|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
02-06-2013, 19:49 | #1 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Doom Trooper, storytelling] Kronika Żołnierzy Zagłady "Spojrzenie w Otchłań" 1285 RK , Luna W zapomnianym, zakurzonym archiwum jednego z czterech zakonów Bractwa, siedział młody mężczyzna. Pochylony niczym mnich nad średniowiecznym scriptorium, kreślił piórem wyrazy na kartach bladożółtego papieru. Gotyckie litery układał z pietyzmem, o którym świadczyły półotwarte w skupieniu usta. Nazywam się Esteban Martinez, jestem skrybą z klasztoru Świętego Duranda. Spisuję tę kronikę, by dać świadectwo prawdzie. Jakże innej od tej słyszanej w mediach lub zawartej w raportach Kartelu. Opowiem o czasach kiedy Ciemność niemal zawładnęła naszym uniwersum. Czasach, w których oprócz Bractwa, rozpraszającego mrok i dającego nadzieję... byli też inni walczący dla sprawy. Godni naszej pamięci... Opowiem o grzesznikach, którzy wierną służbą odkupili swe przewiny wobec ludzi i świata. Kronika będzie poświęcona Żołnierzom Zagłady, świadomym swego losu. Nie znajdziecie jednak tutaj wyczynów Mitcha Huntera, "Wielkiego" Boba Wattsa czy szalonej Valerie Duvall... Będzie to opowieść o bohaterach "wyklętych", próżno o nich szukać nawet wzmianek. Być może pozostały jakieś ślady ich istnienia w dokumentach macierzystych korporacji. Opatrzone klauzulami najwyższej tajności. Jeśli nie... ta kronika to ostatnia szansa, by przywrócić im należną chwałę i miejsce w historii... Instynktownie złowił uchem jakiś ruch na korytarzu. Było to bardziej przeczucie niż rzeczywisty hałas. Natychmiast ukrył księgę w jednej z pobliskich szuflad, sięgnął po czyste stronice... rozłożył przed sobą... Drzwi otwarły się bezszelestnie, ukłute niewidzialną siłą. Esteban czuł moc Sztuki, tężejącą w pomieszczeniu... Był świadomy czyjejś obecności. Wiedział kim jest ta osoba. Właśnie dlatego obudził się w nim lęk... Zanurzył pióro w inkauście, próbował pochylić się bardziej nad czystą kartą papieru... Nie mógł!... Nagły paraliż ogarnął jego ciało. Inkwizytor Simon stał nad nim z miną niezadowolonego pedagoga. - Witaj, Estebanie... - głos był słodkawy, ale kryjący w sobie półmrok. - Wiele czasu spędzasz w tej samotni.. Ciągle pracujesz... - inkwizytor uśmiechnął się, spoglądając na czyste stronice... - "Ora et labora"... Odnoszę wrażenie, że zapominasz o pierwszym słowie tej sentencji... Skryba, gdyby mógł, przełknąłby głośno ślinę. - Za kilka tygodni ta komórka zostanie zamknięta. - rzekł duchowny z udawanym współczuciem. - Uporządkuj wszystko do czasu inwentaryzacji, ponieważ dopilnuję jej osobiście, Estebanie... - Do widzenia, skryptorze! - drzwi zamknęły się miękko, w tym momencie mięśnie jego ciała odzyskały sprawność. W zamyśleniu wpatrywał się w plamy z atramentu, które niczym krople krwi naznaczyły pergamin... Plac katedralny, Venenburg, Wenus - Jesteśmy na miejscu, Ekscelencjo! - szofer zakomunikował wiadomość z chłodnym profesjonalizmem. Biskup Solonius wybudził się z lekkiej drzemki. Objazd parafii Bractwa w Venenburgu kosztował go trochę sił. Nie był młodzieniaszkiem i odczuwał trudy dnia. Dwaj Strażnicy - Furie, wysiedli z pancernej limuzyny. Spojrzeli na katedrę Miracle. Świetlista rozeta z symbolem Bractwa, rozjarzyła się blaskiem ostatnich promieni Słońca, tych które zdołały przedrzeć się przez zasłonę chmur. Padały ze wschodu, jakby odwrócone szatańską sztuczką... Kapłan niezgrabnie wygramolił się z samochodu, dostojne szaty i obfita tusza nie ułatwiły mu zadania. Upał wcale nie zelżał... Otarł czoło jedwabną chustką. Nagle wszyscy poczuli tąpnięcie, limuzyna drgnęła, wstrząsy stawały się coraz silniejsze... - Trzęsienie ziemi...? - biskup spojrzał w stronę nie mniej zdziwionego strażnika, nagle stracił równowagę i runął na tył limuzyny, uderzając głową o wystający zderzak. Krew pociekła mu ze skroni, ale zachował przytomność. - Wyczuwam... Mroczną Harmonię... - wystękał pobladły... W okolicy rozległy się potępieńcze wycia, powietrze stało się duszne i gryzące. Fala mrocznej mocy z siłą uderzyła w miasto, przetaczając się po ulicach. Rozeta pękła z jękiem, rozpryskując się na tysiące odłamków... Ośrodek treningowo-szkoleniowy Kartelu , Heimburg, Wenus. Trzy dni wcześniej... Przemalowane helikoptery transportowe ze świeżymi znakami Kartelu na kadłubach, kołysały się nad lądowiskiem w Heimburgu. Reflektory omiatały plac i kompleks nowoczesnych budynków. Gdy koła maszyn dotknęły ziemi, zaczęli z nich sprawnie wyskakiwać żołnierze. To nie byli zwykli rekruci skierowani na szkolenie. Wystarczyło jedno spojrzenie na ich twarze, postawę i ruchy. Na ekwipunek, który mieli ze sobą. Pochodzili z najlepszych jednostek, z całego Układu Słonecznego. Potyczki z Legionem Ciemności i innymi korporacjami były dla nich chlebem powszednim. Chlebem czerstwym, który rani dziąsła i łamie zęby przy nieostrożnym kęsie. Chlebem, bez którego nie wyobrażali już sobie posiłku... Swoją broń zostawili w magazynie. Niechętnie. Agenci Kartelu przeprowadzili szybkie szkolenie, zapoznające z regulaminem ośrodka i kodeksem "Żołnierza Zagłady". Zdecydowaną większość z 30 wybrańców stanowili Bauhauczycy. Szeptano, że powodem nowego naboru była masakra w górach Pierścienia Zimy... Następnego dnia zaczęły się badania lekarskie, testy psychologiczne i wydolnościowe. Lekarze dysponowali najnowocześniejszym sprzętem medycznym. Późnym wieczorem zarządzono czas wolny. Mogli poruszać się po kompleksie, ale tylko z identyfikatorami, z niskim poziomem dostępu. Obóz był nadzorowany z użyciem najnowszej techniki. Wszędobylskie, niebywale czułe kamery, a w powietrzu zminiaturyzowane drony śledziły wszelki ruch. Przy bramie stały dwa złowieszczo wyglądające roboty bojowe typu "Eradicator", pozornie uśpione.. W oddali widać było wieżowce, fortece i pałace szlacheckich rodów Bauhausu oraz wznoszącą się dumnie wielką katedrę Bractwa. Ogromne, kilkusetmetrowe zeppeliny pływały po niebie niczym mityczne lewiatany... Siedziałeś przy stoliku w kantynie, rozmyślając o współpracy z Kartelem. Dałeś się "zwerbować" do najlepszych - Żołnierzy Zagłady. Traktowałeś to jak kolejny punkt w wojskowym CV. Dzisiejszy trening był spacerkiem w porównaniu do porannej zaprawy w Hunters... Sięgnąłeś po piwo, gdy do pomieszczenia weszły dwie nowe osoby. Pierwszą była całkiem foremna babka, z wybujałymi... atrybutami kobiecości... Kręcił się przy niej jakiś rudzielec z widocznymi naszywkami Bauhausu. W innych okolicznościach musielibyście coś sobie udowodnić. To miejsce było jednak neutralne. Co nie znaczy, że będziecie prawić sobie uprzejmości... Byłaś jedyną kobietą w kompleksie, nie licząc medyczek z laboratorium. Mimo to nie czułaś zażenowania, gdy rekruci wgapiali się w biust, aż nadto uwydatniający się w obcisłym uniformie. Ba.. nawet mile połechtało to Twoje ego. Nie miałaś jednak ochoty na bliższe znajomości i zdecydowana większość żołnierzy to wyczuwała. Prócz jednego, ryżego młodzika z Bauhausu, widać mocno napalonego. Cały czas kręcił się blisko Ciebie. W kantynie chciał nawet z Tobą zatańczyć, był nachalny i namolny. Do tego nie w Twoim typie... Po pewnych "incydentach" z Twoim udziałem dowództwo uznało, że Wenus będzie odpowiednim miejscem, by Cię tam posłać... Właśnie nadarzyła się świetna okazja, bo Kartel prowadził werbunek. Zmiana klimatu dobrze mu zrobi... - żartowali koledzy, ale tak cicho byś przypadkiem nie usłyszał... Wcześniej czułeś się wolnym obywatelem Capitolu, teraz miałeś wrażenie, że trafiłeś do więzienia. Dodatkowo do celi, w której będziesz skazany na innych wybrańców. Nowy pracodawca, nowa jednostka, ale żadnych nowych nadziei... Przedpołudniowe testy zmęczyły Cię.. i nie mowa tu o tych wydolnościowych - na nich naprawdę dobrze się bawiłeś. Ale te kilkaset pytań z psychologii sprawiło, że prawie zapomniałeś jak się nazywasz... Rozejrzałeś się po kompleksie, zbyt ładnie tu... Wyobraziłeś sobie to miejsce jako pogorzelisko i od razu poprawił Ci się humor... Ruszyłeś do kantyny. Twoje gabaryty sprawiały, że co rozważniejsi schodzili Ci z drogi... Od kilku tygodni pracowałeś w ośrodku szkoleniowym Kartelu w Heimburgu. Laboratorium było bardzo dobrze wyposażone, większość sprzętu stanowiły technologie podkupione z innych korporacji. Zebrałeś trochę próbek z poprzedniego pola walki, ale ciągle miałeś nadzieję na lepszy materiał do badań... Przybycie "Żołnierzy Zagłady" sugerowało, że może szykować się jakaś akcja. Wyczekiwałeś jej, zajmując się analizami wydolności nowych rekrutów. W sterylnych warunkach prezentowali się jak nadludzie, herosi uniwersum. Nie uległeś temu złudnemu wrażeniu. Patrząc na nich, przypomniałeś sobie makabryczne obrazki z pól bitewnych. Słabość i śmierć największych bohaterów... Ostatnio edytowane przez Deszatie : 13-11-2013 o 21:39. |
03-06-2013, 23:37 | #2 |
Reputacja: 1 | *Wenus, Heimburg, awans, przeniesienie, powinienem był go spalić na śmierć, zamiast zostawić jedynie z poparzeniami*. Mniej więcej takie myśli tłukły się po głowie Corteza, niemalże jak pocisk, który wpadł do pustej puszki. Tak się zresztą czuł po całym dniu testów. Nie miał nic przeciwko sprawnościowym czy wytrzymałościowym, to akurat było dla niego codziennością od dwunastu lat. Psychologiczne mógł jednak spokojnie uplasować w pobliżu owsianki. Wiedział że w jakiś sposób uda im się w końcu dobrać mu do dupy, nie przez ciupę czy niefortunne przydzielanie zadań, to coś innego. Teraz mógł w całej okazałości podziwiać opcję „coś innego”. Nikt nie mówił że zesłano go tu za karę, każdy próbował wmówić mu że to awans, poza kilkoma przychylnymi Cortezowi duszami. Jeden Jervis kazał mu na siebie uważać, reszta wyglądała jakby nadchodził urlop. Dla nich. Po części mógł to zrozumieć, spędził trochę czasu z podobnymi sobie czubkami. Przynajmniej niektórzy byli podobni, mało który podpalił żywcem starszego stopniem oficera w jego własnym biurze. Klik klik. Jego palce bezwiednie bawiły się zapalniczką , kiedy się nudził. Wyobrażał się że to faktycznie jego żona, a nie tylko wygrawerowana podobizna, że nagle coś urywa jej głowę i zaczyna się palić. W zasadzie nie miał nic do niej, obiecywała być z nim tylko do śmierci. *Pieprzony T.L. Jones.* Po tylu latach nawet sam gest nie miał w sobie agresji a raczej miał na celu uspokojenie i zebranie myśli do kupy. Jak za machnięciem magicznej różdzki jego nogi pokierowały się do kantyny, jego wzrok padł na puszkę w dłoni Imperiala. Półuśmiech wykwitł na ustach „Puszki” Cervantes’a. Rozejrzał się za lodówką czy automatem z piwem. To więzienie mogło się okazać nie aż takie tragiczne, w końcu mieli tu piwo. Rozsiadł się wygodnie i pociągnął solidnie, starając się odepchnąć w niebyt wszystkie systemy zabezpieczeń, mechanicznych strażników, zeppeliny i fakt że był szmat drogi od domu.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 03-06-2013 o 23:39. Powód: problemy z kodowaniem |
04-06-2013, 21:24 | #3 |
Reputacja: 1 | Szeryf Bauhausu, który prowadził testy fizyczne był starszym, żylastym facetem. Na lewym oku nosił przepaskę, lewe ramie było częściowo sparaliżowane a lewa noga stąpała mocniej i bardziej sprężyście niż prawa. Rusty podejrzewał implant. -Na ziemię i pięćdziesiąt, gównozjady! Będziecie pompowali tak długo, aż gówno wycieknie ze wszystkich porów na waszym ciele! – zawołał. Pompki można było robić na obu rękach, przy okazji nikt nie polewał ćwiczących lodowatą wodą ani nie strzelał nad głową. Sama przyjemność. Potem standardowo – drążek, poręcze, brzuszki, tor przeszkód, znów pompki i tak dwie godziny. Imperialczyk dawał z siebie wszystko. Jak zwykle na testach sprawnościowych nie chciał po prostu zrobić normy, miał ambicje znacznie ją przekroczyć. Po zaprawie fizycznej przyszedł czas na badanie funkcji organizmu. Na placu treningowym pojawiła się grupa lekarzy ze specjalistycznym sprzętem. Bardzo specjalistycznym. Z Cybertronicu… Rusty zastanawiał się, dlaczego Bractwo zgadza się na współpracę z korporacją mającą konszachty z Legionem Ciemności. Może chcieli trzymać przyjaciół blisko a wrogów jeszcze bliżej? Bądź co bądź, żołnierz nie czuł się za dobrze, kiedy zimne sondy przylgnęły do jego szyi i klatki piersiowej. -Teraz zobaczymy, gówniane głowy, jak strzelacie w terenie zabudowanym. Zbiórka pod kill house’m za minutę! Biegiem! – szeryf obwieścił kolejną część testów. Podczas biegu Rusty usłyszał od kogoś, że ochrzcili szefa musztry mianem Szeryf Gówno, od jego ulubionego słowa. Pasowało. Kill house Bractwa nie różnił się od klasycznych obiektów tego typu. Sieć pomieszczeń z ruchomymi i nieruchomymi makietami celów oraz „żywych tarcz”, których nie wolno drasnąć. Wszystko naszpikowane było setkami kamer, aby kierownictwo wyszkolenia mogło obserwować poczynania rekrutów. W takiej infrastrukturze można było świetnie trenować współpracę w teamie, gdyż na misje tego typu nikt nie idzie sam. Szeryf Gówno podzielił trzydziestkę żołnierzy na pary i przydzielił do właściwych budynków. Przed wejściem mieli pobrać broń – pistolety Pirania. Rusty’emu został przydzielony rudy, zadziorny i pewny siebie Bauhauczyk. Wzięli broń i po cztery magazynki, po czym zabrali się za sprawne czyszczenie pomieszczeń. Gdy Rusty widział pojedynczą makietę nekromutanta, z miejsca pakował mu dwie kulki w łeb – „jeden to mniej niż zero, a dwa to jeden” – pobrzmiewało w jego głowie. Przy kilku przeciwnikach nie tracił cennego czasu. –Ładuję. –Przemieszczam. –Czysto. –Lewo. –Przemieszczam – Rusty sprawnie posługiwał się znanymi komendami, natomiast Rudy je olewał. Zdarzało mu się łazić bez żadnej informacji, przez co Rusty nie wiedział, kiedy jego plecy są kryte. Po skończonym ćwiczeniu, Dunsirn odezwał się do Bauhauczyka: -Zawaliłeś komunikację w teamie. -Ja? Po pierwsze, to przez twoje podwójne strzały i dodatkowe ładowanie traciliśmy czas, po drugie, lepiej uważaj co do mnie mówisz. -A ty lepiej nie pluj jak mówisz. -Żebyś się nie zdziwił. -Zdziwił, to się twój stary jak cię z taką fryzurą na porodówce zobaczył – odciął się Rusty. Rudy tylko na to czekał. Natychmiast ruszył z pięściami na Imperialczyka. –Wy dwaj – niedoszli oponenci usłyszeli głos Szeryfa – Zamknijcie mordy i oddajcie broń. Jeden niewłaściwy ruch i będziecie polerowali językami kible tak długo, aż nie będziecie mogli odróżnić gówna od frytek. Z niechęcią oddali broń. Podejrzewali, że nie zostaną przyjaciółmi… Odchodząc z kill house’a słyszeli gniewne pomruki szeryfa oraz kogoś, kto podniesionym głosem stanowczo odmawiał używania pistoletu i żądał wydania miotacza Gehenny. Po kolejnym sprawdzianie ze strzelania – tym razem już na klasycznej strzelnicy – oraz testach psychologicznych, Rusty zaczął słuchać plotek i wypytywać o bieżącą sytuację – po co są tu nowi rekruci do sił Kartelu, gdzie zostaną przerzuceni, z jakim sprzętem, w jaki sposób tworzone będą teamy. Z ciekawości przeszedł się po ośrodku szkoleniowym i odwiedził pomieszczenia, do których miał dostęp dzięki karcie. Na końcu poszedł do kantyny na piwo. No, maksymalnie dwa. Siedząc w środku obserwował innych rekrutów. Byli to świetnie wyszkoleni żołnierze innych jednostek. W większości ogoleni i ostrzyżeni po wojskowemu, ale niektórzy, podobnie jak Rusty, mieli krótkie brody i dłuższe włosy. Ci zainteresowali go najbardziej. Podczas sączenia drugiej puszki ciemnobrązowego płynu, do kantyny weszły nowe osoby. Zjawiskowa kobieta i bezczelnie nadskakujący jej Rudy. Imperialczyk od czasu zaręczyn nie uganiał się za spódniczkami, więc nie zamierzał grać jakiegoś rycerza ratującego damę w opałach. Ale z Rudym musiał wyjaśnić kilka spraw. |
05-06-2013, 23:17 | #4 |
Reputacja: 1 | Zaklął po raz kolejny gdy znowu przypalił sobie palce żarnikiem. Pomachał kilka razy ręką w powietrzu opanowując dziecinny odruch włożenia skaleczonego palca do ust. Podniósł dłoń na wysokość oczu i chwile obserwował jak rana sama się goi. Syknął zniecierpliwiony. - Czas poniżej oczekiwanego. – Popatrzył zniechęcony na sprzęt, który właśnie próbował zmodyfikować. Laboratorium było bardzo dobrze wyposażone, większość sprzętu stanowiły technologie podkupione z innych korporacji, ale mimo wszystko było to jednak poniżej standardu, do którego był przyzwyczajony. Musiał oczywiście wprowadzić szereg własnych modyfikacji, ale w końcu nie był przecież jakimś pieprzonym inżynierem. Poza tym wszystko to odrywało go od zadań właściwych. Na szczęście dzisiaj przylatywało „świeże mięsko” jak powiedział mu sierżant od musztry. Mallory nie cierpiał stagnacji więc odebrał to za dobrą monetę. Nudziło mu się tak bardzo, że wziął udział nawet we wstępnych testach. Mimo wszystko było nudno. Nawet uzyskanie w testach psychologicznych profilu socjopata w czasie krótszym niż zazwyczaj nie poprawiło mu humoru. Dopiero testy medyczne dostarczyły pewnej rozrywki. Jak na ludzi niektórzy przedstawiciele gatunku homo sapiens obecni na sali mieli ciekawe wyniki. - No, no, do szaserów to im jeszcze troszkę brakuje, ale jak bym mógł wprowadzić kilka swoich drobnych modyfikacji to było by całkiem, całkiem. – Komentował pod nosem, wyniki testów kilku wybranych kadetów. Zobaczymy jak sobie radzą w terenie. Doktor należał do nielicznych jajogłowych, którzy praktykę stawiali na równi z teorią. W jego przypadku wiązało się to z tym, że z plackiem medyka zasuwał biegiem za całą resztą w terenie. Co z kolei sprawiło, że zdążył już sobie nagrabić u ponad połowy zespołu. Wnerwiające jest gdy po przebiegnięciu kilku mil z plecakiem pełnym kamieni rzucasz się za jakaś osłonę, a nad tobą staje typ, który biegł razem z tobą i próbuje pobrać ci jakieś próbki lub mierzyć reakcje ignorując ostrzał. Wnerwia tym bardziej, że nie jest zmęczony, spocony ba nawet zdyszany, za to wygląda jakby lekko rozczarowywały go twoje wyniki. A juz na pewno nie jest dopuszczalnym poklepywanie po plecach i pocieszanie w stylu: „Nie martw się następnym razem będzie chyba lepiej.” Mallory siedział w kantynie i jak na takiego chudzielca jak on pochłaniał zastraszające porcje jedzenia. Przyszedł jako jeden z pierwszych dzięki czemu pochłaniał już trzecią dokładkę. Robił to raczej mechanicznie i choć żarcie nie było paskudne poświęcał mu mało uwagi. Czytał jakieś notatki, mruczał do siebie i bazgrał na marginesach swoje uwagi. Dość często unosił jednak nosił głowę i obrzucał otocznie dość przytomnym, jak na niego, spojrzeniem. |
07-06-2013, 12:20 | #5 |
Reputacja: 1 | Sara Thorne była naprawdę ładna, nawet jeśli nie uśmiechała się na co dzień. Dość wysoka i dobrze umięśniona jak na kobietę. Wyglądała raczej młodo, ale zdecydowanie była dorosła. Miała pełne, przyciągające uwagę kobiece kształty, a przy tym obywała się bez żadnych oznak nadwagi. Obrazu dopełniały czarne, sięgające łopatek, starannie spięte włosy i szare oczy. Przeniesienie do Kartelu było dla niej trochę podejrzane. Do takich, dość nieoczekiwanych i znaczących zmian, zawsze były jakieś konkretne powody, o których Sara oczywiście nie została poinformowana. Zapewne nigdy się nie dowie, albo powiedzą jej w odpowiednim czasie, więc postanowiła nie zaprzątać sobie tym zbytnio głowy, a jedynie przyjąć nowe wyzwanie jak należy. Osobiście nie była jednak zachwycona tym wszystkim. Przeniesienie do Kartelu, to trochę co innego niż zwykły transfer do innej jednostki. W korporacji miała już stopień oficera, swobodę działania w jej prywatnych sprawach i wszystko jej się układało. Tutaj natomiast, nie wiedziała jeszcze z czym się spotka, a chwilami miała nawet wrażenie, że przyjdzie jej zaczynać od początku - oczywiście tylko w pewnych kwestiach. Inną sprawą był jej nowy mundur. Czy naprawdę nie mieli lepszych? Damskich? A może celowo jej to dali? Nie była ona jednak typem osoby, która psioczy z byle powodu, a wiedziała też, że sprawianie problemów szkolącym, zwykle nie wiąże się z niczym dobrym. Wzięła więc co dali i wszelkie komentarze zachowała dla siebie. Sprawdziany wydolnościowe, nie były dla niej aż tak trudne. Była w pełni sprawna fizycznie i miała dobrą kondycję, a w jej przypadku była to kwestia nie tyle wyszkolenia, co wręcz wychowania. Podczas tych sprawdzianów dawała z siebie wszystko nie oszczędzając potu, czy bólu mięśni. W normalnych okolicznościach powinna wypaść sporo powyżej przeciętnej, zdawała sobie jednak sprawę, że mogło być różnie, skoro znajdowała się wśród dobrze wyszkolonych i doświadczonych żołnierzy. Musiała poczekać na przedstawienie wyników, zakładając oczywiście, że takie coś będzie miało miejsce. Podczas kilkunastominutowej przerwy na prysznic, okazało się, że dla kobiet przewidziane było osobne pomieszczenie z natryskami. Sara była z tego co najmniej zadowolona. Potem nastał czas na ćwiczenia praktyczne z użyciem różnego rodzaju broni. Pierwsze, nie stanowiły dla niej wielkiego wyzwania. Naprawdę profesjonalnie posługiwała się bronią krótką i po tym co sobą zaprezentowała spodziewała się znaleźć na czele wyników. Sprawdzian bardziej praktyczny niż strzelanie do tarcz, obejmujący realistyczny teren i przeciwników, przeprowadzony był w parach. Nie wyznaczono dowódcy w tych składach, ale ponieważ Sara trafiła na innego Bałhańczyka, mogła przejąć tę rolę, w efekcie czego dobrze się zgrali. Rzucanie granatów treningowych było nadzwyczaj proste i tylko ranni lub kontuzjowani mogliby sobie z tym nie poradzić. Sprawdzian walki bronią białą, był już bardziej wymagający i w tym przypadku Sara czuła, że dobrze by było zaprezentować więcej niż jej się udało. Nadrobiła to podczas strzelania z karabinu snajperskiego, gdzie po prostu wymiatała, szybko i celnie trafiając w pojawiające się w polu widzenia manekiny, przedstawiające Nekromutantów i Orzywieńców. To nie tylko poszło jej najlepiej, ale i dobrze się przy tym bawiła. Z bronią ciężką, od razu wiedziała, że wypadła słabo. Podczas tego testu, tylko z wyrzutnika granatów potrafiła skorzystać bezbłędnie, zaś podczas strzelania serią ledwo sobie radziła z dużym odrzutem Deathlockdruma i znacząco wpływało to na jej celność. Juror obficie komentował jej wystąpienie, ale CKM nie był wyposażony w tłumik, więc Sarze szumiało coś w uszach i tylko na końcu wypowiedzi usłyszała o "pizdach, a nie żołnierzach zagłady". Mogła więc śmiało uznać, że w ocenie słownej nie było nic co chciałaby usłyszeć. Po kolejnym prysznicu przyszedł czas na badania. Były one dość mocno uciążliwe, a niektóre instrumenty medyczne zostawiały po sobie wrażenie, że przebadanemu przydał by się lekarz. Ogólnie rekruci mieli jednak więcej swobody, przez większość badań nie musieli robić nic konkretnego, ani skupiać swojej uwagi na niczym konkretnym. Rzucane na Sarę spojrzenia innych rekrutów w niczym jej nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie - schlebiało jej to, choć oczywiście tego nie okazywała. Denerwował ją tylko jeden rudzielec, który ewidentnie przesadzał nieomal nie spuszczając z niej oka. - Co się tak gapisz? - powiedziała do niego w pewnym momencie, wyraźnie rozdrażnionym głosem. - Podziwiam twoją urodę, moja piękna - odpowiedział nie skrępowany jej uwagą młodzieniec. Sara skrzywiła się i pokręciła głową, nie mając ochoty się z nim użerać. Podobnie jak z badaniami, nie można było nic konkretnego z tym zrobić i trzeba się było zwyczajnie przemęczyć. Na deser drugiego dnia ich pobytu w Heimburgu, zostały testy psychologiczne. Tak samo uciążliwe i przedłużające się jak badania, choć na szczęście zajmujące całą uwagę. Sara musiała skłamać kilka razy, gdyż wiedziała, że to co ona by zrobiła w danej sytuacji, było nie do przyjęcia. To jak wypadnie, pozostawało tajemnicą. Niewiele im zostało czasu wolnego przed ciszą nocną. W zupełności powinno było jednak starczyć na prysznic i kolację. Niestety nie miało być tak miło i spokojnie jak Sara się tego spodziewała. Ledwo co wyszła z szatni, jak spotkała na korytarzu rudego młodzika. - Witaj moja piękna, czekałem na ciebie - powiedział szczerząc do niej zęby. - A niby po co? - odpowiedziała pogardliwie, ruszając w stronę kantyny. - Aby ci towarzyszyć, noc się dopiero zaczyna - powiedział szybko ją doganiając i zrównując się z nią w marszu. - Obejdzie się - odparła krótko. - Zmierzasz na kolację moja piękna? To ja stawiam - kontynuował, zupełnie nie zwracając uwagi na jej odmowy. - Wyżywienie mamy zapewnione - stwierdziła krótko, rozdrażnionym już głosem. - W takim razie wymyślę coś innego, aby umilić ci wieczór - szedł w zaparte, szczerząc do niej zęby. Miała powiedzieć, że najbardziej umilił by jej wieczór jakby sobie strzelił w łeb, ale darowała już sobie ograniczając odpowiedź do skrzywienia się, gdyż w tym właśnie momencie dotarli do kantyny. Zgromadziło się tam już niemałe towarzystwo i choć ona budziła wśród nich pewne zainteresowanie, tak sama nie zwracała na nikogo specjalnej uwagi, a już najmniej na tego, który jej towarzyszył. Na kolację wzięła sobie niemały kawał mięsa i coś co zapewne było sałatką z buraków, z dodatkiem innych warzyw. Usiadła przy jednym z wolnych stolików, niestety natrętny rudzielec nie odpuszczał i najzwyczajniej dosiadł się zajmując miejsce na przeciwko niej. - Usiądź gdzie indziej! Na twój widok tracę apetyt - powiedziała wyraźnie niezadowolona. - Ależ oczywiście - odpowiedział w pierwszej chwili, wstając i zabierając swój talerz. Przez moment Sara myślała, że wreszcie dotarło coś do jego rudej i pustej głowy. - Ja też na twój widok mam na myśli inne rzeczy niż jedzenie - rzucił przesiadając się na miejsce obok niej. Sara tylko westchnęła ciężko. Jak można było być tak upierdliwym i nie rozumieć jak się do niego mówi? - Jest jakaś muzyczka, to będziemy mogli zatańczyć sobie po kolacji, moja piękna - kontynuował bardziej stwierdzając niż pytając. Faktycznie coś grało cicho przez komunikator, nie mniej jednak Sara nie miała zamiaru z nikim tańczyć, a już na pewno nie z nim. - Nie - odpowiedziała krótko, zaciskając pięść na widelcu. Przez moment chciała wbić mu go w gardło, ale powstrzymała się. Zdawała sobie sprawę, że nie może tego zrobić, zwłaszcza na oczach zgromadzonych w kantynie osób. Rudy coś do niej mówił, chyba coś opowiadał, ale ona kompletnie go już nie słuchała. Zabrała się za jedzenie, wiedząc że im szybciej zje, tym szybciej będzie mogła zmienić towarzystwo. W pewnym momencie, kątem oka dostrzegła, że jej "sąsiad" zaczyna się bujać na krześle. Tak się zdawało w pierwszej chwili, ale wydawany przez niego dźwięk i wyprostowane do góry ręce jasno świadczyły, że się przeciągał. Albo udawał, że to robi. "Co to, to nie!" - pomyślała natychmiast Sara. Najstarszy numer, aby objąć dziewczynę ramieniem. I on, ten pajac, chciał go zastosować wobec niej. Niedoczekanie! Nie tracąc ani sekundy, mocno popchnęła oparcie krzesła na którym siedział, tak że z hukiem i następującym po nim jękiem, małolat przewrócił się na podłogę. W kantynie bez trudu dało się usłyszeć śmiech ludzi, zaś na twarzy Sary zagościł lekki uśmiech triumfu i kobieta ponownie zabrała się do jedzenia. - Hoho, zgrywasz trudną do zdobycia. To zapowiada się bardzo ciekawie - powiedział niczym nie skrępowany rudzielec, wracając na swoje miejsce i wyszczerzył do niej zęby. Sara zaliczyła facepalma. |
07-06-2013, 21:25 | #6 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Żołnierska kantyna Kartelu nie różniła się niczym od innych tego typu przybytków. Obecność fajnej laski spotęgowała napięcie, dały też znać żywe wspomnienia z placu ćwiczebnego. Imperialczyk rzucił kilka słów Bauhauczykowi, ten zaś potraktował to jako zaproszenie do zabawy i okazję do udowodnienia swoich przewag przed oczami wybranki... Potem poszło szybko... Nim młokos się zorientował, leżał na rozwalonym stoliku, przy okazji pozbawiając Cervantesa ulubionego napoju.. Ogarnął się nad wyraz zwinnie i był gotowy do responsu. Pojawili się też jego koledzy z dawnej korporacji. Układ sił szybko się zmienił... Sara i "Rusty", a w zasadzie sam "Rusty" miał przeciwko sobie ośmiu doświadczonych żołnierzy... Czyli łomot pewny jak zachód słońca... Medyk odczytał bezbłędnie uczucia panujące wśród tej grupy. Machnął długopisem ze złością, bo pomylił się we wzorach chemicznych i musiał skreślić kilka stron notatek... Natomiast w automacie piwnym skończył się browar... Widząc ten stosunek sił, nie rzucający się wcześniej zupełnie w oczy, jakby cień był jego naturalnym sprzymierzeńcem, rekrut z Mishimy... wstał i poruszając się miękko, uczynił kilka kroków, stając ramię w ramię z Imperialczykiem... Ostatnio edytowane przez Deszatie : 07-06-2013 o 22:22. |
08-06-2013, 11:45 | #7 |
Reputacja: 1 | Jedzenie w kantynie nie odbiegało standardem od serwowanego w armii Imperialu. Rusty mógłby postawić swój karabin szturmowy przeciwko Piranii, że pochodziło z pakunków z napisem „tylko dla więziennictwa i wojska”. Żołnierz spojrzał na swój talerz. Zostało jeszcze trochę brukselki, która w zamówieniu figurowała jako „wybór warzyw”. Gdzie tu wybór? Można jeść albo nie. Imperialczyk wziął dwa rozgotowane warzywa i rzucił w Rudego, trafiając w oko. –Cześć Rudy. Pamiętasz mnie? Potem poszło szybko. Rusty uniknął frontalnego kopnięcia a sam odpowiedział trzema prostymi na głowę i niskim kopnięciem. Po tej akcji Rudy skrócił dystans, na co oponent tylko czekał. Chwycił przeciwnika jedną ręką za rękaw a drugą za pasek spodni i wykonał szybki rzut przez biodro. Bauhauczyk poleciał na jakiś stół. Wtedy do zadymy dołączyło kilku jego kolegów z korporacji, za nic mając sobie zasady walki mano-a-mano. Bardzo niesportowo, ale do przewidzenia. Z innego stolika podniósł się jeszcze jeden Imperialczyk, czub na jego głowie zdradzał przynależność do jednostek Wilczej Kawalerii. –Będzie bal… - zawyrokował. Rusty zauważył kolejną postać , samuraja Mishimy, którego interwencji najmniej się spodziewał, jednak dzięki temu proporcje siłowe nie były już tak tragiczne. Dunsirn pamiętał jak walczą wręcz w Mishima. Ich zdolności cieszyły się wielkim uznaniem klanu Gallagher – najlepszych szermierzy Imperialu. Mając przeciwko sobie dwóch żołnierzy – dryblasa dorównującego mu wzrostem i mniejszego, chudszego wojaka – Rusty szybko wycofał się w wąskie przejście między stolikami. Tam wdał się w wymianę ciosów, uważając aby oponenci byli tak ustawieni, aby przeszkadzali sobie nawzajem. Niższy wyforsował się naprzód kopiąc zaciekle. Imperialczyk przechwycił jego nogę i uderzył łokciem w kolano. Coś chrupnęło. W tym samym momencie zobaczył cień – to wyższy przeciwnik skakał na niego z pobliskiego stołu. Obaj runęli na podłogę. Rusty zastanawiał się, czy jego żebra to wytrzymają. Na ziemi walczący trzymali się mocno i próbowali uderzać oraz wypracować pozycję do duszenia. Bauhauczyk był na górze i ta przewaga dawała się we znaki – kilka razy trafił, rozbijając głowę przeciwnika i podbijając mu oko. Rusty leżał na ziemi i czekał na odpowiedni moment. Nogami objął tors przeciwnika i starał się zasłaniać, co nie zawsze mu wychodziło. Czuł metaliczny posmak w ustach a niektóre zęby chwiały się w dziąsłach. Był jednak daleki od poddania się. Naraz zauważył, że Bauhauczyk nie zabrał prawej ręki po ciosie. Błyskawicznie chwycił ją oburącz, jednocześnie przesuwając biodra i zakładając lewą nogę na głowę przeciwnika, finalizując tym samym dźwignię na łokieć. Z tej techniki przeciwnikowi nie udało się wyjść. Coś chrupnęło. Rusty wstał z podłogi rozglądając się czujnie i wypatrując kolejnych przeciwników. Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 08-06-2013 o 21:53. |
08-06-2013, 21:37 | #8 |
Reputacja: 1 | Kantyna, uniwersalne miejsce dla wszystkich jednostek, korporacji, miejsce które osiągnęło najwyższy stopnień ewolucji i nie dało się go już ulepszyć, ani bardziej spieprzyć. Teoretycznie. W praktyce okazało się że da się coś schrzanić. Nemezis kantyny przyszło pod postacią jednego z byłych członków Bauchausu, jak za dotknięciem przeklętej różdżki, gdy tylko spróbował wyjąć piwo z automatu, ten zamigotał i zgasł odmawiając dalszego posłuszeństwa. Żadne restartowanie maszyny, walenie w obudowę nie pomagało, była martwa. Cervantes zamierzał uczcić to minutą ciszy nad swoją jedyną puszką piwa po męczącym dniu. W zasadzie brązowego nektaru było tam już zaledwie do połowy, ale znaczyło to jedynie że trzeba się nim będzie bardziej rozkoszować. Założenia znowu trafił szlak, kiedy rudy, który i tak podpadł Capitolczykowi zachowaniem i nachalnością wobec jedynej obecnej na miejscu kobiety, najzwyczajniej w świecie spadł na stolik z piwem Cortez'a. Tego już mu było za wiele, zapewne kopnąłby rudzielca, gdyby ten nie zaczął skakać jak małpa na speedzie. Żeby było ciekawiej, pojawiło się kilku przydupasów wrzodu na dupie. Cóż mógł zrobić Puszka, jak nie sięgnąć po nogę od połamanego stołu i dołączyć się do ogólnego chaosu, jaki ogarnął kantynę. Nie stanął u boku Imperialczyka i człowieka Mishimy, zamiast tego, nieczysto zamachnął się od tyłu na jednego z Bauchauczyków, którzy postanowili wesprzeć rudzielca. Nie było to czyste, nie było to honorowe, to było skuteczne. Tego właśnie nauczył się za czasów działań w Wolnych Marines. Nie jest ważne czy komuś spodoba się w jaki sposób wykonałeś zadanie, o ile zostało wykonane. Noga z przyjemnym łomotem spotkała się z potylicą a to był dopiero początek.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
10-06-2013, 13:38 | #9 |
Reputacja: 1 | Testosteron: powyżej normy. Adrenalina: powyżej normy. Wskaźnik stresu: powyżej normy, tendencja wzrostowa. - Jak dzieci. – Mruknął ze złością pod nosem. Skreślił cały akapit i pstryknął kilka razy długopisem. Było to bardzo dobry. Typowo wojskowy, czyli cholernie tani długopis. Nikt więc z obserwatorów nie powinien się dziwić, że postanowił zakończyć służbę. Braxton rzucił połamane resztki na stół i odłożył notatki już o wiele delikatniej. Nie trzeba było być specem od psychologii tłumów, żeby wiedzieć co zaraz się stanie. Wstał, oparł się o stół zasłaniając notatki ciałem. Nie miał zamiaru się mieszać, a tylko po popatrzeć. Wychodził z założenia, że człowiek przez całe życie się uczy. Przebadał już kilka zespołów Żołnierzy Zagłady i zawsze twierdził, że może się od nich zawsze nauczyć dwóch nowych rzeczy. Jak przeklinać i jak robić porządną rozpierduchę. Jak było do przewidzenia kantyna w rekordowym czasie zmieniła się w pobojowisko. Widział już sporo takich potańcówek więc nawet przez chwilę nie spodziewał się, że ktoś będzie stosował jakieś zasady fair play. Właściwie prędzej spodziewał by się, że zaraz do pomieszczenia wpadnie czteroręka, różowa małpa, niż tego, że ktoś będzie walczył honorowo. Nic takiego oczywiście nie miało miejsca, więc cieszył po prostu zmysły pięknym widowiskiem chaosu w czystej postaci. Układy sił zmieniały się tak raptownie i były tak nieprzewidywalne, że aż miło patrzeć. Podszedł odrobinę bliżej gdy nagle zauważył jak byczka z Imperialu zaszedł z tyłu niski Bauhauczyk. W sumie latało mu to koło tyłka, ale chłopak psuł mu obraz całości. Trzepnął tamtego po karku. Siła ciosu była nieodpowiednia i z obojętnym wyrazem twarzy patrzył jak tamten obraca się z gniewam w oczach. Zanim jednak tamten rzucił się by mu oddać wyraz gniewu zmienił się w zdziwienie. - Neurotoksyny. – Rzucił wyjaśniająco do padającego żołnierza pokazując mu jednocześnie zakrwawione, wypiłowane paznokcie. – Z wenusjańskiego skorpiona. – Ciągnął dalej tonem wykładowcy wracając jednak do obserwacji pola walki. Nagle jakby coś mu się przypomniało i spojrzał na leżącego jak kłoda wojaka. – Tylko słabsza. Sam osłabiałem. Powinieneś przeżyć. Uznał, że reszta sobie poradzi bez niego i uważał tylko, żeby go nie zadeptali. Skrzywił się słysząc kilka chrupnięć. Nie przeszkadzał mu ten dźwięk. Po prostu była to dodatkowa robota potem. Westchnął i zaczął się na poważnie zastanawiać nad użyciem granatu własnej produkcji. „Było by weselej, ale jak zaraz wpadnie żandarmeria to później znowu będą mieli pretensję.” |
11-06-2013, 00:39 | #10 |
Reputacja: 1 | Okazało się, że ktoś miał sprawę do rudzielca, który bez zaproszenia zasiadał obok niej. Sara nie myślała, że jego widok może sprawić jej przyjemność, jednak gdy ten oberwał w gębę rzuconą przez Imperialczyka brukselką, tak się właśnie stało, a ledwo widoczny uśmiech rozbawienia pojawił się na jej twarzy. Niestety w odwecie za brukselkę, ten rzucił się on do ataku, przenosząc konflikt na wyższy poziom. A zaraz potem w pięknym stylu poleciał na jeden ze stolików. Thorne naprawdę nie wypadało, ale skoro ktoś ją wyręczył, to mogła się rozkoszować widokiem. Jednak akcja w kantynie nabrała przyśpieszenia jak szybka kolej Mishimy... Sara zdawała sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą ponieść rekruci zaangażowani w rozróbę. Jednocześnie wiedziała, że taka okazja, by bezpośrednio “podziękować” Rudemu za jego zaloty, może już się nie powtórzyć. Pokusa była zatem niezwykle silna... Oprócz tego miała jednak jeszcze inny dylemat. Opowiadając się przeciwko jej niepoprawnemu adoratorowi, co z chęcią by uczyniła, stanie przeciwko pozostałym z jej korporacji, a tego już nie chciała. Może najlepiej byłoby zakończyć całą walkę i przenieść ją na potem, w nieco bardziej dozwolonych do tego warunkach? - Przestańcie, wszyscy! To kantyna, nie sala ćwiczeń! - krzyknęła, wstając z miejsca. Być może dzięki niej, liczba walczących Bauhaczyków już się nie zwiększała, niestety nadal zaangażowanych było aż ośmiu ich żołnierzy. Osobiście miała wrażenie, że jej słowa niewiele dały, gdyż bójka trwała w najlepsze. A na dodatek grono walczących dalej się powiększało. - O nie, ty się w to nie mieszaj! - powiedziała wyraźnie, stając przed przedstawicielem Mishimy i przynajmniej teoretycznie, blokując mu drogę do pozostałych walczących. Domyślała się, że mógłby on kogoś naprawdę uszkodzić, kogoś z Bauhausu, a tego nie chciała... No chyba, żeby wybrał tego cholernego rudzielca, któremu przyda się złamana kończyna, lub cztery, ale statystycznie szanse na to były znikome. Mężczyzna bez problemu zmylił ją balansem ciała i ze stoickim spokojem wszedł w krąg walczących, budząc respekt. Tylko przez chwilę, bo natychmiast znaleźli się chętni, by sprawdzić czy to, co powiadano o wojownikach z Mishimy jest prawdą. Po raz kolejny okazało się, że prawda bywa bolesna... Sara zdała sobie sprawę, iż było za późno, by ktokolwiek przerwał pracę tej machiny złożonej z mięśni i ścięgien, napędzanej testosteronem... Może powinna być mu wdzięczna, że tylko ją wyminął? Nic nie odpowiedział, ale obył się bez powalania jej na podłogę, czy też rzucania nią po ścianach. Tylko, że będzie rzucał innymi z jej korporacji, a to niezbyt jej odpowiadało. Cóż mogła zrobić, skoro nikt jej nie chciał słuchać? Seria z karabinu nad ich głowami powinna wystarczyć, aby zakończyć bójkę, ale Sara niestety nie miała przy sobie broni. Innym ze sposobów, byłoby powalenie wszystkich na podłogę, albo przynajmniej jednej ze stron. Jeśli o nią chodzi, to takie zadanie trochę ją przerastało, ale tajemniczy rekrut z Mishimy śmiało mógł temu sprostać. A może taki właśnie miał plan? Sara westchnęła zrezygnowana i cofnęła się pod ścianę. Osobiście chętnie kopnęłaby rudzielca tam gdzie boli, ale nie zamierzała się opowiadać przeciw jej korporacji. Pomagać im, też nie za bardzo chciała, zwłaszcza po tym jak samuraj dołączył do grona walczących. Wolała zachować komplet zębów, oczu i nie tylko. Czy ktoś pamiętał o co tak właściwie walczą? O brukselkę? Skoro sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej, to pierwotna przyczyna nie miała już żadnego znaczenia. Z bezpiecznego, a przynajmniej teoretycznie bezpiecznego miejsca, obserwowała wszystkich uważnie. Niewiele mogła z tego wszystkiego wynieść, ale dowie się kto jak walczy, począwszy od skuteczności i techniki, na przyjmowaniu ciosów kończąc. A było na co popatrzeć. |
| |