lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Skarb Pański [sesja] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/1335-skarb-panski-sesja.html)

Kutak 05-03-2006 13:48

Skarb Pański [sesja]
 
Każdy inaczej interpretuje Stany. Dla jednego to miasta i gangi. Dla drugiego pustynia, trzeci żyje na autostradzie. A ta ostatnia czym jest? Błogosławieństwem, źródłem zarobku, wręcz przeznaczeniem czy może niechcianym obowiązkiem? Chyba każdy, kto ma tą pieprzoną przyjemność żyć w Ameryce widział autostradę, jechał nią. A wielu z nich naprawdę przywiązało się do tej drogi- spędzali na niej całe życie, walczyli o nią, rabowali na niej przejezdnych czy zakładali osady przy niej. Autostrada to dla wielu ludzi wszystko. Jakby Bóg, po którym możesz przejechać swoim rozwalającym się wozem...


Słońce w Hegemonii grzało jak chyba nigdy- resztki asfaltu na drodze topiły się, woda w manierkach i butelkach była gorąca jak wprost z czajnika, a na pustyni nawet indiańce pakowały swoje tyłki do namiotów, bojąc się udaru czy innego cholerstwa. Droga była prawie martwa. Gangerzy siedzieli w knajpach, handlarze zrobili sobie dzień przerwy, nawet seryjni mordercy postanowili zrobić sobie dzień przerwy i zająć się swoim od dawna ukrywanym hobby, typu filatelistyki czy kuchnia włoska...


Na skrzyżowaniu autostrady ciągnącej się z Texasu i małej, bitej drogi prowadzącej od farmy Don Alvarto w kierunku Tuscon stał bardzo dziwny budynek. Cztery wagony towarowe, zespawane i ustawione na piaszczystej ziemi, drewniany płotek z resztkami drutu kolczastego na szczycie i tabliczka "U Brixena". Tak, był to bar, czy raczej zajazd. Zielone wagony, mały parking przed budynkiem, dobre położenie- to dawało właścicielowi tej budy, Bruce'owi Brixenowi, możliwość dość dużego zarobku- szczególnie gdy podróżnikom z Texasu do Vegas zabrakło paliwa i zaschło w gardle...


Po wejściu do tej dziwnej knajpy było już przyjemniej- w wagonach wycięto otwory i zamontowano tam okno, na środu wąskiego "budynku" złączonego z wagonów postawiono ladę, za którą pełno jest różnorakich butelek- od whiskey do w miarę dobrego paliwa. Ciemnozielone tapety, zerwane najpewniej z resztek ścian jakiegoś biurowca, w prawdzie nie były dziełem sztuki, ale nadawały klimatu. Do tego lampy naftowe w kilku miejscach, prawdziwa szafa grająca z wieloma płytami przed wojny i kilka ładnych kelnerek- było to naprawdę fajne miejsce! Szczególnie gdy za oknem słońce mogło zabić człowieka w dziesięć minut...


- Patrz się Bruce! Zbliża się klient!- mruknął pokurcz siedzący przy barze, sączący jakiś okoliczny bimber. Skończył i drzwi otworzyły się, a w nich pojawił się...

SHAQER 05-03-2006 14:07

Cris Washington

...uśmiechnięty młodzieniec. Czupryna blond włosów aż prosząca się o przystrzyżenie opadała mu na oczy. Na ramieniu miał przewieszoną torbę, która była raczej pustawa. Chłopak miał zielone oczy, które na wszystko patrzyły z nieukrywanym zadowoleniem. Kilka piegów na nosie nadawało mu wygląd zupełnego gołowąsa, lecz naszywka na skórzanej kurtce mówiła co innego. Widniał tam symbol posterunku i napis: Byłem, Walczyłem, Wróciłem. Na drugim ramieniu była kolejna; I Love N.Y. Która nie pozostawiała wiele do myślenia odnośnie pochodzenia chłopaka. Strugi potu zrobiły mu na czarnej koszuli nieciekawe zacieki lecz w tak upalny dzień nie było to nic dziwnego. Przez uchylone drzwi można było zobaczyć parking, na którym stał dziwny pojazd. Cały zardzewiały bez wątpienia w przeszłości tworzył części różnych pojazdów. Cóż ważne, że jeździ. Na nogach chłopak miał jakieś potargane portki, których prawdziwy kolor dawno już przykryły nawarstwiające się plamy.

- Dzień dobry panom. Straszny dziś upał. Dobrze, że wypatrzyłem ten budynek gdyż wprost nie da się jeździć w taką pogodę.

Młodzieniec rzucił worek na najbliższy stołek i skierował swe kroki ku ladzie.

- Jeżeli macie coś chłodnego to poproszę choćby miało to sprawić, że będę świecił po nocach.

Chłopak uśmiechnął się radośnie do wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu.

Kulek 05-03-2006 20:34

Rudolf Kajdaniarz

Cień padł do środka zajazdu. W pierwszej chwili właściciel i obecni goście chwycili za broń.

W drzwiach stanęła postać rodem z piekła.

Może nie było to wypisane w szerokich barach, ani we wzroście gdyż jedno i drugie było zaledwie przeciętne. Nie, jej rodowód był wypisany w oczach, widoczny w ruchach i wyryty w duszy. Ja przeszedłem piekło, mówił, i nie zawaham się tam wrócić.

Po chwili wszyscy odwrócili wzrok od ziejących nienawiścią oczu typa choć nikt nie puścił ręki z broni. Ale przynajmniej można było się przyjrzeć obcemu gdy wolnym krokiem wszedł do zajazdu.
Twarz była zakryta zawojami, niby mumia, pozostało tylko miejsce na oczy, nos i usta. Nieosłonięte fragmenty skóry były pokryte takimi bliznami że odraza brała, gdy pomyślało się co kryje maska...
Szeroki płaszcz, nie zdjęty nawet mimo upału na zewnątrz miał doszyty kaptur z brezentu. Gdy obrócił się, widać było że na plecach ma namalowanych ponad trzydzieści kresek, a do każdej przyczepiony rzemieniem ząb. Buty miały gumową podeszwę, ale ich reszta była zrobiona patchworkiem z różnych skór. W lewym ręku obcy trzymał skórzany worek, w którym grzechotało kilka drobiazgów. W prawym Karabin Garanda, przedłużony o długość ramienia i zakończony bagnetem długości miecza...

Rudolf Kajdaniarz wszedł na środek, rozejrzał się dookoła i powiedział chrapliwym, władczym głosem.
- Ktoś widział tu śmiecia o blond włosach, nieco wyższego ode mnie? Nosi zielony mundur i colta czterdziestkę piątkę. Przedstawia się jako Rolf, choć nie zdziwiłbym się gdyby przybrał inne miano. Wygląda niemal jak człowiek. I śmierdzi niemal jak człowiek. Był tu? -
W głosie obcego była nuta siły i pewności siebie, jakby przywykł do wydawania rozkazów. I tego że są natychmiast wykonywane. Obyte ucho właściciela knajpy nieomylnie rozpoznało akcent znad Missisipi.

SHAQER 05-03-2006 21:00

Cris Washington

Cris, który stał przy barze odwrócił się i zobaczył tą postać. Nie chodzi o to, że bał się jej jednak coś w jej głosie mówiło mu, że nie warto z nim zaczynać. Słowa wypowiedziane przez przybysza sprawiły, że wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. Fakt był blondynem, był wyższy od przybysza i miał Colta 45. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po plecach. Całe szczęście, że ubiór miał inny. Nerwowo uśmiechnął się i całą swoją siłę woli włożył w to by odwrócić się od tajemniczego jegomościa plecami.

- Co jest ogłuchliście? Jest coś do picia czy nie? Mam gamble zapłacę.

Kutak 05-03-2006 21:32

Po wejściu Crisa, wesołego weterana cały lokal obiegły szepty zdziwienia, kilka obelg. Grupka grająca w karty niedaleko lady oderwała nawet na chwilę wzrok od swoich kart. Tak, taki człowiek pojawiał się rzadko. Lecz nim zdążył cokolwiek zamówić, do środka wszedł ten drugi. Broń pojawiła się w rękach, wiele nienawistnych spojrzeń skierowało się ku drugiemu przybyszowi. "Mutek!", "Droid!", "Zabójca!"- takie podszepty pod adresem nowoprzybyłego rozeszły się po całym pomieszczeniu. Barman, początkowo uśmiechający się do chłopaka z frontu, teraz stał z niedomkniętymi ustami. Tak, przbysz był straszny. Każdy życzył mu śmierci. To się nazywa mieć przerąbane.

Nagle, gdy usłyszał jak Cris go popędza, Bruce ocknął się i- nie odrywając wzroku od zbliżającego się nowego przybysza- wyjął spod lady jeszcze wilgotną i zimną puszkę starego Strugisa. Prawdziwy rarytas- mało gdzie można jeszcze dostać przedwojenne piwo.

- Masz fajki? Za dziesięć będzie twoje...- wymruczał barman, poczym urwał gdy tylko zbliżył się Rudolf.

-N... Nie przypominam sobie, żebym go widział... - odpowiedział groźnemu przybyszowi barman, po czym chyba chciwość w nim zwyciężyła, gdyż dodał- Ale może napije się pan jakiegoś chłodnego piwka?

Kulek 06-03-2006 00:35

Rudolf Kajdaniarz

- Piwo... czemu nie. Wyglądasz na porządnego... - Zmierzył od stóp do głów barmana - ... człowieka, który ma porządne piwo. - Rudolf rozejrzał się ponownie po knajpce, patrząc w oczy każdemu kto gapił się w jego stronę. Sięgnął do torby.
I wyciągnął spluwę, trzydziestkę ósemkę. Z hukiem położył ją na ladzie i dołożył garść nabojów.
- To za piwo, jedzenie i prowiant na drogę. Opiekuj się dobrze tym gnatem, należał do równego gościa. - Słowa Rudolf wypowiedział z naciskiem i szybko. Odwrócił się i kilkoma krokami znalazł się przy jednym ze stolików, postawił puszkę i usiadł. Ze dwa metry od Crisa.
- Nie odwracaj twarzy młodziku, gdybyś był tym kogo szukam już byś gryzł piach. - Szyderstwo biło z ust okalanych szmatami. - Myślisz że nie wiem na kogo poluję? Bo chyba nie masz nic do ukrycia co? Śmierdzące zmutowane geny... hę?"

SHAQER 06-03-2006 00:56

Cris Washington

- Gdy byłem w armii posterunku prześwietlili mnie na wszystkie strony. Wsadzali te swoje przyrządy w miejsca, o których nie powinno się mówić przy stole. Nie boję się tobie gdyż nie możesz mi zrobić nic czego nie widziałem na polu bitwy. Tak walczyłem, nie myśl, że młoda twarz znaczy kompletnego ignoranta. Wołają na mnie Cris Cis oto moja dłoń. Ludzie, którzy strzegą naszego bezpieczeństwa wewnątrz kontynentu są równie ważni jak Ci którzy walczą na jego granicach. Twoje zdrowie.

Cris uniósł piwo w toaście i wyciągnął rękę do przybysza. W jego oczach iskrzyły się ogniki radości a strach, który się w nich wcześniej pojawił znikł niczym dotkniecie czarodziejskiej różdżki.

- Kim jest mutant którego szukasz?

Kulek 06-03-2006 01:11

Rudolf Kajdaniarz

- Walczyłeś na froncie? Mówią że mutki właśnie z tamtąd pochodzą. Może i prawda, ale nie te znad Misisipi. Te bracie mnożą się same, widziałem samice które na raz rodziły piątkę młodych i wszystkie dożywały dorosłości - pokaż mi u ludzi taki wynik hehe. - Chrapliwy, szyderczy głos. - Jestem Rudolf, zwany Kajdaniarzem. - uścisnął dłoń Crisa.
- Ten którego szukam, Rolf, to cholernie niebezpieczny typ. Teraz jest spanikowany i ucieka na oślep, dlatego go ścigam. To dowódca, bardzo charyzmatyczny, szybko zbierze wokół siebie oddział jeśli będzie miał czas. Sam uważa się za człowieka. Ale nie daj się zwieśc pozorom. To zwierzę. -

kitsune 07-03-2006 16:04

Darren William Griffiths-Davidovich ps. "Eye"

Bywalcy baru "U Brixena" tego dnia na pewno nie nudzili się. Dwaj podróżni, którzy wesolo konferowali przy sszczochach zwanych piwem nie byli jedynymi, którzy mieli zaszczycić wnętrze malowniczego baru swoją obecnością. ryk turbiny zwiastował nadciąganie nowego pojazdu, solidnego pojazdu. Na sluch przynajmniej Hummera. Po chwili silnik zgasł, a po jakiejśc minucie drzwi do knajpy otworzyły się na całą swą neibagatelną szerokość i... wcale więcej światła nei wpadło do środka. Wejście zaklinował kolejny gość. Masywny, niedźwiedziowaty facet z niewielką nadwagą, odziany w woodlanda, wojskowe rangersy. Zdjął z głowy przepoconą polówkę, z której podobnie jak i z munduru ktoś neidawno zdarl naszywki i insygnia i wykrzywił usta w sztucznym uśmiechu. Rozejrzał się po wszystkich, trochę więcej uwagi poświęcając młodemu Nowojorczykowi, a potem wszedł do środka. Na plecach kołysał mu się karabinek M4A1, a w rekach niósł ciężką walizkę w barwach maskujących. Podszedl do baru, poprawił kaburę z pistoletem, pogmeral w kieszeniach, wydobył kilka "suwenirów" i trrzepnął je na ladę. Barman wybałuszył oczy: na ladzie spoczywały dwa elektroniczne zegarki z GPSem, stara komórka Nokii, bransoleta namierzająca i dwie pluszowe kaczuszki połączone szarfą z napisem: "Tak, to my podpieprzyliśmy księżyc!". Właściciel tego śmiecia spojrzał na barmana, potarł wierzchem dłoni spierzchnięte usta i wychrypiał:
- to gamble, jakbyś nie wiedział. - a potem odruchowo strzelił obcasami, ale szybko zmitygowal się i z wystudiowanym spokojem rzekłł - Kap... tfu, Darren William Griffiths-Davidovich, na początek piwo i jakieś ścierwo do żarcia. potem jeszcze jedno piwko i garść informacji albo dobra mapę, bo to... - pokazal antyczną sztabówkę - mogę sobie o kant dupy potłuc. Aha, nie przejeżdżali tędy gangerzy? Kupa ike'ów, quadów, jeden szkolny autobus z napisem "Leviathans".

Kutak 07-03-2006 16:55

- Wszyscy dzisiaj czegoś szukają... Nikt nie wpadnie na piwko czy trochę wołowinki w puszce, tylko wszyscy chcą coś kurwa wiedzieć...- wymruczał pokurcz przy barze, poczym- gdy zorienotwał się, że rosły przybysz, pewnie wojskowy, usłyszał jego słowa odwrócił się momentalnie w kierunku grających w pokera ludzi.


Ludzie siedzący w kątach, przy ścianach patrzyli się z narastającym zdziwieniem i przerażeniem na gromadzącą się w knajpie gromadę. Chłopczyk z posterunku, jakaś pieprzona mumia i teraz jakiś wojak obwieszony bronią jak choinka. Nawet barman- mimo, że łapczywie zagarnął gamble Darrena- był trochę przerażony...


- Proszę usiąść tam, z tymi ludźmi...- powiedział barman, wskazując na stolik gdzie siedział już Cris i Rudolf- Zaraz przyjdzie Dorothy z mięsem i piwem dla was...


Rzeczywiście- Darren nie zdążył dojść do stolika, gdzie Cris z Rudolfem prowadzili swoją dość głośną rozmowę- szczególnie ten pierwszy mówił głosem pełnym młodzieńczej siły, sympatii i- mimo otaczającego go świata- szczęścia (musiał być naprawdę nienormalny), a pojawiła się już tam wspomniana Dorothy, urodziwa (na oko) szesnastolatka z tacą, na której stały cztery puszki przedwojennego piwa i wielka misa pełna suszonego mięsa- kurczaka, wołowiny i wieprzowiny.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:37.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172