Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-12-2013, 17:33   #1
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
[urban fantasy/autorski] Noc nadchodzi. Cz. I - Klucze.

Co to znaczy: „prawdziwe”? Jak możesz zdefiniować „rzeczywistość”? Jeśli mówisz o tym, co możesz poczuć, co możesz powąchać, spróbować lub zobaczyć, to rzeczywistość jest tylko elektrycznymi impulsami interpretowanymi przez twój mózg.

Noc nadchodzi. Część I: Klucze

Prolog

Słodkie, małe życia.

Soundtrack

[MEDIA]http://fc05.deviantart.net/fs71/i/2012/288/0/e/city_by_mkally-d4sv0n2.jpg[/MEDIA]

Przepływ jest życiem. Krew płynąca w żyłach napędza zwierzęta, woda w łyku rośliny. Olej, ropa i smar tłoczone przewodami dają ruch maszynom. Prąd pozwala istnieć informacji.

Pożywieniem Miasta są ludzie.

Milionowe tłumy bezosobowych mrówek co rano podejmują mozolną wędrówkę szerokimi arteriami ulic, ze swych nocnych kryjówek udając się w głąb betonowej dżungli, by tam zdobywać pożywienie, kopulować, wykonywać swoje zadania czy po prostu być. Nie wszystkim się szczęści; pod koniec dnia ta ciemna ludzka masa powraca do schronień uszczuplona o jednostki, które poległy w zderzeniu z bezlitosną rzeczywistością. Zwykła, nudna statystyka: wypadek komunikacyjny, zawał, napaść w ciemnej uliczce, samobójstwo...Codzienna, banalna śmierć, która może dopaść każdego. Jednak Miasto nie traci nic ze swojej cennej krwi: na miejsce, tych, którzy odpadli, zjawiają się kolejne trybiki, które szybko wciskają się na jeszcze ciepłe miejsca swoich poprzedników w wiecznie pracującej maszynie. Ciągną tu ze wszystkich stron, zwabione na lep swoich własnych, miernych wyobrażeń, próbując spełnić swoje skarlałe żądze.

Kolejny dzień faktycznie nadchodzi. Czy lepszy? Dla kogoś być może tak, dla innego być może nie. Serce Miasta bije tym równym rytmem przypływu i odpływu ludzkich fal; nie zamiera również w nocy, choć wtedy tętno jest spokojniejsze. Ten cykl jest znany każdemu z mieszkańców. Niesie ze sobą poczucie stabilności i pewności, że kolejny dzień można przeżyć w bezpiecznym pancerzu rutyny, i jeśli nie zdarzy się nic niezwykłego, dotrwać szczęśliwie do kolejnego poranka.

To właśnie są marzenia milionów. Nie ambitne myśli o zwycięstwach, nie wielkie plany i zamierzenia. Nawet nie nadzieje na lepsze jutro. Nie. Narkotykiem, ćpanym do zachłyśnięcia się przez szare masy jest życzenie nudy, niezmienności i stasis. Byle nic się nie zmieniło. Byle zostało jak jest. Byle nie spotkały mnie niespodzianki. Nawet zło, bieda, wyzysk czy cierpienie są do zniesienia i stają się lżejsze, kiedy są oswojone, kiedy przydarzają się co dnia i kiedy można być ich pewnym jak śmierci...czy podatków.

I oto jest modlitwa każdego z licznych obywateli: niech trwam. Niech dany mi będzie kolejny dzień, i kolejna noc, i kolejny dzień i kolejna noc...Bym miarowo przeżuwał swoje dni, po kolei i w porządku, spał, srał, pracował i bawił się, oddychał, jadł, pieprzył, żył, umierał. Niech scenariusz mojego życia będzie przewidywalny do ostatniej strony maszynopisu i jeśli gdzieś jest jego zakończenie, niech obejdzie się bez żadnych gwałtownych zakrętów fabuły.

Wielu osobom spełnia się to marzenie. Mijają się na ulicy, jednakowe twarze w zestandaryzowanym tłumie, dokładnie pasujące do wszystkiego, wybite spod jednej sztancy o nazwie "średni wzorzec przeciętności". Są szczęśliwi.

Niewiedza to błogosławieństwo.

A przecież żyją w kłamstwie. Nie tym, które fundują im inni, pragnący ukształtować rzeczywistość na swój obraz i podobieństwo. Nie w tym, którym serwują codziennie media, politycy i wszelkiej maści demagodzy, starając się pozyskać ślepe masy. Nie. Tkwią w najgorszym rodzaju kłamstwa, tym które wrosło w ich dusze i umysły tak głęboko, że uważają je za prawdę.

To kłamstwo, które sobie stworzył każdy z nich, by usprawiedliwić własną apatię i miałkość. Fatalistyczna myśl, że normy są trwałe jak prawa fizyki. Że rzeczywistość jest twardym bytem nie do podważenia, i że jedyną drogą jest poddać się temu, czego od nas żąda. Że nie ma się na pewne rzeczy wpływu, więc nie można, nie wolno z nią walczyć. Nie wierzą w siebie. Nie wiedzą, że każdy z nich jest bogiem o nieskończonej mocy, który wyzwolony z okowów norm i niewidocznych barier, zdolny jest do czynów zarówno po równi pięknych i strasznych. Że w ich umysłach drzemie moc kształtowania otaczającego ich świata. Że mogą wszystko...gdyby tylko zapragnęli chcieć.

Gdyby nie to kłamstwo, świat jaki znamy nie mógłby istnieć. Systemy, hierarchie, prawa rozsypały by się jak domki z kart poddane huraganowi. Rozszalały indywidualizm starłby w proch każdą strukturę wzniesioną mrówczą pracą ludzkich rąk. Bo gdy jest się panem samego siebie, kto mógłby cokolwiek komuś narzucić?

Więc świat trwa. W dzień mrówki posłusznie maszerują do swoich powtarzalnych zadań, żywe automaty, sterowane algorytmem normalności. Ci, którzy nie chcą lub nie potrafią dostosować się do tych niezliczonych zakazów i nakazów, giną prędzej czy później, zarzynani bez mrugnięcia okiem na ołtarzu społecznego ładu i porządku.

Ale dzień kiedyś się kończy. Noc nadchodzi.

A wtedy zaczynają obowiązywać inne prawa.

Miałeś kiedyś sen, który wydawał się prawdziwy? A gdybyś nie mógł się z niego obudzić? Jak odróżniłbyś świat snu od realnego?

Sen to odbicie duszy.

Jest w nim miejsce na wszystko to, co tak skrzętnie skrywane pod bezlitosnym światłem Dnia. Lęki, pragnienia, strachy, ambicje, emocje, plany, wyobrażenia, nadzieje i marzenia, które zabija się w sobie w imię spokoju i możliwości bezbolesnego wtopienia się w bezosobowy, bezpieczny tłum.

Wszystko co ukryte, w Nocy wypełza na wierzch, sycąc się i karmiąc majaczeniem dryfującego umysłu. Odpływasz w inny świat, na chwilę zapominając o tym, który zostawiasz za progiem mieszkania. Sen to mała śmierć. Śmierć dla norm, praw i twardych realiów. Tam, za kurtyną zamkniętych oczu, żyjesz mocniej. Pełniej. Piękniej. Straszniej.

Bardziej.

Przeżywasz to wszystko, co zostało ci odebrane, co zostało ci zakazane, co zostało zapomniane. Błądzisz po krainach i odmętach ducha, o których nawet nie wiesz, że istnieją. Po takich, w których spełniają się cuda i po takich, o których wolałbyś nawet nie wiedzieć, że są.

Tworzysz. Marzysz. Kreujesz. Zdobywasz, tracisz, zwyciężasz, przegrywasz, ścigasz, uciekasz, kochasz, nienawidzisz. Żyjesz. Zwykle mocniej niż za Dnia.

A potem się budzisz. Sen mija. Niezmordowana maszyneria Miasta wzywa na kolejną szychtę, niczym nie różniąca się od poprzedniej i poprzedniej i poprzedniej. Dziś jest kalką wczoraj, a jutro będzie jego klonem. Rzeczywistość jest tu i teraz, otacza cię ciasno i nie daje żadnej możliwości ucieczki.

Po śnie zostają tylko urwane wspomnienia, niewypowiedziane wrażenia, kanciaste okruchy pamięci, krótkie olśnienia i poczucie, że zapomina się właśnie coś ważnego, kiedy zmywa się poranne odrętwienie zimną wodą z kranu i gorącą kawą.

Fantazje zostają we śnie i nie przekładają się na rzeczywistość. Dzień i Noc, Sen i Jawa, Odpoczynek i Czuwanie to dwa odrębne światy, rozdzielone ostrą, wyraźną linią. W jednym nie ma miejsca na drugie. Te dwie równoległe byty, tak od siebie odmienne, że nie mieszają się ze sobą niczym ogień i woda.






A gdyby granica między nimi przestała istnieć...?







[MEDIA]http://thyblackman.com/wp-content/uploads/2013/11/dream-and-reality.png[/MEDIA]
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 10-12-2013 o 12:46.
Autumm jest offline  
Stary 11-12-2013, 11:47   #2
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Francis

Soundtrack

[MEDIA]http://fc00.deviantart.net/fs31/f/2008/190/1/2/After_every_party_by_spegelapan.jpg[/MEDIA]

Istnieją różne rodzaje zbrodni. Zbrodnie wielkie, małe, okrutne i perwersyjne, zbrodnie z miłości, z nienawiści, zbrodnie w afekcie i te dokonane z zimną krwią. Knute przez światowe rządy i popełniane przez zwyczajnych obywateli. To właśnie dogłębna znajomość tego tematu pozwoliła Francisowi osiągnąć sukces i uwielbienie.

Mało jest jednak zbrodni tak okrutnych, nieludzkich i zasługujących na najwyższy wymiar kary, jak budzenie człowieka na poimprezowym kacu o 13:04 nad ranem.

Dźwięk dzwonka bezlitośnie masakruje zbolałą głowę śpiącego mężczyzny. Rytmiczna melodyjka, która zapewne w innych okolicznościach byłaby przyjemna dla ucha, teraz jednak, pogłośniona do pisku, staje się męczącą torturą. Mężczyzna z jękiem odwraca się na drugi bok, daremnie usiłując zakryć się poduszką. Poduszki jednak nie ma, widać w nocy spadła z kanapy, i teraz leży poza zasięgiem rąk. Telefon jednak udaje mu się odszukać. Po chwili intensywnego macania Francis łapie zdradzieckie urządzenie w swoje ręce i ciska nim gdzieś w przestrzeń, byle dalej od siebie. Komórka pięknym lobem przelatuje nad zagraconą podłogą i rozwala się o futrynę drzwi. Koszmarny dźwięk ustaje, w mieszkaniu znów panuje błoga cisza.

Można spać dalej.

***


Dzwonek do drzwi. Pieprzony-kurwa-dzwonek-do-jebanych-drzwi. Jeden. Drugi. Trzeci. Kimkolwiek jest natręt, widać ma zamiar katować sponiewieranego pisarza do końca, i rozbudzony, ale wciąż półprzytomny Francis podejmuje męską decyzję, że wstanie, tak właśnie, wstanie, podejdzie do tych cholernych drzwi i powie coś temu kolesiowi do słuchu. Trzeba tylko podnieść się z łóżka.

Właśnie. Łóżko jest coś niewygodne. I mokre. I, jak okazuje się po bliższej inspekcji, nie jest łóżkiem, tylko wanną. Mężczyzna wygrzebuje się z niej niemrawo, trącając nogą przewróconą butelkę wódki, która turla się po podłodze, dołączając do kakofonii atakujących go dźwięków. Nie jest jednak do końca źle; co prawda zasnął w ubraniu, ale wciąż ma je na sobie, i jak zdążył się zorientować, to łazienka w jego własnym mieszkaniu. Twarz w lustrze też nie jest jakoś wyraźnie obita, choć przekrwione oczy i napuchnięta skóra o niezdrowym kolorze przywodzą Francisowi na myśl skojarzenie z Jesienną Burzą, jego pierwszą poważną książką, która utorowała mu drogę na pisarski Olimp. Pojawiające się tam żywe trupy wyglądały (a i pewnie czuły się) podobnie jak on teraz.

Dzwonek nadal dzwoni. Pisarz przypomina sobie, po co właściwie wstał, i rusza do korytarza, cudem unikając poślizgnięcia się na jakieś rozlanej podejrzanej substancji. Mieszkanie jest niezłym pobojowiskiem. Do pełni dekadencji brakuje właściwie tylko martwej dziwki w sypialni, ale Francis na razie darowuje sobie sprawdzanie, czy rzeczywiście ktoś leży w jego łóżeczku. Zresztą, w obecnym stanie i tak nie miałby co z potencjalnym trupem zrobić - jest skacowany, odwodniony, bolą go wszystkie mięśnie, chce mu się lać, spać i palić, a poza tym skończyły się worki na śmieci, te mocne i czarne, najlepsze do wynoszenia poćwiartowanych zwłok.

Dzwonek. Drzwi. No tak. Pisarz otwiera zamki i z rozmachem otwiera drzwi, żeby powiedzieć natrętowi, że ma spier...Ale głos zamiera mu w gardle.

W drzwiach stoi Ben Ashley. Stoi i obezwładnia Francisa olśniewającym, entuzjastycznym, śnieżnobiałym i optymistycznym uśmiechem, który wpędził w kompleksy niejednego dentystę.

- Dzień dobry! - mówi Ben, a nie jest to tylko przywitanie, ale również obwieszczenie całemu światu (a Francisowi w szczególności), że dzisiejszy dzień był, jest i z całą pewnością będzie dobry. Albo nawet jeszcze lepszy. W tej chwili Francis szczerze i z całego serca nienawidzi Bena. Ben jest jego agentem, człowiekiem, który w olbrzymim wydawnictwie Tiley, Tiley and Sons zajmuje się dbaniem o interesy pisarza. Jest też głęboko wierzącym mormonem, czy innym jehowitą, entuzjastą zdrowego trybu życia, weganinem, abstynentem i niezmordowanym optymistą, co sprawia, że czasem Francis ma ochotę go zamordować, z niewątpliwym pożytkiem dla całej ludzkości. Raz nawet tak zrobił; agent stał się ofiarą sadystycznego geja-mordercy w groteskowym horrorze Świąt nie będzie. Oczywiście Ben był zachwycony, że znalazł się na kartach powieści i przez długi czas z zapałem zadręczał wszystkich wokół szczegółowym opisem sceny wyjątkowo krwawego mordu i gwałtu, w której "wziął udział".

Teraz Ben mija lekko oszołomionego Francisa w drzwiach, i stawia na stole w kuchni reklamówkę, z której wyciąga dwie butelki wody i stos żarcia z maka.

- Smacznego! - woła i zabiera się, zupełnie naturalnie, za zmywanie góry naczyń, która tkwi w zlewie. Kiedy pisarz konsumuje posiłek, pomiędzy pluskami wody dociera do niego radosne:
- Widzę, że jesteś gotowy! To świetnie! Dzwoniłem do Ciebie o pierwszej, za pół godziny mamy spotkanie z wydawcą! Pani Amanda ma dla Ciebie fantastyczną propozycję!

A potem wywleka zszokowanego Francisa na zewnątrz, do auta. Słońce napierdala jak wściekłe, rażąc zaciśnięte oczy pisarza, Miasto jest głośne, cuchnące i cały czas się rusza. Na szczęście we wnętrzu Priusa agenta jest cicho i chłodno. Na tylnym siedzeniu leży transporter, z którego patrzą na Francisa żółte kocie oczy.

Ben coś trajkocze, z radia leci radosny gospel, podkręcony na cały regulator. Tak własnie wygląda piekło - myśli sobie nieumyty, zmęczony Francis, uchylając okno i odpalając zmiętego papierosa, znalezionego w kieszeni bluzy.

Po chwili dociera do niego, że słowotok agenta na chwilę ustał. W powietrzu wisi jakieś pytanie, którego pisarz najwidoczniej nie dosłyszał. Mijają właśnie ostatnie domy i wjeżdżają estakadą w las szklanych wieżowców i powódź chromu, stali i dolarów. Przez przednią szybę widać zapierający dech w piersiach widok City, finansowego centrum Miasta, gdzie znajduje się siedziba wydawnictwa.

- Chcesz kota? - Ben powtarza pytanie. Uśmiecha się do Francisa promiennie.

I wtedy skacowany żołądek pisarza, napchany pośpiesznie tłustymi hamburgerami i zapity olbrzymią dawką zimnej wody, daje o sobie znać...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 11-12-2013 o 18:55.
Autumm jest offline  
Stary 11-12-2013, 18:33   #3
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Megan

Soundtrack

[MEDIA]http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/ee/Lyons_Architects_Office.jpg[/MEDIA]

Zieleń to symbol nadziei. Dlatego w stojącym na biurku Megan kalendarzu dni, w których jej córeczka mogła ją odwiedzać w domu, były zaznaczone właśnie tym kolorem. To już jutro...

Wróciła myślami do niedawno odbytej rozmowy z lekarzem opiekującym się Faith. Wyniki były złe...jak zwykle. Ale stan dziewczynki na razie się nie pogarszał, co było dobrą informacją. Doktor kręcił głowa, wzdychał, zarzekał się, ale w końcu niechętnie pozwolił, by Faith spędziła z mamą cztery dni w domu, a nie przykuta do szpitalnego łóżka. Cztery dni! Tak długo dawno się nie widziały. Wszystko było starannie przygotowane na ten czas; dodatkowe zakupy, harmonogram pracy ułożony tak, by jak najmniej kolidował z opieką nad córką...W końcu ten czas miał być tylko dla nich dwóch. Z trudem wywalczone godziny wolności od stresów, obowiązków i morderczej harówki dla korporacji, która wymagała od pracowników absolutnego posłuszeństwa i całkowitego oddania. Takie rzeczy jak obłożnie chore dziecko nikogo tu nie obchodziły; może czasem budziło to współczucie czy litość szeregowych pracowników, ale w biurowej machinie, dokładnie mielącej ludzkie byty, takie odczucia były zbędnym balastem.

Ale przez od jutra, aż do końca tygodnia, to wszystko odpłynie na dalszy plan, stanie się nieistotne i odległe. Będzie wspólne czytanie bajek, opowieści przed snem, słuchanie historii, dziecięcy głos niczym ciepłe światło wypełniający chłód wielkiego, pustego domu, kojący wszystkie strachy i dający Megan siłę, by wciąż się starać i przeć do przodu. Dla tych kilku radości i beztroski warto było co dnia upuszczać z siebie krew, by karmić korporacyjnego molocha.

Z tych przemyśleń wyrwał ją sygnał telefonu. Odebrała, powtarzając wyuczoną formułkę.
- Panno Fox. W moim biurze za pięć minut - głos Grubego przerwał bezczelnie jej tyradę. Chwilę słyszała, jak szef dyszy w aparat, jakby coś chciał jeszcze dodać, a potem rozmyślił się i trzasnął słuchawką.

Mimo panującego w biurze chłodu i działającej klimatyzacji, Megan poczuła, jak oblewa ją zimny pot. Nie, nie teraz...błagam - pomyślała, nerwowo porządkując papiery na biurku i szukając identyfikatora. Gruby zawsze przychodził do biura, jeśli miał jakąś sprawę do pracowników. Jeśli wzywał kogoś do siebie, znaczyło to tylko jedno - kłopoty.

Westchnęła i ruszyła do gabinetu dyrektora, idąc pomiędzy biurkami współpracowników. Wszyscy wiedzieli, gdzie idzie się tą trasą, zwaną przez pracowników "drogą na ścięcie"; niektórzy kiwali ze smutkiem głowami, kilka osób udawało, że wcale nie zna Megan i pilnie zajmuje się swoją pracą. Tylko Chris, mimo, że rozmawiał właśnie przez telefon, uniósł w górę kciuk i uśmiechnął się, jakby chciał jej powiedzieć "Będzie w porządku, trzymaj się".

Ale jakoś w to nie wierzyła.

***


- Ile lat pani już u nas pracuje, panno Fox? - Mark Stetzel odwrócił się od okna i usiadł na skórzanym fotelu, który jęknął pod jego ciężarem. Złożył razem swoje tłuste paluchy i postukał w blat mahoniowego biurka, a potem strzepnął z niego niewidoczny pyłek. - Zapewne wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że satysfakcja naszych klientów jest dla nas NAJWAŻNIEJSZA! - odpowiedział sam sobie; uniósł dłoń i trzasnął nią w stół, aż klasnęło. Megan poczuła jak od kręgosłupa idzie jej zimny wąż strachu. Chris miał rację, widać pojawiły się skargi. Przymknęła oczy i zacisnęła dłonie na trzymanej w rękach teczce. Kredyt na dom, leczenie Faith, ubezpieczenie do zapłacenia pod koniec miesiąca...skąd weźmie na to pieniądze, jeśli teraz ją wyrzucą z pracy? Aż zakręciło jej się w głowie od stresu.
- Co pani tak stoi? Proszę siadać! - szef wskazał jej jedno z krzeseł stojących przy biurku. Megan skwapliwie skorzystała z propozycji, by ukryć drżenie nóg. Stetzel przyglądał jej się badawczo świńskimi oczkami, a potem zawyrokował:
- Źle pani wygląda, panno Fox. Kłopoty ze snem? A może właśnie za dużo spania w pracy, co? - wygiął usta w czymś, co miało być uśmiechem i zarechotał. - Cóż, będę się streszczał. Sprawa jest prosta. Obserwuję panią od pewnego czasu szczególnie uważnie i doszedłem do wniosku, że tak dalej być nie może. Dlatego podjąłem tą trudną decyzję... - przerwał, bo z bocznych drzwi gabinetu wysunęła się młoda, zgrabna brunetka z tacą, na której stały dwie filiżanki kawy i ciastka. Osobista sekretarka Bossa, skojarzyła Megan. Trzecia w ciągu pół roku. Widać Grubego nie było łatwo zadowolić.

Stetzel wziął jedną filiżankę w swoje olbrzymie paluchy i uniósł do ust. Siorbnął, a potem sięgnął po ciastko, zrzucając okruszki na swój elegancki garnitur, który zapewne kosztował więcej, niż miesięczne zarobki Megan. Strzepnął je niechlujnie i wymamrotał z pełnymi ustami - Proszę się częstować.

W tej chwili Megan miała ochotę wstać, trzasnąć drzwiami i wyjść. Świnia najwidoczniej celowo przeciągała rozmowę, sycąc i bawiąc się jej strachem. Żeby w końcu powiedział! Perspektywa bezrobocia była przerażająca, ale najgorsze było oczekiwanie, aż Gruby wyartykułuje swoją boską wolę, niczym Cezar skazujący niewolnika na śmierć na arenie.

Sekretarka zniknęła równie dyskretnie, jak się pojawiła. Boss siorbnął kolejny łyk i kontynuował:
- Dlatego też podjąłem trudną decyzję...Zwolnienia pani z dotychczasowych obowiązków...

I właśnie stało się. Topór spadł, pętla się zacisnęła. To był koniec. Koniec marzeń o korporacyjnej karierze, koniec pieniędzy, koniec planów na przyszłość. Koniec kosztownej terapii dziecka, uświadomiła sobie z przerażeniem. Wzięła głęboki oddech i...

- I przeniesienia pani na bardziej odpowiedzialne stanowisko. - dokończył grubas, stawiając z hałasem filiżankę na stół. Wyciągnął z tacki jakieś papiery i zaczął je przeglądać. Megan miała wrażenie, że właśnie spada wraz z krzesłem w jakąś bezdenną otchłań, a potem szaleńczym pędęm wraca w górę, jak na jakimś rollercoasterze.
- Słucha mnie pani? - palec szefa postukał w położony przed nią papier - Podpisać tu i tu. I niech się pani porządnie odwdzięczy temu Tolbertowi, hehehe - zarechotał - To z jego polecenia przydzieliłem panią na to stanowisko. Transakcja wiązana, że tak to ujmę. - uniósł nagle palec - Żeby było jasne. Nie zgodziłem się na to z dobroci serca. Chris wziął za panią odpowiedzialność na okres próbny. Więc jak pani skrewi, to polecicie obydwoje. A szkoda by było takiej zaradnej panny - wyszczerzył zęby w karykaturze uśmiechu. Odwrócił się na fotelu w kierunku okna.
- Na razie to wszystko. Szczegółowy zakres obowiązków jest już na pani mailu. Do końca dnia ma pani wolne. Proszę mądrze wykorzystać ten czas, jutro dostanie pani swoje pierwsze zadanie. I pamiętać - SATYSFAKCJA KLIENTA JEST NAJWAŻNIEJSZA!!! - ryknął, aż zadrżały filiżanki - Może pani już iść. Powodzenia.

***


Kod:
Mail from: chris.tolbert@support.sto.com 
Mail to: megan.fox@office.sto.com

Attachments: zakresobowiazkow.doc ; harmonogramspotkan.xls ;

Subject: Awans na concierge
Cytat:
Hej Megan!

I jak podoba ci się nowe stanowisko? Myślę, że praca ze strategicznymi klientami firmy jest o niebo przyjemniejsza niż tyranie pod tą spasioną świnią No i lepsze pieniądze. Niestety, trzeba być bardziej elastycznym z czasem pracy, ale przyzwyczaisz się. Załączam ci papierologię do twojego pierwszego pacjenta - to przedstawiciel dużej firmy budowlanej z Niemiec, który przyjeżdża rozejrzeć się po okolicy i podpisać kilka kontraktów. Twoje zadanie jest proste - obierasz go o 08:00 z dworca i nie odstępujesz ani na krok do 21:00. Będziesz musiała zadbać o jego wszystkie potrzeby i pomysły, ma być po prostu zadowolony, bo jego zadowolenie przekłada się na dolary . I tak do poniedziałku, zresztą szczegółowy harmonogram masz w xls, tak samo jak resztę ważnych rzeczy.

PS: Kończę dziś o 16:00, może dasz się zaprosić na kawę, albo podrzucić do domu? Opowiedziałbym ci dokładnie, o co w tym wszystkim biega.

Pozdrawiam

Chris

PSII: SATYSFAKCJA KLIENTA JEST NAJWAŻNIEJSZA!!!
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 11-12-2013 o 19:25.
Autumm jest offline  
Stary 12-12-2013, 10:48   #4
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Zach

Soundtrack


[media]http://th01.deviantart.net/fs70/PRE/f/2011/291/2/f/blade_rush_by_zygat3r-d4cx7i6.jpg[/media]


Kod:
 19:34:28 You joined game (Quelnatham)
 19:34:51 BlueZerg killed Krzysiu_Osfajacz
 19:35:21 BlueZerg killed OppaGangBangStyle
 19:35:35 BlueZerg killed Sw33TCh0cOl4tTe7euS
 19:35:35 BlueZerg is on the rampage!
 19:35:59 Quelnatham killed BlueZerg
 19:36:23 Enemy Base is under attack!
 19:37:00 Quelnatham killed PipeFrog1876 (Critical Hit)
 19:37:10 Quelnatham destroyed Enemy Base Power Crystal!
 19:37:10 Your Team Win!
 19:38:12 You left game
- Pieprzony cziterze, twoja matka... - Zach zsunął słuchawki i wcisnął przycisk "mute" na klawiaturze. Wystarczająco długo grał w Blade Rush Online, by na pamięć znać niemal wszystkie inwektywy jakimi obrzucali się wkurwieni gracze. Cóż, niektórzy po prostu nie umieją przegrywać.

On za to umiał doskonale. Przegrywał regularnie, a przynajmniej tak mu się zdawało. Przegrane życie, przegrane marzenia, przegrana rodzina. I on sam, największy przegraniec ze wszystkich. Zapatrzył się w monitor, gdzie mała postać w srebrzystej zbroi maszerowała dumnie przez ekran, unosząc dwuręczne ostrze w geście zwycięstwa. Quelnatham, jeden z jego kilku bohaterów, niezłomny paladyn bez skazy i zmazy po raz kolejny dowiódł swojej odwagi i mocy, ratując swoją drużynę przed całkowitą porażką, i idącym za tym spadkiem w rankingu. Ciekawa rzecz: im paskudniej czuł się w realu, im mocniej dopiekła go rzeczywistość, im silniejsze targały nim emocje, tym lepiej mu się grało, tym mocniej czuł prowadzoną postać i tym bardziej wsiąkał w ten wirtualny świat.

Zrobił kilka zakupów dla swojego rycerza, płacąc zdobytymi za zwycięstwo monetami. W przeciwieństwie do większości proplayerów, którzy regularnie pojawiali się na listach rankingowych, jak na razie nie dołożył do gry ani centa. Owszem, w Rush Blade można było sobie łatwo dokupić usprawienia czy lepszy ekwipunek, płacąc prawdziwą gotówką, ale Zach doszedł do wszystkiego własną cierpliwością i umiejętnościami. Opłacało się; oprócz sporego fejmu jaki towarzyszył jego osobie, trochę na tym zarabiał: kilka razy udało mu się sprzedać jakiś cenny artefakt za naprawdę sporą kasę, nie mówiąc o regularnym handlu drobnostkami. Raz nawet ktoś zaproponował mu odkupienie jednej postaci za prawie tysiąc dolców. Zach go wyśmiał; raz, że pachniało to grubą ściemą, dwa, żadne pieniądze nie mogły mu zastąpić tych wielu godzin gry, przeżytych przygód i grona wirtualnych znajomych, z którymi mimo wszystko czuł się mocno związany.

No właśnie. Przyjaciele. Co z tego, że byli wyrozumiali i wspierający, że zawsze mógł z nimi pogadać od serca, kiedy po prostu w życiu zdarzają się rzeczy, na które nikt, absolutnie nikt nie ma rady i odpowiedzi? Nawet Alice nie mogła zrobić więcej, niż cierpliwie słuchać jego wątpliwości i żalów, a potem przesłać mu przez Skype wirtualnego przytulańca. Ale oni ona, ani nikt z jego znajomych, a pewnie i nikt na świecie nie miał mocy wpływania na twardą rzeczywistość albo ludzkie emocje i uczucia. Takie rzeczy to tylko w snach, fantastyce i grach rpg, a nie w prawdziwym życiu. Zresztą, ta ponura rzeczywistość dała właśnie znać o sobie głosem mamy, która zawołała z kuchni:

- Chłopcy! Kolacja! Tylko umyjcie ręce!
- Już idę!
- krzyknął chłopak, zamykając grę i wstając. Kiedy otwierał drzwi, ojciec również wyszedł ze swojego pokoju, międląc w palcach ołówek; pewnie znów do późnej nocy będzie siedział nad planami. Nie mógł jakoś przestawić się na rysunki w AutoCAD, a przynajmniej nie do końca. Zawsze powtarzał: „Komputer komputerem, ale linijki i cyrkla nic nie zastąpi
- Słuchawki. Wiesz, że mama nie lubi, jak coś brzęczy przy posiłku – tata wskazał zaostrzonym końcem grafitu na bezprzewodowy headset, który Zach miał na szyi. Dostał je niedawno od rodziców i tak przyzwyczaił się do ich wygody, że zapominał je ściągać, szczególnie, że nie przypominał mu o tym zdradziecki kabel. Zdjął słuchawki i rzucił na łóżko. Ojciec uśmiechnął się lekko i wsunął ołówek do kieszonki koszuli.
- Idziecie? Bo wystygnie! - zniecierpliwiona mama wychyliła się z kuchni, przynaglając ich przyzywającym gestem rękawicy do pieczenia.

***

Przed snem włączył jeszcze na chwilę kompa, żeby sprawdzić pocztę. Przeglądał maile: jakieś subskrypcje z kilku forów, ustalenia wewnątrzgidlijne, reklamy...w sumie nic ważnego. Spojrzał na zakładkę, która otworzyła się razem z Gmailem na starcie przeglądarki; niebieska ikonka z literką „f” kusiła, choć dobrze wiedział, czemu ostatnio jej unikał. Ale w końcu nie logował się od dwóch dni...może omija go właśnie coś ważnego. W końcu przełamał się i zalogował na fejsa. I oczywiście nic nie zostało mu oszczędzone. Cały wall był zapchany tylko jednym tematem: nowym związkiem Borisa.

To było dwa dni temu, a szum wokół tego wydarzenia nadal nie ustawał. Dwa dni temu, kiedy w feedzie Zacha pojawiła się informacja o treści:

Cytat:
Boris Tomas jest w związku z Hope Woodman
Dwa dni temu małe i nieśmiałe marzenia Zacha zostały bezlitośnie potrzaskane, niczym zrzucona z szafki szklanka, bezlitośnie podeptane i skopane, a okrutna rzeczywistość zrobiła sobie z nich i z niego kolejne pośmiewisko. Kilka dni temu jeszcze kiełkowała w nim bardzo nieśmiała nadzieja; ponad trzy miesiące temu Boris rozstał się ze Amy i od tego czasu nie spotykał się z nikim, choć grono zainteresowanych i aktywnie starających się o jego względy dziewcząt było więcej niż spore. Za to więcej czasu poświęcał swojej paczce, do której należał też i Zach. W sumie spędzili razem nawet całkiem sporo miłych chwil, i kiedy w Zachu zaczęło budzić się bardzo ostrożne podejrzenie, że może nie wszystko wygląda tak beznadziejnie...BUM!...Jeden cholerny post na fejsbuku musiał go walnąć w głowę, aż zadzwoniło. Do dziś ten news doczekał się już 124 lajków, a komentarzy nawet nie chciało się Zachowi nawet oglądać. Okej. Teraz mógł podejść do sprawy na większym luzie, ale dobrze pamiętał wstrząs, jaki przeżył, po raz pierwszy czytając te wieści. Niby nic nie planował, o niczym nie marzył, ale jednak...żal i smutek kotłowały się w nim niczym tornado i czuł jak coś w nim umiera, a świat dziwnie traci kolory. Westchnął, machinalnie przewijając stronę. Może jak spędzie cały weekend online, tłukąc kolejne potworki i wypełniając questy w fantastycznym świecie, to chandra minie. Może.

Ale złamanego serca nie wyleczy się już tak prosto i szybko.

Żeby już się więcej nie denerwować, wyłączył kompa i położył się spać. Usiłował skoncentrować się na procesie zasypiania, by łatwiej wejść w świadomy sen, a kiedy był już naprawdę blisko, ze skupienia wyrwał go dźwięk sms'a. O tej porze...? Podniósł komórkę, mrużąc oczy przed bijącym z ekranu światłem.

Kod:
Odebrano: dziś, 00:24:35
Nadawca: Boris
Serce Zacha zabiło żywiej.

Cytat:
Hej Zach! Super info! Moi starzy wyjeżdżają na weekend, mam wolną chatę i robię domówkę dla całej ekipy. Zapewniam nocleg i wyżerkę, alko we własnym zakresie Zbiórka w sobotę o 16:00 u mnie na chacie (Zielona 14). Bądź 30 min wcześniej, Hope wpadła na świetny pomysł, który chcę z tobą obgadać. 3m się! PS: Jak masz pada od PS4 na chodzie, to weź. Robimy turniej, a mojego zapasowego szlag trafił ;/
No świetnie. Spotkanie z nową dziewczyną Borisa jakoś mu się nie uśmiechało. Zakochane pary były zwykle strasznie irytujące z tym ekspresyjnym okazywaniem sobie uczuć, a w tym przypadku będzie to szczególnie bolesne. Z drugiej strony...zawsze to jakaś okazja pobycia razem ze swoją bandą; czas spędzony na pewno lepiej i milej niż siedzenie z deprechą przed monitorem i bezmyślny grind. A także okazja do poznania tej tajemniczej Hope. Nikt właściwie jej nie widział poza facebookiem, nikt nie znał osobiście. Zresztą, jej profil był nad wyraz skromny. Ani szkoły, ani bio, lajków też niewiele, wszystko poblokowane, ostatnia większa aktywność – tydzień temu. Podejrzana sprawa...

Zach podniósł palec i zaczął powoli wystukiwać swoją odpowiedź na dotykowym ekranie smartfona.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 15-12-2013 o 18:08.
Autumm jest offline  
Stary 12-12-2013, 22:39   #5
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Anna

Soundtrack

[MEDIA]http://fc03.deviantart.net/fs70/i/2012/240/3/5/the_journey_by_s_a_n_c_h_e_z-d5cqb9r.jpg[/MEDIA]

Dźwięk budzika. Pobudka. Anna wstaje z łóżka, stając bosymi stopami na chłodnej, drewnianych podłodze, na której długimi prostokątami kładą się pierwsze promienie wschodzącego słońca, przez olbrzymie fabryczne okna zalewające loft powodzią światła. Szklanka wody na obudzenie, potem krótka gimnastyka: skłony, przysiady, rozciąganie się. Poranny rytuał, wykonywany niemal bez udziału świadomości, krążącej jeszcze gdzieś w odmętach snu i wyobraźni. Potem lekkie śniadanie; kiedy Anna stuka miską płatków z mlekiem i trzaska drzwiami od lodówki, z wymoszczonego starą kołdrą wiklinowego kosza podnoszą się czujnie dwa trójkątne kocie uszka, a potem wypełza z niego ich futrzasta właścicielka, ocierając się o nogi Anny i domagając się swojej porcji pieszczot. Kot wskakuje na stół, i zagląda z ciekawością do płatków musli z bananem, ignorując fakt, że w swojej miseczce ma wysypaną najdroższą karmę jaka była zdobycia w okolicy, a potem ziewnięciem daje wyraźnie do zrozumienia dziewczynie, co myśli na temat konsumowania tak niejadalnych i dziwnych rzeczy.

Po lekkim posiłku czas na przebieżkę; rozpoznający te wszystkie znaki towarzyszące wyjściu, Mrok popiskuje pod drzwiami, merdając radośnie ogonem i tarmosząc smycz. W ciepłym dresie i z muzyką na uszach, poprzedzana przez wyrywającego się naprzód psa, Anna zbiega po rezonujących, metalowych schodach z kratownicy i rusza przed siebie, a Mrok zieje radośnie, nie mogąc się zdecydować, czy lepiej obsikać pobliski śmietnik, czy pobiec za swoją panią.

***


Jogging jest dobrym czasem do rozmyślań. Teraz zna tą trasę niemal na pamięć i pewnie przebiegłaby ją z zamkniętymi oczami, ale jeszcze przecież tak niedawno stale gubiła się w tym skupisku jednakowych zabudowań dzielnicy fabrycznej, powoli zmieniających się w lofty, galerie sztuki, artystyczne pracownie, lokalne knajpki i sklepy ze zdrową żywnością. Przeprowadzka przyszła do niej w najlepszym możliwym momencie...a raczej w najgorszym, jeśli wziąć pod uwagę stan, w jakim się wtedy znajdowała. Wszystko ją denerwowało, drażniło i irytowało, rzeczywistość miała zdecydowanie za dużo kolców i ostrych krawędzi, złowrogie cienie niemal wyłaziły z każdego kąta, i Anna czuła, że jeśli nagle i porządnie nie zmieni czegoś w swoim życiu, to...to na pewne stanie się z nią coś bardzo złego.

Telefon od Tomka, serdecznego, ale dawno nie widzianego przyjaciela, był jak wybawienie. Tomek, zdolny i wzięty fotograf w poszukiwaniu większych możliwości osobistego rozwoju wyniósł się jakiś czas temu do Miasta. Z jego słów wynikało, że radził sobie całkiem nieźle; dorobił się własnego studia/mieszkania, pracował, nie narzekał na brak zleceń. Ale jednak nagle postanowił wyjechać, porzucając niemal wszystko z dnia na dzień. Skądś dowiedział się o perypetiach Anny i zaproponował jej zaopiekowanie się jego "gratami" jak to nazwał, a w praktyce po prostu oddanie jej swojego mieszkania. Anna dawno nie miała przed sobą tak prostej decyzji do podjęcia: powiedziała nieco zdumione "tak", a kiedy tydzień później przyszła do niej paczka z kluczami, poczuła, że ten długo oczekiwany przełom w jej egzystencji rzeczywiście nastąpił.

Podróż była długa i męcząca: cały czas pociągiem, i to z kilkoma przesiadkami, w towarzystwie marudzącej na niewygodę kotki i przestraszonego psa. Miasto powitało ją pięknym dworcem, olbrzymim, wielokolorowym tłumem podróżnych i oślepiającym blaskiem słońca, odbitym w lustrzanych szybach wieżowców. Z początku wydawał jej się przerażająco wielkie i chaotyczne: niezmierzony moloch, pełen ludzi, budynków, ulic, aut, hałasu, nigdy nie zasypiający i wszędzie pełen gorączkowej aktywności. Warszawa w godzinach szczytu, podniesiona do sześcianu.

Ale potem odkryła jego piękniejszą stronę i chyba nawet trochę polubiła. Wystarczyło zagłębić się w to morze architektury, by odkryć spokojniejsze zatoczki, przytulne atole knajpek, rafy zieleni i ławice pomocnych ludzi. "Wszyscy są tu przyjezdni" powiedział jej półżartem znajomy z redakcji, i była w tym jakaś prawda; w tym olbrzymim, kotłującym się tyglu, który nie miał własnej, do końca ukształtowanej tożsamości, każdy mógł znaleźć coś dla siebie, składając niczym z klocków taki obraz Miasta, jaki mu najbardziej odpowiadał.

Zatopiona w myślach dziewczyna robi spore kółko po dzielnicy, aż znów przed sobą ma surową, zachlapaną farbą elewację małej fabryczki, w której Tomek urządził sobie mieszkanie i pracownię. Otwierając drzwi skomplikowanym kluczem, przypomina sobie maila, jakiego dostała od Tomka krótko po przyjeździe:

Kod:
Od: tomek@kubrykstudio.com
Do: a.wierzbowska@wydawnictwolicze.com.pl
Temat: W kwestii mieszkania
Cytat:
Aniu!

Ja wyjeżdżam, ty przyjeżdżasz. I tak powinno być, by jakaś równowaga świata została zachowana. Mam nadzieję, że mieszkanie i miasto przypadnie ci do gustu tak samo jak i mnie; spędziłem tu wiele niezapomnianych chwil i tobie też tego życzę z całego serca. Miasta i miejsca jest kochać łatwiej chyba niż ludzi; przynajmniej ja tak mam, ale to temat na osobą opowieść. Nie będę cię jednak zanudzał filozofią, więc kilka konkretów na szybko: jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że dotarłaś cała i zdrowa, udało ci się otworzyć te wszystkie skomplikowane zamki, no i podłączyć do internetu, a więc połowa sukcesu za tobą! Czuj się jak u siebie, nie zamierzam wracać prędko, więc wszystkim możesz dysponować wedle swojej woli. Rower, który stoi przy schodach, możesz sobie zabrać, tutaj to najpewniejszy sposób komunikacji na krótsze dystanse. Nie ruszaj tylko płócien: są dla mnie ważne i wolałbym, gdyby zostały tam gdzie są.

Mieszkanie jest świeżo po remoncie, ale czasem zdarzają się jakieś awarie. Wiadomo, to loft, a nie coś prosto spod igły. Jakby coś, to zawory są w łazience, pod wanną, a bezpieczniki w tej metalowej skrzynce w połowie pracowni. Wszystkie ważne telefony i przydatne adresy masz w grubym, skórzanym notatniku, który zostawiłem ci na stole. Zresztą, mam mało rzeczy, więc się zorientujesz szybko, co gdzie jest. Rachunki są opłacone do końca miesiąca, a w barze na dole masz zniżki, jak powiesz, że jesteś moją znajomą. Na tatuaże tak samo

A! Propo pieniędzy: poleciłem cię na swoje miejsce w gazecie "Metropolis". To taka tutejsza "Wyborcza", tylko w formie tygodnika. Nie płacą jakoś oszałamiająco, ale na rachunki i jedzenie starcza. Są za to bardzo elastyczni, otwarci na autorskie pomysły i można pracować z domu.

Trzymaj się ciepło. Bardzo żałuję, że nie mogę się z tobą zobaczyć przed wyjazdem, ale uwierz, że mam swoje powody, by wyruszyć w podróż jak najszybciej. Zabieram ze sobą kompa; nie wiem, czy tam, gdzie chcę się udać, będzie net, ale możesz próbować pisać do mnie maile. Może uda mi się odpowiadać raz na jakiś czas.

Przytulam serdecznie

T.K.

PS: Jeśli odkryjesz w moim mieszkaniu Tajemnicę, zaopiekuj się nią. Jest tego warta, a ja wiem, że zawsze lubiłaś Wszystko To Co Niesamowite i Niezwykłe. A i ja sam jestem ciekaw, jakie jest rozwiązanie zagadki.

Tomek
Drzwi w końcu ustępują i Anna wpuszcza najpierw Mroka, a potem sama wchodzi o wielkiego mieszkania. 3/4 loftu stanowi pusta, doskonale oświetona przestrzeń, "studio", jak nazywał je Tomek. Białe ściany o fakturze cegły, na których wiszą wspomniane w mailu płótna - wielkoformatowe, czarno-białe zdjęcia wydrukowane na tkaninie, skontrastowane z mahoniową podłogą. W pozostałej części mieszkania upchnięto otwartą kuchnię, płaskie łóżko, duży stół ze szklanym blatem i łazienkę bez drzwi, oddzieloną od reszty tylko ścianką działową z czarnych kafli. Wszystko bardzo minimalistyczne i nowoczesne, tak odmienne od starych i ciemnych przestrzeni, w których niedawno się obracała. Dziewczyna od wejścia jednak dostrzega, że coś jest nie tak na tym obrazku: kotka chowa się z niewinną miną pod stołem, a to oznacza, że właśnie coś zmalowała. Znów nasikała do kwiatków? Anna pociąga nosem; nie to nie to. Coś stłukła? Miska stoi nieporuszona, nawet mleko nie jest wychlapane. A więc...

Odwraca się w głąb mieszkania i czarne myśli się niestety sprawdzają: jedno z płócien, na których Tomkowi tak zależało, przedstawiające medytującą modelkę, leży na ziemi, a na jego boku widać ślady kocich pazurków. Pewnie Sheeba usiłowała się nań wspiąć i zaczep nie wytrzymał dodatkowego ciężaru...

Dziewczyna podchodzi, żeby zobaczyć, co da się uratować ze sponiewieranego dzieła sztuki i ze zdumieniem dostrzega, że pod obrazem wmurowano mały sejf z alfanumeryczną klawiaturą. Nad nim, na białej ścianie, wykonany lekko zakręconym stylem pisma Tomka, widnieje napis ołówkiem:

Kod:
γνῶθι σεαυτό
A poniżej pięć podkreśleń, jakby miejsc, czekających na wypełnienie. Na pierwszym wpisano literę "P"

Kod:
P _ _ _ _
I nic więcej. Drzwiczki sejfu nie mają nawet dziurki na klucz. Anna wzdycha i na razie opiera obraz o ścianę, grożąc palcem płaszczącej się Sheebie. Po joggingu należy jej się prysznic, a potem będzie się bawić w prace remontowo-budowalne. Kiedy wychodzi z łazienki, owinięta tylko w ręcznik i cała parująca po ciepłej kąpieli, delikatne *ping* w lapku sygnalizuje jej oczekujące maile. Wciąga tylko t-shirta i szorty (w mieszkaniu robi się powoli ciepło od grzejącego przez szyby słońca) i z mokrą głową siada do odpisywania.

Dwa maile, jeden z wydawnictwa - korekta jakiejś książki, i z gazety - zlecenie na artykuł o historii miasta są krótkie i konkretne. Ranek jeszcze się dobrze nie zaczął, a ona ma już roboty po uszy.

Naprawdę, prawdą było to, co usłyszała od Tomka na koniec tamtej pamiętnej rozmowy: Tu nie można się nudzić...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 13-12-2013, 21:17   #6
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Victor



[MEDIA]http://th08.deviantart.net/fs71/PRE/i/2012/341/f/e/trash_back_by_tntrekabulator-d5ndn4o.jpg[/MEDIA]

To był dobry dzień dla Szelesta. Godziny błąkania się po ciemnych zaułkach dzielnicy portowej przyniosły mu łup w postaci skrzynki prawie nieprzegniłych bananów, kilku wczorajszych bułek i pełnego worka puszek, który szybko upłynnił w zaprzyjaźnionym skupie. Po południu podjął nieco ryzykowną decyzję wyprawy na Stare Miasto - gliny ścigały tam żebraków bezlitośnie - i opłaciło się. Studenci dużo chętniej rzucali drobniaki niż portowi robotnicy, i po zakupie połówki płynnego szczęścia zostało mu w kieszeni dość dolarów, żeby nie martwić się jutrem. Może gdyby tak przyoszczędzić i szarpnąć się na działkę śniegu albo i brązowego cukru, przemknęło mu nawet przez myśl. Albo mógłby pożyczyć od V. trochę kasy...i...

I wszystko szlag trafił. Ten dzień *był* dobry, a potem nagle i bez ostrzeżenia zrobił się kurewsko zły.

Albert leżał na obszczanej i zarzyganej uliczce, na którą wychodziło zaplecze jakiegoś nocnego klubu. Jego twarz znajdowała się dosłownie o milimetry od ostrych odłamków szkła z rozbitej butelki, którą jeszcze przed chwilką obejmował ustami z namiętnością godną stęsknionego kochanka. Ostry zapach alkoholu unosił się w powietrzu, nie maskując jednak całkiem smrodu wybijającej kanalizacji i ludzkiego moczu. Czuł, jak mokra, lepka maź, która została z reklamówki z bananami i bułkami, na której aktualnie leżał, wydostaje się z folii i powoli przesiąka przez jego spodnie i dziurawą koszulę. Nie mógł zrobić nic: do bruku przyciskała go mocno szeroka łapa w skórzanej rękawicy, trzymająca go za kudły, a wykręcona ręka bolała nieznośnie, kiedy tylko poruszył się choć odrobinę. Napastnik siedział na nim okrakiem, dociskając całym swoim nielichym ciężarem drobne ciało Nicka do gleby. Kolano przeciwnika wbijało mu się kręgosłup, zraniony policzek piekł, a na dodatek czuł, że zaraz zleje się w gacie. W tych cholernych czasach nawet nie można człowieka się kulturalnie zapytać, czy nie dorzuciłby się do flaszki, żeby nie oberwać w zęby...

Usłyszał stukot kroków, i instynktownie obrócił głowę w tą stronę, ale zyskał tym jedynie tyle, że napastnik szarpnął go za włosy i stuknął twarzą Szelesta o bruk. Gdyby nie to, że połowy zębów i tak nie miał, pewnie kilka by poleciało. Z rozbitego nosa pociekła krew.

W polu widzenia sponiewieranego Alberta pojawiły się szpilki. Czerwone szpilki, bardzo eleganckie, czerwone szpilki sporego rozmiaru i pasujące do nich czarne kabaretki. Chwyt nieco zelżał; Szelest wykorzystał ten moment, żeby zaczerpnąć powietrza i splunąć przed siebie, pozbywając się posmaku żółci, który czuł w ustach. Tego się akurat nie spodziewał; napad, pobicie, zabranie kasy czy skopanie menela było akurat codziennością w jego fachu, ale dziewczyny brały się za takie rzeczy nader rzadko. To, co go spotkało, to musiał być zły wpływ tego całego równouprawnienia i genderyzmu, o którym tyle ostatnio mówili w mediach.

- Masz wybor - głos kobiety był głęboki i uwodzicielski, dziwnie nie pasujący do okoliczności spotkania - Mam tu paralizator...i działkę niezłego brązu. Jedna z tych rzeczy może być twoja, więc wybieraj.
- Dżał..dżałka - Szelest przełknął ślinę. Zupełnie pogubił się, próbując pojąć, o co w tym wszystkim chodzi, ale życie nauczyło go, że czasem należy zarzucić wszelką logikę i po prostu iść za porywem serca.
- Mądry chłopak - pochwaliła kobieta. Nick poczuł, jak trzymający go napastnik puszcza go i wstaje. Sam jednak nie odważył pozbierać się z ziemi.
- Wiem, że się z nim widujesz - ciągnęła kobieta, postukując obcasem w bruk - Przekażesz mu wiadomość...

***


- No i dała mi to. Tyle, ko-ko-koniec hisztorii - Szelest pociągnął nosem i oblizał się, ostrożnie manewrując łyżką nad płomieniem. Metal parzył, a drżące palce narkomana nie ułatwiały wcale zadania. Nick ściągnął łyżkę znad świeczki i powoli zaczął odciągać tłoczek strzykawki, wstrzymując oddech.
- No i szo o tym szystkim sządzisz, czo...? - postukał w plastik, by uwolnić brązową ciecz od bąbelków i znad igły rzucił długie spojrzenie stojącemu w głębi pomieszczenia mężczyźnie.

Victor Vilmer nie odpowiedział. Obrócił w palcach sztywny kartonik - wizytówkę "klubu nocnego" (czyli po prostu burdelu, tłumacząc z legalnego na życiowy) Solaris, wciąż delikatnie pachnącego ciężkimi perfumami. Na czystym odwrocie starannie napisano piórem:

Cytat:
W każdy czwartek od 18 do 24 poproś o "specjalność zakładu". Dziewczyny będą wiedziały.
i podpis "Życzliwa".

Zignorował pytanie sapiącego Nicka, który właśnie rozwalał się na obskurnej kanapie, zaciskając zębami kabel, który zawinął sobie wokół ramienia i wyciągnął papier nad świeczkę. Vilmer trzymał chwilę w palcach płonącą wizytówkę, a potem odpalił od niej papierosa. Pstryknął kartonikiem do popielniczki z puszki po piwie i zaciągając się dymem, patrzył, jak ogień trawi napis i papier. Potarł zmęczoną i poszarzałą twarz; ostatnio nie sypiał wiele, a te krótkie chwile, w których udawało mu się zamknąć oczy, były przesycone obrazami tak realistycznie okrutnymi, że wybudzenie się z nich było ulgą. Paranoja wychynęła z jego duszy niczym stara przyjaciółka, i rozwaliła się z butami w jego głowie, przestawiając wszystkie myśli według swojego upodobania. Żar papierosa rozpalał się i przygasał, kiedy w ciszy, przerywanej tylko jękami odpływającego właśnie Szelesta, Victor snuł niewesołe przemyślenia, zastanawiając się, co właściwie powinien zrobić.

Narzucił kurtkę i wyszedł na zewnątrz pokoju, do wielkiej, starej hali produkcyjnej, do gołych ścian ograbionej ze wszystkiego, co wartościowe. Cuchnęło smrodem długo niemytego ludzkiego ciała, gównem i moczem, palonymi szmatami i plastikiem, z delikatną domieszką jaranego zielska. Przeszedł przez magazyn, od niechcenia kopiąc poniewierające się wszędzie butelki i paczki po prezerwatywach. Pod ścianą spało dwóch przytulonych do siebie żuli; szczur wielkości małego kota właśnie wyciągał jednemu z nich z kieszeni nadryzioną kanapkę. Gdzieś z tyłu dochodziło rzężenie sprężyn i nieskoordynowane okrzyki rozkoszy; pewnie znów jakaś parka nastolatków pieprzy się w jednej z bocznych salek. To była codzienność; stary port, od lat nieużywany, przyciągał wszelkiej maści ludzkie odpadki i innych wyrzutków społeczeństwa.

Zaciągnął zamek kurtki; od kanału wiało chłodnym wiatrem. Na zewnątrz stała grupka dilerów-nastolatków, ale zobaczywszy minę Vilmera, szybko dali nogę. Victor wyciągnął kolejnego papierosa i odpalił, starannie osłaniając płomień zapalniczki. Trzy rzeczy wymagały teraz poważnego zastanowienia.

Po pierwsze: znaleźli go. Co prawda tylko pośrednio, i jak na razie nie wyglądało na to, żeby SWAT miał wjechać mu na metę, ale doświadczanie podpowiadało mu, że gdzie zrobił się jeden wyłom, tam szybko dochodzi do kolejnych, a potem już wpada się w zupełne gówno. Za długo żył w ten sposób, uciekając i chowając się po najciemniejszych zakątkach Miasta, by lekceważyć tego typu ostrzeżenia. Może pora pomyśleć nad zmianą lokacji. Tylko gdzie...policja, gangsterzy, inni dealerzy, spora liczba osób, którym po prostu nastąpił na odcisk...cóż, lista jego wrogów była długa, co wcale nie ułatwiało sprawy. Pewnie sporo osób szuka go nie mniej intensywnie, niż on się chował i liczba bezpiecznych miejsc gwałtownie się kurczyła. A i środków ostatnio miał też coraz mniej do dyspozycji. Dawni kumple się odwrócili, albo zerwał z nimi kontakt, wszystkie długi już odebrał, wyprzedał niemal całe zapasy zgromadzone na czarną godzinę...co tylko kierowało jego myśli do kwestii numer dwa.

Po drugie: kim była owa "Życzliwa" i co od niego chciała? Szelest dostarczył mu tylko wizytówkę i garść informacji, przekazanych mu przez kobietę. Oraz przybliżony rysopis, ale "Szerowne szpilki i dusza dupa" nie bardzo nadawały się jako trop. Lepszym punktem zaczepienia była uliczka, na której Albert dostał wpierdol. Chyba goryl, który towarzyszył panience, był ochroniarzem w mieszczącym się tam klubie. A przynajmniej stamtąd wychodzi, czego Szelest był prawie pewien ("Sztale tam chodżę, i chyba wiem, czo to ża goszcz"). Ale o co chodziło w tej całej sprawie? Victor odpalił kolejnego szluga od resztki poprzedniego, która została mu w palcach. Pułapka? Możliwe, ale chyba trochę za dużo wysiłku jak na ukatrupienie jednego gościa. Policyjna prowokacja? Gliny nie miały tam wtyków...Oferta pracy? Dawno przestał być nazwiskiem w branży, nie miał kontaktów. Przyjacielska pomoc? Był za dużym chłopcem, żeby wierzyć w takie bajki...Może, mimo wszystko, sprawa jest warta zainteresowania. Ostatnio i tak nie miał wiele do roboty.

Po trzecie.

Zofia nie żyła. To była jedna z informacji, którą przyniósł Szelest po tym dziwnym spotkaniu. Nie powiedział wiele, bo nie było wiele do opowiadania. Kobieta tylko przekazała tą wiadomość, sugerując, że po resztę szczegółów V. powinien zgłosić się osobiście.

Zofia. Kobieta, która była jego miłością. Może nie całego życia, ale na pewno sporej jego części. Nadzieją na lepsze jutro. Marzeniem, że może istnieje ucieczka z tego piekła na ziemi, w jakim przebywał. Która była siłą, dająca mu motywację, by wstawać każdego kolejnego dnia i robić to, co musiało zostać zrobione. Aż do tego wydarzenia, które nadal prześladowało go za dnia i w nocy. Wtedy właśnie opuścił ją, będąc przekonany, że ratuje ją przed czymś gorszym. Ją i siebie. Jak widać, na niewiele się to zdało. Zofia była martwa. Martwa niemal jak on sam, jego życie i martwy port przed nim. Zastanawiające, jak mało obeszła go ta informacja. Spodziewał się tego? A może po prostu było mu już tak bardzo wszystko jedno...

Trzy sprawy. Trzy tematy, którymi trzeba się zająć teraz...lub później, bo zapewne powrócą jak bumerang, by walnąć go w głowę w najmniej spodziewanym momencie. Trzy kłopoty, trzy szansy, trzy zmartwienia i trzy papierosy, które wypalił, stojąc na brzegu.

Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie szarej wodzie i z rękami wbitymi w kieszenie kurtki ruszył w kierunku magazynu.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 13-12-2013 o 22:08.
Autumm jest offline  
Stary 14-12-2013, 23:21   #7
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Toma



[media]http://fc05.deviantart.net/fs70/i/2011/317/b/f/tarot_reading_by_eparkes-d4g3vxd.jpg[/media]

- Głupiec, Cesarz, Świat - głos Le Blanc był cichy i hipnotyzujący, a jej długie, delikatne palce lekko naciskały wnętrze dłoni Tomy. Oczy kobiety były kuszącą przymrużone, a jej prawa dłoń błądziła nad rozłożoną talią Wielkich Arkanów, po kolei odsłaniając kolejne karty.
- I... - Le Blanc zacisnęła mocno powieki. Nagle przez jej ciało przeszedł gwałtowny skurcz, a dłoń trzymająca rękę Tomy zacisnęła się niespodziewanie mocno; ekspolicjant poczuł, jak skórę ranią mu ostre paznokcie wróżki. Dziewczyna szarpnęła się, ciągnąc jego rękę za sobą; misternie ułożony układ kart rozsypał się w bezładny chaos, zawadzony rękawem bluzy. Wróżka w końcu rozluźniła uchwyt i sapnęła z ulgą. Pokręciła głową, wpatrując się swoimi czarnymi i płonącymi jak małe węgle oczami w twarz Petrovica.
- I co ja mam z tobą zrobić, co? - zapytała z żartobliwą przyganą w głosie; wstała od stołu i zapaliła kadzidełko; duszący zapach rozszedł się po ciemnym pokoju, a tarocistka zaczęła metodycznie rozsypywać po kątach poświęconą sól.
- Kolejny raz to samo. Masz w sobie za dużo złych emocji, Tom. Za dużo gniewu, za dużo nienawiści. Duchy się boją, nie chcą mówić. Nie przyjdą, jeśli choć trochę nie otworzysz się na zewnątrz - podeszła z tyłu do milczącego mężczyzny i położyła mu upierścienione dłonie na szerokich ramionach, delikatnie masując - To już tyle czasu.. - powiedziała miękko - Najwyższa pora, by pogodzić się z przeszłością i odrzucić, to co było. Potrzebujesz nowego startu - palce murzynki zawadziły delikatnie o kark Tomy, wywołując przyjemny dreszcz - Czeka cię podróż...przygotuj się na nią. Zapomnij o martwych. Nie ważne, co zrobisz, to nie wrócisz im życia...

Mężczyzna nie odpowiedział. Zgrzytnął tylko zębami i wstał, strącając z gniewem dłonie wróżki. Bez słowa zabrał kurtkę i wyszedł na zewnątrz bez słowa pożegnania.

- Te dziecinne fochy niczego nie zmienią! Twoja pieprzona krucjata to jakiś obłęd, nikomu nie potrzebny! Wróć, jak pojmiesz, że niektórzy żywi też potrzebują twojej uwagi, zakuty łbie! - dobiegło go jeszcze wołanie rozeźlonej kobiety.

***


Cios. Blok. Cios. Odskok. Cios. Prawy prosty. Prawy sierpowy. Odskok. Kopnięcie. Odskok. Worek bujał się ze skrzypieniem łańcucha, w pustym garażu słuchać było tylko dźwięk regularnych uderzeń, ciężki oddech mężczyzny i klaskanie jego stóp na betonie.

Cios. Zasłona. Cios.

Zapomnieć...łatwo powiedzieć. Łatwo mówić to komuś, kto nie stracił w życiu tyle co on. Ludzie podchodzili i klepali go po plecach, pocieszali i mówili, jak bardzo współczują, a potem szli dalej, pełni dumy z siebie, że oto pomogli cierpiącemu. Gówno! Nie pomogli. Nie, nie było żadnego lekarstwa na pustkę, która wypełniała jego duszę, pustkę mającą kształt dwóch kochanych osób, bezlitośnie wyrwanych z jego życia, razem z duszą i ciałem. Wielokrotnie wracał myślami do tej tragicznej nocy, kiedy uzbrojeni gangsterzy włamali się do jego domu, porwali syna i zastrzelili żonę. Rozkładał te kilkanaście tragicznych minut na kawałki, analizował, obracał w głowie, zastanawiał się aż do całkowitego zmęczenia i zniechęcenia. Co wtedy zawiodło? Zgubiła go pewność siebie? Zlekceważył przeciwnika? Nie przewidział zagrożenia? Był za wolny? Broń leżała za daleko? Przegapił jakiś oczywisty sygnał zagrożenia? Toczył tą walkę wciąż od nowa, co dnia, wiedząc, że nie można już niczego cofnąć i zmienić, a jednak wciąż powracając do niej jak do bólu, który można ograniczyć, ale nie można go całkiem uleczyć.

Kopnięcie. Blok. Odskok. Cios. Treningowy worek miał twarz i postać Ericssona, człowieka, który stał za tym wszystkim. Człowieka, który pociągnął za spust. Człowieka, który zabił policjanta Petrovica, cenionego i skutecznego funkcjonariusza Wydziału Antynarkotykowego, zostawiając na to miejsce złamany i wypalony wrak człowieka, którego cały świat przestał istnieć w ciągu kilku pełnych napięcia sekund, kiedy to jedna błędna decyzja zaważyła na życiu ukochanej żony.

Ale Toma żył nadal. Choć czasem zastanawiał się, czy żyje tak naprawdę jako osoba, czy jest tylko pustą skorupą ciała, napędzaną tylko jedną żywą emocją, która w nim została: pragnieniem zemsty. Płomieniem, podsycanym wciąż gorącą nienawiścią, płomieniem, który nie pozwalał mu się poddać, ale też przepalał i trawił od środka, pożerając uczucia, sumienie, rozsądek.
- Zabijesz go. Kiedyś go w końcu dopadniesz, Toma. I co wtedy? Co zrobisz później? - zapytała go kiedyś Le Blanc, a on nie umiał odpowiedzieć. Nie myślał o tym. Nie planował żadnego "później". Wstawał, trenował, szukał, kładł się spać i wstawał znów, kierowany tylko jedną myślą, porządkując swoje życie tylko wokół jednego, jedynego celu: dopadnięciu zabójcy swojej rodziny. Nic innego się nie liczyło. Nic innego nie było ważne. Nic innego nie istniało.

Ale gangster przepadł. Nawet ze swoimi kontaktami w półświatku, cichym wsparciem dawnych kumpli z pracy i miesiącami spędzonymi na sprawdzaniu nawet najbardziej dziwacznego śladu i najbłahszej poszlaki, Petrovic musiał przyznać sam przed sobą, że kończą mu się środki i pomysły, a prywatne śledztwo nie posunęło się dużo do przodu. Zdeptał Miasto wzdłuż i wszerz; bywał w miejscach, o których wiedziało naprawdę niewielu ludzi, ryzykował życie, zdrowie i reputację dla najmniejszych skrawków informacji, a mimo to nie przybliżył się ani o krok do wyśledzenia miejsca przebywania mordercy. Ericsson na pewno *był* w Mieście; Toma wiedziałby, gdyby stało się inaczej. Czuł się powiązany z gangsterem niewidzialną nicią; prawdopodobnie znał go lepiej niż ktokolwiek inny, ale nie zmieniało to wiele. Nawet prorocze sny i magia tarota, która dotychczas zwykle pomagała mu znaleźć rozwiązania nawet najbardziej pogmatwanych zagadek, okazały się w tym przypadku bezsilne.

Kopnięcie. Lewy sierpowy. Chwyt i cios. Odskok.

Płomień zemsty nie grzał Tomy tak mocno jak dawniej. Jego moc wciąż go napędzała, ale wraz z upływem czasu i brakiem efektów rosło zmęczenie i frustracja. Sprawa, której poświecił resztę swojego życia, zaczęła boleśnie dawać znać o swojej wadze. Bywały czasem takie dni, kiedy na jego barkach fizycznie siadał ten ogromny ciężar, który dźwigał od tak długiego czasu. W takich chwilach nie miał sił ani ochoty na jakiekolwiek działanie; siedział tylko i tępo wpatrywał się w ścianę, albo usiłował wykrzesać z siebie jakieś resztki emocji, zawsze z miernym skutkiem. Pamięć nie niosła ze sobą odczuć, tylko statyczne obrazy, pozbawione jakiejkolwiek głębi, jakby ten okrutny dzień zabrał ze sobą wszystko, co dotychczas przeżył. Wtedy też, w te chwile zwątpienia, jak woda przez rozbitą tamę, w jego głowę wdzierały się inne myśli: o tym, że może czas, by wreszcie dał sobie spokój; że Ericsson być może już nie żyje, zabity w jednej z wielu narkowojen toczących się nieustannie w podziemiu i pościg za nim jest daremny. Że Toma po prostu marnuje swoje życie, goniąc za cieniem i próbując cofnąć czas. Że może, w końcu, należy mu się odpoczynek i nowe rozdanie, nowe życie. Zrobił przecież wszystko co mógł...lub nawet więcej niż to. Nikt nie będzie czynił mu wyrzutów i wypominał, że zbyt lekko przeżył tą tragedię. Le Blanc, która ostatnio jakoś częściej do niego dzwoniła i szukała kontaktu pod różnymi dziwnymi pretekstami, sączyła mu za każdym razem takie sugestie do uszu. Tak jak i dziś nie mogła się powstrzymać, żeby nie przypomnieć mu boleśnie, co sądzi o jego działaniach i potrzebie zadośćuczynienia pamięci rodziny.

Uderzył mocniej w worek. Nie, jeszcze nie czas. Jeszcze nie dziś. Jeszcze chwila i znajdzie Ericssona, przecież nikt nie może ukrywać się w nieskończoność. Gdzieś popełni błąd. Powinie mu się noga. Sypnie go jakiś współpracownik. Popełni kolejne morderstwo. Ktoś go zobaczy. A wtedy Toma będzie wiedział. Będzie czuwał i dopadnie gnoja, wypruje mu flaki, pomści rodzinę, odpłaci się chujowi za wszystkie krzywdy, za zrujnowane życie, za ból, strach i koszmary, za chwile, których nie dane mu było przeżyć, za rozpacz, za stracone lata, za...za wszystko. Ericsson będzie zdychał, zdychał długo i boleśnie, wiedząc dokładnie za co spotkał go taki los i mogąc doświadczyć dokładnie tego samego, czego przez niego doświadczył Toma. A potem wpakuje mu kulę prosto w łeb, prosto w parszywy łeb, bez zmrużenia powieki, patrząc mu prosto w oczy, tak jak Ericsson patrzył w oczy Petrovica, strzelając do Anny...

Nawet nie zauważył kiedy wpadł w furię, masakrując worek, waląc na oślep, bez sensu, bez celu, bez czucia, aż zdarł sobie skórę na kostkach. Pot lał się z niego strumieniami, mięśnie drżały z wysiłku. Z transu wyrwał go dopiero dzwonek telefonu. Toma przetarł twarz, zarzucił ręcznik na ramiona i nacisnął zieloną słuchawkę. Dzwonił Tom Harris, kumpel z policji, jeden z niewielu, z którym Petrovic utrzymywał jeszcze kontakt, po tym jak rzucił odznakę, by samemu ścigać mordercę.
- Hej Toma! Biegałeś? Strasznie dyszysz...Dobra, nieważne. Słuchaj, mam coś dla ciebie. Przyszedł tu do mnie nasz kolega z Wydziału Zabójstw - Harrisowi jak zwykle nie zamykała się paszcza, ale głos miał podekscytowany - Mówi, że nazywa się Marc. Detektyw Peter Marc. Mogę ci go podać do telefonu... - Tom przytknął dłonią słuchawkę i powiedział coś do kogoś poza telefonem. Po chwili kontynuował - Albo w sumie nie. Nieważne...W każdy razie Peter mówi, że chciałby się z tobą zobaczyć, w sprawie, no wiesz. Wiadomej. Znaczy, w twojej sprawie. Podobno wypłynęły nowe fakty, i chce poznać twoją opinię. Co...? - znów odłożył słuchawkę - A, mówi, że może się spotkać kiedy chcesz, choćby teraz. Dam ci jego numer telefonu, co? Słuchaj uważnie: 922-984-621. Ok, zapisałeś? To zdzwonicie się, nie? Trzymaj się Tom, powodzenia, no i musimy się umówić na browca w końcu. Si ju, stary! - i odłożył słuchawkę.

Petrovic długo wpatrywał się w pusty już ekran telefonu. Pojawiła się...nadzieja? Może faktycznie w końcu nadszedł przełom i niedługo sprawa mordercy będzie rozwiązana? Z drugiej strony, wątpił, by cokolwiek wcześniej umknęło jego uwadze. Wszystko przecież sprawdził, policjant nie miał na pewno wiele nowego do dodania i żadnych rewelacji, o których Petrovic by nie wiedział...A może jednak?

Musiał podjąć jakąś decyzję. Na razie jednak rzucił ręcznik w kąt, wziął kilka łyków izotonika i zaczął robić pompki, by skończyć swój cykl codziennych ćwiczeń.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 14-12-2013, 23:58   #8
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Charles



[MEDIA]http://fc07.deviantart.net/fs8/i/2005/323/c/3/Corporation_by_dzaninov.jpg[/MEDIA]

- WYPIERDALAJ!!! - wściekły wrzask Johna Daltona przerwał panującą w budynku ciszę, podnosząc głowy pracowników i powodując chwilową przerwę w regularnym stukaniu klawiatur, szeleście drukowanych papierów i innych odgłosach codziennej biurowej aktywności działu marketingu firmy ochroniarskiej Tyfon Solutions prężnie działającej na rynku usług specjalistycznych i doradztwa w kwestiach bezpieczeństwa. Pracownicy popatrzyli na siebie porozumiewawczo i wrócili do pracy; widać przyzwyczaili się już do impulsywnego charakteru szefa. Tylko stojąca przy automacie z kawą grupka osób, najwyraźniej mająca przerwę, z ciekawością oczekiwała na dalszy rozwój wydarzeń. Po chwili drzwi gabinetu Daltona otworzyły się na oścież, i wybiegł z nich, przewracając się po drodze, młody chłopak w militarnym wdzianku. Nad jego głową świsnął ciśnięty z biura segregator, z którego na korytarz poleciał deszcz kartek. Kilka osób wybuchnęło śmiechem, ze złośliwym zadowoleniem obserwując, jak młodzieniec w przerażeniu zbiera się z podłogi i czmycha ku wyjściu, kryjąc się za boksami jak podczas ostrzału.

Charles Woodman, czekający w małej, przytulnie urządzonej salce na "audiencję" u młodszego z Daltonów, zatkał ucho dłonią. Wybuch Johna zagłuszył mu ostatnie słowa syna, który właśnie relacjonował mu swoje emocje przed wyjściem na ring. Charles z głęboko żałował, że nie może być teraz na zawodach razem z nim; tyle czasu spędzili razem na treningach, przygotowując się do tej ważnej dla chłopak chwili, że po prostu był mu to winien. Niestety, praca miała swoje wymagania i tym razem szefostwo nie puściło go na kilkudniowy wyjazd. Z drugiej strony, Nathan był już na tyle dorosły, że ojciec nie musiał cały czas trzymać go za rękę.
- Zaraz będę wchodził - powiedział spokojnie Nathan - Trzymaj za mnie kciuki, tato. Dziękuję, że mnie tak dobrze przygotowałeś. Nie zawiodę Cię! - i odłożył telefon. Charles słyszał jeszcze chwilę w słuchawce huk rozentuzjazmowanego tłumu publiczności, skandującej coś nieskładane. Schował telefon do kieszeni i uśmiechnął się do siebie. Syn, w przeciwieństwie do jego zbuntowanej, młodszej córki, wyrósł na porządnego i odpowiedzialnego człowieka. Charles wiedział, że jako ojciec miał w tym spory udział.
- Pan Woodman? Szef prosi do siebie - sekretarka otworzyła przed Charlesem drzwi.

Kiedy wszedł, John Dalton właśnie nalewał sobie do szklanki whisky z lodem. Charles ledwo dostrzegalnie przełknął ślinę. Mimo długiego odwyku i pełnej samokontroli, alkohol nadal budził w nim wspomnienie piekła, jakie przeżył przez nałóg. To wtedy stoczył się na dno, wtedy odeszła od niego żona, zabierając dzieci...nienawidził się i gardził sobą, a mimo to pił coraz więcej. Na szczęście było to już za nim. Teraz był zupełnie innym człowiekiem, z zupełnie czystą historią i zaleczonym problemem, ale ciężkie wspomnienia pozostały. John, widząc jego minę, albo po prostu pamiętając o przejściach przyjaciela, bez słowa nalał drugą szklankę samego toniku.
- Widzisz, z kim ja tu muszę pracować...? - podawszy Charlesowi napój, Dalton upił łyk ze swojego i rozłożył ręce w dramatycznym geście - Kretyni i nieuki. A w dodatku leniwi. No popatrz, co mi idiota tu naniósł. Popatrz! - postukał gniewnie dłonią w jakieś leżące na biurku zdjęcia - Tyle razy im powtarzałem...ehhh...Nieważne. Banda nieudaczników... - pogderał jeszcze chwilę, a potem uspokoił się zupełnie i podszedł do szafki na akta. Sięgnął do ostatniej szuflady, wyciągnął mały kluczyk, przekręcił do połowy zamka, wpisał kod na klawiaturze i przekręcił znów. Na biurku przed Charlesem wylądowała płaska, brązowa koperta na akta. W środku znajdował się metalowy pendrive.
- Otwórz w domu, potem skasuj. Żadnego drukowania, zasady znasz. Weź może dłuższy urlop, trochę ci nad tym może zejść. - John postukał się w zamyśleniu w wargę - Wiesz, rozszerzamy działalność. Seria agresywnych przejęć i ekspansja na nowe rynki, połączona z wewnętrzną konsolidacją, jeśli wiesz, o czym mówię. - uśmiechnął się lekko - Będziemy potrzebować zaufanych i kompetentnych ludzi, najlepiej młodych i z pomysłami. - kiwnął palcem obejmującym szklankę w kierunku Charlesa - Doszły mnie słuchy, że możesz kogoś takiego polecić. W końcu nasza mała incjatywa to niemal rodzinny biznes - roześmiał się lekko i dodał poważniej - Zastanów się, przyjacielu. Twój chłopak powinien zacząć zarabiać poważne pieniądze i zdobywać doświadczenie. Pod skrzydłami ojca będzie mu łatwiej...ale nie odbieraj tego jako rozkaz. To tylko moja przyjacielska oferta, ale czasowo ograniczona. To stanowisko nie będzie wakować w nieskończoność.- Obszedł biurko i zapatrzył się w okno - Ciekawe czasy nadchodzą, Charles. Zapamiętaj moje słowa. Jeszcze doczekasz tego, że obudzimy się wszyscy w nowym, lepszym świecie! - powiedział z nietypową dla siebie zadumą - Nie będę cię zatrzymywał. Wracaj do domu i bierz się do roboty. No i udanych łowów! Odprowadzę cię na dół. - dorzucił niespodziewanie na końcu.

Kiedy wsiedli do windy, Dalton sięgnął jeszcze do kieszeni marynarki i wyciągnął białą, minimalistyczną wizytówkę.
- Mam jeszcze taką zupełnie prywatną sprawę, przyjacielu - powiedział trochę niepewnie - Mój ojciec szuka jakiś ciekawych dzieł do swojej kolekcji. Ostatnio opowiadał mi o jakimś fotografie. Tu są jego namiary - wręczył Charlesowi kartonik, na którym widniał napis "Kubryk Studio" i adres, gdzieś w Fabrycznej, chyba całkiem niedaleko mieszkania Charlesa - Bardzo mu zależy na jakiś jego pracach - młodszy Dalton wzruszył ramionami - Wiesz, że ja się na tej całej sztuce nie znam za bardzo, ani nie umiem gadać z artystami. - zaśmiał się sztucznie i wyszedł z windy, która właśnie stanęła na parterze, prowadząc Woodmana do holu - Ty za to masz ku temu ciągoty - klepnął Charlesa w ramię przyjacielskim gestem - Więc jakbyś przy okazji rzucił okiem...byłbym cholernie zobowiązany. Ojciec też. - podkreślił mocno słowo "zobowiązany". Podał Woodmanowi rękę, ściskając ją silnie i pewnie - Trzymaj się, Charles. Do zobaczenia!

***

Załatwienie bardziej elastycznych godzin pracy w CT Construction, konsorcjum budowanym zatrudniającym Charlesa, nie było żadnym problemem. James Rhys, drugi inżynier pracujący nad projektem, przyjął tą informację bez mrugnięcia okiem. James był jednym z "czystych" ludzi pracujących dla firmy. Solidny i pracowity fachowiec, nigdy nie narzekał i nie zadawał niepotrzebnych pytań. Chyba nigdy też nie wziął urlopu, za to wyrabiał nadgodziny za cały dział. Prawdziwy skarb dla firmy, która prowadziła bardzo kreatywną i elastyczną politykę kadrową.
- Dzwoniła do ciebie żona, Charles - przekazał Woodmanowi, kiedy ten wpadł na chwilę, pozbierać rzeczy - Miała niepokojące wieści. Prosiła, żebyś się z nią jak najszybciej skontaktował.

Ale Charlesowi jakoś wyleciało to z głowy w kołowrotku zajęć, które czekały go jeszcze do końca dnia. Z przykrością odwołał umówioną wcześniej partyjkę szachów z Bucketem, ze spotkania z Krisem i pokera też chyba nic nie wyjdzie. Praca dla "firmy" miała priorytet przed wszystkim innym. Nie tylko z tego powodu, że Hydra była organizacją wymagającą i zachłanną, jeśli chodzi o swoich pracowników; Charles dawno doszedł do wniosku, że im prędzej załatwia się takie zlecenia i roboty, tym lepiej i dla firmy, i dla niego. Nie ma się co zastanawiać i kombinować: kiedy robotę wykonuje się szybko i precyzyjnie, nie ma później niespodzianek i komplikacji. A tego nikt nie lubił. Do tego jednak potrzebował pełnego skupienia i koncentracji, a zbyt liczne obowiązki towarzyskie tylko by mu przeszkadzały.

Już w domu, siedząc wygodnie przy biurku, z uwagą przeglądał dostarczony przez Daltona materiał. Jego cel nazywał się Charles Hamilton i chyba ostatnio za bardzo zaprzyjaźnił się z niebieskimi. Jak na razie jego wynurzenia nie dotykały za bardzo interesów Hydry, ale zachodziła uzasadniona obawa, że były dealer może coś chlapnąć, szczególnie że posiadał dość dogłębną wiedzę na ten temat. Pogadaj z nim - pisał Dalton w dołączonych do materiałów notatkach - sam zdecydujesz, jaka metoda jest najlepsza. Może wystarczy go przyjacielsko ostrzec, jesteśmy też w stanie wydać trochę pieniędzy na jego spokojną starość (choć wolałbym tego uniknąć; potem zwykle żądają coraz więcej i więcej), jakieś "delikatne szturchanie" też może być. Zresztą, co ja cię będę uczył. Opcja załatwienia kapusia "na sztywno" jest przewidziana, ale najpierw skonsultuj się ze mną, sam nie podejmuj takiej decyzji - za dużo szumu, gość ma też podobno jakąś obstawę, która tylko na to czeka. A na razie potrzebujemy spokoju.

Miejsce przebywania targetu było nieznane. Wywiad Hydry podejrzewał jakieś spokojne miejsce pod miastem; do akt załączone były też zdjęcia osób, które ostatnio były widziane z Hamiltonem. Charles zastanawiał się od czego zacząć poszukiwania i jak ugryźć całą sprawę, kiedy nagle zadzwonił telefon. Zamyślony, podniósł słuchawkę niemal automatycznie, nie patrząc na wyświetlacz.
- Woodman, słucham - powiedział mechanicznie.
- Charles - głos Sandy był niezwykle spokojny, tym rodzajem spokoju, który zwykle poprzedza wybuch paniki - Hope zniknęła. Wyszła z domu tydzień temu i od tego czasu słuch po niej zaginął...

Charles zamrugał, tępo wpatrując się w monitor. Słowa eksżony powoli docierały do jego umysłu, zajętego przed chwilą zupełnie czymś innym. Śmieszne, że do tej chwili naiwnie myślał, że to robota dla mafii będzie jego największym zmartwieniem w najbliższym czasie...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 15-12-2013, 22:42   #9
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
John



[MEDIA]http://st.gdefon.com/wallpapers_original/wallpapers/160381_studenty_doska_prepod_formuly_lekciya_1920x 1200_(www.GdeFon.ru).jpg[/MEDIA]

Dzwonek telefonu odezwał się na cały regulator, zwracając uwagę wszystkich siedzących w dużej sali wykładowej Uniwersytetu. Profesor stojący pod tablicą przerwał wykład i znad okularów rzucił długie i smutne spojrzenie w głąb audytorium, skąd dochodził przejmujący dźwięk. Młodzież w dzisiejszych czasach naprawdę nie znała najprostszych zasad kultury i dobrego wychowania...

Kilka osób, siedzących z tyłu poruszyło się gwałtowniej, kiedy głośny dzwonek pobudził je ze słodkiej drzemki; większość jednak studentów zaczęła rozglądać się po sali i wymieniać półgłosem kąśliwe uwagi; z wielu nudnych i niepotrzebnych zajęć na psychologii, wykłady Aarona Baumana cieszyły się dużym zainteresowaniem i zawsze odbywały się przy pełnej sali. Miała na to wpływ nie tylko osoba wykładowcy - cenionego biochemika i specjalisty od procesów chemicznych, zachodzących w ludzkim mózgu, laureata wielu prestiżowych nagród naukowych i szefa katedry, ale także tematyka zajęć i sposób ich prowadzenia. Nie był o monotonny monolog, jaki zwykle spotyka się na studiach: profesor prowadził wykład z pasją i swadą, pokazując wiele praktycznych przykładów i bez wahania obalając wiele z dotychczas znanych i wydawałoby się niepodważalnych teorii. Niektóre z jego poglądów można by nazwać kontrowersyjnymi; nie sposób jednak było odmówić im błyskotliwości. To wszystko sprawiało, że studenci byli naprawdę ciekawi i żądni wiedzy. I tym bardziej krzywili się na niespodziewaną przerwę.

John, siedzący nieco z boku sali, ale tak, by mieć dobry widok na wykładowcę, westchnął w duchu. Znów jakiś idiota nie wyłączył dzwonka, a reszta musiała cierpieć przez tą nieuwagę. Skupienie sali i Johna szlag trafił; zresztą, i tak zbliżał się koniec wykładu.

Telefon wciąż dzwonił. John razem z innymi rozejrzał się uważniej, by umiejscowić źródło dźwięku, kiedy nagle z przerażeniem uświadomił sobie że...to jego telefon. Telefon, który leżał w jego teczce, która spokojnie spoczywała krzesełko dalej. Strach i wstyd niemal go sparaliżował; poczuł, że mimo pracującej w sali klimatyzacji, robi mu się strasznie gorąco i zaczyna się pocić. Profesor wyszedł właśnie zza katedry i zaczął wspinać się stromymi schodami w jego kierunku. Co robić? Co robić? Przyznać się? Sięgnąć po komórkę i ją wyłączyć? Uwaga całej sali w jednej chwili skupiła się na jego rzędzie. Wszyscy patrzyli...nie, nie mógł zrobić nic, zbłaźnić się tak przed całą grupą...Wbił oczy w blat, i udał, że coś zapisuje w zeszycie. Kątem oka dostrzegł, jak Bauman podchodzi do jego teczki, bez skrępowania wyciąga z niej hałasujące ustrojstwo i naciska czerwoną słuchawkę. Wykładowca podniósł aparat w górę. Smith w tej chwili pragnął zapaść się pod ziemię razem z krzesełkiem i blatem, przy którym siedział i nie wychodzić na powierzchnię przez najbliższe tysiąc lat.
- Właściciel albo właścicielka tego piekielnego urządzenia zgłosi się do mnie po zajęciach. - powiedział spokojnie Bauman - Wymyślę stosowną karę - zakończył i schował komórkę do kieszeni, przy wtórze huraganowego śmiechu, który przeszedł przez salę. A potem powoli zszedł na dół i kontynuował wykład, jakby nic się nie stało. John już go nie słyszał. Przybity i załamany, przesiedział resztę zajęć z płonącymi policzkami i wzrokiem wbitym w czubki swoich butów. Odważył się ruszyć dopiero wtedy, kiedy na sali został tylko on i wykładowca, zbierający papiery.
- To pan - Bauman ni to spytał, ni stwierdził i podał Smithowi komórkę. Znad szerokich okularów patrzyły na Johna szare, bystre oczy. Mina wykładowcy pozostała nieporuszona, kiedy tak studiował chłopaka, niczym jakiegoś egzotycznego owada wbitego na szpilkę i oglądanego pod szkłem powiększającym. Kiedy John zaczął pod naporem tego spojrzenia przestępować z nogi na nogę, przez twarz profesora przebiegł jakby cień uśmiechu. - Nie wyczuwam w panu złej woli. Każdemu zdarza się zapomnieć. Tak więc wybaczam - powiedział łagodnie i spojrzał na zegarek - Widuję pana na każdym moim wykładzie, zawsze uważnie słuchającego i notującego. Prawdziwa rzadkość na tej uczelni - odkaszlnął w kraciastą chusteczkę, którą wydobył z kieszeni - Jeśli chce pan odrobić tą karę... - spojrzał znów na zegarek, jakby gdzieś się spieszył - ...to proszę do końca tygodnia zajrzeć do mojego gabinetu. Być może obaj na tym skorzystamy - włożył papiery do teczki i zgasił światło na sali - I niech pan wreszcie oddzwoni do mamy! - dorzucił jeszcze na pożegnanie niespodziewanie ciepłym tonem, śmiejąc się lekko. John, zostawiony sam sobie, stojąc pod zamkniętą salą, westchnął i rad nie rad wybrał "nieodebrane połączenia".

***


Siedział na dworze, w grzejącym, wiosennym słońcu, smętnie żując kanapkę i obserwując przechadzające się po kampusie pary i samotne dziewczyny, z których wiele dało ponieść się nadziei na ciepłą pogodę i paradowało teraz w krótkich bluzkach i jeszcze krótszych spódniczkach albo szortach. Uczucie dyskomfortu po wydarzeniu na wykładzie z chemii mózgu już odpłynęło, zastąpione przez irytację po niedawnej telefonicznej rozmowie z mamą. Kochał ją i szanował, i był jej głęboko wdzięczny za wszystko, co dla niego robiła, nie negowało to jednak faktu, że ze swoją nadmierną troskliwością i przewrażliwieniem potrafiła być dogłębnie wkurzająca. Dzwoniła ni mniej, ni więcej po to, by przekazać Johnowi, że "jakiś podejrzany człowiek się o niego wypytywał" i od razu przeszła do pełnych pretensji pytań - a właściwie podejrzeń - "czy nie wpadłeś w jakieś złe towarzystwo" i "czy czegoś przede mną nie ukrywasz" itp. itd. Chłopak z trudnością usiłował jej wytłumaczyć cokolwiek, i kiedy w końcu mama odłożyła słuchawkę, był więcej niż pewien, że jego uwagi nie tylko nie zostały wzięte pod uwagę, ale jeszcze utwierdziły rodzicielkę w jej - jedynie słusznej, oczywiście - wersji wydarzeń.

Taaak...na pewno słuchał jakiejś szatańskiej muzyki, albo wstrzykiwał sobie marihuaninę z tłuczonym szkłem, a "podejrzani ludzie" to byli agenci FBI, którzy przyjechali go aresztować. Smith z krzywą miną otworzył puszkę coli i upił łyk. Jeszcze czego. Chciałby, żeby jego życie tak wyglądało...no, może nie *aż tak*, ale żeby *jakoś* wyglądało. Tymczasem było ono paskudnie nudne, puste i boleśnie przewidywalne. Jakby z jego najbanalniejszym z banalnych imion - John Smith, chyba nie było nic bardziej zwyczajnego - wiązała się jakaś klątwa, która zamieniła całego życie w szary, monotonny film, bez żadnej akcji i zwrotów fabuły. Wszystko było...no, po prostu było. Nie działo się ani nie znikało, tylko po prostu istniało. John w sumie nie miał złego, czy smutnego życia - właściwie było to życie całkiem w porządku, ale nic poza tym. Nic nie wychodziło poza średni standard. Był człowiekiem, jakich w Mieście miliardy - i to właśnie było najgorsze. Miał marzenia: wielkie marzenia o płótnach pełnych koloru, które malowałby, gdyby wszystko się spełniało; albo te o sławie i docenieniu jego osoby jako specjalisty od ludzkiej psychiki, kierunku, który bez przekonania studiował. Miał też sny, piękne, wyraziste sny o podróżach i lataniu, pełne ruchu, barw i dźwięków. Ale nijak nie przekładało się to na rzeczywiste, szare życie szarego Johna Smitha, szarego studenta w wielkim, szarym Mieście.

Dopił colę i wstał. Olbrzymi zegar na uniwersyteckiej wieży pokazywał, że za pięć minut zaczną się zajęcia. Ćwiczenia z ankiet z wyjątkową jędzą, na które lepiej się nie spóźnić. Zabrał teczkę i marynarkę z ławki, sprawdził, czy tym razem dzwonek w telefonie na pewno jest wyłączony, kiedy dostrzegł, że ktoś bezczelnie pokazuje go palcem. Jakiś chłopak wyciągniętym ramieniem wskazywał Smitha krótko ściętej dziewczynie, ubranej w trampki, bojówki i czarny tanktop. Pewnie po to, żeby się z niego pośmiać...Wzruszył ramionami i zrobił kilka kroków w kierunku sal uczelni, kiedy usłyszał za sobą:
- Heja! Gdzie tak pędzisz, poczekaj! - i dziewczyna podbiegła do niego, zagradzając mu drogę - Violet jestem. Czołem! - podała mu rękę z szerokim, łobuzerskim uśmiechem. Uścisk miała naprawdę solidny. - A ty jesteś John, nie? - Smith był dość zdziwiony tym energicznym powitaniem. Czego taka niezależna laska mogła od niego chcieć? Do startu ćwiczeń zostały trzy minuty, więc powiedział przepraszająco - Spieszę się na zajęcia...- i spróbował ją ostrożnie ominąć.
- Okej, okej! Sekundę! - dziewczyna nie dała za wygraną i wyciągnęła nogi, żeby mu dorównać w marszu - Znalazłam twoje ogłoszenie na Craigslist. Dajesz korki z hiszpańskiego, prawda? Chciałam się zapisać! - Dwie minuty. Prowadząca go zabije. - W sumie tak - odpowiedział, bardziej myśląc o tym, jak wślizgnąć się do sali, a nie o propozycji nieznajomej - Ale nie mam teraz czasu... - jeszcze bardziej przyspieszył, kiedy Violet nagle przytrzymała go za rękę, a w jej oczach zatańczyły psotne iskierki. Zanim osłupiały John zdołał wydukać choć słowo, dziewczyna wyciągnęła z kieszeni bordową szminkę i na odsłoniętym przedramieniu chłopaka napisała szereg cyfr, zapewne numer telefonu - Dobra, leć! - zaśmiała się radośnie, dumna ze swojego dzieła - Jestem na kampusie do wieczora, a potem idę na koncert, więc jakoś się znajdziemy! - zawołała i pomachała mu otwartą dłonią na pożegnanie, a potem odmaszerowała dziarskim krokiem. John jeszcze przez chwilę patrzył za nią, nie bardzo mogąc zrozumieć, co właściwie się stało. Dopiero bicie uniwersyteckiego zegara na pełną godzinę wyrwało go z szoku i pognało na złamanie karku korytarzem w kierunku sali ćwiczeniowej.

Ale się spóźnił, oczywiście.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 15-12-2013 o 23:06.
Autumm jest offline  
Stary 17-12-2013, 17:05   #10
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację

Skłon, skłon, wymach, wymach, marsz… Jeszcze miesiąc temu Annie wyśmiałaby każdego, kto zasugerowałby, że będzie zdolna robić coś regularnie. Wyzwaniem było dla niej systematyczne zażywanie leków lub nakładanie na noc kremu, nie mówiąc o porannych ćwiczeniach (zwłaszcza, że była potwornym śpiochem). Wyglądało jednak na to, że przeprowadzka do Miasta przestawiła w Annie jakiś przełącznik. Pobudka o siódmej, krótka rozgrzewka, przekąska (zaraz po wstaniu ciężko jej było wcisnąć w siebie coś więcej niż mleko ze śmieciami) i jogging - psioging, jak go nazywała patrząc na buszującego w krzakach Mroka - a dopiero potem robota. Dawniej zapadałaby w fotelu przed komputerem w szlafroku, wstając za pięć ósma i krusząc na klawiaturę kanapką z dżemem lub miodem, popijając kakaem (które jako jedyna ciecz zdolne było unieruchomić jej wielkie, czarne klawisze). A teraz...
- Robi się z ciebie prawdziwy japiszon - mruczała otwierając drzwi do loftu i puszczając przodem labradora. Mieszkanie było piękne - jasne, przestronne i (wbrew pozorom) ciepłe. Zwierzaki miały tu gdzie się wyszaleć, choć pewnie tęskniły do domu z ogrodem jej rodziców. Przynajmniej Mrok, bo Sheeba - czworonożne dziecko miasta - nie mogła się odnaleźć w tym zielonym ołpen spejsie.
- Ale z żarciem to muszę przystopować - mruknęła patrząc na opakowanie “zdrowego” musli Tomka pełnego “witaminy E”. Dobrze, że się kończyło. - Od jutra płatki owsiane i własny chlebek, a nie jakieś sztuczne syfy.

Sheeba mruknęła potakująco, ocierając się o jej nogi po czym ruszyła do miski Royala. Zawsze lubiła jeść w towarzystwie. Kobieta zrobiła sobie stos kanapek i usiadła przy stole. Po przyjeździe, mimo wewnętrznych oporów, przemeblowała nieco mieszkanie przyjaciela, przysuwając do ściany kuchenny stół oraz (nie bez trudu) do kąta przy oknie duże biurko. Mieszkanie może i było piękne, ale ona wolała nie mieć nieokreślonej pustej przestrzeni za plecami. Do tej pory tego typu lokale z przyjemnością oglądała najwyżej na zdjęciach w katalogach, preferując raczej swojskie, przytulne mieszkania, zapchane książkami i wygodnymi fotelami. Teraz ciemne kąty nie kusiły wcale a wcale.
- Kuchnia - to jedyne co powinno być w mieszkaniu duże, o! - tutaj kuchnia ciągnęła się na jakieś… osiemdziesiąt metrów? Sto? Nie wspominając o innych pomieszczeniach. - Ciekawe kto to wszystko sprząta…
Na razie musiała sprzątać sama, zwłaszcza gdy zwierzaki dostawały szwunga i zaczynały latać po ścianach. Po przyjeździe pierwszej kolejności starannie zabezpieczyła lub pochowała wszystkie rzeźby, pamiątki z podróży i inne łatwo tłukące się rzeczy Tomka. Obrazów, zgodnie z prośbą, nie ruszyła - i teraz ma za swoje.
- No i co, głupia babo? - fuknęła do kotki.
- Meh! - Sheeba zadarła ogon i pomaszerowała ułożyć się na leżącym w słońcu psie.
- Ja ci dam “meh”, cholero jedna! - burknęła Anna z rozpaczą oglądając obraz. Jak na jej gust był trochę creepy, no ale ani ona go robiła, ani będzie kupować. Dobrze, że to zdjęcie a nie malowidło; zawsze można wydrukować ponownie.
- Co nie znaczy, że możesz go niszczyć! - warknęła, a kotka spojrzała na nią spode łba, energicznie ugniatając wszystkimi czterema łapami bok Mroka, który znosił tę “pieszczotę” ze stoicyzmem właściwym jego rasie. No jak nie, jak tak?!

Anna odwróciła się od kota i ze zdumieniem spostrzegła tkwiący w ścianie sejf. Westchnęła znów i zaniosła obraz do składzika, w którym Tomek trzymał materiały do pracy, obejrzała dokładnie ścianę, wcisnęła w dziurę kołek i powiesiła tam puste płótno. Wykąpała się i zamyśliła. Kurcze, może by jednak zdjąć i resztę dzieł przyjaciela? Wiadomo co temu kotu odbije?
Piknięcie komputera przerwało dywagacje. Z mokrymi jeszcze włosami klapnęła przed kompem. Propozycje pracy. Od razu dwie. I dobrze.

Wydawnictwo Licze:
Cytat:
Od: p.stefaniuk@wydawnictwolicze.com.pl
Do: a.wierzbowska@wydawnictwolicze.com.pl
Temat: Korekta
Załączniki: sen.rtf

Pani Anno,

Przesyłam Pani surowy tekst książki popularnonaukowej "Między jawą a snem: czy istnieją granice wyobraźni?", o którym wcześniej Pani wspominałam. Na razie wystarczy korekta; autor jeszcze nie zdecydował o formie graficznej wydania. Proszę pamiętać, że jest to projekt całkowicie prywatny i Wydawnictwo nie ma dużego wpływu na zachcianki zleceniodawcy. Z jakiś powodów autor zażyczył sobie, żeby korekta i skład były zrobione w Mieście i nie pozostaje nam nic innego, jak uszanować to żądanie. Jeśli zamierza Pani opuścić Miasto przed złożeniem nam poprawionej wersji tekstu, proszę nas poinformować o tym fakcie z wyprzedzeniem.

Z poważaniem
Patrycja Stefaniuk, Wydawnictwo Licze
- Popularnonaukowej, jasne… pewnie więcej tam oczekiwanej przez autora popularności niż nauki. I jeszcze zachcianki... - Anna już wiedziała, że to będzie THE AŁTOR, czyli taki co wybiera, przebiera, a potem i tak staje na wyśrodkowanych rozdziałach, nieśmiertelnym Timesie oraz kupie poprawek w te i nazad. Norma. Wywróciła oczami i kliknęła kolejną pozycję w skrzynce.

Gazeta Metropolis
:

Cytat:
Od: naczelny.historia@metropolis.com
Do: annaw.foto@metropolis.com
Temat: Nowy cykl reportaży

Pani Aniu,
Zgodnie z ustaleniem kolegium redakcyjnego, podjęliśmy decyzję o rozpoczęciu nowego cyklu artykułów pt. "Historia wokół nas". Będzie on dotyczył dziejów oraz zabytków Miasta i ukazywał się raz w miesiącu, jako osobny artykuł na łamach naszego pisma. Tekst będzie opracowywany osobno; Pani zadaniem jest zdobycie ciekawych materiałów zdjęciowych i wstępne zebranie informacji na miejscu. Pierwszym tematem jest Uniwersytet w najstarszej dzielnicy miasta. Szczególnie interesujący wydaje się wydział nauk ścisłych, a konkretnie wydziały biologii i medycyny. Podobno w zamierzchłych czasach przeprowadzano tam jakieś dziwaczne eksperymenty rodem z tanich filmów grozy, a używana do nich maszyneria wciąż stoi w piwnicach uczelni. Proszę się zorientować w temacie, redakcja oczywiście zapewnia Pani pełną "obsługę administracyjną".

Udanych łowów!
L.J., red. nacz. działu "Historia"
To było trochę dziwne. To ma w końcu pisać czy fotografować? O ile wiedziała Tomek robił jedno i drugie, ale - w przeciwieństwie do Anny - miał dryg do ludzi i luz w języku, który sprawiał, że potrafił dogadać się praktycznie z każdym.

- Niechcemisieeee, niechcemisieeeee… - przeciągnęła się na krześle, zerknęła na zasłonięta pustym płótnem ścianę i odpaliła indyka. Może i nie znała greki, ale nie raz i nie dwa składała książki w tym języku, więc transkrypcja nie była problemem.
- Font: Graeca, tabela znaków… γ ν ῶ θ ι σ ε α υ τ ό… i wujek google mówi nam: “Know thyself".
Anna zapisała tłumaczenie w swoim ulubionym notesie (mimo wszystko wolała papier od windowsowskich sticków) i dodała pod spodem P _ _ _ _ .
P A C A N, uzupełniła i zachichotała. Nie miała zamiaru buszować w skrytkach przyjaciela, ani rozwiązywać egzystencjalnych zagadek. Zamiast tego kliknęła przycisk ołówka w Thunderbirdzie i wklepała krótką notkę:

Cytat:
Tomciu,
przybyłam, zobaczyłam i póki co mi się podoba Tego mi było trzeba; wielkie dzięki, na prawdę. Za robotę w gazecie również; mam nadzieję, że mnie nie zareklamowałeś za bardzo i nie spodziewają się takich odjechanych fotek jak Twoje.

No i właśnie, apropo fotek - niestety Sheebie również podoba się mieszkanie, ze ścianami włącznie, toteż jestem zmuszona albo obciąć jej łapy, albo zdjąć płótna ze ścian. Sam rozumiesz, że pierwsza opcja jest mi bardziej niemiła niż druga. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, starannie je owinę. Niestety ta czarna gadzina zostawiła już swój ślad na tym zdjęciu naćpanej modelki znad sejfu. Oczywiście pokryję koszt powtórnego druku. Bardzo Cię przepraszam, schowam co się da by nie narobiła więcej szkód.

Mam nadzieję, że dobrze się bawisz odkrywając siebie. Tylko nie odkryj za dużo bo Cię zamkną za ekshibicjonizm.

Buziaki,
Anna
Dopisała adres, temat, kliknęła "wyślij", siorbnęła herbaty i westchnęła. Robota czekała.
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172