskał je żartobliwie, ale wraży grot nie mógł go dotknąć. Wszystko to zas było jeszcze bardziej upokarzające, gdy zdało się sprawę z tego, iż białowłosy praktycznie nie przykłada do tego wielkiej uwagi. Wiekszość energii intelektualnej skupił na dziwnej białej kostce, która znajdowała się przed nim, zainteresowanie strzałami spadło do niezbędnego minimum.
- Pierwsza na pewno mówiła o tobie. -stwierdził chłopak przypatrując się białej personifikacji przepustki do kolejnego poziomu. - Nagnij... to wymaga rozważenia. Czyżbyś była swoista kostką rubika, która zamiast kolorów wymaga tego samego? I czemu każdą? Chodzi o twe ściany, czy może jest was tu więcej. - tak rozmyślając dłonie młodego geniusza delikatnie wysunęły sie w stronę kostki, by sprawdzić czy ta obdarzy go darem jakim będzie kontakt z jego ciałem.
Odczucia płynące z jego zmysłu dotyku z całą pewnością nie było wystarczające, zwłaszcza, gdy niemal bez przerwy było ono przerywane przez rozcinające powietrze strzały. Jedna z nich posiadała na sobie pojedyncze słowo: “Uważaj”, inne zaś miały na sobie kilka małych pakunków, minęły jednak ciało szarowłosego przy jego minimalnym wysiłku.
- Ta podpowiedx pewnie tyczy się trucizny lub ładunków wybuchowych przy strzałach. -stwierdził na głos chłopak, lepiej mu się myślało gdy słyszał własny głos. Następnym co zrobił była próba przekręcenia ścian kostki przy pomocy dłońi, niczym w słynnej wspomnianej już wczesniej zabawce.
Działania geniusza miały znacznie mniejszy efekt niż to, co czynił gdy działania opierały się tylko na jego mocy obliczeniowej, czy też zwyczajnie poprzez sam umysł. Tym razem mozna było potrzebować czegoś jeszcze.
Kolejne kilka strzł zaczynało lecieć z kolejnych, coraz dziwniejszych kierunków. Nawet po złożeniu toru lotu każdej z nich - całość nie tworzyła niczego.
- Czy podpowiedzi sa chronologiczne? Poprzez pojawienie się informacji o byciu ostrożnym, w momencie gdy strzały zostały wyposażone w nowy element zapewne tak... -zamyślił się chłopak, lekko odchylając sie, tak że kolejna strzała przeleciała tuż przed jego szyją. - Co za tym idzie kość jest nadżędna... ale potrzebna jest dopiero od słowa “każdą”, jedyną zaś mnoga rzeczą w tej dziwnej sferze sa strzały. -myslał dalej a jego dłoń z kostką ugięła sie lekko jak gdyby badał jej masę. - Tak więc kośc istrzały teoretycznie sa powiązane i prowadzą do nagięcia. Trzeba nagiąć zasady czy kość... a może należy zrobić to... -stwierdził i nagle podrzucił kostkę tak by zablokowała ona tor lotu strzały zmieniając go, najlepiej w taki sposób by pocisk uderzył w kolejny nadlatujący, wywołując tym samym cała lawinę efektów teorii chaosu.
Kość jednak była na tyle niemiła, że... pozostała w miejscu. Strzał z każdym działaniem młodzieńca nadlatywało coraz więcej, jednak ciągle nie miał z nich uniknięciem żadnych problemów. Niemal każda z nich miała na sobie mały pakunek.
- Nie mam czasu na takie bezsensowne zagadki... -mruknał chłopak po czym skupił siłe swego umysłu na kostce, starając sie zmienić jej strukturę, nagiąc ja do swojej woli... zas jeżeli to nie dało efektu, postanowił przechwycic tym sposobem jedną ze strzał i przy jej pomocy uderzyc w kostkę.
Strzała została przemieniona w sługusa Makaia, zderzając się z powierzchnią bialej kostki. Jedynym, co złowrogo uśmiechało się w jego kierunku, było dziwne zawiniątką, które przy kontakcie z mocą szarowłosego zapaliło się. Sekunde później strzała stworzyła potężną barierę dymu. Tym razem geniusz widzial tylko kość przed sobą, zaś najstarszy przyjaciel łuczników zniknął. Coś, jakiś szósty, czy może nawet siódmy zmysł podpowiadał mu, że utrudnienie widoku to nie jedyne jego zastosowanie.
- Jeżeli mowa o zasadach może to zadziała... -stwierdził chłopak spokojnym głosem, jak gdyby porażki go niezrażały. Cóż wszak nauke tworzyło sie metoda prób i błędów, najpierw było trzeba przeprowadzić kilka eksperymentów nic podjęło sie dedukcję, zaś ostatnim pomysłem na proste rozwiązanie zagadki przez Makaiego było to... iż po prostu opuścił kostkę niczym zwykłą zabawke odmierzająca liczbę pół w grach planszowych. Chciał zobaczyc czy ta poturla się w ciemności, może była drogowskazem, a on tylko pionkiem?
jeśli coś mogło zyskać element stałości w tym obcym dla geniusza świecie, to z pewnością jego... błędy. Najwyraźniej czymś, czego brakowało geniuszowi były zadania skupiające się nie tyle na wykorzystaniu pisanych praw, lecz na czymś tak mylnym, błędnym jak ludzka interpretacja. Gdy kosta, nawet po pozbawieniu jej podłoża, pozostała na swoim miejscu kilka kolejnych strzał przemknęło przez nicość, rozrzucając fragmentu dymu na kilka stron. Chłopak uniknął poraz kolejny, jednak tym razem pociski wydawały się być znacznie szybsze.
To też była kolejna podpowiedź, kostka nie ruszyła się z miejsca. Czyli w jakimś sensie rzeczone nagięcie musiał obyć związane z rpzesunięciem kostki w przestrzeni... jednak nie był w stanie zrobić tego przy pomocy strzał czy tez swego umysłu. Czyżby sala chciała by użył tego czego tak bardzo nienawidził? Było to wątpliwe. Probówał podrzucać wcześniej kostke przy pomocy siły mięśni, jednak ta wciąż nie chciała drgnąć, mogły być tego dwa powody - kostki nie dało sie ruszyc i była ona jedynie zmyłka w kluczu do pokonania przeszkód tej sali, drugą możliwość to to iż kostkę należało poruszac w ustalonej sekwencji, jednakowoż to nie było zbyt sensowne. Skoro wieża dawała mozliwość podróży do sekwencji musiałaby być tu podpowiedź, takowej zaś w ciemności Makai nie uświadczył, zaś szybkie wyliczenia przeprowadzone w głowie, porównujące poprzedni pokój z torem latających tutaj strzał, nie wykazały podobieństwa. Zagadka chciała by rozwiązano ją szybko, tempo i ilość strzał wskazywały na to jednoznacznie, tak więc nie mogłabyc skomplikowana, prawdopodobnie był to typowy paradoks geniusza, słabośc z której Makai zdawał sobie sprawę. Niektóre zadania były proste... za proste by ktos o wielkiej wiedzy i inteligencji wpadł na nie od razu, odrzucając je odruchowo jako zbyt oczywiste. Nagle Makai zdał sobie sprawe z pewnej rzeczy, cały czas odruchowo liczył prędkość strzał... była ona niezmienna, jednak te wydawały się szybsze, co znczyło że to on zaczął spowalniać.
Czyżby kostka posiadała tak wielką moc by zaginac czas, czyli mówiąc prościej.. czyżby była zbitkiem tak wielkiej masy, niczym mała czarna dziura? Czyżby dla tego nie dało sie jej poruszyć w tak prosty sposób? Tłumaczyłoby to tez ciemność w sali, światło zostało by pochłonięte przez kostkę, aczkolwiek rpzeczyłoby to poruszaniu się strzał. Ręka chłopaka powędrowała do kieszeni, z której wyjął nagle malutka latarkę, chociaż zdawało sie że wcześniej jej tam nie było, teraz urządzonko spoczywało dzielnie w dłoni geniusza, by pomóc mu w kolejnym eksperymencie. Białowłosy nacisnął na guzik kierując snop cząsteczek wprost na biała kostkę.
Działania geniusza potwierdzały wszystkie jego domysłu krążące wokół paradoksu geniusza. Każde jego działanie dawało spodziewany efekt, jednak kostka pozostała niewzruszona. Padło na nią swiatło, jednak i to nie dało Makaiowy dodatkowych informacji o strukturze takowej. Czymś, co coraz bardziej denerwowało młodego śmiałka była ilość strzał połączona z jego coraz wolniejszą reakcją. Żadna z nich nadal nie sprawiała mu godnego wspomnienia zagrożenia, pełniąc raczej funkcję much kąsających słonia.
Kość, Każda, Nagnij. -te trzy słowa krążyły po jego głowie, tworząc coraz to nowe tory dedukcji. Jednak im bardziej skomplikowana wydawała się teoria, tym bardziej zawodnym był rezultat. Pierwsze z nich “Kość” było całkiem zrozumiałe, chodziło o biały obiekt przed nim, jedynym synonimem tego słowa mogły być jego własne kościa, jednak nie sądził by o nie chodziło, nagięcie wszystkich wapiennych struktur w ciele było niemożliwe.
Każda” to słowo było dośc zagadkowe... każda kość? Każda teoria? Każda myśl? Jedno było pewne, chodziło o określenie ilości, nie chodziło o wykonanie jednego ugięcia, lecz każdego w danym apskecie. Mogło to mieć tez znaczenie metaforyczne, na przykład takie że każda zasada w tym pokoju jest odwrócona.... nagięta. Może odpowiedź była banalna... może by wyjśc wystarczył otego chcieć? Może należało nagiąć wszystkie zasady, czyli tez ta w której Makai był podmiotem zagadki, czyniąc kostkę jego sługa a siebie mistrzem.
- Ile jest dwa plus dwa? -zapytał kostki sprawdzając i tą niezbyt naukową teorię.
Jakże ciężkim i niewdzięcznym zadaniem dla barda jest opisywanie niepowodzeń, może właśnie dlatego każdy z nich skupia się na niemalże mitycznych podejściach herosów, którzy za pierwszym razem niszczą kod enigmy, pokonują smoka pierwszym uderzeniem. Jednak daleko temu było to prawdy, zaś genialny chłopiec był tego świadomym. Tym jednak, co idealnie pełniło rolę przekazu emocji, tym razem nie były słowa. Mimika szarowłosego, który pracował pod coraz większą presją, którym narzędziem były strzały, wystarczała do ukazania wszystkiego. Warga, której przygryzienie tak kusiło młodego śmiałka była tym, na co właśnie padał by kadr. Wystarczyło jedno spojrzenie na jej drżącą powierzchnię, by być pewnym że jej posiadacz pracuje, coraz bardziej wytężając swe nieograniczone zdolności.
Tym razem nadzrocy postępu wydawali poruszać się jeszcze szybciej, pozostawiając tylko strzępy gazu w okolicy. Nawet jego brak nie zmienił nic, jedynym co liczyło się dla szarowłosego był teraz biały sześcian. Co może z nim zrobić, by uniknąć momentu, w którym ilość strzał przekroczy jego zdolności unikania.
Makai na chwile przymknął oczy, w tym samym momencie kładać dłoń na sześcian, naprężył lekko swe nikłe miesnie i spróbował go po prostu popchnąc przed siebie, wiedział jednak że to nie przyniesie efektu, nie taki był tego cel. Ta chwila pozwoliła mu na krótki moment przypomnieć twarz kobiety po która przybył do wieży. Jeżeli miał nagiąć wszystkie zasady, każdą cechę zdrowego rozsądku to dla niej był w stanie to zrobić. Dla tego postanowił zrobic cos, czego jako naukowiec na pewno nigdy by nie uczynił. Wyobraził sobie że jego ręka wnika w sześcian. Skoro był on jedynym materialnym punktem w tej sali, może był też wyjściem,a odrzucając zmysły i rozsądek dało się te drzwi odnaleźć.
Brak jakiejkolwiek reakcji ze strony białego sześcianu z całą pewnością zaczynał doprowadać geniusza do szaleństwa , zaś widok jego lubej mógł sprawić tylko jedno. Nawet jeśli w skali większości osób nawet najwyższy poziom skupienia nie dorównywał przeciętnemu podejściu Makaia, to właśnie teraz zaczynał on trzymać na smyczy wszystkie ogry pełniące rolę niesfornego losu.
Resztki gazu, które znajdowały się w pomieszczeniu miały wkrótce pokazać drugie ze swoich zastosowań. Jedna ze strzał niosła wraz z sobą mały płomień, który w kontakcie ze smugami dymu stworzył piękną, oraz co gorsza - całkiem silną eksplozję.
Nareszcie cos co rozumiał - wybuch. Fala uderzeniowa, moc,pęd powietrza, nic nie kryło przed nim tajemnic. Jednak nie można było tego ignorować, dla tego też z nosa chłopaka wypłynął strumyk krwi, zaś eksplozję w każdym miejscu z którego jej siła mogła dosięgnąć chłopaka otoczyła niemal namacalna bariera, stworzona tylko z siły jego umysłu. Telekineza jka zwali ją laicy, stworzyła barierę chroniąca go przed obrażeniami. Palec chłopaka, otarł krew która wypłynęła z nosa, a następnie ubrudzony od substancji palec przejechał po kostce, by sprawdzic jej reakcje na ten czynnik. Najbardziej irytowała geniusza statecznosc przedmiotu. Niereagował na nic, przez co nie dało wyciągac się wniosków z poprzednich działań. Czy była ona niewrażliwa na ruch, czy po prostu siła włożona w te próby była zbyt mała. Póki kostka “milczała” nie był w stanie tego ocenić, zaś podpowiedzi na strzałach wydawały mu sie bez sensu- aczkolwiek zapewne miały sens dla głupców, którzy nie potrafili ich analizować. Zapewne ktos o przeciętnej inteligencji albo zostałby już rozstrzelany przez strzały, albo w totalnie głupi i nie przynoszący żadnej ewolucji na przyszłość sposób rozwiązał to zadanie. Makai był już pewny jednego, naukowe podejście mu tu nic nie da, przedmiot po prostu opierał się jakiejkolwiek logice działań.
Jedynym, co tym razem osiągnął szarowłosy była krótka, minimalistyczna jak każdy jego ruch plama krwi. Z oddali nadlatywały kolejne strzały, zaś coś podpowiadało szarowłosemu że i tym razem ich rola nie skończy się na przeleceniu, które nawet dla spowolnionego umysłu chhłopaka było zbyt wolne.
Coś tchnęło geniusza, przypomniał sobie o pewnym urządzeniu na chwilę przed tym, gdy to zostało aktywowane. Coś pojawiło się przed twarzą Makaia, coś o czym zdawał się zapominać od dłuższego czasu. Okienko z wiadomością od jedynej poznanej mu w tej wieży osoby: Yozory.

“ A, jeszcze jedno! Informuj mnie o postępach”

A wraz z nią avatar dziewczyny, która zdawała się być jedynym łącznikiem chłopaka z celem.

Makai aptrzył chwilę na kulkę, po czym zaczął sie głośno śmiać, pierwszy raz od dłuższego czasu coś go tak rozbawiło. - Oczywiście że nie wpadłem na odpowiedź skoro miałem ją przy sobie! - krzyknął wesoło do ciemności jako takiej, a między jego włosami śmignęła kolejna strzała. - Nikt nigdy nie dał mi klucza, zawsze sam go budowałem... najprostsza z możliwych odpowiedzi na którą nigdy bym nie wpadł. -stwierdził wesoło po czym jego palce zatańczyły na klawiaturze, zas odpowiedź została wysłana do dziewczyny:

Dziękuję, wszystko idzie jak najlepiej.” - po naciśnięciu klawisza odpowiedzialnego za wysłanie wiadomości, Makai spojrzał na kieszen lewitująca przed nim.
- Podłącz się do tej kostki. - mówiąc to jeszcze raz sie uśmiechnął. Zapomniał o najważniejszej wskazówce... każdy miał kieszeń, tak więc każdy mógł tą zagadke rozwiązać. Teraz wystarczyło oczekiwac efektów, które lada moment miały nastąpić.
Geniusz mógł mieć coraz więcej powodów do zmartwień, jednak, wbrew każdej poprzedniej próbie, której doświadczył w tym pomieszczeniu, jego humor zyskał prawdziwe powody do gwałtownego skoku w górę. Wraz z podłączeniem się do denerwującej swą niewinnością białej kostki zadanie stało się banalne, by nie rzec - za łatwe dla Makaia. Przed oczyma ujrzał on swoistą kostkę rubika, lecz każda z jej mniejszych części zamiast kolorów, posiadała skomplikowane równania. Poziom żadnego z nich nie był niski, ba, nawet mędrcy zgłębiający meandry królowej nauk mieliby kłopot w znalezieniu odpowiedzi.
Zagadka była więc perfekcyjną pułapką, jednak jej cel - był dobrany z wielką, jeśli nie absolutną niedokładnościa. Nawet strzały, które tym razem leciały w liczbie równej kolejnym wielokrotnościom dziesiątki, zdawały się mu nie przeszkadzać, bowiem kątem oka, zupełnie przez przypadek rozwiązał on już jeden z problemów, zaś kieszeń przekazała wynik.
Chłopak uśmiechnął się kącikiem ust. - No nareszcie jakas rozgżewka intelektualna. -stwierdził po czym parsknął na widok jednego z równań.- To przecież można by policzyć na palcach. -stwierdził rozbawiony, po czym wprowadził wynik tak skomplikowany, że istota mająca tyle palców by móc go obliczyć, wyglądałaby naprawdę cudacznie.
Strzały, to one teraz były większym problemem, oczywiście unikanie ich nie było problemem. Wojownicy ze wszystkich zakątków świata zawsze uważali, że siła to potęga, im większy zamach i mocniejszy cios tym lepszy efekt. Był to typowy przykład logiki idioty. Minimalizm to klucz do sukcesu, nie trzeba być nad ludzko szybkim by uniknąc ciosu mieczem, strzały czy nawet pocisku karabinu. Jeżeli wykonuje się tylko te ruchy które sa potrzebne by uniknąć ataku, w dokładnie takim stopniu jaki jest do tego potrzebny, można być wolny, wręcz ślamazarny a uchodzić za najszybszego na świecie. Problem jednak pojawiał sie w momencie wielkiego natężenia liczby unikanaych przedmiotów. Ich trasy przecinają się, tworząc prawdziwą sieć osobliwości i wzajemnych powiązań, które nagle pokazują minimalista ich największe braki. Co bowiem nam po tym że wiemy jakie ruchy wykonać by uniknąć ciosu ,gdy okazuje sie, że w miejscu gdzie powinna znaleźć się nasza głowa zaraz pojawi sie kolejna strzała. W pewnym momencie zuchwałość może zamknąc nasz w klatce, małym więzieniu które powoli zamykając swoje objęcia sprawi, że w końcu nawet oszczedność ruchów nie uratuje nas od najgorszego.
Taka była teoria, jednak nie uwzględniała ona pojawienia się czynnika jakim był Maka. Geniusz który za nic miał sobie obowiązujące zasady fizyki czy matematki, młody osobnik który postanowił udwodnić, że nie jest kimś kogo mogłaby opisac teoria. Strzały tańczyły w jego włosach, przelatywały obok jego uszu, niemal ocierały się o skórę, gdy on kiwał się nieznacznie na swoim krześle. Jednak było to dośc irytujące, niczym atakowanie przez zawziętego komara, dla tego po chwili, nagle wszystkie strzały dookoła chłopaka zatrzymały się. Dokładnie na sekundę, która pozwoliła mu stworzyć wzór, zas następnie ponownie ruszyły, tym razem jednak żadna nie zbliżała sie do niego, na tyle by trzeba było ich unikać.
Telekineza, siła tak nie doceniana, w rekach geniusza rosnąca do rangi broni prawdziwej zagłady. Makai otoczył siebie jak i kostkę polami telekinetycznymi, które niczym linnie pola magnetycznego ustwione były pod różnymi kontami, tak by nieważna skąd przyleciała strzała, zawsze wpadła w bariere która zakrzywi jej ruch w taki sposób by pocisk nawet nie zbliżył sie do rozwiązująceo zadania naukowca.
Najwyraźniej chłopiec, który był pretendentem do tytułu najinteligentniejszego ze wszystkich znajdujących się w wieży świadków, miał podstawy do roszczenia o tytuł. Nawet pomimo poruszania się z prędkością zbliżoną do zera, a przynajmniej tak małą, by nie móc nawet ujść za normalną, jego ciało omijało nadchodzące ataki. Przynajmniej dopóki jego główny, jeśli nie jedyny atut - umysł, nie stwierdził, że wystarczy już swoistej rozgrzewki.
Szarowłosy natknął się kiedyś w jednej z ksiąg z tak bezpodstawnych nauk jak historia, czytanych tylko i wyłącznie dla odpoczynku od świata pokrytego cyframi, na teorię opisującą rozwój preferowany przez dawnych mieszkańców jego systemu. Było to na długo przed tym, gdy został on zdominowany przez ludzi inteligentnych, a co za tym idzie - odległość od epoki ciała była tak wielka, że odsyłała te ideały do przysłowiowego lamusa.
“Juvenis et captiosus” znane większości pod nazwą “Kalos Kagathos” to zbiór ideałów opisujących sposoby zrównoważonego rozwoju: kształtowania zarówno ciała, jak i umysłu. Rzecz, która niektóym przychodziła tak prosto, w innych krainach była nie do pomyślenia. Właśnie to sprawiało, że za szybkość tak bardzo różną od jego możliwości, że niesposób nie nazwać jej pozorną, geniusz płacił sporą cenę. Nawet jeśli każda strzała odbijała się teraz od stworzonej bariery, to było to męczące.
Makai mógł jednak wytrzymać wszystko, przynajmniej tak długo, jak posiadał mozliwośc zajęcia jego umysłu czymś przyjemniejszym, tym zaś była kostka, pełna zagadek. Żadna z nich nie była wyzwaniem dla szarowłosego, co sprawiało że już dwie z sześciu ścian padły pod siłą naporu jego umysłu.
Para ścian wystarczyla, bowiem w umyśle szarowłosego pojawiło się wystarczająco dużo informacji, by podał każdy kolejny wynik bez potrzeby zaglądania na pytanie. Kość zatańczyła, zas po chwili każdy z jej boków utworzył kwadrat zawierający informacje tylko jednego typu.
Sześcian zaczął samoczynnie opadać, zaś gdy zbliżył się do podłoża, sprawił że to otwarło się, ujawniając równię pochyłą prowadzącą w dół. Ciemność sprawiała, że nikt, nawet szarowłosy nie miał możliwości przewidzenia co się dzieje, ciekawość jednak zwyciężyła, a on właśnie kroczył w ciemność.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 02-03-2013, 12:04   #13
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Jabłko? Dlaczego akurat to musiało być jabłko? Lucy kompletnie jej nie rozumiała, a ona kompletnie nie rozumiała Lucy. Jabłko było jedną z bardziej nieprzyjemnych rzeczy do transportu jakie elfka mogła wymyślić. Nie ma to jak dać głodnemu kucykowi jabłko którego nie może zjeść, które będzie przypominać że w tym miejscu nie jest w wstanie samodzielnie zdobyć pożywienia. Oczywiście Violet zdawała sobie sprawę, że przedmiot który otrzymała pewnie tak naprawdę niewiele ma wspólnego z niewinnym owocem. Nie zamierzała jednak o niego pytać, zamiast tego uśmiechnęła się jedynie fałszywie. Oczywiście była wdzięczna za poczęstunek i przyjazną rozmowę, ale niepokój był w tej chwili silniejszy. Miała złe przeczucia.

Chwilę potem wszystko co ją otaczało zniknęło. Znowu. Tym razem co prawda nie świeciła na niebiesko przed przeniesieniem do innego miejsca, ale efekt był ten sam. Zaraz stanie się coś złego, znowu coś będzie próbowało ją zabić, a ona nigdy nie dowie się dlaczego. Nic się nie zmieniło, przez chwilę kiedy rozmawiała z Lucy miała nadzieję że szaleństwo już się skończyło, że tym razem będzie inaczej, myliła się. To nigdy się nie skończy świat nie odpuści dopóki wreszcie się jej nie pozbędzie. Nienawidziła z całego serca tego przeklętego uczucia, bezradności wobec potężnych sił, dla których była jedynie zabawką.

Otoczenie było dziwnie nieokreślone, nie była w stanie zobaczyć żadnych ścian, sklepienia, nawet podłoże tylko „było” i nic więcej nie dało się o nim powiedzieć. Nie potrafiła określić skąd i czy w ogóle pada światło. Jedyne czego była pewna to to, że widzi kulę do kręgli. Ciekawe po co ktoś zrobił w niej te śmieszne dziurki? Włosy jej się jeżyły na samą myśl co może ją tu spotkać, zaraz się zacznie, była tego pewna. I nie myliła się, „Złap mnie jeśli potrafisz!” brzmiał napis, jakby to była jakaś niewinna dziecięca zabawa, potem kula ruszyła. Violet jednak nadal stała w miejscu, zastanawiała się. Nie, pytaniem na które szukała odpowiedzi wcale nie było „Jak złapać kulę?” lecz „Po co w ogóle próbować?”. Czy wszystkie kuliste obiekty w tym przeklętym miejscu tak się zachowywały? Uciekały? Jej Kieszeń też nie pozwalała się złapać, chciała zająć się tym problemem, ale teraz miała większy.

Obserwowała zachowanie szalonej kuli, nawet robiąc to nie była w stanie stwierdzić czy to ona przewróciła gigantyczny kręgiel. Dlaczego nie widziała go wcześniej, zanim się przewrócił? Gdzie było pozostałe dziewięć? Mnożyły się pytania bez odpowiedzi.

Postanowiła na razie zająć się pierwszym. Po co miałaby ścigać kulę? Gra w kręgle nie na tym przecież polega, żeby wygrać trzeba przewrócić kręgle, nie można tego zrobić jeśli zatrzyma się kulę. Może właśnie o to chodziło? Jeśli kula strąci wszystkie kręgle wtedy wygra, a jeśli kula wygra, czy nie będzie to tym samym znaczyło, że ona Violet przegrała? A więc musi złapać kulę zanim tamta strąci wszystkie dziesięć kręgli. To miałoby sens. Nadal nie rozumiała po co ma grać w tę grę i co się stanie jeśli przegra, postanowiła jednak spróbować.

Zamknęła oczy i skupiła się by dzięki swojemu magicznemu zmysłowi zlokalizować najbliższy kręgiel, jeśli kula chce go przewrócić to tam najłatwiej będzie ją złapać.

Udało się, znalazła go. Otworzyła oczy by spojrzeć prosto na rosnący szybko okrągły spód, kręgiel spadał na nią z góry. Oczywiście. Po co grać według zasad, nawet zmienionych i nagiętych do granic absurdu, jeśli można zwyczajnie rozgnieść zawodnika. Ehh… westchnęła rozczarowana zwinnie usuwając się z pod kręgla i odbiegając kawałek by jej nie przygniótł upadając, równie dobrze to mógł być fortepian, sejf, albo gigantyczne kowadło. Najwyraźniej tą „zabawę” z grą w kręgle łączyły tylko rekwizyty.

Ruszyła galopem w stronę kuli, chciała się zbliżyć by sprawdzić jak i czy w ogóle ta zareaguje na jej obecność. Byłoby jej bardzo na rękę gdyby kula starała się zmienić kierunek tak by jej uniknąć. W takiej sytuacji Violet miałaby przewagę zyskując pewną władzę nad ściganym obiektem. Wystarczyłoby w odpowiednim momencie użyć mocy by przyśpieszyć i zmusić kulę żeby ta chcąc uniknąć złapania skręciła zamykając się na obszarze, którego granice wyznaczał tor już wcześniej przez nią przebyty, a potem poczekać aż skończy jej się miejsce i nieuchronnie wpadnie do rynny zagradzającej jej drogę. Spadające w tym czasie kręgle również mogły nieco pokrzyżować plany kuli, a nawet przewrócić się na nią. Klacz uznała za bardzo prawdopodobne że będą pojawiały się nad nią, musi ich unikać, ale z drugiej strony wtedy to ona będzie decydować o tym gdzie upadną.

Plan klaczy o białej sierści, był dobry. Nie była to jednak zwykła poprawność, znacznie bliżej temu było do sposobu, który zdawał się definiować nie poznanego jeszcze przez kucyka szarowłosego chłopca. Jej podejście było genialne - wykorzystywało bowiem nie znane w pełni granice praw panujących na torze przeciwko ich... twórcy? Przynajmniej tak wyglądało to na pierwszy rzut oka, nawet biorąc pod uwagę pochodzącą z jej rogu mądrość.

Jednak, zawsze jest coś, co przeszkadza, nie pozwala w pełni rozwinąć skrzydeł, wykorzystać swych planów do perfekcji. Tym razem rolę tego czynnika pełniła możliwość poruszania się kuli w trzech wymiarach. Tak więc nawet przy pięknie zatoczonej za pomocą magii pętelce, trasa po której poruszała się kula gwałtownie zaczęła opadać, przechodząc pod utworzoną wcześniej powierzchnią toru. Nie mniej jednak, nie można umniejszyć wielkości podstępu kucyka, co ochoczo wyraziło surowe szarpnięcie, dźwięk uciekającego celu stykającego się ze złą powierzchnią swej trasy. Kula na chwilę zwolniła, jednak klacz nie miała zbyt wiele czasu na podziwianie tego faktu, bowiem nad jej głową pojawił sie kolejny prezent od boga, czy też administratora tego poziomu: trzy nieco mniejsze kręgle czekające tylko by grawitacja wykorzystała drzemiący w nich potencjał.

Jej plan spełzł na niczym, z pewnością gdyby wcześniej zauważyła że wijący się wokół niej tor, unosi się nad podłożem byłaby mniej pewna siebie, kto wie czy w ogóle podjęłaby próbę wykorzystania go do unieruchomienia uciekiniera. Niestety dziwaczna konstrukcja przestrzeni w której się znajdowała mamiła jej zmysły uniemożliwiając dostrzeżenie właściwości otoczenia dopóki nie pokrzyżowały jej szyków. Trudno, najwyraźniej rozwiązaniem sytuacji było coś innego, coś czego jej ograniczony umysł nie potrafił w tej chwili odkryć. Nawet magia zdawała się na nic. Róg na czole sprawiał że mogła ją skupiać i wykorzystywać do zdobywania wiedzy o wszystkim wokół, nie dodawał za to inteligencji pozwalającej tę wiedzę właściwie wykorzystać. Nie miała jednak wyjścia, musiała kontynuować grę w śmiertelnego berka.

Ruszyła z kopyta gdy tylko spostrzegła kolejne kręgle wiszące nad jej głową, prosto na kulę. Zamierzała wykorzystać całą swoją zwinność i szybkość by zwyczajnie ją dopaść. Może myślenie wcale nie było konieczne do zwycięstwa? Wystarczy że zagrodzi kuli drogę i ją pochwyci nim ta zdoła skręcić. Jeśli okaże się że jej sprawność fizyczna i magiczne wspomaganie ciała nie wystarczą by podołać zadaniu, wtedy zagoni przeciwnika w pobliże jednego z wielkich kręgli i sprawdzi jak mu idzie toczenie się pod górkę.

Kucyk nie miał żadnych problemów z dogonieniem swego uciekającego celu, jednak tutaj możliwości magii zbierającej się pod jej kopytami zdawały się końnczyć. Nawet jej róg nie był w stanie zapewnić jej możliwości błyskawicznych zatrzymań i zmian kierunku biegu, zaś właśnie tymi została uraczona Violet podczas jednego z zakrętów. Właśnie to, oraz fizyka która oddziaływała na każdego, nawet wbrew jego woli, sprawiło że wylądowała ona w cieniu spadających nań kręgli.

Po raz kolejny odniosła porażkę, tym razem jednak było to coś więcej niż pomysł, który nie przyniósł oczekiwanych efektów. Siła odśrodkowa dziwnym zbiegiem okoliczności posłała ją prosto w strefę zagrożenia. Coraz bardziej zirytowana klacz przetoczyła się po podłożu by uniknąć rozgniecenia przez podstawy kręgli, po czym wstała błyskawicznie by odbiec zanim któryś się na nią przewróci. Ponownie ruszyła w stronę kuli, kończyły jej się pomysły, w starciu z tym bezdusznym obiektem jej ciało zawiodło podobnie jak wcześniej zawiódł intelekt. Co jeszcze mogła zrobić? Na razie postanowiła wykorzystać swój magiczny szósty zmysł by zbadać nim kulę jak i tor tworzący się pod nią. Nie liczyła na wiele, jeśli miejsce w którym się znajdowała nie zechce, nie dowie się niczego.

Tym razem informacje, które magiczny róg ofiarował klaczy, sprawiły, że była w stanie przewidzieć kierunek, w którym będzie poruszać się kula, nie minęła więc chwila, a Violet zrównała się z toczącą się zgubą kręgli i przyczyną frustracji.

Wprost nie mogła w to uwierzyć, nie dowiedziała się absolutnie nic o naturze kuli, to czy napędza ją magia czy technika wciąż pozostało przed nią ukryte. Nie żeby pożądała tej informacji, albo była ona w jakiś sposób pomocna, po prostu byłoby to znacznie bliższe temu co zwykle uzyskiwała korzystając ze swych zdolności. Tymczasem potrafiła przewidzieć przyszłość i to w biegu! A może nie, może jedynie wyczuwała jakąś zmianę w działaniu mechanizmu czy też zaklęcia, która musiała zajść zanim kula skręci by było to w ogóle możliwe? To wydawało się znacznie bardziej prawdopodobne, ale dość już rozważań, czas zakończyć zabawę.

Ponownie posłała część magii do kopytek by zagwarantować sobie niezbędne przyspieszenie, resztę koncentrując na uciekającej kuli. Kiedy tylko poczuje zmianę wskazującą na następny jej ruch zareaguje natychmiast, wyprzedzając go i rzucając się od razu w miejsce gdzie obiekt jej pościgu dopiero się znajdzie. Jeśli dobrze zgra swoje ruchy z ruchami kuli ta nie będzie miała szans się wywinąć, dopadnie ją i nie wypuści choćby nie wiem co.

Potęga rogu, czy może czegoś, co można było nazwać kucykową magią, sprawiła że Violet odniosła pierwszy tego dnia sukces. Co ważniejsze, wszystko było pierwszą próbą, której została poddana w kolejnym świecie, który odnalazła.

Każda dana przez los próba wymagała czegoś więcej, niż pojedynczego podejścia, by zostać rozwiązaną. Tym razem jednak, za sprawą dziwnej mieszanki szczęścia, oraz nieograniczonego talentu kucykowej czarodziejki, zagadka, czy raczej zwyczajna zabawa, rozgrzewka, zakończyła się lekkim bólem w lewym boku jej ciała. Nic, nawet grama uszkodzeń więcej, może nawet czuła ona szczęście?

Tor, po którym błąkała się kula, ciągnął się jednak dalej, unosząc się coraz wyżej i wyżej. Co ciekawsze, jego powierzchnia zaczynała się ruszać, jakby czekając na to, by rozpędzić kolejną istotę do poziomu gwarantującego złość próbujących ją dogonić. Mogło to być również wezwanie do kolejnej próby, lub, upragnionego przez niektórych - “świętego spokoju”.

Zadanie które przed nią postawiono jak na prostą grę wymagało zadziwiająco wiele by mu podołać, musiała wykazać się zarówno sprawnością fizyczną, dwoma specyficznymi umiejętnościami magicznymi jak i perfekcyjną koordynacją wcześniejszych. Niemniej udało się. Leżała teraz na nieokreślonej powierzchni trzymając mocno w uścisku niesforną kulę i patrząc jak tor którego jeszcze przed chwilą rozpędzony przedmiot był panem, wznosi się jakby uwolniony od przytłaczającego go ciężaru.

Nie podniosła się od razu, potrzebowała chwili by odsapnąć, przygotować się mentalnie na to co zastanie na górze. Czyżby kolejna próba, której w najmniejszym nawet stopniu nie miała ochoty się podjąć? Gdy wreszcie przemogła niechęć, powoli wstała i nadal nie wypuszczając kuli z objęć ostrożnie weszła na ruchomy tor przykucając na nim, pozwalając by wyniósł ją wyżej.
 

Ostatnio edytowane przez Agape : 02-03-2013 o 12:28.
Agape jest offline  
Stary 06-03-2013, 11:17   #14
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Po krótkiej z pewnością dziwnej rozmowie, którą odbył z dziewczyną, przedstawione mu zostało... Coś... Właściwie, co to takiego było ? Informacje jakie starała się mu przekazać, były dla niego... Żeby nie upomnieć... Mało istotne, ale co zbędne. Nie potrafił wielu z nich rozszyfrować, spoglądał nań jedynie swoimi pustymi oczyma, które teraz przypominały dwie malutkie żarówki.

- Człowiekiem ludzi ! - wykrzyczał z pewnością było to jedno z niewielu słów, które nie sprawiały mu trudności.
- Człowiekiem ludzi Leira, samotna... Zniknęła świata własnego ?... Zniknęła... z..ze świata własnego ? Człowiekiem ludzi Leira jest Raynerem jak ? - zapytał pełen radości że być może ktokolwiek wiedzieć będzie więcej o jego obecnym położeniu.
- Co się dzieje, kto tutaj jest? - tylko te, jakże wrogo nastawione w kierunku duszka słowa wypłynęły z ust, bądź co bądź przestraszonej dziewczynki.
Rayner z całą pewnością nie spodziewał się takiej reakcji. Pierwszy raz spotkał się z takim tonem głosu, z całą pewnością musiał zapamiętać to doznanie.
- Jestem...Tylko Ja. Odpowiedział po chwili wahania.
- Czy jesteś Człowiekiem ludzi Leira ? - dodał już znacznie pewniej.
- Tak, jestem Leira, skąd znasz moje imię? - sposób, w jaki jedyny w towarzystwie rozmówca z krwi i kości wypowiadał każde słowo emanował prostotą, niepewnością, która mogła płynąć tylko z braku możliwości...
- Powiedziała mi twojej przedstawicielka rasy. - Po tym zdaniu nastąpiła chwilowa pauza.
- Czy samotna... J..Jesteś ?
- Sa-mo-tna? - zapytała, po raz kolejny nieco przestraszona.
-[i] ... Samotna... Brak rasy, wszystkiego, pusto...[/i[ Nie jesteś, pusta ? - Mówił już nieco zmieszany
- Dla...Czego...jesteś tutaj ?
- Nie, nie wiem - dziewczynka o wieku będącym tak ulotnym, jak przebiśnieg przechodzący przez pokrywę wiosennego śniegu. Jej twarz, niczym biel wspomnianego kwiatu, uosobiała niepewność, słabość swych przekonań, orac, co śmieszniejsze przy byciu przeznaczonym do kontaktu z duchem była zwyczajnie przestraszona.
- Co... Myślisz, mówiąc “nie wiem” - Gdyby tylko dał rade podejść do niej, być może zrozumiała by co się dzieje. Jednak dziwiło go to niesamowicie, ponieważ inna dziewczyna reagowała zupełnie inaczej. Dlaczego istoty z jednej rasy, są tak odmienne od siebie ? To pytanie nie dawało mu spokoju, dlatego też zmusił się by zapytać
- Czy...Widzisz, mnie ?
- Przed chwilą spadła dziwna lalka, to chyba ty? - dziewczynka wypowiedziała swe przypuszczenia na głos, przemykając zwinnie przez barierę nieśmiałości i strachu. Niepewność, która towarzyszyła nie tylko jej, ale również dziwnemu przybyszowi, była czymś, co ich łączyło. To dobry początek.
- Spadła...? Ja spadłem ? - Nie potrafił przypomnieć sobie momentu upadku, jakby nie miał świadomości przez te jedną chwilę.
- Tak... Lalką jestem. Rayner...Mów mi. Człowiekiem ludzie Leira, czy gdzie Jestem, pojęcie masz ?
- Nie - odparła jakże prosto, najwyraźniej skupiając się bardziej na tym, że zabawka potrafi przemawiać, niż na treści jej słów. Taki był urok młodych istot tej rasy - bardzo interesowały je zjawiska, mniej zaś ich faktyczna treść. Najczęstszymi pytaniami bywało: “Dlaczego? Po co?”, nie zaś te zgłębiające sie w charakter rozmówcy, cy też fenomenu.
- Nie wiem. - dodała po chwili, wpatrując się pełna podziwu w mówiącą lalkę, która, co ciekawsze, zdawała się być inteligentą istotą.
- Nie wiesz ? Czy nie twój świat, to jest ? Winnaś go znać. - Cała sytuacja stawała się coraz bardziej skomplikowana, nie chciał dłużej tego ciągnąć, musiał coś wymyśleć.
- Uciekać... Musimy... Możesz pomóc ? Nie potrafię chodzić...Uwięziony jestem.
- Uwięziony? - dziewczynka po raz kolejny podważyła coś, co otaczało ją ze wszystkich stron, starała się zaprzeczyć swej rzeczywistości.
Jak Ona mogła nie zdawać sobie z tego sprawy ?! W końcu widziała to, była tutaj z nim, czy to jest normalne dla nich ? Czy wszystkie Człowieki ludzie są takie ? “Musi być jakiś sposób” - Pomyślał Rayner
- Uwięziony...Tak.. Nie-ma-my możliwości...innej, uciekać ! - Miał nadzieje że tym razem zrozumie, co miał na myśli, nie potrafił jednak rozmawiać z przedstawicielami innych gatunków.
- Tą samą drogą... Którą dostałaś się...Wrócimy
- Czemu mamy uciekać? - zapytała wyjątkowo zdziwiona słowami swej nowej lalki. Najwyraźniej coś, zapewne jej postawa była sprzeczna z tym, co dziewczynka uważała za logiczne, czy może zwyczajnie - odpowiednie rozwiązanie. Ciężko bowiem mówić o analitycznym myśleniu w przypadku istoty, której wiek można przedstawić za pomocą jednej tylko cyfry.
- [i] Uciekasz...boisz się...kiedy...Uciekasz kiedy...kiedy...boisz się...A Ty ? Boisz się czegoś ?[/i-] Zapytał mając nadzieje że przynajmniej takim sposobem, zdoła poruszyć dziewczynkę. Im dłużej znajdował się tutaj, tym coraz bardziej miejsce to odziaływało na niego, nigdy nie czuł się tak splątany, tak ciężki.
- U..Cieka-ćć...
- Gdzie? - z jej ust po raz kolejny wypłynęło pytanie.
- Twój świat...Nie znam go... Czuje się pusty. Brak wiedzy, to ból... Daleko stąd, odpocząć... - Jego słowa po chwili ucichły, można było odczuć że tracą coraz bardziej sens,
- Jeśli chcesz, możesz odpocząć u mnie - powiedziała, wyciągając drugą, wolną dłoń w jego stronę. Najwyraźniej duszek miał okazję zjednoczyć swe siły z pluszową pandą, oraz młodym “człowiekiem ludzi”.
- Odpocząć... Słowo, dziwne...znajome - Rzucił szybko, zamyślon. Jednak jej propozycja była z pewnością czymś pozytywnym, tak mu się przynajmniej wydawało. A gest z wyciągniętą dłonią był “oryginalny”. Sam był jedynie w stanie lekko unosić dłonie i nogi, czy w ten sposób chiała mu pomóc ? Duszek starał się odwzajemnić gest, po kilku próbach udało mu się unieść swoją dłoń stosunkowo wysoko.
- Potrzymam cię. - powiedziała, podnosząc go do poziomu pandy.
- Poznajcie się, to Kyasha - dodała po chwili z uśmeichem na ustach
- Kyasha...? Człowieki Ludzia... ? - Wtedy też uświadomił sobie, że dziewczynka nadała imie zabawce, która nie mogła o tym wiedzieć, zrobiła to samo co On zrobił kiedy znalazł Raynera. Czy różnili się od Siebie tak bardzo ?
- Teraz...Zabawką...też jestem ?
- Tak - odpowiedziała prosto, zaś uśmiech na jej ustach sprawił, że nawet istota teoretycznie zła, jaką powinien być duch, odczuwała w swej duszy cos przyjemnego, jakby unoszącego na duchu. Czas na chwilę zwolnił, zaś Rayner mógł obserwować poszczególne detale ciała swej nowej pani, oraz, co wydawało się chwilowo ciekawszym zajęciem - pluszowej pandy. Mieszanka czarnego i białego koloru przywodziła na myśl znak rozpoznawczy, swoiste logo zawierające w sobie podstawy ideologii taoizmu. Coś jednak wybijało się z kanonu tych przekonań, czegoś brakowało. Panda, niczym swa realna wersja posiadała więcej bieli, niż czerni. Skąd więc te skojarzenia? Czyżby to właśnie miała być rola tej niezrozumiałej, zagubionej istoty? Jego przeznaczenie zdawało się na kilka sekund zamknąć się tylko w fakcie dopełnienia braków przepięknego koloru kruków na powierzchni futra pluszowej pandy.
- Jestem....Zabawką...Zabawką... Mruczał tak jeszcze przez kilka chwil, zaczął bacznie obserwować swoją “mistrzyni” nie znał się na gatunkach w końcu różnili się od nich tak bardzo ale wiedział że mają coś wspólnego, nadają imiona zabawkom a to już dla niego dużo znaczyło, jednak czymś co go szczególnie zaintrygowało była Panda, była na swój sposób dziwna, jego błyszczące oczy starały się dokładnie zbadać nowego “towarzysza”. Był taki jak On a zarazem zupełnie inny, cechą łączącą ich, była ich wspólne zwieńczenie historii.
- Zabawka... - Tym razem powiedział bardziej do Pandy aniżeli siebie.
Dziewczynka uśmiechnęła się raz jeszcze, zaś otaczający ich świat zniknął. Pozostali w pustce, czekając na swą przyszłość.
 
Cao Cao jest offline  
Stary 09-03-2013, 19:08   #15
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Zawirowali w zręcznym piruecie gdy unikali o cal piłki.
- Aaaaha... więc zaczynamy. - skóra się zakotłowała, trochę jak gotująca się woda, ale z każdego pękającego bąbla wyrastało piórko, a samo ciało gwałtownie zmniejszało swe rozmiary i zaraz wznieśli się w górę na maleńkich, rozmazujących się w oczach, skrzydełkach


Huk przemknął przez przedziwne pomieszczenie, zwiastując nadejście kolejnego celu, będącego piłką do ulubionego sportu amerykanów. Tym razem skóra, pokrywająca takową była czerwona niczym krew wypływająca z ofiar, które Kenya-Shura będzie musiała złożyć by wskrzesić wielkość zalanego kontynentu.
Ptaszyna nie czekała ani chwili, była gotowa do uniku. Z aktualną mobilnością nie powinno to być trudne.
“Pozostało 8 piłek” - obwieścił napis, gdy tylko ptak podobny do kolibra ominął czerwony “pocisk”, intuicja zaś podpowiedziała mu, że kolor przenosił nie tylko walory estetyczne, ale i kolorystyczne, bowiem gdy tylko cel się oddalił, wybuchnął.
Z oddali nadciągało kolejne “uderzenie”, zaś tym razem nadchodzący atak, czy może byt, był koloru niebieskiego.
Kenya-Shura zanurkowali w dół, chcąc przepiścić piłkę ponad sobą.
Mały ptaszek, bowiem jego gabaryty z pewnością nie pozwalały na nazwanie go za pomocą jakże dumnego słowa - ptak, unikał nadlatujące piłki bez problemów. Nad pierwszą z nich wzbił się na ponad sekundę przed tym, gdy ta zrównała się z jego ciałem. Coś tak prostego jak zwyczajne schodzenie z toru lotu było zdecydowanie za proste, zwłaszcza, jeśli miało w jakikolwiek sposób przybliżyć Kenya-Shurę do odnowienia dawno utraconego kontynentu.
Coś jednak zmieniło się gdy kolejna, tym razem czerwona piłka do rugby wystrzeliła w jego kierunku, jednak nie była to jej szybkość. Zmiennokształta istota, czy może nawet istoty, wywyższone przez Lunę, uniknęły nadlatującego przedmiotu bez problemów, zaś gdy ten mijał je - do ich uszu dotarł przeraźliwy huk. Uderzenie, które w porównaniu do siły możliwej do zaoferowania przez przybraną przez nich postać sprawiło, że nie tyle odlecieli o własnych skrzydłach, co zostali odrzuceni w kierunku podłoża, stykając się z nim całkiem dużą siłą.
Przez powietrze przedarł się huk piłki, która została wystrzelona jako kolejna. Kątem oka leżący na ziemi członek powietrznego królestwa dojrzał, że tym razem piłka leciała lekkim lobem, zaś jej kolor był standardowy, przyjazny... niebieski.
“Pozostało 6 piłek”
“To bolało” pomyśleli przyjmując ludzką formę wielkiego pasikonika z podwiniętą lewą przednią kończyną, wyraźnie uszkodzoną. Potężne kończyny tylne wystrzeliły ją w powietrze, jak najdalej od natlatującej piłki.
Tym razem pasikonik bez problemu ominął nadlatującą piłkę bez żadnych problemów, jednak... coś zdawało się nie pasować, być zbyt łatwe. Każda z pokrytych jakże dumnym kolorem chmur i marzycieli, nie dawała żadnego wyzwania dla szybkości kolejnych form Kenya-Shury. Dokładnie odwrotnie do czerwonych, wybuchających pocisków, bo ciężko było zawrzeć ich złowieszczość w słowie poznawanym na placach zabaw, przy zgrai szczęśliwych do bólu dzieci.
“Pozostało 5 piłek”
Stwierdził komunikat, gdy w kierunku Kenya-Shury wystrzelony został pokryty czerwienią “pocisk”.
“To BĘDZIE boleć” pomyślał Shura wykonując kolejny skok, ale tym razem tylko kilkanaście metrów dalej. Jeszcze nim wylądował przemienił się w istotę nieco przypominającą żółwia, ale o skorupie błyszczącej stalowo i o kształcie przypominającym położoną łzę. “Ostrze” skierował w kierunku gdzie spodziewał się, że upadnie piłka i przycisnął je mocno do ziemi, chcąc przekierować siłę fali uderzeniowej.
Bogini, bowiem przeważnie tak nazywano przez pospólstwo uosobienie natury. Za każdym razem wyobrażenie to stawało sie jednym i tym samym: uczciwą, lecz surową matkę, której nigdy nie dało się oszukać. Tak też było i tym razem, bowiem każda z przypisywanych jej cech zadziałała.
Plan stworzony przez metamorfa był co najmniej dobry, wykorzystywał wszystko, co można było użyć do obrony. Pytanie jednak, czy to właśnie defensywa była przeznaczonym mu zadaniem...
Nadchodząca piłka nie miała jednak wyboru i została niemalże wystrzelona na bezpieczną odległość, by tam eksplodować. Liczba pojawiająca się w każdej z podawanych im informacji teraz przybrała postać czwórki, zaś niebieski pocisk zaczynał zbliżac się do Kenya-Shury.
“A jednak nie bolało”
Kenya-Shura przybrali formę humanoida. Ciało zabulgotało i spuchło, formując prawe ramię, przedłużając je i owijając wartami mięśn, a dłoń, poniżej nadgarstka, przekształcona została w maczugę przypominającą kość udową porośniętą tkanką przypominającą róg nosorożca. W tej wyjątkowo brzydkiej i asymetrycznej postaci o wielkim ramieniu, grubym torsie i nogach (bo musiały zapewnić podporę dla ramienia) zamachnęli się chcąc zbić piłkę. Może to głupie, ale byli ciekawi.
Tym razem niemalże ludzka istota była znacznie bliżej rozwiązania tego zadania niż poprzednio, właściwie, to w przeciągu kilku sekund zrobiła znacznie więcej niż w ciągu reszty całej próby. Jakże potężna dłoń, o ile można wykorzystać tak delikatne słowo do określenia tej jakże ofensywnej kończyny, miała wielkie szanse spełnić swe zadanie.
To zaś było tak odmienne od tego, co zostało przez nich przewidziane na samym początku. Ich ciało wykonało uniosło swoistą maczugę w kierunku nadlatującej piłki. Gdyby nie odległość, która dzieliła Kenya-Shurę od zmierzającego do niej pocisku, dewastujący atak nie miałby żadnego sensu.
Jednak logika, szczęście, fizyka, właściwie to wszystko, sprawiło że uderzenie trafiło w niebieski cel, wbijając go ziemię, do momentu gdy ta wytraci cały pęd. Ciepło emanowało z nowopowstałego otworu, zaś coś wewnątrz oświeconych Luny dawało im nieodpartą przyjemność.
Pozostałości piłki przetoczyły się, lądując na jednej z nóg asymetrycznej istoty. Gong, który nagle rozległ się ze wszystkich stron, przerywając samotność bytów jak i dzwięków, obwieścił koniec konkurencji. Najwyraźniej celem było złapanie piłki. Tuż przed Kenya-Shurą pojawiły się brązowe, drewniane drzwi, które pozornie prowadziły do nikąd.
Przygładzili własne ciało jak by było garniturem i zaraz znów wyglądali normalnie. Widać sprawdzają tu możliwości prekognicji, ale w sumie to mają prawo. Pewnym krokiem ruszyła do przejścia.
 
Arvelus jest offline  
Stary 09-03-2013, 21:46   #16
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Piętro 3.
Team Geniuses
Stało się, w końcu każdy z nich miał okazję spotkać innego śmiałka wspinającego się w górę. Żaden z nich nie pojawił się później, czy też wcześniej – oni po prostu tu byli, tak jakby stali tam od początku świata, a przynajmniej od momentu stworzenia tego miejsca. Szarowłosy chłopiec którego dar był również przekleństwem poruszał się na wózku, który wydawał się być wysoce rozwiniętą technologicznie wersją tego, należącego do inwalidów. Każdy fragment jego ubrania był niemalże tego samego odcieniu, nadając mu wyjątkowo neutralny, jeśli nie po prostu nudny i mdły wizerunek. Niemalże całkowitym przeciwieństwem był chłopiec, którego Makai mógł ujrzeć przed sobą. Chłopiec, bo tylko tak można nazwać kogoś o aż tak młodej twarzy, posiadał niebieskie włosy, to już było wystarczająco dziwne dla przeważnie schronionej za ekranem personifikacji inteligencji. Jakby tego było mało, poruszał się on bez czegoś, co można by nazwać wierzchnim okryciem górnej części ciała, zaś spodnie, które posiadał tylko pozornie ograniczały jego ruchy. Krok, który został przez ich twórcę opuszczony poniżej kolan, nie tyle powinien, co musiał być tylko optycznym złudzeniem – żadna inna opcja nie była możliwa, bowiem w przeciwnym razie uniemożliwiały by mu one ruch jeszcze bardziej, niż robiła to słabość ciała szarowłosego.
Najwyraźniej posiadali oni ze sobą coś wspólnego, co było widoczne już na pierwszy rzut oka. Więcej podobieństw trzeba by szukać o wiele głębiej, może na poziomie umysłu, a może nawet duszy. Nie zmieniłoby to jednak faktu, że właśnie znajdowali się pośrodku ruin, pozostałości po jakimś budynku. Z pewnością nie było to coś tak starego jak wskazywał na to wizerunek takowych, bowiem każdy z bohaterów błyskawicznie zdał sobie sprawę, że budynki powstały kilka, może kilkanaście lat temu, zaś ich przeznaczenie było tak ulotne, tak słabe, że aż trudne do zidentyfikowania. Z całą pewnością miały one jakiś cel, jednak powierzchownie wydawało się, że mogło nim być tylko i wyłącznie zostanie zniszczonym przez czas. Nawet materiały, z których zostały wykonane poszczególne ściany zdawały się być sztucznie nadszarpnięte przez czas, zaś Makai zyskiwał przekonanie, że to miejsce mogło, chociaż nie koniecznie było, zostać już stworzone w takim stanie. Obaj znajdowali się na dziedzińcu starego kompleksu. Ich oczom nie mogła umknąć wielka wieża zegarowa, której stary, tradycyjny blat oraz dołączone do niego wskazówki zostały zastąpione przez wielki ekran. Obecnie nie wyświetlał on nic, ot, zwykła ciemność, która mogła pasować tylko do pokrytego zniszczeniem miejsca. Jeśli za centrum lokacji wziąć pozostałości po swoistym ogrodzie, w których mogli się teraz znajdować, to im dalej od takowego, tym więcej było budynków. Tak, jakby natura była niegdyś centrum tego miejsca, a reszta ceglanego kompleksu była ciałem, do którego pompowała życie. Żaden z dwójki nie miał kłopotów z wyobrażeniem sobie tego niegdyś tętniącego życiem miejsca, jednak ciągle nie przychodziło do nich nic więcej, tak jakby miejsce zostało pozbawione swych wspomnień.
Od wieży rozciągały się kolejne mury, które kiedyś musiałby być ścianami większych budynków, teraz jednak zamiast chronić, świeciły dziurami, oraz pustką. Dopiero kilka metrów za najwyższym punktem otoczenia można było ujrzeć dziurawe dachy, jednak ciągle nie były to budynki nienaruszone. Niektóre dziury przywodziły na myśl poruszającemu się na wózku uderzenia z kinetycznej broni. Coś, co wywodziło się ze strzał, których doświadczył w przeciągu ostatnich chwil tak wiele, jednak było znacznie bardziej zaawansowane, a co za tym idzie – trudniejsze do manipulacji.
Dopiero po chwili do ich oczu dotarł znajdujący się pod zegarową wieżą... guzik. Małym, czerwony przycisk znajdujący się na nienaturalnie nowym, nie nadszarpniętym przez czas podwyższeniu. Jednak wraz z nim, zdali sobie sprawę z tego, że wcale nie są tutaj sami. Jeśli każdy z nich nie wyczuwał wyższości drugiego, to ten, który właśnie wyszedł im naprzeciw – zdawał się być takim osobnikiem.
Czarne włosy, oraz przedziwna, złota maska – to były znaki szczególne, które zostały przez nich uchwycone w pierwszej chwili. Dopiero nieco później zdali sobie sprawę z tego, że jego ubiór przypominał coś, czym pokryliby swe ciała tylko w wypadku braku... niemalże wszystkiego. Człowiek, któremu za buty służył nieco ciaśniej zawiązany bandaż, zaś za górne okrycie – stara, poszarpana kapa, bo nazwanie tego płaszczem z całą pewnością było niemożliwe.


Team Apple
Tym razem los nie był jeszcze do końca pewny, głowił się co powinien zrobić, jak zabawić się przeznaczeniem. Najwyraźniej mitycznej istoty zwane tkaczkami losu właśnie miały swoją przerwę, bowiem sznurek odpowiadający za losy jednej istoty znajdował się niebezpiecznie blisko czerni, która przypominała na myśl żniwiarza. Śmierć jednak była tylko jednym z braci należących do Strife'a. Ten zaś zaplątał się wraz z fioletowym kłębkiem – zapewne przeznaczone było im spotkać się już w najbliższej przyszłości. Jeśli ktoś kiedykolwiek mógł zdobyć się na wyobrażenie poruszającego się na dwóch kończynach kucyka, to z całą pewnością nie był to strażnik przedziwnego kotła służącego głównie do oczyszczenia, zdeterminowania ich przyszłości przed rozstajem dróg, na którym ich ścieżka zostanie wybrana już za nich.
Tak więc Violet, będąca czymś w rodzaju samobieżnego wierzchowca, który nigdy nie posiadł kogoś nim kierującego stała teraz naprzeciw kogoś, kto czysto teoretycznie był... jeźdźcem. Co prawda to, co było przez niego ujeżdżane powinno być nazwane Chaosem, nie zaś koniem, jednak jego zawód, a zarazem najczęściej używany epitet wskazywał na kogoś kto z pochodnymi koni powinien mieć wiele wspólnego. Obraz, który piękna i coraz bardziej doświadczona przez los klacz miała przed sobą bym czymś... nienaturalnym. Ciężko bowiem inaczej opisać ubrane głównie w ciemne kolory... monstrum. Z całą pewnością nie była to istota tak piękna i spokojna jak osobnik, którego spotkała na początku swej nowej drogi. Lucy była wyjątkowo... przyjemna, sympatyczna, jednak los postanowił ostrzec posiadaczkę magicznego rogu przed nadmierną euforią, oraz, co gorsza – spodziewaniem się czegokolwiek miłego.
Zwłaszcza, że nie wszystkie karty były już odsłonięte, zaś jedno miejsce przy przysłowiowym stole ciągle było wolne, zaś osobników, które mogły je zająć było tak wielu. Tym jednak, co było absolutnie pewne, niemalże już zrealizowane, to fakt, że przedziwna dwójka znajdowała się pośrodku leśnej polany. Daleko jednak było otaczającym drzewom do tego, co znała znajdująca się wśród nich dwójka. Były one znacznie wyższe niż to, co można było sobie wyobrazić. Właściwie to, gdy obaj, niemal instynktownie unieśli głowę do góry, żaden z nich nie zdołał ujrzeć koron tych drzew. Co prawda gałęzie były coraz większe, z czasem zdawały się osiągać dziesiątki metrów, jeśli nie łączyć się z innymi drzewami. Przez chwilę do umysłu kucyka doszła informacja, luźny pomysł będący tak absurdalnym, że nie wartym wspomnienia. Wydawało jej się że wszystko co ich otacza jest... jednym, jednak równie dobrze to jej wyobraźnia mogła płatać jej figle.
Pośrodku polany, do której światło docierało najwyraźniej za sprawą zaawansowanej technologii, czy może nawet magii, znajdowała się... złota lina. Jej koniec zdawał się być pośród drzew, na samej górze, tam gdzie ich wzrok nie potrafił dotrzeć – wyglądało to więc, jakby sznur zwisał z nieba, nie posiadając punktów podparcia. Dopiero teraz mogli zdać sobie sprawę z tego, że brakuje tutaj wiatru. Ten osobnik, przyjaciel, czy też wróg, który równie często dodawał uroku co całkowicie go pozbawiał. Zniknął, zaś żadna siła nie potrafiła go przywrócić. Wszystko świadczyło o niesamowitej wielkości tego miejsca, ilość drzew, które hamowały to, co zdawało się być nie do zatrzymania była tak ogromna, że osiągnęła niemożliwe. Nawet ich uszy nie potrafiły znaleźć chociażby śladu takowego.
Absolutna cisza została przerwana przez nadchodzącego osobnika, który w jednej rzeczy był podobny do Violet, jego imieniem bez problemu mogłoby być „Green”.
Trawa reagowała względem każdego jego kroku, odsłaniając znajdującą się pod nim.... niebieską kartę ze znakiem zapytania – najwyraźniej czekali jeszcze na kogoś, kto miał nadejść. Zieleń jego ciała idealnie komponowała się z otoczeniem, dodając mu jeszcze więcej natury. Energia delikatnie gromadziła się na jego rękach, tańcząc przy wraz z liśćmi wokół jego dłoni. Wyraz jego twarzy był wyjątkowo neutralny, poważny, jakby przeżył on już nie tyle dni, co raczej eony. Kto wie, może nawet sama śmierć była jego rówieśnikiem.
Wzrok mężczyzny skierował się na niebieską kartę znajdującą się tuż za nim.
- Ohh, jeszcze nie dotarł, ciekawe – wypowiedział, kierując swe słowa nie tyle do będącej obok niego dwójki, co raczej do otaczających go drzew.

Team Mediapokes
Rayner, wraz z jego luźną przysięgą ochrony małej dziewczynki wpędził się w wielkie kłopoty. Nie minął jeszcze dzień od momentu, w którym zawarł z nią przymierze, a już będzie musiał wykazać się niesamowitą chytrością, albo i... mocą. Gdy jego metafizyczne ciało rozejrzało się po okolicy, ujrzało kilka dużych, może nawet dziesięcio, czy może dwudziesto metrowych kwiatów, otoczonych przez znacznie mniejsze, tylko delikatnie przekraczające wielkością „Człowieków ludzi” których duszek miał szansę poznać. Względny spokój został przerwany przez kwiat, który jakby za sprawą dotknięcia magiczną różdżką zaczął wyrastać przed twarzą dziewczynki, a co za tym idzie – również należących do niej lalek.

Mieszanka czerwieni i bieli nagle przysłoniła Leirę, oraz wszystko co poruszało się wraz z nią. Właściwie, to nawet jeśli cała ich wizja została zdominowana przez te kolory, to wizerunek miejsca, w którym się znajdowali nie uległ zbyt wielkiej zmianie – ot tylko jeden dodatkowy kwiatek na łące, która miała jeszcze trochę miejsca. Jedynym, co mogło w jakikolwiek sposób prowokować do myślenia była szybkość, jednak dla duszka były to pierwsze należące do ogromnego królestwa flory okazy w całym jego żywocie.
- Ray, czemu on rośnie tak szybko? – dziewczynka zapytała, kontynuując odwieczną walkę ciekawości z zasobami wiedzy osobników obarczonych odpowiedzialnością do rozwiania wszelakich wątpliwości. Obecność dziewczynki była tak dominująca, że duch ledwo wyczuwał znajdujące się na górze kwiatu osobistości. Kenya-Shurę, wywyższonego przez Lunę by być znacznie dokładniejszym
Wiatr zawiał, sprawiając że w dłoniach obu(a właściwie trzech?) cielesnych osobników znalazł się blisko półmetrowy płatek róży, którego dodatkowym urozmaiceniem była wygrawerowana nań wiadomość:

„Tylko jedno ciało może przejść przez drzwi” - cokolwiek to znaczy.



Piętro 1
Team Prisoners
Jeśli zaś chodzi o więźniów ogrodu Otohy, to mieli oni sporo do roboty, bowiem gdy tylko tumany dymu stworzone przez potężny atak będący manifestacją emocji Silvo, ujrzeli oni dziewczynę, którą widzieli już wcześniej, jednak... tym razem nie wyglądała niewinnie. Wręcz przeciwnie – przez jej twarz przemawiała żądza krwi, szaleństwo. Złoty dzwoneczek został zastąpiony czarną niczym wyobrażenie grzechu kulą, charakterystyczną dla więźniów, którzy jednak nosili ją tak, by pętała ruchy ich nóg. Otoha zaś nie odczuwała żadnego problemu, zaś sfera o promieniu dwudziestu, może trzydziestu centymetrów wydawała się być naturalnym przedłużeniem jej ciała. Jej ogon był teraz dokładnie tego samego kolory, zaś na jego końcu znajdowało się kilka wyrastających kwiatów.
- A myślałam że to kocurek będzie wyzwaniem – zaśmiała się, zaś otaczający ich ogród zdawał się powtarzać każde z jej słów, sprawiając, że nie tylko głośność, co zwyczajnie siła jej słów została spotęgowana.
- A może ty chciałbyś zostać moim sojusznikiem? – zapytała po chwili kierując swe słowa do przybysza – kruka. Gdy zwracała się do niego, baron czuł, że była znacznie bliższa tej pierwszej, miłej pani tego ogrodu. Szansa na atak w jego wykonaniu została stracona, zaś wskazania tablicy były nieubłagane – musiał coś zrobić. I to szybko.

[Media]http://www.youtube.com/watch?v=lQiclkL5rxw&playnext=1&list=PLE8FB5E4CB79B 73A0&feature=results_main[/media]
 
Zajcu jest offline  
Stary 09-03-2013, 23:10   #17
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
W trakcie spadania, Silvio nie zdążył się zbytnio przyjrzeć ogrodowi w którym wylądował, a teraz widział jedynie dziwne napisy i ścieżkę przed sobą. Kruk otrzepał swój płaszcz, poprawił okulary, po czym spojrzał na niebo odczytując litery.
-Hmm. Więzień to zapewne ja, Pani to osoba do, której ten labirynt należy. Tylko te pytajniki to dla mnie zagadka.- Mruczał do siebie mężczyzna.
Od początku jego pobytu w tej wieży działy się z nim dziwne rzeczy. Przez sporą cześć czasu nie był nawet pewien czy jeszcze istnieje. Dlatego, nie ważne jak się czuł, to, że był w stanie stać na własnych nogach potraktował jako dużą poprawę.
-No cóż, stojąc jeszcze nigdy nic nie odkryłem. Dużego wyboru nie mam, więc zagram w twoją grę, Pani.- Znowu mruknął sam do siebie, po czym Silvio zaczął iść ścieżką przed siebie.
Nie licząc smutku, który zdawał się emanować z roślin, pełniących najwyraźniej rolę jedno podmiotowego strażnika-kata, ogród wydawał się być czarnowłosemu całkiem przyjemnym miejscem. Przynajmniej o ile przedziwny tygrys, który zastąpił mu drogę miał pozytywne zamiary.
Silvio nie wiedział czego spodziewać się po stworzeniach, które mógł spotkać w wieży, a w swoim świecie widział już wiele dziwactw. Mówiące zwierzęta nie robiły na nim wrażenia, ba, były przez niego nawet oczekiwane, dlatego Kruk zamiast rzucić się do walki, ukłonił się lekko, nie odrywając od tygrysa oczu, po czym zapytał spokojnym głosem uśmiechając się wesoło:
-Mógłbym przejść?
- Przejść? - dźwięk nadszedł nie z kierunku zielonego tygrysa, którego ogon zdawał się niknąć za zakrętem, lecz z oddali. Silvio jednak słyszał bo bez problemów.
Silvio uśmiechnął się już całkiem wesoło. Więc nie był sam i do tego ktoś go słyszał, co nie koniecznie było dobrą wiadomością, ale w takiej sytuacji, w jakiej znajdował się Kruk, na rękę była mu wiedza, że ktoś w tej wieży żyje.
-No tak, przejść. Tygrys blokuje ścieżkę.
- Interesujące. - po raz kolejny odpowiedzią było tylko jedno słowo, jednak brak zmian w zachowaniu tygrysa zdawał się zapewniać, iż jego pani zarówno chwali, jak i wyśmiewa tą prośbę.
Silvio zaczął się zastanawiać nad odpowiedziami, które uzyskiwał. Postanowił postawić pytanie na, które powinien uzyskać jednoznaczną odpowiedź.
-Czy tygrys może mnie przepuścić?
Odpowiedź po raz kolejny, niemalże zgodnie z przewidywaniami kruka, składała się z jednego wyrazu.
- Może - to właśnie był jedyny element tej jakże skomplikowanej odpowiedzi. Czyny ponad słowa, przynajmniej tak głosiły starożytne prawa. Jeśli starożytny myśliciel miał rację, to niewątpliwie wyglądający na roślinę tygrys był tutaj górą.
Kruk przejechał sobie ręką po twarzy. Nie cierpiał takich sytuacji.
-Tylko się upewniam. Muszę go pokonać, prawda?
- Częściowo - dziwny głos z oddali był całkiem przyjemnym rozmówcą, zwłaszcza, że wbrew kobiecej barwie - był nad wyraz zwięzły.
“Częściowo”, Silvio coraz mniej rozumiał, nigdy nie był dobry w grze w zagadki, a ludzie odpowiadający pojedynczymi słowami zawsze go dziwili, Kruk uważał, że na pytanie trzeba odpowiedzieć wyczerpująco.
-Co znaczy częściowo?- Tym razem głos Silvia, chociaż wciąż spokojny, przesączony był jego aurą, aurą “pachnącą” ciekawością co jest za tygrysem, oraz tego na czym będzie polegał pojedynek. Kruk specjalnie wypuścił nieco aury, chcąc zainteresować rozmówcę.
Tym razem słowom Silvo odpowiedziało tylko milczenie tajemniczego głosu, oraz przedziwna forma mimiki występująca u tygrysa-rośliny, informująca co kilka sekund o nadchodzącym ataku. Ten jednak nie następował.
Silvio wydawało się, że rozumie co próbuje zrobić tygrys. To był pokaz siły. Kruk postanowił się do niej dołączyć.
-Smutek!- zakrzyknął Silvio, uwalniając część swojej aury. Wydawało się, że światło jakby przygasło, a on sam stał się nagle wyższy o głowę.- Radość!- Zerwał się gwałtowny wiatr, długie włosy Kruka, oraz jego płaszcz zaczęły falować.- Nadzieja!- Przy tym słowie, dało się wyczuć gwałtowny nacisk na okolice klatki piersiowej, przynajmniej u człowieka, Silvio nie miał pojęcia jak to zadziała u tygrysa.- Cierpienie!- Wtedy już zdawało się, że samo powietrze wibruje od zawartej w nim energii.- Wstyd!- Za Silviem pojawiło się coś co wyglądało jak wataha wilków, które tylko czekały na rozkaz, by rzucić się na tygrysa.- To jest moje Jōnetsu!- Wraz z ostatnim słowem wszystko zniknęło, a cała aura jaką uwalniał Silvio została skoncentrowana wokół jego ciała.
Energia zaczynała krążyć wokół mężczyzny o kruczoczarnych włosach, tworząc wokół niego pancerz powstały z przywołanych chwilę wcześniej uczuć. Silvio mógł czuć teraz swą siłę, dominację, która zdawała się przytłaczać całe uniwersum, będące w tym jednym, jakże małym wypadku był ogród-więzienie. Nie mniej jednak tygrys ciągle stał w bezruchu, ignorując to, że powietrze wokół tajemniczego intruza było coraz cięższe.
Silvio powoli wyczerpywał opcje, o których myślał, wiedząc, że jest w wieży, a nie swoim świecie. Taki pokaz siły, jaki zaprezentował wystraszyłby każde stworzenie, jakie mógłby spotkać Kruk w normalnych warunkach. Silvio postanowił działać. Jego aura znowu zaczęła formować się w kształt wilków, które tym razem otrzymały rozkaz i puściły się biegiem w stronę tygrysa, ale to nie było wszystko, gdy tylko wilki przebiegły koło Kruka, ten wyciągnął rękę w stronę tygrysa, zwiększając wokół niego grawitację, tak by trudniej mu było uniknąć ataku.
Baron Sapienza zaśmiał się w duchu. A zatem Ogród postanowił wysłać za nim kogoś mu równego. Zadziwiające... Jakże nieprzemyślany ruch ze strony Otohy. Kolejną zaś z bestii był tygrys... Również interesujące zagranie. Błyszczącymi szmaragdowo oczami kota Zaccaria zwrócił uwagę na mężczyznę w czerni. Wyczyniał jakieś magiczne cuda, które kotołaka zainteresowały w dość miernym stopniu, ale zdaje się, że z tygrysem da sobie radę. Na razie trzeba przemyśleć kwestię zielonego kota...
W odróżnieniu od innych roślin był w pełni mobilny - nie połączony z ziemią żadnymi łodygami. Anicostin Bast miał na to dwie teorie: albo kot wypuszcza quasi łodygi przy każdym dotknięciu podłoża, które zrywa lub chowa, gdy biegnie dalej, albo jest, przynajmniej w części, organizmem zwierzęcym. Cóż, w obydwu przypadkach jego kształt mówił jasno - jest przede wszystkim kotem. Zaccaria wyhamował ostro, zjeżył futro na grzbiecie i ogonie i zasyczał groźnie, obnażając kły.
- W imię Bast, ukorz się, kocie!- Rozkazał głośno.
Koty i kotołaki, niezależnie od postaci były w końcu winne służbę kociej bogini. I nawet, jeśli Zaccaria został przez nią przeklęty, był jej czempionem i sługą, chociaż jego wierność była nieco... kwestionowana przez ostatnie kilkaset lat. Mimo wszystko, jako kotołak - łącznik pomiędzy światem kotów, a światem ludzi - wzbudzał w kotach (jako bytach niżej w hierarchii) respekt, który ustępował jedynie bojaźni przed samą Bastet. Podobny wpływ na swoich mniejszych braci miały inne kotołaki, chociaż nie potrafiły narzucać swojej woli tak silnie, jak robił to Sapienza.
W tej chwili nie zastanawiał się, jak mężczyzna w czerni zareaguje na mówiącego kocura, ale też nie obchodziło go to zbytnio. Przyjmie to, lub zlekceważy... co za różnica?
Pędzące wilki zatrzymały się gwałtownie, grawitacja wokół tygrysa jednak nie przestała się zwiększać. Mówiący kot rozkazujący tygrysowi, by ten się “ukorzył”, był na pewno zaskakującym widokiem, jednak nie na tyle, by Kruk opuścił gardę, wilki stworzone z aury nadal ujadały wściekle w kierunku zielonego tygrysa, jednak chwilowo stały w miejscu, Silvio czekał na to co zrobi tygrys, jednak był gotowy w każdej chwili wznowić atak.
Bastet najwyraźniej była zbyt obrażona na barona, lub zwyczajnie jedynym bogiem, którego wyznawać mógł kotek, był jego stwórca, zgodnie z przemyśleniami czempiona - Otoha. Ten zaś znacznie przyśpieszył, niemalże wykraczając poza zdolności zwyczajnych obserwatorów, jednak skupiony na nim kocur zdołał pełnym gracji ruchem przeskoczyć nad swym oponentem. Niestety dla unikającego właśnie ataku, nogi jego agresora musiały pożyczyć siłę od jego przyszłych wrogów. Walka dwóch kotów przechyliła się nieco na stronę tego wspieranego przez Otohę, nie zaś Bastet. Kot bowiem wystrzelił z przyłożenie spore ilości roślinnych, gęstych pędów, zdających się zajmować znacznie większą objętość, niż ich twórca kiedykolwiek zdąży zadać. Baron za sprawą siły ataku wyleciał kilka metrów w górę, zaś jego kończyny zostały spętane przez pnącza. Minęło kilka sekund nim uderzył on w ziemię, lądując niedaleko Kruka.
Dźwięk spadającego ciała najwyraźniej był sygnałem dla tygrysa, ten bowiem przyjął pozycję do intensywnego mruczenia, jednak, za sprawą upośledzenia natury, nie miał jak tego zrobić. Jedyne co było jednak prawdą, to fakt, że całość dzikiego zwierzęcia została wtłoczona pod ziemię, by pozwolić mu kilka sekund później wystrzelić z pod stóp kruka. Jednak zwiększona grawitacja dawała przeciwnikowi znać, przypominając o sobie co chwili. Atak był więc wolny, zaś zwierzę znalazło się w powietrzu, najwyraźniej gotowe do kolejnego ataku. Jedynym, co różniło je od wersji z przed kilku sekund, był.... brak łodygi.
Mózg Silvia działał całą walkę. skoro widział, jak kotek unieruchomił kogoś za pomocą pnączy, to może potrafił też stworzyć roślinę wyglądającą na tygrysa, to tłumaczyłoby zachowanie tego zwierzęcia i łodygę. Kruk nagle zmienił cel. Obrał na niego owego kotka. Użył tej samej taktyki co na tygrysie wcześniej, zwiększył dookoła niego grawitację, tak by trudniej mu było wykonać unik, po czym wystrzelić w jego kierunku kilka pocisków z aury, które tym razem nie wyglądały już jak wilki...
Siła uderzenia niemal ogłuszyła kotołaka. To zły znak, ale w końcu od czego ma się niezniszczalny organizm. Niestety, gdy tylko Zaccaria spróbował się poruszyć, odkrył, że jego przednie i tylne łapy zostały splątane ciasno przez wypuszczone z ciała kontr-kota roślinne pnącza.
- Perbacco!- zaklął głośno. No cóż, kiedy jego łapki były unieruchomione, nie miał jak posłużyć się pazurami. Pozostało więc tylko jedno wyjście.
Baron szybkim spojrzeniem ocenił jakość, siłę i giętkość pnączy. Miał pewne wątpliwości, ale było to jedyne rozwiązanie które w tej krytycznej sytuacji podsuwał mu umysł. Szybko zmienił formę z kociej na ludzką, licząc że zwiększenie gabarytów ciała rozerwie jego więzy. Cóż, na pewno zadziałoby to w przypadku zwykłych lin... czy poskutkuje w przypadku lin typowo biologicznych?
Taktyka Silva popłaciła - bowiem gdy tylko kaskada pocisków zderzyła się z ziemią, zaś wzbierające się wszędzie tumany kurzu i okruszki roślin sprawiały wrażenie, że ukrywają tylko zniszczenia. Najwyraźniej uczucia, które bez litości targają zarówno ciałem, jak i duchem kruka, tym razem zgrały się z tym, co zamierzał wykonać. Gdy kolejne pocisk zderzały się ze swym celem - czy to ziemią, czy też małym kotem, do uszu kryjącego się pod pseudonimem kruka dochodził przyjemny dźwięk niszczonego krajobrazu.
Nie był to jednak koniec przyjemności przeznaczonych dla użytkownika tak charakterystycznego źródła energii, bowiem pozostałe z roślinnych zwierząt rozproszyło na chwilę zasłonę dymną, oferując spętanym nią śmiałkom nieco świeżego powietrza, oraz zastrzyk adrenaliny. Hormon zadziałał wspaniale, łącząc się z otaczającą Silvo aurą. Ten zaś przemknął obok atakującego go tygrysa, by błyskawicznie wystrzelić kilka pocisków w tygrysa, niszcząc jego ciało.
Jeśli zaś chodzi o barona, to zniszczył on wszystkie blokujące jego ruchy pęta, jednak jego ciało pokryte było teraz licznymi ranami przecinającymi ciało, zaś ubranie było poszarpane do stopnia, w którym nadawało by się do filmów wiadomego, nie do końca legalnego rodzaju. Szczęście, czy może Bastet, uśmiechnęło się do Sapienzy pierwszy raz od wizyty w ogrodzie: widział on tajemniczego mężczyznę w czerni, znajdując się za jego plecami. Ze swoją szybkością atak była na wyciągnięcie ręki, zaś tablica górująca nad polem walki tylko do tego zachęcała.

??? - OK
Pani - 80%
Więzień - 40%”

Jeśll to baron był wskazywanym przez tabelę więźniem, to chyba musiał się postarać by wygrać tą potyczkę.
 

Ostatnio edytowane przez pteroslaw : 09-03-2013 o 23:15.
pteroslaw jest offline  
Stary 11-03-2013, 16:57   #18
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Makai pojawiając sie w nowym miejscu nie wyrażał żadnych emocji, od kolejna nudna lokacja na drodze do upragnionego celu. Tym razem jednak nie trafił tu sam, wiedział, że niebieskowłosy tez przybył tu z dolnych pięter. Dało sie to łatwo wywnioskować, po tym jak badał wzrokiem otoczenie, po tym, że z napięcia jego mięśni można było wywnioskować to, że pierwszy raz widzi to miejsce. Inwalida spojrzał na chłopca o gołej piersi i zaszczycił go bardzo wymownym powitaniem.
-... - czyli ciszą, a jedynym znakiem że kierowana jest ona do niebieskowłosego był wzrok dwókolorowych oczu skierowany na jego sylwetkę. Dopiero po chwili Makai przeniósł wzrok na osobnika w zlotej masce.
- Czy to kolejne pole testowe? Nie widze innego sensu budowania zniszczonego miasta. Właściwie łątwiej by było zbudować normalne a potem je zniszczyć, wyglądałoby to naturalniej. -stwierdził swym mozolnym, wręcz nudnym do śłuchania tonem.
- Ohh... - szatyn westchnął, zaś maska zniekształciła nieco głos. Nie było on już ludzki, czy zwyczajnie przyjemny. Z każdą sekundą w której dźwięki rozbrzmiewały na dziedzińcu szarowłosy mógł czuć jak włosy stają mu dębę.
- Tak, to kolejny test. - odpowiedział komuś, kto był na samym poczatku drogi, a już irytował tych z jej końca. Najwyraźniej komentarz Makaia dotyczacy istoty tego miejsca był odebrany przez nieznajomego w sposób... całkowitego zignorowania. Dla jego uszu pytanie nie padło.
- Aha. -odparł z powagą inwalida.
Z lekko "nieśmiałym" uśmiechem Aladdyn oglądał okolicę. Zastanawiał się trochę czy nie będzie to przypadkiem deathmatch. Za punkt zainteresowania określił zamaskowanego. Skupił się wyraźnie z zastanowieniem, czy może znaleźć on coś na jego temat.
Gdy chodziło o wiedzę na temat osób, ciężko było ją uzyskać. Salomon nie znał wszystkich, a jeżeli nowy gospodarz jest tak ludzki na jakiego wygląda, to poszukiwania będą bezowocne.
- Jakie są zasady? - zapytał po chwili, gdy skończył przeszukiwania.
Nie miał nic przeciw miastu które wyglądało na zniszczone. Jeżeli mają walczyć to dodawało ono scenerii sporo uroku i klimatu.
- Nie sądze by były one wyjawione w jasny sposób. -skomentował słowa Aladyna z wyczuwalną nutka politowania w głosie. - A jeżeli tak, to nie trzeba o nie pytać bo sami nam je wyjawią. -dodał kolejne zdanie do swej tezy.

- Tak, miło że pytacie - w jego mieszance gardłowego głosu oraz zniekształceń złotej maski można było odczuć jakiś odcień radości... Niestety - wiązała się ona tylko i wyłącznie z faktem, że z większa chęcią będzie zadawał im rany - tego byli niemalże pewni, zaś psychodeliczny śmiech utwierdził ich w tym przekonaniu.

- Jeden z was ma wcisnąć guzik, tyle - wyjawił całą złożoność gry o dumnej nazwie kojarzącej się z piosenką ziemskiej muzyki popularnej, której tytuł, jak i treść jest... żałosna.

- Aha. - stwiedził Makai po czym mozolnie sięgnął ręką do kieszeni, z której wydobył nagle pistolet, oddając strzał w guzik. Celowanie nie było problemem, tor ruchu był banalny do ustalenia, tak samo jak uwzględnienie siły wiatru i teoretycznych zaburzeń przypadkowych. Dla pewności użył pocisku z wyjątkowo lekkiego materiału, by nie uczynić zbytnich szkód, jeżeli nagle ktos postanowi zasłonic guzik.

- Ah! Dziękuję za odpowiedź. - odparł Aladdyn ignorując komentarz chłopaka na wózku.

Postąpił w przód i...zapadł się w cień.

Zaczął poruszać się po podłodze w kierunku Guziku. Oczywiście szukając trasy poprzez inne cienie aby ciężej go było znaleźć. Tak gdyby jakoś mógł go skrzywdzić zamaskowany.

Nie wiedział czemu, chciał po prostu wykonać polecnie.

Zamaskowany mężczyzna niemal równocześnie do Makaia dobył swojego karabinu, by wystrzelić w znajdujący się w locie pocisk. Ten zaś, za sprawą delikatnego naruszenia trajektorii jego lotu skręcił, trawiając w... cień. Nawet jeśli ten przeważnie jest całkowicie niemy i kojarzący się z tajemniczością, to wydał krzyk bólu - najwyraźniej nabój został nie tylko odbity, ale i lekko zmodyfikowany - bowiem ranił on cień.

- A byłeś taki miły... - westchnął, zaś dwójka mogła przysiąc że pod jego maską poajwił się uśmiech.

Makai przymrużył lekko oczy. - Emm...wybacz? -rzucił w stronę cienia, nie za bardzo wiedział jak zachowywać sie w takiej sytuacji. Następnie zas uniósł wzrok... i zaczął patrzeć na przeciwnika, skupiając sie an jego masce. Ciekawiło go jak ona działa, czy jest mu potrzebna czy może to zwykła ozdoba.

- Czy mogę proszę wcisnąć guzik? - najwidoczniej wywnioskował, że miał być milszy.

Spytał spoglądając w stronę zamaskowanego. Coś czuł, że forma w której jest dużo mu nie daje i powinien w dalszym ciągu uważać na jego ataki.

Ba, powinien jak najszybciej zmienić formę. Na tą chwilę darował sobie dalszy ruch w przód.

Nie był do końca pewny czemu dyskutował z sadystą. Z drugiej strony, dlaczego nie?

- Nie - najwyraźniej zamaskowany egzaminator nie przepadał za nadmiarem słów. Makai, nawet pomimo bacznego obserwowania jego maski nie był w stanie stwierdzić jej przeznaczenia.

- Ej...ty! -powiedział głośnym jak na siebie tonem Makai do niebieskowłosego, widac że nie był najlepszy w zaczynaniu dialogów. - Bardzo Ci zależy na tym teście?

- Hm? - chłopak zastanowił się, czy postać na wózku mówi do niego. - Właściwie tak. - stwierdził. - Co innego mamy robić, poza ich zdawaniem? - zapytał retorycznie.

- Masz jakiś pomysł? - spytał.

- Tworzyć własne testy? -odparł zagadką na pierwsze stwierdzenie nowego kompana po czym dodal. - Ja zawsze mam plan, ale nie wiem czy Cię w nim uwzględniać. -dodał szczerze i ze zmieszaniem potargał czuprynę dłonią.

- Jak chcesz wcisnąć guzik, to możesz. - usłyszał odpowiedź pełną zdecydowania. - Nie do końca planuję pozostać tutaj na długo z sadystą. Choć bawić się pewnie będziemy jakąś chwilę. - ostatnią część zdania dodał, aby ucieszyć nieco gospodarza. W końcu tego on od nich oczekiwał. Chciał się pobawić.

- Tu nie chodzi o szybkość. -zaczął myślec na głos chłopak. - Gdyby chodziło zszedłby na dół i odpychał nas od guzika, karabin daje mu możliwość trzymania nas na dowolny dystans a pozycja pozwala trzymac obu z nas na oku. - Makai zamyślił się na chwię - Więc najsensowniej by było uniemożliwic mu oddawanie strzałów, oraz skupic jego uwagę na jednej osobie, gdy druga będzie chciała wcisnąć guzik. - dodał zerkając na Aladyna. - Próbujemy?

Przez jakiś moment Aladdyn był cicho.

- Twój plan jest tak oczywisty, że jeżeli nas nie słyszał to i tak się tego spodziewa. - podsumował chłopak. - W końcu co innego możemy zrobić? Idę pod guzik, bo gorzej mnie widzi, zajmij go. - zaproponował Aladdyn kryjąc się po cieniach miasta najlepiej jak mógł.

Makai uśmiechnął się, teraz miał przynajmniej podstawy do wdrożenia prawdziwego planu w życie. - Dobra, zajme go... -stwierdził chłopak i ruszył wózkiem w stronę przeciwnika, dziwnym trafem zachaczając o ziemię tak ze powstała w niej mała bruzda. - Niech to. -stwierdził naukowiec i wydostał sie z wglębienia, po czym kontynuował swoje powolne zbliżanie sie do strzelca. To że w dziurze w ziemi, został mały kawałek metalu, dziwnie przypominający nakręcaną mysz, raczej powinien pozostac niezauważony.

Alladyn poruszał się bez większych problemów, przemykając zarówno wśród naturalnych ciemności, naturalnych braków słońca, jak i w miejscach, które mu odpowiadały. Egzaminator zaś był na tyle miły by... nie zauważyć go, lub przynajmniej zignorować.

Mała mysz zagnieździła się w nowopowstałej dziurze, po raz kolejny umykając uwadze stojącego na przeciwko dwójce przeciwników psychola. Ten zaś skupił swój wzrok na Makaiu.

- Lubię niepełnosprawności.... - odparł, zaś z jego broni wystrzeliły trzy fioletowe pociski. Geniusz, który był celem od razu zauważył ich niematerialność, oraz to, że jego prefencyjny sposób dbania o zdrowie nie był zbyt dobrze traktowany przez nowopoznanego jegomościa.

- Niepełnosprawność to kwestia względna. -stwierdził Makai, zas kule które w niego leciały stały się teraz głowna kwestia jego zainteresowania. Pierwsza wskazówką był kompletny brak pocisków jako takich, były to czyste wiązki energii. Jednak o dziwo nie był w stanie określić czy to tylko chmury elektronów lub innych cząstek, tak więc próby tworzenia zasłon fizyczny mogły być ryzykowne, tak jak i jego minimalistyczny sposób uników. Dla tego Makai postanowił wykorzystac kolejnego ze swych asów. Jego kciuk odsunął klapkę na wózku, której o dziwo zdawało się wcześniej tam nie być, a naciśnięcie przycisku pod nia ukrytego, sprawiło, że nagle z boku wózka wyrosły dwa małe silniki energetyczne. Sprawiło to że w mgnieniu oka chłopak przemieścił się w bok, całkowicie schodząc z trasy pocisków, oddalając sie od nich na tyle by w razie ich samonaprowadzalności, móc wymyślić lepszy sposób na uniknięcie kontaktu z tym złowrogim atakiem.

Pociski ominęły szybującego geniusza, zaś oczy wszystkich miały okazję do zobaczenia jak powstawały dziury w ścianach, bowiem jedna z nich właśnie posiadała dziurę o promieniu kilkunastu centymetrów.

- Tch. - tak oto została podsumowana błyskawiczna reakcja geniusza.

- To teraz ja tak? -zapytał znudzonym głosem chłopak w okularach, a jego palec nacisnął na guzik znajdujący sie obok tego który przed chwilą aktywował silniki. Tym razem dolna część wózka lekko opadła w dół, zaś wysunęła się z niej mała platforma na zginalnym ramieniu. Szcześcienna podstawka za sprawą mechanicznej ręki została umieszczona na kolanach inwalidy, gdzie zapiszczała cicho niczym komputer gotowy do pracy. Wyrosły z niej dwa ramiona, które zaparły sie na oparciach fotela, zaś z puszki wyrosło powoli i dumnie dzialko automatyczne skierowane w sadystę. Makai złapał w ręce ramiona, na których znajdowały się bliźniacze spusty, a jego palce zacisnęły się na nich gdy dodał chyba najmniej waleczny komentarz w historii, będący zarazem ukoronowaniem tego małego przedstawienia. - Przez szybkosć obrotów, działka tego typu sie dość mocno nagrzewają, więc mam nadzieje że przez Ciebie nie oparze sobię nóg. - po tym zas zaczął strzelać. Z nosa chłopaka zaś pociekł delikatny strumyczek krwi, jednak póki co go zignorował.

Ukryta myszka, zaś poruszyła metalicznymi wąsami i poprzez ruiny ruszyła w strone przycisku.

Jeżeli ataki ich przeciwnika nie były do końca fizyczne, to Aladdyna nie dziwiło już, że dawały radę zranić go w jego obecnej formie.

Cóż, nie przejmował się zbytnio sytuacją. Bycie przynętą często pokrywało się z otrzymywaniem obrażeń, zaś wracanie do niepełnosprawnego na pomoc mijało się zupełnie z celem.

Jedyne co miał do zrobienia chłopak to zmaterializowanie się przy przycisku, który był już coraz bliżej i wciśnięcie go.

Działko wyprówało z siebie kolejne pociski osiągając szybkostrzelność której zazdrościć mógłby każdy żołnierz nie zawsze docierały do ziemi - przynajmniej na to wskazywały kolejne rany wytworzone na podłożu. Co ciekawe - żadna z nich nie potrafiła jednak dosięgnąć swego celu, który przyśpieszył osiągając prędkość podobną do tej, z którą w walkach poruszał się Alladyn. Szybko znalazł się na drugim końcu dziedzińca, tylko po to by wskazac lufą Makaia.

- Shattering Bolt - wymamrotał, zas z jego broni wystrzelił znacznie większy pocisk, osiągający szerokość prawie dwudziestu centymetrów oraz dłogość delikatnie przekraczająca pół metra.

- Ojej. -skomentował Makai a karabin zniknął momentalnie, zaś silniki przy kołach obróciły sie w dół a Makai wzniósł się ponad polę walki, na tyle wysoko by byc po za zasięgiem pocisku. Jednak na tym nie miał zamiaru zakończyć, skupił się... by moca swego umysłu zerwac złotą maske z twarzy adwersarza, ot gest który miał przynieść mu pewna satysfakcję.

Maska spadła z twarzy egzaminatora ukazując... do bólu normalne usta. Brak było tu miejsca na przedziwne kły, czy cokolwiek demonicznego. Zwyczajna, nudna twarz. Jednak... Nie to było tym, co skupiło uwage dwójki zgromadzonych. “Shattering Bolt” minął Makaia, nie przejmując się tym zupełnie tylko po to, by wybuchnąć na środku dziedzińca, tworząc tym samym setki małych pocisków, podobnych do tych wystrzelonych za pierwszym razem.

Pociski podzieliły się na dwie grupy, jedna skierowała się w stronę geniusza, nie pozwalając mu jednak tym razem na reakcję, kilka z nich trafiło w jego wózek, zaś tylko szczęście sprawiło że żaden z nich nie zetknął się z wrażliwym ciałem chłopaka skrytego w odcieniach szarości. Wózek rozpadł się pod wpływem gradu ciosów, zaś Makai spadał w dół. Poczuł ból w prawej ręce, zaś znając jego szczęście - zwiastowało to złamanie.

Jeśli zaś chodzi o jego partnera pochodzącego z piaszczystych głębin samotności i zwątpienia, to jego plan obrócił się dokłądnie przeciwko niemu. Znalazł się on przy przycisku bez problemów, jednak coś podpowiadało mu, że nie powinien zmieniać swej postaci. Szybki obrót w tył dał mu tą pewność - w jego stronę zmierzał ogrom pocisków, zaś chyba tylko Makai byłby zdolny je policzyć. Był on jednak zajęty.

Byli blisko ale i daleko. Aladdyn nie miał dużo czasu na myślenie ale zarazem wiedział, że musi wcisnąć guzik teraz albo będzie już po ptakach. Kto wie, może za przegranie ale jednocześnie przeżycie próby zwyczajnie spadliby piętro w dół? Na swój sposób to w końcu wyścig.

Aladyn postanowił zmienić formę. Tym razem nie była to jednak postać cielesna ani żadnego rodzaju golem czy duch. Dowiedział się już w końcu, że broń wroga oparta jest na atakach energetycznych jakiegoś specyficznego gatunku.

W jednym momencie na guziku powstała ogromna ilość wody o ludzkim kształcie i sporej sile. Planem Ala było wciśnięcie guzika materializacją i przy szczęściu rozpłynięcie się po podłodze nim trafią go pociski.

Makai jęknął z bólu, łapiąc się za rękę. Złamanie, nie rokowało to najlepiej na przyszłość, jednak teraz było trzeba zacisnąć zęby i uratować resztę swego kruchego ciała. Chłopak skupił się, a nagle w miejscu na które spadał, pojawił się duży balon, typowy dla tych których używali strażacy do ratowania skaczących ludiz przed odniesieniem obrażeń.

Plan Alladyna był conajmniej godny pochwały, wszystko zdawało się być na swoim miejscu, zaś jego wodna forma była niemalże idealna. Niestety, jak to w życiu bywa los uwielbia skupiać się na jej brakach. Tak również było i tym razem. Gdy tylko kończyna stworzona z cieczy zmaterializowała się nad przyciskiem, ciało zostało rozrzucone na wszystkie strony - najwyraźniej woda nie była zbyt dobra w zatrzymywaniu nadchodzących pocisków.

Przycisk wyleciał w powietrze nim Alladyn zdołał wywrzeć odpowiedni nacisk na jego powierzchnię. Reszta pocisków zniszczyła tylko wodne ciało śmiałka, nie raniąc go przy tym. Czuł jednak narastający gniew, który zacieśniał się wokół mężczyzny, który jeszcze kilka chwil temu był zamaskowanym. Do “rannych” w tym starciu niemalże dołączył dywan byłego już mieszkańca, a raczej banity pustynnych krain - coś jednak powstrzymało pociski od zabrudzenia nawet jego powierzchni.

Gdy tylko Makai wylądował na ziemi zdał sobie sprawę z lekkiej zmiany we wzorze ruchów będącym tak charakterystycznym dla każdego człowieka: szatyn poruszał się nieco wolniej, tak jakby zaczynał odczuwać ból.

Uśmiech zszedł z twarzy Aladdyna. Spojrzał się on na miejsce gdzie był guzik lekko zasmucony. Następnie odwrócił.

Nim można było się domyśleć, co dzieje się w jego głowie, żywioł wody już pędził w stronę gospodarza z pięścią gotową do uderzenia.

Miał ochotę coś walnąć i musiał zapytać jakie są teraz zasady gry. Nie chciał jednak tego robić dopóki strzelec sobie o nim nie przypomni. A był już tak blisko wygranej...

Makai leżał rozciągnięty na miękiej powierzchni swej stworzonej asekuracji. Wpatrzony w niebo rozmyślał nad tym co właśnie sie stało, zniszczenie guzika, oraz chaakterystyczne zmęczenie oponenta, które całkowicie upewniło go juz co do natury mocy zamaskowanego. Jednak bardziej bolało go to (mocniej nawet niz prawa ręka) iż znowu nie wziął pod uwage najprostszego rozwiązania na wygranie tego testu.

- Zadanie wykonane! -powiedział na tyle głośno by sadysta go usłyszał. Ręka Makaiego bowiem naciskała właśnie na identyczny czerwony guzik, który niewiadomo skąd znalazł się naścianie przy której też leżał. - Nacisnęliśmy guzik.

- Ahh, racja - tym razem głos egzaminatora był całkowicie normalny, właściwie to... wydawał się być nieco spokojny. W jego ręce zmaterializowała się kolejna maska, zaś geniusz był pewien że znalazła się tam za sprawą cudu technologii, jakim byla kieszeń.

- Gratuluję Makaiu. Zdałeś. - odparł rozbawiony, zaś część Alladyna, która została wysłana w jego stronę szybko spotkała się z pociskiem, który rozrzucił ją na wszystkie strony, zaś jedynym faktycznym efektem ataku była... plama wody na płaszczu.

Gdzieś w oddali usłyszeli głuche uderzenie.

- Mhym. -odparł Makai, a przed nim pojawił sie nowy wózek, na który z trudem wsiadł, po czym rozpoczął badania swojej ręki. Przyglądał sie jej ,oceniał poziom złamania, oraz analizował sposoby na jak najskuteczniejsze leczenie, oraz ilość czasu jaką będzie musiał trzymać ręke w gipsie. - Czy on tez zdał? -zapytał mimochodem szarowłosy zerkając na Aladyna.
- Chyba nie. - Stwierdził Aladdyn. - Nikt nie mówił, że mamy zdać razem. - stwierdził wzruszając ramionami. - Oy, zrobiłbyś mi guzik? Ten frajer rozwalił poprzedni. - z jakiegoś powodu jego sposób wypowiedzi nie był już taki grzeczny co poprzednio.
Makai wzruszył ramionami a obok Aladyna wyrósł kolejny guzik, geniusz zaś rzucił jeszcze. - Umiesz jakoś skłądać kości w szybszym tempie niz normalne procesy biologiczne?
Aladdyn walną pięścią w guzik z wielkim wyrazem obojętności.
- Pasuje? - rzucił pytająco do strzelca. To piętro wydawało mu się nieco kretyńskie. Choć pewnie tylko z racji prostoty rozwiązania. Gdyby trafił tutaj z innym losowym kompanem to niekoniecznie by się to udało. Ba, bez guzika mogliby tu siedzieć całą wieczność.

- Jeśli Makai się zgadza, możesz przejść dalej. - powiedział rozbawiony.

- Nie widzę przeszkód, moim celem nie jest powstrzymywanie nikogo przed wchodzeniem na wyższe piętra. -stwierdził młody geniusz a na jego uszkodzonej ręce pojawiły się dziwne wybrzuszenia, coś chrupnęło a on skrzywiłsię...ale po chwili ręką znowu była cała. Kolejna stózka krwi popłynęła z nosa,chłopak musiał zacząć na jakiś czas ograniczyć swoje umiejętności tworzenia, by potem nie być zdanym na tutejszą hospitalizację. Oczy o dwóch różnych kolorach spojrzały na egzaminatora, a lekko zmarszczone brwi sugerowały niechybnie wypowiedzenie kolejnej sentencji, zwanej też zdaniem.

- Znając życie nie powiesz mi gdzie jest ta której szukam? Bo skoro znasz moje imię, to znaczy że wiesz po co tu jestem. -następnie ponownie potargał włosy a z magicznego urządzenia zwanego kieszenią wyjął butelke wody, która wcześniej zamówił i napił się by zwilżyć usta.
Chłopak z wodnego kształtu wrócił do formy ludzkiej, cielesnej. Ruszył spokojnie zabrać swój dywan. - Nie potrafię uzdrawiać ran magią, ale mógłbym się dowiedzieć, jak to robić. - odparł na wcześniejsze pytanie i zwinął swój przedmiot w rulonik aby podejść do chłopaka na wózku.
- Cóż, dzięki, za współpracę. Nie abym sposobie nie poradził ale jednak...niezły jesteś. - Przyznał mu. - Jestem Aladdyn. Twoja godność?
- Mów mi Makai.- przedstawił się szarowłosy, a gdyby okazało się, iż wiedza która posiadł Aladyn była tak rozległa jak by poznac też świat pięciu osi, wiedziałby że imie to oznacza w języku tamtego ludu “rozum” ale i “słabość”. - Twoje ciało też ma ciekawą strukturę, wygląda na to, że jesteś w stanie manipulowac cząsteczkami do tego stopnia, że zaczynasz przyjmowac ich właściwości, aczkolwiek przeczy to podstawowym prawą... -zaczął wygłaszac dość długa i nudną teorię chłopak o mdłych kolorach.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 11-03-2013, 16:58   #19
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Egzaminator chrząknął i wskazał ręką na szczyt wieży zegarowej. Ekran poruszył się delikatnie, zaś na jego powierzchni pojawiło się kilka informacji:
“Makai - zdane, +50
Alladyn - zdane, +10
Tetsuo - praca wykonana - limiter: aktywny”
- To magia. - przerwał mu Aladdyn. - Przynajmniej z tego co mi wiadomo. - po tych słowach spojrzał na egzaminatora. - Oy, chciałbym sobie z nim pogadać. Nie wpieprzaj się. - poprosił? Raczej podyktował.
- Magia? Magia nie istnieje, a przynajmniej nic nie jest w pełni magiczne. -odparł lekko zbity z tropu geniusz. - Za wszystko i tak odpowiada umysł, nie da się stworzyć czegos bez wiedzy. -dodał jeszcze poprawiając się na swoim wózku. Jego wzrok padł na Aladyna, analizując tą dziwną postać, której fizyczność była tak zbliżona do mieszkańców swiata pięciu osi, no może po za rozbudowa muskulatury, która w znacznym stopniu odbiegała od mieszkańców tamtego świata. - Aczkolwiek powoli zaczynam wierzyć, że tu spotkamy coraz więcej magii. Skoro tamten mężczyzna używał siły umysłu do formowania pocisków, to myśle, że wyżej spotkaja mnie jeszcze inne zaskoczenia. -dodał bez pardonu ujawniając swoją teorię o mocy ich byłego przeciwnika.
- Magia to określenie ogólne na wydarzenia spowodowane manipulacją many bądź innego rodzaju energii to wykonania zjawisk teoretycznie niemożliwych. - zdefiniował Aladdyn. - Można to potraktować jako rodzaj nauki, nieprawdaż? To tak jak sztuki manipulowania energią... - nie mógł znaleźć przykładu. Głównie dla tego, że w Agrabahu nie znano energii elektrycznej ani niczego podobnego. - Hey, podróżujmy razem. Będzie łatwiej, nie sądzisz? - nie aby prosił. Po prostu sugerował, że tak będzie lepiej. Sam też da sobie radę w tej nieco bezcelowej wyprawie. W sumie to było jak z życiem. Żyjemy dla życia, Aladdyn podróżował dla samej podróży.
- A gdzie idziesz?- odparł pytaniem na pytanie, szarowłosy. Krótko i minimalistycznie, jak to miał w zwyczaju jeżeli nie chodziło o teorie naukowe, które uwielbiał rozwijąć do postaci prawdziwych gigantów.
- Przed siebie. - odparł. - Zacząłem na samym dole, więc jedyna droga prowadziła na górę. - westchnął wzruszając ramionami. - Siedzenie w miejscu byłoby frustrujące. Hej, jak nie chcesz to mnie to dużo nie obchodzi. Sam też sobie znajdę zajęcie.
- Nie sądze. -odparł z typową dla siebie słodycza i wyrozumiałością.- Ale skoro już potrzebujesz mojej pomocy a idziemy w tym samym kierunku moge Ci pomóc. Potem podziekujesz. -stwierdził szarowłosy i spojrzał na egzaminatora. - Gdzie tutaj znajduje sie wyjście?- następnie rzucił jeszcze do Aladyna. - Byłoby mił ogdybyś popchał mój wózek, ręka dalej trochę mnie boli.
Jeszcze nim Makai skończył swoją wypowiedź lekki nacisk nogi Aladdyna zaczął powoli wprawiać wózek w ruch.
- Jesteś pewny, że cię potrzebuję do czegokolwiek? - spytał lekko naburmuszony zastanawiając się, ile hamulców ma przedziwne krzesło chłopaka.
- Hymm. -chłopak an chwile zamyślił się. - Tak. -odparł krótko.-[i] Z tego co widzę, twój mózg i inne cechy fizyczne są na dość typowym poziomie, co cięższe problemy natury naukowej moga przekroczyć twoje możliwości. A że spotkałem już takiej w tej wieży, śmiem wysnuć teorię iż na moim miejscu nie umiałbyś ich rozwiązać. Więc tak, aktualnie mnie potrzebujesz, skoro parcie na przód jest dla Ciebie ciekawsze niż długie siedzenie w jednym miejscu i zastanawianie się nad banalnymi problemami./I] -odparł bez cienia ironi czy zgryźliwości. On stwiedził fakt.
- Niech ci będzie. Teoretycznie mógłbym utknąć na jakimś piętrze i skończyć sfrustrowany jak diabli. - przyznał lekko zirytowany analitycznym sposobem wypowiedzi Makaia. - Ne, chyba nie jesteś homofobem? - dopytał rozwijając dywan i patrząc na chłopaka.
- Upodobania sexualne, rasowe i etniczne to cechy niskich umysłów. Póki ktoś nie zachowuje się jak głupiec może być i... chodzącym kucykiem jak dla mnie. -stwierdził wzruszając ramionami, nieświadomie wspominając o rasie możliwe, że jednego z jego przyszłych kompanów. - A i dla naszego dobra ja będe kapitanem naszej drużyny, o ile tak można nazwać wspólną podróż. - stwierdził a na jego piersi pojawiła się żółta plakietka z napisem “Kapitan”
- Świetnie~! - ucieszył się z jakiegoś powodu Aladdyn i okrył dywanem Makaia. Następnie pochylił się on i spojrzał mu z niebezpiecznie bliska w oczy. Uśmiechną się i...ruszył do przodu.
Nie w jednak sposób jaki można się tego spodziewać, zwłaszcza z punktu naukowego i wykluczającego magię.
Głównie z racji, że Aladdyn wszedł w Makaia! Znalazł się w nim, ot tak. I nagle chłopak siedział sam na wózku, okryty ciepłym dywanem.
-... - była to pierwsza odpowiedź Makaia na nagłą akcje jego nowego kompana, która w licznych więzieniach mogłaby ochronić wiele kostek mydła od lądowania na podłodze. A przynajmniej teoretycznie. - Następnym razem ostrzegaj... nim wejdziesz? -zakończył niepewnym głosem. Jego ręce poczęły z wolna napędzać kółka pojazdu, który z cichymi skrzypnięciami ruszył powoli przed siebie, dopiero po kilku obrotach Makai zatrzymał sie i odgiął szyję w stronę egzaminatora.
- Jak już ją znajdę i stąd zabiorę to obiecuje odpłacić się za rękę, bo bolało jak diabli. -stwierdził pierwszy raz sie uśmiechając, aczkolwiek szczerym uśmiechem nazwac tego nie było można. Następnie natomiast zwrócił się do Aladyna by poruszyć kwestię która niezmiernie go ciekawiła. - Możesz przyjąć strukture dowolnej materii?
Z ramion Makaia wyszły dwa, przeźroczyste ramiona które spoczęły na kołach wózka aby wyręczyć rannego.
- Przecież pytałem, kapitanie. - odpowiedź tą Makai usłyszał w swoich myślach. - Wiesz, że mogłeś odwdzięczyć się teraz? Pomógłbym. - odparł. - Tak. Chyba. Nie wiadomo mi o jakiejś, której niebyłbym w stanie.
- Hym, ciekawe, to mogłoby byc przydatne w niektórych badaniach. Uzyskanie plazmy najczęściej trochę trwa, albo niektórych izotropów... -zamyślił się młodzian o dwókolorowych oczach nie zwracając sie do nikogo konkretnego. - Pamiętam jak pierwszy raz badałem plazmę... -westchnął z lekko melancholią w głosie na wspomnienie tych sielskich dni wypełnionych głównie wzorami, a nie latającymi strzałami i duchami o niebieskich włosach. Makai nie był najlepszy jeżeli chodzi o kontakty interpersonalne, bo szczerze nie były mu one zbyt potrzebne, dla tego po tych głośnych przemyśleniach po prostu zamilkł ,tworząc tak zwana krępująca ciszę.
Palec Aladdyna zaczął irytująco wciskać policzek Makaia.
- Ty, nie dam ci się oskórować, abyś miał jakąś plazmę. Zresztą, chcesz sprawdzić, czy to boli? - spytał i bez czekania na odpowiedź, ruszył swoją magią...zmieniając Makaia w zieloną, humanoidalną galaretę, pod którą pływała niesprecyzowana plazma.
Makai uniósł zieloną trzęsąca się ręke przed okulary po czym wypowidział chyba najbardziej adekwatny w jego sytuacji komentarz. - Och...- po czym o dziwo nie zemdlał czy nie zaczął wrzeszczeć, a zaczął przyglądać się swojemu ciału, w jego dłoni nawet dość szybk pojawiła się strzykawka i próbówka, lecz nim pobrał próbki wolał zapytac o jedną rzecz. - Nie jestem pewny jednego... jeżeli zbiorę trochę tego do próbówek, to po odwróceniu procesu, znajdzie się tam mój palec? - zapytał z wyraźną dozą naukowej ciekawości.
- Myślę, że może. Nie polecałbym tego robić. No chyba, że chcesz pozostać w tej formie na dłużej. Albo nie szkoda ci utraty czegoś-tam. - wyjaśnił chłopakowi.
Makai był wyraźnie zawiedziony bowiem sprzety nagle niknęły, zapewne ukrył je w kieszeni, która w swej niewidzialnej formie lewitowała dookoła niego. - Niestety, Sora zabroniła mi przeprowadzać eksperymentów na własnym ciele. -westchnął zawiedziony. - Mógłbyś przywrócić mi moje normalne ciało? W tym czuje niepohamowaną chęć rozebrania się na próbki.
- Powstrzymaj się, raczej obejdzie się bez rozbierania. - Ciało Makaia wróciło do swojej oryginalnej formy. - Masz jakiś cel w tej wyprawie? - spytał od niechcenia Aladdyn spostrzegając, jak niewiele jest do roboty. - Nie abyś mnie interesował. No ale jak mamy razem podróżować.
- Moja przyjaciółka tu jest, ide by się z nią spotkać. Lubie z nią rozmawiać. -wyznał chyba jeden z najmniej ambitnych celów jakimi można kierować sie w takiej wspinaczce. - Rozdzieliło nas to, iż na początku miałem pewne problemy z dostaniem sie tu. -dodał kolejne informacje do swej wypowiedzi.
- Oh, więc była lepsza od ciebie? - spytał nieco prowokująco. - Zemsta czy miłość?
Aladdyn był dość leniwy, przynajmniej tak to wyglądało. Makai z czasem mógł jednak zdać sobie sprawę z tego, że coś w nim płonie złością. Nie był to może wielki gniew, raczej irytacja, która łatwo mogłaby udzielić się i jemu, jeżeli nie będzie na nią uważał.
- Tak była, ciągle jest. -odparł chłopak z uśmiechem. Jego przyjaciółka nigdy nie była mądrzejsza od niego, czy bardziej wyagadana, jednak w jakiś sposób uważał ją za istote lepszą, a to w oczach chłopaka ciężko było osiągnąć. - Raczej tęsknota. -stwierdził po chwili namysłu. - Tam skąd pochodze była to jedyna osoba z która mogłem porozmawiać. -stwierdził szarowłosy po czym poczuł sie chyba zobowiązany do zadania kolejnego pytania. - Po co ty ciągle podróżujesz? Nie lepiej się gdzieś osiedlić?
"Chciałaś punkt odniesienia? Oto chłopak, który jest identyczny." Tą myśl Aladdyn wysłał do kuli..czy też raczej swojego ramienia.
- Nuda jest frustrująca. Nie potrafię siedzieć spokojnie. - wyznał Makaiowi. - A tak to przynajmniej mogę poszerzać swoją wiedzę.
- Nudza sie ponoć tylko ludzie głupi. -stwierdził Makai i poprawił okulary. - Byłeś w jakiś ciekawych miejscach? -dorzucił kolejne pytanie do powoli narastającego dialogu.
- Tylko w swojej ojczyźnie. Świecie pogrążonym w piasku. - odpowiedział Aladdyn. - Wcześniej podróżowałem, aby dzielić się wiedzą. Teraz robię to z nudów. - nie było w tym wielu szczegółów, ale tłumaczyło podstawy pod Aladdynem.
- A ty? Jest w twoim świecie coś oprócz piasku?
- Głupcy. -odparł z lekkim grymasem szarowłosy. - Bardzo dużo głupców. Tam skąd pochodzę, wszyscy od urodzenia dostają czego chcą, jeżeli chodzi o dobra materialne. Świat daje im to czego zapragną, bogactwa, jedzenie, wyznalazki, co tylko sobie wymarzysz. Tak w mym świecie jest wiele rzeczy po za piaskiem, ale w rękach moich pobratymców jest to warte o wiele mniej niż piasek. No i nie mamy roślin. -dodał jeszcze przypominając sobie ten specyficzny fakt.
- Hmm, na pustyni rośliny to właściwie jedyne źródło życia. Poza oazą nawet obozu nie zrobisz. - stwierdził po drobnym namyśle. - Więc lenistwo podlega według ciebie pod formę głupoty? Nie jestem pewien. Kiedyś lubiłem się nudzić. Teraz po prostu nie potrafię. - przyznał się Makaiowi. Jakby nie było, świat niepełnosprawnego chłopaka wydawał się być nieco wygodny. Brzmiało to bardziej jakby był on w buntowniczym wieku przez co pragną więcej niż wszystkiego.
No cóż, znał go tylko powierzchownie, więc nie chciał pozostawać przy tej myśli.
- Lenistwo jest nieproduktywne, głupota jest brak chęci rozwoju. Społecznośc mojej planety zaś wybrało jedynie rozwój fizyczny, zaniedbując swój umysł. -wytłumaczył Aladynowi, widac Makai musiał sie z kimś podzielić tym frustrującym go pochodzeniem, bowiem zazwyczaj nie był tak otwarty.
Ah. A więc chłopak miał problemy z swoim ciałem i był na to zły. Dość logiczne.
- Jeżeli w praktyce mają wszystko, teoria wydaje się zbędna. Faktycznie nie pochwalam. - Akurat Aladdyn widział racje Makaia. - Wiedza to istotny aspekt, którego brak może prowadzić do katastrof. - przytaknął.
- A lud twojego kraju? Czy każdy potrafi tak manipulowac swoim ciałem? -zapytał zaciekawiony tym aspektem szarowłosy.
- Nie. - odparł. - To nieco zagubiony świat. Przez wiele lat rządziły nim istoty magiczne, podające się za bogów i wprowadzające wszystkich w błąd. - Aladdyn niezwykle skrótowo opisywał sytuację. - Ludzie do dziś uważają, że bóg to istota wszechmogąca. Moim głównym zadaniem było tłumaczenie im, że to oni razem są bogiem. Bóg jest wszędzie i może wszystko, tak samo jak narody dążące do jednego celu. - była to zaskakująco logiczna filozofia, tłumacząca ogrom bredni, jaki tkwił w słownikowej definicji tego określenia. - Na szczęście został już tylko jeden magiczny Djinn i nie jest zły. No, w sumie dwóch. Ale to inny temat. - Jakoś nie chciał się tłumaczyć, że uwolnił jedną z złych potęg...nie chciał wychodzić na idiotę przed tak inteligentną postacią.
- Brzmi interesująco. -stwierdził raczej przez grzeczność, geografia, kulturoznawstwo i tym podobne nie były ulubionymi z jego nauk. - Nie uważasz, że samotna podróż może być na dłuższa metę smutna? - naruszył temat do którego samemu było mu tak blisko. Samotnośc jest ponad domeną geniuszy, ale jak samotny musiałbyc człowiek dla którego słowo geniusz było obrazą i niedocenieniem?
- A jak myślisz? - zaśmiał się - Myślisz, że dlaczego jestem w tobie? - po chwili jakby zmienił zdanie - Nie tak, że niemógłbym znaleźć innego towarzystwa. Ale też się nadajesz.
- Jak już znajdziemy moją znajomą przemilczy sprawe o byciu w sobie dobrze? -zapytał Makai i pierwszy raz szczerze się uśmiechnął.
- Dobra. Ewentualnie mogę wyjść. - odparł Makaiowi. - Nie myśl sobie, że masz mnie tutaj na własność.
- Jak wolisz, póki co mi nie przeszkadzasz. - stwierdził chłopak o oczach różnej barwy po czym nagle jak to on walnął prosto z mostu - Jesteś zboczeńcem?
- Nie. O ile mamy tą samą definicję. - w tym momencie zaczął się zastanawiać, jak bardzo pod względem otwartości seksualnej mogą się różnić ich światy. Doczepić się tak bezsensownego tematu...chyba się nudził. - Skąd masz takie wrażenie?
- Twój strój i łatwosc w nawiązywaniu kontaktu fizycznego wskazuje na dośc otwartą i odważną naturę w ujęciu zjawisk sexualnych. Wolałem sie upewnić. - stwierdził Makai po raz kolejny używając swego naukowego tonu. - Zważywszy też na napięcie twoich mięśni jakie reprezentowałes na początku naszej rozmowy, jak i szybkość odechów i rytm serca widać, że w obcowaniu z innymi formami żyjącymi czujesz się dosyć swobodnie i nie odczuwasz typowych dla poznania nowych osób czyników jakie charakteryzuja osoby o stricto zamnkniętej sexualności.- dodał na jednym dechu.
- Oh. To w czym mam chodzić? Przypominam znów, jestem z pustyń, puustyyyń. Głupek. - Odpowiedział na swój sposób zdziwiony Aladdyn. - Dostałem się tu w czym byłem, więc i tak tyle mojego, że coś już miałem. Zresztą...Teraz to w sumie jestem ubrany w ciebie, nie? - Można było to tak określić. Jakkolwiek Makai nie musiał być zadowolony z bycia traktowanym jako odzienie. - Tego o 'zamkniętości' seksualnej w sumie nie rozumiem. - dodał.
-... - odparł Makai wymownym milczeniem, którego używał w momencie gdy stwierdzenia i pytania rozmówcy były dla niego tak oczywisto prostę, że nie wartę odpowiedzi. Chłopak poprawił sie na miejscu pod ciepłym dywanem. - W sumie mógłbym załatwic Ci gustowniejszy strój. -zauważył po dłuższej chwili namysłu.- Jako że jestem kapitanem naszej drużyny, uważam, że dobra prezentacja pomoże nam zdobyc sympatie innych jednostek, zwłaszcza, że ty zbyt dobrego wrażenia nie robisz na pierwszy rzut oka. -dodał jeszcze mistrz subtelności i charyzmy w jednej osobie, ubrany w swój szary strój. - W sumie na oratora tez nie wyglądasz, więc jedynie schludność może nam pomóc w tym aspekcie.
Przez pewien czas panowała cisza. Najpewniej Aladdyna pochłonęło wyobrażanie siebie w innych strojach. Zastawiło go co może mu sprezentować Makaii.
Ubiory "schludniejsze" to chyba te bogatsze? Nie mógł sobie pozwolić na szaty i kimona, o czym geniusz najpewniej wiedział. Musiał mieć ubranie w którym łatwo było walczyć. Skórzana zbroja to by było coś, gdyby nie fakt, że Al często zmienia formę, więc najpewniej szybko by takie ubranie zniszczył...Ostatnim znanym mu typem ubioru było...
- O nie, ubrań nie zmieniam! - zaprotestował w końcu Al w umyśle Makaia. - Przyzwyczaiłem się do tego typu ubrań, są praktyczne i użyteczne. W dodatku nie jest w nich za gorąco. Są idealne~ - tłumaczył się z nie wyjaśnionego bliżej powodu.
- Skoro tak, to niech będzie. -stwierdził gdy przez jego głowe przemknął obraz niebieskowłosej dziewczynki w skąpych ubraniach. - Czyli jednak miałem racje, jesteś zboczeńcem. -stwierdził z lekkim uśmiechem, nie miał nic przeciwko komuś o szerokich upodobaniach sexualnych. Cieszyło go po prostu to że kolejna jego teoria okazała się prawdziwa.
- ... - Makai usłyszał, a właściwie nie usłyszał znany mu typ odpowiadania na zarzuty czy pytania. Nie była to jednak cisza tak sprawnie stonowana. - Głupek. - Aladdyn nie miał najwidoczniej wprawy w wymownym milczeniu. W jego tonie było coś w okolicach oburzenia czy drobnej obrazy. Wywodziła się ona stąd, że niebieskowłosy nie rozumiał do końca co przez zboczeńców pojmuje Makai, a obraz który przewinął mu się przez myśl był wyłącznie efektem toku rozumowania. Czy to sposób rozumowania robi z ciebie zboczeńca? Ciekawe pytanie.
Ostatecznie wina najpewniej powinna spaść na świat chłopaka który słynął z swojej wolności w czymkolwiek. Ludzie albo żyli w oazach pełnych zasad albo podróżowali bez jakichkolwiek zasad w ogóle.
- Tak wogóle, to chcecie się rozerwać? Na podwózkę i tak trochę poczekamy - egzaminator zaproponował, widząc że zaznajamianie się zespołu zostało zakończone. Jeżeli mógł zrobić coś jeszcze, to z pewnością była to lekka pomoc na ich dalszej drodze.
- W twoich ustach rozerwanie brzmi co najmniej niebezpiecznie, mógłbym powiedzieć, że nawiązuje do mocnego i gwałtownego odsunięcia od siebie cząsteczek, co zazwyczaj nie jest za zdrowe. -zauważył szarowłosy.
Jedna z eterycznych dłoni wychodzących z ramion Makaia przybrała formę międzynarodowego znaku pokoju i zrozumienia, innymi słowy środkowego palca skierowanego w stronę instruktora.
- Jedyne czego nie lubię w tej formie, to brak możliwości prowadzenia dyskusji. - skomentował Aladdyn.
- Czyż niebezpieczeństwo nie wiąże się z nagrodą? - zapytał zaciekawiony dwójkę “geniuszy”.
- Potrzebna Ci jakaś nagroda, bo mi chyba nieszczególnie? -zapytał Aladyna Makai po czym dodał jeszcze do egzaminatora. - Najwyżej ty sobie weźmiesz nagrodę, a jeżeli ty nawet nie chesz jej dla siebie to po co nam ona?
- Hej, podstawowym wymaganym aspektem do ustanowienia osądu, jest wiedza. Co to za nagroda? - Jakby nie było, możliwe, że stali naprzeciw czegoś co pomoże im w przyszłości. Jakaś nowa broń na ten przykład. Nie sądził aby egzaminator oferował kreacjoniście zmagania o przedmiot który ten mógłby wykreować.
- Kto wie... kto wie... - egzaminator wrócił do swojego starego, upierdliwego dla otoczenia “ja”.
- Aha.- stwierdził Makai i oparł sie wygodniej o swój fotel. - W takim wypadku nagroda nie jest zbyt warta walki o nią, bowiem stosując taki szyk zdanie, chcesz wzbudzic w nas ciekawość, z tego względu że nagroda sama w sobie nie była by w stanie takiego efektu w nas wywołać. -stwierdził swym naukowym tonem chłopak.
- Jeśli tak sądzisz... - odpowiedział krótko. - Poczekacie tu chwilę, a potem znajdziecie się na piątym piętrze, tam zacznie się zabawa. - dodał po chwili.
- Kazano mi jeszcze przekazać kilka informacji - powiedział nudnym, metodycznym głosem, by po chwili wtajemniczyć Alladyna w sposób używania kieszeni, jak i wspomnieć o kredytach, które najwyraźniej zdobyli. Czas mijał dopóki Tetsuo nie pstryknął palcami, wszystko zniknęło.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 12-03-2013 o 18:57.
Fiath jest offline  
Stary 12-03-2013, 18:31   #20
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
Silvio przekrzywił głowę patrząc na dziewczynę. Propozycja zaskoczyła go, był pewien, że zostanie raczej zaatakowany.
-Sojusznikiem? Cóż zapewne zostanę twoim sojusznikiem, albo zginę. Nie odpowiadaj, to nie było pytanie. Nim jednak zdecyduję, powiedz mi proszę o obowiązkach twojego sojusznika.- Kruk nie był głupi, a żądza krwi bijąca od dziewczyny była przytłaczająca, Silvio czuł, że przynajmniej chwilowo, lepiej jej nie atakować.
- Ten ogród opuścić może tylko dwójka, potem możesz robić co chcesz. - odparła rozbawiona, podskakując lekko na nogach. Kula ciężko zatańczyła na jej szyi.
-Więc...- Silvio rzucił okiem na leżącego na ziemi, kota, który w tej chwili był człowiekiem. -Tylko dwie osoby, więc jedna osoba z naszej trójki musi umrzeć. Jak rozumiem proponujesz tego tutaj, czy tak?- Zapytał Silvio spokojnie.
Dziewczyna zatańczyła po raz kolejny, zaś kula zdawała się być jej partnerem. - Do - kład -nie! - każda sylaba towarzyszyła innej pozie, zaś zakończeniem jej “wypowiedzi” było zaklaskanie jej dłońmi.
-Dlaczego nie zabijesz go sama? Czyżby był, aż tak potężny, że potrzeba więcej niż jednej osoby, by to zrobić?- Zapytał szczerze zaciekawiony Silvio.
- Dlaczego nie zabiję was dwóch? - zapytała tańcząc.
-Dobre pytanie. Dlaczego więc chcesz się sprzymierzyć ze mną, skoro rozważasz też taką opcję, która jest dla ciebie, hm, ciekawsza. Widzę twoją aurę, dosłownie emanujesz żądzą krwi i zabijania, nie żebym miał coś przeciwko temu.- Silvio wyprostował się i napiął lekko mięśnie nóg, tak by dziewczynka tego nie zauważyła, ale by w razie czego, mieć lepszy start.
- Słodki jesteś, wiesz? - pani tego ogrodu kontynuowała swą grę, najwyraźniej tracąc kontakt z rzeczywistością - nie udzielała bowiem odpowiedzi na jego pytania, zaś rozmowa przypominała poprzednią wymianę słów, bo ciężko było nazwać ją tranzakcją zdań czy też poglądów.
-[i]Wiem[./i]- Odparł uśmiechnięty Silvio, jednak nadal nie rozluźnił mięśni.- Czy to odpowiedź na moje pytanie? Chcesz się ze mną sprzymierzyć, bo jestem słodki? - “chociaż wątpię, by to była prawda”, dodał już w myślach Silvio
- Wiesz co jest lepsze od zabijania? - zapytała rozbawiona. - Oglądanie jak inni to robią! - wykrzyknęła, zaś znajdująca się pod nią trawa zaczynała tańczyć w rytm jej aury.
-Cóż, twoja propozycja jest niezwykle ciekawa.- Zaczął mówił Silvio powoli zbliżając się do dziewczynki. -Faktycznie możesz mieć rację, myślę, że możesz mieć rację z tym zabijaniem.- Już był blisko dziewczynki. -Chciałabyś!- Ostatnie słowo Silvio wykrzyczał skacząć do przodu wyprowadzając cios pięścią w klatkę piersiową dziewczyny, nie było to jednak zwykłe uderzenie. Kruk wzmocnił swoją pięść za pomocą aury, a w chwili uderzenia miał zamiar gwałtownie zmienić pole grawitacyjne odpychając dziewczynę do tyłu.
Kula na chwilę zmieniła kolor na żółty, zaś dziewczyna dumnie nazwana wariatką, ktora została po raz kolejny skrzywdzona przez los, znajdujący się tym razem pod postacią Silvo. Atak z zaskoczenia był dobrym pomysłem, gdyby nie rożnica szybkości - dziewczyna zmieniła swoją pozycję wystarczająco sprawnie i gwałtownie, że odepchnięte zostały tylko masy powietrza. Jej noga szybko wystrzeliła, zaś zetknięcie się z ręką kruka zwiastowało płynne przejście odcienia “naszyjnika” z żółci do czerwieni. Silvo oderwał się od ziemi, zaś nawet wzmocnione aurą ciało odczuło siłę uderzenia. Nawet jeśli było to małe zwycięstwo - to manipulacja grawitacją nie tylko dodatkowo osłabiła cios, ale i sprawiła że Otoha nie mogła kontynuować natarcia i dołączyła do poruszających się w powietrzu istot. Jej ciało zdawało się tak lekkie, tak kruche, że siłą z jaką wykonała atak była dla Kruka absurdalna.
Silvio postanowił atakować dalej. Chciał wykorzystać fakt, że jego przeciwniczka znajduje się w powietrzu. Zacząl manipulować grawitacją w ten sposób by utrzymać ją tam w jednym punkcie, jednocześnie nie chciał walczyć w zwarciu przynajmniej chwilowo. Wylądował na ziemi, wykonał szybko gest ręką po czym posłał w kierunku dziewczyny, której imienia nawet nie znał, tuzin włóczni stworzonych z jego aury.
Pnącza wystrzeliły spod Otohy, tworząc przed nią żółwia, którego skorupa okazała się nie do przebicia przez aurę, która w porównaniu z szaleństwem pani tego ogrodu nie wypadała zbyt dobrze. Żółw zamienił się po chwili w ptaka - roślinę, który zaczał unosić się wysoko ponad pole bitwy.
Baron prychnął bardzo po kociemu upadając na ziemię. Kątem oka dostrzegał tablicę wciąż ukazaną nad ich polem bitwy. Zmieniała się. Prezentowała ich cielesną wytrzymałość. Cóż, to zabawne, ponieważ w przypadku Zaccarii powinna przyjąć wartość ∞.
Kotołak odetchnął głeboko, w oczekiwaniu, aż jego ciało powróci do pełnej sprawności. Zwykle zajmuje to niedłużej niż kilka minut. Tymczasem udawał nieprzytomnego, gotów jednak do szybkiego zrywu, gdyby ktoś zamierzał targnąć się na niego.
Delikatnym jak oddech niemowlęcia ruchem sprawdził, czy nadal ma przy sobie swój rewolwer. To w chwili obecnej była jedyna jego broń, nie licząc TEGO, czego nie miał zamiaru robić zbyt często.
Jednocześnie przysłuchiwał się rozmowie mężczyzny i lady Otohy. “To zdradliwa chināla.” przymknęło mu przez myśl to niepochlebne określenie.
Ciało jednak goiło się w tempie godnym pogardy, właściwie to baron był pewien że bierze aktywny udział w walce, nawet jeśli tylko leżał wśród traw.
Pozostało czekać. Zaccaria czuł się bardzo źle jako wojownik pierwszej linii. Nigdy nie wychodziło mu to na dobre i napawało pewnego rodzaju melancholią. Niech ten czarno odziany awanturnik robi swoje, jeśli już poczuł się dobrze w tej roli. Kotołak zaczeka. To wychodziło mu wspaniale.
“Jego umiejętności stoją wysoko. Może być użyteczny.” pomyślał. “Bardzo ciekawi mnie, skąd czerpie moc...”
Cóż, jeśli chodzi o moc Anicostina Basta to była ona raczej nieprkatyczna, chyba że czempion Pani Kotów postanowił na własną rękę zdziałać jakiś cud - nagiąć rzeczywistość myślą, czy inne tajemnicze, czarodziejskie sprawki. Nigdy jednak nie miał zacięcia, by nauczyć się takich wyrafinowanych sztuk, poza tym Bast raczej nie udostępniała “materiałów” do ćwiczeń.
Czekał. Był wojownikiem drugiej linii, więc czekał. Kiedy ona odsłoni się na tyle, by Zaccaria uznał to za stosowne, zaatakuje.
Silvio tymczasem postanowił nie patyczkować się. Wyteżył swoje zmysły, już dawno nie był tak skupiony na walce, jak w tym momencie. Zaczął gromadzić przyciągające pole grawitacyjne niedaleko dziewczyny, w zamyśle chciał stworzyć coś w rodzaju czarnej dziury, która będzie przyciągać do siebie wszystko z ogromną siłą, ale w przeciwieństwie do czarnej dziury, nie pochłaniać, tego co w nią wpadnie. Miał plan, gdy dziewczyna znalazłaby się w pobliżu, tak, że nie mogłaby unikać, zamierzał zasypać ją gradem pocisków. Jego grawitacja powinna też przyciągać do siebie pnącza dziewczyny pogarszając jej obronę.
Pani tego ogrodu krzyknęła z bólu - najwyraźniej rosnąca grawitacja była dla niej wielkim problemem. Kula na chwilę przyjeła zielony kolor, ukazując piękno tego koloru. Spokój, który w teorii powinien dawać, odpoczynek, który miał symbolizować.
Jeśli kruk chciał atakować, to musiał najpierw poradzić sobie z tygrysem który wyrósł między nim, a unoszącą się w powietrzu dziewczyną. Jakby tego było mało, z pod jego kończyn wystrzeliło kilka pędów, które błyskawicznie oplątały jego ręce i nogi. Tygrys był znacznie szybszy niż poprzednio, przyśpieszenie, jakie posiadał sprawiło, że i tak uwięziony cel nie zarejestrował nawet momentu w którym na jego ciele pojawiły się dwa płytkie ślady po cięciu pazurami. Zwierzę było gotowe do kolejnego ataku czekając kilka metrów za plecami Silvo.
Silvio powoli zaczynał mieć tego dość. Jego zdolności walki, były większe niż to co do teraz prezentował. Walka na odległość naprawdę nie była jego mocną stroną, był mistrzem sztuk walki. Niemal legendarnym w swoim świecie, a teraz był oplątany przez pnącza i nie mógł się ruszyć. Z tego powodu Kruk postanowił walczyć w sposób, który nie wymagał od niego używania rąk i nóg, czyli w sposób, którego nie lubił. Na ziemi dokładnie pod dziewczyną zebrała się aura, która przybrała kształt ostrych kolców, wtedy Silvio zmienił pole grawitacyjne posyłając dziewczyną z dużą prędkością wprost na nie, podróżowałą ona w czymś w rodzaju grawitacyjnego tunelu. Chwilowo Kruk postanowił zostawić tygrysa w spokoju, uważał, że jeśli pozbędzie się dziewczyny wystarczająco szybko, to ten nie będzie stanowił zagrożenia.
“Imponujące, jednak jeśli uda mi się odkryć źródło jego siły, sprawy przybiorą fortunny obrót.”
Moment perfekcji zbliżał się dla Sapienzy nieubłaganie. Kolejnym ostorżnym, wolnym ruchem dotknął swojego rewolweru. Jeszcze chwila cierpliwości...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kVRSWkDTno8&feature=endscreen&NR=1[/MEDIA]

Tygrys wyskoczył tylko po to, by sekundę później stać się wielkim niedźwiedziem, górującym tuż za Silvo. Tym razem uderzenie nie było porównywalne do draśnięć, jakimi niewątpliwie były ślady po tygrysie. Jeśli atak mógł zmiażdżyć coś poza ciałem swego celu, to tym razem miało to miejsce. Dwie łapy powoli opadły na spętanego Silvio, doprowadzając go błyskawicznie do zetknięcia z ziemią. Nawet waleczne serce kruka nie pomogło, jego wola została sprowadzona do poziomu gruntu, jeśli nawet nie niżej. Jego starania zawiodły, zaś swoisty pancerz który posiadł rozprysł się na wszystkie strony. Jakby dla potwierdzenia jego stanu z ust wymknął się krzyk bólu. Więzy opuściły jego ciało, dając mu nieco swobody, chcąc go pocieszyć.
Istniała jednak nadzieja, którą ujrzały oczy kruka. Pani tego ogrodu również była w tarapatach, zaś ciche jęki które dochodziło z jej ust zapewniały o skuteczności osłabionego już ataku.
Każdy z nich posiadał swojego “przeciwnika”: czy to wbijające się w oplątane pnączami ciało kolce, czy też przygniatającego do ziemi niedźwiedzia, który niebezpiecznie podniosł się na tylnie łapy.
Sapienza był pewien - teraz miał perfekcyjną okazję do wykonania ataku, nie ważne kto będzie jego celem. Tablica zaś akby uśmiechnęła się do niego, tym razem to on był na czele.
Kruk wiedział co musi zrobić, nie mógł sobie pozwolić na dalsze zabawy z kimkolwiek. Przynajmniej jeśli chciał przeżyć. Silvio przymknął oczy na krótką chwilę, zbierając cała swoją wolę, przynajmniej tą nad, którą jeszcze mógł panować. Mężczyzna otworzył gwałtownie oczy i wypowiedział szeptem jedno słowo: “Shōgekiha”. W tym momencie Silvio stał się epicentrum pola grawitacyjnego, które rozchodziło się niczym eksplozja we wszystkich kierunkach, odpychając wszystko co znajdowało się dookoła. Jednocześnie razem, z tą falą uderzeniową w każdym kierunku poleciał dosłowny grad pocisków zrobionych z aury. Kruk nie przejmował się tym kto może zostać trafiony, pociski leciały w każdym kierunku, Silvio dotychczas starał się omijać tego osobnika, który potrafił zamieniać się w kota, teraz już o to nie dbał. Chciał po prostu zabić...
Ktoś zaklaskał. Tak, to był on.
- Bravissimo, w istocie bravissimo. Dawno się tak nie ubawiłem jak teraz.-
Siedział na trawie ze skrzyżowanymi nogami, a rany delikatnie falowały, kiedy ciało wracało do wyjściowego, nienagannego stanu. Co ciekawe, nie leżał już tam, gdzie upadł. Był niemal po drugiej stronie Otohy względem swojej poprzedniej pozycji, spokojny jak na majówkowym pikniku. Poza zasięgiem strzałów Kruka.
Baron Sapienza powstał, a jego oblicze stało się nieprzeniknione. W dłoniach pojawił się jego wierny rewolwer - ostatnia broń, która nie padła ofiarą bestii z ogrodu.
- Lady Otoha, przykro mi, że przez cała partię oszukiwałaś. Gra z takimi przeciwnikami nie jest interesująca. Ty zaś, mój drogi, dałeś niezwykły wręcz pokaz. Gratuluję. Teraz jednak pora, żebym ja również wykonał ruch...-
Anicostin uniósł rewolwer. Dla niektórych odległość, z jakiej mierzył, nie ważne czy celował w Kruka, czy w kocicę, mogłaby wydawać się ekstremalna, on jednak wiedział, że może trafić. Dysponował wszak wieloma asami, a ten trik należał do jego ulubionych.
- ...mój ostatni sztych, milady. Bastet, prowadź nas.- Rzekł i pociągnął za spust dwukrotnie, mierząc w osłabioną kocicę.
Tym razem zawirowania energii nad byłym ogrodem stawały się coraz większe. Nagle wszystko zaczynało oddalać się od Silvo, razem z resztkami jego aury. Każda z części była teraz energetycznym pociskiem zaprogramowanym do jednego. Do tego, co tak lubią widzowie.
Gigatnyczna fala rozeszła się we wszystkie strony niszcząc niemalże każdy aspekt czegoś... co kiedyś było piękne. Jęki nadchodziły do uszu Silvo z różnych stron, jednak nie był on pewien tego, kto jest ich twórcą. Wiedział tylko że jego atak zadziałał. Znowu czuł się lepiej, znacznie lepiej. Był pełny energii, może nawet w lepszym stanie niż na początku. Przynajmniej jeśli chodzi o jego ducha, ciało bowiem cierpiało.
Silvo rozejrzał się po okolicy gdy tylko ataki ustały. Ujrzał uśmiechniętego kotołaka, który instyktownie przybrał na chwilę postać kota. Najwyraźniej również on miał problemy z uniknięciem tych ataków. Całe jego ciało zaczynało pokrywać się białą mazią, która aż bulgotała. Nie minęła minuta a baron był całkowicie zdrowy i z uśmiechem wskazał Silvio Otohę z dwoma dziurami po kulach, oraz niemalże rozerwanym ciałem.
Baron ostrożnie zbliżył się do leżącej Otohy i trącił ją łapką. Zachichotał i śmiał się jeszcze, nawet kiedy przeszedł już w ludzką formę.
- To było niezwykle... odświerzające. A teraz proponuję, jeśli oczywiście nie masz zamiaru podjąć walki na nowo, mister, wynieść się z tego grobowca.-
Silvio podniósł się z ziemi strasznie obolały, ale zadowolony z siebie. Przeżył pierwszą poważną walkę w wieży i jeszcze wyniósł z niej coś przydatnego dla siebie, nową zdolność, której nauczył się obserwując dziewczynę. Kruk spojrzał nieco nieprzytomnym wzrokiem na kotołaka, po czym powiedział:
-W sumie to całkiem niezły pomysł. Tak w ogóle to na imię mi Silvio.
- Wieża kryje wiele dziwów... Nazywaj mnie sir Roland.- Stwierdził baron, ruszając w kierunku uskoku rzeczywistośc. Zatrzymał się jeszcze na chwilę po to, by gestem polecić Silvio dołączenie do siebie.
Silvio wolnym krokiem dołączył do Sir Rolanda.
-Wiem na co się pisałem wchodząc tutaj, ale jednak siła tej dziewczyny była zaskoczeniem. Szczerze mówiąc dawno już nie spotkałem przeciwnika na którego musiałem użyć Shōgekihi.- Powiedział Kruk ze szczerym uśmiechem.- Chodźmy, lepiej, mam wrażenie, że lepiej tutaj za długo nie zostawać.
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".
Fielus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172