Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-03-2013, 12:07   #1
 
Arsene's Avatar
 
Reputacja: 1 Arsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwu
[Autorski] Znaki

To już było. To dzieje się teraz. To się dopiero wydarzy. Tam, tutaj, gdzieś...

Caria Dax

Noc była chłodna i cicha. Mimo to nie było tu spokojnie. Chłód był jakby martwy, a cisza niepokojąca. Caria kierowała się w stronę domu. Coś podkusiło ją, żeby wracać tędy. Prawdopodobnie grupka pijanych osiłków na następnym skrzyżowaniu. Zataczali się dość, by mieć na nią ochotę i nie dość, by łatwo było się obronić. Droga ta była dłuższa, ale zdecydowanie bezpieczniejsza. Tutaj ludzie tylko mieszkali... chyba. W tym mieście niczego nie można być pewnym.

Pozamykane okiennice, księżyc oświetlający ulice - spokojna noc. Caria dotarła do domu bez przeszkód. Wracała ze spotkania organizacji. Przeklęta tradycja. Musiała wyjechać z miasta, tłuc się na jakieś mokradła, szukać jakiegoś dziadygi... i sama nie wie po co. Bo jakiś czubek ma mu dać kawałek pergaminu? Po to angażowali 7 osób? Żenujące... kto to w ogóle wymyślił?

Drzwi były otwarte. Caria przełknęła ślinę. Przestąpiła przez próg. Było ciemno, ale jej oczy przywykły do ciemności. Meble były poprzewracane. Pod butem cicho plusnęła krew. Caria jęknęła cicho. Matka, ojciec - pierwsza myśl. Zacisnęła nerwowo dłoń na rękojeści sztyletu.Przeszła przez pokój pełen porozwalanych mebli i śladów krwi. Skierowała się do sypialni.

W ostatniej chwili odskoczyła na palcach i przylgnęła do ściany przy szafie. Kilka osób wyszło z sypialni. Zamarła.

- ... nie ma. Staruszek nic nie powiedział.
- Tak jest.


Caria widziała teraz plecy rozmawiających. Ledwo dusiła emocje, czuła ciepłą łzę spływającą po policzku. Na szczęście koki wykonywane w ciężkich butach były głośne.

Usłyszała zamykające się drzwi. Pięciu mężczyzn, potężnie zbudowanych, w płaszczach, pod bronią wyszło z domu. Dziewczyna widziała tylko ich sylwetki. Caria rzuciła się do sypialni. Krew. Wszędzie pełno krwi. Upadła na kolana mimowolnie. Już nie dbała czy ją słychać. Łkała.

Nie wiedziała ile czasu. Po prostu. Przy ciele ojca. Przy ciele matki. Emocje był silniejsze niż cokolwiek. Nie myślała o zemście, misji, kłótniach. Płakała.

Dwa dni później

Pogrzeb był już ustalony. Miał się odbyć za miastem. Rodzina była szanowana, dla tego w ogóle miał się odbyć. Caria nie spędzała tego czasu w domu. Nie czuła się bezpiecznie. Wynajmowała pokój w jednej z gospód. Wczoraj odwiedził ją Kret. Strażnik z organizacji. Przekazał jej kondolencje, wyrazy szczerego współczucia, mówił o tych wszystkich nieistotnych bzdurach... ale wspomniał też o pewnej istotnej rzeczy. O śladach wyciętych nożem na ciałach jej ojca i matki. Takich samych jak na tych porzucanych przypadkowo w mieście.

Mętlik w głowie to mało powiedziane. Ogromny sztorm łamiący jak zapałki okręty przekonań i idei. To działo się w jej głowie i ostatecznie skłoniło do wyruszenia w drogę. Nie umiała zapomnieć o tradycji, zwłaszcza teraz, kiedy okazało się to być ostatnią wolą ojca. Nie umiała pozostawić tego bez pomsty, a nie było innego sposobu by ich odnaleźć. W końcu nie mogła czekać aż wrócą i po nią...

Kapitan Maximilian von Spirit

Puchło. Czuł dobrze. Kolejny cios spadł na jego twarz. Ponownie próbował wyrwać się, ale we dwóch trzymali go dobrze. Trzeci zadawał ciosy.

- Gadaj psie gdzie zakopałeś skarb bo wypruje Ci flaki! - wrzasnął typ ubrany w wysokie buty, ciemnobrązowe spodnie, kamizelkę i czarny kapelusz. Przy boku wisiał mu kordelas.
- Pierdol się, nie ma żadnego skarbu - odparsknął Max, za co dostał jeszcze dwa ciosy w twarz.

Trzymali go w jakimś portowym magazynie. Popił trochę, ktoś komuś ubzdurał, że zakopał gdzieś jakiś skarb i proszę, jest. Dwóch goryli i gość udający kapitana udając przyjaciół zaciągnęli go tutaj i ciosem w tył głowy skłoniło do współpracy.

Pomieszczenie to nieduży, drewniany składzik pełen jakiś beczek. Trzymali go zaraz przy drzwiach przez które wpadało poranne słońce. Tak, Max zdecydowanie za dużo popił.

Przesłuchujący wyciągnął zza paska nóż. Przytknął go do gardła Maxa, złapał za włosy i wycedził przez zęby

- Nie powiesz to zdechniesz śmieciu. Skończysz tam gdzie powinieneś już daw...

W tej chwili podwójne drzwi wypadły z i tak lichych zawiasów. mężczyzna w długim czarnym płaszczu wyważył je silnym kopniakiem, a drugi wymierzył lufę rewolweru prosto w przesłuchującego. Nacisnął spust trzy razy i porywacz z ochroną leżeli martwi. Wszystko trwało urywek sekundy. Max słyszał o takiej broni, ale nigdy jej nie widział.

Wybawca ubrany był na czarno. Skórzany płaszcz, rewolwer w kaburze za paskiem, nowomodna szabla, niezwykle skuteczna w walce, bogato zdobiona. Na głowę zaciągnięty kaptur. Twarz miał bladą. Był dobrze zbudowany, lecz nie był osiłkiem.

- Z deszczu pod rynnę Max. Prosto pod rynnę - powiedział suchym, zimnym tonem i zrobił dwa kroki w jego stronę.

Markus Steintenberg

- Markus nie utrudniaj. Bo utrudniasz. Kurwa utrudniasz jak nikt. Poowiesz nam gdzie macie następne spotkanie, kto jest kretem i cię puszczamy.

Uliczka była wąska. Południowe słońce nie wpadało tutaj, więc było całkiem ciemno. W powietrzu czuć było wilgoć gnijących bud, w których mieszkali ludzie. Mieszkali, bo nie można powiedzieć, że żyli. Egzystencji w tych slamsach nie można nazwać życiem.

Grubas w barwach straży miejskiej mówił do Markusa lecz nie patrzył się na niego. Dwóch strażników zaraz przy nim pilnowało by nie uciekł, kolejnych dwóch stało za oficerem. Mieli krótkie miecze, kolczugi chroniące tors, słabe punkty to szyja, pachy, ścięgna przy kostkach. Markus klęczał. Zabrali mu łuk i miecz, ale widział, że strażnicy to młodziaki. Z powodzeniem wyciągnie miecz jednemu z nich, wstając odepchnie drugiego, właściciela miecza zdzieli jego własnym ostrzem, wykonując zgrabny piruet zgasi iskrę życia drugiego z nich... początek planu wydawał się dobry. Ale... czy na pewno?

Catalina Titania Fernandes

Ciepła kąpiel po ciężkim dniu. Tego jej właśnie było potrzeba. Przygotowała ją starannie, by póki woda nie wystygnie móc delektować się przyjemnym odprężeniem mięśni. Zamknęła oczy i leżała w balii. W pokoju paliło się kilka świec, było ciepło i wilgotno. Myślała o czekającym ją zadaniu. Z rana miała spotkać się z resztą grupy i wyruszyć cztery dni drogi konno od miasta do domu jakiegoś starca tylko po to być dać mu jakiś list. Ale ponoć zadanie było ważne. Ważne. Ważne...

- Catalina? Słyszysz mnie? Skarbie, odezwij się....
- Ona musi umrzeć. Zdechnie jak Ty!


Dziewczyna otworzyła oczy i wyrwała się ze snu. Chociaż to nie był sen, to raczej... wspomnienie. Czasem, kiedy się zrelaksuje odpływa, ale... skarbie? Nigdy wcześniej. Nigdy więcej.

Dziewczyna wyszła z wody i owinęła się ręcznikiem. Musiała wcześniej kłaść się spać, jutro koło południowej bramy. O świcie...

Marika Surkamat

Tłum w karczmie był dziś spory. Alkohol, przystojni faceci, dobra zabawa. Mariki tutaj nie było. Były jej przyjaciółki, flirtujące z mężczyznami, tańczące, roześmiane. Ona sama natomiast siedziała teraz w domu. To był ostatni wieczór, który miała spędzić w mieście. Później kilka dni męczącej podróży w jedną i jeśli się uda drugie tyle w drugą stronę. Zaprzątała sobie tym głowę w domu, w samotności. Poczuła taką potrzebę.
Pukanie do drzwi sprawiło, że zerwała się z łóżka. Błyskawicznie poprawiła włosy i ruszyła do drzwi. Otworzyła je i stanęła w bezruchu. Bacznie obserwowała ulicę. Była pusta. Przesłyszenie? Nie możliwe... przecież słyszała wyraźnie jak ktoś pukał. Nie pewnie, ale jednak zrobiła kilka kroków do przodu. Było pusto. Odwróciła się i zobaczyła to.
Za nią kilka kroków stał wyższy o głowę mężczyzna w ciemnosiwym płaszczu. Miał śniadą cerę i kilkudniowy zarost. Przeciętnie zbudowany. W jego prawej ręce błyszczał sztylet. Palec drugiej ręki położył na ustach gestem nakazując ciszę. Jego spojrzenie nei wróżyło nic dobrego.

Robert Geserer

Robert wyszedł z karczmy na piętrze której miało miejsce spotkanie. Dostał misję, był nią bardzo przejęty. Skręcił dwa lub trzy razy w jakieś uliczki. Szedł za nim inny członek organizacji. Robert znał go z widzenia, mijał go czasem na ulicy, ale w zasadzie nie wiedział, że pracują dla tych samych ludzi, w tym samym celu. Kiedy Robert skręcił jeszcze raz by przejść na skróty do swojego domu drogę zaszło mi dwóch osiłków w ciemnych płaszczach, skórzanych zbrojach i z mieczami przy bokach.

- Brat mówił, że Cię tu znajdziemy - wycedził jeden z nich i uśmiechnął się szyderczo po czym drugi z zaskoczenia uderzył Roberta ogromną pięścią w twarz.

Świat zawirował przez chwilę. Ziemia usunęła się spod nóg. Mgła zasłoniła mu świat.

Niras Konr „Wisielec“

Nasir wyszedł z karczmy i podążał śladem jednego z członków organizacji. Nie znał go, nigdy wcześniej nie zwrócił na niego uwagi. Nie wyglądał szczególnie młodo. Był dobrze zbudowany, wysoki. Kluczyli przez chwilę uliczkami po czym Niras ruszył w swoją drogę. Jednak coś w środku mówiło mu, żeby skręcił w lewo. Dobrze znał układ tych uliczek, wiedział, że wpadnie na tego jegomościa, jeżeli tam skręci. Chwila walki z samym sobą o - w sumie - głupotę i jego nogi poniosły go w tamtym własnie kierunku.

Wyszedł i za rogiem zobaczył osobę, którą spodziewał się tam zobaczyć, ale nie tylko. Śledzony oparty o ścianę siedział ogłuszony, a nad nim dwóch osiłków własnie dobywało mieczy. Niras wyjął miecz i cichym krokiem podszedł do jednego z nich. Przebił go ostrzem. Drugi z wyrazem szoku i przerażenia na twarzy odskoczył i uniósł miecz. Konr zaatakował od góry raz, drugi i za trzecim przebił się przez blok i powalił napastnika.

Niras Konr „Wisielec“ i Robert Geserer

- Przyjdą i po Ciebie...

Potężny cios spadł na bark mężczyzny. Ostrze jego własnego miecza wbiło się na kilkanaście centymetrów zalewając krwią wszystko dookoła. Robert oprzytomniał w tym czasie. Krew zalała jego ubranie. Powalił go potężny cios w szczękę. Niras podał mu dłoń, pomagając wstać...
 
__________________
Także tego
Arsene jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172